Spis treści
-
Tom drugi
-
Rozdział I.
Powrót
- Rozdział II. Poszukiwanie środków na wyprawę
- Rozdział III. Milady
- Rozdział IV. Anglicy i Francuzi
- Rozdział V. Obiad u prokuratora
- Rozdział VI. Subretka i pani
- Rozdział VII. Umundurowanie Aramisa i Portosa
- Rozdział VIII. W nocy wszystkie koty są szare
- Rozdział IX. Marzenia o zemście
- Rozdział X. Tajemnica milady
- Rozdział XI. Umundurowanie Atosa
- Rozdział XII. Zjawisko
- Rozdział XIII. Odmowa
- Rozdział XIV. Oblężenie La Rochelle
- Rozdział XV. Wino andegaweńskie
- Rozdział XVI. Oberża „Pod Czerwonym Gołębnikiem”
- Rozdział XVII. Pożytek z luftów pieca
- Rozdział XVIII. Scena małżeńska
- Rozdział XIX. Bastion świętego Gerwazego
- Rozdział XX. Narada muszkieterów
- Rozdział XXI. Interesy familijne
- Rozdział XXII. Zrządzenie losu
- Rozdział XXIII. Rozmowa brata z siostrą
- Rozdział XXIV. Baczność, panowie!
- Rozdział XXV. Pierwszy dzień niewoli
- Rozdział XXVI. Drugi dzień niewoli
- Rozdział XXVII. Trzeci dzień niewoli
- Rozdział XXVIII. Czwarty dzień niewoli
- Rozdział XXIX. Piąty dzień niewoli
- Rozdział XXX. Scena z tragedii klasycznej
- Rozdział XXXI. Ucieczka
- Rozdział XXXII. Co się działo w Portsmouth 21 sierpnia 1628 roku?
- Rozdział XXXIII. We Francji
- Rozdział XXXIV. Klasztor karmelitek w Béthune
- Rozdział XXXV. Dwie odmiany szatanów
- Rozdział XXXVI. Kropla przepełniająca czarę
- Rozdział XXXVII. Człowiek w czerwonym płaszczu
- Rozdział XXXVIII. Wyrok
- Rozdział XXXIX. Śmierć milady
- Rozdział XL. Zakończenie
- Epilog
- Alkohol: 1
- Ambicja: 1
- Bijatyka: 1
- Bohaterstwo: 1
- Bóg: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Broń: 1
- Burza: 1
- Chciwość: 1
- Cierpienie: 1
- Cnota: 1 2
- Czas: 1 2 3
- Człowiek: 1 2 3
- Czyn: 1
- Dar: 1
- Diabeł: 1
- Dobro: 1 2
- Dusza: 1
- Dwór: 1
- Dziecko: 1
- Fałsz: 1
- Filozof: 1
- Głód: 1
- Głupiec: 1
- Głupota: 1
- Gniew: 1
- Gra: 1 2 3
- Grzech: 1 2
- Handel: 1 2
- Hańba: 1
- Historia: 1
- Jedzenie: 1 2 3
- Kara: 1 2 3 4
- Karczma: 1 2
- Kat: 1 2 3 4 5 6
- Klejnot: 1 2
- Kłamstwo: 1 2
- Kłótnia: 1
- Kobieta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
- Kobieta demoniczna: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4 5
- Koń: 1 2 3 4 5 6
- Krew: 1
- Król: 1
- Ksiądz: 1 2 3 4
- Kuchnia: 1
- Kuszenie: 1
- Lekarz: 1 2
- List: 1 2 3
- Los: 1
- Mężczyzna: 1 2 3
- Miłosierdzie: 1
- Miłość: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Miłość niespełniona: 1 2 3 4
- Młodość: 1 2 3
- Modlitwa: 1 2 3
- Morderstwo: 1
- Morze: 1
- Nadzieja: 1
- Natura: 1
- Nauczyciel: 1
- Niebezpieczeństwo: 1 2 3
- Niebo: 1
- Nienawiść: 1 2 3
- Noc: 1 2
- Nuda: 1 2
- Odwaga: 1 2 3
- Oko: 1
- Pan: 1 2 3
- Pieniądz: 1 2 3 4 5 6
- Piętno: 1 2 3 4
- Pijaństwo: 1 2 3 4
- Piorun: 1
- Plotka: 1
- Pocałunek: 1
- Pochlebstwo: 1
- Podróż: 1
- Podstęp: 1 2
- Poeta: 1 2 3 4 5
- Pogrzeb: 1
- Pojedynek: 1 2
- Pozycja społeczna: 1 2
- Pożądanie: 1
- Praca: 1 2
- Próżność: 1 2
- Przyjaźń: 1 2 3 4
- Przysięga: 1 2
- Przywódca: 1 2 3
- Pustynia: 1
- Religia: 1 2 3 4 5 6 7
- Rodzina: 1
- Rozstanie: 1
- Samobójstwo: 1 2 3 4
- Samotnik: 1
- Sąd: 1
- Sen: 1
- Sędzia: 1
- Siła: 1
- Słońce: 1
- Sługa: 1 2 3 4
- Spotkanie: 1 2
- Starość: 1
- Strach: 1
- Strój: 1
- Szaleństwo: 1 2 3 4 5 6 7
- Szantaż: 1
- Szczęście: 1 2
- Szlachcic: 1 2
- Szpieg: 1
- Śmierć: 1 2 3 4 5 6 7
- Tajemnica: 1 2
- Trucizna: 1 2 3
- Trup: 1 2 3
- Ucieczka: 1
- Uroda: 1 2 3 4 5 6 7
- Wdowa: 1
- Wierność: 1
- Więzienie: 1 2
- Więzień: 1 2 3 4 5 6 7
- Wina: 1
- Wino: 1 2
- Władza: 1 2
- Woda: 1
- Wojna: 1 2 3 4
- Wolność: 1 2
- Wspomnienia: 1
- Zabawa: 1
- Zbrodnia: 1
- Zbrodniarz: 1
- Zemsta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Zesłaniec: 1
- Zima: 1
- Żołnierz: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Życie jako wędrówka: 1
Trzej muszkieterowietłum. nieznany
Tom drugi
Rozdział I. Powrót
1Zwierzenia Atosa oszołomiły d'Artagnana.
2Ale w tym połowicznym odkryciu pozostało dużo niejasnych stron.
3Po pierwsze, pochodziło ono z ust pijanego, a uczynione zostało człowiekowi, któremu nieźle zakręciło się w głowie, a jednak, pomimo wspomnień zmąconych wyziewami paru butelek burgunda, d'Artagnan, przebudziwszy się nazajutrz rano, miał każde słowo Atosa w pamięci, jak gdyby wyryło mu się w umyśle.
4Te wątpliwości pobudziły w nim tym większe pragnienie zdobycia jakiejś pewności, poszedł do przyjaciela z zamiarem rozpoczęcia wczorajszej rozmowy.
5Zastał Atosa zupełnie trzeźwego, co znaczy najprzebieglejszego i najbardziej nieprzeniknionego z ludzi.
6Atos nawet, uścisnąwszy mu rękę, sam uprzedził jego myśl.
7— Byłem wczoraj okrutnie pijany, drogi d'Artagnanie — rzekł — czuję to jeszcze dziś po kołowatym języku i przyśpieszonym pulsie. Założyłbym się, że powiedziałem tysiące niedorzeczności.
8To mówiąc, spojrzał bystro na przyjaciela, co tegoż mocno zmieszało.
9— Gdzież tam — odparł d'Artagnan — o ile przypominam sobie, nic nadzwyczajnego nie mówiłeś.
10— Zadziwiasz mnie! Zdawało mi się, żem najsmutniejszą historię opowiadał.
11I patrzył na młodzieńca, jak gdyby pragnął mu zajrzeć na dno serca.
12— Na honor!… — odparł d'Artagnan. — Byłem widocznie pijany bardziej niż ty, skoro nic sobie nie przypominam.
13Atos nie zadowolił się tym i kontynuował:
14Pijaństwo, Alkohol— Uważałeś zapewne, mój drogi, że ilu jest ludzi, tyle rodzajów pijaństwa, smutnego lub pełnego wesołości. Mnie upojenie doprowadza do smutku i niech mi tylko raz zakręci się w głowie, napada mnie mania opowiadania ponurych bajek, którą moja głupia mamka wraziła mi w pamięć. To moja wada, wada główna, wyznaję… lecz pominąwszy ją, dobry ze mnie pijak.
15Atos mówił to w sposób tak naturalny, że d'Artagnan poczuł się zachwiany w swoim przekonaniu.
16— A!… Rzeczywiście było tak — począł młodzieniec, usiłując pochwycić prawdę — przypominam sobie, jakby sen jaki, że mówiliśmy o wisielcach.
17— A widzisz! — rzekł Atos, siląc się na śmiech pomimo bladości, jaka pokrywała jego twarz. — Byłem tego pewny, wisielcy to moja zmora.
18— Tak, tak, przypominam sobie teraz. Tak, była mowa… zaczekaj… była mowa o kobiecie.
19— Patrzaj — odrzekł Atos, zieleniejąc prawie — to moja zwykła bajka o blondynce, a kiedy ją opowiadam, jestem pijany jak bela.
20— Tak, tak samo — ciągnął d'Artagnan — historia o blondynce, wysokiej, pięknej, z niebieskimi oczami.
21 22— Przez jakiegoś wielkiego pana, którego znasz — ciągnął d'Artagnan, bystro patrząc na Atosa.
23— Jakże to łatwo skompromitować człowieka, gdy nie zdajemy sobie sprawy z tego, co mówimy — odrzekł Atos, wznosząc ramiona jakby z politowaniem nad samym sobą. — Nie chcę więcej zaprószać sobie głowy, d'Artagnanie, to nader brzydkie przyzwyczajenie.
24 25Nareszcie Atos, nagle zmieniając tok rozmowy, wyrzekł:
26— Ale dziękuję ci za konia, którego przyprowadziłeś dla mnie.
27— Podoba ci się? — zapytał d'Artagnan.
28— Podoba, lecz nie jest to koń do ciężkich trudów.
29— Mylisz się. Ujechałem na nim sześć mil w niespełna półtorej godziny, a wyglądał tak, jak gdyby tylko obiegł plac Saint-Sulpice.
30 31 32 33 34— Wstałem dziś o szóstej, ty spałeś jak zabity, a ja nie miałem co robić. Czułem się całkiem przytępiony wczorajszą pijatyką; udałem się do sali i spostrzegłem jednego z naszych Anglików targujących się z handlarzami koni, ponieważ jego wierzchowiec zdechł wczoraj. Podszedłem do niego, a widząc, że daje sto pistoli za przepalonego bułanka[1], na Boga, mój panie, mówię do niego: „Ja mam także konia na sprzedanie”.
35„I bardzo ładnego nawet — rzekł — widziałem go wczoraj, trzymał go pachołek pańskiego przyjaciela”.
36„Czy pan sądzisz, że wart jest sto pistoli?”
37„O!… Tak, ale czy pan się zgodzisz oddać mi go w tej cenie?”
38„Nie, lecz mogę postawić go na stawkę”.
39 40 41 42 43Stało się, jak się rzekło, i przegrałem konia. Ale i to dobre — ciągnął dalej Atos — że odegrałem czaprak.
44 45 46— Rozumie się, że jeżeli mam ci powiedzieć prawdę — odparł d'Artagnan — koń ten miał służyć do wyróżnienia nas kiedyś w bitwie; był to dar, pamiątka. Źle zrobiłeś, Atosie.
47— E!… Mój drogi, postaw się w moim miejscu; nudziłem się śmiertelnie. A zresztą, na honor, nie lubię koni angielskich. Słuchaj!… Jeżeli chodzi tylko o to, aby przez kogoś zostać poznanym, w takim razie siodło wystarczy; jest ono niepospolite. A co do konia, znajdzie się jakaś wymówka na usprawiedliwienie jego zniknięcia. Cóż, u diabła! Koń także jest śmiertelny; dajmy na to, był nosaty[2] albo parszywy[3].
48D'Artagnan nie rozpogodził się bynajmniej.
49— Przykro mi mocno, że tak bardzo ci chodzi o te bydlęta, gdyż to jeszcze nie koniec mego opowiadania.
50 51— Przegrawszy mojego konia, dziewięć przeciw dziesięciu, patrz, co za los! przyszła mi myśl postawić twojego.
52— Spodziewam się jednak, że poprzestałeś na tej myśli?
53— Wcale nie, wprowadziłem ją w czyn natychmiast.
54— Otóż masz!… — zawołał przestraszony d'Artagnan.
55 56 57— Twojego; siedem przeciw ośmiu, o jeden punkt, znasz przysłowie.
58— Atosie, tyś nie przy zdrowych zmysłach, przysięgam!
59— Mój drogi, wczoraj trzeba mi było to mówić, kiedy opowiadałem głupie historie, a nie dziś. Przegrałem go więc z całym rynsztunkiem.
60 61— Posłuchaj, ty nic nie wiesz, ze mnie gracz byłby znakomity, gdybym nie był uparty. Zapędzam się tak samo jak przy piciu, zapędziłem się, więc…
62— Lecz o cóż już grać mogłeś, skoro nic ci nie pozostało?
63— O!… Mój przyjacielu, pozostawał nam jeszcze diament, migocący na twoim palcu, zauważyłem go wczoraj.
64— Ten diament? — zawołał d'Artagnan, z żywością dotykając pierścienia.
65— A jako znawca, ponieważ miałem podobne w domu, oceniłem go na tysiąc pistoli.
66— Spodziewam się — rzekł d'Artagnan poważnie, ledwie żywy z przerażenia — iż nie wspomniałeś o nim.
67— Przeciwnie, mój drogi. Ten diament pozostał naszą ostatnią ucieczką. Dzięki diamentowi mogłem odegrać uprząż i nasze konie, a nadto pieniądze na drogę.
68— Atosie, przerażasz mnie! — wykrzyknął d'Artagnan.
69— Wspomniałem więc o tym diamencie mojemu partnerowi, który i jego uwagę zwrócił. Co, u diabła, znowu, mój drogi, nosisz na palcu gwiazdę niebieską i chcesz, żeby jej nikt nie widział! Czyste niepodobieństwo!
70— Kończ, mój drogi, kończ! — przerwał mu d'Artagnan. — Bo, daję słowo, twój spokój o śmierć mnie przyprawi.
71— Podzieliliśmy więc ten klejnot na dziesięć części, po sto pistoli każda.
72— A! Drwisz sobie, aby mnie wypróbować? — odezwał się d'Artagnan, którego gniew poczynał chwytać za czuprynę jak Minerwa[4] Achillesa w Iliadzie.
73— Ja wcale nie żartuję, do licha! Chciałbym cię na moim miejscu widzieć! PijaństwoDwa tygodnie już jak nie oglądałem ludzkiej twarzy i zbydlęciałem w zetknięciu z butelkami.
74— To wcale nie powód, żeby przegrywać mój diament! — odpowiedział d'Artagnan, zaciskając pięść kurczowo.
75— Posłuchajże do końca. Dziesięć części po sto pistoli każda w dziesięciu stawkach bez rewanżu. Przegrałem wszystko w trzynastu pociągnięciach, w trzynastu: liczba trzynaście była mi zawsze fatalna, było to 13 lipca, kiedy…
76— Do wszystkich diabłów! — krzyknął d'Artagnan, zrywając się od stołu. Historia dzisiejsza zatarła wczorajszą w jego pamięci.
77— Cierpliwości — przemówił Atos — jeszcze nie koniec. Anglik jest dziwak, widziałem go rozmawiającego z Grimaudem, a Grimaud mnie ostrzegł, że robił mu propozycję przyjęcia służby u niego. Daję Grimauda na stawkę, milczącego Grimauda, podzielonego na dziesięć części.
78— Na dobitek[5]!… — rzekł d'Artagnan, mimowolnie wybuchając śmiechem.
79— Grimauda we własnej jego osobie, rozumiesz! I dziesięcioma częściami Grimauda, który niewart oberżniętego dukata, odgrywam diament. CnotaPowiedz teraz, że upór nie jest cnotą.
80— To pocieszne, na honor! — zawołał d'Artagnan, trzymając się za boki ze śmiechu.
81— Pojmujesz, że gram, dopóki czuję wenę. Zaczynam na nowo grać o diament!
82— Idź do diabła! — odezwał się d'Artagnan, na nowo się zachmurzając.
83— Odegrałem już twoją uprząż, potem konia twego, następnie mojego i znowu przegrałem. Potem znowu odbiłem twoją uprząż i moją. Na tym stanęliśmy. Pysznie się udało, toteż nie puszczałem się dalej.
84D'Artagnan odetchnął, jakby mu ratusz zdjęto z piersi.
85— Więc diament pozostaje przy mnie? — zapytał nieśmiało.
86— Nietknięty! A w dodatku uprzęże naszych bucefałów[6].
87— Lecz na cóż nam się przydadzą bez koni?…
88— Mam ja na nie pewne zamiary.
89 90— Słuchaj, ty nie grałeś już od dawna?
91— I nie mam najmniejszej chęci.
92— Nie należy się niczego wyrzekać. Nie grałeś od dawna, jak mówiłem, to musisz mieć szczęśliwą rękę.
93 94— Otóż Anglik z towarzyszem są tutaj jeszcze. Zauważyłem, że żal im bardzo uprzęży. Tobie widocznie zależy na koniu. Na twoim miejscu stawiłbym uprząż o niego.
95— Nie będzie chciał tak małej stawki jak jedna uprząż.
96— Stawiaj dwie! Ja nie jestem taki jak ty samolub.
97— Doprawdy?… — zapytał zachwiany d'Artagnan. Tak dalece pewność Atosa poczęła się bezwiednie i jemu udzielać.
98— Wygrasz od razu, daję słowo uczciwości.
99— Bo widzisz, skoro straciliśmy konie, chciałbym niezmiernie utrzymać się choć przy uprzęży.
100— W takim razie postaw diament.
101— O! To zupełnie co innego; nigdy, przenigdy.
102— Diabli nadali! Zaproponowałbym ci dać Plancheta na stawkę.
103— Ja wolę stanowczo nic już nie ryzykować.
104— Szkoda… — rzekł ozięble Atos. — Ten Anglik jest wypchany pistolami. E! Co tam!… Raz jeden spróbuj, jeden raz, to niedługo potrwa.
105 106 107 108 109— Niech będzie jeden raz — przystał d'Artagnan.
110Atos puścił się na poszukiwanie Anglika i zastał go w stajni, przyglądającego się uprzęży okiem pożądliwości. Dobrze się trafiło. Postawił mu swoje warunki: dwa rzędy przeciw jednemu koniowi albo sto pistoli, do wyboru. Anglik namyślił się szybko: rzędy mogły być warte trzysta pistoli, przyjął stawkę.
111D'Artagnan z drżeniem rzucił kości — padły na trójkę; jego bladość przeraziła Atosa, ale powiedział tylko:
112— Nietęgi rzut, towarzyszu mój; będziesz pan miał konie z pełnym rzędem.
113Triumfujący Anglik nie troszczył się nawet, by zamieszać kości, tak pewny był zwycięstwa.
114D'Artagnan odwrócił się, chcąc ukryć zły humor.
115— No, no, patrzcie — odezwał się Atos z właściwym sobie spokojem — niezwykły rzut, w moim życiu tylko cztery takie widziałem… dwa asy!
116Anglik spojrzał i zdziwił się, d'Artagnan spojrzał i uniósł się radością.
117— Tak — ciągnął dalej Atos — tylko cztery razy: jeden u pana de Créquy; drugi u mnie, na wsi, w moim zamku… kiedy jeszcze miałem zamek; a trzeci u pana de Tréville, czym w podziw nas wprawił; czwarty raz, nareszcie, padł na mnie w szynkowni i przegrałem sto luidorów i kolację.
118— Pan zatem odbiera swojego konia? — odezwał się Anglik.
119 120 121— Nasze warunki tak opiewały, zechciej pan sobie przypomnieć.
122— Prawda. Koń będzie zwrócony pańskiemu służącemu.
123— Chwilkę, panowie — odezwał się Atos — za pozwoleniem, mam słówko do powiedzenia mojemu przyjacielowi.
124 125Atos pociągnął d'Artagnana na stronę.
126— Czego chcesz ode mnie, kusicielu?! — przemówił d'Artagnan. — Każesz mi grać jeszcze, wszak tak?
127— Nie, chcę tylko, abyś się zastanowił.
128 129Gra, Pieniądz, Koń— Odbierasz konia, prawda?
130 131— To źle, ja wziąłbym sto pistoli. Wiesz przecie, że postawiłeś rzędy przeciw koniowi lub sto pistoli, do wyboru.
132 133 134 135— Źle robisz, mówię ci. Co po koniu na nas dwóch, nie mogę przecież usiąść za tobą, wyglądalibyśmy jak dwaj synowie Aymona[7] po stracie swego brata. Nie możesz także poniżać mnie, paradując konno, gdy ja będę dreptał pieszo. Ja bym nie wahał się ani chwilki i wziąłbym sto pistoli. I potrzebujemy pieniędzy na powrót do Paryża.
136— Mnie o konia chodzi, Atosie.
137— Źle robisz, bracie. Koń może się poślizgnąć, zakuleć, zbić kolana, jeść u żłobu, gdzie jadły konie nosate, i już po koniu, czyli po stu pistolach; konia żywić musi właściciel, gdy tymczasem pieniądze właściciela żywią.
138 139— Na koniach naszych pachołków, do kata! Z miny i czupryny każdy pozna, że jesteśmy ludzie znakomici.
140— Piękna mi mina na podjezdkach, gdy Aramis i Portos będą się pysznić swoimi rumakami.
141— Aramis!… Portos!… — zawołał Atos i począł się śmiać okropnie.
142— Co takiego? — zapytał d'Artagnan, nie mogąc zdać sobie sprawy z tej wesołości.
143— No, no, skończymy już raz — rzekł Atos.
144 145— Moim zdaniem należy wziąć sto pistoli, d'Artagnanie, z tą setką będziemy ucztować do końca miesiąca. Bo widzisz, jesteśmy strudzeni, dobrze będzie trochę wypocząć.
146— Ja mam wypoczywać?!… Nie, Atosie, jak tylko stanę w Paryżu, puszczam się na poszukiwanie tej nieszczęśliwej kobiety.
147— Słuchaj! Czy sądzisz, że koń tak dalece ci się przyda, jak brzęczące luidory w ręku?! Bierz sto pistoli, bracie, bierz.
148D'Artagnan czekał tylko okazji, ażeby się dać nakłonić. Ostatnia była wystarczająca. Zresztą, opierając się dłużej, mógł być posądzony przez Atosa o samolubstwo. Zgodził się więc i wziął sto pistoli, które mu Anglik wyliczył natychmiast.
149Zabrano się do odjazdu. Podpisanie ugody pokojowej kosztowało sześć pistoli, nie licząc w to starego konia Atosa. Panowie wsiedli na podjezdki pachołków, zaś Planchet i Grimaud puścili się pieszo z siodłami na głowach.
150Jakkolwiek nietęgie konie mieli nasi kawalerzyści, wyprzedzili jednak swą służbę i stanęli w Crèvecoeur.
151Z daleka spostrzegli Aramisa w melancholijnej pozie, wspartego na oknie i zapatrzonego w mgliste widnokręgi.
152— Hola! Aramis!… Co tam robisz, u diabła? — zawołali na niego dwaj przyjaciele.
153— A! To wy!… — odpowiedział, jak ze snu zbudzony, młodzieniec. — Kondycja ludzka, KońDumałem właśnie nad znikomością dóbr tego świata, a mój koń angielski, oddalający się i niknący w obłoku pyłu, był mi żywym obrazem nietrwałości rzeczy ziemskich. Życie samo da się streścić w tych trzech słowach: Erat, est, fuit[8].
154— Cóż to ma znaczyć? — zapytał d'Artagnan, poczynając domyślać się prawdy.
155— To ma znaczyć, że dałem się w targu oszwabić[9]: sześćdziesiąt luidorów za konia, który tak chodzi, że truchtem może zrobić trzy mile na godzinę.
156D'Artagnan i Atos wybuchnęli śmiechem.
157— Drogi d'Artagnanie — rzekł Aramis — nie miej do mnie urazy, proszę, potrzeba mi pieniędzy; wreszcie ja pierwszy ponoszę karę, ten handlarz infamis[10] obdarł mnie najmniej na pięćdziesiąt luidorów. Wy, co innego, dobrze się rządzicie! Jedziecie na podjezdkach waszych pachołków, a luzem prowadzić każecie wasze paradne konie, powolutku, z odpoczynkami.
158Jednocześnie wóz towarowy, który zarysowywał się od pewnego czasu na drodze z Amiens, zatrzymał się, a Grimaud i Planchet wygramolili się z niego z siodłami na głowach.
159Wóz powracał do Paryża próżny, a dwaj pachołkowie w zamian za gaszenie pragnienia, na które cierpiał woźnica, zostali przez niego podwiezieni.
160— A to znowu co?… — odezwał się Aramis, widząc, co się święci. — Siodła tylko?…
161— Zrozumiałeś teraz?… Co? — podchwycił Atos.
162— Moi drodzy, to słowo w słowo jak ja. Przeczuciem tylko zachowałem uprząż. Hola, Bazin! Połóż tu mój nowy rząd z siodłem razem z siodłami panów.
163— Cóżeś zrobił ze swoimi klechami? — zagadnął d'Artagnan.
164— Zaprosiłem ich na obiad; mają tu wyborne wina, mówiąc nawiasem. Spoiłem ich należycie; proboszcz zabronił mi zrzucenia munduru, a jezuita prosił mnie na wszystko, żeby ułatwić mu wstąpienie do muszkieterów.
165— Bez napisania rozprawy! — zawołał d'Artagnan.
166Poeta— Od tego czasu — ciągnął Aramis — życie mi błogo upływa. Zacząłem pisać poemat wierszem jednosylabowym; dosyć to trudne, lecz na trudnościach polega zasługa wszelkiej rzeczy. Treść jest światowa; przeczytam wam pieśń pierwszą, składa się ona z czterystu wierszy, a czytanie trwa zaledwie minutę.
167— Słowo ci daję, Aramisie — odezwał się d'Artagnan, który na równi z łaciną nienawidził wierszy — połącz krótkość z trudnością, a możesz być pewny, że twój poemat będzie posiadać dwie zasługi.
168— Przy tym — prawił dalej Aramis — zobaczycie, ile w nim szlachetnej namiętności. Hejże! Przyjaciele, powracamy do Paryża. Brawo! Jadę, zobaczymy naszego Portosa, wybornie. Nie uwierzycie, jak mi tego olbrzymiego głuptasa brakowało! On by za królestwo nie sprzedał swego konia. Chciałbym go już na nim widzieć. Pewny jestem, że będzie wyglądał na Wielkiego Mogoła[11].
169Dali koniom wytchnąć przez godzinę; Aramis zapłacił rachunki, Bazina wpakował na wóz z jego towarzyszami i wyruszyli, aby się połączyć z Portosem.
170Zastali go na nogach, nie tak bladego jak za pierwszymi odwiedzinami d'Artagnana, i stół zastawiony na czterech, chociaż on sam jeden był tylko; na stole nęciły mięsiwa ponętnie przyprawione, wina wyborne i pyszne owoce.
171— A! Towarzysze mili — zawołał, biegnąc na ich spotkanie — przybywacie w porę, siadałem właśnie do zupy, proszę was na obiad, panowie.
172— Oho! — odezwał się d'Artagnan. — Tych butelek Mousqueton nie chwytał na lasso, przy tym cielęcina szpikowana, polędwica wołowa…
173— Odżywiam się, odżywiam — odparł Portos — nic tak nie osłabia jak te diabelskie zwichnięcia. Czyś ty zwichnął sobie kiedyś cokolwiek, Atosie?
174— Nigdy. Przypominam sobie tylko, że w owej utarczce przy ulicy Férou takie cięcie dostałem, że po przeszło dwóch tygodniach czułem je jak świeże.
175— Czyż podobna, aby ten obiad był tylko dla ciebie, Portosie? — rzekł Aramis.
176— Nie — odparł tenże — oczekiwałem pewnych panów z sąsiedztwa, którzy kazali mi oznajmić przed chwilą, że nie przybędą. Zastąpicie ich, a ja nic na zamianie nie stracę. Hola! Mousqueton! Podaj stołki i drugie tyle butelek.
177Jedzenie, Koń— Czy wiecie, co my tu jemy?… — zagadnął Atos po upływie kilku minut.
178— Do licha! — odparł d'Artagnan. — Cielęcinę nadziewaną karczochami.
179— A ja comber z jagnięcia — rzekł Portos.
180— A ja potrawę z drobiu — odezwał się Aramis.
181— Mylicie się, panowie — odrzekł poważnie Atos — jecie koninę.
182— Co mówisz?! — zawołał d'Artagnan.
183— Koninę — odezwał się Aramis z obrzydzeniem.
184 185— Tak, koninę!… Nieprawdaż Portosie, że jemy koninę? I nawet może z czaprakiem!
186— Nie, panowie, czaprak zachowałem — rzekł Portos.
187— Na uczciwość, wszyscyśmy siebie warci — rzekł Aramis — ktoś by myślał, że się umówiliśmy.
188— Cóż chcecie — ozwał się Portos — ten koń zawstydzał moich gości, nie chciałem więc ich poniżać!
189— Zresztą, twoja księżna nie powraca z wód, wszak się nie mylę? — odparł d'Artagnan.
190— Nie powraca — rzekł Portos. — Daję wam słowo, gubernator tutejszy, szlachcic dostojny, który miał być dzisiaj u mnie na obiedzie, tak pragnął tego konia, że mu go nareszcie dałem.
191— Dałeś? — zawołał d'Artagnan.
192— O! Boże! Dałem! Tak się to mówi! — rzekł Portos. — Wart był z pewnością sto pięćdziesiąt luidorów, a ten kutwa nie chciał dać więcej ponad osiemdziesiąt.
193 194 195— Zauważcie, panowie — ozwał się Atos — że jeden Portos z nas wszystkich zrobił najlepszy interes.
196Wtedy dopiero nastąpiły wybuchy śmiechu, które zmieszały biednego Portosa, lecz wkrótce wytłumaczono mu przyczynę tej wesołości, którą według zwyczaju podzielił bardzo głośno.
197— W ten sposób wszyscy jesteśmy przy groszu.
198— Tylko nie ja — ozwał się Atos — wino hiszpańskie Aramisa tak mi przypadło do smaku, że kazałem wpakować sześćdziesiąt butelek razem ze sługami do furgonu[12]; wysupłałem się więc do szczętu.
199— A ja — rzekł Aramis — wyobraźcie sobie, do ostatniego grosza wydałem na kościoły w Montdidier i jezuitów w Amiens. Miałem wreszcie pewne zobowiązania, których musiałem dotrzymać; msze zamówione za was, panowie, i za mnie, które, gdy zostaną odprawione, bez wątpienia bardzo nam pomogą.
200Lekarz— Czy myślicie, panowie, że moje zwichnięcie nic mnie nie kosztowało? Nie licząc już rany Mousquetona, dla której zmuszony byłem dwa razy dziennie sprowadzać chirurga, a ten kazał sobie płacić podwójnie za każdą wizytę pod pozorem, że ten błazen Mousqueton pozwolił wpakować sobie kulę w takie miejsce, które aptekarzom tylko pokazywać można. Zapowiedziałem mu też srogo, aby odtąd nie ważył się ranić w takie części ciała.
201— No, no — rzekł Atos, zamieniając uśmiech porozumienia z d'Artagnanem i Aramisem — widzę, że postępowałeś z biedakiem arcywspaniale, tak jak na dobrego pana przystoi.
202— Krótko mówiąc — ciągnął dalej Portos — po zapłaceniu kosztów pozostanie mi jeszcze jakieś trzydzieści talarów.
203— A mnie dziesięć pistoli — dorzucił Aramis.
204— Ho! Ho! — odezwał się Atos. — Zdaje się, że jesteśmy krezusami. A tobie, d'Artagnanie, co tam pozostało ze stu pistoli?
205— Z moich stu pistoli? Najpierw pięćdziesiąt z nich dałem tobie.
206 207 208— A! Prawda, przypominam sobie.
209— Następnie sześć zapłaciłem w oberży.
210— Co za bydlę z tego oberżysty! Po co było mu płacić?
211 212— Zanadto jestem dobry, co prawda. Zatem po zamknięciu rachunku?…
213— Pozostaje mi dwadzieścia pięć pistoli.
214— A ja — dodał Atos, wyciągając garstkę drobnych z kieszeni — ja…
215 216— Lub tak niewiele, na uczciwość, że nie warto tego liczyć.
217— A teraz obliczmy, co mamy razem. Portos?
218 219 220 221 222 223— To czyni razem? — zagadnął Atos.
224— Czterysta siedemdziesiąt pięć liwrów! — rzekł d'Artagnan, mocny w arytmetyce jak drugi Archimedes.
225— Po przybyciu do Paryża pozostanie nam jeszcze całe czterysta — odezwał się Portos — nie licząc rzędów na konie.
226— A skąd wziąć konie do szeregu? — wtrącił Aramis.
227— Wielka rzecz!… Z czterech podjezdków pachołków naszych zrobimy dwa pańskie wierzchowce, które ciągnąć będziemy na losy; czterysta liwrów wystarczy na połowę konia dla jednego z tych, co pozostaną pieszo; nareszcie, wyskrobki ze wszystkich kieszeni złożymy d'Artagnanowi, on ma szczęśliwszą rękę, pójdzie grać do pierwszej lepszej szulerni[13] i sprawa skończona!…
228— Jedzmy, bo stygnie — zawołał Portos.
229Przyjaciele, spokojni o przyszłość, oddali hołd posiłkowi, którego resztki pozostawili Mousquetonowi, Bazinowi, Planchetowi i Grimaudowi.
230Stanąwszy w Paryżu, d'Artagnan zastał u siebie list od pana de Tréville oznajmiający, iż zgodnie z jego żądaniem król udziela mu łaskawego zezwolenia na wstąpienie do muszkieterów.
231Ponieważ było to najgorętszym pragnieniem d'Artagnana, rozumie się, poza odnalezieniem pani Bonacieux, rozradowany pobiegł do kolegów, z którymi rozstał się przed półgodziną, i zastał ich smutnych i wielce roztargnionych.
232Zgromadzili się u Atosa dla narady, co oznaczało jakieś nader ważne okoliczności.
233Pan de Tréville kazał ich zawiadomić, że niezłomnym zamiarem Jego Królewskiej Mości jest rozpoczęcie kroków wojennych 1 maja; należało więc niezwłocznie się umundurować.
234Czterech filozofów patrzyło na siebie w osłupieniu; pod względem karności wojskowej nie było żartów z panem de Tréville.
235— A ile na to potrzeba? — odezwał się d'Artagnan.
236— O!… Nie ma co gadać — zabrał głos Aramis — obliczyliśmy już ze sknerstwem iście spartańskim[14], a każdemu z nas potrzeba tysiąc pięćset liwrów.
237— Cztery razy po tysiąc pięćset czyni sześć tysięcy — rzekł Atos.
238— Mnie się zdaje — rzekł d'Artagnan — że wystarczy po tysiącu na każdego; co prawda, mówię nie jak Spartanin[15], lecz jak notariusz…
239Słowo „notariusz” ocknęło Portosa.
240— Czekajcie, przychodzi mi pomysł do głowy — zawołał.
241— I to coś znaczy; ja nie mam go ani cienia — odezwał się Atos ozięble — a d'Artagnan oszalał ze szczęścia, że przynależy do nas. Tysiąc liwrów!… Oświadczam, że na mnie samego potrzeba dwóch tysięcy.
242— Cztery razy dwa jest osiem — odezwał się Aramis. — Musimy więc mieć osiem tysięcy liwrów na nasze przybory, wprawdzie siodła już mamy.
243— A nadto — rzekł Atos, czekając, aż d'Artagnan idący do pana de Tréville z podziękowaniem zamknie drzwi za sobą — a nadto pyszny diament, który świeci u naszego druha. Co, u diabła! Jest nazbyt dobrym kolegą, aby swoich braci opuścił w potrzebie, kiedy sam nosi na środkowym palcu okup królewski.
Rozdział II. Poszukiwanie środków na wyprawę
244Najbardziej ze wszystkich zajęty był bez wątpienia d'Artagnan, chociaż jemu jako gwardziście wszystko łatwiej by przyszło niż panom muszkieterom, którzy byli wielkimi panami.
245Ale nasz Gaskończyk, choć z młodszej linii, był z usposobienia przewidujący i chciwy, a nawet tak próżny jak sam nieledwie Portos.
246Prócz tej myśli, wyłącznej na pozór, niemniej go trapił niepokój nie tyle egoistycznej natury.
247Daremnie bowiem wywiadywał się o panią Bonacieux; znikąd żadnej nowiny.
248Pan de Tréville mówił o niej z królową; ta, nie wiedząc, co się z nią dzieje, obiecała kazać jej szukać. Obietnica ta jednak była zbyt nieokreślona, aby zaspokoić d'Artagnana.
249 250— Mamy tylko dwa tygodnie przed sobą — mówił do swoich towarzyszy — mniejsza o to!… Jeżeli nic nie znajdę przed upływem tego czasu, to jest, jeżeli nic do mnie nie przyjdzie, a nadto dobrym katolikiem jestem, aby roztrzaskać sobie głowę strzałem pistoletu, zadrę należycie z czterema gwardzistami Jego Eminencji albo z sześcioma Anglikami i dopóty będę się bił, dopóki się który nie znajdzie, kto mnie ubije, co prędzej czy później musi mnie spotkać. Powiedzą wtedy, że poległem w sprawie królewskiej, spełnię więc obowiązek służby i uniknę potrzeby ekwipowania.
251Portos wciąż się przechadzał z rękami założonymi w tył, kiwając głową i mówiąc:
252 253Aramis, stroskany, nieufryzowany, milczał.
254Te nieszczęsne szczegóły dają nam miarę rozdrażnienia, jakie zapanowało w zgromadzeniu.
255Trzej przyjaciele — gdyż, jak się rzekło, Atos poprzysiągł, że nawet palcem nie kiwnie dla umundurowania się — skoro świt wychodzili z domu i powracali późną nocą.
256Włóczyli się po ulicach, szukając na bruku, czy jakiś przechodzień nie upuścił sakiewki. Rzec by można, że tropią czyjeś ślady, tak wytrwale i z uwagą przyglądali się każdej piędzi[16] ziemi. Spotkawszy się, patrzyli na siebie z rozpaczą, jakby chcąc zapytać: znalazłeś coś?
257Jednakże Portos jako pierwszy, któremu jakiś pomysł przyszedł do głowy, trzymał się go wytrwale i wziął się do dzieła. Czcigodny Portos był człowiekiem czynu.
258Pewnego dnia d'Artagnan spostrzegł go, jak szedł w kierunku kościoła Saint-Leu[17], i udał się za nim bez namysłu.
259Wstąpił on w progi przybytku, podkręciwszy wprzód wąsa i musnąwszy śpiczastą bródkę, co zwykle oznaczało u niego silny zamiar podboju.
260Ponieważ d'Artagnan postępował za nim nieznacznie, Portos nie przypuszczał, że jest widziany.
261D'Artagnan wszedł za nim. Portos oparł się z jednej strony filaru, on zaś uczynił to samo z drugiej.
262Z kazalnicy ksiądz prawił kazanie i z tego powodu kościół był przepełniony.
263Portos zawzięcie przyglądał się kobietom, a dzięki troskliwym staraniom Mousquetona jego powierzchowność nie zdradzała bynajmniej wewnętrznej niedoli. Kapelusz miał mocno sfatygowany, pióro spłowiałe fatalnie, hafty zaśniedziałe, a koronki nie trzymały się kupy; jednak w półcieniu te drobnostki nikły i Portos zawsze był pięknym Portosem.
264D'Artagnan spostrzegł na ławce najbliżej filaru, o który obydwaj byli oparci, jakąś piękność przejrzałą, przyżółkłą i zasuszoną, lecz wyprostowaną i sztywną za czarnym kwefem[18]. Oczy Portosa spoczęły przelotnie i na tej damie, następnie począł strzelać wzdłuż całej nawy.
265Dama znów, płoniąc się co chwila, zerkała ukradkiem na płochego Portosa, ten zaś, dostrzegłszy to, coraz zapalczywiej rzucał na wszystkie strony strzeliste spojrzenia.
266Widocznie tym postępowaniem musiał do żywego dotknąć zekwefioną damę, gdyż gryzła wargi do krwi, drapała się po nosie i jak opętana kręciła się na siedzeniu.
267Portos, zauważywszy to, znowu podkręcił wąsa, musnął śpiczastą bródkę i zaczął mrugać na piękną damę siedzącą w pobliżu chóru, widocznie jakąś wielką damę, bo Murzynek przyniósł poduszkę, na której klęczała, a za nią stała służebna z herbowym futerałem od książki do nabożeństwa w ręce.
268Czarno zakwefiona dama śledząc spojrzenia Portosa, poznała, że spoczęły one na damie z aksamitną poduszką, Murzynkiem i służebną.
269A Portos wciąż przypuszczał szturm: to mrugając, to kładąc palec na ustach, to przesyłając zabójcze uśmiechy, które naprawdę rozjątrzyły przekwitłą piękność.
270Ona też, bijąc się niby w piersi, chrząknęła tak groźnie, że wszyscy, nie wyjąwszy damy na czerwonej poduszce, zwrócili się w jej stronę, Portos jednak nie zmienił wcale swej taktyki, zrozumiał dobrze, o co chodzi, lecz udał głuchego.
271Dama z czerwoną poduszką jako piękność niezwykła sprawiła wrażenie na damie w czarnym kwefie, która widziała, że ma niebezpieczną rywalkę; ale też nie mniejsze wrażenie wywarła na Portosie, który uznał, że była piękniejsza od damy w czarnym kwefie.
272Najbardziej wszakże wzruszony był d'Artagnan.
273Poznał on w niej damę z Meung, Calais i Dover, którą mężczyzna z blizną na twarzy, jego prześladowca, powitał tytułem „milady”.
274D'Artagnan, nie tracąc jej z oczu, w dalszym ciągu śledził grę Portosa, która go mocno bawiła; domyślał się, że dama w czarnym kwefie jest prokuratorową z ulicy aux Ours, tym więcej, że kościół Saint-Leu był niezbyt odległy od jej mieszkania.
275Wywnioskował więc z tego, że Portos szukał zemsty za swój zawód w Chantilly, kiedy prokuratorowa okazała się tak zacięta, że poskąpiła swojej sakiewki.
276Jednakże pośród tego wszystkiego zauważył i to także, iż ładna twarzyczka nie odpowiadała na zalecanki Portosa.
277Wszystko więc było złudzeniem; lecz dla istotnej miłości i zazdrości prawdziwej ponad rzeczywistością górują złudzenia i mrzonki.
278Po skończonym kazaniu prokuratorowa podeszła do kropielnicy; Portos wyprzedził ją i zamiast jednego palca zanurzył całą rękę.
279Prokuratorowa uśmiechnęła się, sądząc, że zdobył się na to dla niej, lecz rychło i okrutnie się zawiodła. Gdy była już o trzy kroki od niego, odwrócił głowę, uporczywie wpatrując się w damę, która powstawszy, zbliżała się z Murzynkiem i służebną.
280Kiedy znalazła się tuż przy nim, Portos wyjął z kropielnicy rękę pełną wody. Piękna nabożnisia dotknęła drobnymi paluszkami jego grubej dłoni, przeżegnała się z uśmiechem i wyszła z kościoła.
281Tego już było nadto dla prokuratorowej, nie miała już żadnej wątpliwości, że owa dama i Portos zalecają się do siebie.
282Gdyby była wielką panią, zemdlałaby niezawodnie; lecz jako zwyczajna prokuratorowa poprzestała na odezwaniu się do muszkietera z wściekłością źle pohamowaną:
283— Cóż to! Panie Portosie, nie podajesz mi wody święconej?
284Na dźwięk jej głosu Portos drgnął jak człowiek zbudzony ze stuletniego snu.
285— Pa… Pani!… — wykrzyknął. — To pani? Jakże mąż jej się miewa, kochany pan Coquenard? Czy nadal jest takim sknerą, jakim był? Gdzież ja miałem oczy, żeby nie spostrzec pani w ciągu dwugodzinnego kazania?
286— Znajdowałam się o dwa kroki od pana — odparła prokuratorowa. — Lecz nie widziałeś mnie, mając oczy jedynie dla pięknej damy, której podałeś święconą wodę.
287 288 289— Trzeba być ślepą, żeby tego nie widzieć.
290— Tak — rzekł od niechcenia — jest to księżna, moja przyjaciółka, z którą bardzo rzadko mogę się spotkać z powodu zazdrości jej męża. Zawiadomiła mnie też, że aby się ze mną zobaczyć, będzie w tym skromnym kościołku w tak oddalonej dzielnicy.
291— Panie Portosie — odrzekła prokuratorowa — czy będziesz na tyle łaskaw podać mi na pięć minut ramię? Chętnie bym pomówiła z panem.
292— A jakże i owszem, pani — podchwycił Portos, mrugnąwszy do siebie samego jak szuler drwiący z partnera, którego udało mu się oszukać.
293W tej chwili właśnie przechodził d'Artagnan, goniąc milady; spojrzał ukosem na Portosa i zobaczył odbłysk triumfu w jego oczach.
294— E! E! — rzekł do siebie, rozumując w duchu moralności niezwykle luźnej, właściwej tej miłej epoce. — Ten będzie miał wyekwipowanie na termin.
295Portos, ulegając ciśnieniu prokuratorowej jak łódź pod naciskiem steru, doszedł do klasztoru Saint-Magloire — miejsca mało uczęszczanego, z obu stron zamkniętego kołowrotem. We dnie można tam było spotkać żebraków jedzących i dziatwę[19] igrającą.
296— A! Panie Portosie!… — wykrzyknęła prokuratorowa, upewniwszy się wpierw, że nikogo prócz zwykłej ludności tam nie było. — A! Panie Portosie! Jak widzę, wielki z pana zdobywca!
297— Ja?… Pani!… — przemówił Portos, nadymając się. — Dlaczego?
298— A te znaki porozumienia, a woda święcona? Ależ to co najmniej księżniczka krwi, owa dama z Murzynkiem i pokojową!
299— Mylisz się pani… mój Boże — odpowiedział Portos — jest to zwyczajna księżna.
300— A ten laufer[20] oczekujący przy drzwiach? A kareta ze stangretem w liberii?
301Portos nie widział tego wszystkiego, lecz zazdrosne oko pani Coquenard niczego nie przepuściło.
302Żal mu się też zrobiło, iż od razu nie podniósł do rzędu księżniczek krwi damy z czerwoną poduszką.
303Uroda, Pochlebstwo, Próżność— A! Pieszczoch pięknych pań z ciebie, panie Portosie — mówiła prokuratorowa z westchnieniem.
304— Pojmuje pani, iż przy tej urodzie, w jaką uposażyła mnie natura, nie zbywa mi na powodzeniu.
305— Mój Boże! Jak ci mężczyźni zapominają prędko! — zawołała dama, wznosząc ku niebu oczy.
306— Nie tak jednak jak kobiety, o ile mi się zdaje — odparł Portos — gdyż mogę powiedzieć, iż stałem się pani ofiarą, kiedy ranny, umierający widziałem się opuszczony przez chirurgów; ja, potomek znakomitego rodu, który polegałem na twojej przyjaźni, o mało nie umarłem z ran, a następnie z głodu w podłej oberży w Chantilly, i to bez słówka odpowiedzi na moje palące listy…
307— Ależ panie Portosie… — szepnęła prokuratorowa, czując się winna według wielkoświatowych pojęć z owego czasu.
308— Który poświęciłem dla ciebie baronową…
309 310 311 312 313— Panie Portosie, bądź wspaniałomyślny!
314— Masz pani słuszność, nie będę już kończył…
315— To mój mąż ani chciał słyszeć o pożyczce…
316— Pani Coquenard… przypomnij sobie twój pierwszy list, który zachowałem wyryty w pamięci.
317 318— Bo też za wielka była suma, której żądałeś.
319— Pani Coquenard, dałem ci pierwszeństwo. Gdybym był napisał do księżnej… Nazwiska jej nie wymienię, bo dobrze wiem, co to jest kompromitować kobietę; lecz i to wiem także, iż mogłem był napisać tylko do niej, a przysłałaby mi tysiące.
320 321— Panie Portosie, przysięgam, że ukarałeś mnie straszliwie i jeżeli w przyszłości znajdziesz się w podobnym wypadku, udaj się tylko do mnie.
322— Fe!… Pani!… — odezwał się Portos, niby obrażony. — Nie mówmy o pieniądzach, proszę, to poniżające.
323— Więc już mnie nie kochasz! — wymówiła prokuratorowa z wolna i smutno.
324 325— Tak mi odpowiadasz? Rozumiem, niestety!
326— Pomyśl, pani, jaką wyrządziłaś mi obelgę; tkwi ona tu — rzekł Portos, kładąc rękę na sercu i przyciskając je silnie.
327— Załagodzę ją, cóż?… Zgoda?… Portosie drogi?
328— Wreszcie, cóżem ja żądał od ciebie — ciągnął dalej Portos, dobrodusznie wzruszając ramionami — tylko pożyczki. Ostatecznie nie jestem człowiekiem bez rozumu. Wiem dobrze, że pani nie jesteś bogata, a twój mąż musi dobrze wysysać krew ze swoich klientów dla wyciągnięcia kilku nędznych talarów! O! Gdybyś była hrabiną, margrabiną lub księżną, to co innego, nigdy bym ci tego nie przebaczył.
329Prokuratorowa czuła się urażona.
330— Dowiedz się, panie Portosie, że moja kasa, jakkolwiek prokuratorska, jest może lepiej zaopatrzona niż tych twoich arystokratycznych brunetek.
331— Wyrządzasz mi podwójną obelgę — rzekł Portos, puszczając jej ramię — bo skoro jesteś bogata, twoja odmowa nie ma usprawiedliwienia.
332— Gdy mówię, żem bogata — podjęła żywo prokuratorowa, widząc, że zapędziła się zbytecznie — nie należy brać tego dosłownie. Właściwie nie jestem bogata, ale mam się dobrze.
333— Pani, posłuchaj mnie! — rzekł Portos. — Nie mówmy o tym, proszę! Nie poznałaś się na mnie… Wszelkie uczucie między nami wygasło.
334 335 336— Wynoś się razem ze swoją piękną księżniczką! Nie zatrzymuję.
337— E! Nie jest ona bynajmniej szpetna!
338— Panie Portosie, raz jeszcze mnie wysłuchaj, ostatni raz!… Kochasz mnie jeszcze?
339— Niestety! Pani — ozwał się ciężko melancholijnym głosem — gdy wybieramy się na wojnę, na której przeczucie mi mówi, że zostanę zabity…
340— O! Nie mów tak! — krzyknęła dama, wybuchając łkaniem.
341— Coś mi tak mówi!… — ciągnął Portos coraz bardziej ponurym głosem.
342— Powiedz lepiej, że znowu się zakochałeś!
343— Wcale nie, mówię szczerze. Nic nowego mnie nie wzrusza, a nawet czuję tam, w głębi serca mego, coś, co za tobą przemawia. Lecz, jak wiesz, a może i nie wiesz, za dwa tygodnie zaczyna się wojna złowieszcza; strasznie będę zajęty wyekwipowaniem się moim. Potem czeka mnie podróż do Bretanii[21] dla odwiedzenia rodziny i zrealizowania sumy potrzebnej na wyjazd.
344Dostrzegł ostatnią walkę, jaką staczała miłość ze skąpstwem.
345— A ponieważ księżna, którą widziałaś w kościele, ma dobra przylegające do moich, razem puścimy się w drogę. Wiesz dobrze, iż podróż tak się nie przykrzy, kiedy się ją odbywa we dwoje.
346— Czy nie masz przyjaciół w Paryżu? — zagadnęła prokuratorowa.
347— Sądziłem, iż mam ich — rzekł Portos, przybierając na nowo wyraz melancholijny — przekonałem się jednak, iż jestem w błędzie.
348— Masz ich, masz, panie Portosie — odparła prokuratorowa w uniesieniu, które zdziwiło ją samą. — Przyjdź jutro do nas. Jesteś synem mojej ciotki, a zatem bratem ciotecznym; przybywasz z Noyon w Pikardii, masz kilka spraw w Paryżu, a nie znasz żadnego adwokata. Będziesz pamiętał?
349 350— Przyjdź w godzinie obiadowej.
351 352— A z moim mężem trzymaj się ostro, bo to stary, przebiegły lis, pomimo siedemdziesięciu sześciu lat.
353— Siedemdziesiąt sześć lat! Piękny wiek!…
354— Późny wiek, powiedz lepiej, panie Portosie, toteż biedaczysko drogie może zostawić mnie lada chwila wdową — ciągnęła prokuratorowa, rzucając na Portosa znaczące spojrzenie. — Na szczęście, zgodnie z intercyzą ślubną, cały majątek przechodzi na żyjącego małżonka.
355— Cały majątek? — zagadnął Portos.
356 357— Przewidująca z ciebie kobieta, droga pani Coquenard — rzekł Portos, czule ściskając jej rękę.
358— A zatem, zgoda między nami, drogi panie Portosie? — zapytała, wdzięcząc się.
359— Na całe życie — podobnież odpowiedział Portos.
360— Do zobaczenia więc, mój zdrajco.
361— Do widzenia, zapominajko moja.
362 363— Do jutra, światło mego życia.
Rozdział III. Milady
364D'Artagnan szedł za milady niepostrzeżenie.
365Widział, jak wsiadała do karety i słyszał, jak wydała woźnicy rozkaz, ażeby jechał do Saint-Germain.
366Niepodobna było gonić piechotą za powozem, który unosiła pędem para dzielnych koni.
367Powrócił więc do mieszkania Atosa. Na ulicy de Seine spotkał Plancheta stojącego przed sklepem z ciastkami, w zachwycie nad brioszką[22] o smakowitym wyglądzie.
368Rozkazał mu osiodłać dwa konie w stajni pana de Tréville, jednego dla siebie, drugiego dla Plancheta, i przyprowadzić je przed mieszkanie Atosa; pan de Tréville oddał bowiem raz na zawsze swoje stajnie na usługi d'Artagnana.
369Pan i sługa rozeszli się, każdy w swoją stronę.
370Atos był w domu, smutnie wypróżniając jedną z owych butelek hiszpańskiego wina, które wywiózł z Pikardii. Dał znak Grimaudowi, aby przyniósł drugi kieliszek, co ten spełnił w milczeniu, jak zawsze.
371D'Artagnan opowiedział Atosowi, co zaszło w kościele pomiędzy Portosem i prokuratorową i jak ich towarzysz, według wszelkiego prawdopodobieństwa, był już na drodze do wyekwipowania.
372— Co do mnie — rzekł Atos w odpowiedzi na to sprawozdanie — jestem spokojny, że moje uzbrojenie nie odbędzie się kosztem płci pięknej.
373— A jednak taki z ciebie piękny, gładki mężczyzna i wielki pan, drogi Atosie! Zaręczam, iż nie ma księżniczek ani królowych, których by nie dotknęły twoje miłosne pociski.
374— Jakiś ty młody!… — rzekł Atos, wzruszając ramionami.
375I kiwnął na Grimauda, aby podał drugą butelkę.
376Tymczasem w uchylonych drzwiach ukazała się nieśmiało głowa Plancheta z oznajmieniem, że konie gotowe.
377— Co za konie? — zapytał Atos.
378— Pożyczone mi przez pana de Tréville dla przejażdżki do Saint-Germain.
379— A ty tam po co? — zapytał jeszcze Atos.
380D'Artagnan opowiedział mu wtedy o swoim spotkaniu w kościele, że odnalazł kobietę, która wraz z mężczyzną w czarnym płaszczu i z blizną na skroni była jego ustawicznym niepokojem.
381— To znaczy, żeś zakochany w niej jak wpierw w pani Bonacieux — rzekł Atos, wznosząc z pogardą ramiona, jak gdyby się litował nad ułomnością ludzką.
382— Ja?… Wcale nie! — zawołał d'Artagnan. — Ciekawy jestem tylko wyjaśnienia tajemnicy, jaką się ona otacza. Nie wiem dlaczego, ale mi się zdaje, że ta kobieta, jakkolwiek nieznani sobie jesteśmy, wywiera jakiś wpływ na moje życie.
383— Rzeczywiście, masz słuszność — ciągnął Atos. — KobietaNie znam kobiety, której warto byłoby szukać, gdy zginie. Pani Bonacieux zginęła, tym gorzej dla niej, niech się sama odnajdzie.
384— Nie!… Mylisz się, Atosie — rzekł d'Artagnan. — Kocham moją biedną Konstancję bardziej niż kiedykolwiek i gdybym wiedział, gdzie się znajduje, choćby to było na końcu świata, poszedłbym wyzwolić ją z rąk nieprzyjacielskich. Lecz nie wiem nic zgoła, a dotąd moje poszukiwania pozostały bez skutku. Cóż chcesz, trzeba się trochę rozerwać.
385— Rozrywaj się z milady, drogi d'Artagnanie, życzę ci z całego serca, jeżeli cię to jeszcze bawi.
386— Słuchaj, Atosie, zamiast siedzieć w zamknięciu jak skazany na kozę, siadaj na konia i jedź ze mną do Saint-Germain.
387— Mój drogi, na konia siadam, gdy go mam, a gdy nie mam, idę piechotą.
388— Otóż! Ja siadam, na co się przytrafi — rzekł d'Artagnan, uśmiechając się z mizantropii[23] Atosa, która w kimś innym niż on nie podobałaby mu się z pewnością. — Zatem do widzenia, drogi Atosie.
389— Do widzenia — odparł muszkieter, dając znak Grimaudowi, aby odkorkował przyniesioną butelkę.
390D'Artagnan z Planchetem siedli na konie i ruszyli drogą do Saint‑Germain.
391Przez drogę nasz młodzieniec myślał o tym, co Atos powiedział o pani Bonacieux.
392Jakkolwiek nie był zbyt uczuciowy, piękna kramarzowa wpiła mu się głęboko w serce. Gotów był iść na koniec świata, ażeby ją odnaleźć.
393Lecz świat ma dużo końców, przez to samo, że jest okrągły; nie wiedział więc, w którą stronę się obrócić.
394Tymczasem chciał się dowiedzieć, kim była ta milady. Rozmawiała z mężczyzną w czarnym płaszczu, a więc go znała. Zaś mężczyzna ten, według niego, po raz drugi porwał panią Bonacieux, tak samo jak po raz pierwszy.
395D'Artagnan skłamał więc tylko w połowie, co prawie przestaje być kłamstwem, bo poszukując milady, tym samym szukał Konstancji.
396Tak zadumany, od czasu do czasu dając koniowi ostrogę, przybył do Saint-Germain. Minął wzdłuż pawilon, w którym dziesięć lat później miał przyjść na świat Ludwik XIV. Wjechał w pustą ulicę, rozglądając się na prawo i lewo, czy nie ujrzy śladu pięknej Angielki, gdy wtem na parterze ładnego domku ukazała się jakaś znajoma postać. Postać ta przechadzała się na tarasie przybranym w kwiaty.
397 398— E! Panie — rzekł, zwracając się do d'Artagnana — czy nie przypomina pan sobie tej twarzy, która się tam gapi na wrony?
399— Nie — odrzekł d'Artagnan — a jednak przekonany jestem, że nie po raz pierwszy ją widzę.
400— Wierzę bardzo. To Lubin, lokaj hrabiego de Wardes, tego samego, co go pan tak dobrze urządził miesiąc temu w Calais, na drodze do letniego mieszkania gubernatora.
401— A! Prawda!… Poznaję go teraz. Sądzisz, że i on ciebie poznał?
402— Wątpię, zanadto był zmieszany owego czasu.
403— Kiedy tak, to idź i wciągnij go w gawędkę. A postaraj się dowiedzieć, czy jego pan umarł.
404Planchet zsiadł z konia i poszedł prosto do Lubina, który go rzeczywiście nie poznał, poczęli więc jak najprzyjaźniej rozmawiać, a d'Artagnan tymczasem pociągnął konie w wąski przesmyk i okrążywszy dom, zawrócił, aby wysłuchać narady spoza szpaleru leszczyny.
405Po niedługim czasie usłyszał turkot powozu, następnie ujrzał karetę milady. Nie było najmniejszej wątpliwości — ona w niej siedziała.
406D'Artagnan położył się na szyi konia, aby wszystko widzieć, nie będąc widzianym.
407Milady wychyliła spoza portiery uroczą główkę, otoczoną zwojami złocistych włosów, i dała jakiś rozkaz pokojowej.
408Ta rześka i ładna dziewczyna, mogąca mieć dwadzieścia parę lat, prawdziwa subretka[24] wielkiej damy, zeskoczyła i podążyła prosto na taras, gdzie stał poprzednio Lubin. Tego jednak przed chwilą odwołano do wnętrza domu, tak że Planchet pozostał sam, rozglądając się dokoła, gdzie mu się pan jego podział.
409Pokojowa, biorąc go za Lubina, podeszła doń i oddając mu bilecik, rzekła:
410 411— Do mojego pana? — odparł zdziwiony Planchet.
412— Tak, i bardzo pilny. Bierzcie prędko.
413To mówiąc, co tchu zawróciła do karety, wskoczyła na kozioł[25], a konie popędziły z powrotem.
414Planchet obracał list w ręce; wreszcie, przywykły do biernego posłuszeństwa, zbiegł z tarasu, puścił się w przesmyk i spotkał d'Artagnana, który wypatrzywszy, co zaszło, podążył naprzeciw niego.
415— Do pana — rzekł Planchet, podając mu bilecik.
416 417— Jak to, czy jestem pewny? Subretka powiedziała: „do waszego pana”. Ja nie mam innego, a zatem… O! Ładna bestyjka ta subretka!…
418D'Artagnan otworzył liścik i odczytał te wyrazy:
419Osoba, którą obchodzisz więcej, niż wyznać jest w stanie, pragnie dowiedzieć się, kiedy będziesz mógł przechadzać się w lesie. Jutro w hotelu du Champ du Drap d'Or odpowiedzi oczekiwać będzie służący w czarno-czerwonej liberii.
— Ho! Ho!… — rzekł d'Artagnan. — To dosyć nieźle. Widocznie milady i ja troszczymy się zarówno o zdrowie jednej i tej samej osoby. A co! Planchecie, jakże pan de Wardes się miewa? Czy żyje?
420— Żyje, panie, i ma się tak, jak można się mieć z czterema pchnięciami szpadą w skórę, bo, nie wymawiając, pan mu ich tyle wpakował. Teraz jest mocno osłabiony, gdyż utracił wszystką krew. Jak panu powiedziałem, Lubin mnie wcale nie poznał i opowiedział naszą całą historię od początku do końca.
421— Bardzo dobrze, Planchetku, jesteś królem lokajów. Siadaj teraz na konia i dopędzimy karetę.
422Na to niedużo potrzeba było czasu, w pięć minut niespełna ujrzano ją, jak zatrzymała się na zakręcie drogi; bogato ubrany jeździec stał u drzwiczek.
423Jego rozmowa z milady była tak ożywiona, że d'Artagnan zatrzymał się po drugiej stronie i nikt prócz subretki nie zauważył jego obecności.
424Mówiono po angielsku — językiem, którego d'Artagnan nie rozumiał, lecz po tonie mógł się domyśleć, że piękna Angielka była mocno zagniewana. Wreszcie zakończyła gestem niepozostawiającym wątpliwości co do natury tej rozmowy; było nim uderzenie wachlarzem wymierzone z taką siłą, że ten piękny kobiecy sprzęcik rozprysł się w drobne kawałki.
425Jeździec wybuchnął śmiechem, który widocznie doprowadził milady do ostateczności.
426Wtedy d'Artagnan osądził, że chwila jest stosowna dla wdania się w tę sprawę, podsunął się do samych drzwiczek i w postawie pełnej szacunku, uchylając kapelusza, rzekł:
427— Pani, czy pozwolisz ofiarować ci moje usługi?… Zdaje mi się bowiem, że rycerz tu obecny pobudził cię do gniewu. Jedno słowo twoje, pani, a biorę na siebie ukaranie go za przekroczenie wymagań grzeczności.
428Przy pierwszych słowach milady obróciła główkę, patrząc zdziwiona na młodzieńca, gdy zaś skończył, odparła poprawną francuszczyzną:
429— Z miłą chęcią uciekłabym się pod pańską opiekę, gdyby ten, który się sprzecza ze mną, nie był moim bratem.
430— A! Proszę mi zatem darować — odezwał się d'Artagnan. — Pojmuje pani, że nic o tym nie wiedziałem.
431— Co temu szpakowi do tego, czemu on się tu wtrąca? — wrzasnął jeździec nazwany przez milady bratem, schylając się do okna drzwiczek. — Czemu sobie nie jedzie z Bogiem?
432— Ty sam szpak jesteś, mój panie — rzekł d'Artagnan, skłaniając głowę do grzywy swego wierzchowca, aby tak samo przez okno drzwiczek rzucić jeźdźcowi odpowiedź. — Nie jadę dalej, bo mi się tak podoba.
433Jeździec przemówił kilka słów po angielsku do siostry.
434— Ja po francusku mówię do pana — przerwał mu d'Artagnan — odpowiedz mi tak samo, proszę. Jesteś pan bratem tej pani, zgoda, lecz, na szczęście, moim nie jesteś.
435Sądzić byłoby można, iż milady, lękliwa jak każda kobieta, zechce pośredniczyć w sprzeczce zakrawającej na wyzwanie, aby nie dopuścić wybuchu.
436Ona zaś wprost przeciwnie, rozparła się w karecie i z całym spokojem zawołała na woźnicę:
437 438Ładna pokojóweczka rzuciła zaniepokojone spojrzenie na d'Artagnana, który wywarł na niej wrażenie piękną powierzchownością.
439Kareta pomknęła, a dwaj mężczyźni pozostali, patrząc sobie oko w oko, bowiem już żadna dotykalna zapora nie stała pomiędzy nimi.
440Jeździec cmoknął na konia, aby podążyć za powozem, lecz wrzący już gniewem d'Artagnan zakipiał, poznawszy w nim Anglika, który w Amiens wygrał jego konia i o mały włos nie pozbawił go, dzięki Atosowi, pierścienia z diamentem.
441— E! Panie — zawołał — wydajesz mi się większym niż ja szpakiem, bo wyglądasz, jakbyś zapomniał, że mamy z sobą na pieńku.
442— A! A! — odezwał się Anglik. — To pan, panie graczu. Jak widzę, nie obejdzie się nigdzie bez ciebie.
443— Tak, to ja, a przypomina mi to, że mam rachunek do załatwienia z panem. Zobaczymy, drogi panie, czy równie zręcznie władasz rapierem jak kubkiem od kości.
444— Widzisz przecie, mój panie, iż nie jestem przy szpadzie — odparł Anglik — czy chcesz udawać mężnego z człowiekiem bezbronnym?
445— Spodziewam się, że w domu nie brak ci szpady, mój panie — odpowiedział Gaskończyk. — A na wszelki przypadek ja mam ich dwie i, jeżeli zechcesz, użyczę ci jednej.
446— Nie potrzeba — rzekł Anglik — ja jestem dostatecznie zaopatrzony w narzędzia tego rodzaju.
447— Tym lepiej! Zacny mój panie, wybierz więc najdłuższą szpadę i pokaż mi ją dzisiejszego wieczora.
448 449— Poza Luksemburgiem jest urocza miejscowość na podobne schadzki.
450 451 452 453— Ale, ale, masz pan zapewne paru przyjaciół?
454— Trzech nawet, którzy będą mocno zaszczyceni, dzieląc ze mną tę partię.
455— Trzech?… Wybornie się składa — rzekł d'Artagnan — będzie tylu, ilu potrzeba.
456— A teraz, kto pan jesteś? — zapytał Anglik.
457— Jestem d'Artagnan, szlachcic gaskoński, gwardzista z oddziału pana des Essarts. A pan?
458— Ja jestem lord Winter, baron de Scheffield.
459— Jestem więc na usługi, panie baronie — rzekł d'Artagnan — jakkolwiek pańskie nazwisko diablo[26] trudno zapamiętać.
460I dając koniowi ostrogę, puścił się galopem drogą do Paryża. Jak zwykle przy podobnych zdarzeniach zajechał prosto do Atosa.
461Opowiedział Atosowi wszystko z wyjątkiem listu pana de Wardes. Atos był zachwycony na myśl, że d'Artagnan miał bić się z Anglikiem. Było to jego marzeniem, jak wiemy.
462Natychmiast posłano po Portosa i Aramisa i opowiedziano im, co zaszło. Portos dobył szpady i zaczął wymachiwać nią do ściany, przysiadując do ziemi jak tancerz.
463Aramis, zajęty tworzeniem poematu, zamknął się w gabinecie Atosa, prosząc, aby mu nie przerywano aż do chwili wzięcia za szpady.
464Atos pokazał Grimaudowi na migi, aby przyniósł mu butelkę. D'Artagnan zaś układał w duchu plan, którego wykonanie poznamy z czasem. Za domem obiecywał sobie milutką przygodę, co zdradzały uśmiechy, które przelatując mu po licach, jakby wtórowały marzeniom.
Rozdział IV. Anglicy i Francuzi
465O umówionej porze udano się wraz z czterema pachołkami poza Luksemburg na pole, gdzie zwykle pasły się kozy. Atos dał pastuchowi sztukę złota, byle się oddalił.
466Pachołkom rozkazano trzymać straż dokoła.
467Niebawem gromadka ludzi zbliżyła się w milczeniu do tegoż pola. Przeszli je wzdłuż i połączyli się z naszymi muszkieterami. Następnie, według obyczaju zza morza, przedstawili się sobie wzajemnie. Anglicy byli wszyscy ludźmi na wysokich stanowiskach, zatem dziwaczne imiona swoich przeciwników wzięli za jakiś niesmaczny żart, a nawet ich to trochę zaniepokoiło.
468— Z tym wszystkim — odezwał się lord Winter, usłyszawszy nazwiska trzech przyjaciół — nic a nic jeszcze nie wiemy, coście wy za jedni, i ani myślimy bić się z podobnymi indywiduami[27]. To jakieś cudaczne imiona…
469— Nie mylisz się, milordzie — rzekł Atos — są to imiona przybrane.
470— Dlatego właśnie mamy ochotę poznania prawdziwych — odparł Anglik.
471Gra, Pojedynek— Graliście z nami w kości, nie dowiadując się wcale, kogo ogrywacie — mówił Atos — i nie przeszkodziło to wam w dodatku zabrać nasze konie?
472— To prawda, ale ryzykowaliśmy jedynie pieniądze, tu zaś ryzykujemy naszą krew. Można grać w kości z pierwszym lepszym, a bić się tylko z równym sobie.
473— Sprawiedliwie mówisz, milordzie — rzekł Atos.
474Wziął na bok jednego z czterech Anglików, tego właśnie, z którym sam miał się potykać, i szepnął mu do ucha swe nazwisko. Portos i Aramis poszli za jego przykładem.
475— No, czy panu to wystarcza? — rzekł Atos do swego przeciwnika. — Czy uważasz mnie za godnego do skrzyżowania szpady?
476— O! Tak, panie — odparł Anglik, pochylając głowę.
477— A teraz, mój panie, może masz ochotę usłyszeć coś jeszcze bardziej interesującego?
478 479— Ja, milordzie, uchodzę za umarłego i mam bardzo ważne powody, aby nie domyślano się, że żyję. Teraz zaś zmuszony będę zabić pana, aby tajemnica moja nie wyszła na jaw.
480Anglik patrzył się na Atosa, sądząc, że mówi przechwałki, lecz Atos bynajmniej nie żartował.
481— Panowie — rzekł, zwracając się do towarzyszy, jak i do przeciwników — czyście już gotowi?
482— Tak — odpowiedzieli Francuzi i Anglicy.
483— A więc baczność! — rzekł Atos.
484PojedynekW tej chwili osiem szpad błysnęło w promieniach zachodzącego słońca i walka wszczęła się z zajadłością łatwą do zrozumienia pomiędzy nieprzyjaciółmi z krwi i obrazy. Atos z przeciwnikiem mierzył się z całą zimną krwią, zachowując wszystkie reguły, jak gdyby się znajdował na lekcji ćwiczeń w sali fechtunkowej.
485Portos, pomny na zbytnią ufność w siebie przy awanturze w Chantilly, wysilał się na możliwe podejścia i przezorność. Aramis zaś, śpiesząc dokończyć trzeciej pieśni swojego poematu, nacierał gwałtownie jak człowiek niemający czasu do stracenia.
486Atos najpierwszy zabił przeciwnika — jedno jedyne pchnięcie i już było po wszystkim. Jak go uprzedził, tak się też i stało; szpada przeszyła mu serce. Portos z kolei swojego rywala ściął z nóg — przekłuł mu łydkę na wylot. A że Anglik nie stawiał oporu, tylko oddał szpadę, Portos wziął go na ręce i odniósł do karety. Aramis napadł na swojego tak gwałtownie, że ten, nie mogąc dotrzymać placu[28], cofał się z jakieś pięćdziesiąt kroków. Na koniec widząc, że nie podoła, odwrócił się i zaczął uciekać, ścigany szyderczymi okrzykami pachołków.
487D'Artagnan stosował inną metodę; bronił się tylko i zasłaniał. Na koniec, gdy zmordował już przeciwnika, silnym i zręcznym ruchem wytrącił mu broń z ręki. Baron widząc, że jest rozbrojony, postąpił w tył kilka kroków, lecz noga mu się poślizgnęła i padł na wznak jak długi.
488D'Artagnan poskoczył i przyłożył mu szpadę do gardła.
489— Mógłbym cię zabić, mój panie — rzekł do Anglika — lecz daruję ci życie, dla miłości twojej siostry.
490Anglik ze swej strony był zachwycony, mając do czynienia ze szlachcicem wyższej natury, uścisnął go też serdecznie, nagadał komplementów muszkieterom, a ponieważ przeciwnik Portosa był już umieszczony w karecie, a przeciwnik Aramisa stchórzył i zemknął[29], zajęto się jedynie nieboszczykiem. A gdy Portos i Aramis ściągali z niego ubranie w nadziei, że rana nie okaże się śmiertelna, wypchany złotem worek wypadł mu zza pasa. D'Artagnan podniósł go i podał lordowi Winterowi.
491— Cóż, u diabła, mam z tym robić? — rzekł Anglik.
492— Oddasz pan jego rodzinie — odpowiedział d'Artagnan.
493— Oho! Jego rodzina nie dba o taką bagatelę[30]! Odziedziczy ona po nim coś lepszego: piętnaście tysięcy luidorów dochodu rocznego. Schowaj pan ten woreczek dla swoich lokajów. — D'Artagnan schował worek do kieszeni.
494— A teraz, mój młody przyjacielu, mam bowiem nadzieję, iż pozwolisz mi się tak nazywać — rzekł lord Winter — dziś wieczorem, jeżeli tylko pragniesz, przedstawię cię mojej siostrze, lady Clarick. Chcę koniecznie, aby i ona cię polubiła, a ponieważ ma niejakie wpływy na dworze, może w przyszłości dorzucić słówko za tobą.
495D'Artagnan zaczerwienił się z radości i skłonił głową na znak zgody. Tymczasem zbliżył się doń Atos.
496— Co myślisz robić z tymi pieniądzmi? — powiedział mu do ucha.
497— Myślę oddać je tobie, kochany Atosie.
498 499— Przecież go zabiłeś, zatem do ciebie należą te pośmiertne łupy.
500— Jak to?!… Ja miałbym dziedziczyć po wrogu?… — odrzekł Atos. — Za kogóż mnie masz?
501— Jest to zwyczajem na wojnie, dlaczegóż miałoby być niewłaściwe w pojedynku?
502— Nawet na polu bitwy nigdy nic podobnego nie robiłem…
503Portos wzruszył ramionami. Aramis poruszył ustami, przytakując Atosowi.
504— Kiedy tak, dajże te pieniądze lokajom, jak to proponował lord Winter.
505— Tak, tak — potwierdził Atos — ale zamiast naszym dajmy ten woreczek lokajom Anglików.
506Wziął woreczek i cisnął w ręce stangretowi.
507— Masz, trzymaj, to dla ciebie i twoich kolegów.
508Ten wybryk hojności u człowieka zupełnie bez grosza uderzył nawet Portosa, a wspaniałość Francuza, rozgłoszona przez lorda Wintera i jego przyjaciela, miała powszechnie wielkie uznanie, wyjąwszy u panów Grimauda, Mousquetona, Plancheta i Bazina.
509Lord Winter żegnając d'Artagnana, zostawił mu adres siostry: mieszkała na Place Royale pod numerem sześć. Dzielnica ta była naówczas w modzie. Lord obiecał nawet wstąpić, zabrać go i sam osobiście przedstawić. D'Artagnan oznaczył godzinę ósmą wieczorem w mieszkaniu Atosa.
510Nasz Gaskończyk marzył obecnie już tylko o milady. Przypominał sobie, jakim szczególnym dotąd trafem kobieta ta zawsze spotykała się z nim i miała wpływ na jego losy.
511Przeświadczony był, że jest ona kreaturą[31] kardynała, a pomimo to czuł do niej nieprzezwyciężony pociąg. Nie umiał wszakże określić uczucia, jakie nim owładnęło.
512Miał tylko jedną obawę, aby milady nie przypomniała sobie Meung i Dover i nie poznała go. Domyśliłaby się natychmiast, że należy do stronników pana de Tréville, a więc jest oddany królowi duszą i ciałem, i z niczym by się przed nim nie zdradziła. Intryga miłosna pomiędzy nią i hrabią de Wardes nie obchodziła naszego zarozumiałego młodzieńca, chociaż hrabia był młody, piękny, bogaty i w wielkich łaskach u kardynała. Nie darmo ma się lat dwadzieścia pięć i jest się urodzonym w Tarbes!
513D'Artagnan zaczął od tego, że poszedł do siebie i ubrał się w co tylko posiadał najjaskrawszego, następnie wrócił do Atosa i według zwyczaju opowiedział mu wszystko. Atos wysłuchał cierpliwie projektów przyjaciela, pokiwał głową i z niejaką goryczą w głosie zalecił mu ostrożność i przezorność.
514Mężczyzna, Kobieta— Jakże to — powiedział doń — tylko co postradałeś kobietę, jak sam mówiłeś: dobrą, śliczną, bez zarzutu, i już chcesz lecieć do drugiej?
515D'Artagnan czuł, że przyjaciel ma słuszność.
516— Kochałem panią Bonacieux sercem, a milady głowę mi zawróciła — rzekł — chcę ją poznać jedynie po to, aby raz wiedzieć naprawdę, jaką rolę odgrywa na dworze.
517— Nietrudno odgadnąć jej rolę z tego, coś mi powiedział. To jakaś wysłanniczka kardynała; kobieta niebezpieczna, wciągnie cię w zasadzkę, którą co najmniej głową przypłacisz.
518— E! Do diabła, Atosie, zdaje mi się, że zanadto w czarnych kolorach widzisz wszystko!
519— Mój kochany, nie ufam kobietom, cóż chcesz? Byłem już zdradzony, nie wierzę już, a nade wszystko blondynkom… Mówiłeś, że milady ma jasne włosy?
520— Jest najcudniejszą blondynką pod słońcem.
521— O! Biedny d'Artagnanie, żałuję cię serdecznie — rzekł Atos.
522— Słuchaj, ja chcę tylko zwąchać, co się święci, a jak już będę wiedział, to się usunę.
523— Ha! Przewąchuj, skoro chcesz koniecznie — rzekł Atos flegmatycznie.
524Lord Winter stawił się o umówionej godzinie, lecz Atos przedtem usunął się. Lord zastał więc d'Artagnana samego, a że była już ósma, zabrał go ze sobą.
525Elegancka kareta czekała przed bramą, a dzielne rumaki dostawiły ich za chwilę na Place Royale.
526Lady Clarick przyjęła d'Artagnana uroczyście.
527Jej mieszkanie odznaczało się przepychem i chociaż wielu Anglików z powodu wojny musiało wyjeżdżać z Francji, milady, zamiast ich naśladować, kazała odświeżyć swój pałac, co dowodziło, że reskrypt[32] ogólny wydalający Anglików jej wcale nie dotyczył.
528— Widzisz przed sobą — rzekł lord Winter, przedstawiając siostrze d'Artagnana — młodego szlachcica, od którego zależało moje życie, a który nie skorzystał z przewagi, chociaż byliśmy wrogami podwójnie, bo znieważyłem go, a po wtóre jestem Anglikiem. Podziękuj mu, pani, jeżeli masz choć trochę przyjaźni dla mnie.
529Milady zmarszczyła lekko brwi; chmurka przeszła jej po czole i uśmiech tak dziwny zaigrał na ustach, że młodzieniec spostrzegłszy te niezrozumiałe oznaki, uczuł coś na kształt dreszczu. Brat nic nie dostrzegł; bawił się z małpką, faworytką milady, ciągnąc ją za kurtkę.
530— Witam pana u siebie — odezwała się milady głosem słodziutkim, w sprzeczności z oznakami złego humoru, jaki zauważył d'Artagnan. — Zdobyłeś pan dzisiaj prawo do mej wdzięczności.
531Wtedy Anglik zbliżył się i opowiedział milady całe zajście, nie opuszczając najmniejszego szczegółu.
532Milady słuchała z wielką uwagą, lecz pomimo widocznego wysiłku woli nie była w stanie ukryć, że opowiadanie to wcale nie jest jej miłe.
533Krew uderzyła jej do twarzy, a mała nóżka niecierpliwie poruszała się pod fałdami sukni. Lord Winter i tego nie zauważył. Po skończonym opowiadaniu podszedł do stolika, gdzie stała na tacy butelka wina hiszpańskiego, napełnił dwie szklanki i skinął na d'Artagnana, aby przyszedł się napić. D'Artagnan wiedział, że nie może odmówić, bo obraziłby Anglika. Przystąpił do stołu, wziął szklankę, mimo to jednak nie spuszczał z oczu milady i dostrzegł w naprzeciw wiszącym zwierciadle rażącą zmianę jej fizjonomii[33].
534Myśląc, że nikt na nią nie patrzy, nie ukrywała wewnętrznych uczuć i jej rysy oszpecił wyraz okrucieństwa.
535Ze złości gryzła chusteczkę białymi ząbkami. Ładna subretka, którą już zauważył d'Artagnan, weszła do salonu i powiedziała kilka słów po angielsku lordowi Winterowi, on zaś natychmiast przeprosił d'Artagnana, tłumacząc się, że musi odejść z powodu bardzo ważnej sprawy, a siostrze polecił bawić gościa.
536D'Artagnan uścisnął rękę lorda i powrócił do milady.
537Jej twarz z zadziwiającą szybkością przybrała znów łagodny i miły wyraz, jedynie czerwone plamki na chusteczce zdradzały, że usta pogryzła aż do krwi.
538A prześliczne były te usteczka, rzekłbyś — z najpiękniejszego koralu. Zaczęła się ożywiona rozmowa.
539Milady uspokoiła się na pozór zupełnie. Opowiadała, że lord Winter nie jest jej bratem rodzonym, lecz tylko szwagrem, że ona sama wyszła za mąż za jego młodszego brata, który zostawił ją wdową z maleńkim dzieckiem.
540To dziecko było jedynym spadkobiercą lorda Wintera, gdyby się nie ożenił. Wszystko, co mu opowiadała piękna pani, wydało się młodzieńcowi niejasne; nie mógł jednak domyślić się, o co jej mianowicie chodzi. Na koniec, po półgodzinnej rozmowie, d'Artagnan nabrał przekonania, iż milady nie jest Angielką, mówiła bowiem po francusku tak poprawnie, że co do tego upewnił się zupełnie.
541D'Artagnan nie szczędził komplementów i plótł bajdy niestworzone. Na wszystkie niedorzeczności, jakie prawił nasz Gaskończyk, milady uśmiechała się dobrotliwie.
542Zauważył nareszcie, że wypada pożegnać miłą gospodynię; wstał, ukłonił się zamaszyście i wyszedł z salonu, uszczęśliwiony przyjęciem.
543Na schodach spotkał piękną subretkę, która przechodząc, potrąciła go lekko i rumieniąc się, zaczęła przepraszać głosikiem tak słodkim, że przebaczył jej z łatwością.
544Nazajutrz d'Artagnan znów przyszedł z wizytą i przyjęty zostałe jeszcze lepiej niż poprzedniego dnia.
545Lord Winter był nieobecny, więc milady sama bawiła gościa przez cały wieczór. Wypytywała go o stosunki, o przyjaciół, skąd pochodzi i czy nie zamyśla czasem wejść w służbę kardynała.
546D'Artagnan, jak wiadomo, pomimo młodego wieku odznaczał się rozsądkiem i chytrością; przypomniał sobie zaraz podejrzenia, jakie miał względem milady.
547Zaczął więc wychwalać Jego Eminencję i zapewniał, że bezwarunkowo wstąpiłby do straży przybocznej kardynała, a nie do królewskiej, gdyby znał tak dobrze pana de Cavois, jak znał pana de Tréville.
548Milady zmieniła rozmowę i jak najnaturalniej w świecie zapytała d'Artagnana, czy był kiedyś w Anglii. D'Artagnan odpowiedział, że był rzeczywiście wysłany dla zakupu koni, których cztery sztuki przyprowadził na próbę.
549Milady podczas całej tej rozmowy kilka razy aż do krwi przygryzała usta, miała bowiem do czynienia z Gaskończykiem, którego podejść było trudno. O tej samej porze, co dnia poprzedniego, d'Artagnan wyszedł od milady. W korytarzu spotkał znów ładną Ketty. Spojrzała ona takimi oczkami, że trudno się było omylić, co znaczy to spojrzenie. Ale d'Artagnan zanadto był zajęty milady, aby na cośkolwiek innego zwrócić uwagę. Nasz Gaskończyk nazajutrz znowu poszedł do lady Clarick i tak chodził co dzień, a ona przyjmowała go z wzrastającą wciąż czułością.
550Każdego też wieczora wychodząc, spotykał na schodach lub w korytarzu piękną subretkę o zalotnym spojrzeniu. Lecz, jak już powiedzieliśmy, d'Artagnan nie zwracał wcale uwagi na natarczywość czułej Ketty.
Rozdział V. Obiad u prokuratora
551Jakkolwiek świetną rolę Portos odegrał w pojedynku, nie zapomniał jednak o zaproszeniu na obiad do pani prokuratorowej.
552Nazajutrz około godziny pierwszej, starannie odświeżony, w ubraniu najparadniejszym, doprowadzonym do możliwego porządku przez Mousquetona, udał się na ulicę aux Ours z miną człowieka podwójnie szczęśliwego.
553Wzruszony, z bijącym sercem zbliżał się do celu, lecz nie było to takie uczucie, jakie opanowało d'Artagnana, nie była to niecierpliwość młodzieńczej miłości. Czysto materialny interes burzył jego krew… Nareszcie miał nadzieję przekroczyć tajemniczy próg, wstąpić na nieznane schody, po których jeden za drugim odbyły pielgrzymkę stare dukaty pana Coquenarda.
554Chciwość, PieniądzUjrzy nareszcie własnymi oczami skrzynię, której obraz widział tyle razy w swych snach; skrzynię długą, głęboką, z kłódkami, zamkami, a w dodatku przytwierdzoną do podłogi śrubami, o której nasłuchał się tyle opowiadań i którą rączki prokuratorowej, wprawdzie trochę chude i suche, lecz niepozbawione wdzięku i elegancji, otworzą nareszcie i ukażą jego zachwyconym oczom jej cudowne wnętrze.
555Następnie on, tułacz bez grosza przy duszy, bez domu, żołnierz pędzący życie w oberżach i karczmach, znający się na dobrym jedzeniu i lubiący spijać doskonałe wina, a zmuszony kontentować[34] się cienkuszem[35], zasiądzie nareszcie do stołu zastawionego obficie, użyje rozkoszy życia rodzinnego i pozwoli otoczyć się wygodami i staraniami, które posiadają wielki urok dla ludzi zmuszonych obywać się bez nich; tak przynajmniej utrzymują starzy wojskowi.
556Jako krewny siadać co dzień przy stole do smacznego obiadku, rozchmurzyć żółte i pomarszczone czoło starego prokuratora, podskubać od czasu do czasu jego młodych kancelistów[36], wykładając im tajemnice gry w basseta[37], passe-dix[38] i tym podobne i w przeciągu godziny zabrać, jako honorarium przynależne za naukę, ich oszczędności uzbierane z całomiesięcznej pensji — to niesłychanie uśmiechało się Portosowi.
557Nasz muszkieter przywodził sobie wprawdzie na pamięć przeróżne plotki, jakie obiegały w owym czasie o notariuszach w ogóle, o ich sknerstwie, odgrzewaniu resztek jedzenia i ściśle zachowywanych postach; ponieważ jednak, pomimo pewnej oszczędności, którą Portos zauważył i która wcale mu się nie podobała, widział prokuratorową dość hojną niekiedy (jak na prokuratorową, ma się rozumieć), spodziewał się zatem zastać dom na przyzwoitej stopie.
558Zbliżywszy się jednak do bramy posiadłości pana Coquenarda, nasz muszkieter zaczął trochę powątpiewać. Dostęp do mieszkania nie był wcale zachęcający: ulica cuchnąca i brudna, schody ciemne, bowiem światło wpadało przez okienko zakratowane, wychodzące na mur sąsiedniego domostwa. Na pierwszym piętrze drzwi czarne i niskie, nabijane gwoździami jakby drzwi więzienia.
559Portos zapukał, po chwili otworzył mu jeden z dependentów[39]: blady, wychudzony, z rozczochraną głową, i przywitał ukłonem wyrażającym cześć potrójną: dla wysokiej postaci muszkietera znamionującej siłę, dla stroju wojskowego i dla twarzy różowej, cechującej człowieka lubiącego dobrze jeść i pić.
560Za dependentem stał drugi, mniejszy, za nim znów trochę większy, a dalej jeszcze wyrostek dwunastoletni.
561Było zatem półczwarta[40] dependenta, co na owe czasy oznaczało biuro prokuratora używającego wielkiej wziętości.
562Portos miał przyjść o godzinie pierwszej, jednak pani prokuratorowa wyglądała go już od dwunastej, licząc na to, że kochające serce, a może i pusty żołądek kochanka przyprowadzą go wcześniej.
563Pani Coquenard ukazała się w drzwiach od pokoju w chwili, gdy jej gość wchodził drzwiami od schodów, i to wybawiło muszkietera z wielkiego ambarasu. Aplikanci bowiem mierzyli go oczami z impertynencką ciekawością, a on nie wiedział na razie, co im powiedzieć, i stał niemy jak pień.
564— To mój krewny — zawołała pani prokuratorowa — chodźże, chodź prędzej, panie Portosie.
565Nazwisko kuzyna podziałało na dependentów i zaczęli chichotać w najlepsze; Portos odwrócił się, spojrzał groźnie i jak za dotknięciem czarnoksięskiej różdżki twarze wszystkich przybrały obojętny wyraz.
566Nareszcie dotarł wraz z panią domu do gabinetu prokuratora, minąwszy przedpokój z dependentami i biuro, w którym właściwie powinni byli siedzieć; pokój ten był brudny, ciemny i zawalony starymi papierami. Przeszli biuro, skąd na prawo prowadziły drzwi do kuchni, i na koniec znaleźli się w bawialnym pokoju.
567Te wszystkie pokoje wcale nie zachwyciły Portosa.
568Rozmowa prowadzona w jednym z nich mogła być słyszana we wszystkich przez poroztwierane drzwi. KuchniaPrzechodząc, zapuścił badawczy wzrok do kuchni i był zmuszony przyznać, ze wstydem dla pani prokuratorowej, a z żalem dla siebie, że nie dostrzegł tam ani ognia na kominie, ani ruchu i krzątaniny, jakie panują zwykle w tej świątyni obżarstwa podczas szykowania smacznego obiadu.
569Pan prokurator, przygotowany zapewne przez żonę do wizyty, nie okazał najmniejszego zdziwienia na widok Portosa, który podszedł rezolutnie i ukłonił się z galanterią.
570— Podobno jesteśmy spokrewnieni, panie Portosie — rzekł prokurator, unosząc się z trudnością z trzcinowego fotela, na którym siedział.
571StarośćStarzec był owinięty w obszerny, czerwony kaftan, pod którym ginęła jego sucha i koścista postać; małe, siwe oczka błyszczały jak robaczki świętojańskie i wraz z wargami poruszającymi się bezustannie skupiały w sobie całe życie obumarłej twarzy.
572Na nieszczęście nogi poczynały mu odmawiać posłuszeństwa i nie chciały już nosić starego grata. Zatem od pół roku, gdy i ta dolegliwość przyłączyła się do wielu innych, szanowny prokurator dostał się zupełnie pod władzę małżonki.
573Przystał z rezygnacją na kuzynostwo z muszkieterem, bo nie mógł zrobić inaczej. Pan Coquenard, gdyby był młody i rześki, z pewnością uchyliłby się od jakiegokolwiek pokrewieństwa z Portosem.
574— Tak, panie, jesteśmy kuzynami — odparł Portos śmiało, choć, co prawda, nie liczył nigdy na entuzjastyczne przyjęcie ze strony męża swej bogdanki[41].
575— Przez kobiety, zdaje mi się?… — rzekł prokurator złośliwie.
576Portos nie zrozumiał przycinka i wziął to za naiwność staruszka, z której śmiał się pod wąsem.
577Pani Coquenard dobrze wiedziała, że prokurator naiwnością bynajmniej nie grzeszy i dlatego roześmiała się przymuszenie, a zaczerwieniła się ogromnie.
578Odkąd Portos wszedł, stary Coquenard co jakiś czas spoglądał niespokojnie na wielką szafę stojącą naprzeciw dębowego biurka, przed którym siedział. Portos domyślił się, że szafa, choć nie odpowiadała kształtem tej, którą oglądał w swoich snach, musi być jednak błogosławionym naczyniem zawierającym skarby, i winszował sobie, że rzeczywistość okazała się wyższa i obszerniejsza niż jego marzenie.
579Pan Coquenard nie dochodził już bliższego pokrewieństwa z muszkieterem, tylko przenosząc niespokojny wzrok z szafy na Portosa, zapytał:
580— Zapewne kochany kuzynek przed wyjazdem na wojnę będzie łaskaw zjeść choć jeden obiadek, wszak prawda, pani Coquenard?
581Teraz Portos uczuł się dotknięty… w sam żołądek. Widać, że i pani Coquenard ze swej strony także się obruszyła, bo zaraz dodała:
582— Mój krewny nie przyszedłby więcej do nas, gdybyśmy go źle przyjęli. A rzeczywiście już tak niedługo będzie w Paryżu i tak mało czasu mu zostaje, aby się z nami nacieszyć, iż musimy go prosić, by wszystkie wolne chwile, jakimi aż do wyjazdu może rozporządzać, zechciał nam łaskawie poświęcić.
