Tydzień już minął, jak Taffimai Metallumai (będziemy ją dalej nazywali Taffy, kochanie ty moje) pobałamuciła nieco z włócznią swego tatusia, z obcym człowiekiem, z listem obrazkowym i ze wszystkim innym, toteż udało się jej znowu pójść z ojczulkiem na połów karpi. Wprawdzie jej mama chciała zatrzymać ją w domu, żeby pomogła jej przy rozwieszaniu skór do suszenia na wielkich palach, wbitych w tym celu przed ich przedpotopową jaskinią, jednak Taffy wymknęła się za swym tatusiem wczesnym rankiem i oboje łowili ryby. Zaraz zaczęła chichotać, a tatuś rzekł jej:
— Nie bądź głuptaskiem, moje dziecko!
— Bo czyż nie było to zabawne? — odrzekła Taffy. — Czy pamiętasz, jak wódz naczelny wydymał policzki i jak śmiesznie wyglądał ten miły cudzoziemiec z błotem we włosach?
— No, owszem, pamiętam — odpowiedział Tegumai. — Musiałem temu cudzoziemcowi dać aż dwie skóry jelenie, miękkie i obszyte frędzlami, za to, co nabroiliśmy.
— My nie zbroiliśmy nic — zaprzeczyła Taffy. — To mamusia z innymi przedpotopowymi damami. No i błoto...
— Nie mówmy lepiej o tym — odezwał się jej tatuś. — Zjedzmy śniadanie!
Taffy wzięła kość ze szpikiem i przez całe dziesięć minut siedziała cichutko jak myszka, gdy tymczasem jej tatuś gryzmolił coś na kawałkach kory brzozowej zębem rekina. Potem rzekła:
— Tatusiu, myślałam o tajnej niespodziance. Wydaj jakiś głos: jaki chcesz głos.
— Ach! — odezwał się Tegumai. — Zaczynasz znowu?
— Tak jest — rzekła Taffy. — Wyglądasz w sam raz jak karp z otwartym pyszczkiem. Proszę cię, powtórz raz jeszcze.
— Ach! Ach! Ach! — zawołał jej tatuś. — Nie bądź niegrzeczna, moja córeczko!
— Naprawdę, że ani mi na myśl nie przychodzi być niegrzeczną — zawołała Taffy. — To cząstka mojej tajnej niespodzianki. Powiedz „ach!” tatusiu, zatrzymując pod koniec usta otwarte, i pożycz mi ten ząb. Zamierzam narysować szeroko otwarty pyszczek karpia.
— Po co? — zapytał jej tatuś.
— Czy nie widzisz? — rzekła Taffy, gryzmoląc na korze. — To będzie naszą malutką niespodzianką. Gdy narysuję karpia z otwartym pyszczkiem w dymie naszej jaskini, a mamusia nie będzie o tym wiedziała, to będzie ci on przypominał ten dźwięk: „ach”. Potem będziemy się bawili w ten sposób, że ja będę wyskakiwała z ciemności i sprawiała ci niespodziankę tym dźwiękiem, zupełnie tak samo, jak czyniłam na bagnie bobrowym ubiegłej zimy.
— Czyżby? — zagadnął jej tatuś głosem, który przybrał ton rzeczywistej uwagi. — Mów dalej, Taffy.
— Co za kłopot! — odpowiedziała. — Nie umiem narysować całego karpia, lecz tylko coś, co przypomina pyszczek karpia. Wiesz przecież, jak zwykły stawać one na swych głowach, tkwiąc w błocie! No, więc tu jest na niby karp. Możemy bawić się w ten sposób, jak gdyby był on narysowany w całości. To będzie w sam raz jego pyszczek, który oznacza „ach!”. — Mówiąc to, narysowała w ten sposób (1).
— To nie jest złe — odezwał się Tegumai i nagryzmolił ten znak dla siebie na swym kawałku kory. — Ale zapomniałaś narysować mackę, co zwisa w poprzek jego pyszczka.
