Stanisław WyspiańskiNoc listopadowaSceny dramatyczne
Rzecz dzieje się w Warszawie 29. listopada roku 1830.
Korytarz w Szkole Podchorążych
,
przez całą sceny szerz szeroki,
do pół drugiego planu w głąb.
Z lewej księżyca zieleń wpada
przez okna ścianę szklaną;
pośrodku brama, nad tą bramą
chorągwi czworo w pęk złożono;
giwery w rzędów dwa pod ścianą.
Noc — wieczór — pusto; — szum od pola,
z Łazienkowskiego Parku
...
Warta gdzieś stąpa — słychać kroki.
Na kozłach bębny, dwa moździerze
i kopczyk kul i szpada.
Podziemu prysną wraz ościeże:
w tym korytarzu wstaje Dziewa,
hełm z kitą na jej karku,
prawicą włócznia, tarcz jej lewa;
jej pierwszy głos i rola.
Ze spiżu czerwony kask kryje jej lica
a oczy jej gorą w przyłbicy;
jej szata się łyska w odblasku księżyca;
tarcz wielka na złotej pętlicy:
Egida śrebrzysta, przez ramię rzucona,
wężami szeleści żywemi.
Wężami ciążące podźwiga ramiona
i spisę wbija do ziemi.
I głosem zawoła, aż gromem uderzy,
że ku niej skrzydlatych chór dziewek nadbieży
a każda na skrzydłach niesiona.
PALLAS
Do mnie! Do mnie! Do mnie!!
Zwycięskie duchy w orli lot
powietrznym szlakiem
biegajcie we wichrowym szumie;
potrząsam władnym znakiem!
Wy wszystkie razem,
mężobójczym sprzysięgłe żelazem,
co byt poświęcacie dumie;
na szczytach Hymetu
, Ossy
Słońcu ślubujecie niezłomnie!
Ze szczytów Pelionu
biegajcie, biegajcie tłumnie,
śmiertelnych żądne zgonu.
Oto stawiłam grot!
Hej ku mnie, ku mnie, ku mnie!!
gromy
Ty, co zwyciężyłaś pod Maratonem
,
że Ateny radośne nowiną;
ty, co zwyciężyłaś pod Salaminą
,
że Pers smagał morze rózgami,
że w złości nurzał się w pył;
ty co byłaś pod Termopilami
;
ty coś wiodła Aleksandra
pod Tyr
,
przydając mu Achillesowych
sił;
ty, którą wieść wędrownych lir
pod Troją
wsławiła Hektorem
;
ty, co wiodłaś Cezarów Romy
,
że świat zeszli taborem
wszerz i wzdłuż.
Gdy gasły gwiazdy Północy,
ty, coś Sławie przydała mocy;
ty, coś zwyciężała Teutony,
gdy Witołd
, jako Ares
, szalony,
odbywał kąpiel krwi;
coś wiodła Boży-Bicz
w łunach
we chwałę przekleństw ognistą,
że zachwiał się krzyż
śród miasta siedmiu wzgórz,
gdyś we światło rzuciła miot lwi!
Do mnie sam! Do mnie w piorunach!
pioruny
Przyzywam was władnym znakiem,
na Egidy złoto, kość i spiż;
zaklinam przez Noc wieczystą,
kędy was siłą pchnąć mogę,
na Słońce zaklinam palące,
na Zewsa
kędziory straszliwe,
w drogę!!!
Wy, którym nieśmiertelność dam,
stawajcie żywe, przytomnie!
Powietrznym okrążajcie szlakiem!
Do mnie sam! Do mnie! Do mnie!
I otóż lecą ku niej, lecą
zwycięstwa dziwne Panie:
skrzydlate wielkim skrzydeł lotem.
Wielkim kołują wprzód zawrotem,
nim w kole która stanie.
PALLAS
Ten, co z zawrotnych szczytów
Olbrzymów pchnął w głąb Tartaru
i włada w państwie chmurnym błękitów,
skąd gromem i błyskiem spada,
przeze mnie każe!
Niechaj błysk piorunowy
zapala ognie-ołtarze!
Szał być ma Aresowy!!!!
Pobierajcie z bożego daru:
Zews nawołuje sług!
CHÓR
PALLAS
Oto Ares, zwalony z pętów,
uleciał z Olimpu bram,
jako burza
i opadł nad miastem sam
a teraz przelatuje konny
i krzyczy i podjudza i podburza.
CHÓR
PALLAS
CHÓR
Hej! Skrzydła porozwijane
nad miastem szeroko rozprężem,
aż one uzbrojone dosiężem,
dopadniem, pochwycim siłą;
rola się stanie mogiłą
narodom; przez krew zwyciężem!!
PALLAS
Nad ludami uderzą gromy,
chmury się zapalą pożarem,
w gruzy zapadną domy,
ogień z niebios wyleci widomy,
zaciąży Gniew!
CHÓR
PALLAS
Polska z Carem! — —
Powołane są i wysłane
z przeklętych nor Tartaru
—
konających...
Znacie tę Nike Fidiaszową,
jak sandał wiąże szybka,
jak ze zwróconą w górę głową,
(tej brak, gdyż dzieło jest fragmentem)
wstrzymana w locie, gibka,
sandał chce splątać rozplątany
a strój jej, taśmą niewiązany,
z polotnych fałdów tors odkrywa
i pierś na ciele wpół przegiętem.
Otóż to ona się odzywa
Jako:
NIKE NAPOLEONIDÓW
Pod Moskwę, na gniazdo Carów,
wiodłam Cezara Franków.
W orłowej leciałam chmurze,
nad lasem sztandarów,
w górze! w górze!
Szczęście unosiło skrzydła:
Rycerzy wiodłam kochanków...
PALLAS
Odzyszczesz rycerzy kochanków:
leć...
NIKE NAPOLEONIDÓW
Nad duszami zaciążę.
Zwycięzców ramiony uniosę
na bój.
PALLAS
NIKE NAPOLEONIDÓW
Sandały zwiążę;
biegłam z Olimpu chyża,
na twoje zaklęcia zlękła;
o olimpijskie dźwirza
uwadziłam; — ażem uklękła —
zawiązuje sandały
PALLAS
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
Oni tam wlecą gromadą
i pochwycą książęcia w pół-śnie.
Pójdziesz za nimi!
NIKE NAPOLEONIDÓW
Nie!! — –
Niech walczą twarzą w twarz,
niech pierś o pierś ubroczą,
niech działa na się zatoczą,
tej nocy walce wydolę,
niech wyjdą w pole!
Uderzą miecz o miecz!
PALLAS
Przeznaczeniu ty nieposłuszna;
Rzecz ma się dopełnić już.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Ty wielka, a ty małoduszna!
Niechaj podejmą oręże
i idą walczyć, jak Bogi!
Olimpu zeszłam progi!
PALLAS
Spalę cię w ogniach rumieńca:
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
Więc nie! — i bez ciebie poradzą.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Nie poradzą! — Zwycięża ten, kto z nami:
patrzaj, my ze skrzydłami.
PALLAS
Trojej dobyłam tą władzą,
wsławiłam Odysa
nad męże;
Księcia pochwycę jeńca.
NIKE TROJAŃSKA
Dobywcom Trojej biada,
nie zwyciężysz.
PALLAS
Zwyciężę!!
Losów dopełnić muszę.
Kajdany zejmę i pokruszę!
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
Orlico!
Gdy rzucę tarcz strasznolicą,
drży tron Zeusa skrzydlaty orłami;
gdy widmem zatrwożę duszę
i najmocniejszy pada.
NIKE SPOD TERMOPIL
Byłam pod Termopilami:
krocie bohaterów we krwi
zdradzieckimi zabiłam mieczami,
zdrada nie plami!!!
Gdy legną pobici zdradą,
te ręce wawrzyn pokładą.
Zamęczyłam je w zwycięskiej dumie;
padli, przykryci chmurą strzał,
w grotów zabójczych szumie,
w jarach niedostępnych skał.
Do czynu siostry, do czynu!
Jeśli podstęp przyspieszy wawrzynu, —
podstępem! —
NIKE SPOD SALAMINY
Narodom stanę się sępem;
byłam pod Salaminą!
Których losy dopełnione, niech giną.
Jeśliże za zaborem szli,
niechże je ziemia pochłonie;
Jeśliże ognie ma w łonie;
na cudzymże chcą orać zagonie
i cudze plony kraść — ?
Lepiejże trupem paść,
niżal dopuścić tę właść! —
Czegoże to pragniemy?!
CHÓR
NIKE SPOD SALAMINY
Jak sięgniem po wawrzyny — ?
CHÓR
PALLAS
NIKE SPOD SALAMINY
CHÓR
NIKE SPOD SALAMINY
Kto weźmie wieniec róż — ?
CHÓR
NIKE SPOD SALAMINY
PALLAS
NIKE SPOD MARATONU
Czyli będzie rówien, jak mój,
któren wzeszedł w gaju Maratonu,
we szczęku krwią płynących zbrój,
nim Helios
z nieśmiertelnych dróg
przebieżał połowę skłonu.
Jego imię?
PALLAS
Wołane w skrach i dymie,
w mgławicy Napoleonidów.
On pierwszy i on jedyny.
CHÓR
NIKE NAPOLEONIDÓW
Czyny!!
Mnie jego daj i zwól;
pożądaniem jemu krew rozpalę.
Jak poznać?
PALLAS
Chodzi w chwale;
wszyscy ku niemu drżą.
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
bawią go śpiewem i grą
na teatrze.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Satyrom skruszę liry,
przy nim stanę i w oczy popatrzę
i krzyknę: w mieście bój!!
PALLAS
Leć, skrzydła nad nim sprząż,
unieś go i skryj w arsenale.
NIKE NAPOLEONIDÓW
PALLAS
NIKE SPOD CHERONEI
Posępna weszła i cmentarna
i wiew przynosi grobów, blada
i wieńce niesie choinowe
i ciska — ręce składa —
to wznosi je tragicznie nad głowę
i jakby wieszczka rozpowiada
gestem,
wróżąca jedno słowo: biada.
Czarne welony, czarne chusty;
z zaciśniętymi idzie usty;
że cała onych Bogiń gromada
przystanęła przycichła i bada.
NIKE SPOD CHERONEI
Oto wieńce wam niosę wiązane
z choin; przystanęłam w ogrodzie
i rwałam —
NIKE SPOD SALAMINY
NIKE SPOD CHERONEI
Róż nie ma, róże pomarły;
badyle kwiatów suche
wichry przegonne w puch starły;
z liści złotych kobierzec na wodzie.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Chcę wawrzynu wieńców i dębu.
Jakoż zwycięstwo się ziści — ?
NIKE SPOD CHERONEI
Dęby odarte z liści.
Wichr przegnał zimną zawieruchę
nad ogrodem; — i liście opadły;
ogrody puste i głuche
a gałązki zmartwiałe i kruche;
ni ptaków świergoty letnie,
zbłąkane dzieci Eola
dmą mierzwę przegniłą z pola,
słomę dziergają na drzewa,
że drzewo, jak arfa śpiewa
we wichrze miotem gałęzi;
a krzewy, co najdroższe,
w zimowej słomianej uwięzi;
a krzewy, co najuboższe,
w łachmanach sczerniałych liści.
CHÓR
Jakoż zwycięstwo się ziści — — ?
NIKE SPOD CHERONEI
Uprzołek suchy jaśminu
i perły owocu, jako łzy
duże —
krwawe po jarzębinach korale —
NIKE SPOD MARATONU
Gdy zwycięskie proporce zawarczą,
po kierz bohatery nie sięgną.
NIKE SPOD SALAMINY
Nędzą zmartwiałe badyle;
oto je stopą podepcę —
i w pierwszym ogniu spalę.
Wstanąli to pieśniarze i ślepce
lirni — czy męże, jako spiż?!
NIKE SPOD CHERONEI
Onym te wieńce wystarczą
za róże —
NIKE SPOD SALAMINY
NIKE SPOD CHERONEI
Drwisz!
Będą jaśnieć przez chwilę.
NIKE SPOD SALAMINY
NIKE SPOD CHERONEI
Wzrośli w mękach i trudzie.
CHÓR
PALLAS
NIKE SPOD CHERONEI
Na urwiskach jałowiec i sosna,
przygięta wichrem, drży...
NIKE SPOD MARATONU
NIKE SPOD CHERONEI
Siostry!
Krzew zwarzył wicher ostry
i szron bieluchny mży.
Laurów nie ma, a róże pomarły.
CHÓR
Jakoż zwycięstwo się ziści — ?
NIKE SPOD CHERONEI
Niech giną, synowie moi —
kres hańbie, wstrętom, zawiści;
łza już się w oczach nie ląże,
do lotu się skrzydła rozwarły...
CHÓR
NIKE SPOD CHERONEI
Oto po Śmierć dążę.
Obaczę ich znowu we krwi.
Pozwalasz mi znowu wstać,
poległym łoże słać.
O Pallas, Zewsowa dziewo,
jakożem dzisiaj szczęśliwą.
O Sławo, przecz znowu mogę
dziełami znaczyć drogę.
Widziałam Maciejowice
i ległą zakłutą brać.
Na bój, na bój!
Podajcie ręce siostrzyce:
otośmy przymierze zawarły.
CHÓR
podają sobie ręce
Cyt! — — — Stój.
Krzew zwarzył wicher ostry;
wylękłe, wyschłe drzewa,
w nich Eol, jak w arfach śpiewa;
laurów nie ma, a róże pomarły — —
NIKE SPOD CHERONEI
Siostry!
Otośmy przymierze zawarły:
oto po Śmierć, po Śmierć dążę:
niech giną we chwale zbroi,
łza już się w oczach nie ląże.
ujmuje za ręce
ChórPALLAS
Ujrzycie bohatery i karły
i wojenniki i gachy
i dumne, pychą pojęte
i podłe, jako gad liche
i wyniosłe i groźne i ciche
i zbrodnicze i jako cud: święte. —
Leć! leć! w puste, w ciemne ulice!
Wołajcie, tam Ares goni,
uderzcie o dzwon błyskawice,
niech trwogą przez miasto dzwoni!
Krzyczcie: do broni!!...
CHÓR
Chór odlatuje; — zaś Pallada
ze smugi świetlnej w cień wstępuje
i kęs przystaje, czatująca. —
I tejże chwili samej wpada
Wysocki Piotr do korytarza,
od prawej biegnąc strony.
Ku drzwiom środkowym prosto bieży;
płaszcz wielki kryje go po oczy;
biegnie — drzwi pchnął do sali;
dobył szpady — i tą koło zatoczy;
płaszcza odkrył — oni już go poznali;
do drzwi się cisną: chór młodzieży;
słuchają, a on nawołuje:
WYSOCKI
Hej bracia, dzieci, żołnierze
za broń, za broń, za broń!
Niech każdy za giwer bierze
i ustawia się w szeregu, w podwórze.
Hej bracia, oto budzą się burze:
za broń, za broń, za broń;
przyszedł czas, gdy zrywamy obroże,
co gardła i ręce porze
i święcim noże!!!
Śmierć przywłaszczycielom,
tyranom,
co nasze kalają trony,
co brudem ołtarze ścielą!
Bóg wziął nasze obrony:
Śle wolność ludom i stanom!
Czas pomsty za bezprawie,
czas pomsty, lećcie żurawie,
roznieście po polach skry
z płonących chat!
Za łzy, za urąganie męce,
hej bracia, rycerze, dzieci,
młodzieńcze sprzęgajcie ręce.
Oto godzina wybija,
gnana tęsknotą lat:
do broni, Jezus, Maryja!
Do broni za Polskę, za krew,
za lata niewoli i nędz,
za widma, upiory jędz,
co nasz obsiadły dom,
niosąc srom;
niech krzyż upiory wyżenie,
spełniajcie przeznaczenie:
Czas przyszedł, zwyciężym dziś.
Hej dzieci, rycerskie łupy
dla was, czas iść!
Drogę zaścielą wam trupy;
to wam ratować się z toni,
wasz los od waszych dłoni,
wam serca! — Mężowie dzieła!
Już za nim Dziewa znów się zjawia
i słowem-ogniem go zaprawia
i słowem-ogniem go porywa,
płonąca wiedźma łun straszliwa:
PALLAS
Niech płoną grody i miasta!!
Do broni, do broni, do broni!
WYSOCKI
Tyżeś to koło mnie stanęła,
we wieńcu błyskawic niewiasta:
łuną palisz się jasną...
PALLAS
Oto jestem przy tobie siostrzyca;
błyskawice w mym ręku się palą
i gwiazdy w mym ręku gasną.
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Patrzajcie, gorą mu lica.
WYSOCKI
Hej, naszym krzywdom granica!
PALLAS
Opętańcze mieczowy, do dzieła!!
WYSOCKI
Poprzysięgam się tobie: miecz;
zgaduję cię, radosne widziadło;
tyżeś mnie za włosy ujęła,
Córo Zewsa, dziewo nieśmiertelna;
tysiące mężów pobladło,
przed tobą upadło w pył...
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Dla nas Sława, Sława niepodzielna!
Wyżeniem księcia precz!
PALLAS
Patrz, jak się prężą do sił;
patrz, lecą, ja z nimi orlica;
zapalę ich duchy, jak pochodnie;
niech lecą spełnić zbrodnię;
wężami osmagam twarze.
Zaklinam je w wojennym gniewie;
zapalę, jako zarzewie;
duchy młodzieńcze obnażę,
rozedmę piersi okrzykiem,
każden wstanie skrzydlatym orlikiem
i wzleci w śmiertelnym śpiewie.
WYSOCKI
Przez krew, przez krew, wy w gniewie:
rycerze krwawego przymierza,
słuchajcie, piorun uderza
przez pierś, przez polskie serca.
Oto wszystko wam odebrał wydzierca!
Pallado! tyżeś z piorunów urosła,
potrząśnij tarcz gromowładą,
niechaj patrzą w płomień uniesieni,
niech się łuna nad nimi rumieni!
Rozedrzej piorunem mrok!
gromy
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Łuna się na niebie uniosła — !
WYSOCKI
Zapamiętajcie rok
trzydziesty,
dzień dwudziesty dziewiąty
listopada:
dzień wzeszedł dla was, ta noc!
łuna
PALLAS
WYSOCKI
Wskrześnijcie mściwce!
Krzepcie się, orężna gromada!
PALLAS
Zdobywce;
Tratujcie, depczcie Centaury
!
WYSOCKI
Na moim stawajcie Słowie:
Do broni!
PALLAS
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Każesz iść, o ty oczekiwany,
mówiono, że przyjdziesz k’nam.
PALLAS
Na Słowo pękają kurhany.
Wam duch, latami wołany,
poima serca łańcuchem;
kto się oprze tej wolej serdecznej,
tego tarczy uderzę obuchem
i męce przekażę wiecznej.
Oto głos, co wam woła: Sława!
Hej, stado orłów szeleści,
powietrze skrzydłami porą,
łuna tęczą ogniową je pieści.
Niechaj duchy płomieniem zagorą!
Miecz świętość, miecz twoja Sprawa,
Los w wasze ręce dan.
CHÓR PODCHORĄŻYCH
WYSOCKI
Bierzcie za giwery —
oto stoją rzędami u ścian;
chwyć w lot;
czas ucieka, trza nam chyżo do wrot,
nim was ubiegą.
Jest tu cała hurma Moskali,
co wrót strzegą.
Trza, by was nie poznali;
trza nam wpaść na koszary na Solcu
;
to tam się pali szopa
opodal przedmiejskich kopców
i to jest umówiony znak.
Iluż was tu jest chłopców?
Stu sześćdziesięciu?
CHÓR PODCHORĄŻYCH
WYSOCKI
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Wszyscy są.
Patrz, pełnią się korytarze...
WYSOCKI
Dostajecie do działania część lwią:
trza rozbroić trzy pułki ułanów,
most zająć, omylić straże.
Dam naboje, sam sprawię waćpanów.
Potem zejdziem na miejski szlak.
do nowych, którzy nadbiegli
CHÓR PODCHORĄŻYCH
WYSOCKI
Czas mija, nie trza dzieła odwlekać.
Przelecimy koło Belwederu
ku miastu,
by przedostać się do Arsenału
.
Zaliwski Arsenału dobędzie.
