Ze swej strony hrabina, szczęśliwa iż ocaliła już życie Natanowi, strawiła noc na obmyślaniu sposobów wydobycia czterdziestu tysięcy franków. W tego rodzaju przesileniach kobiety są cudowne. Wiedzione swym uczuciem, dochodzą do kombinacji, które zdumiałyby złodziei, spekulantów i lichwiarzy, gdyby te trzy klasy mniej lub więcej patentowanych przemysłowców mogły czemukolwiek się dziwić. Hrabina sprzedawała w myśli swoje diamenty, zamierzając nosić fałszywe. Postanawiała poprosić o tę sumę Vandenessa dla siostry, już raz wprowadzonej w grę; ale za wiele miała szlachetności duszy, aby się nie cofnąć przed tymi poniżającymi środkami; obmyślała je i odtrącała natychmiast. Pieniądze Vandenessa dla Natana! Wzdrygnęła się w łóżku, przerażona własną zbrodniczością. Kazać wprawiać fałszywe diamenty! Mąż spostrzegłby się w końcu. Chciała iść prosić o tę sumę Rotszyldów, którzy mają tyle złota, arcybiskupa Paryża, który powinien wspierać biednych, przeskakując w ten sposób od jednej religii do drugiej, żebrząc wszędzie. Rozpaczała, iż znajduje się z dala od rządu; niegdyś byłaby zdołała pożyczyć potrzebne pieniądze w pobliżu tronu. Myślała o tym, aby się uciec do ojca. Ale dawny urzędnik żywił niechęć do nielegalności; dzieci jego miały sposobność przekonać się, jak mało sympatyzował z sercowymi nieszczęściami; nie chciał o tym słyszeć, stał się mizantropem; miał wstręt do wszelkich komplikacji miłosnych. Co do hrabiny de Granville, ta żyła w Normandii w swoim majątku, ciułając grosze i modląc się, kończąc swoje dni pośród księży i worków srebra, zimna aż do ostatniej chwili. Gdyby nawet Maria miała czas dotrzeć do Bayeux, czyż matka dałaby jej tyle pieniędzy, nie wiedząc, na jaki użytek? Zmyślić długi? Tak, być może, dałaby się wzruszyć swej ulubienicy. Zatem, w razie niepowodzenia, hrabina udałaby się do Normandii. Hrabia de Granville nie odmówiłby pomocy w upozorowaniu podróży, udzielając fałszywej wiadomości o ciężkiej chorobie, jaka rzekomo nawiedziła jego żonę. Straszliwe widowisko, które przeraziło ją dziś rano, pomoc użyczona Natanowi, godziny spędzone przy jego wezgłowiu, jego urywkowe opowiadania, ta agonia wielkiego umysłu, lot geniusza wstrzymany przez pospolitą, nikczemną zaporę, wszystko stanęło w pamięci Marii, aby podsycić jej miłość. Przebiegła myślą swoje wzruszenia: nędze te porywały ją stokroć bardziej niż wielkości. Czy byłaby ucałowała to czoło uwieńczone tryumfem? Nie. Ostatnie słowa, jakie Natan wyrzekł do niej w buduarze lady Dudley, wydały się jej czymś nieskończenie wzniosłym. Coś tak świętego było w tym pożegnaniu! Co za szlachetność w wyrzeczeniu się szczęścia, które stałoby się dla niej męczarnią! Hrabina pragnęła wzruszeń w swoim życiu; miała ich pod dostatkiem, straszliwych, okrutnych, ale kochanych. Więcej żyła cierpieniem niż rozkoszą. Z jakim upojeniem powtarzała sobie: „Ocaliłam go już raz, ocalę jeszcze!” Słyszała jego wykrzyknik: „Jedynie nieszczęśliwi wiedzą, dokąd sięga miłość!”, kiedy uczuł wargi Marii spoczywające na jego czole. — Czyś chora? — spytał mąż, który wszedł do pokoju, aby oznajmić śniadanie. — Jestem straszliwie udręczona dramatem, jaki rozgrywa się u siostry — rzekła, mówiąc prawdę. — Popadła w bardzo złe ręce; to hańba dla rodziny posiadać