— Bo ja nie umiem rysować, tatusiu.
— Nie potrzebujesz rysować nic więcej prócz otworu jego pyszczka z macką w poprzek. Będziemy już wiedzieli, że to karp, bo okonie i pstrągi nie mają macek. Zobacz no, Taffy! — I narysował w ten sposób (2).
— A teraz ja przerysuję — powiedziała Taffy. — Czy będziesz rozumiał, gdy to zobaczysz? — I narysowała (3).
— Doskonale — odrzekł jej tatuś. — Ujrzawszy ten znak gdziekolwiek, będę miał taką samą niespodziankę, jak gdybyś ty wyskoczyła zza drzewa i powiedziała „ach!”.
— Wydaj teraz inny głos — odezwała się Taffy, bardzo z siebie dumna.
— Ja! — zawołał jej tatuś donośnie.
— Hm! — rzekła Taffy. — To jakiś mieszany dźwięk. Na końcu jest „ach!” z pyszczka karpia. Ale co począć z częścią przednią? „Y-y-y” i „ach”! „Ya”. — (W języku Tegumaiów „y” wymawiało się jak „i”).
— Brzmi to bardzo podobnie jak dźwięk z pyszczka karpia. Narysujmy inną część karpia i połączmy razem. — Tegumai był również bardzo podekscytowany.
— Nie. Zapomnę, jeśli będą połączone. Narysuj osobno. Narysuj ogon karpia. Gdy staje na głowie, widać przede wszystkim jego ogon. Przy tym zdaje mi się, że łatwiej będzie mi rysować ogony — mówiła Taffy.
— Dobra myśl! — odpowiedział Tegumai. — Oto ogon karpia na ten dźwięk „y”. — I narysował w ten sposób (4).
— A teraz spróbuję ja — zawołała Taffy. — Pamiętaj, że nie umiem tak rysować, jak ty, tatusiu! Czy wystarczy, gdy narysuję rozdzielną część ogona i koniuszek w tym miejscu, gdzie on się rozdziela? — I narysowała w ten sposób (5).
Tatuś jej skinął głową, a oczy jego zamigotały od podniecenia.
— To ładne — rzekła. — A teraz wydaj inny dźwięk, tatusiu!
— O! — zawołał jej tatuś na cały głos.
— To zupełnie łatwe — rzekła Taffy. — Zaokrąglasz usta na kształt jajka lub kamyka. Narysuję więc na to jajko lub kamyczek.
— Nie zawsze znajdziesz jajka lub kamyczki. Nagryzmolmy w kółko, ot, coś takiego. — I narysował w ten sposób (6).
— O rety! — zawołała Taffy. — Ile to narysowaliśmy tych obrazków głosowych! Pyszczek karpia, ogon karpia i jajko! Wydaj teraz inny dźwięk, tatusiu!
— Sss! — odezwał się jej tatuś i zmarszczył czoło, jednak Taffy zbyt była podniecona, żeby to zauważyć.
— To całkiem łatwe — rzekła, gryzmoląc na korze.
— Co mówisz? — odparł jej tatuś. — Zamyśliłem się i nie chciałem, żebyś mi przeszkadzała.
— Ten dźwięk rozumie się sam przez się. Taki głos wydaje wąż, gdy się zamyśli i nie chce, żeby mu przeszkadzano. Niech dźwięk „sss!” będzie wężem. Czy dobrze tak? — I narysowała w ten sposób (7).
— No jest! — rzekła. — Będzie to inna tajna niespodzianka. Gdy narysujesz syczącego węża na drzwiach swej małej jaskini tylnej, gdzie zwykłeś naprawiać swe włócznie, będę wiedziała, żeś zajęty myślami, i będę tam wchodziła cichutko jak myszka. Jeżeli zaś go narysujesz na drzewie w pobliżu rzeki, gdzie zwykłeś łowić ryby, będę wiedziała, że powinnam chodzić leciusieńko jak myszka, aby nie zatrząść twą ławą.
