Proszę cię, wyrecytuj ten kawałek tak, jak ja ci go przepowiedziałem, gładko, bez wysilenia. Ale jeżeli masz wrzeszczeć, tak jak to czynią niektórzy nasi aktorowie, to niech lepiej moje wiersze deklamuje miejski pachołek. Nie siecz też za bardzo ręką powietrza w taki sposób: bądź raczej ruchów swoich panem; wśród największego bowiem potoku i, że tak powiem, wiru namiętności, trzeba ci zachować umiarkowanie, zdolne nadać wewnętrznej twojej burzy pozór spokoju. Nie posiadam się z oburzenia, słysząc, jak siaki taki barczysty gbur w peruce w gałgany obraca uczucie, prawdziwy z niego łach robi, by zadowolić uszy narodku, który po największej części kocha się tylko w niezrozumiałych gestach i wrzawie. Oćwiczyć bym rad kazał takiego chama, by się bardziej hamował, gdy gra Heroda albo Termaganta. Proszę cię, chroń się tego.
Zapewniam waszą wysokość.
Nie bądź też z drugiej strony za miękki; niech własna twoja rozwaga przewodnikiem ci będzie. Zastosuj akcję do słów, a słowa do akcji, mając przede wszystkim to na względzie, abyś nie przekroczył granic natury; wszystko bowiem, co przesadzone, przeciwne jest intencjom teatru, którego przeznaczeniem, jak dawniej, tak i teraz, było i jest służyć niejako za zwierciadło naturze, pokazywać cnocie własne jej rysy, złości żywy jej obraz, a światu i duchowi wieku postać ich i piętno. Owóż przeholowanie tego celu lub niedosięgnięcie może wprawdzie rozśmieszyć prostaczków, ale znającym się na rzeczy musi pójść w niesmak, nagana zaś jednego z tych ostatnich, na szali waszych zasług przeważyć musi poklask całego tłumu pierwszych. Widziałem ja aktorów i znaleźli się tacy, co ich chwalili, głośno nawet, aktorów, którzy (bogobojnie mówiąc) ani z mowy, ani z ruchów nie byli podobni do chrześcijan ani do pogan, ani do ludzi, a rzucali się i ryczeli tak, iż pomyślałem sobie, że chyba jaki najemnik natury sfabrykował ludzkość; tak bezecnie ją naśladowali.
Pochlebiamy sobie, żeśmy się tego pozbyli cokolwiek.
O, pozbądźcie się tego ze szczętem. Tym zaś, co u was grają błaznów, zakażcie jak najsurowiej prawić co bądź więcej nad to, co stoi w ich roli; są bowiem między nimi tacy, co się namawiają do śmiechu, aby w pewnej liczbie jałowych spektatorów także śmiech wzbudzić, i to właśnie w chwili, kiedy przypada jaki szczegół sztuki zasługujący na uwagę. To niegodziwość dowodząca politowania godnej próżności w błaźnie, który tak czyni. Idźcie i bądźcie w pogotowiu.
No i cóż, mości panie? Czy król chce spożyć ten kęs widowiska?
Jego królewska mość przybędzie, królowa jejmość także, i to zaraz.
Powiedzże, waćpan, aktorom, niech się śpieszą.
A panowież to nie dopomożecie ich znaglić do pośpiechu?
I owszem, mości książę.
wychodząJakże się miewa nasz syn, Hamlet?
Wybornie, żyję jak kameleon powietrzem nadzianym obietnicami; kapłonów nie moglibyście lepiej tuczyć.
Nie mam co zrobić z tą odpowiedzią. Te słowa nie do mnie należą.
Ani do mnie już teraz.
do PoloniuszaWaćpan grywałeś kiedyś na uniwersytecie, jeżeli się nie mylę?
Tak jest, mości książę, i miałem sławę dobrego aktora.
A cóżeś pan przedstawiał?
Przedstawiałem Juliusza Cezara i zostałem zabity na Kapitolu. Brutus mnie zabił.
Cóż to za brutalstwo było z jego strony, żeby tak kapitalne cielę tam zabijać! — Czy aktorowie już w pogotowiu?
Czekają, panie, na twe rozkazy.
Pójdź tu, kochany Hamlecie, siądź przy mnie.
Wybacz, kochana matko, tu jest metal silniej pociągający.
Słyszałeś, panie?
Mogęż, o pani, lec na twoim łonie?
Nie, mości książę.