PALLAS
szeptem za jego uchem
Nie zazdrosnyśże jego udziału,
że i on sławę równą posiądzie — ?
WYSOCKI
W ogrodzie, koło mostu-posągu,
jest młodych, umówionych szesnastu;
wszystko z uniwersytetu studenty
i literaci,
Tym trza dać broń
i drogę do pałacu pokazać;
dwóch przydzielę i sam ich wyznaczę;
oni mają pochwycić książęcia,
gdyby zechciał ogrodem uciekać.
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Więc to dziś — to nie do pojęcia...
WYSOCKI
Dziś dzień wyzwolin braci!
CHÓR PODCHORĄŻYCH
Leć z nami, jako orzeł z orlęty!
Już biegą, już biegą.
Już nic ich nie wstrzyma,
Już bronie mają w ręku;
do niego, do wodza przykuci oczyma,
śród gwaru, rumotu, śród szczęku.
Kurty w granat a żółte rabaty;
białe spodnie i białe kamasze.
Na giwerach piętrzą bajonety
przypasują do boków pałasze,
tornistry przytroczą na grzbiety.
na krzyż pasy przez pierśne kolety.
Już się stawią we czwórki-kwadraty,
Już w rząd długi wyciągli się sznurem
a wesołym radują się chórem.
WYSOCKI
To dziś — do broni! za giwery!
Bajonety nasadzić!
W podwórzu się gromadzić,
przeć do wrot!
Żeby wrot wam nie zamkli — w lot!
Dostaniecie ładunki u bram.
Ja z wami — ja powiodę was sam!
Do broni, godzina wybiła,
przy nas Potęga, Siła.
Za wstyd, za lata niewoli,
za lata, lata łez
przywłaszczycielom kres!
Miecz wyoralim z roli,
Będziemy tym, co naszą łamali cześć,
grób grześć,
na piersi kolanem sieść
i łamać kości.
PALLAS
Będziesz nieśmiertelność mieć!
WYSOCKI
Wnijdziecie do nieśmiertelności!
Hej dzieci, męże, rycerze!
PALLAS
Niech każdy płomieniem płonie,
lećcie gorejące pochodnie,
ozwarte świątyni ościeże.
We światło przez mieczów zbrodnie!
WYSOCKI
Hej bracia, żołnierze, dzieci!
PALLAS
Gwiazda wam wzeszła i świeci!
WYSOCKI
PALLAS
WYSOCKI
CHÓR PODCHORĄŻYCH
SALON W BELWEDERZE
Dwoje drzwi z prawej. Dwoje drzwi z lewej.
W głębi potrójne okno, aż do posadzki.
Za oknami ogród-park łazienkowski.
W oddaleniu nad stawem posąg konny biały.
JOANNA
wchodząc
W. KSIĄŻĘ
wchodząc
KURUTA
wchodząc
GENDRE
wchodząc
W. KSIĄŻĘ
GENDRE
Tam, w oddali.
W dziedzińce lecą sygnały.
KURUTA
Dwa się szwadrony zerwały
i pędzą...
JOANNA
wychodzi
GENDRE
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Nie — pozostanę. —
Tam — po co? — Niech ogień płonie.
KURUTA
A co by książę powiedział,
gdy płomień drugi uderzy
i trzeci i czwarty wstanie,
i tak te czarne otchłanie
zaczną grać — ?
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
A tak — tak — ogień — bunt, ogień pożarny;
tak, jak rozpali się ten lud cmentarny;
tak świeże groby wystrzelą piorunem;
będziemy tańczyć trupy.
W. KSIĄŻĘ
Z złotym Runem
na piersi; — jak kto nasze odkryje opończe,
pozna stróże carskiego słowa — wsio rycerni,
my nie będziemy umierać, lecz ginąć
albo zwyciężać; —
jak zechce Car, będziemy słynąć.
GENDRE
A jeśli Car nie zechce — ?
KURUTA
GENDRE
wychodzi
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
A potrafiłby ty, jak jaki kniaź Zarudzki,
porwać dziewkę? — i chcieć być Moskwie Carem sam?
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Przebiegły Grek; na tonie pozna się do razu.
No — lubię gaworzyć...
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Małczaj — — — no ruszaj won — — a służyć!
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
A potrafiłby ty w ogień za Carem skoczyć?
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Nóż jemu w pierś — ubroczyć
i chresty wziąć — ty zbladł?
Car skazałby powiesić wprzód,
potem by chresty kładł. —
Paszoł! — — Adieu — — masz dłoń — po kamracku.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Filozof ja — tak po omacku
szukam ludzi; człowieka zwącham w grubej skórze.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Tak ja wam się wynurzę,
Kamràt — — powiem słowo —
li nie zlękniesz się kar?
KURUTA
Diabeł bierz — cóże jest to — — ?
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
zaśmiał się
W. KSIĄŻĘ
pchnął go
Precz! — czego ty się zaśmiał, jak czart?
KURUTA
milczy
W. KSIĄŻĘ
Precz — no nie trza służby mnie.
KURUTA
pozostaje
W. KSIĄŻĘ
wypycha
Kurutę za drzwizostał sampuka do drzwi na lewoz tychże drzwi wychodzi:
JOANNA
podeszła ku środkowi salonu
W. KSIĄŻĘ
zamyka wszystkie drzwiidzie do biurka
Od samego rana
zwlekałem — i wczoraj, cały dzień i pozawczora,
aże do chwili tej — gdy na zegarze
dziejowym taka znaczyła się pora
dla mnie i ich godzina ta.
uderza ręką o biurko
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
— Milczenie,
tajemnica — wsiowładztwo — komedia — skażenie!
Otom jest....
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
I we krwi się zjawię
i albo los podejmę i Polskę wybawię
i będę czymś — nie błaznem, nie kpem, nie dworakiem,
ale Carem Polski — przez krew.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Ty łasisz się i klniesz — —
W. KSIĄŻĘ
Słuchaj — ty milcz — ja mówię świętą rzecz;
ja się zbudził od dziś — ja będę lew,
ja chcę krwi, walczyć chcę — ja poczuł krew
w powietrzu. — Będę Bóg przez ciebie.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ty piękna — ciszej ty, bo ty mnie słowem gniesz.
Słuchaj mnie ty. — Jak była wielka wojna,
tak będzie teraz znów — a ty dostojna
Carowa; — — ja każę kuć koronę
dla ciebie — jako wziąłem cię za żonę.
Wojna, wojna — Polaki to są lwy.
Oni zdobędą wsio — jak lodowcowe kry,
przebojem wzdłuż i wszerz! Co? Napoleonidzi
przeszli?! A co, Polkà!?
JOANNA
A serce moje widzi.
Ty śnisz — ty — co ty knujesz — —
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Przeciw bratu — ty brat — —
W. KSIĄŻĘ
Wot rzucił na cię czar.
Wiesz ty? — Jedyne słowo takie, jakom tu rzekł,
a Car by żywcem pasy darł i żywcem piekł,
zazdrosny Car — a ja będę nad Cara;
ja będę Polski król — i ze mną twoja wiara.
Wot co? ty zrozumiała — ?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Wsiej czas — mój los.
A co — ja poszedł gdzie mnie wiódł twój głos.
Polkà.
JOANNA
W obłędzie ty — chcesz mnie udaniem zwieść.
Daj list — czytać mi daj...
W. KSIĄŻĘ
otwiera biurkopodaje list
Czytaj. — Co wiesz?
Plein pouvoir. — Co? — Znasz! Ha, mów, ze słowem spiesz.
Wyrzec ty — krzycz — bo w tobie gore krew.
Ty w oczach moich, ty przede mną stoisz
zbrojna nożem — ty uderz — — co...?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ty się boisz. —
A czego ty się lękasz? W blaskach ty polska dusza,
ty we świetle, w twych oczach skry i żar i zorza.
A chciałabyś ty — co — od morza, hej do morza?
No, skrzydła rozwiń twe — roztaczaj ty twój lot,
nie skrywaj się — ja znam — — a to katusza —
tam ogień święty wre — ty westalka.
Ha, zgadnij moją myśl — ha — ?
JOANNA
Ty bankrot.
Chcesz naigrawać się — pójdź precz.
Ze serca, z duszy drwisz.
W. KSIĄŻĘ
Ty lalka —
ty cud — ty świętość polska ukradziona,
ty z twoim rysem dumy i bladością lica,
ty u mnie niewolnica — no — ty u mnie żona —
kochaj — ot we mnie geniusz się obudził;
ty nie zapomnij mnie — patrz, ja się zbudził;
duchem ja był ugrzęzły w nędzy i rozpuście,
padlèc — ale mi świecisz ty sławo, urodo,
ty moja — ja cię miał, przygarnął świeżo, młodo;
moja ty służebnica — daj ust — pić, ja głodny
pić duszy czystość — w uścisku rozpalić
białą lilijkę do żaru płomieni —
daj ust —
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
— Ty będziesz chwalić
za uściski — kobieta ty — legniesz...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ha — ty słaba — ty kwiat, bierz rozkosz, lubość dam. —
— Dziewka! — Ruszaj!
JOANNA
oddala się
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
stajechwila milczenia
W. KSIĄŻĘ
opuszcza wzrok ku ziemistoi obezwładniony
JOANNA
zwraca głowę ku oknu
Czy nie wydaje się, że ot tam jacyś ludzie
stoją — ?
W. KSIĄŻĘ
nie poruszył się
Może to być — to i cóż? Myśl moja w trudzie.
Trzeba gwałtownie działać, rządzić, rozkazywać.
Tyle potrzeba umieć, wiedzieć, znać, przemóc na sobie,
przełamać podejrzenia — precz rozgonić cienie. —
Któż to jest moim wrogiem — ?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
ostro
czule
Pójdź no ku mnie. — Nie pragniesz się tulić?
miłość — sen — za marami gonisz po ogrodzie.
JOANNA
Spójrz no — patrz — jakieś smugi odbite na wodzie
i cień koło posągu.
W. KSIĄŻĘ
Ty marząca — luba —
ty patrzysz za cieniami — ot, mnie czeka zguba,
jeśli się duch nie wzmoże, w moc się nie rozpręży.
Dzisiaj przeczułem moc — nade mną cięży.
Innym dziś, niźli indziej — nie rozumiem siebie.
Widzę wielkość i drżę...
JOANNA
Krocie iskrzących gwiazd...
W. KSIĄŻĘ
Ty myślą w niebie,
za światem —
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Przystępu straże bronią.
Czytujesz Lamartina —
JOANNA
Zaczęłam dziś rano.
Harmonijne harmonie w muzyce przestworów
i ten Bóg, objawiony w kształcie wszelkich stworów.
Religijne romanse duszy nad jeziorem;
jego myśli nad ranem, myśli nad wieczorem.
W. KSIĄŻĘ
Tak więc masz ideami duszę zadumaną
i ludzi tam dostrzegasz, gdzie ich cale nié ma;
gdzie są żywi, nie widzisz.
JOANNA
Tak duszy oczyma
patrzę i wdzięczna jestem...
W. KSIĄŻĘ
Francuskiemu hrabi,
który ma sowi mózg i ma sentyment babi. —
Otoczony jest ogród sotniami żołnierzy.
Nie przejdzie nikt — no a ty myślisz, kto — ?
JOANNA
— Nikt — — Może drzewa tam gałęźmi trzęsą — ?
Tak wszystko kryje mrok. — —
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Pokorny ja — bez gniewu — jużem rozczulony —
już całuję, przepraszam. —
JOANNA
Ten tam oddalony
posąg — coraz się bardziej uporczywie wbija
w oczy — i ciągnie ku sobie urokiem.
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
tupie nogą
Nigdzie krokiem.
Nie pójdziesz nigdzie.
JOANNA
To nie. — Już zostaję. —
O czym ty myślisz — ?
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Urok, czarodziej biały — świecący bohater.
Słyszysz — — ?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
W gałązkach szemrze wiater.
Wszystkie się cienie na ogrodzie razem
zakołysały.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Tym głazem
ty rozkochana... — ?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ja go każę zrzucić z konia!
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Każę ozłocić — blachą okuć złotą.
Zmierzym się oko w oko — bohater...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
chwyta ją za rękę
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ty dumą i pychą
karmiona duszo — patrz — ty bańką lichą,
skrzysz się w kolorach twych żądz niedościgłych,
jak tęcza rzucasz farby przez obłoki,
a lada wicher je zdmuchnie — pogrzebie;
roślino wiotka — polskiej oderwana glebie —
czar ciebie polski owiał — pojęły uroki — —
tak ja złamię. —
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ot, ty kochanica.
A już krwią, już purpurą rozgorzały lica.
Pójdź.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Najświętsza Panno! — Nie — ty nie wymuszaj.
W. KSIĄŻĘ
Zapomnisz. — Czego chciałaś? Tam — już ciebie widzę,
pół omdlałą w mym ręku — z wstrętów, doniu, szydzę;
będziesz pieścić i tulić, hołubić i wołać,
ha, ha — co będziesz wołać...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Łamiesz. O wstydzie, o męko.
W. KSIĄŻĘ
Znaj rozkosz. — Ty kobieta — jak panna wstydliwa —
godna tronu. Carowa będziesz ty...
JOANNA
upada
W. KSIĄŻĘ
Nie klnij — nie płacz — milcz! — cicho — cicho!
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Ty głupia. — Ty obłędna. — Obłęd moja siła.
Ja dziś w obłędzie lew. — Gdyby ty się paliła.
Gdyby żar — gdyby ogień, płomienie i skry
ogarnęły twą twarz — twą postać w ogniów mgły,
gdyby ty twoje ręce zarzuciła na szyję
mnie — gdyby ty...
JOANNA
Ja się w męczeństwie wiję,
mój rozum mi się mąci — krzyczysz — ty jak burza.
W. KSIĄŻĘ
Jak wichr — ja byłbym wichr, huragan...
JOANNA
Jak z podwórza
słychać — ? czy jęk? — czy drzew to łoskot — ?
W. KSIĄŻĘ
Czar.
Ty śnij — w objęciach moich śnij — oczarowana wróżka.
Spokojność duszy daj — — daj ust...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Daj ust — ty mój — — — o bierz tę twoję moc —
podtrzymaj mnie — na oczach, w duszy noc;
w obłędzie myśli moje — splątane myśli, chmura,
nie widzę nic — łyskanie — szum —
W. KSIĄŻĘ
To miłość — ura!
Pocałuj —
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Co to? — po oknach śwista — zgrzyt —
zgrzyt szyb — brzęk — szept — ktoś jęczy —
czy kto łka — ?
W. KSIĄŻĘ
To wiatr północny dmie. —
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
W oczach łza —
ty płaczesz, łza miłośna — lubość, ty poddana,
ty kochanka — miłośna ty. —
JOANNA
Ja obłąkana —
ty mój. — — ty mój. — — Kto jęczy tam na dworze?
Kto z wichrem goni tam? Kto klnie? — Przeklina — może —
ciebie i mnie. —
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Tyś dla mnie rzucił tron.
W. KSIĄŻĘ
Dla ciebie tron zdobędę, koronę dam na skroń.
JOANNA
Ty mój — kochanku — panie —
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W kościele Świętego Jana.
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Korona zmartwychwstana.
Nie od dziś to czuję i wiem
i pragnę, chcę i drżę — ty mój —
ty zadmiesz w róg — powołasz — ty na bój!
A oni z tobą rycerze; —
zwyciężą! — Szał mnie bierze. —
Kochanku — powstań ty, zdruzgotaj Cara, zgnieć!
Zapalaj burze, ognie nieć.
Kochaj — daj ust — tam pożar się rozpali:
Tam są gotowi wszyscy już! — — Powstali!!
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
Wiem. Tam w sercach ogień wre.
Tam czekają i rwą się już. — —
W. KSIĄŻĘ
Tam?! — gdzie?!
Obłędna ty — co wołasz — ? Jaki bunt — ? Ty znasz?
Mów. — — Ty zdradziłaś się.
JOANNA
Ty patrzaj w twarz.
Cesarski szpieg. — — Mój sen — ty podły — kłam. —
Ty lękasz się — za tobą nikt — —
W. KSIĄŻĘ
odstępuje od niej
Ja sam...
To ja się zdradził — a z czym — czym ja to był?
Ty rzekła: carski szpieg: — ty żona,
ty miłość moja, mnie zabiła i zatruła,
ty z nóg mnie powaliła. —
A ja się rwał. —
Ja tam, tam, z orłami w loty chciał —
a ty — ty z duszy głębin wydobyła
podłość. — — — To ty mój wróg.
A ty zemdlała mnie u nóg
miłośna — nie — co ja wiem —
ty moja kaźń — ty boska —
dzwoni
JOANNA
omdlała
W. KSIĄŻĘ
otwiera z kluczów wszystkie drzwiprzenosi ją do innych pokojów
PANNY
wbiegająotaczają zemdlałąoddalają się
W. KSIĄŻĘ
wbiegaidzie ku jednemu z pokojówrozmawia z kimś we drzwiachpo chwili wchodzi na salonObok
W. Księcia wchodzi:
GENDRE
z pochyloną głową
W. KSIĄŻĘ
Ot, co ty mówisz? Na śmierć? — Generàł?
GENDRE
Ot, czemu by ja nie umieràł? —
Ja tchórz — a Wasza Miłość taki —
tak każdyj czełowièk tchórz — — a my łajdaki.
A niech bierze, kto chce — kto chciwy — choćby Bóg —
takoj ja rozrzutnik — niech każdy będzie syt,
czort, anioł, Boh i Car — — — a serce — cyt, cyt, cyt.
Ja serce miał — — ha, ha — dziś mundury i gwiazdy —
a książę gwiazdę masz — czoło mnie pali. —
opiera czoło o pierś
W. Księcia
Daj ochłodzić kamykiem czoło. — — — — Carski dar —
piękny. —
W. KSIĄŻĘ
GENDRE
W. KSIĄŻĘ
Rzewny ty — czy pijany — ?
GENDRE
W. KSIĄŻĘ
Obraza — ?
No — no — rzewny — już ja widzę, że rzewny,
że ty się stał przede mną sercem śpiewny.
A dla kogo ty nucisz ten serdeczny żal — ?
No, generàł — tak masz tu przy boku stal,
szpada — co? — —
GENDRE
Tak kto mnie wydarł serce — ?
Ja serce miał — — czy naszli mnie morderce,
gdy ja się duchem chwiał...?
Wszystko wziął Car — niech wziął; — tak, gdy już u grobu,
kto dziś uwolni mnie wlec się do tego żłobu,
gdzie duszom dają pić — ? gdy pragnie dusza?
W. KSIĄŻĘ
Ty chcesz na tamten świat — ty brat — ? a co cię zmusza?
GENDRE
Duch. — Tak ja tu widzę wstyd — bezczelny wstyd;
a tak ja widzę tam za grobem jasny świt;
tak ja tu widzę podłość, brud i męt
a za grobem ja widzę czyste łzy a smęt...
W. KSIĄŻĘ
Tak ty urlop weź — poczekaj. —
GENDRE
Urlop duszy.
Daj ty zwoleństwo duszy, niech poleci
tam. — —
W. KSIĄŻĘ
Tak ty duràk — weź ty teorban, dzwoń; —
ty się nudzisz. — A gdyby ciebie ja, jak Mazepę, na koń,
w step? — uczyniłbym Centaura —
przez gąszcz leciałby ty, jak wichr — i jaka Laura
rozkochana by biegła z rozpuszczonym włosem
za kochankiem — — ?
GENDRE
Tak książę dziewkę rai...
KURUTA
wszedł cicho i szepce
Majestè — nadbiegł właśnie ów człowiek z donosem.
W. KSIĄŻĘ
do
Gendrado
Kuruty
A przycienić światło,
niech ślepiami nie rzuca.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Co mnie to?
Niczym nie jest.
GENDRE
odchodzi
W. KSIĄŻĘ
Włóczęga, hołota,
człowiek podły — potrzebna nam jest jego cnota.
MAKROT
wchodzi
KURUTA
A ty masz dla mnie co — ?
MAKROT
KURUTA
MAKROT
KURUTA
No tak, ja ci pozycję dał.
MAKROT
Więc za umową
działam — sekret.
KURUTA
szepce
W. Księciudo
Makrota
No tak, co ty wynalazł — ?
MAKROT
KURUTA
Któż co z tego odgadnie — he — kto?
