Rudyard Kipling Takie sobie bajeczki tłum. Stanisław Wyrzykowski

W jaki sposób wieloryb nabawił się swego przełyku

Istniał w morzu dawnymi laty — kochanie ty moje — wieloryb, który jadał ryby. Jadał klenie i lipienie, kraby i żaby, głowacze i sandacze, jesiotry i ich kmotry, szczupaki, mięczaki oraz inne nieboraki. Wszystkie ryby, jakie tylko znajdowały się w morzu, pożerał swą paszczą — chap, i już! W końcu w całym morzu pozostała tylko jedna mała rybka. Była to płotka, co pływając, trzymała się nieco za prawym uchem wieloryba, żeby nie stało się jej nic złego. I zdarzyło się, że wieloryb stanął dęba na swym ogonie i odezwał się:

— Jestem głodny.

Zaś mała płotka rzekła swym cichutkim głosikiem, jakim zwykły mówić płotki:

— Szlachetny i dostojny wielorybie, czy skosztowałeś kiedyś człowieka?

— Nie — odrzekł wieloryb. — A jakże on smakuje?

— Nieźle — powiedziała malutka płotka. — Nieźle, ale mdli.

— Dawajże ich tutaj, a dużo! — zawołał wieloryb i zaczął wzbijać pianę na morzu swym ogonem.

— Jednego na razie będziesz miał dosyć — odrzekła płotka. — Jeśli popłyniesz na północ pod pięćdziesiąty stopień szerokości i na zachód pod czterdziesty stopień długości (są to takie czary), to znajdziesz pośrodku morza siedzącego na tratwie rozbitka, który nie ma nic prócz niebieskich, parcianych spodni, pary szelek (pamiętaj, żeby nie zapomnieć o szelkach, kochanie ty moje!) i kozika, ale jest za to, dość ci chyba nadmienić, człowiekiem o niesłychanej pomysłowości i obrotności.

Płynął więc i płynął wieloryb ze wszystkich swych sił pod pięćdziesiąty stopień północnej szerokości i czterdziesty stopień zachodniej długości, aż pośrodku morza znalazł na tratwie samotnego rozbitka, nieposiadającego nic prócz niebieskich, parcianych spodni, pary szelek (zapamiętaj sobie w szczególności szelki, kochanie ty moje!) i kozika. Palce jego stóp nurzały się w wodzie. (Mamusia jego pozwoliła mu pluskać się w wodzie, czego inaczej nigdy nie byłby uczynił, był bowiem człowiekiem niesłychanej pomysłowości i obrotności).

Potem wieloryb zaczął rozdziawiać swą paszczę coraz szerzej i szerzej, i szerzej, aż niemal dotknął nią ogona i pochłonął rozbitka wraz z tratwą, na której tenże siedział, razem z jego niebieskimi, parcianymi spodniami i szelkami (których żadną miarą nie możesz zapomnieć!), i kozikiem. Wchłonął to wszystko do swego ciepłego, mrocznego, wewnętrznego schowka, po czym mlasnął ozorem — ot tak! i wykręcił się trzy razy na ogonie.

Kiedy jednak marynarz, który był człowiekiem niesłychanej pomysłowości i obrotności, znalazł się na dobre w ciepłym, mrocznym, wewnętrznym schowku wielorybim, zaczął psocić i grzmocić, brykać i fikać, hulać i się kulać, człapać i drapać, smagać i kozły magać, drygać i śmigać, hukać i fukać, rwać i żgać, pląsać i kąsać, krzyczeć i ryczeć; hasając na nutę swawolną, gdzie wcale hasać nie wolno, aż wielorybowi zrobiło się całkiem niedobrze. (Czy pamiętasz o szelkach?).

Obrazek ten przedstawia wieloryba, gdy połykał marynarza razem z jego niesłychaną pomysłowością i obrotnością, z tratwą, kozikiem i szelkami, o których nie możesz zapominać. Przedmiot guzikowaty to szelki marynarza, zaś obok nich znajduje się kozik. Marynarz siedzi na tratwie, która jest przechylona na bok i dlatego nie bardzo ją widać. Biały przedmiot obok lewej ręki marynarza to kawałek drzewa, którym próbował wiosłować, gdy wieloryb nadpłynął. Ten kawał drewna zowie się kleszczami ościenia. Marynarz nie zabrał go ze sobą, gdy dostawał się do wnętrza. Wieloryb miał na imię Śmieszek, zaś marynarz zwał się pan Henryk Albert Bivvens. Płotka kryje się pod brzuchem wieloryba, gdyż inaczej byłbym ją narysował. Morze jest dlatego takie mętne-pokrętne, że wieloryb wciąga je całe w swą paszczę, aby zarazem pochłonąć pana Henryka Alberta Bivvensa oraz jego tratwę, kozik i szelki. O szelkach nie możesz nigdy zapominać.

wieloryb

Rzekł więc do płotki:

— Ten człowiek jest bardzo mdły, a przy tym nabawia mnie czkawki. Co mam uczynić?