To jest na twoim łonie głowę wsparłszy?
Możesz, książę.
Sądziszli, żem miał w myśli co innego?
Ja nic nie sądzę.
To by był pomysł nie lada położyć się między nogami dziewczyny.
Co takiego?
Nic.
Książę dziś jesteś wesół.
Kto? ja?
Nie inaczej.
O, jestem tylko twoim wesołkiem. Cóż zresztą człowiek ma czynić, jeżeli nie weselić się? Oto na przykład moja matka, patrz, pani, jak promieniejąco wygląda, chociaż mój ojciec zmarł przed dwiema godzinami.
Przed dwa razy dwoma miesiącami, mości książę.
Tak to już dawno? Niechże się diabeł czarno nosi, ja przywdzieję sobole. Dlaboga? Od dwóch miesięcy zmarły i jeszcze nie zapomniany? Jest więc nadzieja, że pamięć wielkich ludzi zdoła przetrwać ich żywot przez pół roku; notabene, jeżeli ufundują kościoły; w przeciwnym razie niech się nie skarżą, jeżeli ich spotka los tego konika, któremu na nagrobku napisano: «Konik zdechł, więc go w miech».
Co to było, mości książę?
To był hultajski bigos, a oznacza zbrodnię.
Zapewne ta pantomima zawierała w sobie treść sztuki?
Dowiemy się od tego jegomościa. Aktorowie nie umieją trzymać języka za zębami; muszą wszystko wypaplać.
Czy on nam odkryje znaczenie tego?
Niezawodnie, tak jak wszystko, co byś mu pani odkryła. Nie wstydź się tylko pokazać mu, co masz do pokazania, a on się nie powstydzi powiedzieć ci, co to znaczy.
Ladaco z waści, ladaco. Będę patrzeć na sztukę.
Jak ci się, pani, podoba ta sztuka?
Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele.
O, ale dotrzyma słowa.
Czy znasz waćpan treść tej sztuki? Nie mieściż ona w sobie nic zdrożnego?
Nic zgoła; oni tylko żartują, trują żartem; nic zdrożnego w świecie.
Jakiż ta sztuka ma tytuł?
„Łapka na myszy”. Skąd zaś taki? Przez przenośnię. Przedstawia ona morderstwo dokonane w Wiedniu. Zamordowany książę nazywał się Gonzago, a jego żona Baptysta. Arcyszelmowska to sprawka, jak zaraz obaczymy. Ale co nam do tego? Wasza królewska mość i my wszyscy mamy spokojne sumienie, nie może nas to dotknąć. Niech się drapie, kto ma liszaj; nasza skóra zdrowa.
To jest niejaki Lucjan, synowiec króla.
Objaśniasz, mości książę, tak dobrze jak chór starożytny.
Mógłbym być pośrednikiem między panią a jej kochankiem, gdybym tylko był świadkiem waszych igraszek.
Kolący masz dowcip, mości książę.
Odpokutowałabyś, pani, niejednym jękiem stępienie mi kolca.
Coraz to lepiej i zarazem gorzej.
Tak właśnie traktujecie swych mężów. Dalej, morderco;
Truje go w jego własnym ogrodzie dla zagrabienia jego państwa. Nazwisko tamtego jest Gonzago; rzecz autentyczna i we włoskim tekście wybornie opisana. Teraz zobaczymy, jakim sposobem morderca pozyskuje miłość żony Gonzagi.
Powiedz mi, waćpan, czy ta komedia, z dodatkiem lasu piór na głowie i pary prowansalskich róż u dziurawych trzewików, nie powinna by (jeśli resztka mojego szczęścia mnie zawiedzie) zapewnić mi udziału w jakiej trupie aktorów? Hę?
Połowę udziału.
Mogłeś dorymować, mości książę.
O Horacy! Słowa tego ducha złota warte. Czy widziałeś?
Najwyraźniej.
Kiedy była mowa o otruciu?...
Uważałem dobrze.
Mości książę, niech nam wolno będzie powiedzieć jedno słowo.
Ile ich jest w słowniku.
Mości książę, król...
Cóż król porabia, mości panie?
Od wyjścia stąd bardzo zaniemógł.
Z przepicia?
Z wzburzenia żółci.
Troskliwość pańska byłaby się była okazała trafniejsza, udając się w takim razie do doktora. Bo gdybym ja mu zapisał na przeczyszczenie, mogłoby mu to jeszcze bardziej żółć wzburzyć.