MAKROT
Złe sumienie.
Kto się boi, dla tego gest jeden wystarczy
znaczący; — kto zgaduje — odgadnie z pół-ruchu,
z pół-słowa — co kto chowa utajone w duchu
i z tym straszydłem pójdzie w noc milczenia
a będzie tam ten potwór gospodarczy —
ten zatruje mu krew, przeźre rdzenia
i wejdzie, wpełznie jad w krwi uderzenia —
zatruje, zgnębi duszę — usiądzie na piersi,
aż przytłoczy i zaprze w noc. —
KURUTA
Tak my najszczersi —
daj rękę — no i gęby daj — a wypleć bajkę
cożeś wynalazł, zmyślił, odgadł....
MAKROT
Szajkę.
Może się co powiedzie? — Trzeba pójść posłuchać.
KURUTA
MAKROT
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
Oni — ? — Knują zbrodnie.
Trzeba, żeby sam książę podszedł, jak w romansie;
by mi zaufał, poległ...
W. KSIĄŻĘ
Jak na Sanszo-pansie.
I dużo ich się schodzi?
MAKROT
Garść, partie — gromada.
To zależy. —
KURUTA
MAKROT
Kto przyjdzie, to gada
i można stan umysłu w dyjalogu czytać,
by tylko umiejętnie podsłuchać, pochwytać.
Słowa są urywane — lecz myśl jednolita.
W. KSIĄŻĘ
Tak gdybym ja tam poszedł sam...?
MAKROT
To nie wypada.
Mój ubiór wyszarzany, brudny, pfuj, jak szuja;
za dnia przyjść tu nie mogę, psami lokaj szczuje.
A żyć muszę dla dzieci — mam serce i czuję.
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
Rzecz doniosła — niejawna, nietajna.
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
Na Świętojańskiej
uliczna kloaka.
KURUTA
zaśmiał się
MAKROT
Spisek odkryłem — wyjawię dowody.
W. KSIĄŻĘ
Łajdaku, coś ty chciał — ja mam pójść w łajna?
MAKROT
Tam mówiono o księciu słowy szkaradnymi.
W. KSIĄŻĘ
I ty, podły, przychodzisz obrzucać mnie nimi?
MAKROT
Ja tam stałem na zimnie, o głodzie — z rozkoszą
chwytałem każde słowo; — powtarzałem duchu:
stój, postój — czekaj jeszcze, zapłaci dukatem,
dukatem płacą tym, co donos noszą.
W. KSIĄŻĘ
Co? I cóż? — Co przyniosłeś — co?
MAKROT
Ja cały w słuchu,
przy tym brudzie i wstydzie; — no ja z tego żyję,
Książę płacisz.
W. KSIĄŻĘ
rzuca pieniądz
MAKROT
«Pojednał się z bratem
i że to jest udane — że jest list od Cara —
i że trzeba dziś jeszcze» — ot, patrz, krople z czoła...
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
«Dziś jeszcze trzeba w pysk tego Mogoła».
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
W. KSIĄŻĘ
MAKROT
To wyraźne —
bo oto tu są inne donosy ukaźne,
które wskazują — że się dziś — coś ma pojawić.
No i wiadomo co — gdzie — to trza zdławić.
W. KSIĄŻĘ
Ale co!? — Co?! — Precz-ty! — albo zostań jeszcze chwilę;
potem wydam rozkazy, ukaz; — ja tu mile
przepędzam czas — tak wy mnie napędzacie strachu.
Tak ja spokoju nie mam — ciągle w szachu. —
A kto mnie trzyma? — wy — tak to błazeństwo. —
MAKROT
Oni się modlić przychodzą na groby
w dnie narodowej, tak zwanej, żałoby.
Wtedy ja idę i śpiew intonuję
razem wspólnie z innymi, nawet popłakuję.
A w notesie kryjomie imiona spisuję
osób, które tam klęczą. — I tak na trop spisku
wpadam z lekka, powoli — na ich cmentarzysku,
gdy na ich głowy liście spadają zżółkniałe.
Oto tu mam notaty.
dobywa papierów
Co — ? — Foliały całe?
Jeśli książę przypomnieć raczy w listopadzie...
W. KSIĄŻĘ
Listopad to dla Polski niebezpieczna pora — ?
MAKROT
W. KSIĄŻĘ
A ty, widzę, jesteś zmora.
MAKROT
Tak teraz jest listopad — więc baczne mam słuchy.
Jest to pora, gdy idą między żywych duchy —
i razem się bratają.
KURUTA
wybucha śmiechem
W. KSIĄŻĘ
śmieje się
Poeta.
Nowy Lamartine może? — Patrzaj — szpieg esteta.
Spisek — codziennie spisek...
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
MAKROT
KURUTA
MAKROT
W. KSIĄŻĘ
A wszystko pierzchnie z rankiem — ze dniem — nocne mary.
Tak wy, strachy — puszczyki dwa — ja nie dam wiary.
KURUTA
Wasza Książęca Mość nie drży — człowiek wojenny,
no to dość; — trzeba, książę, wydać rozkaz dzienny,
że wsio ma być spokojno — spokojnie tam w duszy:
jak usłyszę w rozkazie — tak strach się rozprószy.
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
Tak ja się na wszystko zgotuję.
A kto to jutro będzie pan — ?
W. KSIĄŻĘ
Tu ja panuję.
A ty mnie przy mnie milcz — o innym panu.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
I zamach stanu.
Słyszałem pode drzwiami — rozumiem, miarkuję.
Myśl genialna —
W. KSIĄŻĘ
Słyszałeś — ty — ja cię zakuję
w kajdany.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Car się nie dowie.
Ja się owinę szarfą — szpieg — wszyscy szpiegowie,
precz wy ode mnie, precz — krew mi wyssali,
krew moją carską żłopać przyszli tu i tu chłeptali,
duszę wy moją brali w szpon — piekła szatani
i wlekli w noc. — — —
wypędza obydwóch
Ja sam — — skąd czekać mnie zwiastuna?
i kto wyzwoli z mąk — — ? —
widać łunę
Co to? — — Pożarna łuna —
— gaśnie — zapada — — — znów snop iskier bucha.
Cisza. — — i coraz noc; — — i pustość głucha.
dzwoni
OFICER SŁUŻBOWY
wchodzisalutuje
Raport złożony — pożar ugaszony.
Na Solcu płonie szopa pusta — trochę słomy.
W. KSIĄŻĘ
OFICER SŁUŻBOWY
Cztery szwadrony
powróciły.
W. KSIĄŻĘ
OFICER SŁUŻBOWY
W. KSIĄŻĘ
Jak to — ? — Ha — nic — tak — nic nie wiadomo;
tak — że to wszystko nic — — kto ma łakomą
duszę — — — czego? — — co?
do
oficera
Rozpędzić straże.
Niech idzie wszystko spać.
OFICER SŁUŻBOWY
salutujewychodzi
W. KSIĄŻĘ
klaska
LOKAJE
wchodzą
W. KSIĄŻĘ
POD POSĄGIEM SOBIESKIEGO
GOSZCZYŃSKI
Wiatr dmie, że ogród cicho łka
za każdym liści szelestem...
1. GŁOS
2. GŁOS
3. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
Zapada mgła. — — Ty jesteś, bracie?
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
Po drzewach jakaś arfa gra
i ogród jęczy tłumem mar.
1. GŁOS
Jeśli się książę obudzi..?
2. GŁOS
A jeśli nie przyjdą cale — ?
GOSZCZYŃSKI
Niepokój, ogień piersi żre
jak Harpia; złość ssie krew.
Przysięgi, jako słowa czcze;
na marne poszedł siew.
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
3. GŁOS
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
1. GŁOS
Będziem wszystko bić w łeb,
w łeb i na odlew z obu stron.
GOSZCZYŃSKI
Gałązki obsiadł lśniący szron
i coraz gęstsze smugi mgły.
1. GŁOS
2. GŁOS
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
Ulituj się ty Boże nade mną; —
Sądzisz, że już koszar dopadli?
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
Ta cichość mnie zabija. —
Nie wraca nikt.
1. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
1. GŁOS
Na zimnie stoję godzin dwie.
GOSZCZYŃSKI
Milcz. — Ogień piersi pali,
ręka się niecierpliwa rwie.
1. GŁOS
Byleśmy się tam w pałac dostali,
tego łotra z pościeli zwlec.
2. GŁOS
Co powiesz, jakbyśmy go porwali — ?
1. GŁOS
Co powiesz, jeśliby zdążył zbiec — ?
3. GŁOS
Mgieł gęstwa na ogród spada.
GOSZCZYŃSKI
Stoimy jako orłowie w chmurze.
Drzewa szepcą — miotem gałęzi
a krzewy w słomianej uwięzi
przystanęły, równie jako my,
w oczekiwaniu i lęku.
3. GŁOS
GOSZCZYŃSKI
CHÓR
Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie.
A oto przy drzew śpiewnym szumie
posąg staje we świateł powodzi.
GOSZCZYŃSKI
Wszakże on wskazuje — — tam.
NABIELAK
W stronę Belwederu wskazuje.
GOSZCZYŃSKI
Jak gdyby rozkaz daje nam.
NABIELAK
On wie i czuje
to, co czujemy my.
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
To księżyc cień rzucił liści
i cień liści przemknął po ramieniu.
GOSZCZYŃSKI
Jak śnieg on biały w tym odzieniu...
NABIELAK
Wskazuje tam, a patrzy żywym okiem.
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
Patrz — drgnął — to koń się wspina — !
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
Przystanęli tak bohaterowie młodzi
na ogrodzie w bolesnej zadumie,
a oto przy drzew śpiewnym szumie
niewiast dwie pośrodkiem przechodzi.
Idą środkiem, śród młodych szeregu,
idą wolno ujęte uściskiem...
Nie powstrzymać tajemnic w ich biegu...
Noc ta dziwnym przemawia zjawiskiem:
DEMETER Z CÓRKĄ KORĄ ŻEGNA SIĘ
KORA
Powiedzie mnie Orkus
w noc,
w świat ciemny wichrów, burz;
nie zaznam słońca już,
nie zaznam twoich ust, twych ócz;
o matko, żegnaj dziecię.
DEMETER
Żegnaj mi dziecię, żegnaj córo;
Orkus cię czeka, Orkus wzywa,
musisz zejść k’niemu nieodbycie;
zejdziesz w kraj śmierci, poślubiona,
kędy cię żenie Moc straszliwa,
Moc niezbłagana, bezlitośna.
Pomnisz, pamiętasz wielą laty,
jakom płakała lubej straty
i skargi wodziłam żałośna.
KORA
Orkus mnie wzywa, idę żona,
przez letni jeno czas szczęśliwa,
gdy z tobą matko, bliska tobie; —
a oto dzisiaj znów w żałobie,
drogą, co wiedzie do podziemu,
idziem i płaczem obie.
DEMETER
Pocałuj usta, całuj oczy;
także się smutkiem lice mroczy
i całun biały cię otula
a przedsię róż z twych lic nie płoszy — ?
KORA
O matko, przykrać ta koszula,
którą przywdzieję, ślubna jemu,
przemieszkująca tam w pustoszy.
O matko, przykreć to wezgłowie,
które podadzą służebnice,
gdy legnę w jego łożnice.
Jakoż uchylę moich losów?
Orkusa miłość jak oddalę?
Ja Orkusowi ślubowana,
czarem miłości zniewolona;
oto się już tajemnie palę
i oto już tajemnie płonę,
bym jego uznała pana
a on przytulił mnie żonę.
DEMETER
O córo, żegnaj ukochana;
matczyne serce pogardzone;
już mnie nie trefić twoich włosów,
ostatni raz twe plotłam kosy;
już mnie nie stroić tobie szatki,
już idziesz precz od matki;
jeno mi dziwno, że twarz płonie,
że twoja twarz w rumieńcach;
tyżeś się stała rozkochana,
żeś w ślubnych wyszła wieńcach?
KORA
O matko, wstydem przed cię płonę
a żar me piersi pali —
żeście mi poznać miłość dali;
wszakżeż wiedziecie mnie dziś żonę,
więc się ten płomień w licach trwali;
przetom spłoniona i rumiana,
żem matko, mocno zakochana
i tobie wyznać muszę.
DEMETER
Jakoż te więzy twoje skruszę?
KORA
O, nie sąć one nieznośliwe.
DEMETER
Teć więzy ciebie mi odbiorą.
KORA
O matko — letnią wrócę porą.
DEMETER
Do lata, wiosny czekać długo.
KORA
Muszę do czasu tam być sługą
i muszę jemu żoną.
DEMETER
Pierwejże z matką twą rodzoną
być tobie wolną i dziewiczą,
niż tam w podziemiu niewolniczą.
KORA
O matko, przedsięś przepomniała:
w ogniach miłości stoję cała —
czas, bym odeszła już.
Żegnaj mi — żegnaj matko dziecię;
z wiosną mnie drugą znów ujrzycie.
Odchodzę precz w kraj snów.
DEMETER
Odchodzisz w ciemnie wichrów, burz;
nie zaznasz słońca już...
KORA
Za drugą wiosną wrócę znów.
Tu przystanęła zapłoniona,
Z objęć się matki uchyli;
przejrzysta kryje ją zasłona,
a w zadumanej jej postawie
widać, że łzami mówi prawie;
a z ócz i czoła to zgadywać,
że jakąś tajemnicę sili,
którą kazano jej ukrywać.
Łzy te, co jej do ócz się cisną,
dziwnym weselnym blaskiem błysną.
Na ustach palec położyła
i tak do matki swej mówiła:
Pamiętasz, matko, jako lecie
ustroiłam się w żywe kwiecie
i biegłam do cię w śpiewie, z pola...?
DEMETER
Spominasz darmo dzień wesoły
na dniu, gdy obie płaczem społy,
że nieodmienna tobie dola,
że giniesz dla mnie, twej macierze,
gdy cię za żonę Orkus bierze
i za Styg wiedzie, ku otchłani,
gdzie będziesz włada i pani.
KORA
O matko, Hymen mnie powiedzie
w orszaku sług na przedzie;
pochodnię smolną spali jasną.
Sługom na czoła wieńce włoży
i śpiew zanuci pochodowy,
jako mam zacząć żywot inny,
zasiadłszy tron królowy.
DEMETER
O córko, rzucasz matkę własną;
w pochodniach, które dla cię płoną,
żywoty onych gasną.
KORA
Z wiosną, gdy pierwsze lody spłyną,
gdy pierwsze wichry powioną,
wrócę i żywot zacznę nowy.
DEMETER
Rzucasz mnie — to ostatnie chwile,
jako na ciebie patrzę żywą — ?!
KORA
Ja, matko, będę tam szczęśliwą.
DEMETER
A przedsię droga to cmentarna.
KORA
Tajemnic tobie część uchylę:
Nie jestem ci ja matko ubogą;
bogate podziemu śpichlerze:
z każdego owocu się bierze
nasienie i skrzętnie kryje;
tam przechowują się ziarna
a jak je przyniosę na świat,
to każde kwiatem odżyje
i owoców urodzi mnogo.
DEMETER
Patrz! Wszystkie pędy pomarnieją,
gdy nocą wichry powieją;
patrz, oto martwy konar drzew.
KORA
Pamiętaj, matko, wczesny siew.
Spieszno mi odejść, spieszno tam,
gdzie stróżką ziarn być mam
i zgarnąć wszystek płód.
Rzeczy tajemne tam się dzieją;
nie mogą się beze mnie stać.
DEMETER
Opuszczasz mnie, mnie twoją mać —
do serca podszedł chłód;
już idziesz, biegniesz, spieszysz...
Marnieją moje letnie chudoby;
o bezlitośna, ty się cieszysz,
a mnie ostawiasz groby.
KORA
Z tajemnic moich, matko, znaj:
Jest inny tamten kraj,
kędy są wiecznotrwałe siły;
z tych coraz nowy rośnie pęd
i wzejdą i będą rodziły.
Tam wszelki żywot ma swój byt
i czeka, aż dlań błyśnie świt
i czeka, aż dlań przyjdzie czas:
zajaśnieć pełnią kras.
DEMETER
A te zwarzone, kędyż legną;
imże w barłogu zimnym gnić...?
KORA
Umierać musi, co ma żyć...
DEMETER
Ty na śmierć wiedziesz twe służebne!
Poznaję miłość twą przeklętą
i moc i słowa twe wróżebne.
KORA
My oto, matko, zmartwychwstaniem
na wielkie siewu święto.
DEMETER
Już palą dla cię pochodnie!!
Wchodzi
Hymen i jego orszak z pochodniami i muzyką i otaczają
Korę.
KORA
Z tajemnic moich, matko wiedz:
Gdy wszystko żywe musi lec
pod ręką, która znaczy kres;
śmierć tych użyźnia nowe pędy
i życie nowe sieje wszędy.
Więc smutna, matko, tym rozstaniem,
ale weselna tajemnicą,
szaty przyoblekłam godnie. —
Poniechaj żalu, niechaj łez.
DEMETER
Obłędna, stamtąd nikt nie wraca;
Przysięgą zguby więzisz duszę.
KORA
Gdy więzy śmierci skruszę
i zieleń pędów nowych rzucę
na niwy, łęgi, na zagony —
o matko, Bogów godna praca! —
sposobić każ lemiesze, brony...
DEMETER
Śmierć biorąc żywa, spełniasz zbrodnię!
KORA
stała się poważna
Zaś w nieśmiertelnych wieńcu wrócę.
MUZYKA
weselna zaczyna grać
DEMETER
Noc cię uwodzi w wieczność ciemną!
KORA
stała się rozkazująca
Pochodnie święte nieść przede mną!!
Przede mną weselne pochodnie!!!!
Orszak muzyką weselną otacza
Korę i uprowadzado podziemu
DEMETER
przepada na ogrodzie
1. PODCHORĄŻY
wbiega nagle
Piotr nas Wysocki śle.
Sam idzie.
GOSZCZYŃSKI
1. PODCHORĄŻY
We mgle.
Ku koszarom kawalerii na bój.
Chce ich dopaść uśpionych co tchu.
Gdzie twoi?
GOSZCZYŃSKI
1. PODCHORĄŻY
GOSZCZYŃSKI
1. PODCHORĄŻY
GOSZCZYŃSKI
1. PODCHORĄŻY
Ja drogę wam wskażę do domu.
2. PODCHORĄŻY
nadbiega
1. PODCHORĄŻY
Wysocki przydzielił nas dwóch.
My znamy przejścia pałacu.
Strzec bacznie wszystkich wyjść,
by książę sam po kryjomu
nie uciekł.
GOSZCZYŃSKI
Patrzaj, drga we wichrze liść
i drzewa grają szumem.
A przyniosłeś naboje, ładunki?
2. PODCHORĄŻY
W tej puszce — rozdzielcie, bierz.
GOSZCZYŃSKI
Więc Wysocki dobędzie koszary?
1. PODCHORĄŻY
By ino wpadł znienacka do leż.
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
1. PODCHORĄŻY
pada strzał w pobliżu
GOSZCZYŃSKI
2. PODCHORĄŻY
To Wysocki już wyszedł z ogrodu.
Wystrzałem sygnał wam dał.
GOSZCZYŃSKI
A pokłońmy się białemu królowi...
2. PODCHORĄŻY
NABIELAK
CHÓR
wybiegają.
DEMETER
wchodzi
Gdzieżeś córo, co byłaś mi ptakiem,
radosnym letnim śpiewakiem — ?
Zda mi się jeszcze płacz twój słyszę
i słuchem gonię w głuchą ciszę
i zapłakana żalem dzwonię
i w skardze słucham własnych jęków,
jakoby twoich córko lęków.
A tyżeś może tam wesoła — ?
Płoniesz Hymenu płomieniami — ?
Cóż będzie córo z mymi dniami?
Cóż będzie z długą ciemną nocą
dla mnie, gdy cale światłem ninie
oczy twe dla mnie nie migocą
i jeden dzień za drugim spłynie
i noc za nocą spadnie
a ciebie przy mnie nie będzie — ?
