(Oddział III. Raj ziemski. Szósty poranek podróży. Gaj.
Strumień. Matylda.)
Żądny obejrzeć wewnątrz i wokoło
Wdzięk boskiej, wonnej i gęstej dąbrowy,
Co łagodziła blask dnia porankowy,
Z niecierpliwością rzuciłem brzeg skały
I szedłem z wolna przez pole i z wolna,
Aż mię owiała woń kwiatów okolna.
Powietrze słodkie musnęło mi czoło,
Niezmienne, świeże jak powiew majowy;
Liście drżeć skore w tym lubym powiewie,
Wszystkie się na wstecz w tę stronę skłaniały.
Gdzie pierwszy cień swój rzuca góra święta.
Jednak zagięte gałęzie i chrusty
Tak nie zboczyły od liniji prostej,
Ażeby na ich wierzchołkach ptaszęta
Przestały śpiewać i ćwiczyć się w śpiewie.
Wesołe siedząc i nucąc na drzewie,
Witały ranek pomiędzy liściami,
Mieszającymi swój szmer z ich pieśniami.
Taki szmer szumi na pola i lasy,
Z gałęzi sosen nad brzegiem Chiassy,
Kiedy dmie Eol duszące Siroko.
Choć z wolna idąc, w las wszedłem głęboko,
Aż w leśnych błędach gubiło się oko.
I oto krok mój w chaosie zadumień
Nie mógł iść dalej, zatrzymał mię strumień,
Którego drobne fale w lewą stronę
Zginały trawy przy nim urodzone.
Najczystsze wody po ziemi rozlane
Byłyby mętne z wodą porównane,
Która nie kryje żadnej rzeczy na dnie:
Chociaż jej przeźrocz cień osłania wieczny,
Przez który księżyc i promień słoneczny
Do jej fal jasnych nigdy się nie wkradnie.
Stanąłem, oczy za strumień posłałem,
Drzew rozmaitość podziwiać z zapałem.
I tam (jak przedmiot gdy się zjawi nowy,
Każdą myśl inną wywietrza nam z głowy),
Widziałem damę, po kwietnych zieleniach
Idąc, nuciła i kwiaty zbierała,
Jakimi łąka jej drogę dzierzgała.
«Ty, co się grzejesz w miłości promieniach,
O piękna!» rzekłem: «jeśli z lic twych zgadłem,
Zbliż się do zdroju, śpiewaczek królowo,
Abym, co śpiewasz, mógł słyszeć twe słowo.
Ty przypominasz mi ową dolinę,
Z której porwano piękną Prozerpinę,
I chwilę, gdy ją straciła jej matka
A ona świeżość wiośnianego kwiatka».
Gdy tanecznica skoczne kręgi toczy,
Sama na sobie obraca się długo,
Zaledwo jedną mknie stopą przed drugą:
Tak się na kwiatach lotem błyskawicy
Zwróciła ku mnie, podobna dziewicy,
Która w dół spuszcza swoje skromne oczy.
Ona odmową prośby mej nie drażni,
Tak blisko smugiem podeszła murawy,
Żem mógł jej słowa słyszeć najwyraźniej.
Ledwo stanęła nad pięknym strumieniem,
Tam, gdzie nadbrzeżne w nim kąpią się trawy,
Już mię darzyła oczu podniesieniem.
Wątpię, czy żywszym spod rzęsów promieniem
Wenus błysnęła, czując ból od strzały,
Gdy ją niebacznie ranił syn jej mały.
Z prawego brzegu wciąż się uśmiechały
Jej usta do mnie, kwiaty, jakie zrywa,
Bez nasion rodzi ta ziemi szczęśliwa.
Strumień nas dzielił ledwo o trzy kroki,
Lecz Hellespontu rozdąsana fala,
Gdzie most Kserksesa w swe tonie zawala,
(Dla dumy ludzkiej dziś jeszcze wędzidło),
Tak Leandrowi nie była obrzydłą,
Gdy między Sestos a Abidos pływa:
Jako był dla mnie ten strumień głęboki,
Który natenczas mój przechód zapierał,
A sam przede mną swych wód nie otwierał.