583— O! Moje nogi! Moje biedne nogi!… Czemuż mnie słuchać nie chcecie?… — mruczał Coquenard, usiłując się uśmiechnąć.
584Pomoc, z jaką pośpieszyła Portosowi w chwili, gdy został zaatakowany w nadziei spożywania smacznych obiadów, przepełniła serce muszkietera szczerą wdzięcznością dla dobrej prokuratorowej.
585Niedługo nadeszła godzina obiadowa. Przeniesiono się do sali jadalnej, którą stanowiła duża izba, ciemna i brudna, dotykająca kuchni.
586Dependenci czuli z pewnością niezwykłą woń potraw rozchodzącą się po całym domu, ponieważ stawili się z wojskową akuratnością[42] i każdy z nich, trzymając w ręku stołek, gotów był usiąść za danym znakiem, a poruszanie szczękami i wciąganie zapachów nosami zwiastowało straszliwe zamiary żarłoctwa.
587„Do licha! — pomyślał Portos, patrząc na tych trzech wygłodzonych młokosów, bo wyrostek nie był dopuszczony do honorowego stołu. — Do licha! Ja, na miejscu szanownego kuzynka, nie trzymałbym w domu takich obżartuchów. Wyglądają oni na rozbitków, którzy od sześciu tygodni nic w gębie nie mieli…”.
588Coquenard, wtoczony z fotelem przez żonę z pomocą muszkietera, zaczął poruszać nosem i szczękami tak samo jak dependenci.
589Jedzenie— Ho! Ho! — zawołał. — Pyszna zupa, już sam jej zapach nęci!
590„Co, u diabła, czuje on w tej zupie tak zachwycającego?” — myślał Portos, ujrzawszy obfitość bladego i chudego rosołu, po którym gdzieniegdzie pływały grzanki jak wyspy na archipelagu.
591Na znak dany przez panią Coquenard wszyscy z pośpiechem zajęli miejsca.
592Pan Coquenard dostał zupę najpierwszy, następnie Portos. Potem pani Coquenard nalała sobie na talerz i rozdzieliła grzanki bez bulionu pomiędzy dependentów.
593Nagle otworzyły się drzwi sali jadalnej i Portos zobaczył przez nie małego smyka, który nie mogąc należeć do uczty, pożerał suchy chleb, zaprawiając go zapachem idącym z kuchni i sali stołowej.
594Po rosole służąca podała kurę gotowaną — zbytek, na którego widok współbiesiadnikom oczy na wierzch powyłaziły.
595— Znać zaraz, że moja pani bardzo kocha swoją familię — odezwał się prokurator z tragicznym uśmiechem — z pewnością to na cześć kuzynka zdobyła się na taką znakomitą potrawę.
596Biedna kura była chuda i pokryta grubą i twardą skórą, której nie mogły przebić nawet spiczaste kości. Musiano jej zapewne dobrze się naszukać, zanim znaleziono w kącie na grzędzie, gdzie się skryła, aby w spokoju zakończyć mizerny i długi żywot.
597„Do diabła! — pomyślał Portos. — To wcale nie jest wesołe, szanuję ja starość niezmiernie, lecz znacznie mniej ją cenię, gdy jest gotowana lub pieczona”.
598Obejrzał się dokoła, ażeby zobaczyć, czy wszyscy podzielają jego opinię, lecz zawiódł się zupełnie. Ujrzał bowiem oczy płomienne, którymi pożerano już naprzód tę wspaniałą kurę — przedmiot jego pogardy.
599Pani Coquenard przysunęła półmisek do siebie, oderwała zręcznie dwie wielkie, czarne łapy i położyła na talerzu mężowskim, odcięła szyję z głową i odsunęła na bok dla siebie, odjęła skrzydełko dla Portosa i służącej — tej samej, która przyniosła półmisek — oddała kurę prawie nienapoczętą.
600Kura powróciła, skąd przyszła tak szybko, że Portos nie zdążył nawet pochwycić wrażenia, jakie zawód ten wywołał na obliczach głodnych dependentów.
601W miejsce kury ukazał się ogromny półmisek pełen fasoli; sterczało w niej kilka kostek baranich, które z daleka można było wziąć za pokryte mięsem.
602Doświadczeni dependenci nie dali się uwieść tym pozorom i ich fizjonomie ze smutnych zamieniły się w zrezygnowane.
603Pani Coquenard obdzieliła młodych ludzi tą wspaniałą potrawą z umiarkowaniem godnym dobrej gospodyni.
604Przyszła kolej na wino. Z butelki, nader szczupłych rozmiarów, sam prokurator nalał po trochu w szklanki dependentom, sobie nalał niewiele więcej i posunął wino w stronę Portosa i pani Coquenard.
605Młodzi ludzie dopełnili szklanki wodą, a upiwszy trochę, znów dolali wody i tak powtarzali ciągle, a przy końcu obiadu zamiast napoju koloru rubinowego mieli coś na kształt bladego topazu[43].
606Portos obgryzał delikatnie skrzydełko kurze i od czasu do czasu uczuwał rozkoszny dreszcz, czując pod stołem lekkie dotknięcie nóżki prokuratorowej. Wypił jednym haustem wino, skromnie mu nalane, i poznał po smaku, że jest to zieleniaczek[44] z Montreuil, którym właśnie pogardzają tacy wytrawni znawcy jak on.
607Pan Coquenard patrzył ze zgrozą, jak prędko nasz muszkieter połknął to wino, według niego doskonałe.
608— Czy będziesz jadł jeszcze fasolę, kochany kuzynku? — zapytała pani Coquenard takim tonem, jakby chciała powiedzieć: wierz mi szczerze, nie jedz już…
609„Zjem diabła, jeżeli choć skosztuję” — pomyślał Portos.
610 611— Dziękuję, kochana kuzynko, nie jestem już głodny.
612 613Portos czuł się nieswój i nie wiedział, jaką zrobić minę. Prokurator odezwał się pierwszy, powtarzając kilkakrotnie:
614— Winszuję ci szczerze, pani Coquenard. Obiad twój dzisiejszy to uczta prawdziwa; Boże wielki, jakżeż ja się najadłem!
615Pan Coquenard zjadł talerz chudego rosołu, dwie łapki kurze i obgryzł kostkę baranią, jedyną, na której była odrobinka mięsa.
616Portos przypuszczał, że z niego żartują, pokręcił zatem wąsa i zmarszczył czoło, lecz nóżka gosposi leciuchnym dotknięciem dała mu znak, aby był cierpliwy.
617Ta cisza, ten niby koniec obiadu, niezrozumiały dla Portosa, miał jednak okrutne znaczenie dla biednych dependentów; spostrzegli oni surowy wzrok prokuratora i słodki uśmiech jego połowicy, a wiedząc doskonale, co to znaczy, powstali, ociągając się, złożyli powolutku serwety, nareszcie ukłonili się i wyszli.
618Praca— Idźcie, chłopcy, wynoście się, a pamiętajcie, że praca najpilniej pomaga trawieniu — rzekł prokurator poważnie.
619JedzenieWtedy pani Coquenard wstała od stołu i wyjęła z bufetu kawałek sera, maleńki talerzyk konfitur z dyni i placek z miodem i migdałami, który sama upiekła.
620Prokurator zmarszczył brwi na widok takiej obfitości. Portos przygryzł usta, zobaczywszy, że to, co jest na stole, nie zastąpi obiadu.
621Obejrzał się za półmiskiem z fasolą, lecz półmisek także się ulotnił.
622— Stanowczo dzisiaj uczta u nas — wykrzyknął Coquenard — uczta prawdziwa, epulae epularum; Lukullus[45] przyjmowany przez Lukullusa.
623Portos spojrzał na butelkę i projektował sobie najeść się chleba, sera i popić winem, lecz i tu zawód go spotkał, butelka była już pusta, a państwo Coquenard udawali, że tego nie spostrzegają.
624„Masz tobie, a tom się złapał — myślał Portos — lecz dotrwajmy do końca”.
625Oblizał z rezygnacją łyżeczkę od konfitur i ugryzł kawałek placka, arcydzieła pani Coquenard.
626„No — rzekł w duchu — teraz już ofiara spełniona… O! Gdybym nie miał nadziei zajrzeć razem z panią Coquenard do starej szafy jej mężulka…”.
627Pan prokurator po delicjach wspaniałego obiadu, którego nie przestawał nazywać nadzwyczajnym zbytkiem, uczuł potrzebę spoczynku.
628Portos miał nadzieję, że drzemka odbędzie się przy stole w tym samym pokoju, lecz przeklęty prokurator postanowił inaczej — kazał się zaprowadzić do swego gabinetu i tam póty krzyczał i zrzędził, aż go posadzono naprzeciw szafy, na której podstawach, dla większej pewności, oparł schorzałe nogi.
629Prokuratorowa zaprowadziła Portosa do sąsiedniego pokoju i zaczęli tam jakoś dochodzić do porozumienia w wielu kwestiach.
630— Mógłbyś przychodzić do nas na obiad przynajmniej trzy razy w tygodniu — mówiła pani Coquenard.
631— Dziękuję serdecznie — rzekł Portos — nie lubię nadużywać gościnności. A przy tym wiesz przecież, iż muszę pomyśleć o umundurowaniu.
632— To prawda — rzekła czuła dama, wzdychając. — A! To nieszczęśliwe umundurowanie!…
633— Niestety, tak jest — rzekł Portos. — To mnie jedynie od ciebie oddala.
634— Czegóż więc potrzebujesz do kompletnego umundurowania, panie Portosie?
635— O! Bardzo dużo różnych rzeczy; muszkieterowie, jak pani wiadomo, są żołnierzami wyborowymi i potrzebują wielu przedmiotów, o których wyobrażenia nie mają tacy gwardziści na przykład albo straż pałacowa.
636— Ale mniej więcej oznacz mi wiele…
637— Wszystko to może kosztować około…
638Portos urwał, wolał bowiem oznaczyć ogólną sumę niż targować się po szczególe.
639Prokuratorowa słuchała, drżąc cała.
640— Ileż to wyniesie? — zaczęła. — Spodziewam się, że nie więcej…
641Zatrzymała się; głosu jej zabrakło.
642— O! Nie — rzekł Portos — nie przekroczy wcale dwóch tysięcy pięciuset liwrów. Sądzę nawet, iż licząc się dobrze, obszedłbym się dwoma tysiącami.
643— Boże wielki! Aż dwa tysiące liwrów — wykrzyknęła — ależ to majątek!
644 645Pani Coquenard domyśliła się, co to znaczy.
646— Pytałam o szczegóły — odezwała się — dlatego jedynie, że mając dużo krewnych i znajomych pomiędzy kupcami, pewna jestem, iż o sto procent taniej wszystkiego dostanę, niż ty zapłacisz, gdybyś sam kupował.
647 648— Tak, najdroższy panie Portosie! Wszak potrzebujesz najpierw konia?
649 650— Otóż ja mam już wierzchowca dla ciebie…
651— Naprawdę? — rzekł Portos uradowany. — To już spokojny jestem przynajmniej o konia; potrzeba mi następnie ubrać tego konia, a uprząż wierzchowca składa się z takich przedmiotów, które jedynie muszkieter sam osobiście może kupić; lecz to wszystko będzie kosztowało najwyżej trzysta liwrów.
652— Trzysta liwrów?… Zresztą przypuśćmy już, że trzysta liwrów — powiedziała prokuratorowa, wzdychając.
653Portos uśmiechnął się. Trzeba pamiętać, że posiadał pyszne siodło, pochodzące od Buckinghama, zatem trzysta liwrów chciał zdrajca schować do kieszeni.
654— Potrzebuję jeszcze — ciągnął dalej — wierzchowca dla lokaja i tłumoka[46] dla siebie. Co się tyczy uzbrojenia, możesz nie myśleć o tym wcale, mam wszystko, co mi potrzeba.
655— Chcesz konia jeszcze i dla lokaja? — podjęła wahająco pani Coquenard. — Lecz to zanadto po pańsku, drogi przyjacielu.
656— O! Moja pani — rzekł Portos wyzywająco — czy masz mnie za żebraka?
657— Nie, kochany panie Portosie, chciałam tylko powiedzieć, że ładny muł wygląda niekiedy zupełnie jak koń i zdaje mi się, że jak ci dostarczę ładniutkiego muła dla Mousquetona…
658— Niech będzie muł, kiedy tak chcesz, byleby był tylko dobry — odrzekł Portos. — Co prawda, widziałem ja magnatów hiszpańskich, których całe świty na mułach siedziały… Ale, droga pani Coquenard, rozumiesz to dobrze: muł potrzebuje czapraka, dzwonków…
659 660— No, zostaje nam jeszcze waliza.
661— O! To najmniejsza, nie kłopocz się tym wcale — zawołała dama — mąż mój posiada pięć czy sześć waliz rozmaitych, wybierzesz sobie najlepszą. Jest tam jedna mianowicie, którą szczególniej lubił brać do podróży i która jest tak ogromna, że świat by w nią można zapakować cały.
662— Więc ta waliza jest obecnie pusta? — zapytał Portos naiwnie.
663— Bez wątpienia, że pusta — odrzekła prokuratorowa również naiwnie.
664— A, moja najdroższa — zawołał Portos — ja potrzebuję walizy dobrze naładowanej!
665Pani Coquenard zaczęła znów wzdychać. Molière nie napisał jeszcze wówczas swego sławnego Skąpca. Pani Coquenard zatem uprzedziła Harpagona[47].
666Na koniec całe umundurowanie zostało omówione w sposób jak wyżej i wypadło, że zacna prokuratorowa przyrzekła dać osiemset liwrów gotówką i dostarczyć konia i muła w dodatku, ażeby miały zaszczyt służyć Portosowi i Mousquetonowi i pomagać im w zdobyciu bogactw i sławy.
667Po skończonej umowie Portos pożegnał panią Coquenard. Miała ona wprawdzie ochotę zatrzymać go jeszcze, lecz nie pomogły ani spojrzenia czułe, ani słówka słodkie, Portos wymówił się obowiązkami służby; prokuratorowa zatem była zmuszona ustąpić pierwszeństwa królowi.
668Nasz muszkieter powrócił do siebie głodny i okrutnie zły.
Rozdział VI. Subretka i pani
669Pomimo wyrzutów sumienia, jak o tym nadmienialiśmy, i mądrych rad Atosa, d'Artagnan z każdą chwilą był bardziej zakochany w milady; odwiedzał ją co dzień i nie ustawał w wynurzaniu uczuć miłosnych.
670Zarozumiały Gaskończyk był pewny, że prędzej czy później stałością i bezwarunkowym oddaniem się na usługi zdobędzie serce surowej piękności.
671Pewnego wieczora, gdy przybywał z podniesioną głową, lekki i szczęśliwy jak człowiek spodziewający się co najmniej złotego deszczu, spotkał niespodzianie pokojówkę milady oczekującą na niego przy bramie.
672Ładna Ketty tym razem jednak nie poprzestała na czułym spojrzeniu, bo ujęła go delikatnie za rękę.
673„Domyślam się — rzekł w duchu d'Artagnan — ma ona zapewne powiedzieć mi coś od swojej pani; może przez nią oznacza mi rendez-vous[48]… bo sama milady osobiście nie śmiałaby, naturalnie, tego uczynić…”.
674I patrzył wyzywająco na ładną dziewczynę, z miną zdobywcy serc niewieścich.
675— Chciałabym powiedzieć panu parę słówek, panie oficerze… — wyszeptała subretka.
676— Mów, moje dziecię, mów śmiało — odezwał się d'Artagnan — słucham cię z uwagą.
677— Nie mogę w tym miejscu, bo to, co mam panu powiedzieć, jest bardzo ważne i niesłychanie tajemnicze.
678 679— Gdyby pan zechciał pójść ze mną — rzekła Ketty nieśmiało.
680— Pójdę, dokąd zechcesz, piękna panienko.
681 682Ketty, która wciąż trzymała d'Artagnana za rękę, poprowadziła go poprzez ciemne i kręte schodki i przebywszy kilkanaście stopni, otworzyła małe drzwiczki.
683— Wejdź śmiało, panie oficerze — rzekła — tutaj będziemy sami, będziemy mogli rozmawiać swobodnie; tu nikt nas nie podsłucha.
684— Czyjże to pokoik, kochane dziecko?
685— To mój własny, proszę pana, a oto drzwi do pokoju mojej pani. Lecz bądź pan spokojny, nie usłyszy ona rozmowy, nigdy wcześniej niż o północy nie kładzie się do łóżka i wtedy dopiero potrzebuje mojej pomocy.
686D'Artagnan rozglądał się dokoła.
687Pokoik subretki odznaczał się gustownym umeblowaniem i czystością, pomimo to młodzieniec patrzył zawzięcie na drzwi, które mu wskazała Ketty jako prowadzące do apartamentów milady.
688Ketty odgadła, o czym myśli młodzieniec, spuściła więc główkę i westchnęła.
689— Kochasz pan bardzo moją panią? — zapytała.
690— Kocham więcej, niż mogę wypowiedzieć. O! Ketty, ja po prostu szaleję za nią!
691Pokojówka westchnęła znowu i rzekła:
692— Niestety!… Panie, szkoda miłości pańskiej…
693— Cóż, u diabła, widzisz w tym złego? — zapytał d'Artagnan.
694— A to, proszę pana — odparła Ketty — że moja pani nie kocha pana ani odrobinki…
695— Jak to? — przerwał d'Artagnan. — Czyżby ci poleciła zawiadomić mnie o tym?
696— O nie! Broń Boże; to ja sama przez przyjaźń dla pana postanowiłam odkryć panu prawdę.
697— Dziękuję, kochana Ketty, lecz tylko za dobre serce, bo to, coś mi powiedziała, przyznaj sama, nie jest wcale przyjemne.
698— To znaczy, że pan nie wierzy, wszak prawda?…
699— Trudno uwierzyć, moja panienko, miłość własna nie pozwala…
700— Zatem nie wierzysz pan stanowczo?
701— Wyznaję, że nie uwierzę, chyba że dasz mi jakiś dowód.
702— Cóż byś pan powiedział na ten oto dowód?…
703Ketty wyjęła zza gorsu mały bilecik.
704— Czy to dla mnie? — zapytał d'Artagnan, chwytając papier.
705 706 707 708— Nazwisko jego!… Nazwisko!… Powiedz mi natychmiast!… Jak się nazywa? — krzyczał d'Artagnan.
709 710 711D'Artagnanowi stanęło przed oczyma zdarzenie w Saint-Germain. Krew w nim zakipiała i zarozumiały Gaskończyk ruchem szybkim jak myśl rozdarł kopertę pomimo krzyku Ketty.
712— O mój Boże!… Co pan robisz najlepszego? — wołała.
713— Ja?… Nic nadzwyczajnego, jak widzisz.
714715Nie odpowiedziałeś na mój pierwszy list, co to znaczy?… Czyś chory jeszcze?… Albo może zapomniałeś, jakim wzrokiem patrzyłeś na mnie na owym pamiętnym balu u pani de Guise? Teraz zdarza się dobra sposobność, hrabio!… Skorzystaj z niej koniecznie.
D'Artagnan zbladł śmiertelnie; jego próżność otrzymała niespodziany cios i w nieświadomości młodzieńczej wziął to za zawód w prawdziwej miłości.
716Miłość niespełniona— Biedny, kochany panie d'Artagnanie — odezwała się Ketty pocieszająco, ściskając rękę młodzieńca.
717— Więc mnie żałujesz, poczciwa dziewczyno? — rzekł d'Artagnan.
718— O tak, żałuję z całego serca! Bo ja wiem niestety, co to jest miłość.
719— Ty znasz miłość? — zapytał d'Artagnan, przypatrując się pierwszy raz ładnej dziewczynie z niejaką uwagą.
720— O! Znam, na moje nieszczęście!
721— Otóż, zamiast ubolewać nade mną, pomóż mi lepiej z zemstą na swojej pani…
722— Jakiej pan zemsty pragniesz?
723— Pragnę ją zwyciężyć, pragnę zastąpić mojego rywala.
724— O! Nie myślę panu do tego wcale dopomagać, panie oficerze — odrzekła Ketty pośpiesznie.
725— A to dlaczego? — zapytał d'Artagnan.
726 727 728— Najprzód, moja pani nie kocha pana wcale…
729 730— Pan ją obraziłeś śmiertelnie.
731— Ja?… A czymże mógłbym ją obrazić?… Ja, który od chwili poznania leżę u jej nóg niby jakiś niewolnik? Powiedz, proszę cię, powiedz wszystko, co wiesz…
732— Jeżeli zdecyduję się wyznać… to jedynie mężczyźnie, który zajrzy do głębi duszy mojej!…
733D'Artagnan po raz drugi spojrzał na Ketty badawczo.
734Dziewczyna była świeża i piękna; niejedna księżna lub królowa oddałaby koronę za podobną urodę.
735— Ketty — odezwał się — będę czytał w twej duszy, kiedy tylko zechcesz i jak długo zechcesz… bądź pewna, drogie dziecko.
736I pocałował ją na początek, a biedna dziewczyna spłonęła jak wisienka.
737— O! Nie — zawołała — pan mnie nie kocha, moją panią pan uwielbia… Powiedziałeś mi to przed chwilą.
738— I to dlatego nie chcesz mi odkryć drugiego powodu?
739— Drugi powód, proszę pana — zaczęła Ketty ośmielona pocałunkiem, a także wyrazem oczu młodzieńca — drugi powód… że w miłości każdy myśli o sobie…
740Teraz dopiero d'Artagnan przypomniał sobie powłóczyste spojrzenia, jakie rzucała mu Ketty przy owych niby przypadkowych spotkaniach w przedpokoju, na schodach, w korytarzu, dotknięcia rączki za każdym spotkaniem i westchnienia tłumione; a on niebaczny, pożerany chęcią przypodobania się wielkiej pani, nie zwrócił uwagi na pokojówkę.
741Kondycja ludzkaTak to zwykle bywa, kto na orła poluje, nie dba o szarego wróbelka.
742Podstęp, Miłość niespełniona, KłamstwoLecz tym razem nasz Gaskończyk pojął od razu wszystkie korzyści, jakie może osiągnąć, wyzyskując przywiązanie Ketty wyznane tak naiwnie, a zarazem tak śmiało. Przez nią miałby listy przeznaczone dla hrabiego de Wardes; przez nią wiadomości, co się dzieje w domu milady, i swobodne wejście o każdej godzinie dnia i nocy do pokoiku Ketty, przyległego do sypialni milady.
743Zdrajca wiarołomny! Poświęcał już w myśli, jak widzimy, biedną dziewczynę, aby posiąść milady, choćby podstępem, a nawet przemocą.
744— A więc — odezwał się do dziewczyny — czy chcesz, kochana Ketty, abym dał ci dowód miłości, o której jakbyś jeszcze powątpiewała?
745 746— Tej, którą zaczynam dla ciebie uczuwać…
747 748— Czy pozwolisz, abym spędzał z tobą cały ten czas, jaki poświęcałem twojej pani?
749— O!… Pozwolę — odrzekła Ketty, klaszcząc rączkami z zadowoleniem — pozwolę z największą chęcią!
750— Dziękuję ci, drogie dziecko — rzekł d'Artagnan, sadowiąc się w fotelu. — A teraz chodź tu do mnie, ponieważ chcę ci powiedzieć, iż jesteś najpiękniejszą z subretek, jakie widziałem kiedykolwiek!
751Zbliżyła się nieśmiało, on zaś długo i tak przekonywająco dowodził swojej miłości, że dziewczynę, która w duszy pragnęła uwierzyć… przekonał nareszcie.
752Dziwiło to jednak bardzo d'Artagnana, że Ketty broniła się zawzięcie!
753Czas prędko mija na takim zajęciu, gdy jedna strona atakuje, a druga się broni, zwłaszcza kiedy przeciwnikami są młodzi i czują, że ulegną sobie w końcu…
754Północ wybiła; zaraz też ozwał się dzwonek w pokoju milady.
755— Wielki Boże! — zawołała Ketty. — Moja pani mnie woła. Wychodź pan, wychodź co prędzej!
756D'Artagnan podniósł się, udając posłuszeństwo, i zamiast drzwi od schodów otworzył drzwi od wielkiej szafy, i wsunął się pomiędzy suknie i peniuary[49] milady.
757— Co pan robisz, na miłość boską? — zawołała Ketty.
758D'Artagnan, który już przedtem zaopatrzył się w klucz, zamknął się w szafie, nic nie odpowiedziawszy.
759— Co to jest?… — krzyczała milady głosem cierpkim. — Czy śpisz już i nie słyszysz, że dzwonię?
760D'Artagnan usłyszał, jak drzwi od pokoju milady otworzono z hałasem.
761— Jestem już, jestem, proszę pani — odezwała się Ketty, biegnąc na spotkanie rozgniewanej milady.
762Weszły obydwie do pokoju sypialnego, a ponieważ drzwi pozostały otworem, d'Artagnan słyszał jakiś czas łajanie; na koniec pani się uspokoiła i rozmowa zeszła na niego właśnie, gdy Ketty rozbierała kapryśną damę.
763— Co to znaczy? — mówiła milady. — Nasz Gaskończyk dziś się nie pokazał.
764— Jak to, proszę pani — odrzekła Ketty — nie przyszedł?… Czyżby się sprzeniewierzył, zanim jeszcze otrzymał nagrodę za swoją miłość?
765— O! Nie! Przeszkodził mu zapewne pan de Tréville albo pan des Essarts. Znam ja się na tym, moja Ketty, pewna jestem tego młokosa i trzymam go dobrze.
766 767— Co ja z nim zrobię?… O, Ketty, bądź spokojna, popamięta on mnie. Jest między nami sprawa, której się nie domyśla nawet… On mnie o mało nie pozbawił zaufania i łaski kardynała… O! Ja się zemszczę.
768— Byłam pewna, że pani go kocha.
769— Że ja go kocham? Ależ ja go nienawidzę!… Głupi młokos!… Miał w ręku życie lorda Wintera i nie zabił go… pozbawił mnie szlachetnością niedorzeczną trzystu tysięcy liwrów dochodu rocznego!
770— To prawda — odezwała się Ketty — pani syn jest jedynym spadkobiercą wuja, a do pełnoletniości syna służy pani prawo używania majątku.
771D'Artagnan zadrżał, słysząc tę idealną istotę wyrzucającą mu głosem cierpkim, który w rozmowie z nim starała się uczynić łagodnym i czułym, że nie zabił człowieka otaczającego ją przyjaźnią i dostatkiem.
772— Już bym się była dawno zemściła bez niczyjej pomocy, gdyby kardynał, nie wiem w jakim celu, nie zalecił mi dać jeszcze spokój…
773— O tak! Ale pani za to nie oszczędziła młodej kobiety, którą tak kochał.
774— Tej kupcowej z ulicy des Fossoyeurs? Czyż on pamięta o niej jeszcze? Ręczę ci, że przy mnie zapomniał o tamtej… Śliczna zemsta, nie ma co mówić!
775Zimny pot oblał skronie d'Artagnana. Więc to był potwór, nie kobieta.
776Chciał dalej słuchać, lecz milady położyła się do łóżka i rozmowa ustała.
777— Możesz odejść — odezwała się — postaraj się tylko, ażebym miała jutro odpowiedź na list, który ci powierzyłam.
778— Do pana de Wardes? — rzekła Ketty.
779— Ma się rozumieć, że do niego.
780— O! — podchwyciła Ketty. — Jego pani zupełnie inaczej traktuje niż biednego pana d'Artagnana.
781— Odejdź już — rzekła milady niecierpliwie — wiesz, że nie lubię komentarzy.
782D'Artagnan usłyszał zamykanie drzwi i odgłos klucza w zamku, bowiem milady zawsze zamykała się na noc. Ketty też cichuteńko zamknęła na klucz swoje drzwi.
783D'Artagnan wyszedł nareszcie z ukrycia.
784— O mój Boże — szepnęła Ketty. — Co się panu stało? Czegoś pan tak zbladł okropnie?
785— Obrzydliwe, wstrętne stworzenie! — mruczał d'Artagnan.
786— Cicho! Cicho! Na miłość boską — prosiła Ketty — wyjdź pan, tylko cienka ściana oddziela mój pokój od milady, słychać u niej wszystko, co mówimy!
787— Dlatego właśnie ani myślę ruszyć się stąd — odpowiedział d'Artagnan.
788— Co pan mówi? — rzekła Ketty, czerwieniąc się gwałtownie.
789— Albo, jeżeli wyjdę… to trochę później…
790Przyciągnął Ketty do siebie; nie było sposobu opierać się dłużej, a zresztą opór sprawiłby hałas, a potrzeba było zachować się cicho! Więc też Ketty uległa…
791Mścił się w ten sposób za obojętność i niegodziwość tych słów, że zemsta jest rozkoszą bogów…
792Gdyby d'Artagnan miał choć odrobinę uczucia, byłby się zadowolił tą nową zdobyczą, lecz d'Artagnan był ambitny i marzył jedynie o wywyższeniu.
793Należy jednak przyznać na pochwałę młodzieńca, że korzystając z przewagi zdobytej nad Ketty, starał się najpierw dowiedzieć o losie pani Bonacieux; biedna dziewczyna przysięgła na krucyfiks, że nic nie wie, że jej pani nigdy nie odkryła całej prawdy, że może tylko zaręczyć, iż, o ile przypuszcza, pani Bonacieux nie została zamordowana.
794Ketty nie wiedziała także, dlaczego milady o mało nie straciła zaufania kardynała, ale d'Artagnan wiedział więcej. Widział on milady na statku zatrzymanym w porcie z rozkazu ministra w chwili, gdy opuszczał Anglię, i domyślał się, że chodzi o brylantowe zapinki. Lecz cała nienawiść milady do niego widocznie miała w tym głównie źródło, że nie zabił jej szwagra i nie przyśpieszył w ten sposób chwili objęcia po nim spadku.
795Nazajutrz d'Artagnan stawił się u milady o zwykłej porze. Zastał ją w okropnym humorze, widocznie brak odpowiedzi od hrabiego de Wardes tak ją usposobił.
796Ketty weszła do salonu, lecz milady nie dała jej się odezwać i odprawiła ją ostro. Pokojówka rzuciła spojrzenie młodzieńcowi, które mówiło: widzisz, co cierpię dla ciebie.
797Na schyłku wieczora piękna lwica jednak złagodniała, słuchała uprzejmie wylewu czułości d'Artagnana, a nawet pozwoliła ucałować śliczną rączkę.
798D'Artagnan wyszedł miotany sprzecznymi uczuciami. Ponieważ jednak był to chłopak niełatwo dający się w pole wyprowadzić, więc też, umizgając się do milady, ułożył sobie jednocześnie pewien planik.
799Przy drzwiach oczekiwała go Ketty i tak samo jak wczoraj pociągnęła do siebie.
800Ketty wytrzymała srogie wyrzuty milady za opieszałość i nieakuratne[50] wykonywanie poleceń. Piękna pani nie mogła zrozumieć milczenia hrabiego de Wardes i rozkazała pokojówce stawić się u siebie o dziewiątej z rana po list, już trzeci z rzędu.
801D'Artagnan wymógł na Ketty obietnicę, że doręczy mu jutro ten list. Biedna dziewczyna przyrzekła kochankowi; szalona miłość nią owładnęła, nie była w stanie odmówić…
802Wszystko odbyło się tak samo jak poprzedniego dnia.
803D'Artagnan wlazł do szafy, milady zadzwoniła, rozebrała się, odprawiła Ketty i zamknęła się na dwa zamki. D'Artagnan zaś, tak jak przeszłej nocy, powrócił do siebie o piątej nad ranem.
804O jedenastej przyszła Ketty z listem milady do hrabiego. Tym razem biedne dziecię oddało bilet z własnej woli. Nie próbowała nawet perswazji, należała już duszą i ciałem do swojego pięknego żołnierza.
805D'Artagnan otworzył list i czytał, co następuje:
806Piszę już trzeci raz, aby powiedzieć, że cię kocham. Strzeż się, abym nie była zmuszona napisać po raz czwarty, że cię nienawidzę! Jeżeli żałujesz swego postępowania ze mną, to dziewczyna, która ci wręczy mój list, powie, w jaki sposób mężczyzna dobrze wychowany może prosić i otrzymać przebaczenie.
D'Artagnan czytając, bladł i czerwieniał na przemian.
807— O! Ty ją kochasz zawsze! — rzekła Ketty, która nie spuszczała oczu z twarzy młodzieńca.
808— Nie, Ketty, mylisz się, już jej nie kocham, pragnę jedynie zemsty za pogardę, jakiej doznałem.
809— Tak, tak, znam ja twoją zemstę, jużeś mi o niej wspominał.
810— Cóż ci to szkodzi, droga Ketty! Wiesz przecież, że ciebie jedną tylko kocham.
811— A ja skąd mogę o tym wiedzieć?
812— Zobaczysz, jaką jej sztuczkę wypłatam.
813Ketty westchnęła. D'Artagnan usiadł i napisał:
814Pani! Wątpiłem do tej chwili, że twoje dwa listy były dla mnie przeznaczone, czułem się bowiem niegodny tak ogromnego zaszczytu. Nadto byłem mocno cierpiący, a w każdym razie wahałem się zaraz odpowiedzieć.
Dziś zmuszony jestem uwierzyć mojemu szczęściu i łasce Twej nieporównanej, ponieważ nie tylko drogocenny bilecik, lecz i służąca Twoja zaręcza, iż posiadam miłość twoją, o Pani!
Nie potrzebuję, aby mnie uczono, w jaki sposób otrzymać mogę przebaczenie. Stawię się dziś wieczór o jedenastej i mam nadzieję zasłużyć na rozgrzeszenie. Nie spóźnię się ani o minutę, aby na nowo nie obrazić pani.
List ten był fałszem i uchybiał czci niewieściej, a nawet w pojęciu naszym i w świetle obyczajów współczesnych był po prostu haniebny; lecz w owej epoce rządzono się innymi prawami, gdy szło o dopięcie celu.
815Kobieta demoniczna, PożądanieD'Artagnan zresztą z własnych opowiadań milady wiedział, że jest zdolna do zdrady i różnych brudnych postępków, miał też dla niej bardzo mało szacunku.
816Nienawidził, pogardzał nią prawie, a pomimo to czuł do niej szalony pociąg… Czy opanowała go namiętność, połączona z pogardą… czy żądza tylko, nie umiał sam z tego zdać sobie sprawy, dość, że pragnął tej kobiety.
817Plan d'Artagnana był więc prosty: przez pokój Ketty wejdzie do sypialni jej pani, skorzysta z pierwszej chwili zdziwienia, wstydu, przestrachu… i odniesie zwycięstwo; może mu się nie powiedzie, lecz trzeba też liczyć i na szczęśliwy traf.
818— Weź to… — rzekł młodzieniec, oddając Ketty zapieczętowany bilecik — wręcz to milady jako odpowiedź hrabiego de Wardes.
819Biedna Ketty zbladła śmiertelnie; domyślała się, co zawiera bilet.
820— Posłuchaj, drogie dziecię — rzekł d'Artagnan — rozumiesz przecież, że to musi się raz już skończyć w ten lub inny sposób; milady może odkryć, żeś pierwszy bilecik oddała mojemu lokajowi zamiast służącemu hrabiego, że następnie ja listy odpieczętowałem i przeczytałem, a nie hrabia de Wardes, dla którego były przeznaczone; wtedy co będzie? Milady cię wypędzi, a znasz ją przecież doskonale, że na tym nie poprzestanie i będzie się chciała dalej mścić na tobie.
821— O Boże! Mój Boże… — biadała Ketty. — I dla kogo ja się na to wszystko naraziłam?
822— Dla mnie, moja najpiękniejsza — odrzekł młodzieniec — toteż przysięgam ci wdzięczność nieskończoną.
823— Powiedz mi przynajmniej, co zawiera ten bilet…
824 825Miłość niespełniona— O! Ty mnie nie kochasz! — wykrzyknęła Ketty. — O! Ja nieszczęśliwa!
826Na taki zarzut jest tylko jedna odpowiedź, na którą… wszystkie kobiety i po wsze czasy zawsze się łapią.
827D'Artagnan odpowiedział w taki sposób, że biedna Ketty uwierzyła. Pomimo to zalewała się łzami, zanim zdecydowała się oddać liścik do rąk milady. Na koniec przyrzekła, a jedynie tego pragnął d'Artagnan.
828Obiecał jej w nagrodę niedługo zabawić wieczorem u milady, a po wyjściu przyjść prosto do niej. Obietnica ta osuszyła łzy Ketty i pocieszyła ją ostatecznie.
Rozdział VII. Umundurowanie Aramisa i Portosa
829Od chwili, gdy czterech przyjaciół szukało sposobu należytego wyekwipowania się do zapowiedzianej kampanii, zaprzestali oni bywać u siebie w umówionych dniach jak dotychczas.
830Jadali samotnie tam, gdzie ich zastała godzina obiadowa lub gdzie im się udało zjeść darmo.
831Słudzy, za przykładem panów, wałęsali się po mieście i każdy zdobywał sobie pożywienie, jak mógł.
832Umówiono się jedynie, aby raz na tydzień schodzić się u Atosa około godziny pierwszej, gdyż Atos według przysięgi, jaką sam sobie złożył, nie wychylał się za próg mieszkania.
833Dzień, w którym Ketty była u d'Artagnana, był właśnie przeznaczony na takie zebranie i zaledwie dziewczyna opuściła mieszkanie, młodzieniec udał się zaraz na ulicę Férou.
834Atosa zastał filozofującego z Aramisem.
835Aramis objawiał niejakie chęci powrotu do sutanny.
836Atos według raz przyjętego zwyczaju ani namawiał, ani mu odradzał.
837Nie lubił udzielać rad, nie będąc proszony, a nawet zapytany ociągał się z odpowiedzią.
838Kondycja ludzka— Ludzie w ogóle pytają o radę — mawiał — aby potem robić według swego widzimisię; a jeżeli przypadkiem zastosują się do czyjegoś zdania, to jedynie dlatego, aby potem mieć na kogo narzekać.
839Portos stawił się prawie razem z d'Artagnanem; czterech przyjaciół znalazło się więc w komplecie.
840Fizjonomia każdego wyrażała odmienne uczucie: Portosa — spokój i zadowolenie wewnętrzne; d'Artagnana — nadzieję; Aramisa — niepokój; Atosa zaś — obojętność.
841Ogólna rozmowa toczyła się już od chwili. Portos dawał właśnie do zrozumienia przyjaciołom, że wysoko położona osoba zajęła się jego umundurowaniem, gdy wtem wszedł Mousqueton.
842Przyszedł on prosić Portosa, aby natychmiast wracał do domu, gdzie, jak powiadał z miną strasznie skruszoną, jego obecność jest gwałtownie potrzebna.
843— Czy przyniesiono moje umundurowanie? — zapytał Portos.
844— Tak i… nie — odrzekł Mousqueton.
845 846— Chodźmy co prędzej, błagam pana.
847Portos wstał, pożegnał przyjaciół i udał się za Mousquetonem.
848Za chwilę Bazin ukazał się na progu.
849— Czego chcesz, mój przyjacielu?… — zapytał Aramis głosem słodkim, jaki zawsze przybierał, gdy go opanowywała myśl powrotu do stanu duchownego.
850— Jakiś nieznajomy oczekuje na pana w domu — odpowiedział Bazin.
851— Nieznajomy?… Co to może być za człowiek?
852 853— Daj mu jałmużnę, kochany Bazinie, i proś go o modlitwę w intencji biednego grzesznika.
854— Kiedy żebrak ten chce koniecznie z panem pomówić i utrzymuje, że pan będzie bardzo kontent[51] z jego przybycia.
855— Może ma do mnie interes osobisty?
856— Tak, tak panie. Jeżeli pan Aramis (to są jego słowa) będzie się ociągał z powrotem, powiesz mu, że przychodzę z Tours.
857— Z Tours?… — zawołał Aramis. — Panowie, wybaczcie, muszę was pożegnać, bo człowiek ten z pewnością przynosi mi wieści, jakich oczekuję od dawna.
858Zerwał się i wyszedł pośpiesznie.
859Zostali tylko Atos i d'Artagnan.
860— Sądzę, że nasze zuchy znalazły nareszcie, czego szukały. Jak ci się zdaje, d'Artagnanie? — odezwał się Atos.
861— Wiem na pewno, że Portos jest na dobrej drodze… — rzekł d'Artagnan. — A co się tyczy Aramisa, o niego byłem spokojny zawsze. Lecz ty, kochany Atosie, rozdałeś z taką hojnością złoto Anglika, które było twoją prawą własnością, a sam co poczniesz obecnie?
862— Cieszę się bardzo, żem zabił tego głupca, tym więcej, że jest zasługą przed Bogiem zgładzić ze świata Anglika. Lecz gdybym był schował do kieszeni jego pieniądze, ciążyłyby mi one jak wyrzut sumienia.
863— Daj spokój, Atosie, mój drogi! Masz, doprawdy, dziwne uprzedzenia…
864— Dosyć już o tym, mówmy o czym innym… Ale, ale, pan de Tréville powiedział mi, gdy był łaskaw odwiedzić mnie wczoraj, że utrzymujesz obecnie stosunki z jakimiś podejrzanymi Anglikami, z protegowanymi kardynała.
865— To chyba mówił o Angielce, tej właśnie, o której ci wspomniałem.
866— A tak! Przypominam sobie, blondynka, z której powodu tyle ci dobrych rad udzieliłem, a ty, ma się rozumieć, nie słuchałeś ich wcale.
867— Powiedziałem ci przecież dlaczego…
868— Tak, zapewne widzisz w niej jedyną ucieczkę dla pozbycia się kłopotu, jaki masz z umundurowaniem.
869— O!… Wcale nie! Ale przekonałem się, że za sprawą tej kobiety pani Bonacieux została porwana i ukryta.
870Mężczyzna, Kobieta— Rozumiem, mój drogi: chcąc odnaleźć jedną kobietkę, umizgujesz się do drugiej. Masz rację, kochanku, jest to droga najdłuższa, ale za to najprzyjemniejsza.
871Widzieliśmy już, z jakim pośpiechem młody muszkieter wybiegł za Bazinem, a raczej go wyprzedził; jednym skokiem znalazł się na ulicy Vaugirard.
872Wpadł do siebie i rzeczywiście zastał w pokoju mężczyznę małego wzrostu, o spojrzeniu roztropnym, lecz ubranego w łachmany.
873— To pan mnie potrzebujesz?… — zapytał muszkieter.
874— Pragnę widzieć się z panem Aramisem. Czy takie jest pańskie nazwisko?…
875— Tak, panie, ja nim jestem. Czy masz mi pan coś oddać?
876— Tak, jeżeli mi pan pokażesz pewną chusteczkę haftowaną.
877— Oto jest — rzekł Aramis, wyjmując z zanadrza kluczyk i otwierając szkatułkę hebanową, wysadzaną konchą[52] perłową — oto jest, widzisz ją pan.
878— Dobrze — rzekł żebrak — a teraz odpraw pan lokaja.
879Bazin bowiem, ciekawy dowiedzieć się, czego chce żebrak od jego pana, prawie jednocześnie wszedł do pokoju. Lecz pośpiech ten nie na wiele mu się przydał; na żądanie żebraka pan skinął, aby się usunął, i musiał usłuchać.
880Po wyjściu Bazina żebrak obejrzał się szybko dokoła dla pewności, czy ktoś nie patrzy lub nie podsłuchuje. Następnie rozpiął podartą kamizelkę i stary pas skórzany, rozpruł bok kaftana i wyjął zapieczętowany list.
881Aramis wydał okrzyk radości na widok herbu na pieczątce, ucałował podpis i z niemal religijną czcią rozłożył ćwiartkę papieru zawierającą, co następuje:
882Przyjacielu! Przeznaczenie chce, abyśmy byli rozłączeni jeszcze czas jakiś, lecz piękne dni młodości nie są dla nas stracone bezpowrotnie! Spełń powinność swoją na polu walki; ja spełniam swoją tam, gdzie mnie los postawił. Przyjmij to, co ci oddawca listu doręczy, bądź podczas wojny pięknym i dobrym szlachcicem, jakim zawsze byłeś; kochaj mnie i myśl o mnie… o mnie, która całuje twoje śliczne oczy!
Żebrak pruł ciągle kaftan i wyciągał sztuki złota zza podszewki, aż wyjął sto pięćdziesiąt podwójnych liwrów hiszpańskich i ułożył je na stoliku.
883To uczyniwszy, otworzył drzwi, skłonił się i wyszedł, zanim osłupiały ze zdziwienia młodzieniec odważył się do niego przemówić.
884Aramis odczytał list po raz drugi i spostrzegł, że było i postscriptum[53].
885P.S. Możesz śmiało przyjąć z uszanowaniem oddawcę listu, ponieważ jest on hrabią i grandem[54] hiszpańskim.
— O sny moje złote! — zawołał Aramis. — Jakież to życie jest piękne! Tak, jesteśmy jeszcze młodzi! I dla nas jeszcze nastaną dni szczęścia!… O! Twój jestem, twój jedynie, miłość moja, krew, życie moje!… Wszystko, wszystko do ciebie należy! Moja najpiękniejsza! Moja ukochana!
886Całował list namiętnie, nie patrząc nawet na złoto błyszczące na stoliku. Bazin zapukał do drzwi; Aramis nie miał już powodu ukrywać się, pozwolił mu zatem wejść.
887Lokaj oniemiał na widok złota i zapomniał, że przyszedł oznajmić d'Artagnana, który, zaciekawiony, co to za żebrak zjawił się z interesem tak pilnym, wstąpił po drodze od Atosa do Aramisa.
888A że nie miał zwyczaju robić ceremonii z przyjacielem i widział, że Bazin go nie anonsuje, wszedł, nie czekając oznajmienia.
889— A! Do wszystkich diabłów! Kochany Aramisie, jeżeli to są owoce, jakie ci z Tours przysyłają, powinszuj ode mnie ogrodnikowi, który je hoduje.
890— Mylisz się, mój drogi — odrzekł Aramis zawsze dyskretny — to właśnie wydawca mój odesłał mi należność za poemat, który, jak wiesz, napisałem.
891— O! O! — rzekł d'Artagnan. — To twój wydawca musi być nadzwyczajnie hojny, mój kochany Aramisie.
892— Jak to, proszę pana?! — wykrzyknął Bazin. — Więc za poemat tak drogo płacą? To pan możesz stać się równy panu de Voiture i panu de Benserade. Dumny jestem z mego pana. Poeta, KsiądzPoeta to prawie ksiądz. O! Panie Aramisie, zostań jedynie poetą, błagam cię!
893— Bazinie, mój przyjacielu — odrzekł Aramis — niech cię Bóg ma w swojej opiece, lecz, zdaje mi się, że mieszasz się do naszej rozmowy!
894Bazin zrozumiał, że odezwał się niewłaściwie, spuścił więc głowę i wyszedł skonfundowany.
895— A! — odezwał się d'Artagnan z uśmiechem. — Doprawdy, na wagę złota sprzedajesz swoje utwory. Szczęście ci służy, mój przyjacielu, ale uważaj dobrze, bo zgubisz list, który wygląda ci zza kaftana, a który pochodzi zapewne także od wydawcy.
896Aramis zaczerwienił się aż do białek oczu, wsunął bilecik i zapiął kaftan pod samą szyję.
897— Posłuchaj, kochany d'Artagnanie — odezwał się — jeśli pozwolisz, pójdziemy teraz poszukać naszych przyjaciół, a ponieważ jestem obecnie bogaty, od dziś dnia będziemy mieć obiady wspólne aż do chwili, kiedy któryś z was też się dorobi pieniędzy…
898— Na honor! Masz słuszność — rzekł d'Artagnan — służę ci z wielką przyjemnością. Nie jedliśmy już od dawna porządnego obiadu, a ponieważ ja osobiście szykuję się dziś wieczorem na trochę ryzykowną wyprawę, przyznaję, że nie od rzeczy będzie, gdy dodam sobie odwagi kilkoma butelkami starego burgunda.
899— Niech będzie burgund; nie czuję wcale do niego odrazy — rzekł Aramis, któremu widok złota rozwiał gdzieś myśli o stanie duchownym.
900Włożył do kieszeni kilka podwójnych pistoli na bieżące potrzeby, schował resztę do szkatułki hebanowej, inkrustowanej[55] konchą perłową, gdzie znajdowała się już chusteczka batystowa — talizman szczęścia i wszelkiej pomyślności.
901Dwaj przyjaciele udali się najpierw do Atosa, który wierny przysiędze niewychodzenia z domu podjął się sprowadzić obiad do swego mieszkania, a ponieważ odznaczał się znajomością urządzania wykwintnych uczt, d'Artagnan i Aramis z wielką chęcią powierzyli mu starania i kłopot o wybór potraw.
902Następnie poszli do Portosa, w drodze rozmawiali wesoło i układali najrozmaitsze projekty, gdy na skręcie ulicy du Bac spotkali Mousquetona, który z miną strasznie żałosną pędził przed sobą muła i konia.
903D'Artagnan wydał okrzyk zdziwienia pomieszanego z uczuciem niejakiego ukontentowania.
904— O! Na Boga, toż to mój konik żółty — zawołał. — Aramisie, spójrz na tego człapaka[56].
905— O fe! Co za obrzydliwa szkapa! — rzekł Aramis.
906— Otóż, mój kochany — odparł d'Artagnan — na tym koniu przybyłem do Paryża.
907— Więc pan zna tego konia? — podchwycił Mousqueton.
908— Szczególny kolor — dodał Aramis — nie widziałem nigdy w życiu podobnej maści.
909— Wierzę bardzo — podjął d'Artagnan — dlatego też sprzedałem go za trzy talary i z pewnością zapłacono mi jedynie za skórę, bo jego wewnętrzne zalety nie są warte i osiemnastu liwrów. Jakim jednak sposobem koń ten znalazł się w ręku Mousquetona?
910— O! — zawołał lokaj. — Niech pan o tym lepiej nie wspomina, bo to, proszę pana, jest figiel męża naszej księżnej.
911— Co za figiel? Opowiedz, Mousquetonie!
912— A to, proszę pana, jesteśmy w wielkich łaskach u pewnej wielkiej damy, księżnej de… przepraszam! Mój pan nakazał mi tajemnicę, nie mogę zatem nazwisk powiedzieć; pani owa zmusiła nas, abyśmy przyjęli na pamiątkę od niej wspaniałego rumaka hiszpańskiego i takiegoż muła. Doprawdy, że chciało się patrzeć bez końca na te cudowne stworzenia! Wtem mąż zazdrosny dowiedział się o wszystkim, przejął w drodze wierzchowce znakomite i zastąpił je tymi oto bydlętami!
913— Które odprowadzasz mu z powrotem? — zapytał d'Artagnan.
914— A, naturalnie — odrzekł Mousqueton. — Pojmujesz pan, iż nie możemy przyjąć nędznych szkap zamiast wierzchowców, jakie nam przyobiecano.
915— Ma się rozumieć, że nie wypada, choć pragnąłbym nieskończenie widzieć Portosa na moim koniu; miałbym przynajmniej wyobrażenie, jak sam wyglądałem, przybywając do Paryża… Nie zatrzymujemy cię, Mousquetonie, ruszaj dalej spełnić rozkaz twego pana. A czy jest on u siebie?
916— Jest, proszę pana, lecz w bardzo złym humorze.
917Lokaj skierował się w stronę bulwaru Grands-Augustins, a dwaj przyjaciele udali się do nieszczęśliwego Portosa i dzwonili do jego drzwi zawzięcie. Na próżno jednak — Portos widział, jak przechodzili przez podwórze i nie myślał wcale otwierać.
918Mousqueton szedł coraz dalej, przebył Pont Neuf, pędząc ciągle przed sobą obrzydłe wywłoki, i dotarł nareszcie do ulicy aux Ours. Tam zaś, według polecenia swego pana, przywiązał konia i muła do młotka przy drzwiach prokuratora i nie troszcząc się o ich przyszły los, powrócił do Portosa z wiadomością, że jego rozkazy spełnił wiernie.
919Po niejakim czasie nieszczęśliwe zwierzęta, które od rana nic nie jadły, narobiły takiego piekielnego hałasu, szarpiąc i stukając młotkiem u drzwi, że prokurator wysłał z kancelarii swego wyrostka, aby dowiedział się od sąsiadów, do kogo należą ten koń i muł czyniący taką wrzawę.
920Pani Coquenard poznała od razu swój prezent, tylko nie mogła pojąć, dlaczego go zwrócono z drogi. Niedługo jednak czekała na rozwiązanie zagadki, przybycie Portosa ją oświeciło… Gniew i obraza, błyszczące w oczach muszkietera, pomimo że usiłował hamować się, przejęły śmiertelną trwogą czułą dulcyneę[57].
921Mousqueton opowiedział swemu panu, iż spotkał Aramisa i d'Artagnana i że ostatni poznał podjezdka, który go przyniósł do Paryża i którego sprzedał za trzy talary.
922Portos niedługo zabawił u swej oblubienicy, wyszedł rozsierdzony, wyznaczając jej spotkanie przy klasztorze Saint-Magloire.
923Pani Coquenard, drżąc cała, pośpieszyła do klasztoru Saint-Magloire. Przeczuwała biedaczka, co ją czekało, i przygotowana była na wymówki straszne. Portos tak jej imponował pańskim ułożeniem!
924Wszystko, co człowiek zraniony w miłości własnej jest zdolny wypowiedzieć: srogie wyrzuty, wymówki i przekleństwa, wszystko to spadło na kornie[58] pochyloną głowę pani prokuratorowej.
925Podstęp, Handel— Niestety!… — odezwała się. — Starałam się zrobić jak najlepiej… Jeden z naszych klientów jest handlarzem koni. Zadłużył się on bardzo w kancelarii męża i nie chciał w żaden sposób zapłacić. Wzięłam w długu konia i muła. Przyrzekł mi niegodziwiec dostarczyć wierzchowce królewskie…
926— Otóż, moja pani — rzekł Portos — jeżeli był winien więcej niż pięć talarów, to ten twój handlarz oszukał cię diabelnie.
927— Przecie każdemu wolno starać się o tanie kupno — odparła prokuratorowa, starając się usprawiedliwić.
928— O! Niezupełnie, szanowna pani. Ci, co szukają taniego towaru, winni pozwolić innym poszukać sobie hojniejszych przyjaciół.
929Po tych słowach Portos wykręcił się na pięcie i zamierzał odejść.
930— Panie Portosie!… Panie Portosie! — zawołała prokuratorowa. — Moja wina, przyznaję, nie powinnam była się targować, gdy chodziło o wyekwipowanie tak znakomitego kawalera!
931Portos milczał i odsuwał się coraz dalej.
932Prokuratorowa widziała go już oczami wyobraźni niknącego niby w obłoku świetlnym, otoczonego księżnymi, margrabinami, które rzucały mu pod nogi pełne wory złota…
933— Stój!… Zatrzymaj się, na miłość boską — zawołała. — Poczekaj! Pogadajmy trochę!…
934— Rozmowa z panią przynosi mi nieszczęście — odparł Portos.
935— Powiedz nareszcie, czego żądasz?
936— Nic nie chcę, moja pani, bo z tobą to na jedno wychodzi…
937Prokuratorowa zawisła na ramieniu Portosa i w uniesieniu bolesnym zawołała:
938— Panie Portosie! Wybacz, ja nie znam się na niczym… Skąd mogę wiedzieć, jaki koń powinien być? Czy ja wiem, co to jest uprząż na konia?
939— Trzeba było mnie to polecić, mnie, bo przecież ja znam się na tym doskonale, moja pani; lecz chciałaś robić oszczędności, pieniądze pożyczać na procent lichwiarski…
940— Nie miałam racji, panie Portosie, wyznaję. Teraz naprawię mój błąd, zaręczam słowem honoru!
941— W jaki sposób? — zapytał muszkieter.
942— Posłuchaj! Dziś wieczorem pan Coquenard udaje się do księcia de Chaulnes na naradę, która potrwa ze dwie godziny co najmniej. Przyjdź zatem do mnie, będziemy sami i wszystko się dobrze ułoży…
943— Tak, to lubię! To się nazywa mówić rozumnie, moja droga…
944 945— Zobaczymy — odrzekł Portos majestatycznie.
946 947 948„Do kaduka! — pomyślał Portos, odchodząc w swoją stronę. — Zdaje mi się, iż na koniec zbliżam się przecież do szkatuły starego Coquenarda”.
Rozdział VIII. W nocy wszystkie koty są szare
949Jakkolwiek dzień jest długi, nadszedł nareszcie wieczór oczekiwany tak niecierpliwie przez Portosa i d'Artagnana.
950D'Artagnan, według zwyczaju, stawił się u milady około dziewiątej. Znalazł ją w humorze wyśmienitym; nigdy jeszcze nie był przyjęty tak mile.
951Nasz Gaskończyk poznał od pierwszego wejrzenia, że musiała otrzymać jego bilecik i że wpłynął on na jej usposobienie.
952Ketty podała sorbety. Milady i dla niej była uprzejma; uśmiechała się do pokojowej słodziutko. Lecz niestety! Biedna dziewczyna tak była zatopiona w smutku, że nawet nie spostrzegła dobrotliwości swej pani.
953D'Artagnan spoglądał na obydwie kobiety, porównywał je w myśli i przyznać musiał, że natura, stwarzając je, pomyliła się okrutnie; wielka pani otrzymała w udziale duszę sprzedajną i podłą, subretka zaś serce i charakter godne księżnej krwi królewskiej.
954O dziesiątej milady zaczęła okazywać niepokój i rozdrażnienie.
955D'Artagnan wiedział dobrze, z jakiego powodu; spoglądała na zegar, podnosiła się, siadała znów, uśmiechała się do gościa i patrzyła na niego wzrokiem, który mówił wyraźnie: „Jesteś bardzo przyjemny, bez wątpienia, lecz byłbyś daleko milszy, gdybyś się już wyniósł”.
956D'Artagnan wstał z krzesła i wziął kapelusz. Milady podała mu rączkę do ucałowania; młodzieniec poczuł lekkie uściśnięcie i domyślił się, że pochodzi nie z kokieterii, lecz z wdzięczności za to, że odchodził.
957— Ona musi go słuchać diabelnie — zamruczał i wyszedł.
958Nie spotkał tym razem Ketty ani w przedpokoju, ani na korytarzu, ani nawet w bramie. Sam musiał szukać schodków prowadzących do pokoiku subretki.
959Ketty siedziała z twarzą ukrytą w dłoniach i gorzko płakała.
960Słyszała, jak wszedł d'Artagnan, lecz nie podniosła głowy; młodzieniec zbliżył się i ujął ją za ręce. Wtedy, nie mogąc dłużej panować nad sobą, wybuchnęła głośnym płaczem.
961Jak to przeczuwał d'Artagnan, milady po odebraniu listu z wielkiej radości opowiedziała wszystko pokojówce, a chcąc ją wynagrodzić za spełnienie polecenia tym razem wiernie i pomyślnie, obdarzyła pieniędzmi.
962Wróciwszy do swojej izdebki, Ketty cisnęła woreczek na ziemię, a złoto rozsypało się po kątach.
963Strapiona dziewczyna za dotknięciem d'Artagnana podniosła głowę. Aż przeląkł się zmiany, jaka w niej zaszła: twarz, łzami zalana, była trupio blada; załamała rączki błagalnie, nie śmiąc wymówić słowa.
964D'Artagnan nie odznaczał się czułością serca, a jednak poruszył go widok niemej boleści, lecz zanadto stały i uparty był w swoich zamiarach i zbyt chodziło mu o dopięcie tego, co przedsięwziął dzisiejszej nocy, aby chciał choć na jotę zmienić postanowienie.
965Nie pozostawił też Ketty najmniejszej nadziei, aby go czymkolwiek mogła zmiękczyć, wytłumaczył jej tylko, że to, co zamierza uczynić, jest po prostu jego zemstą.
966Wszystko tak się składało, aby ułatwić ten akt zemsty.
967Milady, zapewne w celu ukrycia wstydu przed kochankiem, rozkazała Ketty pogasić światła w apartamentach, a nawet w jej własnym pokoiku. Hrabia de Wardes miał wyjść od niej przede dniem, jednak nie chciała, aby się światło paliło.
968Po niedługiej chwili usłyszano milady wchodzącą do sypialni. D'Artagnan wskoczył do szafy natychmiast i zaledwie miał czas się zamknąć, gdy dzwonek się odezwał.
969Ketty udała się na wezwanie, lecz tym razem zamknęła drzwi za sobą. Pomimo to było słychać prawie wszystko, co mówiono w sypialni, gdyż ściana była cienka.
970Milady, upojona radością, kazała powtórzyć Ketty wszystkie szczegóły jej mniemanego widzenia się z hrabią de Wardes: jaką miał minę, gdy odebrał list, jak odpisywał, co wyrażała jego twarz, czy wydawał się bardzo zakochany…
971Na wszystkie te pytania biedna Ketty, zmuszona udawać, odpowiadała głosem przytłumionym, na co jej pani nie zwróciła wcale uwagi; Szczęścieszczęście zwykle robi ludzi egoistami.
972Gdy wreszcie nadeszła godzina przybycia hrabiego, milady kazała ostatecznie pogasić świece i wprowadzić hrabiego de Wardes, gdy tylko się zjawi.
973Ketty nie potrzebowała długo czekać.
974Zaledwie d'Artagnan ujrzał przez dziurkę od klucza, że już wszystko pogrążone w ciemnościach, wyskoczył z szafy, wprzód nim pokojówka zdążyła zamknąć drzwi.
975— Co to za hałas? — zapytała milady.
976— To ja jestem — rzekł d'Artagnan półgłosem — ja, hrabia de Wardes.
977— O Boże! Mój Boże! — szeptała Ketty. — Nie mógł nawet doczekać się godziny, którą sam oznaczył!
978— To on? — odezwała się milady. — Dlaczego nie wchodzi? Hrabio, drogi hrabio, wiesz przecież, że czekam na ciebie!
979Na takie wezwanie d'Artagnan odsunął z lekka Ketty i pośpieszył do sypialni.
980Miłość niespełniona, DuszaJeżeli wściekłość i boleść może wystawić na męki jakąś duszę, to tym bardziej duszę zakochanego, który pod nie swoim imieniem odbiera przysięgi miłości przeznaczone dla rywala.
981D'Artagnan znalazł się w położeniu, jakiego nie przewidywał. Zazdrość szarpała mu serce i cierpiał prawie na równi z nieszczęsną Ketty płaczącą gorzko w sąsiednim pokoju.
982— O tak, hrabio — mówiła milady najsłodszym głosem, ściskając go czule za ręce. — O! Tak, szczęśliwa jestem nad wyraz miłością, którą widzę w twoich oczach i słyszę w słowach, ile razy się spotykamy. Ja także kocham cię gorąco. Pragnę, abyś pamiętał o mnie, boję się zapomnienia i dlatego proszę cię, weź to, niech ci mówi o mnie bezustannie.
983Zdjęła pierścień z palca i podała d'Artagnanowi.
984Przypomniał sobie, że widział u milady ten klejnot; był to wspaniały szafir otoczony brylantami. D'Artagnan wzbraniał się go przyjąć, lecz milady rzekła:
985— Zachowaj ten pierścień przez miłość dla mnie… Przyjmując go — dodała głosem wzruszonym — wyświadczasz mi większą przysługę, niż sobie możesz wyobrazić.
986„Ta kobieta jest pełna tajemnic” — myślał d'Artagnan i gotów był wyjawić jej wszystko. Otworzył już usta, aby wyznać milady, kim był i że przyszedł jedynie dla dogodzenia uczuciu zemsty, lecz ona zaczęła:
987— Biedny, drogi aniele, którego ten potwór Gaskończyk o mało nie zamordował!
988 989— O! Najdroższy — ciągnęła milady — czy rany bolą cię jeszcze?
990— O tak! Bolą okropnie — rzekł d'Artagnan, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
991— Bądź pewny — szepnęła milady — ja cię pomszczę! Pomszczę okrutnie.
992„Oho! — pomyślał d'Artagnan. — Chwila zwierzeń jeszcze nie nadeszła”.
993Potrzebował czasu, by się uspokoić po tej rozmowie, lecz cała zawziętość, z jaką przyszedł, gdzieś się ulotniła.
994Kobieta demoniczna, MiłośćTa kobieta posiadała nad nim władzę zadziwiającą, nienawidził i uwielbiał ją jednocześnie; nie przypuszczał nigdy, aby dwa tak sprzeczne uczucia mogły się mieścić w sercu jednego człowieka i tworzyły razem miłość niepojętą, prawie szatańską.
995Wybiła pierwsza po północy; nastąpiła chwila rozłączenia. D'Artagnan przy rozstaniu z milady czuł już tylko żal wielki, a w pożegnaniach namiętnych, powtarzanych bez końca, ułożono podobną schadzkę na przyszły tydzień.
996Biedna Ketty spodziewała się pomówić trochę z ukochanym, gdy będzie przechodził przez jej pokoik, lecz milady przeprowadziła go sama aż do schodów.
997Nazajutrz rano d'Artagnan pobiegł do Atosa. Czuł potrzebę wyspowiadania się przyjacielowi, tak go przerażała nadzwyczajność całej tej awantury.
998— Twoja milady — rzekł Atos, wysłuchawszy opowiadania — wydaje mi się istotą bez czci i wiary, pomimo to, oszukując ją, źle czynisz. Teraz, po tym, co się stało, spodziewaj się w niej nieprzyjaciółki strasznej, nieubłaganej…
999Atos mówiąc to, przypatrywał się z uwagą szafirowi otoczonemu brylantami, który błyszczał na palcu d'Artagnana w miejsce pierścienia otrzymanego od królowej, a schowanego starannie do pudełka.
1000— Patrzysz na ten pierścionek?… — rzekł Gaskończyk z dumą, kontent, że pochwalić się może podarkiem drogocennym.
1001— Tak — rzekł Atos — patrzę, bo przypomina mi nasz klejnot rodzinny.
1002— Piękny jest, wszak prawda?… — podchwycił d'Artagnan.
1003— Przepyszny, wspaniały — odrzekł Atos — ale nie przypuszczałem, aby istniały dwa szafiry tak pięknej wody. Czy przehandlowałeś już swój diament?
1004— O nie!… — odrzekł d'Artagnan. — Jest to prezent od mojej pięknej Angielki, a raczej od mojej pięknej Francuzki; ponieważ, choć jej o to nie pytałem, przekonany jestem, że się we Francji urodziła.
1005— Więc ten pierścionek pochodzi od milady? — zawołał Atos głosem, w którym było czuć ogromne wzruszenie.
1006— Od niej. Dała mi go dzisiejszej nocy.
1007— Pokaż mi ten pierścień — rzekł Atos.
1008— Oto go masz — odrzekł d'Artagnan, zdejmując pierścionek z palca.
1009Atos przypatrywał się i bladł coraz bardziej; włożył go na czwarty palec lewej ręki, pasował zupełnie tak, jakby dla niego był robiony.
1010Wyraz gniewu i zemsty odbił się na twarzy Atosa, zwykle tak spokojnej.
1011— Niepodobna, aby to był ten sam — powiedział — w jakiż sposób znalazłby się w rękach lady Clarick? A jednak trudno znaleźć dwa kamienie tak do siebie podobne.
1012— Czy znasz ten pierścień?… — zapytał d'Artagnan.
1013— Zdawało mi się, że go już widziałem, lecz mylę się pewnie…
1014Oddał klejnot d'Artagnanowi, nie spuszczając go jednak z oczu.
1015— Słuchaj, d'Artagnanie — odezwał się po chwili — zdejmij pierścionek z palca lub odwróć kamień na wewnątrz, przypomina mi on straszne chwile w życiu i nie mógłbym rozmawiać z tobą swobodnie. Przyszedłeś zasięgnąć rady?… Mówiłeś mi, iż znajdujesz się w nader trudnym położeniu?… Ale, poczekaj no… pokaż mi jeszcze ten szafir, bo tamten, o którym wspomniałem, miał rysę na boku wskutek pewnego wypadku.
1016D'Artagnan zdjął znów pierścionek i podał Atosowi.
1017 1018— Patrz — zawołał — to niepojęte!
1019I wskazał rysę, o której pamiętał.
1020— Od kogo dostałeś ten szafir?
1021— Od mojej matki, która go znów dostała od swojej. Jak ci już mówiłem, jest to stary klejnot rodzinny… przechodzący z pokolenia na pokolenie i strzeżony jak świętość.
1022— I ty go sprzedałeś?… — zapytał d'Artagnan nieśmiało.
1023— O, nie — odparł Atos z dziwnym uśmiechem. — Oddałem go dobrowolnie pewnej nocy w uniesieniu miłosnym, tak samo jak i ty go otrzymałeś!
1024D'Artagnan zamyślił się; odgadywał w duszy milady przepaści czarne i niezgłębione… Nie włożył już pierścionka na palec, schował go do kieszeni.
1025Przyjaźń— Przyjacielu — rzekł Atos, biorąc go za rękę — wiesz dobrze, jak cię kocham, i gdybym miał syna, nie więcej byłby mi drogi. Proszę, wierz memu doświadczeniu, porzuć tę kobietę. Nie znam jej wcale, lecz mam przeczucie, głos wewnętrzny mi mówi, że to istota zgubiona i że nad nią ciąży fatalizm zbrodni.
1026— Masz rację — odparł d'Artagnan. — Posłucham i nie chcę jej już nawet znać. Przyznaję, że mnie samego ta kobieta przeraża.
1027— A więc będziesz miał dość odwagi?… — przerwał Atos.
1028— O, będę miał, zaręczam — odpowiedział d'Artagnan. — Od tej chwili sobie postanawiam.
1029— Otóż, powiem ci, moje dziecko, że dobrze zrobisz — rzekł Atos, ściskając rękę Gaskończyka z prawie ojcowskim uczuciem. — Proś Boga, aby ta kobieta, która choć na krótko wplątała się w twoje życie, nie pozostawiła w nim śladów straszliwych!
1030Po tych słowach Atos skłonił głową na pożegnanie, dając do zrozumienia, że chce pozostać sam.
1031D'Artagnan powróciwszy do siebie, zastał Ketty. Cały miesiąc ciężkiej choroby nie byłby zmienił o tyle biednej dziewczyny, jak ta jedna bezsenna noc spędzona we łzach.
1032Milady wysłała Ketty do hrabiego de Wardes. Pani ta szalała z miłości niepohamowanej, radość pozbawiała ją zmysłów; pragnęła co prędzej upewnić się, kiedy znów kochanek przyjdzie do niej…
1033Biedna Ketty, blada i drżąca, oczekiwała odpowiedzi d'Artagnana.
1034Atos posiadał wielki wpływ na młodego człowieka. Rady przyjaciela i głos własnego serca nakazały mu stanowczo, aby teraz, gdy zaspokoił już zemstę i zadowolił dumę, opuścił milady zupełnie. Wziął pióro i napisał, co następuje:
1035Niech pani nie liczy na prędką schadzkę ze mną. Od czasu mego wyzdrowienia mam tak dużo zajęć podobnych, że muszę niejaki porządek zaprowadzić. Gdy na panią kolej nadejdzie, będę miał honor zawiadomić ją o tym.
O pierścionku ani słowa. Czy przemyślny Gaskończyk chciał go zatrzymać jako broń przeciw milady? Albo też, powiedzmy prawdę, pokładał w drogocennym szafirze jedyną nadzieję porządnego wyekwipowania się?
1036HistoriaNie można sądzić ludzi z tamtej epoki według miary dzisiejszej.
1037To, co uważalibyśmy obecnie jako hańbiące młodego człowieka, w owym czasie było rzeczą prostą i zwyczajną, a młodsi synowie w rodzinie, ponieważ tylko najstarszy dziadziczył majątek i tytuły, starali się w buduarach wysoko postawionych dam wyrabiać sobie protekcję i zasiłek pieniężny.
1038D'Artagnan po napisaniu oddał niezapieczętowany list do rąk Ketty, która przeczytała najpierw, nie mogąc nic zrozumieć, a gdy pojęła nareszcie znaczenie biletu, o mało nie oszalała z radości.
1039Biedaczka nie śmiała uwierzyć swojemu szczęściu, d'Artagnan był zmuszony powtórzyć wszystko, co zawierał list, a ona wtedy, pomimo niebezpieczeństwa, jakie groziło jej przy znanej porywczości milady, pobiegła pędem na Place Royale.
1040KobietaKobieta, nawet najlepszego serca, nie zna litości nad swoją rywalką.
1041Milady otworzyła list z równym pośpiechem, z jakim Ketty jej doręczyła.
1042Po pierwszych przeczytanych wyrazach zzieleniała ze złości, następnie zgniotła w ręku papier i zwróciwszy się do Ketty z błyskawicą w oczach, zawołała:
1043— Co to jest, co znaczy ten list?
1044— To jest odpowiedź na ten, który pani pisała — odrzekła Ketty, trzęsąc się ze strachu.
1045— Niepodobna!… — krzyczała milady. — Niepodobna, aby szlachcic, człowiek dobrze wychowany, napisał do kobiety takie bezeceństwo[59]!
1046 1047— Boże wielki!… — wyrzekła. — Czyżby wiedział?… — I nie dokończyła.
1048Zgrzytnęła zębami, jej twarz z bladej stała się sina; chciała biec do okna, zaczerpnąć powietrza… nie mogła wyciągnąć ręki, zachwiała się i padła na fotel…
1049Ketty sądząc, że zemdlała, przyskoczyła i zaczęła odpinać gorset. Milady zerwała się na nogi:
1050— Czego chcesz ode mnie?… — wymówiła. — Po co mnie dotykasz?
1051— Pani zemdlała, chciałam ją ratować — odrzekła pokojówka przerażona wyrazem twarzy milady.
1052— Ja miałabym zemdleć?!… Ja! Cóż ty o mnie myślisz? ZemstaGdy mnie znieważą… O! To ja nie mdleję, ja się mszczę wtedy, rozumiesz?
1053I dała znak Ketty, aby się oddaliła.
Rozdział IX. Marzenia o zemście
1054Wieczorem milady rozkazała służbie, aby gdy tylko d'Artagnan przybędzie według zwyczaju, wprowadzono go do niej natychmiast. Czekała jednak daremnie.
1055Nazajutrz Ketty poszła odwiedzić młodzieńca i opowiedziała mu, co zaszło wczorajszego dnia.
1056D'Artagnan słuchał z uśmiechem; udręczenia milady, złość i jej wstyd to była dlań prawdziwa zemsta.
1057Drugiego wieczora milady, niecierpliwsza jeszcze, powtórzyła rozkaz dotyczący Gaskończyka, lecz znów czekała na próżno. Rano Ketty zjawiła się u d'Artagnana, ale nie tak wesoła i lekka jak dawniej, przeciwnie — śmiertelnie blada i smutna. D'Artagnan pytał troskliwie, co jej jest; dziewczyna zamiast odpowiedzi podała mu list.
1058Poznał pismo milady; tylko tym razem adres był wyraźnie do d'Artagnana, a nie do hrabiego de Wardes.
10591060Kochany panie d'Artagnanie, niedobrze jest zaniedbywać przyjaciół, a szczególnie, gdy ma się ich opuścić na tak długi czas. Mój szwagier i ja oczekiwaliśmy pana wczoraj i onegdaj[60], a pan się nie pokazałeś. Czy dziś wieczór będzie tak samo?
— Spodziewałem się tego listu — rzekł d'Artagnan — taki musiał być rezultat. Moje papiery idą w górę, gdy spadają wartości hrabiego de Wardes.
1061— Pójdziesz pan? — zapytała Ketty.
1062— Posłuchaj, drogie dziecię — rzekł Gaskończyk, starając się usprawiedliwić przed sobą samym z niedotrzymania obietnicy danej Atosowi. — Pojmujesz, że byłoby niepolitycznie wcale nie przyjąć tak wyraźnego zaproszenia. Gdybym nie poszedł, milady nie mogąc pojąć, dlaczego przestałem u niej bywać, mogłaby tworzyć rozmaite domysły, a w końcu dojść prawdy. Kobieta demoniczna, NiebezpieczeństwoNiebezpieczna to rzecz zadzierać z kobietą tak mściwą, gdy przewidzieć niepodobna, co jest w stanie zrobić w zapędzie złości.
1063— O mój Boże — rzekła Ketty. — Pan potrafisz tak rzecz przedstawić, iż masz zawsze rację… Zaczniesz się znów do niej umizgać, a jeżeli teraz spodobasz się i zdobędziesz jej serce pod własnym imieniem, we własnej postaci… O! To będzie jeszcze gorzej.
1064Biedna dziewczyna instynktem odgadywała to, co miało nastąpić. D'Artagnan pocieszał dziewczynę, jak mógł, i zapewniał, że oprze się mężnie wszelkim pokusom.
1065Kazał powiedzieć milady, iż czuje ogromną wdzięczność za jej łaskawość i stawi się na rozkaz, nie odważył się jednak odpisać ze względu na to, że jej wprawne oko mogłoby poznać jego pismo. Punktualnie o dziesiątej d'Artagnan był już na Place Royale. Służba, uprzedzona zapewne, oczekiwała w przedpokoju i zanim zdążył prosić, już jeden z lokajów oznajmił go milady.
1066— Prosić — rzekła pani domu głosem tak dźwięcznym i przenikliwym, że d'Artagnan słyszał go w przedpokoju.
1067— Nikogo więcej nie przyjmuję!… Słyszycie? Nikogo!
1068D'Artagnan obrzucił milady ciekawym wzrokiem. Była blada, a zaczerwienione oczy świadczyły o łzach lub bezsennie spędzonej nocy.
1069D'Artagnan przysunął się ze zwykłą galanterią; wtedy nadludzkim wysiłkiem przybrała wyraz spokoju i uprzejmości, choć zapewne nigdy uśmiech tak przyjemny nie gościł na twarzy równie zmienionej.
1070Na zapytanie d'Artagnana o zdrowie odrzekła:
1071— Słaba jestem, nawet bardzo słaba…
1072— W takim razie mogę być natrętny, pani potrzebuje wypocząć… zatem odchodzę…
1073— Przeciwnie — rzekła milady — zostań, panie d'Artagnanie, twoje miłe towarzystwo pozwoli mi zapomnieć o cierpieniu.
1074„Oho!… — pomyślał d'Artagnan. — Jeszcze nigdy nie była tak przyjemna, miejmy się na baczności!”
1075Milady roztoczyła cały swój powab; rozmawiała dowcipnie, uśmiechała się zalotnie, a jednocześnie gorączka, która ją na chwilę opuściła, powracała z całą potęgą, dodając blasku oczom i rozkosznego karminu usteczkom.
1076D'Artagnan widział znów Circe[61], która go na powrót ujęła w zaczarowane sidła.
1077MiłośćMiłość szalona, uśpiona na chwilę, zbudziła się w jego sercu… Milady uśmiechnęła się, a on czuł, że oddałby duszę za ten uśmiech…
1078Milady powoli stawała się coraz serdeczniejsza. Zapytała d'Artagnana, czy ma kochankę.
1079— O! Pani — rzekł młodzieniec z miną najsentymentalniejszą, jaką mógł — jesteś okrutna! Jak możesz pytać mnie o to, mnie… który od ujrzenia ciebie oddycham i wzdycham jedynie dla ciebie i przez ciebie!
1080Milady uśmiechnęła się znacząco.
1081— Więc pan mnie kochasz? — rzekła.
1082— Czyż potrzebuję mówić? Czyż pani tego nie widzi?…
1083— Przyznaję… domyśliłam się pańskiej miłości, lecz wiesz zapewne, że harde serce trudno jest zdobyć.
1084— O!… Przeszkody mnie nie przerażają, boję się jedynie niepodobieństwa.
1085Miłość— Nie ma niepodobieństw dla prawdziwej miłości.
1086 1087— Tak mówię i tak myślę — odparła milady.
1088„O! Do diabła! — pomyślał d'Artagnan. — Śpiewamy na inną nutę… Czyżby ta kapryśnica zakochała się przypadkiem i czyżby miała zamiar obdarzyć mnie znów szafirem, podobnym do tego, jaki wziąłem za hrabiego de Wardes?”
1089D'Artagnan przysunął się z krzesłem do fotelu milady.
1090— Ciekawa jestem — rzekła — w jaki sposób dowiódłbyś miłości, o której tak mówisz?
1091— Gotów jestem na wszystko, na każde żądanie… Czekam rozkazu.
1092— Nie cofniesz się przed niczym?
1093— Nigdy! — zawołał d'Artagnan, wiedząc naprzód, że nie ryzykował wiele.
1094— Zatem pogadajmy trochę — rzekła milady, przysuwając się jeszcze bliżej do młodego chłopca.
1095— Słucham z uwagą — rzekł tenże.
1096Milady milczała chwilkę zakłopotana, jak gdyby zabrakło jej odwagi. Nareszcie, udając nagłe postanowienie, rzekła:
1097 1098— Ty, pani?… — wykrzyknął d'Artagnan, udając zdziwienie. — Na Boga!… Czyż to możliwe? Taka piękna i taka dobra!
1099 1100 1101— Nieprzyjaciela, który znieważył mnie okrutnie… między nami jest teraz walka na śmierć… Czy mogę liczyć, że pan mi dopomoże?
1102D'Artagnan zrozumiał, do czego milady zmierza.
1103— Możesz na mnie liczyć, pani — rzekł z przesadą. — Moje ramię i życie należą do ciebie, równie jak moja miłość.
1104— A więc — zaczęła milady — ponieważ jesteś szlachetny i zakochany…
1105 1106— Cóż dalej?… — zapytał d'Artagnan.
1107— Co dalej? — ciągnęła milady po chwili milczenia.— Przestań od dziś mówić o niepodobieństwach.
1108— O! Pani, to szczęście nad siły moje — zawołał d'Artagnan, rzucając się na kolana i okrywając pocałunkami białe rączki, których mu nie broniono.
1109„Pomścij mnie, zabij niegodnego de Wardes — myślała milady, zaciskając zęby — a potrafię się pozbyć i ciebie, głupcze jakiś, bierne narzędzie w moich rękach!”
1110„Rzuć się dobrowolnie w objęcia moje, ty, coś się tak bezwstydnie ze mnie naigrawała, obłudnico, niebezpieczna kobieto — myślał ze swej strony d'Artagnan — a potem ja cię też wyśmieję, razem z tym, którego chcesz, abym zabił…”.
1111D'Artagnan podniósł głowę wyzywająco.
1112 1113— Zrozumiałeś mnie zatem, kochany panie d'Artagnanie?
1114— Odgadywać będę chęci twoje ze spojrzenia…
1115— Gotów więc jesteś użyć dla mnie siły ramienia swego, tak już wsławionego powszechnie?
1116 1117— Lecz jakże zapłacę za podobną usługę? Miłość, MłodośćZnam dobrze zakochanych młodzieńców, nie lubią oni poświęcać się za darmo.
1118— Pragnę tylko jednej nagrody, wiesz o tym dobrze, jedynej, godnej mnie i ciebie!
1119Objął ją ramieniem i przyciągnął delikatnie ku sobie.
1120 1121— Interesowny młodzieńcze!… — rzekła z uśmiechem.
1122— O!… — wykrzyknął d'Artagnan uniesiony namiętnością, którą ta kobieta umiała rozniecać w sercach. — Takie szczęście wydaje mi się niemożliwe i boję się, aby nie znikło jak sen, pragnę je jak najprędzej zamienić w rzeczywistość!
1123— Trzeba najpierw zasłużyć na to mniemane szczęście.
1124— Co mam czynić? Rozkazuj, pani!…
1125— Czy na pewno? — rzekła milady z resztką wątpliwości.
1126— Wymień mi zbrodniarza, który wycisnął łzy z twoich pięknych oczu.
1127 1128 1129Kobieta demoniczna— Kobiety z moim usposobieniem nigdy nie płaczą.
1130— Tym lepiej!… A teraz powiedz mi, jak on się nazywa?
1131— Pomyśl jednak, że imię jego to moja tajemnica.
1132— Trzeba przecież, abym ją poznał.
1133— Tak, masz rację; widzisz, jak ci ufam!
1134— Uszczęśliwiasz mnie, pani. Jakże on się nazywa?
1135 1136 1137 1138— Czy to jeden z moich przyjaciół? — podjął d'Artagnan wahająco, aby tym lepiej uwierzono w jego nieświadomość.
1139— A gdyby był przyjacielem, czy cofnąłbyś się wtedy? — zawołała milady i błysk złowrogi zaświecił w jej oczach.
1140— Nie, nigdy, choćby to był mój rodzony brat! — wykrzyknął d'Artagnan, udając wielki zapał.
1141Nasz Gaskończyk puszczał się odważnie, wiedział bowiem, do czego dąży.
1142— Podoba mi się twoje bezwarunkowe poświęcenie — rzekła milady.
1143— Niestety! Czy za to tylko mnie lubisz? — zapytał d'Artagnan.
1144— Kocham cię także jedynie dla ciebie samego — rzekła, biorąc go za rękę.
1145D'Artagnana przeszedł dreszcz. Paląca gorączka milady przez dotknięcie ręki udzieliła się także młodzieńcowi.
1146— Więc ty mnie kochasz?… — wykrzyknął. — O!… Gdyby to było prawdą, można by od niej rozum stracić!
1147PocałunekWziął ją w objęcia; nie broniła mu pocałunków, tylko im nie odpowiadała. Jej usta były zimne — zdawało się d'Artagnanowi, że całuje posąg… Był jednak upojony, zelektryzowany miłością. Prawie uwierzył we wzajemność milady; prawie uwierzył w zbrodnię hrabiego. Gdyby de Wardes znalazł się pod ręką, byłby go zabił bez wątpienia.
1148 1149— De Wardes, wiem o tym — zawołał d'Artagnan.
1150— Kto ci powiedział?… — zapytała milady, chwytając go za ręce, i patrzyła mu w oczy, starając się czytać w głębi duszy młodzieńca.
1151D'Artagnan zrozumiał, że wygadał się niepotrzebnie.
1152— Powiedz, powiedz natychmiast!… — powtarzała milady. — Skąd o tym wiesz?
1153 1154 1155— Stąd wiem, że de Wardes wczoraj, będąc w towarzystwie, gdzie i ja się znajdowałem, pokazywał pierścień, który, jak mówił, otrzymał od ciebie.
1156— A! Nędznik!… — zawołała milady.
1157Nazwa ta dosadna odbiła się, jak można się domyślać, w głębi serca d'Artagnana.
1158— Co o nim myślisz?… — dodała milady.
1159— Zemszczę się strasznie na tym nędzniku — mówił d'Artagnan z miną Jafeta[62].
1160— Dziękuję ci, zacny przyjacielu!… A kiedyż mnie pomścisz?
1161— Jutro, dziś, zaraz; kiedy tylko rozkażesz…
1162Milady chciała zawołać: natychmiast; rozmyśliła się jednak, gdyż pośpiech taki mógłby być nieprzyjemny dla d'Artagnana.
1163Oprócz powyższych względów, pragnęła udzielić mnóstwa przestróg, mnóstwa zastrzeżeń obrońcy swojemu, aby mógł uniknąć wyjaśnień wobec świadków hrabiego de Wardes.
1164 1165— Jutro zostaniesz pomszczona, albo ja żyć nie będę.
1166— Nie!… — rzekła. — Pomścisz mnie, lecz sam nie umrzesz. Hrabia jest tchórzem.
1167— Może z kobietami, lecz nie z mężczyznami; wiem trochę o tym…
1168— Zdaje mi się, że w walce z nim nie mogłeś się uskarżać na brak powodzenia.
1169Kobieta, Miłość, Los— Powodzenie jest jak kochanka: wczoraj cię kochała, a dziś nie chce znać.
1170 1171— Nie waham się, niech mnie Bóg broni, lecz czy słuszne jest z twej strony wysyłać mnie na śmierć możliwą, nie dając nic prócz odrobiny nadziei?
1172Milady odpowiedziała spojrzeniem, które wyrażało: „Jeżeli o to chodzi, mów śmiało, nie wstydź się”.
1173Po czym dodała parę wyrazów objaśniających:
1174— Bardzo słusznie — wyrzekła czule.
1175— O!… Jesteś aniołem — rzekł młodzieniec.
1176— Zatem wszystko już ułożone?… — podchwyciła.
1177— Oprócz tego, o co cię błagam, najdroższa!
1178— Mówię ci, że możesz zaufać mojemu uczuciu.
1179 1180— Cicho. Mój szwagier nadchodzi, nie chcę, aby cię zobaczył!
1181 1182— Wyjdź tędy — rzekła, otwierając drzwiczki ukryte w ścianie — i powróć o jedenastej… dokończymy wtedy naszą rozmowę. Ketty wprowadzi cię do mnie…
1183Biedne dziewczę o mało nie padło z przerażenia, słysząc te słowa.
1184— Co to znaczy?… Cóż panna stoisz nieruchoma jak statua? Prędzej, wyprowadź pana; a dziś o jedenastej, rozumiesz!…
1185„Widać jej schadzki zawsze odbywają się o jedenastej — pomyślał d'Artagnan — taki już jej obyczaj”.
1186Milady wyciągnęła rękę, którą ucałował gorąco.
1187— Oho!… — rzekł, odchodząc i nie odpowiadając wcale na wyrzuty Ketty. — Oho! Nie trzeba być głupim, ta kobieta jest skończoną zbrodniarką. Baczność!
Rozdział X. Tajemnica milady
1188Zamiast udać się za Ketty, która błagała go, ażeby do niej wstąpił, d'Artagnan wyszedł z pałacu, a uczynił to z dwóch powodów — po pierwsze unikał w ten sposób wymówek, oskarżeń i żalów biednej dziewczyny; po drugie pragnął pozostać sam, pragnął wejść w siebie, zajrzeć w głąb własnego serca i zastanowić się nad tą kobietą, która stanęła mu na drodze życia.
1189Wszelako najjaśniejsze w tej sprawie było, że d'Artagnan kocha szalenie, a ona nie kocha go wcale.
1190Przez chwilę zdawało mu się, iż najlepiej uczyni, gdy wróci do domu i napisze do milady długi list, w którym wyzna, że on i de Wardes to dotąd jedna i ta sama osoba i że z tego powodu nie może się podjąć zabicia hrabiego, ażeby nie dopuścić się samobójstwa.
1191ZemstaLecz i w nim także siedział demon dzikiej zemsty. Koniecznie pragnął posiadać tę kobietę pod swoim własnym imieniem, a że ten sposób zemsty wydawał mu się nad wyraz słodki, nie chciał się go wyrzec.
1192Chodził dokoła Place Royale, spoglądając co chwila w okna apartamentów milady, w których przez żaluzje błyszczało światło; widocznie piękna pani nie śpieszyła się tak do sypialni, jak za pierwszym razem…
1193Na koniec cały pałac pogrążył się w ciemnościach. Razem ze światłem znikła ostatnia wątpliwość z serca d'Artagnana, przypomniał sobie szczegóły ostatniej nocy i z sercem wezbranym, z głową rozpaloną powrócił do pałacu i wbiegł do pokoiku Ketty.
1194Dziewczyna blada jak trup, drżąc całym ciałem, pragnęła zatrzymać kochanka, lecz milady stała na czatach i posłyszawszy hałas, otworzyła drzwi.
1195Odbyło się to z bezwstydem i niepojętą czelnością. D'Artagnan nie wierzył swoim uszom i oczom.
1196 1197Zdawało mu się, że ta cała intryga jest złudzeniem sennej wyobraźni, nie zaś dotykalną rzeczywistością.
1198Pomimo to rzucił się ku milady, ulegając pociągowi niewytłumaczonemu, jak żelazo pod działaniem magnesu.
1199Drzwi się za nimi zamknęły. Teraz Ketty rzuciła się na tę zaporę.
1200Zazdrość, gniew szalony, duma obrażona, wszystkie namiętności w sercu kobiety kochającej bez nadziei popychały ją do odkrycia prawdy… Pomyślała jednak, że zgubi się sama, wyjawiwszy, iż pomagała w mistyfikacji i że zdradzała panią… A nade wszystko d'Artagnan będzie dla niej stracony bezpowrotnie.
1201Ten ostatni wzgląd skłonił ją do milczenia, do tego jeszcze poświęcenia ostatniego.
1202D'Artagnan zaś znalazł się u szczytu pragnień — nie był to już rywal nienawistny, kochany i przyjmowany w jego osobie, lecz on sam odbierający dowody miłości.
1203Głos wewnętrzny odzywał się wprawdzie w głębi serca, że jest on jedynie narzędziem zemsty, narzędziem, które głaskano z potrzeby, zanim zada śmierć wrogowi; lecz duma, miłość własna, jakieś szaleństwo kazały milczeć instynktom ostrzegawczym.
1204Na domiar Gaskończyk nasz, zarozumiały i ufny w sobie, porównywał się z hrabią de Wardes i zapytywał w duchu, dlaczegóż i on nie mógłby być kochany pod własnym nazwiskiem?
1205Oddał się też cały wrażeniom chwili obecnej. Milady przestała być dla niego kobietą o uczuciach zgubnych, niegodziwych, które przed chwilą przerażały go okrutnie; widział w niej jedynie kochankę czułą, namiętną, oddającą się bez wyrachowania uczuciu, jakie zdawała się podzielać. Upłynęły tak dwie godziny.
1206Powoli uspokoili się, a milady, która nie miała powodu do uniesień, jak d'Artagnan, pierwsza wróciła do rzeczywistości i zapytała młodzieńca, czy poczynił już przygotowania do jutrzejszego pojedynku, czy postarał się wynaleźć przyczynę, która by koniecznie sprowadziła spotkanie pomiędzy nim i hrabią de Wardes.
1207Lecz d'Artagnan myślał zupełnie o czym innym. Zapomniał się jak głupiec jakiś i odpowiedział naiwnie, że za późno już było, gdy wyszedł wieczorem od milady, do wyzwania na szpady.
1208Obojętność, jaką okazał dla głównego celu milady, przeraziła ją niezmiernie. Nie ustawała więc w podżeganiach i zapytaniach.
1209Wtedy d'Artagnan, który nie brał nigdy na serio tego niemożliwego pojedynku, postarał się zwrócić rozmowę na inny przedmiot, lecz mu się to nie powiodło.
1210Milady z żelazną wytrwałością wracała ciągle do swego założenia.
1211D'Artagnan sądził, że będzie bardzo sprytny i przebiegły, gdy doradzi milady odstąpić od zamiaru zemsty i przebaczyć zupełnie hrabiemu de Wardes. Na samą wzmiankę o tym młoda kobieta zaczęła się trząść i odsunęła się od niego.
1212— Czyżbyś się bał, kochany d'Artagnanie?… — rzekła głosem cierpkim i drwiącym, który dziwnie zabrzmiał w ciemności.
1213— Nie myślisz tego, co mówisz, duszo moja droga!… — odrzekł d'Artagnan. — A gdyby przypadkiem hrabia de Wardes nie był tak winny, jak sądzisz?