Tyżeś już zaszła w te otchłanie,
gdzie Orkus straszny władnie,
skąd moc cię moja nie dobędzie — ?
nawołująco
Hekate, córko Tytana Taurydy; światłonośna niewiasto, dzierżąca pochodni dwoje — zjaw się ty, czujna wszelkim skargom i żalom; ty, co obecna jesteś, gdy matki rodzą; ty, co samotnych strzeżesz pustkowi i drogom rozstajnym stróżujesz. Zjaw się!
spod ziemi wychodzi:
HEKATE
pochodni dwoje dzierży w ręku
DEMETER
Córkę mi wydarto, porwano i uwięziono; straciłam ją sprzed oczu, pięknolicą i młodzieńczą. Gdzie jest, gdzie zanikła, zatraciłam pamięć i nie wiem i przeto ciebie wzywam, leć, goń, szukaj; o ty, która odgadujesz tajemnice bogów i ludzi przywodzisz do utraty rozumu i do szału, leć ty i świeć dwojgiem świateł głowni płonących i odnaleź córkę moją najmilszą.
oddala się w ogród
HEKATE
Do mnie, Eumenidy lotne; wy, które zamieszkujecie Tartaru rozległe pustkowia skalne. Dalej! Wy, kroczące w mroku i chmurą otoczone ciemną.
Przybądźcie! Krzywda się stała!
EUMENIDY
wychodzą spod ziemi
HEKATE
Wy, wylęgłe z kropel krwi, padłych na ziemią czarną;
ze krwi mordowanego zrodzone a przeto krwawymi
łzami płaczące.
Porwano oto pełne życie
w pełni świeżości kras
i uwiedziono w noc i grób
i uwiedziono na rozdroża i łęgi zapadłe.
Patrzajcie, krzywda się stała:
Oto wszystko widzicie umarłe,
powiędłe i zgasłe i zbladłe;
ziemia się stała jako trup,
drzewa obnażone z szat,
zdeptany owoc i kwiat.
Hej, wy Eumenidy lotne,
do zemsty! do zemsty mściwe!
Krzywdy się stały straszliwe.
Zburzona spokojność chat
i cichość małżeńskiego łoża.
Szałem obejmujcie dusze,
niechaj w obłędzie krwią poją się ciała
i duch się świetli zbrodniami,
pognany w męczarń katownie.
Do zemsty! Krzywda się stała!
Zapalcie czerwone głownie!!
EUMENIDY
Już zapalają swoje żagwie
i nagle w blasku łun czerwonym,
oczy ich świecą krwią ociekłe.
Na głowach węże, w splot wiązane,
czoła im bolem prężą
a one bolem, raną wściekłe,
wsłuchane w słowa te wołane.
HEKATE
Nie spoczniem, aż trzykroć razy
księżyc się odmieni złoty.
Poprzysięgnijcie loty,
nie spocząć, wy niestrudzone,
aż krzywdy będą pomszczone.
Wojna, wojna, wam żer i wasza obiata!
Na świat, na świat, wy mściwe!
Upadajcie ludziom na pierś i kark
i ssajcie ze serca krew,
niech znają Boży gniew.
Wężami przegońcie park
i dalej, dalej i dalej,
lotami sięgnijcie świata!
Rózga niech mściwa obali!
Ziemia oto we skardze zadrżała:
Krzywda, krzywda się stała!!!!
EUMENIDY
rozbiegają się po ogrodzie
HEKATE
zapada się.
SALON W BELWEDERZE
Ciemno. Na ogrodzie noc księżycowa
GENDRE
pijany, leży na kanapie
LUBOWIDZKI
chodzi po salonie
GENDRE
Przynosisz wiadomości — ? — Masz relacje czyje?
LUBOWIDZKI
Gdy pora się nadarzy — wszystko mu odkryję.
GENDRE
Patrz — by nie było późno. — I cóż wiesz nowego?
LUBOWIDZKI
Wiem dla samego księcia. Cóż tobie do tego?
GENDRE
LUBOWIDZKI
GENDRE
LUBOWIDZKI
Dla książęcia pracuję. — Zysku zazdrość tobie — ?
GENDRE
LUBOWIDZKI
GENDRE
To szkoda, że bez głowy wychodzisz na łowy.
Książę, choćby cię nawet przyjął najłaskawiej,
rogi, jak rogi — głowy nie przyprawi.
LUBOWIDZKI
Gadaj zdrów — chcesz wyłudzić ode mnie pieniędzy.
GENDRE
Masz dukata, łajdaku — tuczysz się na nędzy.
LUBOWIDZKI
goni za dukatem
Dukat zawsze dukatem, piechotą nie chodzi.
GENDRE
Najlepiej go ocenisz ty, książęcy złodziej.
LUBOWIDZKI
odrzuca dukat w kierunku
Gendra
Przestań pijaku, bo to mnie już nudzi.
GENDRE
Pyskuj ciszej — bo książę jeszcze się obudzi...
głuchy łoskot
LUBOWIDZKI
Cóż to? Biją do bramy?! Rozwalają wrota?!
GENDRE
A cóż mnie to obchodzi? — To twoja robota.
LUBOWIDZKI
wpada do sypialni
KAMERDYNER FRIEZE
wpada ze drzwi w głębi
wpada do sypialni
GENDRE
Niech książę śpi spokojnie — na co ma się trudzić?
Co być ma, niechaj będzie. —
FRIEZE
ze sypialniwywleka
W. Księcia pół ubranegowlecze go po ziemi przez salondo drzwi w głębigdzie znikają
LUBOWIDZKI
w sypialni
PODCHORĄŻY
w sypialni
Masz łajdaku! — Już uciekł!!
SPRZYSIĘŻENI
w kilkunastu wpadają ze sypialni na salonprzebiegają do innych pokoi w głębi
NABIELAK
nastaje na
generała Gendra.
GENDRE
powalony
NABIELAK
GENDRE
A czy wy wiecie, wy — czyja śmierć znaczy?
Może ta moja śmierć szalę zaważy
i napiętnuje was piętnem siepaczy — ?
GOSZCZYŃSKI
Jeśliś niewinny, winujesz się słowem.
GENDRE
Wot słowo u was — dym. Zabij gotowem.
NABIELAK
Chcesz, by rozważać twą śmierć — rozważyłem.
uderza bagnetem
GENDRE
GOSZCZYŃSKI
GENDRE
NABIELAK
Łajdaki.
Ty kartowniku, złodzieju...
GENDRE
Rycerzu.
Ty mordujesz; czy myślisz, że z Bogiem w przymierzu?
Znajdzie się na was sąd.
NABIELAK
Sądu nie będzie.
Od dzisiaj my jesteśmy sądem i my sędzie
a wam się znaczy kres. — Ty wziąłeś swoje.
GOSZCZYŃSKI
Pójdź — dalej — musim przebiegnąć pokoje.
Tamci tam już pobiegli — my w te drzwi — bacz pilnie,
byśmy jak w labiryncie błędnym nie zbłądzili.
przy drzwiach u przodu z lewej
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
Czekaj. Księżnej pokoje — może — ?
NABIELAK
Pchnijmy razem.
Słyszysz — tamci wracają — ? Czasu nie ma chwili.
Jeśli tam zdołał umknąć — ?
SPRZYSIĘŻENI
wbiegają ze drzwi w głębi z lewejprzebiegają ku sypialni
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
Kolbą we drzwi — uderzaj!
GOSZCZYŃSKI
Już klucz przekręcony
i zasuwka zapadła — osób kilka słyszę — —
odbiegają — —
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
drzwi się roztwierająpada przez nie światło świec
JOANNA
GOSZCZYŃSKI
JOANNA
NABIELAK
A jeśli łotra żoną ty — ranionaś w serce.
JOANNA
Ustąpcie — tam po moim trupie!
GOSZCZYŃSKI
Egzaltowana lalko — lwico sentymentu,
bierz uczucie pogardy.
JOANNA
NABIELAK
Ukryłaś tchórza — dosięgniem — dzierz siłą.
JOANNA
GOSZCZYŃSKI
Milcz — odejdziem sami.
Niechże dla cię ostanie — twój mąż; — ty kobieta,
jeśli nie wiesz, że miłość podła ciebie plami,
żebyś piękniejsza była ty: Judyta
.
JOANNA
Ja Polka — i jeżeli Bóg miłość rozpali,
to ja kocham i bronię, choć dwór mój się pali.
GOSZCZYŃSKI
Tu jest człowiek raniony.
JOANNA
podbiega, gdzie leży
GendreNABIELAK
JOANNA
słychać strzały
NABIELAK
GOSZCZYŃSKI
NABIELAK
JOANNA
To jadą księcia kirasjerzy.
NABIELAK
My jesteśmy tu sami — już nasi uciekli.
biegnie ku drzwiom z prawej, w głębi
GOSZCZYŃSKI
biegnie za nim
JOANNA
GOSZCZYŃSKI
JOANNA
Ha, bądźcie wy wściekli,
rycerze czynu — — — ocalę rycerzy.
Przez te drzwi!
wskazuje drzwi sypialni
NABIELAK
JOANNA
GOSZCZYŃSKI
wybiegają
JOANNA
Ha, trup we drzwiach sypialni.
W. KSIĄŻĘ
wbiega z głębi, z lewejprzypada jej do nóg.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Wolałabyś ty mnie zagrać notturno
sentymentalne nad popiołów urną,
gdyby ja padł — ?
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Mój wierny pies — — zsiniały, tak już — czerny.
Ha — a! — Wywlec go precz!
LOKAJE
wynoszą ciała
Gendra i
LubowidzkiegoJOANNA
W. KSIĄŻĘ
Pomarł już — takoj sczezł — wot posiekany.
Tak bym ja był... Wyrzucić — trup — trup — zimny, siny.
Poszedł. A diabeł tam spisuje jego winy.
Przegrał! — Ja jeszcze gram — stawka ostatnia.
OFICER KIRASJERÓW
wchodzisalutuje
Wasza Wysokość. Wsio buntowszczyki uciekli.
W. KSIĄŻĘ
Uciekli!! — Ha, ha, ha. — A on — ten z posągu?
Uciekł takoj? — A!
głos mu się łamie
OFICER
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Wot — koń jego parska
pianą i wyrzuca mnie krew na koszulę.
On na koniu, sam śnieżny król — wskazał buławą
a koń kopytem w pierś — w pierś moją bije —
tratuje mnie — na moje wdarł się łoże!
A rycerz, król z kamienia krzyknął: Heliodorze!!!
przypada do ziemi
KURUTA
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Czujecie wy woń siarki w powietrzu? Wonieje — —
LOKAJE
przynoszą ubiory
W. Księcia1. LOKAJ
podając
2. LOKAJ
podając
1. LOKAJ
Niech Wasza Miłość wdzieje — rękaw — drugi...
2. LOKAJ
podając
Inexpressible Waszej Wysokości...
1. LOKAJ
2. LOKAJ
1. LOKAJ
W. KSIĄŻĘ
1. LOKAJ
2. LOKAJ
W. KSIĄŻĘ
Myślałem — że koło mnie szatański śmiech gada.
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
kładzie na głowę pióropusz
Spokojna ty! — Żmijo — cudowna!
Ty byłaś w zmowie z nimi.
JOANNA
Z kim? — Pleciesz, głupcze.
W. KSIĄŻĘ
Z nim! — Ty byłaś w zmowie! — Z białym królem.
JOANNA
Ach, drwisz szydersko — gdy pierś moja bólem
się pełni, za ten czyn spełniony —
że to są moi.
W. KSIĄŻĘ
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Szalony ja. — Wiesz, z kogo ja szaleństwo wziął?
dobywa szpady
Ja wyjął dzisiaj miecz — — i będę klął!
SZWADRON WOJSKA
wchodzi do salonu
W. KSIĄŻĘ
komenderuje
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Polska czarownico,
Któż to piekielnym ogniem ogrzał twoje lico?
Nadzieja! Węże, żmije w oczach twych się prężą.
Ty może myślisz, że oni...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
Polska... ty polska krwi, przeklęta jędzo!
Ty myślisz może, że oni mnie...
JOANNA
W. KSIĄŻĘ
biegnie ku niejby uderzyć ręką
JOANNA
mdlejeopadając na ręce panien
W. KSIĄŻĘ
Vraiment — c’est une dame.
Je deviens Polonais — i chcę bić, jak cham.
KURUTA
salutując
Generał Potocki
— na czele swego pułku — jest —
otoczył domek — i sprowadził działa.
W. KSIĄŻĘ
w przerażeniu
KURUTA
śmieje się
W. KSIĄŻĘ
Z pomocą? — Podły — ach charmant garçon.
STANISŁAW POTOCKI
wchodzi
Bon soir, mon ami, cher prince?
W. KSIĄŻĘ
Que dit-on
de moi? — — Varsovie va se taire!
On parlera de vous auprès de l’empereur!
Donnez l’ordre! mon vieux-beau — que la Pologne meurt!
Marchez — sur Varsovie — et massacrez tout!
POTOCKI
milczyposępny
W. KSIĄŻĘ
Comment? — Tu restes muet?
drżypatrzy na
Joannęprzerażonykrzyczy
W TEATRZE ROZMAITOŚCI
Scena teatrzyku. Tyły dekoracji; głębiej kurtyna, zapuszczona. Satyry z mającego się odegrać baletu, zajęte przytwierdzaniem i umocowywaniem kulis. Aktorzy w kostiumach, w rolach zapowiedzianego wodewilu.
AKTOR
na scenie, poza kurtynązapowiada
Odegrany będzie wodewil ze śpiewami!
PUBLICZNOŚĆ
na widownipoza kurtyną
AKTOR
Z Kudliczem w roli Mefista!
PUBLICZNOŚĆ
AKTOR
Rzecz będzie urozmaicona kupletami
à propos.
PUBLICZNOŚĆ
AKTOR
schodzi ze scenykurtyna się podnosiodsłoniła się widownia oświetlona
PUBLICZNOŚĆ
na miejscach parkietowych, na parterze, w lożachzajęta rozmową, w grupach, obojętna wobec widowiskaNa scenie:laboratorium Fausta.
FAUST
czyni zaklęcia
MEFISTO
wychodzi spod ziemiobaj rozmawiają mimicznie
MEFISTO
czyni zaklęciaUkazuje się:
VENUS-HELENA
z pucharem w dłoni
FAUST
klęka przed zjawiskiem
MEFISTO
bierze puchar z rąk zjawiska
VENUS-HELENA
znika
MEFISTO
podaje
Faustowi puchar
FAUST
pijestrój jego czarny opadastał się młodyZapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownięna scenie zmiana dekoracjimuzyka antraktowa
1. SATYR
zza kulis, wskazując publiczność
2. SATYR
Co innego.
Nie to, co się na scenie gra.
1. SATYR
Trzeba im zagrać co nowego,
wytrzeszczą ślipie.
2. SATYR
1. SATYR
Ja będę niby Wielki Książę.
Ty będziesz Grek, zausznik mój.
2. SATYR
podaje frak
1. SATYR
kładzie frak
Szarfę niech mi kto zawiąże!
rozkazując
2. SATYR
chichocze
1. SATYR
przyczaili się za kulisamiTymczasem na scenie już ustawiono dekoracjęktóra wyobraża: plac przed kościołemKurtyna się podnosi, odsłaniając widownię
MAŁGOSIA
wychodzi z kruchty
FAUST
zbliża się ku niej
O piękna pani — czyli mogę
podać ci ramię — ?
MAŁGOSIA
FAUST
Chcę towarzyszyć ci przez drogę.
Jak rycerz, czci chcę waszej bronić.
MAŁGOSIA
Przestańcie, panie, za mną gonić.
FAUST
Przyjmijcie ramię — mówię szczerze.
MAŁGORZATA
Odejdźcie, panie — to — uwierzę.
przechodzątuż za nimi wkraczają na środek sceny
Satyryprzygrywka
1. SATYR
udaje
W. Księcia
Cóż o mnie mówią polskie dziewki?
lubieżny w oczach mają błysk.
2. SATYR
udaje adiutanta
Kurutę
Śpiewają sobie różne śpiewki,
że Książę masz kałmucki pysk.
1. SATYR
Cóż o mnie mówią te Polaki?
Szczekaj, bo masz przemyślny łeb.
2. SATYR
Że Wielki Książę taki, siaki...
1. SATYR
2. SATYR
1. SATYR
2. SATYR
1. SATYR
2. SATYR
wskazując w publiczność
Spójrz Wasza Miłość, fotel — ten tam.
1. SATYR
2. SATYR
PUBLICZNOŚĆ
powstaje z miejsc, zaciekawionaZapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownięna scenie odbywa się zmiana dekoracji
SATYRY
zmykają za kulisyprzygrywka antraktowa
AKTOR
zirytowany, biega po scenie
Kurtyna przecież miała zapaść
natychmiast, skoro odszedł Faust!
Gdzież chłop, co tu przy korbie stał?!
1. SATYR
Widzisz, spostrzegli naszą napaść.
AKTOR
Zdawało mi się — że ktoś grał?!
1. SATYR
2. SATYR
Głupi gap!
Nie poznał moich kozich łap!
AKTOR
do statystów
Proszę się schodzić do baletu!
Uważać dobrze, jak dam znak!
1. SATYR
do innego
Satyra
A nie zapomnij dać kaszkietu.
Spostrzegnę niby jakiś brak.
To będzie niby legionista
w szeregu będzie sobie stał;
ja będę klął do diabłów trzysta
i szlify w złości rwał.
Ty na to wejdź i chrząknij tak:
chrząka
Tymczasem ustawiono na scenie dekorację,która wyobraża: plac publicznykurtyna się podnosi, odsłaniając widownię.Na scenie: mieszczanie i mieszczankiprzechadzają się
SATYRY
część
Satyrów poza kulisami przedostaje się do widownigdzie pojawiają się poza krzesłami publiczności
3. SATYR
za krzesłem
Chłopickiego
Pamiętasz na Saskim Placu,
przed frontem,
Wielki Książę Cesarzewicz dostojny
skakał i pienił się w złości
i szlify komuś zerwał sobaka
i nogami w błocie podeptał.
I stała się cisza taka...
A ty patrzysz opodal spokojny
i tyś chrząknął.
CHŁOPICKI
chrząka mocno
3. SATYR
Tak on się nagle zwrócił, a szpada
w ręku mu niepewno zadrgała,
bo ku tobie oczy publiczności...
PUBLICZNOŚĆ
zwraca uwagę na
Chłopickiego3. SATYR
Poznał cię i spiekł raka,
jakby go nagle kto lontem
podżegł, pod nosem coś bąknął
i pognał precz.
Skończona była parada.
SATYRY
śmieją się
Ha, ha — ha, ha,
wściekł się bez mała.
3. SATYR
Tak on się ciebie boi, sobaka.
4. SATYR
Patrzy, a tu Chłopicki stoi.
Na scenę wchodzą statyści w kostiumach gwardzistówi ustawiają się rzędem po dwu stronach scenkitworząc w ten sposób szpalerdla mającego tańczyć baletu.Muzyka gra baletową partię.W tejże chwili:
1. SATYR
udający
W. Księciawbiega z dobytą szpadąrównając ostrzem szpady szereg stojących gwardzistówgdy spostrzega, że jeden z gwardzistów jest w kasku polskiego żołnierza, wygraża nad nim pięściamizdziera mu szlifyrzuca je na ziemiędepce nogamistaje się cisza
2. SATYR
pojawia się na scenie w płaszczu wielkim i cylindrzeubrany i upozowany à la
Chłopickii chrząka
1. SATYR
udający
W. Księciana to chrząknięcie zmyka ze sceny
PUBLICZNOŚĆ
wybucha śmiechem
3. SATYR
za krzesłem
Chłopickiego
Wielki Książę Cesarzewicz spiekł raka;
cała Warszawa się śmiała!
SATYRY
PUBLICZNOŚĆ
1. SATYR
za kulisami
AKTOR
za kulisami
PUBLICZNOŚĆ
Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownięmuzyka antraktowa
AKTOR
wpada na scenę zły
1. SATYR
za kulisami
PUBLICZNOŚĆ
za kurtyną, na widowni
1. SATYR
wchodzi na środek sceny, tryumfujący
PUBLICZNOŚĆ
AKTOR
zrozpaczony
SATYR
przedrzeźniając
AKTOR
do
Satyrów
Przecież wy mieliście tańcować!!?
1. SATYR
dumnie
Ja nie należę do twych sług!
2. SATYR
w śmiechu
Chcesz, możesz nas zaangażować!?