— Doskonale! — odezwał się Tegumai. — A kryje się w tej zabawie więcej, niż ci się zdaje. Taffy droga, zaczynam przypuszczać, iż córeczka twojego tatusia wpadła na najmądrzejszy pomysł, na jaki się zdobyło plemię Tegumaiów, odkąd zaczęło używać zębów rekina zamiast krzemieni do głowic swych oszczepów. Sądzę, że odkryliśmy najważniejszą tajemnicę świata.
— Ejże! — zawołała Taffy, a jej oczy zamigotały również od podniecenia.
— No, zobaczymy — rzekł jej tatuś. — Jak nazywa się woda w języku Tegumaiów?
— Wiesz przecież: „ya”, co oznacza także rzekę. Jak Vaigai-ya: rzeka Vaigai.
— A jak nazywa się niedobra woda, od której dostajesz gorączki, gdy się jej napijesz, czarna woda, woda bagienna?
— Yo.
— A teraz zobacz! — przemówił jej tatuś. — Przypuśćmy, że zobaczysz to nakreślone obok jeziorka w bagnie bobrowym. — I narysował, co następuje (8).
— Ogon karpia i krągłe jajko. Dwa dźwięki połączone. „Yo”: niedobra woda — rzekła Taffy. — Oczywiście, że jej bym się nie napiła, wiedziałabym bowiem, iż mnie ostrzegasz, że woda ta jest niedobra.
— Ale mnie mogłoby wcale tam nie być. Mógłbym być o całe mile dalej na polowaniu, a jednak...
— A jednak byłoby to zupełnie to samo, jakbyś stał tam i mówił: „Odejdź, Taffy, bo dostaniesz gorączki!”. A wszystko to kryje się w ogonie karpia i krągłym jajeczku! Och, tatusiu, musimy to zaraz powiedzieć mamusi! — I Taffy zaczęła tańczyć dokoła niego.
— Jeszcze nie — odpowiedział Tegumai. — Jeszcze nie, zanim nie zrobimy kroku dalej. Zobaczmy, jak to pójdzie. „Yo” oznacza niedobrą wodę, zaś „so”: strawę ugotowaną na ogniu. Czy nie tak? — I narysował w ten sposób (9).
— No tak. Wąż i jajko — rzekła Taffy. — Oznacza to, że obiad już gotów. Gdybyś to zobaczył nagryzmolone na drzewie wiedziałbyś, że czas przyjść do jaskini. Bo ja bym przyszła.
— Moja ty mądralko! — zawołał Tegumai. — To także prawda. Ale poczekaj no chwilę. Widzę pewną trudność. „So” oznacza: „chodź na obiad!”, zaś „sho”: pale, na których rozwieszamy skóry do suszenia. — (W języku Tegumaiów „sh” wymawiało się jak „sz”).
— Obrzydliwe, stare pale do suszenia! — krzyknęła Taffy. — Nie lubię pomagać przy rozwieszaniu na nich ciężkich, rozgrzanych, kudłatych skór. Gdybyś narysował węża i jajko, a ja bym myślała, że to wezwanie na obiad, i przybiegłabym z lasu, i przekonałabym się, że to oznacza, abym pomagała mamusi przy rozwieszaniu skór na palach, to co ja bym zrobiła?
— Skrzywiłabyś się i mamie byłoby nieprzyjemnie. Musimy narysować nowy obrazek na „sho”. Musimy narysować plamistego węża, który syczy „sh-sh” (sz), zaś wąż nieplamisty będzie odzywał się w naszej zabawie tylko „sss”.
