«Do niebiańskiego bóstwa mojej duszy, tysiącem wdzięków okraszonej Ofelii». To niestosowne wyrażenie, trywialne wyrażenie. Okraszonej — nie jestże wyrażeniem trywialnym? Ale idźmy dalej. (czyta) «Twojemu cudnie białemu łonu powierzam tych kilka wyrazów».
O najmilsza Ofelio, nie biegłym w rymowaniu; nie umiem skandować westchnień moich, ale że cię bardzo, a bardzo kocham, temu wierz. Bądź zdrową. Twój na zawsze, dopóki ta machina pozostanie jego własnością,
Hamlet».
Tak jest, mości panie. Być uczciwym w dziejach tego świata na jedno wychodzi, co być wybranym między tysiącami.
Masz wielką słuszność, mości książę.
Jeżeli bowiem słońce płodzi w zdechłym psie robaki, promienie bóstwa ścierwo całują. Czy masz waćpan córkę?
Mam, panie.
Nie pozwalaj jej chodzić po słońcu. Wprawdzie poczęcie jest błogosławieństwem, ale gdyby twoja córka poczęła, na pewno byś jej nie błogosławił. Miej to na względzie, mój przyjacielu.
Co przez to rozumiesz, mości książę?
do siebieZawsze mu się marzy moja córka. A jednak nie poznał mnie zrazu, wziął mnie za rybaka. Daleko z nim już zaszło, daleko zaszło. I mnie, prawdę mówiąc, za młodu miłość przyprowadziła do ostateczności podobnych prawie. Muszę go jeszcze raz zagabnąć.
głośnoCóż to czytasz, mości książę?
Słowa, słowa, słowa.
A o treść czy mogę spytać?
Czyją?
Tej książki, którą książę czytasz.
Potwarze, mój panie, same potwarze. Ten łotr satyryk utrzymuje, że starzy ludzie mają siwe brody i zmarszczki na twarzy; że im ambra i kalafonia ciecze z oczu; że mają zupełny brak dowcipu obok wielkiego wycieńczenia łydek. Lubo ja temu wszystkiemu najsilniej i najpotężniej daję wiarę, przecież nie sądzę, aby o tym pisać przystało; bo waszmość sam stałbyś się pewnie jak ja starym, gdybyś mógł jak rak w tył kroczyć.
Chociaż to wariacja, nie jest jednakże bez metody. Może byś chciał zejść, mości książę?
Z tego świata?
W rzeczy samej, byłoby to zejściem.
do siebieJak trafne ma czasem odpowiedzi! Dar ten często bywa udziałem szalonych, gdy tymczasem przytomni i rozumni nie zawsze są zarówno szczęśliwi. Muszę go już opuścić i niezwłocznie pomyśleć o sposobach, jakby się on i moja córka zejść mogli.
głośnoMiłościwy książę, zmuszony jestem pozbawić waszą mość dłuższej mojej obecności.
Nie możesz mnie, mój panie, pozbawić niczego, czego bym chętniej się nie wyrzekł: wyjąwszy życia, wyjąwszy życia, wyjąwszy życia.
Żegnam cię, mój łaskawy książę.
Nudni starzy głupcy.
Szukacie, panowie, księcia Hamleta? Oto jest.
wychodziBogu cię polecamy.
Miłościwy książę!
Drogi nasz książę!
Kochani, dobrzy przyjaciele! Jak się masz, Gildensternie? A, Rozenkranc! Jak się macie, moi chłopcy?
Zwyczajnie, jak nic nieznaczący ludzie.
Ale i nie podeszwą jej trzewików?
Nie, mości książę.
A więc mieszkacie u jej pasa albo raczej w centrum jej łask?
Niby tak, w jej prywatnych apartamentach.
Czyli w apartamentach wstydliwych. Słusznie, Fortuna to nie lada dziewka. I cóż tam nowego?
Nic, panie, wyjąwszy, że świat spoczciwiał.
Więc bliski jest dzień sądu. Ale wiadomość wasza nieprawdziwa. A teraz pytanie bardziej szczegółowe. Powiedzcie mi, w czymeście tak przeskrobali Fortunie, że was tu do więzienia wtrąciła?
Do więzienia?
Dania jest więzieniem.
Więc nim i świat jest także.
O, i wielkim! pełnym turm, lochów i ciemnic. Dania jest jednym z najgorszych.