AKTOR
1. SATYR
Jestem Bóg!
Gram tak, jak mi się to spodoba!
AKTOR
Znajdziesz się za to w kozie, kpie!
1. SATYR
Ja jestem, widzisz, ta osoba,
co ludźmi bawi się!!
Muzyka cichnie
2. SATYR
uspokaja
Aktora
Lecz oto scena się zaczyna.
AKTOR
spostrzega się
W piwnicy Auerbacha! Hej!
Ustawić z boku beczki wina!!
1. SATYR
do innego
SatyraTymczasem na scenie ustawiono dekorację,która przedstawia piwnicę AuerbachaKurtyna się podnosi, odsłaniając widownięNa scenie: studenci pijani i jeszcze pijącysiedzą na ławkach wśród beczek
CHÓR STUDENTÓW
Haj la li la la — Haj la la la.
Haj li la la la — la la, ho!
MEFISTO i FAUST
wchodzą wpośród
MEFISTO
do
Fausta
Posłuchać musisz mojej rady,
a zaraz będziesz dziewkę mieć.
Trzeba ją zdobyć.
FAUST
MEFISTO
Daj złoto, zaraz wpadnie w sieć.
FAUST
MEFISTO
Nie z parady
moce piekielne w sobie mam.
Gdy zechcesz mej posłuchać rady,
natychmiast złoto dam.
czyni zaklęciaUkazuje się:
PANDORA
niosąca w rękach kasetę
MEFISTO
bierze kasetę z rąk zjawiska
PANDORA
znika
MEFISTO
podaje kasetę
FaustowiFAUST
otwiera kasetę i przypatruje się klejnotom
MEFISTO
W ten oto sposób człowiek wpada
w sieć, którą ja zastawiam sam.
Idź teraz do niej, będzie rada.
Gdy zechcesz, więcej dam.
FAUST
Ileż to dusz chwyciłeś w kleszcz,
uśpionych twoim darem?
1. SATYR
w masce wśród pijących
Orderów co dzień spada deszcz.
2. SATYR
w masce, wśród pijących
1. SATYR
Dziś resztę nocy się zabawię.
Na dzisiaj wino, jutro krew!
2. SATYR
Tyrana szarfą własną zdławię!
Wesoły dzisiaj nucę śpiew!
CHÓR STUDENTÓW
Láihula — láilala,
húlalila, lilalala!
1. SATYR
Przysiążcie chować tajemnicę.
2. SATYR
Maska dziś naszą kryje twarz.
1. SATYR
Jutro dzień mężów pozna lice.
2. SATYR
Przy księciu będziem pełnić straż.
1. SATYR
Tyrana mieczem w krwi powalę,
dzień zemsty przyszedł i dzień kar!!
2. SATYR
CHÓR STUDENTÓW
pijanych
Láihulala — láilala!
húlalila — lilalala!
Zapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownięMuzyka antraktowaNa scenie: zmieniają dekorację
AKTOR
do
Satyrów
Ja nie pojmuję, co się dzieje!?
Ja panom każę strącić feu.
1. SATYR
Pojmiesz nas jutro, gdy zadnieje!
2. SATYR
Pisz na Berdyczów — znajdziesz mnie!
AKTOR
do sług teatralnych
Proszę tych panów wziąć na oko,
niechaj mi tu nie kręcą się!
2. SATYR
tupnął nogą w zapadniędając znak, aby otworzono
1. SATYR
W tej chwili wpadniesz tam głęboko,
gdzie twój Mefisto skrywa się!
AKTOR
zapada się ze zapadnią,na którą nieopatrznie nastąpił.Tymczasem już ustawiono na scenie dekorację,która przedstawia ogródek przed domkiem MałgosiKurtyna się podnosi, odsłaniając widownię
SATYRY
czają się za kulisami
FAUST i MEFISTO
wchodzą
FAUST
składa kasetę na ławie okna
MEFISTO i FAUST
ukrywają się za krzewami
MAŁGOSIA
ukazuje się w okienkuspostrzega kasetęotwierawydobywa klejnoty i przymierzaśpiewa
Klejnociki, koraliki,
co ich to tu jest...
MEFISTO
Patrzaj na jej gest.
Zbliż się, przemów, rada będzie,
nie odprawi z niczym.
nuci
Licz, dziewczyno, koraliki,
później się policzym.
MAŁGOSIA
do
Fausta
Miły panie, wyście dali;
czy to tylko wszystko mnie?
FAUST
Przychyl twoich ust z korali,
serce do cię lgnie.
MAŁGOSIA
Widzi mi się, miły panie,
żeście zawsze mnie kochali.
Czy kochacie ino mnie?
FAUST
MAŁGOSIA
FAUST
MAŁGOSIA
Każcie, niech się precz oddali...
FAUST
MAŁGOSIA
Wasz lutnista? — Niech zostanie.
w uścisku schodzą ze sceny za kulisy
MEFISTO
gra na mandolinie
1. Przyjdzie starość, młodość mija,
z liczka spadnie wdzięk!
Kiep, kto do dna nie wypija...
trąca struny
brzdęk, brzdęk — brzdęk, brzdęk, brzdęk.
PUBLICZNOŚĆ
poznała
Kudlicza w roli Mefista
KUDLICZ
się kłania
SATYRY
pojawiają siępo obu bokach
Kudliczakłaniają się również
KUDLICZ
uderza akord na mandolinieśpiewa
Je protège la loi, l’effronterie
enfin je vous permet de vivre;
connaissez la grâce suprème:
SATYRY
PUBLICZNOŚĆ
zadziwiona
KUDLICZ
uderza akord na mandolinie
Je protège le viole, l’escroquerie
dans des ordres, qui vont se suivre.
C’est mon loyale système:
SATYRY
PUBLICZNOŚĆ
powtarza w zainteresowaniu
KUDLICZ
uderza akord na mandolinieśpiewa
Quand on vous verra fideles, reptiles,
SATYRY
śpiewają
Vous serez invités à la cour.
KUDLICZ
śpiewa
Vous pourrez marier les dames gentilles,
des dames, qui étaient mes amours.
Je danserais moi-même fleuri:
KUDLICZ i SATYRY
śpiewają
»Polonais, point des rêveries«.
SATYRY
Vive la loi, l’effronterie;
c’est Dieu, qui vous donne la raison:
»Polonais, point des rêveries«.
PUBLICZNOŚĆ
zaniepokojona
SATYRY
kłaniają się ze sceny
3. SATYR
z budki suflerapodpowiada
Kudliczowi
Przyzwyczaić się można z czasem do niewoli.
KUDLICZ
powtarza bezwiednie za
Suflerem-satyrem
Przyzwyczaić się można do rany, co boli;
tańcować,
3. SATYR
KUDLICZ
PUBLICZNOŚĆ
powstaje z miejsc
Co to jest? — Co on gada? To nie z jego roli!
Naglena widowni otwierają się drzwi z ulicy do parteruwysoko we drzwiach staje:
NIKE NAPOLEONIDÓW
Do broni! Do broni!
Pókiż będziecie spać w podłej niewoli?!
Bóg Wojny przez miasto goni
i powołuje braci!!
zstępuje po stopniach schodów, wiodących z parteru na salę
OFICER ZAJĄCZKOWSKI
wbiega tuż poza niąz ulicy, staje we drzwiach rozwartych parterukrzyczy
Na mieście naszych mordują!
NIKE NAPOLEONIDÓW
biegnie pośrodkiemwśród foteli parkietuaż staje przed
Chłopickimktórego uderza po ramieniu
CHŁOPICKI
zrywa się
NIKE NAPOLEONIDÓW
krzyczy nad
Chłopickim
Sławo!! Wstań!
Zerwij się lotem, na bój — ty jedyny!
Czekają ciebie z mych rąk laur! Wawrzyny!!
CHŁOPICKI
1. SATYR
2. SATYR
PUBLICZNOŚĆ
wstała z miejsc
Mordują?! Wiązać! — Broń się! — Warszawa się pali!
NIKE NAPOLEONIDÓW
przy
Chłopickim
Wstań ty i głosem gromu uderz ponad męże!
W imieniu twoim i głosie zwyciężę!
CHŁOPICKI
dominuje głosem nad zamieszaniem
Oddalcie się do domów w spokoju!
OFICER DĄBROWSKI
z dobytym pałaszemwkracza z ulicy od strony parteruna salęza nim kilku żołnierzy z giwerami i nasadzonymi bajonetami
PUBLICZNOŚĆ
ZAJĄCZKOWSKI
To generał Chłopicki mówi!
PUBLICZNOŚĆ
1. SATYR
Dziwo weszło wśród was i zawrzasło!
2. SATYR
Chcą wam napędzić strachu!
1. SATYR
DĄBROWSKI
wskazując kilku oficerów Moskali
ŻOŁNIERZE
otaczają oficerów Moskali
CHŁOPICKI
ze swego miejscakrzyczy
wskazując oficerów Moskali
Ja tych panów pod moją opiekę przyjmuję.
do
Dąbrowskiego
Oddal się pan natychmiast! Wywiedź straż ze sali!
DĄBROWSKI
To chyba, panie, nie wiesz, żeśmy już powstali?
CHŁOPICKI
Naucz się wprzódy słuchać, gdy ci rozkaz dali!
DĄBROWSKI
Bierzesz odpowiedzialność?!
CHŁOPICKI
DĄBROWSKI
Że jesteś generale przez wszystkich słuchany,
niech to będzie dowodem.
ku żołnierzom swoimkomenderuje
idzie ku drzwiom
ŻOŁNIERZE
idą za nimwyszli
1. SATYR
NIKE NAPOLEONIDÓW
do
Satyrów, ku scenie
Precz stąd! — To w chwili, gdy naród do boju
porwał za broń zwycięską — wy tu na teatrze!?
wkracza na scenę, wiodąc za sobą
ChłopickiegoPUBLICZNOŚĆ
NIKE NAPOLEONIDÓW
PUBLICZNOŚĆ
1. SATYR
Nie skłamię, jeśli powiem, że uciekł przed wami!
PUBLICZNOŚĆ
Tam mordują się! — Tam?! Gdzie?!
2. SATYR
NIKE NAPOLEONIDÓW
osłoniła
Chłopickiego skrzydłami;deklamuje ze sceny, ku widowni
«Odejdźcie! — Niech się zamkną tej sali podwoje
i niech dawny porządek zajmie miejsce swoje!»
SATYRY
gaszą światła na scenie
PUBLICZNOŚĆ
Patrzaj — odejdźmy — już światło pogasło.
wychodzą tłumnieZapada kurtyna z gazy, przesłaniając widownię,jeszcze oświetloną
NIKE NAPOLEONIDÓW
wypędza
Satyrówwydziera im liry i tłucze
1. SATYR
Uciekajmy, bo wróżkę szał bierze!
uciekają w kierunku widowni, za publicznością
NIKE NAPOLEONIDÓW
klęka przed
Chłopickim
Klękam przed tobą, wodzu!
CHŁOPICKI
podnosi ją
NIKE NAPOLEONIDÓW
patrzy mu w oczy
Gdy wszyscy ciebie szukają,
ty jeden okryty chmurą.
CHŁOPICKI
Dzieci to z ogniem igrają.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Ty jeden okryty chmurą,
gdy wszyscy za tobą patrzą.
CHŁOPICKI
Spokojem stałaś się gładszą,
ty piękna wyniosłą dumą.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Tłumy za tobą krzyczą,
ty nie poddałeś się tłumom.
Wielkość w twoim każdym ruchu.
CHŁOPICKI
O siostro ty, mistrzyni moja w duchu.
Z tobą przez ognie dział, przez dym, kurzawę,
z tobą na świata skraj!
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
Sławę ty ze mną masz, ja żywa tobie Sława.
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
Nie — to uliczny wrzask — aleć go słuchać lubię
z daleka tak, ramieniem o cię wsparta,
dłońmi przesłonić twarz i słuchać,
jak tam podziemne te wulkany poczną wybuchać
i bić płomieniem w górę. —
Sprawa się zacznie, skoro ty staniesz na czele,
od ciebie rzecz zależy jedynie;
ty jeden najśmielszy w wierze,
ty jeden najśmielszy w czynie;
ciebie naród wodzem wybierze
i miłość całą swą w tym jednym zawrze synie.
CHŁOPICKI
Gdy naród się zachwieje — ja mocą go postawię.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Na wyżynach zwycięstwa ja zwycięstwo sprawię.
Już widzę, jak zwyciężasz, wódz!
CHŁOPICKI
Z mojej to woli.
Jeśli zechcę,
buławę w dłoń pochwycę sam.
Orły w mój rydwan wprzęgnę
i kędy zechcę — sięgnę.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Po dyjadem — dyjadem tobie dam.
CHŁOPICKI
Gdy zechcę — dyjadem twój złoty
zedrę i wezmę sam.
NIKE NAPOLEONIDÓW
Otoś godzien miłości, ty dumny.
Światła na widowni powoli gasnąSłychać szum
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
Skrzydeł przelot szumny.
Siostry to moje lecą przez powietrze.
CHŁOPICKI
Po szybach wicher gra — brzęczą na wietrze.
To siostry twoje biegną?
NIKE NAPOLEONIDÓW
Orlice! — Ja tu z tobą, ty ze mną.
CHŁOPICKI
Przebiegły i skrzydłami zatrzęsły nade mną?
Ty jedna ze mną?
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
Rzucęć pod nogi plon tej nocy,
tej nocy miasto ci oddam — chcesz?
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
A chcesz pamięci po tobie?
Tej jednej zyskasz godziny!!
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
O twoje czyny.
Wymienię ci i wskażę
tryumfu górne szlaki
czyn po czynie — ty dobądź kart
Wszak masz przy sobie karty. — Daj.
Gdy wybierzesz jako krew czerwone
karowe albo kiery,
zwycięstwo masz zapewnione;
zaś czarne karty wyrzucone,
to bitwy i pozycje stracone.
Chcesz — graj. — Usiądźmy. — Rzuć!
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
patrzy w kartę pochylona
Trzeciego dnia będziesz pierwszy, wygrana!
Patrzaj, trzy znaki czerwieni.
Trzy będą to twoje dni. — Co daléj?
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
Patrz, znowu czerwień się pali,
wschodzi łuna płomieni
nad Warszawą —
ty się przejmujesz Sprawą!
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
Upadłeś! — Książę ucieka.
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
zadaje mu kartę
A teraz, pomnij: wiktoria
na polach pod Warszawą?!
Chwila to niedaleka.
Rzucaj kartę i bierz!
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
zadaje mu kartę
Zwycięstwo w obozie Księcia
i Książę obezwładniony?!
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
CHŁOPICKI
NIKE NAPOLEONIDÓW
przyzwala głową
CHŁOPICKI
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
łuna za oknami widowni
CHŁOPICKI
Tam gore!
Niech będzie na jedną kartę!
rzuca kartę
NIKE NAPOLEONIDÓW
odbiega
CHŁOPICKI
upada na krzesło
W MIESZKANIU LELEWELA
Duży pokój na pierwszem piętrze. Z lewej dwa okna. Drzwi w głębi, wiodące do sieni. Z prawej drzwi do pokoju obok. Ściany żółte, pokryte szafami z półek prostych, na których stosy książek nieoprawionych. Stół, kilka krzeseł, kanapa. Na stole lampa, przyrządy pisarskie i rysownicze, blachy i rylce, medale, monety.
LELEWEL JOACHIM
siedzi, pochylony nad stolikiemw ręku trzyma monetę i szkło zwiększające
Czyja to może być moneta — ?
Napis już prawie nieczytelny.
B, O — Bolesław — ale który?
odkłada monetębierze książkę
Dla porównania weźmy dzieło...
słychać pukanieze sieni wpada:
BRONIKOWSKI KSAWERY
zdyszany
Jesteś, kochany? — — biegłem pędem
i ledwom dopadł rogu Freta
.
Tuż za nim przez uchylone drzwi wchodzi:
HERMES
przystaje u drzwi
BRONIKOWSKI
LELEWEL
wskazuje na boczne drzwi z lewej
Tam mój ojciec stary — kona.
BRONIKOWSKI
Rzecz rozpoczęła się spragniona.
Byt zaczęliśmy nieśmiertelny.
Podchorążowie już powstali
i wzięli Księcia lub zabili.
Rząd trzeba złożyć, i tej chwili.
LELEWEL
Co mówisz?! — Dawno się gotuję; —
lecz dziś — gdy chwile policzone; —
ty wiesz, co dla tej Sprawy czuję. — —
Gdy każda jego dzisiaj chwila
może ostatnia być — — zmęczenie —
bezsenne noce — wczoraj — dalej —
już od tygodnia — jak nikogo
nie widywałem.
BRONIKOWSKI
Dzisiaj rano
przysięgę od nich odebrano
w kościele — czynił to Nabielak.
Nabielak stanął na ich czele.
W tej chwili w ruchu miasto całe.
A jutro już...
LELEWEL
Dzień nowy — !
Z dawna — tak — byłem już gotowy —
lecz dziś — co mówisz — nic nie słyszę,
bo tam — tam jestem cały słuchem,
bo — lada chwila — — tam jest siostra —
czuwa — więc cicho mówić muszę,
bo zasnął chwilę. — — — W tym, co mówisz,
ciężar ogromny spadł na duszę.
BRONIKOWSKI
Aleś ty jeden jest, człowieku,
konieczny. — Zebrać trzeba ludzi.
W chwili tej, gdy się naród budzi,
ty nie chcesz wziąć na siebie grzechu
niedbalstwa?
LELEWEL
BRONIKOWSKI
Tyś przyrzeczenie składał, bracie.
Natychmiast zwołaj — spisz ich listę.
Poniechaj sprawy osobiste,
bo to jest rzecz ogromnej wagi,
to się stać musi.
LELEWEL
To się stanie,
co Bóg zakreślił w swojej woli,
nie to, co człowiek zaś ma w planie.
BRONIKOWSKI
LELEWEL
Serce boli.
Bóg wprzódy inne skreślił prawo.
Tu moje prawo — dziś, w tej chwili
od łoża ojca pójść nie mogę.
Nie pójdę nigdzie. —
BRONIKOWSKI
LELEWEL
Nie będę mojej duszy kalał,
i tom pamięci ojca winien,
żem przy nim zostać dziś powinien.
Bóg, co ojczyznę z martwych wskrzesza,
snać sam mnie skazał dziś w odstawę
i innym w ręce daje Sprawę
a mnie z tej winy dziś rozgrzesza.
BRONIKOWSKI
LELEWEL
BRONIKOWSKI
Z jak strasznym mówisz to obliczem — — ?
Ja tu biegłem i wbiegłem zdyszany,
bom sądził, że rozum zastanę,
że Pallas, że wróżka Ulissa
u ciebie przebywa z egidą —
a widzę, że nie słuchasz Pallady,
tylkoś wylękły, tylkoś blady,
nie rączy, jako człowiek czynu.
LELEWEL
Nie najdziesz u mnie Pallady,
nie najdziesz u mnie nadziei.
Przez myśli moich ognisko
cień przemknął się z Cheronei;
przetom wylękły, przetom blady.
Nie najdziesz Pallady, nadziei.
Raczej, to widzę, Hermes nagi
wszedł i u wrót tych z wężem czeka,
by duszę wieść człowieka,
gdyby dziś martwe ojca ciało
w mym ręku syna — tam ostało.
Dopokąd Bóg ten wrót mych strzeże,
dostępu nie ma tu Bóg inny.
Sądź przeto, bracie, czym jest winny — ?
Dzisiaj nic nie wiem, nie pamiętam.
Wszystko na dzisiaj we mnie zmarło
i łzy... ściskają...
BRONIKOWSKI
odchodzi
LELEWEL
słucha pode drzwiami pokoiku ojcawraca do stolikausiadabierze monetę i szkło zwiększające
Bolesław — ale który — ?
Napis — i rycerz na koniku —
z mieczem i tarczą — gwiazda z boku.
Wykopalisko. — Przerysuję.
Z rysunku łatwiej wymiarkuję. —
rysuje
Cięży głowa.
Niejasno widzę. — Kształt się gubi.
przestaje rysować
HERMES
idzie w kierunku pokoiku bocznego
LELEWEL
zamyślony
Któż — ? Czartoryski — ja — Niemcewicz. —
Lubecki może — ? — Rzecz się złoży.