— Nie wiedziałabym, jak rysować plamy — odpowiedziała Taffy. — A gdyby ci się zdarzyło z pośpiechu je opuścić, to ja bym myślała, że to jest „so”, a nie „sho”, i wpadłabym w ręce mamusi. Nie. Mnie się zdaje, że będzie lepiej narysować na obrazku te obrzydliwe, wysokie pale do suszenia, a wtedy będę miała całkowitą pewność. Umieszczę je tuż po syczącym wężu. Spójrz! — I narysowała w ten sposób (10).
— Być może, że to najpewniejsze, gdyż istotnie przypomina nasze pale do suszenia — rzekł ze śmiechem jej tatuś. — Teraz wydam nowy dźwięk, w którym będzie zarazem dźwięk węża i dźwięk pali. Brzmi on „shi”. To znaczy, że Tegumaiowi potrzebna jest włócznia, Taffy! — I zaśmiał się znowu.
— Nie żartuj sobie ze mnie! — przemówiła Taffy, której przyszedł na myśl jej list obrazkowy oraz błoto we włosach obcego człowieka. — Więc ty sam to narysuj, tatusiu!
— Myślę, że nie trzeba przy tym bobrów ani wzgórz, co? — rzekł jej tatuś. — Narysuję po prostu prostą linię na oznaczenie swej włóczni. — I narysował w ten sposób (11).
— Nawet dla mamusi nie oznaczałoby to, że mnie ktoś zabił.
— Proszę cię, daj już spokój, tatusiu! To sprawia mi przykrość. Wydaj jakiś inny głos. Dotychczas szło nam tak pięknie!
— Hm! — odezwał się Tegumai, spoglądając na nią. — Powiedzmy „shu”. Znaczy to: niebo.
Taffy narysowała węża i pale do suszenia. Po czym utknęła.
— Trzeba będzie narysować nowy obrazek dla tego dźwięku końcowego — rzekła.
— Shu-shu-u-u-u! — zawołał jej tatuś. — To coś jakby dźwięk krągłego jajka, który wyszczuplał.
— Może by zatem narysować cienkie, krągłe jajko niby żabę, co od lat nic już nie jadła?
— N-nie! — odparł jej tatuś. — Rysując je pośpiesznie, moglibyśmy je pomieszać z rzeczywistym, krągłym jajkiem. Shu-shu-shu! Wiesz, co zrobimy? Otworzymy niewielką dziurkę na końcu krągłego jajka na znak, że dźwięk „o” uchodzi przez nią całkiem cienko, uuu-uu-u. Mniej więcej tak. — I narysował w ten sposób (12).
— Och, to bardzo ładne! Dużo lepsze od chudej żaby. Dalej! — zawołała Taffy, posługując się swym zębem rekina.
Jej tatuś rysował dalej, a ręka drżała mu z podniecenia. Nieprędko nagryzmolił, co następuje (13).
— Nie otwieraj szeroko oczu, Taffy! Spróbuj, czy odgadniesz, co to znaczy w języku Tegumaiów. Jeśli odgadniesz, odkryliśmy tajemnicę.
— Wąż, pale, nadtłuczone jajko, karpi ogon i karpi pyszczek — rzekła Taffy. — „Shu-ya”, to znaczy woda z nieba, czyli deszcz. — Właśnie w tej chwili kropla upadła jej na rękę, gdyż się zachmurzyło. — Co to, tatusiu? Deszcz? Czy to chciałeś mi powiedzieć?
— Owszem — odparł jej tatuś. — I powiedziałem ci, nie rzekłszy ani słowa. Czy nie tak?
— Tak jest. Byłabym się połapała w okamgnieniu, ale ta kropla deszczu dała mi wszelką pewność. Będę odtąd zawsze pamiętała. „Shu-ya” znaczy „deszcz” albo „zanosi się na deszcz”. Przypuśćmy, iż wyjdziesz na dwór, zanim ja się obudzę, i wychodząc, nakreślisz „shu-ya” na kopciu, co pokrywa ściany naszej jaskini, ja zaś będę wiedziała, że zanosi się na deszcz, i włożę swoje okrycie ze skóry bobrowej. To dopiero mamusia będzie zdumiona!