Nie myślimy tak, mości książę.
Więc dla was nie jest taką. W rzeczy samej, nic nie jest złe ani dobre samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim. Dla mnie Dania jest więzieniem.
Skutek to chyba, panie, twojej ambicji. Dania jest dla niej za ciasna.
O Boże! ja bym mógł być zamknięty w łupinie orzecha i jeszcze bym się sądził panem niezmierzonej przestrzeni, gdybym tylko złych snów nie miewał.
A te sny są właśnie wytworem ambicji; istota bowiem ambicji nie jest czym innym, tylko snów cieniem.
Same już sny nie są czym innym, tylko cieniem.
Zapewne, ambicja zaś w moich oczach jest tak powietrznej i znikomej natury, że można ją nazwać cieniem cienia.
Takim sposobem żebracy są ciałami, a nasi monarchowie i nadęci bohaterowie cieniami żebraków. Nie poszlibyśmyż do dworu? bo doprawdy nie umiem rozumować.
Służymy waszej książęcej mości.
Dajmy pokój temu; nie chcę was liczyć do rzędu sług moich, bo, zaprawdę, przysługują mi się okropnie. Ale powiedzcie mi, tak po przyjacielsku, co porabiacie w Elsynorze?
Chcieliśmy cię odwiedzić, mości książę; innego celu nie mamy.
Taki ze mnie nędzarz, żem nawet w podzięki ubogi; dziękuję wam jednak, chociaż to podziękowanie, wierzcie mi, kochani przyjaciele, niewarte i pół szeląga. Czy nie posyłano po was? Przybyliścież mnie odwiedzić z własnego popędu, z dobrej woli? Powiedzcie mi, powiedzcie; bądźcie szczerzy. I cóż?
Cóż mamy powiedzieć, mości książę?
Co bądź, byle się stosowało do rzeczy. Posyłano po was: widzę w waszych oczach pewien rodzaj wyznania, które skromność wasza na próżno usiłuje pokryć. Wiem, że miłościwy król i miłościwa królowa posyłali po was.
W jakimże by celu, mości książę?
Tegoć się od was chcę dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszego koleżeństwa, na współdźwięk młodych lat naszych, na obowiązki naszej statecznej przyjaźni, na wszystko, co jest najświętsze i na co lepszy mówca lepiej by was niż ja mógł zakląć, powiedzcie mi rzetelnie, otwarcie: posyłanoż po was czy nie posyłano?
Cóż ty na to?
Aha, przyszliście mnie więc wymacać.
głośnoJeżeli mi dobrze życzycie, powiedzcie prawdę.
W istocie, posyłano po nas.
Powiem wam, w jakim celu; tym sposobem domyślność moja uprzedzi waszą gadatliwość i dyskretność wasza nie będzie dyskredytowana. Od niejakiego czasu, nie wiem skąd, ze szczętem humor straciłem; zarzuciłem dawne przywyknienia i w tak ponure popadłem usposobienie, że ten piękny obszar ziemski pustynią mi się wydaje; to wspaniałe sklepienie tam w górze, ten cudnie wiszący firmament, ta majestatyczna przestrzeń złotymi obsypana iskrami niczym innym nie jest w moich oczach, jak tylko marnym, zaraźliwym zbiorem wyziewów. Jak doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach! Czynami podobnym do anioła, pojętnością zbliżonym do bóstwa! Ozdobą on i zaszczytem świata. Arcytypem wszech jestestw! A przecież czymże jest dla mnie ta kwintesencja prochu? Synowie ziemi nie pociągają mnie ani jej córki, jakkolwiek, sądząc po waszym uśmiechu, zdajecie się to przypuszczać.
Myśl taka, panie, nie przeszła mi przez głowę.
Dlaczegóż się waćpan roześmiałeś, kiedym powiedział, że mnie synowie ziemi nie pociągają?
Bom sobie pomyślał, jakie w takim razie przyjęcie znajdą aktorowie, którycheśmy w drodze spotkali, a którzy tu dążą celem ofiarowania waszej książęcej mości usług swoich.