Sejm trzeba zwołać. — Palec Boży. —
Chłopicki! — — Sprawa się zaczyna.
Późno.
patrzy ku zegarowi
HERMES
wchodzi we drzwi z prawejdo pokoiku ojca Lelewela
LELEWEL
wstajechwieje sięidzie do oknastoi chwilę przy oknieodchodzi od oknaku stolikowiusiadazegar poczyna bić dziewiątąZe drzwi z prawejwychodzi:
HERMES
prowadząc starego
Ojca LelewelaOJCIEC
idący za Hermesem ku drzwiom w głębizatrzymuje się w pół drogipoza krzesłem syna
OJCIEC
Nie czekaj, stamtąd nikt nie wraca.
Żywemu tobie żywa praca.
Nie czekaj — jestem marny cień
i zgasnę, skoro błyśnie świt.
Padam, jak pada stary pień,
skruszały, zgnębion wielą lat.
Bierz jeno żywą szybką myśl
i gotuj Czyn i sposób Czyn
spólnością, zgodą kurnych chat.
Goń szybką myśl — myśl lotny puch,
przegania wichrem świat.
O spiesz, o spiesz, myśl lotny puch,
gnana w przestrzeniach wichrem burz.
Ockniesz się jutro w klątwie strat
a wtedy pojmiesz głębie win:
czym będzie jutro, czym jest dziś,
gdy błyśnie szary świt....
LELEWEL
zadumany
Jak starożytny grecki mit,
nieznany mężom życia bieg
i niezgadniony kresny czas,
gdy Kloto
dzierga krosien ścieg.
Dzisiajże starzec ciężko legł,
gdy się obudza żądza mas
i pędem rwie i naprzód rwie
spólnością wszystkich klas.
Trzebaż, abym ja ognia strzegł
a ręce moje załamane
u wrót grobowca, który sypię
ojcu — mnież cieszyć się na stypie?
OJCIEC
O żegnaj, lice zadumane —
żegnaj, w dalekie idę kraje,
na elizejskie ciche gaje
i wzrok się myli, oczy lsną
i ledwie syna cię poznają,
bądź zdrów — o nie plam ty się krwią — !
LELEWEL
wstaje
Czemuż to ręce załamane?
Mój czyn — tam — znak — ostatni kres,
tam krew — mój ojciec kona tam
i ja w ustawnym żalu łez.
O precz — o precz — wyzwolin mnie,
bo mnie ten ciężar łzawy gnie.
Ja nie chcę łez — chcę krwi, chcę krwi! —
— Ojcze!
OJCIEC
O nie plam ty się krwią —
LELEWEL
Chcę krwi — ach głos — czyj szept, czyj cień — ?
Po szybach wicher brzękiem gra,
na ulicach się huragan zrywa.
Tłum ludzi pędzi — tam, to tu —.
Zmęczonym tak — o snu — o snu —
bezsennych nocy tyle
a tam się obudzą za chwilę,
tam wstają, gonią, rodzą myśl,
budują państwo — ognia żec! —
O czemuż mnie nie wolno biec — ?
OJCIEC
Odchodzę precz, odchodzę precz —
próżno mnie twego serca strzec.
LELEWEL
Dzieła poczęli dziś część lwią.
OJCIEC
Synu, o nie plam ty się krwią.
LELEWEL
Wolność, dziś święto, dzisiaj czyn.
Myśl lotny puch — ulata precz —
tam Polska już poczęta rzecz.
OJCIEC
Byłeś mi wdzięczny syn...
LELEWEL
Precz łzy, precz smutku, precz, precz żal;
już myśl poczęła wielką rzecz,
myśl lotna, ścigła — precz łzy, precz...
OJCIEC
LELEWEL
Potęgę sił mi tęgich daj!
Przemóc obawy, troski, znój,
biec tam, gdzie ma się zacząć bój
a Polska państwem letnich snów!
OJCIEC
oddala się ku drzwiom w głębi, za
Hermesem
W spokojów wiecznych idę gaj.
Bądź zdrów, bądź zdrów, bądź zdrów.
przepada we drzwiach
LELEWEL
odwraca sięspostrzega drzwi otwarte
Ha! Co to — !? Czy kto przyszedł znów
mnie wzywać — co to? — Pusta sień.
Z pokoiku z lewej wchodzi
SIOSTRA LELEWELA
znużona
LELEWEL
patrząc na nią
SIOSTRA
wskazując drzwi pokoikuniepewno cicho
LELEWEL
cicho w myślach
Wiem, wieczny to już sen.
SIOSTRA
Nie śmiałam dotknąć skroni, czoła. —
LELEWEL
chce coś mówić
SIOSTRA
LELEWEL
Głos zbudzić go nie zdoła.
Duch jego odszedł już daleko.
wchodzą oboje do pokoiku ojcaskąd tejże chwili
Lelewel wraca
SIOSTRA
wraca i zatrzymuje się w progu pokoiku
Patrz, łzy z przymkniętych powiek cieką...
LELEWEL
Ostatnie jego do nas słowa...
SIOSTRA
Był ktoś u ciebie — wejść nie śmiałam,
lecz uchyliłam drzwi na chwilę.
Odeszłam odeń tylko tyle,
co was u drzwi słuchałam.
Prot właśnie nadejść miał w tej porze,
więc chciałam z nim prześcielić łoże,
bo sama nie byłabym w stanie... —
Skończyła się już nasza trwoga —
gdy odszedł duch od Boga.
Przez otwarte drzwi z korytarza wpada:
PROT, BRAT LELEWELA
przejęty radościągdy ma wybuchnąć potokiem słówz wieścią z miasta,słowa mu giną i martwieją na widok brata i siostrystojących bez ruchu
NIKE SPOD CHERONEI
wbiega tuż za nimi przesłaniając go ręką w gwałtownym ruchumówi za niego:
Radość wam wróżę!
Umarli biorą róże!!
Mrą wasi wrogowie
i waszych świętości stróże
walczą! Idą w honorze!
Więzy zerwane!
Śmierć kosi! Przez ten dom dąży!
Zbudź się ludom chorąży!
Śmierć tobie wzięła trud
i ciężar, co ciąży.
Zbrój się w męczarni ducha!
Tam krew i zawierucha!! — — —
Czyż wy zdeptać miłości niezdolni?! —
Wy dziś już — wolni!!
bębny wojsk przechodzących daleko w ulicach
W ULICY
Wąska uliczka wiodąca od głębi ku przodowi; tyły domów, mury ogrodów. Dwie ulice wiodą w bok, jedna z prawej, druga z lewej. Na rozstaju ulic latarnia. W głębi widok się otwiera na szeroką ulicę: Krakowskiego Przedmieścia.
PALLAS
stoi w uliczce wąskiejpatrząca ku głębi
WOJSKO
przechodzi oddziałami w głębi z prawej ku lewej, wciąż w jednym kierunkubębny biją
PALLAS
skrada się ku wylotowi uliczkinawołujeudając komendę
PORUCZNIK CZECHOWSKI
idący główną ulicą wśród oddziałów
zwraca w ulicę wąską
ODDZIAŁ CZECHOWSKIEGO
odłącza się od głównej kolumnywkracza w uliczkę wąską za dowódcą
PALLAS
kroczy przed nimi
CZECHOWSKI
PALLAS
Do Arsenału!
Za tobą mnogie pójdą roty.
Uderzę ogniami szału.
Na loty, na loty, na loty!
CZECHOWSKI
Za tobą, Boża dziewico,
o Pallas!
PALLAS
Ja za przyłbicą
duch nieśmiertelnej siły.
Chodź ty, mój miły.
Jakież twe imię? Niech słyszę:
CZECHOWSKI
PALLAS
Twe imię Sława ukołysze.
Twój dzień jedyny, ta noc jedyna.
Ojczyźnie twej zyskałam syna!
W drogę!
CZECHOWSKI
Naprzód marsz! Wiara?
Skończone królestwo Cara!
Do Arsenału!
przechodzą w uliczkę z prawejbębny
PALLAS
zwraca się ku głębibo spostrzega, że
WOJSKO
przechodzi znów główną ulicą w dawnym kierunku
PALLAS
Hej! Stójcie — tam kto są? Gonią?
Hej! — Przesłoniły drogę skrzydłami.
Stójcie, ja z wami!
Gdzie dążycie?
Tu idzie o wasze życie.
Prowadzą was na zdradę!
A wy gonicie rade.
ARES
wśród wojska, w głównej ulicy
GENERAŁ ŻYMIRSKI
na koniu, wśród wojska, w głównej ulicy
ARES
Trupami zaścielę pole!
Zwycięstwo biorę nad tłumem!
PALLAS
Rozłączasz się z rozumem.
Szaleństwem oszołomiony!
ARES
ŻYMIRSKI
NIKI
lecą na skrzydłachponad głowami żołnierzyw kierunku przechodzącego wojska
PALLAS
cofa się ku przodowi
WYSOCKI
wbiega z uliczki, z lewejspostrzega
PallasPALLAS
Ha, ty mój!
Jużeś pierwsze zwycięstwo wziął!
WYSOCKI
O patrz, jako mnie kirasjer ciął;
a tu na licu, patrzaj —
PALLAS
Rana!
Krew świeża, pozwól wyssać, pić.
Ty Sławą będziesz żyć!
PODCHORĄŻOWIE
wkraczają z uliczki, z lewejzatrzymują się
PALLAS
Oto słuchaj, tam oni,
kolumny mnogie rycerzy,
w zaślepieniu idą na Belweder.
Ares, Ares szalony je goni.
A córy moje skrzydlate
we chmurze nad ich głowami,
nad wojska zwartą kolumną.
Jeden tylko głosu słucha mego
z jedynego tego jestem dumną.
Ten głos mój posłyszał tajemny
i z nocy korzysta ciemnej
i w boczną wiedzie ulicę
swój huf.
WYSOCKI
PALLAS
Ten poszedł do Arsenału.
Co tchu tam lećcie, a tłumom
rozdajcie bronie! Rwać bramy!
Słyszycie mnie!?
PODCHORĄŻOWIE
GOSZCZYŃSKI
wchodzi z uliczki, z lewej
BELWEDERCZYCY
wchodzą za nim
PALLAS
A zasię teraz ja sama,
działająca świadomie,
zezwolę, by Ares uwierzył,
że zwyciężył. Tak z wami jedynie
dobędę Arsenału
i zamknę dla Księcia miasto.
Ares będzie mym więźniem w domie,
w królewskim pustym pałacu,
gdzie się będzie cieszył niewiastą.
Wtedy pójdę doń i Słowem zbudzę.
STANISŁAW POTOCKI
w głębiwchodzi z ulicy głównejzbliża się
GOSZCZYŃSKI
PALLAS
WYSOCKI
POTOCKI
z daleka
WSZYSCY
przystanęli
POTOCKI
zbliża siępoznał Podchorążych
PALLAS
Gwiazda na czołach nam świeci,
gwiazda Bożej dumy.
WYSOCKI
Pójdź z nami, panie Potocki!
Gdy orzeł wzleciał nad nami!
POTOCKI
WYSOCKI
Generale, nie żartuj z honorem!
POTOCKI
Nie ty stróżem mojego honoru!
WYSOCKI
Nie ujmuję Waszmości waloru.
Chcę, byś ty nam był wzorem.
Byś był pierwszy pośród bohaterów.
POTOCKI
NABIELAK
WYSOCKI
O, panie Potocki.
Na kolanach cię prosimy.
klęka
PODCHORĄŻOWIE i BELWEDERCZYCY
stoją nieporuszeni
POTOCKI
się uśmiecha
WYSOCKI
Błagam.
Pójdź z nami. — —
POTOCKI
milczy
WYSOCKI
PODCHORĄŻOWIE
klękają
POTOCKI
odwraca się
WYSOCKI
PODCHORĄŻOWIE
powstają
WYSOCKI
nawołuje
Dzieci, hej bracia, laury do podziału!
Do Arsenału! Do Arsenału!!
wychodziwyprowadzając oddział Podchorążychoraz Belwederczykóww uliczkę małą, z prawej
POTOCKI
pozostałzadumany
PALLAS
staje przed
Potockim
Ktoś ty jest? — że oni ciebie żądają.
Czyliś ty znaczny i możny?
Jakążeś ty znaczony potęgą,
że stajesz wprzek moich dróg?
Z czyich żeś ty sług?
POTOCKI
marszczy brew
PALLAS
Czyli ty chcesz, by twoi przelewali krew
marnie?
I ty sądzisz, że ciebie nie ogarnie
ten lot orłów,
którychem ja pobudziła.
A wieszże ty, jaka jest siła,
co się dzisiaj w nocy przesila?
POTOCKI
opuszcza głowę, zasępiony
PALLAS
włócznią uderza go po głowie
Zapamiętaj się w twoim rozumie.
ZALIWSKI
na czele oddziału żołnierzywchodzi z małej uliczki, z lewej
komenderuje
Formuj front! — W lewo zwrot!
Marsz!!
PALLAS
ZALIWSKI
PALLAS
wskazując
PotockiegoZALIWSKI
Kto tu jest?! Hasło! Stój!
POTOCKI
nieporuszony
ZALIWSKI
poznajesalutujekomenderuje
POTOCKI
dobywa szpadykomenderuje
Uchwyć za broń! — Baczność! — W prawo zwrot!
ZALIWSKI
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
usłuchał komendy
Potockiegoi stoi odwrócony
POTOCKI
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
poczyna iśćw uliczkę ku głębi
ZALIWSKI
staje przed oddziałem swoim
POTOCKI
ZALIWSKI
Tam droga do Belwederu! — Zdrada!!
POTOCKI
odsuwa
Zaliwskiego szpadą
Ot służę — to moja szpada.
GŁOS
Moskale! Patrol żandarmów!
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
cofa się ku przodowi
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
pojawia się w głównej ulicy
ZALIWSKI
do swoich
Formuj front! — Zejmij broń! W rękę broń!
POTOCKI
ZALIWSKI
POTOCKI
ZALIWSKI
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
strzela w głąb
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
wkracza w uliczkę wąską
OFICER ŻANDARMÓW
Hurra! Cel! — Hurra! Pal!
ZALIWSKI
do swoich
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
przypada do ziemi
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
strzela ku przodowi
POTOCKI
który stoi nieporuszonyugodzonypada.
ZALIWSKI
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
nakłada bajonety
Naprzód marsz!
Naprzód leć!
PALLAS
ZALIWSKI
OFICER ŻANDARMÓW
padają strzaływielu z oddziału Zaliwskiego upada
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
z bajonetami wchodzi ku głębi w uliczkę
PALLAS
biegnie ku głębi
PATROL ŻANDARMÓW ROSYJSKICH
cofa sięwyparty w głąb
ODDZIAŁ ZALIWSKIEGO
znika w ulicy głównej.
POSPÓLSTWO
z uliczki, z lewejwlecze po ziemi
MakrotaCHÓR
Szpieg! Szpieg! Powiesić, rozedrzeć, mordować!
MAKROT
Zmiłujcie się! Zmiłujcie się!
CHÓR
Szpieg! Szpieg! Powiesić, rozedrzeć, mordować!
MAKROT
Zmiłujcie się! Zmiłujcie się!
MŁODY GENDRE
w mundurze oficera rosyjskiegowbiega z uliczki, z prawej
TŁUM
zatrzymuje się
MAKROT
czepia się nóg wybawcywpatruje się w pochylonego nad sobąnagle:
A wiecie, kto to jest?! To syn obwiesia,
najpodlejszego łotra syn. Przy Wielkim Księciu
jest jego ojciec przybocznym na służbie;
Zabijcie go!
rzuca się na
młodego Gendra
Ty psie! Ty psie! Ty psie!
MŁODY GENDRE
dobywa pałasza
TŁUM
odbiera mu pałasz i łamie
MŁODY GENDRE
MAKROT
stoi nad trupemogłupiały
GŁOS
MAKROT
nasłuchuje
Stójcie! — Ktoś jedzie? — — —
TŁUM
słuchaoczekują
MAKROT
wjeżdża kareta
MAKROT
rzuca się ku karecie
WOŹNICA
MAKROT
TŁUM
otacza karetę
MAKROT
Patrzajcie! Chresty na piersiach na przedzie!
Zdrajca! Ty zdrajca Lewicki! Znam ja cię!
Ha, ha, ha, przedajniku! Będziesz wisiał, bracie!
pada kilka strzałów
MAKROT
1. GŁOS
POSPÓLSTWO
wywleka trupa z karety
2. GŁOS
WOŹNICA
zeskakuje z kozła
2. GŁOS
Za Lewickiego zabit! — Nieszczęście! Szlachetny
poległ za zdrajcę!
WOŹNICA
wyprowadza konia w boczną uliczkę
1. GŁOS
Kto rzekł, że to zdrajca!?
Kto nazwiska pomylił?
2. GŁOS
TŁUM
wskazując
Makrota2. GŁOS
Rajca!
We krwi mu wytrzeć pysk!
TŁUM
rzucają się na
Makrotaprzewracają na ziemię i wleką
Naści pij! Na latarnię! Krew, krew, krew na murze!
porzucają trupa w ulicyoddalając się w ulicę główną.Popod murami skradają się:
KERY
przypadają ku trupom leżącympochylają się nad trupamissające ich krew.
CHÓR
Ssaj z piersi wszystko złe,
jad wszelki wypij z ran.
KERA
pochylona nad trupem
MakrotaKERA
pochylona nad trupem
PotockiegoKERA
pochylona nad trupem
młodego GendraKERA
przypadła nad trupem
Makrotassąca krew
KERA
przypadła nad trupem
PotockiegoKERA
przypadła nad trupem
młodego GendraKERA
nad trupem
Makrota
Wyssaj ból
i tul i pieść i tul.
KERA
nad trupem
Potockiego
Gdy zejmiesz duszy jarzmo,
gdy wyżresz z duszy grzech,
poniesiem je na ostrów,
na śmiech.
KERA
nad trupem
młodego GendraKERA
nad trupem
MakrotaW uliczce, w murze ogrodowymsłychać u furty przekręcanie kluczafurta się otwierawchodzi:
KSIĄŻĘ ADAM CZARTORYSKI
zatulony w wielki płaszczrozgląda siępozostaje w cieniu pod murem ogrodu
KERA
nad trupem
PotockiegoKERA
nad trupem
młodego GendraKERA
nad trupem
Potockiego
Pod murem wstąpił w cień.
KSIĄŻĘ ADAM CZARTORYSKI
postąpił kilka krokówwe światłonasłuchujebadazamyślony
KERA
nad trupem
PotockiegoKERA
nad trupem
młodego GendraKERA
nad trupem
PotockiegoKS. CZARTORYSKI
KERA
nad trupem
PotockiegoKS. CZARTORYSKI
zadumany
KERA
nad trupem
Potockiego
Myśl swoją miej na straży.
KS. CZARTORYSKI
rozgląda się
By w głąb mej duszy się nie wdarli,
uniknę — — —
chce iść w kierunku ulicy
KERA
nad trupem
Potockiegowznosi głowę
KS. CZARTORYSKI
zatrzymał siępochylił się, by zbadać,by dostrzec
KERA
nad trupem
Potockiegopodnosi sięz ust jej ciecze krew
W PAŁACU ŁAZIENKOWSKIM
Przedsionek pałacu z kolumnadą.Zwiędłe krzewy i cyprysy.
BOGINIE ZWYCIĘSTWA
prowadzą
Aresa jako Tryumfatora
CHÓR BOGINEK
Zwyciężyłeś zwycięstwem Boga.
ARES
Przygiąłem opornych do stóp.
CHÓR BOGINEK
O piersi dumy ich uderza twoja ręka,
na karku pychy ich spoczęła twoja noga.
Pobrałeś rycerski łup.
ARES
Oto zbroja od upałów pęka.
Pot z liców ocieka kroplami.
Podajcie pić.
CHÓR BOGINEK
Zwyciężyłeś nad mnogimi ludami.
Po tej kąpieli krwawej
odrodzą się i poczną żyć.
ARES
Zdejmijcie zbroję, co krwawi.
Zdejmijcie z oczu kask.
Rozpłomienić domostwo ogniami.
Dziękczynne zapalić kadzidła
Zewsowi za wielość łask.
