Hej, posłuchaj a uważaj pilnie, bo to, moje najmilsze kochanie, było, stało się i wydarzyło w owe czasy, gdy swojskie zwierzęta żyły jeszcze dziko. Pies był dziki i koń był dziki, i krowa była dzika, i świnia była dzika — tak dzika, jak tylko zwierzę może być dzikie — i wałęsały się swymi własnymi dzikimi drogami po wilgotnych, dzikich lasach.
Ale najdzikszy ze wszystkich dzikich zwierząt był kot. Sam chadzał na przechadzkę i wcale nie dbał dokąd.
Człowiek, oczywiście, był także dziki. Był strasznie dziki! I nie wcześniej oswoił się, aż spotkał kobietę, która mu powiedziała, że nie ma ochoty żyć tak dziko jak on. Wyszukała piękną, suchą jaskinię, w której mieli odtąd sypiać zamiast na kupie wilgotnych liści; dno jej posypała czystym piaskiem i zapaliła w głębi jaskini ogień, a u wejścia do jaskini zawiesiła ogonem na dół wysuszoną skórę z dzikiego konia. Potem rzekła:
— Wycieraj nogi, mój kochany, gdy wchodzisz do środka; a teraz zajmiemy się domem.
Wieczorem — kochanie — jedli dziką baraninę, pieczoną na gorących kamieniach, a zaprawioną dzikim czosnkiem i dzikim pieprzem; tudzież dzikie kaczki, nadziewane dzikim ryżem, dzikim majerankiem i dzikim anyżem; i jedli szpik z kości dzikiego wołu oraz dzikie czereśnie i dzikie marakuje. Potem mężczyzna układał się do snu przy ogniu i bywał ogromnie wesoły; ale kobieta nie ruszała się z miejsca i czesała swe włosy. Brała do ręki wielką, płaską kość łopatkową z barana, wpatrywała się w wyrzezane na niej dziwne znaki i dorzucała drew do ognia, a potem czyniła czary.
Czyniła pierwszy na świecie czar śpiewu.
Opodal, w wilgotnych, dzikich lasach zbierały się wszystkie dzikie zwierzęta w takim miejscu, skąd można było widzieć z daleka światło ognia, i dziwiły się, co to znaczy.
Potem dziki koń tupnął swym dzikim kopytem i rzekł:
— O moi przyjaciele i o moi wrogowie, dlaczego mąż i niewiasta rozniecili wielkie światło w wielkiej jaskini i co złego nam ono wyrządzi?
Dziki pies podniósł w górę swój dziki nos, powęszył i zwietrzył pieczoną baraninę, a potem rzekł:
— Pójdę, zajrzę, popatrzę i powiem, bo mnie się zdaje, że to coś dobrego. Kocie, chodź ze mną!
— Nie, nie! — odparł kot. — Jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd. Nie pójdę z tobą!
— Dobrze. Ale odtąd już nigdy nie będziemy przyjaciółmi — odpowiedział dziki pies i podreptał ku jaskini.
Jednak dziki kot rzekł po chwili do siebie samego:
„Mnie wszędzie jednakowo. Dlaczego nie mam też pójść i zajrzeć, i popatrzeć, i znów odejść, gdy mi się tak podoba?”
Więc chyłkiem podążył za dzikim psem i skrył się w miejscu, skąd mógł wszystko słyszeć.
Dziki pies, stanąwszy u wejścia do jaskini, uniósł w górę swym nosem wysuszoną skórę końską i węszył cudowny zapach pieczonego barana; zaś kobieta, która właśnie wpatrywała się w łopatkę, zobaczyła go, roześmiała się i rzekła:
— Oto jest pierwszy. Dziki zwierzu z dzikich lasów, czego chcesz?
Dziki pies odezwał się:
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, co to jest, co tak wspaniale pachnie w dzikich lasach?
Wtedy kobieta podniosła z ziemi łopatkę z pieczonego barana, rzuciła ją dzikiemu psu i powiedziała:
— Dziki zwierzu z dzikich lasów, skosztuj i popróbuj!
Dziki pies gryzł kość, która była smaczniejsza od wszystkiego, co dotychczas jadał, i odezwał się:
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, daj mi jeszcze jedną.
A kobieta rzekła:
— Dziki zwierzu z dzikich lasów, pomagaj za dnia memu małżonkowi w łowach i strzeż nocą jego jaskini, a będę ci dawała tyle kości, ile ci potrzeba.
