Ostrogi rycerskie otrzyma, zwycięzcę stu turniejów pokonawszy...

O księciu Gotfrydzie opowieść siódma

Posłuchajcie tej opowieści o zdarzeniu dziwnym i cudownym, a prawdę słów moich niech potwierdzą ci wszyscy szlachetni książęta, grafowie i baronowie, którzy byli na uczcie wydanej przez króla Zygmunta na cześć jego zwycięstwa nad władcą pogańskim, Solimanem.

Wielu już tych mężów nie żyje, a wielu się po świecie rozproszyło; ale żywie jeszcze Arnold z Trevilu, którego ta przygoda spotkała, jego więc możecie zapytać, a nie będzie miał czelności zaprzeczyć. Nie radzę wam tego jednak czynić, bo jest to pan obyczajów grubych i sprośnych, nic z przyjemnej dworskości, przystojnej dla rycerza, w sobie niemający.

Na tej właśnie uczcie ukazała się po raz pierwszy księżniczka Roksana, która dzieckiem jeszcze będąc nie brała dotychczas w rycerskich zabawach udziału. Za jej to krzesłem stał, jako paź jej, książę Gotfryd, któremu się podówczas czternasta zaczynała wiosna; a naprzeciw niej siedział hrabia Arnold z Trevilu, będący w poszanowaniu wielkim dla swej siły i odwagi i chełpiący się bardzo tym, że w stu turniejach był zwycięzcą.

Otóż trzeba wam wiedzieć, że paziowie królewscy nosili suknie z błękitnego aksamitu, a na piersiach miał każdy herb swego rodu złotem haftowany, bo były to wszystko pacholęta krwi szlachetnej.

Jeden tylko Gotfryd nie miał żadnego herbu, bo nikt nie wiedział, kto jest zacz i skąd pochodzi. Tak więc ów hrabia Arnold, podchmieliwszy sobie czerwonym winem, drwić z niego nieprzystojnie zaczął, gdyż był, jak to już powiedziałem, grubych i sprośnych obyczajów pan.

Mówi tedy hrabia Arnold do Gotfryda:

— Słuchaj no, paziu królewski, cóż to się z twoim herbem stało? Czyś go gdzie po drodze zgubił? Boć słyszałem, że masz herb bardzo piękny: Owca na zielonym polu, a nad nią dwa kije na krzyż...

Przygryzł Gotfryd wargi, dumnym spojrzeniem Arnolda zmierzył, ale nic nie odrzekł.

A Arnold pod boki się wziąwszy, śmiechem parsknął i rzecze:

— Coś bardzo z góry na mnie spoglądasz, mój chłopcze! Czyżbym się co do herbu twego pomylił? Król cię księżniczce w podarku na gwiazdkę przywiózł, to może masz gwiazdkę wigilijną w herbie? Oj, oj, wspaniały to herb, a rzadki! To i nie dziwota, żeś dumny!

Zagryzł jeszcze mocniej usta Gotfryd, tak że mu krew na wargi wystąpiła, i pobladł jak płótno, ale nic nie odrzekł.

— He! He! — odezwie się znowu Arnold. — A czy pozwolisz się zapytać, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej, w jakich okolicach księżyca leży twój zamek rodowy, oszczercy bowiem powiadają, że nie istnieje on zgoła i że przodkowie twoi świnie pasali?...

Zmarszczyła brwi księżniczka Roksana i śliczne swe usteczka dumnie wydąwszy rzekła:

— Hrabio Arnoldzie, jeśli przodkowie Gotfryda świnie pasali, to w każdym razie dwornością obyczajów przewyższać cię musieli...

Roześmiał się król i wszyscy rycerze, a hrabia Arnold purpurowy się z gniewu zrobił i rzekł:

— Zaiste, dostojna księżniczko, niepotrzebnie się tak za sługą swym ujmujecie, sam on mi przecie odpowiedzieć potrafi. No, cóż, Gotfrydzie, czy ogłuchłeś czy nie raczysz ze mną rozmawiać?

Ale Gotfryd milczał, wciąż z tą samą zimną pogardą na niego patrząc. Huknął pięścią w stół Arnold, aż zadźwięczały kielichy i zatrzeszczały deski, i zawołał:

— Widzę, że śpisz na służbie, paziu królewski, ale ja cię zaraz obudzę!

I kość z półmiska porwawszy w Gotfryda nią cisnął.

Wystąpił na środek sali Gotfryd i mały mieczyk, który paziowie dla ozdoby nosili, z pochwy wyciągnąwszy rzekł:

— Wobec króla najjaśniejszego i dostojnej księżniczki, i wszystkich tu zebranych rycerzy wyzywam cię, grafie Arnoldzie z Trevilu!

Wybuchnęli śmiechem rycerze, bo też i zabawny był widok dziecka tego naprzeciw olbrzymiego i barczystego męża stojącego i wywijającego mieczykiem do zabawki podobnym... A najgłośniej śmiał się hrabia Arnold z Trevilu.

Ale Gotfryd, twarzą do króla się zwróciwszy, głosem silnym i dźwięcznym jak spiż mówić począł:

— Królu najjaśniejszy! Uczyń sprawiedliwość! Nie pozwól, by hrabia z Trevilu, zelżywszy mnie, odszedł bezkarnie! Niech za słowa swe odpowie według prawa rycerskiego!

A taka była w nim powaga i godność, że cisza się stała wielka i śmiech zamarł wszystkim na ustach.

