tłum. Julian Korsak

Pieśń XVII

(Widzenia obrazów gniewu. Krąg IV. Gnuśni chrześcijanie w szybkim pędzie. Wieczór. Moralny podział czyśćca.)

Przypomnij sobie, czytelniku miły,
Jeśli cię kiedy w Alpach mgły zgęszczone
Nagle wilgotnym obłokiem nakryły,
Patrzałeś jak kret przez skórzaną błonę;
Mgła zaś gdy rzadziej swoje kłęby zwija,
Przez nią słoneczny blask słabo przebija;
A wyobrazisz, jak ja mimochodem
Ujrzałem słońce przed jego zachodem.
Tak równo z wodzem gdy stanąłem w kroku,
Na koniec z dymu wyszedłem obłoku
W chwili, gdy góry tej poziomsze skały
Promienie dla się zmarłe pożegnały.
Imaginacjo! czasem tak daleko
Skrzydło twe z sobą człowieka porywa,
Że on nie słyszy, nie widzi powieką,
Jak wkoło niego z tysiąc trąb przegrywa.
Cóż cię ożywia, gdy nie bodą zmysły?
Oto ożywia cię promień wybłysły
Aż z wysokości nieba, gdzie się tworzy,
Schodząc sam przez się albo z woli bożej.
Synobójczyni widziałem oblicze
Którą żal w piórka przyodział słowicze,
Ptak, co swą boleść tak rozkosznie kwili!
Duch mój sam w siebie zebrał się w tej chwili,
Nic nie przyjmując z zewnętrznego świata:
Fantazja moja, co pod gwiazdy lata,
Spadła obrazem aż na krzyż Hamana,
Którego dumą twarz napiętnowana;
Przy nim widziałem króla Ahaswera,
Tuż stała żona królewska Estera
I Mardocheusz, twarz pełna pogody,
W słowach i w czynach mąż prawy, bez zmazy.
Gdy z ócz mych prysły te oba obrazy,
Jak bańka z braku, co ją tworzy, wody,
Wtem przystąpiła płacząca dziewica
Na tło mych widzeń i ku mnie swe lica
Zwraca, i mówi: «Czemu, o królowo!
Gniew ciebie w ziemię zakopał surową?
Siebie zabiłaś, nie chcąc córki zgubić,
Jednak tyś twoją Lawinię zgubiła.
Matko! mnie więcej boli twa mogiła
Niż tego, który pragnął mię zaślubić».
Senne powieki gdy blask draśnie we dnie,
Sen wnet się łamie, lecz nim się dokruszy,
Jeszcze się ślizga po marzącej duszy.
Podobnie moje widzenia wokoło
Pierzchając znikły, gdy mi twarz i czoło
Drasnęło światło większe niż powszednie.
Spojrzałem za się, chcąc widzieć, gdzie byłem,
Gdy głos przemówił: «Wstępujcie na schody!»
I w ten głos całą uwagę utkwiłem.
Czułem się skorszym i lżejszym niż wprzódy
I niecierpliwą wolą cały drżałem,
Aż w mówiącego twarzą w twarz spojrzałem.
Lecz jak powieki nasze mruży słońce
Kształt swój zbytecznym swym blaskiem kryjące,
Tak blask tę siłę odebrał wzrokowi.
— «Oto jest boży anioł», mistrz mój mówi:
«Co nas prowadzi tędy nieproszony,
A sam się kryje w blasku swej zasłony.
On robi z nami, co człowiek na ziemi
Na wzór ten robić powinien z bliźniemi:
Bo ten, kto prośby proszącego czeka,
Widząc potrzebę, nie śpieszy z pomocą,
Nie licz na serce takiego człowieka.
Bądźmy posłuszni anioła wezwaniu,
Szybko te schody szczeblujmy przed nocą,
Bo je przejdziemy chyba na zaraniu».
Tak wódz mój mówił i w szyję opoki
Ku schodom nasze zwróciliśmy kroki.
Pierwszy ich stopień gdym dotknął stopami,
Poczułem jakby od skrzydeł powiewu
Wiatr na mym czole; głos mówił za nami:
«Błogosławieni, co wolni od gniewu!».