— Ach! — rzekł kot, nadsłuchując. — To roztropna niewiasta, ale nie tak roztropna jak ja.
Dziki pies wpełzł do jaskini i położył głowę na kolanach niewiasty, i rzekł:
— O mój przyjacielu i małżonko przyjaciela mojego, będę za dnia pomagał twemu małżonkowi w łowach, a nocą będę strzegł waszej jaskini.
— Ach! — rzekł kot, nadsłuchując. — Ten pies jest głupi.
I znów odszedł w wilgotne, dzikie lasy, wymachiwał swym dzikim ogonem i przechadzał się po swych dzikich drogach. Jednak nie rzekł nikomu ani słowa.
Rysunek ten wyobraża jaskinię, w której początkowo żył mężczyzna z kobietą. Była to istotnie nader miła jaskinia, znacznie cieplejsza niż się na pozór wydaje. Mężczyzna miał czółno. Znajduje się ono na brzegu rzeki i jest na poły zanurzone w wodzie, żeby się nie zeschło. Podniszczony przedmiot w poprzek rzeki to sieć, za pomocą której mężczyzna łowił łososie. Ładne, czyste kamienie prowadzą od rzeki do wylotu jaskini, żeby mężczyzna i kobieta, chodząc po wodę, nie potrzebowali brodzić w piasku. Przedmioty, podobne do czarnych chrząszczy, hen, daleko na piasku, to w rzeczywistości pnie obumarłych drzew, które uniosła rzeka z wilgotnych, dzikich lasów i wyrzuciła na brzeg przeciwległy. Mężczyzna i kobieta mieli zwyczaj przywlekać je, suszyć i rąbać na opał. Nie narysowałem zasłony ze skóry końskiej u wejścia do jaskini, gdyż kobieta właśnie zdjęła ją do trzepania. Drobne smużki na piasku między rzeką a jaskinią to ślady stóp mężczyzny i kobiety.
Mężczyzna i kobieta znajdują się wewnątrz jaskini i zajadają właśnie obiad. Przenieśli się oni do innej, dogodniejszej jaskini, gdy dzidzia przyszła na świat, bo miała ona zwyczaj pełzać do rzeki i wpadać w nią, a pies musiał wyciągać ją z wody.
Mężczyzna, obudziwszy się, rzekł:
— Czego chce od nas ten dziki zwierz?
A kobieta odparła:
— On już nie ma na imię dziki pies, ale Pierwszy Przyjaciel, i będzie on naszym przyjacielem po wszystkie, wszystkie czasy. Zabieraj go z sobą na łowy.
Następnego wieczora nażęła kobieta na podmokłych łąkach dużo wiązek świeżej, zielonej trawy i ususzyła ją przy ogniu, aż zapachniało dokoła świeżo skoszonym sianem; i siedząc u wejścia do jaskini, splatała uzdę ze skóry końskiej i wpatrywała się w wielką, szeroką łopatkę baranią — i czyniła czary.
Czyniła drugi na świecie czar śpiewu.
Opodal, w dzikich lasach wszystkie dzikie zwierzęta dziwowały się, co się stało z dzikim psem, aż wreszcie dziki koń tupnął swym dzikim kopytem i rzekł:
— Pójdę i zobaczę, i opowiem, dlaczego dziki pies nie wrócił. Kocie, chodź ze mną!
— Nie, nie! — odparł kot. — Jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd. Nie pójdę z tobą!
Lecz mimo to poszedł chyłkiem po cichu za dzikim koniem i skrył się w miejscu, skąd mógł wszystko słyszeć.
Gdy kobieta usłyszała stąpanie dzikiego konia, potykającego się na swej długiej grzywie, zaśmiała się i rzekła:
— Oto jest drugi. Dziki zwierzu z dzikich lasów, czego chcesz?
Dziki koń odezwał się:
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, gdzie jest dziki pies?
Kobieta zaśmiała się i podniósłszy łopatkę, wpatrywała się w nią i rzekła:
— Dziki zwierzu z dzikich lasów, tyś nie przyszedł z powodu dzikiego psa; tyś przyszedł z powodu dobrego siana.
A dziki koń, tupiąc kopytami i potykając się na swej długiej grzywie, odpowiedział:
— To prawda. Daj mi je, chce mi się jeść.
Kobieta powiedziała:
— Dziki zwierzu z dzikich lasów, pochyl swą dziką głowę i noś, co ci na nią włożę, a będziesz jadał doskonałe siano trzy razy dziennie.