Podniósł głowę król i rzekł surowo:

— Hrabio Arnoldzie z Trevilu! Czyś nie słyszał wyzwania? Rozkazuję ci wyjść i walczyć!

Spojrzeli po sobie rycerze, podniósł się z miejsca Arnold i rzekł:

— Żartujesz chyba, najjaśniejszy panie! Toć zhańbiłbyś na wieki mnie i ród mój, z chłopcem bić mi się każąc. Toć wszyscy by mnie palcami wytykali, szydząc: Oto mężny rycerz, co wytrącił miecz z ręki dziecka! A gdybym, wytrącając mu miecz, skaleczył go, co się przecież i najzręczniejszemu zdarzyć może, cóż bym wtedy począł ze wstydu?

Aliści odparł mu król:

— Arnoldzie z Trevilu! Rycerz nie obraża słabszych. Obrażając go, uznałeś go za równego sobie. Idź tedy i walcz!

— Czyż nic, najjaśniejszy panie — zapytał Arnold — nie zdoła zmienić twego postanowienia?

— Nic, Arnoldzie z Trevilu!

— A gdyby Gotfryd cofnął swe wyzwanie?

— Wówczas jedynie mógłbym cofnąć swój rozkaz.

— Słuchaj, chłopcze — rzekł groźnie Arnold — rozumiesz przecie, że wytrącę ci miecz za pierwszym uderzeniem! Wiedz tedy, że nauczę cię wówczas mego miecza płazem, co to znaczy z rycerzami się mierzyć! Odstąp lepiej od swego wyzwania, a dam ci tyle złota, ile udźwignąć zdołasz.

— Hrabio Arnoldzie! — zawołał Gotfryd, a oczy jego płonęły. — Hrabio Arnoldzie, do poprzednich obelg dodałeś nową! Wiedz jednak, że los bitwy nie w twoim, lecz w Boga jest ręku! Na świętego Jerzego! Wychodź albo ja cię płazem do walki przymuszę, tchórzu nikczemny!

— Ha! Zuchwały szczeniaku! — ryknął Arnold. — Broń się tedy!

I krzyżowym cięciem na niego natarł.

Osłonił się Gotfryd swym dziecinnym mieczykiem i, o dziwo — odbił uderzenie.

Okrzyk zdumienia wyrwał się ze wszystkich piersi: Jak to, zwycięzca w stu turniejach nie wytrącił temu dziecku przy pierwszym natarciu miecza?! Podnieśli się z miejsc rycerze i kołem zapaśników otoczyli.

Nieprzytomny prawie z wściekłości natarł Arnold po raz drugi. I po raz drugi Gotfryd odparował jego cięcie.

Wówczas Arnold stracił panowanie nad sobą. Poczuł, że oto cała jego sława rycerska wniwecz się obraca i że jeśli nie zwycięży natychmiast w tej śmiesznej, dziecinnej walce, to nie będzie takiego rycerza, który zechciałby swój miecz z jego mieczem skrzyżować. Nie pamiętał już o tym, że walczy przeciw dziecku. Nacierał z zaciętą, mściwą wściekłością. Używał swoich wszystkich najsławniejszych, najtrudniejszych do odparcia, niezwyciężonych cięć. Ale nadaremnie! Gotfryd odbijał jego miecz tak lekko i swobodnie, jak gdyby walka ta była dla niego zabawką. Długi czas ścierali się ze sobą i coraz słabsze, coraz mniej pewne stawały się uderzenia Arnolda.

Aż oto drugi okrzyk zdumienia wyrwał się ze wszystkich piersi: Gotfryd przeszedł z obrony do natarcia!

Przez kilka chwil bronił się Arnold, z widoczną trudnością razy przeciwnika odpierając, po czym tyłem cofać się począł.

I wówczas nagle puścił Gotfryd miecz swój zawrotnym mistrzowskim młynkiem i trzeci okrzyk wyrwał się z piersi rycerzy: miecz Arnolda zatoczył krąg i upadł do stóp Gotfryda, który nogą nań nastąpiwszy rzekł spokojnie:

— Walka jest skończona, hrabio Arnoldzie!

Zakrył Arnold z cichym jękiem twarz rękami.

— Jestem zhańbiony, królu miłościwy! Zdejmijcie mi rycerski pas i ostrogi, bo niegodzien jestem ich nosić! Przyślijcie mi kądziel i wrzeciono, bo ono mi teraz tylko przystoi!

— Mylisz się, Arnoldzie — rzekł poważnie król. — Jest nas tu trzynastu rycerzy, ale żaden z nas nie oparłby się temu dziecku! Śmiało rzec możesz, iż raz tylko byłeś pokonany, ale pokonał cię wojownik, jakiego jeszcze między rycerzami nie było! Gotfrydzie! Nie miałeś dotąd godła — miej godło Gwiazdy Wigilijnej! Nie miałeś miana — zwij się Gotfrydem Zwycięzcą! Byłeś paziem — klęknij!

Gotfryd ukląkł, a król trzy razy go po ramieniu uderzywszy rzekł:

— Jesteś rycerzem!

I zawołali grafowie i baronowie:

— Niech żyje Gotfryd Zwycięzca, rycerz Gwiazdy Wigilijnej!

Ale Gotfryd, z klęczek się nie podnosząc, na księżniczkę Roksanę błagalnie patrzył. Zrozumiała to spojrzenie Roksana i wstęgę błękitną od sukni oderwawszy z uśmiechem ją Gotfrydowi podała.