tłum. Stanisław Wyrzykowski

Jak lampart dostał plam na skórze

Inne to były czasy — kochanie moje — gdy wszystko było nowe i ładne, a lampart żył w okolicy zwanej Wyżyną. Zapamiętaj sobie, że nie była to Nizina ani Zagajnik, ani Kwaśna Łąka, lecz tylko naga, rozpalona od słońca, kamienista płaszczyzna, gdzie nie było nic prócz piasku, skał piaskowej barwy i kęp żółtawej jak piasek trawy.

Żyła tam także żyrafa i zebra, i kudu, i różne inne zwierzęta; a wszystkie były od stóp do głowy piaskowo-żółtawo-brunatne.

Ale najbardziej piaskowy, żółty i brunatny był lampart, podobny z maści do szaro-żółtawego kota; nie różnił się on ani o włos od żółtawej, szarawej i brunatnawej barwy Wyżyny.

Było to bardzo źle dla żyrafy, zebry i innych zwierząt, gdyż lampart przyczajał się jedynie na żółtawych, szarawych, brunatnych kamieniach albo na kępie trawy, kiedy zaś nadeszła żyrafa, zebra, kudu lub jakieś inne zwierzę, rzucał się na nie i pozbawiał je skaczącego żywota. Wierz mi, że tak czynił!

A był tam także Etiopczyk (wtedy wyłącznie szarawo-żółtawo-brunatnawy) z łukiem i strzałami, który przebywał wraz z lampartem na Wyżynie. I obaj polowali razem: Etiopczyk uzbrojony łukiem i strzałami, a lampart tylko zębami i pazurami, tak nękali żyrafę, zebrę, kudu, kwaggę i inne zwierzęta, że te po prostu nie wiedziały, gdzie mają skakać. Wierz mi — moje kochanie — że nie wiedziały!

Po upływie długiego czasu — zwierzęta żyły wtedy Bóg wie jak długo — nauczyły się one unikać wszystkiego, co wyglądało jak lampart lub jak Etiopczyk, a potem za przykładem żyrafy, która miała najdłuższe nogi — pouciekały wszystkie z Wyżyny. Uciekały przez wiele, wiele dni, aż przyszły do wielkiego lasu, pełnego drzew i krzewów, i pasiastych, pląsających cieni, i tam się ukryły.

Zaś po nowym upływie długiego czasu, stojąc do połowy w cieniu, a do połowy poza nim, oraz skutkiem pełzających, pląsających cieni, które od drzew na nie padały, żyrafa stała się plamista, a zebra prążkowana, a kudu i inne zwierzęta nabrały maści ciemniejszej i dostały na grzbiecie drobnych, falistych, szarych kresek, przypominających korę drzewną.

I można było je zwietrzyć, i można było je usłyszeć, ale zobaczyć można je było tylko bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy wiedziało się dokładnie, w którą stronę trzeba patrzeć. Żyły sobie przewybornie pośród wyłącznie plamistych, barwistych cieni leśnych. Tymczasem lampart i Etiopczyk uganiali się po wyłącznie szarawej, żółtawej, brunatnej Wyżynie i dziwili się, gdzie się podziały ich obiady, śniadania i podwieczorki. W końcu, gdy głód im dokuczył, jedli szczury, chrabąszcze i króliki skalne; i obaj dostali okrutnych boleści.

Tak wygląda Mądry Pawian, pawian o psiej głowie, który jest najmądrzejszym zwierzęciem w całej Afryce Południowej. Narysowałem go z posągu, który wytworzyłem w swej wyobraźni, i wypisałem imię jego na jego plecach, pasie oraz na tym, na czym on siedzi. Napisałem je pismem, które nie zowie się ani koptyjskim, ani hieroglificznym, ani klinowym, ani bengalskim, ani birmańskim, ani hebrajskim jedynie dlatego, że jest on tak bardzo mądry. Nie jest piękny, ale bardzo mądry. Chętnie pomalowałbym go farbami z twojej skrzynki, ale mi nie wolno. To coś, co na kształt parasola otacza jego głowę, jest zwyczajną jego grzywą.