BOGINIE
podają mu pić
ARES
Nie wprzódy pucharu nachylę,
aż ojca obiatą zasilę.
przyjmuje pucharwylewa część napoju na ziemię
BOGINIE
zapalają ognie na trójnogachpałac się rozświetla
ARES
Czyjaż to ta siedziba pusta?
CHÓR BOGINEK
Polski ostatniego Augusta
dom, stawion Hellenów sztuką.
ARES
Przecz serca nie stało wnukom
tu mieszkać — ?
CHÓR BOGINEK
ARES
Rozewrzeć na ścież podwoje!
BOGINIE
otwierają drzwi główne pałacuw głębi ukazuje się:
EROS
stojący w drugiej sali, okrągłej
CHÓR BOGINEK
Jakiż to chłopiec młody?
Rumieńcem kraśne jagody.
Łuk dłonią ujął złoty
i złotą strzałę waży.
Onże stoi na straży
w opustoszałym domie.
Kto jesteś piękny młody?
Czy Cypryda ciebie urodziła,
żeć tyle przydała urody
i lice dziwem okrasiła?
EROS
zmierza się łukiemgodząc w pierś
AresaBOGINIE
wchodzą w głąb pałacuZ głębi pałacu wiodą ku
AresowiJOANNĘubraną w wielki welon białyi suknię białą w gwiazdy.
CHÓR BOGINEK
Wiedziem do cię miłośnicę,
bierz miłośny dar.
Patrz, lubieżna Afrodite
wstaje ze śmiertelnych mar.
ARES
patrzy na
Joannę
To blednie, to się płoni.
JOANNA
Eros mnie k’tobie goni.
Eros, Eros mnie ściga.
ARES
Cyprys mnie w tobie obdarza,
rumieńców licom przydaje.
JOANNA
Miłość rumieńców przymnaża.
Któż to mnie z nędzy dźwiga?
CHÓR BOGINEK
Cyprys, wszechwładna Afrodite,
przydałać godną świtę
i przykazuje kochanka.
JOANNA
Ja słusznej woli poddanka,
Erosa moc poznałam
i uwiedziona wojny znakiem,
na mieczów igrzysko wstałam
i jestem oto tu z orszakiem.
ARES
Pójdź, jakoś dla mnie przeznaczona.
JOANNA
ARES
Cyprys cię zsyła niezwyciężona.
JOANNA
Przez wstyd mój i hańby pożyte
ty pomścisz mej niemocy.
ARES
Rycerze mnogie zabite
do twego rydwanu zaprzęgnę
i wszystkie zlękłe dosięgnę.
Patrz, oto wieńce zdobyte.
Pobrałem wszystkie tej nocy.
JOANNA
Złotem te wieńce uwite,
nie mego to kraju listowie.
ARES
Zdobyłem potęgą mocy:
teć biorą bohaterowie.
JOANNA
Ciebie ja to pragnęłam,
ciebie kocham.
W nędzy i lęku się gięłam,
że w nocach bezsennych szlocham
a teraz jużem wesoła.
ARES
JOANNA
A teraz jużem dumna.
Dotknęłam twego kolana,
chcę ciebie uznawać pana.
Poza mną, poza mną trumna,
poza mną Śmierć i lęk.
Weselny słyszę zgiełk i szum.
ARES
Uderzać mieczmi o tarcze.
Chcę słuchać zwycięskich dum.
w salach pałacu odzywa się muzyka
JOANNA
Twojej miłości wystarczę,
miłośnym chętna upałom.
ARES
Powaliłem rycerzy zastępy,
z pęt wyzwoliłem ducha;
rozkoszy śmierci zaznali,
ty zaznasz rozkoszy ciała.
JOANNA
Twoja je rozkosz ocali
z mąk ducha i ducha bolu.
O ty, któryś je porwał ogniem,
bierz rozkosz...
CHÓR BOGINEK
Powstaniem za jego głosem
i mnogie zapory pogniem.
On włady wojennym losem.
ARES
Zwycięstwo zyskałem w polu,
zwycięstwo zdobyłem krwi,
narody zbudziłem do życia.
JOANNA
Miłość zdobyłeś tajemną.
Byłam bolesną i ciemną,
serce pojmałeś z ukrycia.
ARES
Jakież cię nędze trapią,
jakież niepokoje cię łamią,
ty piękna, jeśliżem rzekł,
żem pobił i zwyciężył bojem — ?
JOANNA
To serce drży niespokojem.
Pobiłeś rycerze w boju,
lecz ja się troskam w niepokoju,
bo walczył wzajem mąż i brat
a nie wiem, jaki walki bieg
i nie znam jeszcze krwawych strat,
czyli mam płakać męża
a cieszyć się brata zdrowiem,
czy bratowego zgonu
płakać, a męża kląć zabójcę — ?
ARES
Zapomnij, zapomnij niewiasto.
W pożarach wzdęło się miasto
krzykiem i wojny wrzaskiem.
Otoczęć łun złotych blaskiem,
nacieszę widokiem plonu.
JOANNA
Zwycięski wchodzisz w te progi,
gdzie latmi zerdzałe wrzeciądze
i czas upłynął mnogi,
jak nie wszedł nikt godny.
ARES
Wnoszę zwycięską moc.
Pobrałem zastępy tłumne
i podeptałem dumne.
JOANNA
ARES
JOANNA
Daj patrzeć — twoja to zbroja — ?
W bojach już razy tyle,
wskazuje leżącą opodal zbroję
Aresa
Szczęsno spominać te boje,
wspominać zwycięstwa chwile
na smutku dzisiejszej żałobie.
ARES
W zwycięstwie myślę o tobie,
o tobie, miłośna pani
i dar twój biorę w ofierze.
JOANNA
Jesteś ten, któremu ja w dani
miłość moją przynoszę,
i ten, w którego wierzę.
ARES
wiedzie ją ku drzwiom pałacu
JOANNA
we wrotach zatrzymuje siępatrzy na
BoginieBOGINIE ZWYCIĘSTWA
stulają skrzydła
JOANNA
ARES
JOANNA
ARES
Więcej nie. —
Cóż twarz twą w lęku chylisz bladą?
JOANNA
BOGINIE ZWYCIĘSTWA
kładą się do snu w przysionku pałacu
JOANNA
ARES
Sen je ściele.
Spełnione dzieło. — Patrzaj, wieńce
kładą pod czoła, snu spragnione. —
Cóż lice chowasz wylęknione?
JOANNA
JOANNA
Już nie.
Cóż drżysz i szlochasz w męce?
JOANNA
ARES
wiedzie ją w podwoje pałacumuzyka coraz cichnie
KORA
jako królowapojawia się w salonach pałacu
JOANNA
Kto jest ta, która przechodzi
przez jasność sal, jako pani?
Wszyscy, jak jej poddani — ?
Jakaś cichość za jej każdym gestem —
jeno drzewa z ogrodu szelestem
drżą — — —
KORA
wchodzi do przedsionka pałacu
JOANNA
Powiedz piękna — zdajesz się władnąca,
czyliś nocy królowa tajemna?
Miłość nas wiedzie
a światła przed nami gasną
i droga staje się ciemna — ?
Oto miłośna w pałacu tym błądzę.
Ktoś jest — ?
KORA
JOANNA
Oczy twe płomieniące,
dziw w oczach twych i głębie,
przetom zlękła, jako gołębie
i nogi pode mną drżące.
KORA
Zaszłaś w kraje tajemne.
Z Plutusem święcę gody
a oto teraz idę zwiedzać spichrze.
Oto część mej urody
straciłam na jesiennym wichrze
i na jesiennym chłodzie;
fala niesie po wodzie
moje złote kosztowne listowie.
Lecz cyt... — cicho — — tam groby,
tam pod ziemią śpichlerze,
tam idę.
zwraca się do orszaku
przyjmuje klucze
Zamykam nimi serca,
zamykam nimi dusze.
Oto wieki ożywię idące.
Wieki i lata, co przyjdą,
żyć będą ziaren tych treścią.
Ziemia rodzić będzie,
kędy siew padnie zdrowy.
Ludzi zbudzę, roześlę orędzie
na żywot — żywot nowy!
Pokoleniom ostawię czyny,
po ojcach wielkich — wielkie wskrzeszę syny —
kiedyś — — będziecie wolni!
Co złego w was i co marne,
to jako plewy i ziele złe zgarnę;
co chwastu na waszej roli
i co szkodzi wam i co was boli,
to ukoję — czasu przebiegiem.
Przejdziecie jeszcze niejedną nędzę
i niejedną przebolicie próbę.
A jeżeli lichego serca ludzie
w was samych gotują wam zgubę —
ja ich powołam — i jak plewo zmiotę!
I w ziarnach tu — na dnie — przechowam cnotę!
Za czas znów wrócę — i jeszcze razy wiele
przyjdę — Wiosna, z gwiazdą na czele
i żywot dam — tlejący w zgliszcz popiele! —
A dzisiaj — kres. — Krwi przelanej nie zmarnię.
Krwią pola a role użyźnię
i synów z krwi tej dam — kiedyś — Ojczyźnie.
Dzisiaj kres. — — —
JOANNA
KORA
To wola!
Słyszysz skargi Eola — ? — — —
Rządzę tu gospodarnie.
I zapęd, i siłę skryję,
przechowam lata długie
i kiedyś ich — — — — użyję!!
rozkłada ręce
W sen, w sen, w sen bogowie,
w sen ludzie, strudzone dusze!
Zaklinaniem was muszę!
Wolę mam w Słowie!!
gestemkaże przejść
Aresowi i
JoannieARES i JOANNA
idą do wnętrza pałacuświatła za nimi gasną
KORA
staje wśród śpiących
Bogiń
Hej wy boginie — w śnie — ?!
Hej, wy moi goście skrzydlaci.
Kiedyś przyjdzie znowu ten czas,
gdy Pallas wezwie was
i zwycięski dług wam zapłaci.
Zapamiętajcie słowa.
zamyka drzwi pałacu kluczem
DZIECI EOLA
w szumie drzew
Królowa — królowa — królowa — — —
KORA
zapada się
TEATRUM STANISŁAWA AUGUSTA
W Stanisławowskim parku, na ostrowie
jest teatrum Króla Jegomości.
Ponad wodą na podium jest scena,
przeciw sceny półkrągle dla gości.
Przeciw sceny na kamiennem otoczu
siedli w tronach wielcy tragikowie.
Co się kiedy na scenie tej dzieje,
patrzą oni, co dzieła tworzyli.
I tej nocy, gdy jesień się sili,
zeszedł księżyc w drzew suchych przeźroczu
i w tym dziwnym odblasku księżyca
sterczą rujny i w gruzach świątynie.
O północy, o dwunastej godzinie
przyszli ci, co w wojennym czynie
polegli, przyszli gromadą
i na stopniach na podium przysiedli,
oczekujący.
GENERAŁ GENDRE
Czas mnie, hej Boże, czas
na tamten lepszy świat.
Słowianin ja, wasz brat,
ja był z wami niezgodny,
podłości spętany kajdanem,
tak ja dziś stanął za majdanem,
dziś do mnie złość nie ma przystępu,
ani zawiść, ani małość podła;
Boża mnie to ręka wywiodła.
Bracie w męce, podajże ty dłoń.
STANISŁAW POTOCKI
Precz! — Dusza się moja wzdryga.
Co ty za duch — ty mój wróg;
nie ten ci mój — co tobie Bóg.
Jakoż podam dłoń?
GENDRE
Ja widzę, iż ciebie pali skroń.
Tyś powalony mieczem padł — ?
POTOCKI
Własny zabijał mnie brat
i własny syn złorzeczył.
Przekleństwem mnie Bóg strącił, Kat.
Jemużem dziś władztwa przeczył;
jakoż mnie pchnął los w ten bój,
gdym chciał boju powstrzymać i ognie;
czylim wiedział, że zapęd mnie pognie
i połamie, jak zbroję skruszałą
a serce się ozwało
za późno. — O syny, o ojczyzno, o bracia!
Daleko wy ode mnie, daleko.
Już mnie głosy wieczyste wezwały,
już tylko wołań mych echo
jękliwe w parku się błąka;
też mi czekać, bym rychło powiezion
był w miejsce spokoju, gdzie łąka
wiecznie kwitnąca; — —
a dusza jeszcze tęskniąca —
a serce, czego nie przebolało
żywe,
teraz się upomniało tęskliwe.
GENDRE
Wot tobie, duszo, upały
a sercu mojemu mroźno,
czyli mój syn ostał się cały?
Syn jedynak — dziecina miłości —
czy mi jego też Boh pozazdrości?
Czyli on też będzie ojcu towarzyszem
i w uścisk obejmie szyję
i pocałowaniem zmyje
z mych ust słowa trwogi i lęki
wyżenie precz i wypije — ?
O dziecię, o synu jedyny!
POTOCKI
Jakież były moje ciężkie przewiny?
Giną z oczu, zanikają z myśli. —
Otośmy tu duchy przyśli,
rozkazem nieśmiertelnych wołani.
CHÓR POLEGŁYCH
Popłyniem polegli ku otchłani.
POTOCKI
Patrzę jeszcze w świat ten, jak zanika
i wraz tracę z myśli, co się stało;
coraz giną moje czyny i błędy,
jeno spokojność dziwna wszędy.
Jakież były moje przewiny?
Za broń wzięły ojce i syny
i na się wzajem godziły
w zapamiętaniu, w obłędzie. —
O jakożem stawał za sędzię
tym, co sprawiedliwie walczyli?
Zali sprawiedliwość i sąd
śmiertelnym nie największy błąd?
GENDRE
wśród oczekujących poznał
synaprzygarnia go ku sobie
O syn mój, poznaję cię, synu!
Tyżeś to koło mnie, dziecino?
Sięgałeś ręką wawrzynu,
aż Śmierć zadzwoniła godziną
wskazane dla ciebie piętno.
Będzie twa dola pamiętną.
Lecz któż tę pamięć zapłacze,
twoją dumę i wolę junacką?
Zapłakałby i sam Car, kozacze,
że ty wmieszał się w tę bójkę lacką
i padł pierwszy, jako podcięty kłos żyta;
jako jabłoń, gdy w płatkach okwita
i ostrzejsze powieją nań zwieje,
tak ty spadł, jak ten okwit, co mdleje.
I z ojcem, przy ojcowej piersi,
razem na tamten raj idziem najpierwsi.
Cóż nas czeka? Pójdziem ku otchłani,
przez piekielne pustynie gnani?
O gdzieżeś, pokoju wieczysty?
Kraj mamy przegonić ognisty — — — ?
SYN GENDRE
Ach ojcze, łzy cudze palą.
Łzy cudze na twarz mą upadły
i przez to lica syna twojego pobladły,
bo trwogą zjęty i strachem,
że te łzy zaciążą przed Bogiem,
bo ja zabójca był w tej wojnie z Lachem.
GENDRE
Synu, zabijałeś w obronie!
SYN GENDRE
Jakoż nie mieli walczyć,
gdy okręt i łódź ich tonie;
widno ognie i żar wrzał w ich łonie.
A ja byłem pośród nich przeklęty
i miecz mój i moja dola
i szedłem z tą klątwą do pola
i padłem, jako kłos zżęty.
Snać Boża była ta wola.
Pójdziem, ojcze jedyny, w kąt święty,
kędy Cary będą nasi ojce,
gdzie wszyscy równi i bliscy
i ci górni i wyniośli i niscy,
kędy będziem rówieśni mołojce,
śród kwiecia, pośród uroków.
Rzucamy ten kraj mętów i mroków
i dusze oczyścim winni
i będziem za łaską Bożą,
jako są czyści i niewinni,
gdy przeminie czas piekieł niewoli.
Ach ojcze — — — !
GENDRE
SYN GENDRE
Serce boli,
żem nie kochał — skorom był tam żywy
a mogłem być kochaniem szczęśliwy.
Żem był ojcze dla wielu ohydą
i iż nienawidzili mnie.
Więc, jak widzę ich, że teraz idą
razem ze mną i z nami, kędy przeznaczenie,
to mnie ściska ból serce i duszę,
i dumę moją dawną
i dawną pychę marną kruszę
i chciałbym uzyskać przebaczenie.
GENDRE
Śpij, uśnij dziecino-synu.
Śpij w wieńcu złotym wawrzynu;
położyć go dłoń Boska w dań.
Upadłeś, jako pierwsza brań.
SYN GENDRE
Tak tęsknię ojcze do świtu,
do jasnego, czystego błękitu;
bodaj zeszła ta trwóg pełna noc. —
Któż to może? — Kto to jest ten Bóg,
co posiada nieśmiertelną moc,
przegonić precz ciemnie i mgły
i sprowadzić pogodą kwietne sny
i powieść nas w jasność i światłość dróg?
GENDRE
O synu, przeklął nas Bóg.
O synu, nie pytaj starego,
ileć ręce zdziałały złego,
ilekroć ciebie pchnęły ku czemu,
i duszę skalały młodą.
Teraz nas wichry powiodą
w noc jeszcze większą i groźną.
O czujesz, jak wieją mroźno?
SYN GENDRE
O nic to, ojcze, te mrozy,
jeno łzy te bratnie i siostrzane;
tych straszną, palącą ranę
czuję —
ta rana wskroś duszę dojmuje
i jakby ukaźne łozy,
zabija, męczy, katuje.
Te łzy, które oni płaczą —
o patrzaj — na nich — przeklęli. — — —
POTOCKI
Odwrócili się ode mnie Anieli.
O kędyż jasne słońce?
Kędyż skrzydeł ich przedsłanne gońce?
Ostała przy nas noc i pustość strachu.
PALLAS
wchodzi
CHÓR POLEGŁYCH
PALLAS
CHÓR POLEGŁYCH
PALLAS
CHÓR POLEGŁYCH
PALLAS
CHÓR POLEGŁYCH
PALLAS
Wy padli, pierwszy łup. — —
A ty co za jeden? — Hej?
GENDRE
PALLAS
POTOCKI
PALLAS
Wytniemy wszystkich w pień,
nim zejdzie dzień.
Przybędą towarzysze.
O patrzajcie, tam w oddali, w pałacu,
poprzez wodne spojrzyjcie kryształy:
oto dom z kolumnami.
Tam Ares w okowach miłości.
Za chwilę Ares będzie z nami
i wszystko ponurzy we krwi.
GENDRE
Potrząsaj ty daremno twą żerdź;
przecz nie wiesz, że Zews z ciebie drwi
i zapęd twój lwi
za czas się skończy?
PALLAS
GENDRE
Przybył tu poseł gończy
i wężownicą potrząsał
i cały świat, co się dąsał,
ujął w spokój — i skon zapowiedział
a tyś, duchu wspaniały, nie wiedział,
że my spokoju czekamy
i że do łodzi zejść mamy
i płynąć na święte wody,
w wieczystą noc.
PALLAS
GENDRE
Mój syn — nie budź — niech śpi.
Spokojność jemu oczy zawarła.
Calem bluźnił, że śmierć niezbłagana
żywot jemu w kras pełni wydarła,
aż oto szczęściem niezwodnym
ja ojciec sercem niegodnym
u łona go tulę na skon.
PALLAS
CHÓR POLEGŁYCH
HERMES
wchodzi
PALLAS
Zabieraj swoją właść.
Co mieli pierwsi paść
w ofiarnicy mężów,
tych masz — oto pozbawieni orężów.
Bierz ich, jak swoją brań.
HERMES
Ty sama masz się oddalić.
Przynoszęć rozkazanie.
PALLAS
A czyjeż to przynosisz wołanie?
HERMES
Tyś ludy biegła rozpalić.
Oto ogniem spłonęło miasto.
Ares odebrał swą dań.
Wracaj niewiasto!
PALLAS
Jako Ares wziął swoje wiano?
Zwycięstwa mu nie dano.
HERMES
A oto Ares we chwale
zwycięstwem cieszy się cale.
PALLAS
To złuda — to podstęp mój,
bym go miała dla mnie po niewoli.
HERMES
Jego już Zews nie zwoli. —
PALLAS
HERMES
To twoja broń.
Zwołaj twoje duchy i zgoń.
Kres twemu władztwu kładę.
PALLAS
Śmieszże ty mnie niweczyć przez zdradę?!
HERMES
«Pójdziesz i zniweczysz Palladę»
Twój rodzic wyrzekł sam.