— Ach! — rzekł kot, nadsłuchując. — To bardzo roztropna niewiasta, ale nie tak roztropna jak ja.
Dziki koń pochylił swą dziką głowę, zaś kobieta nałożyła mu uzdę uplecioną ze skóry, a dziki koń prychnął u jej stóp i rzekł:
— O moja pani i małżonko pana mojego, chcę być waszym sługą z powodu wybornego siana.
— Ach! — rzekł kot, nadsłuchując. — Ten koń jest bardzo głupi.
I znów odszedł w wilgotne, dzikie lasy, i wymachiwał dzikim ogonem, i przechadzał się po swych dzikich drogach. Jednak nie rzekł nikomu ani słowa.
Mężczyzna, powróciwszy z psem z łowów, odezwał się:
— Czego chce od nas dziki koń?
A kobieta rzekła:
— Nie nazywa się już dziki koń, ale Pierwszy Sługa, gdyż będzie nas nosił z miejsca na miejsce po wszystkie, wszystkie czasy. Wsiadaj na jego grzbiet, gdy wyruszasz na łowy.
Następnego dnia poszła do jaskini dzika krowa, niosąc wysoko swą dziką głowę, aby jej dzikie rogi nie więzły w dzikich drzewach, a za nią podążał kot i skrył się tak samo jak przedtem.
Kiedy zaś dzika krowa przyrzekła kobiecie, że będzie jej co dzień dawała swe mleko w zamian za doskonałą trawę, kot znów odszedł w wilgotne, dzikie lasy i wymachiwał swym dzikim ogonem, i przechadzał się swymi dzikimi drogami, podobnie jak przedtem. Jednak nie rzekł nikomu ani słowa.
Mężczyzna, powróciwszy z łowów z psem i z koniem, zadał to samo pytanie, co wpierw. A kobieta rzekła:
— Nie nazywa się już dzika krowa, ale Dawczyni Dobrego Pożywienia. Będzie nam dawała ciepłe, białe mleko po wszystkie, wszystkie czasy, ja zaś będę ją karmiła, gdy ty wraz z Pierwszym Przyjacielem i Pierwszym Sługą wyruszysz na łowy.
Następnego dnia kot czuwał, czy jakiś inny dziki zwierz nie pójdzie do jaskini, ale żaden nie ruszył się z wilgotnych, dzikich lasów; więc kot poszedł sam. Widział, jak kobieta doiła krowę, i widział w jaskini światło ognia, i wietrzył zapach ciepłego, białego mleka. I naraz odezwał się:
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, gdzie jest dzika krowa?
Kobieta rozśmiała się i rzekła:
— Dziki zwierzu z dzikich lasów, wracaj do lasu, bo zaplotłam swe włosy i odłożyłam magiczną łopatkę, gdyż już nie potrzebujemy w naszej jaskini ani sług nowych, ani nowych przyjaciół.
Kot odparł:
— Nie jestem ani przyjacielem, ani sługą. Jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę, ale chciałbym bardzo dostać się do waszej jaskini.
Kobieta powiedziała:
— Dlaczego więc nie przyszedłeś z Pierwszym Przyjacielem pierwszej nocy?
Kot rozgniewał się bardzo i odrzekł:
— Czy dziki pies obmawiał mnie przed tobą?
Potem kobieta znów rozśmiała się i rzekła:
— Tyś dziki kot, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd. Nie jesteś przyjacielem ni sługą. Sam to powiedziałeś. Pójdźże precz i idź sam na przechadzkę, bo ci wszędzie jednakowo.
Ale kot udał zmartwionego i przemówił:
— Więc nigdy nie dostanę się do jaskini? Więc nigdy nie zasiądę przy ciepłym ogniu? Więc nigdy nie będę pił ciepłego, białego mleka? Tyś taka mądra i taka piękna! Nie powinnaś być okrutna nawet dla kota.
Kobieta odpowiedziała:
— Wiedziałam, że jestem mądra, ale nie wiedziałam, że jestem piękna. Dlatego zawrę z tobą umowę. Jeżeli kiedyś powiem słowo na twoją pochwałę, to będziesz mógł przyjść do jaskini.
— A jeżeli rzekniesz dwa słowa na moją pochwałę? — zapytał kot.
— To nigdy nie nastąpi — odrzekła kobieta. — Ale jeżeli rzeknę dwa słowa na twoją pochwałę, to będziesz mógł siedzieć w jaskini przy ogniu.
— A jeżeli rzekniesz trzy słowa? — zapytał kot.