Ten, co gra króla, godnie będzie przyjęty: jego królewska mość otrzyma ode mnie pamiątkę; awanturniczy rycerz będzie mógł do woli użyć tarczy i miecza; kochanek nie będzie darmo wzdychał; melancholik spokojnie odegra swoją rolę; błazen pobudzi do śmiechu tych, co mają łechczywe płuca; a piękna dama swobodnie wywnętrzy swe uczucia, jeśli nie będzie miała wstrętu do wiersza bez rymu. Cóż to za aktorowie?
Ciż sami, którzy cię zwykli byli zadowalać, mości książę; aktorowie tragiczni ze stolicy.
Skądże im przyszło teraz po świecie wędrować? Na miejscu siedząc lepiej by wyszli tak pod względem sławy, jak korzyści.
Przyczyną ich wędrowania były, jak się zdaje, świeżo zaszłe innowacje.
Sąż oni jeszcze tak samo lubiani jak wtedy, kiedym był w stolicy? Zawszeż liczne mają publicum?
Zaiste, teraz nie bardzo.
Skądże to pochodzi? Czy się opuścili w sztuce?
Bynajmniej: usiłowania ich postępują zawsze równym krokiem; ale wylęgło się tam stado dzieci, małych indycząt, które piszczą jak opętane i gwałtowne za to odbierają oklaski. Te są teraz w modzie i tak dalece oczerniają teatr niższej klasy (tak nazywają tamten), że niejeden z rapierem przy boku, bojąc się piór gęsich, nie śmie się już tam pokazać.
Sąli to dzieci naprawdę? Któż ich utrzymuje? Jak są płatni? Myśląż oni tylko dopóty sztukę uprawiać, dopóki nie stracą dyszkantu? Nie powiedząż wtedy, gdy sami spadną między niższą klasę (co jest bardzo prawdopodobne, jeśli ich sytuacja się nie poprawi), że piszący dla nich krzywdę im wyrządzili, każąc im wykrzykiwać na ich własną przyszłość?
Bądź co bądź, z obu stron niemało było hałasu i publiczność nie miała sobie za grzech podżegać ich nawzajem do kłótni. Przez czas jakiś nie można było grosza na żadnej sztuce zarobić, jeżeli autorzy i aktorzy za łby się w niej nie powiedli.
Czy być może?
Niemało też łbów porozbijano.
I smarkacze wzięli górę?
Nie inaczej. Herkules zmuszony był kapitulować przed Pigmejczykami.
Nie ma w tym nic dziwnego, boć mój stryj jest królem duńskim; i ciż sami, którzy mu za życia mego ojca wykrzywiali gęby, dają teraz dwadzieścia, czterdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jego portret w miniaturze. Do licha! musi w tym być coś nadnaturalnego. Gdyby to filozofia mogła wytłumaczyć?
Zapewne to aktorowie.
Koledzy, miłymiście gośćmi w Elsynorze. Podajcie mi dłonie. Do orszaku gościnności należy etykieta i ceremonie; winienem was przeto podjąć tym trybem: inaczej, moje obejście się z aktorami, które, uprzedzam was, będzie się musiało okazać uprzejme, wydałoby się gościnniejsze niż z wami. Zostaliście przyjęci z otwartymi rękoma, ale mój stryj-ojciec i moja matka-stryjenka zostali oszukani.
Jakim sposobem, drogi książę?
Szalony jestem tylko przy wietrze północno-zachodnim; kiedy z południa wieje, umiem odróżnić jastrzębie od czapli.
Dobre nowiny, panowie, wesołe nowiny!
Słuchaj go, Gildensternie, i ty także. Słuchajcie z całą uwagą. Ten wielki dzieciuch nie wyszedł jeszcze z pieluch.
Chyba wszedł w nie powtórnie, bo mówią, że starzy ludzie na nowo stają się dziećmi.
Prorokuję wam, że przychodzi nam zwiastować aktorów; uważcie tylko. — Masz waćpan słuszność: było to w poniedziałek z rana, w rzeczy samej.
Mości książę, mam ci oznajmić coś nowego.
Mości panie, mam ci oznajmić coś nowego. Gdy Roscjusz w Rzymie był aktorem...
Aktorowie przybyli, mości książę.
Ejże? Ejże?
Na honor, mości książę.
Każdy więc aktor przyjechał na ośle.