1214Kobieta demoniczna— W każdym razie — rzekła milady poważnie — znieważył mnie i przez to samo zasłużył na śmierć.
1215— Więc umrze, kiedyś go na śmierć skazała!… — mówił d'Artagnan serio, tak że milady znów uwierzyła w prawdziwe poświęcenie.
1216Zaraz też przysunęła się do niego. Nie możemy zaręczyć, jak długa ta noc wydała się milady, lecz d'Artagnan myślał, że najwyżej parę chwil był u niej, gdy dzień zaświtał przez szpary okiennic i powoli rozjaśnił bladym światłem całą alkowę.
1217Wtedy milady widząc, że d'Artagnan zamierza odejść, przypomniała mu obietnicę pomszczenia jej i zabicia hrabiego de Wardes.
1218— Gotów jestem to uczynić — rzekł d'Artagnan — lecz chciałbym być jeszcze pewny jednej rzeczy.
1219 1220— Czy mnie kochasz, najdroższa?…
1221— Zdaje się, że dałam ci dowody…
1222— O tak, należę też do ciebie duszą i ciałem!…
1223— Dziękuję, mój drogi i zacny kochanku!… Lecz tak jak ja dowiodłam ci mojej miłości, tak i ty mi dowiedziesz swojej, nieprawdaż?
1224— Z pewnością. Ale ponieważ kochasz mnie, jak sama powiadasz, czy nie boisz się o mnie choć trochę?
1225 1226— Wszak mogę zostać niebezpiecznie raniony, nawet zabity…
1227— Niepodobna — rzekła milady — tyś taki waleczny, władasz szpadą tak znakomicie.
1228— Czyż nie wolałabyś — ciągnął d'Artagnan — użyć innego sposobu zemsty, który by uczynił spotkanie niepotrzebnym?
1229Milady patrzyła na kochanka w milczeniu. Blade światło poranku nadawało jej oczom wyraz dziki i straszny.
1230— Widzę, że obecnie straciłeś już ochotę do walki — rzekła.
1231Miłość, Kara— Nie waham się wcale, lecz żałuję szczerze hrabiego de Wardes, odkąd wiem, że przestałaś go kochać… Zdaje mi się, iż utrata twojej miłości jest karą dość okrutną i nie potrzeba obmyślać mu innej…
1232— Kto ci powiedział, że go kochałam? — zapytała milady.
1233— Bez wielkiej zarozumiałości mogę wierzyć, że kochasz obecnie innego — powiedział młodzieniec tonem pieszczotliwym — a powtarzam ci, hrabia mnie bardzo interesuje.
1234 1235 1236 1237 1238 1239— Że on, biedny, nie zawinił tak bardzo, jak go posądzasz i jak się może wydawać.
1240— Doprawdy! — zawołała milady niespokojnie. — Wytłumacz się, bo nie rozumiem wcale, co chcesz powiedzieć.
1241I patrzyła na d'Artagnana, który trzymał ją w objęciu, a w jej jasnych oczach migały błyskawice.
1242— Jestem człowiekiem uczciwym — zaczął d'Artagnan zdecydowany raz już skończyć — i odtąd miłość twoja do mnie należy, i pewny jestem jej zupełnie… Bo do mnie ona należy, wszak prawda?
1243— Cała, caluteńka!… Ale mów dalej…
1244— Otóż szczęście mnie zupełnie przekształciło, ciąży mi pewne wyznanie.
1245 1246— Gdybym wątpił o twojej miłości, nigdy bym się nie ośmielił; lecz ty mnie kochasz, moja najpiękniejsza? Kochasz? Powtórz mi raz jeszcze.
1247 1248— Gdybym przez zbytek uczucia zawinił względem ciebie, czybyś mi przebaczyła?
1249 1250D'Artagnan próbował z najsłodszym uśmiechem, na jaki mógł się zdobyć; zbliżył usta do ust milady, lecz go odepchnęła.
1251— Chcę usłyszeć wyznanie — rzekła, blednąc — muszę wiedzieć o wszystkim.
1252— Oznaczyłaś schadzkę hrabiemu de Wardes zaszłego czwartku w tym samym pokoju, nieprawdaż?
1253— Ja?… Wcale nie — rzekła milady głosem obojętnym i nie zmieniwszy się na twarzy, tak że gdyby d'Artagnan nie miał dowodów dotykalnych, byłby się zachwiał w swoim przekonaniu.
1254— Nie kłam, śliczny aniołku — rzekł ze śmiechem. — Na nic się to nie przyda.
1255— Dlaczego? Powiedzże na koniec, umieram z ciekawości!…
1256— O! Uspokój się, najdroższa, nie zawiniłaś względem mnie wcale, już ci przebaczyłem!
1257 1258— De Wardes nie może się niczym pochwalić…
1259— Dlaczego? Opowiadałeś przecie o pierścionku…
1260— Ten pierścień, duszo moja, ja go posiadam. Hrabia de Wardes czwartkowy i d'Artagnan dzisiejszy są jedną i tą samą osobą.
1261Niebaczny spodziewał się, iż po tym wyznaniu nastąpi zdziwienie, pomieszanie i zawstydzenie niejakie; następnie mały wybuch gniewu zakończony łzami. Pomylił się bardzo i prędko się o tym przekonał.
1262Milady wyprostowała się blada i straszna i odepchnęła d'Artagnana gwałtownym uderzeniem w piersi.
1263 1264D'Artagnan starał się powstrzymać ją i uchwycił ręką peniuar z cienkiego indyjskiego muślinu, błagając o przebaczenie, lecz ona wyrywała się gwałtownie, chcąc od niego uciec.
1265Piętno, HańbaCienki muślin rozdarł się i obnażył ramiona milady… Na jednym z tych ramion, okrągłych i białych jak kość słoniowa, d'Artagnan, wzruszony niewymownie, spostrzegł i poznał kwiat lilii, oznakę niczym niezmazaną, wyciśniętą hańbiącą ręką kata.
1266— Wielki Boże! — wykrzyknął d'Artagnan, puszczając peniuar i prawie martwiejąc z przerażenia.
1267Dosyć tego było dla milady, czuła się zdradzona tym jednym wykrzyknieniem d'Artagnana.
1268Zapewne zobaczył!… Ten człowiek zna obecnie jej tajemnicę!… Tajemnicę straszliwą, o której nikt w świecie nie wie… oprócz niego.
1269Odwróciła się, już nie jak kobieta wściekle zła, lecz jak zraniona pantera.
1270— A! Nędzniku!… — rzekła. — Zdradziłeś mnie nikczemnie, a teraz znasz moją tajemnicę! Więc umrzesz!
1271Pobiegła do szkatułki ozdobnej, stojącej na toalecie, otworzyła ją drżącą ręką, wyjęła sztylet w złotej oprawie z ostrzem cienko zakończonym i jednym skokiem rzuciła się na d'Artagnana.
1272Pomimo znanej odwagi młodzieniec przeląkł się; przeląkł się twarzy zmienionej, oczu rozszerzonych okropnie, bladości śmiertelnej i ust do krwi przygryzionych. Cofnął się do ściany, jak gdyby ujrzał żmiję pełzającą ku sobie… i ręką, zimnym potem oblaną, ujął za szpadę i z pochwy ją wyciągnął.
1273Milady, na nic nie zważając, darła się do niego i starała się dostać mu do gardła ostrzem, a szpadę wytrącić z ręki.
1274D'Artagnan nie dopuścił do tego i końcem szpady mierzył raz w oczy, to w piersi kobiety, a zasłaniając się w ten sposób, cofał się ku drzwiom pokoiku Ketty.
1275Milady przez ten czas rzucała się na niego jak wściekła, rycząc ze złości straszliwie.
1276Wyglądało to na pojedynek, toteż d'Artagnan odzyskiwał powoli zimną krew.
1277— Dobrze, piękna pani, doskonale! — mówił. — Lecz, na Boga, uspokój się, albo narysuję ci szpadą drugi kwiat lilii na twojej pięknej buzi…
1278— Podły! Nikczemny! — syczała milady.
1279D'Artagnan, szukając ciągle drzwi, trzymał się odpornie.
1280Słysząc wrzawę i hałas, jaki czynili — on, przewracając meble, ona, aby się dostać do niego, on zasłaniając się przed nią tymiż meblami — Ketty otworzyła drzwi. D'Artagnan jednym skokiem wypadł z sypialni milady do pokoiku służącej i szybki jak błyskawica zamknął drzwi za sobą, oparł się o nie całym ciężarem, a tymczasem Ketty zasuwała rygle i zapory.
1281Wtedy milady próbowała wyważyć drzwi zamykające jej drogę, lecz okazało się to nad siły kobiety. Gdy się przekonała nareszcie, że nic nie poradzi, biła ostrzem sztyletu w drzewo, aż jego koniec przechodził na drugą stronę.
1282Uderzeniom towarzyszyły straszne przekleństwa.
1283— Prędzej, Ketty, prędzej — rzekł d'Artagnan półgłosem, gdy już obwarowali drzwi. — Wyprowadź mnie z pałacu, bo jeżeli zostawimy jej czas na opamiętanie, każe mnie zamordować lokajom.
1284— Nie możesz przecie wyjść — rzekła Ketty — jesteś prawie bez ubrania…
1285— To prawda — odpowiedział, spostrzegłszy dopiero wtedy, w jakim się znajdował kostiumie — to prawda; ubierz mnie, jak będziesz mogła, lecz śpieszmy się. Czy pojmujesz, że tu idzie o życie?!
1286Ketty pojmowała aż nadto dobrze. Odziała go też prędko w jakąś suknię kraciastą, wsadziła mu na głowę duży kapelusz z woalem i dała płaszcz szeroki, pantofle włożył na gołe nogi.
1287W takim stroju dobra dziewczyna pociągnęła go na schody. Czas już był najwyższy, bowiem milady dzwoniła na gwałt i rozbudziła całą służbę.
1288Odźwierny właśnie otworzył bramę i przepuścił d'Artagnana w chwili, gdy milady na wpół naga, krzyczała z okna:
1289Rozdział XI. Umundurowanie Atosa
1290Młodzieniec uciekał, a ona jeszcze mu wygrażała z otwartego okna. W chwili gdy straciła go z oczu, padła zemdlona na podłogę. D'Artagnan był tak dalece wzburzony, że nie troszcząc się i nie myśląc, jak Ketty da sobie radę, przebył pół Paryża, biegnąc ciągle, i zatrzymał się dopiero u drzwi mieszkania Atosa.
1291Przebiegł podwórze, przeskoczył jednym tchem dwa piętra i pukał do drzwi Atosa, co sił starczyło.
1292Zbudzony Grimaud przyszedł otworzyć, ledwie rozszerzając zaspane oczy. D'Artagnan wpadł do przedpokoju tak raptownie, że o mało go nie przewrócił.
1293— Hola!… — zawołał. — Czego chcesz, głupia dziewczyno?
1294D'Artagnan odrzucił zasłonę i oswobodził ręce spod płaszcza; na widok wąsów i gołej szpady rozespany służący spostrzegł, że ma do czynienia z mężczyzną i pewny był, że to musi być złodziej albo morderca.
1295— Na pomoc!… Na pomoc!… Ratujcie! — zaczął wrzeszczeć.
1296— Cicho bądź, potępieńcze! — rzekł młodzieniec. — Czyż mnie nie poznajesz?… Gdzie jest twój pan?
1297— Pan d'Artagnan!… Czy podobna?
1298— Grimaudzie — odezwał się Atos, wychodząc z pokoju — zdaje mi się, mój chłopcze, że ośmielasz się rozmawiać.
1299 1300 1301Grimaud nie odważył się już ust otworzyć, wskazał tylko ręką d'Artagnana. Atos poznał towarzysza i pomimo swej powagi wybuchnął śmiechem szalonym, co usprawiedliwiało dziwaczne przebranie, na które patrzył: kapelusz przekrzywiony, spodnie opadające na pięty, rękawy zakasane i wąsy najeżone ze wzruszenia.
1302— Nie śmiej się, przyjacielu — zawołał d'Artagnan — na Boga żywego, nie śmiej się, bo klnę się na moją duszę i powtarzam: nie ma się z czego śmiać…
1303Mówił to uroczyście i ze zgrozą tak rzetelną, że Atos ujął go zaraz za ręce, wołając:
1304— Możeś ranny, przyjacielu drogi?… Jakiś ty blady!
1305— Nie, nie, lecz zdarzył mi się wypadek okrutny. Czy sam jesteś, Atosie?
1306I d'Artagnan wpadł do pokoju Atosa.
1307— No, opowiadaj! — rzekł tenże, zamykając drzwi na klucz dla bezpieczeństwa. — Król może nie żyje? Albo zabiłeś kardynała? Widzę, że jesteś strasznie pomieszany. Mów, dusza mi zamiera z niepokoju.
1308— Atosie — rzekł d'Artagnan, zdejmując kobiece ubranie i zostawszy w jednej koszuli — Atosie, przygotuj się do usłyszenia historii nieprawdopodobnej, niesłychanej…
1309— Włóż najpierw ten szlafrok — rzekł poczciwy muszkieter przyjacielowi.
1310 1311— Otóż — odpowiedział d'Artagnan, nachylając się do ucha Atosa i zniżając głos — milady ma wypiętnowany kwiat lilii na ramieniu.
1312— O!… — jęknął Atos jak rażony kulą w serce.
1313— Powiedz mi — ciągnął d'Artagnan — czyś pewny, że tamta nie żyje?
1314— Tamta? — powiedział Atos głuchym głosem, że zaledwie go d'Artagnan usłyszał.
1315— Tak, ta, o której opowiadałeś mi niedawno w Amiens.
1316Atos westchnął głęboko i ukrył twarz w dłonie.
1317— Ta, o której mówię — kończył d'Artagnan — ma także dwadzieścia sześć do dwudziestu ośmiu lat.
1318 1319 1320— Oczy jasnoniebieskie, dziwnie przejrzyste, rzęsy i brwi czarne?
1321 1322— Wysoka, dobrze zbudowana. Brak jej zęba bocznego z lewej strony?
1323 1324— Kwiat lilii mały, czerwony, trochę zatarty jakby od przykładania maści?
1325 1326— Mówisz jednak, że jest Angielką?…
1327— Nazywają ją milady, lecz może przecie być Francuzką. A lord Winter nie jest jej bratem rodzonym, tylko szwagrem.
1328Kobieta demoniczna— D'Artagnanie, muszę ją koniecznie zobaczyć!
1329— Strzeż się, Atosie, strzeż się… Chciałeś ją zabić kiedyś, pamiętaj, że zdolna ci zapłacić podobną monetą, tylko że ona nie chybi…
1330— Nie będzie śmiała, nie odezwie się, bo by się zdradziła.
1331— Jest zdolna do wszystkiego!… Czy widziałeś ją kiedyś w gniewie?
1332 1333— To dzikie zwierzę, tygrysica, pantera! Atosie, mój drogi! Boję się, czy nie ściągnąłem na nas obydwóch nieszczęścia, czy nie rozdrażniłem, nie pobudziłem do zemsty tej okrutnej kobiety!
1334Opowiedział następnie wszystko: bezrozumną złość milady i jej pogróżki śmierci.
1335— Masz rację i, na mą duszę, widzę, że gra niewarta świeczki — rzekł Atos. — Szczęśliwie się zdarza, że pojutrze opuszczamy Paryż, idziemy, według wszelkiego prawdopodobieństwa, na La Rochelle, a gdy wyruszymy w drogę…
1336— Pójdzie ona na koniec świata za tobą, Atosie, jeżeli cię tylko pozna. Pozwól, przyjacielu, niech ja jeden będę ofiarą zemsty tej strasznej kobiety.
1337— O!… Mój drogi!… Co mnie obchodzi, że będzie godziła na moje życie — rzekł Atos. — Czy sądzisz, że mi tak bardzo chodzi o to marne istnienie?
1338— Przeczuwam straszną tajemnicę w tym wszystkim… Atosie! Ta kobieta jest szpiegiem kardynała, to pewne!
1339— Życzę ci zatem, ażebyś się pilnował bacznie. Kardynał może być zachwycony odwagą twoją i sprytem z powodu sprawy londyńskiej; niemniej przeto nienawidzi cię za to, że ci się powiodło. Jawnie o nic cię nie może oskarżyć, a jednak chce wywrzeć zemstę, więc powtarzam ci raz jeszcze, miej się na baczności! Nie wychodź sam nigdy; jedząc, strzeż się trucizny; nie dowierzaj nikomu i niczemu, strzeż się własnego cienia.
1340— Całe szczęście — rzekł d'Artagnan — że trzeba tylko do pojutrzejszego wieczoru chodzić po Paryżu, bo gdy wyruszymy do armii, spodziewam się, że tam tylko z nieprzyjacielem ojczyzny będzie robota.
1341— Tymczasem — rzekł Atos — nigdzie cię samego nie puszczę. Wracaj na ulicę des Fossoyeurs, będę ci towarzyszył.
1342— To wprawdzie bardzo blisko, lecz jakżeż ja pójdę tak, jak jestem ubrany?
1343— Masz słuszność — rzekł Atos i zadzwonił.
1344Wszedł Grimaud. Atos pokazał mu na migi, aby poszedł do d'Artagnana i przyniósł ubranie.
1345— Ależ to wcale nie przyśpiesza naszego umundurowania, kochany przyjacielu — rzekł Atos — albowiem, jeśli się nie mylę, zostawiłeś swoje ubranie u milady, która nie będzie na tyle uprzejma, aby ci je zwrócić. Całe szczęście, że posiadasz szafir w pierścionku.
1346Klejnot, Rodzina, Dar— Szafir do ciebie należy, kochany Atosie. Czyż nie mówiłeś, że to twój klejnot rodzinny?
1347— Tak, mój ojciec kupił go za dwa tysiące talarów, jak mi to sam opowiadał niegdyś. Dostałem go od matki, a ja, głupi szaleniec, zamiast zachować pierścień jak relikwię świętą, podarowałem tej nędznicy.
1348— Zatem, mój drogi, odbierz ten pierścień jako drogą pamiątkę.
1349— Ja miałbym wziąć ten pierścionek, który był w ręku podłej istoty!… Nigdy, d'Artagnanie. Słuchaj: ten pierścień jest skalany.
1350 1351— Sprzedać klejnot! Pochodzący od matki! Przyznaję, że uważałbym to za świętokradztwo.
1352— No to go zastaw. Pożyczą ci na niego tysiąc talarów co najmniej. Z taką sumą dasz sobie radę w obecnej potrzebie. A później, kiedy pierwsze pieniądze przyjdą, wykupisz z zastawu i wróci on do ciebie czysty, obmyty z plam przeszłych, ponieważ przejdzie przez ręce lichwiarzy.
1353— Jesteś nieocenionym towarzyszem, mój drogi — rzekł Atos. — Wesołością nieprzebraną podnosisz z upadku umysł pogrążony w rozpaczy. Dobrze, zastawmy ten pierścień, lecz pod jednym warunkiem.
1354 1355— Pięćset talarów będzie dla ciebie, pięćset dla mnie.
1356— Cóż ty sobie myślisz, Atosie, ja nie potrzebuję nawet czwartej części tej sumy, a sprzedawszy siodło, będę już ją posiadał. A przy tym, zdaje się, nie pamiętasz, że i ja mam pierścionek kosztowny.
1357— Który daleko więcej cenisz niż ja swój; przynajmniej tak mi się zdawało.
1358— Tak, masz słuszność, ponieważ w okolicznościach nieprzewidzianych może on nas wybawić nie tylko z wszelkiego kłopotu, ale jeszcze i z wielkiego niebezpieczeństwa; to nie jest diament jedynie drogocenny, to zaczarowany talizman.
1359— Nic nie rozumiem, lecz wierzę temu, co mówisz. Wracając do pierścionka mojego, a raczej do twojego, weźmiesz połowę sumy, którą nam dadzą, albo rzucę go na dno Sekwany[63] i bardzo wątpię, czy, jak Polikratesowi[64], zwróci go nam jakaś grzeczna i usłużna rybka.
1360— Kiedy tak, to przyjmuję — rzekł d'Artagnan.
1361Grimaud powrócił w towarzystwie Plancheta, który niespokojny o swojego pana i ciekawy ujrzeć, co mu się przytrafiło, skorzystał ze sposobności i sam osobiście przyniósł ubranie.
1362D'Artagnan odział się pośpiesznie, Atos uczynił tak samo. Gdy już obydwaj mieli wychodzić, zwrócił się do Grimauda z takim ruchem, jak człowiek biorący kogoś na cel. Grimaud w tej chwili zdjął muszkiet ze ściany i podążył za panem. Przybyli bez żadnego wypadku na ulicę des Fossoyeurs. Bonacieux stał u progu i patrzył drwiąco na d'Artagnana.
1363— Ehe! Mój kochany lokatorze! — odezwał się. — KobietaŚpieszże się, masz teraz śliczną młodą dziewczynę, która czeka na ciebie, a kobiety, jak ci wiadomo, nie lubią, gdy im każą czekać.
1364— A! To Ketty! — zawołał d'Artagnan i pobiegł co prędzej do siebie.
1365Rzeczywiście, na schodkach prowadzących do pokoju siedziało biedne dziewczę przytulone do drzwi, drżąc ze strachu. Skoro tylko go zobaczyła, zawołała:
1366— Obiecałeś mi opiekę, przyrzekłeś mnie obronić od jej gniewu; pamiętaj, że ty mnie zgubiłeś!
1367— Przyrzekłem i dotrzymam — odpowiedział d'Artagnan — bądź spokojna, moja Ketty. Ale opowiedz no mi, co się tam działo po moim odejściu?
1368— Czyż to podobna opowiedzieć? — zaczęła Ketty. — Na jej krzyki cała służba nadbiegła, pani pieniła się ze złości. Jakie są na świecie przekleństwa i wymysły, wszystkie spadły na twoją głowę. Wtedy to przyszło mi na myśl, że przypomni sobie, jak przez mój pokój dostałeś się do jej sypialni i domyśli się, że jestem twoją wspólniczką. Zabrałam więc trochę pieniędzy, jakie miałam, zabrałam co lepsze ubranie i uciekłam co prędzej.
1369— Biedne dziecię! Cóż ja ci poradzę? Ja sam wychodzę na wojnę pojutrze!
1370— Rób ze mną, co chcesz, wypraw mnie z Paryża, choćby nawet z Francji.
1371— Nie mogę cię przecie wziąć ze sobą, idąc oblegać La Rochelle — rzekł d'Artagnan.
1372— Wiem o tym, lecz możesz umieścić mnie gdziekolwiek na prowincji, u jakiejś znajomej damy, w swoich stronach rodzinnych, na przykład…
1373— O, moja droga! Tam, gdzie ja się urodziłem, nie trzymają pokojowych, damy same się ubierają. Ale, poczekaj no, zdaje mi się, że poradzimy jakkolwiek. Planchet, ruszaj do pana Aramisa, proś go, niech przyjdzie co prędzej. Powiedz, że mamy coś nader ważnego.
1374— Aha, rozumiem — rzekł Atos. — Dlaczego jednak nie poślesz po Portosa? Może by jego margrabina…
1375— Margrabina, protektorka Portosa, każe się ubierać dependentom swego męża — odparł Atosowi ze śmiechem. — A przy tym Ketty nie chciałaby zamieszkać przy ulicy aux Ours, nieprawdaż, Ketty?
1376— Wszystko mi jedno, pójdę, dokąd tylko panowie chcecie — odparła Ketty — gdzie bym się mogła dobrze ukryć i nikt by nie wiedział, gdzie jestem.
1377— Teraz, Ketty, kiedy się rozłączymy i, ma się rozumieć, nie jesteś już o mnie zazdrosna…
1378— O, panie d'Artagnanie, z bliska czy z daleka, będę cię zawsze kochała…
1379— Do wszystkich diabłów z taką stałością! — mruknął Atos.
1380— O! Ja także, droga Ketty — odezwał się d'Artagnan — nie przestanę cię nigdy kochać, bądź pewna. Lecz odpowiedz mi szczerze na jedno pytanie: czy nie mówiono u was o młodej kobiecie, którą pewnej nocy porwano i która zniknęła bez wieści?
1381— Poczekaj pan… Lecz, na Boga, panie rycerzu, czyżbyś jeszcze i tę kobietę kochał?
1382— Nie, nie, jeden z moich przyjaciół za nią przepada. Atos, którego tu widzisz.
1383— Ja?… — krzyknął Atos takim głosem, jak gdyby na jaszczurkę nadepnął.
1384— Ty, ty, nie zapieraj się — ciągnął d'Artagnan, ściskając go za rękę. — Wiesz dobrze, jak my wszyscy interesujemy się nieszczęśliwą panią Bonacieux. A Ketty nas nie zdradzi, prawda, moja droga?… Trzeba ci wiedzieć, dziecko kochane, że to żona tego obrzydliwego koczkodana[65], którego spotkałaś przed domem, idąc do mnie.
1385— O mój Boże — zawołała Ketty — przypomniałeś mi pan mój przestrach, czy on mnie aby nie poznał!
1386— Więc już widziałaś tego człowieka?
1387— Przychodził dwa razy do milady.
1388 1389— Mniej więcej dwa tygodnie temu.
1390 1391 1392 1393— Tak, na chwilę przed przyjściem pana.
1394— Mój drogi Atosie, jesteśmy otoczeni szpiegami! Cóż, Ketty, sądzisz, że cię poznał?
1395— Nasunęłam wprawdzie na twarz zasłonę, lecz może już przedtem mnie poznał.
1396— Proszę cię, Atosie, zejdź na dół, on cię najmniej z nas wszystkich podejrzewa, i zobacz, czy stoi jeszcze przed drzwiami.
1397Atos wyszedł i powrócił zaraz.
1398— Nie ma go nigdzie, a dom zamknięty.
1399— Poszedł z raportem, poszedł donieść, że wszystkie ptaszki są obecnie razem w klatce.
1400— Ulotnijmy się zatem — rzekł Atos. — Planchet zostanie i doniesie nam, co nastąpi.
1401— Chwilkę, przyjacielu. Posłaliśmy po Aramisa, trzeba zaczekać.
1402— Sprawiedliwie mówisz, czekajmy na Aramisa.
1403 1404Przedstawiono mu rzecz całą i wytłumaczono, że musi jak najrychlej znaleźć miejsce dla Ketty u którejś z wielkich dam, z którymi się przyjaźnił.
1405Aramis zamyślił się i zaczerwienił okrutnie, a potem rzekł:
1406— Czy naprawdę zależy ci na tym, kochany d'Artagnanie?
1407— Będę ci wdzięczny do śmierci.
1408Praca, Pozycja społeczna— Pani de Bois-Tracy zapytywała mnie przez swoją przyjaciółkę mieszkającą na prowincji, czy wypadkiem nie mógłbym jej przysłać osoby godnej zaufania do jej osobistych usług. Otóż, kochany przyjacielu, jeżeli możesz zaręczyć, że ta oto panienka…
1409— O! Panie — zawołała Ketty — będę wdzięczna i poświęcę się cała na usługi osobie, która da mi możność opuszczenia Paryża.
1410— Skoro tak, kochana panienko — rzekł Aramis — to wszystko będzie dobrze.
1411Usiadł przy stoliku, napisał parę słów, zapieczętował pierścionkiem i oddał do rąk Ketty.
1412— Obecnie, moje dziecko — odezwał się d'Artagnan — wiesz, że równie dla nas, jak i dla ciebie niebezpiecznie tutaj zostawać, zatem rozłączmy się… Znajdziemy się kiedyś w lepszych czasach.
1413Miłość— Gdziekolwiek i kiedykolwiek się spotkamy — rzekła Ketty — zastaniesz mnie pan zawsze równie kochającą jak obecnie.
1414— Przysięga gracza! — mruczał Atos, gdy d'Artagnan odprowadzał Ketty na schody.
1415Niezadługo młodzi ludzie pożegnali się, przyrzekając zejść się o czwartej u Atosa, i zostawili Plancheta na straży mieszkania.
1416Aramis powrócił do siebie, zaś Atos i d'Artagnan zajęli się zastawianiem szafira.
1417Jak przewidział nasz Gaskończyk, z łatwością znaleziono amatora, który pożyczył na pierścionek trzysta pistoli. W dodatku Żyd dający pieniądze nadmienił, że gdyby zdecydowano się sprzedać klejnot, bardzo przypadający mu do gustu jako odpowiadający drugiemu, posiadanemu przez niego, natychmiast wyliczyłby na stół pięćset pistoli.
1418Żołnierz, Handel, Koń, PieniądzAtos i d'Artagnan z ruchliwością ludzi wojskowych, a w dodatku jako prawdziwi znawcy, w ciągu niespełna trzech godzin zakupili wszystko, co było niezbędne do całkowitego umundurowania dla muszkietera. Przy tym Atos był hojny jak wielki pan do szpiku kości.
1419Muszkieter wynalazł pod wierzch okazałego konia andaluzyjskiego, czarnego jak heban, o sierści lśniącej, nozdrzach rozdętych, z nóżką suchą i zgrabną, pełnego ognia, i to sześciolatka zaledwie. Obejrzał go okiem znawcy i żadnej wady nie odkrył. Zaceniono mu tysiąc liwrów.
1420Atos odliczył na stół sto pistoli.
1421Grimaud też dostał konia, przysadzistego i wytrwałego pikardyjczyka, za którego zapłacono trzysta liwrów.
1422Po kupieniu siodła na tegoż konia i zbroi dla Grimauda nie pozostało Atosowi ani szeląga ze stu pięćdziesięciu pistoli. D'Artagnan ofiarował przyjacielowi część sumy, jaka na niego przypadła, z zastrzeżeniem zwrotu, gdy będzie w możności oddania.
1423Atos w odpowiedzi wzruszył ramionami.
1424— Ile to Żyd dawał za szafir, chcąc go nabyć na własność?… — zapytał.
1425 1426— To znaczy dwieście pistoli więcej: sto dla ciebie, sto dla mnie. Ależ to majątek, mój przyjacielu. Idź prędzej do tego Żyda.
1427 1428— Pierścionek ten stanowczo przypominałby mi nader smutne okoliczności. Z drugiej strony, czyż będziemy kiedyś w posiadaniu trzystu pistoli, aby go wykupić?… W ten sposób tracimy dwa tysiące liwrów. Idź, idź, kochany d'Artagnanie, powiedz mu, że pierścionek należy do niego, i powracaj z dwustu pistolami.
1429 1430— Trudno bardzo o gotówkę obecnie, trzeba się poświęcić. Idź, nie czekając, d'Artagnanie. Grimaud będzie ci towarzyszył wraz ze swoim muszkietem.
1431D'Artagnan powrócił w pół godziny z dwoma tysiącami liwrów, bez żadnego wypadku.
1432Takim zbiegiem okoliczności Atos znalazł pod ręką potrzebne na wyekwipowanie pieniądze, których nie spodziewał się wcale.
Rozdział XII. Zjawisko
1433O godzinie czwartej czterej przyjaciele zeszli się już u Atosa. Ogólne zakłopotanie i myśli o umundurowaniu pierzchły bezpowrotnie, fizjonomia każdego zachowała jedynie wyraz osobistych i tajemnych obaw i pragnień. Niestety! SzczęścieTak zawsze bywa, szczęście chwili obecnej zaćmiewa niepewność przyszłości.
1434ListNiespodziewanie ukazał się Planchet, niosąc dwa listy z adresem d'Artagnana. Jeden z nich był to bilecik elegancko złożony, formy podłużnej, z ładną pieczątką zieloną, na której wyciśnięty był gołąbek z gałązką oliwną w dziobku.
1435Drugi list był wielki, złożony w kwadrat i opatrzony przejmującymi trwogą pieczęciami Jego Eminencji księcia kardynała.
1436Na widok bileciku d'Artagnan poczuł bicie serca, zdawało mu się, że poznaje, od kogo pochodzi; chociaż tylko raz widział to pismo, utkwiło mu jednak głęboko w pamięci.
1437Pochwycił maleńki liścik i rozpieczętował żywo; list zawierał, co następuje:
1438 1439Przechadzaj się w przyszły czwartek od szóstej do siódmej wieczorem po drodze z Chaillot i zaglądaj do wszystkich karet przejeżdżających tamtędy; lecz, jeżeli dbasz o swoje życie i o życie tych, którzy cię kochają, nie mów nic, nie czyń najmniejszego poruszenia, które by pozwalało przypuszczać, iż poznałeś tę, która naraża się na wszystko, aby cię ujrzeć choć na chwilę.
— To zasadzka… — rzekł Atos. — Nie idź tam, d'Artagnanie.
1440— A jednakże pewny jestem, że znam to pismo.
1441— Może być naśladowane — podjął Atos. — Między szóstą a siódmą wieczorem droga z Chaillot jest najzupełniej pusta. Zarówno bezpiecznie byłoby iść na spacer do lasu Bondy.
1442— A gdybyśmy poszli wszyscy!… — rzekł d'Artagnan. — Cóż, u diabła, tożby nas nie pożarto wszystkich czterech, a do tego czterech lokajów, konie i broń.
1443— Będzie to dobra sposobność pokazania się w pełnym rynsztunku — dodał Portos.
1444— Jeżeli to pisze kobieta — odezwał się Aramis — i jeżeli pragnie być widziana przez ciebie jedynie, pomyśl, d'Artagnanie, iż ją kompromitujesz, sprowadzając nas wszystkich, a to niegodne prawdziwego szlachcica.
1445— Zostaniemy w tyle — rzekł Portos — on sam zbliży się jedynie.
1446— Tak, ale strzał z pistoletu może paść z karety bardzo łatwo.
1447— Ba!… — odparł d'Artagnan. — Mam nadzieję, że mnie nie trafi. Wreszcie obstąpimy karetę i zgładzimy ze świata znajdujących się w niej. Zawsze to nieźle, gdy mniej o kilku nieprzyjaciół prześladować nas będzie.
1448Wojna, Broń— Ma słuszność — rzekł Portos — wojna to najmilsza rzecz; trzeba przecie wypróbować naszą broń.
1449— O tak, zróbmy sobie tę małą uciechę — dodał Aramis tonem słodkim i niedbałym.
1450— Jak wam się podoba — rzekł Atos.
1451— Panowie — mówił d'Artagnan — jest już wpół do piątej, zaledwie wystarczy nam czasu do stawienia się na drodze z Chaillot.
1452— A nadto, gdy za późno wyruszymy — dodał Portos — nikt nas nie zobaczy, a to byłaby wielka szkoda. Dalej, panowie, szykujmy się co rychlej.
1453— Zapomniałeś o drugim liście — odezwał się Atos. — Zdaje mi się jednak, że pieczęcie wskazują jego ważność i wart przeczytania. Co do mnie, oświadczam ci, kochany d'Artagnanie, że on mnie daleko więcej zajmuje niż ten mały bilecik, któryś tak czule schował w okolicy serca.
1454D'Artagnan zaczerwienił się i odpowiedział:
1455— Zobaczymy więc, moi panowie, czego chce ode mnie Jego Eminencja.
14561457Pan d'Artagnan z gwardii królewskiej, z kompanii des Essarts, ma się stawić w Palais-Cardinal dziś wieczorem, o godzinie ósmej.
Spotkanie— Do diabła!… — rzekł Atos. — Otóż mamy rendez-vous w zupełnie innym rodzaju, niemniej przeto niepokojące.
1458— Udam się na drugie, powracając z pierwszego — odezwał się d'Artagnan — jedno jest na siódmą, drugie na ósmą; będzie czas na wszystko.
1459— Hm! Ja bym nie poszedł — wtrącił Aramis — dobrze wychowany kawaler nie może chybić rendez-vous oznaczonego przez damę; lecz szlachcic przezorny może wytłumaczyć się z niestawienia na rozkaz Jego Eminencji nade wszystko, gdy ma powody przypuszczać, że nie o komplementy chodzi.
1460— Podzielam zdanie Aramisa — rzekł Portos.
1461— Panowie — odparł d'Artagnan — odebrałem już raz przez pana de Cavois podobne zaproszenie od Jego Eminencji; nie stawiłem się, a nazajutrz spotkało mnie straszne nieszczęście! Moja Konstancja znikła. Niech się teraz stanie, co chce, pójdę.
1462— Jeżeliś tak postanowił — rzekł Atos — to rób, jak ci się zdaje.
1463— A Bastylia?… — wtrącił Aramis.
1464— Ba!… Nie boję się, i stamtąd mnie wydostaniecie — odrzekł d'Artagnan.
1465— Bez wątpienia — odezwali się Aramis i Portos z zadziwiającą pewnością siebie, jak gdyby to była rzecz zupełnie prosta — bez wątpienia wydostaniemy cię. Lecz tymczasem, ponieważ wyruszamy w pole pojutrze, lepiej byś uczynił, nie narażając się na Bastylię.
1466— Ja wiem, jak się urządzimy — rzekł Atos — nie odstąpimy go ani na chwilę przez cały wieczór. Przy każdej bramie Palais-Cardinal będzie czekał jeden z nas wraz z trzema muszkieterami. Gdy zobaczymy zamknięty powóz ze spuszczonymi firankami, o podejrzanym wyglądzie, wyjeżdżający z bramy, wpadniemy na niego niespodzianie. Dawno już nie mieliśmy sposobności zajrzeć w oczy straży kardynalskiej, a pan de Tréville słusznie mógłby sądzić, że zamarł w nas duch wojowniczy.
1467— Stanowczo, Atosie — rzekł Aramis — byłeś stworzony na dowódcę armii. Jak wam się ten plan podoba?
1468— Zachwycający! Pyszny!… — powtórzyli chórem młodzi ludzie.
1469— Zatem — mówił Portos — biegnę do koszar uprzedzić towarzyszy, aby byli gotowi na ósmą wieczorem. Punkt zebrania na placu przed Palais-Cardinal. A wy, panowie, przez ten czas każcie pachołkom posiodłać wierzchowce.
1470— Lecz ja konia nie posiadam — odezwał się d'Artagnan — wezmę chyba od pana de Tréville.
1471— Nie potrzeba — rzekł Aramis — weźmiesz jednego z moich.
1472— Ileż ty ich więc masz?… — zapytał d'Artagnan.
1473— Trzy tylko — odpowiedział Aramis z uśmiechem.
1474— Mój drogi — rzekł Atos — jesteś z największą pewnością najlepiej uposażonym poetą w całym królestwie Francji i Nawarry.
1475— Ale, mój drogi Aramisie, co będziesz robił z trzema wierzchowcami? Nie pojmuję nawet, jak mogłeś aż trzy kupować?
1476— Nie kupowałem bynajmniej. Trzeciego przyprowadził mi dziś rano służący bez liberii i nie chciał powiedzieć, do kogo należy. Utrzymywał, iż dostał rozkaz od swojego pana…
1477— Albo od pani swojej — przerwał d'Artagnan.
1478— To wszystko jedno — ciągnął Aramis, czerwieniąc się.
1479— Tylko poetom zdarzają się podobne wypadki — dodał Atos poważnie.
1480Koń— W takim razie porozumiejmy się — rzekł d'Artagnan — na którym z dwóch wierzchowców będziesz jeździł: na kupionym przez siebie czy na darowanym?
1481— Na przyprowadzonym dzisiaj, ma się rozumieć. Pojmujesz, d'Artagnanie, iż nie mogę ubliżyć w ten sposób…
1482— Nieznanemu ofiarodawcy — podjął d'Artagnan.
1483— Lub tajemniczej protektorce — dodał Atos.
1484— Więc ci już niepotrzebny ten, którego kupiłeś?
1485 1486 1487— Z największą ostrożnością, gdyż bezpieczeństwo jeźdźca, jak wiesz o tym dobrze, zależy prawie zawsze od konia!
1488— Proszę cię, odstąp mi tego wierzchowca za cenę, jaką dałeś za niego!
1489— Chciałem ci go właśnie ofiarować, kochany d'Artagnanie, zostawiając swobodę zapłacenia mi tej bagatelki, kiedy ci się spodoba.
1490 1491 1492— Oto masz czterdzieści podwójnych pistoli, kochany przyjacielu — rzekł d'Artagnan, wyjmując złoto z kieszeni. — Wiem, że taką monetą płacą ci za twoje poematy.
1493— Jesteś, jak widzę, kapitalistą?
1494— Ależ tak, mój drogi, kapitalistą co się zowie[66].
1495I d'Artagnan brząknął resztą pistoli w kieszeni.
1496— Przyślij siodło do koszar muszkieterskich, a przyprowadzą ci konia razem z naszymi.
1497— Bardzo dobrze; ale oto piąta godzina niedługo, śpieszmy się…
1498KońW kwadrans potem Portos ukazał się na rogu ulicy Férou, na bardzo pięknym rumaku; Mousqueton jechał za nim na koniu owernijskim[67], małym, lecz także bardzo ładnym. Portos jaśniał radością i dumą.
1499W tym samym czasie Aramis zjawił się z drugiej strony ulicy; dosiadał przepysznego bieguna[68] angielskiego. Bazin dążył za nim na koniu dereszowatym[69], trzymając za uzdę silnego meklemburczyka[70]; był to wierzchowiec d'Artagnana.
1500Dwaj muszkieterowie spotkali się w bramie. Atos i d'Artagnan wyglądali oknem.
1501— A, do diabła! — rzekł Aramis. — Pysznego masz konia, Portosie.
1502— Tak — odparł Portos — ten sam, którego miano mi przysłać od razu; złośliwy figiel męża podstawił innego. Ukarałem go też należycie i otrzymałem zadośćuczynienie.
1503Planchet i Grimaud stawili się także, prowadząc wierzchowce dla swoich panów; d'Artagnan i Atos zeszli na dół, siedli na konie, uszykowali się rzędem z przyjaciółmi i w takim porządku puścili się w drogę; Atos na koniu, którego zawdzięczał swej żonie, Aramis na wierzchowcu podarowanym przez kochankę, Portos na koniu zarobionym od prokuratorowej i d'Artagnan na koniu, którego mu zesłała jego szczęśliwa gwiazda, najlepsza kochanka, jaka może być. Pachołkowie jechali tuż za nimi.
1504Przepowiednia Portosa spełniła się, kawalkada sprawiała znakomite wrażenie. Gdyby pani Coquenard znalazła się na drodze Portosa i mogła widzieć, jak wspaniałą miał minę na pysznym ogierze hiszpańskim, byłaby nie żałowała z pewnością talarów wyciągniętych ze szkatuły mężowskiej.
1505Niedaleko Luwru nasi przyjaciele spotkali pana de Tréville powracającego z Saint-Germain. Zatrzymał ich i winszował pięknego umundurowania, świetnej zbroi i postawy marsowej[71], co w mgnieniu oka zgromadziło dokoła nich setki ciekawych.
1506D'Artagnan, korzystając ze sposobności, opowiedział panu de Tréville o liście z wielką, czerwoną pieczęcią i herbami książęcymi. Rozumie się, że o małym bileciku ani pisnął.
1507Pan de Tréville pochwalił zamiar, który powziął d'Artagnan, i przyrzekł solennie, że gdyby nazajutrz nie pokazał się, potrafi go odnaleźć, gdziekolwiek by się znajdował.
1508Zegar Samarytanki wydzwonił szóstą; przyjaciele przeprosili pana de Tréville, tłumacząc się umówioną schadzkę, pożegnali się i ruszyli w swoją stronę.
1509Wyciągniętym galopem dopadli drogi z Chaillot. Mrok zapadał, karety przejeżdżały w tę i w ową stronę; d'Artagnan, strzeżony z dala przez przyjaciół, zapuszczał wzrok w głąb powozów i nie mógł dojrzeć żadnej znajomej twarzy.
1510Na koniec po kwadransie oczekiwania, gdy zmierzchło się zupełnie, ukazał się powóz pędzący cwałem drogą do Sèvres[72]; d'Artagnan przeczuł, że w tym powozie musi być osoba, która mu wyznaczyła schadzkę. Młodzieniec nie mógł powstrzymać gwałtownego bicia serca… Prawie w tej chwili główka kobieca wyjrzała oknem karety, z paluszkiem na ustach, jak gdyby nakazując milczenie lub przesyłając pocałunek. D'Artagnanowi wydarł się z piersi cichy okrzyk radości; tą kobietą, a raczej zjawiskiem, jako że kareta przemknęła z szybkością błyskawicy, była pani Bonacieux.
1511Nie panując nad sobą i niepomny przestrogi przesłanej w liście, d'Artagnan spiął konia ostrogami i w kilku susach zrównał się z karetą, lecz okno zamknięto, firankę spuszczono, zjawisko znikło bezpowrotnie!
1512Wtedy d'Artagnan wspomniał słowa listu: „Jeżeli dbasz o życie własne i tych, co cię kochają, udawaj, że nic nie widzisz, że nie poznajesz nikogo”.
1513Zatrzymał się więc, z obawy nie o siebie, lecz o nieszczęśliwą kobietę, która widocznie naraziła się na okrutne niebezpieczeństwo, wyznaczając mu to spotkanie.
1514Powóz oddalał się ciągle, pędząc, co koń wyskoczy; wjechał do Paryża i przepadł bez śladu.
1515D'Artagnan stał na miejscu jak przykuty, nie wiedząc, co myśleć, co począć… Jeżeli to była pani Bonacieux i jeżeli powracała do Paryża, dlaczego to widzenie przelotne, zamiana jedynie spojrzenia i pocałunku w powietrzu? Z drugiej strony, jeżeli to nie ona, co bardzo być mogło, ponieważ o zmroku łatwo się pomylić, więc jeżeli to nie pani Bonacieux, czyżby to miał być początek zemsty tej ręki przeciw niemu uzbrojonej, wyzyskującej wpływ kobiety, o której wiedziano, że była mu droga nad wszystko?
1516Trzej towarzysze podjechali do niego. Wszyscy oni widzieli doskonale główkę kobiety wyglądającą z okna powozu, lecz oprócz Atosa żaden z nich nie znał pani Bonacieux. Jego zdaniem była to ona sama, lecz mniej nią zajęty widział też głowę mężczyzny ukrytego w głębi.
1517— Jeżeli jest tak, jak mówisz — odezwał się d'Artagnan — to bez wątpienia przewożą ją z jednego więzienia, aby osadzić w innym. Czego oni chcą od tej istoty nieszczęśliwej, w jaki sposób będę mógł ją kiedykolwiek odnaleźć?
1518Spotkanie— Przyjacielu — rzekł Atos poważnie — pamiętaj, iż tylko z nieboszczykami nie można się spotkać na tej ziemi. Wiesz to również dobrze jak ja, wszak prawda? Jeżeli twoja ukochana nie umarła i jeżeli to ją widzieliśmy obecnie, przyjdzie dzień, w którym ją spotkasz. A może nawet, Bóg to raczy wiedzieć — dodał — może nawet prędzej, niżbyś pragnął…
1519Pół do ósmej wybiło; powóz zatem spóźnił się o dwadzieścia minut na oznaczone spotkanie.
1520Przyjaciele d'Artagnana przypomnieli mu o wizycie w Palais-Cardinal, nadmieniając wszakże, że ma jeszcze czas cofnąć postanowienie.
1521Lecz d'Artagnan, uparty i ciekawy, nabił sobie głowę tą wizytą i pragnął usłyszeć, co powie Jego Eminencja. Nic nie mogło skłonić go do zmiany raz powziętego zamiaru. Przybyli na ulicę Saint-Honoré. Na placu przed Palais-Cardinal zastali dwunastu muszkieterów spacerujących w oczekiwaniu na towarzyszy.
1522D'Artagnan był znany i miał dobrą opinię w prześwietnej kompanii muszkieterów królewskich. Wiedziano bowiem, że przyjdzie czas, w którym zajmie w niej miejsce zaszczytne; traktowano go też jako kolegę. Dlatego muszkieterowie stawili się z ochotą na wezwanie, a że w dodatku chodziło według wszelkiego prawdopodobieństwa o wypłatanie złośliwego figla panu kardynałowi i jego zausznikom, ochoczo brali udział w tej wyprawie.
1523Atos podzielił ich na trzy oddziały; sam stanął na czele jednego, drugi oddał pod komendę Aramisa, a trzeci zlecił Portosowi. Następnie każdy z oddziałów umieścił się na czatach naprzeciw trzech bram pałacowych. D'Artagnan zaś wszedł śmiało przez bramę główną.
1524Jakkolwiek czuł plecy silne poza sobą, młodzieniec nie mógł się pozbyć pewnej obawy, gdy wchodził wolno na wielkie schody pałacowe. Postępek jego z milady wyglądał trochę na zdradę, a pewny był, że istnieją związki tajemne i polityczne pomiędzy tą kobietą a kardynałem; w dodatku de Wardes, któremu tak się przysłużył, był wiernym stronnikiem Jego Eminencji. D'Artagnan wiedział, jak zresztą wszyscy, że kardynał, o ile był straszny dla swoich wrogów, o tyle bardzo przywiązany i łaskawy był dla przyjaciół.
1525„Jeżeli de Wardes opowiedział kardynałowi całe zdarzenie, o czym nie można wątpić, i w dodatku poznał mnie, co jest bardzo prawdopodobne, mogę się uważać za człowieka z góry potępionego — myślał d'Artagnan, kiwając głową. — Lecz dlaczego czekał aż do dnia dzisiejszego? Ha! To bardzo proste… Milady przedstawiła skargę z minką świętoszki, z którą jej tak do twarzy, iż niepodobna się oprzeć… A mój ostatni postępek przepełnił czarę cierpliwości kardynała…
1526Szczęśliwie się stało, że moi zacni przyjaciele czekają na dole i nie pozwolą uprowadzić mnie bezkarnie. Jednakże pułk muszkieterów pana de Tréville nie może sam jeden wojować z kardynałem, który rozporządza siłami całej Francji i wobec którego królowa nawet jest bez znaczenia, a król nie ma własnej woli… KobietaD'Artagnanie, mój przyjacielu, jesteś waleczny, przezorny, pełen doskonałych przymiotów, lecz z tym wszystkim zginiesz marnie przez kobiety”.
1527Z tym smutnym wyrokiem wszedł do przedpokoju, oddał pismo oficerowi służbowemu, który go wpuścił do sali poczekalnej, a sam udał się do dalszych apartamentów pałacowych.
1528W sali tej znajdowało się pięciu czy sześciu ludzi ze straży pana kardynała, którzy poznawszy d'Artagnana i wiedząc, że to on porąbał Jussaca, patrzyli na niego z ukosa i uśmiechali się złowróżbnie. Uśmiechy te wydały się d'Artagnanowi złą przepowiednią, ponieważ jednak nasz Gaskończyk niełatwo dawał się nastraszyć, a raczej dzięki dumie i zarozumiałości właściwej ludziom pochodzącym z tej prowincji ukrywał, co miał w duszy, zwłaszcza gdy tam było nieco trwogi, wyprostował się więc wyzywająco przed panami gwardzistami, wsparł ręką na biodrze i oczekiwał wezwania w postawie pełnej powagi i godności.
1529Oficer służbowy powrócił i skinął na d'Artagnana, aby szedł za nim. Młodzieniec spostrzegł, że gwardziści widząc go odchodzącego, szeptali coś pomiędzy sobą i kiwali głowami. Przeszedł korytarz, wielki salon i znalazł się w bibliotece, w której jakiś mężczyzna pisał przy biurku.
1530Oficer wprowadził go i odszedł, nie wyrzekłszy słowa.
1531PoetaD'Artagnan stał i przypatrywał się piszącemu. Sądził, że ma do czynienia z jakimś sędzią lub prawnikiem przeglądającym akta sądowe. Przekonał się jednak, iż mężczyzna przy biurku wcale nie pisał, lecz poprawiał wiersze nierównej długości, skandując słowa na palcach. Poznał więc, że stoi wobec poety. Po niedługiej chwili poeta zamknął rękopis, na którego okładce było wypisane: Mirame, tragedia w pięciu aktach, i podniósł głowę.
1532Wtedy d'Artagnan poznał, że to kardynał.
Rozdział XIII. Odmowa
1533Kardynał wsparł łokieć na rękopisie, twarz na ręce i patrzył przez chwilę na młodzieńca.
1534Nikt nie posiadał równie badawczego i głębokiego spojrzenia jak kardynał de Richelieu i d'Artagnan czuł się na wskroś przeniknięty tym wzrokiem.
1535Nie pokazywał tego jednak po sobie, trzymał kapelusz w ręce i czekał, aż Jego Eminencja raczy przemówić, a jego postawa nie wyrażała ani dumy, ani zbytniej uniżoności.
1536— Panie — odezwał się kardynał — czy jesteś z tych d'Artagnanów, którzy pochodzą z Béarn[73]?
1537— Tak, Wasza Wielebność — odparł młodzieniec.
1538— Jest kilkanaście rodzin noszących to nazwisko w Tarbes i okolicach; do której z nich należysz?
1539— Jestem synem tego, który brał udział w wojnach religijnych wraz z wielkim królem Henrykiem, ojcem obecnie nam panującego monarchy.
1540— Tak, tak, to ten sam… To pan wyruszyłeś przed ośmiu miesiącami ze swoich stron rodzinnych, aby szukać szczęścia w stolicy?…
1541 1542— Przybyłeś przez Meung, gdzie cię spokała jakaś nieprzyjemność; nie wiem, co takiego, lecz zawsze coś tam było.
1543— Eminencjo! — rzekł d'Artagnan. — Oto, co mi się przytrafiło…
1544— Nie potrzeba, nie potrzeba… — przerwał kardynał z uśmiechem dającym do zrozumienia, iż zna równie dobrze całe zdarzenie, jak ten, co chciał je opowiadać, — byłeś polecony panu de Tréville, wszak prawda?…
1545— Tak, Eminencjo; lecz właśnie w tej niefortunnej sprawie w Meung…
1546— List ci zaginął — podjął kardynał — tak, wiem o tym; lecz pan de Tréville jest znakomitym fizjonomistą i ocenia ludzi z pierwszego wejrzenia, a wskutek tej oceny umieścił pana w pułku szwagra swojego, pana des Essarts, pozwalając ci się spodziewać, iż niedługo wstąpisz do muszkieterów.
1547— Wasza Eminencja jest doskonale powiadomiony — rzekł d'Artagnan.
1548— Od owego czasu miałeś przeróżne zdarzenia: przechadzałeś się poza zabudowaniami Chartreux w dniu, kiedy byłoby stokroć lepiej, abyś się tam nie znajdował; następnie wraz z przyjaciółmi odbyłeś podróż do wód w Forges; towarzysze zostali po drodze, pan pojechałeś dalej. Nic dziwnego, ważne sprawy powoływały cię do Anglii…
1549— Eminencjo! — rzekł d'Artagnan zmieszany. — Jeździłem…
1550— Na polowanie do Windsoru czy dokąd indziej, nikomu nic do tego… Ja wiem wszystko, mój panie, bo powinienem wiedzieć. Po powrocie przywołany zostałeś przed oblicze znakomitej osoby i miło mi wiedzieć, że zachowujesz pamiątkę, jaką ci dała…
1551D'Artagnan dotknął ręką diamentu, który dostał od królowej, i odwrócił go szybko; za późno jednak.
1552— Nazajutrz odwiedził cię pan de Cavois — ciągnął dalej kardynał — i prosił pana, abyś przyszedł do mojego pałacu, nie posłuchałeś go i bardzo źle zrobiłeś…
1553— Eminencjo, obawiałem się… zdawało mi się, żem zasłużył na niełaskę Waszej Wielebności.
1554— A to za co, mój panie?… Za to, żeś słuchał rozkazu przełożonych i wypełnił go ze sprytem i odwagą, na jaką może by się nie zdobył nikt inny na twoim miejscu? Zasłużyć miałeś na moją niełaskę, gdy jesteś pochwały jedynie godzien!… Ja tylko nieposłusznych karzę, a nie takich jak pan, co słuchają… zanadto nawet słuchają… A na dowód, wspomnij datę dnia, w którym wzywałem ciebie i poszukaj w pamięci, co nastąpiło zaraz wieczorem…
1555— Tak, prawda, przypominam sobie, tego wieczora właśnie uwieziono panią Bonacieux. — D'Artagnan zadrżał. Przypomniał sobie, że przed półgodziną nieszczęśliwa kobieta była blisko niego, przemknęła jak widmo gnane z miejsca na miejsce przez tego samego człowieka, wszechmogącego.
1556— Na koniec — prawił dalej kardynał — ponieważ nie słyszałem nic o panu od niejakiego czasu, zapragnąłem wiedzieć, co porabiasz. Nadto należy mi się niejaka wdzięczność od pana; zauważyłeś pewnie, jak we wszystkich okolicznościach miano wzgląd dla ciebie…
1557D'Artagnan ukłonił się z uszanowaniem.
1558— Otóż — mówił dalej kardynał — nie pochodziło to jedynie z naturalnego poczucia słuszności, lecz jeszcze z powodu planu, jaki nakreśliłem sobie co do pana…
1559D'Artagnan słuchając, nie mógł wyjść ze zdziwienia.
1560— Chciałem przedstawić ci mój plan tego właśnie dnia, w którym po raz pierwszy wzywałem pana; nie stawiłeś się, jak wiesz… Masz szczęście, że przez opóźnienie nic nie tracisz, bo dziś dowiesz się o wszystkim. Usiądź pan, proszę, tu przede mną, panie d'Artagnanie; zanadto dobrym jesteś szlachcicem, aby słuchać, stojąc…
1561Kardynał wskazał młodzieńcowi krzesło, a ten tak był zdumiony tym, co nastąpiło, że aby usiąść, czekał drugiego znaku.
1562Odwaga— Jesteś odważny, panie d'Artagnanie — ciągnął kardynał — a co więcej, jesteś przezorny. Lubię ludzi z głową i sercem. Nie przerażaj się — mówił z uśmiechem — ludźmi z sercem nazywam odważnych, nieustraszonych. Lecz uważaj, co powiem: pan, chociaż młody i zaledwie w świat wchodzący, masz już potężnych nieprzyjaciół. Jeżeli strzec się nie będziesz, zgubią cię na pewno!
1563— Niestety! Eminencjo — odparł młodzieniec — przyjdzie im to z łatwością, albowiem silni są i liczni, gdy ja sam tylko jeden!
1564— Tak, to prawda, lecz chociaż sam jesteś, dokonałeś już wiele i dokażesz więcej, nie wątpię o tym… Jednakże sądzę, że potrzebujesz przewodnika w karierze awanturniczej, jaką sobie obrałeś, bo jeżeli się nie mylę, przybyłeś do Paryża powodowany zuchwałą myślą zrobienia majątku?
1565— Jestem w wieku szalonych nadziei, Eminencjo — rzekł d'Artagnan.
1566— Nadzieja, GłupiecSzalone nadzieje są tylko dla głupców, a ty, mój panie, masz głowę nie dla proporcji. Cóż byś powiedział na przykład o stopniu chorążego w gwardii mojej, a po kampanii o dowództwie pułku?…
1567 1568 1569— To jest… Eminencjo… — bąkał d'Artagnan, zmieszany.
1570— Jak to?! Odmawiasz?… — zawołał zdziwiony kardynał.
1571— Służę w gwardii Jego Królewskiej Mości, Eminencjo, i nie mam powodu być niezadowolony.
1572— Zdaje mi się — mówił kardynał — iż gwardia moja jest także gwardią królewską, i że kto tylko służy w armi francuskiej, przez to samo służy królowi.
1573— Wasza Eminencja źle pojął moje słowa.
1574— Pragniesz znaleźć powód, wszak prawda? Otóż jest: awans, kampania, jaka się zapowiada, sposobność, jaką ci podaję, i masz już tłumaczenie przed światem. A dla ciebie samego: konieczność protekcji silnej i pewnej. Albowiem potrzeba, abyś wiedział, mości d'Artagnanie, że ciężkie skargi na ciebie doszły uszu moich, wiem, iż nie wszystek czas twój w dzień, a także i w nocy, poświęcasz służbie króla…
1575D'Artagnan milczał; zaczerwienił się tylko okropnie.
1576— W dodatku — ciągnął kardynał, kładąc rękę na plice[74] papierów — czytałem właśnie sprawozdanie tyczące się pana, lecz przed ukończeniem zapragnąłem pomówić z tobą. Wiem, iż jesteś odważny i zdecydowany na wszystko, a postępowanie twoje, pod dobrym kierunkiem, zamiast cię sprowadzić na złą drogę, może ci zapewnić świetną przyszłość. Zastanów się więc dobrze i zdecyduj się od razu.
1577— Dobroć Waszej Eminencji przejmuje mnie głęboką wdzięcznością, a poznając wielkość duszy Jego, czuję się jak robak pełzający po ziemi, lecz ponieważ Wasza Łaskawość pozwala mi mówić otwarcie…
1578 1579— Tak, proszę i pozwalam, mów szczerze…
1580Żołnierz, Przyjaźń— A więc powiem Waszej Eminencji, że wszyscy moi przyjaciele służą w muszkieterach i w gwardii królewskiej, nieprzyjaciele zaś, jakimś fatalnym trafem, znajdują się w służbie Waszej Eminencji; byłbym zatem źle przyjęty przez jednych i niedobrze widziany przez drugich, gdybym przyjął to, co mi ofiarowujesz tak łaskawie.
1581— Czyżbyś uważał, iż za mało ci daję według twojej wartości, mój panie? — rzekł kardynał pogardliwie.
1582— Przeciwnie!… Wasza Wielebność jest stokroć lepszy dla mnie, niż zasłużyłem. Idziemy oblegać La Rochelle, tam będę walczył pod okiem Waszej Eminencji i jeżeli będę miał szczęście sprawiać się w sposób, który zwróci Jego uwagę, to po wojnie będę przynajmniej posiadał jakieś prawo do łaski, co zarazem usprawiedliwi odznaczenie, jakim obecnie chce mnie Wasza Eminencja zaszczycić. CzasWszystko powinno mieć swój czas; może później zdobędę prawo oddania się sam na usługi, gdy dzisiaj wyglądałoby, jak gdybym się sprzedał.
1583— To znaczy, że nie chcesz mi służyć, mój panie — rzekł kardynał tonem oburzonym, w którym jednak czuć było szacunek — zostań więc wolny i zachowaj swoją nienawiść i sympatie…
1584 1585— Dobrze, dobrze — przerwał kardynał — nie mam żalu do pana. Pojmujesz jednak, że bronienie swoich przyjaciół i wynagradzanie ich sprawia dość kłopotu… Jednak dam ci pożyteczną radę: strzeż się i myśl o sobie, panie d'Artagnanie, albowiem z chwilą, gdy wypuszczę cię spod mojej opieki, twoje życie nie będzie warte szeląga.
1586— Będę baczny, Eminencjo — odparł Gaskończyk z dumną pewnością siebie.
1587— Pamiętaj zaś w chwili nieszczęścia — rzekł Richelieu z dziwnym akcentem — że to ja sam ciebie szukałem i że robiłem, co było w mojej mocy, aby cię to nieszczęście ominęło.
1588— Co bądź się stanie — rzekł d'Artagnan, kładąc rękę na piersiach i kłaniając się — będę wdzięczny do śmierci Waszej Eminencji za to, co obecnie dla mnie raczył uczynić.
1589— Zatem, jak już powiedziałem, panie d'Artagnanie, zobaczymy się po skończonej kampanii. Będę cię miał na oku, bo i ja się tam udaję — ciągnął kardynał, wskazując ręką pyszną zbroję, którą zamierzał przywdziać. — A po powrocie policzymy się!
1590— A! Eminencjo! — zawołał d'Artagnan. — Oszczędź mi swojej niełaski. Pozostań bierny, jeżeli raczysz uznać, iż postępuję obecnie jak uczciwy człowiek.
1591— Młodzieńcze — rzekł Richelieu — jeżeli będę mógł raz jeszcze powtórzyć to, co dziś słyszałeś, przyrzekam, że ci to powiem.
1592Ostatnie słowa kardynała wyrażały okrutną wątpliwość; przeraziły też d'Artagnana bardziej niż groźba, bo były niejako przestrogą. Kardynał widocznie starał się uchronić go od grożącego niebezpieczeństwa… Otworzył usta, chciał odpowiedzieć, lecz Richelieu skinął ręką wyniośle i pożegnał go.
1593D'Artagnan wyszedł, lecz na progu zachwiał się i mało brakowało, ażeby się nie cofnął. Wspomniał jednak poważną postać Atosa; gdyby się związał z kardynałem, gdyby przyjął, co mu proponował, Atos ręki by mu nie podał… nie chciałby go więcej znać.
1594Jedynie ta obawa powstrzymała go; taki to jest wpływ rzetelnie wielkiego charakteru na otaczających.
1595Młodzieniec wyszedł tymi samymi schodami, które przebył przed godziną. Zastał przed bramą Atosa i czterech oczekujących na niego muszkieterów, już bardzo zniecierpliwionych.
1596Uspokoił ich paru słowami, a Planchet pobiegł donieść innym posterunkom, że nie potrzebują dłużej pilnować, ponieważ d'Artagnan cały i zdrowy wyszedł z Palais-Cardinal.
1597Gdy już znaleźli się u siebie, Atos, Aramis i Portos zapytali o powód tego nadzwyczajnego wezwania. D'Artagnan opowiedział jedynie, że pan de Richelieu kazał się stawić dla zaproponowania mu służby w gwardii ze stopniem chorążego, lecz on nie przyjął tej łaski.
1598— Dobrze zrobiłeś — zawołali razem Portos i Aramis. Atos zadumał się głęboko i milczał. Lecz gdy zostali sami, powiedział:
1599— Postąpiłeś, jak powinieneś, d'Artagnanie, lecz kto wie, może źle uczyniłeś…
1600D'Artagnan westchnął. Słowa przyjaciela odpowiadały jego tajemnej myśli. Coś mu mówiło, że wielkie nieszczęścia czekają go w przyszłości.
1601Cały następny dzień upłynął na przygotowaniach do wymarszu; d'Artagnan poszedł pożegnać pana de Tréville.
1602Wierzono jeszcze, że rozłączenie gwardii od muszkieterów będzie jedynie chwilowe; król tegoż dnia miał odbyć narady w parlamencie, a nazajutrz także wyruszyć.
1603Pan de Tréville zapytał tylko d'Artagnana, czy może mu być w czymś pomocny, na co tenże z dumą odrzekł, że ma już wszystko, co potrzeba.
1604Żołnierz, Zabawa, RozstanieW nocy zebrali się wszyscy gwardziści pana des Essarts i muszkieterzy pana de Tréville — ci, których łączyła przyjaźń. Rozstawano się z nadzieją zobaczenia, kiedy się Bogu spodoba i jeżeli się Bogu spodoba.
1605Bawiono się wesoło, hałaśliwie, noc zeszła szybko, bo wiadomo, że tylko nadzwyczajną hulanką i oddaniem się zabawie zagłuszyć można niepokój wewnętrzny.
1606Nazajutrz rano, na pierwszy odgłos trąbki, przyjaciele rozłączyli się: muszkieterowie pośpieszyli do pałacu pana de Tréville, gwardziści do pana des Essarts. Następnie dowódcy poprowadzili swoje pułki do Luwru, gdzie król miał uczynić przegląd.
1607Król był smutny i cierpiący, co mu odjęło niemało rycerskiej postawy. Rzeczywiście w przeddzień dostał napadu febry podczas narad parlamentarnych, właśnie gdy sprawował urząd najwyższego sędziego sprawiedliwości.
1608Pomimo to zdecydowany był wyruszyć za armią wieczorem i teraz uparł się zrobić przegląd osobiście, spodziewając się pokonać chorobę ruchem i zajęciem.
1609Po przeglądzie jedynie gwardia wyruszyła, muszkieterzy mieli dopiero iść razem z królem, co pozwoliło Portosowi przejechać się jeszcze w swoim pysznym umundurowaniu po ulicy aux Ours.
1610Prokuratorowa oglądała go jeszcze paradującego w nowym mundurze i na pięknym rumaku. Nie mogła obojętnie patrzeć, jak mijał jej dom, zanadto go kochała; dała znak, aby zsiadł z konia i przyszedł do niej. Portos wyglądał wspaniale: ostrogi dzwoniły, pancerz błyszczał, a szpada zuchwale obijała się po łydkach. Tym razem dependenci nie zdradzali ochoty do śmiechu. Portos miał minę, jakby za najmniejsze ubliżenie chciał obcinać uszy.
1611Nasz piękny muszkieter został wprowadzony do pana Coquenarda, którego małe, siwe oczka paliły się złością na widok świetnego kuzynka błyszczącego nowym strojem. Jednak pewne przypuszczenie pocieszało go wewnętrznie; mówiono, że kampania będzie ciężka, wojna krwawa. Miał zatem błogą nadzieję, że Portos nie powróci żywy.
1612Portos nagadał masę grzeczności panu Coquenardowi i pożegnał się z nim serdecznie. Pan Coquenard ze swej strony życzył mu wszelkich możliwych pomyślności. Co się tyczy pani Coquenard, nie była ona w stanie zapanować nad wzruszeniem i zalała się łzami, lecz nikt nie ośmielił się fałszywie tłumaczyć tej boleści, wiedziano bowiem, że bardzo kocha swoich krewnych, z powodu których nieraz ciężkie utarczki staczała z mężem.
1613Prawdziwe pożegnanie nastąpiło dopiero w pokoju pani Coquenard, a było rozdzierające…
1614Dopóki tylko prokuratorowa mogła dojrzeć kochanka, dawała mu znaki pożegnania białą chustką, wychylając się oknem z taką nierozwagą, jakby miała zamiar rzucić się z wysokości i podążyć za najmilszym. Portos przyjmował te oznaki czułości jak człowiek przywykły do podobnych objawów. Dopiero zawracając przy końcu ulicy, uniósł kapelusz w górę na znak pożegnania.
1615Aramis inaczej używał ostatnich chwil — pisał długi list. Do kogo? Nikt o tym nie wiedział. W sąsiednim pokoju Ketty, która jeszcze tego wieczora wyjeżdżała do Tours, oczekiwała na rozkazy.
1616Atos zaś małymi haustami wypróżniał ostatnią butelkę wina hiszpańskiego. Przez ten czas d'Artagnan maszerował w szeregach swojego pułku.
1617Na przedmieściu Saint-Antoine odwrócił się i patrzył wesoło na Bastylię; lecz ponieważ przypatrywał się tylko Bastylii, nie widział milady, która siedząc na pysznym koniu izabelowatym[75], wskazywała go palcem dwom ludziom podejrzanej powierzchowności, a ci zbliżyli się do szeregów, aby mu się dobrze przypatrzeć.
1618Nareszcie pokazali oczami d'Artagnana, a milady skinęła głową, że to właśnie ten sam. Następnie pewna, że się nie pomylą przy wykonaniu jej rozkazów, zacięła konia i znikła jak widzenie.
1619Dwaj mężczyźni udali się za pułkiem; przy końcu przedmieścia Saint-Antoine dosiedli osiodłanych koni, które oczekując na nich, trzymał za uzdy służący bez liberii.
Rozdział XIV. Oblężenie La Rochelle
1620Oblężenie La Rochelle było jednym z najdonioślejszych wydarzeń politycznych panowania Ludwika XIII i jednym z największych przedsięwzięć wojennych kardynała. Nie od rzeczy będzie powiedzieć parę słów o owym oblężeniu. Wiele szczegółów z epoki tej wiąże się ściśle z historią, którą zamierzyliśmy opowiedzieć.
1621Widoki polityczne, jakie kardynał miał na celu, przedsiębiorąc oblężenie, były wielkiego znaczenia.
1622Spomiędzy miast oddanych przez Henryka IV hugenotom w posiadanie, jako miejsca obronne i pewne, pozostała w ich ręku jedynie La Rochelle. Chodziło więc o odebranie tego ostatniego posterunku, o wytępienie gniazda kalwinizmu, żywiołu niebezpiecznego, z którym łączyły się nieustannie fermenty buntownicze lub zbiegowie z wojsk cudzoziemskich. Hiszpanie, Anglicy, Włosi, awanturnicy wszelkich narodowości, błędni rycerze należący do przeróżnych sekt stawali na pierwsze wezwanie pod sztandary protestanckie, organizując się w rozległe stowarzyszenie, którego odnogi rozbiegały się dowolnie po wszystkich punktach Europy.
1623La Rochelle nabrała nowego znaczenia wskutek upadku innych miast kalwińskich, była zatem ogniskiem niezgody i wygórowanych ambicji. W dodatku port La Rochelle stanowił jedyne otwarte wejście dla Anglików do królestwa francuskiego. Otóż, zamykając go przed nosem Anglii, odwiecznej nieprzyjaciółki Francji, kardynał kończył dzieło rozpoczęte przez Joannę d'Arc[76] i księcia de Guise.
1624Toteż Bassompierre, który był jednocześnie protestantem i katolikiem — protestantem z przekonania, a katolikiem jako komandor Orderu Świętego Ducha; Bassompierre — Niemiec z urodzenia, a Francuz sercem, Bassompierre, który miał wyłączne dowództwo przy oblężeniu La Rochelle, mówił do magnatów protestanckich, myślących tak samo jak on:
1625— Zobaczycie, panowie, że będziemy tak głupi, iż zdobędziemy La Rochelle!
1626Bassompierre miał rację; bombardowanie wyspy Ré pociągnęło za sobą prześladowanie protestantów w Cévennes; zdobycie La Rochelle było przedmową edyktu nantejskiego[77]. Lecz, jak powiedzieliśmy wyżej, obok widoków ministra wyrównywających i upraszczających położenie, których ocena należy do historii, kronikarz zmuszony jest zaznaczyć pewne dążenia człowieka zakochanego i zazdrosnego rywala.
1627Richelieu, jak wszystkim wiadomo, kochał szalenie królową; czy miłość jego miała po prostu cel polityczny, czy była jedną z tych głębokich namiętności, jakie wzbudzała Anna Austriacka w otaczających, nie możemy twierdzić stanowczo; w każdym razie wiadomo z początków naszego opowiadania, że Buckingham odniósł nad nim w miłości zwycięstwo, a w kilku okolicznościach, mianowicie z powodu zapinek brylantowych, dzięki poświęceniu trzech muszkieterów i niezrównanej odwadze d'Artagnana, zadrwił z kardynała okrutnie.
1628Chodziło zatem Richelieu nie tylko o uwolnienie Francji od wroga, lecz i o zemstę nad szczęśliwym rywalem. ZemstaW końcu zemsta powinna była być straszna i głośna, godna człowieka dzierżącego w ręku jako szpadę bojową potęgę całego królestwa.
1629Richelieu wiedział dobrze, że walcząc z Anglią, walczy z Buckinghamem; że zwyciężywszy Anglię, zwycięży Buckinghama, na koniec, iż gdy upokorzy Anglię wobec Europy, upokorzy Buckinghama w oczach królowej.
1630Buckingham zaś, mając przede wszystkim na względzie honor Anglii, żywił jednak obok tego podobne nadzieje jak kardynał; on także gonił za zemstą osobistą. Pod żadnym pozorem nie mógł powrócić do Francji w roli ambasadora, chciał zatem wejść jako zwycięzca.
1631Dlatego prawdziwą stawką tej wielkiej gry, jaką dwa najpotężniejsze mocarstwa rozgrywały pomiędzy sobą dla przyjemności dwóch zakochanych ludzi, były piękne oczy Anny Austriackiej.
1632Pierwsze zwycięstwo było po stronie księcia Buckinghama: przybył znienacka pod wyspę Ré, prowadząc dziewięćdziesiąt okrętów i dwadzieścia tysięcy załogi, zaskoczył niespodzianie hrabiego de Toiras[78] rządzącego wyspą w imieniu króla i po krwawej utarczce — wylądował.
1633Hrabia de Toiras zamknął się w cytadeli Saint-Martin i osadził setką ludzi małą forteczkę nazwaną La Prée.
1634Wypadek ten przyśpieszył decyzję kardynała; nie czekając, zanim król i on sam będą mogli objąć dowództwo nad oblężeniem La Rochelle, co było postanowione od dawna, wyprawił królewskiego brata do kierowania pierwszymi ruchami wojska i rozkazał ściągać na plac boju wszystkie siły wojenne, jakimi mógł rozporządzać.
1635Do takiego właśnie oddziału, wysłanego jako straż przednia, należał nasz przyjaciel d'Artagnan.
1636Król, jak już mówiliśmy, miał podążyć za wojskiem zaraz po ukończeniu sądów najwyższych, lecz wychodzącego z izby sądowej 28 czerwca napadła trawiąca febra; pomimo to wyjechał. Niedługo jednak był w stanie walczyć z niemocą, a czując gwałtowne pogorszenie, z wielkim żalem zatrzymał się w Villeroi. Gdzie król stanął, stanęli i muszkieterowie. Wypadło stąd, że d'Artagnan, który był po prostu w gwardii, odłączył się, chwilowo przynajmniej, od swoich dobrych przyjaciół, Atosa, Portosa i Aramisa. Rozłąka ta, która była dla niego przykrością jedynie, byłaby się stała niepokojem prawdziwym, gdyby mógł był przeczuć, jak straszne groziły mu niebezpieczeństwa.
1637Przybył jednak bez żadnego wypadku do obozu naprzeciw La Rochelle około 10 września 1627 roku.
1638Wszystko tam znajdowało się w tym samym stanie: książę Buckingham i jego Anglicy byli panami wyspy Ré, oblegali w dalszym ciągu, chociaż bez skutku, cytadelę Saint-Martin i forteczkę La Prée, a pierwsze nieprzyjacielskie kroki wobec La Rochelle rozpoczęto z powodu fortu wystawionego z rozkazu księcia d'Angoulême pod bokiem miasta. Gwardia pod dowództwem pana des Essarts obozowała w Minimes.
1639D'Artagnan — zajęty, jak wiemy, myślą, aby jak najprędzej przejść do kompanii muszkieterów — nie bardzo przyjaźnił się z kolegami; teraz więc był samotny i oddany na pastwę rozmyślań. A nie były to dumania wesołe: od dwóch lat, odkąd przybył do Paryża, plątał się nieustannie w sprawy publiczne, zaś jego interesy osobiste nie posunęły go naprzód ani w miłości, ani w bogactwie.
1640Jedyna kobieta, jaką ukochał, była to pani Bonacieux i ona właśnie zniknęła bez śladu; i dotąd nie mógł dojść, co się z nią stało. Co do majątku, znaczenia… Jakże się starał o te dobra ziemskie?… Oto on, chudopachołek, zrobił sobie wroga z kardynała, to jest z człowieka, przed którym drżało królestwo potężne, począwszy od króla…
1641Ten człowiek mógł go zetrzeć na proch, a jednak tego nie uczynił. Dla umysłu przewidującego, jaki posiadał d'Artagnan, pobłażliwość ta była furtką, przez którą spoglądał w lepszą przyszłość.
1642Następnie zrobił sobie innego wroga, nie tak strasznego, jak myślał, lecz pomimo to czuł instynktownie, że nie można nim było pogardzać — wrogiem tym była milady.
1643W zamian zdobył protekcję i życzliwość królowej… ale życzliwość królowej w owym czasie była to jedna więcej przyczyna do prześladowania, a jej protekcja, jak wiadomo, bardzo źle osłaniała, czego dowodem był Chalais i pani Bonacieux.
1644Z tego więc, co dotąd zyskał, największą wartość — pięć a może sześć tysięcy liwrów — miał brylant, jaki błyszczał mu na palcu; a diament ten, jeżeli d'Artagnan w projektach ambitnych zechce go zachować, aby zapewnić sobie w przyszłości wdzięczność królowej, posiadał, jako że nie mógł być sprzedany, wartość tego kamyka, który wyczuwał pod nogą.
1645Mówimy tu o kamyku pod nogą, ponieważ d'Artagnan rozmyślał, spacerując samotnie po małej dróżce wiodącej z obozu do wioski d'Angoutin. Rozmyślania te zawiodły go dalej, niż sądził. Dzień miał się ku schyłkowi, gdy nagle, przy ostatnim błysku zachodzącego słońca, zdało mu się, że widzi poza płotem błyszczącą lufę rusznicy[79].
1646D'Artagnan posiadał oko wprawne, a umysł nadzwyczaj bystry, zrozumiał od razu, że rusznica nie przyszła tu sama, a ten, co ją trzyma, nie schował się za płot w zamiarach przyjacielskich. Postanowił zatem uciekać na czyste pole, gdy oto z drugiej strony drogi, spoza skały, ukazała się druga rusznica. A więc była to zasadzka!
1647Młody człowiek rzucił okiem na pierwszą lufę i dostrzegł z niemałym przerażeniem, iż zniżała się w kierunku jego osoby; w chwili gdy ujrzał, że się zatrzymała, padł plackiem na ziemię. W tejże chwili rozległ się strzał, a kula świsnęła mu ponad głową.
1648Nie było czasu do stracenia, d'Artagnan zerwał się na nogi, a jednocześnie kula z drugiej rusznicy zaryła się w ziemię akurat w tym samym miejscu, gdzie leżał.
1649Odwaga, ŚmierćD'Artagnan nie był z tych junaków, którzy giną marną śmiercią, byle tylko powiedziano o nich, że nigdy strachu nie znali; w dodatku cóż tu znaczyła odwaga?… D'Artagnan wpadł widocznie w zasadzkę z góry ułożoną.
1650„Jeżeli padnie trzeci strzał — mówił w duchu — już będzie po mnie”.
1651I wziąwszy natychmiast nogi za pas, zmykał w kierunku obozu z szybkością Gaskończyków sławnych i znanych ze zręczności w biegu. Pomimo jednak gwałtownego pośpiechu pierwszy ze strzelających, mając czas do powtórnego nabicia fuzji, posłał mu drugi strzał tak celny, że kula przeszyła kapelusz i wyrzuciła w powietrze na jakieś dziesięć stóp[80] odległości.
1652Ponieważ d'Artagnan nie posiadał drugiego nakrycia głowy, podniósł go zatem z ziemi i nie ustając w biegu, zdyszany i okrutnie blady dopadł swego mieszkania, usiadł, nic nie mówiąc nikomu, i począł na nowo rozmyślać. To zdarzenie mogło mieć trzy przyczyny.
1653Pierwszą i najprawdopodobniejszą mogła być wycieczka oblężonych, którym uśmiechało się położenie trupem żołnierza z gwardii Jego Królewskiej Mości, boć to zawsze mniej o jednego nieprzyjaciela, a w dodatku ten nieprzyjaciel mógł posiadać woreczek dobrze nadziany złotem.
1654D'Artagnan zdjął kapelusz, opatrzył dziurę od kuli i pokiwał głową. Kula nie wypadła z muszkietu. Była to kula z rusznicy. Trafny strzał dawał do myślenia, że broń była specjalnie wybrana. Zatem to nie wojenna zasadzka, ponieważ kula nie zdradzała muszkietu używanego w wojsku.
1655Mogło to pochodzić także z polecenia kardynała. Pamiętamy, że w chwili, gdy w ostatnim odblasku słońca spostrzegł lufę skierowaną ku sobie, rozmyślał właśnie nad cierpliwością okazywaną mu przez Eminencję.
1656Lecz d'Artagnan odpędził tę myśl… Wobec ludzi, których mógł dosięgnąć jednym poruszeniem ręki, kardynał rzadko używał takich środków.
1657Mogła to być jeszcze zemsta milady.
1658Było to najprawdopodobniejsze… Na próżno starał się przypomnieć sobie fizjonomie lub ubrania morderców; tak szybko uciekał przed nimi, że nic a nic nie zauważył.
1659— O! Przyjaciele moi, najmilsi przyjaciele — szeptał d'Artagnan — gdzież jesteście? Jakże mi was brak!
1660Noc, StrachD'Artagnan miał bardzo złą noc. Po kilka razy zrywał się i chwytał szpadę w przekonaniu, że jakiś człowiek zbliża się do łóżka, by go przebić sztyletem. Dzień zaświtał jednakże, ciemności rozproszyły się, nie sprowadziwszy żadnego wypadku. D'Artagnan dobrze czuł, że co się odwlekło, nie minęło bezpowrotnie.
1661Cały dzień nie opuszczał mieszkania — tłumaczył się przed sobą samym, że czas jest brzydki.
1662Nazajutrz o dziewiątej z rana uderzono w bębny. Książę Orleanu[81] objeżdżał stanowiska. Gwardia stanęła pod bronią, d'Artagnan zajął miejsce w szeregu.
1663Książę przesunął się wolno przed frontem armii; następnie wszyscy wyżsi oficerowie zbliżyli się, aby mu oddać pokłon. Pan des Essarts, dowódca gwardii, podjechał wraz z innymi.
1664Po niejakiej chwili d'Artagnan spostrzegł, że pan des Essarts daje mu znak, by się zbliżył ku niemu; w obawie pomyłki czekał jednak powtórnego znaku od swego dowódcy. Gdy jednak skinienie się powtórzyło, wystąpił z szeregu i stawił się po rozkazy.
1665— Książę — rzekł pan des Essarts — potrzebuje odważnych ludzi do niebezpiecznego zlecenia, które okryje chwałą tych, co je wykonają. Dałem ci zatem znak, abyś się zbliżył i był w pogotowiu.
1666— Dziękuję, mój dowódco! — odrzekł d'Artagnan, który niczego tak nie pragnął, jak możności odznaczenia się pod okiem naczelnego wodza.
1667Stało się, że z La Rochelle uczyniono wycieczkę pośród nocy i odebrano bastion zdobyty przez królewskich przed zaledwie dwoma dniami, chodziło więc o to, aby podsunąć rekonesans pod same mury dla zbadania, czy bastion ów jest obsadzony wojskiem.
1668Książę, nie czekając długo, odezwał się donośnym głosem:
1669— Potrzebuję do tej sprawy trzech lub czterech ochotników dowodzonych przez człowieka pewnego.
1670— Jeżeli idzie o kogoś pewnego, mam takiego pod ręką do usług Waszej Książęcej Mości — rzekł pan des Essarts, wskazując d'Artagnana. — Co do czterech lub pięciu ochotników, niech tylko książę miłościwy da poznać swe zamiary, a ludzi nie zbraknie.
1671— Wzywam czterech ochotników, niech się stawią i dadzą zabić razem ze mną! — wyrzekł d'Artagnan, podnosząc szpadę.
1672Jego dwóch kolegów z gwardii przyskoczyło natychmiast, a dwóch żołnierzy przyłączyło się do nich; wymagana liczba była już gotowa.
1673D'Artagnan odmówił innym zgłaszającym się, nie chcąc czynić krzywdy tym, którzy mieli pierwszeństwo za sobą.
1674Nie było wiadomo, czy po wzięciu bastionu mieszkańcy La Rochelle go opuścili, czy zostawili w nim załogę; zatem trzeba było zbadać pozycję z bliska i dowiedzieć się prawdy.
1675D'Artagnan puścił się z czterema towarzyszami i szedł pod osłoną okopów; dwaj gwardziści szli obok niego, a żołnierze nieco w tyle.
1676Tak dotarli, kryjąc się w dołach, na jakieś sto kroków od bastionu! Wtedy d'Artagnan odwrócił się i spostrzegł, że dwaj żołnierze zniknęli. Pomyślał, iż ze strachu pozostali za wałem, i szedł dalej, nie oglądając się na nich.
1677Minąwszy kontrskarpę[82], znaleźli się prawie o sześćdziesiąt kroków od bastionu. Nikogo nie było widać, bastion stał cichy i wydawał się pusty.
1678Trzej towarzysze stanęli na tej straconej placówce i namyślali się, czy iść dalej, gdy wtem chmura dymu zakryła kamiennego olbrzyma i kilkanaście kul gwizdnęło koło uszu d'Artagnana i jego kolegów. Dowiedzieli się więc, czego chcieli — bastion miał załogę. Stać dłużej w tak niebezpiecznym miejscu nie byłoby wcale roztropnie ani potrzebnie; d'Artagnan z towarzyszami wycofali się, by dokonać odwrotu bardzo podobnego do ucieczki.
1679Dopadli tak do wału mającego ich zasłonić, gdy wtem jeden z gwardzistów zwalił się na ziemię — kula przeszyła mu pierś. Drugi, dotąd nietknięty, uciekał w kierunku obozu.
1680D'Artagnan nie chciał opuścić kolegi i pochylił się, aby go podnieść i zabrać do swoich, lecz w tej chwili strzelono dwa razy; jedna kula roztrzaskała głowę rannego gwardzisty, druga spłaszczyła się o skałę, przeleciawszy o dwa cale nad głową d'Artagnana.
1681Młodzieniec odwrócił się szybko. Atak nie pochodził z bastionu zakrytego wyskokiem wału; przyszli mu na myśl dwaj żołnierze, którzy zniknęli, i przypomniał sobie morderców onegdajszych… postanowił przekonać się, co ma o tym sądzić, i upadł na ciało towarzysza jak nieżywy.
1682Dwie głowy ukazały się ponad opuszczoną fortyfikacją znajdującą się o jakieś trzydzieści kroków — byli to owi dwaj żołnierze. D'Artagnan nie pomylił się. Ci dwaj ludzie poszli za nim z myślą zabójstwa, spodziewając się, że śmierć młodzieńca policzona zostanie na karb nieprzyjaciela.
1683Ponieważ jednak mógł być jedynie ranny, a potem donieść o ich zbrodni, zbliżyli się, aby go dobić. Na szczęście, zwiedzeni podejściem d'Artagnana, zaniedbali koniecznej ostrożności i nie nabili powtórnie rusznic.
1684Gdy znaleźli się już o dziesięć kroków, d'Artagnan, który padając, trzymał silnie szpadę w ręce, zerwał się niespodzianie i jednym skokiem był już koło nich.
1685Podli zbóje zrozumieli, że gdyby uciekli do obozu, nie położywszy trupem młodzieńca, nie omieszkałby on wydać ich sprawki, postanowili więc natychmiast przejść do nieprzyjaciela. Pierwszy z nich ujął fuzję za lufę i wywinął nią jak maczugą. Wymierzył okrutny cios w samą głowę d'Artagnana, lecz chybił, ponieważ tenże umknął szczęśliwie na stronę, ale ruchem tym dał swobodną drogę bandycie, z czego ten skorzystał i umykał w stronę bastionu. Ponieważ jednak mieszkańcy La Rochelle broniący fortecy nie wiedzieli, w jakich zamiarach człowiek ten do nich przybywa, dali ognia i zabójca padł na ziemię trafiony kulą, która strzaskała mu ramię.
1686Gdy to się działo, d'Artagnan pochwycił drugiego żołnierza, atakując go szpadą. Walka trwała krótko; nędznik miał na swoją obronę nienabitą rusznicę. Szpada gwardzisty, odpierając razy nieużytecznej broni, opuściła się niespodziewanie i przeszyła na wylot udo mordercy, który upadł niezwłocznie, nie mogąc się utrzymać na nogach.
1687D'Artagnan przyłożył mu koniec szpady do gardła.
1688— O! Nie zabijaj mnie! — krzyczał zbójca. — Łaski, łaski, panie oficerze! Wszystko panu opowiem!…
1689— Czy twoja tajemnica warta jest przynajmniej, abym ci życie darował? — zapytał młodzieniec, powstrzymując pchnięcie.
1690— O! Tak, szczególniej dla pana, jeżeli cenisz swe życie, będąc tak piękny i waleczny i mając z tego względu świetną przyszłość przed sobą.
1691— Nędzniku! — rzekł d'Artagnan. — Dalej, gadaj prędzej, z czyjego rozkazu chciałeś mnie zamordować?
1692— Z rozkazu kobiety, której nie znam wcale, lecz którą nazywają milady.
1693— Mówisz, że jej nie znasz, a skąd wiesz, jak ją nazywają?
1694— Mój wspólnik ją znał i tak nazywał, bo ona się z nim układała, nie ze mną. On ma nawet list od tej damy w kieszeni, list wielkiego znaczenia dla pana, jak sam opowiadał.
1695— Dlaczego wziąłeś udział w tym napadzie?…
1696— Zaproponował mi, abyśmy we dwóch podjęli się tej roboty, i przystałem…
1697— Cóżeście dostali za tę szlachetną wyprawę?
1698 1699— Wcale nieźle — rzekł młodzieniec, rozweselony. — Widzę z tego, że coś wart jestem; sto luidorów!… To majątek dla takich nędzników. Nie dziwię się też, że przystałeś, i przebaczam, lecz pod jednym warunkiem!
1700— Pod jakim? — zapytał żołnierz niespokojny, widząc, że to jeszcze nie koniec.
1701— Oto pójdziesz i wyjmiesz list z kieszeni twego kamrata[83].
1702— Ależ, panie!… — zakrzyczał bandyta. — Chcesz mnie zabić, tylko innym sposobem; jak możesz żądać, abym szedł po list pod ogniem bastionu?…
1703— Decyduj się i to szybko, bo klnę się na Boga, zginiesz z mojej ręki!…
1704— Łaski! Panie, litości!… W imię młodej damy, którą kochasz… którą masz za umarłą… a która żyje!… — wołał zbójca, podnosząc się na kolana i podpierając ręką, bo siły go opuszczały wraz z utratą krwi.
1705— Skąd wiesz o kobiecie, którą kocham, kto ci powiedział, że myślę, iż ona nie żyje?…
1706— To wszystko jest w liście, który mój towarzysz ma w kieszeni.
1707— Widzisz sam, iż muszę ten list posiąść koniecznie. Nie ociągaj się zatem, nie wahaj, bo pomimo odrazy, jaką czuję do zmoczenia mej szpady po raz drugi w podłej krwi twojej, przysięgam na honor uczciwego człowieka…
1708Przy tych słowach d'Artagnan uczynił gest tak groźny, że ranny pomimo osłabienia zerwał się na równe nogi.
1709— Wstrzymaj się, panie! Wstrzymaj! — zawołał, nabierając odwagi pod wrażeniem strachu. — Pójdę już… pójdę!
1710D'Artagnan odebrał broń bandycie, kazał mu stanąć przed sobą i pchnął go w stronę wspólnika, kłując go w plecy końcem szpady.
1711Straszny był widok nieszczęśliwca znaczącego śladami krwi przebytą drogę, bladego z powodu zbliżającej się śmierci, a pomimo to pragnącego zawlec się niedostrzeżenie do ciała wspólnika zbrodni leżącego dwadzieścia kroków od niego.
1712Trwoga tak okrutna malowała się na twarzy bandyty zlanej zimnym potem, że d'Artagnan zmiękł i patrząc na niego z pogardą, zawołał:
1713— Stój! Pokażę ci różnicę pomiędzy człowiekiem odważnym a podłym jak ty tchórzem; zostań, ja sam pójdę!
1714I krokiem lekkim, baczny na wszystko, obserwując poruszenia nieprzyjaciela i zasłaniając się nierównością gruntu, d'Artagnan dotarł do drugiego żołnierza.
1715Miał dwa sposoby dojścia do celu — zrewidować mu kieszenie na miejscu lub zabrać go ze sobą, czyniąc puklerz z jego ciała, i dokonać rewizji pod tą osłoną.
1716D'Artagnan wybrał drugi sposób. Zarzucił jeszcze oddychającego zbója na plecy właśnie w chwili, gdy nieprzyjaciel dał ognia.