Zwołaj twe duchy i zgoń
i pilnuj do olimpijskich bram,
skądeś je zwołała.
PALLAS
HERMES
Próżna chwała.
Będą walczyć, jako wydolą sami
a ty wracaj z Egidą i duchami,
z tarczą twoją, bijącą płomieniami
i dzidą, co wybija hasło.
PALLAS
Tam duchów tysiąc zawrzasło,
tam gore całe miasto.
Poczęli dzieło krwawe!
Mamże im odebrać Sławę?!
HERMES
Wracaj niewiasto! —
Wężowy chylę splot.
nachylił laski wężowej
PALLAS
schyla głowę
HERMES
PALLAS
nawołuje
Hej Zewsowe orły, które pioruny niosą,
niechajże się w ciszę oddalą!
Niechajże polecą ku szczytom,
ku górnym Hymetu śniegom,
ku sinym nad Hymetem błękitom!
Hej, Zewsowe dziewy, siostry płomienolice,
przybiegajcie powrotne z lotów.
Oto czas się dopełnił obrotów
i Zews groźny wasze wyrzekł granice.
Ku mnie wy z dalekosiężnymi skrzydły.
Ku mnie wy, co dzierżycie Sławę.
Bojową poczynaliśmy wrzawę,
zapalone narodów ołtarze
i oto porzucić Sprawę
Zews nam każe!
Hej do mnie, powrotne siostrzyce!
Hej do mnie, do mnie orlice!!
CHÓR POLEGŁYCH
patrzą ku stronie pałacu
Patrzaj, skrzydlate tam się chwieją,
w przedsionku nagły ruch.
Oneć słyszą i wracać nie śmieją.
Ku wodzie przygiął je słuch.
PALLAS
nawołuje ku stronie pałacu
Hej siostry, siostry orlice,
rzucajcie płonący dom!
Hej do mnie, do mnie sam!
Zwycięstwo wasze kłam!
Biegajcie, nim padnie grom.
CHÓR BOGINEK
przylatuje od strony pałacu
PALLAS
Tak. —
Przysłany straszny znak,
wężowy splot.
Musimy siostry w lot
wracać. —
CHÓR BOGINEK
PALLAS
CHÓR BOGINEK
PALLAS
CHÓR BOGINEK
Przecz Aresowa moc
połamie czar!?
PALLAS
CHÓR BOGINEK
Z naszej ręki Ares wziął dar
rozkazem twoim i wolą.
PALLAS
Wieńce Aresa niewolą.
Syt Sławy, zwycięstwa syt,
w gnuśności legł.
Zbudzi go straszny świt.
Pokąd go duch wasz strzegł,
Amorów wiązało pęto;
gdy ocknie się ze sennych larw,
gdy pojmie zdradę przeklętą,
gdy posłyszy jęk tych dziwnych harf
i trwogą zadrży niepojętą — — — ?
CHÓR BOGINEK
przejęte trwogą
Siostry — — — w lot, w noc!
Gaśnie już nasza moc,
już niedaleki świt.
PALLAS
Rozwińcie skrzydła, w drogę!
Widzicie tam szerzogę — ?
CHÓR BOGINEK
Mgły sine idą od pól,
wiatr ustał — drży po fali
kobierzec złotolistych szmat.
W oddali na wodzie ukazuje się:
ŁÓDŹ CHARONOWA
płynąca powoli
CHÓR BOGINEK
PALLAS
CHÓR BOGINEK
poznając
Człowiek podeszłych lat;
ogniem mu oko płonie.
Oto zwodzi łódź wielką przez tonie.
PALLAS
Dopełnion śmiertelny ból.
Oto Charon wiedzie im łódź
nieśmiertelną...
CHÓR POLEGŁYCH
O bródź Charonie, starcze bródź
przez fale, przez wody męt.
Wyzwolin nam przybliżasz czas.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich pęt.
POTOCKI
Czegom nie zaznał w ziemskiej doli,
pojmany w ognie pychy,
pojmany w ognie gniewu,
za tym stęsknione serce boli,
że wielki a byłem lichy.
Więc płaczę żal,
gdy mam się brać
przez noce płynąć fal
na tamten świat.
CHÓR POLEGŁYCH
Słuchajcie, skarży się nasz brat
Wtóruje jemu szept tych drzew
do żałosnego duszy śpiewu.
Snaćże litują jego doli,
za czym stęsknione serce boli.
Był wielki pychą, lichy sercem
a tymże samym jemu spłynąć
wód złotolistym kobiercem.
POTOCKI
Dałeś mi Panie wszystkie statki
i mnogie, mnogie włości
i w rzędzie pierwszych przed narodem
stawiłeś;
jednoś nie wszczepił w pierś litości,
żem się nie poczuł syn tej matki,
której pozgonne widzę dziatki,
jak ze mną idą bratnim chodem
w tę samą noc i toń i mrok.
Czemużeś Panie zaćmił wzrok,
żem nie mógł zaznać szczęsnej chwili
i być z tych, którzy mnie zabili
i sławę szczytną wzięli?
Onychże męka zbrodni pali,
na mnie się winy ciężar wali,
żem szedł ich czynom wprzek.
O Panie, losów pęd tajemny;
przeznaczeń nieodmienny bieg.
Terazże mam w okrutnej skardze
zestąpić w czółno przewoźnika
na drogę do niezwrotnych rzek —
człowiek występny, człowiek ciemny — ?
Corazże pamięć już zanika. — —
O Panie, nie szczędź mi promyka,
daj słyszeć jeden śpiew litosny,
daj jeszcze słyszeć szept tych drzew.
Czy szemrzą — ? Jakaż cisza głucha — — ?
Ktoże to płynie mętem wód?
Ludże tych dusz za wiosłem słucha?
To bracia moi? — dusz ten lud?
We wodny zapatrzeni bród.
ŁÓDŹ CHARONOWA
pojawia się bliżej płynąca
CHÓR POLEGŁYCH
O bródź Charonie, starcze bródź
przez fale, przez wodny męt
nieśmiertelności cichą łódź.
Wyzwolin nam przybliżasz czas.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich pęt.
POTOCKI
rozgląda się wśród ruin sceny
Ojczyznaże to moja w złomie?
Na moimże to skazy domie?
Pałac się sypie w gruz...
Dla mnie to już przekleństwo wieczne
i miecze bratnie obosieczne
i łódź: śmiertelny mus — ?
Przebaczcie mi, przebaczcie mi,
rozpaczą żywie duch.
Oto się mój obłędny duch
tych czepia drzew,
gdzie szumiał śpiew
niedawny na mój skon.
Gruzy koło mnie, spadły złom;
rozstąpił się ojczysty dom
i krew spłynęła z łon.
ŁÓDŹ CHARONOWA
podpływa przed scenę Teatrum
CHÓR POLEGŁYCH
O bródź Charonie, starcze bródź,
wyzwolin nam przybliżaj czas,
nieśmiertelności cichą łódź.
O lituj nas, o lituj nas
w ohydzie ziemskich złud.
HERMES
Skończony wasz i wczas i trud,
pora zejść w Acheronu bród,
zapomnień na was zejdzie moc.
Do łodzi precz, precz w noc!
Powiodę was przez ciemnie dróg,
goniec stygijskich wód.
wznosi wężownicę i zatacza nad głowami poległych
Tym oto berłem tnę przestrzenie,
pod berłem drży podziemny świat
i moce zlękłe wszystkiej ziemi.
Spełnioneć wasze przeznaczenie,
żal próżen ziemskich strat.
Rzucajcie świat —
kędy was berła gest pożenie
wężami splecionemi!
Powiodę was przez ciemnie dróg,
w Acheronowy wwiodę bród,
jako wam losy znaczył Bóg.
Oto łódź czeka — zstąpcie w próg,
za świat — za świat — za świat!!
POLEGLI
zstępują do łodzi
HERMES
wstępuje w łódź
ŁÓDŹ CHARONOWA
odpływa
PALLAS
Igraszką byłam w ręku Boga
ja gwiazda, którą Bóg zapala.
Oto mnie Jego głos powala,
że odejść muszę.
CHÓR BOGINEK
PALLAS
Bez pomocy mej ostanie sam.
Zapaliłam w narodzie dusze,
skąpałam męże we krwi.
CHÓR BOGINEK
Ostawisz ich z ich krwawym głodem?!
PALLAS
Naród będzie walczył z narodem.
Dałam im szczęścia błysk przez chwilę.
Nieszczęść dopełnią sami,
gdy krokiem pójdą wstecz!
Siostry w lot! — Wy ze skrzydłami precz!!
BOGINIE
na rozwiniętych skrzydłachulatują
ŁÓDŹ CHARONOWA
przepływa w oddali
W ALEJACH UJAZDOWSKICH
Drzewa wielkim schyliły się skłonem
bezlistnych, sczerniałych gałęzi.
Cała droga liściem uścielona,
które wiatr rozgania drgające.
Noc jeszcze. Widać w oddali,
jak wojska stanęły szwadronem,
w pogotowiu.
W. KSIĄŻĘ
samw mundurze, otulony w płaszczprzechadza się wśród zeschłych liści
KURUTA
wchodzizbliża się powoli
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
Jazdy pułki cztery
czekają.
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
Co Książę rozkaże?
Wasza Cesarska Mość niech rozkaz wyda.
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
odchodzi
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
nadbiega
Wasza Cesarska Mość każe — — ?
W. KSIĄŻĘ
daje znak, by się zbliżył
Słyszysz ty ten szum liści i w liści pogwarze
szepty — ?
KURUTA
Wot znaczy? — — Podal stoją straże
i czekają rozkazów.
W. KSIĄŻĘ
Niechaj dzień nie wschodzi.
Kto to przybył — ?
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
I czemuż Książę rozkazy odwleka?
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
Nie wiem. — Ja nie umiem.
W. KSIĄŻĘ
Wyjdź przed front i klnij głośno.
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
Nie rozumiesz — ? Czy słyszysz, co te liście gwarzą?
kopie nogą liście
Szit, szit — szit, szit... szit, te liście marzą.
O czym? — O Wielkim Księciu...? Hej...
KURUTA
wzrusza ramionami
Wszak ci tu Wasza Miłość na czele wojsk stoi. —
Tak gotowi powiedzieć — że Książę się — boi.
W. KSIĄŻĘ
Boi się Wielki Książę nie ludzi, lecz Boga.
Jak dla mnie znajdzie drogę Bóg — tak minie trwoga.
KURUTA
odchodzi
W. KSIĄŻĘ
sam
KURUTA
wracazbliża się do
W. KsięciaW. KSIĄŻĘ
w zaufaniu
Tak te drzewa na wiosnę — pędy puszczą nowe.
Tak teraz jest listopad, niebezpieczna pora.
Zaczęło się to wczoraj — tak wczoraj z wieczora
Od czego się zaczęło — i co to się stało?
Liście spadły, tak drogę zaścieliły całą.
Liście suche, szit, szit...
KURUTA
wzrusza ramionamiodchodzi
W. KSIĄŻĘ
sam
KURUTA
po chwili wracazbliża się do
W. KsięciaW. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
wzrusza ramionami
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
wzrusza ramionami
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
milczy
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
To właśnie — choć patrzy na oczy,
ręce ku czemuś wznosi i jak we śnie kroczy.
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
KURUTA
Lecz właśnie Księżna pani nie da się ubierać
i zrzuca z siebie stroje.
W. KSIĄŻĘ
patrzy wielkimi oczyma
KURUTA
W. KSIĄŻĘ
spostrzegł
JoannęJOANNA
we futrze, półubranawchodzi
PANNY
biegną za nią
W. KSIĄŻĘ
gestem zatrzymuje orszak
JOANNA
nuci
«Mówił ojciec do swej Basi:
biją w tarabany...».
Nie, to nie tak — — tak. — Mars mnie zabiera
na swoje łoże — w miłość.
W. KSIĄŻĘ
otula ją
JOANNA
O czemuś ty się przebudził?! Uciekasz?! —
Stój! — Stój kochanku! — —
wskazuje orszak panien stojący opodal
Patrzaj — to są moje
boginie uskrzydlone. — One swoje stroje
zwinęły; — czyli skrzydła rozchylą nad głowy?
Czyli znowu ulecą? —
jakby powtarzała za kim
jakby mówiła do kogoś
Bądź zdrowy. —
Gdzie ty biegniesz? — Tyś w twoje zwycięstwo uwierzył!
Patrzaj — tyś oszukany!!! — Pożar się rozszerzył!!
Ratuj mnie!! — Miłość moja wiąże cię w niemocy?!
Pusty pałac — ? Jak czarne okropne otchłanie. —
Noc i straszliwa głuchość. — Ulituj się panie!
On odpycha mnie! Pęta miłości mej zrywa!
Ja byłam z tobą — w śnie moim szczęśliwa — —
przytomniejeszeptem
To sen był — — taki był mój sen — tej nocy.
W. KSIĄŻĘ
prowadzi ją ku głębisanie zajeżdżają w głębi
JOANNA
usiada w saniachobok niej usiada jedna z panien
W. KSIĄŻĘ
odszedł od
żonyprzesyła jej z daleka całusa
Żołnierze wprowadzają w głębi konia
GENERAŁ WINCENTY KRASIŃSKI
wchodziSanie z
W. Księżną odjeżdżają
W. KSIĄŻĘ
zapatrzony za odjeżdżającą
W. Księżnąnagle zwraca sięspostrzega
Krasińskiegousiłuje sobie przypomnieć
Prawdali to? — Jest prawda? — Tak. — Pardon. C’est vrai.
Lecz mnie uwierzyć trudno. — Tak już widzę. Chcę.
Ja was każę powiązać!
wpatruje się w
Krasińskiego
Nie — to jest udanie.
Ja was każę powiązać!
KRASIŃSKI
obojętnie
W. KSIĄŻĘ
O polski panie!
Wiązać Was? — —
wpatruje się w
Krasińskiego
Nie. Ja tak was ostawić nie mogę.
Wy buntowni. — Wy, jakoż nie? Tak wy Polacy.
I jakoż wy, wy polscy, wy byliby tacy,
żeby rzucić swą Sprawę — swoją Polskę rzucić
i stać po stronie Cara? — Wy potężni.
Jak ja patrzę się na was tak — że wy orężni,
tak ja blednę. — Wybaczcie przyjacielu, bracie,
ale wy moje wrogi mnie — wy się nie znacie.
Tak wy zdrajce!
KRASIŃSKI
w gniewie
ochłonąłgłosem stłumionym
Wybacz książę.
Wasza Cesarska Mość w obłędzie gada
i nie zważa na cios, gdy ostre słowo pada,
słowo błędu.
W. KSIĄŻĘ
Ja jasno widzę. Ja upadłem.
Upadłem już. — Już w ogniach, hej, pobladłem.
Ja już skończyłem się. A teraz wy gwiazdami.
Tak na was czas — wy nie będziecie z nami.
Nie łudzę się. Nie, nie chcę. Zostaniem wrogowie.
Tak ja was upokorzyć chcę — wy, wy panowie!
Dlaczego jeszcze tu? — Tam miasto się gotuje.
Tam pożar wre. Powstanie? Szał. Wszyscy orężni.
Błyskawice wstrzymali w pędzie — i potężni!
A wy — czemu wy tu? — Tak ja się o was boję.
Wy trupy — — — jeśli ze mną związani w przymierze.
Wy nie wierzycie w Polskę — ? Co? — A ja w nią wierzę!
wpatruje się w
KrasińskiegoKRASIŃSKI
Nie widzi Car, co polską wziął koronę,
że my tam trupów naszych ścielem mosty.
Nie widzi Wielki Książę brat, żeśmy wbrew woli
narodu, co nas woła tam — u jego boku
stanęli, jako mur, co brata chroni
i dzisiaj, gdy nam Bóg na Wolność dzwoni,
my nie o sobie myślim w takiej chwili,
lecz by tej szczędzić krwi, co tam się leje,
gdyście jej tyle w kaźniach roztrwonili,
krwi naszej spodleni złodzieje.
Zginął Potocki, Blumer, Nowicki generał
a przy Potockim byłem ja, kiedy umierał,
gdy śród poległych trupa wyszukano.
Zginął Trębicki, Siemiątkowski zginął.
Ja, Wielki Książę, jeżelim ocalał,
to nie na to, bym honor mój w podłości kalał,
by mnie pod pręgierz bezwstydu stawiano.
Nie macie prawa pytać, Książę, w co ja wierzę.
Pewna, że mnie z podłością nie wiąże przymierze.
oddaje szpadę
W. KSIĄŻĘ
Zostaw ty to! — I waruj tu, jak pies, u moich nóg;
Ha, ha! — Gdy polskie ozwało się serce,
tak ja pokażę wam, kto wasi zdzierce.
Sumienia obrachunek zrobię. Spłacę dług.
Tam, pod pokojami Belwederu, tam w lochu
człowiek jest, od lat kilku zamkniony.
Tak to perła. — Tak ty nie czujesz się zarumieniony
przede mną?!
Tak ty mówisz, że masz serce i czujesz?!
Ty spojrzyj jemu w twarz —
nawołuje
KURUTA
wbiega
W. KSIĄŻĘ
szepce mu do ucha
KURUTA
staje zdumiały
W. KSIĄŻĘ
przynagla gestem
KURUTA
odchodzi
W. KSIĄŻĘ
Skończył się Wielki Książę —
zrywa z piersi gwiazdę i orderydepce nogami
Precz, precz — depcę, gardzę.
To nic — to wszystko dał mi Car. — Nie chcę — nie.
nasłuchuje
Słyszycie — tam — ? Ta noc, jak wicher hula — dmie
W noc taką skonał ojciec mój. — —
nagle trwoży się
krzyczyzasłaniając oczy
to brat — to brat, to brat, to brat, to brat!!
KRASIŃSKI
stoi nieporuszonyw głębi armaty przeciągane przejeżdżająku prawej stronie
W. KSIĄŻĘ
idzie ku
generałowi Krasińskiemuchwyta go za guz munduru na piersiśmieje sięwskazuje w głąb
KRASIŃSKI
patrzy we wskazanym kierunku
W. KSIĄŻĘ
Tak ja tu klejnot mam! — Ja ci pokażę.
wskazuje
WALERIAN ŁUKASIŃSKI
ślepyw łachmanach, w kajdanach na nogach i rękachwchodziprowadzony przez straż
STRAŻ
wiąże
Łukasińskiego do armatyzdejmują mu kajdany z nóg.Słychać dzwony z Warszawy
W. KSIĄŻĘ
idzie ku głębidosiada konia
STRAŻ
oddala się od
ŁukasińskiegoŁUKASIŃSKI
poczuł, że straż już się odeń oddaliła.
I poczuł, że chwila wolności nadeszła,
ta chwila, w której go wiodą;
choć skuty w kajdany,
do działa związany,
to jednak ci jego wrogowie,
jak tchórze tej chwili
zadrżeli, zwątpili —
powietrze czuć swobodą.
I poczuł, że bracia
wzlecieli orłowie,
wzlecieli tam w Warszawie;
że dzwony, co biją,
wieść niosą gloryją,
że wstali bohaterowie.
«Wytrwania! Wytrwania,
o dajże im Boże,
niech siły ich się nie zmarnią.
Bądź srogie więzienie
wieczyste me łoże
i żywot jedyną męczarnią.
Niech wloką, niech wloką,
niech w lochy zakują,
niech sępy żreją me ciało,
by ino tym braciom,
co dzwonią w Warszawie,
zwycięstwo się walki dostało.»
I dłonie przed siebie wyciąga i słucha,
wiew każdy powietrza czuje
i twarz mu się mieni,
w zachwycie jest ducha,
spełnione dzieło zgaduje.
Uklęka — łzy cieką,
pierś łkaniem się wstrząsa,
radością płonie oblicze
i szepce, a trudno mu słowa się wleką,
modlitwy łka tajemnicze:
«O pójdziesz ty kiedyś
mój duchu na gody
za kaźń twą, żywota gorycze.
W tych dzwonach z Warszawy
do ciebie to gońce:...»
Witaj — Jutrzenko — swo—bo—dy — — ,
za to—bą — zba—wie—nia — Słoń—ce.
powstaje
KRASIŃSKI
przesłania twarz dłońmi
W. KSIĄŻĘ
rusza z miejscaRozpoczyna się pochód.