tłum. Stanisław Wyrzykowski

Śpiewka o staruszku kangurze

Nie zawsze kangur wyglądał tak, jak go widzimy dzisiaj; był zupełnie innym zwierzęciem o czterech krótkich nogach. Był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. Tańczył na rżysku pośrodku Australii, a potem poszedł do małego bożka Nqua.

Poszedł do Nqua o szóstej przed śniadaniem i rzekł:

— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt dzisiaj do godziny piątej po południu.

Nqua zerwał się ze swego miejsca na wydmie piaszczystej i wrzasnął:

— Pójdź precz!

Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. I tańczył na wiszarze skalnym pośrodku Australii. I poszedł potem do średniego bożka Nquinga.

Poszedł do Nquinga o ósmej po śniadaniu i rzekł:

— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt. Uczyń mnie też zdumiewająco popularnym do piątej godziny dzisiaj po południu.

Nquing wyskoczył ze swej nory w gąszczach cierniowych i wrzasnął:

— Pójdź precz!

Obrazek ten przedstawia staruszka kangura, gdy jeszcze był innym zwierzęciem o czterech krótkich nogach. Narysowałem kangura jako zwierzę szare i wełniste, a jak był pyszny, to możesz poznać po tym, że ma na głowie wieniec z kwiatów. Tańczy na wiszarze skalnym (to znaczy na wystającym brzegu skały) pośrodku Australii, o godzinie szóstej przed śniadaniem. Godzinę szóstą możesz poznać po tym, że właśnie słońce wschodzi. Istota z uszami i otwartymi ustami to mały bożek Nqua. Nqua jest ogromnie zdziwiony, bo jeszcze nigdy nie widział, aby kangur tak tańczył. Mały bożek Nqua właśnie powiada: „Idź precz!”, ale kangur tańczy tak zawzięcie, że wcale słów jego nie słyszy. Kangur nie ma żadnego właściwego imienia oprócz: Samochwał. Swe właściwe imię utracił, gdyż był tak pełen pychy.

kangur

Kangur był szary i był wełnisty, a pycha jego była niezmierzona. Tańczył na ławicy piaskowej pośrodku Australii.

I poszedł do grubego bożka, Nquonga.

Poszedł do Nquonga o dziesiątej przed obiadem i rzekł:

— Uczyń mnie odmiennym od wszystkich innych zwierząt i uczyń mnie popularnym, i spraw, aby wszyscy ze zdumieniem biegali za mną do godziny piątej dzisiaj po południu.

Nquong wyskoczył ze swej kąpieli w jeziorku słonym i wrzasnął:

— Dobrze, uczynię!

Nquong zawołał dingo — żółtego psa dingo, wiecznie głodnego, opylonego w świetle słonecznym — i pokazał mu kangura, i rzekł:

— Dingo! Uważaj no, dingo! Widzisz ty tego pięknego pana, tańczącego na kupie perzyny? Chce być popularny, chce, aby za nim ze zdumieniem biegano. Dingo, załatw mu to!

Zerwał się dingo — żółty pies dingo — i rzekł:

— Co? Ten kociozwierz?

I zaraz w lot popędził dingo — żółty pies dingo, wiecznie głodny i szczerzący zęby — popędził za kangurem.

Umykał pyszny kangur, jak królik umykał na swych czterech małych nóżkach.

Tak — o moje kochanie — kończy się pierwsza część tej opowieści.

Pędził przez pustynie; pędził przez góry; pędził przez jeziorka słone; pędził przez zarośla trzcinowe; pędził przez gaje drzew gumowych; pędził przez gąszcze cierniowe; pędził, aż go zabolały przednie nogi.

Bo musiał!

Wciąż pędził dingo — żółty pies dingo, wiecznie głodny, z wyszczerzonymi zębami jak łapka na myszy — nie zbliżając się ani oddalając, pędził za kangurem.

Bo musiał!

Wciąż pędził kangur — staruszek kangur. Pędził przez gaje drzew morwowych; pędził przez wysoką trawę; pędził przez niską trawę; pędził przez zwrotnik Raka i zwrotnik Koziorożca; pędził, aż go zabolały tylne nogi.

Bo musiał!

Za nim wciąż pędził dingo — żółty pies dingo, coraz głodniejszy i głodniejszy, skrzypiący jak chomąto — nie zbliżał się i nie zostawał w tyle.

I przylecieli nad rzekę Wollongong.

Nie było tam mostu i nie było tam promu; i kangur nie wiedział, jak się dostać na drugą stronę. Więc wspiął się na tylnych nogach i skakał.

Bo musiał!

Skakał przez zwaliny i skakał przez perzyny; skakał przez stepy pośrodku Australii. Skakał jak kangur.