— To nigdy nie nastąpi — odparła kobieta. — Ale jeżeli rzeknę trzy słowa na twoją pochwałę, to będziesz pijał trzy razy dziennie ciepłe, białe mleko po wszystkie, wszystkie czasy.
Wtedy kot wygiął grzbiet w pałąk i powiedział:
— A teraz niechaj zasłona u wrót jaskini i ogień w głębi jaskini, i garnki z mlekiem stojące przy ogniu pamiętają, co przyrzekł mój wróg i małżonka wroga mojego.
I odszedł w wilgotne, dzikie lasy, i wymachiwał swym dzikim ogonem, i przechadzał się swymi dzikimi drogami.
Obrazek ten przedstawia kota, który sam chadzał na przechadzkę po wilgotnych, dzikich lasach, wymachując swym dzikim ogonem i przechadzając się po swych dzikich drogach. Na obrazku nie ma nic nadto, prócz kilku trujących grzybów. Strzępek na pochyłej gałązce nie jest ptaszkiem. Jest to mech, który tam wyrósł dlatego, że te dzikie lasy były ogromnie wilgotne.
Gdy nad wieczorem mężczyzna z psem i koniem powrócili z łowów, nie powiedziała im nic kobieta o umowie zawartej z kotem, bo się lękała, że nie będą z niej zadowoleni.
Kot poszedł daleko, bardzo daleko i ukrywał się tak długo na swych dzikich drogach w wilgotnych, dzikich lasach, aż kobieta o nim całkiem zapomniała. Tylko nietoperz — mały, odwrócony do góry nogami nietoperz, który wisiał w jaskini — wiedział, gdzie ukrył się kot, i każdego wieczora latał nietoperz do kota, i opowiadał mu, co się zdarzyło.
Pewnego wieczora rzekł nietoperz do kota:
— W jaskini jest dzidzia, nowiutka, malutka, tłuściutka i różowa, a niewiasta kocha ją bardzo.
— Ach! — rzekł kot. — Ale co lubi dzidzia?
— Dzidzia lubi rzeczy miękkie i łaskoczące — odrzekł nietoperz. — Usypiając, lubi trzymać w ramionkach rzeczy ciepłe. I lubi, żeby się z nią bawić. To wszystko lubi.
— Ach! — odezwał się kot, nadsłuchując. — Więc czas mój nadszedł.
Następnej nocy poszedł kot przez wilgotne, dzikie lasy i ukrywał się w pobliżu jaskini aż do świtu, gdy mężczyzna z psem i koniem wyruszyli na łowy. Kobieta musiała z rana gotować, a dzidzia krzyczała, przeszkadzając jej ustawicznie. Więc wyniosła ją przed jaskinię i dała jej do zabawy garść kamyków. Jednak dzidzia nie przestawała krzyczeć.
Wtem kot wyciągnął swą miękką łapkę i pogłaskał dzidzię po buzi, a ona zaszczebiotała radośnie; i ocierał się kot o jej tłuste kolanka, i łaskotał ją swym ogonem pod tłustą bródką. Dzidzia śmiała się, a kobieta słyszała to i uśmiechała się.
Wtem nietoperz — mały, odwrócony do góry nogami nietoperz, który wisiał w jaskini — odezwał się:
— O moja gospodyni i małżonko gospodarza mojego, i matko syna gospodarza mojego, jakiś dziki zwierz z dzikich lasów bawi się bardzo ładnie z twoją dzidzią.
— Błogosławieństwo dzikiemu zwierzowi, czymkolwiek on jest — rzekła kobieta, prostując się. — Miałam dziś tyle roboty, a on mi wyświadczył przysługę.
W tejże samej minucie i sekundzie — kochanie ty moje — szsz-yt! — i spadła zasłona z wysuszonej skóry końskiej, zawieszonej ogonem na dół u wejścia do jaskini, bowiem przypomniała sobie umowę zawartą z kotem; kiedy zaś kobieta weszła, aby ją podnieść — patrz! — oto kot siedział już sobie wygodnie w jaskini.
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, i matko wroga mojego — przemówił kot. — To ja! Rzekłaś słowo na moją pochwałę, więc mogę odtąd siedzieć w jaskini po wszystkie, wszystkie czasy. Ale mimo to jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd.
Kobieta rozgniewała się, zacisnęła usta, wzięła kołowrotek i zaczęła prząść.