Tegumai powstał z miejsca i zaczął tańczyć (tatusiowie nie wahali się w tych czasach robić podobnych rzeczy).
— Jeszcze coś więcej. Jeszcze coś więcej! — zawołał. — Przypuśćmy, iż chciałbym powiedzieć ci, że deszcz ma się już ku końcowi i że chciałbym, żebyś przyszła nad rzekę, to jak bym to narysował? Powiedz to najpierw w języku tegumaiskim.
— Shu-ya-las, ya maru. (Woda z nieba się kończy. Przyjdź nad rzekę). Całe mnóstwo nowych dźwięków. Nie wiem, jak potrafimy to narysować.
— Ale ja wiem, ale ja wiem! — zawołał Tegumai. — Wytrwaj jeszcze chwileczkę, Taffy, i na tym na dzisiaj poprzestaniemy. Z „shu-ya” jesteśmy już w porządku, ale z „las” mamy kłopot. La-la-la! — I wymachiwał zębem rekina.
— Jest w nim wąż syczący na końcu i pyszczek karpia przed wężem — „as-as-as”. Potrzeba nam tylko „la-la” — rzekła Taffy.
— Wiem, ale trzeba zrobić to „la-la”. A jesteśmy pierwszymi ludźmi na świecie, którzy próbują to zrobić.
— No tak — odpowiedziała, ziewając, Taffy, gdyż była już zmęczona. — „Las” oznacza urwanie, czyli zamknięcie albo zakończenie. Czy nie tak?
— Istotnie — potwierdził Tegumai. — „Yo-las” znaczy, iż mamusia nie ma już w dzbanie wody do gotowania. I to w chwili, kiedy ja się wybieram na polowanie.
— Zaś „shi-las” znaczy, że twoja włócznia się złamała. Gdybym wpierw była pomyślała o tym, zamiast gryzmolić niemądre obrazki z bobrami dla obcego człowieka!
— La, la, la! — powtarzał Tegumai, marszcząc brwi i wymachując swym kijem. — Co za kłopot.
— „Shi” da się narysować bez trudności — mówiła Taffy. — Zaś potem można by narysować twą włócznię przełamaną w ten sposób. — I narysowała (14).
— Doskonale — rzekł Tegumai. — „La” już gotowe. Zupełnie nie jest podobne do innych znaków. — I narysował taki obrazek (15).
— Przychodzi z kolei „ya”. No, mieliśmy je już przedtem. Przejdźmy więc do „maru”. „Mm” jakby zamykało komuś buzię. Narysujmy zamknięte usta. — I narysował w ten sposób (16). — Potem następuje otwarty pyszczek karpia. Czyni to „ma-ma-ma!”. Ale co począć z tym jakimś „rrrr”?
— Odzywa się on tak ostro i szorstko jak twój ząb rekina, kiedy rżniesz nim deski na czółno — rzekła Taffy.
— Więc powinien by być ostry na krańcach mniej więcej w ten sposób, nieprawdaż? — I narysował (17).
— Przewybornie — rzekła Taffy. — Ale nie trzeba tych wszystkich zębów, wystarczą dwa.
— Wystarczy nawet jeden — odparł Tegumai. — Jeżeli ta nasza zabawa stanie się tym, czym chciałbym, żeby była, to im łatwiejszymi uczynimy obrazki dźwiękowe, tym lepiej będzie dla wszystkich. — I narysował w ten sposób (18).
— No, daliśmy sobie z tym radę — rzekł Tegumai, stając na jednej nodze. — Narysuję teraz te wszystkie znaki obok siebie, nanizane jak ryby.
— Czy nie byłoby jednak lepiej umieścić kawalątko patyka lub czegoś podobnego między słowami, żeby nie ocierały się i nie potrącały wzajemnie, jakby były karpiami? — zapytała Taffy.