Najpierw skakał na łokieć; potem skakał na trzy łokcie; potem skakał na pięć łokci; a jego nogi tylne stawały się coraz dłuższe. Nie miał czasu na jedzenie ani na wytchnienie, a potrzebował go ogromnie.

Wciąż za nim pędził dingo — żółty pies dingo, wielce oszołomiony i wielce głodny — dziwiąc się okrutnie, co z tego czy z tamtego świata zmusza staruszka kangura do takich skoków.

Bowiem skakał jak świerszcz, jak groch na patelni, jak nowa piłka gumowa na posadzce pokoju dziecinnego.

Bo musiał!

Ten obrazek przedstawia staruszka kangura o godzinie piątej po południu, właśnie wtedy, gdy dostał swe prześliczne nogi tylne, jak mu to gruby bożek Nquong przyrzekł. Piątą godzinę poznasz po tym, że ulubiony zegar grubego bożka Nquonga właśnie pokazuje piątą. Nquong leży w kąpieli, wyciągając przed siebie nogi. Staruszek kangur drwi sobie z żółtego psa dingo. Żółty pies dingo gonił za kangurem przez całą Australię. Hen, aż po łyse wzgórza możesz odszukać ślady nowych, wielkich stóp kangura. Żółtego psa dingo narysowałem czarno, bo mi nie wolno malować tych obrazków prawdziwymi farbami, a przy tym żółty pies dingo poczerniał okrutnie, goniąc po węglach i sadzach. Nazw kwiatów rosnących dokoła kąpieli Nquonga nie znam. Dwa małe, skulone stworzenia hen, w pustyni, to dwaj inni bożkowie, do których staruszek kangur rano przemawiał. Przedmiot z literami na brzuchu staruszka kangura to jego torebka. Musiał mieć torebkę, tak samo, jak musiał mieć nogi.

kangur_2

Kurczył przednie nogi i skakał na tylnych; wyprężył swój ogon poza siebie jak dźwignię i skoczył przez stoki Darling.

Bo musiał!

Za nim wciąż pędził dingo — znużony pies dingo, coraz to głodniejszy i głodniejszy, wciąż ogromnie oszołomiony i wciąż ogromnie zdumiony — co z tego czy z tamtego świata nie pozwala staruszkowi kangurowi zatrzymać się na miejscu.

Wtem Nquong wyszedł ze swej kąpieli w jeziorku słonym i rzekł:

— Godzina piąta.

Usiadł dingo — biedny pies dingo, zawsze głodny i opylony w świetle słonecznym — wywiesił język i zawył.

Usiadł też i kangur — staruszek kangur — wyprężył swój ogon jak stołeczek używany przy dojeniu krów i rzekł:

— Bogu dzięki, że to się skończyło.

Wtedy Nquong, zawsze bardzo uprzejmy, odezwał się:

— Dlaczego nie jesteś wdzięczny żółtemu psu dingo? Dlaczego mu nie podziękujesz za wszystko, co dla ciebie uczynił?

Na to rzekł kangur — znużony staruszek kangur:

— Wygnał mnie z przybytków mego dzieciństwa; oderwał mnie od regularnych pór jedzenia; zmienił mą postać, że już nigdy nie będzie taka, jaką dawniej była, i wypłatał mi psikusa z moimi nogami.

Potem znów przemówił Nquong:

— Czyż nie prosiłeś mnie (o ile się nie mylę), abym cię uczynił odmiennym od wszystkich innych zwierząt i żeby za tobą biegano? A teraz jest piąta.

— Tak jest — odpowiedział kangur — jednak lepiej by było, gdybym był tego nie uczynił. Myślałem, że dokonasz tego za pomocą zaklęć i czarów, a ty spłatałeś mi figla.

— Figla! — rzekł Nquong ze swej kąpieli w błękitnej toni gumowej. — Powtórz to jeszcze raz, a gwizdnę na dingo, aby cię pędził dopóty, aż ci odpadną tylne nogi.

— Nie! — odparł kangur. — Muszę się usprawiedliwić. Nogi są nogami, możesz ich nie zmieniać, jeśli o mnie chodzi. Chciałem tylko zwrócić uwagę waszej wielmożności, że od rana nic nie jadłem i że jestem całkiem na czczo.

— Tak jest — rzekł dingo, żółty pies dingo — jestem zupełnie w tym samym położeniu. Uczyniłem go odmiennym od wszystkich innych zwierząt. Ale co dostanę do herbaty?

Na to odparł Nquong ze swej kąpieli w jeziorku słonym:

— Przyjdź i spytaj mnie o to jutro, bo teraz muszę się umyć.

Dlatego zostali pośrodku Australii, staruszek kangur i żółty pies dingo, i jeden mówił do drugiego:

— To twoja wina!