Racz, łaskawy panie, zamknąć swą mowę w pewne szranki i nie odskakiwać tak dziko od celu, w jakim przychodzim.
Jestem już potulny: mów, waćpan.
Królowa, matka waszej książęcej mości, w najgłębszym rozżaleniu przysyła nas do ciebie, panie.
Miło mi panów powitać.
Nie, mości książę, te grzeczności nie w porę. Jeśli się waszej książęcej mości podoba dać nam zdrową odpowiedź, wypełnimy polecenie jego matki; w przeciwnym razie, przebaczenie waszej książęcej mości i oddalenie się nasze będzie jedynym owocem naszego tu przybycia.
Nie mogę, doprawdy.
Czego, mości książę?
Dać panom zdrowej odpowiedzi, bom chory na głowę: na jaką wszakże będę się mógł zdobyć, taką im służyć będę albo raczej matce mojej. Dlatego przystąpmy wprost do rzeczy, bez korowodów. Mówicie więc, panowie, że moja matka...
Nie tai tego, że postępowanie waszej książęcej mości w podziw ją i zdumienie wprawia.
O dziwny synu, który tak możesz zdumiewać matkę twoją! A czy nie ma tam czasem jakiego postscriptum pod tym macierzyńskim podziwem? Powiedzcie no, panowie.
Życzeniem jej jest, abyś się książę z nią widział w jej gabinecie, nim się udasz na spoczynek.
Będę jej posłuszny, choćby była dziesięć razy moją matką. Czy macie, panowie, co więcej do powiedzenia?
Mości książę, był czas, żeś mię lubił.
Na Bakcha i Merkurego! i teraz jeszcze.
Łaskawy książę, co cię udręcza? Dobrowolnie zamykasz drzwi swobodzie, ukrywając troski swoje przed przyjacielem.
Nie mam widoków, mój panie.
Jak to? kiedy sam król zapewnia waszej książęcej mości następstwo duńskiego tronu!
Tak, ale znasz pan przysłowie: dostał koń owsa... koniec trochę niesmaczny
Otóż i gędźba. Pozwól no mi, bracie, swego fletu.
biorąc Gildensterna na stronęDlaczego tak tropisz wokoło mnie, jak gdybyś mię chciał w lisią jamę zapędzić?
O panie! Jeśli mię żarliwość uczyniła za śmiałym, przywiązanie moje słusznie możesz nazwać nieokrzesanym.
Nie rozumiem tego dobrze. Zagraj no, proszę, na tym flecie.
Nie umiem, mości książę.
Proszę cię.
Nie umiem doprawdy.
Jak mnie kochasz.
Nie potrafię z niego wydobyć głosu, mości książę.
To tak łatwo przecie jak kłamać. Przebieraj po tych dziurkach palcami, włóż ten koniec w usta i zadmij, a wydobędziesz ton najdźwięczniejszy. Patrz, tu są klapy.
Ale ja ich użyć nie umiem do wydania jakiej bądź melodii, nie znam się na tym.
Patrzże teraz, za jakiego mnie masz bajbardzo. Chciałbyś grać na mnie, wmawiasz w siebie, że znasz mój mechanizm? Chciałbyś wyrwać ze mnie rdzeń mej tajemnicy, wycisnąć ze mnie całą skalę tonów, od najniższej nuty aż do dyszkantu; a w tym tu marnym instrumencie tyle jest głosu, tyle harmonii, jednakże nie możesz go skłonić do przemówienia. Cóż u kata! I czy sądzisz, że na mnie łatwiej zagrać niż na flecie? Miej mię, za jaki chcesz, instrument: przedąć, rozstroić mię potrafisz, ale zagrać na mnie — nigdy.
Witam waćpana dobrodzieja.
Mości książę, królowa jejmość życzy sobie z waszą książęcą mością pomówić, i to zaraz.
Czy widzisz tam waćpan tę chmurę z kształtu podobną do wielbłąda?
W rzeczy samej, istny wielbłąd.
Zdaje mi się, że jest podobniejsza do łasicy.
Prawda, z boku podobniejsza do łasicy.
Albo raczej do wieloryba.
Bardzo podobna do wieloryba.
No, to dobrze; zaraz pójdę do matki. Z tymi głupcami trzeba by zgłupieć naprawdę. Zaraz idę.
Śpieszę to powiedzieć.
«Zaraz», łatwo da się powiedzieć. Zostawcie mnie, przyjaciele.