takiego du Tilleta, człowieka bez iskry duchowego szlachectwa; gdyby siostrze zdarzyło się jakie nieszczęście, nie znalazłaby u niego litości. — Gdzież jest kobieta, która zadowoliłaby się litością — rzekła hrabina z konwulsyjnym ruchem. — Kiedy jesteście bez litości, srogość wasza jest łaską dla nas. — Nie od dziś znam twoje szlachetne serce — rzekł Feliks całując rękę żony, wzruszony tą dumą. — Kobieta, która tak myśli, nie potrzebuje, aby jej strzec. — Strzec? — podjęła. — Także hańba, która spada na was. Feliks uśmiechnął się, ale Maria się zaczerwieniła. Kiedy kobieta potajemnie schodzi z prostej drogi, rozwija ostentacyjnie najwyższy stopień dumy kobiecej. Jest to obłuda duszy, za którą trzeba im być wdzięcznym. Oszukaństwo staje się wówczas pełnym godności, wielkości niemal. Maria napisała parę słów do Natana, pod nazwiskiem Quillet, aby donieść, że wszystko idzie dobrze, i przesłała mu je przez posłańca do hotelu. Wieczorem, w Operze, hrabina zebrała korzyści swego kłamstwa, mąż bowiem uważał za zupełnie naturalne, że opuściła lożę, aby odwiedzić siostrę. Feliks powstrzymał Marię do chwili, w której du Tillet zostawi żonę samą. Jakie wzruszenia przechodziła, mijając korytarz, wchodząc do loży siostry i zasiadając z czołem pogodnym i spokojnym dla świata, zdumionego iż widzi siostry razem! — I cóż? — rzekła. Twarz Marii Eugenii była odpowiedzią: tryskała z niej naiwna radość, którą wiele osób przypisywało zadowoleniu próżnostki. — Będzie ocalony, droga moja, ale tylko na trzy miesiące, przez które pomyślimy nad tym, aby go wyratować bardziej skutecznie. Pani de Nucingen żąda czterech weksli, każdy po dziesięć tysięcy, podpisanych przez kogo bądż, aby ciebie nie narażać. Wytłumaczyła mi, jak należy je wygotować; nic nie zrozumiałam, ale p. Natan się tym zajmie. Przyszło mi zarazem na myśl, że Schmuke, nasz dawny nauczyciel, może nam być użyteczny: podpisałby z pewnością. Skoro dołączysz do tych czterech obligów list, w którym zaręczysz pani de Nucingen, iż będą spłacone, jutro otrzymasz pieniądze. Załatw wszystko sama, nie polegaj na nikim. Mam nadzieję, że Schmuke nie będzie robił żadnych kwestii. Aby odwrócić podejrzenie, powiedziałam, że chcesz przyjść z pomocą naszemu dawnemu nauczycielowi muzyki, staremu Niemcowi, który popadł w nędzę. Mogłam tedy prosić o najgłębszą tajemnicę. — Sprytna jesteś jak anioł! Byleby tylko baronowa de Nucingen nie zdradziła się z niczym przed wypłaceniem pieniędzy! — rzekła hrabina, wznosząc oczy jak gdyby z modlitwą do Boga, mimo iż rozmowa toczyła się w Operze. — Schmuke mieszka na małej uliczce de Nevers, koło wybrzeża Gonti, nie zapomnij, idź sama do niego. — Dziękuję — rzekła hrabina, ściskając rękę siostry. — Och! dałabym dziesięć lat życia… — Tych ostatnich zapewne… — Aby nigdy nie przechodzić podobnie strasznych wzruszeń — rzekła hrabina, uśmiechając się mimo woli. Osoby, które lornetowały w tej chwili obie siostry, mogły mniemać, podziwiając ich niewinne śmieszki, iż zajmują je jakieś błahostki; ale któryś z owych światowych wygów, przychodzących do Opery więcej dla studiowania tualet i fizjognomii niż dla przyjemności słuchania, odgadłby może tajemnicę hrabiny, uważając gwałtowne wzruszenie, które zgasiło radość tych dwóch