Bianka Rolando Biała książka Czyściec Pieśń trzecia. Przekrzywiony upadek Mieszkam w ściółce leśnej — kreciej z regularnie płaconym ogrzewaniem gdzie wszystkie izolacje cieplne mruczą Ciepło wyściela moje małe schronienia z pluszu, z aksamitu, waty higienicznej Budzę się rano, by co dzień wpieprzać zdrową żywność i żyć w dobrym stylu zrównoważonej diety metafizycznej Nie jestem satanistką biegającą w czarnych rajstopach na głowie ani też kapłanką podcinającą piersi biodra, łabędzią szyję, brązowe nogi na znak, że nie pasują już do nastroju do adwentowej sutanny w tym roku Miało być sterylnie biało, chłodno żeby nikt nie wchodził do mojej pułapki zaprojektowanej na siebie samą Mogłabym ciągle przypudrowywać się spoconą twarz kokainą oblepiać zachowując ten śnieżny odcień bieli prawie nieczłowieczeństwa, diamentowy prawie boski chłód spojrzenia na wszystko Pozbyć się balastu głośnych opowieści wielkiego chrzanienia ze szklanką wina przekomarzania się i oglądania rannych w ramach dobrej nowiny non stop kolor Spokojnie w słonecznych okularach sunę przez dynamicznie rozwijające się przejścia podziemne Skrywana biel kołnierzyka, to nieludzkie bywać tak białym jak śmierć jak bianka Jakże by tu umrzeć, właściwie w jaki sposób? Czy w wielkich cierpieniach oczy przymrużać z bólu iskrzyć się w boleściach pozowanych do obrazu czy odejść łagodnie nieświadomym przesunięcia? Wybierz mi coś właściwego, na mój rozmiar na moje możliwości amatorskiego teatru gestów Przetestuj mnie, czy będę uciekać, czy ulegnę Czy histerycznie będę pozdrawiać całą moją rodzinę rozdając im w spadku kosmyki moich włosów pozostawionych na pożółkłej od lęku poduszce dekorując ją w orientalne wzory swym wiciem? Swobodnie mnie skrusz i połam sobie, jak chcesz Niech wygną się moje ręce, nogi poskładane w porządku alfabetycznym, zrywając nowalijki *piano* Moja śmierć jest biała, onieśmielona sytuacją w której należy całować mocno w usta i patrzeć Moja śmierć w czepku kąpielowym bawi się w umieranie, mrużenie oczu od refleksów w niej Lubi mój kolor, choć w ręku ściska nowe barwniki W dzień mojego przekrzywionego upadku wszystko było przekontrastowane i przesycone Ta woda chlorowana, która była w basenie powodowała niszczenie wszystkich tkanin ich rozdzieranie w niefortunnych miejscach W białym kostiumie siedziałam, oparta o brud Baseny wykopywane na świętą pamiątkę męki Nie chciało mi się wtedy pływać w tym moczu irytowało mnie to ciągłe machanie łapami Ciągle utrzymywać się na powierzchni lustra rwać się do kolejnych oddechów, co wysoko wiszą ciągle walczyć o to bycie między, o to poziomowanie Mimo rezygnacji i zniechęcenia wodną formą relaksu weszłam na pośrednią w wielkości skocznię, między Chciałam zrzucić swe ciało zakostiumowane w dół Lekko odbiłam swój ostatni ciężar, wygięłam się w łuk triumfalny co najmniej, co najwięcej Mój skręcony lot trwał sekundy niefortunne, odliczane Uderzyłam w wystający brzeg sztucznego morza w wykafelkowany skalny klif, wywafelkowany uskok Poczułam długi ból głowy, kręgosłupa, palca u nogi Krzyknęłam z bólu rozbita o chlor, o swoje ciało Mój kręgosłup został złamany na tysiące części które rozbite niestety już do siebie nie pasowały ani ze względu na kształty, ani na motywy na nich Zaczęłam się roztapiać, zgruchotanie czułam chwilę przymknęłam oczy, licząc, że tak wygląda zakończenie mojego skakania do góry w dół, do dołu w górę Ciągnęłam za sobą cielesność wywleczoną Migotliwa podążała ona wciąż za mną próbowała we mnie odnaleźć dawnego właściciela obwąchując mnie, sprawdzając, nie dowierzając Trudno jest zostawić tę kapryśną słodycz po drodze z daleka jeszcze w tylnej szybie samochodu widzieć jak wyje z tęsknoty za tobą i nie rozumie, że to śmierć Przepełniona wodą odzyskuję pełnię przecieku Wtedy otrząśnięto mnie w chłodnym przejściu w korytarzu usłyszałam pytanie i słowa rozwiązane nie byłam w stanie ich uchwycić, mimo wysiłku Nie miałam w sobie jakiegokolwiek zaczepu żadnego przełamania w sobie, skrytej szczeliny Słów tych zrozumieć nie mogłam, skierowanych Przesunięcie smutne odsunęło mnie od siebie Poczułam obietnicę brzegu oddalonego o miliardy miliardy stóp, łokci, zaniedbywanych zgięć Rwałam się, chwytając się czegokolwiek ale wyrzuciłam się sama w szarosrebrny popiół Dziwne, bo byłam przygotowana na zajęcia WF-u miałam na sobie jeszcze ślad po kostiumie idealnie nadającym się do pływania w morzu Strój w cytrynowe pasy niebezpieczeństwa ----- Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, dostępna jest na stronie wolnelektury.pl. Wersja lektury w opracowaniu merytorycznym i krytycznym (przypisy i motywy) dostępna jest na stronie http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/rolando-piesn-trzecia-przekrzywiony-upadek. Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Wolne Lektury. Wszystkie zasoby Wolnych Lektur możesz swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać pod warunkiem zachowania warunków licencji i zgodnie z Zasadami wykorzystania Wolnych Lektur. Ten utwór jest udostępniony na licencji Licencja Wolnej Sztuki 1.3: http://artlibre.org/licence/lal/pl/ Wszystkie materiały dodatkowe (przypisy, motywy literackie) są udostępnione na Licencji Wolnej Sztuki 1.3: https://artlibre.org/licence/lal/pl/ Fundacja Wolne Lektury zastrzega sobie prawa do wydania krytycznego zgodnie z art. Art.99(2) Ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych. Wykorzystując zasoby z Wolnych Lektur, należy pamiętać o zapisach licencji oraz zasadach, które spisaliśmy w Zasadach wykorzystania Wolnych Lektur: https://wolnelektury.pl/info/zasady-wykorzystania/ Zapoznaj się z nimi, zanim udostępnisz dalej nasze książki. Tekst opracowany na podstawie: Bianka Rolando, Biała książka, Wydawnictwo Święty Wojciech, Poznan 2009. Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyfrowa wykonana przez fundację Nowoczesna Polska z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów autora. Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromańska, Aleksandra Kopeć, Paweł Kozioł, Jan Szejko.