1717Słabe wstrząśnienie, głuchy szmer trzech kul rozdzierających ciało, ostatni jęk i dreszcze konania dowiodły młodzieńcowi, że ten, który pragnął go zamordować, ocalił mu obecnie życie.
1718D'Artagnan dostał się na powrót poza wał i cisnął trupa obok rannego, bladego już jak nieboszczyk.
1719Natychmiast zajął się rewizją kieszeni, torby skórzanej, worka, w którym widocznie znajdowała się część sumy, jaką zbój otrzymał; kubek na kości do gry jako też i kości ponumerowane stanowiły całą pozostałość po umarłym. Kubek i kości zostawił, gdzie były, cisnął worek rannemu, a sam z niecierpliwością otworzył torbę…
1720Pomiędzy papierami bez znaczenia odnalazł następujący list, zdobyty z narażeniem życia:
1721 1722Ponieważ straciliście ślady kobiety, a ona jest obecnie w klasztorze, bezpieczna i spokojna, dokąd nie powinniście byli jej dopuścić, starajcie się przynajmniej nie chybić człowieka przeze mnie wskazanego, w przeciwnym razie wiecie o tym, że mam rękę długą, nie skryjecie się przede mną, dosięgnę was i drogo zapłacicie za sto luidorów, które otrzymaliście ode mnie.
Jednakże list pochodził widocznie od milady.
1723Schował go starannie jako niezbity dowód i usunąwszy się w miejsce zakryte przez wał ziemny, począł badać rannego. Ten wyznał mu, że podjął się wraz z kolegą, tym samym, który oto już zabity, porwać młodą damę, która miała pewnego dnia wyjeżdżać z Paryża rogatką de La Villette, i że zatrzymawszy się w jakiejś oberży, spóźnili się i powóz przejechał, zanim zdążyli na wskazane miejsce.
1724— Coście zamierzali uczynić z tą nieszczęśliwą? — zapytał d'Artagnan ze ściśniętym sercem.
1725— Mieliśmy ją odstawić do pałacu na Place Royale — odrzekł ranny.
1726— Tak!… Tak!… — mruknął d'Artagnan. — To to samo; mieli ją odwieźć do milady.
1727Wtedy zrozumiał z drżeniem, jakie okrutne pragnienie zemsty pchało tę kobietę, aby go zgubić koniecznie, jak i tych, których ukochał, i jak była wtajemniczona w sprawy dworu królewskiego, skoro potrafiła odkryć wszystko. Wiadomości te zawdzięczała bez wątpienia kardynałowi, swojemu protektorowi.
1728Lecz pośród tych wszystkich machinacji widoczne było, co go przejęło prawdziwą radością, że królowa odkryła na koniec, w którym więzieniu nieszczęśliwa pani Bonacieux pokutowała za swoje poświęcenie, i wyrwała ją z tej niewoli. I teraz ten bilecik otrzymany od młodej kobiety, ukazanie się jej na drodze z Chaillot, ukazanie się podobne do zjawiska błędnego, wszystko to stało mu się jasne.
1729Od tej chwili, jak to Atos przepowiedział, odnalezienie pani Bonacieux wydało mu się możliwe; klasztor przecie to nie żadna niezdobyta forteca!
1730Przekonanie to wróciło mu spokój serca i duszy. Nachylił się nad rannym, który śledził niespokojnie przeróżne wrażenia zmieniające jego oblicze, i podał mu rękę.
1731— No, dalej — rzekł do niego — nie myślę porzucić cię tutaj… Oprzyj się na mnie i wracajmy do obozu.
1732— Dobrze — odezwał się ranny, nie mogąc pojąć na razie takiej wielkoduszności — ale czy przypadkiem nie każesz mnie tam powiesić?
1733— Nie, bądź spokojny, masz moje słowo, że oto po raz drugi daruję ci życie.
1734Zbójca zwlókł się na klęczki i całował na nowo nogi swego wybawiciela. D'Artagnan, nie mając już powodu zostawać dłużej w bliskości nieprzyjaciela, przerwał ten wylew wdzięczności.
1735Gwardzista, który po pierwszym wystrzale zemknął do obozu, doniósł o śmierci czterech wysłańców. Można wyobrazić sobie zdziwienie i radość ogólną w pułku, gdy d'Artagnan ukazał się cały i zdrowy.
1736Młodzieniec skomponował naprędce historię o przyprowadzonym przez siebie rannym żołnierzu, jakoby przebity został szpadą w niespodzianej wycieczce z bastionu. Mówił o zgonie drugiego żołnierza i o niebezpieczeństwach, jakie przebyli.
1737Opowiadanie to przyjęto z uwielbieniem — był to dzień triumfu dla naszego Gaskończyka. Cała armia powtarzała szczegóły tej wyprawy od rana do wieczora, a książę orleański winszował mu osobiście.
1738Na koniec, ponieważ Czynkażdy piękny czyn znajduje nagrodę, zatem postępek d'Artagnana miał takie następstwo, że przywrócił mu równowagę umysłu i utracony spokój.
1739W rzeczy samej, d'Artagnan uważał się już za zupełnie zabezpieczonego, ponieważ z dwóch wrogów jeden już nie żył, a drugi obowiązany mu był i wdzięczny, a przez to samo oddany mu wiernie. Spokój ten dowodził jedynie, że d'Artagnan nie znał jeszcze milady.
Rozdział XV. Wino andegaweńskie
1740Po wieściach prawie beznadziejnych o zdrowiu króla przyszła wiadomość do obozu, jakoby cokolwiek lepiej się czuł; a ponieważ wiedziano, jak pilnie mu było stanąć osobiście na czele wojska, rozpowiadano zatem, że skoro król będzie w stanie wsiąść na konia, wyruszy w drogę natychmiast.
1741Zaś tymczasem książę, brat królewski, wiedząc, że jego stanowisko jest tymczasowe i że lada chwila zastąpi go książę d'Angoulême, Bassompierre lub Schomberg, którzy już nawet kłócili się o dowództwo, nie działał prawie wcale. Tracił czas na małe podjazdy, bojąc się ryzykować i coś przedsięwziąć, aby wypędzić Anglików z wyspy Ré, gdzie szturmowali ciągle do cytadeli Saint-Martin i forteczki La Prée, gdy Francuzi oblegali La Rochelle.
1742NiebezpieczeństwoD'Artagnan, jak wspominaliśmy, uspokoił się prawie zupełnie, i jak to zwykle bywa po minionym niebezpieczeństwie, zdawało mu się, że ono już nigdy nie powróci. Została mu tylko jedna troska, i to niemała — brak wiadomości o przyjaciołach.
1743Pewnego poranku, w miesiącu listopadzie, znalazł rozwiązanie zagadki milczenia towarzyszy w liście datowanym z Villeroi:
1744Panowie Atos, Portos i Aramis po sutym bankiecie wyprawionym u mnie, podchmieliwszy sobie nad miarę, w tak głośny sposób dokazywali, iż naczelnik policji królewskiej, człowiek nader surowy, zmuszony był zamknąć ich na kilka dni w areszcie. Ja zaś spełniam polecenie, jakie mi zostawili, i odsyłam panu dwanaście butelek wina andegaweńskiego[84] pochodzącego z mojej piwnicy, które pańscy przyjaciele nadzwyczaj polubili i pragną, abyś wypił za ich zdrowie to ulubione wino.
Co zrobiwszy, pozostaję z szacunkiem pańskim uniżonym i posłusznym sługą.
— A to wybornie! — zawołał d'Artagnan. — PrzyjaźńKochani przyjaciele! Myślą o mnie przy zabawie, tak jak ja o nich w zmartwieniu. Z pewnością wypiję za ich zdrowie z całego serca, tylko nie będę pił sam…
1745Pobiegł do dwóch gwardzistów, z którymi był bardziej zaprzyjaźniony, aby ich zaprosić na wyśmienite wino andegaweńskie przywiezione tylko co z Villeroi.
1746Jeden z kolegów był już zaproszony na ten wieczór, drugi znów na następny, zatem zebranie koleżeńskie oznaczono aż na trzeci dzień.
1747D'Artagnan powróciwszy, odesłał swoje dwanaście butelek do bufetu gwardzistów z poleceniem, aby je starannie schowano. W dzień uroczystości, ponieważ obiad był zamówiony na godzinę dwunastą, wysłał już o dziewiątej rano Plancheta, aby wszystko przygotował.
1748Planchet, dumny z wyniesienia do godności marszałka dworu, starał się urządzić ucztę jak człowiek inteligentny i znający się na rzeczy; w tym celu przybrał sobie do pomocy lokaja jednego z gości zaproszonych przez swojego pana, nazwiskiem Fourreau, i jeszcze tego fałszywego żołnierza, który chciał zabić d'Artagnana, a teraz, nie należąc do żadnego pułku, przyjął służbę u Gaskończyka, a raczej u Plancheta, bowiem bardzo przywiązał się do d'Artagnana od chwili, gdy tenże darował mu życie.
1749Godzina obiadu nadeszła; dwóch zaproszonych przybyło, zajęli miejsca, a potrawy ustawiono na stole. Planchet usługiwał z serwetą pod pachą; Fourreau odkorkowywał butelki, a Brisemont — tak się nazywał rekonwalescent — przelewał wino do kryształowych karafek, bo ustało się po zmąceniu w podróży. Pierwsza butelka miała niejakie męty na spodzie, Brisemont zlał je do szklanki, a d'Artagnan pozwolił mu wypić dla wzmocnienia, ponieważ nieborak[85] był jeszcze okrutnie słaby.
1750Współbiesiadnicy po zjedzeniu zupy zamierzali wychylić pierwsze szklanki wina, gdy nagle rozległ się strzał armatni z fortu Ludwika i z fortu Nowego; natychmiast gwardziści, sądząc, że chodzi o niespodziewany atak ze strony oblężonych lub ze strony Anglików, zerwali się i pochwycili za szpady. D'Artagnan, nie mniej zwinny, uczynił jak oni i wszyscy trzej wybiegli, aby zdążyć na swoje stanowiska.
1751Zaledwie jednak ubiegli kawałek drogi, a już wiedzieli, co znaczy cały ten ruch i hałas; okrzyki: „niech żyje król!”, „niech żyje kardynał!” rozlegały się dookoła, a bębny biły na wszystkich punktach.
1752Rzeczywiście król — niecierpliwy, jak to już mówiono — dążył bez wytchnienia i przybywał właśnie w tej chwili z całym dworem, prowadząc z sobą dziesięć tysięcy świeżych żołnierzy. Muszkieterzy szli przed nim i za nim. D'Artagnan, stojąc w szeregach swojego pułku, powitał wymownym gestem drogich przyjaciół, oni ścigali go wzrokiem, a i pan de Tréville poznał go od razu.
1753Po skończonej ceremonii przyjęcia króla czterech przyjaciół znalazło się prędko i uściskało serdecznie.
1754— Na Boga! — zawołał d'Artagnan. — Nie można było przybyć bardziej w porę. Mięso na stole nie zdążyło jeszcze ostygnąć! Prawda, panowie? — dorzucił młodzieniec, zwracając się do dwóch gwardzistów i prezentując ich przyjaciołom.
1755— Oho, jak widzę, bankietujemy tu sobie — rzekł Portos.
1756— Spodziewam się — dodał Aramis — że nie ma kobiet na waszym obiedzie.
1757— A czy jest w waszej dziurze wino nadające się do picia?… — zapytał Atos.
1758— Ależ, na Boga!… Jest wasze własne, drogi przyjacielu — odrzekł d'Artagnan.
1759— Nasze własne wino? — zawołał Atos zdziwiony.
1760— Tak, tak, to, coście mi przysłali.
1761 1762— Wiecie przecie dobrze, młode wino ze wzgórz andegaweńskich?
1763— Tak, wiem doskonale, o jakim winie chcesz mówić.
1764— O winie, które najbardziej lubisz.
1765— Zapewne, zapewne, jak nie mam szampana albo chambertina[86].
1766— Otóż z braku szampana i chambertina przyjmiecie to, jakie jest…
1767— A, tośmy sprowadzili winko andegaweńskie, zostaliśmy już smakoszami?… — mówił Portos z uśmiechem.
1768— Ależ nie, wino to od was pochodzi.
1769— Od nas?… — krzyknęli razem trzej muszkieterowie.
1770— Czy to ty, Aramisie, przysłałeś to wino? — zapytał Atos.
1771 1772 1773 1774— Jeżeli nie wy — rzekł d'Artagnan — to wasz oberżysta.
1775 1776— Oberżysta Godeau, dostawca muszkieterów.
1777— Na honor — przerwał Portos — niech pochodzi skąd chce, wszystko mi jedno. Spróbujmy wina, a jeżeli dobre, to pijmy!
1778— O, nie! — rzekł Atos. — WinoNie pijmy wina z nieznanego źródła…
1779— Masz rację, jak zawsze, kochany Atosie. Zatem żaden z was nie dawał zlecenia oberżyście Godeau?
1780— Nie!… A jednak to niby od nas była ta przesyłka?
1781— Oto list! — rzekł d'Artagnan i podał papier towarzyszom.
1782— To nie jego pismo! — mówił Atos. — Znam je dobrze. Ja sam przed wyjazdem załatwiałem z nim nasze wspólne rachunki.
1783— Cały list fałszywy — odezwał się Portos — nie byliśmy nigdy zamknięci w areszcie.
1784— D'Artagnanie — rzekł Atos z wyrzutem — jak mogłeś uwierzyć, żeśmy hałasowali?
1785D'Artagnan zbladł, dreszcz po nim przebiegł…
1786— Co ci jest, chłopcze kochany — zawołał Atos tkliwie — cóż znowu się stało?
1787— Biegnijmy, śpieszmy się, drodzy przyjaciele!… — krzyknął d'Artagnan. — Okropne podejrzenie przyszło mi do głowy! Byłażby to jeszcze zemsta tej kobiety?
1788Teraz znów Atos pobladł śmiertelnie.
1789D'Artagnan puścił się w kierunku oberży, trzech muszkieterów i dwóch gwardzistów podążyło za nim.
1790Trucizna, Wino, ŚmierćGdy tylko weszli do sali jadalnej, ich oczy uderzył widok Brisemonta rozciągniętego na ziemi i wijącego się w strasznych konwulsjach.
1791Planchet i Fourreau, biali jak płótno, próbowali wszelkich środków ratunku. Widoczne jednak było, że pomoc na nic się nie przyda; skurczone bólem rysy nieszczęśliwego zwiastowały ostatnie chwile konania.
1792— A!… — zawołał, ujrzawszy d'Artagnana. — A! To straszne!… To niegodziwe! Pan darowałeś mi niby życie, a teraz mnie otrułeś!
1793— Ja?! — rzekł d'Artagnan. — Ja? Co mówisz, nieszczęsny?
1794— Mówię, żeś mi dał wina, żeś kazał je wypić… A! Chciałeś się zemścić w ten sposób… A! To niegodnie z twej strony!
1795— Nie wierz temu, Brisemoncie, nie wierz. Błagam cię, przysięgam…
1796— O! Bóg jest w niebie!… On cię ukarze… Boże mój, Boże, spraw, byś cierpiał kiedyś jak ja obecnie!
1797— Na Ewangelię ci przysięgam — zawołał d'Artagnan, nachylając się nad konającym — że nie przeczuwałem wcale, iż wino jest zatrute, i że, jak widziałeś, sam miałem napić się go.
1798— Nie wierzę, nie wierzę — wybełkotał żołnierz i skonał w przystępie męczarni.
1799— To straszne! Niepojęte! — mruczał d'Artagnan, gdy Portos tłukł butelki z winem, a Aramis dawał rozkaz (trochę spóźniony co prawda), aby sprowadzono spowiednika.
1800— O, przyjaciele wierni!… — odezwał się d'Artagnan. — Ocaliliście mi życie; nie tylko mnie, lecz i tym oto panom… Panowie — dodał, zwracając się do gwardzistów — proszę zachować w tajemnicy to całe zdarzenie, którego byliście świadkami. Osoby zajmujące wysokie stanowiska prawdopodobnie są wmieszane w tę sprawę, a wszystko złe, jak się domyślacie, skupiłoby się na nas.
1801— O, panie mój! — jąkał Planchet na wpół umarły. — O, panie! Jakże ja się szczęśliwie wykręciłem!
1802— Jak to, hultaju?! — zawołał d'Artagnan. — Więc i ty chciałeś napić się mojego wina?
1803— Za zdrowie króla, proszę pana; chciałem łyknąć właśnie małą szklaneczkę, lecz Fourreau mi przeszkodził, mówiąc, że mnie wołają…
1804— Niestety!… — rzekł Fourreau, dzwoniąc zębami ze strachu. — Chciałem go wyprawić, a sam się napić.
1805— Panowie — odezwał się d'Artagnan do gwardzistów — pojmujecie sami, iż nasza uczta byłaby nader smutna po tym, co się stało. Raczcie wybaczyć na dziś, odłóżmy zebranie na później. — Młodzieńcy przyjęli grzecznie przemówienia d'Artagnana i widząc, że przyjaciele pragną pozostać sami, pożegnali się i odeszli.
1806Skoro nasz Gaskończyk i trzej muszkieterowie pozbyli się świadków, spojrzeli po sobie wzrokiem wyrażającym, iż pojmują całą ważność położenia.
1807Trup— Naprzód — zaczął Atos — wyjdźmy z tego pokoju. Niedobra to kompania z nieboszczykiem, który skończył gwałtowną śmiercią.
1808— Planchecie — rzekł d'Artagnan — polecam ci ciało tego biedaka. Pochowaj go w poświęconej ziemi. Popełnił on zbrodnię, to prawda, lecz żałował.
1809Oberżysta dał im inny pokój, do którego przyniósł jajka na miękko i czystą wodę (Atos sam jej zaczerpnął u źródła). W kilku słowach Portos i Aramis zostali wtajemniczeni w położenie.
1810— A zatem — rzekł d'Artagnan do Atosa — widzisz, drogi przyjacielu, że to śmiertelna walka.
1811 1812— Tak, tak — odparł — widzę dobrze. Czy sądzisz, że to znów ona?
1813 1814— Pomimo wszystko, przyznam ci się, iż jeszcze wątpię.
1815 1816— To jakaś Angielka napiętnowana sromotnie za przestępstwo popełnione we Francji.
1817— Atosie, to twoja żona, mówię ci — powtarzał d'Artagnan. — Przypomnij sobie, jak rysopis zgadza się dokładnie.
1818— Byłem pewny, że tamta nie żyje, przecie ją powiesiłem doskonale.
1819 1820— Ale teraz powiedz, co robić?… — rzekł młodzieniec.
1821— To fakt, że niepodobna zostać tak z mieczem wiekuiście wiszącym nad głową — mówił Atos — i trzeba koniecznie, w jakikolwiek bądź sposób, wyjść z tego położenia.
1822 1823— Posłuchaj no, postaraj się dostać do niej i rozmówić. Powiedz jej stanowczo: „Pokój lub wojna! Daję słowo szlachcica, że nic nigdy o tobie nie powiem i nic przeciw tobie nie przedsięwezmę, a ty zachowaj względem mnie neutralność. Jeżeli się na to nie zgodzisz, pójdę do kanclerza, do samego króla, sprowadzę kata, podburzę cały dwór przeciw tobie, ogłoszę wszędzie, żeś jest piętnowana, stawię cię przed sądy, a gdy cię wyrokiem uwolnią, w takim razie zabiję cię, klnę się na mój szlachecki honor, zabiję cię, gdzie spotkam, na ulicy, w zaułku, zabiję jak wściekłego psa”.
1824— Doskonały środek — rzekł d'Artagnan — bardzo mi się spodobał. Lecz jak się do niej dostać?
1825Czas, Gra— Czas, drogi przyjacielu, czas sprowadza sposobną chwilę, a taka chwila to jak zdwojona stawka w grze: im więcej postawisz na kartę, tym więcej wygrasz, jeżeli umiesz czekać…
1826— Tak, ale czekać otoczonemu przez morderców i trucicieli…
1827— Ba! — rzekł Atos. — Bóg nas strzegł dotąd i będzie dalej strzegł.
1828— Nas samych, wierzę temu; zresztą wszakżeśmy mężczyźni, nasza to rola narażać życie, lecz ona!… — dodał półgłosem.
1829 1830 1831— Pani Bonacieux!… A! To prawda — mówił Atos — biedny przyjacielu! Zapomniałem, żeś zakochany.
1832— Dowiedziałeś się przecie — odezwał się Aramis — z listu znalezionego przy tym łotrze zabitym, że ona w klasztorze przebywa? O! W klasztorze jej bardzo dobrze i spokojnie, a po ukończeniu oblężenia La Rochelle, przyrzekam wam, że ja także…
1833— Dobrze! — rzekł Atos. — Dobrze, mój drogi Aramisie, znamy twoje powołanie i uczucia religijne.
1834— Jestem muszkieterem tymczasowym jedynie — odparł Aramis pokornie.
1835— Widać, że już dawno nie miał listu od kochanki — szepnął Atos — lecz nie zwracajcie uwagi, znamy się przecie na tym.
1836— Otóż — rzekł Portos — zdaje mi się, iż wynalazłem bardzo prosty sposób.
1837— Jakiż to? — zapytał d'Artagnan.
1838— Ona jest w klasztorze, powiadacie? — ciągnął Portos.
1839 1840— A więc, jak tylko skończymy z oblężeniem, wykradniemy ją zaraz z klasztoru.
1841— Trzeba się wpierw dowiedzieć, w którym jest klasztorze.
1842— Tak, to prawda — rzekł Portos.
1843— Czy nie przychodzi ci na myśl, drogi d'Artagnanie, że to królowa sama oznaczyła klasztor na miejsce schronienia dla pani Bonacieux?
1844 1845— Otóż Portos nam w tym pomoże.
1846— W jaki sposób, jeżeli wolno zapytać?
1847— Ależ przez swoją margrabinę, księżną czy księżniczkę, ona pewnie ma wpływ na dworze.
1848— Cicho sza! — rzekł Portos, kładąc palec na ustach. — Zdaje mi się, że moja margrabina należy do stronników kardynała i dlatego nic nie może wiedzieć…
1849— Skoro tak — odezwał się Aramis — ja podejmuję się wywiedzieć o wszystkim.
1850— Ty, Aramisie — krzyknęli razem przyjaciele — ty! W jakiż sposób?
1851— Przez jałmużnika królowej, z którym jestem w wielkiej przyjaźni… — rzekł Aramis, czerwieniąc się po uszy.
1852Po tym zapewnieniu czterej przyjaciele, skończywszy skromny posiłek, rozeszli się z obietnicą widzenia się jeszcze tego samego wieczoru. D'Artagnan powrócił do Minimes, a trzech muszkieterów udało się do koszar królewskich, gdzie kazali sobie urządzić mieszkanie.
Rozdział XVI. Oberża „Pod Czerwonym Gołębnikiem”
1853Król tymczasem, zaledwie przybył do obozu, myślał tylko o tym, aby co rychlej uderzyć na nieprzyjaciela, miał on bowiem większą rację nienawidzić Buckinghama niż kardynał nawet, i czynił przygotowania naprzód do wypędzenia Anglików z wyspy Ré, następnie do przyśpieszenia oblężenia La Rochelle. Lecz pomimo najlepszych chęci wszystko się opóźniało z powodu nieporozumień wynikłych pomiędzy panami de Bassompierre i Schombergiem a księciem d'Angoulême.
1854Panowie Bassompierre i Schomberg piastowali godność marszałków Francji i upominali się o przynależne im prawa dowództwa armii pod rozkazami króla; ale kardynał, w strachu, aby Bassompierre — hugenot w duszy — nie chciał obchodzić się łagodnie z Anglikami i mieszkańcami La Rochelle jako współwyznawcami, forytował[87] księcia d'Angoulême, którego król, podżegany przez niego, mianował namiestnikiem ogólnym.
1855Wynikło stąd, iż z obawy, aby panowie Bassompierre i Schomberg nie wycofali się z armii, musiano ustanowić naprędce pojedyńcze dowództwa: Bassompierre objął część obozu na północ miasta, począwszy od La Leu aż po Dompierre; książę d'Angoulême na wschód, od Dompierre de Périgny; pan Schomberg na południe, od Périgny aż do Angoutin.
1856Kwatera księcia orleańskiego, brata króla, była w Dompierre. Zaś kwatera królewska to w Étré, to znów w La Jarrie.
1857Na koniec kwatera kardynała na piaszczystych wzgórzach wzdłuż brzegów morza, przy moście kamiennym, w prostym domostwie, bez żadnych szańców ani okopów.
1858W ten sposób brat królewski miał na oku Bassompierre'a, król księcia d'Angoulême, a kardynał pana de Schomberg. Natychmiast po ukończeniu tej organizacji zabrano się do wypędzania Anglików z wyspy.
1859Ogólne przypuszczenia wróżyły zwycięstwo: Anglicy, którzy przede wszystkim potrzebują dobrego pożywienia, aby być wytrwałymi żołnierzami, a jedli jedynie solone mięso i zepsute suchary, mieli znaczną liczbę chorych w swojej armii; w dodatku morze, straszliwie burzliwe w tej porze roku, na wszystkich wybrzeżach oceanu rozbijało każdego dnia po kilka małych statków i brzeg nadmorski, od szczytu l'Aiguillon aż do okopów fortecznych, po każdym przypływie i odpływie morza pokryty był literalnie szczątkami łodzi żaglowych i strzaskanych szalup. Dlatego nawet ludzie królewscy nie ruszali się z obozu, bo spodziewano się, że lada dzień Buckingham, który siedział na wyspie Ré jedynie przez upór, będzie zmuszony odstąpić od oblężenia.
1860Ponieważ jednak pan de Toiras doniósł, że w obozie nieprzyjacielskim czynią przygotowania do ponownego ataku, król zatem osądził, że trzeba raz już skończyć i wydał rozporządzenie do bitwy stanowczej.
1861Nie mamy zamiaru opisywać codziennych wydarzeń i postępów oblężenia, przeciwnie — postanowiliśmy zaznaczyć jedynie wypadki mające związek z historią, którą opowiadamy. Poprzestaniemy zatem na wspomnieniu w kilku słowach, że wyprawa powiodła się świetnie.
1862Anglicy, wyparci co do nogi, zwyciężeni we wszystkich potyczkach, rozbici w cieśninie pod wyspą Loix, zmuszeni zostali schronić się z powrotem na okręty, pozostawiwszy na placu boju dwa tysiące poległych, pomiędzy którymi dwustu pięćdziesięciu kapitanów i dwudziestu znakomitej szlachty; cztery armaty i sześćdziesiąt sztandarów, które odstawił do Paryża Claude de Saint-Simon i zawiesił z wielką okazałością na sklepieniach w kościele Notre-Dame[88]. Śpiewano Te Deum[89] w obozie, a stamtąd echo niosło je po całej Francji.
1863Kardynał miał zatem swobodę, czasowo przynajmniej, posuwać obleganie miasta, nie obawiając się niczego ze strony Anglików. Lecz — jak tylko co mówiliśmy — był to jedynie chwilowy spokój.
1864Pochwycono wysłannika księcia Buckinghama, nazwiskiem Montaigu, i nabrano pewności co do istnienia przymierza pomiędzy Cesarstwem, Hiszpanią, Anglią i Lotaryngią. Przymierze zawarte zostało przeciw Francji.
1865Nadto w mieszkaniu Buckinghama, które zmuszony był opuścić prędzej, niż sądził, znaleziono papiery stwierdzające przymierze, a papiery te, jak zapewnia pan kardynał w swoich pamiętnikach, okropnie kompromitowały panią de Chevreuse, a tym samym i królową.
1866Richelieu znał energię, a nade wszystko zawziętość i nienawiść Buckinghama; gdyby liga mocarstw grożąca Francji odniosła zwycięstwo, cały wpływ jego przepadłby bezpowrotnie.
1867Sam król, słuchający go we wszystkim jak dziecko, Nienawiść, Dziecko, Nauczycielnienawidził go tak samo jak dziecko nienawidzi surowego nauczyciela i oddałby go z pewnością na pastwę zemsty osobistej swego brata i królowej. Richelieu byłby zgubiony, a może z nim razem zginęłaby i Francja. Potrzeba się było zatem zabezpieczyć od ciosu tak okrutnego. Widziano też gońców, których liczba co chwila się zwiększała, zmieniających się dniem i nocą w małym domku przy moście kamiennym, gdzie kardynał obrał sobie siedzibę.
1868Snuli się mnisi, którym habit bardzo źle pasował, i rozpoznać było łatwo, że należeli przede wszystkim do kościoła wojującego. Były kobiety poprzebierane za paziów, którym zawadzał trochę ten kostium, a szerokie poły ubrania nie maskowały dostatecznie kształtów zaokrąglonych; na koniec byli tam chłopi z rękami usmolonymi, lecz o łydkach i nogach wykwintnych, których czuć było z daleka pańskością i tytułami. Następnie były tam i wizyty mniej przyjemne, rozeszła się bowiem kilkakrotnie wieść, że chciano zamordować kardynała.
1869Co prawda nieprzyjaciele Eminencji rozpowiadali, że to on sam nasyłał na siebie tych niby-morderców, aby w danym wypadku użyć prawa odwetu; lecz nie można dawać wiary ani temu, co mówią ministrowie, ani temu, co rozgłaszają ich nieprzyjaciele.
1870Nie przeszkadzało to jednak kardynałowi, któremu najzawziętsi wrogowie nie zaprzeczali odwagi osobistej do robienia wycieczek nocnych; to dla zakomunikowania księciu d'Angoulême rozkazów wielkiej wagi, to znów dla porozumienia się z królem, nareszcie dla narady z wysłańcami, których nie chciał, aby widziano u niego w domu.
1871Muszkieterowie zaś, niemający dużo do roboty przy oblężeniu, nie byli wcale krótko trzymani i wiedli życie nader wesołe. A jeszcze łatwiej im to przychodziło, zwłaszcza naszym trzem towarzyszom, że będąc w przyjaźni z panem de Tréville, mieli wolność bawienia do późna poza obozem, a nawet mogli wracać po zamknięciu go, mając na to od niego pozwolenie wyłączne.
1872Otóż pewnego wieczoru, gdy d'Artagnan stojący na warcie przy okopach nie mógł im towarzyszyć, Atos, Portos i Aramis na swoich bojowych koniach, okryci płaszczami wojskowymi, z rękami na kolbach pistoletów, powracali we trzech z małej oberży, którą Atos wynalazł przed paru dniami na drodze do La Jarrie — oberży nazwanej „Pod Czerwonym Gołębnikiem”. Posuwali się drogą wiodącą do obozu, bacząc uważnie dokoła, aby nie wpaść w zasadzkę. Na jakieś ćwierć mili od wioski Boinar zdało im się, że słyszą zbliżający się orszak konny. Natychmiast wszyscy trzej zatrzymali się, stanęli w ścieśnionym szeregu i oczekiwali, zajmując środek drogi.
1873Po niejakiej chwili, ponieważ księżyc ukazał się właśnie spoza chmury, spostrzegli na zakręcie drogi dwóch jeźdźców, którzy na ich widok stanęli także, jakby się namyślając, czy jechać dalej, czy też zawrócić.
1874Wahanie to nasunęło niejakie podejrzenia trzem przyjaciołom, więc Atos wyjechał kilka kroków naprzód i gromkim głosem zawołał:
1875 1876— Kto idzie?… Ja pytam — odrzekł jeden z jeźdźców.
1877— To wcale nie jest odpowiedź! — rzekł Atos. — Kto idzie? Powtarzam. Odpowiadajcie albo damy ognia…
1878— Strzeżcie się, panowie, namyślcie się dobrze, nim strzelicie! — odezwał się teraz głos dźwięczny, przyzwyczajony widocznie do rozkazywania.
1879— To jakiś oficer wyższej rangi objeżdżający obóz z patrolem nocnym — rzekł Atos do swoich. — Co panowie zamyślacie czynić?
1880— Coście za jedni? — mówił ten sam głos tonem rozkazującym. — Odpowiadajcie albo pożałujecie ciężko nieposłuszeństwa.
1881— Jesteśmy muszkieterowie królewscy — rzekł Atos, coraz bardziej przekonany, że ten, co ich wypytywał, miał do tego prawo.
1882 1883— Z oddziału pana de Tréville.
1884— Zbliżcie się w szeregu i zdajcie sprawę, co tu robicie o tej godzinie.
1885Trzej towarzysze podjechali z nosami na kwintę, albowiem wszyscy trzej przekonani byli, iż mieli do czynienia z mocniejszymi od siebie; zdali też na Atosa cały kłopot prowadzenia rozmowy.
1886Jeden z jeźdźców, ten, który z kolei drugi się odezwał, trzymał się na przedzie o jakieś dziesięć kroków od towarzysza. Atos dał znak Portosowi i Aramisowi, aby także zostali w tyle, a sam wysunął się naprzód.
1887— Wybacz, mój oficerze — zaczął — nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia, lecz mogłeś sam zauważyć, iż dobrze pełnimy straż.
1888— Twoje nazwisko? — rzekł oficer, zakrywając płaszczem część twarzy.
1889— Ależ pan sam, mój panie — mówił Atos, którego to badanie poczynało burzyć — ależ pan także, proszę, daj mi dowód, iż masz prawo mnie wypytywać.
1890— Nazwisko twoje? — powtórzył po raz drugi jeździec, opuszczając płaszcz w ten sposób, aby twarz było widać.
1891— Pan kardynał! — wybuchnął osłupiały muszkieter.
1892— Nazwisko twoje? — powtórzył po raz trzeci Jego Eminencja.
1893 1894Kardynał skinął na giermka, aby się zbliżył.
1895— Tych trzech muszkieterów pojedzie za nami — rzekł cichym głosem — nie chcę, aby dowiedziano się, że wyjechałem z obozu, a zabrawszy ich z sobą, będziemy pewni, że nie powiedzą o tym nikomu.
1896Szlachcic, Tajemnica— Jesteśmy szlachtą, Wasza Wielebność — odezwał się Atos. — Zażądaj od nas słowa honoru i nie troszcz się o nic więcej. Potrafimy dochować tajemnicy.
1897Kardynał zmierzył przeszywającym wzrokiem śmiałego mówcę.
1898— Masz znakomity słuch, panie Atosie, ale teraz znów posłuchaj, co powiem: nie przez żadną nieufność proszę, abyście za mną jechali, tylko dla mego bezpieczeństwa. Jeżeli się nie mylę, to z pewnością pańscy dwaj towarzysze to są panowie Portos i Aramis?
1899— Tak, Eminencjo — mówił Atos, gdy dwaj muszkieterowie zbliżyli się z kapeluszami w rękach.
1900— Znam was, panowie — rzekł kardynał — znam was doskonale; wiem, że niezupełnie jesteście moimi przyjaciółmi i przykre mi to bardzo, lecz wiem także, że jesteście dzielni i prawi szlachcice i że można wam zaufać. Panie Atosie, bądź łaskaw udać się za mną, jak i twoi dwaj przyjaciele, a wtedy będę miał eskortę, jakiej i Najjaśniejszy Pan mógłby mi pozazdrościć, jeżeli go przypadkiem spotkamy. — Trzej muszkieterowie skłonili się jednocześnie, najniżej jak mogli.
1901— Na honor — odezwał się Atos — Wasza Wielebność ma rację, zabierając nas z sobą. Spotkaliśmy na drodze figury nader podejrzane i nawet z czterema z nich mieliśmy zajście „Pod Czerwonym Gołębnikiem”.
1902— Mieliście panowie zajście, o cóż wam poszło? — rzekł kardynał. — Nie lubię ludzi łatwych do kłótni, wiecie o tym!
1903— Dlatego też właśnie uprzedzam Waszą Wielebność o tym, co się przytrafiło. Ktoś inny mógłby fałszywie donieść i cała wina spadłaby na nas.
1904— Jakież były następstwa tej zwady? — rzekł kardynał, marszcząc brwi.
1905— Oto obecny tutaj mój przyjaciel otrzymał lekkie draśnięcie szpadą w ramię, co mu nie przeszkodzi wcale iść jutro do szturmu i wdzierać się na mury, jeżeli Wasza Eminencja rozkaże przypuścić atak.
1906— Ależ wy nie jesteście z takich, co to pozwalają zadawać sobie rany bezkarnie. No dalej, bądźcie otwarci, moi panowie, poczęstowaliście wy tam dobrze napastników; wyspowiadajcie się, bo wiecie, że mam prawo udzielić rozgrzeszenia.
1907— Ja, Eminencjo — rzekł Atos — nawet nie wydobywałem szpady, wziąłem tylko wpół tego, z którym miałem do czynienia, i wyrzuciłem przez okno… Zdaje się, iż padając — ciągnął Atos z wahaniem — złamał sobie nogę.
1908— Aha! — mruknął kardynał. — A pan Portos co porabiał?
1909— Ja, Eminencjo, wiedząc, że pojedynki są zakazane, porwałem jakąś ławę i zwaliłem nią jednego ze zbójów… i jak mi się zdaje… krzyż mu przetrąciłem…
1910— Pojmuję — rzekł kardynał. — A pan co, panie Aramisie?
1911— Ja, Eminencjo, ponieważ jestem z natury bardzo łagodny i, o czym zapewne Wasza Wielebność nie wie, mam zamiar wstąpić niebawem do stanu duchownego, pragnąłem zatem przeszkodzić bójce i rozłączyć moich towarzyszy, gdy jeden z nędznych napastników podszedł mnie zdradziecko i ranił szpadą w lewe ramię. Wtedy zbrakło mi cierpliwości, wyjąłem też szpadę, a ponieważ w tej chwili łotr znowu napadał, zdaje mi się, iż poczułem, jakoby rzucając się na mnie, nadział się na szpadę, którą się zasłaniałem; wiem tylko, że upadł i że go wyniesiono razem z dwoma jego kompanami.
1912Bijatyka, Kłótnia, Karczma, Kobieta, Pijaństwo— A! Do kaduka, moi panowie — rzekł kardynał — trzech ludzi niezdolnych do bitwy z powodu burdy karczemnej, nie próżnujecie, jak widzę. Ale z jakiego powodu powstała kłótnia?
1913— Ci nędznicy byli pijani — odparł Atos — a widząc, że do oberży przybyła wieczorem kobieta, pragnęli wywalić drzwi i dostać się do niej.
1914— Drzwi wywalić!… — powtórzył kardynał. — Czegóż od niej chcieli?
1915— Chcieli zabawić się prawdopodobnie po swojemu — mówił Atos. — Miałem zaszczyt oznajmić Waszej Eminencji, iż nędznicy ci byli pijani…
1916— A kobieta była młoda i ładna?… — zapytał kardynał z pewną niespokojnością.
1917— Nie widzieliśmy jej, Eminencjo.
1918— Nie widzieliście jej?… O! To bardzo dobrze! — żywo podjął kardynał. — Mieliście słuszność bronić honoru kobiety, a ponieważ ja także udaję się do oberży „Pod Czerwonym Gołębnikiem”, przekonam się o prawdzie waszych słów.
1919— Eminencjo!… — odezwał się wyniośle Atos. — Szlachcic, KłamstwoJesteśmy szlachtą z urodzenia i nawet dla ocalenia głowy nie splamilibyśmy kłamstwem naszych ust.
1920— Ja też wierzę wam, moi panowie, i nie wątpiłem ani na chwilę, lecz — dodał, aby zmienić przedmiot rozmowy — czy dama ta była zupełnie sama?
1921— Był tam jakiś mężczyzna zamknięty razem z nią w pokoju — rzekł Atos — ponieważ jednak, pomimo hałasów i krzyków, nie ukazał się wcale, można być pewnym, że jest nikczemnym tchórzem.
1922— „Nie sądź lekkomyślnie bliźniego twego”, mówi Ewangelia — odparł kardynał.
1923 1924— A teraz, panowie, dosyć o tym — mówił dalej Richelieu — wiem już, co chciałem wiedzieć, proszę za mną…
1925Trzej muszkieterowie stanęli za kardynałem, który zasłoniwszy twarz płaszczem, ruszył stępa[90], trzymając się o jakieś dziesięć kroków przed swoją świtą.
1926Dojechali niebawem do milczącej i odludnej oberży.
1927Na dziesięć kroków przed drzwiami kardynał skinął na giermka i na muszkieterów, aby się zatrzymali; koń osiodłany stał uwiązany do okiennicy zewnętrznej, kardynał uderzył w nią trzy razy, zapewne w umówiony sposób.
1928Mężczyzna otulony płaszczem natychmiast wyszedł i zamienił szybko kilka słów z kardynałem; po czym odwiązał konia, wsiadł na niego i puścił się galopem w kierunku Surgères, a może Paryża.
1929— Prawdą jest, coście mi opowiadali — dodał, zwracając się do trzech muszkieterów — nie będzie moją winą, jeżeli nasze dzisiejsze spotkanie nie wyjdzie wam na korzyść; tymczasem proszę za mną.
1930Oberżysta stał we drzwiach; dla niego kardynał był oficerem odwiedzającym przejezdną damę.
1931— Czy masz pan jakiś pokój na dole, gdzie by ci panowie mogli zaczekać na mnie przy dobrym ogniu na kominku? — zapytał kardynał.
1932Gospodarz otworzył drzwi dużej izby, gdzie właśnie piec stary i popsuty zastąpiono dużym i doskonałym kominem.
1933— Mam tę izbę wolną — odpowiedział.
1934— Dobrze — rzekł kardynał — wejdźcie tam, panowie, i bądźcie łaskawi czekać na mnie; za pół godziny będę z powrotem.
1935Gdy nasi muszkieterowie wchodzili do pokoju na dole, kardynał, nie żądając żadnych objaśnień, wstąpił na schody i szedł śmiało jak człowiek dobrze znający drogę.
Rozdział XVII. Pożytek z luftów pieca
1936Widoczne było, iż powodowani jedynie rycerskością i awanturniczym usposobieniem nasi trzej przyjaciele, nawet tego nie przypuszczając, wyświadczyli przysługę osobie, którą kardynał zaszczycał swoją szczególną protekcją.
1937Kto to mógł być mianowicie?… To pytanie zadali sobie trzej muszkieterowie; następnie widząc, iż żadna odpowiedź, jaka im przychodzi, nie zadawala ich bynajmniej, Portos przywołał gospodarza i kazał przynieść kości do gry.
1938Portos i Aramis zasiedli zaraz przy stole i zaczęli grać w najlepsze, Atos chodził po pokoju i rozmyślał.
1939Chodząc tak i rozmyślając, Atos mijał i znów przechodził koło rozebranego, sterczącego w murze luftu od pieca, którego drugi koniec dotykał pokoju położonego nad nim. Za każdym razem, gdy mijał ową rurę, słyszał wyraźnie szmer rozmowy, co na koniec zwróciło jego uwagę.
1940Zbliżył się zatem i odróżnił parę słów, które, jak sądził, miały wielką doniosłość, skinął więc na towarzyszy, aby się uciszyli, a sam, pochylony, przyłożył ucho do otworu dolnego.
1941— Słuchaj dobrze, milady — mówił kardynał — sprawa jest wielkiego znaczenia, usiądź no i pogadajmy.
1942 1943— Słucham Waszą Eminencję z jak największą uwagą — odpowiedział głos kobiecy, na którego dźwięk Atos zatrząsł się cały.
1944— Nieduży statek z załogą angielską, z kapitanem zupełnie mi oddanym, oczekuje na ciebie przy ujściu rzeki Charente[91], obok warowni La Pointe; rozwinie on żagle jutro przede dniem.
1945— Czy mam się tam udać zaraz dziś w nocy?
1946— Zaraz, natychmiast, to jest, gdy wysłuchasz moich zleceń. Wychodząc stąd, znajdziesz dwóch ludzi przy bramie, służyć ci oni będą za eskortę; ja wpierw się stąd oddalę, ty zaś po mnie w pół godziny.
1947— Rozumiem, Eminencjo. Wróćmy teraz do posłannictwa, jakie raczysz mi zlecić; a ponieważ pragnę nadal zasługiwać na zaufanie Waszej Eminencji, racz mi wyłożyć jasno i zwięźle, co mam robić, abym nie popełniła omyłki.
1948Nastała chwilowa cisza. Kardynał widocznie namyślał się, jak mówić, a milady skupiała władze umysłu, aby zrozumieć dokładnie i wyryć sobie w pamięci słowa kardynała.
1949Atos skorzystał z chwili milczenia i kazał towarzyszom zamknąć drzwi od wewnątrz, a potem przyjść i słuchać razem z nim.
1950Muszkieterowie, lubiący wygodę, przysunęli krzesła dla siebie i Atosa. Wszyscy trzej usiedli następnie i przyłożyli uszy do otworu.
1951— Pojedziesz do Londynu — zaczął kardynał — i udasz się prosto do Buckinghama.
1952— Ośmielam się zwrócić uwagę Eminencji — rzekła milady — że od czasu sprawy z zapinkami brylantowymi, o którą książę mnie podejrzewał, wystrzega on się mnie okrutnie.
1953— Tym razem — mówił kardynał — nie idzie wcale o zdobywanie zaufania; powinnaś przedstawić się księciu szczerze i uczciwie jako pośredniczka.
1954— Szczerze i uczciwie — powtórzyła milady tonem niewypowiedzianie dwuznacznym.
1955— Tak jest, szczerze i uczciwie — ciągnął kardynał tym samym tonem — całe to rokowanie musi być prowadzone jawnie.
1956— Wykonam dosłownie polecenia Waszej Eminencji, czekam teraz na rozkazy.
1957— Pójdziesz do Buckinghama i oznajmisz, że ja cię przysyłam; powiesz mu, iż wiem o wszystkich przygotowaniach przez niego czynionych i wcale ich się nie boję, bo za pierwszym poruszeniem z jego strony zgubię królową bezpowrotnie.
1958— Czy on uwierzy, iż Wasza Eminencja jest w możności wykonać tę groźbę?
1959— Uwierzy, bo mam dowody w rękach.
1960— Potrzeba zatem, abym mu je przedstawiła?
1961— Bez wątpienia. Powiesz mu także, że ogłoszę doniesienia de Bois-Robert[92] i margrabiego de Beautru o spotkaniu się księcia z królową u pani konetablowej[93] owego pamiętnego wieczoru, gdy ta pani wydawała bal maskowy. Powiesz mu, że wcale nie wątpię, iż był tam przebrany za Wielkiego Mogoła; kostium ten miał przywdziać kawaler de Guise, a książę odkupił go od niego za trzy tysiące pistoli.
1962 1963— Opowiesz mu wszystkie szczegóły wejścia i wyjścia nocnego z zamku królewskiego, gdzie się wcisnął przebrany za wróżbiarza Włocha; dodasz także, aby nie wątpił o prawdziwości moich wiadomości, iż miał ukrytą pod płaszczem długą białą szatę, usianą w deseń łez czarnych, głów trupich i kości, na krzyż złożonych. Ponieważ, w razie wypadku niespodzianego, chciał uchodzić za ducha białej damy, ukazującej się, jak wiadomo, w Luwrze przed każdym wypadkiem wielkiej doniosłości.
1964— Czy to już wszystko, Eminencjo?
1965— Powiedz mu, że znam także szczegóły spotkania w Amiens, że zrobię z tego małą powiastkę romantyczną, dowcipnie ułożoną, z planem ogrodu i portretami głównych działaczy w awanturze nocnej.
1966 1967Więzień— Powiedz, że ująłem Montaigu, że trzymam go w Bastylii, że nie znaleziono przy nim żadnego dokumentu, lecz że tortura rozwiąże mu usta i wyda on wszystko, co wie… a nawet to, o czym nigdy nie wiedział.
1968 1969— Na koniec dodaj, że książę miłościwy, opuszczając wyspę Ré, zapomniał w pośpiechu zabrać ze swojego mieszkania pewnego liściku pani de Chevreuse, a liścik ten w dziwny sposób kompromituje królową, wykazując jasno, iż Jej Królewska Mość nie tylko jest zdolna kochać nieprzyjaciół króla, ale w dodatku spiskuje z wrogami Francji. Czy dobrze zapamiętałaś wszystko, co mówiłem?
1970— Niech Wasza Eminencja osądzi: bal u pani konetablowej, wycieczka nocna do Luwru, wieczór spędzony w Amiens, schwytanie Montaigu, list pani de Chevreuse.
1971— Dobrze — rzekł kardynał — nic nie brakuje. Masz doskonałą pamięć, milady.
1972— Jednak — podjęła ta, do której kardynał odezwał się w sposób tak pochlebny — jeżeli pomimo wszystko książę nie ulegnie i będzie w dalszym ciągu groził Francji?
1973Miłość, Szaleństwo, Wojna— Książę jest zakochany jak wariat, lub raczej jak mazgaj — ciągnął Richelieu z goryczą. — Na wzór dawnych błędnych rycerzy wszczął obecną wojnę jedynie po to, aby otrzymać jedno spojrzenie uwielbianej piękności. Gdy przekona się, że wojna ta odbierze honor, a może i wolność władczyni jego myśli, jak się on wyraża, przysięgam ci, że zachwieje się w zamiarach.
1974— A jednak — mówiła milady z wytrwałością dowodzącą, że chciała zbadać dokładnie sprawę, którą jej polecono — gdyby po tym wszystkim obstawał jeszcze przy swoim?
1975— Gdyby się jeszcze upierał… nie, nie, to niepodobna…
1976— To bardzo prawdopodobne — rzekła milady.
1977— Gdyby trwał przy swoim… — Jego Eminencja zatrzymał się, a po chwili zaczął: — Gdybyś nie zdołała go przekonać, w takim razie położę całą nadzieję w wypadku, w zdarzeniu zmieniającym zwykle postać rządów…
1978— Gdyby Wasza Eminencja zechciał mi przytoczyć z historii choć jeden podobny wypadek — odezwała się milady — może i ja podzieliłabym także jego zaufanie do przyszłości.
1979— Więc słuchaj… oto na przykład — rzekł Richelieu — gdy w roku 1610, z podobnej przyczyny, jaka podnieca księcia Buckingham, król Henryk IV, zaszczytnej pamięci, szedł opanować jednocześnie Flandrię i Włochy, aby z dwóch stron następnie uderzyć na Austrię, czyż nie nastąpił wypadek, który Austrię zbawił?… Dlaczegóż by król Francji nie mógł mieć tego szczęścia, co cesarz?
1980— Wasza Eminencja chce mówić o uderzeniu nożem przy ulicy de la Ferronnerie[94]?
1981— Tak, właśnie — odparł kardynał.
1982— Czy Wasza Wielebność nie boi się, że skazanie na śmierć Ravaillaca[95] nie odstraszy tych, co mieliby ochotę pójść w jego ślady?
1983Religia— Po wszystkie czasy i we wszystkich krajach, tam zwłaszcza, gdzie ludność dzielą uczucia religijne, znajdą się fanatycy pragnący stać się męczennikami. Otóż rzeczywiście przypominam sobie w tej chwili, że purytanie[96] wściekli są na księcia Buckinghama, a ich kaznodzieje wskazują nań jako na Antychrysta.
1984— Więc cóż z tego? — przerwała milady.
1985— Otóż — mówił dalej kardynał tonem obojętnym — wypadałoby teraz, na przykład, znaleźć kobietę piękną, młodą i zręczną, która miałaby powód do zemsty osobistej na księciu. Kobietę taką można by łatwo spotkać; książę jest człowiekiem szczęśliwym do kobiet i jeżeli nie budził uczuć miłosnych obietnicami stałości wiecznej, musiał w niejednym sercu wzniecić nienawiść przez nieustanne wiarołomstwa.
1986— Zapewne — rzekła milady chłodno — kobietę taką można by napotkać.
1987— Otóż kobieta, która by dała w rękę fanatyka nóż Jacques'a Clémenta[97] lub Ravaillaca, zbawiłaby Francję.
1988— Tak, lecz zostałaby wspólniczką zbrodni.
1989— A czy zna ktokolwiek wspólników Jacques'a Clémenta lub Ravaillaca?
1990— Nie, bo może stali oni zbyt wysoko, aby się ośmielono aż tam ich szukać. Nie podpala się Pałacu Sprawiedliwości[98] dla byle kogo, Eminencjo.
1991— Więc sądzisz, że pożar Pałacu Sprawiedliwości nie był jedynie nieszczęśliwym wypadkiem? — zapytał Richelieu obojętnie, jak gdyby to była kwestia bez żadnego znaczenia.
1992— Ja, Eminencjo — odpowiedziała milady — ja nic nie sądzę, fakt przytaczam, nic więcej; dodam tylko, że gdybym nazywała się panną de Monpensier lub królową Marią Medycejską[99], nie potrzebowałabym być tak ostrożna, jak nazywając się po prostu lady Clarick.
1993— Słusznie — rzekł Richelieu. — Czegóż więc żądasz?
1994— Pragnę rozkazu potwierdzającego z góry wszystko, co uznam, iż powinnam uczynić dla dobra Francji.
1995— Trzeba najpierw znaleźć kobietę, o jakiej mówiłem, która miałaby urazę śmiertelną do księcia.
1996— Już ją znalazłam — rzekła milady.
1997— Następnie trzeba wyszukać podłego fanatyka, chcącego służyć za narzędzie sprawiedliwości bożej.
1998 1999— Wtedy — mówił kardynał — dopiero będzie pora wymagać rozkazu, jakiego żądasz obecnie.
2000— Wasza Eminencja ma rację — rzekła milady — to ja byłam w błędzie, widząc w poleceniu, jakim mnie zaszczyca, coś innego, niż jest ono w rzeczywistości, bo mam tylko oznajmić księciu od Eminencji, że zna wszystkie przebrania, za pomocą których zdołał on zbliżyć się do królowej na balu u pani konetablowej; że Eminencja posiadasz dowody jego widzenia się z królową w Luwrze, w kostiumie astrologa Włocha; że ukaże się bardzo dowcipny romans o awanturze w Amiens, z planami i portretami; że Montaigu siedzi w Bastylii i tortura przypomni mu, co zapomniał; na koniec, że masz w ręku list pani de Chevreuse kompromitujący ją i królową. Następnie, jeżeli pomimo wszystko ktoś zostanie niezłomny, to ponieważ moja misja tu się kończy, pozostanie mi tylko prosić Boga, aby uczynił cud dla ocalenia Francji. Wszak to mam zrobić, Eminencjo, i nic innego nie przedsiębrać?
2001— To tylko jedynie — odparł kardynał zimno.
2002— Obecnie — mówiła milady, nie zwracając uwagi na raptowną oziębłość kardynała — obecnie, gdy już otrzymałam instrukcje od Waszej Eminencji co do postępowania z jego nieprzyjaciółmi, czy pozwoli mi Wasza Wielebność powiedzieć parę słów o moich wrogach?
2003— Więc pani masz wrogów? — zapytał Richelieu.
2004— Tak, panie; mam wrogów, przed którymi powinieneś mnie bronić, bo zrobiłam ich sobie, służąc Waszej Eminencji.
2005— Cóż to za jedni? — zapytał książę.
2006— Pierwszy to mała kupcowa, znana intrygantka, nazywa się Bonacieux.
2007— Ona jest przecież zamknięta w więzieniu w Mantes.
2008— To jest, była tam rzeczywiście, lecz królowa wyjednała rozkaz od króla i przeniosła ją do klasztoru.
2009— Do klasztoru? — zapytał książę.
2010— Tak, mam pewną wiadomość, że do klasztoru.
2011 2012— Nie wiem, tajemnica zachowana jest ściśle.
2013 2014— A czy Wasza Eminencja powie mi, w którym klasztorze ta kobieta się znajduje?
2015— Nie widzę powodu, dlaczego nie miałbym tego zrobić.
2016— Dziękuję za jedno, lecz mam drugiego wroga, o wiele niebezpieczniejszego niż pani Bonacieux.
2017 2018 2019 2020— O! Wasza Wielebność zna go doskonale — krzyknęła milady uniesiona gniewem — to nasz wspólny zły duch, to on w spotkaniu z gwardią Waszej Eminencji przechylił zwycięstwo na stronę muszkieterów królewskich; to on przebił szpadą trzykrotnie hrabiego de Wardes, wysłańca Eminencji, to z jego winy nie udała się sprawa z brylantami; on to na koniec, wiedząc, że to ja porwałam panią Bonacieux, zaprzysiągł mi śmierć.
2021— Aha! — rzekł kardynał. — Wiem już, o kim chcesz mówić.
2022— Ja mówię o tym łotrze, d'Artagnanie.
2023— To dzielny młodzieniec — rzekł kardynał.
2024— Dlatego właśnie, że taki dzielny, jest tym niebezpieczniejszy.
2025— Trzeba by posiadać dowody jego porozumiewania się z księciem Buckinghamem.
2026 2027— W takim razie to bardzo łatwo, pokaż mi je, a wyślę go do Bastylii.
2028— Dobrze Eminencjo! A co potem?
2029— Kto się dostanie do Bastylii, nie ma dla takiego przyszłości — rzekł kardynał ponuro. — O! Na Boga, gdyby mi tak łatwo przychodziło pozbywanie się moich wrogów jak twoich osobistych i gdybyś tylko o ukaranie takich prosiła…
2030— Eminencjo, sztuka za sztukę, życie za życie, człowiek za człowieka; oddaj mi tego, ja ci oddam tamtego.
2031— Nie wiem, co chcesz powiedzieć — odparł kardynał — nawet wiedzieć nie chcę; chcę ci się przysłużyć i nie widzę nic niestosownego w daniu ci tego, czego pragniesz dla ukarania tak nieznacznej osobistości, tym bardziej że, jak powiadasz, d'Artagnan jest bezbożnikiem, pojedynkowiczem i zdrajcą.
2032— Pozbawiony czci wszelkiej, Eminencjo… podły…
2033— Podaj mi papier, pióro i atrament — rzekł kardynał.
2034 2035Nastała chwilowa cisza, dowodząca, że Richelieu namyślał się, co ma pisać. Atos nie stracił ani słowa z rozmowy, wziął teraz za ręce przyjaciół i pociągnął w drugi koniec pokoju.
2036— Czego chcesz? — odezwał się Portos. — Czemu nie pozwalasz nam słuchać dalej?
2037— Sza! — rzekł Atos po cichu. — Słyszeliśmy wszystko, co potrzeba. Wreszcie nie bronię wam słuchać, tylko sam muszę stąd wyjść.
2038— Chcesz wyjść — rzekł Portos — lecz jeżeli kardynał cię zawezwie, cóż mu odpowiemy?
2039— Nie czekajcie, aż mnie zawoła, powiedzcie mu pierwsi, iż wyjechałem na zwiady, ponieważ ze słów gospodarza zrozumiałem, że drogi nie są bezpieczne. Powiem też parę słów giermkowi kardynała. Reszta do mnie należy, bądźcie spokojni.
2040— Bądź ostrożny, Atosie! — rzekł Aramis.
2041— Nie martwcie się. Wiecie, że mam krew zimną.
2042Portos i Aramis usiedli z powrotem przy lufcie piecowym. Atos zaś wyszedł śmiało, nie kryjąc się wcale, odwiązał konia od kółka przy okiennicy, przekonał kilkoma słowami giermka o potrzebie pojechania naprzód, obejrzał starannie proch na panewce[100] pistoletu, wziął szpadę w zęby i poleciał jak potępieniec drogą prowadzącą do obozu!
Rozdział XVIII. Scena małżeńska
2043Jak to Atos przewidział, kardynał niedługo poczekawszy, zszedł z góry, zajrzał do pokoju, gdzie byli muszkieterowie, i zastał Portosa grającego zawzięcie w kości z Aramisem. Spojrzał szybko po wszystkich kątach sali i przekonał się, że brakuje jednego z muszkieterów.
2044— Gdzie się podział pan Atos? — zapytał.
2045— Eminencjo — odrzekł Portos — z opowiadań oberżysty nabrał on przekonania, iż drogi nie są bezpieczne, i pojechał przodem na zwiady.
2046— A panowie coście przez ten czas porabiali, panie Portosie?
2047— Ja wygrałem pięć pistoli od Aramisa.
2048— A teraz, czy jesteście gotowi powracać ze mną razem?
2049— Jesteśmy na rozkazy Waszej Eminencji.
2050— Na koń zatem, panowie, bo już późno.
2051Giermek oczekiwał kardynała przy drzwiach oberży. Potwierdził wszystko, co mówili muszkieterowie z powodu wyjazdu Atosa. Kardynał skinął ręką na znak zadowolenia, wspiął konia i ruszył z równymi ostrożnościami jak wtedy, kiedy tu jechał.
2052Atos tymczasem pędził, co koń wyskoczy, lecz oddaliwszy się tak, iż pewny był, że go nikt nie dojrzy, zwrócił na prawo, objechał dokoła, znalazł się z powrotem o dwadzieścia kroków od karczmy i ukryty w gęstwinie drzew czatował na ukazanie się orszaku. Poznawszy kapelusze z galonami towarzyszy swoich i bramowany złotymi frędzlami płaszcz pana kardynała, poczekał, aż jeźdźcy dotrą do skrętu drogi, a gdy stracił ich z oczu, powrócił cwałem do oberży, gdzie go wpuszczono bez trudności.
2053— Mój oficer — rzekł Atos do oberżysty — zapomniał o ważnym zleceniu dla damy z pierwszego piętra i przysłał mnie do niej.
2054— Wejdź pan — odparł gospodarz — jest ona jeszcze w swoim pokoju.
2055Atos skorzystał z pozwolenia, lekkim krokiem przebiegł schody i dopadł uchylonych drzwi w chwili, gdy milady kładła już kapelusz na głowę. Wszedł do pokoju i zamknął drzwi za sobą. Na odgłos klucza w zamku milady się odwróciła.
2056Atos stał przy drzwiach owinięty płaszczem, w kapeluszu nasuniętym na oczy.
2057— Kto pan jesteś? Czego tu chcesz?… — zawołała.
2058 2059I zrzucając płaszcz oraz podnosząc kapelusz, postąpił ku milady.
2060— Poznajesz mnie, pani? — zapytał.
2061Milady zrobiła krok naprzód, następnie cofnęła się, jak gdyby węża ujrzała.
2062— No, no — mówił Atos — cieszę się, bo widzę, żeś mnie poznała.
2063— Hrabia de la Fère!… — szeptała milady, blednąc i cofając się do ściany.
2064— Tak, milady — odrzekł Atos — hrabia de la Fère we własnej osobie, który przybył umyślnie z końca świata, aby mieć przyjemność ujrzeć panią. Usiądź, pani, i porozmawiajmy, jak mówi pan kardynał.
2065Milady, skamieniała z przerażenia, usiadła, nie wyrzekłszy ani jednego słowa.
2066— Jesteś szatanem wysłanym z piekła na ziemię!… — rzekł Atos. — Twoja władza jest wielka, wiem o tym; lecz z pomocą Boga ludzie uczciwi dają radę i takim jak ty potworom. Raz już znalazłaś się na mej drodze; byłem pewny, iż pozbyłem się ciebie skutecznie, lecz omyliłem się widać lub może piekło nie chciało cię przyjąć.
2067Milady, po tych słowach przywodzących okrutne wspomnienia, opuściła głowę z głuchym jękiem.
2068— Sądziłaś, że nie żyję, prawda? Tak jak ja byłem pewny, żeś umarła. Imię Atosa zastąpiło nazwisko hrabiego de la Fère, tak samo jak lady Clarick zastąpiła Annę de Breuil! Wszak tak się nazywałaś, gdy twój czcigodny brat błogosławił nasz związek?
2069— Lecz ostatecznie — mówiła milady głosem stłumionym przez strach — co cię sprowadza? Czego chcesz ode mnie? Wiesz zatem, co robiłam?
2070— Opowiedzieć ci mogę dzień po dniu od czasu, gdyś się zaciągnęła w służbę kardynała.
2071Uśmiech niedowierzania przemknął po zbielałych wargach milady.
2072Kobieta demoniczna— Jeśli nie wierzysz, to posłuchaj: ty obcięłaś zapinki diamentowe z ramienia księcia Buckinghama; ty kazałaś porwać panią Bonacieux; zakochana w panu de Wardes i sądząc, że z nim spędzisz noc, wpuściłaś pana d'Artagnana; ty także, myśląc, że de Wardes cię oszukał, chciałaś, aby go zabił jego rywal, a kiedy ten rywal odkrył twoją haniebną tajemnicę, pragnęłaś i jego się pozbyć, nasyłając na niego dwóch podłych morderców, a zobaczywszy, że kule nie trafiły, posłałaś zatrute wino wraz z fałszywym listem, aby twoja ofiara sądziła, że wino to pochodzi od przyjaciół. Na koniec dziś w tym pokoju, siedząc na tym samym krześle, przyrzekłaś kardynałowi Richelieu zabić księcia Buckinghama w zamian za dane ci pozwolenie zamordowania d'Artagnana.
2073 2074— Chyba szatanem jesteś?… — wyrzekła.
2075— Może być — odparł Atos. — W każdym razie słuchaj i pamiętaj dobrze, co teraz powiem: zabij sama lub każ zamordować księcia Buckinghama, mało mnie to obchodzi! Nie znam go, w dodatku jest Anglikiem; lecz nie waż się tknąć ani włosa z głowy d'Artagnana, który jest moim wiernym przyjacielem i którego bronić będę albo przysięgam na głowę mojego ojca: zbrodnia ta byłaby twoją ostatnią…
2076— Pan d'Artagnan ciężko mnie obraził — rzekła milady głucho. — Pan d'Artagnan umrze.
2077— Nie wiedziałem doprawdy, że panią może coś jeszcze obrażać — rzekł, śmiejąc się, Atos. — A więc on miał nieszczęście ją obrazić i umrze?
2078— Umrze — odparła milady — najpierw ona, potem on…
2079Kobieta demoniczna, Szantaż, SzaleństwoAtosa ogarniał szał. Widok tej istoty pozbawionej kobiecości przywiódł mu na pamięć okropne zdarzenia. Wspomniał, że kiedyś w położeniu mniej niebezpiecznym niż obecnie chciał ją poświęcić dla zachowania czystości swego honoru. Powróciło mu palące pragnienie krwi tej kobiety i opanowało jak gorączka. Wstał, wyjął pistolet zza pasa i nabił go…
2080Milady, blada jak trup, chciała krzyczeć, lecz głos jej zamarł; wydawała jedynie jęki nieludzkie, podobne do chrapania dzikiego zwierza.
2081Przytulona do ściany, na tle obicia ciemnego, z włosem rozwianym, wyglądała jak obraz trwogi i okrutnego przerażenia. Atos podniósł wolno pistolet, wyciągnął rękę i dotknął lufą czoła milady, następnie głosem spokojnym, zdradzającym nieodwołalne postanowienie, rzekł:
2082— Pani, oddaj mi natychmiast papier podpisany przez kardynała albo, na mą duszę, w łeb ci wypalę. Zdecyduj się, zostawiam ci sekundę czasu.
2083Milady widziała po skurczeniu jego twarzy, że strzał padnie; wyjęła szybko papier zza stanika i podała Atosowi.
2084— Masz — rzekła — i bądź przeklęty!
2085Atos schował pistolet za pas, wziął papier, aby przekonać się, czy to ten sam, rozwinął go i czytał:
2086„Z mojego rozkazu i dla dobra państwa okaziciel niniejszego zrobił to, co zrobił.
2087 2088— A teraz — rzekł Atos, wdziewając płaszcz i kładąc kapelusz na głowę — teraz, gdy ci żądło wyrwałem, żmijo jadowita, kąsaj, jeżeli możesz.
2089I wyszedł z pokoju, nie obejrzawszy się nawet.
2090Przy bramie zastał dwóch ludzi trzymających konie w pogotowiu.
2091— Panowie — rzekł — znacie rozkazy Eminencji; odprowadzicie tę damę do fortecy La Pointe, a nie wolno wam jej opuścić, dopóki nie wsiądzie na pokład okrętu.
2092Skłonili głowami na znak posłuszeństwa.
2093Atos zaś skoczył lekko na siodło i ruszył z kopyta. Zamiast jednak udać się drogą do obozu, poleciał przez pola, zatrzymując się od czasu do czasu i nasłuchując.
2094Nareszcie doszedł go odgłos kopyt końskich. Nie wątpił już, że to kardynał i jego orszak. Wtedy puścił się jeszcze przed siebie, potem zatrzymał się, otarł pot z konia trawą i liśćmi z drzew i stanął w poprzek drogi na dwieście kroków od obozu.
2095— Kto idzie?… — zawołał, gdy jeźdźcy się ukazali.
2096— A! To nasz dzielny muszkieter zapewne tam stoi — rzekł kardynał.
2097— Tak, Eminencjo — odpowiedział Portos — to on.
2098— Panie Atosie — rzekł Richelieu — przyjmij serdeczne podziękowanie za dobrą wolę nam okazaną. Panowie, jesteśmy już na miejscu, skierujcie się do bramy na lewo, hasło: „Król i Ré”!
2099Mówiąc to, kardynał skłonił głowę na znak pożegnania, skręcił na prawo i mając giermka za sobą, udał się także do obozu, gdyż tę noc miał tam przepędzić.
2100— No cóż? — zapytali razem Portos i Aramis, gdy kardynał nie mógł już ich słyszeć. — Czy podpisał żądany przez nią papier?
2101— Tak — odrzekł Atos spokojnie — mam go już przy sobie.
2102Trzej przyjaciele nie odezwali się więcej do siebie, jechali w milczeniu aż do swej kwatery, raz tylko przemówiwszy, gdy straże o hasło pytały.
2103Posłano natychmiast Mousquetona, aby powiedział Planchetowi, że pan jego jest usilnie proszony, aby, gdy zejdzie z posterunku przy okopach, przybył w tej chwili do mieszkania muszkieterów.
2104Ze swej strony milady, jak to Atos przewidział, udała się bez oporu za swymi towarzyszami; miała wprawdzie ochotę kazać się zaprowadzić do kardynała i opowiedzieć mu wszystko, lecz odkrycie prawdy przez nią pociągnęłoby to samo ze strony Atosa — doniosłaby, że Atos ją powiesił, lecz on za to wydałby, że jest napiętnowana.
2105Zdecydowała się zatem nic nie mówić i wyjechać z zachowaniem wszelkich ostrożności, dokonać ze zwykłą zręcznością trudnego dzieła, którego się podjęła, a następnie, spełniwszy wszystko ku zadowoleniu kardynała, stanąć przed nim i dopomnieć się o pomoc w zemście osobistej.
2106Wskutek tego postanowienia, po całonocnej podróży, o siódmej rano była już w La Pointe, o ósmej wsiadła na okręt, o dziewiątej tenże okręt z listami polecającymi od kardynała, mając niby płynąć do Bajonny[101], podnosił kotwicę i rozwijał żagle ku Anglii.
Rozdział XIX. Bastion świętego Gerwazego
2107Gdy d'Artagnan stawił się na wezwanie, zastał trzech przyjaciół zebranych w jednym pokoju. Atos rozmyślał, Portos podkręcał wąsy, Aramis modlił się z prześlicznej książeczki oprawnej w błękitny aksamit.
2108— Na imię boskie! Panowie — odezwał się — spodziewam się, że to, co usłyszę, warte jest zachodu, w przeciwnym razie uprzedzam: nie daruję wam tego; kazać mi przychodzić, zamiast zostawić w spokoju po nocy spędzonej na szturmie do bastionu, zdobyciu go i następnie zburzeniu… O! Czemuż was tam nie było, panowie, mieliśmy gorącą rozprawę!
2109— Byliśmy gdzie indziej, tam nie było też wcale zimno — odpowiedział Portos, podkręcając wąsa właściwym sobie sposobem.
2110 2111— Oho! — mówił d'Artagnan, zrozumiawszy lekkie zmarszczenie brwi muszkietera. — Okazuje się, iż mamy znów coś nowego.
2112— Aramisie — zaczął Atos — byłeś podobno wczoraj na śniadaniu w oberży „Parpaillot?”
2113 2114 2115— Bardzo niedobre jadłem śniadanie; onegdaj był dzień postny, a zastałem jedynie mięso.
2116— Jak to może być? — rzekł Atos. — W porcie morskim nie mają ryb?
2117— Utrzymują — odparł Aramis, zatapiając się na powrót w modlitwie — że tama, którą każe wznosić pan kardynał, wypłasza je na pełne morze.
2118— Nie o to się pytałem — podjął Atos. — Pytałem, czy byłeś tam swobodny, czy nikt ci nie przeszkadzał.
2119— Zdaje mi się, że oberża nie jest bardzo uczęszczana; tak, pewny jestem, że dla pogadania na osobności będzie nam wcale nieźle w „Parpaillot”.
2120— Idźmy więc do „Parpaillot”, bo tutaj ściany są cienkie jak papier.
2121D'Artagnan, obyty ze sposobem postępowania przyjaciela, nauczył się poznawać z jednego słowa, z gestu, z najmniejszego znaku ważność okoliczności, wziął Atosa pod rękę i wyszedł z nim, nic nie mówiąc. Portos udał się za nimi, gawędząc z Aramisem.
2122Spotkano w drodze Grimauda. Atos dał znak, aby się zbliżył. Grimaud, według zwyczaju, usłuchał w milczeniu; biedny chłopak zapomniał już prawie, jak się mówi.
2123Karczma, ŻołnierzPrzybyli do oberży „Parpaillot”. Była siódma z rana, zaczynało świtać. Trzech przyjaciół zadysponowało śniadanie i udało się do sali, gdzie, jak zapewniał gospodarz, nikt im nie przeszkodzi.
2124Na nieszczęście wybrali złą godzinę na schadzkę. Właśnie zabrzmiał poranny bęben, każdy zrywał się po nocnym śnie i aby się wytrzeźwić i rozgrzać, przychodził wychylić kieliszek w oberży; dragoni[102], szwajcarzy, gwardziści, muszkieterowie, lekka kawaleria — zmieniali się jak w kalejdoskopie ku wielkiemu zadowoleniu oberżysty, lecz wcale nie na rękę naszym przyjaciołom.
2125Odpowiadali też bardzo chłodno na powitania, zaczepki i żarty przybywających panów.
2126— Widzę już — odezwał się Atos — że napytamy sobie tutaj jakiejś dobrej awantury, a nie potrzebna nam wcale w tej chwili. D'Artagnanie, opowiedz nam, coś robił w nocy; my zaś później ci opowiemy.
2127— Czy w istocie — zaczął jeden z kawalerzystów, przestępując z nogi na nogę ze szklanką wódki w ręce, którą cedził powoli — czy w istocie byliście na wałach tej nocy, panowie gwardziści? Zdaje mi się, że mieliście na pieńku z mieszkańcami La Rochelle?
2128D'Artagnan spojrzał pytająco na Atosa, czy ma odpowiedzieć natrętowi mieszającemu się nieproszenie do rozmowy, czy też nie.
2129— No cóż — odezwał się Atos — czy nie słyszysz, że pan de Busigny raczy przemawiać do ciebie? Opowiedz, co było tej nocy, kiedy panowie tego pragną.
2130— Podobno bastion zdobyliście? — zapytał szwajcar, który pił rum kuflem od piwa.
2131— Tak, panie — odrzekł d'Artagnan — mieliśmy ten zaszczyt. Podłożyliśmy nawet pod jeden węgieł baryłkę prochu, która wybuchając, wysadziła go w powietrze, a reszta budynku została porządnie zachwiana.
2132— Któryż to bastion? — zapytał dragon, trzymając zatkniętą na końcu szpady gęś, którą przyniósł, aby mu ją upieczono.
2133— Bastion świętego Gerwazego — odparł d'Artagnan — spoza którego mieszkańcy La Rochelle niepokoili naszych robotników.
2134 2135— O, bardzo! Straciliśmy pięciu ludzi, a oni ośmiu czy dziesięciu.
2136— Sacrébleu![103] — wykrzyknął szwajcar, który pomimo obfitego repertuaru wymysłów w języku niemieckim miał zwyczaj kląć po francusku.
2137— Prawdopodobnie — przerwał kawalerzysta — zaraz dziś rano przyślą pionierów[104] i naprawią bastion.
2138— Tak, być może — dodał d'Artagnan.
2139— Panowie! — odezwał się Atos. — Idźmy o zakład.
2140— A, tak! O zakład! — rzekł szwajcar.
2141— O jaki? — zapytał kawalerzysta.
2142— Czekajcie! — przerwał dragon, zasadzając szpadę jak rożen na hakach żelaznych wbitych w mur komina. — Domyślam się, o co wam chodzi… Gospodarzu przeklęty! Przynoś natychmiast patelnię, nie chcę stracić ani kropelki tłuszczu z tego szacownego ptaszka.
2143— Masz rację — dodał szwajcar — smalec gęsi wyborny jest z konfiturami.
2144— Dobrze już — rzekł dragon, podstawiając patelnię. — Teraz zobaczymy, o co zakład idzie. Panie Atosie, słuchamy!
2145— Tak, słuchamy!… — potwierdził kawalerzysta.
2146— Otóż, panie de Busigny, zakładam się z tobą — rzekł Atos — że moi towarzysze, panowie Portos, Aramis, d'Artagnan, i ja zjemy śniadanie w bastionie świętego Gerwazego i pozostaniemy tam przez godzinę z zegarkiem w ręku, nie zważając na usiłowania nieprzyjaciela, aby nas stamtąd wysadzić.
2147Portos i Aramis spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
2148— Czy wiesz — szepnął d'Artagnan do ucha Atosowi — że prowadzisz nas na niechybną śmierć?
2149— Daleko większe niebezpieczeństwo nam grozi — odrzekł Atos — jeżeli tam nie pójdziemy.
2150— Na honor! Panowie — zawołał Portos, rozwalając się na krześle i podkręcając wąsa — oto mi zakład co się zowie!
2151— Przyjmuję — rzekł de Busigny — obecnie idzie tylko o ustanowienie stawki.
2152— Panów jest czterech — mówił Atos — i nas czterech, zatem obiad na ośmiu. Przystajecie, panowie?
2153— Z ochotą — odparł de Busigny.
2154 2155— Zgadzam się — rzekł szwajcar.
2156Czwarty słuchacz, milczący podczas całej tej rozmowy, i teraz jedynie skinął na znak zgody.
2157— Śniadanie dla panów gotowe — zawołał gospodarz.
2158— Przynieś je tutaj — rzekł Atos.
2159Oberżysta wykonał rozkaz. Atos skinął na Grimauda, wskazał mu duży koszyk w kącie izby i objaśnił gestem, że trzeba zawinąć mięso w serwety.
2160Grimaud domyślił się zaraz, że chodzi o śniadanie na świeżym powietrzu; wziął koszyk, zapakował mięso, dołożył butelki i cały pakunek przewiesił na ręce.
2161— Gdzie panowie spożyją swoje śniadanie? — zapytał gospodarz.
2162— Co ci do tego — rzekł Atos — jeżeli ci zapłacę?
2163I cisnął majestatycznie na stół dwa pistole.
2164— Czy dać resztę, panie oficerze?
2165— Nie; dodaj tylko dwie butelki wina szampańskiego, a reszta za serwety.
2166Gospodarz zrobił nie tak znów świetny interes, jak myślał z początku, nagrodził jednak sobie, kładąc do kosza wino andegaweńskie zamiast szampańskiego.
2167— Panie de Busigny — odezwał się Atos — czy pozwolisz nastawić swój zegarek według mojego albo mój według twojego?
2168— Z chęcią — odparł zapytany, wyjmując z kieszeni od kamizelki przepyszny złoty zegarek wysadzany brylantami — obecnie wpół do ósmej.
2169— Siódma i trzydzieści pięć minut — rzekł Atos. — Wiadomo teraz, że mój zegarek śpieszy się o pięć minut.
2170Skłoniwszy się zebranym, osłupiałym ze zdziwienia, czterej młodzi ludzie skierowali się ku bastionowi świętego Gerwazego, za nimi postępował Grimaud z koszykiem, nie wiedząc, dokąd idzie, lecz przyzwyczajony do biernego posłuszeństwa nie myślał i teraz wypytywać.
2171Dopóki znajdowali się w obrębie obozu, nie przemówili ani słowa; w dodatku chmara ciekawych szła za nimi, wiedząc o zakładzie i chcąc się przekonać, jak też nasi przyjaciele wybrną z powziętego zamiaru. Gdy minęli szańce obozowe i znaleźli się w czystym polu, wtedy d'Artagnan, niewtajemniczony w zamiary przyjaciela, osądził, że przyszedł czas dowiedzenia się prawdy.
2172— Teraz, kochany Atosie — rzekł — bądź łaskaw powiedzieć mi, dokąd idziemy?
2173— Widzisz dobrze — odparł Atos — że idziemy do bastionu.
2174 2175— Wiesz przecie, że będziemy jedli śniadanie.
2176— Dlaczego nie w „Parpaillot”?
2177— Albowiem musimy pogadać o niesłychanie ważnych sprawach, a tam trudno mieć pięć minut spokojnych z tymi natrętami: wchodzą, wychodzą, kłaniają się, witają, zaczepiają… to nie do wytrzymania. Tutaj przynajmniej — dodał Atos, wskazując bastion — nikt nam chyba nie przeszkodzi.
2178— Zdaje mi się — rzekł d'Artagnan z roztropnością nieczyniącą ujmy odwadze — iż moglibyśmy znaleźć jakieś oddalone miejsce nad morzem…
2179— Gdzie by nas widziano naradzających się we czterech, a za kwadrans kardynał już by wiedział przez szpiegów swoich, że spiskujemy…
2180— Tak, tak — rzekł Aramis — Atos ma rację; animae adventuntur in desertis[105].
2181Szpieg, Pustynia— Pustynia byłaby bardzo dobra — odezwał się Portos — lecz trzeba by ją znaleźć. Nie ma na świecie takiej pustyni, gdzie by ptak nie przeleciał ponad głową, ryba nie wyskoczyła ponad wodę, a królik nie wybiegł z kryjówki, a ja przypuszczam, że ptak, ryba, królik — wszystko to służy za szpiegów kardynała. Lepiej zatem dotrwać w naszym przedsięwzięciu, przed którym, co prawda, niepodobna się cofnąć bez wstydu. Założyliśmy się, a nikt się nie domyśla, o co nam chodzi, wszyscy są pewni, że dla wygranej przez godzinę będziemy siedzieli w bastionie. Albo nas atakować będą, albo nie. Jeżeli nam dadzą spokój, będziemy mieli aż nadto czasu do rozmowy i nikt nas nie podsłucha, bo zaręczam, że ściany bastionu uszu nie mają. Jeżeli zaś atak do nas przypuszczą, to i tak o interesach naszych pogadamy, a w dodatku, odpierając napaść, okryjemy się chwałą. Widzicie więc, że wszystko wychodzi na naszą korzyść.
2182— Tak — rzekł d'Artagnan — lecz kula nas nie minie z pewnością.
2183— E! WojnaMój drogi — odparł Atos — wiesz dobrze, że nie te kule są najstraszniejsze, które pochodzą na wojnie od nieprzyjaciela.
2184— Zdaje mi się, iż na taką wyprawę trzeba było zabrać nasze muszkiety.
2185— Głupi jesteś, przyjacielu Portosie. Na co mieliśmy się obarczać nieużytecznym ciężarem?…
2186— Przydałby się wobec nieprzyjaciela kalibrowy muszkiet, ze dwanaście nabojów i woreczek z prochem.
2187— A czy nie słyszałeś, co opowiadał d'Artagnan?
2188— Cóż on mówił? — zapytał Portos.
2189— D'Artagnan mówił, że przy szturmie tej nocy poległo kilku Francuzów i tyluż mieszkańców La Rochelle.
2190 2191— Nie miano czasu ich obedrzeć, wszak prawda? Było tam coś pilniejszego do roboty.
2192 2193— Zatem zabierzemy ich muszkiety, rożki z prochem i naboje. Zamiast czterech muszkietów i dwunastu kul będziemy posiadali strzelb najmniej piętnaście i ze sto pewnych wystrzałów.
2194— O, Atosie! — rzekł Aramis. — Jesteś naprawdę wielki!
2195Portos schylił głowę z uznaniem. Tylko D'Artagnan nie wydawał się przekonany.
2196Zapewne Grimaud podzielał obawy młodzieńca, bo widząc, że idą prosto do bastionu, o czym dotąd powątpiewał, pociągnął swego pana za połę ubrania.
2197— Dokąd idziemy? — zapytał gestem.
2198 2199— Ależ my tam skórę zostawimy — odpowiedział Grimaud na migi.
2200Atos wzniósł rękę i oczy ku niebu.
2201Grimaud postawił kosz na ziemi, usiadł i kiwał głową.
2202Atos wyjął pistolet zza pasa, obejrzał, czy dobrze nabity, odwiódł kurek i przyłożył lufę do ucha Grimauda.
2203Grimaud zerwał się na równe nogi.
2204Atos pokazał mu, ażeby wziął kosz i szedł przodem.
2205Doszedłszy w ten sposób do bastionu, czterej przyjaciele stanęli i zwrócili się przodem do obozu.
2206Przeszło trzystu żołnierzy rozmaitej broni zgromadziło się przed obozem; na boku stali: pan de Busigny, dragon, szwajcar i czwarty, który nic nie mówił.
2207Atos zdjął kapelusz, włożył na koniec szpady, podniósł do góry i powiewał nim w powietrzu.
2208Zebrani przed obozem zrobili tak samo, dodając jeszcze głośne „hurra!”, które aż do nich doszło.
2209Po czym zniknęli wszyscy czterej we wnętrzu bastionu, gdzie ich już Grimaud wyprzedził.
Rozdział XX. Narada muszkieterów
2210Jak Atos przewidywał, bastion był zajęty jedynie przez poległych Francuzów i mieszkańców La Rochelle.
2211— Panowie — rzekł Atos, który objął dowództwo nad wyprawą — gdy Grimaud zajmie się przygotowaniem śniadania, zacznijmy od zebrania broni i nabojów. Możemy pomimo to rozmawiać, wykonując tę czynność. Ci panowie — dodał, wskazując na nieboszczyków — nie usłyszą nas.
2212— Można by ich powrzucać do fosy — rzekł Portos — po obejrzeniu wszakże, czy nie mają czegoś w kieszeniach.
2213— Tak — rzekł Atos — to należy do Grimauda.
2214— Dobrze — odezwał się d'Artagnan — niechże Grimaud ich zrewiduje i poprzerzuca za mur.
2215— Niech Bóg broni — rzekł Atos — oni nam się jeszcze przydadzą.
2216— Jak to?!… Te trupy nam się przydadzą?… — mówił Portos. — Oho! W głowie ci się pomieszało chyba, drogi przyjacielu.
2217— Nie sądź lekkomyślnie, mówi Ewangelia i pan kardynał — odparł Atos. — Ile tam mamy fuzji?
2218 2219 2220 2221— W sam raz tyle, co trzeba. Nabijmy broń.
2222Czterech muszkieterów zabrało się do dzieła. Kończyli nabijać ostatnią fuzję, gdy Grimaud dał znak, iż śniadanie gotowe.
2223Atos odpowiedział, także gestem, że zrozumiał, i wskazał Grimaudowi rodzaj strzelnicy, gdzie, jak tenże domyślił się, powinien był stanąć na czatach. Żeby jednak osłodzić pachołkowi przykrość, Atos pozwolił mu zabrać z sobą bochenek chleba, dwa kotlety i butelkę wina.
2224— A teraz proszę do stołu! — zawołał.
2225Czterech przyjaciół zasiadło na ziemi z podłożonymi pod siebie nogami jak Turcy na dywanie.
2226— A!… Nareszcie… — zaczął d'Artagnan. — Teraz jesteś spokojny, że nas nikt nie usłyszy, i mam nadzieję, iż wyjawisz nam swą tajemnicę.
2227Szaleństwo, Bohaterstwo— Pewny jestem, moi panowie, że wystarałem się dla was o przyjemność i sławę jednocześnie — mówił Atos. — Przespacerowaliście się cudownie; oczekuje nas doskonałe śniadanie i pięćset osób tam przed obozem, jak to możecie widzieć przez strzelnice, patrzy na nas i ma za szaleńców lub bohaterów; te dwa gatunki głupców są do siebie bardzo podobne.
2228— Ależ ten sekret?… — zapytał d'Artagnan.
2229— Widziałem milady wczoraj wieczorem — odparł Atos.
2230D'Artagnan niósł właśnie szklankę do ust; gdy usłyszał słowo „milady”, ręka zadrżała mu gwałtownie i postawił wino na ziemi.
2231 2232— Cicho bądź!… — przerwał Atos. — Zapominasz, że ci panowie nie są świadomi moich spraw małżeńskich. Widziałem milady…
2233 2234— O dwie mile stąd, w oberży „Pod Czerwonym Gołębnikiem”.
2235— Kiedy tak, to już po mnie — rzekł d'Artagnan.
2236— Niezupełnie — podjął Atos — albowiem o tej godzinie powinna ona już była opuścić brzegi Francji.
2237 2238— Ależ powiedzcie, proszę — zapytał Portos — co to za jedna ta milady?
2239— Prześliczna kobietka — odrzekł Atos, kosztując wina musującego ze szklanki. — O!… Łotr oberżysta! — wykrzyknął. — Wpakował nam wino andegaweńskie zamiast szampańskiego i myśli, że się nie poznamy!… Tak — mówił dalej — prześliczna kobietka, u której d'Artagnan miał łaski, lecz nie wiem, co tam przeskrobał, dość, że zapragnęła się zemścić. Przed miesiącem nasłała na niego zbójów z muszkietami, przed tygodniem chciała go otruć, a wczoraj zażądała jego głowy od kardynała.
2240— Jak to?! Żądała mojej głowy od kardynała? — krzyknął d'Artagnan blady z przerażenia.
2241— Tak — odezwał się Portos — to prawda jak Ewangelia; słyszałem na własne uszy.
2242 2243Samobójstwo, Głupota— Kiedy tak — rzekł d'Artagnan, opuszczając ręce — na nic się nie przyda walczyć dłużej. Lepiej sobie w łeb palnąć od razu.
2244— To jest ostatnie głupstwo, jakie się robi — mówił Atos — bo nie ma już na nie lekarstwa.
2245— Ależ nie zdołam wymknąć się tak potężnym wrogom. Najpierw nieznajomy z Meung, następnie de Wardes pokłuty przeze mnie szpadą, potem milady, której tajemnice odkryłem, na koniec kardynał, którego zemsta spełzła na niczym z mojego powodu.
2246— Więc jest ich czworo — rzekł Atos — i nas jest czterech, liczba zatem jednakowa… Na Boga!… Jeśli wierzyć pantomimom Grimauda, będziemy mieli do czynienia z daleko większą liczbą nieprzyjaciół. Co tam takiego, Grimaudzie? — zapytał Atos. — Ze względu na ważność okoliczności pozwalam ci mówić, mój przyjacielu. Tylko mów zwięźle, proszę cię. Coś ujrzał?
2247 2248 2249 2250 2251— Szesnastu pionierów, czterech żołnierzy.
2252 2253 2254— Dobrze. Mamy jeszcze czas dokończyć pieczyste i wypić za twoje zdrowie, d'Artagnanie.
2255— Za twoje zdrowie! — powtórzyli Portos i Aramis.
2256— Niechże będzie za moje zdrowie! Chociaż nie wierzę, aby wasze życzenia przydały się na wiele…
2257— Ba! — rzekł Atos. — BógBóg jest wielki, jak mówią wyznawcy Mahometa, a przyszłość jest w Jego rękach.
2258Następnie wypił wino, postawił szklankę, podniósł się niedbale, wziął pierwszą z brzegu fuzję i stanął przy strzelnicy.
2259Portos, Aramis i d'Artagnan uczynili tak samo. Grimaud otrzymał rozkaz stania poza panami i nabijania broni.
2260Niezadługo ujrzeli oddział nieprzyjacielski; wsuwał się on w podkop forteczny stanowiący komunikację pomiędzy bastionem a miastem.
2261— Do licha! — zawołał Atos. — Warto było ruszać się z miejsca dla dwudziestu hultajów uzbrojonych w motyki i łopaty?! Grimaud mógłby był kiwnąć na nich, aby poszli precz. Jestem przekonany, że byliby nas pozostawili w spokoju.
2262— Wątpię — rzekł d'Artagnan — bo jakoś odważnie się podsuwają. A jest tam pomiędzy nimi czterech żołnierzy i brygadier z muszkietami.
2263— Bo nas jeszcze nie spostrzegli — odrzekł Atos.
2264— Na honor! — odezwał się Aramis. — Wyznaję, iż czuję wstręt do celowania w tych nędznych mieszczan.
2265Ksiądz— Zły to ksiądz — przerwał Portos — który ma litość dla heretyków!
2266— Słusznie mówi Aramis — odezwał się Atos — zaraz ja ich uprzedzę.
2267— Co ty robisz, u diabła? — zawołał d'Artagnan. — Chcesz dostać kulą, mój drogi?
2268Atos nie zwrócił uwagi na ostrzeżenie i stanął w otworze muru z fuzją w jednej, a z kapeluszem w drugiej ręce.
2269— Panowie — przemówił do żołnierzy i robotników, którzy, zdumieni zjawiskiem niespodziewanym, stanęli o pięćdziesiąt kroków od bastionu, a on kłaniał im się grzecznie. — Panowie! Moi przyjaciele i ja zajęci jesteśmy właśnie spożywaniem śniadania tu, w tym bastionie. Otóż wiadomo wam, jak to nieprzyjemnie być odrywanym od śniadania, i dlatego prosimy panów, jeżeli już koniecznie musicie wziąć się do roboty, abyście zaczekali, aż dokończymy naszego posiłku, lub przyszli trochę później; a może, co byłoby najwłaściwsze, abyście powzięli zbawienną myśl rozstania się z buntownikami i przyszli wypić z nami za zdrowie króla Francji!
2270— Uważaj, Atosie! — zawołał d'Artagnan. — Czy nie widzisz, że biorą cię na cel?
2271— Widzę, widzę — rzekł Atos — lecz te mieszczuchy nie potrafią strzelać i nie odważą się zadrasnąć mnie nawet.
2272Rozległ się odgłos czterech strzałów; kule utkwiły w murze koło Atosa — żadna go nie trafiła. Odpowiedziano im w tej chwili, lecz z lepszym skutkiem: trzech żołnierzy spomiędzy napastników padło trupem i jeden robotnik otrzymał ranę.
2273— Grimaudzie, świeży muszkiet! — mówił Atos, stojąc ciągle na wyłomie.
2274Grimaud natychmiast posłuchał. Jednocześnie i trzech przyjaciół nabiło broń; dano ognia powtórnie — brygadier i dwóch pionierów padli nieżywi, reszta oddziału zaczęła się cofać.
2275— Dalej, panowie! Urządźmy małą wycieczkę — rzekł Atos.
2276Czterej przyjaciele wybiegli z fortu, dotarli aż do pola bitwy, zabrali cztery muszkiety żołnierzom i małą dzidę brygadiera; a przekonani, że uciekinierzy nie oprą się aż w mieście, wrócili do bastionu obciążeni trofeami zwycięstwa.
2277— Nabijaj broń, Grimaudzie — rzekł Atos. — A my, panowie, wróćmy do śniadania i do naszej poprzedniej rozmowy. Na czymże stanęliśmy?