uroczych twarzyczek. Raul, który w godzinach nocnych nie obawiał się już pościgu, blady i wycieńczony, z niespokojnym okiem, z posępnym czołem, ukazał się na stopniu, gdzie zwykle zajmował miejsce. Szukał oczyma hrabiny w jej loży, nie znalazł, utopił czoło w dłoniach. — Czyż mogłaby być dziś w Operze — pomyślał. — Spójrzże ku nam, biedny wielki człowieku — rzuciła mu szeptem pani du Tillet. Co się tyczy Marii, ta, nie zważając, iż się naraża, skierowała nań owo gwałtowne i usilne spojrzenie, przez które wola tryska z oka tak, jak ze słońca tryskają fale świetlne: spojrzenie, które, wedle magnetyzerów, wnika w osobę, na którą jest zwrócone. Raul, jak gdyby tknięty czarnoksięską laseczką, podniósł głowę: oko jego spotkało nagle oczy dwu sióstr. Z cudowną przytomnością umysłu, która nigdy nie opuszcza kobiet, pani de Vandenesse ujęła krzyżyk igrający na jej piersi i wskazała go szybkim i znaczącym uśmiechem. Klejnot rzucił swój odblask aż na czoło Raula, który odpowiedział radosnym wyrazem: zrozumiał. — Czyż to nic nie jest, Eugenio — rzekła hrabina do siostry — wracać w ten sposób życie martwym? — Możesz wstąpić do towarzystwa ratowniczego — odparła Eugenia z uśmiechem. — I cóż, jakże się miewasz, drogi? — rzekł du Tillet, ściskając rękę Raula i zbliżając się doń z objawami serdecznej przyjaźni. — Ba! jak człowiek, który otrzymał najlepsze wiadomości co do wyborów. Mandat mam w kieszeni — odparł Raul. — Cieszę się niezmiernie — odparł du Tillet. — Trzeba nam będzie pieniędzy dla dziennika. — Znajdziemy — rzekł Raul. — Kobiety są w zmowie z diabłem! — rzekł du Tillet, nie dając się jeszcze omamić sławom Raula, którego nazywał *Szarnatanem*. — Do czego to mówisz? — rzekł Raul. — Pani szwagierka jest w loży mojej żony — rzekł bankier; — w tym siedzi jakaś intryżka. Hrabina, jak się zdaje, szaleje za tobą, daje ci znaki przez całą salę. — Patrz — rzekła pani du Tillet do siostry — mówią, że my jesteśmy fałszywe. Mój mąż czuli się z Natanem, a to on doprowadził go do więzienia! — I mężczyźni ważą się nas obwiniać! — zawołała hrabina: otworzę mu oczy. Wstała, podała ramię mężowi, który czekał na nią w korytarzu, wróciła promienna do swej loży, następnie opuściła Operę, zamówiła powóz na jutro przed ósmą rano i znalazła się o wpół do dziewiątej na wybrzeżu Conti, zawadziwszy wprzódy o ulicę du Mail. Powóz nie mógł wjechać w małą uliczkę de Nevers; ale, ponieważ Schmuke mieszkał w domu położonym na rogu wybrzeża, hrabina nie potrzebowała brnąć w błocie. Skoczyła prawie ze stopnia powozu w zabłoconą i zrujnowaną sień starego szarego domu, odrutowanego na kształt fajansowego garnka i pochylonego w sposób niepokojący dla przechodniów. Stary kapelmistrz mieszkał na czwartym piętrze, gdzie cieszył się pięknym widokiem Sekwany, od Nowego Mostu aż do pagórków Chaillot. Poczciwiec tak się zdumiał, kiedy lokaj oznajmił mu wizytę dawnej uczennicy, iż, w swoim osłupieniu, pozwolił jej wejść do pokoju. Nigdy hrabina nie byłaby wyobraziła sobie ani podejrzewała egzystencji, jaka odsłoniła się nagle jej oczom, mimo że od dawna znała głęboką wzgardę Schmukego dla tualety i beztroskę, z jaką odnosił się do spraw tego świata. Kto byłby mógł uwierzyć w niedbalstwo podobnego życia, w tak zupełne *zapuszczenie*? Schmuke