Pawian

Potem spotkali pawiana o psiej głowie, szczekającego pawiana, najmądrzejsze zwierzę w całej południowej Afryce.

I odezwał się lampart do pawiana (a dzień był bardzo gorący):

— Pawianie, gdzie się podziała wszystka nasza zwierzyna?

A pawian mrugnął oczyma. On wiedział.

I odezwał się Etiopczyk do pawiana:

— Czy nie mógłbyś mi wskazać obecnego miejsca pobytu miejscowej fauny? — (Oznaczało to zupełnie to samo, ale Etiopczyk miał zwyczaj posługiwać się długimi zdaniami, był bowiem dorosły).

A pawian mrugnął oczyma. On wiedział.

I pawian odparł:

— Dziczyzna jest na innym miejscu. A chcesz, lamparcie, usłuchać mej rady, to zmień maść, jeśli tylko możesz.

Na to rzekł Etiopczyk:

— To wszystko bardzo ładnie, ale chciałbym wiedzieć, dokąd wywędrowała miejscowa fauna?

A pawian odpowiedział:

— Miejscowa fauna udała się do miejscowej flory, gdyż zachodziła konieczna potrzeba zmiany powietrza. A chcesz, Etiopczyku, posłuchać mej rady, to dokonaj zmiany swej skóry, skoro tylko będziesz mógł.

To zdziwiło lamparta i Etiopczyka, więc wyruszyli w drogę, aby szukać miejscowej flory. I Bóg wie po ilu dniach ujrzeli wielki, wysokopienny las, pełen drzew i wyłącznie plamistych, barwistych, skakających, pląsających, hasających, migających cieni. (Wymów to bardzo prędko i głośno, a przekonasz się, jak ogromnie cienisty musiał być ten las).

— Co to takiego? — odezwał się lampart. — Ciemno zupełnie, a przecież jest tam mnóstwo malutkich, drobniutkich światełek.

— Nie wiem — odrzekł Etiopczyk — ale pewno to jest miejscowa flora. Węszę żyrafę i słyszę żyrafę, ale jej nie widzę.

— To dziwne — rzekł lampart. — Zapewne pochodzi to stąd, że jeszcze nie oswoiliśmy się z mrokiem. I ja węszę zebrę i słyszę zebrę, ale jej nie widzę.

— Poczekaj no chwilę — przemówił Etiopczyk. — Już od dawna nie polowaliśmy. Może być, że zapomnieliśmy, jak one wyglądają.

— Bujda! — odparł lampart. — Pamiętam je dokładnie, a zwłaszcza szpik z ich kości. Żyrafa mierzy niespełna siedemnaście stóp i jest od głowy do stóp brązowa i złocistożółta, a zebra mierzy około czterech i pół stopy wysokości i jest od głowy do stóp wyłącznie płowoszara.

— Hm! — mruknął Etiopczyk i utkwił oczy w pląsających, hasających cieniach miejscowej flory leśnej. — Więc w tych mrokach powinny by wyglądać jak dojrzałe banany w wędzarni.

Ale nie wyglądały. Lampart i Etiopczyk, polując przez cały dzień, węszyli je i słyszeli je, ale nie zobaczyli ich ani razu.

— Na miłość boską — rzekł lampart — poczekajmy, aż się ściemni. Polowanie przy świetle dziennym to po prostu wstyd!

Więc czekali, a kiedy noc zapadła, lampart usłyszał naraz, że coś parska i prycha. Światło gwiazd przedostawało się jasnymi prążkami poprzez gałęzie. Gdy skoczył w kierunku, skąd dochodziło prychanie, zaleciała go woń zebry i uczuł koło siebie coś podobnego do zebry; więc powalił je na ziemię, a ono rzucało się jak zebra, ale go nie widział. Dlatego rzekł:

— Uspokój się, istoto bez postaci! Posiedzę na twej głowie do świtu, bo z tobą dzieje się coś, czego nie rozumiem.

Wtem doleciało go chrząkanie, łomot i szamotanie.