Są to aktorowie najlepsi w świecie, zdatni do wszelkiego rodzaju przedstawień: tragicznych, komicznych, historyczno-sielankowych, tragiczno-historycznych, tragiczno-komiczno-historyczno-sielankowych: czy to w scenach ciągłych, czy to w luźnym poemacie. Seneka nie jest dla nich za ciężki ani Plaut za lekki. Tak w recytowaniu, jak w improwizowaniu nie mają sobie równych.
O Jefte, sędzio Izraela, jakiż to skarb posiadłeś!
Jakiż on skarb posiadał, mości książę?
Ba!
Córkę gładką, nic więcej,Którą wielce miłował.
Zawsze mu się marzy moja córka.
Nieprawdaż, stary Jefte?
Jeżeli mnie nazywasz Jeftem, mości książę, to nie przeczę, iż posiadam córkę, którą wielce miłuję.
Ależ nie to idzie za tym.
Cóż za tym idzie, mości książę?
Ba!
To, co rzekomoBogu wiadomo.
A potem, jak wiesz waćpan,
Stać się musiało,Co snadź się stało.
Pierwszy dwuwiersz tej pobożnej pieśni więcej objaśni waćpana, niż ja mogę; bo oto nadchodzi moja rozrywka.
Witam was, mości panowie, witam. Cieszę się, że cię oglądam w dobrym zdrowiu. Witajcie, przyjaciele. O stary, jaką żeś sobie brodę wyhodował, odkąd cię ostatni raz widziałem! Przyszedłeś mię tu nią straszyć? A, to ty, piękna damo! Szlachetna dziewico, dalipan, od czasu jak cię ostatni raz widziałem, zbliżyłaś się ku niebu na całą wysokość korka. Nie daj Boże, aby głos twój, jak dukat oberżnięty, wyszedł z obiegu! Witajcie nam, wszyscy bez wyjątku! Będziemy jak francuscy łowcy rzucać się na wszystko, co ujrzymy. Nie moglibyśmyż usłyszeć czego zaraz? Dajcie nam próbkę swego talentu: przedeklamujcie co patetycznego.
Co na przykład, panie?
Słyszałem cię raz deklamującego jeden ustęp, ustęp sztuki, która nigdy grana nie była, albo co najwięcej raz tylko, bo, ile pamiętam, nie podobała się publiczności; był to kawior dla jej podniebień: moim jednak zdaniem i tych, których sąd o takich rzeczach równego z moim był wzrostu, była to sztuka wyborna, dobrze podzielona na sceny, ułożona z równą zręcznością, jak naturalnością. Przypominam sobie kogoś, co mówił, że braknie tym wierszom sosu dla dodania smaku osnowie, i osnowy, która by pozwalała posądzić autora o uczucie; przyznawał jej wszakże dobrą manierę, jędrność w obrobieniu i piękność, lubo bez wdzięku. W sztuce tej szczególnie lubiłem jeden ustęp, to jest opowiadanie Eneasza: mianowicie owo miejsce, w którym ten bohater opisuje Dydonie śmierć Priama. Jeżeli je pamiętasz, to zacznij od tego wiersza:
Zaraz, zaraz...
«Okrutny Pirrus, jak ów zwierz hirkański...»
Nie, nie tak się zaczyna, ale zawsze od Pirrusa.
«Okrutny Pirrus, którego zbroica,Czarna jak jego myśl, podobna byłaDo owej nocy, gdy w złowrogim koniuChytrze ukryty leżał, powlókł terazStraszną swą postać dzikszą jeszcze barwą:Od stóp do głowy czerwienią się odział,Zbroczon krwią ojców, matek, córek, synów,Spiekły od żaru płonącego miasta,Które przeklętym blaskiem przeświecałoMordercy swego pana; rozpalonyGniewem i ogniem i skrzepły zarazemOd stęgłej na nim posoki, oczymaJak karbunkuły płomieniejącymiSzuka piekielny Pirrus sędziwegoStarca Priama».
— Mów dalej.
Jako żywo, ślicznie deklamujesz, mości książę, z doskonałym akcentem i spadkiem głosu.