2278— Przypominam sobie — odezwał się d'Artagnan — jak mówiłeś, że po żądaniu mojej głowy od kardynała milady opuściła brzegi Francji. Dokądże się udała?
2279— Do Anglii — odpowiedział Atos.
2280 2281— Aby sama zamordowała lub kazała zamordować Buckinghama.
2282D'Artagnan wydał okrzyk zdziwienia i oburzenia zarazem.
2283— Ależ to haniebne! — zawołał.
2284— O! — rzekł Atos. — Wierzaj mi, to mnie obchodzi bardzo mało… A teraz, kiedyś skończył nabijanie, Grimaudzie — ciągnął Atos — weź dzidę brygadiera, uwiąż na niej serwetę i zatknij na szczycie bastionu. Niech buntownicy z La Rochelle widzą, iż mają do czynienia z walecznymi i wiernymi żołnierzami króla.
2285Grimaud usłuchał bez odpowiedzi.
2286W chwilę potem biały sztandar powiewał nad głowami czterech przyjaciół. Burza oklasków powitała ukazanie się chorągwi; połowa obozu wyległa na wały.
2287— Jak to?! — podjął d'Artagnan. — Tak mało cię obchodzi, czy ona zabije lub każe zabić Buckinghama? Przecież książę jest naszym przyjacielem.
2288— Książę jest Anglikiem, książę walczy przeciw nam; niech robi z księciem, co jej się podoba, tyle mnie to obchodzi, co próżna butelka.
2289Atos cisnął daleko od siebie butelkę, z której właśnie wysączył wino do ostatniej kropli.
2290— Za pozwoleniem — rzekł d'Artagnan — ja tak nie myślę o Buckinghamie. Dał nam przecież owe piękne konie.
2291— A nadto prześliczne siodła — dodał Portos, który miał właśnie na sobie płaszcz przybrany galonami ze swojego.
2292— Wreszcie — odezwał się Aramis — BógBóg chce nawrócenia, a nie śmierci grzesznika.
2293— Amen — podchwycił Atos — wrócimy do tego później, jeśli taka wasza wola. Lecz na razie chodziło mi przeważnie o odebranie tej kobiecie pewnego upoważnienia na okaziciela, jakie wydarła kardynałowi i za pomocą którego miała bezkarnie pozbyć się ciebie, a może i nas wszystkich.
2294— Ależ to diabeł, nie kobieta — odezwał się Portos, podsuwając swój talerz do Aramisa, który właśnie rozkrawał jedzenie.
2295— A ten blankiet — rzekł d'Artagnan — pozostał w jej rękach?
2296— Nie, przeszedł już do moich; choć nie powiem, że z łatwością, bobym skłamał.
2297— Kochany Atosie! — zawołał d'Artagnan. — Ileż razy już zawdzięczam ci życie.
2298— Więc to dlatego, żeby wrócić do niej, wyjechałeś sam naprzód? — zapytał Aramis.
2299 2300— Czy masz ten list kardynała? — zapytał d'Artagnan.
2301— Oto jest — odparł Atos, wyjmując szacowny papier z kieszeni kaftana.
2302D'Artagnan rozwinął go drżącymi rękami i czytał:
2303Z mojego rozkazu i dla dobra państwa okaziciel niniejszego zrobił to, co zrobił.
— W rzeczy samej — odezwał się Aramis — jest to rozgrzeszenie według wszelkich reguł.
2304— Trzeba podrzeć ten papier — rzekł d'Artagnan, któremu się zdawało, że czyta wyrok śmierci na siebie.
2305— O! Przeciwnie — przerwał Atos — trzeba go zachować starannie, nie oddałbym tego świstka, gdyby go nawet w zamian nakryto złotem.
2306— Cóż ona teraz przedsięweźmie? — zapytał młodzieniec.
2307— Zdaje mi się — rzekł Atos niedbale — napisze prawdopodobnie do kardynała, że jakiś potępieniec muszkieter, nazwiskiem Atos, wydarł jej przemocą list bezpieczeństwa i poradzi mu, ażeby pozbył się jednocześnie z nim dwóch jego przyjaciół, Portosa i Aramisa. Kardynał przypomni sobie, że tych ludzi ciągle spotyka na swej drodze… i pewnego pięknego poranka każe aresztować d'Artagnana, ażeby zaś nie nudził się bardzo w samotności, pośle nas dla jego towarzystwa do Bastylii.
2308— E! Do licha! — wtrącił Portos. — Twoje żarty wcale nie są zabawne, mój drogi.
2309— Ja nie żartuję — odparł Atos.
2310Kobieta demoniczna, Grzech, Religia— Wiesz co — dodał Portos — że ukręcić łeb tej przeklętej milady byłoby mniejszym grzechem niż zabijać tych biedaków hugenotów, których cała wina polega na tym, że śpiewają po francusku psalmy, które my śpiewamy po łacinie.
2311— Cóż na to ksiądz dobrodziej? — zapytał Atos spokojnie.
2312— Mówię, że podzielam zdanie Portosa — odpowiedział Aramis.
2313— O! I ja także! — dodał d'Artagnan.
2314— Co za szczęście, że jest ona daleko — wtrącił Portos — bo tutaj bardzo by nam przeszkadzała.
2315— Przeszkadza mi ona i w Anglii tak samo, jak i we Francji — rzekł Atos.
2316— Ona mi wszędzie zawadza — dodał d'Artagnan.
2317Nienawiść— Ależ miałeś ją w rękach, Atosie — wtrącił Portos. — Dlaczegoś jej nie utopił, nie zadusił albo nie powiesił? Przecież tylko umarli nie powracają.
2318— Tak sądzisz, Portosie? — odrzekł muszkieter z ponurym uśmiechem zrozumianym tylko przez d'Artagnana.
2319— Przychodzi mi do głowy… — zaczął d'Artagnan.
2320— Co takiego? — odezwali się muszkieterzy.
2321— Do broni! — zawołał Grimaud.
2322Młodzieńcy zerwali się z miejsc i schwycili fuzje.
2323Tym razem zbliżał się mały oddziałek złożony z dwudziestu do dwudziestu pięciu ludzi; nie byli to już robotnicy, lecz żołnierze z załogi.
2324— A gdybyśmy już powrócili do obozu? — odezwał się Portos. — Zdaje mi się, że gra teraz nierówna.
2325— Niepodobna, a to dla trzech powodów — odparł Atos. — Po pierwsze nie skończyliśmy śniadania, po drugie mamy sobie jeszcze wiele do powiedzenia, i to rzeczy wielkiej wagi, po trzecie brakuje jeszcze dziesięciu minut do oznaczonej godziny.
2326Żołnierz, Wojna, Przywódca— Trzeba jednak ułożyć plan bitwy — rzekł Aramis.
2327— To bardzo proste — odparł Atos. — Skoro nieprzyjaciel zbliży się na odległość strzału, damy ognia. Jeżeli zaś pomimo to będzie się dalej posuwać, damy znów ognia i będziemy tak strzelać, dopóki nabojów starczy. Jeżeli zaś reszta, jaka pozostanie z oddziału, zechce przypuścić szturm, pozwolimy oblegającym dotrzeć aż do fosy, a wtedy zepchniemy im na głowy ten kawał muru, który utrzymuje się jedynie jakimś cudem w równowadze.
2328— Brawo!… — zawołał Portos. — Ty, Atosie, stanowczo urodziłeś się na dowódcę, a kardynał, który ma się za wielkiego wojownika, niczym jest przy tobie.
2329— Panowie — rzekł Atos — nie wolno pudłować, proszę was, bierzcie na cel każdy swojego człowieka.
2330— Mam już mojego — rzekł d'Artagnan.
2331— I ja mojego — odezwał się Portos.
2332 2333— Zatem ognia!… — zakomenderował Atos.
2334Cztery strzały padły jak jeden; czterech ludzi powaliło się na ziemię.
2335Zabębniono i mały oddział zbliżał się podwójnym krokiem.
2336Teraz strzały następowały już nie miarowe, lecz zawsze jednakowo celne.
2337Pomimo to mieszkańcy La Rochelle, jak gdyby wiedzieli o małej liczbie oblężonych, szli naprzód coraz prędzej.
2338Na trzy strzały dwóch ludzi padało, pozostali jednakże nie zwalniali kroku.
2339Nieprzyjaciół, gdy się dostali do stóp bastionu, było jeszcze dwunastu do piętnastu. Dosięgły ich ostatnie strzały, lecz nie powstrzymały wcale. Skoczyli do fosy i chcieli wdzierać się na mury.
2340— Dalej, przyjaciele! — rzekł Atos. — Skończmy od razu. Do muru! Do muru!
2341Wszyscy czterej z pomocą Grimauda zaczęli pchać kolbami muszkietów kawał muru, który począł chwiać się od wiatru i oderwawszy się od podstawy, spadł z okrutnym łoskotem do fosy. Następnie dał się słyszeć jeden wielki okrzyk, chmura kurzu wzniosła się pod niebiosa i po wszystkim…
2342— Czyżbyśmy ich zmiażdżyli co do nogi?… — odezwał się Atos.
2343— Na honor!… Coś na to wygląda — rzekł d'Artagnan.
2344— Nie — dodał Portos — widzę oto, jak dwóch czy trzech zmyka, utykając na nogi.
2345W rzeczy samej, kilku biedaków pokrytych krwią i kurzem uciekało drogą ku miastu; tylko tylu pozostało ich z całego oddziału.
2346 2347— Panowie — rzekł — upłynęła już godzina odkąd się tu znajdujemy i zakład już wygrany, lecz trzeba pokazać, co umiemy, a w dodatku d'Artagnan nie opowiedział nam swojego pomysłu.
2348— Mojego pomysłu? — zapytał d'Artagnan.
2349— Tak… wszak mówiłeś, że ci dobra myśl przyszła do głowy?
2350— A! Przypominam sobie: otóż wyruszam do Anglii po raz drugi i idę prosto do Buckinghama.
2351— Nie zrobisz tego, d'Artagnanie — rzekł Atos surowo.
2352— Dlaczego?… Czy już raz tego nie zrobiłem?
2353— Tak, lecz wtedy nie byliśmy na stopie wojennej, wtedy pan Buckingham był naszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem. To, co chcesz zrobić, wyglądałoby na zdradę.
2354D'Artagnan uznał słuszność dowodzenia i nic nie odpowiedział.
2355— Czekajcie — rzekł Portos — zdaje się, że i mnie coś do głowy przychodzi.
2356— Słuchajmy pomysłu pana Portosa!… — odezwał się Aramis.
2357Morderstwo, Kobieta— Poproszę pana de Tréville o urlop pod jakimkolwiek pozorem, który wy już wymyślicie; ja nie jestem bardzo sprytny do wynajdywania pozorów, przyznaję… Milady nie zna mnie wcale, zbliżam się do niej, ona mi zaufa, a jak dostanę w ręce piękną panią, to ją uduszę.
2358— Nieźle!… — odrzekł Atos. — Podoba mi się pomysł Portosa, może bym się nawet zgodził na niego…
2359— Wstydźcie się!… — przerwał Aramis. — Zabijać kobietę! Nie; posłuchajcie, ja mam prawdziwie dobry pomysł.
2360— Powiedz, Aramisie — rzekł Atos, który bardzo poważał młodego muszkietera.
2361 2362— O! Na honor! To racja — powiedzieli razem Portos i d'Artagnan — nareszcie znaleźliśmy sposób.
2363— Uprzedzić królową!… — rzekł Atos. — W jaki sposób? Czy mamy stosunki na dworze? Alboż możemy posłać kogoś do Paryża? Zaraz by dowiedziano się o tym w obozie. Stąd do Paryża jest sto czterdzieści mil; nasz list byłby zaledwie w Angers, a my siedzielibyśmy już w więzieniu.
2364— Jeżeli chodzi o doręczenie listu Jej Królewskiej Mości — odezwał się Aramis, rumieniąc się jak panienka — ja się tego podejmę; znam w Tours pewną osobę, bardzo zręczną…
2365Aramis umilkł, spostrzegłszy uśmiech Atosa.
2366— Więc uważasz ten środek za niemożliwy, Atosie? — zapytał d'Artagnan.
2367— Niezupełnie — odparł Atos. — Chciałem jedynie zwrócić uwagę Aramisa, iż nie może opuszczać obozu i że nikomu zaufać niepodobna; że w dwie godziny po wyprawieniu posłańca policja cała, wszystkie czarne duchy kardynała, będą umieli twój list na pamięć i wpakują do więzienia ciebie i twoją zręczną osóbkę.
2368— Nie biorąc w rachubę tego — rzekł Portos — że królowa ocali pana Buckinghama, ale nas nie zasłoni przed zemstą kardynała.
2369— Panowie — dodał d'Artagnan — Portos powiedział najświętszą prawdę.
2370— A! A! Co tam się dzieje w mieście? — przerwał Atos.
2371 2372Czterech przyjaciół umilkło i słuchało. Rzeczywiście odgłos bębnów dochodził wyraźnie.
2373— Zobaczycie, że oni nam tu cały pułk sprowadzą — rzekł Atos.
2374— Nie myślisz przecie trzymać się tutaj wobec całego pułku? — zapytał Portos.
2375— Dlaczego nie?… — przerwał muszkieter. — Mam wielką ochotę; stawiłbym czoło całej armii, gdybyśmy byli zabrali z sobą choć tuzin butelek więcej…
2376— Daję słowo, że słychać bębny coraz bliżej — rzekł d'Artagnan.
2377— Pozwól im podejść blisko — mówił Atos — kwadrans drogi oddziela nas od miasta. Więcej to czasu, niż potrzebujemy, ażeby się zastanowić. Jeżeli wyniesiemy się stąd, nie znajdziemy już nigdzie miejsca równie odpowiedniego. A oto właśnie, moi panowie, mnie teraz przychodzi do głowy myśl doskonała.
2378 2379— Pozwólcie mi wydać Grimaudowi kilka nieodzownych poleceń.
2380 2381— Grimaudzie — rzekł Atos, wskazując na nieboszczyków koło bastionu — weź tych panów podnieś i ustaw rzędem pod ścianą, włóż im kapelusze na głowy, a fuzje wpakuj im w łapy.
2382— O! Wielki człowieku!… — wykrzyknął d'Artagnan. — Zaczynam cię pojmować.
2383— Zrozumiałeś go?… — rzekł Portos.
2384— A czy ty rozumiesz, Grimaudzie? — zapytał Aramis.
2385Grimaud dał znak, że wie, o co chodzi.
2386— Tego tylko potrzeba — rzekł Atos — a teraz powróćmy do mego projektu.
2387— A jednak i ja bym chciał zrozumieć — przerwał Portos.
2388 2389— Tak, tak, zaczynaj; jaki jest twój pomysł? — zawołali razem Aramis i d'Artagnan.
2390— Milady, ta kobieta, ten potwór, ten szatan, ma szwagra, jakeś mi to mówił, d'Artagnanie.
2391— Znam go doskonale i zdaje mi się, że nie żywi on wielkiej sympatii dla bratowej.
2392— Nic w tym złego — rzekł Atos — gdyby ją nawet nienawidził, lepiej by jeszcze było.
2393— W takim razie mamy to, czego potrzeba.
2394— A jednak — przerwał Portos — chciałbym koniecznie wiedzieć, co i dlaczego robi Grimaud.
2395— Cicho, Portosie!… — rzekł Aramis.
2396— Jak się ten szwagier nazywa?
2397 2398 2399— Wrócił do Londynu na pierwszą wieść o wojnie.
2400— Takiego człowieka właśnie potrzebujemy — mówił Atos — jego wypada uprzedzić o wszystkim. Doniesiemy mu, że jego zacna bratowa zamierza spełnić morderstwo i prosić będziemy, żeby ją miał na oku. Spodziewam się, iż jest w Londynie jakiś zakład, w rodzaju magdalenek[106] lub sióstr pokutujących; zamknie tam panią bratową i będziemy spokojni.
2401— Tak — rzekł d'Artagnan — dopóki się stamtąd nie wymknie.
2402— O! Na honor — mówił Atos — za wiele wymagasz, kochany d'Artagnanie. Dałem, co mogłem, i uprzedzam, że nic lepszego już wymyślić nie potrafię.
2403— Ja uważam, że nie można wymyślić nic lepszego — rzekł Aramis — uprzedzamy jednocześnie królową i lorda de Winter.
2404— Dobrze, ale kto zawiezie listy do Tours i do Londynu?
2405 2406— A ja za Plancheta — dodał d'Artagnan.
2407— W rzeczy samej — odezwał się Portos — jeżeli nam nie wolno opuszczać obozu, nasi służący mogą to uczynić w każdej chwili.
2408— Damy im pieniędzy — ciągnął Atos. — Macie przecież pieniądze?
2409Przyjaciele spojrzeli po sobie; chmura smutku osiadła na czołach na chwilę rozjaśnionych.
2410— Baczność! — krzyknął d'Artagnan. — Widzę punkciki czarne i czerwone poruszające się w oddali. Coś ty mówił o jednym pułku, Atosie? To prawdziwa armia.
2411— Na honor! Tak jest — potwierdził Atos. — Widzisz ich, hipokrytów obrzydłych! Podchodzą nas cichutko! Hola! Grimaud, skończyłeś robotę?
2412Grimaud dał znak, że ukończył, i wskazał kilkunastu truposzów poustawianych w malowniczych pozach; jedni stali pod bronią jak na warcie, inni celując z muszkietów, inni znów ze szpadą w ręce.
2413— Brawo! — rzekł Atos. — Czyni to honor bujnej fantazji.
2414— Wszystko mi jedno — zaczął znów Portos — chciałbym jednakże zrozumieć…
2415— Zmykajmy najpierw — rzekł d'Artagnan — potem zrozumiesz…
2416— Chwilkę, panowie, chwileczkę, niech Grimaud sprzątnie nakrycie.
2417— Oho! — zawołał Aramis. — Otóż punkciki czarne i czerwone powiększają się nader widocznie; podzielam zdanie d'Artagnana. Sądzę, że nie trzeba tracić czasu.
2418— Na uczciwość — rzekł Atos — nie mam już nic przeciw rejteradzie[107]. Założyliśmy się o godzinę, siedzieliśmy półtorej. Nie opieram się zatem; wychodźmy, panowie, wychodźmy.
2419Grimaud już ich wyprzedził z nakryciem w koszu.
2420Czterech zuchów podążyło za nim i uszli już kawałek drogi.
2421— A! Do diabła — krzyknął Atos — cośmy uczynili najlepszego?
2422— Zapomniałeś czegoś? — zapytał Aramis.
2423— A sztandar, na Boga?! Nie trzeba zostawiać swojej chorągwi, choćby ta chorągiew była jedynie serwetą.
2424Atos puścił się pędem z powrotem, dopadł bastionu, wdrapał się na platformę i zerwał sztandar, ale mieszkańcy La Rochelle zbliżyli się już na odległość strzału i dali straszny ogień do człowieka, który, jakby dla przyjemności, wystawiał się na strzały. Można by rzec, iż czary jakieś osłaniały Atosa, kule świstały dokoła niego, a żadna ani drasnęła. Atos potrząsł sztandarem, zwracając się tyłem do załogi miasta, a salutując wojsku w obozie.
2425Z dwóch stron powstał wielki krzyk; z jednej był to okrzyk wściekłości, z drugiej uwielbienia.
2426Druga kanonada nastąpiła po pierwszej; trzy kule trafiły serwetę i dziurawiąc, uczyniły z niej prawdziwy sztandar! Cały obóz wrzeszczał:
2427— Schodź na dół! Schodź prędzej!
2428Atos zszedł nareszcie. Przyjaciele oczekiwali go z niepokojem, powitali z radością.
2429— Chodźmy, Atosie, chodźmy — rzekł d'Artagnan — wyciągajmy nogi. Teraz, kiedyśmy wszystko znaleźli, prócz pieniędzy, byłoby głupio dać się zabić.
2430Lecz Atos kroczył wciąż poważnie, pomimo nalegań przyjaciół, którzy przekonawszy się wreszcie, że nic nie wskórają, dostosowali się do niego zupełnie.
2431— Co to jest? — zapytał Portos. — Do czego oni strzelają? Nie słyszę ani gwizdania kul, ani też nie widzę nikogo.
2432— Walą w naszych truposzów — odparł Atos.
2433 2434— Rzeczywiście. Pomyślą, że to zasadzka, i zaczną się naradzać. Wyślą parlamentarza[108] i kiedy przekonają się, że to jedynie żart, będziemy już daleko. Dlatego nie potrzebujemy męczyć się szybkim chodzeniem.
2435— A! Teraz zrozumiałem! — rzekł Portos zachwycony.
2436— No, przecie! — mruknął Atos, wzruszając ramionami.
2437Francuzi widząc naszych przyjaciół powracających wolnym krokiem, nie ustawali w okrzykach uwielbienia.
2438Na koniec dała się słyszeć nowa kanonada — tym razem kule płaszczyły się o kamienie na drodze dokoła czterech przyjaciół i gwizdały grobowo około uszu. Mieszkańcy La Rochelle nareszcie zdobyli bastion.
2439— To bardzo niezręczni ludzie — odezwał się Atos — iluśmy ich tam trupem położyli? Dwunastu?
2440 2441 2442 2443— A my ani draśnięcia?… O! Co to jest?! Co ci się stało w rękę, d'Artagnanie? Krew, jeśli się nie mylę.
2444— Bagatela — rzekł d'Artagnan.
2445 2446 2447 2448Mówiliśmy już, że Atos kochał d'Artagnana jak własne dziecko. Człowiek ten, niezłomny i zamknięty w sobie, okazywał niekiedy młodzieńcowi troskliwość iście ojcowską.
2449Klejnot, Strój— Nic wielkiego — odparł d'Artagnan — ściana przygniotła mi palec, ten oto z pierścieniem, i kamień zranił mnie do krwi…
2450— Ot widzisz, jaka to korzyść z posiadania diamentów i strojenia się jak fanfaron[109] — rzekł Atos z pogardą.
2451— Jak to? — zawołał Portos. — Diament jest i my się uskarżamy na brak pieniędzy?
2452 2453— Nareszcie i Portos podał dobrą myśl.
2454— Bez wątpienia — odparł Portos dumny z pochwały Atosa — ponieważ jest diament, sprzedajmy go…
2455— Ależ ten pierścień pochodzi od królowej — przerwał d'Artagnan.
2456— Tym bardziej — podchwycił Atos. — Królowa ocala pana Buckinghama, swego kochanka, to bardzo słuszne; królowa ocala nas, swoich wiernych przyjaciół, nie ma nic moralniejszego. Sprzedajmy zatem diament. Cóż pan opat o tym myśli? Nie pytam o zdanie Portosa, on już je wygłosił.
2457— Myślę — rzekł Aramis, czerwieniąc się — że jego pierścień nie pochodzi od kochanki, nie jest zatem zakładem miłości. D'Artagnan może go sprzedać.
2458— Mój drogi, mówisz jak uosobiona teologia. Więc twoim zdaniem?…
2459— Sprzedać pierścionek — odrzekł Aramis.
2460— Kiedy tak — rzekł d'Artagnan wesoło — sprzedajmy diament i więcej o nim nie mówmy.
2461Strzelanie z bastionu nie ustawało, lecz mało to obchodziło czterech przyjaciół, albowiem kule już ich nie dosięgały, a mieszkańcy La Rochelle strzelali tylko dla zaspokojenia sumienia.
2462— Na honor, w sam czas Portos wystąpił ze swoim projektem, bo oto jesteśmy w obozie. Zatem, panowie, ani słowa więcej o tym interesie. Patrzą na nas, idą na spotkanie. Zapewne porwą nas na ręce i poniosą triumfalnie.
2463W rzeczy samej, jak to już mówiliśmy, cały obóz był w ruchu. Z górą dwa tysiące osób przypatrywało się szczęśliwej junakierii czterech przyjaciół, a nikt się nie domyślał jej prawdziwego powodu.
2464Rozlegały się okrzyki dokoła: „Niech żyje gwardia! Niech żyją muszkieterowie!”.
2465Pan de Busigny podszedł pierwszy do Atosa, uścisnął mu ręce i przyznał, że zakład przegrany. Dragon i szwajcar podążyli za panem de Busigny, a za nimi wszyscy ich towarzysze.
2466Nastąpiły powinszowania, uściski rąk, pocałunki do nieskończoności i wybuchy śmiechu niepohamowanego z powodu niezaradności mieszkańców La Rochelle. Na koniec powstał tak okropny zgiełk, że pan kardynał myślał, iż to bunt chyba; wysłał La Houdinière, kapitana swojej straży, aby dowiedział się, co to znaczy.
2467Całą rzecz opowiedziano wysłańcowi z ubarwieniem, jak zwykle, pod wrażeniem uniesienia.
2468— No, cóż tam takiego? — zapytał kardynał, ujrzawszy La Houdinière.
2469— A to, Eminencjo — rzekł tenże — że trzech muszkieterów i jeden gwardzista założyli się z panem de Busigny, iż zjedzą śniadanie w bastionie świętego Gerwazego; poszli tam i jedząc, odpierali nieprzyjaciela przez dwie godziny i natłukli ogromną masę mieszkańców La Rochelle.
2470— Czy dowiedziałeś się, jak się nazywają ci trzej muszkieterowie?
2471 2472 2473— Panowie Atos, Portos i Aramis.
2474— Zawsze ci trzej waleczni!… — mruknął kardynał. — A gwardzista?…
2475 2476— Zawsze mój młody zapaleniec!… Stanowczo ci ludzie muszą do mnie należeć.
2477Wieczorem kardynał rozmawiał z panem de Tréville o porannej wyprawie; cały obóz mówił jedynie o tym.
2478Pan de Tréville, który słyszał o wszystkim od bohaterów wycieczki, opowiedział ją kardynałowi również ze wszystkimi szczegółami, nie pominąwszy epizodu z serwetą.
2479— Dobrze, panie de Tréville — rzekł kardynał — zachowaj tę serwetę. Każę na niej wyhaftować trzy lilie złote i dam ją jako sztandar dla twego pułku.
2480— Eminencjo — odrzekł pan de Tréville — będzie to z ujmą dla gwardii; pan d'Artagnan nie należy do mnie, lecz do pana des Essarts.
2481— No to go sobie zabierz — odrzekł kardynał — niesłuszne jest, aby tych czterech kochających się, dzielnych wojowników nie było razem w jednym pułku.
2482Tego samego dnia pan de Tréville oznajmił dobrą wieść trzem muszkieterom i d'Artagnanowi i zaprosił ich na śniadanie na następny dzień.
2483D'Artagnan nie posiadał się z radości.
2484Wiadomo, iż marzeniem jego życia było zostać muszkieterem.
2485Trzej przyjaciele także byli niesłychanie uradowani.
2486— Na honor — rzekł d'Artagnan do Atosa — twój pomysł był wzniosły i, jak przepowiedziałeś, okryliśmy się chwałą, a w dodatku mogliśmy tam porozmawiać o rzeczach wielkiego znaczenia.
2487— Możemy obecnie i tu się naradzać, a nikt nas nie będzie podejrzewać, albowiem, z pomocą Boga, możemy uchodzić teraz za kardynalistów.
2488D'Artagnan poszedł złożyć uszanowanie panu des Essarts i oznajmił mu o swoim wyniesieniu.
2489Pan des Essarts bardzo lubił d'Artagnana i ofiarował mu pomoc pieniężną, ponieważ zmiana kompanii pociągnęła za sobą wydatki na umundurowanie.
2490D'Artagnan odmówił, lecz korzystając ze sposobności, zostawił mu diament, prosząc, aby go ocenił, gdyż potrzebując pieniędzy, pragnie go sprzedać.
2491Nazajutrz o ósmej z rana lokaj pana des Essarts wszedł do d'Artagnana i oddał mu woreczek złota, zawierający siedem tysięcy liwrów.
2492Była to wartość diamentu królowej.
Rozdział XXI. Interesy familijne
2493Tak Atos nazwał obecne zajęcie. Sprawa rodzinna nie podlegała kontroli kardynała ani też nie obchodziła kogokolwiek; można było zajmować się nią otwarcie.
2494Atos zatem wymyślił określenie: interesy familijne.
2495Aramis poddał[110] myśl użycia pachołków.
2496Portos wynalazł sposób wykonania, którym był: diament królowej.
2497Jedynie d'Artagnan nic nie odkrył; on, zwykle najpomysłowszy z nich czterech. Wypada przyznać, że jego paraliżowało samo to słowo… milady.
2498A!… Prawda… Zapomnieliśmy: odkrył on kupca na diament!
2499Śniadanie u pana de Tréville odbyło się wesoło i przyjemnie. D'Artagnan miał już na sobie mundur. Ponieważ był jednakowego wzrostu z Aramisem, ten zaś, jak wiadomo, hojnie zapłacony przez księgarza, nabywcę poematu, kazał sobie zrobić parę kompletnych ubrań, odstąpił przeto przyjacielowi całe umundurowanie.
2500D'Artagnan byłby już u szczytu marzeń, gdyby nie myśli o milady, które, na podobieństwo groźnej chmury, zasłaniały mu horyzont.
2501Po śniadaniu postanowiono zejść się wieczorem w mieszkaniu Atosa i tam ostatecznie naradzić się, co dalej czynić. Nasz Gaskończyk spędził cały dzień na pokazywaniu się w ubraniu muszkieterskim po wszystkich ulicach obozu.
2502Wieczorem, o umówionej godzinie, czterech przyjaciół znalazło się razem; należało postanowić trzy rzeczy: co napisać do brata milady, co napisać do zręcznej osóbki w Tours i którzy ze służących poniosą te listy.
2503 2504Sługa, PanAtos wychwalał dyskrecję Grimauda, mówiącego tylko wtedy, gdy mu jego pan odsznurował gębę; Portos rozpowiadał o sile Mousquetona, który był tak ogromny, że mógł dać radę czterem ludziom zwyczajnego wzrostu; Aramis, ufając zręczności Bazina, wysławiał zdolności swego kandydata; na koniec d'Artagnan pokładał nieograniczoną ufność w odwadze i śmiałości Plancheta i przypominał, jak się popisał w trudnej wyprawie londyńskiej.
2505Te cztery doskonałości długo walczyły o pierwszeństwo, a ich panowie rozprawiali i starali się dowieść, że każdy ma rację, czego nie będziemy powtarzać z obawy przed nudzeniem czytelnika.
2506— Niestety — rzekł Atos — ten, którego wyślemy, powinien posiadać cnoty wszystkich czterech.
2507— A gdzież znaleźć podobnego lokaja?
2508— Nie ma takiego na świecie — dodał Atos — wiem o tym doskonale; weźcie zatem Grimauda.
2509 2510— Weźcie Plancheta. On jest odważny i zręczny, to dwie najważniejsze zalety.
2511Sługa, Pieniądz, Cnota— Panowie — odezwał się Aramis — nie chodzi tu o to, który z naszych służących jest najdyskretniejszy, najsilniejszy, najzręczniejszy lub najodważniejszy; przede wszystkim trzeba wiedzieć, który z nich najbardziej lubi pieniądze.
2512— Święta prawda, Aramisie — odparł Atos. — Trzeba liczyć na wady ludzkie, a nie na cnoty. Szanowny książę! Jesteś wielkim moralistą.
2513— Zapewne — rzekł Aramis — bo nie tylko potrzebujemy być dobrze obsłużeni, aby nam się udało, ale jeszcze musimy się zabezpieczyć od przegranej, bo idzie tu o głowy, i to nie o lokajskie…
2514 2515— Prawda, lokaje wyjdą cali — ciągnął Aramis — ale ich panowie!… Czy nasi służący są nam tak oddani, aby poświęcali swoje życie dla nas? Nie, z pewnością nie…
2516— Na honor — odezwał się d'Artagnan — ręczyłbym prawie za Plancheta.
2517— Kiedy tak, kochany przyjacielu, dodaj zatem do jego wierności dobrą sumkę pieniędzy, która zapewniłaby mu dostatek, a wtedy będziesz mógł ręczyć za niego z pewnością.
2518Człowiek, Przysięga, Pieniądz— O!… Boże wielki!… I tak zostaniecie oszukani — rzekł Atos, wielki pesymista, gdy szło o ludzi. — Przyrzekną wam wszystko, aby dostać pieniądze, a w drodze strach im rozum odbierze. Gdy ich złapią, zastraszą, wygadają najtajniejsze polecenia. Cóż, u diabła?… Przecież nie jesteśmy dziećmi!… Aby dotrzeć do Anglii — Atos zniżył głos — trzeba przebyć całą Francję, zasianą szpiegami i kreaturami kardynała; trzeba paszportu, aby móc wsiąść na okręt; trzeba umieć po angielsku, aby dać sobie radę w Londynie. Przyznam się, że to mi się bardzo trudne wydaje…
2519— Ależ gdzie tam — rzekł d'Artagnan, który pragnął, ażeby rzecz doszła do skutku — według mnie, przeciwnie, nie ma nic łatwiejszego. Ma się rozumieć, że gdy wypiszemy do lorda de Winter niestworzone rzeczy, okropności o kardynale…
2520 2521— …o intrygach i tajemnicach stanu — ciągnął d'Artagnan, stosując się do przestrogi — wtedy bez wątpienia czeka nas łamanie kołem; lecz, na Boga, nie zapominaj, że sam mówiłeś, iż napiszemy w sprawie czysto familijnej, po to tylko, aby milady, od chwili przybycia do Londynu, uczynił dla nas nieszkodliwą. Ja sam napiszę do niego mniej więcej w tym sensie:…
2522— Słuchamy — rzekł Aramis, przybierając naprzód minę krytyka.
2523— „Szanowny panie i drogi przyjacielu…”
2524— A! Tak: „kochany przyjacielu” do Anglika — przerwał Atos — dobry początek! Brawo, d'Artagnanie! Za to jedno słowo będziesz poćwiartowany, zamiast być łamany kołem.
2525— No to napiszę tylko: „panie”.
2526— Możesz nawet napisać: „milordzie” — dodał Atos, dbały o przyzwoitość.
2527— „Milordzie, czy pamiętasz małą łączkę, gdzie kozy się pasły, w Luksemburgu?”
2528— Dobryś! Teraz Luksemburg! Pomyślą, że to aluzja do królowej matki! Dowcipniś, ani słowa — rzekł Atos.
2529— Napiszę więc po prostu: „Milordzie, czy przypominasz sobie łąkę, gdzie ci życie darowano?”.
2530— Kochany d'Artagnanie — odezwał się Atos — nie będziesz nigdy dobrym redaktorem: „Gdzie ci życie podarowano!”… Fe, to niegodne. Nie przypomina się takiej przysługi uczciwemu człowiekowi. DobroDobrodziejstwo wymówione staje się obrazą.
2531— O! Mój kochany — przerwał d'Artagnan — nieznośny jesteś i, jeżeli mam pisać pod twoją cenzurą, to, na honor, ani myślę…
2532— I dobrze zrobisz. Wywijaj muszkietem i szpadą, mój drogi, doskonale się z tych dwóch rzeczy wywiązujesz, lecz pióro oddaj księdzu dobrodziejowi, jemu się ono z prawa należy.
2533— O tak, rzeczywiście — rzekł Portos — oddaj pióro Aramisowi, on przecie pisuje wypracowania po łacinie!
2534— Niechże tak będzie — rzekł d'Artagnan — zredaguj ten list, Aramisie. Lecz uprzedzam cię, trzymaj się dobrze, bo i ja potrafię krytykować.
2535— Owszem, krytykuj — Poetaodezwał się Aramis z naiwną ufnością w siebie, jaką w ogóle poeci się odznaczają — proszę tylko obeznać mnie ze szczegółami; wprawdzie słyszałem już, że ta pani jest wielkie ladaco[111] i przekonałem się nawet o tym, słuchając jej rozmowy z kardynałem.
2536— Mówże ciszej, do wszystkich diabłów! — krzyknął Atos.
2537— Lecz — ciągnął Aramis — zapomniałem niektórych szczegółów…
2538 2539D'Artagnan i Atos spojrzeli po sobie w milczeniu. Na koniec Atos zbladł okrutnie i uczynił po namyśle gest, który zrozumiał d'Artagnan i zaczął znów mówić:
2540Piętno— Otóż tak trzeba napisać: „Milordzie, twoja bratowa jest zbrodniarką, chciała ona kazać cię zabić, aby odziedziczyć twój majątek. Lecz nieprawnie poślubiła twego brata, ponieważ była zamężna we Francji, gdzie została…”
2541— „Wypędzona przez męża” — przerwał Atos.
2542— „Ponieważ przekonał się, iż jest napiętnowana” — dodał d'Artagnan.
2543— Wielki Boże!… — krzyknął Portos. — Więc ona chciała zabić swego szwagra?
2544 2545— Była zamężna? — zapytał Aramis.
2546 2547— Jej mąż dostrzegł, że ma kwiat lilii na ramieniu? — zawołał Portos.
2548 2549Te trzy tak Atos wypowiadał głosem coraz to smutniejszym.
2550— Kto jeszcze widział ten kwiat lilii?… — zapytał Aramis.
2551— D'Artagnan i ja, a raczej mówiąc ściślej, ja i d'Artagnan.
2552— Czy mąż tej ohydnej istoty jeszcze żyje?
2553 2554 2555 2556Nastała chwila grobowej ciszy; każdy czuł się po swojemu wzruszony.
2557— Tym razem — zaczął Atos, pierwszy przerywając milczenie — d'Artagnan dał nam doskonały program i to właśnie trzeba najpierw napisać.
2558— Do diabła! Masz rację — odparł Aramis — ale zredagowanie tego jest nad wyraz trudne. Sam pan kanclerz byłby w kłopocie, chcąc napisać list w tym sensie, a przecież kanclerz bardzo przyjemnie pisze. Mniejsza jednak o to! Uciszcie się tylko, panowie, zaczynam pisać.
2559Aramis wziął pióro, zamyślił się chwilkę i nakreślił kilkanaście wierszy prześlicznym, drobnym, iście kobiecym charakterem; następnie słodkim i powolnym głosem, kładąc nacisk na każde zdanie, czytał, co następuje:
2560Osoba pisząca te kilka słów miała zaszczyt skrzyżować z panem szpadę na małym placyku przy ulicy d'Enfer.
Od tego czasu byłeś łaskaw głosić się przyjacielem tej osoby, ona też, wdzięczna za życzliwość, odpłaca się, przesyłając przestrogę i dobrą radę.
Już dwa razy o mało nie stałeś się ofiarą zawziętości twojej bliskiej krewnej, którą uważasz za swoją spadkobierczynię, albowiem nie wiesz o tym, iż wprzód, nim zawarła małżeństwo w Anglii, była już zamężna we Francji. Lecz obecnie, za trzecim razem, możesz zostać zwyciężony. Pańska krewna wyjechała z La Rochelle do Anglii w nocy. Kobieta demoniczna, PiętnoJeżeli chcesz przekonać się, do czego jest zdolna, znajdziesz jej przeszłość wypisaną niezamazanym znakiem na jej lewym ramieniu.
— Otóż to ślicznie napisane — rzekł Atos — masz styl sekretarza stanu, kochany Aramisie. Lord de Winter będzie miał się obecnie na baczności, jeśli tylko ostrzeżenie przyjdzie w porę. A gdyby nawet wpadło w ręce Jego Eminencji, nie może nas skompromitować. Ponieważ jednak służący, którego wyślemy, mógłby nas okłamać i powiedzieć, iż był w Londynie, a dotarł tylko zaledwie do Châtellerault, daj mu zatem razem z listem tylko połowę przyobiecanej sumy, resztę zaś niech dostanie w zamian za przyniesioną odpowiedź. Czy masz swój diament?
2561— Mam coś lepszego, bo pieniądze. — I d'Artagnan cisnął worek na stół.
2562Na dźwięk złota Aramis się obejrzał, Portos zadrżał, Atos zaś pozostał obojętny.
2563— Ile jest w tym woreczku? — zapytał.
2564— Siedem tysięcy liwrów w luidorach dwunastofrankowych.
2565— Siedem tysięcy!… — zawołał Portos. — Ten brzydki, mały diament wart był aż tyle?
2566— Okazuje się — rzekł Atos — ponieważ je tu widzimy, a wątpię, aby nasz przyjaciel d'Artagnan dołożył coś ze swoich pieniędzy.
2567— Z tym wszystkim, panowie — odezwał się d'Artagnan — zapominamy zupełnie o królowej. Trzeba pomyśleć też o bezpieczeństwie jej ukochanego Buckinghama. Winniśmy to naszej królowej.
2568— Słusznie — rzekł Atos — lecz to do Aramisa należy.
2569— Cóż mam więc uczynić? — odparł tenże, czerwieniąc się.
2570— Nic nadzwyczajnego. Napisz drugi list do owej zręcznej osóbki, która mieszka w Tours.
2571Aramis znów wziął pióro, zebrał myśli, napisał, co następuje, i poddał ocenie swoich przyjaciół.
2572
— Aha! — przerwał Atos. — Ta pani, taka zręczna, jest twoją kuzynką?
2573 2574 25752576Jego Eminencja pan kardynał, którego niech Bóg zachowa jak najdłużej dla szczęścia Francji i hańby jej wrogów, zakończy niedługo rozprawę ze zbuntowanymi heretykami La Rochelle. Prawdopodobnie nie otrzymają oni pomocy od floty angielskiej. Zdaje mi się, że pan Buckingham, zaskoczony wypadkiem wielkiej doniosłości, nie będzie w stanie wyruszyć z pomocą. Przywódca, WładzaJego Eminencja jest najznakomitszym politykiem czasów przeszłych, teraźniejszych, a prawdopodobnie i przyszłych. Zagasiłby on samo słońce, gdyby mu ono przeszkadzało. Opowiedz o tych szczęśliwych okolicznościach swej siostrze, moja droga kuzynko. Miałem sen, iż ten przeklęty Anglik zginął… Nie mogę tylko sobie przypomnieć, czy od żelaza, czy od trucizny; to tylko pewne, iż mi się śniło, że zginął. A wiesz dobrze o tym — moje sny zawsze się sprawdzają.
— Cudownie! — zawołał Atos. — PoetaJesteś królem poetów, drogi Aramisie, wyrażasz się niezrozumiale jak Apokalipsa, a prawdziwie jak Ewangelia. Pozostaje jedynie napisanie adresu na tym liście.
2577— Nic łatwiejszego — rzekł Aramis. Złożył elegancko liścik i napisał:
2578„Do panny Michon, właścicielki składu bielizny w Tours”.
2579Trzech przyjaciół z uśmiechem spojrzało na siebie.
2580— A teraz — rzekł Aramis — pojmujecie, panowie, że tylko Bazin może zanieść ten list do Tours. Moja kuzynka zna go i mu ufa. Każdy inny mógłby popsuć całą sprawę. Ambicja, Religia, KsiądzW dodatku Bazin jest żądny wyniesienia i uczony; czytał on historię i wie doskonale, iż Sykstus V[112] został papieżem, chociaż w młodości pasł trzodę chlewną. Otóż, ponieważ ma on zamiar wstąpić do stanu duchownego jednocześnie ze mną, nie wątpi zatem, że zostanie papieżem, a przynajmniej kardynałem. Pojmujecie zatem, że człowiek o takiej ambicji nie da się złapać lub jeżeli zostanie ujęty, pozwoli się umęczyć, ale nic nie wygada.
2581— Dobrze, dobrze — przerwał d'Artagnan — zgadzam się chętnie na Bazina, lecz proszę o uznanie i dla Plancheta; milady kazała go niegdyś za drzwi wyrzucić, kazała go obić okrutnie. Planchet ma dobrą pamięć i ręczę, że gdy mu się trafi sposobność zemsty, prędzej da się zamęczyć, niż się jej wyrzeknie. Nie mieszam się wcale do twoich interesów w Tours, Aramisie, lecz w Londynie jest moja sprawa osobista. Proszę zatem, aby Planchet tam się udał; był on już tam ze mną i potrafi bardzo poprawnie wypowiedzieć: London, sir, if you please[113], a także: my master[114], lord d'Artagnan. Widzicie więc, że da sobie radę i tam, i z powrotem.
2582— Kiedy tak — rzekł Atos — to trzeba dać Planchetowi siedemset liwrów na drogę do Londynu i siedemset, jak powróci; Bazin dostanie trzysta liwrów i trzysta po powrocie. Zmniejszy to nasz kapitał do pięciu tysięcy liwrów, weźmiemy więc każdy po tysiącu i użyjemy, na co nam się spodoba, a tysiąc oddamy do schowania naszemu księżulkowi, aby mieć na nieprzewidziany wypadek lub na wspólne potrzeby. Czy zgadzacie się, panowie?
2583— Kochany Atosie — rzekł Aramis — mówisz jak Nestor[115], który był, jak wiadomo, największym mędrcem Grecji.
2584— Więc już ułożone — ciągnął Atos — Planchet i Bazin pojadą. Nie gniewa mnie to wcale, że Grimaud zostaje przy mnie. Zna już moje zwyczaje, a ja to lubię. Wczorajszy dzień dużo go kosztował, podróż by go dobiła.
2585Przywołano Plancheta i objaśniono go, co ma robić.
2586— Schowam list za podszewkę ubrania — rzekł Planchet — i połknę go, gdy mnie złapią.
2587— Tym sposobem nie będziesz mógł spełnić polecenia — powiedział d'Artagnan.
2588— Niech mi pan da kopię listu dziś wieczorem, a jutro już będę umiał ją na pamięć.
2589D'Artagnan spojrzał na przyjaciół, jak gdyby chciał im powiedzieć: „A co, nie mówiłem?”.
2590— A teraz — dodał, zwracając się do Plancheta — masz osiem dni na dostanie się do lorda Wintera, osiem na drogę powrotną, razem dni szesnaście. Jeżeli szesnastego dnia od daty wyjazdu nie powrócisz o ósmej godzinie wieczorem, nie dostaniesz ani grosza, choćbyś powrócił pięć minut po ósmej.
2591— Skoro tak, to proszę pana o kupienie mi zegarka.
2592— Weź ten — rzekł Atos, dając mu swój z pańską obojętnością — i bądź chłopcem odważnym i uczciwym. Nie zapominaj, że gadulstwem, paplaniem i nieopatrznością narażasz głowę swojego pana, który tak wielką ufność pokłada w twojej wierności, iż zaręczył nam za ciebie. Lecz pamiętaj o tym, że jeżeli z twojej winy nieszczęście spotka d'Artagnana, nie ukryjesz się wtedy przede mną, znajdę cię i rozpłatam w kawały.
2593— O! Panie łaskawy!… — przemówił Planchet, upokorzony podejrzeniem i przerażony poważną i spokojną miną muszkietera.
2594— A ja — dodał Portos, wytrzeszczając oczy straszliwie — obedrę cię ze skóry.
2595 2596— Ja zaś — odezwał się Aramis głosem słodkim i melodyjnym — ja cię upiekę na wolnym ogniu jak dziki człowiek.
2597 2598Planchet rozpłakał się; nie śmiemy twierdzić, czy ze strachu z powodu pogróżek, jakie mu czyniono, czy z rozczulenia na widok jedności czterech przyjaciół.
2599 2600— Widzisz, Planchecie — rzekł — ci panowie mówią to wszystko przez przywiązanie do mnie, ale w gruncie rzeczy oni cię bardzo lubią.
2601— Przysięgam panu — rzekł Planchet — albo zrobię wszystko według rozkazu, albo mnie posiekają na drobne kawałki; lecz i w takim razie żadna moja cząsteczka nie piśnie o tajemnicy.
2602Postanowiono, iż Planchet wyruszy nazajutrz o ósmej z rana, aby mógł, jak o to prosił, nauczyć się listu na pamięć. Rano, gdy już dosiadł konia, d'Artagnan, który miał zawsze w sercu słabość do księcia Buckinghama, odprowadził Plancheta na stronę i rzekł:
2603— Słuchaj dobrze, co ci powiem: gdy doręczysz list lordowi de Winter i gdy go już przeczyta, dodasz od siebie te słowa: „Strzeż pan dobrze Jego Wysokości księcia Buckinghama, gdyż chcą go zamordować”. Pamiętaj, Planchecie, że jest to tak ważne a konieczne, iż bez wiedzy moich przyjaciół powierzam ci tę tajemnicę, a nawet za tytuł generała nie napisałbym jej w liście.
2604— Niech pan będzie spokojny, przekona się pan, iż można na mnie liczyć.
2605Wskoczył na doskonałego konia, którego miał zostawić o dwadzieścia mil od obozu, a dalej jechać pocztą[116], i puścił się galopem, z sercem nieco ściśniętym z powodu potrójnej obietnicy uczynionej mu przez muszkieterów, lecz poza tym pełen otuchy i dobrej myśli.
2606Bazin wyjechał z rana do Tours; przeznaczono mu tydzień na spełnienie polecenia. Czterech przyjaciół przez czas nieobecności wysłańców więcej niż zwykle miało wytężony słuch, wzrok i węch. Całe dnie im schodziły na podsłuchiwaniu, co mówiono, na szpiegowaniu, co się dzieje u kardynała, i podpatrywaniu, skąd gońcy przybywają. Przestrach, niczym niepokonany, ogarniał ich, ilekroć wezwani zostali niespodzianie dla pełnienia jakiejś czynności z rozkazu kardynała.
2607Musieli też strzec się zasadzki każdy z osobna; milady była zjawiskiem, które gdy raz się komuś ukazało, spędzało już sen spokojny z oczu tego człowieka.
2608W tydzień potem Bazin, czysty i elegancki jak zawsze, uśmiechnięty według zwyczaju, wszedł do oberży „Parpaillot”, gdzie czterej muszkieterowie siedzieli przy śniadaniu, i rzekł, jak mu polecono:
2609— Panie Aramisie, oto jest odpowiedź pańskiej kuzynki.
2610Współbiesiadnicy spojrzeli po sobie uszczęśliwieni — połowa zadania zatem spełniona, co prawda krótsza i łatwiejsza.
2611ListAramis, czerwieniąc się mimo woli, wziął list napisany niewprawnym charakterem i nieortograficznie.
2612— Boże wielki!… — zawołał, śmiejąc się. — Stanowczo tracę nadzieję, nigdy już widać ta biedna Michon nie będzie tak pisała jak pan de Voiture.
2613— Cóż to za biedna Michon?… — zapytał szwajcar, który rozmawiał właśnie z muszkieterami, gdy list przyszedł.
2614— O mój Boże! Mała rzecz — odrzekł Aramis — pewna właścicielka składu bielizny, śliczna dziewczyna, którą kochałem serdecznie i którą prosiłem o napisanie kilku słów do mnie na pamiątkę.
2615— Do licha!… — zawołał szwajcar. — Jeżeli taka piękna jak jej pismo, nie zazdroszczę ci szczęścia, mój towarzyszu.
2616Aramis przeczytał list i podał Atosowi.
2617— Zobacz, co ona pisze — powiedział.
2618Atos rzucił okiem na kartkę i dla odwrócenia wszelkich podejrzeń czytał głośno:
2619Kochany kuzynku, obydwie z siostrą doskonale odgadujemy sny i nawet boimy się ich okrutnie. Lecz mam nadzieję, że o twoim śnie będzie można powiedzieć: co sen, to kłamstwo. Adieu![117] Życzymy ci zdrowia, a staraj się, abyśmy od czasu do czasu miały wiadomości od ciebie.
— O jakim śnie ona mówi?… — zapytał dragon, zbliżywszy się podczas czytania.
2620— Tak, o jakim śnie?… — dodał szwajcar.
2621— O! Moi panowie — rzekł Aramis — to nic nadzwyczajnego; miałem sen dziwny i opisałem go.
2622— O tak, to bardzo naturalne opowiadać swoje sny, lecz ja nigdy nie śnię!
2623— Bardzo pan szczęśliwy — odezwał się Atos, powstając — chciałbym o sobie to samo powiedzieć.
2624— Nigdy mi się nic nie śni — dodał szwajcar zachwycony, że człowiek taki jak Atos zazdrości mu czegoś — nigdy! O! Nigdy!
2625D'Artagnan widząc, że Atos się podniósł, uczynił to samo, wziął go pod rękę i wyszedł razem z nim.
2626Portos i Aramis pozostali jeszcze z dragonem i szwajcarem.
2627Bazin zaś poszedł i rzucił się spać na pęku słomy, a ponieważ miał bujniejszą imaginację niż szwajcar, śnił zatem, że Aramis został papieżem i kładł mu na głowę kapelusz kardynalski.
2628Lecz, jak to mówiliśmy, Bazin, powróciwszy szczęśliwie, tylko połowę kłopotu zdjął z głów czterech przyjaciół. Dni oczekiwania bywają nieskończenie długie; d'Artagnan przede wszystkim poszedłby był o zakład, że mają one obecnie czterdzieści osiem godzin. Zapomniał o nieprzewidzianych przeszkodach w podróży morskiej, przesadzał w myśli wszechwładzę milady. Zdawało mu się, że tej kobiecie przedstawiającej mu się w postaci szatana pomaga duch ciemności. Gdy spostrzegł jakiś ruch w obozie lub posłyszał hałas, wyobrażał sobie natychmiast, że to Plancheta złapali, że go prowadzą dla skonfrontowania z nim i z jego towarzyszami. Co więcej — zaufanie pokładane w zdolnościach zacnego Pikardyjczyka zmniejszało się z każdym dniem. Był tak niespokojny, tak niepewny, że uczucia te udzielały się Portosowi i Aramisowi. Jeden tylko Atos zachowywał się biernie, jak gdyby żadne niebezpieczeństwo mu nie groziło, i był pośród rozgorączkowanych przyjaciół chłodny i poważny jak zwykle.
2629Szesnastego dnia przede wszystkim niepokój tak gwałtowny opanował d'Artagnana, Portosa i Aramisa, że nie mogąc usiedzieć na miejscu, snuli się jak błędne cienie po drodze, którą miał powracać Planchet.
2630— Doprawdy — mówił im Atos — nie jesteście ludźmi skończonymi, lecz chyba dziećmi, kiedy wam jedna kobieta takiego strachu napędza. O cóż wam chodzi przede wszystkim? Wpakują nas do więzienia? Przecież wyciągną nas i stamtąd; dowodem pani Bonacieux, którą jednak potrafiono uwolnić. Głowy nam utną? Lekarz, KatToż co dzień na fortyfikacjach narażamy się z wesołą myślą na gorsze rzeczy, ponieważ kula może nam strzaskać nogę, a przekonany jestem, że chirurg odejmując ją, sprawia nam więcej bólu niż kat, ucinając głowę. Oczekujcie zatem cierpliwie. Za dwie, za cztery, za sześć godzin Planchet będzie tutaj; obiecał, a ja pokładam wielką ufność w obietnicy Plancheta, wydaje mi się on bowiem uczciwym i walecznym chłopakiem.
2631— A jeżeli nie przyjedzie?… — powiedział d'Artagnan.
2632— To cóż z tego, jeżeli nie przyjedzie, to widać go zatrzymano, ot i wszystko. Mógł zlecieć z konia, stoczyć się z mostu do wody lub jechał tak szybko, że dostał zapalenia płuc. O!… Panowie!… Człowiek, Filozof, Życie jako wędrówkaTrzeba pamiętać, że różne wypadki czyhają na człowieka. Życie jest to różaniec złożony z przeciwności, którego ziarnka filozof przesuwa w rękach z uśmiechem na ustach. Bądźcie filozofami jak ja, moi panowie, siadajcie do stołu i pijmy, nigdy przyszłość nie wydaje się tak różowa, jak gdy patrzy się na nią przez szklankę chambertina.
2633— Bardzo dobrze — odrzekł d'Artagnan — mnie już sprzykrzyła się obawa przy piciu i to przypuszczenie, że wino pochodzi z piwnicy milady.
2634— Wybredny jesteś diabelnie — mówił Atos — taka piękna kobietka!…
2635— Kobietka piętnowana!… — dodał Portos, grubo się śmiejąc.
2636Atos zatrząsł się, otarł zimny pot z czoła i wstał także, nie mogąc powstrzymać nerwowego drżenia.
2637Długi dzień upłynął, wieczór, choć powoli, zbliżał się jednak. Oberże napełniły się gośćmi. Atos, który wziął do kieszeni swoją część ze sprzedaży diamentu, prawie nie wychodził z „Parpaillot”. Znalazł w panu de Busigny, który dał im przewyborny obiad, partnera godnego siebie.
2638Grali też i pili razem, jak zwykle, gdy siódma wybiła; słychać było przejeżdżające patrole, zmieniające się warty. O wpół do ósmej zatrąbiono capstrzyk[118].
2639— Jesteśmy zgubieni — szepnął d'Artagnan do ucha Atosowi.
2640— Chcesz powiedzieć, że straciliśmy — rzekł Atos, spokojnie wyjmując cztery pistole z kieszeni i ciskając je na stół. — Dalej, panowie, trąbią na capstrzyk, idźmy spać!
2641Atos opuścił „Parpaillot” razem z d'Artagnanem. Aramis z Portosem szli pod rękę za nimi. Aramis przeżuwał jakieś wiersze, Portos od czasu do czasu targał wąsy na znak rozpaczy.
2642Lecz oto nagle, w ciemności, jakiś cień się rysuje, którego kształty są dobrze znane d'Artagnanowi, a znajomy głos odzywa się:
2643— Przynoszę płaszcz, proszę pana, wieczór mamy chłodny.
2644— Planchet!… — wykrzyknął d'Artagnan, nie posiadając się z radości.
2645— Planchet!… — powtórzyli Portos i Aramis.
2646— No tak… Planchet — dodał Atos — cóż w tym dziwnego?… Obiecał powrócić o ósmej, a właśnie ósma bije. Brawo, Planchecie!… Jesteś słowny i jeżeli kiedykolwiek opuścisz pana swojego, przyjmę cię do służby.
2647— O!… Nie… nigdy! — zawołał Planchet. — Nigdy nie odstąpię pana d'Artagnana.
2648I w tej chwili d'Artagnan poczuł, że Planchet wsuwa mu bilecik do ręki. Uszczęśliwiony miał ochotę uściskać wiernego sługę, jak to zrobił, gdy go wyprawiał, lecz zląkł się, aby taka publiczna oznaka czułości dla lokaja nie wydała się podejrzana przechodniom, i zostawił to na później.
2649— Mam list w ręku! — rzekł do przyjaciół.
2650— Chodźmy do siebie i przeczytamy — odparł Atos.
2651Bilet ten palił dłoń d'Artagnana i chciał pośpieszać co prędzej, lecz Atos wziął go pod rękę i młodzieniec musiał iść równie powoli jak jego towarzysz.
2652Na koniec weszli do namiotu; zapalono lampę, Planchet stanął przy drzwiach, aby nikt nie przeszkodził, d'Artagnan zaś drżącą ręką złamał pieczęć i otworzył tak oczekiwany list.
2653Zawierał on tylko pół wiersza pisma prawdziwie angielskiego i prostoty prawdziwie spartańskiej.
2654 2655 2656
Atos wziął list z rąk d'Artagnana, zbliżył do lampy i spalił.
2657Następnie, wołając Plancheta, rzekł mu:
2658— Obecnie, mój chłopcze, masz prawo upomnieć się o swoje siedemset liwrów, lecz z tego widzisz, iż nie było niebezpieczeństwa, żeś miał przy sobie bilecik tej treści.
2659— O, ja go tak strzegłem i tylu sposobów użyłem, aby go ukryć! — rzekł Planchet.
2660— Opowiedz nam to — powiedział d'Artagnan.
2661 2662— Masz rację, Planchecie — odezwał się Atos — capstrzyk już wytrąbiono, zwróciłoby to uwagę, gdyby u nas dłużej się świeciło niż w innych namiotach.
2663— Niechże tak będzie — rzekł d'Artagnan — idźmy spać. Dobranoc, Planchecie, śpij dobrze!
2664— O!… Proszę pana, będę spał spokojnie pierwszy raz od szesnastu dni.
2665— I ja także! — rzekł d'Artagnan.
2666— I ja także! — odezwał się Portos.
2667 2668— Chcecie wiedzieć prawdę?… To i ja także — zakończył Atos.
Rozdział XXII. Zrządzenie losu
2669Milady, pijana złością, rycząc prawie ze wściekłości jak lwica zamknięta w klatce, była gotowa rzucić się w wodę i powrócić na brzeg morski, nie mogła się bowiem oswoić z myślą, iż d'Artagnan ją znieważył, Atos zaś jej groził; i że opuszcza Francję, nie zemściwszy się na nich. Po niejakim czasie jej położenie zdało się nie do wytrzymania. Nie dbając zatem o to, co z tego dla niej samej może wyniknąć, poczęła błagać kapitana, aby ją wysadził na ląd. Kapitan zaś, któremu pilno było wyjść z fałszywego położenia, a znajdował się przy tym pomiędzy strażami morskimi z jednej strony angielskimi, z drugiej francuskimi i pragnął jak najprędzej dostać się do Anglii, odmówił stanowczo posłuszeństwa temu, co nazywał kaprysem kobiecym, obiecując pasażerce, która była mu szczególnie polecona przez kardynała, że jeżeli morze będzie spokojne, a Francuzi pozwolą, wysadzi ją w jednym z portów Bretanii, w Lorient lub w Brest.
2670Tymczasem wiatr dął przeciwnie, morze się wzburzyło, trzeba było lawirować, płynąć w zygzak, nie posuwając się naprzód.
2671W dziesięć dni po wyjeździe z Charente milady, blada ze zmartwienia i wściekłości, ujrzała rysujące się w sinej mgle brzegi Finistère[119]. Wyliczyła więc, że do przebycia tego kawałka Francji i powrotu do kardynała potrzebowałaby najmniej trzech dni i jeden dzień na wylądowanie, to razem cztery. Dodawszy do tego dziewięć dni podróży, to już trzynaście straconych; trzynaście dni straconych, podczas których tyle ważnych wypadków mogło zajść w Londynie! Pomyślała także, że z pewnością kardynał byłby oburzony jej powrotem, a co za tym idzie, słuchałby z większą uwagą skarg, które by się na nią posypały niż tych, jakie ona zanosiłaby przeciw innym. Pozwoliła też minąć Lorient i Brest, nie zwracając uwagi kapitana, który ze swej strony nie miał zamiaru jej tego przypominać. Tak więc milady płynęła dalej, a tego samego dnia, w którym Planchet wsiadał na okręt w Portsmouth[120] z powrotem do Francji, wysłanniczka Jego Eminencji wkraczała triumfalnie do portu.
2672Całe miasto było poruszone; cztery wielkie okręty, tylko co wykończone, spuszczano na morze.
2673Na wybrzeżu, błyszczący od złota, lśniący według zwyczaju diamentami i innymi drogimi kamieniami, w kapeluszu z białym piórem spadającym na ramię, stał Buckingham otoczony świtą, prawie tak jak on sam świetną.
2674Zima, Niebo, Morze, SłońceBył to jeden z tych pięknych, rzadkich dni zimowych, w których nawet Anglia przypomina sobie, iż jest słońce na niebie. Chociaż miało się już pod zachód, jednak promienie słoneczne oblewały purpurą morze i niebo, złociły szczyty domów i pałaców miejskich i paliły się w szybach okien niby odbicie pożaru.
2675Nareszcie wpłynęli do portu, lecz w chwili gdy zabierano się do zarzucenia kotwicy, mała szkuta[121], straszliwie uzbrojona, zbliżyła się do statku kupieckiego niby straż pobrzeżna; spuściła łódź, która skierowała się ku drabinie. W łodzi znajdowali się oficer, sternik i ośmiu wioślarzy. Oficer tylko wszedł na pokład, gdzie go przyjęto z należnymi honorami.
2676Młody wojskowy przywołał patrona, mówił z nim chwilę i dał do przeczytania papiery, jakie miał przy sobie, po czym na rozkaz kapitana statku stawiła się cała załoga; majtkowie, pasażerowie, wszystkich na pokład przywołano.
2677Po tym rodzaju apelu oficer wypytywał na cały głos, z jakiego punktu statek odbił, którędy płynął, gdzie do lądu przybijał. Na wszystkie te zapytania kapitan odpowiadał śmiało, bez wahania. Wtedy oficer uczynił przegląd zgromadzonych, a zatrzymując się przy milady, popatrzył na nią uważnie, lecz w milczeniu. Następnie zwrócił się do kapitana, przemówił słów parę i jak gdyby odtąd jemu statek powinien być posłuszny, nakazał obrót, jaki w tej chwili wykonano. Statek ruszył z miejsca, eskortowany przez szkutę, która płynęła równo z nim i zdawała się grozić sześcioma paszczami armat skierowanych w bok okrętu kupieckiego, a łódź z tyłu kołysała się na falach jak słaba łupina.
2678Podczas gdy młody oficer wpatrywał się w milady, ona także pożerała go wzrokiem. Jednak pomimo wprawy, jaką posiadała ta kobieta z płomiennymi oczami, do czytania w głębi duszy najskrytszych tajemnic ludzkich, natrafiła tym razem na fizjonomię skrytą, z której nie była w stanie nic wybadać. Młody człowiek, wpatrujący się w nią uporczywie, mógł mieć najwyżej dwadzieścia sześć lat, jego twarz była blada, a jasnoniebieskie oczy posiadały zimny odblask stali; wąskie i zaciśnięte usta znamionowały skrytość, wydatny dół twarzy i silnie zarysowana broda uprzedzały o mocy charakteru, który graniczy z uporem.
2679Gdy znaleziono się w porcie, była już kompletna noc. Gęsta mgła potęgowała ciemności i otaczała nadbrzeżne latarnie kręgiem podobnym do tego, jaki okala księżyc przed słotą. Milady, zwykle tak odważna, drżała mimo woli.
2680Oficer kazał przenieść pakunki milady i złożyć je do łodzi. Następnie podał jej rękę i prosił, aby z nim poszła.
2681Spojrzała na niego niedowierzająco.
2682— Kto pan jesteś? — zapytała. — Dlaczego tak wyłącznie mną się opiekujesz?
2683— Powinnaś się pani domyślić z mego uniformu. Jestem oficerem marynarki angielskiej — odparł młody człowiek.
2684— Czyż to leży w zwyczajach oficerów marynarki angielskiej poświęcać się na usługi swych współrodaczek, gdy przybywają do portów Wielkiej Brytanii, i posuwać galanterię do tego stopnia, aby je aż na ląd wysadzać?
2685— Tak, milady, zwyczaj ten zachowujemy nie dla galanterii, lecz przez ostrożność. W czasie wojennym przybywających cudzoziemców odprowadzamy do hotelu dla nich przeznaczonego, ażeby do czasu zasięgnięcia o nich pewnych wiadomości zostawali pod nadzorem rządu.
2686Słowa te wymówił z nadzwyczajną grzecznością; pomimo to jednak nie uspokoiły one milady.
2687— Nie jestem przecież cudzoziemką, mój panie — odezwała się najczystszym akcentem, jaki można słyszeć od Portsmouth aż po Manchester[122] — nazywam się lady Clarick i takie ostrożności…
2688— Są ogólne, milady, i na próżno starałabyś się pani ich uniknąć.
2689— Kiedy tak, więc idę z panem.
2690Podała rękę oficerowi i zeszła po drabinie do oczekującej łodzi, gdzie ogromny płaszcz rozesłany był na samym tyle. Młodzieniec posadził ją na nim, a sam zajął miejsce obok.
2691— Odbijać! — rzekł do majtków.
2692Osiem wioseł zanurzyło się w morze jak jedno i łódź poleciała niby na skrzydłach.
2693Po upływie pięciu minut przybito do lądu. Oficer wyskoczył na brzeg i podał rękę milady. Powóz oczekiwał w bliskości.
2694— Ekwipaż[123] ten jest przeznaczony dla nas? — zapytała milady.
2695 2696 2697 2698— Jedźmy zatem — rzekła milady i śmiało wsiadła do powozu.
2699Towarzysz jej, po dopilnowaniu, aby walizy milady uwiązano za powozem, usiadł przy niej i zamknął drzwiczki.
2700Natychmiast też woźnica nie czekając rozkazu, ruszył z kopyta i zapuścił się w kręte ulice miasta.
2701Tak niezwykłe przyjęcie dało milady dużo do myślenia. Widząc też, że oficer nieusposobiony jest wcale do rozmowy, wsunęła się w głąb powozu i rozważała wszelkie przypuszczenia, jakie jej przechodziły przez głowę.
2702Jednak po niejakim czasie, zdziwiona długością drogi, wyjrzała oknem dla przekonania się, dokąd ją wiozą.
2703Nie widać już było zabudowań. Tylko wysokie drzewa stały przy drodze i przesuwały się jak złowrogie cienie.
2704 2705— To już nie miasto! — odezwała się.
2706 2707— Uprzedzam pana, iż nie pojadę dalej, jeśli mi nie powiesz, dokąd mnie wieziesz!
2708Groźba ta nie spowodowała odpowiedzi.
2709— O! Tego już za wiele! — krzyknęła milady. — Na pomoc!… Ratunku!…
2710Nikt nie odpowiedział na wołanie, powóz pędził z jednakową szybkością; oficer siedział nieruchomy jak posąg. Milady spojrzała na niego strasznym wzrokiem, jaki tylko ona posiadała, a który miał przerażającą moc; oczy jej błyszczały w ciemności jak dwa rubiny.
2711Młody człowiek nawet się nie poruszył. Milady chciała otworzyć portierę i wyskoczyć z powozu.
2712— Ostrzegam panią — rzekł obojętnie oficer — zabijesz się na miejscu, wyskakując.
2713Milady usiadła, pieniąc się ze złości; oficer spojrzał na nią i zadziwił się, widząc tę twarz tak piękną, zmienioną obecnie, bo wściekłość czyniła ją prawie wstrętną.
2714Przewrotna kobieta poznała, iż gubi się, pozwalając tak czytać w swej duszy; wypogodziła więc twarz i słodkim głosem zapytała:
2715— Panie! Na miłość boską, powiedz mi, czy tobie, czy rządowi waszemu lub osobistemu nieprzyjacielowi zawdzięczam gwałt, jakiego się względem mnie dopuszczono?
2716— Nie jest to żaden gwałt, a to, co panią spotkało, jest wynikiem prostej ostrożności, jaką zmuszeni jesteśmy zachować względem wszystkich przybywających do Anglii.
2717— Zatem pan wcale mnie nie znasz?
2718— Pierwszy raz mam zaszczyt panią widzieć.
2719— I nie masz pan do mnie żadnej nienawiści?…
2720— Żadnej a żadnej, przysięgam.
2721Tyle było szczerości, powagi, a nawet łagodności w odezwaniu się młodzieńca, iż milady uspokoiła się.
2722Na koniec, prawie po godzinie jazdy, powóz zatrzymał się przed żelazną kratą zamykającą stromą drogę wiodącą do ponurego i zupełnie odosobnionego zamku.
2723Przebyli dwa sklepienia i zatrzymali się w ciasnym i ciemnym dziedzińcu.
2724Drzwiczki powozu otworzyły się, młody człowiek wyskoczył lekko na ziemię i podał ramię milady, która wsparłszy się na nim, wysiadła — pozornie spokojna.
2725— Widzę jednak — odezwała się, spojrzawszy dokoła i zwracając następnie oczy na młodego oficera, z najmilszym uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć — widzę, że jestem więźniem, lecz to nie może długo trwać; upewnia mnie — dodała — moje czyste sumienie, a pana grzeczność jest mi najlepszą gwarancją.
2726Pomimo tak pochlebnej przemowy oficer nie odpowiadał; wyjął zza pasa małą, srebrną gwizdawkę podobną do używanych przez nadzorców robotników na statkach wojennych i gwizdnął po trzykroć, za każdym razem inaczej.
2727Przybiegło kilku ludzi, wyprzęgli konie okryte pianą, a powóz wtoczyli do wozowni.
2728Wtedy oficer, zawsze z tą samą obojętną grzecznością, prosił milady, aby weszła do domu. Ona zaś, uśmiechnięta ciągle, wzięła go pod rękę i z nim razem przestąpiła próg drzwi niskich, łukowatych, prowadzących poprzez korytarz, oświecony tylko w głębi, do schodów kamiennych, które szły dokoła sklepień, także kamiennych.
2729Następnie stanęli przed mocno okutymi drzwiami, młody oficer otworzył je kluczem, który miał przy sobie, i ukazał się pokój przeznaczony dla milady.
2730Jednym rzutem oka oceniła ona apartament, do którego weszła. Był to pokój ze sprzętami zarówno stosownymi w więzieniu, jak i w zwyczajnym mieszkaniu; jednakże kraty żelazne w oknach i silne zewnętrzne zamki czyniły go stosowniejszym na więzienie.
2731Cała siła duszy, cała odwaga opuściła na chwilę tę istotę wypróbowaną w przeróżnych okolicznościach; upadła na fotel, skrzyżowała ręce, zwiesiła głowę w przekonaniu, że ujrzy sędziego wychodzącego, aby zacząć badanie. Nie ukazał się nikt prócz kilku marynarzy, którzy przynieśli tłumoki i walizy i wyszli, nic nie mówiąc.
2732Oficer baczył na wszystko z równym spokojem, jaki milady już poznała; nie wyrzekł ani słowa, a rozkazy wydawał poruszeniem ręki lub za pomocą świstawki.
2733Rzec by można, iż dla tego człowieka i jego podwładnych mowa ludzka nie istniała lub stała się niepotrzebna.
2734Na koniec milady nie była w stanie dłużej wytrzymać i przerwała milczenie.
2735— Na miłość boską, panie! — zawołała. — Co znaczy to wszystko?… Powiedz mi prawdę; nie braknie mi odwagi, Niebezpieczeństwoznane niebezpieczeństwo mnie nie przerazi… Gdzie ja jestem i co tu znaczę?… Jeślim wolna, na co te kraty, te drzwi okute?… Jeśli więźniem jestem, jakąż zbrodnię popełniłam?
2736— Jesteś pani w apartamencie dla niej przeznaczonym. Rozkazano mi zabrać panią z okrętu i dostawić do tego zamku; polecenie to wypełniłem z surowością i ścisłością żołnierza, lecz sądzę, iż także z grzecznością szlachcica. Tu kończą się moje obowiązki względem pani, reszta należy do kogo innego.
2737— Kimże jest ta druga osoba? — zapytała milady. — Czy możesz mi pan powiedzieć jej nazwisko?…
2738Właśnie w tej chwili usłyszano brzęk ostróg na schodach; słychać było także zbliżającą się rozmowę kilku głosów, która następnie ucichła, i do drzwi podeszła jedna osoba.
2739— Pani, oto jest ten, o którym mówiłem — rzekł oficer, usuwając się na bok i przybierając postawę pełną szacunku i posłuszeństwa.
2740Jednocześnie drzwi się rozwarły, na progu ukazał się mężczyzna z gołą głową, ze szpadą przy boku.
2741Milady zdawało się, że poznaje tego człowieka; wsparła się ręką na fotelu i wyciągnęła szyję, jak gdyby chciała iść na spotkanie rzeczywistości.
2742Nieznajomy postępował wolno; w miarę jak zbliżał się do światła, milady cofała się mimowolnie. Gdy już nie miała wątpliwości, zawołała przerażona:
2743— Boże wielki! To mój brat!… Czy to ty jesteś rzeczywiście?
2744— Tak, piękna pani! — odparł lord Winter z ukłonem na wpół uprzejmym, a na wpół ironicznym. — Ja sam we własnej osobie.
2745 2746 2747 2748 2749— Jestem zatem twoim więźniem?
2750 2751— Okrutnie nadużywasz twej władzy.
2752— Bez deklamacji, moja pani. Usiądźmy proszę i porozmawiajmy, jak przystoi bratu i siostrze.
2753A zwracając się do drzwi i widząc, że młody oficer oczekuje na rozkazy, rzekł:
2754— Jestem zadowolony, dziękuję panu. A teraz zostaw nas samych, panie Felton.
Rozdział XXIII. Rozmowa brata z siostrą
2755Podczas gdy lord Winter zamykał drzwi, zapuszczał okiennice i przysuwał krzesło do fotela siostry, milady zadumana puściła wodze domysłom i pojęła, że nie odgadnie tego spisku, dopóki się nie dowie, z kim ma do czynienia. Znała szwagra jako honorowego szlachcica, zapalonego myśliwego, gracza hazardownego, śmiałego i przedsiębiorczego z kobietami, lecz niezdolnego do przeprowadzenia jakiejkolwiek intrygi. Jakim cudem dowiedział się o jej przybyciu i kazał ją pochwycić? Dlaczego teraz jeszcze ją zatrzymuje?
2756Atos powtórzył wprawdzie niektóre wyjątki z jej rozmowy z kardynałem, nie mogła jednak przypuścić, by zdołał tak szybko i śmiało pokrzyżować jej plany. Bała się owszem, czy jej przeszłe sprawki nie zostały przypadkiem odkryte. Buckingham mógł był domyślić się, że to ona właśnie oderżnęła mu dwie zapinki brylantowe i teraz zechce mścić się za zdradę… Lecz Buckingham niezdolny był używać przemocy wobec kobiety, tym bardziej, jeżeli ta kobieta mogła być posądzona, iż uczyniła to przez zazdrość… Wydało jej się to jednak najprawdopodobniejsze. Była pewna, że chciano zemścić się za przeszłość, nie wiedząc nic o jej teraźniejszym posłannictwie. W każdym razie i na wszelki wypadek wolała, że wpadła w ręce szwagra, którego miała nadzieję otumanić, niż gdyby miała do czynienia z nieprzyjacielem stanowczym i rozumnym.
2757— Rozmawiajmy więc, braciszku drogi — rzekła wesoło, zdecydowana wyciągnąć z rozmowy pomimo woli lorda Wintera wszelkie możliwe objaśnienia i do nich zastosować postępowanie w przyszłości.
2758— Wróciłaś więc do Anglii — rzekł lord Winter — pomimo postanowienia, tyle razy objawianego w Paryżu, iż twoja noga nie postanie na terytorium Wielkiej Brytanii?
2759Milady odpowiedziała zapytaniem:
2760— Przede wszystkim objaśnij mi, dlaczego kazałeś mnie szpiegować, skąd dowiedziałeś się naprzód nie tylko o moim przybyciu, lecz o dniu, godzinie, a także porcie, do którego przybiję?
2761Lord Winter przyjął taktykę milady, sądząc słusznie, że skoro jej używała, musi być dobra.
2762— Ależ ty mi powiedz, kochana siostrzyczko, po co przybyłaś do Anglii?
2763— Czyż nie domyślasz się, że dla widzenia ciebie?… — odparła milady, nie przeczuwając, jak tą odpowiedzią utwierdza podejrzenia szwagra wzbudzone listem d'Artagnana.
2764— A! Dla widzenia się ze mną?… — rzekł podejrzliwie lord Winter.
2765— Bez wątpienia. Cóż w tym dziwnego?
2766 2767 2768— Jedynie dlatego naraziłaś się na przebycie La Manche?
2769 2770— Do kaduka! Jakżeś czuła, siostrzyczko moja!
2771— Czyż nie jestem twoją najbliższą krewną? — zapytała milady słodkim głosem.
2772— A nawet moją jedyną spadkobierczynią, wszak prawda? — rzekł z kolei lord Winter, patrząc jej w oczy surowo.
2773Pomimo władzy nad sobą, milady nie mogła powstrzymać drżenia, a że przy ostatnich słowach lord Winter położył rękę na ramieniu siostry, drżenie to nie uszło jego uwagi.
2774W istocie, cios wymierzony był prosto i trafnie.
2775Pierwszą myślą milady było, iż Ketty ją zdradziła i opowiedziała baronowi o interesowności, z jaką nie umiała się ukryć przed służącą. Przypomniała sobie, jak niebacznie wyrzucała d'Artagnanowi, że nie zabił jej szwagra.
2776— Nie rozumiem nic, milordzie — wymówiła, chcąc zyskać na czasie i pragnąc, aby jej przeciwnik mówił. — Co chcesz przez to powiedzieć? Czy twoje słowa mają jakąś ukrytą myśl?
2777— O mój Boże! Wcale nie — rzekł lord Winter z pozorną dobrodusznością — chciałaś mnie widzieć i przyjechałaś do Anglii. Dowiaduję się o życzeniu, a właściwie domyślam się, i aby ci oszczędzić przykrości towarzyszących nocnemu przybyciu do portu i fatygi wylądowania, wysyłam jednego z moich podkomendnych na twoje spotkanie. Daję mu powóz, a on przywozi cię do zamku, którego jestem gubernatorem, gdzie co dzień bywam i gdzie, aby dogodzić wspólnemu pragnieniu widywania się, przygotowuję pokój dla ciebie. Cóż w tym więcej jest zadziwiającego nad to, co ty mi opowiadasz?
2778— Zadziwia mnie jedynie, żeś był zawiadomiony o moim przybyciu.
2779— To przecież bardzo proste. Czyż nie widziałaś, jak kapitan waszego statku, wchodząc do portu, wysłał przodem małą łódkę z książką legitymacyjną i spisem załogi? Jestem komendantem portu, przyniesiono mi papiery, znalazłem w nich twoje nazwisko. Serce powiedziało mi, coś ustnie potwierdziła, to jest, w jakim celu podjęłaś niebezpieczną podróż w porze najburzliwszego morza. Posłałem więc szkutę na twoje spotkanie. Reszta ci wiadoma…
2780Milady domyśliła się, że lord Winter mówi nieprawdę, i to ją jeszcze bardziej przeraziło.
2781— Bracie mój — zaczęła — wszak to księcia Buckinghama widziałam na wybrzeżu wieczorem?
2782— Jego samego. O! Pojmuję, że ten widok zrobił na tobie wrażenie; przybywasz z kraju, gdzie bardzo się nim zajmują, a wiem także, iż zbrojenie się jego przeciw Francji niepokoi mocno twego przyjaciela kardynała.
2783— Mego przyjaciela kardynała? — krzyknęła milady, widząc, że i o tym punkcie lord Winter jest dobrze powiadomiony.
2784— Czyż nie jest twoim przyjacielem? — odparł milord niedbale. — O! Przepraszam, myślałem, że tak jest; powrócimy jeszcze do księcia-milorda, a teraz nie zmieniajmy czułego nastroju rozmowy. Mówisz zatem, że przybyłaś, aby się ze mną widzieć?
2785 2786— Otóż odpowiedziałem ci, iż stanie się zadość twojej woli, będziemy się widywali codziennie.
2787— Mam pozostać tu wiecznie? — zapytała milady z niepokojem.
2788— Czy nie wygodnie ci tutaj, droga siostrzyczko? Jeżeli czegoś ci brakuje, rozkaż tylko, a w tej chwili każę ci dostarczyć.
2789— Nie mam przecież moich kobiet służebnych ani moich ludzi…
2790— To wszystko się znajdzie, powiedz mi tylko, jak miałaś urządzony dom za pierwszego męża, a choć jestem jedynie twoim szwagrem, tak samo go ci urządzę.
2791— Za mego pierwszego męża?! — zawołała milady, wpatrzywszy się w lorda.
2792— Tak, twego męża, Francuza; nie mówię tu o moim bracie. A zresztą, jeżeli zapomniałaś, to ponieważ jeszcze żyje, mógłbym napisać do niego, przysłałby mi potrzebne wskazówki…
2793Zimny pot wystąpił na czoło milady.
2794— Żartujesz — wyrzekła głosem złamanym.
2795— Czyż wyglądam na to? — zapytał lord, powstając.
2796— A raczej znieważasz mnie — ciągnęła, wspierając się na fotelu i także wstając.
2797— Ja ciebie znieważam! — rzekł lord Winter z pogardą. — Czyż naprawdę przypuszczasz pani, że to możliwe?
2798— Mój panie — odezwała się milady — jesteś albo pijany, albo zwariowałeś. Wyjdź pan stąd natychmiast i przyślij mi jakąś kobietę.
2799Kobieta, Tajemnica— Kobiety nie są dyskretne, moja siostro! Czy nie mógłbym sam ci usłużyć? Tym sposobem nasze tajemnice pozostałyby w rodzinie.
2800— Zuchwalcze! — krzyknęła milady i jak poruszona sprężyną rzuciła się na lorda oczekującego ją ze skrzyżowanymi rękami, jednak opartymi na rękojeści szpady.
2801— Oho! — powiedział. — Wiem ja, że masz zwyczaj mordować ludzi, lecz będę się bronił, a uprzedzam cię, moja pani, że chociaż jesteś kobietą…
2802— O! Widzę, żeś podły do tego stopnia, iż podniesiesz rękę nawet na kobietę…
2803— Bardzo być może, a w dodatku mam wymówkę: moja ręka nie będzie pierwszą ręką męską, jaka dotknęła się ciebie, tak mi się zdaje przynajmniej.
2804Lord wskazał z pogardą lewe ramię milady i prawie dotknął go palcem.
2805Milady jęknęła głucho, cofnęła się w kąt pokoju jak pantera szykująca się do napadu.
2806— O! Jęcz, krzycz, ile chcesz — zawołał lord Winter — lecz nie próbuj kąsać, bo uprzedzam, że wszystko obróci się przeciwko tobie. Nie ma tu notariusza regulującego naprzód sukcesje, nie ma błędnego rycerza, który by mnie wyzwał na pojedynek za trzymanie w niewoli pięknej damy; lecz mam pod ręką sędziów, którzy osądzą właściwie bezwstydną kobietę, mającą śmiałość poślubić lorda de Winter, brata mojego starszego, gdy mąż jej pierwszy żyje dotąd. Bądź pani pewna, iż dostaniesz się znów w moc kata, a ten ci drugie ramię przyozdobi.
2807Oczy milady tak dziko zabłysły, że on, choć mężczyzna i uzbrojony wobec kobiety bezbronnej, uczuł dreszcz przerażenia w całym ciele. Pomimo to ciągnął dalej z wzrastającym uniesieniem:
2808— O tak, pojmuję to, odziedziczywszy mienie po moim bracie, miło by ci było posiąść i mój majątek, lecz mówię ci, możesz mnie kazać zamordować, a na nic się to nie przyda, zabezpieczyłem się stosownie; nie dostaniesz ani szeląga… Czyż nie jesteś już dość bogata, posiadając około miliona? Kobieta demonicznaAle ty nurzasz się w zbrodniach jedynie dla przyjemności, to rozkosz twoja najwyższa spełniać występek po występku! O! Gdyby mi nie chodziło o pamięć brata, zgniłabyś w więzieniu kryminalnym lub wysłałbym cię do Tyburn[124] dla zaspokojenia ciekawości marynarzy. Będę milczał jednak, lecz ty znoś cierpliwie niewolę. Za dwa tygodnie wychodzę z armią do La Rochelle, w przeddzień mojego wyjazdu wsadzę cię na okręt i wyślę do naszych kolonii południowych. Dostaniesz towarzysza, który w łeb ci palnie, gdybyś próbowała powrócić do Anglii lub na kontynent.
2809Milady słuchała uważnie, oczy jej coraz więcej błyszczały.
2810Więzienie— Obecnie zaś — mówił dalej lord Winter — pozostaniesz w tym zamku. Mury tu są grube, drzwi dobrze okute, a kraty mocne; w dodatku twoje okno wychodzi wprost na morze. Ludzie mej załogi są mi zupełnie oddani, trzymają straż około twojego apartamentu i strzegą wszystkich przejść prowadzących na dziedziniec, a tam są jeszcze trzy żelazne bramy do przebycia. Straż przy nich jest uprzedzona: jeden krok, jedno słowo lub gest zdradzający chęć ucieczki, a w tej chwili dają ognia do ciebie. Jeśli cię zabiją, mam nadzieję, że trybunały angielskie będą mi wdzięczne, żem je wyręczył. Ah! Rozpogodziłaś czoło, twarz ci się wyjaśniła. „Dwa tygodnie — myślisz sobie — ba! do tej pory wynajdę jakiś podstęp; szatan mi pomoże, znajdę sposób, poświęcę kogoś!… Za dwa tygodnie będę daleko stąd” — mówisz sobie… O! Spróbuj tylko!
2811Milady poznała, że brat ją odgadł, wpiła paznokcie w ciało, aby się powstrzymać, by nadać twarzy wyraz jedynie boleści.
2812 2813— Oficera dowodzącego w mojej nieobecności widziałaś już i znasz go zatem; umie on wypełniać rozkazy, pewny bowiem jestem, że jadąc tu z Portsmouth, próbowałaś go wciągnąć w rozmowę. Jak ci się wydaje? Posąg marmurowy może mu tylko wyrównać? Próbowałaś wiele razy mocy swych wdzięków i, niestety, dużo mężczyzn dało się złapać; spróbuj, radzę, jego ujarzmić, a jeżeli ci się uda, nazwę cię chyba szatanem z piekła rodem.
2814Podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie.
2815— Przywołać pana Feltona — wymówił. — Poczekaj chwilę, zaraz mu cię polecę.
2816Po tych słowach nastało milczenie; dał się słyszeć chód wolny i miarowy, zbliżający się stopniowo. Następnie z cienia korytarza ukazał się młody wojskowy, którego już znamy, i stanął na progu, oczekując rozkazów barona.
2817— Wejdź tu, kochany Johnie — rzekł lord Winter. — Wejdź i zamknij drzwi za sobą.
2818Młody człowiek uczynił to według rozkazu.
2819Kobieta demoniczna, Uroda, Przysięga— Teraz — rzekł lord — przypatrz się dobrze tej kobiecie: młoda ona i piękna, posiada wszelkie powaby ziemskie. Otóż mówię ci!… To jest potwór, który w dwudziestu pięciu latach spełnił tyle zbrodni, ile tylko możesz wyczytać przez rok w kronikach trybunalskich. Słodki głos uprzedza na jej korzyść; piękność służy za wędkę ofiarom, ciało jej dotrzymuje obietnic, trzeba oddać jej tę sprawiedliwość; będzie próbowała uwieść cię, a może nawet zabić… Wyciągnąłem cię z nędzy, Feltonie, zrobiłem moim adiutantem, ocaliłem życie, wiesz kiedy i w jakiej sprawie… Jestem nie tylko twoim opiekunem, lecz przyjacielem; nie tylko dobroczyńcą, lecz prawie ojcem. Ta kobieta powróciła do Anglii, aby godzić na moje życie; dostałem nareszcie do rąk tę gadzinę!… Otóż przyzwałem cię i mówię: przyjacielu Feltonie… John… dziecko moje! Strzeż mnie, a przede wszystkim strzeż siebie samego przed tą kobietą. Przysięgnij na zbawienie, że będziesz jej pilnować aż do chwili wymiaru sprawiedliwości. Johnie Feltonie, polegam na twoim słowie. Johnie Feltonie, wierzę twojej uczciwości.
2820— Milordzie — odrzekł młody oficer, spojrzawszy z nienawiścią i pogardą — przysięgam, że stanie się według twojej woli.
2821Milady słuchała z miną ofiary zrezygnowanej; jej piękna twarz wyrażała słodycz i poddanie. Lord Winter zaledwie poznawał rozjątrzoną tygrysicę, którą gotował się pokonać przed chwilą.
2822— Noga jej nie przestąpi nigdy progu tego pokoju, słyszysz, Johnie — mówił baron dalej — nie wolno jej pisać do nikogo; mówić do ciebie będzie jedynie, jeżeli uczynisz jej ten zaszczyt i odezwiesz się do niej.
2823— Dosyć, milordzie… przysiągłem i dotrzymam.
2824— A teraz, pani, staraj się pogodzić z Bogiem, ludzie już cię osądzili.
2825Milady opuściła głowę, niby zdruzgotana ostatnimi słowami.
2826Lord Winter wyszedł, skinąwszy na Feltona, który udał się za nim i zamknął drzwi na klucz.
2827Po chwili dał się słyszeć na korytarzu ciężki chód żołnierza z marynarki, który trzymał straż z toporem u pasa i halabardą w ręce.
2828Milady przez kilka minut siedziała spokojnie, spodziewając się, że ją obserwują przez dziurkę od klucza. Następnie podniosła wolno głowę; twarz jej przybrała wyraz straszny, pełen groźby wyzywającej. Wstała, podbiegła do drzwi i słuchała, potem wyjrzała oknem, nareszcie padła na fotel i poczęła rozmyślać.
Rozdział XXIV. Baczność, panowie!
2829Jego Eminencja kardynał oczekiwał wieści z Anglii, lecz nie nadchodziły inne prócz złych i groźnych.
2830Chociaż La Rochelle była osaczona, choć zwycięstwo zdawało się pewne dzięki przedsięwziętym ostrożnościom, a głównie z powodu tamy morskiej niedającej przystępu statkom do oblężonego miasta, jednak trwać mogła jeszcze długo.
2831A był to wstyd niemały dla armii królewskiej i niedogodność wielka dla pana kardynała, który nie potrzebował już wprawdzie siać niezgody pomiędzy Ludwikiem XIII i Anną Austriacką, bo to już było zrobione, lecz musiał godzić pana de Bassompierre, poróżnionego z księciem d'Angoulême. Zaś brat króla, który dowodził oblężeniem przy rozpoczęciu, umył ręce od wszystkiego i pozostawił kardynałowi staranie o doprowadzenie go do końca.
2832Miasto La Rochelle, pomimo niesłychanej wytrwałości komendanta, buntowało się po trosze, okazując chęć poddania; komendant kazał powywieszać wichrzycieli bez sądu.
2833Środek ten ochłodził zapalone głowy i nakłonił mieszkańców do wytrwania pomimo widma śmierci głodowej. Śmierć ta wydała im się mniej gwałtowna niż zgon na szubienicy.
2834Ze swej strony, od czasu do czasu, oblegający chwytali wysłańców z La Rochelle wyprawianych do Buckinghama lub szpiegów tegoż, starających się dostać do oblężonego miasta.
2835Śmierć, Kat, Król, NudaW jednym, jak i w drugim wypadku sprawa kończyła się szybko: „Na szubienicę!” — mówił kardynał i proces skończony. Zapraszano zwykle króla na ceremonię wieszania. Jego Królewska Mość przybywał słaby i omdlewający i obierał najlepsze miejsce dla przypatrzenia się operacji. To go rozrywało nieco podczas długiego oblężenia, lecz nudził się śmiertelnie pomimo to i ciągle mówił o powrocie do Paryża. Dosyć, że gdyby zbrakło było wysłańców i szpiegów, Jego Eminencja z całą swoją pomysłowością znalazłby się w wielkim kłopocie.
2836Czas upływał jednakże, a mieszkańcy La Rochelle się trzymali. Ostatni szpieg, jakiego pojmano, niósł list do Buckinghama. W liście tym pisano, że miastu grozi zagłada. Lecz zamiast pisać: „Jeżeli nie dacie nam pomocy przed upływem dwóch tygodni, poddamy się bezwarunkowo”, pisano po prostu: „Jeżeli nie przyjdziecie przed upływem dwóch tygodni, pomrzemy wszyscy z głodu”.
2837Mieszkańcy La Rochelle całą nadzieję pokładali w Buckinghamie. Książę był ich Mesjaszem. Widoczne było, że gdyby się przekonali, że nie mogą liczyć na Buckinghama, wraz z tą nadzieją i odwaga ich rozchwiałaby się.