Jednak dzidzia krzyczała, bo kot odszedł, a kobieta nie mogła jej uciszyć, ona zaś rzucała się i wywijała nóżkami, i pociemniała na buzi.
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, i matko wroga mojego — odezwał się kot. — Weź nitkę z pasma, które przędziesz, i przywiąż ją do widełek, i ciągnij po ziemi, a ja ci pokażę czar, że twoja dzidzia będzie śmiała się tak głośno, jak głośno teraz krzyczy.
— Zrobię to — rzekła kobieta — bo już nie wiem, co począć, ale ci nie podziękuję.
Przywiązała nitkę do małych widełek glinianych i ciągnęła ją po ziemi, zaś kot biegł za nitką, człapał swymi łapkami, taczał się i wywracał koziołki, przerzucał nitkę poza siebie, zagarniał pod tylne łapki, udawał, że ją zgubił, i znów rzucał się na nią, dopóki dzidzia nie roześmiała się tak głośno, jak przedtem krzyczała, i raczkowała za kotem, i szczebiotała radośnie, aż się rozlegało po całej jaskini, i zmęczyła się, i położyła, i zasnęła, trzymając kota w ramionach.
— Teraz — powiedział kot — zaśpiewam dzidzi piosenkę, która ją uśpi na jedną godzinę. — I zaczął mruczeć głośniej i ciszej, to znów ciszej i głośniej, dopóki dzidzia nie usnęła mocno.
Kobieta uśmiechała się, patrząc na nich dwoje, i rzekła:
— To ci się udało przewybornie. Nie ma wątpliwości, kocie, żeś bardzo roztropny.
W tejże minucie i sekundzie — kochanie — fffu! — i w głębi jaskini buchnął spod sklepienia kłębem dym ognia, bo przypomniał sobie umowę zawartą z kotem; a gdy się rozwiał — patrz! — oto kot siedział sobie wygodnie przy ogniu.
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, i matko wroga mojego — rzekł kot. — To ja! Bowiem rzekłaś drugie słowo na moją pochwałę, więc mogę siedzieć przy ciepłym ogniu w głębi jaskini po wszystkie, wszystkie czasy. Lecz mimo to jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd.
Wtedy kobieta rozgniewała się jeszcze bardziej i rozplotła swe włosy, i dołożyła drew do ognia, i wzięła szeroką łopatkę baranią, i zaczęła czynić czar, który miał ją uchronić przed wypowiedzeniem trzeciego słowa na pochwałę kota. A nie był to — kochanie — czar śpiewu; był to czar cichy; i z wolna stało się tak cicho w jaskini, że malutka myszka-drobineczka wylazła z kryjówki i zaczęła biegać po ziemi.
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, i matko wroga mojego — odezwał się kot. — Czy ta mała myszka jest cząstką twojego czaru?
— Co? Ach, nie, nie! — krzyknęła kobieta i rzuciła łopatkę, i wskoczyła na stołeczek stojący przed ogniem, i zaczęła zaplatać szybko włosy z obawy, aby mysz w nie się nie wplątała.
— Ach! — rzekł kot, czatując. — Więc to ci nie zaszkodzi, gdy ją zjem?
— Nie! — zawołała kobieta, zwijając włosy. — Zjedz ją prędko, a będę ci zawsze wdzięczna.
Kot dał susa i złapał malutką myszkę, a kobieta rzekła:
— Dzięki stokrotne. Nawet Pierwszy Przyjaciel nie umie tak zgrabnie łapać małych myszek jak ty. Tyś na pewno bardzo roztropny.
W tejże minucie i sekundzie — kochanie — trzask! — i garnek z mlekiem stojący przy ogniu rozpękł się na dwoje, bo przypomniał sobie umowę zawartą z kotem; a gdy kobieta zeskoczyła ze stołeczka — patrz! — oto kot chłeptał ciepłe, białe mleko, którego trochę pozostało w rozbitej skorupie.
— O mój wrogu i małżonko wroga mojego, i matko wroga mojego — rzekł kot. — To ja! Bowiem rzekłaś trzy słowa na moją pochwałę, więc teraz mogę pijać trzy razy dziennie ciepłe, białe mleko po wszystkie, wszystkie czasy. Ale mimo to wciąż jeszcze jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd.
Wtedy kobieta zaśmiała się i postawiła kotu miseczkę ciepłego, białego mleka, i rzekła:
— O kocie, tyś roztropny jak jakiś mężczyzna, ale pamiętaj, że nie zawarłeś umowy z mężem moim ni z psem, i nie wiem, co uczynią, powróciwszy do domu.