był Diogenesem-muzykiem, nie wstydził się swego nieporządku, byłby się go wyparł, tak był doń przyzwyczajony. Nieustający użytek poczciwej wielkiej niemieckiej fajki rozlał na suficie, na nędznych tapetach, poszarpanych w licznych miejscach przez kota, płowy odcień, który dawał przedmiotom wejrzenie złotawych płodów Cerery. Kot, przystrojony wspaniałą szatą o długim rozstrzępionym włosiu, odgrywał tam rolę niby gospodarza domu, długobrody, poważny, spokojny. Z wysokości wybornego wiedeńskiego fortepianu, gdzie zasiadał uroczyście, obrzucił wchodzącą hrabinę obleśnym i zimnym spojrzeniem, jakim byłaby ją powitała każda kobieta, zaskoczona jej pięknością. Nie zmienił miejsca, wstrząsnął jedynie srebrnymi kiśćmi sterczących wąsów i zwrócił złociste oczy na Schmukego. Stary i pochylony wiekiem fortepian, z drzewa pomalowanego na czarny i złoty kolor, ale brudny, powycierany, poszczerbiony, ukazywał klawisze zużyte jak zęby starego konia i pożółkłe od oparów fajki. Na pulpicie małe kupki popiołu świadczyły, że poprzedniego dnia Schmuke gnał, na starym instrumencie, na jakiś sabat muzyczny. Podłoga pełna zaschłego błota, podartych papierów, fajczanego popiołu, niewytłumaczonych szczątków, podobna była do podłogi w niezamiatanej od tygodnia oberży. Oko bardziej wyćwiczone niż oko hrabiny byłoby tam znalazło objaśnienie życia Schmukego w łupkach kasztanów, w ogryzkach, skorupkach jajek, w talerzach stłuczonych przypadkiem i zawierających resztki *Sauerkraut*. Owo niemieckie cmentarzysko szczątków tworzyło niby dywan zapylonych paskudztw, który chrupał pod nogami i spotykał się z kupą popiołu, spływającą majestatycznie od kominka z malowanego kamienia, gdzie tronowało zwęglone polano obok dogorywających dwóch żarzących się głowienek. Nad kominkiem zwierciadło, w którym twarze tańczyły sarabandę; obok z jednej strony wisiała wspaniała fajka, z drugiej stał chiński garnek, w którym profesor przechowywał tytoń. Dwa fotele, kupione gdzieś okazyjnie, podobnie jak chudy i płaski tapczan, jak zmurszała i pozbawiona marmurowego blatu komódka, jak kulawy stół, na którym widniały resztki skromnego śniadania, składały owo umeblowanie, równie skromne jak w wigwamie Mohikana. Lusterko do golenia, zawieszone na oknie i bez firanek, wraz z kawałkiem szmaty pocętkowanej od czyszczenia brzytwy, wskazywało na jedyne poświęcenie, jakie Schmuke czynił Gracjom i światu. Kot, istota słaba i potrzebująca opieki, miał najlepszą cząstkę; posiadał na swój użytek starą poduszkę na berżerce, koło której widać było filiżankę i talerz z białej porcelany. Ale czego żaden styl nie zdoła opisać, to stanu, do jakiego Schmuke, kot i fajka, ta żywa trójca, doprowadziła te meble. Fajka spaliła stół w wielu miejscach. Kot i głowa Schmukego natłuściły utrechcki aksamit foteli, odejmując mu właściwą aksamitowi szorstkość. Gdyby nie wspaniały ogon kota, który częściowo służył do sprzątania pokoju, nigdy niezagracone miejsca komody i fortepianu nie doczekałyby się otarcia z kurzu. W kącie stały trzewiki, które by zasługiwały na epicko-szczegółowy opis. Wierzch komody i fortepianu zawalone były nutami obstrzępionymi na grzbietach. Wzdłuż ściany wisiały, przylepione za pomocą opłatka, adresy uczennic. Liczba opłatków wskazywała