Etiopczyk zawołał:

— Złapałem coś, czego nie widzę. Pachnie jak żyrafa i rzuca się jak żyrafa, a wcale nie ma jej postaci.

— Nie dowierzaj mu! — odrzekł lampart. — Usiądź mu na głowie i czekaj świtu. Ja robię to samo. Tu wszystkie stworzenia nie mają postaci.

Dlatego siedzieli, nie ruszając się z miejsca, aż do białego dnia, a wtedy lampart spytał:

— Cóż, braciszku, upolowałeś na śniadanie?

Etiopczyk poskrobał się w głowę i odparł:

— Gdyby to było wyłącznie brązowo-złotawo-żółtawe od głowy do stóp, byłoby żyrafą, ale ma na całym ciele kasztanowate plamy. A ty, braciszku, co upolowałeś na śniadanie?

Z kolei lampart poskrobał się w głowę i odpowiedział:

— Gdyby to było wyłącznie szarawopłowe, byłoby zebrą, ale ma na całym ciele czarne i czerwone prążki. Coś ty, u licha, zrobiła ze sobą, zebro? Czyż nie wiesz, że na Wyżynie mogłem cię dojrzeć z odległości dziesięciu wiorst? Ależ ty jesteś pozbawiona postaci!

— Tak jest — odpowiedziała zebra — lecz tu nie Wyżyna. Czyż tego nie widzisz?

— Teraz widzę — rzekł lampart. — Ale wczoraj nie widziałem. Jak to się robi?

— Pozwólcie nam wstać — odparła zebra — a my wam pokażemy.

Więc pozwolili wstać zebrze i żyrafie; zebra stanęła za niewielkim krzakiem cierniowym, przez który przedzierało się światło słoneczne, tworząc jasne prążki; a żyrafa stanęła za kilkoma wysokimi drzewami, od których padały cienie na kształt plam.

— A teraz uważajcie — zawołały zebra i żyrafa. — To robi się w ten sposób: raz, dwa, trzy! I gdzie jest wasze śniadanie?

Lampart wytrzeszczał oczy i Etiopczyk wytrzeszczał oczy, ale w lesie nie było widać nic prócz cieni prążkowanych i cieni plamistych, zaś zebry i żyrafy nie było ani śladu. Odeszły sobie spokojnie i ukryły się w cienistym lesie.

— Hi! Hi! — zaśmiał się Etiopczyk. — To sztuczka, której trzeba się nauczyć. Zapamiętaj to sobie, lamparcie! Wśród tych mroków wyglądasz jak kawałek mydła w koszu z węglami.

— Ho! Ho! — ryknął lampart. — Zapewne niezbyt się zdziwisz, gdy ci powiem, że wśród tych mroków wyglądasz jak plaster gorczycowy na worku z węglami.

— Wszystko to pięknie — przerwał mu Etiopczyk. — Ale z wymyślania sobie nie będzie śniadania. Tak czy inaczej, sens tej całej historii jest taki, że nie jesteśmy przystosowani do naszego tła. Posłucham rady pawiana; powiedział mi, abym się zmienił, a ponieważ tylko skórę mogę na sobie zmienić, więc to uczynię.

— A w jaki sposób? — spytał lampart, ogromnie wzburzony.

— Umaluję się bardzo pięknie na kolor czarniawo-brunatny, z domieszką barwy purpurowej i odrobiną ołowianobłękitnej. Potem będę mógł się ukrywać w jaskiniach i za drzewami.