2838Czekali też niecierpliwie wiadomości z Anglii, które by doniosły, że Buckingham już idzie.
2839Kwestia zdobycia miasta szturmem, dyskutowana wielokrotnie na radzie królewskiej, odrzucana była zawsze. Przede wszystkim dlatego, że La Rochelle uchodziła za niezdobytą, następnie kardynał pomimo wszystkiego, co o nim mówiono, wiedział doskonale, że konieczność rozlewu krwi w tym spotkaniu, gdzie Francuz miał walczyć z Francuzem, była czynem cofającym politykę o sześćdziesiąt lat, a kardynał w owej epoce uchodził za człowieka postępowego. Rzeczywiście, rabunek La Rochelle i wymordowanie trzech do czterech tysięcy hugenotów, którzy by się dali zabić, nie ustępując, przypomniałyby zanadto w roku 1628 rzeź świętego Bartłomieja[125] z roku 1572. W dodatku ten ostateczny środek, jakiemu król, dobry katolik, nie miał nic do zarzucenia, upadał zawsze zbijany argumentem dowódców oblężenia: „La Rochelle jest niezdobyta, można ją wziąć jedynie głodem”.
2840Kardynał nie mógł się opędzić złym przeczuciom z powodu milady — i on zrozumiał okrutny charakter tej kobiety, która raz pełzała jak wąż, to znów groźna była jak lwica. Miałażby go zdradzić?… A może umarła?… Znał ją bowiem dosyć, by wiedzieć, że czy z nim trzyma, czy jest przeciw niemu, czy jako przyjaciółka, czy jako wróg, nie siedziałaby spokojnie bez przyczyny. Lecz skąd biorą się przeszkody?… Tego nie mógł się domyślić.
2841Zresztą miał podstawę, by liczyć na nią — odgadywał w przeszłości tej kobiety straszne tajemnice, jakie tylko pod cieniem jego purpury ukryć się mogły, i czuł dobrze, że była mu oddana dlatego, że czuła się bezpieczna pod tak wszechwładną opieką.
2842Postanowił prowadzić wojnę sam, nie oglądając się na pomoc obcą. Budował w dalszym ciągu sławną tamę mającą za cel ogłodzenie La Rochelle. Zwrócił wzrok na nieszczęśliwe miasto, zamykające w swych murach tyle zapału i tyle bohaterstwa, a przywodząc na pamięć słowa Ludwika XI, swego poprzednika w polityce, jak on sam był poprzednikiem Robespierre'a[126], powtarzał maksymę kuma Tristana: Przywódca„Dziel, a będziesz panował”.
2843Henryk IV oblegając Paryż, kazał ciskać przez mury miasta chleb i żywność; kardynał kazał rzucać świstki papieru, na których wystawiał mieszkańcom La Rochelle, że postępowanie ich dowódców jest egoistyczne i barbarzyńskie. Wodzowie mieli zboża pod dostatkiem, a nie dzielili się z nikim.
2844Przyjęli za zasadę, że nic nie znaczy śmierć kobiet, dzieci i starców, niech tylko ludzie zdatni do obrony murów będą silni i zdrowi.
2845Dotychczas, bądź przez poświęcenie, bądź przez niemożność przeciwdziałania, maksyma ta, nie będąc uznana ogólnie, przeszła jednakże z teorii w praktykę; rzucane kartki zachwiały ją teraz. Na kartkach było wypisane, że dzieci, kobiety i starcy, którym pozwalano umierać z głodu, są to dzieci, żony i ojcowie obrońców miasta. Słuszne by zatem było, aby rozdzielano równo pożywienie i w jednakowym położeniu jednakową zasadę w ogóle przyjęto.
2846Odezwy te odniosły oczekiwany skutek — skłoniły znaczną liczbę mieszkańców do pojedynczego porozumienia się z armią królewską.
2847Lecz w chwili gdy kardynał ujrzał już owoce swego pomysłu i radował się, że go użył, jeden z mieszkańców La Rochelle zdołał prześlizgnąć się przez straże królewskie, a tylko Bóg jeden wie, jakim cudownym sposobem, tak wielka była czujność Bassompierre'a, Schomberga i księcia d'Angoulême, pilnowanych znów przez kardynała. Otóż jeden z mieszkańców La Rochelle, powtarzamy, dostał się do miasta, a powracał z Portsmouth, i opowiedział oblężonym, że widział tam wspaniałą flotę gotową rozwinąć żagle w przeciągu kilku dni.
2848Co więcej, Buckingham zawiadomił prezydenta miasta, że na koniec wielka liga przeciw Francji doszła do skutku, a całe państwo zostanie jednocześnie zajęte przez armie: angielską, cesarską i hiszpańską. List ten odczytywano na placach publicznych, kopie rozlepiano po rogach ulic, a nawet ci, którzy zaczęli rokować z królewskimi, zerwali układy, postanawiając czekać pomocy tak szumnie zapowiedzianej.
2849Te niespodziewane wypadki popsuły szyki Richelieu i zmusiły go wbrew woli do zwrócenia oczu na drugi brzeg kanału, w stronę, gdzie działała milady.
2850ŻołnierzW tymże czasie, wolna od wzruszeń i kłopotów swego prawdziwego dowódcy, armia królewska pędziła wesołe życie. Nie brakło żywności w obozie, a tym bardziej pieniędzy; pułki rywalizowały w zuchwalstwie i wybrykach wesołości. Łapać szpiegów, wieszać ich, robić hazardowne wycieczki na tamę lub na morze; obmyślać szalone projekty i wykonywać z zimną krwią, takie były zajęcia skracające armii długie dni; długie nie tylko dla oblężonych, trawionych głodem i niepokojem, lecz i dla kardynała, który ich ściskał blokadą jak obręczą żelazną, aby nie dopuścić pomocy ani posiłków.
2851Czasami, gdy kardynał, zawsze na koniu jak ostatni z żandarmów, wodził zamyślony wzrok po fortyfikacjach postępujących nie tak szybko, jak pragnął, które wznosili pod jego rozkazami inżynierowie zwołani z całej Francji, i gdy przy takim objeździe napotkał muszkietera z kompanii pana de Tréville, zbliżał się i patrzył pilnie na niego, a poznawszy, że to nie jeden z czterech towarzyszy, zapuszczał gdzie indziej bystry wzrok i myśl potężną.
2852Pewnego dnia, toczony śmiertelną nudą, straciwszy nadzieję układów z oblężonym miastem, bez żadnej wieści z Anglii, kardynał wyjechał z obozu bez celu, jedynie w towarzystwie Cahusaca i de La Houdinière, a postępując wzdłuż brzegów morskich, marzył, wpatrując się w ogrom oceanu.
2853Jadąc tak wolno, stanął na wzgórzu, z wysokości którego ujrzał poza płotem siedmiu ludzi wyciągniętych na piasku, a dokoła nich próżne butelki.
2854Czterej z nich byli to nasi muszkieterowie oczekujący widocznie na głośne czytanie listu, jaki jeden z nich tylko co odebrał. Ten list musiał być bardzo ważny, skoro skłonił ich do porzucenia kart i kości leżących nieopodal na bębnie.
2855Trzech ludzi było zajętych odkorkowywaniem ogromnej butelki wina z Collioure; byli to służący tych panów.
2856GniewKardynał, jak wspomnieliśmy, był w złym usposobieniu, a wtedy nic go tak nic gniewało jak wesołość innych. Dziwne miał uprzedzenie, że to, co go gniewa i martwi, sprawia otaczającym przyjemność. Skinął więc na La Houdinière'a i Cahusaca, by się zatrzymali, sam zaś zsiadł z konia i podsunął się do wesołej kompanii, bardzo mu podejrzanej, w nadziei, że piasek stłumi odgłos kroków, a płot osłoni go i że pochwyci choć kilka słów rozmowy, jak się zdawało interesującej nadzwyczaj. Gdy był już o dziesięć kroków, rozpoznał narzecze gaskońskie, a ponieważ wiedział już, że to muszkieterowie, nie wątpił, iż trzech spomiędzy nich są to, jak ich nazywano, nierozłączni, to jest: Atos, Portos i Aramis.
2857Łatwo pojąć, jak pragnął usłyszeć, o czym rozmawiają. Oczy zaświeciły mu dziwnym blaskiem i jak kot skradał się do płotu.
2858Nie pochwycił jeszcze słowa, gdy naraz odezwał się dźwięczny głos zwracający uwagę muszkieterów.
2859— Baczność, oficer nadchodzi! — zawołał Grimaud.
2860— Odzywasz się, głupcze jakiś? — rzekł Atos, unosząc się na łokciu i wzrokiem piorunując Grimauda.
2861Grimaud nie dodał ani słowa, wskazał tylko palcem w kierunku kardynała i jego eskorty.
2862Muszkieterowie zerwali się na nogi i skłonili się z szacunkiem.
2863Kardynał pienił się ze złości.
2864— Panowie muszkieterowie — rzekł — każą się pilnować, jak widzę! Czyżby się bali napadu Anglików?… Lub też prości muszkieterowie uważają się za wyższych oficerów?
2865— Eminencjo — odparł Atos, on jeden bowiem zachował zimną krew w tym wypadku — muszkieterowie, gdy nie są na służbie, piją i grają w kości, a wtedy są oficerami wyższymi dla swych lokajów.
2866Pan, Sługa— Lokaje — mruczał kardynał — którzy mają rozkaz ostrzegać panów o zbliżeniu kogokolwiek, to nie są lokaje, to po prostu warta.
2867— Wasza Eminencja ma jednak dowód, iż gdyby nie ta ostrożność, bylibyśmy narażeni na niemożność złożenia mu uszanowania i podziękowania za to, że raczył przyłączyć do nas d'Artagnana. D'Artagnanie, ty, któryś właśnie pragnął wyrazić swą wdzięczność Eminencji, zbliż się i korzystaj ze sposobności.
2868Wszystko to wypowiedziane zostało z powagą i zimną krwią odznaczającą Atosa w chwilach niebezpieczeństwa, a razem z wyszukaną grzecznością dającą mu pozór godności iście królewskiej.
2869D'Artagnan wyjąkał parę słów podzięki, które zamarły mu na ustach pod groźnym spojrzeniem kardynała.
2870— Wszelako, moi panowie — ciągnął kardynał, nie odstępując od myśli pierwotnej i nie zważając, co Atos mówi — nie lubię ja, aby prości żołnierze, dlatego że służą w pułku uprzywilejowanym, udawali wielkich panów; karność wojskowa jest dla nich taka sama jak dla wszystkich.
2871Atos pozwolił kardynałowi skończyć, a skłaniając głowę na znak zgody, zaczął mówić:
2872— Eminencjo, nie zapomnieliśmy karności wojskowej. Nie będąc dziś na służbie, sądziliśmy, iż wolno nam zabawić się według upodobania. Gdybyśmy jednak mieli szczęście otrzymać polecenie osobiste Waszej Eminencji, gotowi jesteśmy do posłuszeństwa natychmiast. Widzi Wasza Dostojność — mówił dalej Atos, marszcząc brwi, albowiem ten rodzaj indagacji[127] zaczynał go niecierpliwić — iż, aby gotowymi być na wypadek alarmu, jesteśmy tu nawet z bronią.
2873Wskazał na cztery muszkiety ustawione obok bębna z kartami i kośćmi.
2874— Wasza Dostojność raczy wierzyć — dodał d'Artagnan — pośpieszylibyśmy na Jego spotkanie, gdybyśmy przypuszczali, że to on zbliża się ku nam z tak małą eskortą.
2875Kardynał gryzł usta ze złości.
2876— Czy wiecie, panowie — rzekł — na co wyglądacie tak zawsze razem, uzbrojeni i strzeżeni przez lokajów? Wyglądacie na spiskowców.
2877— O! Co do tego Wasza Eminencja ma rację — odezwał się Atos — spiskujemy, jak to już można było widzieć, lecz jedynie przeciw mieszkańcom La Rochelle.
2878— O! Panowie umiecie politykować!… — rzekł kardynał, marszcząc brwi. — Znalazłoby się w waszych głowach dużo rzeczy, o których nie wiemy, gdyby można tam czytać, jak to wy czytaliście ten list schowany za moim nadejściem.
2879Atosowi krew uderzyła do twarzy, przystąpił do kardynała i rzekł:
2880— Zdaje się, iż rzeczywiście podejrzewasz nas, Eminencjo, i że podlegamy prawdziwej indagacji, jeżeli tak, to niech Wasza Wielebność raczy powiedzieć, o co chodzi, a będziemy przynajmniej wiedzieli, czego się trzymać.
2881— A gdyby to było badanie?… — odparł kardynał. — Nie tacy jak wy podlegali mu, panie Atosie, i musieli odpowiadać.
2882— Mówiłem już, Eminencjo, racz pytać, gotowi jesteśmy odpowiadać.
2883List— Co to był za list, który miałeś czytać, panie Aramisie, a który schowałeś?
2884 2885— O! Pojmuję — rzekł kardynał — trzeba być dyskretnym z taką korespondencją; jednakże można ją pokazać spowiednikowi, a wiecie zapewne, że ja otrzymałem święcenia.
2886— Eminencjo — odezwał się Atos ze spokojem tym straszniejszym, że narażał głowę, odpowiadając w ten sposób — list od kobiety, lecz nie nosi podpisu ani Marion de Lorme, ani pani d'Aiguillon.
2887Kardynał zbladł śmiertelnie, oczy mu dziko zabłysły, odwrócił się, niby chcąc coś rozkazać La Houdinière'owi i Cahusacowi. Atos widział to poruszenie i posunął się do muszkietów, na które trzech przyjaciół patrzyło już z minami ludzi, którzy nie dadzą się wziąć łatwo.
2888Kardynał był samotrzeć[128]; muszkieterów razem z lokajami było siedmiu. Pomyślał zatem, że partia nierówna, tym bardziej iż miał to przekonanie, że Atos i jego towarzysze spiskują rzeczywiście, więc nagłym zwrotem opanował gniew i roześmiał się wesoło.
2889Odwaga, Wierność— No, no — zawołał — jesteście mężni młodzieńcy, zuchwali przy blasku słońca, wierni w ciemnościach. Dobrze jest być strzeżonym, jeżeli drugich strzeże się uczciwie. Panowie, pamiętam tę noc, kiedyście mnie przeprowadzali do „Czerwonego Gołębnika”. Gdyby było jakieś niebezpieczeństwo na drodze, w którą się udaję, prosiłbym, abyście ze mną jechali, lecz ponieważ nie mam się czego obawiać, zostańcie, gdzie jesteście, dokończcie butelki i wasz list. Adieu, panowie.
2890Dosiadł konia podanego przez Cahusaca, pożegnał ich ręką i odjechał.
2891Młodzi ludzie, stojąc nieruchomo, ścigali go wzrokiem i milczeli, aż im znikł z oczu.
2892 2893Wszyscy mieli miny przerażone, czuli dobrze, iż pomimo łaskawego pożegnania kardynał odjechał z furią w duszy.
2894Tylko Atos uśmiechał się wzgardliwie.
2895— Grimaud za późno nas ostrzegł! — zawołał Portos, chcąc na kimś wyładować swoją złość, gdy kardynał już nie mógł ich słyszeć.
2896 2897Atos położył palec na ustach i Grimaud zamilkł.
2898— Aramisie, czy byłbyś oddał list? — zapytał d'Artagnan.
2899— Byłem zdecydowany — odrzekł Aramis głosem słodziutkim — gdyby zażądał był listu, podać mu jedną rękę, a drugą przebić go szpadą na wylot.
2900— Spodziewałem się tego — rzekł Atos — i stanąłem pomiędzy nim a tobą. Kardynał jest bardzo nieostrożny, odzywając się w ten sposób do ludzi; można by myśleć, że miał w życiu do czynienia jedynie z kobietami i dziećmi.
2901— Kochany Atosie — rzekł d'Artagnan — podziwiam cię, lecz pomimo to my nie mieliśmy racji…
2902— Jak to?! My nie mieliśmy racji! — przerwał Atos. — Czyjeż to powietrze, którym oddychamy? Czyj ocean, na który patrzymy? Czyj piasek, na którym leżeliśmy? Do kogo należy list twojej kochanki? Czy do kardynała? Na honor, ten człowiek wyobraża sobie, że cały świat należy do niego. Staliście teraz, jąkając się, osłupiali, upokorzeni jak przed Bogiem; rzec by można, że Bastylię ujrzeliście lub że Meduza[129] zamieniła was w kamienie. Kochasz kobietę, którą kardynał kazał uwięzić, chcesz ją wydostać z jego rąk; jest to partia, jaką rozgrywasz z Jego Eminencją. Ten list, to twoje atu[130]; po cóż pokazywać atu przeciwnikowi? Tak się nie robi. Niech sam odgadnie, i owszem! O!… My odgadujemy doskonale jego zamiary.
2903— W rzeczy samej, bardzo rozsądnie to powiedziałeś, Atosie — rzekł d'Artagnan.
2904— Niechże nie będzie więcej mowy o całym zdarzeniu i niech Aramis czyta list kuzynki od miejsca, w którym kardynał nam przerwał.
2905Aramis wyjął list z kieszeni, towarzysze przysunęli się, a lokaje zajęli się na powrót butelką z winem.
2906— Przeczytałeś zaledwie parę wierszy, zacznij od początku — rzekł d'Artagnan.
2907Jestem zdecydowana jechać do Stenay[131], gdzie moja siostra umieściła naszą kuzynkę w klasztorze karmelitek. Biedne dziecko pogodziło się z losem, przekonana jest bowiem, że tam tylko znajdzie zbawienie duszy. Sądzę jednakże, jeżeli nasze interesy familijne ułożą się po myśli, wtedy powróci ona do tych, których tak bardzo kocha, tym bardziej iż wie o tym, że myślą o niej bezustannie. Oczekując tej zmiany, nie bardzo się martwi, pragnie jedynie listu od narzeczonego. Wiem, że ten rodzaj kontrabandy[132] z trudnością przechodzi kraty klasztorne, lecz dałam ci już dowód zręczności w tej mierze, drogi kuzynku, i teraz podejmę się z ochotą zlecenia. Moja siostra przekazuje ci podziękowanie za twoją stałą pamięć o niej. Miała bardzo przykre chwile do przebycia, lecz uspokoiła się trochę na koniec, wysłała bowiem wiernego sługę tam, dokąd wiesz, aby pilnował jej interesów. Adieu, kochany kuzynku, pisz do nas, jak możesz najczęściej, to jest, gdy będziesz miał pewność, że twoje listy dojdą do naszych rąk. Całuję cię serdecznie.
— O! Ileż ja ci zawdzięczam, drogi Aramisie! — zawołał d'Artagnan. — Moja kochana Konstancja! Mam na koniec wiadomość o niej; żyje, jest bezpieczna w klasztorze, jest w Stenay! Atosie, powiedz mi, gdzie leży Stenay?
2908— Kilka mil od granicy Alzacji, w Lotaryngii[133]; jak tylko oblężenie się skończy, możemy wybrać się w te okolice…
2909— Niedługo to nastąpi, mam nadzieję — odezwał się Portos. — Głód, ReligiaDziś rano powieszono szpiega, który zeznał, że mieszkańcy La Rochelle zjadają już skórę z trzewików. Przypuśćmy, że zjadłszy skórę, wezmą się do podeszew, to niedługo nie pozostanie im nic innego, jak zjadać się wzajemnie.
2910— Biedni głupcy! — rzekł Atos, wypróżniając szklankę doskonałego bordeaux[134], które choć nie posiadało w owej epoce dzisiejszej sławy, niemniej na nią zasługiwało. — Nieszczęśliwi, bezrozumni! Jak gdyby religia katolicka nie była najkorzystniejszą i najprzyjemniejszą ze wszystkich wyznań! A jednak — dodał, smakując z upodobaniem wino — to dzielni ludzie… Aramisie, co ty, u diabła, robisz? — ciągnął Atos. — Chowasz ten list do kieszeni?
2911— Trzeba go spalić — rzekł d'Artagnan — a nawet kto wie, czy pan kardynał nie ma sposobu wygrzebywania tajemnicy z popiołów?
2912— Z pewnością go posiada — odparł Atos.
2913— Cóż zatem chcesz zrobić z tym listem? — zapytał Portos.
2914— Zbliż się, Grimaudzie — zawołał Atos.
2915 2916— Za karę, że odezwałeś się bez pozwolenia, mój przyjacielu, zjesz natychmiast ten kawałek papieru; następnie w nagrodę usługi, jakąś nam oddał, wypijesz tę oto szklankę wina. Masz najpierw list; dalej! Gryź prędko.
2917Grimaud uśmiechnął się i z oczami utkwionymi w szklankę, którą Atos napełnił winem, pożuł papier i połknął go…
2918— Brawo, panie Grimaudzie! — rzekł Atos. — Teraz bierz i pij. Możesz nie dziękować.
2919Grimaud w cichości połykał bordeaux, lecz jego wzrok wzniesiony w niebo był bardziej wymowny przez cały czas miłego zajęcia.
2920— A teraz — rzekł Atos — jeżeli tylko panu kardynałowi nie przyjdzie dowcipna myśl otworzenia żołądka Grimaudowi, to, jak mi się zdaje, możemy być prawie spokojni.
2921Przez ten czas Jego Eminencja odbywał dalej samotną przejażdżkę, mrucząc pod wąsami:
2922— Ci ludzie muszą do mnie należeć; muszą, stanowczo!
Rozdział XXV. Pierwszy dzień niewoli
2923Powróćmy do milady, którą straciliśmy z oczu, zatrzymawszy się na brzegach Francji.
2924Odnajdujemy ją w położeniu rozpaczliwym, w jakim ją pozostawiliśmy; w przepaści czarnych rozmyślań, czarnych jak piekło, u drzwi którego prawie zostawiła nadzieję — bowiem pierwszy raz ogarnęło ją zwątpienie, pierwszy raz się lękała.
2925Po dwakroć zwykłe szczęście jej nie dopisało, po dwakroć odkryto ją i zdradzono, a obydwa razy rozbiło się jej powodzenie o ten geniusz fatalny, zesłany przez Boga na jej pognębienie. D'Artagnan zwyciężył ją, tę siłę w złym niezwyciężoną.
2926Nadużył miłości, upokorzył dumę, oszukał ambicję, a teraz oto gubi ją bezpowrotnie, czyha na swobodę, życiu jej nawet zagraża. Co więcej, zdarł z niej maskę, którą się osłaniała i pod którą była tak silna!
2927D'Artagnan odwrócił od nienawistnego jej Buckinghama (bo nienawidzi go jak wszystko, co kiedyś kochała) burzę grożącą mu od Richelieu z powodu królowej.
2928Kobieta demonicznaD'Artagnan udawał hrabiego de Wardes, dla którego miała jedną z tych fantazji zwierzęcych, niepohamowanych, jakim podlegają kobiety jej charakteru. D'Artagnan zna straszną tajemnicę i żyje jednak, a przysięgła przecież, że każdy, kto ją pozna, musi umrzeć…
2929Na koniec, w chwili gdy zdobyła wyrok od kardynała, za pomocą którego była pewna zemsty na nieprzyjacielu, wydarto jej ten wyrok, a teraz znów d'Artagnan wepchnął ją do więzienia i przyczynił się do tego, że zostanie wysłana do Botany Bay, do ohydnego Tyburn, za Ocean Indyjski!
2930To wszystko to na pewno jego sprawa. Skądże by mogło przyjść tyle nieszczęść? Tylko on mógł lordowi de Winter odkryć jej straszną przeszłość, poznaną dziwnym zrządzeniem losu… On zna jej szwagra i napisał do niego bez wątpienia. Jakaż nienawiść wzbiera w jej sercu, gdy siedzi nieruchoma z oczami pałającymi, utkwionymi w pusty pokój. Co chwila z piersi wydobywa się stłumiony jęk, a wtóruje mu łoskot bałwanów morskich rozbijających się z rykiem jak rozpacz wieczna a bezsilna o podnóża skały, na której stoi ponury zamek.
2931W głowie roją się tysiączne plany zemsty: nad panią Bonacieux, Buckinghamem, a nade wszystko nad d'Artagnanem!
2932Więzień, Wolność, ZemstaTak, lecz chcąc się mścić, trzeba być wolną. Więzień chcący się wydostać na swobodę musi przebić mury, wyłamać kraty, wyrywać podłogi. To wszystko jest możliwe dla silnego i cierpliwego mężczyzny, lecz nie dla nerwowej i słabej fizycznie kobiety. W dodatku potrzeba na to czasu, miesięcy, całych lat, a ona… ona ma dwanaście dni, jak jej zapowiedział lord Winter, okrutny dozorca więzienny. Jednak, gdyby była mężczyzną, próbowałaby wszystkiego, może by się udało uwolnić. Oh! Po co Stwórca się pomylił i duszę męską i silną dał kobiecie słabej i delikatnej?! Pierwsze chwile niewoli były straszne; szarpała się, trzęsła, nie mogąc powstrzymać objawów kobiecej słabości.
2933Powoli uspokajała się, pokonała wybuchy szalonego gniewu, drżenie nerwowe ustało i rozmyślała, siedząc bezczynnie jak wąż znużony, gdy odpoczywa.
2934Kobieta demoniczna, Szaleństwo, Siła, Fałsz, Uroda— Dosyć tego, byłam szalona, unosząc się w ten sposób — rzekła do siebie, patrząc w lustro odbijające pałający wzrok, jakim przypatrywała się sobie. — Dosyć gwałtów i krzyków, to właśnie dowód słabości. W ten sposób nigdy nie postawiłam na swoim. Gdybym użyła siły z kobietą, może byłaby słabsza ode mnie, lecz ja walczę z mężczyzną i powinnam o tym pamiętać… Walczmy zatem jak kobieta; moja siła jest właśnie w słabości…
2935Następnie dla przekonania, jakie zmiany może nakazać swojej twarzy, przybierała po kolei od wyrazu złości, wykrzywiającej rysy, aż do najczulszego, tkliwego i najponętniejszego uśmiechu.
2936Potem rozpuściła włosy i ułożyła tak, aby podnosiły piękność twarzy. Na koniec zadowolona szepnęła:
2937— Nie ma nic straconego… Zawsze jestem bardzo piękna…
2938Wieczór się zbliżył, godzina ósma wybiła, milady spostrzegła łóżko zasłane. Pomyślała, że kilka godzin spoczynku nie tylko umysł odświeży, lecz doda blasku śnieżnej płci. Przed położeniem się jednak powzięła inne postanowienie.
2939Słyszała, iż mówiono o kolacji, a że od godziny przeszło zamknięta już była, spodziewała się zatem, że niebawem przyniosą jej posiłek. Nie chciała tracić czasu i postanowiła od chwili obecnej zbadać położenie, studiując charaktery ludzi, którym straż nad nią powierzono.
2940Światło ukazało się przez drzwi; zwiastowało ono powrót dozorców. Milady rzuciła się co prędzej na fotel, głowę w tył przechyliła; piękne włosy rozpuszczone sięgały podłogi, pierś na pół odkryta wyglądała spod koronek sukni, ręką jedną trzymała się za serce, drugą bezwładnie spuściła ku ziemi.
2941Otworzono zamki, drzwi na zawiasach zgrzytnęły, do pokoju weszło kilka osób.
2942— Postawcie ten stół — dał się słyszeć głos, po którym milady poznała Feltona.
2943 2944— Przynieście tu światło i każcie zmienić wartę — mówił Felton.
2945Milady domyśliła się po tym rozkazie, że ludzie jej usługujący byli żołnierzami.
2946Polecenie Feltona wykonano szybko i w milczeniu, co dawało dobre wyobrażenie o karności, w jakiej trzymał podwładnych. Na koniec Felton, który dotąd nie patrzył na milady, zwrócił się do niej.
2947— A!… — wyrzekł. — Ona śpi; to dobrze, po przebudzeniu zje kolację.
2948 2949— Panie poruczniku — odezwał się jeden z żołnierzy, mniej surowy niż jego dowódca — ona nie śpi…
2950— Jak to nie śpi?… — rzekł Felton. — Cóż robi zatem?
2951— Zemdlała; patrz pan, jaka blada leży i bez oddechu!
2952— Masz rację — przyznał Felton, przyjrzawszy się milady z daleka. — Idź, donieś lordowi de Winter, że ta pani zemdlała, ja nie wiem, co na to poradzić, ponieważ nie przewidzieliśmy tego wypadku.
2953Żołnierz wyszedł, a Felton usiadł przy drzwiach i czekał, nic nie mówiąc. Milady posiadała dar widzenia poprzez rzęsy, nie otwierając oczu wcale. Widziała, że Felton jest obrócony tyłem, i przez jakieś dziesięć minut patrząc na niego, przekonała się, że jej nieczuły dozorca nie odwrócił się ani razu.
2954Przyszło jej na myśl, że z przybyciem lorda Felton umocni się jeszcze w obojętności. Pierwsza próba nie udała się; co robić, liczyła na jeszcze inne sposoby, podniosła też głowę, otworzyła oczy i westchnęła lekko.
2955Na odgłos ten młody oficer odwrócił się nareszcie.
2956— A! Obudziłaś się, pani — rzekł — niepotrzebny więc tu już jestem. Jak pani będziesz czego potrzebować, proszę zadzwonić.
2957— O Boże, mój Boże! Jakże cierpiałam!… — wymówiła milady głosem harmonijnym, jakim czarodziejki starożytne usidlały tych, których zgubić postanowiły.
2958 2959— Podadzą pani posiłek trzy razy na dzień — powiedział — o dziewiątej rano, pierwszej z południa i ósmej wieczorem. Jeżeli to nie podoba się pani, oznacz inne godziny, a pod tym względem zastosujemy się do twoich życzeń.
2960— Czyż zawsze mam być sama jedna w tym wielkim i ponurym pokoju?… — zapytała milady.
2961— Będziesz pani miała od jutra kobietę do usług, która stawi się na każde zawołanie.
2962— Dziękuję panu — odpowiedziała milady pokornie.
2963Felton skłonił się lekko i skierował ku drzwiom. Gdy miał próg przestąpić, lord Winter ukazał się na korytarzu wraz z żołnierzem, który go uwiadomił[135] o zemdleniu milady. Lord trzymał w ręku flakon z solami trzeźwiącymi.
2964— Co tu się dzieje?… — zapytał drwiąco, ujrzawszy milady na nogach, a Feltona wychodzącego. — Czy nieboszczka już zmartwychwstała?… Na Boga, Feltonie, mój synu, czy nie widzisz, że mają cię za nowicjusza i odgrywają przed tobą pierwszy akt komedii, której dalszy ciąg będziemy mieli przyjemność ujrzeć w przyszłości?
2965— Tak też myślałem, milordzie — rzekł Felton — lecz Kobietaponieważ to kobieta, więc, jako człowiek dobrze urodzony, chciałem okazać względy należne płci, nie już przez szacunek dla niej, lecz dla siebie samego.
2966Milady przeszedł dreszcz. Słowa Feltona ścięły jej krew w żyłach.
2967— Zatem — mówił lord Winter — te piękne włosy do ziemi rozpuszczone i te spojrzenia omdlewające nie zwiodły cię, ty człowieku z kamiennym sercem?
2968— Nie, milordzie — odrzekł obojętnie młodzieniec. — Wierz mi, potrzeba daleko więcej sztuki i kokieterii, aby mnie oszukać.
2969— W takim razie, mój dzielny poruczniku, zostawmy milady, niech szuka innych sposobów, a sami chodźmy na kolację. Bądź spokojny! Ma ona płodną imaginację, drugi akt komedii nastąpi niebawem po pierwszym.
2970Z tymi słowami lord Winter wziął pod rękę Feltona i śmiejąc się, zmierzał ku drzwiom.
2971— O! Znajdę, co ci potrzeba — mruczała milady przez zęby — bądź pewny, biedny mnichu niedoszły! Znajdę sposób, biedny żołnierzu nawrócony, który wykroiłeś sobie mundur z habitu!
2972— Ale, ale — dodał lord Winter, zatrzymując się na progu — droga milady, niech ci ten zawód apetytu nie psuje. Spróbuj kurczęcia i ryb, nie kazałem ich zatruć, słowo honoru. Mam dobrego kucharza, a ponieważ nie dziedziczy po mnie, pokładam w nim zupełną ufność. Ufaj mu więc także. Adieu, kochana siostrzyczko, zobaczymy się przy powtórnym zemdleniu.
2973Kobieta demoniczna, SzaleństwoTego już było za wiele dla milady. Zacisnęła ręce kurczowo, zgrzytnęła zębami i utkwiła ponury wzrok w drzwi zamykające się za lordem i Feltonem. Gdy została już sama, napadł ją nowy paroksyzm rozpaczy. Spostrzegła na stole nóż, zerwała się i schwyciła go. Niestety! Spotkało ją okrutne rozczarowanie — ostrze było tępe, z miękkiego srebra…
2974Rozległ się głośny śmiech, drzwi się roztworzyły.
2975— Aa!… — wołał lord Winter. — Aaa! Widzisz, dzielny Feltonie, czy ci nie mówiłem? Ten nóż był przeznaczony dla ciebie; dla ciebie, moje dziecko, ona by cię nim przebiła. Jest to jeden z jej sposobów pozbywania się ludzi, którzy jej zawadzają. Gdybym cię posłuchał, dałbym jej nóż stalowy i ostry; a wtedy już po Feltonie! Byłaby ci gardło poderżnęła, a potem wszystkim, których by napotkała na swej drodze. Spójrz no, Johnie, jak ona doskonale umie trzymać nóż.
2976Rzeczywiście, milady wciąż trzymała w zaciśniętej ręce srebrny nóż, lecz ostatnie słowa, zawierające najwyższą zniewagę, odebrały jej siłę… nóż upadł na ziemię.
2977— Prawdę mówiłeś, milordzie — rzekł Felton z głęboką pogardą — masz rację, jak zawsze, to ja byłem w błędzie.
2978I obydwaj opuścili pokój. Lecz teraz milady słuchała uważniej niż za pierwszym razem, dopóki ostatnie echo kroków nie ucichło w głębi korytarza.
2979— Jestem zgubiona — mruczała — zgubiona bezpowrotnie… Jestem w mocy ludzi zimnych, okrutnych; nie zdobędę ich sobie, to posągi z brązu czy z granitu. Zrozumieli mnie, odgadli i opancerzyli się stosownie na wszystkie moje pociski… Niepodobna jednak, aby to się miało skończyć tak, jak oni pragną…
2980Milady zasiadła do stołu, jadła z apetytem, wypiła trochę wina hiszpańskiego i poczuła, że odwaga jej powróciła.
2981Przed udaniem się na spoczynek przeszła w pamięci każde słowo, każde stąpnięcie, gest, poruszenie, aż do milczenia swoich interlokutorów[136], a z tego przeglądu ścisłego wypadło, że Felton, pomimo pozorów, łatwiejszy był do podejścia niż lord Winter.
2982Jedno przede wszystkim przychodziło jej na pamięć.
2983„Gdybym cię był posłuchał” — powiedział lord do Feltona.
2984Zatem Felton ujmował się za nią, skoro Winter nie chciał go usłuchać.
2985— Słaby jest czy silny — powtórzyła milady — człowiek ten ma jednak iskrę litości w duszy; z tej iskry rozniecę pożar, który go pochłonie. Co się tyczy tamtego, on zna mnie dobrze; lęka się i wie, czego może się spodziewać, jeżeli kiedykolwiek z rąk jego się wydostanę. Nie warto zatem próbować z nim czegokolwiek. Felton to co innego; młody jest, naiwny, czysty i wydaje się cnotliwy; na tego mam sposób pewny…
2986Milady położyła się i zasnęła z uśmiechem na ustach; widząc ją śpiącą, rzekłbyś — młode dziewczę śniące o wieńcu z kwiatów, którym ma nazajutrz główkę przyozdobić.
Rozdział XXVI. Drugi dzień niewoli
2987Sen, Nienawiść, Krew, WięzieńMilady śniła, że dostała na koniec d'Artagnana, że patrzy na jego śmierć i właśnie widok krwi nienawistnej, płynącej spod topora katowskiego, wywołał na te usteczka prześliczny uśmiech. Spała, jak śpi więzień kołysany pierwszą nadzieją wolności.
2988Nazajutrz, gdy zajrzano do pokoju, leżała jeszcze w łóżku. Felton zatrzymał się na korytarzu. Przyprowadził właśnie kobietę, o której wczoraj wspomniał. Kobieta przystąpiła do łóżka, ofiarując usługi. Milady była zwykle blada, wygląd jej zatem mógł oszukać każdego, co ją po raz pierwszy zobaczył.
2989— Mam gorączkę — rzekła — całą noc długą spędziłam bezsennie, cierpię straszliwie. Czy będziesz litościwszą niż ci, którzy mnie wczoraj odwiedzali? Niczego nie pragnę, tylko pozwolenia na pozostanie w łóżku.
2990— Czy chce pani, abym przywołała doktora? — odpowiedziała kobieta.
2991Felton słuchał rozmowy, lecz się nie odzywał.
2992Milady rozważyła, że im więcej ludzi będzie koło niej, tym więcej będzie roboty z ich rozczulaniem, a lord Winter czujność podwoi. Doktor wreszcie może poznać, że choroba udana, a milady po przegraniu pierwszej partii drugiej przegrać nie chciała.
2993— Na co wołać doktora — rzekła — ci panowie zdecydowali wczoraj, że moja choroba jest komedią, tak samo byłoby i dzisiaj; od wczorajszego wieczoru mieli dość czasu, aby doktora uprzedzić.
2994— A więc — rzekł Felton zniecierpliwiony — niech pani sama powie, jakiego chce lekarstwa.
2995— O mój Boże, czyż ja wiem? Czuję się chora, ot i wszystko; dajcie mi, czego chcecie, mało mnie to obchodzi.
2996— Poproście lorda de Winter — rzekł Felton, znudzony ciągłem narzekaniem.
2997— O! Nie, nie! — krzyknęła milady. — Nie wołajcie go, błagam pana, zdrowa jestem, nic mi nie trzeba, niech nie przychodzi.
2998Tyle było pośpiechu, tyle wymowy pociągającej w tym okrzyku, że Felton pomimo woli wszedł do pokoju.
2999„Aha, przyszedł” — pomyślała milady.
3000— Jednakże, jeżeli pani cierpi rzeczywiście — odezwał się — poślemy po doktora, a jeżeli pani nas zwodzi, ha! tym gorzej dla niej, my przynajmniej z naszej strony nie będziemy mieli sobie nic do wyrzucenia.
3001Milady nie odpowiedziała, tylko przechyliwszy na poduszkę śliczną główkę, zaczęła głośno łkać.
3002Felton patrzył przez chwilę ze zwykłą obojętnością; nareszcie, widząc, że kryzys się przeciąga, wyszedł z pokoju; za nim wyszła i kobieta. Lord de Winter nie ukazał się.
3003— Zdaje mi się, że zaczynam pojmować jasno — szeptała milady z dziką radością, nakrywając się prześcieradłami, by ukryć przed oczami mogącymi ją podpatrywać wybuch zadowolenia.
3004 3005— Czas już wyzdrowieć — rzekła — wstawajmy i starajmy się otrzymać jakąkolwiek korzyść z dnia dzisiejszego; mam tylko dni dziesięć, a dziś wieczorem dwa już upłyną.
3006Nazajutrz rano przyniesiono milady śniadanie; pewna była, iż niebawem przyjdą zabrać stół i że wtedy zobaczy Feltona.
3007Nie omyliła się; Felton wszedł i nie zważając, czy milady jadła już, rozkazał wynieść stół, który zwykle przynoszono nakryty i zastawiony.
3008Felton został jeszcze; w ręku trzymał jakąś książkę.
3009Milady, wyciągnięta w fotelu obok kominka, piękna, blada, z wyrazem rezygnacji na twarzy, wyglądała jak święta dziewica oczekująca męczeństwa.
3010Młody człowiek zbliżył się i rzekł:
3011Religia, Modlitwa— Lord de Winter, będąc sam katolikiem jak i ty, pani, pomyślał, iż brak modlitw i obrządków twojego wyznania może być pani przykry; zgadza się zatem, abyś pani choć przeczytała każdego dnia mszę swoją; a oto książka zawierająca cały rytuał.
3012Widząc minę, z jaką Felton położył książkę na stoliczku obok niej, słysząc głos, jakim wymówił słowa „swoją mszę”, i uśmiech wzgardliwy, towarzyszący tym słowom, milady podniosła głowę i patrzyła na niego uważnie.
3013Wtedy z włosów zaczesanych gładko, z ubrania skromnego do przesady, z czoła gładkiego jak marmur, lecz jak tenże twardego i nieprzeniknionego, domyśliła się w nim jednego z tych ponurych purytanów, jakich spotykała tak często na dworze króla Jakuba[137], jak i na dworze króla Francji, gdzie pomimo wspomnienia nocy świętego Bartłomieja przebywali niekiedy, szukając schronienia. Przyszło jej nagle jedno z tych natchnień, jakie miewają tylko ludzie genialni w chwilach stanowczych, decydujących o losie całego życia.
3014Te dwa słowa: „msza swoja” i uważne spojrzenie na Feltona objaśniły ją o całej ważności odpowiedzi, jaką zamierzała dać.
3015Z szybkością sobie właściwą znalazła ją gotową:
3016— Ja? — rzekła z równą pogardą, jaką zauważyła w głosie Feltona. — Ja mam odczytywać mszę swoją? Lord de Winter, katolik skażony, wie doskonale, że nie jestem tego wyznania co on, a to są zapewne nowe sidła, które na mnie zastawia.
3017— Jakiejże religji pani jesteś? — zapytał Felton ze źle ukrytym zdziwieniem.
3018— Wyznam to — zawołała milady, udając egzaltację — lecz wyznam w dniu, w którym już dosyć wycierpię za moją wiarę.
3019Spojrzenie Feltona odkryło milady, jaki wyłom zrobiła w jego przekonaniach.
3020Młody oficer pozostał jednak milczący i nieruchomy; wzrok jego mówił jedynie.
3021— Jestem w rękach nieprzyjaciół moich — ciągnęła z entuzjazmem właściwym purytanom — czy mnie Bóg mój wybawi, czy zginę dla Boga mojego, wszystko mi jedno! Oto odpowiedź, którą, proszę, zanieś pan lordowi de Winter. A co do tej książki — dodała, wskazując ją końcem palca z daleka, jak gdyby się obawiała splamić dotknięciem — możesz ją pan zabrać i użyć dla siebie; bez wątpienia bowiem jesteś podwójnym wspólnikiem lorda Wintera, wspólnikiem w prześladowaniu i wspólnikiem w herezji.
3022Felton nie odpowiedział, zabrał książkę z tym samym uczuciem pogardy, jak kiedy ją przyniósł, i wyszedł zamyślony.
3023O piątej wieczorem przyszedł lord Winter; milady miała czas przez dzień cały nakreślić plan postępowania; przyjęła go też jak kobieta czująca, że przy niej zwycięstwo.
3024— Zdaje się — rzekł baron, siadając na fotelu naprzeciw milady i wyciągając niedbale nogi przed ogniem — zdaje się, że popełniliśmy małą apostazję[138]!
3025— Co pan chcesz przez to powiedzieć?
3026Religia— Chcę powiedzieć, że od naszego ostatniego widzenia się zmieniliśmy religię. Czyś pani przypadkiem nie wyszła trzeci raz za mąż, za protestanta?
3027— Wytłumacz się, milordzie — odparła uwięziona z powagą — oświadczam, iż nie rozumiem wcale słów twoich.
3028— To znaczy, że nie masz żadnej religii; wolę cię nawet taką — rzekł drwiąco milord.
3029— Z pewnością, że przypadałoby to bardziej do twoich przekonań.
3030— O! Przyznaję, iż mi to wszystko jedno.
3031— Choćbyś się nie przyznał do religijnej obojętności, poznać ją łatwo po rozwiązłym życiu i twoich występkach.
3032— Co! Ty mówisz o rozpuście, pani Messalino[139]!… Ty, lady Makbet[140]!… Albo mnie słuch myli lub też jesteś bardzo bezczelna!…
3033— Mówisz w ten sposób, bo wiesz, że nas podsłuchują, mój panie — odrzekła wyniośle milady — chcesz podburzyć przeciwko mnie dozorców i prześladowców moich!
3034— Dozorców!… Prześladowców!… O, pani, zanadto patetycznie się wyrażasz; wczorajsza komedia zamienia się w tragedię, jak widzę. Mniejsza o to, za osiem dni znajdziesz się pani na właściwym miejscu, a wtedy skończy się moje zadanie.
3035— Zadanie haniebne! Bezbożne!… — odparła milady z uniesieniem ofiary wyzywającej sędziego.
3036— Na honor! Sądzę, że ta hultajka dostaje wariacji. No, no, uspokój się zacna purytanko, w przeciwnym razie w lochu cię zamknę. Prawdopodobnie wino szampańskie poszło ci do głowy?… Uspokój się, to przejdzie bez śladu i szkodliwych następstw.
3037Lord Winter wyszedł, klnąc straszliwie, co w owym czasie było przyzwyczajeniem wysokiej szlachty.
3038Felton znajdował się rzeczywiście za drzwiami i nie stracił ani słowa z prowadzonej rozmowy.
3039 3040„Idź, idź — mówiła w myśli do szwagra — zbliża się stanowcza chwila, lecz ty się dowiesz o wszystkim, stary głupcze, gdy będzie już poniewczasie[141]”.
3041ModlitwaZaległa cisza, znów upłynęły dwie godziny, przyniesiono kolację. Milady odmawiała głośno modlitwy, jakich nauczyła się od zażartego purytanina, starego sługi swego drugiego męża.
3042Była jak w zachwyceniu i udawała, że nie słyszy, co się koło niej dzieje. Felton skinął, by jej nie przeszkadzano, i wyszedł po cichu razem z żołnierzami.
3043Milady wiedziała, że ją obeserwują, odmawiała też modlitwy do końca i zdawało się jej, że żołnierze będący na warcie przestali chodzić, tylko słuchali jej głosu.
3044Tego właśnie pragnęła; po ukończeniu nabożeństwa powstała, usiadła przy stole, zjadła trochę i piła jedynie wodę.
3045W godzinę potem żołnierze zabrali stolik z nakryciem, lecz tym razem Felton im nie towarzyszył.
3046„Obawia się więc za często mnie widywać…” — pomyślała i odwróciła się do ściany, by ukryć uśmiech triumfu mogący ją zdradzić.
3047Po niejakiej chwili cisza zaległa stary zamek, słychać było jedynie nieustający szmer fali morskiej; wtedy głosem harmonijnym i dźwięcznym zaczęła śpiewać pierwszą strofkę psalmu znanego i najwięcej ulubionego przez purytanów:
3048
Wiersz nie był dobry, nie było w nim miary ni rymu, lecz purytanie nie znali się na poezji.
3049Milady śpiewając, nasłuchiwała; straż zatrzymała się jak skamieniała. Mogła zatem osądzić, iż uczyniła wrażenie.
3050Śpiewała dalej zawzięcie z niewymownym uczuciem; zdawało jej się, że śpiew rozlega się daleko pod sklepieniami i jak urok magiczny miękczy serca jej stróżów.
3051Okazało się jednak, że żołnierz na warcie, zapewne zagorzały katolik, otrząsnął się z wrażenia i zawołał przez drzwi:
3052— Ucisz się pani nareszcie, śpiew twój smutny jak De profundis[142], a połączony z przyjemnością stania na warcie staje się nie do wytrzymania.
3053— Milczeć!… — odezwał się poważny głos, po którym rozpoznała Feltona. — Nie mieszaj się w nieswoje rzeczy, błaźnie! Czy masz rozkaz nie pozwalać śpiewać tej kobiecie?… Nie. Kazano ci pilnować, kazano strzelać do niej, gdyby chciała uciekać. Strzeż jej zatem; zabij, gdy będzie trzeba, lecz nie zmieniaj rozkazów, jakie otrzymałeś.
3054Radość niepohamowana rozjaśniła oblicze milady i jak błyskawica przemknęła po twarzy, lecz udając, że nie słyszy rozmowy, z której każde słówko zapamiętała, zaczęła znów, nadając głosowi urok, rozciągłość i dźwięk, którymi ją sam szatan obdarzył:
3055
Cudowny głos nadawał prostym wierszom psalmu wyraz i urok, jakie purytanie najzapamiętalsi rzadko znajdowali w śpiewach swych braci; Feltonowi też zdawało się, że słyszy śpiew anioła pocieszającego trzech Hebrajczyków rzuconych na spalenie w piec gorejący.
30563057
Ostatnią strofkę okrutna czarodziejka oddała z takim uczuciem porywającym, że młody oficer nie był w stanie słuchać dłużej; otworzył drzwi gwałtownie i ukazał się na progu blady jak zawsze, tylko oczy mu ogniem pałały.
3058— Dlaczego pani śpiewasz — odezwał się — i po co takim głosem rozdzierającym?
3059— Przebacz pan — rzekła milady łagodnie — zapomniałam, że pieśni moje źle brzmią w tym domu. Obraziłam pana jako katolika, lecz, przysięgam, nieumyślnie; przebacz mi winę, wielką zapewne, lecz mimowolną.
3060Milady była piękna. Mówiąc to, uniesienie religijne, w jakim zdawała się być pogrążona, nadawało jej fizjonomii taki nieziemski wyraz, iż olśniony Felton sądził, że widzi teraz anioła, którego przedtem jedynie słyszał.
3061— Tak, pani — odpowiedział — zakłócasz spokój ludzi mieszkających w zamku.
3062Biedny szaleniec nie spostrzegł, iż ta odpowiedź bez związku odkrywa milady głębię jego duszy.
3063— Nie będę już śpiewała — rzekła milady, spuszczając oczy z pokorą i rezygnacją.
3064— Tego nie żądam; śpiewaj pani, tylko nie tak głośno, a głównie podczas nocy…
3065Z tymi słowami, czując, że dłużej nie potrafi być surowy, młody człowiek oddalił się pośpiesznie.
3066— Dobrze zrobiłeś, panie poruczniku — odezwał się żołnierz — te psalmy zakłócają spokój duszy… można się jednak do nich przyzwyczaić; ona głos ma taki piękny!
Rozdział XXVII. Trzeci dzień niewoli
3067Felton przyszedł nareszcie… lecz tego nie dosyć; potrzeba, aby sam z nią pozostał; a milady nie wiedziała jeszcze, jakiego sposobu użyć, aby tego dokazać.
3068Trzeba na koniec rozruszać go, uczynić rozmowniejszym, aby móc do niego także wprost przemówić; bo milady wiedziała, że jej głos ma urok nieprzezwyciężony, że nikt mu się nie zdoła oprzeć.
3069Pomimo tylu ponęt mogło jej się nie udać, bo Felton był uprzedzony o wszelkich pokusach z jej strony.
3070Zaczęła też odtąd obserwować go pilnie, każde słowo, spojrzenie, gest każdy, a nawet oddech przyśpieszony, mogący uchodzić za westchnienie, nie uszły jej uwagi. Krótko mówiąc, uczyła się wszystkiego, jak to czyni zręczny aktor, któremu dano rolę, jakiej jeszcze nie grał.
3071Łatwiej było dać sobie radę z lordem de Winter; od wczoraj też nakreśliła plan zamierzonego postępowania: milczeć z godnością w jego obecności, od czasu do czasu oburzyć go udaną pogardą lub znieważającym słowem, zmusić do pogróżek i gwałtów, aby lepiej uwydatnić swoją rezygnację; taki był jej projekt. Felton będzie świadkiem i choć się nie odezwie, lecz zobaczy…
3072Rano jak zwykle przyszedł Felton; milady pozwoliła mu zająć się przygotowaniem śniadania, nie zwracając się wcale do niego. Zdawało jej się, że w chwili wyjścia miał zamiar przemówić, poruszył nawet ustami, lecz powstrzymał się i wyszedł.
3073Około południa ukazał się lord de Winter.
3074Dzień był piękny, blady promień słońca przedzierał się przez kraty więzienne, oświecając, lecz nie grzejąc, jak to bywa w Anglii.
3075Milady patrzyła przez okno, udając, że nic nie słyszy.
3076— O!… — odezwał się lord Winter. — Po komedii graliśmy tragedię, a teraz przyszła kolej na melancholię.
3077 3078— Tak… tak… — ciągnął lord Winter — rozumiem; chciałabyś się wydostać na wybrzeże, wsiąść na okręt i pruć szmaragdowe fale; pragnęłabyś na lądzie lub na wodzie urządzić mi zasadzkę, jedną z tych, które tak doskonale potrafisz obmyślać. Cierpliwości!… Cierpliwości, moja pani! Za cztery dni znajdziesz się na wybrzeżu, potem na pełnym morzu; za cztery dni bowiem uwolnię Anglię od twej obecności.
3079Milady złożyła rączki, a piękne oczy w niebie utkwiła:
3080— Boże!… Boże wszechmocny!… — wyrzekła z anielską słodyczą. — Przebacz temu człowiekowi, jak ja mu przebaczam!…
3081— Módl się, módl, przeklęta — zawołał lord — proś Boga o przebaczenie dla mnie, bo przysięgam ci, że jesteś w rękach człowieka, który tobie nigdy nie przebaczy…
3082 3083Gdy otwierał drzwi, milady spostrzegła Feltona, jak chował się, aby nie być przez nią widziany.
3084Wtedy padła na kolana i głośno mówiła:
3085— Boże, mój Boże!… Ty wiesz, dla jak świętej sprawy znoszę cierpienia; dodaj mi siły, o Boże wielki!
3086Drzwi cicho się uchyliły. Piękna pokutnica udając, że nic nie słyszy, modliła się dalej.
3087— Boże mścicielu!… Boże dobroci!… Czyż pozwolisz, aby się spełniły ohydne zamiary tego człowieka?!
3088Niby dopiero teraz usłyszała kroki Feltona, zerwała się szybko, zarumieniła jak gdyby zawstydzona, iż ją widziano klęczącą.
3089— Nie lubię przerywać modlitwy — rzekł Felton poważnie — niech pani nie wstaje, zaklinam panią.
3090— Skąd pan wie, że ja się modliłam — mówiła milady głosem przez łkanie przerywanym — mylisz się pan, nie modliłam się wcale.
3091— Myślisz pani zatem — odrzekł Felton poważnie, lecz słodko zarazem — iż czuję się w prawie przeszkadzać istocie stworzonej, gdy korzy się przed Stworzycielem? O, niech Bóg uchowa! Wina, Grzech, ModlitwaWinowajca powinien żałować za grzechy; choćby nawet zbrodnię popełnił, nietykalny jest dla mnie, gdy modli się do Boga.
3092— Ja?!… Posądzona o zbrodnię? — rzekła milady z uśmiechem, który by anioła rozbroił w dniu sądu ostatecznego. — Ja!… Zbrodniarką!… Mój Boże… Ty wiesz, czy nią jestem… Bóg, Kara, CierpieniePowiedz pan, że jestem skazana, potępiona, to będziesz miał rację. Ale wiesz pewnie, że Bóg kocha cierpiących i pozwala niekiedy, aby skazywano niewinnych.
3093— Czyś pani potępiona niesłusznie, niewinna lub męczennica — odparł Felton — to jeden powód więcej do błagania Boga; i ja sam modlić się będę za ciebie.
3094— O!… Ty jesteś sprawiedliwy — zawołała milady, do nóg mu się rzucając — dłużej już nie wytrzymam, lękam się, iż sił mi zbraknie w chwili walki, gdy będę musiała wyznać moją wiarę; wysłuchaj więc błagania kobiety przywiedzionej do rozpaczy. Oszukują pana, nie wierz im, tu chodzi o co innego, ja tylko o jedną łaskę proszę, a jeśli mnie wysłuchasz, błogosławić cię będę na tym i na tamtym świecie.
3095— Mów pani z moim przełożonym — rzekł Felton — na szczęście nie polecono mi przebaczać ani karać; wyżej ode mnie postawieni dostali od Boga tę władzę.
3096— Z panem… z panem tylko chcę mówić. Wysłuchaj mnie… nie przyczyniaj się do mej zguby, do hańby!…
3097— Jeżeli zasłużyłaś pani na ten wstyd i hańbę, trzeba ją znieść z pokorą, ofiarując to Bogu.
3098— Co pan mówisz!… O!… Nie zrozumiałeś mnie! Mówię o hańbie, a ty myślisz, że mówię o karze za nią, o więzieniu lub śmierci!… O!… Dałby Bóg, żeby tak było! Cóż dla mnie znaczy śmierć lub niewola!
3099 3100— Lub udajesz, że nie rozumiesz!… — odparła milady z uśmiechem powątpiewania.
3101— Nie, pani, na honor żołnierski, na wiarę moją przysięgam!
3102— Jak to? Więc nie domyślasz się pan zamiarów lorda de Winter?
3103 3104— Niepodobna… Pan, jego powiernik?…
3105 3106— O!… Mogłeś pan sam odgadnąć.
3107— Nie staram się odgadywać… czekam, aż mi powiedzą, a prócz tego, co mówił przy pani lord de Winter, z niczym mi się nie zwierzał.
3108— Nie jesteś zatem jego wspólnikiem — zawołała milady z akcentem prawdy w głosie — nie wiesz, że przeznacza mi hańbę… przewyższającą w okropności najstraszniejszą karę na ziemi?
3109— Mylisz się, pani — rzekł Felton, czerwieniąc się. — Lord de Winter jest niezdolny do podobnej zbrodni.
3110„Dobrze — pomyślała milady — nie wie, o co chodzi, a już nazywa to zbrodnią!” — i głośno dodała:
3111Przyjaźń— Przyjaciel pozbawionego czci jest zdolny do wszystkiego.
3112— Kogo pani nazywasz czci pozbawionym?… — zapytał Felton.
3113— Czyż jest w Anglii dwóch ludzi godnych tego imienia?
3114— Chcesz pani mówić o Jerzym Villiersie? — zapytał Felton, a wzrok mu zapałał.
3115— Którego poganie niewierni nazywają księciem Buckinghamem — odparła milady. — Nie przypuszczałam, aby znalazł się w Anglii choć jeden prawdziwy syn tej ziemi, któremu by trzeba było tak długiego tłumaczenia dla poznania, o kim chcę mówić.
3116— Ręka Stwórcy ciąży nad nim i nie uniknie kary zasłużonej.
3117Felton wyraził jedynie opinię, jaką książę miał u rodaków; nawet katolicy nazywali go zdziercą, łupieżcą i rozwiązłym, a purytanie po prostu szatanem.
3118— O!… Boże, mój Boże!… — wołała milady. — Zrozumiejże pan na koniec, iż błagając cię o ukaranie tego człowieka, nie pragnę zemsty mnie przynależnej, lecz oswobodzenia narodu jęczącego pod jego przemocą!
3119— Znasz go pani zatem?… — zapytał Felton.
3120„Nareszcie zapytuje” — pomyślała milady u szczytu radości.
3121— O!… Tak!… Znam go na moje nieszczęście! — powiedziała i załamała ręce w paroksyzmie boleści.
3122Felton czuł, że siły go opuszczają, i postąpił ku wyjściu. Milady nie spuszczała go z oczu, poskoczyła za nim i powstrzymała.
3123— Panie!… — krzyknęła. — Łaski!… Miłosierdzia!… Wysłuchaj mej prośby: oddaj nóż wydarty przez mego prześladowcę, bo on wie, jaki użytek z niego zrobię… O! Wysłuchaj mnie do końca!… Ten nóż… Daj go na jedną chwilę, przez litość daj mi go!… Całuję twoje nogi!… Zamkniesz sam drzwi, bo ja nie godzę na twoje życie!… Jakże mogłabym powziąć myśl podobną… Ty!… Jedyna istoto sprawiedliwa, dobra i litościwa, jaką napotkałam… Ty!… Mój zbawco prawdopodobnie. Daj na chwilkę ten nóż, na jedną minutę, zwrócę ci go przez szparę we drzwiach. Na jedną minutę, panie Feltonie, a ocalisz moją cześć niewieścią!…
3124— Chcesz się zabić!… — krzyknął Felton przerażony, zapominając wyrwać ręce z objęć uwięzionej. — Chcesz się zabić?
3125— Tak, panie — rzekła milady, zniżając głos i padając bezsilna na ziemię — wydałam moją tajemnicę! On wie wszystko!… Mój Boże, jestem zgubiona!
3126Felton stał nieruchomy, nie wiedząc, co robić.
3127„Wątpi jeszcze, waha się — myślała milady — nie dość prawdziwie odegrałam rolę”.
3128W korytarzu rozległ się szelest. Milady poznała chód lorda de Winter.
3129Felton także poznał i postąpił ku drzwiom.
3130 3131— O!… Ani słowa — rzekła głosem stłumionym — ani słowa przed tym człowiekiem, co ci mówiłam, albo będę zgubiona, i ty… ty…
3132Ponieważ zbliżano się, ucichła ze strachu, aby nie usłyszano głosu; następnie z gestem przerażenia położyła piękną rączkę na ustach Feltona.
3133Młody człowiek odsunął delikatnie milady, a ona padła wyczerpana na sofę.
3134Lord de Winter minął drzwi i słychać było, że poszedł w inną stronę.
3135Felton, jak śmierć blady, stał przez chwilę, nasłuchując, a gdy odgłos kroków ucichł zupełnie, odetchnął ciężko jak zbudzony ze snu i wybiegł z pokoju.
3136— A!… — mówiła milady, słysząc, że Felton poszedł w przeciwną stronę niż lord Winter. — Na koniec! Do mnie już należysz!…
3137 3138— Jeżeli opowie lordowi — mówiła — jestem zgubiona… Lord dobrze wie, że ja sobie życia nie odbiorę, da mi nóż w rękę w jego obecności i wtedy przekona go, że ta straszna rozpacz była tylko komedią…
3139Próżność, UrodaPrzystąpiła do lustra i napawała się swoim widokiem; nigdy jeszcze nie była tak piękna.
3140„Mogę być spokojna — pomyślała — on nic nie powie…”.
3141Wieczorem razem z kolacją przyszedł lord de Winter.
3142— Panie — rzekła milady — czy obecność twoja jest koniecznym dodatkiem do mojej niewoli? Czy nie mógłbyś mi oszczędzić dodatkowej tortury, jaką mi sprawiają odwiedziny twoje?
3143— Jak to?… Droga siostrzyczko!… — rzekł Winter. — Czyż nie słyszałem na własne uszy, jak te śliczne usteczka, tak srogie obecnie, zapewniały mnie, że przybyłaś do Anglii, aby się nacieszyć moim widokiem i że w tym celu jedynie naraziłaś się na chorobę morską, burzę, niewolę!… Otóż jestem, ciesz się, kochanko; tym razem jednak odwiedziny moje nie są bez powodu…
3144Milady zadrżała, sądziła, że Felton się wygadał. Nigdy w życiu ta kobieta, która doświadczyła tyle wrażeń przeróżnych, nie czuła tak silnego bicia serca.
3145Siedziała na fotelu, lord Winter przysunął drugi i usiadł obok, następnie wyjął z kieszeni papier i rozłożył powolnie.
3146— Otóż — rzekł do niej — mam zamiar pokazać ci pewien rodzaj paszportu, jaki ci będzie służył za numer porządkowy na resztę życia.
3147I zwracając oczy z milady na papier, czytał:
3148— „Rozkaz odstawienia do…” Nazwa miejsca niewpisana — przerwał de Winter. — Pozwalam ci wybierać, byleby tylko znajdowało się ono o jakieś tysiąc mil ode mnie, z ochotą je wpiszę. Zaczynam więc:
„Rozkaz odstawienia do… tak zwanej Karoliny Backson, a piętnowanej z wyroku sądów królestwa francuskiego i uwolnionej po odcierpieniu kary. Skazana jest na przebywanie w miejscu wyżej wymienionym i nieoddalanie się z niego dalej niż na trzy mile. W razie zamiaru ucieczki zostanie ukarana śmiercią. Będzie pobierać pięć szylingów dziennie na mieszkanie i życie”.
— Rozkaz ten mnie nie dotyczy — rzekła chłodno milady — ponieważ nie na moje nazwisko jest wydany.
3149— Czyż pani masz jakie nazwisko?
3150— Mam to, jakie mi nadał twój brat.
3151— Jesteś w błędzie, mój brat był tylko drugim mężem, a pierwszy żyje jeszcze… Powiedz mi jego nazwisko, wpiszę je w miejscu nazwiska Karoliny Backson. Nie?… Nie chcesz?… Milczysz uparcie? Dobrze! Będziesz skazana pod imieniem Karoliny Backson.
3152Milady nie odezwała się; siedziała jak martwa; tylko tym razem nie było to udane, lecz prawdziwe przerażenie.
3153Widziała wyrok, sądziła, że go wykonają natychmiast, że lord Winter przyśpieszy deportację, że skazana jest na wyjazd w tej chwili…
3154Zatem wszystko stracone… Lecz myśląc tak, rzuciła okiem na papier i spostrzegła, że nie ma żadnego podpisu.
3155Nie mogła ukryć radości z tego powodu.
3156— Tak, tak — rzekł lord Winter, który widział, co się z nią dzieje — szukasz podpisu i mówisz sobie: „Nie wszystko stracone, bo akt niepodpisany; pokazują mi go, aby zastraszyć…”. Otóż mylisz się, moja pani; jutro ten wyrok poślę do księcia Buckinghama, pojutrze wróci do mnie, podpisany jego ręką i opatrzony pieczęcią, a w dwadzieścia cztery godziny, ja ci to zaręczam, zacznie się jego wykonanie. Żegnam panią, oto wszystko, co miałem ci powiedzieć.
3157— A ja ci powiadam, mój panie, że nadużycie władzy, że to wygnanie pod obcym nazwiskiem jest podłością…
3158— Czy wolisz być powieszona pod własnym nazwiskiem? Wiesz o tym, że prawa angielskie są surowe dla frymarczących[143] małżeństwem. Powiedz otwarcie. Pomimo że nazwisko moje, a raczej mego brata, wmieszane jest w tę sprawę, narażę się na skandal procesu publicznego, aby tylko być pewnym, że uwolnię się od ciebie.
3159Milady nie odpowiadała, lecz zbladła jak trup.
3160— O!… Podróż, MłodośćWidzę, że wolisz się przejechać. Masz pani rację; stare przysłowie powiada, że podróże kształcą młodość. Na honor, dobrze pani robisz, boć mimo wszystko życie jest niezłe… Dlatego też nie życzę sobie, żebyś mnie go pozbawiła. Pozostaje nam jeszcze kwestia pięciu szylingów. Jestem trochę skąpy, nieprawdaż? A to dlatego, ażebyś nie mogła przekupić straży!… A! Prawda, pozostają ci jeszcze wdzięki, masz czym uwodzić. Próbuj, pani, jeżeli cię nie zniechęcił zawód, jaki cię spotkał u Feltona, próbuj używania sztuczek tego rodzaju.
3161„Felton nic nie powiedział — myślała milady — zatem nie wszystko stracone…”.
3162— A teraz do widzenia pani, przyjdę jutro oznajmić o wyjeździe posłańca.
3163Lord powstał, skłonił się ironicznie i wyszedł.
3164Milady odetchnęła; miała jeszcze cztery dni przed sobą; cztery dni wystarczą do uwiedzenia Feltona.
3165Straszna myśl przyszła jej do głowy. Lord Winter może wysłać Feltona z wyrokiem do podpisania, wtedy Felton się wymknie, a tu, ażeby dopiąć celu, trzeba go mieć przy sobie.
3166Jednakże jedna rzecz ją uspokajała: Felton nic nie powiedział lordowi.
3167Nie chciała okazać, że przeraziły ją groźby lorda, zatem zabrała się do jedzenia.
3168Następnie, jak poprzedniego dnia, uklękła i modliła się głośno.
3169Tak samo jak wczoraj żołnierz przestał chodzić i słuchał pod drzwiami.
3170Za chwilę usłyszała lekkie kroki zbliżające się z głębi korytarza i zatrzymujące się przy drzwiach.
3171— To on — rzekła do siebie i zaczęła śpiewać ten sam psalm, który wczoraj tak rozegzaltował Feltona. Pomimo że jej słodki, pełny i dźwięczny głos rozbrzmiewał bardziej harmonijnie i przejmująco niż zawsze, drzwi się nie rozwarły.
3172Milady zdawało się, że widzi w małym otworze pałający wzrok młodzieńca; nie wiadomo, czy była to rzeczywistość, czy złudzenie, to tylko pewne, iż znalazł dość siły, by nie wejść do pokoju. Jednak gdy skończyła śpiewać, usłyszała głębokie westchnienie i cichy chód oddalający się jak gdyby z żalem.
Rozdział XXVIII. Czwarty dzień niewoli
3173Więzień, NudaNazajutrz, gdy Felton wszedł do milady, zastał ją stojącą na fotelu. W ręku trzymała sznur skręcony z chusteczek batystowych, podartych na pasy i powiązanych.
3174Na odgłos otwieranych drzwi milady zeskoczyła lekko na ziemię i starała się ukryć za sobą improwizowaną linę, którą trzymała w ręce.
3175Młodzieniec był bledszy niż zwykle, a oczy zaczerwienione od bezsenności świadczyły o nocy spędzonej w gorączce.
3176Na czole widniała niezwykła surowość.
3177Zbliżył się powoli ku milady, siedzącej teraz, i biorąc koniec sznura, który przez nieuwagę lub umyślnie był źle ukryty, zapytał surowo:
3178 3179— To?… Nic… — odparła milady z bolesnym uśmiechem. — Nuda jest śmiertelnym wrogiem więźniów. Nudziłam się i bawiło mnie splatanie tej liny.
3180Felton spojrzał na ścianę pokoju, przed którą zastał milady stojącą na tym samym fotelu, na którym siedziała obecnie. Ponad jej głową spostrzegł wbity w mur pozłacany hak do wieszania ubrania i broni.
3181Zadrżał, a milady, pomimo spuszczonych oczu, widziała to dobrze.
3182— Czemu przypisać, że zastałem panią stojącą na fotelu? — zapytał.
3183— Co to pana może obchodzić? — odpowiedziała.
3184 3185— Nie pytaj mnie pan — rzekła uwodzicielka — wiesz dobrze, że nam, prawdziwym chrześcijanom, nie wolno jest mówić nieprawdy.
3186Samobójstwo, Bóg— Otóż ja powiem, co pani robiłaś, a raczej, co zamierzałaś zrobić: chciałaś dokończyć fatalnego dzieła, jakie masz na myśli. Pamiętaj pani jednak, że jeżeli nasz Bóg zabrania kłamstwa, daleko surowiej zabrania samobójstwa.
3187— Gdy Bóg widzi istotę cierpiącą niesłusznie, mającą do wyboru samobójstwo lub hańbę, wierz mi, panie — mówiła milady tonem głębokiego przekonania — że Bóg przebacza samobójstwo, bo jest ono wtedy męczeństwem.
3188— Mówisz pani za wiele lub za mało; na Boga, wytłumacz się jaśniej!…
3189— Mamże panu opowiadać moją niedolę, abyś to uważał za bajkę? Mamże zwierzać się z zamiarów, abyś doniósł o nich memu prześladowcy? Nie, panie. A przy tym cóż cię może obchodzić życie lub śmierć biednej skazanej?… Odpowiadasz tylko za ciało moje… wszak prawda?… I bylebyś przedstawił trupa, którego uznają za mnie, nic więcej od pana żądać nie będą… A może nawet dostałbyś podwójną nagrodę!…
3190— Ja… pani, ja?… — zawołał Felton. — Przypuszczasz, że wziąłbym nagrodę za życie twoje?… O!… Nie myślisz tego, co mówisz.
3191— Pozwól mi zrobić, co chcę, Feltonie, pozwól mi — rzekła milady, unosząc się. — ŻołnierzKażdy żołnierz powinien być ambitny, wszak prawda? Jesteś porucznikiem, otóż za moim pogrzebem będziesz szedł już jako kapitan.
3192— Cóż zawiniłem — odrzekł Felton złamany — że obarczasz mnie pani taką odpowiedzialnością przed ludźmi i Bogiem? Za kilka dni będziesz daleko stąd, twoje życie nie będzie pod moją strażą i — dodał z westchnieniem — wtedy zrobisz z nim, co będziesz chciała.
3193— A więc tak — zawołał milady, jakby nie mogła powstrzymać oburzenia — pan, człowiek religijny, którego zowią sprawiedliwym, pan pragniesz tylko jednej rzeczy: nie odpowiadać za moją śmierć.
3194— Strzec powinienem życia pani i strzec go będę.
3195— Czy pojmujesz pan swoje zadanie? Jest ono okrutne, jeśli jestem winna, lecz jakże nazwiesz je, gdy Bóg osądzi, żem niewinna?
3196— Żołnierzem jestem i spełniam rozkazy.
3197— Czy myślisz, że w dzień Sądu Ostatecznego Bóg odłączy katów zaślepionych od sędziów niesprawiedliwych?… Nie chcesz, bym zabiła ciało, a pomagasz temu, który chce zabić moją duszę?
3198— Powtarzam pani — podjął Felton zachwiany — żadne niebezpieczeństwo ci nie grozi… ręczę za lorda de Winter jak za siebie samego.
3199Kondycja ludzka— Biedny szaleńcze — zawołała milady — ośmielasz się ręczyć za drugiego, gdy nawet najmędrsi według Boga wahają się ręczyć za siebie samych! On staje po stronie mocniejszego i szczęśliwszego, aby zgnębić słabą i nieszczęśliwą!
3200— Niepodobna, pani, niepodobna — mówił Felton, czując w głębi serca prawdę tego argumentu — dopókiś uwięziona, nie otrzymasz przeze mnie wolności; dopóki żyjesz, nie stracisz przeze mnie życia.
3201— Tak! — krzyknęła milady. — Lecz stracę to, co mi jest droższe niż życie, stracę honor, Feltonie; i to ty! ty odpowiesz przed Bogiem i ludźmi za mój wstyd i niesławę.
3202Tym razem Felton, pomimo obojętności prawdziwej czy udanej, nie mógł oprzeć się tajemnemu wpływowi, jaki już nim owładnął. Patrzył na kobietę piękną, jasną jak najczystsze marzenie, na przemian we łzach tonącą lub groźną; wytrzymać naraz wpływ piękności i boleści zanadto było dla fanatyka, zanadto dla głowy zapalonej, sekciarskiej, dla serca płonącego miłością nieba i pożeranego nienawiścią do ludzi.
3203Milady spostrzegła pomieszanie, odczuła płomień żądzy palący krew w żyłach młodego ascety i na podobieństwo umiejętnego wodza, który w chwili gdy nieprzyjaciel słabnie, uderza na niego z okrzykiem zwycięstwa, podniosła się, piękna jak bóstwo starożytne, natchniona jak dziewica chrześcijańska, z ręką w górę wzniesioną, z szyją odkrytą, z włosami rozpuszczonymi, ściągając skromnie drugą ręką suknię na piersiach i z ogniem w spojrzeniu, który już pobudził zmysły młodego purytanina, szła prosto do niego i podniesionym głosem, z akcentem wstrząsającym, śpiewała:
3204 3205Wydaj Baalowi[144] jego ofiarę,Lwom na pożarcie ją oddaj,Odpowiesz za to przed Bogiem!…Wołam do niego z otchłani…
— Kto ty jesteś? — zawołał, składając ręce. — Czy wysłanniczką Boga? Czy piekło cię wydało? Czyś anioł, czy szatan, na imię ci Eloa czy Astarte[145]?
3206— Czyś mnie nie poznał, Feltonie?… Nie jestem ani aniołem, ani szatanem; jestem córką tej ziemi i siostrą twoją, jednej z tobą wiary.
3207— Tak!… Tak!… — rzekł Felton. — Wątpiłem jeszcze, lecz teraz wierzę.
3208— Wierzysz… a jednak spiskujesz z synem Beliala[146], którego nazywają lordem de Winter!… Wierzysz, a pozostawiasz mnie w mocy nieprzyjaciół, nie tylko moich, lecz Anglii i Boga?… Wierzysz, a wydajesz mnie temu, co świat gorszy herezją i życiem rozwiązłym, temu Sardanapalowi[147] ohydnemu, którego zaślepieni zwą księciem Buckinghamem, a prawowierni Antychrystem nazywają.
3209— Ja miałbym cię wydać Buckinghamowi? Ja? Co mówisz?…
3210Oko— Mają oczy — zawołała milady — a nie będą widzieli, mają uszy, a nie będą słyszeli![148]
3211— Tak, tak — rzekł Felton, trąc ręką czoło zlane potem jakby dla odpędzenia ostatnich wątpliwości — tak, słyszę ten głos w moich snach; tak, poznaję rysy anioła ukazującego mi się podczas bezsennych nocy i mówiącego do mojej duszy: „Uderz śmiało, zbaw Anglię, zbaw siebie samego, albowiem umrzesz, nie przebłagawszy Boga!”. Mów, mów, pani! — zawołał Felton. — Teraz już cię rozumiem.
3212Błyskawica okrutnej radości, szybka jak myśl, błysnęła w oczach milady.
3213Felton dojrzał zabójcze światło i zadrżał, zdawało mu się, że ujrzał głębię serca tej kobiety.
3214Przyszły mu na myśl przestrogi lorda Wintera, powaby milady i jej pierwsze próby uwiedzenia, gdy tylko przybyła. Cofnął się, spuścił głowę, lecz patrzył jak oczarowany przez tę dziwną istotę. Jego oczy nie mogły oderwać się od jej oczu.
3215Milady spostrzegła wahanie. Pomimo pozorów egzaltacji zachowała zimną krew. Felton nie zdążył przemówić, a ona, czując, że nie zdoła dalej utrzymać się w roli tak trudnej, opuściła ręce i głowę zwalczona niby słabością kobiecą.
3216— O nie — rzekła — ja nie potrafię zostać Judytą uwalniającą Betulię od Holofernesa. Miecz sprawiedliwości przedwiecznej za ciężki dla mego ramienia. Pozwól mi uniknąć hańby przez śmierć… pozwól mi zostać męczennicą. Nie żądam wolności, jak by to zrobiła występna, ani zemsty, jak bezbożna. Pozwól mi umrzeć, tego tylko pragnę. Proszę cię, błagam na kolanach; pozwól mi umrzeć, a moje ostatnie westchnienie będzie błogosławieństwem dla zbawcy!
3217Na ten głos słodki i błagalny, na spojrzenie nieśmiałe Felton znowu się zbliżył.
3218Powoli czarodziejka przybrała się we wszystkie swoje powaby, a tymi były: piękność, słodycz, łzy, a nade wszystko powab rozkoszy mistycznej, najniebezpieczniejszy ze wszystkich powabów.
3219— Niestety! — rzekł Felton. — Jedno tylko jest w mojej mocy: żałować pani, jeżeli dowiedziesz, że jesteś ofiarą przemocy. Jesteś chrześcijanką, jednej ze mną religii; czuję pociąg do ciebie, ja, który dotąd kochałem tylko mego dobroczyńcę; ja, który w życiu napotykałem jedynie zdrajców bezbożnych. Lecz ty, pani, tak piękna, tak na pozór czysta, skoro lord de Winter prześladował cię tak okrutnie, musiałaś chyba spełnić niesłychane zbrodnie!
3220— Mają oczy — powtórzyła milady z wyrazem bezmiernej boleści — a nie będą widzieli; mają uszy, a słyszeć nie będą.
3221— Więc powiedz mi, pani! — zawołał młody oficer. — O! Powiedz wszystko!…
3222— Mam ci zwierzyć moją hańbę?! — krzyknęła milady z rumieńcem wstydu na twarzy, bo Zbrodniaczęsto bywa, że zbrodnia jednego jest wstydem dla drugiego. — Ja, kobieta, mam opowiadać mężczyźnie?! O! — ciągnęła, zakrywając rączką cudne oczy. — O! Nigdy, nigdy bym nie mogła!
3223— Jak to? Mnie, bratu? — dodał Felton.
3224Milady patrzyła na niego długo z wyrazem, który młody człowiek wziął za niedowierzenie, a który był tylko badaniem i chęcią ujarzmienia.
3225Teraz Felton złożył ręce błagalnie.
3226— Więc zaufam bratu! — rzekła milady. — I znajdę odwagę!…
3227Naraz dały się słyszeć kroki lorda Wintera; lecz tym razem okrutny szwagier milady nie postąpił jak wczoraj, nie minął drzwi więzienia, lecz zatrzymał się, przemówił do straży i wszedł do pokoju.
3228Felton miał czas odskoczyć na bok i lord zastał go w przyzwoitym oddaleniu od uwięzionej.
3229Baron wszedł powoli i patrzył bacznie na młodego człowieka i jego towarzyszkę.
3230— Coś bardzo długo, Johnie, siedzisz tutaj, czy ta pani opowiadała ci o wszystkich swoich zbrodniach?… W takim razie nie dziwiłbym się długości posiedzenia.
3231Felton przeraził się, a milady czuła się zgubiona, jeżeli nie przyjdzie z pomocą zmieszanemu purytaninowi.
3232— O! Lękasz się, żeby ci się ofiara nie wymknęła — rzekła — otóż zapytaj twego godnego pomocnika, o jaką łaskę prosiłam go właśnie.
3233— Żądałaś łaski?… — zapytał baron podejrzliwie.
3234— Tak, milordzie — odrzekł młody człowiek.
3235— Jakiejże to łaski? Powiedz no.
3236— Żądała noża, który miała mi oddać za chwilę przez okienko we drzwiach — odpowiedział Felton.
3237— Jest więc tu ktoś ukryty, któremu ta miła osóbka chce gardło poderżnąć? — rzekł lord Winter z pogardą.
3238 3239— Dałem ci do wyboru Amerykę i Tyburn — mówił lord — wybierz Tyburn, milady; wierz mi, postronek[149] pewniejszy od noża.
3240Felton zbladł, wspomniał, iż gdy wszedł tutaj, milady właśnie sznur w ręku trzymała.
3241— Masz rację — rzekła — myślałam już i o tym — i dodała stłumionym głosem: — I pomyślę jeszcze…
3242Felton poczuł dreszcz przebiegający go aż do szpiku kości. Prawdopodobnie lord Winter to spostrzegł.
3243— Nie dowierzaj jej, Johnie — powiedział. — John, mój przyjacielu, zaufałem ci bezwarunkowo, miej się na baczności! Uprzedziłem cię przecie!… A wreszcie odwagi, mój chłopcze, za trzy dni uwolnimy się od tego stworzenia. Tam, dokąd ją poślę, nie będzie już szkodziła nikomu.
3244— Czy słyszysz go? — zawolała milady, wybuchając tak, aby baron myślał, że wzywa na świadka niebo, a Felton wziął to do siebie.
3245Purytanin opuścił głowę w zadumie.
3246Baron wziął oficera za rękę, pociągnął za sobą, nie spuszczając wzroku z milady, dopóki się drzwi za nimi nie zamknęły.
3247— Widzę — rzekła uwięziona, pozostawszy sama — że dużo mam jeszcze do zrobienia. Winter ze zwyczajnego głupca przemienił się w przezornego nad wyraz; co to znaczy chęć zemsty i jak to pragnienie jej kształci człowieka! Felton zaś waha się jeszcze! Nie jest on taki, jak ten przeklęty d'Artagnan! Religia, Żołnierz, KobietaPurytanin uwielbia tylko czyste dziewice, uwielbia je ze złożonymi rękami. Muszkieter kocha kobiety, kocha, ściskając w objęciach.
3248Jednakże milady oczekiwała niecierpliwie, pewna, że dziś jeszcze zobaczy Feltona. Na koniec w godzinę po scenie przez nas opisanej usłyszała cichą rozmowę, następnie drzwi się otworzyły i Felton się ukazał.
3249Młodzieniec wszedł prędko, zostawiając drzwi otwarte, i dawał znaki milady, by się nie odzywała. Twarz miał okrutnie zmienioną.
3250— Czego chcesz ode mnie? — zapytała.
3251— Słuchaj — odparł Felton po cichu — oddaliłem straż, aby zostać u ciebie i rozmówić się bez niczyjej wiedzy. Baron opowiedział mi straszną historię…
3252Milady kiwała głową i uśmiechała się jak zrezygnowana ofiara.
3253— Albo jesteś wcielonym szatanem — ciągnął Felton — albo baron, mój dobroczyńca, mój ojciec, jest potworem. Znam cię od czterech dni, jego kocham od dwóch lat; mogę zatem wahać się, któremu z was wierzyć. Nie przerażaj się, ja potrzebuję dowodów. Dziś po północy przyjdę tutaj, a pani mnie przekonasz…
3254— Nie, Feltonie, nie, mój bracie, to za wielkie poświęcenie z twej strony. Czuję, ile cię to kosztuje… Jestem już zgubiona, nie gub się razem ze mną… Śmierć, Trup, WięzieńMój zgon będzie wymowniejszy niż życie, a milczenie trupa przekona stokroć bardziej niż słowa uwięzionej.
3255— Milcz, pani! — krzyknął Felton. — Nie mów do mnie w ten sposób. Przyszedłem po to, abyś mi przyrzekła na honor, abyś przysięgła na wszystko, co najświętsze, że nie będziesz godziła na swoje życie.
3256— Nie mogę przyrzekać — rzekła milady. — Mam za wiele szacunku dla przysięgi i musiałabym jej dotrzymać.
3257— Przyrzeknij zatem tylko do chwili, aż się zobaczymy. Jeżeli potem będziesz jeszcze pragnęła śmierci, zostawię ci swobodę, a nawet sam przyniosę broń, jakiej pragniesz.
3258— Przyrzekam! Będę czekała na ciebie…
3259 3260— Przysięgam na imię Boga naszego… Czyś zadowolony?…
3261— Dobrze, do widzenia dziś w nocy!
3262Wybiegł z pokoju, zamknął drzwi i oczekiwał z bronią żołnierską w ręku, jak gdyby straż pełnił w zastępstwie warty.
3263Żołnierz powrócił, a Felton oddał mu broń.
3264Wtedy przez otwór w drzwiach milady dojrzała, jak młodzieniec przeżegnał się nabożnie i poszedł w głąb korytarza.
3265Ona zaś powróciła na miejsce z uśmiechem pogardy na ustach, bluźniąc przeciw Bogu, na którego imię przysięgała, a którego nie znała i nie umiała kochać.
3266— Oszalały fanatyk! — mówiła. — Bóg, ZemstaMoim Bogiem jest ten, który mi dopomoże w zemście.
Rozdział XXIX. Piąty dzień niewoli
3267Milady jednak zwyciężyła w połowie, a to podwajało jej energię. Łatwo dotąd zwyciężała ludzi światowych, których wychowanie dworskie pociągało w zastawione sieci. Milady pięknością podbijała zmysły, a zręcznością i sprytem działała i zwyciężała stronę moralną. Lecz obecnie miała do zwalczenia naturę zamkniętą w sobie i niedostępną z powodu surowości obyczajów; religia i prywacje[150] uczyniły z Feltona człowieka nieczułego na zwyczajne pokusy. Głowę miał nabitą planami rozległymi, nieokreślonymi i egzaltowanymi, nie było tam miejsca dla miłości i zachcianek zmysłowych, tych uczuć, jakie podsyca próżnowanie i zepsucie. Milady z udaną cnotą zrobiła już wyłom w wyobrażeniach człowieka uprzedzonego straszliwie, a urodą swoją w sercu i uczuciach człowieka skromnego i czystego. Przyznawała sama, że najtrudniejszym zadaniem, jakie miała w życiu, było właśnie podbicie młodzieńca opancerzonego fanatyzmem. Pomimo to przez cały wieczór napadało ją zwątpienie; nie wierzyła sobie ani losowi. Nie wzywała Boga, wiemy o tym, lecz ufała w moc złego, w tę nieskończoną potęgę rządzącą w życiu ludzkim, której, według baśni arabskiej, dosyć jednego ziarnka granatu dla odbudowania świata zburzonego.
3268Milady, umiejętnie przygotowana na przyjęcie Feltona, marzyła, co przyniesie jutrzejszy dzień. Wiedziała, że ma już zaledwie dwa dni, że gdy tylko Buckingham podpisze wyrok (a podpisze go tym łatwiej, że było tam nazwisko fałszywe, i nie domyśli się nawet, o jaką kobietę chodzi), baron natychmiast wsadzi ją na okręt. Kobieta, Zesłaniec, UrodaWiedziała także, że kobiety skazane na zesłanie mają dużo mniej powabu niż kobiety uważane za cnotliwe, otoczone blaskiem wielkiego świata podnoszącym ich urodę, będące w modzie, bogate, a w dodatku pochodzenia arystokratycznego. Kobieta skazana na karę hańbiącą może być jeszcze piękna, lecz nie może już zostać znakomita. Jak wszyscy ludzie rozumni, milady wiedziała, jakie otoczenie przypada najlepiej jej naturze i upodobaniom. Czuła odrazę do ubóstwa, pogarda świata przejmowała ją strachem. Milady królowała otoczona dworem; potrzebowała koniecznie zadowolić dumę. WładzaRządzenie istotami bez znaczenia było dla niej poniżeniem, nie zaś przyjemnością. Z pewnością powróciłaby z wygnania, nie wątpiła o tym nawet na chwilę. Lecz jak długo to wygnanie mogło trwać?
3269Dla natury czynnej i ambitnej, jaką posiadała, dni, w których się nie wznosi, są dniami feralnymi! Jakże nazwać zatem dni, w których się zstępuje na dół! Stracić rok, dwa, trzy lata to cała wieczność; powrócić wtedy, gdy d'Artagnan, szczęśliwy i triumfujący, otrzyma już wraz z przyjaciółmi zasłużoną nagrodę od królowej za oddane usługi, były to przypuszczenia, których taka kobieta jak milady znieść nie była w stanie. Burza, która się wewnątrz niej srożyła, podwajała zawziętość i rozbiłaby mury więzienia, gdyby siły fizyczne odpowiadały moralnym.
3270W dodatku pobudzało ją jeszcze do czynu wspomnienie kardynała. Co mógł myśleć, co powiedzieć o jej milczeniu kardynał niedowierzający, niespokojny, podejrzliwy; kardynał, jej jedyna podpora, jedyny protektor w teraźniejszości i główny czynnik powodzenia i zemsty w przyszłości? Znała go, wiedziała, że po powrocie, po bezowocnej podróży, choćby nie wiadomo jak opowiadała o więzieniu, przebytych cierpieniach, kardynał odpowie ze spokojem sceptyka silnego władzą i geniuszem: „Trzeba było nie dać się podejść”.
3271Wtedy milady zbierała całą energię, wymawiając w myśli nazwisko Feltona, jedyne światełko przebłyskujące w piekle, do którego się dostała; i jak wąż rozwijający pierścienie, by się przekonać o swej sile, otaczała naprzód Feltona tysiącznymi podejściami bujnej imaginacji.
3272Czas upływał. Godziny, jedna za drugą, zdawały się budzić zegar, a każde uderzenie młotka spiżowego odzywało się w sercu uwięzionej. O dziewiątej lord de Winter przyszedł jak zwykle, obejrzał okno i żelazne kraty, zbadał posadzkę, ściany, kominek i drzwi, a podczas tej długiej rewizji ani on, ani milady nie przemówili do siebie.
3273— No, no — rzekł baron, odchodząc — nie uciekniesz jeszcze tej nocy!
3274O dziesiątej Felton przyszedł rozstawić straż; milady poznała go po chodzie. Odgadywała, jak kochanka odgaduje wybranego sercem, a pomimo to nienawidziła go i pogardzała słabym fanatykiem.
3275Umówiona godzina jeszcze nie nadeszła, Felton nie wszedł. Dwie godziny później, gdy północ wybiła, zmieniła się warta. Teraz milady oczekiwała niecierpliwie.
3276Po upływie dziesięciu minut Felton nadszedł.
3277— Słuchaj — rzekł młody człowiek do szyldwacha[151] — pod żadnym pozorem nie oddalaj się od tych drzwi; wiesz, że przeszłej nocy milord ukarał żołnierza, który opuścił stanowisko na chwilę, a jednak to ja sam przez krótką nieobecność jego czuwałem w zastępstwie.
3278— Wiem o tym — odparł żołnierz.
3279— Polecam ci baczność jak największą. Ja zaś — dodał — wejdę dla obejrzenia powtórnego pokoju tej kobiety, która, jak się zdaje, ma samobójcze zamiary i której mam rozkaz pilnować.
3280— Dobrze — szepnęła milady — surowy purytanin zaczyna kłamać.
3281Żołnierz uśmiechnął się tylko.
3282— Do licha! Panie poruczniku — powiedział — niewielkie to nieszczęście dostać takie polecenie, nade wszystko, jeżeli milord upoważnił cię pilnować jej nawet w łóżku.
3283Felton poczerwieniał i w innej okoliczności byłby złajał żołnierza za podobny żart, lecz teraz nieczyste sumienie nie pozwoliło mu otworzyć ust.
3284— Jeżeli cię zawołam, wchodź natychmiast; jeżeli przyjdzie ktoś inny, ty zawołaj mnie.
3285 3286Felton udał się do milady, ona zerwała się z siedzenia.
3287 3288— Przyrzekłem przyjść — odpowiedział Felton — i dotrzymałem słowa.
3289— Jedną rzecz mi jeszcze obiecałeś.
3290— Co takiego? Na Boga — rzekł młody człowiek, który pomimo panowania nad sobą czuł, że kolana uginają się pod nim i pot kroplisty występuje na czoło.
3291— Przyrzekłeś przynieść nóż i zostawić go po naszej rozmowie.
3292Samobójstwo, Bóg— Nie wspominaj o tym, pani. Nie ma tak rozpaczliwego położenia, które by upoważniało istotę stworzoną na obraz i podobieństwo boskie do odebrania sobie życia. Zastanawiałem się i przekonałem, że nie mogę pomagać do takiego grzechu.
3293— A! Zastanawiałeś się — rzekła uwięziona, siadając na fotelu i śmiejąc się pogardliwie — i ja także się zastanawiałam.
3294 3295— Że nie mam nic do powiedzenia człowiekowi niedotrzymującemu danego słowa.
3296— O Boże! Mój Boże — wyszeptał Felton.
3297— Możesz pan odejść, nic mu nie powiem.
3298— Oto jest nóż! — rzekł Felton, wyciągając z kieszeni broń obiecaną, którą wahał się dotąd dać w ręce milady.
3299 3300 3301— Honorem ręczę, że oddam za chwilę, położysz go tylko na stole i staniesz pomiędzy nim i mną.
3302Felton podał nóż milady, ona obejrzała pilnie oprawę i spróbowała ostrza na palcu.
3303— Dobrze — rzekła, oddając — nóż jest z doskonałej stali; wierny z ciebie przyjaciel, Feltonie.
3304Młody człowiek odebrał nóż i, według umowy, położył go na stoliku. Milady spostrzegła to z ukontentowaniem.
3305 3306Zalecenie było niepotrzebne. Felton stał przed nią i oczekiwał niecierpliwie.