wygasłe już adresy. Na obiciu widniały rachunki kreślone kredką. Komoda strojna była wypitymi wczoraj kuflami piwa, które, pośród tych rupieci i papierów, wydawały się dziwnie nowe i lśniące. Higienę reprezentował dzbanek na wodę uwieńczony ręcznikiem i kawałek pospolitego mydła, biały, cętkowany niebiesko, który ubarwił w wielu miejscach drzewo. Dwa kapelusze, oba jednako stare, spoczywały na wieszadle, z którego zwisał ten sam niebieski tużurek o potrójnym kołnierzu, jaki hrabina zawsze widziała na Schmukem. Pod oknem trzy doniczki kwiatów, kwiatów niemieckich z pewnością, a tuż obok trzcinowa laska. Mimo że wzrok i powonienie hrabiny wystawione były na ciężką próbę, uśmiech i spojrzenie Schmukego przesłoniły jej tę nędzę niebiańskimi promieniami, które dały blask spłowiałym barwom i wlały życie w ten chaos. Dusza boskiego człowieka, który znał i odsłaniał tyle boskich rzeczy, promieniowała niby słońce. Śmiech jego, tak szczery, tak naiwny, na widok jednej z jego *świętych Cecylii*, rozpylił wkoło blask młodości, niewinności, wesela, rozlał skarby najdroższe sercu człowieka i uczynił z nich sobie płaszcz, który zakrył jego ubóstwo. Najbardziej pyszałkowaty dorobkiewicz uważałby może za coś niskiego myśleć o ramie, w której poruszał się ów wspaniały apostoł religii muzycznej. — *Jagim dzutem dudaj, moja troka hrabina?* — rzekł, kalecząc język francuski okropną niemiecką wymową. *Mamsz odźbiefać gantidżgę Zymejona tla meko anjoła?* Ta myśl podsyciła na nowo jego nieumiarkowane wybuchy śmiechu. — *Dama, f gafalersgim mieżgangu?* — dodał jeszcze z filuterną miną. Następnie zaczął się znowu śmiać jak dziecko. — *Bżychociż tla musygi, nje tla bietneko nieporaga*. — *Fiem o dem* — dodał melancholicznym tonem; — *ale bżychoć tla dżeko dylgo chzeż, fież sze dutaj fżyzdgo jezd dfoje, siało, tuża, fżyzdgo!* Ujął za rękę hrabinę, ucałował ją i uronił łzę; poczciwiec zawsze czuł się jak nazajutrz po otrzymaniu dobrodziejstwa. Radość odjęła mu przez chwilę pamięć, aby następnie przywrócić mu ją z całą siłą. Natychmiast chwycił kredę, skoczył na fotel stojący przed fortepianem; następnie, z żywością młodzieńca, wypisał na obiciu wielkimi literami; *17 lutego 1835*. Gest ten, tak ładny, tak naiwny, wykonał z wyrazem tak szalonej wdzięczności, że hrabina uczuła się żywo wzruszona. — Siostra też przyjdzie — rzekła. — *I truka dagsze? Giety? szepy to było sanim umre!* — dodał. — Przyjdzie podziękować panu za wielką przysługę, o jaką chcę prosić w jej imieniu — ciągnęła. — *Brędgo, brędgo, brędgo* — wykrzyknął Schmuke — *dzo mam sropidź? Mam iśdź to sameko tjapła?* — Nie, tylko napisać: „Otrzymano za sumę 10 tysięcy franków” na każdym z tych papierów — rzekła, wydobywając z zarękawka cztery akcepty wypełnione wedle formuły przez Natana. — *Och, f mik pęzie kodofe*, odparł Niemiec z powolnością baranka. *Nie fiem dylgo, kcie bióro i adramend.* — *Ruszsze zię zdąt, meinherr Murr*, krzyknął na kota, który przyglądał mu się zimno. — *Do mój god*, rzekł pokazując go hrabinie. *Pietne sfiesze, gdóre szyje s pietnym Schmuke! Łatny,* prawda? — Bardzo — rzekła hrabina. — *Kce ko pani?