Ten obrazek przedstawia lamparta i Etiopczyka, gdy, idąc za radą Mądrego Pawiana, Etiopczyk zmienił skórę, a lampart wystroił się w plamy. Etiopczyk był po prawdzie Murzynem i zwał się Sambo. Lampart dostał nazwisko Cętkowany i od tego czasu tak się nazywa. Właśnie polują w plamistym, cętkowanym lesie i rozglądają się za Madame „Raz — dwa — trzy — gdzie — jest — wasze — śniadanie”. Przypatrz się obrazkowi dokładniej, a ujrzysz Madame „Raz — dwa — trzy”; stoi niezbyt daleko. Etiopczyk ukrył się za plamistym drzewem, bo ono dostraja się do barwy jego skóry. Lampart leży obok kupy cętkowanych, nakrapianych kamyków, gdyż one odpowiadają plamom na jego skórze. Madame „Raz — dwa — trzy — gdzie — jest — wasze — śniadanie” stoi obok, pożerając liście z wysokiego drzewa. Jest to istna łamigłówka obrazkowa.

lampart i Etiopczyk

I zaraz zaczął zmieniać swą skórę, zaś lampart popadł w jeszcze większe wzburzenie, gdyż nigdy przedtem nie widział człowieka zmieniającego swą skórę.

— Cóż ja teraz pocznę? — spytał Etiopczyka, który właśnie kończył malować swój mały palec.

— Zrób także, co ci pawian radził. Powiedział ci, abyś zmienił maść.

— Ale jaką? — zapytał lampart.

— No, oczywiście, maść twej skóry.

— A cóż to pomoże?

— Przypomnij sobie żyrafę — rzekł na to Etiopczyk. — A jeżeli wolisz prążki, to pomyśl o zebrze. Im bardzo wygodnie z ich plamami i prążkami.

— Umm! — mruknął lampart. — Za nic nie chciałbym wyglądać jak zebra.

— Nic nie mam przeciw temu — odezwał się Etiopczyk — ale się namyśl. Nie mam ochoty polować bez ciebie, lecz będę musiał to uczynić, jeżeli będziesz upierał się przy tym, aby wyglądać jak słonecznik na ogrodzeniu posmarowanym dziegciem.

— No, to się zgadzam na plamy — rzekł lampart — ale żeby nie były ordynarnie duże. Za nic w świecie nie chciałbym wyglądać jak żyrafa.

— Zrobię ci je końcami palców — odpowiedział Etiopczyk. — Mam jeszcze dość czernidła na skórze. Stań tutaj!

Potem złożył razem końce pięciu palców (a jeszcze miał dość czernidła na swej nowej skórze) i raz po razie dotykał nimi lamparta. Gdzie zaś się dotknął końcami palców, tam zostawało pięć małych, czarnych cętek, tuż obok siebie. Ujrzysz je na każdym lamparcie, kochanie. Chwilami palce ślizgały się, a wtedy cętki były nieco zamazane. Jednak jeśli się przyjrzysz dokładnie lampartowi, to zawsze ujrzysz pięć cętek — od posmarowanych tłustym czernidłem pięciu palców.

— Jakiś ty teraz piękny! — odezwał się Etiopczyk. — Możesz obecnie leżeć na gołej ziemi, a będziesz wyglądał jak kupa żwiru. I możesz leżeć na liściach, i będziesz wyglądał jak blask słoneczny przesiany przez gałęzie, i możesz leżeć w poprzek ścieżki, a nie będziesz wyglądał na nic szczególnego. Rozważ to sobie — i ani mru-mru!

— Lecz jeśli ja to wszystko mogę — odrzekł lampart — to dlaczego ty nie porobiłeś sobie plam na skórze?

— Bo Etiopczykowi w samym czarnym kolorze bardziej do twarzy. A teraz chodź, zobaczymy, czy nie damy sobie rady z Madame „Raz — dwa — trzy, gdzie jest wasze śniadanie!”.

I poszli dalej, i po wszystkie czasy — moje ty kochanie — żyli szczęśliwie. I na tym koniec.

Tu i ówdzie zdarzy ci się usłyszeć, że dorośli ludzie powiedzą:

Czyż Etiopczyk może zmienić swą skórę, a lampart dostać plam?

Jednak mnie się zdaje, że dorośli ludzie nie odezwą się z takim niemądrym pytaniem, skoro nie przyszło ono wtedy na myśl ani lampartowi, ani Etiopczykowi. A tobie jak się zdaje?

To pewne, że teraz — moje kochanie — żaden z nich nie postawi tego pytania. Są bowiem z siebie zupełnie zadowoleni.