— Och, pozostawię na to miejsce! — odparł jej tatuś i z wielkim zapałem narysował je wszystkie jednym ciągiem na nowym, dużym kawałku kory brzozowej (19).
— Shu-ya-las ya-maru — odezwała się Taffy, bąkając zgłoskę po zgłosce.
— Dość będzie na dzisiaj — przemówił Tegumai. — Przy tym ty już zaczynasz być zmęczona. Nic to nie szkodzi, kochanie, jutro wykończymy resztę, a potem będziemy wspominani przez długie lata, kiedy najgrubsze nawet drzewa, na które patrzysz, wszystkie już pójdą na opał.
Potem poszli do domu i przez cały wieczór Tegumai siedział po jednej stronie ogniska, a Taffy po drugiej, rysując na kopciu, co pokrywał ściany jaskini, różne „ya” i „yo”, „shu” i „shi”, i chichocąc przy tym z taką radością, że mamusia rzekła:
— Zaprawdę, Tegumaiu, jesteś niegrzeczniejszy nawet od mojej Taffy.
— Nie bierz sobie tego do serca, mamusiu moja — odezwała się Taffy. — To nasza tajna niespodzianka, powiemy ci wszystko, gdy tylko będzie skończona. Proszę cię jednak, nie pytaj mnie teraz, co to jest, bo na razie nie umiałabym powiedzieć.
Mamusia z wielką gotowością zastosowała się do jej prośby. Nazajutrz, wczesnym rankiem Tegumai poszedł znowu nad rzekę, by rozmyślać nad nowymi obrazkami dźwiękowymi, zaś Taffy, podniósłszy się wnet potem ze swego posłania, ujrzała słowo „ya-las” (woda się kończy albo wycieka), nagryzmolone kredą na wielkim dzbanie kamiennym, stojącym przed jaskinią.
— Hm! — rzekła Taffy do siebie. — Te obrazki dźwiękowe przyczyniają raczej kłopotu. Tatuś z łaski swojej raczył przyjść tutaj i powiedzieć mi, żebym przyniosła dla mamusi więcej wody do gotowania. — Poszła do źródła, które tryskało za jaskinią, i napełniła dzban przy pomocy łubianego czerpaka, po czym pobiegła nad rzekę i pociągnęła swego tatusia za lewe ucho, za które wolno jej było ciągnąć, gdy miała ochotę.
— Chodźże teraz tutaj, a narysujemy wszystkie inne obrazki dźwiękowe — rzekł jej tatuś. Po czym mieli dzień pełen wzruszeń z rozkosznym śniadaniem pośrodku i z dwiema igraszkami, które polegały na fikaniu kozłów. Gdy doszli do „t”, Taffy zauważyła, że od tego dźwięku zaczyna się zarówno jej własne imię, jak imiona jej tatusia i jej mamusi; będzie zatem najlepiej narysować jakby ich grono rodzinne, trzymające się za ręce. I rzeczywiście dało się ono narysować wcale nieźle raz czy dwa razy; kiedy jednak okazała się potrzeba nakreślenia sześć czy siedem razy, Taffy i Tegumai zaczęli bazgrać coraz gorzej i gorzej, aż w końcu wyobrażeniem dźwięku „t” pozostał tylko długi, cienki Tegumai, wyciągający ramiona do Taffy i do Teszumai. Z trzech następujących obrazków po części zobaczysz, jak to się odbyło (20, 21, 22).
Wiele innych obrazków było nazbyt pięknych, żeby od nich zaczynać, zwłaszcza przed śniadaniem; w miarę jednak, jak poczęli je przerysowywać raz po razie na korze brzozowej, stawały się one mniej ozdobne, lecz za to łatwiejsze, aż w końcu sam Tegumai oświadczył, że nie może w nich dopatrzyć się jakiegokolwiek błędu. Odwrócili syczącego węża wręcz w przeciwną stronę na dźwięk „z”, aby okazać, iż syczy niejako wstecz miękko i łagodnie (23). Nagryzmolili kulasa na dźwięk „e”, ponieważ tak często powtarzał się w obrazkach. Uświęcony u Tegumaiów bóbr stał się wzorem do obrazka dźwięku „b” (25, 26, 27, 28).