— Powiedz mu, żeby wyszedł z powrotem — odpowiedziała płotka.

I rzeczywiście wieloryb zawołał w głąb swej paszczy:

— Wyjdź z powrotem i zachowuj się przyzwoicie. Dostałem już czkawki.

— Oj, nie, nie! — odparł marynarz. — Nie w ten sposób, ale zupełnie inaczej. Zanieś mnie do mego kraju rodzinnego, do białych skał Albionu, a pomyślę o tym. — I zaczął tańczyć bardziej zawzięcie niż zwykle.

— Lepiej zrobisz, gdy go odstawisz do domu — rzekła płotka do wieloryba. — Ostrzegałam cię, że jest to człowiek niesłychanej pomysłowości i obrotności.

Płynął więc wieloryb i płynął ze wszystkich sił obiema płetwami i ogonem tak szybko, jak na to pozwalała mu czkawka. I oto ujrzał w końcu kraj rodzinny marynarza i białe skały Albionu; zapędził się więc połową ciała aż na piaski pobrzeżne, rozdziawił niepomiernie szeroką swą paszczę i zawołał:

— Przesiadać się do Winchesteru, Ashuelotu, Nashua, Keene i do stacji na Drodze Fitchburskiej!

W chwili gdy wymawiał słowo „Fitch”, marynarz wyszedł na ląd z jego paszczy. Kiedy jednak wieloryb płynął jeszcze morzem, marynarz, który był istotnie człowiekiem niesłychanej pomysłowości i obrotności, wziął swój kozik, pociął tratwę na gęsto pokrzyżowane kratki, powiązał je mocno swymi szelkami (teraz już wiesz, dlaczego kazałem ci pamiętać o szelkach!) w jedną wielką kratę i wtłoczył tę kratę tęgo i szczelnie w przełyk wieloryba, gdzie uwięzła. Po czym wygłosił następujący dwuwiersz, który przytaczam, ponieważ go nie znasz:

Zatkałem ci gębę kratą
Cóż ty na to?

Był bowiem ów marynarz także poetą. Wyszedł więc spomiędzy łat kraty i poszedł do domu, do swej matki, która pozwoliła mu pluskać nogami w wodzie. I ożenił się, i żył odtąd szczęśliwie. To samo uczynił wieloryb. Jednak od tego czasu krata w przełyku, której nie zdołał ani wykrztusić, ani połknąć, przeszkadza mu w jedzeniu czegokolwiek prócz małych, bardzo małych rybek; i to jest przyczyną, dla której wieloryby nie pożerają obecnie ani dorosłych ludzi, ani chłopczyków i małych dziewczątek.

Płotka umknęła i skryła się w mule pod progiem równika. Obawiała się, że wieloryb pogniewa się na nią.

Marynarz zabrał swój kozik do domu. Miał on na sobie niebieskie, parciane spodnie, gdy wychodził spomiędzy łat kraty. Szelki pozostały, gdyż, jak wiesz, posłużyły do powiązania kraty. Taki jest koniec tej powiastki.

Oto wieloryb szukający płotki, która się kryje pod progiem równika. Płotka miała na imię Drobinka. Skryła się ona wśród korzeni wielkiego wodorostu, który krzewi się przed drzwiami równika. Narysowałem drzwi równika. Są one zamknięte. Bywają one zawsze zamknięte, gdyż drzwi powinny być zamykane. Przedmiot podobny do liny, ciągnący się w poprzek, to równik; zaś przedmioty, które wyglądają jak skały, to dwa olbrzymy, Moar i Koar, które utrzymują równik w porządku. Oni to narysowali niewyraźne obrazki na drzwiach równika i wyrzeźbili poniżej nich kręte ryby. Ryby z dziobami nazywają się dziobatymi delfinami, zaś inne ryby z dziwacznymi głowami zowią się młotogłowymi ludojadami. Wieloryb znalazł płotkę dopiero wówczas, gdy ochłonął z gniewu, i odtąd znowu byli dobrymi przyjaciółmi.

wieloryb_2