«Znajduje go wreszcieSłabo na Greków nacierającego.Rdzawy miecz jego, zbuntowany przeciwJego ramieniu, nieposłuszny woli,Płazem uderza, kędy spadnie. Z całąPrzewagą siły rzuca się na niegoPirrus; z wściekłością próżny cios wymierza:Lecz sam już zamach, sam świst jego staliObala starca: wtedy oto Ilium,Jak gdyby chciało nowy cios odwrócić,Koronowaną płomieniami głowęChyli ku ziemi i trzaskiem okropnymW niewolę ima Pirrusowe ucho;Bo patrzcie! oto zabójczy miecz jegoNad mleczną głową czcigodnego starcaJuż, już wzniesiony, zda się, jakby nagleUgrzązł w powietrzu. Jak kamienny posągBóstwa zagłady, ważąc się pomiędzyCzynem i wolą, stał czas jakiś PirrusI nie przedsiębrał niczego.Lecz jako nieraz widzimy przed burząCiszę na niebie, spokojność w obłokach,Wichry uśpione, a na dole ziemięJak grób milczącą, wtem przerażającyPiorun rozdziera chmurę: tak po chwiliZbudzona zemsta podżega na nowoZastałe ramię Pirrusa i nigdyNiemiłosierniej ciężki młot cyklopówNie spadł na Marsa wiecznotrwałą zbroję,Jak teraz krwawy miecz Pirrusa spadaNa sędziwego Priama.Hańba ci, zmienna Fortuno! Bogowie,Wy wszyscy, którzy zasiadacie ówdzie,W radzie Olimpu, odejmcie jej władzę!Połamcie szprychy i dzwona jej kołaI stoczcie krągłą piastę z szczytu niebiosW bezdenną otchłań piekieł!»
To za długie.
Więc razem z twoją brodą pójdzie do balwierza. Mów dalej, bracie. Jemu by trzeba jasełek lub fars plugawych, inaczej zaśnie. Dalej, przejdź teraz do Hekuby.
«Ale kto widział nieszczęsną królowę,Jak rozczochrana...»
Jak to, rozczochrana?
To dobre wyrażenie; rozczochrana królowa jest dobrym wyrażeniem.
«Jak rozczochrana, grożąca płomieniomŁez potokami, biegła tu i ówdzie,Boso, z łachmanem na tej samej głowie,Którą niedawno jeszcze diadem stroił;Odziana, miasto sukni, prześcieradłem,W chwili popłochu schwyconym naprędce;O, kto by to był widział, ten zmaczanymW żółci językiem byłby był wyzionąłPrzeciw Fortunie ostatnie bluźnierstwa;A gdyby były ją widziały niebaW tej chwili, kiedy ujrzała PirrusaZ dziką radością siekącego mieczemCiało jej męża, wybuch jej boleściByłby był z oczu ich promieniejących(Jeżeli tylko rzeczy tego świataMogą je wzruszyć) zdrój rosy wycisnąłI współjęk z piersi bogów».
Patrzcie, jak mu się twarz zmieniła i łzy mu w oczach stanęły. Skończ już, waćpan.
Dosyć tego, dopowiesz mi resztę niebawem. Mości panie, zechciej dojrzeć, aby ci ichmoście dobrze byli ugoszczeni. Słyszysz, waćpan? Niech znajdą dobre przyjęcie; bo oni są streszczoną, żywą kroniką czasu. Byłoby lepiej dla waćpana zyskać po śmierci niepochlebny napis na nagrobku niż za życia niekorzystne ich świadectwo na scenie.
Mości książę, obejdę się z nimi stosownie do ich zasługi.
Do paralusza! znacznie lepiej. Gdybyśmy się obchodzili z każdym wedle jego zasług, któż by uniknął chłosty! Obchodź się z nimi waćpan odpowiednio do własnej twej zacności i godności. Im mniej kto zasługuje na względy, tym więcej ma zasługi nasza względem niego uprzejmość. Odprowadź ich.
Pójdźcie, panowie.
wychodzi z kilkoma aktoramiIdźcie z nim, moi przyjaciele; dacie nam jutro jakie przedstawienie. Słuchaj no, stary, możecie grać Zabójstwo Gonzagi?
Możemy, panie.
To grajcie je jutro. Nie mógłżebyś w potrzebie nauczyć się dwunastu do piętnastu wierszy, które bym napisał i wtrącił do twojej roli?
Czemu nie, łaskawy panie.
To dobrze. Udaj się za tamtym jegomościem, tylko nie drwij z niego, proszę cię.
Kochani przyjaciele,
do Rozenkranca i Gildensternapozwólcie was pożegnać. Do zobaczenia wieczorem.
Żegnamy cię, drogi książę.
wychodzą