3307— Feltonie! — zaczęła milady z powagą i melancholią. — Feltonie, gdyby siostra twoja, córka twojego ojca powiedziała ci:
3308„Młoda i na nieszczęście piękna wpadłam w zasadzkę i oparłam się; otoczono mnie matnią niegodziwości; próbowano gwałtu, ale oparłam się; bluźniono przeciw religii, jaką wyznaję, przeciw Bogu, którego wielbię, bo przyzywam go na pomoc, oparłam się jednak; wtedy znieważono mnie, a nie mogąc zgubić mej duszy, postanowiono splamić na zawsze ciało moje, na koniec…”
3309Milady przerwała i gorzki uśmiech ukazał się na jej ustach.
3310— Na koniec — rzekł Felton — co z tobą zrobiono?
3311— Postanowiono pokonać mój upór podejściem. Pewnego wieczora domieszano mi do wody silnego narkotyku; zaledwie skończyłam skromny posiłek, uczułam ociężałość napadającą mnie stopniowo. Chociaż nic nie podejrzewałam, jednak strach mnie ogarnął i walczyłam ze snem zamykającym mi oczy; wstałam, chciałam biec do okna, wołać na pomoc, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Wyciągnęłam ręce, próbowałam mówić, lecz tylko słowa bez związku wydobywały się z zacieśnionego gardła… Zdrętwiałam cała… chwyciłam się krzesła, czując, że padam, lecz i ta podpora okazała się bezskuteczna; upadłam na kolana, chciałam się modlić… język mi zesztywniał… Bóg opuścił mnie widać w tej chwili… osunęłam się na podłogę i zasnęłam twardym snem…
3312Co się stało podczas snu mego i jak długo trwał, nic nie wiem; jedno tylko przypominam sobie, iż obudziłam się w pokoju okrągłym, zbytkownie umeblowanym, do którego światło wpadało przez otwór w suficie.
3313Zresztą żadne drzwi nie prowadziły do niego; rzekłbyś, więzienie wspaniałe.
3314Długo nie mogłam zdać sobie sprawy, gdzie się znajduję, jak i ze wszystkich szczegółów wyżej przytoczonych; mój umysł walczył bezskutecznie z ciężkim snem, z którego nie byłam w stanie się otrząsnąć. Miałam niejasne wspomnienie przebytej przestrzeni, turkotu powozowego, snów strasznych i czułam wyczerpanie sił fizycznych.
3315Wszystko to majaczyło ciemno i niewyraźnie w głowie tak, że zdawało się dotyczyć jakiejś innej osoby, związanej ze mną fantastycznym podobieństwem.
3316Stan, w jakim się znajdowałam, był trudny do pojęcia, myślałam, że znowu śnię.
3317Podniosłam się, chwiejąc na nogach; moje ubranie leżało na krześle. Nie pamiętałam, czy się rozbierałam i kładłam do łóżka…
3318Wtedy z wolna rzeczywistość stanęła przede mną, pełna przypuszczeń obrażających skromność dziewiczą.
3319Znajdowałam się w nieznanym domu. O ile mogłam wnosić ze słońca, dzień już był na schyłku! Więc to wczoraj wieczorem straciłam przytomność; sen zatem trwał blisko całą dobę. Co się działo ze mną podczas tego długiego snu?
3320Ubrałam się najprędzej, jak mogłam. Ociężałość w członkach dowodziła, że działanie narkotyku jeszcze nie ustało.
3321Pokój był najwidoczniej przygotowany dla kobiety, a nawet najbardziej wymagająca kokietka musiałaby czuć się zadowolona z tego otoczenia.
3322WięzienieNie ja pierwsza, z pewnością, dostałam się do tego pysznego więzienia, lecz pojmujesz, Feltonie, im piękniejsze było więzienie, tym większą obawą mnie przejmowało.
3323Na próżno szukałam wyjścia, badałam ściany, nigdzie żadnego śladu… Co najmniej dwadzieścia razy obeszłam pokój, szukając, zawsze na próżno. Nareszcie wyczerpana padłam na fotel jak nieżywa.
3324Przez ten czas ściemniło się, a z ciemnością rosło me przerażenie; bałam się zostać na miejscu, zdawało mi się, że na każdym kroku czyha na mnie zguba.
3325Pomimo że od wczoraj nic nie miałam w ustach, wcale nie czułam głodu.
3326Żaden głos z zewnątrz nie dochodził, nic, z czego mogłabym obliczyć czas. Przeczuwałam tylko, że musi być około ósmej wieczorem, a że to było w październiku, zatem zapadła już czarna noc.
3327Naraz zadrżałam — drzwi na zawiasach skrzypnęły, okno w górze zajaśniało, rzucając snop światła do pokoju, i ujrzałam z przerażeniem mężczyznę stojącego o parę kroków przede mną.
3328Stolik z parą nakryć i przygotowanym jedzeniem znalazł się cudownym sposobem na środku.
3329W mężczyźnie tym poznałam tego, co mnie od roku prześladował, co zaprzysiągł mnie posiąść i który, odezwawszy się, dał mi do zrozumienia, że należałam do niego zeszłej nocy.
3330 3331— O!… Tak, podły — zawołała milady, widząc, jak całą duszą młody oficer słucha tej historii. — O! Tak, podły! — powtórzyła. — Sądził, iż dosyć było zwyciężyć mnie w śnie głębokim, abym zgodziła się na hańbę i następnie z własnej woli należała do niego; przychodził ofiarować mi bogactwa w zamian za moją miłość…
3332Cały ogrom pogardy, jaki może wezbrać w sercu kobiety, popłynął z moich ust w obelżywych słowach…
3333Człowiek ten musiał być przyzwyczajony do podobnych wyrzutów, bowiem słuchał spokojnie z uśmiechem, z rękami skrzyżowanymi na piersiach. Następnie, myśląc, że skończyłam, zbliżył się, poskoczyłam do stołu, porwałam nóż i przyłożyłam go do piersi.
3334„Uczyń jeden krok więcej — zawołałam — a oprócz hańby będziesz mieć moją śmierć na sumieniu”.
3335W moim spojrzeniu, w głosie, w całej postaci była bez wątpienia taka prawda, jaka przekonywa dusze najbardziej zepsute; zatrzymał się bowiem…
3336„Twoją śmierć!… — powiedział. — O! Nie, jesteś zanadto przyjemną kochanką, abym w ten sposób chciał cię postradać, gdyś zaledwie jeden raz należała do mnie. Do widzenia, moja piękna! Poczekam z drugą wizytą na łaskawsze usposobienie”.
3337Po tych słowach dał znak gwizdnięciem. Światło zniknęło, znalazłam się pogrążona w ciemnościach. Drzwi znów obróciły się na zawiasach, potem rozjaśniło się w pokoju, lecz znalazłam się już sama.
3338To była straszna chwila. Nie wątpiłam już o swojej niedoli, wszystko pierzchło wobec rozpaczliwej rzeczywistości: byłam w mocy człowieka, którego nie tylko nienawidziłam, lecz którym pogardzałam; człowieka ważącego się na wszystko, który dał mi już miarę, do czego jest zdolny.
3339— Lecz któż on był? — zapytał Felton.
3340— Spędziłam noc na krześle, drżąc przy najmniejszym hałasie. Około północy lampa zagasła i znów znalazłam się w ciemności. Lecz noc przeszła, mój prześladowca nie dawał znaku życia. Rozwidniło się; stół z nakryciem gdzieś przepadł, został mi tylko nóż w ręce.
3341W nożu tym złożyłam całą nadzieję.
3342Byłam śmiertelnie zmęczona, bezsenność paliła mi oczy. Nie śmiałam zmrużyć oka przez całą noc, dopiero dzień dodał mi odwagi. Rzuciłam się na łóżko, nie rozłączając się z nożem, który włożyłam pod poduszkę.
3343Obudziwszy się, zastałam znów stolik nakryty.
3344Tym razem, pomimo strachu, pomimo udręczenia, poczułam okrutny głód. Od czterdziestu ośmiu godzin nie miałam nic w ustach, zjadłam więc kawałek chleba i trochę owoców. Wspomniawszy narkotyk, jaki wypiłam z wodą, nie dotknęłam się stojącej na stole, lecz napełniłam szklankę wodą tryskającą z fontanny umieszczonej obok toalety. Pomimo tej ostrożności niepokój mnie ogarnął; tym razem jednak obawy okazały się nieuzasadnione — spędziłam dzień, nie doświadczywszy niczego takiego, czego się obawiałam. Wypróżniłam karafkę do połowy, aby nie spostrzeżono mojej nieufności.
3345Nadszedł wieczór, a z nim ciemności. Mój wzrok zaczął się przyzwyczajać, mogłam rozróżniać przedmioty i widziałam stolik zapadający się w podłogę; po kwadransie może ukazał się znowu zastawiony potrawami, a po chwili lampa oświeciła mój pokój.
3346Postanowiłam jeść jedynie pokarmy, do których nie można domieszać substancji usypiających; parę jaj i trochę owoców wystarczyło mi w zupełności, następnie napiłam się wody z opiekuńczej fontanny.
3347Po wypiciu połowy szklanki poczułam, że ma inny smak niż rano; przestałam pić, ogarnęło mnie podejrzenie.
3348Wylałam resztę z odrazą i czekałam zlana potem z przestrachu. Zapewne jakiś niewidzialny świadek obserwował mnie i skorzystał z mojej ufności, aby tym pewniej doprowadzić swój plan do skutku.
3349Nie upłynęło pół godziny, a już poczułam działanie narkotyku; ponieważ jednak tym razem wypiłam tylko pół szklanki, nie poddawałam się długo i zamiast usnąć, wpadłam w półsen pozwalający rozumieć, co się działo dokoła… lecz nie miałam siły bronić się ani uciekać.
3350Zawlokłam się do łóżka, aby poszukać jedynej obrony — zbawczego noża, lecz nie byłam w stanie dojść do celu, padłam na kolana, uczepiwszy się rękami kolumny podpierającej łóżko, wtedy pojęłam, że jestem zgubiona bez ratunku…
3351Felton zbladł okrutnie, dreszcz konwulsyjny przeszedł go całego.
3352— Najokropniejsze jednak było — ciągnęła milady głosem zmienionym, jak gdyby jeszcze obecnie czuła niebezpieczeństwo grożące w owej strasznej chwili — najstraszniejsze to, że moja dusza czuwała, a chociaż ciało było pogrążone we śnie, widziałam, słyszałam wszystko; prawda, że wydawało mi się to jakby snem, ale tym bardziej było przerażające.
3353Widziałam światło unoszące się w górę i pozostawiające mnie w ciemności; następnie słyszałam znane mi już skrzypnięcie drzwi, choć je dopiero dwa razy słyszałam.
3354Czułam instynktownie, że zbliżano się do mnie. Powiadają, że nieszczęśliwy zbłąkany w puszczach Ameryki czuje także zbliżanie się jadowitego węża.
3355Zebrałam wszystkie siły, próbowałam krzyknąć; wysiłkiem woli zerwałam się nawet, lecz upadłam zaraz… i upadłam w objęcia mojego prześladowcy.
3356— Powiedz mi pani, kto był ten człowiek?… — zawołał młody oficer.
3357Milady widziała, jak jej opowiadanie przejmuje Feltona, jak cierpi nad każdym szczegółem, nie chciała mu jednak oszczędzić tortury. Kobieta demonicznaO ile więcej zakrwawi mu serce, o tyle pewniej go zwycięży. Mówiła dalej, udając, że nie słyszy zapytania, a może osądziła, że nie czas jeszcze na odpowiedź.
3358— Tym razem jednak już nie ciało nieczułe, bez życia niecny uwodziciel trzymał w objęciach… Mówiłam ci już: nie mogłam władać sobą, pozostało mi wszakże poczucie niebezpieczeństwa. Broniłam się z całych sił i z pewnością, pomimo osłabienia, długo się opierałam, ponieważ słyszałam, jak zawołał:
3359„Przeklęte purytanki! Wiedziałem dobrze, że potrafią znużyć swych oprawców, lecz sądziłem, że z kochankami nie są tak oporne”.
3360Niestety! Opór desperacki nie mógł trwać długo, czułam, że siły mnie opuszczają i tym razem nie ze snu mojego skorzystał niegodziwiec, lecz z omdlenia…
3361Felton wydał głuchy jęk; kroplisty pot spływał mu z czoła, a ręka pod ubraniem szarpała pierś.
3362— Pierwszą myślą, jaka mi przyszła po wróceniu do przytomności, było poszukać pod poduszką noża, którego nie miałam siły przedtem wydostać. Do obrony mi nie posłużył, więc chciałam, aby przynajmniej zmazał moje winy.
3363Lecz gdy poczułam nóż w ręce, Feltonie, straszna myśl przyszła mi do głowy. Przysięgłam ci wszystko wyjawić, obiecałam prawdę i powiem ją, choćby mnie miała zgubić.
3364— Przyszła ci myśl zemsty nad tym człowiekiem, wszak prawda?… — zawołał Felton.
3365— A więc tak!… — rzekła milady. — Myśl to niegodna chrześcijanki, wiem o tym. Podsunął mi ją pewnie wieczny nieprzyjaciel duszy, co, jak lew rozjuszony, krąży bezustannie dokoła człowieka; on mi ją pewnie podszepnął. Cóż ci mam więcej powiedzieć?… — ciągnęła milady tonem kobiety przyznającej się do zbrodni. — Myśl ta mnie opanowała i nie mogłam jej odpędzić od siebie… Za tę chęć zabójstwa ponoszę teraz karę…
3366— Mów, pani, mów dalej — przerwał Felton — pilno mi usłyszeć, jakeś się zemściła…
3367— O!… Postanowiłam zrobić to jak najprędzej; nie wątpiłam, że mój prześladowca powróci nocy następnej.
3368W biały dzień nie miałam się czego obawiać.
3369Gdy nadeszła godzina śniadania, nie wahałam się jeść i pić, wieczorem za to postanowiłam udawać, że spożywam kolację, lecz nic do ust nie brać — posiłek ranny miał zatem ochronić mnie od głodu wieczorem.
3370Jedynie szklankę wody ukryłam z mojego śniadania, bo pragnienie mi dokuczało.
3371Dzień cały upłynął, lecz nie przyniósł zmiany w powziętym postanowieniu. Starałam się tylko, aby moja twarz nie zdradziła zamiarów tajemnych, nie wątpiłam bowiem, że mnie obserwują; kilka razy nawet uśmiech zagościł na moich ustach… Feltonie! Nie mam odwagi wyznać ci, do jakiej myśli się uśmiechałam… odwróciłbyś się ode mnie ze wstrętem…
3372— Mów, pani, mów dalej — rzekł Felton — widzisz, że słucham i pragnę dowiedzieć się końca…
3373— Wieczorem wszystko odbyło się jak zwykle; kolacja zjawiła się po ciemku, następnie lampa zajaśniała i usiadłam do stołu.
3374Zjadłam jedynie parę owoców. Udawałam, że nalewam wody z karafki, a piłam tylko tę, którą rano schowałam; przemieniłam ją zresztą tak szybko i zręcznie, że gdyby nawet szpiedzy nasadzeni patrzyli, nie mogliby powziąć najmniejszego podejrzenia.
3375Po kolacji udałam ociężałość jak dnia poprzedniego; lecz tym razem, jak gdybym upadała ze zmęczenia lub jak gdybym się już oswoiła z niebezpieczeństwem, powlokłam się do łóżka, zrzuciłam ubranie i położyłam się…
3376Znalazłam teraz nóż pod poduszką i śpiąc niby, ściskałam go w ręce konwulsyjnie.
3377Dwie godziny minęły, nikt nie przychodził. Tym razem, o mój Boże, kto by to przewidział wczoraj! Zaczynałam się bać, że może nie przyjdzie!
3378Na koniec lampa uniosła się w górę i znikła w otworze sufitu; pokój zaległy ciemności, lecz wysilałam się, żeby je przebić wzrokiem. Przez jakiś czas cicho było; słyszałam tylko bicie własnego serca.
3379Błagałam nieba, ażeby przyszedł nareszcie. Naraz usłyszałam znany mi szelest drzwi otwieranych; usłyszałam, pomimo grubości dywanu, skrzyp podłogi; dostrzegłam, pomimo ciemności, cień zbliżający się do łóżka.
3380— Śpiesz się, pani! Śpiesz się! — przerwał Felton. — Czyż nie widzisz, że każde twoje słowo pali mnie jak ołów roztopiony!
3381— Wtedy — mówiła milady — zebrałam wszystkie siły, przywiodłam na pamięć, że wybiła godzina zemsty, a raczej sprawiedliwości. Wyobrażałam sobie, że jestem drugą Judytą; usiadłam z nożem w ręce i gdy już blisko wyciągnął ręce, szukając swojej ofiary, wtedy, z krzykiem boleści i rozpaczy, uderzyłam go w piersi.
3382Nędznik!… Wszystko przewidział: pierś miał opancerzoną stalową siatką, nóż tylko się obsunął!
3383„A! A!… — zawołał, chwytając mnie za rękę i wyrywając broń, która mi tak źle posłużyła. — Chcesz mi życie odebrać, piękna purytanko! To coś więcej niż nienawiść, to niewdzięczność! No, no, uspokój się, piękne dziecię! Sądziłem, żeś się już udobruchała. Ja nie jestem tyranem trzymającym kobiety przemocą. Nie kochasz mnie. Byłem tak zarozumiały, że sądziłem inaczej; obecnie się przekonałem… Jutro będziesz wolna”.
3384Miałam tylko jedno życzenie… ażeby mnie zabił.
3385„Strzeż się! — powiedziałam. — Moja wolność to twoja hańba”.
3386„Wytłumacz się jaśniej, piękna Sybillo[152]!”
3387„Tak, bo skoro tylko stąd wyjdę, opowiem wszystko, opowiem, jakiego gwałtu dopuściłeś się na mnie, jak mnie więziłeś. Opowiem o tym pałacu przeznaczonym dla rozpusty; zajmujesz wysokie stanowisko, milordzie, lecz drżyj! Ponad tobą jest król, ponad królem jest Bóg!”
3388Chociaż mój prześladowca panował nad sobą, zatrząsł się jednak z gniewu. Nie mogłam widzieć wyrazu twarzy, lecz czułam drżenie ramienia, na którym rękę trzymałam.
3389„Skoro tak, nie wyjdziesz stąd nigdy!” — powiedział.
3390„Bardzo dobrze! — zawołałam. — Wtedy miejsce moich cierpień stanie się także moim grobem. Umrę tutaj! A przekonasz się wtedy, że widmo oskarżające straszniejsze jest jeszcze niż groźby żyjącej!”
3391„Nie pozostawię ci żadnej broni”.
3392„Jest jedna, jaką rozpacz uczyniła przystępną każdej istocie mającej odwagę jej użyć… Zamorzę się głodem”.
3393„Posłuchaj — rzekł nędznik — czyż pokój nie jest lepszy od takiej wojny? Powracam ci wolność natychmiast, ogłaszam i wychwalam twoją cnotę, nazywam cię Lukrecją[153] Anglii…”.
3394„A ja cię nazywam Sekstusem[154], wydaję twoje zbrodnie przed ludźmi, jak już oskarżyłam cię przed Bogiem. A gdy będzie potrzeba, abym jak Lukrecja krwią podpisała akt oskarżenia, podpiszę go z ochotą”.
3395„A! A!… — odezwał się mój wróg tonem szyderczym. — To zupełnie zmienia postać rzeczy. Na honor! Zważywszy wszystko, bardzo ci tu dobrze, niczego ci nie braknie, a jeżeli umrzesz z głodu, to będzie jedynie twoja wina”.
3396Po tych słowach oddalił się. Słyszałam, jak zamknął drzwi, a ja pogrążyłam się nie tyle w rozpaczy, przyznaję, jak we wstydzie, że się nie zemściłam. Dotrzymał słowa. Upłynął dzień i noc i nie pokazał się… Ja także dotrzymałam obietnicy, nie jadłam i nie piłam wcale. Postanowiłam, jak mu to powiedziałam, umrzeć z głodu. Cały dzień i całą noc modliłam się, błagając Boga, aby mi przebaczył samobójstwo.
3397W drugą noc drzwi się znów otworzyły. Leżałam na podłodze, siły zaczynały mnie opuszczać.
3398Słysząc szelest, uniosłam się na rękach.
3399„No i cóż? — odezwał się dobrze mi znany głos. — Czy uspokoiłaś się trochę i opłacisz wolność obietnicą milczenia? Ja jestem władcą łaskawym i choć nie lubię purytanów, oddaję im jednak sprawiedliwość, jak i purytankom, jeżeli są ładne. No dalej, przysięgnij mi na ten krzyż; więcej niczego nie żądam”.
3400„Ja mam przysięgać?! — zawołałam, powstając, gdyż na ten wstrętny głos odzyskałam siły. — Otóż przysięgam na krzyż Zbawiciela, że żadna obietnica, żadna groźba, tortura nie zmusi mnie do milczenia. Przysięgam, że okrzyczę cię wszędzie jako zbójcę, łotra bez honoru, jako podłego rozpustnika. Przysięgam, że jeżeli kiedyś uwolnię się stąd, będę błagać cały świat o zemstę nad tobą”.
3401„Strzeż się! — rzekł groźnie. — Mam ja sposób nieomylny, którego użyję tylko w ostateczności, aby ci zamknąć usta lub przynajmniej, aby cię uczynić o tyle nieszkodliwą, że nikt nie będzie wierzył twoim słowom”.
3402Zebrałam wszystkie siły, aby mu odpowiedzieć wybuchem śmiechu. Poznał, że odtąd będzie między nami wieczna wojna; wojna na śmierć.
3403„Posłuchaj — rzekł — zostawiam ci jeszcze tę noc i jutrzejszy dzień, namyśl się. Przyrzeknij, że będziesz milczała, a bogactwa, szacunek, dostojeństwa nawet będą twym udziałem. W przeciwnym razie skażę cię na hańbę”.
3404 3405„Na hańbę wieczną, niezmazaną!”
3406 3407O! Feltonie, myślałam, że ten człowiek zmysły postradał.
3408 3409„A!… Zostaw mnie — powiedziałam — wychodź, jeżeli nie chcesz, abym na twoich oczach roztrzaskała głowę o mur!”
3410„Wychodzę — odrzekł — chcesz tego, a więc do jutra wieczorem!”
3411„Do jutra!…” — odpowiedziałam i padłam na ziemię, gryząc kobierzec z wściekłości…
3412Felton oparł się o krzesło. Milady spostrzegła z szatańską radością, że może mu zbraknąć sił przed końcem opowiadania.
Rozdział XXX. Scena z tragedii klasycznej
3413Po chwili przerwy milady ciągnęła opowiadanie:
3414— Już prawie od trzech dni nic nie jadłam ani piłam, cierpiałam niesłychane tortury. Chwilami mgła zasłaniała mi oczy i ciążyła na czole; był to początek obłędu.
3415Z nadejściem wieczoru tak osłabłam, iż co chwila omdlewałam, a za każdym razem dziękowałam Bogu, bo sądziłam, że już umieram.
3416Podczas jednego z tych omdleń posłyszałam otwieranie drzwi; przerażenie wróciło mi przytomność.
3417Wszedł mój prześladowca, za nim jakiś zamaskowany człowiek; i on także miał maskę na twarzy, lecz poznałam go po chodzie, po głosie, po postawie nakazującej szacunek, jaką piekło mu pewnie dało na zgubę i nieszczęście ludzi.
3418„No, cóż? — zapytał. — Zdecydowałaś się nareszcie wykonać przysięgę, jakiej wymagałem?”
3419„Wiesz o tym, purytanie mają tylko jedno słowo; moje słyszałeś, a mianowicie, że będę dochodziła krzywdy na ziemi przed Trybunałem Boskim!”
3420 3421„Przysięgam przed Bogiem, który mnie słyszy, że będę wzywać cały świat na świadka twej zbrodni, dopóki nie znajdę mściciela”.
3422„Jesteś nierządnicą — zawołał grzmiącym głosem — i jako taka poniesiesz karę! Zbezczeszczona w oczach świata, do którego się odwołujesz, spróbuj go przekonać, że nie jesteś ani występna, ani szalona!”
3423Następnie, zwracając się do człowieka, który mu towarzyszył:
3424„Zbliż się, kacie — rzekł — i czyń swoją powinność!”
3425— O!… Nazwisko jego!… — zawołał Felton. — Powiedz mi jego nazwisko!…
3426— Wtedy, pomimo krzyków, pomimo oporu mojego (dorozumiewałam[155] się bowiem, że chodziło o coś gorszego niż o śmierć nawet) kat porwał mnie, przewrócił na podłogę, obezwładnił silnymi rękami i wtedy to, łkając boleśnie, wzywając Boga, który mnie nie słyszał, wydałam naraz jęk okrutny z bólu i wstydu. Żelazo rozpalone, żelazo katowskie odbiło się na moim ramieniu. Patrz! — rzekła milady, podnosząc się z godnością królowej. — Patrz, Feltonie, jakie wymyślono nowe męczeństwo dla dziewczyny młodej, niewinnej, a pomimo to ofiary zwierzęcej namiętności człowieka bez sumienia. Naucz się znać lepiej serca ludzkie i odtąd bądź mniej powolny w służeniu za narzędzie niesprawiedliwej zemsty…
3427Szybkim ruchem rozpięła suknię, rozdarła batyst okrywający łono i, zaczerwieniona udanym gniewem i niby zawstydzona, pokazała młodemu człowiekowi znak niczym niezatarty, który hańbił to śliczne ramię.
3428— Ale — krzyknął Felton — to jest kwiat lilii!…
3429— W tym właśnie jest cała podłość — odrzekła milady. — Gdyby to było piętno angielskie!… Trzeba by dowieść, jaki sąd je nakazał, a ja wtedy odwołałabym się do wszystkich trybunałów królestwa; lecz piętno francuskie… o!… Takie mnie rzeczywiście hańbiło.
3430Blady, nieruchomy, przybity strasznym wyznaniem, olśniony nadludzką pięknością tej kobiety obnażającej się bezwstydnie, co on uważał za wzniosłe, Felton upadł na kolana przed nią, jak czynili pierwsi chrześcijanie przed czystymi, świętymi męczennicami, które prześladowania cezarów skazywały na krwawe igrzyska w cyrkach. Nie widział piętna hańbiącego, widział jedynie piękność.
3431— Przebacz!… O!… Przebacz!… — wołał.
3432Milady czytała w jego oczach: „Kocham! Kocham!”.
3433— Co mam przebaczyć? — zapytała.
3434— Przebacz, że pomagałem twoim prześladowcom!…
3435 3436— Taka piękna!… Taka młoda!… — wołał Felton, okrywając tę rączkę pocałunkami.
3437Felton był purytaninem; puścił rękę kobiety, aby całować jej nogi. Obecnie już jej nie kochał, uwielbiał ją…
3438Gdy ochłonął trochę, gdy milady odzyskała zimną krew, której, co prawda, nigdy nie traciła; gdy nareszcie zakryła skromnie przed nim powaby, aby ich pragnął goręcej, wyrzekł:
3439— A!… Obecnie o jedno jeszcze pytam! O nazwisko prawdziwego kata, według mnie bowiem jest tylko jeden, bo ten drugi to jedynie ślepe narzędzie!
3440— Jak to… mój bracie?!… — zawołała milady. — Czy potrzeba, żebym ci go nazwała, nie odgadłeś sam dotąd?
3441— Co?… — odparł Felton. — On?… Znów on?…
3442— Prawdziwym winowajcą… — przerwała milady — jest ciemiężca Anglii, prześladowca prawowiernych, podły przeniewierca honoru kobiecego; ten, który dla fantazji zepsutego serca każe przelewać krew Anglikom, co dziś proteguje protestantów, a jutro ich zdradzi…
3443— Więc to Buckingham!… — wykrzyknął Felton.
3444Milady zakryła twarz rękami, jak gdyby nie mogła bez wstydu słyszeć tego nazwiska.
3445— Buckingham katem tej anielskiej istoty!… — wołał Felton. — I Tyś go nie spiorunował! O Boże!… Pozwoliłeś mu zostać wielkim, czczonym, wszechwładnym na naszą zgubę!
3446— BógBóg opuszcza tych, co sobie nie pomagają — rzekła milady.
3447— Więc on chce ściągnąć na swoją głowę karę przeznaczoną dla przeklętych! — ciągnął Felton z wzrastającą egzaltacją. — Chce, aby zemsta ludzka uprzedziła sprawiedliwość boską!
3448— Ludzie lękają się go i przebaczają.
3449— O!… Ja — rzekł Felton — ja go się nie boję i nie będę go oszczędzał!…
3450Milady uczuła w duszy radość piekielną.
3451— W jaki sposób lord de Winter, mój opiekun, mój ojciec, wmieszany jest w to wszystko?…
3452Kondycja ludzka— Posłuchaj, Feltonie — odparła milady — pomiędzy podłymi i godnymi pogardy znajdą się jeszcze ludzie wyżsi i szlachetni. Miałam narzeczonego; kochaliśmy się wzajemnie; serce miał jak ty, Feltonie, jak ty był prawdziwym człowiekiem. Przyszłam do niego i opowiedziałam wszystko; znał on mnie dobrze i ani na chwilę nie wątpił. Był to wielki pan i pod każdym względem stał na równi z Buckinghamem. Nic nie mówił, tylko przypasał szpadę, narzucił płaszcz i udał się wprost do pałacu Buckinghama.
3453— Tak, tak — rzekł Felton — rozumiem. Chociaż z ludźmi podobnymi nie szpady używać trzeba, lecz sztyletu…
3454— Buckingham w przeddzień wyjechał wysłany jako ambasador do Hiszpanii, gdzie miał prosić o rękę infantki[156] dla króla Karola I, wówczas jeszcze księcia Walii, nie zastał go więc i powrócił z niczym.
3455„Posłuchaj — rzekł do mnie — człowiek ten wyjechał i w ten sposób uniknął na razie mojej zemsty, lecz my się połączymy, jak to już było postanowione, a potem zdaj na lorda de Winter troskę o honor jego i jego żony”.
3456— Lorda de Winter? — wykrzyknął Felton.
3457— Tak — odparła milady — lorda de Winter. A teraz powinieneś wszystko zrozumieć, wszak prawda? Buckingham cały rok bawił w Hiszpanii. Na tydzień przed jego powrotem lord de Winter umarł nagle, a ja zostałam jego jedyną spadkobierczynią. Kto był winien jego śmierci? Bóg wszystkowiedzący wie i to zapewne, ja nie obwiniam nikogo!…
3458— O!… Co za straszne rzeczy! — wołał Felton.
3459— Lord de Winter umarł, nie powiedziawszy nic bratu. Okrutną tajemnicę ukrywał przed światem, aż do chwili, gdy miała spaść jak piorun na głowę winowajcy. Twój opiekun był niechętny małżeństwu starszego brata z ubogą dziewczyną. Czułam to dobrze, że nie mogę spodziewać się opieki od człowieka zawiedzionego w nadziei otrzymania dziedzictwa. Wyjechałam więc do Francji z postanowieniem spędzenia tam reszty życia. Lecz całe moje mienie znajduje się w Anglii, komunikacja z powodu wojny jest utrudniona, zabrakło mi zatem funduszy i zostałam zmuszona powrócić. Sześć dni temu wylądowałam w Portsmouth!
3460— Cóż dalej? — zapytał Felton.
3461— Co dalej? Buckingham oto dowiedział się zapewne o moim powrocie, mówił z lordem de Winter, który zawsze był do mnie uprzedzony, i nagadał mu, że jego bratowa jest nierządnicą, kobietą piętnowaną… Lord de Winter uwierzył wszystkiemu tym łatwiej, że leżało to w jego interesie. Rozkazał mnie przytrzymać, sprowadził tutaj i oddał pod twoją straż. Reszta ci wiadoma: pojutrze skazuje mnie on na wygnanie, na deportację… pojutrze strąca mnie pomiędzy zbrodniarki. O!… Spisek dobrze uknuty, podstęp zręczny, zabije moją cześć na zawsze! Widzisz sam, iż winnam umrzeć… Feltonie!… Feltonie!… Daj mi ten nóż!
3462Przy tych słowach, jak gdyby traciła siły, milady pochyliła się słaba i omdlewająca w ramiona młodego oficera, który pijany miłością, oburzeniem i nieznaną żądzą objął ją, przycisnął do serca, drżąc pod oddechem cudownych usteczek, pod dotknięciem drgającego łona.
3463— Nie, nie — mówił — ty będziesz żyła, otoczona szacunkiem, czysta. Będziesz żyć, aby upokorzyć wrogów.
3464Milady niby odpychała go rączką, lecz wzrokiem wabiła. Felton nie potrzebował już zachęty, trzymał ją w objęciach i błagał jak bóstwo.
3465— O!… Śmierci… śmierci!… — wołała słabym głosem i przymykając oczy. — Śmierć przenoszę nad hańbę. Feltonie, bracie, przyjacielu, zaklinam cię!
3466— Nie — zawołał Felton — nie, ty będziesz żyła i będziesz pomszczona!
3467— Feltonie, ja sprowadzam nieszczęście na tych, co mnie otaczają! Opuść mnie, Feltonie, pozwól mi umrzeć!
3468— Umrzemy więc razem! — zawołał, przyciskając usta do ust uwięzionej.
3469Dało się słyszeć pukanie do drzwi; tym razem milady naprawdę go odepchnęła.
3470— Czy słyszysz?… — rzekła. — Ktoś nadchodzi, podsłuchano nas!… Już po wszystkim, jesteśmy zgubieni!
3471— Nie — rzekł Felton — to tylko straż daje mi znać, że nadchodzi patrol.
3472 3473Felton usłuchał; zaprzedał już tej kobiecie ciało i duszę.
3474W drzwiach ukazał się sierżant dowodzący patrolem.
3475— Co się stało? — zapytał porucznik.
3476— Kazałeś mi, panie, otworzyć na wypadek, gdybym słyszał wołanie o pomoc — odezwał się żołnierz — a zapomniałeś zostawić mi klucz; słyszałem niezrozumiałe krzyki, chciałem otworzyć drzwi, lecz były zamknięte od wewnątrz, zatem przywołałem sierżanta.
3477— Ja też stawiłem się natychmiast — dodał sierżant.
3478Felton, nieprzytomny, obłąkany prawie, stał, nie mogąc wydobyć głosu. Milady zrozumiała, że musi ratować sytuację, pobiegła do stołu i schwyciła nóż.
3479— Jakim prawem zabraniasz mi umrzeć?… — zawołała.
3480— Boże wielki!… — krzyknął Felton, widząc nóż błyszczący w jej ręce.
3481Właśnie w tej chwili ironiczny śmiech rozległ się na korytarzu. Lord, zwabiony hałasem, w szlafroku, bez szpady, stanął na progu.
3482— A!… A!… — odezwał się. — Jesteśmy, jak widzę, w ostatnim akcie tragedii. A co, Feltonie, przekonałeś się, dramat przechodził wszystkie fazy, jakie ci przepowiedziałem… Bądź jednak spokojny, obejdzie się tu bez rozlewu krwi.
3483Milady zrozumiała, że będzie zgubiona w opinii Feltona, jeśli nie da dowodu szybkiej i strasznej odwagi.
3484— Mylisz się, milordzie, krew tu popłynie i niech ta krew spadnie na tych, którzy doprowadzili do tego!…
3485Felton wydał okrzyk przerażenia i rzucił się ku niej, za późno jednak, milady ugodziła w pierś nożem.
3486Lecz trafił on szczęśliwie, przyznać musimy, bardzo zręcznie, w bryklę[157] żelazną, jaka w owej epoce osłaniała jak pancerz piersi kobiet, ześlizgnął się, rozdzierając suknię, i zadrasnął ukosem ciało pomiędzy żebrami.
3487Jednak suknia w tej chwili splamiła się krwią. Milady padła na wznak, udając zemdloną. Felton wyrwał jej nóż.
3488— Spojrzyj, milordzie — rzekł ponuro — ta kobieta, oddana pod moją opiekę, odebrała sobie życie!
3489— Uspokój się, Feltonie — rzekł lord — ona się nie zabiła, Diabełszatani nie umierają tak łatwo; uspokój się, idź do mnie i czekaj tam…
3490 3491 3492Na takie polecenie zwierzchnika Felton był posłuszny, lecz wychodząc, ukrył nóż na piersiach.
3493Lord de Winter przywołał jedynie kobietę usługującą milady.
3494A że rana pomimo jego podejrzeń mogła być rzeczywiście niebezpieczna, posłał natychmiast służącego na koniu, aby sprowadził doktora.
Rozdział XXXI. Ucieczka
3495Jak to lord de Winter przewidział, rana milady nie była niebezpieczna; skoro tylko została sama z kobietą przywołaną przez barona, która rozbierała ją pośpiesznie, uznała za właściwe otworzyć oczy.
3496Potrzeba było jednak grać rolę słabej i cierpiącej; nie było to trudne dla tak wytrawnej komediantki. Oszukała też kompletnie prostą kobietę, która pomimo usilnej prośby milady uparła się, że będzie przy niej siedzieć całą noc. Lecz obecność dozorczyni nie przeszkadzała milady rozmyślać.
3497Nie ulegało wątpliwości, że Felton został przekonany i należał do niej zupełnie. Gdyby anioł z nieba zstąpił i potępiał milady, on, w takim usposobieniu jak obecnie, wziąłby go za wysłańca z piekła.
3498Milady uśmiechała się, myśląc o tym, albowiem Felton był teraz jej jedyną nadzieją, jedynym sposobem ocalenia. Lord de Winter może go jednak podejrzewać, może nad nim czuwać…
3499Około czwartej z rana zjawił się doktor; rana już się zasklepiła, doktor nie mógł zbadać jej głębokości, poznał tylko po pulsie chorej, iż jest bardzo mało znacząca.
3500Rano milady pod pozorem, że całą noc nie spała i potrzebuje spoczynku, odprawiła kobietę czuwającą przy niej. Spodziewała się zobaczyć Feltona w porze śniadania, lecz Felton nie przyszedł. Czyż jej obawy się sprawdziły?
3501Miałżeby Felton nie dopisać w chwili stanowczej? Tylko jeden dzień jej pozostał: lord de Winter oznajmił, że odstawi ją na okręt dnia dwudziestego trzeciego, a oto poranek dwudziestego drugiego.
3502Pomimo to czekała cierpliwie do południa.
3503Obiad przyniesiono jej o zwykłej godzinie. Milady ujrzała wtedy z trwogą niesłychaną, że już inni żołnierze jej pilnują.
3504Zapytała nieśmiało, co się dzieje z Feltonem. Odpowiedziano, że Felton przed godziną wyjechał gdzieś na koniu.
3505Starała się dowiedzieć, czy baron znajduje się w zamku; żołnierz odpowiedział, że tak i że ma rozkaz uprzedzić go, jeżeli uwięziona pragnęłaby z nim pomówić.
3506Milady odparła, że czuje się zbyt słaba w tej chwili, a jej jedynym życzeniem jest samotność.
3507Żołnierz wyszedł, pozostawiając obiad na stole. Feltona oddalono, straż zamieniono, nie ufano więc Feltonowi.
3508Był to okrutny cios dla uwięzionej.
3509Więzień, SzaleństwoZostawszy sama, podniosła się. Łóżko, na którym leżała przez ostrożność, a także, aby myślano, że jest ciężko ranna, piekło ją jak gorący trzon. Rzuciła okiem na drzwi — baron kazał przybić deskę w miejscu, gdzie było okienko. Bał się z pewnością, aby przez otwór nie uwiodła straży jakąś szatańską sztuczką.
3510Milady uśmiechnęła się; mogła zatem nie hamować uniesień, bo jej nie obserwowano. Biegała po pokoju jak furiatka lub jak tygrysica zamknięta w żelaznej klatce.
3511Gdyby choć nóż zostawiono, byłaby pomyślała z pewnością nie o zabiciu siebie samej, lecz tym razem o zamordowaniu barona.
3512O szóstej wieczorem wszedł lord Winter uzbrojony kompletnie. Człowiek ten, uważany dotąd przez milady za szlachcica dosyć głupkowatego, stał się znakomitym dozorcą więziennym. Jedno spojrzenie na milady odkryło mu stan jej duszy.
3513— Oho!… — powiedział. — Nie zabijesz mnie dziś jeszcze, moja pani; nie masz już broni, a przy tym ja mam się na baczności. Zaczęłaś przewracać w głowie biednemu Feltonowi. Poddawał się już twoim szatańskim wpływom, lecz chcę go ratować; nie ujrzy cię więcej, wszystko skończone. Zbierz swoje manatki, jutro wyjedziesz. Ustaliłem odjazd na dzień dwudziesty czwarty, lecz myślę, że im prędzej, tym pewniej. Jutro w południe będę już miał w rękach wyrok na ciebie podpisany przez Buckinghama. Jeżeli piśniesz słówko do kogokolwiek bądź, nim wsiądziesz na okręt, mój sierżant roztrzaska ci głowę, taki ma rozkaz; jeżeli zaś na okręcie przemówisz do kogoś bez pozwolenia kapitana, tenże kapitan każe cię w morze wrzucić! Do widzenia! Jeszcze jutro zobaczę cię i pożegnam na wieki!
3514To powiedziawszy, baron się oddalił.
3515Milady słuchała tych pogróżek z uśmiechem pogardy na ustach, ale ze straszną wściekłością w sercu.
3516Podano kolację; milady czuła potrzebę pokrzepienia sił, nie wiedziała, co może stać się w nocy, która zapowiadała się groźnie. Burza, Natura, PiorunStraszna też burza wybuchła około dziesiątej wieczorem. Milady doznała ulgi, widząc, że stan natury odpowiada temu, co się dzieje w jej duszy. Pioruny huczały w powietrzu, jak wściekłość w jej głowie; zdawało jej się, że fala, przelatując, muska jej czoło jak wierzchołki drzew, które pochyla i odziera z liści.
3517Naraz usłyszała stuknięcie w szybę, a przy świetle błyskawicy spostrzegła twarz mężczyzny poza kratami.
3518Poskoczyła do okna i otworzyła.
3519— Felton! — krzyknęła. — Jestem ocalona!
3520— Tak — rzekł Felton — lecz cicho, na Boga! Potrzebuję czasu na przepiłowanie kraty. Uważaj tylko, aby cię nie dostrzeżono przez otwór we drzwiach.
3521— O!… To dowód, że Bóg jest z nami, Feltonie — odparła milady — zabili dziś otwór deską…
3522— To dobrze, Bóg im rozum odebrał! — rzekł Felton.
3523 3524— Nic, nic, zamknij okno. Połóż się spać lub przynajmniej połóż się do łóżka w ubraniu; jak skończę, zastukam w szybę. Lecz czy będziesz w stanie iść za mną?
3525 3526 3527— Boli mnie jeszcze, lecz nie przeszkodzi w ucieczce.
3528— Bądź gotowa na pierwsze wezwanie.
3529Milady zamknęła okno, zgasiła lampę i według zalecenia Feltona wsunęła się pod kołdrę. Pośród huku burzy słyszała zgrzyt piły o żelazo.
3530Tak leżała godzinę, bez tchu prawie, oblana potem, z sercem zamierającym ze strasznej obawy na każdy najmniejszy ruch, jaki dochodził z korytarza. CzasSą w życiu godziny długie jak lata. Nareszcie Felton zastukał.
3531Milady wyskoczyła z łóżka i pobiegła otworzyć. Dwie kraty wypiłowane dawały możliwe przejście.
3532— Czy jesteś gotowa?… — zapytał Felton.
3533— Tak… Czy mam zabrać coś z sobą?
3534 3535— Na szczęście nie zabrano mi tego, co miałam.
3536— Tym lepiej, bo ja użyłem swego na wynajęcie barki.
3537— Weź to — rzekła, podając mu worek luidorów, który Felton wziął i rzucił go na dół pod mur.
3538— Teraz — rzekł — czy chcesz wyjść?
3539 3540Milady stanęła na fotelu i przesunęła się do połowy ciała przez okno; ujrzała młodego oficera wiszącego nad przepaścią na drabinie sznurowej.
3541Pierwszy raz w życiu zlękła się jak prawdziwa kobieta. Przepaść ją przeraziła.
3542— Spodziewałem się tego — rzekł Felton.
3543— To nic, to nic!… — odparła milady. — Zejdę z zamkniętymi oczami.
3544 3545 3546— Złóż ręce na krzyż; tak, dobrze.
3547Związał jej ręce chustką, a potem z wierzchu mocnym sznurem.
3548— Co robisz?… — zapytała milady zdziwiona.
3549— Załóż mi ręce na szyję i nie bój się niczego.
3550— Stracisz równowagę i spadniemy w przepaść oboje.
3551— Bądź spokojna, jestem marynarzem.
3552Nie było chwili do stracenia; milady zarzuciła ręce na szyję Feltonowi i dała się wyciągnąć przez okno.
3553Młody człowiek zaczął schodzić powoli z drabiny. Pomimo ciężaru dwojga ciał huragan bujał nimi w powietrzu. Naraz Felton stanął.
3554— Co się stało?… — zapytała milady.
3555— Cicho — rzekł Felton — słyszę nadchodzących.
3556 3557 3558— Nie — rzekł Felton — to nic nie znaczy.
3559 3560— Patrol idzie zwyczajną drogą.
3561 3562 3563 3564 3565 3566— Na szczęście jest za krótka o sześć stóp.
3567 3568 3569I oboje pozostali zawieszeni, bez ruchu, bojąc się odetchnąć, o dwadzieścia stóp ponad ziemią, gdy żołnierze przechodzili pod nimi, śmiejąc się i rozmawiając głośno.
3570Patrol przeszedł, słychać było odgłos oddalających się kroków i coraz cichszy szmer głosów.
3571— O! Teraz — odezwał się Felton — jesteśmy ocaleni.
3572 3573Felton nie przestawał opuszczać się. Gdy poczuł już koniec drabiny i próżnię pod nogami, uczepił się silnie rękami i tak zstąpił na ostatni szczebel, następnie zwisł w powietrzu, puścił drabinę i stanął na ziemi. Nachylił się, podniósł woreczek ze złotem i ujął go w zęby.
3574Potem wziął milady na ręce i oddalił się szybko w przeciwną stronę niż patrol. Niedługo zmienił kierunek, zszedł na dół pomiędzy skałami i przybywszy na brzeg morza, gwizdnął donośnie.
3575Odpowiedziano mu podobnie. W pięć minut potem ujrzał barkę wiosłowaną przez czterech ludzi.
3576Statek zbliżył się do wybrzeża, ale nie mógł dotrzeć do lądu; Felton wszedł po pas w wodę, nie chcąc powierzyć nikomu drogiego ciężaru.
3577— Dalej, odbijać — rzekł Felton — i płynąć jak najśpieszniej.
3578Czterech ludzi rzuciło się do wioseł, lecz morze było zanadto wzburzone, aby mu mogli podołać.
3579Noc ciemna i burzliwa osłoniła płaszczem uciekających, nie widać było lądu, a tym bardziej niepodobna było dojrzeć barki z wybrzeża.
3580Podczas gdy łódź oddalała się popychana siłą wioseł, Felton odwiązywał sznur, a potem chustkę krępujące rączki milady. Następnie, gdy ręce były już wolne, zaczerpnął wody morskiej i zlał jej całą twarz.
3581Wolność, Ucieczka, WięzieńMilady westchnęła i otworzyła oczy.
3582 3583— Ocalona — odparł młodzieniec.
3584— Ocalona! Ocalona!… — zawołała. — Tak jak widzę niebo, widzę morze! Powietrze, którym oddycham!… Wszystko mówi mi o wolności. A! Dzięki… dzięki ci, Feltonie!
3585Młodzieniec przycisnął ją do serca.
3586— Co to się stało z moimi rękami? — zapytała milady. — Mam takie uczucie, jak gdyby były zgruchotane.
3587— Niestety!… — rzekł Felton, patrząc na te śliczne rączki i kiwając głową z rozrzewnieniem.
3588— O! To nic nie znaczy!… — zawołała milady. — Przypominam sobie teraz wszystko!
3589Potem zaczęła szukać dokoła siebie.
3590— On jest tam — rzekł Felton, trącając nogą worek ze złotem.
3591Zbliżano się do statku stojącego na pełnym morzu. Majtek na straży odezwał się; odpowiedziano mu z barki.
3592— Co to za statek?… — zapytała milady.
3593— Ten, który nająłem dla ciebie.
3594 3595— Dokąd zechcesz, bylebyś kazała wysadzić mnie na ląd w Portsmouth.
3596— Co masz do czynienia w Portsmouth?… — zapytała.
3597— Muszę wykonać polecenie lorda de Winter — odrzekł z zagadkowym uśmiechem.
3598 3599 3600 3601— Nie ufał mi, więc zapragnął sam cię pilnować, a mnie wysłał do Buckinghama, żeby podpisał twój wyrok na deportację.
3602— Jeżeli ci nie ufał, jak mógł ci powierzyć ten wyrok?
3603— Myślał, że nie wiem, co wiozę.
3604— To prawda. Jedziesz więc do Portsmouth?
3605— Muszę się śpieszyć. Jutro dwudziesty trzeci i Buckingham odpływa z flotą.
3606— Jutro już?… A dokąd się udaje?
3607 3608— Nie powinien odpłynąć!… — zawołała milady, zapominając zwykłej roztropności.
3609— Bądź spokojna — odparł Felton — nie odpłynie…
3610Milady zadrżała z radości; czytała w głębi serca młodego człowieka; śmierć Buckinghama wypisana tam była wyraźnie.
3611— Feltonie… — rzekła — jesteś wielki jak Juda Machabeusz[158]! Jeśli umrzesz, ja umrę z tobą razem; to wszystko, co powiedzieć ci mogę.
3612— Cicho!… — rzekł Felton. — Już przybyliśmy.
3613Przybijano do statku. Felton wstąpił pierwszy na drabinę i podał rękę milady, a majtkowie ją podtrzymywali, ponieważ morze było jeszcze bardzo wzburzone.
3614— Kapitanie — przemówił Felton — oto osoba, o której ci mówiłem, odprowadzisz ją z całą troskliwością do Francji.
3615— Za cenę tysiąca pistoli — odrzekł kapitan.
3616 3617 3618— Oto jest drugie pięćset — odezwała się milady, biorąc worek ze złotem.
3619— Nie — rzekł kapitan — teraz nie wezmę. Dałem słowo temu młodemu panu; drugie pięćset pistoli należy mi się dopiero po przybyciu do Boulogne.
3620 3621— Cali i zdrowi — rzekł kapitan — zaręczam honorem Jakuba Buttlera.
3622— Dobrze więc! — rzekła milady. — Jeżeli dotrzymasz słowa, to nie pięćset, a tysiąc pistoli dostaniesz ode mnie.
3623— Niech żyje piękna pani! — zawołał kapitan. — I niech Bóg raczy zsyłać często tak zacne osoby, abym mógł im usłużyć!
3624— A tymczasem — rzekł Felton — płyń z nami do małej zatoki… o której ci już mówiłem.
3625Kapitan w odpowiedzi wydał stosowne rozkazy, a około siódmej z rana mały statek zarzucał kotwicę w oznaczonej zatoce.
3626Ze swej strony milady utwierdziła Feltona w powziętym zamiarze; spostrzegła jednak niebawem, że młody fanatyk potrzebował raczej, aby miarkowano[159] jego zapał.
3627Ułożono, że milady będzie oczekiwać Feltona do dziesiątej; jeżeli o tej godzinie nie będzie z powrotem, wyruszy sama.
3628Wtedy, przypuszczając, że będzie wolny, podąży do Francji i tam połączy się z nią w klasztorze karmelitek w Béthune.
Rozdział XXXII. Co się działo w Portsmouth 21 sierpnia 1628 roku?
3629Felton pożegnał milady jak brat siostrę, gdy idzie na niewinną przechadzkę, to jest, całując ją w rękę.
3630Wydawał się spokojny jak zwykle, oczy mu tylko błyszczały gorączkowo; czoło miał bledsze, zęby zaciśnięte, a głos ostry i urywany zdradzał burzę wewnętrzną.
3631Stojąc na czółnie[160] odwożącym go do brzegu, patrzył ciągle na milady, ona też z pokładu ścigała go wzrokiem. Oboje byli pewni, że unikną pogoni — zwykle dopiero o dziewiątej przychodzono do pokoju milady, a zamek oddalony był od Londynu o trzy godziny drogi.
3632Felton wysiadł na brzeg, wszedł na pagórek, pożegnał milady po raz ostatni i zwrócił się w stronę miasta.
3633Zaczął biec w stronę Portsmouth ukazującego przed nim szczyty wieżyc i domów we mgle porannej.
3634Idąc szybko, Felton przypominał sobie wszystkie oskarżenia pod adresem ulubieńca Jakuba VI i Karola I, wysunięte na skutek dwuletnich rozmyślań i długiego pobytu wśród purytanów.
3635Porównywał publiczne zbrodnie wszechwładnego ministra, zbrodnie świetne, europejskie, jeżeli można się tak wyrazić, ze zbrodniami prywatnymi i nieznanymi, o jakich milady mu opowiadała, i doszedł do wniosku, że z dwóch ludzi, z jakich składał się Buckingham, gorszy był ten, który działał w ukryciu. Uczucie nieznane, nowe a gorące, przedstawiało mu oskarżenia podłe i wymyślone przez lady de Winter tak, jak widzimy przez szkło powiększające atomy niedostrzeżone, powiększone do rozmiarów przerażających.
3636Szybkość biegu rozpalała mu krew; myśl, że pozostawia za sobą wystawioną na zemstę okrutną kobietę, którą kochał, a raczej czcił jak świętą, wzruszenia przebyte, zmęczenie obecne — wszystko podniecało umysł ponad zwykłe uczucia ludzkie.
3637Stanął w Portsmouth około ósmej rano; cała ludność była w ruchu; bębniono w porcie i na ulicach; oddziały wojska, przeznaczone na okręty, schodziły ku morzu.
3638Felton przyszedł do Pałacu Admiralicji zlany potem i okryty kurzem. Twarz, zwykle blada, czerwieniła się od gorąca i gniewu. Straż pałacu zabroniła mu wstępu. Felton zawołał na dowodzącego i wyjmując z kieszeni opieczętowany papier, powiedział:
3639— Pilne zlecenie od lorda de Winter.
3640Wiedziano, że lord de Winter posiadał zaufanie Jego Wysokości, zatem dowodzący strażą wydał rozkaz przepuszczenia Feltona, co tym łatwiej poszło, że młody człowiek miał na sobie mundur marynarki wojskowej.
3641W tej samej chwili, gdy nareszcie dostał się do przedsionka, wchodził tam człowiek okryty kurzawą, zmęczony, bez tchu prawie, który przed bramą pałacową zsiadł z konia upadającego także z wycieńczenia.
3642Felton jednocześnie z nowo przybyłym zwrócił się do Patryka — ulubionego pokojowca księcia.
3643Felton wymienił lorda de Winter, a nieznajomy nie chciał powiedzieć, kto go przysyła, i utrzymywał, że jedynie księciu może to oznajmić.
3644Każdy z nich żądał, aby wpierw go wpuszczono.
3645Patryk wiedział, że lord de Winter miał interesy służbowe i stosunki przyjaźni z księciem, dał zatem pierwszeństwo przybyłemu w jego imieniu. Drugi musiał czekać, a widoczne było, jak przeklinał w duszy opóźnienie.
3646Pokojowiec prowadził Feltona przez wielką salę, gdzie oczekiwali deputowani z La Rochelle z księciem de Soubise na czele, i wpuścił go do gabinetu, w którym Buckingham, wyszedłszy z kąpieli, kończył się ubierać, z wielką starannością i elegancją jak zawsze.
3647— Porucznik Felton — rzekł Patryk — przysłany przez lorda de Winter.
3648— Od lorda de Winter! — powtórzył Buckingham. — Niech wejdzie.
3649Felton wszedł. Buckingham właśnie zrzucał na kanapę szlafrok lamowany złotem, aby przywdziać spencer[161] z aksamitu niebieskiego, cały perłami wyhaftowany.
3650— Dlaczego lord sam nie przybył? — zapytał Buckingham. — Oczekiwałem go dziś rano.
3651— Polecił oznajmić Waszej Wysokości — odparł Felton — iż przykro mu to bardzo, lecz zmuszony jest osobiście strzec swego zamku.
3652— Tak, tak — rzekł Buckingham — wiem o tym, ma tam jakąś uwięzioną.
3653— O tej uwięzionej właśnie chciałem mówić Waszej Wysokości.
3654 3655— To, z czym przyszedłem, mogę tylko wam, milordzie, powiedzieć.
3656— Zostaw nas, Patryku — rzekł Buckingham — lecz nie oddalaj się, przywołam cię za chwilę.
3657 3658— Jesteśmy sami — odezwał się Buckingham — zaczynaj, panie.
3659— Milordzie — rzekł Felton — baron de Winter pisał do Waszej Miłości z prośbą, abyś podpisał wyrok deportacji na młodą kobietę, Karolinę Backson.
3660— Tak, panie, a ja odpowiedziałem, ażeby przyniósł mi go lub przysłał takowy, to go podpiszę.
3661 3662 3663Biorąc pismo z rąk Feltona, rzucił okiem na papier. Przekonawszy się, że to ten właśnie, jakiego się spodziewał, położył na stole, wziął pióro i zamierzał podpisać.
3664— Wybacz, milordzie — rzekł Felton, wstrzymując księcia — czy Wasza Miłość wie, że nazwisko Karoliny Backson nie jest prawdziwym nazwiskiem tej kobiety?
3665— Tak, panie, wiem o tym — odparł książę, maczając pióro w kałamarzu.
3666— Zatem Wasza Wysokość zna jej prawdziwe nazwisko? — zapytał Felton ostrym głosem.
3667 3668Książę zbliżył pióro do papieru.
3669 3670— I znając jej prawdziwe nazwisko, książę jednak podpisze?…
3671— Z pewnością — rzekł Buckingham — podpisałbym nawet dwa razy.
3672— Nie mogę w to uwierzyć — ciągnął Felton głosem coraz bardziej ostrym i urywanym — aby Wasza Wysokość wiedział, że chodzi tu o lady de Winter…
3673— Wiem doskonale, choć dziwi mnie niezmiernie, że i pan wiesz o tym.
3674— I książę miłościwy podpisze bez wyrzutu sumienia?
3675Buckingham spojrzał z dumą na młodzieńca.
3676— Czy wiesz, mój panie — rzekł do niego — że zadajesz dziwne pytania i że jestem bardzo naiwny, skoro ci odpowiadam?
3677— Odpowiadaj, mości książę — mówił Felton — okoliczności są ważniejsze, niż możesz przypuszczać.
3678Buckingham pomyślał, że młody człowiek przysłany przez lorda de Winter odzywał się w ten sposób w jego imieniu, więc nieco złagodniał.
3679— Bez najmniejszego wyrzutu — mówił — lord wie tak jak i ja, że milady de Winter jest bardzo występna i że przez skazanie na deportację czyni się jej prawie łaskę.
3680Książę dotknął piórem papieru.
3681— Nie podpiszesz tego wyroku, milordzie — rzekł Felton, przysuwając się do księcia.
3682— Ja nie podpiszę?… — rzekł Buckingham. — A to dlaczego?…
3683— Bo zastanowisz się, milordzie, i oddasz sprawiedliwość milady.
3684— Najlepsze dla niej uznanie to zesłanie do Tyburn — mówił Buckingham — milady jest zbrodniarką.
3685— Mości książę, milady jest aniołem, wiesz dobrze o tym, i ja żądam jej uwolnienia.
3686— Oho! — przerwał Buckingham. — Czyś oszalał, że śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób?
3687— Milordzie, wybacz! Mówię, jak mogę; i staram się panować nad sobą. Jednak, milordzie, pomyśl dobrze nad tym, co zamierzasz uczynić, i strzeż się, abyś nie przebrał miary.
3688— Czyż mnie słuch nie myli?… Boże miłosierdzia!… Zdaje się, że on mi śmie grozić?
3689— Nie, milordzie, proszę jeszcze i powiadam ci: Kara, Wodajedna kropla wody jest dostateczna, aby przepełnić czarę; na pozór mały błąd może ściągnąć karę na głowę dotąd oszczędzaną pomimo zbrodni bez liku.
3690— Panie Feltonie! — rzekł Buckingham. — Wyjdziesz stąd i udasz się do aresztu wojskowego w tej chwili.
3691— Wysłuchasz mnie do końca, milordzie. Uwiodłeś młodą dziewczynę, znieważyłeś ją, splamiłeś; napraw swą winę, wypuść ją na wolność, nic więcej nie będę wymagał.
3692— Nie będziesz wymagał?… — rzekł Buckingham, patrząc na Feltona ze zdziwieniem i wymawiając dobitnie te słowa.
3693— Milordzie — ciągnął Felton, egzaltując się własnymi słowami — strzeż się, cała Anglia jest już znużona twoimi występkami. Milordzie, nadużyłeś władzy królewskiej, którą posiadłeś bezprawnie, wstrętny jesteś ludziom i Bogu. Stwórca ukarze cię później, lecz ja uczynię to jeszcze dziś.
3694— O! Tego już za wiele!… — krzyknął Buckingham i posunął się ku drzwiom.
3695 3696— Proszę pokornie — powiedział — podpisz pan rozkaz uwolnienia lady de Winter; pomyśl, że to kobieta, którą pozbawiłeś czci.
3697— Odsuń się, mój panie — rzekł Buckingham — albo zawołam ludzi i każę cię zakuć w kajdany.
3698— Nie zawołasz — przerwał Felton, zasłaniając sobą dzwonek umieszczony na gerydonie[162] inkrustowanym srebrem — strzeż się, milordzie, albowiem znajdziesz się w ręku Boga mściciela!
3699— W ręku szatana, chciałeś powiedzieć — zawołał Buckingham, podnosząc głos, aby zwrócić uwagę służby, lecz wprost jej nie przyzywając.
3700— Podpisz, milordzie, podpisz uwolnienie lady de Winter — rzekł Felton, podsuwając papier księciu.
3701— Przemocą? Żartujesz chyba! Hola, Patryku…
3702 3703 3704 3705— Do mnie!… — krzyknął książę i jednocześnie porwał za szpadę.
3706Felton nie dał mu czasu na wyjęcie jej z pochwy; trzymał na piersiach otwarty nóż, którym milady się zraniła, i jednym skokiem był już przy księciu.
3707Właśnie w tej chwili Patryk wszedł do sali, wołając:
3708 3709— Z Francji!… — krzyknął Buckingham, zapomniawszy o wszystkim, na myśl, od kogo list ten może pochodzić.
3710Felton skorzystał z tego i zagłębił mu nóż w boku po samą rękojeść.
3711— A! Zdrajco!… — jęknął Buckingham. — Zabiłeś mnie…
3712— Na pomoc! — wrzasnął Patryk.
3713Felton powiódł wzrokiem dokoła, szukając, którędy by uciec, a widząc drzwi wolne, wpadł do sąsiedniego pokoju, w którym oczekiwali, jak to już mówiliśmy, deputowani z La Rochelle, przebiegł go pędem i rzucił się na schody.
3714Na pierwszym stopniu napotkał lorda de Winter, a ten, widząc go bladego, pomieszanego, ze śladami krwi na ręku i twarzy, schwytał go za kark, wołając:
3715— Wiedziałem, ale odgadłem za późno o jedną minutę!… O! Ja nieszczęśliwy…
3716Felton nie opierał się. Lord de Winter oddał go w ręce straży, która czekając dalszych rozkazów, wyprowadziła mordercę na taras zamkowy z widokiem na morze, lord zaś pobiegł do gabinetu Buckinghama.
3717Na krzyk księcia, na wołanie Patryka, człowiek, którego Felton spotkał w przedpokoju, wpadł także do gabinetu.
3718Zastał księcia rozciągniętego na sofie, przyciskającego ranę stygnącą ręką.
3719— La Porte — mówił książę gasnącym głosem — La Porte, czy ty od niej przybywasz?
3720— Tak, mości książę — odrzekł wierny sługa Anny Austriackiej — lecz może za późno.
3721— Cicho… La Porte!… Mogą cię usłyszeć. Patryku, nie wpuszczaj tu nikogo. O! Niech dowiem się, co ona pisze! Boże! Boże mój! Umieram!…
3722 3723Pomimo to lord de Winter, deputowani, szef poselstwa, oficerowie pałacowi Buckinghama wdarli się do gabinetu; dokoła rozległy się krzyki rozpaczy.
3724Wieść bolesna, napełniając pałac jękami i żalem, przedostała się niezadługo i na miasto.
3725Wystrzał armatni oznajmił, że zaszło coś nowego i niespodziewanego.
3726Lord Winter darł włosy z głowy.
3727— Spóźniłem się o minutę — jęczał — o jedną minutę! O Boże! Mój Boże! Co za nieszczęście!
3728Około siódmej z rana powiedziano mu, że drabina jest uwiązana u jednego z okien zamkowych. Pobiegł natychmiast do pokoju milady, zastał go pustym, ujrzał okno otwarte, kraty przepiłowane. Przypomniał sobie ustne polecenie, jakie przesłał mu d'Artagnan przez swojego wysłańca, zadrżał na myśl o księciu, pobiegł do stajni i nie czekając, aż mu osiodłają konia, wskoczył na pierwszego lepszego, popędził cwałem, zeskoczył z niego w podwórzu pałacowym, wpadł na schody i na pierwszym stopniu, jak to już mówiliśmy, napotkał Feltona.
3729Książę jednak nie umarł jeszcze — omdlenie przeszło, otworzył oczy, a nadzieja wstąpiła w serca otaczających.
3730— Panowie!… — odezwał się. — Zostawcie mnie z Patrykiem i La Porte'em. A! To ty, de Winter?… Przysłałeś mi dziś rano oryginalnego szaleńca, patrz, co ze mną zrobił!
3731— O, milordzie!… — zawołał baron. — Nie pocieszę się nigdy…
3732— Źle zrobisz, mój kochany de Winter — mówił Buckingham, podając mu rękę — Człowieknie znam człowieka, który byłby godnym, aby go drugi żałował przez całe życie!… Lecz zostaw nas, proszę cię.
3733Baron wyszedł, zanosząc się od płaczu.
3734W gabinecie pozostał tylko śmiertelnie ranny książę, La Porte i Patryk.
3735Poszukiwano wszędzie doktora, nie mogąc go znaleźć.
3736— Będziesz żył, milordzie, będziesz żył — powtarzał, klęcząc obok sofy, wierny sługa Anny Austriackiej.
3737— Co ona do mnie pisze? — pytał słabym głosem Buckingham, cały zlany krwią, pokonując straszne boleści, aby mówić o ukochanej. — Co ona pisze? Czytaj mi jej list.
3738— O! Milordzie!… — załkał La Porte.
3739— Bądź posłuszny, La Porte!… Czy nie widzisz, że nie mam czasu do stracenia?…
3740La Porte złamał pieczęć i umieścił pergamin przed oczami księcia, lecz Buckingham na próżno wysilał wzrok.
3741— Czytajże — wymówił — czytaj prędzej… ja nie widzę już… czytaj!… Niezadługo może… nie usłyszę nic i umrę, nie dowiedziawszy się, co ona pisze.
3742La Porte nie wzdragał się dłużej i czytał:
3743Ponieważ od czasu, jak cię poznałam, cierpiałam dla ciebie i przez ciebie, zaklinam cię, jeżeli dbasz o mój spokój, zaprzestań strasznych uzbrojeń przeciw Francji i daj pokój wojnie, o której mówią głośno, że powodem jawnym do niej jest religia, a po cichu, że miłość twoja dla mnie jest powodem ukrytym. Wojna ta może być nie tylko przyczyną wielkich katastrof dla Francji i Anglii, lecz i dla ciebie, milordzie, może stać się nieszczęściem, po jakim byłabym niepocieszona.
Strzeż twego życia, któremu grozi niebezpieczeństwo, a które droższe mi się jeszcze stanie od chwili, gdy nie będę zmuszona widzieć w tobie wroga mej ojczyzny.
Buckingham zatrzymał siłą woli uciekające życie dla wysłuchania listu, ale po skończeniu go doznał gorzkiego rozczarowania.
3744— I nie masz nic innego do powiedzenia mi od niej?… — zapytał.
3745— O tak, mości książę; królowa kazała mi powiedzieć, żebyś czuwał nad sobą, albowiem została zawiadomiona, że chcą cię zamordować.
3746— I to już wszystko, wszystko?… — przerwał Buckingham niecierpliwie.
3747— Kazała także powiedzieć, że kocha księcia zawsze jednakowo.
3748— A!… — rzekł Buckingham. — Chwała Bogu, śmierć moja zatem nie będzie dla niej śmiercią obcego…
3749 3750— Patryku — wymówił książę — przynieś szkatułkę, w której były brylantowe zapinki.
3751Patryk przyniósł żądany przedmiot. La Porte poznał, że należał on kiedyś do królowej.
3752— Podaj także białą torebkę atłasową, gdzie jej cyfry wyhaftowane są perłami.
3753A gdy i to podano, powiedział:
3754— Weź to, La Porte, oto jedyne pamiątki, jakiem miał od niej, ta szkatułka srebrna i te dwie litery. Zwrócisz to Jej Królewskiej Mości, a jako ostatnie wspomnienie — począł szukać dokoła czegoś drogocennego — oddasz jej…
3755Szukał ciągle, lecz wzrok przyćmiony mgłą śmierci dojrzał jedynie nóż wypadły z rąk Feltona, ociekły purpurową krwią na ostrzu…
3756— Oddasz jej ten nóż — rzekł książę, ściskając La Porte'a za rękę.
3757Włożył jeszcze torebkę do szkatułki srebrnej, dołączył nóż i dał znak La Porte'owi, że nie może już mówić.
3758ŚmierćPorwały go ostatnie konwulsje, nad którymi nie był już w stanie zapanować, i zsunął się z sofy na posadzkę.
3759 3760Buckingham chciał uśmiechnąć się ostatni raz, lecz śmierć zatrzymała jego myśl i wyryła na czole wyraz szczęścia, jak przy pierwszym pocałunku miłosnym.
3761W tej chwili wszedł przerażony nadworny doktor księcia. Znajdował się już na pokładzie okrętu admiralskiego i musiano go aż stamtąd sprowadzić.
3762Stanął nad księciem, ujął go za rękę, potrzymał chwilę i puścił.
3763— Nic nie pomogę — powiedział — on już nie żyje…
3764— Nie żyje, nie żyje!… — wołał Patryk.
3765Na ten okrzyk tłum powrócił do sali, a stąd się rozproszył, siejąc dokoła popłoch i trwogę.
3766Skoro tylko lord de Winter przekonał się, że Buckingham nie żyje, pobiegł natychmiast do Feltona będącego pod strażą na tarasie pałacowym.
3767— Nędzniku — rzekł do młodego człowieka, który od chwili zadania śmierci księciu odzyskał spokój i zimną krew, jakie mu pozostały już do śmierci — coś uczynił?!
3768— Zemściłem się — odpowiedział.
3769— Ty!… — zawołał baron. — Powiedz raczej, żeś był narzędziem tej przeklętej kobiety; lecz ja teraz ci przysięgam, że to jej ostatnia zbrodnia.
3770— Nie rozumiem, co pan mówisz — odrzekł Felton spokojnie — nie wiem, o kim mówisz, milordzie. Zabiłem Buckinghama, ponieważ odmówił po dwakroć podpisania mojej nominacji na kapitana. Ukarałem go za niesprawiedliwość i na tym koniec.
3771De Winter osłupiały patrzył na ludzi krępujących Feltona, sam nie wiedząc, co sądzić o podobnej zatwardziałości.
3772Była jednak pewna rzecz rzucająca cień na pogodne czoło Feltona.
3773Oto w każdym szmerze, jaki go dochodził, naiwny purytanin rozpoznawał kroki milady biegnącej, by rzucić się w jego objęcia, oskarżyć się i zginąć razem z nim.
3774Naraz zatrząsł się cały i utkwił wzrok w czarny punkt na morzu, ponad którym wznosił się taras. Orlim wzrokiem marynarza rozpoznał tam, gdzie inny by widział tylko mewę bujającą ponad tonią, żagle małego statku kierującego się do brzegów Francji.
3775Zbladł, uchwycił się za serce pękające z bólu i zrozumiał nareszcie podłą zdradę.
3776— Milordzie, błagam o ostatnią łaskę!… — rzekł do barona.
3777— Czego żądasz?… — zapytał tenże.
3778 3779 3780— Dziewiąta za dziesięć minut — powiedział.
3781Milady przyśpieszyła odjazd o półtorej godziny; skoro tylko usłyszała strzał armatni zwiastujący nieszczęsny wypadek, wydała rozkaz podniesienia kotwicy.
3782Statek żeglował w niebieskim przestworzu, oddalając się szybko od brzegu.
3783— Bóg chciał tego — rzekł z poddaniem się fanatyk, nie mogąc jednak oderwać oczu od statku, na którego pokładzie widział pewnie biały cień tej, dla której poświęcił życie.
3784De Winter patrzył w kierunku jego wzroku, widział rozpacz na twarzy młodzieńca i odgadł wszystko.
3785— Ty sam teraz poniesiesz karę, nędzniku — rzekł lord de Winter do Feltona, którego uprowadzano, a on ciągle jeszcze patrzył się na morze — lecz klnę się na pamięć brata, tak mi drogiego, że twoja wspólniczka nie ujdzie mej zemsty. — Felton spuścił głowę i milczał. De Winter zaś zbiegł gwałtownie ze schodów i udał się do portu.
Rozdział XXXIII. We Francji
3786Król angielski, Jakub I, dowiedziawszy się o śmierci Buckinghama, zląkł się, aby straszna wieść nie zniechęciła oblężonych w La Rochelle. Starał się, jak mówi Richelieu w swoich pamiętnikach, ukryć ją przed nimi, jak tylko da się najdłużej, i w tym celu rozkazał pozamykać wszystkie porty w państwie, bacząc starannie, aby żaden okręt nie wydostał się na morze, dopóki armia zgromadzona przez Buckinghama nie wyruszy. Podjął się, w związku ze śmiercią wodza, sam osobiście dopilnować odjazdu.
3787Posunął ostrożność do tego stopnia, że zatrzymał w Anglii posłów duńskich, którzy mieli już pozwolenie na powrót do kraju, i posła holenderskiego, który miał odprowadzić do portu Flessingue[163] okręty z Indii, które Karol I rozkazał zwrócić.
3788Rozkaz został wydany pięć godzin po wypadku, to jest o drugiej po południu, gdy już dwa statki wypłynęły z portu.
3789Jeden z nich, jak wiadomo, uwoził milady, która nie wątpiła o tym, co się stało, a w czym utwierdził ją jeszcze widok czarnej chorągwi zawieszonej na szczycie masztu okrętu admiralskiego.
3790Co się tyczy drugiego statku, powiemy później, kto nim wypłynął i w jaki sposób wydostał się z portu.
3791W obozie pod La Rochelle nie zaszło nic nowego. Król tylko, jak zawsze zresztą, nudził się śmiertelnie, a może nawet jeszcze bardziej w obozie niż gdziekolwiek indziej. Postanowił zatem udać się incognito do Saint-Germain i tam spędzić dzień świętego Ludwika. Wezwał kardynała, by mu zorganizował eskortę z jedynie dwudziestu muszkieterów. Kardynał, któremu nuda królewska udzielała się także niekiedy, dał z wielką radością urlop swemu dostojnemu adiutantowi, a ten przyobiecał wrócić do obozu około 15 września. Pan de Tréville, zawiadomiony przez Eminencję, spakował manatki, a choć nie znał przyczyny, wiedział, że jego przyjaciele mają gorącą chęć, a nawet potrzebę nieodzowną powrócić do Paryża; ich też wyznaczył do eskorty królewskiej.
3792W kwadrans po panu de Tréville czterej młodzieńcy wiedzieli już o postanowieniu; ich pierwszych zawiadomił dowódca. Wtedy d'Artagnan ocenił w pełni łaskę kardynała, że go na koniec przeniósł do muszkieterów. Gdyby nie ta okoliczność, byłby zmuszony pozostać w obozie, a jego towarzysze wyjechaliby sami.
3793Czytelnicy domyślają się, że gwałtowna chęć powrotu do Paryża miała źródło w obawie o panią Bonacieux, której groziło spotkanie z milady w klasztorze w Béthune; z milady, jej śmiertelną nieprzyjaciółką. Toteż, jak mówiliśmy, Aramis napisał bezzwłocznie do Marii Michon, owej właścicielki składu bielizny w Tours, mającej także wysokie stosunki, aby wyjednała u królowej upoważnienie dla pani Bonacieux do opuszczenia klasztoru i udania się do Lotaryngii lub Belgii. Nie czekano długo na odpowiedź; już dziesięć dni później Aramis odebrał list tej treści:
3794Posyłam ci upoważnienie mojej siostry, z którym odbierzesz z klasztoru w Béthune naszą poczciwą dziewczynkę, bo, jak mówisz, powietrze klasztorne jej nie służy. Moja siostra z wielką przyjemnością udziela ci tego pozwolenia, ponieważ kocha serdecznie tę dziewczynę i przyrzekła jej nadal swoją opiekę.
Do listu dołączono upoważnienie w tych słowach:
3795Przełożona klasztoru w Béthune wyda w ręce oddawcy niniejszego biletu nowicjuszkę, która wstąpiła do klasztoru na moje polecenie i pod moją opieką.
Można sobie wyobrazić, jak stosunki pokrewieństwa Aramisa ze szwaczką nazywającą królową siostrą pobudzały wesołość i dowcip młodych ludzi, lecz Aramis, zaczerwieniwszy się kilkakroć na grube żarty Portosa, prosił przyjaciół, aby dali spokój, oświadczając, że w przeciwnym razie nie użyje nigdy pośrednictwa swojej kuzynki w tego rodzaju interesach.
3796Nie było odtąd wzmianki o Marii Michon pomiędzy muszkieterami, którzy wreszcie posiadali już to, o co im najwięcej chodziło, mianowicie rozkaz wypuszczenia pani Bonacieux z klasztoru karmelitek w Béthune.
3797Wprawdzie rozkaz nie miał żadnej wartości, dopóki siedzieli w obozie pod La Rochelle, to jest na drugim końcu Francji. D'Artagnan zamierzał właśnie prosić pana de Tréville o urlop i powiedzieć mu otwarcie, jak gwałtownie pragnie wyjechać, gdy dostał zawiadomienie, jak i trzej jego towarzysze, że król wyjeżdża do Paryża z eskortą złożoną z dwudziestu muszkieterów i że oni do tej liczby należą.
3798Pomimo pośpiechu i chęci przybycia do Paryża na dwudziestego trzeciego król szukający rozrywki w nudach zatrzymywał się od czasu do czasu dla śledzenia lotu srok. Nabrał on kiedyś gustu do tego sportu w towarzystwie de Luynes[164] i zachował go przez całe życie. Gdy król się zatrzymywał, na dwudziestu muszkieterów szesnastu cieszyło się z odpoczynku i zabawy, czterech zaś przeklinało w duszy opóźnienie.
3799PlotkaZwłaszcza d'Artagnan z niecierpliwości dostał ciągłego dzwonienia w uszach, co Portos tłumaczył w ten sposób:
3800— Pewna bardzo wielka dama powiedziała mi, iż to znaczy, że mówią o tobie.
3801Nareszcie orszak minął Paryż dwudziestego trzeciego w nocy. Król podziękował panu de Tréville i pozwolił rozdać urlopy na cztery dni, z warunkiem, że żaden z wybranych nie ukaże się w miejscu publicznym pod karą zamknięcia w Bastylii.
3802Cztery pierwsze urlopy, jak można się domyśleć, dostały się naszym czterem przyjaciołom. A nadto Atos otrzymał od pana de Tréville sześć dni zamiast czterech.
3803— O mój Boże! — mówił d'Artagnan niewątpiący nigdy o niczym. — Zdaje mi się, że za wiele zadajemy sobie ambarasu dla rzeczy tak prostej. Przez dwa dni zajeździwszy dwa lub trzy konie (mniejsza o liczbę, mam przecie pieniądze), jestem w Béthune, oddaję przełożonej list królowej, zabieram swój skarb najdroższy i ukrywam nie w Lotaryngii ani w Belgii, lecz w Paryżu, gdzie będzie najbezpieczniej, dopóki mianowicie pan kardynał jest pod La Rochelle. Następnie po skończonej kampanii, trochę przez protekcję kuzynki, trochę w nagrodę naszych zasług osobistych, otrzymamy od królowej, czego tylko będziemy pragnęli. Zostańcie tutaj i nie trudźcie się na próżno; ja z Planchetem aż nadto wystarczymy na taką łatwą wyprawę.
3804 3805Pieniądz, Pijaństwo— My także mamy pieniądze, bo nie przepiłem jeszcze zupełnie resztek z diamentu, a Portos i Aramis nie zdążyli przejeść. Potrafimy także zamordować po jakieś cztery konie. Pamiętaj jednak, d'Artagnanie — dodał głosem ponurym, na dźwięk którego młodzieniec zadrżał — pamiętaj, że Béthune jest miastem, gdzie kardynał rozkazał zatrzymać się tej kobiecie, a gdzie ona jest, nieszczęście sprowadza nieodzownie. Gdybyś miał sprawę z czterema mężczyznami, puściłbym cię samego, ale masz do czynienia z tą kobietą, jedźmy zatem we czterech, dałby Bóg, abyśmy nawet z pomocą służących naszych byli w dostatecznej liczbie!
3806— Przerażasz mnie, Atosie — zawołał d'Artagnan. — Czegóż się obawiasz, na Boga?
3807 3808Wieczorem dwudziestego piątego wjeżdżali do Arras. Gdy d'Artagnan miał właśnie zsiąść z konia przed oberżą „Pod Złotą Broną”, aby wypić szklankę wina, jakiś jeździec wyjeżdżał z dziedzińca stacji pocztowej, gdzie zmieniał konia, i skręcił w wielkim pędzie na drogę wiodącą do Paryża. W chwili gdy wyjeżdżał z bramy na ulicę, wiatr uniósł płaszcz, jakim był okryty pomimo sierpniowego ciepła, i zerwał mu kapelusz z głowy, który podróżny złapał w powietrzu i nacisnął gwałtownie na oczy. D'Artagnan patrzył na tego człowieka; naraz zbladł i wypuścił szklankę.
3809— Co panu jest?… — rzekł Planchet. — Panowie, chodźcie prędzej, pan mój zachorował!
3810Wszyscy trzej przyjaciele przybiegli i zastali d'Artagnana, który zamiast chorować, leciał już do konia.
3811— Co to jest? Dokąd, u diabła, tak lecisz?… — krzyknął Atos.
3812— To on!… — wołał d'Artagnan blady z wściekłości i zlany potem na czole. — To on! Puszczajcie mnie, muszę go dopędzić!
3813 3814 3815 3816— Ten przeklęty, ten mój zły duch, którego zawsze spotykam, gdy mi nieszczęście grozi. On towarzyszył tej okrutnej kobiecie, gdym ją spotkał pierwszy raz, jego to szukałem, gdy wyzwałem naszego przyjaciela, Atosa; jego widziałem tego samego dnia rano, gdy uwieźli panią Bonacieux! I teraz go widziałem, to był on we własnej osobie! Poznałem go, gdy wiatr mu płaszcz uniósł!
3817— Tam do diabła! — rzekł Atos zamyślony.
3818— Na koń, panowie, na koń! Pędźmy za nim, a złapiemy go z pewnością.
3819— Mój drogi — odezwał się Aramis — pomyśl, że pojechał w przeciwną stronę, nie tam, dokąd my się udajemy; że ma konia świeżego, a nasze pomęczone, i co za tym idzie, zabijemy swoje, a jego nie dogonimy. Porzućmy go, d'Artagnanie, a śpieszmy ratować kobietę.
3820— Panie! Panie!… — wołał chłopiec stajenny, biegnąc za nieznajomym. — Hola! Panie! Papier jakiś wyleciał z pańskiego kapelusza!
3821— Przyjacielu — rzekł d'Artagnan — pół pistola za ten papier!
3822— Na uczciwość! Proszę pana, oddam z przyjemnością!
3823Chłopak, uszczęśliwiony z dobrego interesu, powrócił na podwórze oberży; d'Artagnan rozłożył papier.
3824— No, cóż tam jest?… — pytali towarzysze, stając koło niego.
3825— Tylko jedno słowo! — odparł d'Artagnan.
3826— Tak — rzekł Aramis — jest to nazwa wsi lub miasta.
3827— Armentières — przeczytał Portos. — Armentières? Nie znam wcale!
3828— Ta nazwa jest napisana jej ręką!
3829— No, no, schowajmy starannie ten świstek — rzekł d'Artagnan — może nie na próżno wydałem ostatniego pistola. A teraz dosiądźmy koni, przyjaciele, i ruszajmy w drogę.
3830Czterej towarzysze ruszyli galopem drogą do Béthune.
Rozdział XXXIV. Klasztor karmelitek w Béthune
3831ZbrodniarzWielcy zbrodniarze posiadają jakiś talizman pomagający im zwalczać przeszkody i omijać niebezpieczeństwa, aż do czasu, gdy urażona Opatrzność nareszcie zawyrokuje: tu się rozbijesz, tu koniec bezbożnemu powodzeniu.
3832Tak było z milady — przesunęła się pomiędzy przednimi strażami morskimi dwóch narodów nieprzyjacielskich i przybyła do Boulogne bez wypadku.
3833Wysiadając w Portsmouth, milady była Angielką uciekającą przed prześladowaniem Francuzów z La Rochelle; gdy wylądowała w Boulogne po dwudniowej przeprawie, podała się za Francuzkę prześladowaną w Portsmouth przez Anglików żywiących nienawiść dla Francji.
3834Milady posiadała prócz tego najskuteczniejszy z paszportów — piękność, pozory wielkiej damy i hojność, z jaką rozrzucała pistole.
3835Stary gubernator portu, z przyjaznym uśmiechem i dworskimi manierami, uwolnił ją od wymaganych formalności i jeszcze pocałował w rękę. W Boulogne zatrzymała się tylko tyle czasu, ile trzeba było do oddania na pocztę następującego listu:
3836Do Jego Eminencji kardynała de Richelieu, w obozie pod La Rochelle
Niech Wasza Eminencja będzie spokojny, Jego Wysokość książę de Buckingham nie wyruszy do Francji.
Boulogne, dnia dwudziestego piątego, wieczór
P.S. Według życzenia Waszej Eminencji udaję się do klasztoru karmelitek w Béthune, gdzie będę czekać Jego rozkazów.
Rzeczywiście milady tego samego wieczora udała się w drogę. Noc ją zaskoczyła — zatrzymała się i przespała w oberży przy drodze. Nazajutrz o piątej z rana wyjechała, a w trzy godziny później była już w Béthune. Zapytała o klasztor karmelitek i poszła tam natychmiast.
3837Przełożona wyszła na jej spotkanie; milady okazała list kardynała; przełożona wyznaczyła jej pokój i przysłała śniadanie.
3838Wszystko, co przeszło, zatarło się w umyśle tej kobiety, a spojrzeniem utkwionym w przyszłość widziała znaczenie i dostatki, jakie spłyną na nią od kardynała, któremu służyła tak wiernie i szczęśliwie, że nawet nazwisko jej nie zostało wmieszane w te krwawe dzieje. Namiętności coraz inne pożerając ją, nadawały jej egzystencji pozór obłoków płynących po niebiosach, odbijających na przemian błękit, to znów czerwoność ognistą lub matową czarność burzy, a pozostawiających na ziemi jedynie zniszczenie.
3839Po śniadaniu przełożona przyszła do niej w odwiedziny; tak mało jest rozrywek w klasztorze, że zacnej kobiecie pilno było poznać nową pensjonarkę.
3840Milady pragnęła podobać się; łatwo to przyszło kobiecie naprawdę sprytnej; starała się być przyjemna, a była zachwycająca i zupełnie podbiła poczciwą przełożoną zajmującą rozmową, pełną niespodzianych zwrotów, oraz wdziękiem i ułożeniem.
3841Przełożona pochodziła ze szlachetnej rodziny, lubiła też przede wszystkim opowiadania o dworze królewskim, tak rzadko dochodzące do krańców państwa, a nade wszystko z taką trudnością przedostające się poza mury klasztorne, na którego progach milkną echa światowe.
3842DwórMilady była wtajemniczona w intrygi towarzystw arystokratycznych, pośród których obracała się od pięciu lat.
3843Opowiadała zakonnicy o światowych zwyczajach dworu francuskiego oraz krańcowej dewocji samego króla.
3844Wyrecytowała kronikę skandaliczną panów i pań dworskich, których przełożona znała doskonale z nazwiska; naszkicowała lekko miłostki królowej i Buckinghama, mówiąc jak najwięcej, żeby coś wyciągnąć ze słuchaczki.
3845Przełożona słuchała, uśmiechała się, lecz milczała.
3846Milady widząc, że ten rodzaj opowiadania bardzo ją bawi, ciągnęła dalej, tylko zwróciła rozmowę na kardynała.
3847Przeszkadzało jej jedynie to, że nie wiedziała, czy przełożona jest rojalistką, czy stronniczką kardynała; starała się też zachować umiarkowanie. Zakonnica ze swej strony trzymała się jeszcze ostrożniej, skłaniając głowę pokornie, ile razy nowo przybyła wspomniała o Jego Eminencji.
3848Milady zaczęła przypuszczać, że zanudzi się na śmierć w klasztorze, postanowiła więc zaryzykować cośkolwiek, by wiedzieć następnie, czego się trzymać.
3849Chcąc poznać, jak daleko sięga dyskrecja dobrej zakonnicy, poczęła naprzód ogródkowo, a potem już wyraźnie obmawiać kardynała, opowiadała o stosunkach miłosnych ministra z panią d'Aiguillon, z Marion Delorme[165] i jeszcze z kilkoma paniami znanymi ze swobodnego życia.
3850„Dobrze — myślała milady — gustuje w mojej rozmowie. Jeżeli jest kardynalistką, to przynajmniej nie fanatyczką”.
3851Przeszła wtedy do opisu prześladowań osobistych nieprzyjaciół kardynała. Przełożona przeżegnała się, nie potwierdzając ani nie przecząc.
3852Utwierdziło to milady w przekonaniu, że zakonnica więcej jest rojalistką niż stronniczką kardynała.
3853Prawiła też dalej, nie oszczędzając go wcale.
3854— Jestem bardzo nieświadoma w tych sprawach — rzekła na koniec zakonnica — lecz, choć oddalone od dworu, obce interesom tego świata, mamy jednak smutny przykład tego, co pani opowiadasz; jedna z naszych pensjonarek cierpiała okrutnie z powodu zemsty i prześladowań kardynała.
3855— Jedna z waszych pensjonarek? — zawołała milady. — O mój Boże! Jakże jej żałuję!
3856— Masz pani słuszność, albowiem godna jest politowania; więzienie, groźby, najgorsze obejście, wszystko to wycierpiała. Może jednak — dodała przełożona — pan kardynał miał słuszne powody postępować w ten sposób, a Urodachoć ona wygląda na anioła, nie zawsze można sądzić ludzi z powierzchowności.
3857„Oho! — pomyślała milady. — Może ja tu coś odkryję, jakoś mi się wiedzie”.
3858I starała się przybrać wyraz niewinności i słodyczy anielskiej.
3859— Niestety! — mówiła. — Wiem o tym. UrodaPowiadają, że nie trzeba ufać fizjonomii, lecz czemuż wierzą ludzie, jeśli nie temu najpiękniejszemu dziełu Stwórcy? Co do mnie, może całe życie będę oszukiwana, lecz zawsze zaufam osobie, której twarz budzi we mnie sympatię.
3860— Zdaje się pani zatem — powiedziała zakonnica — że ta młoda kobieta jest niewinna?
3861— Pan kardynał nie zawsze karze za zbrodnie — odrzekła — są cnoty, które prześladuje zawzięciej od złych skłonności.
3862— Pozwól, pani, że wyrażę zdziwienie…
3863— Co panią zadziwia? — rzekła milady naiwnie.
3864 3865— Czyż mówię coś niepodobnego do prawdy? — zapytała milady z uśmiechem.
3866— Jesteś pani przyjaciółką kardynała, ponieważ przysłał cię tutaj, a jednak…
3867— A jednak źle o nim mówię — rzekła milady, kończąc myśl przełożonej.
3868— To jest, nic dobrego o nim nie powiedziałaś.
3869— Bo ja nie jestem przyjaciółką — odparła, wzdychając — lecz ofiarą kardynała.
3870— Cóż znaczył list, w którym polecił mi panią?
3871— Jest to rozkaz dla mnie, bym tu siedziała jak w więzieniu, aż każe mnie stąd zabrać jednemu z satelitów[166] swoich…
3872— Dlaczegóż pani nie próbowałaś uciekać?
3873— Dokądże bym poszła? Sądzisz pani, że jest na ziemi kącik, gdzie by kardynał nie był w stanie dosięgnąć, jeżeli tylko zechce wyciągnąć rękę? Gdybym była mężczyzną, może by to się udało, lecz cóż chcesz, by uczyniła kobieta? Młoda pensjonarka, jaką macie u siebie, czyż próbowała uciekać?
3874— Nie, to prawda; lecz co innego, zdaje mi się, zatrzymuje ją we Francji — uczucie serdeczne.
3875— O! — rzekła milady, wzdychając. — MiłośćJeżeli kocha i jest kochana, nie może nazwać się nieszczęśliwą.
3876— Tak więc — mówiła przełożona, patrząc z wzrastającem zajęciem — to jeszcze jedną nieszczęsną prześladowaną mam przed sobą?
3877 3878Zakonnica popatrzyła bacznie na milady, jak gdyby jej myśl nowa przyszła do głowy.
3879— Jesteś może nieprzyjaciółką naszej świętej wiary?
3880— Ja? — zawołała milady. — Ja? Protestantką?… O nie! Świadczę się Bogiem, który nas słyszy; przeciwnie, jestem gorliwą katoliczką!…
3881— Kiedy tak — rzekła przełożona z uśmiechem — uspokój się, pani. Miejsce, w jakim się znajdujesz, nie będzie dla ciebie więzieniem. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, byś polubiła niewolę. Co więcej, znajdziesz tu młodą kobietę prześladowaną, bez wątpienia, wskutek jakiejś intrygi dworskiej, osobę bardzo przyjemną i zajmującą.
3882 3883— Polecił mi ją ktoś wysoko postawiony, pod imieniem „Ketty”. Nie starałam się dowiedzieć nic więcej.
3884— Ketty! — krzyknęła milady. — Jak to? Czy pani jesteś pewna?
3885— Że się każe tak nazywać? Tak, pani. Czy ją znasz?
3886Milady uśmiechnęła się do siebie na myśl, że ta kobieta może być jej dawną pokojową. Kobieta demonicznaWspomnienie tej dziewczyny obudziło wściekłość w milady, a przypomnienie zemsty zmieniło jej rysy; lecz prawie natychmiast przybrała wyraz spokoju i dobroci, jaki ta kobieta o stu twarzach potrafiła na rozkaz przywołać.