— Co mnie to obchodzi? — odpowiedział kot. — Skoro mam swoje miejsce w jaskini przy ogniu i trzy razy dziennie swoje ciepłe, białe mleko, nie dbam o to, co uczyni mąż lub pies.
Nad wieczorem, gdy mężczyzna z psem weszli do jaskini, opowiedziała im kobieta historię umowy, zaś kot siedział przy ogniu i uśmiechał się.
Na to mężczyzna odezwał się:
— To dobrze, ale on nie zawarł umowy ze mną ani z żadnym prawdziwym mężczyzną po mnie.
Po czym zdjął parę swych skórzanych butów i wziął swój mały toporek kamienny (razem trzy), i przyniósł kawałek drzewa i siekierę (wszystkiego razem pięć), i ułożył te przedmioty w jednym rzędzie, i rzekł:
— A teraz zawrzemy naszą umowę. Jeżeli nie będziesz łapał myszy, gdy jesteś w jaskini, po wszystkie, wszystkie czasy, to ja będę ciskał za tobą tymi pięcioma przedmiotami, ilekroć cię ujrzę, i tak uczyni każdy prawdziwy mężczyzna po mnie.
— Ach! — powiedziała kobieta, słuchając. — Ten kot jest bardzo roztropny, ale nie tak roztropny jak mój mąż.
Kot policzył pięć przedmiotów (co wyglądały okrutnie sękato) i odezwał się:
— Będę łapał myszy, gdy jestem w jaskini, po wszystkie, wszystkie czasy; ale mimo to zawsze będę kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd.
— Lecz nie w mojej obecności — rzekł mężczyzna. — Gdybyś nie był wyrzekł słów ostatnich, byłbym znów odłożył te przedmioty po wszystkie, wszystkie czasy; lecz teraz będę ciskał za tobą parę swych butów oraz swój mały toporek kamienny (razem trzy), gdziekolwiek cię spotkam. I tak uczynią wszyscy prawdziwi mężczyźni po mnie.
Na to odezwał się pies:
— Poczekaj no chwilę! On nie zawarł umowy ze mną ani ze wszystkimi prawdziwymi psami po mnie.
I wyszczerzył zęby, i rzekł:
— Jeśli nie będziesz grzeczny dla dzidzi, gdy ja jestem w jaskini, po wszystkie, wszystkie czasy, to będę cię ścigał, aż cię złapię, a gdy cię złapię, to cię ugryzę, i tak będą czyniły wszystkie prawdziwe psy po mnie.
— Ach! — rzekła kobieta, słuchając. — Ten kot jest bardzo roztropny, ale nie tak roztropny jak pies.
Kot policzył zęby psa (co były bardzo ostre) i odezwał się:
— Będę grzeczny dla dzidzi, gdy jestem w jaskini, dopóki mnie nie pociągnie zbyt mocno za ogon, po wszystkie, wszystkie czasy; ale mimo to jestem kotem, który sam chadza na przechadzkę i wcale o to nie dba dokąd.
— Ale nie w mojej obecności — rzekł pies. — Gdybyś nie był wyrzekł słów ostatnich, to byłbym zamknął pysk po wszystkie, wszystkie czasy; lecz teraz będę cię zapędzał na drzewo, gdziekolwiek cię spotkam, i tak uczynią wszystkie prawdziwe psy po mnie.
Potem mężczyzna cisnął za kotem parą swych butów oraz swym małym toporkiem kamiennym (razem trzy) i kot wyleciał z jaskini, a pies zapędził go na drzewo. Od tego czasu po dziś dzień — kochanie — trzej prawdziwi mężczyźni spomiędzy pięciu mają zwyczaj ciskać byle czym, ilekroć spotkają kota, zaś wszystkie prawdziwe psy zapędzają go na drzewo.
Jednak kot dochowuje także ze swej strony umowy. Łapie myszy i jest grzeczny dla dzieci, o ile jest w domu i o ile nie pociągną go zbyt mocno za ogon.
Ale gdy się z tymi zajęciami załatwi tudzież od czasu do czasu, gdy księżyc wzejdzie i noc zapadnie, wtedy jest kotem, który sam chadza na przechadzkę i któremu wszędzie jest jednakowo. Wtedy idzie w wilgotne, dzikie lasy lub na wilgotne, dzikie drzewa, albo na wilgotne, dzikie dachy, i wymachuje swym dzikim ogonem, i przechadza się po swych dzikich drogach.