Do znużenia rysowali nosy na dźwięk „n”, ponieważ brzmi on przykro i nosowo (29); i kreślili obrazki przedstawiające kończysto zagłębioną jamę ustną, na chłonny dźwięk „g” (30); i posłużyli się tą samą kończystą jamą ustną z dodaniem włóczni od tyłu na oznaczenie chropawego, zadzierzystego dźwięku „k”; i gryzmolili obrazki przedstawiające skrawek krętej rzeki Vaigai na oznaczenie miłego, polotnego dźwięku „w” (32, 33); i w ten sposób zabawiali się dalej i coraz dalej, aż wymyślili i narysowali wszystkie obrazki dźwiękowe, które im były potrzebne, tworząc w ten sposób całkowite abecadło.
Następnie po tysiącach, tysiącach, tysiącach lat, po pismach hieroglificznych i demotycznych, po pismach nilotycznych, kryptycznych, kufickich i runicznych, po pismach doryckich i jońskich oraz po innych figlasach i wywijasach (ponieważ różni magowie i mędrkowie, różni znachorzy i matadorzy, ujrzawszy rzecz dobrą, nie mogą pozostawić jej w spokoju), stare, piękne, łatwo zrozumiałe abecadło odzyskało znowu swój kształt właściwy, żeby mieli czego się uczyć wszyscy milusińscy, gdy dojdą do odpowiedniego wieku.
Ja zaś wspominam Tegumaia Bopsulaia i Taffimai Metallumai, i Teszumai Tewindrow, jej ukochaną mamusię, i dawno minione czasy. A działo się to — a nie co innego — przed wiekami, na ławicach wielkiej rzeki Vaigai!
Dokonawszy razem z Taffy wynalazku abecadła, Tegumai Bopsulai sporządził przede wszystkim czarodziejski naszyjnik ze wszystkich liter, aby mógł być on umieszczony w świątyni Tegumaiów i przechowywany tamże po wieczne czasy. Całe plemię Tegumaiów poznosiło swe najdrogocenniejsze paciorki oraz inne klejnoty, zaś Taffy i Tegumai potrzebowali całych pięciu dni, żeby nanizać naszyjnik we właściwym porządku. Obrazek przedstawia ten czarodziejski naszyjnik abecadłowy. Sznurek ukręcono z najdelikatniejszego i najmocniejszego ścięgna reniego, oplecionego cienkim, miedzianym drutem.
Naszyjnik zaczyna się od góry paciorkiem ze starego srebra, który należał do naczelnego kapłana plemienia Tegumaiów; potem następowały trzy czarne muszle perłowe; dalej paciorek gliniany, błękitny i szary; dalej osobliwy paciorek złoty, przysłany w podarunku przez plemię, które otrzymało go z Afryki (aczkolwiek w rzeczywistości był on indyjskiego pochodzenia); dalej podłużny, spłaszczony paciorek szklany z Afryki (plemię Tegumaiów zdobyło go w boju); dalej dwa paciorki gliniane (biały i zielony) z cętkami na jednym oraz z cętkami i prążkami na drugim; po nich trzy nieco porysowane paciorki bursztynowe; na ostatek trzy paciorki gliniane (czerwony i biały), z których dwa z cętkami, zaś jeden duży pośrodku z zębatymi płaskorzeźbami. Z kolei zaczynają się litery pooddzielane białawymi pacioreczkami glinianymi, na których każdą literę wyryto ponadto w pomniejszeniu.
Litery są następujące:
A wyryte na zębie — na kle łosia, jak mi się zdaje.
B wyobraża świętego bobra Tegumaiów na kawałku starej kości słoniowej.