Promienie słońca uchodząc przed nocą,
Wstawały proste z brzegów widnokręga,
Patrzą, już gwiazdy tu i tam migocą.
Odwago moja, gdzie jest twa potęga?
Myślałem w sobie, bo czułem, jak nogi
Mdlały pode mną na pośrodku drogi.
Z mistrzem stanąłem, przebiegłszy te schody,
Jak łódź zaryta na mieliźnie wody.
W tym nowym kręgu natężałem ucha,
Chcąc coś posłyszeć, była cisza głucha:
Potem do mistrza mówiłem w te słowa:
«Z jakiej się czyści duch obrazy Boga
Tu, gdzie jesteśmy? gdy spoczywa noga,
Niech się z letargu przebudzi twa mowa» .
A mistrz: «Tu miłość leniwa łzy leje,
Płacząc lenistwa dobrego uczynku.
Tu ruch jest żywszy leniwego wiosła.
Lecz prawda jaśniej w tobie rozednieje,
Zwróci myśl do mnie, aby ci przyniosła
Dojrzały owoc z tej chwili spoczynku.
O! bez miłości Stwórca i stworzenie
Nigdy nie byli: jest w ludziach wrodzona
I dobrowolna miłość, ty wiesz o tym:
Miłość przyrodna, błędem nieskażona,
A druga błądzi występnym przedmiotem,
To przez zbyt silne, to zbyt mdłe pragnienie.
O ile prądy tej miłości płyną
Ku pierwszym dobrom lub z widoków względnych
Kierujem pociąg jej do dóbr podrzędnych,
Miłość nie będzie zła swego przyczyną.
Lecz gdy ku złemu obraca się cała
Lub gdy za dobrem w żądz swoich pogoni
Więcej, jak trzeba, lub leniwiej goni,
Wtenczas stworzenie przeciw Stwórcy działa.
Stąd miłość wasza, zważ głębszym myśleniem,
Jest i cnót wszystkich, i błędu nasieniem,
Za którym idzie zasłużona kara.
A jako miłość przyciągać się stara
Przedmioty, które zajęła zbawieniem,
Wszystkie stworzenia czuć i kochać zdolne
Żyją od własnej nienawiści wolne.
Jak swego bytu istota osobna
Pojąć nie może i żyć w rozłączeniu
Z Arcyistotą, tak w każdym stworzeniu
Nienawiść Stwórcy jest rzecz niepodobna.
Podział ten jeśli dość jasny poznamy,
Że przeciw bliźnim jest zło, co kochamy.
Miłość ta źródło mając w waszej glinie,
W trojaki sposób ze wnętrza was płynie.
Ten chce się podnieść upadkiem sąsiada,
Bo na nim zrąb swej wielkości zakłada;
Drugi się lęka, że cześć, władzę straci,
Gdy jego bliźni szczęśliwszy od braci;
Przyczyna jego smutku i goryczy
Jest w tym, że jemu przeciwieństwa życzy.
Trzeci obrazą swej krzywdy wybucha,
Zemstę jej cicho warzy w głębi ducha.
Ta błędna miłość trojakiej natury
Kaja się w niższych trzech kręgach tej góry.
Jeszcze o jednej miłości rzec chciałem,
Co szuka dobra ze ślepym zapałem.
Każdy po ciemnie ugania omackiem
Za jakimś dobrem jak dziecko za cackiem;
Każdy dla tego mniej więcej z wytrwaniem,
By je posiadać, upędza się za niem.
Gdy cię pociąga miłość zbyt leniwa
Ku dobru, w którym duch wiecznie spoczywa,
Krąg ten, jeżeli żal szczery cię skruszy,
Miejscem pokuty będzie dla twej duszy.
Jest inne dobro, błyskotne z daleka,
Które nie robi szczęśliwym człowieka,
Zwodna szczęśliwość! bo jego treść marna
Nie jest owocem z dóbr wieczystych ziarna.
Miłość ujęta dóbr wiotkich więzami,
Czyni pokutę w trzech kręgach nad nami.
Lecz jak ten podział trojaki jest jasny,
Zamilknę, wydasz o nim sąd twój własny».