«Jesteś» mówiła «tu jeszcze gość nowy,
Może mój uśmiech, coś dostrzegł z daleka,
W miejscu wybranym na gniazdo człowieka,
Dziwi cię, wzbudza jakieś podejrzenie?
Lecz światło z psalmu: »Boś ucieszył, Panie«,
W zmroku twej myśli wejdzie jak zaranie.
Ty, coś mię prośbą wyzwał do rozmowy,
Gdy chcesz ode mnie o czym innym wiedzieć,
Przyszłam gotowa tobie odpowiedzieć,
Wszelkich zapytań rozwiązać zwątpienie».
— «Woda,» mówiłem «szelest tej dąbrowy,
Z jedną mi rzeczą nie godzą się dziwnie,
O której naprzód słyszałem przeciwnie,
I nową wiarę wyzywa do boju».
— «Powód tej rzeczy gdy objaśnię lepiej,»
Rzekła, «rozproszę mgłę, co ciebie ślepi.
On arcydobro, gdy zrąb świata złożył,
Człowieka dobrym i dla dobra stworzył:
Jako zadatek wiecznego pokoju
Dał mu to miejsce; człowiek z własnej winy
Krótkie, nie długie liczył tu godziny;
Uczciwe śmiechy i słodkie wesele
Na łzy wymienił i smutków tak wiele!
Aby wyziewy, co z wody i ziemi
Wznosząc się w chmury stają się ciepłemi,
Nie przyczyniły człowiekowi wojny,
Góra ta w niebo wznosi wierzch spokojny
I żadna burza jej skał nie dotyka
Od punktu, w którym na drzwi się zamyka.
Więc jak powietrze po koła obwodzie
Wiruje pierwszym ruchem popychane,
Jeśli to koło zniskąd nieprzerwane:
Skał tych wyżynę ruch podobny bodzie,
Choć od burz wolna w tym eterze czystym;
Kołysze las ten szumem uroczystym,
Dlatego właśnie, że jest gęstolistym.
I tymże ruchem kwiaty kołysane
Sycą powietrze swej treści przymiotem,
Powietrze wzajem wirowym obrotem
Kołując wonne ich treści rozwiewa,
I wasza ziemia, o ile jest godna
Płodniejszej strefy, ile sama płodna,
Kwiaty, rośliny, rozmaite drzewa
Zapładza, krzewi dla bożego ludu.
I tam, zaiste, żadnego w tym cudu
Nie będziesz widział, jeżeli roślina
Bez widnych nasion kiełkować zaczyna.
Wiedz, tu, gdzie jesteś, że ta święta rola
Różne nasiona w swym łonie zespola,
Że rodzi takie owoce i kwiecie,
Jakich nie uszczknął nikt na waszym świecie.
Woda, co widzisz, nie tryska z tej żyły,
Którą tumany i deszcze poiły,
Jak zdrój, co wzbiera nad brzegi i ginie;
Ona z krynicy wiekuistej płynie
I z woli bożej kruż napełnia cały,
Ile wylewa przez te dwa kanały.
Pierwszy, z którego wszyscy piją radzi,
Ma moc, że zaraz pamięć grzechu gładzi;
Drugi powraca żywe przypomnienie
Dobrodziejstw ducha i jego zasługi.
Ten zwie się Lete, a Eunoe drugi,
On wtenczas działa, kto pił wód tych dwoje.
Smak jego wody jest nad wszystkie zdroje:
Choć masz, zaiste, dość syte pragnienie,
Z szczególnej łaski dam przydatek nowy,
Wierząc, że tobie nie braknie ochoty,
Słuchać, co powiem nad zakres rozmowy.
Poeci dawniej śpiewając wiek złoty,
Stan jego błogi, może w swoim czasie
Marzyli o tym miejscu na Parnasie.
Tu szczep człowieka wzrósł czysty, bez plamy,
Tu wieczna wiosna, tu wszelkie owoce,
Nektar, o którym wciąż ich pieśń świegoce,
O którym ludzie tak wiele bajali».
Wtem się zwróciłem do poetów moich
I uśmiech z lic ich widziałem oboich,
Z jakim ostatnich objaśnień słuchali:
Potem zwróciłem wzrok do pięknej damy.