* — rzekł. — Szaleństwo! — odparła. — Czyż to nie jest pański przyjaciel? Kot, który zakrywał kałamarz, domyślił się, że Schmuke szuka tego sprzętu i skoczył na łóżko. — *Zprydny jag małpa* — rzekł Niemiec, wskazując zwierzę siedzące na łóżku. * — Nasfałem go Murr, na dżeżdź naszego fielkiego Hoffmana z Perlina, gdóreko topsze snałem*. Poczciwiec podpisał z niewinnością dziecka, które czyni to, co matka mu każe, nie rozumiejąc nic, ale pewne, że czyni dobrze. O wiele więcej zaprzątnięty był prezentacją kota niż papierami, przez które mógł, na zasadzie praw odnoszących się do cudzoziemców, postradać na zawsze wolność. — *Bofiata pani, sze te zdemblofane babirgi*… — Niech się pan niczego nie obawia — rzekła hrabina. — *Ja zie nie opafiam nidżeko* — odparł. * — Bydam, dży de zdemblofane babirgi zbrafia bżyjemnoźdź bani tu Dilled*? — Och, tak — rzekła — odda jej pan taką usługę, jak gdybyś był jej ojcem… — *Parcom dety żdżeślify, sze moke sdadź zie jej na dzo. Bosłuchaj mojej musygi!* — rzekł, zostawiając weksle na stole i rzucając się do pianina. Już ręce tego anioła biegły po starych klawiszach, już spojrzenie jego sięgało nieba poprzez dachy, już najrozkoszniejsze melodie kwitły w powietrzu i wnikały do duszy; ale hrabina nie pozwoliła naiwnemu tłumaczowi rzeczy niebiańskich budzić drzewa i strun, jak czyni św. Cecylia Rafaela dla słuchających jej aniołów, dłużej niż czas potrzebny do osuszenia pisma: wsunęła weksle do zarękawka i ściągnęła swego rozpromienionego nauczyciela z nadobłocznych przestrzeni, w których bujał, kładąc mu rękę na ramieniu. — Mój dobry Schmuke… — rzekła. — *Jusz!* — wykrzyknął z bolesnym poddaniem. — *Bo dzo pylo dety bżychocidź?* Nie szemrał, wyprostował się niby wierny pies, aby wysłuchać słów hrabiny. — Mój dobry Schmuke — rzekła — idzie w tej sprawie o śmierć i o życie, każda minuta oszczędza krew i osusza łzy. — *Satże da żarna * — rzekł. — * Ić, ić, anjole, ozażadż łsy trukich! Fiec, sze pietny Zmuge lidży dfoja fisydę za fiędzej nisz rendę, gdórą ma ot dziepie!* — Zobaczymy się — rzekła — przyjdzie pan muzykować i zjeść ze mną obiad co niedzielę, jeżeli nie chcesz abym się pogniewała. Czekam pana w najbliższą niedzielę. — *Nabraftę?* — Proszę o to, a siostra z pewnością także umówi z panem jakiś dzień. — *Żdżeżdże moje dety pęcie subełne * — rzekł. — * Fityfalem fas pofiem dylgo na Bolach Elisejsgich, gietyżdzie bżejesztszały bofosem, parco szatgo!* Myśl ta osuszyła łzy, kręcące mu się w oczach. Ofiarował ramię pięknej uczennicy, która uczuła, jak serce starca bije gorączkowo. — Myślał tedy mistrz o nas? — rzekła. — *Safże gięty jatłem chlip!* — odparł. — *Raz jag o moich toproziejgach, a bodem o bierfżych tfóch młodych ciefcządgach kotnych miłozdzi, jagie zbodgałem!* Hrabina nie śmiała już nic dodać: była w tym zdaniu jakaś nieprawdopodobna i pełna czci wierna religijna uroczystość. Ten pokój zadymiony i pełen ochłapów był świątynią zamieszkałą przez dwa bóstwa. Uczucie gromadziło się w nim z każdą chwilą, bez świadomości tych, które go budziły. — Ten człowiek kocha nas szczerzę — pomyślała. Wzruszenie, z jakim Schmuke patrzał na hrabinę wsiadającą do powozu, udzieliło się i jej. Końcami palców przesłała mu delikatny pocałunek, jaki kobiety dają sobie z daleka na powitanie. Na ten widok Schmuke pozostał niby wrosły w ziemię długi czas po zniknięciu powozu. W kilka