C jest z perłowej muszli ostrygi — przodem do wewnątrz.
D bodaj z jakiejś skorupki muszlowej — przodem na zewnątrz.
E jest ze zwitka srebrnego drutu.
F jest złamane, lecz pozostał z niego szczątek rogu jeleniego.
G namalowano czarno na kawałku drewna. (Paciorek po G jest muszelką, a nie paciorkiem glinianym. Nie wiem, dlaczego tak zrobiono).
H jest z dużej, brunatnej, drogocennej muszli.
I jest z wewnętrznej części podłużnej konchy, wyszlifowanej ręcznie. (Tegumai potrzebował aż trzech miesięcy, żeby ją wyszlifować).
J ma kształt rybiego ościenia, wyrzezanego z masy perłowej.
L wyobraża przełamaną włócznię srebrną. (Po J powinno owszem następować K; jednak naszyjnik uległ kiedyś uszkodzeniu i naprawiono go błędnie).
K jest z cienkiej płytki kościanej, pogryzmolonej i sczerniałej.
M wyryto na wyblakłej, szarej muszli.
N przedstawia się jako ułamek porfiru z nagryzmolonym na nim nosem. (Przez pięć miesięcy polerował Tegumai ten kamień).
O jest kawałkiem muszli ostrygi z dziurką pośrodku.
P i Q nie ma. Przepadły już dawno temu podczas wielkiej wojny. Plemię naprawiło naszyjnik suszonymi grzechotkami grzechotnika, ale nie zdołało odszukać ani P, ani Q. Stąd to pochodzi powiedzenie: „Pamiętaj o swoim P i Q”.
R jest oczywiście z zęba rekina.
S wyobraża małego, srebrnego węża.
T jest ułamkiem kosteczki wypolerowanej na brunatno.
U uczyniono również z muszli ostrygi.
W jest z krętego kawałka masy perłowej, który znaleziono wewnątrz takiejże wielkiej małży i odpiłowano za pomocą drutu złoconego w piasku i wodzie. Taffy potrzebowała półtora miesiąca, by ten ułamek wypolerować i powywiercać w nim dziurki.
X jest ze srebrnego drutu, zespolonego pośrodku nieszlifowanym granatem. (Taffy znalazła ten granat).
Y wykonano na kształt rybiego ogona z kości słoniowej.
Z jest z pięknego kawałka agatu, naznaczonego pręgą w kształcie Z. Wydłubano tę wężową pręgę z miękkiego kamienia, wyszlifowano ją w czerwonym piasku i wygładzono woskiem pszczelim. Na samym końcu znajduje się paciorek gliniany z powtórzeniem litery Z.
Tak przedstawiają się kolejno litery.
Następny paciorek jest małą, krągłą, zielonkawą bryłką rudy miedzianej; po niej nanizana jest bryłka nieobrobionego turkusu; dalej ziarno złota rodzimego (czyli tak zwanego złota wodnego); dalej paciorek gliniany kształtu melona (biały z zielonymi plamkami). Potem znajdują się cztery płaskie kawałki kości słoniowej, upstrzone cętkami na podobieństwo kości używanych przy grze w domino; następnie trzy kamienne kulki, bardzo zużyte; dalej dwie kulki z miękkiego żelaza, przeżarte rdzą na skrajach (zapewne były one czarodziejskie, gdyż wyglądają nader pospolicie); wreszcie nadzwyczaj starożytny paciorek afrykański, mieniący się na podobieństwo szkła błękitno, czerwono, biało, czarno i żółto. Na samym ostatku zadzierzgnięto pętle do zakładania na wielki guz srebrny, znajdujący się u drugiego końca. I to jest wszystko.
Przerysowałem ten naszyjnik bardzo starannie. Waży on jeden funt i siedem i pół uncji. Czarne bazgroły są tylko po to, żeby paciorki i inne rupiecie wyglądały lepiej.