chwil później hrabina wjeżdżała w dziedziniec pałacu pani de Nucingen. Baronowa jeszcze nie wstała, ale, aby nie dać czekać dystyngowanej kobiecie, zawinęła się w peniuar i szal. — Chodzi o dobry uczynek, pani — rzekła hrabina — pośpiech jest w takich wypadkach łaską; inaczej nie poważyłabym się trudzić pani o tak wczesnej godzinie. — Och! szczęśliwa jestem, że mogę… — rzekła żona bankiera, biorąc cztery świstki i list z gwarancją hrabiny. Zadzwoniła na pokojówkę. — Tereso, powiedz kasjerowi, aby natychmiast sam mi przyniósł czterdzieści tysięcy franków. Następnie schowała w skrytce biurka list pani de Vandenesse, zapieczętowawszy go wprzódy. — Ma pani rozkoszny pokój — rzekła hrabina. — P. de Nucingen odbiera mi go, buduje nowy dom. — Ten odda pani zapewne córce. Mówią w świecie o jej małżeństwie z panem de Rastignac. W chwili, gdy pani de Nucingen miała odpowiedzieć, wszedł kasjer. Wzięła banknoty i oddała mu cztery akcepty. — To się wyrówna — rzekła baronowa do kasjera. — *Posa esgondem* — rzekł kasjer. *Den Żmuge do pył musyg s Anzpachu* — dodał wybitnie niemieckim akcentem, widząc podpis i przyprawiając tą uwagą o dreszcz hrabinę. — Czyż ja robię interesa? — rzekła pani de Nucingen, karcąc kasjera wyniosłem spojrzeniem. To moja rzecz. Kasjer daremnie śledził kolejno twarz hrabiny i baronowej, obie były niewzruszone. — Może pan odejść. — Pani, hrabino, zechce może zostać kilka chwil, aby nie wyobrażano sobie, że pani gra jaką rolę w tej transakcji — rzekła baronowa do pani de Vandenesse. — Jako dopełnienie tylu uprzejmości — odparła hrabina — poproszę jeszcze o zachowanie sekretu. — Gdy chodzi o dobry uczynek, rozumie się to samo przez się — odparła baronowa z uśmiechem. — Odeślę powóz pani na koniec ogrodu, odjedzie próżny, następnie przejdziemy przez ogród razem, nikt nie zobaczy pani wychodzącej: będą to istne czary! — Ma pani wdzięk osoby, która dużo cierpiała w życiu — rzekła hrabina. — Nie wiem czy mam wdzięk, ale wiele cierpiałam — odparła baronowa; pani nabyłaś swój tańszym kosztem, mam nadzieję. Dawszy rozkaz, baronowa wzięła wysokie ciepłe pantofle, futro i odprowadziła hrabinę do furtki. Kiedy ktoś uknuł plan taki, jak ten, który przysposobił du Tillet przeciw Natanowi, nie zwierza go nikomu. Nucingen wiedział coś niecoś, ale żona jego była zupełnie obca tym machiawelicznym kombinacjom. Mimo to baronowa, która wiedziała, że Raul jest w kłopotach, nie dała się omamić obu siostrom; odgadła dobrze, w jakie ręce przejdą te pieniądze, była niezmiernie rada, iż może zobowiązać hrabinę, miała zresztą głębokie współczucie dla takich kłopotów. Rastignac, którego pozycja pozwalała czytać w machinacjach obu bankierów, zaszedł do pani de Nucingen na śniadanie. Delfina i Rastignac nie mieli dla siebie tajemnic; opowiedziała mu tedy scenę z hrabiną. Rastignac, który nie wyobrażał sobie, aby baronowa mogła być kiedy wmieszana w tę sprawę, uboczną zresztą w jego oczach, jeden środek z pomiędzy całego jego arsenału, oświetlił sytuację. Delfina zniszczyła może nadzieje poselskie du Tilleta, udaremniła matactwa i ofiary całego roku. Wówczas Rastignac wtajemniczył baronową we wszystko, zalecając sekret co do błędu, jaki popełniła. — Byleby — rzekła — kasjer nie wspomniał nic Nucingenowi.