3887— Kiedyż będę mogła zobaczyć tą panią, dla której czuję już wielką sympatię? — zapytała.
3888— Dziś wieczorem — rzekła przełożona — a nawet i prędzej. Od czterech dni jesteś pani w podróży, jak sama mówiłaś z rana; potrzebujesz zatem odpoczynku. Połóż się pani i zaśnij trochę; obudzimy cię, gdy obiad podadzą.
3889Chociaż milady obeszłaby się bez spania, podtrzymywana podnieceniem, jakie nowa awantura nastręczała jej sercu chciwemu intrygi, zgodziła się jednak na propozycję przełożonej. Od dwóch tygodni przeszła tyle różnorodnych wrażeń, że choć ciało żelazne nie upadało ze znużenia, umysł potrzebował spoczynku.
3890Pożegnała więc przełożoną i położyła się kołysana przyjemnie projektami zemsty, do jakich naturalnie usposobiło ją imię Ketty.
3891Przypomniała obietnicę, prawie nieograniczoną, jaką dał jej kardynał, jeżeli uda jej się to, co przedsięwzięła. Dokonała wszystkiego, zatem d'Artagnan należał do niej!
3892Tylko jedna rzecz ją przerażała… wspomnienie męża, hrabiego de la Fère, o którym słyszała, że nie żyje, lub przynajmniej wydalił się z kraju, a którego spotkała pod nazwiskiem Atosa, najlepszego przyjaciela d'Artagnana!
3893A ponieważ był przyjacielem d'Artagnana, zapewne pomagał mu w intrygach, wskutek czego królowa obróciła wniwecz zamiary Jego Eminencji. Jako przyjaciel d'Artagnana musiał być koniecznie wrogiem kardynała; z pewnością zatem uda jej się za jednym zamachem wtrącić w przepaść Atosa razem z młodym muszkieterem.
3894Rozkoszne marzenia o zemście ukołysały nareszcie do snu milady.
3895Obudził ją słodki głos usłyszany obok łóżka. Otworzyła oczy i ujrzała przełożoną w towarzystwie młodej kobiety o cudnych blond włosach i o delikatnej cerze. Wpatrywała się w nią z wyrazem dobroci i ciekawości zarazem.
3896Twarz młodej osoby nieznana była milady; obydwie badały się wzrokiem z drobiazgową uwagą, zamieniając zwykłe powitanie; obydwie były znakomicie piękne, lecz urodą odmienną.
3897Jednak milady uśmiechnęła się triumfująco, zobaczywszy, że ma wyższość nad młodą kobietą przez ułożenie i arystokratyczne maniery. Co prawda strój nowicjuszki ujmował dużo powabu nowo przybyłej.
3898Przełożona przedstawiła je wzajemnie, a po tej formalności, ponieważ obowiązek wzywał ją do kościoła, zostawiła młode kobiety same.
3899Widząc milady w łóżku, nowicjuszka chciała iść za przełożoną, lecz ta ją zatrzymała.
3900— Jak to? — rzekła. — Zaledwie panią ujrzałam i już pragniesz mnie opuścić? A ja tak liczyłam na twoje towarzystwo przez czas mojego pobytu w klasztorze!
3901— O, proszę pani — odpowiedziała nowicjuszka — chciałam odejść, bo sądziłam, że nie w porę przyszłam; pani spałaś, jesteś zmęczona…
3902— Czegóż więcej można wymagać — rzekła milady — jak słodkiego przebudzenia? A to mnie właśnie spotkało z pani łaski! Pozwólże mi kosztować tej przyjemności.
3903Wzięła ją za rękę, przyciągnęła i posadziła na fotelu obok łóżka. Nowicjuszka usiadła.
3904— Mój Boże — powiedziała — ja to jestem prawdziwie nieszczęśliwa, oto już blisko sześć miesięcy siedzę tu zamknięta, bez najmniejszej rozrywki; pani przybywasz, twoja obecność i towarzystwo stałyby się przyjemnością niezrównaną, ale cóż, kiedy według wszelkiego prawdopodobieństwa wyjdę już z klasztoru.
3905— Jak to?! Wyjeżdżasz stąd niebawem?
3906— Tak się spodziewam przynajmniej — odrzekła, nie starając się bynajmniej ukryć widocznej radości.
3907— Dowiedziałam się, że pani cierpiałaś przez kardynała — podjęła milady — byłby to jeden powód więcej do wspólnej sympatii.
3908— Więc to prawda, co mi powiedziała dobra przełożona, że także jesteś ofiarą tego złośliwego klechy?
3909— Cicho! — przerwała milady. — Nawet tutaj strzeżmy się wspominać w ten sposób kardynała; cała moja niedola, wszystkie nieszczęścia moje spowodowało niebaczne odezwanie się o nim do kobiety, którą uważałam za przyjaciółkę serdeczną. Czy pani także jesteś ofiarą zdrady?
3910— Nie — odparła nowicjuszka — jestem ofiarą poświęcenia się dla kobiety, którą kochałam, dla której życie bym oddała tak samo dzisiaj, jak i wtedy.
3911— A która cię teraz opuściła, czy tak?
3912— Myślałam tak w istocie, lecz od kilku dni przekonałam się, iż byłam niesprawiedliwa względem pani, i Bogu za to dziękuję. Zanadto cierpiałam, sądząc, że o mnie zapomniała. Lecz ty, pani — ciągnęła nowicjuszka — wydajesz się wolna i gdybyś chciała uciekać, tylko od ciebie to zależy…
3913— Dokąd chcesz, abym poszła? Bez przyjaciół, bez pieniędzy, w obcym kraju, bo nigdy w tej stronie Francji nie byłam.
3914— Oh! — zawołała nowicjuszka. — Przyjaciół znajdziesz pani wszędzie, gdzie się tylko pokażesz, wydajesz się dobra, a jesteś przy tym cudownie piękna!
3915— Pomimo to — podjęła milady z anielską słodyczą w głosie — jestem sama i prześladowana.
3916— Posłuchaj, pani — przerwała nowicjuszka. — Bóg, Dobro, MiłosierdzieMiej ufność w Bogu; nadchodzi zawsze chwila, kiedy nasze dobre uczynki jednają nam miłosierdzie Stwórcy. Może i teraz szczęściem będzie dla ciebie, pani, znajomość ze mną. Choć nic nie mogę i nic nie znaczę, lecz gdy stąd wyjdę, będę mieć przyjaciół wszechwładnych, którzy upomniawszy się teraz o mnie, upomną się i o ciebie.
3917— Mówiłam, że jestem sama — rzekła milady w nadziei, że nowicjuszka wygada się ze wszystkim, gdy będzie ciągle mówiła o sobie — lecz to nie znaczy, abym i ja nie miała znajomości w wyższych sferach. Lecz cóż z tego, oni sami drżą przed kardynałem; królowa nawet nie śmie się opierać strasznemu ministrowi. Mam dowody, że Najjaśniejsza Pani pomimo dobroci serca była zmuszona oddać na pastwę zawziętości Jego Eminencji tych, którzy jej wiernie służyli.
3918Sługa, Pan, Pozycja społeczna— Wierz mi, pani, może się zdawać niekiedy, że królowa zapomina o wiernych sobie, lecz to jedynie pozory: im więcej są prześladowani, tym więcej o nich myśli, i bardzo często w chwili, gdy najmniej się spodziewają, otrzymują dowody jej pamięci.
3919— Niestety! — rzekła milady. — Chcę temu wierzyć; królowa taka dobra!…
3920— Więc znasz pani tę piękną i szlachetną królową, skoro mówisz o niej? — zawołała nowicjuszka z zapałem.
3921— To jest… — odparła milady zaskoczona znienacka — nie mam zaszczytu znać jej osobiście, lecz znam dużo jej przyjaciół od serca: znam pana de Putange, w Anglii znam pana Dujarta, znam także pana de Tréville.
3922— Znasz pani pana de Tréville! — zawołała nowicjuszka.
3923 3924— Dowódcę muszkieterów królewskich?
3925— Tak, dowódcę muszkieterów królewskich.
3926— O! Kiedy tak, staniemy się nie tylko znajomymi, lecz przyjaciółkami prawie; znasz pani pana de Tréville, to pewnie bywałaś u niego?
3927— Bardzo często — rzekła milady, która wszedłszy na drogę kłamstwa i fałszu, nie mogła się już cofnąć.
3928— Musiałaś tam pani widywać niektórych muszkieterów?
3929— Wszystkich, których zwykle przyjmuje — odparła milady, coraz bardziej zaciekawiona.
3930— Wymień mi pani ich nazwiska; przekonam się, czy to są i moi znajomi.
3931— Oto — rzekła milady zmieszana — znam pana de Souvigny, pana de Courtivron, pana de Ferussac.
3932Nowicjuszka słuchała pilnie, następnie widząc, że milady się zatrzymała, rzekła:
3933— Czy znasz pani szlachcica nazwiskiem Atos?
3934Milady zbielała jak pościel, na której leżała, i chociaż umiała panować nad sobą, wydała dziki krzyk, chwyciła za rękę swoją interlokutorkę i przeszyła ją wzrokiem.
3935— Co pani jest? Na Boga! — zapytała biedaczka. — Czy powiedziałam coś, co cię zraniło?
3936— Nie, nie, zdziwiło mnie to imię jedynie, bo znałam tego szlachcica i wydało mi się dziwne, że spotykam kogoś, kto także go zna.
3937— O tak! Znam go doskonale, i nie tylko jego, lecz znam jeszcze jego przyjaciół: panów Portosa i Aramisa!
3938— Doprawdy? I ja także ich znam! — zawołała milady, uczuwszy chłód w głębi serca.
3939— Ponieważ ich pani znasz, wiesz zapewne, jacy to zacni i dobrzy koledzy; czemu nie udasz się do nich, kiedy potrzebujesz pomocy?
3940— To jest… — jąkała milady — nie jestem związana przyjaźnią z żadnym, znam tych panów z opowiadania jednego z ich przyjaciół, pana d'Artagnana.
3941— Znasz pana d'Artagnana! — krzyknęła nowicjuszka, chwytając milady za rękę.
3942Następnie, spostrzegłszy dziwny wyraz oczu milady, rzekła:
3943— Wybacz pani, lecz jakie są wasze stosunki?
3944— Tylko przyjacielskie — odparła milady zmieszana.
3945— Zwodzisz mnie, pani. Byłaś jego kochanką.
3946— To pani nią byłaś! — zawołała z kolei milady.
3947 3948— Tak, pani. Wiem teraz, kto jesteś: jesteś panią Bonacieux.
3949Młoda kobieta cofnęła się przerażona.
3950— Nie zapieraj się! Odpowiadaj! — kończyła milady.
3951— A więc tak… pani! — rzekła nowicjuszka. — Czyż jesteśmy rywalkami?
3952Teraz milady zapłonęła dzikim ogniem; gdyby pani Bonacieux zazdrość nie zaślepiła, byłaby uciekła ze strachu.
3953— Dalej, mów, pani — ciągnęła pani Bonacieux z energią, o jaką trudno ją było posądzić — czy byłaś, czy jesteś jego kochanką?
3954— O! Nie, nie — zawołała milady z akcentem prawdy w głosie — nie jestem i nie byłam nigdy!
3955— Wierzę ci — rzekła pani Bonacieux — lecz dlaczego tak się przeraziłaś?
3956— Jak to, czyż nie rozumiesz? — odparła milady, której przytomność umysłu i spokój powróciły.
3957— Jakże mam rozumieć, kiedy o niczym nie wiem?
3958— Nie rozumiesz tego, że pan d'Artagnan był moim przyjacielem i miał we mnie powiernicę?
3959 3960— Czyż nie pojmujesz, że wiem o wszystkim: o porwaniu ciebie z ustronnego domku w Saint-Germain, o rozpaczy jego i jego przyjaciół, o bezowocnych poszukiwaniach do chwili obecnej? Jakże chcesz, żebym się nie dziwiła, kiedy niespodzianie znalazłam się razem z tobą; z tobą, o której tak często rozmawialiśmy, którą on kocha z całej duszy i którą nauczył i mnie kochać, chociaż cię nigdy nie widziałam! O! Droga Konstancjo, znalazłam cię nareszcie i patrzę na ciebie!…
3961Milady wyciągnęła ręce do pani Bonacieux, a ta, przekonana tym, co słyszała, widziała odtąd w kobiecie uważanej przed chwilą za rywalkę jedynie szczerą i oddaną przyjaciółkę.
3962— O! Przebacz mi, przebacz! — zawołała, skłaniając głowę na ramię milady. — Ale ja go tak bardzo kocham!
3963I tak trzymały się w objęciach czas jakiś. Gdyby siły fizyczne milady odpowiadały wielkości jej nienawiści, byłaby na śmierć udusiła panią Bonacieux w tym uścisku.
3964Nie mogąc zadusić, uśmiechnęła się do niej.
3965— Kochana moja, śliczna moja — mówiła — co za radość! Pozwól, niech się na ciebie napatrzę.
3966Mówiąc to, rzeczywiście pożerała ją wzrokiem.
3967— Tak; to ty jesteś! Jakże mi wiernie cię opisał, poznaję cię doskonale!
3968Biedna kobieta nie przypuszczała nawet, jakie okropne myśli gnieżdżą się poza tym czołem czystym, co wyrażają oczy błyszczące, w których czytała jedynie współczucie.
3969— Wiesz zatem, ile wycierpiałam — odezwała się pani Bonacieux — ponieważ opowiedział ci także o swojej boleści; lecz cierpieć dla niego to jeszcze szczęście!
3970 3971 3972Myślała zupełnie o czym innym.
3973— A teraz — ciągnęła pani Bonacieux — moje męczarnie skończone; jutro, dziś wieczorem może zobaczę go.
3974— Dziś wieczorem?… Jutro?… — zawołała milady obudzona z marzeń. — Co mówisz? Czy spodziewasz się wiadomości od niego?…
3975 3976— D'Artagnan przyjedzie tutaj?
3977 3978— Niepodobna, on jest przy kardynale w obozie pod La Rochelle i powróci dopiero po wzięciu tego miasta.
3979— Tak pani sądzisz, lecz dla d'Artagnana, dla mojego zacnego i prawego rycerza, nie ma nic niemożliwego!
3980 3981— Przeczytaj pani to! — rzekła pod wpływem dumy i radości niebaczna kobieta, podając list do rąk milady.
3982„Pismo pani de Chevreuse — pomyślała milady. — Byłam pewna tych stosunków”.
3983I czytała chciwie podany bilecik:
3984Drogie dziecię, bądź gotowa: nasz przyjaciel odwiedzi cię wkrótce i wydobędzie z więzienia, gdzie byłaś ukryta dla bezpieczeństwa. Przygotuj się do drogi i ufaj nam zawsze. Nasz szlachetny Gaskończyk okazał się waleczny i wierny jak zawsze. Powiedz mu, że zasłużył na wdzięczność za daną przestrogę.
— Tak, tak — rzekła milady — list jest stanowczy. Czy wiesz, co to za przestroga?
3985— Nie. Domyślam się tylko, że pewnie uprzedził królową o jakiejś nowej machinacji kardynała.
3986— Tak, to najpewniej! — rzekła milady, spuszczając głowę w zamyśleniu.
3987Naraz usłyszały tętent konia pędzącego galopem.
3988— O!… — krzyknęła pani Bonacieux, biegnąc do okna. — Czyż to już on przybywa?
3989Milady leżała w łóżku obezwładniona niespodzianką; od nawału wrażeń, wypadków nieoczekiwanych nawet jej się w głowie pomieszało!
3990— On!… On!… — mruczała. — Czyżby naprawdę? — I leżała z oczami utkwionymi w sufit.
3991— Niestety!… To nie on — odezwała się pani Bonacieux — to jakiś mężczyzna nieznajomy zbliża się do klasztoru; tak, zatrzymuje konia przed bramą, dzwoni…
3992 3993— Jesteś pewna, że to nie on?… — zapytała.
3994 3995 3996— Dosyć mi ujrzeć pióro na kapeluszu i jego brzeg płaszcza, abym go poznała!
3997Milady ubierała się śpiesznie.
3998— Powiadasz, że ten mężczyzna przyjechał tutaj?
3999 4000 4001— Mój Boże!… Jakżeś pani wzburzona!…
4002— Tak, przyznaję, nie posiadam twojej ufności, obawiam się wszystkiego od kardynała.
4003— Cicho!… — rzekła pani Bonacieux. — Już nadchodzą…
4004 4005— Czy to pani przybyłaś z Boulogne?… — zapytała milady.
4006— Tak, to ja — odparła, starając się zapanować nad wzruszeniem — kto taki chce się ze mną widzieć?
4007— Jakiś mężczyzna, ale wzbrania się powiedzieć swego nazwiska, przybywa wprost od pana kardynała.
4008— W takim razie niech wejdzie, proszę pani.
4009— O Boże!… Boże!… — rzekła pani Bonacieux. — Czyż znowu jaka zła nowina?!
4010 4011— Odchodzę, lecz jak tylko ten nieznajomy odjedzie, pozwolisz pani, powrócę.
4012 4013Przełożona i pani Bonacieux wyszły.
4014Milady została z oczami utkwionymi w drzwi; za chwilę posłyszała brzęk ostróg na schodach, nareszcie drzwi się rozwarły i nieznajomy stanął na progu.
4015Milady krzyknęła — był to hrabia de Rochefort, duszą i ciałem zaprzedany Jego Eminencji.
Rozdział XXXV. Dwie odmiany szatanów
4016— A!… — wykrzyknęli jednocześnie Rochefort i milady. — To ty?…
4017 4018— Przybywasz?… — zapytała milady.
4019 4020 4021 4022— Nie żyje lub śmiertelnie ranny; wyjeżdżałam właśnie, nic odeń nie uzyskawszy, gdy jakiś fanatyk go zabił.
4023— A!… — odezwał się Rochefort. — Oto, co się nazywa szczęśliwy traf, który ucieszy niezmiernie Jego Eminencję! Czy mu już doniosłaś?…
4024— Pisałam z Boulogne. Lecz w jaki sposób ty się tu znalazłeś?
4025— Jego Eminencja, zaniepokojony, wysłał mnie do ciebie.
4026— Nie straciłam czasu na próżno.
4027 4028 4029 4030 4031 4032— Młodą kobietę, którą królowa uwolniła z więzienia.
4033— Kochankę tego smarkacza, d'Artagnana?
4034— Tak, panią Bonacieux, o której schronieniu kardynał nie mógł się dowiedzieć.
4035— Więc znów szczęśliwy traf mogący iść w parze z tamtym; pan kardynał doprawdy jest człowiekiem uprzywilejowanym.
4036— Wyobraź sobie moje zdziwienie — ciągnęła milady — gdy ta kobieta stanęła przede mną.
4037 4038 4039 4040 4041— Jestem jej najlepszą przyjaciółką.
4042— Na honor — rzekł Rochefort — tylko ty jedna, hrabino, jesteś zdolna tworzyć cuda.
4043— Dobrze się stało — powiedziała milady — bo wiesz, co się tu dzieje?
4044 4045— Przyjadą po nią jutro lub pojutrze z rozkazem królowej.
4046 4047— D'Artagnan i jego przyjaciele.
4048— Przekonany jestem, że oni póty dokazywać będą, aż dostaną się do Bastylii nareszcie.
4049— Dlaczego od dawna ich tam nie zamknięto?
4050— Co chcesz?!… Pan kardynał ma jakąś słabość do tych ludzi, czego ja pojąć nie mogę.
4051 4052 4053— Rocheforcie, powiedz mu tylko to, że w oberży „Pod Czerwonym Gołębnikiem” ci czterej podsłuchali naszą rozmowę; powiedz mu, że po jego odjeździe jeden z nich wszedł do mnie i wydarł mi przemocą list bezpieczeństwa, który dostałam od kardynała; powiedz, że kazał uprzedzić lorda de Winter o moim wylądowaniu w Portsmouth; że ledwie nie obrócili wniwecz całej mojej sprawy, jak to uczynili ze sprawą zapinek diamentowych; powiedz, że spomiędzy czterech tylko dwóch należy się obawiać, d'Artagnana i Atosa; trzeci, Aramis, jest kochankiem pani de Chevreuse, temu trzeba darować życie, znamy jego tajemnicę, więc może być użyteczny; co się tyczy czwartego, Portosa, to słaba głowa, zarozumiały i głupi, nie warto się nim zajmować.
4054— Skądże się tu wzięli wszyscy czterej, bo powinni być w tej chwili pod La Rochelle?
4055— I ja tak myślałam, lecz list, który pani Bonacieux odebrała od konetablowej i który — była na tyle niemądra — dała mi do przeczytania, przekonał mnie, że są wszyscy w drodze do klasztoru, aby ją porwać.
4056 4057— Cóż ci kardynał polecił co do mnie?
4058— Kazał zabrać depesze piśmienne lub ustne, wracać pocztą jak najśpieszniej, a skoro się dowie, czego dokazałaś, osądzi, co masz dalej robić.
4059 4060— Tutaj lub gdziekolwiek w tych stronach.
4061— Czy nie możesz zabrać mnie z sobą?
4062— Nie; mam rozkaz wyraźny; w okolicy obozu poznano by ciebie, a to, jak pojmujesz, kompromitowałoby kardynała.
4063— Będę zatem oczekiwała na dalsze rozkazy tutaj lub gdzieś niedaleko.
4064— Powiedz mi tylko, gdzie się obrócisz, ażebym mógł cię znaleźć.
4065— Prawdopodobnie tu nie będę mogła pozostać. Czy zapomniałeś, że moi wrogowie wkrótce przybędą?
4066— A! To prawda! Lecz w takim razie ta mała kupcowa wymknie się Jego Eminencji.
4067— Ba! — rzekła milady z uśmiechem sobie właściwym. — Pamiętaj, że jestem jej najlepszą przyjaciółką…
4068— Prawda; mogę zatem powiedzieć kardynałowi, że co do tej kobiety…
4069 4070 4071 4072— Domyśli się, że… A teraz co ja mam zrobić?
4073— Wracać jak najprędzej; sądzę, że wiadomości, jakie wieziesz, warte są pośpiechu.
4074— Mój powóz zepsuł się, gdy wjeżdżałam do Lillers.
4075 4076 4077 4078 4079 4080— Dobrze ci mówić; sto mil przeszło.
4081 4082— Ma się rozumieć, że pojadę. A potem?
4083— Potem, przejeżdżając przez Lillers, odeślesz mi powóz i rozkażesz służącemu, aby mi był posłuszny.
4084 4085— Masz zapewne przy sobie jakieś pismo od kardynała?
4086 4087— Pokażesz je przełożonej i dodasz, że przyślesz po mnie dziś albo jutro i że powinnam się udać z osobą przybywającą w twoim imieniu.
4088 4089— Wyrażaj się ostro do przełożonej, mówiąc o mnie.
4090 4091— Jestem przecie ofiarą prześladowaną przez kardynała. Muszę zyskać zaufanie pani Bonacieux.
4092— Masz rację. Napisz mi tylko dokładny raport o twoich czynnościach.
4093— Opowiedziałam ci wszystko, pamięć masz doskonałą. Powtórz, coś usłyszał. Papier możesz zgubić.
4094— Masz rację, jak zawsze, chcę tylko wiedzieć, gdzie cię odnaleźć, żeby na próżno w okolicy nie szukać.
4095 4096 4097— O, znam te strony doskonale.
4098 4099 4100 4101— Zaraz, zaraz, pomyślę trochę… A!… Otóż mam: w Armentières.
4102 4103— Małe miasteczko nad rzeką Lys; w razie czego przeprawię się tylko za rzekę i jestem już za granicą.
4104— Ale chyba tylko w razie niebezpieczeństwa?…
4105 4106— A wtedy jak się dowiem, gdzie jesteś?
4107 4108 4109 4110 4111— Zostaw mi go, nie zna go tu nikt. Pozostanie w miejscu, skąd się oddalę, i doprowadzi cię tam, gdzie będę.
4112— Mówisz zatem, że oczekiwać będziesz w Armentières? Napisz mi to na kawałku papieru, gdyż boję się zapomnieć; przecie nazwa miasteczka nie może cię skompromitować, wszak prawda?
4113— Kto wie?… Lecz mniejsza o to — rzekła milady, pisząc na półarkuszu papieru — kompromituję się…
4114— Dobrze — rzekł Rochefort, biorąc papier, który złożył i schował w kapelusz — chociażbym go zgubił, zrobię, jak dzieci mają zwyczaj robić; będę powtarzał przez całą drogę: Armentières. Czy to wszystko?
4115 4116— Zastanówmy się: Buckingham nie żyje lub ranny śmiertelnie; twoja rozmowa z kardynałem podsłuchana przez czterech muszkieterów; lord de Winter zawiadomiony o twoim przybyciu do Portsmouth; d'Artagnana i Atosa zamknąć w Bastylii; Aramis kochankiem pani de Chevreuse; Portos głupiec; pani Bonacieux odnaleziona; przysłać ci powóz jak najśpieszniej; mojego lokaja zostawić do twego rozporządzenia; zrobić z ciebie ofiarę kardynała, aby przełożona nie powzięła jakichś podejrzeń; Armentières nad rzeką Lys. Czy wszystko?
4117— Doprawdy, kochany hrabio, cudowną masz pamięć. Ale, ale, dodaj jedno jeszcze…
4118 4119— Zauważyłam prześliczny lasek dotykający ogrodu klasztornego; powiedz, że wolno mi po nim spacerować. Kto wie, może będę zmuszona wyjść tylnymi drzwiami?
4120 4121— A ty zapominasz o jednej rzeczy…
4122 4123— Nie pytasz, czy mam pieniądze.
4124 4125— Wszystko, co masz przy sobie.
4126— Mam około pięciuset pistoli.
4127— Ja posiadam tyleż. Z tysiącem pistoli można wiele dokonać. Dalej, wypróżnij kieszenie.
4128 4129 4130— Za godzinę, zjem tymczasem cokolwiek.
4131 4132 4133— Poleć mnie względom kardynała.
4134 4135W godzinę potem Rochefort pędził, co koń wyskoczy, a pięć godzin później mijał Arras. Czytelnicy wiedzą już, jak go d'Artagnan poznał i jak z tego powodu obawy muszkieterów wzrosły i dodały im podniety do dalszej podróży.
Rozdział XXXVI. Kropla przepełniająca czarę
4136Zaledwie Rochefort wyszedł, pani Bonacieux wbiegła i zastała milady rozpromienioną.
4137— No cóż — odezwała się — stało się, czegoś się obawiała? Dziś wieczorem lub jutro kardynał przyśle po ciebie?
4138— Kto ci o tym powiedział, moje dziecię?… — zapytała milady.
4139— Słyszałam z własnych ust tego pana.
4140— Usiądź tu przy mnie — rzekła milady.
4141 4142— Poczekaj, przekonam się, czy nas kto nie podsłuchuje.
4143— Na co te wszystkie ostrożności?
4144 4145Milady poszła, otworzyła drzwi, wyjrzała na korytarz, po czym dopiero wróciła i usiadła obok pani Bonacieux.
4146— Zatem — rzekła — dobrze odegrał swoją rolę?
4147 4148— Ten rzekomy wysłannik kardynała.
4149 4150 4151 4152— Jest moim bratem — rzekła milady, zniżając głos.
4153— Twoim bratem?… — krzyknęła pani Bonacieux.
4154— Tobie jednej powierzam tę tajemnicę, moja droga; jeżeli powiesz o niej komukolwiek, zgubisz mnie bezpowrotnie, a może i siebie w dodatku.
4155 4156— Powiem ci zaraz, co znaczy to wszystko: brat mój, jadąc tutaj, żeby mnie zabrać gwałtem, jeśliby tego było potrzeba, spotkał w drodze wysłańca kardynała (który także po mnie dążył) i jechał ciągle za nim. Aż nareszcie w miejscu jakimś pustym i odludnym dobył szpady i zażądał od niego papierów, w jakie był opatrzony; ten chciał się bronić… brat mój go zabił.
4157— To okropne — rzekła pani Bonacieux, drżąc cała.
4158— Jedynie w ten sposób mógł zdobyć papiery… Zabrał pismo kardynalskie, przedstawił się tutaj jako przysłany od niego, a teraz za parę godzin najdalej przyśle ekwipaż po mnie niby z polecenia Jego Eminencji.
4159— Rozumiem, ten powóz będzie od brata twojego.
4160— Tak, ale to jeszcze nie wszystko. Czy sądzisz, że list, który otrzymałaś, pisała pani de Chevreuse?
4161 4162 4163 4164— Nie od niej on pochodzi; to zasadzka, żebyś nie stawiała oporu, gdy przyjdą po ciebie…
4165— Przecież to d'Artagnan przyjdzie?
4166— Nie wierz temu. D'Artagnan i jego przyjaciele są pod La Rochelle, nie wolno im wyjeżdżać z obozu.
4167 4168— Brat spotkał emisariuszy kardynalskich w przebraniu muszkieterów. Zamierzali wywołać cię do bramy. Porwaliby cię i odstawili z powrotem do Paryża.
4169Szaleństwo— O mój Boże! Tracę zmysły w tym chaosie… Czuję, że gdyby tak dłużej potrwało, rozum bym straciła.
4170 4171 4172 4173Milady otworzyła okno i skinęła na panią Bonacieux, aby się zbliżyła. Młoda kobieta podeszła ku niej.
4174Rochefort właśnie przejeżdżał.
4175— Adieu, braciszku — zawołała milady.
4176Jeździec podniósł głowę, zobaczył obydwie kobiety i nie zatrzymując konia, ukłonił się z galanterią.
4177— Poczciwy Jerzy!… — powiedziała milady, zamykając okno, a twarz jej wyrażała smutek i przywiązanie.
4178— Kochana moja — odezwała się pani Bonacieux — przebacz, że ci przerywam! Lecz, na miłość Boską, poradź, co mam robić? Masz więcej doświadczenia, mów!
4179— Najpierw — odparła milady — może się mylę, może d'Artagnan wraz z przyjaciółmi rzeczywiście przybędą cię oswobodzić.
4180— O!… To za wielkie szczęście dla mnie!
4181— W takim razie byłaby to kwestia czasu jedynie, rodzaj wyścigów, kto pierw tu przybędzie. Jeżeli twoi przyjaciele, jesteś uratowana; jeżeli zaś zausznicy kardynała, pojmujesz, żeś zgubiona.
4182— O tak, zgubiona bez ratunku! Co robić więc, co robić?
4183— Znalazłby się sposób bardzo prosty…
4184 4185— Czekać ukryta w tych stronach i w ten sposób przekonać się, co za jedni przybędą tu upominać się o ciebie.
4186 4187— Nic łatwiejszego. Ja sama myślę o ukryciu się o jakieś kilka mil stąd i czekaniu, aż brat przyjedzie… Wiesz co? Zabiorę cię ze sobą… Razem się ukryjemy i razem będziemy oczekiwać…
4188— Mnie stąd nie wypuszczą, jestem prawie jak w więzieniu.
4189— Ponieważ przypuszczają, iż wyjeżdżam z rozkazu kardynała, nie pomyślą, że masz ochotę iść ze mną.
4190 4191— Ot tak: powóz stanie przed bramą, będziesz się niby ze mną żegnała i wejdziesz na stopień, by mnie uścisnąć raz ostatni; służący mego brata będzie już uprzedzony, da znak pocztylionowi i ruszymy galopem…
4192— A jeżeli d'Artagnan przyjedzie?
4193 4194 4195— Bardzo prosty. Odeślemy służącego do Béthune, zamieszka naprzeciw klasztoru. Jeżeli zobaczy wysłańców kardynała, nie ruszy się z miejsca; jeżeli d'Artagnana i jego towarzyszy, przyprowadzi ich do nas.
4196— O! Tak, tak, masz rację; wszystko będzie dobrze, jak najlepiej, lecz nie oddalajmy się bardzo od klasztoru.
4197— O jakieś kilka mil najwyżej; osiądziemy przy granicy, a na wypadek trwogi uciekniemy z Francji.
4198 4199 4200 4201— Powiedz tej poczciwej przełożonej, że pragniesz ze mną razem jadać, abyśmy jak najwięcej były z sobą…
4202— O! Bardzo dobrze!… W ten sposób będziemy ciągle razem.
4203— Idź zaraz i poproś… ja czuję się zmęczona.
4204— Idę, najdroższa, a gdzie się znów spotkamy?
4205 4206— Tutaj, za godzinę?… O! Jakaś ty dobra, jak ja ci jestem wdzięczna.
4207— Jakżebym mogła nie zajmować się tobą? Gdybyś nawet nie była piękna i miła, czyż nie jesteś kochana przez jednego z moich najlepszych przyjaciół?
4208— D'Artagnan ci za mnie podziękuje.
4209— I ja się tego spodziewam. A teraz, kiedy wszystko ułożone, żegnam cię…
4210Młode kobiety rozstały się z uśmiechem na ustach.
4211Milady powiedziała prawdę — czuła się zmęczona, głowa jej ciążyła; nie zdołała jeszcze uporządkować zamiarów i stąd w jej umyśle powstało zamieszanie.
4212Odczuwała potrzebę samotności. Nie widziała jasno przeszłości, lecz wystarczało jej trochę ciszy i spokoju, aby projekty niewyraźne nabrały formy stanowczej.
4213Najpilniejsze było, jak na teraz, porwanie pani Bonacieux i trzymanie w bezpiecznym miejscu, a dopiero w razie gwałtownej potrzeby użycie jej jako zakładniczki. Milady zaczynała obawiać się wyniku strasznego pojedynku, w którym z jednej strony wchodziła w grę wytrwałość jej wrogów, z drugiej jej osobista nienawiść i zawziętość.
4214W dodatku przeczuwała, tak jak przeczuwa się nadchodzącą burzę, że koniec jest bliski, a będzie przerażający.
4215Najważniejsze dla niej, jak to już powiedzieliśmy, było posiadać w swej mocy panią Bonacieux, a tym samym i życie d'Artagnana. Więcej to znaczyło nawet niż jego życie, bo było to życie kobiety przez niego ukochanej. Był to jedyny środek, w razie niepowodzenia, do otrzymania dobrych warunków ugody.
4216Postanowiła zatem, że panią Bonacieux, nic niepodejrzewającą, zabierze ze sobą, ukryje w Armentiéres, a tam łatwo ją przekona, że d'Artagnan wcale nie przybył do Béthune.
4217Najdalej za dwa tygodnie Rochefort powróci; przez dwa tygodnie zatem będzie rozmyślać, w jaki sposób zemścić się nad nienawistnymi jej muszkieterami. Kobieta demoniczna, ZemstaNie znudzi się wcale, dzięki Bogu, będzie miała najmilsze zajęcie, jakie tylko może mieć kobieta z jej charakterem, to jest przeżuwanie zemsty. Marząc tak, przypatrywała się położeniu ogrodu i starała się zapamiętać jego rozkład.
4218Milady, jak dobry generał, obliczała naprzód szanse zwycięstwa, jak i porażki, chcąc mieć pewność tak w razie ataku, jak i odwrotu.
4219Po upływie godziny usłyszała słodki głos; to pani Bonacieux ją przywołała. Dobra przełożona przystała na wszystko i zaraz na początek miały jeść razem kolację. Gdy weszły w podwórze, jakiś powóz stanął przed bramą.
4220 4221 4222 4223— To mój brat przysyła po nas.
4224 4225 4226Dzwonek odezwał się u bramy klasztornej.
4227— Idź do twego pokoju — powiedziała do pani Bonacieux — masz pewnie jakieś kosztowności, które byś pragnęła zabrać.
4228 4229— No to idź, zabierz je i wracaj do mnie, zjemy trochę naprędce; wypadnie nam może jechać późno w noc, zatem trzeba się posilić.
4230— Boże wielki!… — rzekła pani Bonacieux, kładąc rękę na piersiach. — Serce mi tak bije, nie mogę się z miejsca ruszyć.
4231— Bądź mężna, pomyśl, że za kwadrans będziesz wolna, pomyśl, że wszystko to dla niego robisz.
4232— O! Tak, wszystko dla niego. Tym jednym słowem wróciłaś mi odwagę; idź już, przyjdę za chwilę do ciebie!
4233Milady pobiegła do siebie, zastała już lokaja Rocheforta i powiedziała mu, co ma robić.
4234Miał czekać przy bramie. Gdyby przypadkiem nadjechali muszkieterowie, powóz powinien zmykać co prędzej, objechać dokoła klasztor i czekać na milady w małej wiosce po drugiej stronie lasku. W takim razie milady przejdzie lasek piechotą i dotrze do wioski. Powiedzieliśmy już, że milady znała wybornie te okolice Francji.
4235Jeżeli zaś muszkieterowie nie nadjadą, wszystko stanie się według ułożonego planu, pani Bonacieux wejdzie do powozu i milady uwiezie ją w ten sposób.
4236Pani Bonacieux wróciła. Milady, ażeby nie wzbudzić w niej podejrzeń, powtórzyła służącemu ostatnie instrukcje.
4237Zadała kilka pytań o stan ekwipażu; był to powóz zaprzężony w trzy dzielne konie z pocztylionem na koźle; lokaj Rocheforta pojedzie przodem w roli kuriera.
4238Niesłusznie milady obawiała się podejrzeń pani Bonacieux; biedna kobiecina zanadto była czysta i prawa, by mogła kogoś posądzać o przewrotność, w dodatku nazwisko lady de Winter, słyszane od przełożonej, było jej zupełnie obce i nie przypuszczała, aby ta kobieta mogła kiedykolwiek wywierać wpływ na jej życie.
4239— Wszystko już gotowe — rzekła milady po odejściu lokaja. — Przełożona nie domyśla się niczego i wierzy, że przyjechano po mnie z woli kardynała. Służący poszedł wydać ostateczne rozkazy; zjedz cokolwiek, wypij trochę wina i jedźmy już.
4240— Tak — rzekła pani Bonacieux machinalnie — tak, jedźmy już…
4241Milady posadziła ją przy stole, nalała kieliszek wina hiszpańskiego i podsunęła kawałek kurczęcia.
4242— Widzisz, jak nam okoliczności sprzyjają; noc oto zapada, o świtaniu będziemy już w naszym schronieniu. Nikt nie domyśli się nawet, gdzie jesteśmy. No, no, otrząśnij się z apatii, zjedz cokolwiek.
4243Pani Bonacieux zjadła parę kawałków i umoczyła usta w kieliszku.
4244— Dalej, kochanko — rzekła milady, biorąc kieliszek — zrób tak jak ja…
4245Lecz gdy miała dotknąć ustami, jej ręka zatrzymała się nieruchomo — doleciał ją z oddalenia odgłos zbliżającego się orszaku, a jednocześnie słychać było rżenie koni.
4246Odgłos ten spłoszył jej radość, tak jak szum burzy spędza z powiek sen rozkoszny. Zbladła i pobiegła do okna, gdy pani Bonacieux powstała drżąca i aby nie upaść, trzymała się krzesła. Nic nie było widać, tylko odgłos kopyt końskich stawał się coraz wyraźniejszy.
4247— O! Mój Boże!… — rzekła pani Bonacieux. — Co znaczy ta wrzawa?
4248— Przybywają obrońcy nasi lub nieprzyjaciele — odparła milady z okrutną zimną krwią — zostań, gdzie jesteś, a ja ci powiem, co zobaczę…
4249Pani Bonacieux stała milcząca, nieruchoma jak posąg.
4250Wrzawa stawała się coraz głośniejsza, orszak znajdował się o jakieś sto pięćdziesiąt kroków najwyżej; nie było go tylko widać z powodu zakrętu drogi.
4251Jednak tętent dolatywał coraz wyraźniej, można było prawie poznać ilość koni po odgłosie podków na drodze.
4252Milady wytężała wzrok z całej siły.
4253Nagle na skręcie drogi ujrzała kapelusze błyszczące od galonów i pióropusze igrające z wiatrem; najpierw dwóch… potem pięciu, nareszcie ośmiu jeźdźców naliczyła… Jeden z nich pędził przodem na długość dwóch koni…
4254Milady jęknęła głucho. W jeźdźcu poznała d'Artagnana.
4255— O! Boże mój!… — zawołała pani Bonacieux. — Co tam zobaczyłaś?
4256— Mundury straży kardynalskiej; nie mamy ani chwili do stracenia — krzyknęła milady. — Uciekajmy! Uciekajmy!
4257— Tak, tak, uciekajmy!… — powtórzyła pani Bonacieux, nie mogąc kroku postąpić, bo przykuta była do miejsca przerażeniem.
4258Jeźdźcy właśnie przejeżdżali pod oknem. Milady próbowała wziąć ją na ręce i wynieść, lecz nie mogła poradzić.
4259Usłyszała turkot powozu umykającego za ukazaniem się muszkieterów; następnie rozległo się kilka strzałów.
4260— Ostatni raz cię wzywam, czy pójdziesz ze mną?… — krzyknęła milady.
4261— O! Mój Boże! Mój Boże! Widzisz przecie, że nie mam siły; widzisz, że nie mogę na nogach się utrzymać… uciekaj sama!…
4262— Uciekać sama? Ciebie zostawić? Nie, nie, nigdy! — wołała milady.
4263Trucizna, Kobieta demoniczna, ZemstaNaraz wyprostowała się, groźny ogień zabłysnął w jej oczach; pobiegła do stołu i wpuściła w szklankę pani Bonacieux zawartość pierścienia, który otworzyła szybko.
4264Było to czerwone ziarnko, które rozpuściło się natychmiast.
4265 4266— Wypij — rzekła — to wino doda ci sił, wypij prędko.
4267Przytknęła szklankę do ust młodej kobiety, a ta wypiła bez oporu.
4268— A! Nie tak pragnęłam się zemścić — rzekła milady z uśmiechem szatańskim, stawiając szklankę na stole — lecz, na honor, trzeba robić, co można!
4269Po tych słowach uciekła z pokoju.
4270Pani Bonacieux patrzyła, nie mogąc już iść za nią. Było z nią jak z tymi, którzy śnią, że ich ścigają, a oni na próżno wysilają się, aby powstać na nogi.
4271Tak przeszło kilka minut, wrzawa okrutna przysuwała się do drzwi; pani Bonacieux czekała na powrót milady.
4272Kilka razy, z trwogi zapewne, zimny pot zlewał jej pałające czoło.
4273Nareszcie usłyszała zgrzyt żelaznej kraty, głośna rozmowa zbliżała się coraz bardziej i była pewna, że słyszy powtarzane swoje imię. Krzyknęła radośnie i rzuciła się do drzwi, bowiem poznała głos kochanka.
4274— D'Artagnan! D'Artagnan! — wołała. — Czy to jesteś ty? Tutaj, chodź tutaj!
4275— Konstancjo! Konstancjo — odpowiedział młodzieniec — gdzie jesteś? Na Boga!
4276W tejże chwili drzwi celi rozwarły się raptownie; kilku mężczyzn wbiegło do pokoju; pani Bonacieux upadła na fotel prawie nieprzytomna.
4277D'Artagnan cisnął na ziemię pistolet, dymiący jeszcze, i rzucił się na kolana przed ukochaną; Atos swój założył za pas, a Portos i Aramis chowali szpady do pochew.
4278— O! D'Artagnan! Mój najdroższy! Przybyłeś na koniec, nie zawiodłeś mnie, ty wierny mój przyjacielu.
4279— Tak, tak, Konstancjo, jesteśmy już razem!…
4280— O! Ona ciągle mówiła, że nie przyjedziesz, ja jednak nie traciłem nadziei, nie chciałam uciekać. O! Jak dobrze zrobiłam, jak jestem szczęśliwa!
4281Na ten wyraz ona Atos, który siedział spokojnie, zerwał się na nogi.
4282— Ona? Co za ona? — zapytał d'Artagnan.
4283— Moja towarzyszka, która z przyjaźni chciała mnie uchronić od prześladowania; ta sama, która wzięła was za straż kardynalską i właśnie tylko co uciekła…
4284— Twoja towarzyszka! — zawołał d'Artagnan, blednąc jak płótno. — O jakiej towarzyszce mówisz?
4285— O tej, której powóz stał przed bramą, która mówiła, że jest twoją przyjaciółką i że zwierzyłeś się jej ze wszystkiego.
4286— Jak ona się nazywa? — wołał d'Artagnan. — Na Boga! Czy znasz jej nazwisko?
4287— O! Wiem, słyszałam, jak o niej mówiono, czekaj… to dziwne… o mój Boże!… Ciemno mi przed oczami…
4288— Do mnie, przyjaciele! Do mnie! Ręce jej lodowacieją — zawołał d'Artagnan — mdleje, wielki Boże, straciła przytomność!…
4289Podczas gdy Portos z całych sił wołał o pomoc, Aramis podbiegł do stołu po szklankę wody; zatrzymał się jednak, widząc straszną zmianę na twarzy Atosa, który stojąc obok stołu z włosem najeżonym, błędnym wzrokiem patrzył w jedną ze szklanek i zdawał się być pod wpływem okrutnych podejrzeń.
4290— O! — mówił Atos. — Nie, to niepodobna! Bóg nie dopuściłby do podobnej zbrodni.
4291— Wody! Wody! — krzyczał d'Artagnan.
4292— Nieszczęśliwa kobieta! — szepnął Atos.
4293Pani Bonacieux otworzyła oczy, wilgotne od pocałunków d'Artagnana.
4294— Przychodzi do siebie! — zawołał młodzieniec. — Dzięki ci, Boże!
4295— Pani — odezwał się Atos — pani, na imię Boskie, powiedz, kto pił z tej szklanki?
4296— Ja, panie… — odpowiedziała głosem gasnącym.
4297 4298 4299 4300— A!… Przypominam sobie, hrabina de Winter…
4301Czterech muszkieterów krzyknęło jednocześnie, lecz Atos najgłośniej. Właśnie w tej chwili twarz pani Bonacieux stała się blada i przejrzysta, boleści straszne porwały ją… upadła na ręce Portosa i Aramisa. D'Artagnan w rozpaczy nieopisanej porwał za rękę Atosa.
4302— Jak to? — rzekł. — Przypuszczasz… — łkanie zatamowało mu głos.
4303— Wszystkiego się spodziewam — odparł Atos, przygryzając do krwi usta, by nie jęknąć.
4304Trucizna, Śmierć— D'Artagnanie! D'Artagnanie!… — zawołała pani Bonacieux. — Gdzie jesteś? Widzisz, że umieram!
4305D'Artagnan opuścił rękę Atosa i podbiegł do niej. Śliczna twarzyczka młodej kobiety pokryła się trupią bladością, oczy jak szklane patrzyły, nie widząc, konwulsyjne drżenie wstrząsnęło ciałem, kroplisty pot wystąpił na czoło.
4306— Na miłość Boską, biegnijcie, wołajcie ludzi. Portos! Gdy ona poda komuś truciznę, nie ma już lekarstwa…
4307— Ratujcie! Ratujcie!… — szeptała pani Bonacieux.
4308Po czym zebrawszy ostatnie siły, ujęła w dłonie głowę młodzieńca, popatrzyła w oczy, jak gdyby pragnęła oddać mu duszę, i płacząc, przycisnęła usta do ust jego.
4309— Konstancjo! Droga Konstancjo!… — wołał d'Artagnan.
4310Lekkie westchnienie poczuł na ustach… to dusza Konstancji, czysta i kochająca, powracała do nieba…
4311D'Artagnan już tylko trupa trzymał w objęciach…
4312Nareszcie krzyknął przeraźliwie i padł na ziemię sztywny i blady, równie jak jego ukochana! Portos płakał, Aramis pięścią wygrażał niebu, Atos się przeżegnał.
4313Właśnie w tej chwili jakiś mężczyzna stanął we drzwiach, prawie tak blady jak wszyscy zgromadzeni w pokoju. Potoczył okiem dokoła, ujrzał panią Bonacieux nieżywą, a d'Artagnana zemdlonego. Trafił na chwilę osłupienia następującą po wielkich katastrofach.
4314— Nie omyliłem się — powiedział — oto pan d'Artagnan i jego trzej przyjaciele, panowie Atos, Portos i Aramis!
4315Przyjaciele patrzyli na nieznajomego zdziwieni. Wszystkim trzem zdawało się, że go znają.
4316— Panowie — ciągnął nowo przybyły — poszukujecie również jak ja kobiety, która — dodał z gorzkim uśmiechem — była tu z pewnością, bo widzę oto ślady jej przejścia…
4317Trzej przyjaciele oniemieli; głos i twarz nieznajomego budziły w nich niejasne wspomnienia.
4318— Panowie — mówił dalej — ponieważ nie chcecie poznać człowieka, który wam po dwakroć życie zawdzięcza, zmuszony jestem dopomóc waszej pamięci: jestem lord de Winter, szwagier owej kobiety…
4319 4320— Witaj, milordzie — powiedział — domyślam się, że z nami trzymasz…
4321— Wyruszyłem w pięć godzin po niej z Portsmouth — odparł lord de Winter — przybyłem do Boulogne za późno; w Saint-Omer chybiłem tylko pięć minut; na koniec w Lillers straciłem jej ślad. Szukałem wszędzie w okolicy, pytałem napotkanych w drodze. Widziałem was, pędzących galopem, poznałem pana d'Artagnana… Wołałem na was, nie odpowiedzieliście. Chciałem was dopędzić, lecz mój zmęczony koń ustawał. Pomimo pośpiechu przybyliście jednak za późno.
4322— Przypatrz się, milordzie — rzekł Atos, wskazując panią Bonacieux nieżywą i d'Artagnana, którego Portos i Aramis starali się ocucić.
4323— Czy oboje nie żyją? — zapytał chłodno lord de Winter.
4324— Nie, na szczęście — odrzekł Atos — pan d'Artagnan jedynie zemdlał.
4325— A! Tym lepiej — rzekł de Winter.
4326— D'Artagnan otworzył oczy, wyrwał się z rąk Portosa i Aramisa jak szalony, rzucił się na ciało kochanki.
4327Atos powstał i uroczystym krokiem podszedł do przyjaciela. Uścisnął czule zanoszącego się od płaczu i rzekł głosem poważnym a serdecznym.
4328— Przyjacielu, bądź mężny. Kobieta, Mężczyzna, ZemstaKobiety opłakują umarłych, mężczyźni mszczą się za nich…
4329— O!… Tak — rzekł d'Artagnan — jeżeli idzie o pomszczenie śmierci tego anioła, jestem gotów pójść z tobą!
4330Atos skorzystał z chwili odwagi, jaką nadzieja zemsty natchnęła nieszczęśliwego młodzieńca, i skinął na Portosa i Aramisa, aby poszli po przełożoną.
4331Spotkali ją na korytarzu, wzruszoną i wylękłą wobec tylu niespodzianych wypadków. Przywołała kilka zakonnic, które wbrew regule klasztornej znalazły się w obecności aż pięciu mężczyzn od razu.
4332— Szanowna pani! — przemówił Atos, biorąc d'Artagnana pod rękę. — Twoim staraniom polecamy zwłoki tej nieszczęśliwej kobiety. Była aniołem na ziemi, a teraz jest pewnie aniołem w niebie. Pochowaj ją, pani, jak siostrę klasztorną. Wrócimy kiedyś pomodlić się na jej grobie.
4333D'Artagnan ukrył twarz na piersiach przyjaciela i wybuchnął płaczem.
4334— Płacz — rzekł Atos — płacz!… Serce pełne miłości, ognia i życia! Niestety, jakżebym pragnął móc zapłakać tak jak ty!
4335I wyprowadził przyjaciela czuły jak ojciec, pocieszający jak duchowny, a wielki jak człowiek, który dużo w życiu wycierpiał.
4336Poszli wszyscy w pięciu do miasta Béthune, aż zatrzymali się przed pierwszą napotkaną oberżą.
4337— Czy nie udamy się w pogoń za tym potworem? — zapytał d'Artagnan.
4338— Później — odparł Atos — muszę jeszcze załatwić niektóre sprawy.
4339— Jeżeli się nam wymknie — przerwał młodzieniec — to z twojej winy jedynie…
4340— Odpowiadam za nią — rzekł Atos.
4341Tak wielka była wiara d'Artagnana w słowa przyjaciela, że opuścił głowę i nic nie mówiąc, udał się za nim do oberży.
4342Portos i Aramis spojrzeli na siebie, nie rozumiejąc tej pewności Atosa. Lord de Winter sądził, że mówi on tak, aby ulżyć boleści d'Artagnana.
4343— A teraz, panowie — rzekł znów Atos, gdy go zapewniono, że w oberży jest pięć wolnych pokoi — rozejdźmy się. D'Artagnan potrzebuje samotności, aby się wypłakać i przespać. Ja biorę na siebie odpowiedzialność za wszystko, bądźcie zatem spokojni.
4344— Zdaje mi się jednak — przemówił lord de Winter — jeżeli mamy wystąpić przeciw hrabinie, do mnie to należy — jest ona bowiem moją bratową.
4345— Mnie bardziej to dotyczy — rzekł Atos — bo ona jest moją żoną…
4346D'Artagnan uśmiechnął się. Poznał, że Atos jest pewny zemsty, skoro wyjawił swoją tajemnicę.
4347Portos i Aramis spojrzeli na siebie bladzi z przerażenia.
4348Lord de Winter zaś myślał, że Atos zmysły postradał.
4349— Idźcie, panowie, do siebie — rzekł Atos — a mnie pozwólcie działać. Widzicie teraz, że jako mąż mam do tego niezaprzeczone prawo. D'Artagnanie, jeżeli nie zgubiłeś, oddaj mi papier, który wypadł z kapelusza owemu jeźdźcowi; na nim wypisana jest nazwa wioski…
4350— A!… — zawołał d'Artagnan. — Rozumiem, nazwa wypisana jej ręką.
4351— Poznajesz teraz — rzekł Atos — że jest Bóg w niebie!
Rozdział XXXVII. Człowiek w czerwonym płaszczu
4352Gniew i wściekłość Atosa przybrały charakter łagodniejszy, znamionujący w całym blasku zdolności umysłowe tego człowieka zaprawdę wyższego.
4353Pochłonięty cały ważnością uczynionej obietnicy i przyjętej odpowiedzialności, ostatni poszedł do swego pokoju. Poprosił gospodarza o mapę prowincji, w której się znajdowali, i oglądał ją szczegółowo. Przekonawszy się, że cztery drogi prowadzą z Béthune do Armentières, przywołał czterech pachołków.
4354Planchet, Grimaud, Mousqueton i Bazin stawili się natychmiast i otrzymali polecenia jasne i szczegółowe.
4355Mieli wyjechać nazajutrz przede dniem i udać się do Armentières, każdy inną drogą. Planchet, jako najsprytniejszy, powinien był jechać tą, którą udał się powóz.
4356Atos wziął do pomocy lokajów, ponieważ ci nie wzbudzają takich podejrzeń jak panowie i znajdują więcej sympatii u tych, których się wypytują.
4357Co więcej, milady znała muszkieterów, a nie widziała nigdy pachołków, a przeciwnie — oni znali ją doskonale.
4358Wszyscy czterej powinni byli zjechać się razem w Armentières o jedenastej rano; jeżeliby odkryli schronienie milady, trzech pozostanie, by jej pilnować, czwarty powróci i zaprowadzi czterech przyjaciół na miejsce.
4359Po wyjściu służących Atos wstał i wyszedł. Była już dziesiąta. Widocznie poszukiwał kogoś, aby o coś zapytać. Podszedł do zapóźnionego przechodnia i powiedział kilka słów; zapytany cofnął się przerażony, nic nie odpowiedział, tylko wskazał ręką. Atos dawał mu pół pistola, żeby szedł z nim, lecz odmówił.
4360Atos zapuścił się we wskazaną ulicę, doszedł do placu i znów się zatrzymał. Ponieważ tutaj spodziewał się spotkać kogoś, czekał zatem. Rzeczywiście, po chwili zjawił się jakiś człowiek. Atos powtórzył pytanie, lecz tak samo i tutaj trafił na upór — zapytany nie chciał mu towarzyszyć, ograniczył się tylko do wskazania ręką.
4361Szedł zatem we wskazanym kierunku i znalazł się na przedmieściu położonym z przeciwnej strony niż ta, którą wjechali do miasta. Tu znów nie wiedział, dokąd się udać.
4362Na szczęście spotkał żebraka, któremu obiecał talara. Żebrak na widok monety zdecydował się pójść.
4363Gdy doszli do skrętu ulicy, wskazał mu w oddaleniu opuszczone domostwo. Atos udał się w tamtą stronę, a żebrak wziął jałmużnę i uciekł najprędzej, jak mógł.
4364SamotnikMuszkieter okrążył dom kilka razy, zanim odszukał drzwi pomalowane na czerwono, równie jak cały budynek. Było ciemno, grobowa cisza panowała w mieszkaniu.
4365Zapukał do drzwi. Usłyszał niewyraźny szmer, uchylono je i wysoki, blady mężczyzna z czarnym zarostem stanął na progu. Zamienili kilka słów po cichu i mężczyzna dał znak, że Atos może wejść. Muszkieter skorzystał z pozwolenia.
4366Człowiek, którego Atos tak długo i z takim trudem poszukiwał, wprowadził go do swego laboratorium, gdzie właśnie zajęty był składaniem i umocowywaniem żelaznym drutem kości szkieletu.
4367Korpus był już gotowy, głowa jedynie leżała na stole.
4368Otoczenie wskazywało, że gospodarz domu uprawia nauki przyrodnicze: były tam słoje z wężami, wysuszone jaszczurki, pęki ziół dziko rosnących i wonnych zapełniały kąty pokoju. Człowiek ten żył samotnie w opuszczonym domku.
4369Na zaproszenie gospodarza Atos usiadł obok niego.
4370Wtedy wyjaśnił mu, jakiej usługi wymaga, lecz nieznajomy cofnął się ze wstrętem i stanowczo odmówił. Atos dobył kawałek papieru, na którym było nakreślone parę słów, u spodu zaś podpis i wielka pieczęć.
4371Przeczytawszy pismo, nieznajomy zobaczył podpis i pieczęć i skłonił się na znak, że jest gotów do posłuszeństwa.
4372Atos podniósł się, ukłonił i wyszedł. O świcie przyszedł doń d'Artagnan z zapytaniem, co robić.
4373 4374Niedługo przełożona klasztoru przysłała z zawiadomieniem, że pogrzeb odbędzie się w południe. O trucicielce nic nie wiedziano; musiała jednak uciekać przez ogród, rozpoznano bowiem ślady na piasku, furtkę ogrodową znaleziono zamkniętą, a klucz od niej widać zabrała.
4375PogrzebW godzinie oznaczonej lord de Winter i czterech muszkieterów udali się do klasztoru; wszystkie dzwony były w ruchu, kaplica otwarta, a kraty zamknięte.
4376Pośrodku chóru wystawiono zwłoki ofiary przybrane w strój nowicjuszki. Po bokach chóru, poza kratami, zebrały się zakonnice i nie widząc nikogo, i same będąc niewidziane, łączyły swój śpiew ze śpiewem księży.
4377U progu kaplicy d'Artagnan zachwiał się i obrócił, szukając wzrokiem Atosa, lecz Atos znikł bez śladu.
4378Wierny swej myśli przewodniej kazał się on zaprowadzić do ogrodu i idąc za lekkimi śladami na piasku, dotarł do furtki prowadzącej do lasku, kazał ją otworzyć i zapuścił się w gęstwinę. Wtedy potwierdziły się jego przypuszczenia — powóz tędy przejeżdżał.
4379Atos szedł jakiś czas z wzrokiem utkwionym w ziemię. Od czasu do czasu napotykał krwawe plamy, jakie zapewne pochodziły albo z rany zadanej człowiekowi poprzedzającemu powóz lub może któryś z koni otrzymał ranę od strzału muszkieterów. Po trzech kwadransach takiej drogi, o pięćdziesiąt kroków od Festubert, napotkał dużą plamę krwi i grunt stratowany kopytami końskimi. Pomiędzy tym laskiem i kawałkiem ziemi znów ukazywały się ślady kobiecych nóg — powóz zatem zatrzymał się tutaj.
4380Tutaj więc milady wyszła z lasu i wsiadła do powozu.
4381Zadowolony z odkrycia potwierdzającego podejrzenia Atos powrócił do oberży, gdzie oczekiwał już Planchet.
4382Wszystko stało się według przepowiedni Atosa.
4383Planchet jechał tą samą drogą, widział krwawe plamy i także poznał miejsce, gdzie stanęły konie.
4384Lecz dotarł dalej niż Atos, bo do wioski Festubert, i pijąc tam w oberży, bez pytania dowiedział się, że dnia poprzedniego o wpół do dziewiątej rano jakiś człowiek towarzyszący damie jadącej powozem pocztowym był zmuszony zatrzymać się tamże, nie będąc w stanie jechać dalej. Opowiadał on, że złodzieje napadli ich w lesie, przy czym został raniony. Dama zmieniła konie na poczcie i pojechała dalej. Planchet odszukał pocztyliona i dowiedział się, że tenże odwiózł damę do Fromelles, skąd udała się do Armentières. Planchet pojechał bliższą drogą i o siódmej rano był także w Armentières.
4385Była tylko jedna oberża za stacją pocztową. Planchet udał się tam jako lokaj szukający służby. Rozgadał się z miejscowymi ludźmi i dowiedział się, że jakaś pani przybyła sama jedna o jedenastej wieczorem, wzięła pokój w oberży, kazała przywołać gospodarza i oświadczyła, że pragnie zamieszkać tutaj jakiś czas.
4386Planchet nie dopytywał się więcej. Pobiegł na umówione miejsce, zastał trzech pachołków na czatach, kazał im pilnować wszystkich drzwi oberży, a sam udał się do Atosa, któremu właśnie kończył zdawać relację, gdy jego przyjaciele powrócili. Byli smutni i zamyśleni, nawet słodka twarz Aramisa pokryła się chmurą.
4387— Co teraz będziemy czynić? — zapytał d'Artagnan.
4388 4389Bez odpowiedzi zawrócili i poszli każdy do siebie.
4390O ósmej wieczorem Atos rozkazał posiodłać konie i uprzedzić lorda de Winter i swoich przyjaciół, że powinni gotować się do wyprawy.
4391Za chwilę cała piątka stanęła pod bronią. Obejrzeli i ponabijali muszkiety. Atos wyszedł ostatni.
4392— Cierpliwości!… — rzekł. — Brakuje jeszcze kogoś.
4393Wszyscy obejrzeli się dokoła, nie mogąc poznać, kogo by im brakowało. Atos wskoczył na siodło.
4394— Czekajcie na mnie — powiedział — zaraz powrócę.
4395I ruszył z kopyta. Za kwadrans powrócił w towarzystwie mężczyzny z maską na twarzy, owiniętego w ogromny, czerwony płaszcz.
4396Lord Winter i trzech muszkieterów spoglądali po sobie. Żaden z nich nie mógł objaśnić drugiemu, bo żaden nie wiedział, kim jest ten mężczyzna. Pomyśleli jednak, że tak powinno być, skoro Atos tak postanowił.
4397O dziewiątej udali się drogą, którą powóz przejeżdżał.
4398Straszny był widok tych sześciu ludzi pędzących w milczeniu, pogrążonych w rozmyślaniach, jak rozpacz cichych, jak przeznaczenie nieubłaganych.
Rozdział XXXVIII. Wyrok
4399NocNoc była ciemna i burzliwa, horyzont okrył się chmurami, ani jedna gwiazdka nie widniała.
4400Przejechali w ciszy wioskę Festubert, a gdy przybyli do Herlies, Planchet, dowodzący orszakiem, zawrócił na prawo. Lord de Winter, Portos i Aramis próbowali zawiązać rozmowę z mężczyzną w czerwonym płaszczu, lecz ten na zapytania pochylał tylko głowę z szacunkiem i milczał.
4401Nasi podróżni domyślili się, że nieznajomy miał powód zachowywać incognito, i przestali go zaczepiać.
4402Ruszyli cwałem. Niedaleko za Fromelles burza wybuchła z wściekłością; okryli się płaszczami i ostatnie trzy mile przebyli podczas najstraszniejszej ulewy.
4403D'Artagnan zdjął kapelusz i zrzucił płaszcz; przyjemność sprawiała mu woda spływająca po gorącym czole i po całym ciele wstrząsanym dreszczem gorączkowym.
4404Gdy mijali Goskal i zawracali do poczty, jakiś człowiek wystąpił z cienia drzew i z palcem na ustach stanął na środku drogi. Atos poznał Grimauda.
4405— Co słychać? — krzyknął d'Artagnan. — Czyżby uciekła z Armentières?
4406Grimaud kiwnął głową. D'Artagnan zgrzytnął zębami.
4407— Cicho, d'Artagnanie — przemówił Atos. — Ja wziąłem wszystko na siebie, do mnie należy wybadać Grimauda.
4408 4409Grimaud wyciągnął rękę w kierunku rzeki Lys.
4410 4411Grimaud podniósł palec wskazujący, na pół zgięty.
4412 4413 4414— Panowie!… — rzekł Atos. — Ona jest sama, o pół mili stąd, w stronę, gdzie płynie rzeka.
4415— Prowadź nas, Grimaudzie — odezwał się d'Artagnan.
4416Grimaud poszedł przodem. Po pięciu minutach natrafili na strumień i przebyli go wpław.
4417 4418Grimaud pokręcił głową przecząco.
4419 4420Pojechali dalej. Znów błyskawica rozdarła chmury. Grimaud wskazał ręką mały, odosobniony domek o sto kroków od przewozu[167]. Świeciło się w jednym oknie.
4421— Jesteśmy u celu — rzekł Atos.
4422W tej chwil podniósł się z rowu jakiś cień, to Mousqueton; wskazywał ręką oświetlone okno.
4423 4424— Gdzie Bazin? — zapytał Atos.
4425— Gdy ja strzegę okna, on pilnuje drzwi.
4426— Dobrze — rzekł Atos — wierni z was słudzy.
4427Zeskoczył z konia, oddał lejce Grimaudowi; postąpił do okna, reszcie kazał otoczyć drzwi.
4428Żywopłot wysoki na kilka stóp okalał domostwo. Atos przeskoczył go i stanął pod oknem bez okiennic.
4429Przy świetle lampy widać było kobietę otuloną szarym płaszczem, siedzącą na stołku przy ogniu dogasającym. Łokcie oparła na brudnym stole, a głowę ukryła w dłoniach białych jak kość słoniowa.
4430W tejże chwili koń zarżał… milady podniosła głowę, zobaczyła bladą twarz w szybie okna i krzyknęła!…
4431Atos widząc, że jest poznany, pchnął okno kolanem, aż szyby posypały się po ziemi, i jak duch zemsty stanął w izbie. Milady do drzwi się rzuciła; bledszy i groźniejszy jeszcze niż Atos d'Artagnan stał już na progu.
4432Milady cofnęła się z okrzykiem.
4433D'Artagnan sądząc, że chce uciekać, i bojąc się, aby znów nie uszła, wyjął pistolet; Atos go powstrzymał.
4434— Schowaj broń — rzekł — trzeba osądzić tę kobietę, a nie zamordować. Chwilkę cierpliwości, d'Artagnanie, a będziesz zadowolony. Panowie, wejdźcie, proszę.
4435Wszedł lord de Winter, Portos, Aramis i człowiek w czerwonym płaszczu. Czterech pachołków strzegło drzwi i okna. Milady padła na krzesło, z rękoma jakby odegnać chciała marę straszną. Poznała szwagra i krzyknęła przeraźliwie.
4436 4437— Żądamy — rzekł Atos — Karoliny Backson, która najpierw nosiła nazwisko hrabiny de la Fère, następnie lady de Winter, baronowej Scheffield.
4438— To ja nią jestem — mruknęła wylękła — czego chcecie ode mnie?…
4439— Pragniemy osądzić cię według zbrodni twoich — rzekł Atos. — Wolno ci bronić się i uniewinnić, jeżeli potrafisz. Panie d'Artagnanie, wystąp najpierwszy jako oskarżyciel.
4440D'Artagnan wysunął się naprzód.
4441— W obliczu Boga i ludzi — powiedział — oskarżam tę kobietę, iż otruła Konstancję Bonacieux zmarłą wczoraj wieczorem.
4442Obrócił się do Portosa i Aramisa.
4443— Świadczymy — odezwali się razem muszkieterowie.
4444 4445— W obliczu Boga i ludzi oskarżam tę kobietę o zamiar otrucia mnie samego winem przysłanym z Villeroi wraz z listem fałszywym, jakoby pochodziło od moich przyjaciół, a winem tym otruł się człowiek nazwiskiem Brisemont.
4446— Świadczymy — rzekli jednym głosem Portos i Aramis.
4447— W obliczu Boga i ludzi oskarżam tę kobietę, że namawiała mnie do zabicia barona de Wardes, a ponieważ nie mam na to świadka, osobiście zaświadczam. Skończyłem.
4448D'Artagnan odszedł na bok z Portosem i Aramisem.
4449— Na ciebie kolej, milordzie! — rzekł Atos.
4450Baron stanął na środku pokoju.
4451— Przed Bogiem i ludźmi — rzekł — oskarżam tę kobietę o zamordowanie księcia Buckinghama.
4452— Książę Buckingham zamordowany?! — krzyknęli jednym głosem zgromadzeni.
4453— Tak — odpowiedział baron — zamordowany! Odebrałem wasze ostrzeżenie, kazałem zatrzymać tę kobietę i oddałem pod straż wiernego sługi… Obałamuciła tego człowieka, włożyła mu sztylet do ręki, kazała zabić księcia. W tej chwili może i Felton płaci głową za zbrodnię tej furii piekielnej.
4454Sędziowie oniemieli, słysząc o zbrodniach nieznanych im jeszcze.
4455— To nie wszystko — ciągnął lord de Winter — brat mój, który ją uczynił spadkobierczynią swoją, umarł nagle na dziwną chorobę, po jakiej na całym ciele zostają plamy sine. Siostro, powiedz, skutkiem czego mąż twój umarł?
4456— Okropność! — zawołali Portos i Aramis.
4457— Zabójczyni Buckinghama, zabójczyni Feltona, zabójczyni brata mojego, żądam sprawiedliwości nad tobą i oświadczam, jeżeli mi jej nie wymierzą, sam tego dokonam.
4458Lord de Winter stanął obok d'Artagnana, ustępując miejsca innemu oskarżycielowi.
4459Milady opuściła głowę na ręce i starała się zebrać rozpierzchłe myśli.
4460— Na mnie teraz kolej — odezwał się Atos, drżąc, jak lew drży na widok jadowitego węża. — Pojąłem za żonę tę kobietę, gdy była młodą dziewczyną, wziąłem ją pomimo woli całej mojej rodziny; otoczyłem dostatkiem, dałem moje nazwisko. Aż pewnego dnia przekonałem się, że jest napiętnowana: ta kobieta ma wypalony kwiat lilii na lewym ramieniu!
4461— O!… — zawołała milady, powstając. — Gdzie jest trybunał, co wydał wyrok nikczemny, gdzie człowiek, który go wykonał?… Nie znajdziecie jednego ani drugiego!
4462— Milcz! — odezwał się głos jakiś. — Ja na to odpowiem!
4463I człowiek w czerwonym płaszczu zbliżył się także.
4464— Kto ty jesteś?… Kto ty jesteś? — krzyknęła milady skamieniała ze strachu, a włosy na głowie powstały jej jak żywe.
4465Wszyscy spojrzeli na tego człowieka, nikt go nie znał prócz Atosa, który także ze zdziwieniem patrzył, nie przypuszczając, że i ten należy do sprawy, jaką właśnie sądzili. Nieznajomy stanął naprzeciw milady i zdjął maskę z twarzy. Milady patrzyła czas jakiś z wzrastającą trwogą na twarz bladą, okoloną czarnym zarostem, na twarz obojętną i zimną jak kamień. Naraz zawołała, podnosząc się i cofając do ściany:
4466— O!… Nie, nie, to widmo piekielne!… To nie on!… Ratunku! Ratunku! — krzyczała głosem dzikim, odwracając się, jakby przez ścianę uciec pragnęła. — Kat miasta Lille! — zawołała milady, czepiając się rękami muru, aby nie paść na ziemię.
4467Wszyscy ustąpili na stronę, człowiek w czerwonym płaszczu został sam na środku izby.
4468— Łaski!… Łaski!… Przebaczenia — krzyczała nędznica, padając na kolana.
4469Nieznajomy czekał, aż się uciszy.
4470— Powiedziałem panom, że mnie poznała! — zaczął. — Tak, jestem katem miasta Lille, a oto moja historia:
4471Kobieta demoniczna, Ksiądz, KuszenieTa kobieta była swego czasu młodą dziewczyną, równie piękną jak obecnie. Była zakonnicą w klasztorze benedyktynek w Templemar. Młody ksiądz z sercem niewinnym i pełnym wiary sprawował służbę kapelana klasztornego; postanowiła zbałamucić go i dokonała swego… o!… Ona by świętego uwiodła…
4472Oboje wykonali śluby święte, nieodwołalne; stosunek ich zatem nie mógł trwać długo, a odkryty, mógł ich zgubić. Wymogła na nim, że uciekną w dalekie strony; do wykonania zamiaru, do przeniesienia się w inną część Francji, potrzeba było pieniędzy. Ksiądz skradł kielichy złote i posprzedawał; a gdy już wszystko przygotowali do ucieczki, wyśledzono ich i wpakowano do więzienia oboje.
4473W tydzień potem uwiodła syna dozorcy i wydostała się na wolność. Księdza skazano na dziesięć lat w kajdany i na piętnowanie. Byłem katem miasta Lille, jak powiedziała już ta kobieta, i musiałem piętnować winnego… a ten nieszczęśliwy… był moim bratem!…
4474Piętno, Kat, ZemstaPrzysiągłem wtedy, że ta, co go zgubiła, wspólniczka, co go do zbrodni popchnęła, otrzyma taką samą karę…
4475Nie wiedziałem, gdzie się ukryła, lecz ścigałem ją, pochwyciłem, związałem i wypaliłem na ramieniu znak upadlający, tak jak mojemu bratu …
4476Powróciwszy do Lille, dowiedziałem się, że brat mój umknął także, a mnie posądzono o wspólnictwo i zamknięto w więzieniu, dopóki się on nie znajdzie.
4477Nieszczęśliwy brat nie wiedział nic o wyroku; połączył się z kochanką, uciekli razem do Berry, a tam otrzymał małe probostwo… Ona uchodziła za jego siostrę…
4478Właściciel dóbr, gdzie było probostwo, ujrzał tę niby siostrę, zakochał się i zapragnął ją poślubić. Wtedy ona porzuciła przez siebie zgubionego dla drugiego, którego zgubić miała… i została hrabiną de la Fère.
4479Wszyscy spojrzeli na Atosa, który właśnie tak się nazywał, a on dał znak, że to, co kat mówi, jest prawdą.
4480Samobójstwo— Mój brat — ciągnął tenże — oszalały z rozpaczy, postanowił skończyć życie odarte przez nią ze czci i szczęścia. Powrócił do Lille, a dowiedziawszy się, że mnie skazano za niego, oddał się sam w ręce sprawiedliwości i tegoż wieczora powiesił się w więzieniu.
4481Oto zbrodnia, o jaką ją oskarżam, oto przyczyna, dla której jest piętnowana.
4482Sąd, Kat— Panie d'Artagnanie — rzekł Atos — jakiej kary żądasz dla tej kobiety?
4483— Kary śmierci — odparł d'Artagnan.
4484— Milordzie de Winter — ciągnął Atos — jakiej kary żądasz dla tej kobiety?
4485 4486— Panowie, Portosie i Aramisie, wy, którzy jesteście sędziami, jaką jej karę przeznaczacie?
4487— Karę śmierci — wyrzekli obydwaj głosem grobowym.
4488 4489— Karolino Backson, hrabino de la Fère, milady de Winter, twoje zbrodnie znużyły ludzi na ziemi i Boga w niebie. Módl się, jeżeli potrafisz, albowiem skazana jesteś i umrzesz…
4490Na te słowa, niepozostawiające żadnej nadziei, milady powstała i chciała mówić, lecz siły ją opuściły. Poczuła silną rękę chwytającą ją za włosy i ciągnącą nieubłaganie jak przeznaczenie. Nie próbowała się opierać i wyszła popychana przez kata.
4491Lord de Winter, d'Artagnan, Atos, Portos i Aramis podążyli za nimi. Pachołkowie poszli za śladem panów, a izba została pusta, z oknem wybitym, z drzwiami na oścież otwartymi i z lampą kopcącą na stole.
Rozdział XXXIX. Śmierć milady
4492Północ była prawie, księżyc poszczerbiony i krwawy po burzy minionej wschodził poza miasteczkiem Armentières i oświecał ponuro domy i czarną sylwetkę dzwonnicy ze szczytem przejrzystym.
4493Na wprost rzeka Lys toczyła wody, a światło księżyca barwiło je kolorem miedzi roztopionej. Poza rzeką las odwieczny sięgał konarami obłoków i tworzył z nimi ponurą całość.
4494Na lewo majaczył opustoszały młyn, w którego ruinach puszczyk odzywał się złowrogo.
4495Przy drodze rosły rzadkie drzewa, niskie i nieforemne, i wydawały się jak karły złośliwe, czyhające na podróżnych i w tej godzinie duchów.
4496Od czasu do czasu horyzont oświecała błyskawica, to znów wąż ognisty jak olbrzymi miecz przecinał chmury, czarny las i wodę.
4497Powietrze duszne, bez wiatru, prawie przygniatało; dokoła cisza grobowa, droga oślizgła po deszczu i zioła wydające zapach odurzający.
4498Dwóch służących prowadziło milady, trzymając ją pod ręce, kat szedł tuż za nią, a lord de Winter, d'Artagnan, Atos, Portos i Aramis postępowali za katem.
4499Planchet i Bazin szli na ostatku. Prowadzono milady w stronę rzeki. Usta miała zamknięte, lecz oczy mówiły z nieopisaną wymową, błagając każdego, co na nią spojrzał.
4500W pewnej chwili przemówiła cicho do pachołków.
4501— Tysiąc pistoli dla każdego z was za ułatwienie ucieczki. Jeżeli zaś oddacie mnie waszym panom, to pamiętajcie!… Mam niedaleko mścicieli, którzy każą drogo zapłacić za moją śmierć.
4502Grimaud zawahał się. Mousqueton drżał cały.
4503Atos posłyszał głos milady, przysunął się szybko, lord de Winter uczynił to samo.
4504— Odpędź tych ludzi — powiedział — mówiła do nich, nie można im ufać.
4505Przywołano Plancheta i Bazina na miejsce Grimauda i Mousquetona.
4506Nad brzegiem rzeki kat przystąpił i związał milady ręce i nogi.
4507 4508Kobieta demoniczna— Podli! Nędzni zbóje!… Znęcacie się nad bezbronną kobietą; strzeżcie się, chociaż mi pomoc doraźna nie nadejdzie, będę jednak pomszczona…
4509— Tyś nie kobieta — rzekł Atos chłodno — nie należysz do rodzaju ludzkiego, tyś szatan zbiegły z piekła, którego wyprawimy tam, skąd przyszedł.
4510— O! Wy cnotliwi!… — odparła milady. — Pamiętajcie! Każdy, który dotknie jednego włosa z mej głowy, będzie także mordercą.
4511Kat— Kat ma prawo zabijać, nie stając się przez to mordercą — rzekł człowiek w czerwonym płaszczu, uderzając ręką po mieczu — jest tylko ostatnim sędzią; Nachrichter[168], jak powiadają Niemcy, nasi sąsiedzi.
4512A ponieważ mówiąc to, krępował ją, milady krzyknęła po kilkakroć dzikim głosem, który rozległ się ponuro dokoła i zginął w głębi lasu.
4513— Jeżeli jestem winna, jeżeli spełniłam zarzucane zbrodnie — ryczała milady — prowadźcie mnie przed trybunał, nie macie prawa sądzić i potępiać!
4514— Proponowałem Tyburn — rzekł lord de Winter — czemuż nie chciałaś?
4515— Bo nie chcę umierać!… — ryknęła, szarpiąc się. — Bo za młoda jestem na to!…
4516— Ta, którą otrułaś w Béthune, była młodsza, a jednak umarła — odezwał się d'Artagnan.
4517— Wstąpię do klasztoru!… Zostanę zakonnicą — rzekła milady.
4518— Byłaś w klasztorze — przerwał kat — i wyszłaś z niego na zgubę mojego brata.
4519Milady jęknęła przeraźliwie i padła na kolana.
4520Kat wziął ją pod ręce i chciał zanieść do łodzi.
4521— O Boże mój!… — zawołała. — Boże mój! Więc chcesz mnie utopić?
4522Krzyczała tak rozdzierająco, że d'Artagnan, najzawziętszy z początku, nie mógł już słuchać; usiadł na suchym pniu, zatkał uszy rękami, a jednak słyszał wciąż skargi i groźby.
4523Znać było zaraz, że d'Artagnan jest najmłodszy…
4524— O! Nie mogę patrzeć na te okropności — mówił — nie mogę pozwolić, aby kobieta skończyła w ten sposób!
4525Milady usłyszała i nadzieja w nią wstąpiła.
4526— D'Artagnanie! D'Artagnanie! — zawołała. — Wspomnij, że cię kochałam!
4527Młodzieniec powstał i podszedł ku niej.
4528Atos dobył szpady i zastąpił mu drogę.
4529— Jeśli krok jeden postąpisz, skrzyżujemy szpady.
4530D'Artagnan padł na kolana i modlił się.
4531— No dalej — mówił Atos — panie kacie, czyń swoją powinność.
4532— Z chęcią, panie łaskawy — odparł kat — albowiem przysięgam, jakem prawowierny katolik, tak mam przekonanie, że jestem sprawiedliwy, spełniając wyrok na tej kobiecie.
4533 4534 4535— Przebaczam ci — rzekł — wszystko złe, jakieś mi wyrządziła; przebaczam przyszłość złamaną, honor stracony, miłość splamioną i zbawienie, którego nie dostąpię z powodu rozpaczy, w jakąś mnie pogrążyła. Umieraj w pokoju.
4536 4537— Przebaczam ci — powiedział — otrucie brata, zabójstwo księcia Buckinghama; przebaczam śmierć nieszczęśliwego Feltona i wszystkie zamachy na moją osobę. Umieraj w pokoju.
4538— A ja proszę — rzekł d'Artagnan — przebacz, pani, że przez zarozumiałość i podejście niegodne szlachcica wywołałem twoją zawziętość. Ja w zamian przebaczam ci śmierć ukochanej i okrutną zemstę nade mną, przebaczam i płaczę nad tobą… Umieraj w pokoju.
4539— I am lost![169] — mruknęła milady po angielsku. — I must die[170].
4540Stanęła o własnych siłach, wyprostowała się i patrzyła dokoła płomiennym wzrokiem.
4541 4542Nadstawiła uszu… — nic nie usłyszała.
4543Otoczona była jedynie wrogami.
4544Kat, Śmierć, Trup— Gdzież mam umrzeć?… — zapytała.
4545— Po drugiej stronie rzeki — odpowiedział kat.
4546Wprowadził ją do łodzi i sam miał wsiadać, gdy Atos podał mu woreczek z pieniędzmi.
4547— Weź pan — rzekł — to zapłata za czynność twoją; niech wiedzą wszyscy, że postępujemy, jak należy.
4548— Dziękuję — odpowiedział kat. — A teraz niech zbrodniarka pozna, że nie rzemiosło moje, lecz spełniam powinność świętą.
4549I cisnął pieniądze w głąb rzeki. Łódka sunęła wolno oświecona bladym obłoczkiem. Widać było, jak przybiła do brzegu; dwie postacie rysowały się czarno na tle horyzontu.
4550Milady podczas przeprawy zdołała rozwiązać powróz krępujący nogi, dopłynąwszy do brzegu, wyskoczyła z łódki i poczęła biec szybko.
4551Rozmiękły grunt utrudniał ucieczkę, poślizgnęła się i padła na kolana. Straciła odwagę; pojęła na koniec, że niebo odmawia jej pomocy.
4552Ujrzano wtedy z przeciwnego brzegu kata podnoszącego powoli ręce. Blask księżyca odbił się w ostrzu szerokiego miecza… ręce opadły… nastąpił zgrzyt stali i krzyk ofiary… potem tułów bez głowy osunął się na ziemię. Kat zdjął i rozpostarł swój czerwony płaszcz, złożył na nim ciało, dorzucił głowę, związał mocno, wziął na plecy i wsiadł do łodzi. Na środku rzeki stanął i unosząc w górę ciężar, zawołał:
4553— Spełniła się sprawiedliwość boska!
4554Po czym cisnął trupa w nurty Lys.
4555W trzy dni potem czterech muszkieterów wróciło do Paryża; nie przedłużyli urlopu wcale i tego samego wieczora poszli złożyć wizytę panu de Tréville.
4556— No cóż, kochani panowie — pytał zacny dowódca — czy udała się wycieczka, dobrzeście się zabawili?
4557— Wyśmienicie! — odpowiedział Atos za siebie i za swoich przyjaciół.
Rozdział XL. Zakończenie
4558Dnia szóstego następnego miesiąca król, wierny obietnicy danej kardynałowi, wracał z Paryża do La Rochelle odurzony wieścią o zamordowaniu księcia Buckinghama.
4559Królowa, chociaż uprzedzona, że człowiekowi przez nią ukochanemu grozi niebezpieczeństwo, gdy doniesiono jej o jego zgonie, zawołała niebacznie:
4560— To fałsz! Przecież pisał do mnie!
4561Nazajutrz musiała uwierzyć strasznej nowinie. La Porte, jak wszyscy, zatrzymany w Anglii z rozkazu Karola I, przybył nareszcie i doręczył królowej ostatni smutny upominek od Buckinghama.
4562Radość króla była wielka; nie ukrywał jej wcale wobec królowej. Ludwik XIII, jak wszyscy ludzie słabego charakteru, nie odznaczał się szlachetnością ani delikatnością uczuć. Przeczuwał, że z powrotem do obozu popadnie znów w niewolę kardynała; a jednak powracał.
4563Dlatego też orszak królewski smutno wyglądał.
4564Nasi czterej przyjaciele jechali obok siebie milczący, z pospuszczanymi głowami.
4565Atos tylko niekiedy prostował się, oczy mu świeciły, a gorzki uśmiech zjawiał się na ustach, lecz za chwilę, podobnie jak przyjaciele, wpadał w głęboką zadumę.
4566Gdy przybyli do jakiegokolwiek miasta i odprowadzili króla do przygotowanego mieszkania, usuwali się do kwatery lub do oberży i szeptali tylko pomiędzy sobą.
4567Pewnego dnia, gdy zostali tak w przydrożnej oberży, jakiś mężczyzna jadący konno od La Rochelle stanął przed karczmą, aby wypić szklankę wina, i spojrzał do wnętrza izby, gdzie przy stole siedzieli muszkieterowie.
4568— Hola! Panie d'Artagnanie — zawołał — czy to ciebie tam widzę?
4569D'Artagnan podniósł głowę i aż krzyknął z radości.
4570Człowiek, którego nazywał swym duchem prześladowczym, nieznajomy z Meung i z ulicy des Fossoyeurs z Arras wołał na niego. Dobył szpady i rzucił się do drzwi.
4571Tym razem, zamiast uciekać, nieznajomy zsiadł z konia i postąpił na spotkanie d'Artagnana.
4572— A! Panie — rzekł młodzieniec — mam cię nareszcie, nie ujdziesz mi teraz.
4573— Nie mam wcale tego zamiaru, bo właśnie pana poszukuję; w imieniu króla aresztuję cię!… Proszę oddać mi szpadę, uprzedzam, że chodzi tu o pańską głowę.
4574— Któż pan jesteś? — zapytał d'Artagnan, zniżając broń, lecz nie myśląc oddawać.
4575— Jestem kawaler de Rochefort — odpowiedział nieznajomy — koniuszy kardynała de Richelieu, i mam rozkaz odprowadzić pana do Jego Eminencji.
4576— Powracamy właśnie do Jego Eminencji — rzekł Atos, zbliżając się — można zatem zaufać panu d'Artagnanowi na słowo, iż uda się prosto do La Rochelle.
4577— Mam rozkaz odstawić go pod strażą do obozu.
4578— My sami pilnować go będziemy, mój panie, pod słowem honoru. Ale dajemy również szlacheckie słowo, że pana d'Artagnana samego nie puścimy.
4579Rochefort rzucił okiem w głąb izby, widział, że Portos i Aramis stanęli przy drzwiach; był na łasce muszkieterów.
4580— Panowie! — odezwał się. — Jeżeli pan d'Artagnan odda szpadę i zaręczy słowem honoru, zadowolę się przyrzeczeniem panów, iż go odprowadzicie do kwatery kardynała.
4581— Masz pan moje słowo — rzekł d'Artagnan — a w dodatku oddaję szpadę.
4582— Lepiej to nawet dla mnie — dorzucił Rochefort — ponieważ muszę dalej jechać.
4583— Jeżeli do milady — odezwał się Atos — to na próżno, nie znajdziesz jej pan…
4584— Cóż się z nią stało? — zapytał żywo Rochefort.
4585— Wróć pan do obozu, dowiesz się tam o wszystkim.
4586Rochefort po namyśle postanowił usłuchać rady Atosa i zawrócił wraz z nimi. Ruszono więc w drogę.
4587Nazajutrz o trzeciej po południu stanęli w Surgères.
4588Kardynał oczekiwał tu Ludwika XIII.
4589Minister i król przesadzali w czułościach i winszowali sobie szczęśliwego wypadku, który uwolnił Francję od zajadłego wroga, buntującego przeciw niej całą Europę. Po czym kardynał, uprzedzony przez Rocheforta o aresztowaniu d'Artagnana i pragnący zobaczyć się z nim co rychlej, pożegnał króla, zapraszając, by obejrzał tamę morską, tylko co ukończoną.
4590Powróciwszy wieczorem do kwatery przy moście kamiennym, kardynał zastał przy drzwiach d'Artagnana bez broni i trzech muszkieterów uzbrojonych. Tym razem, ponieważ siłę miał po swej stronie, spojrzał na nich groźnie i dał znak ręką, by d'Artagnan udał się za nim.
4591— Czekamy na ciebie — odezwał się Atos tak, by go kardynał usłyszał.
4592Eminencja zmarszczył brwi, przystanął na chwilę, nareszcie poszedł, nie wyrzekłszy słowa. D'Artagnan poszedł za nim, przyjaciele pilnowali drzwi. Kardynał wszedł do gabinetu i skinął na Rocheforta, aby wyprowadził d'Artagnana.
4593Rochefort uczynił według rozkazu, po czym się oddalił.
4594D'Artagnan został sam na sam z kardynałem; po raz drugi stawał przed Richelieu, a sądził, że po raz ostatni.
4595Richelieu stał wsparty o kominek, tylko stolik przedzielał go od młodzieńca.
4596— Wiedz o tym, mój panie — powiedział — że z mego rozkazu zostałeś aresztowany.
4597— Tak mi powiedziano, Eminencjo.
4598 4599— Nie, Eminencjo, ponieważ jedyna rzecz, za którą mogłoby to nastąpić, nie jest jeszcze wiadoma Waszej Eminencji.
4600Richelieu spojrzał bacznie na młodego człowieka.
4601— Hola! — zawołał. — Co to ma znaczyć?
4602— Jeżeli, Eminencjo, raczysz mnie oświecić, jakie zbrodnie mi zarzucają, powiem następnie, czego dokonałem.
4603— Zarzucają ci zbrodnie, jakie zgubiły wyżej od ciebie postawionych, mój panie!
4604— Jakież to, Eminencjo? — zapytał d'Artagnan ze spokojem wprawiającym w podziw nawet kardynała.
4605— Zarzucają ci, żeś korespondował z wrogami ojczyzny, podchwyciłeś tajemnice stanu, że starałeś się pokrzyżować plany dowódcy.
4606— Któż mi to zarzuca, Eminencjo? — zapytał d'Artagnan, który był pewny, że oskarżenie wyszło od milady. — Czy kobieta piętnowana i sądzona kryminalnie, mająca jednego męża we Francji, drugiego w Anglii, kobieta, która otruła tego drugiego i mnie samego chciała otruć?…
4607— Co to znaczy? — krzyknął kardynał. — O jakiej kobiecie mówisz?
4608— O milady de Winter — odparł d'Artagnan — o której zbrodniach Wasza Eminencja nie wiedziałeś bez wątpienia, kiedyś ją zaszczycał swoim zaufaniem.
4609— Jeżeli jest ona zbrodniarką, zostanie ukarana.
4610 4611 4612 4613 4614 4615— Nie żyje?… — powtórzył kardynał, nie mogąc dać temu wiary. — Czyś ty powiedział, że ona nie żyje?
4616— Po trzykroć nastawała na moje życie. Przebaczałem jej, w końcu zabiła kobietę, którą kochałem!… Wtedy ja i moi przyjaciele pojmaliśmy ją, osądziliśmy i ukaraliśmy.
4617D'Artagnan opisał otrucie pani Bonacieux w klaszorze karmelitek w Béthune, sąd, jaki uczynili nad milady, i egzekucję na brzegu rzeki Lys. Kardynał niełatwo czymś się przerażał, zadrżał jednakże.
4618Lecz naraz, pod wpływem jakby myśli tajemnej, oblicze Jego Eminencji, groźne dotąd, rozjaśniło się i przybrało wyraz pogodny.
4619Sędzia, Kara— A zatem — rzekł głosem łagodnym, niestosownym do ostrych słów, jakie wypowiadał — przybraliście rolę sędziów, zapominając, że ci, co nie posiadając prawa, karę wymierzają, równają się zabójcom.
4620— Eminencjo, przysięgam, że nie myślę bronić mojej głowy. Poniosę karę, jaką mi Wasza Łaskawość przeznaczy. Nie dbam o życie, a zatem śmierci się nie boję.
4621— Wiem o tym, jesteś człowiekiem odważnym — rzekł kardynał prawie z uczuciem — mogę ci zatem oznajmić, że będziesz sądzony, a nawet skazany…
4622— Kto inny odpowiedziałby, że ma w kieszeni ułaskawienie, ja zaś powiem jedynie: rozkazuj, Eminencjo, jestem przygotowany na wszystko.
4623 4624 4625— Z czyim podpisem? Z królewskim?
4626Ostatnie słowa kardynał wymówił z pogardą.
4627— Z podpisem Waszej Eminencji.
4628— Z moim? Zwariowałeś chyba, mój panie!
4629— Wasza łaskawość pozna zapewne swoje pismo.
4630D'Artagnan podał kardynałowi drogocenny papier wydarty milady przez Atosa i dany przyjacielowi, aby mu służył za tarczę.
4631Eminencja wziął papier i czytał wolno i dobitnie.
4632Z mojego rozkazu posiadacz tego papieru uczynił to, co uczynił.
Po przeczytaniu kardynał popadł w zadumę.
4633„Rozmyśla, jaki rodzaj śmierci wybrać dla mnie — mówił do siebie d'Artagnan. — Otóż, na honor!… Zobaczy, jak umiera prawdziwy szlachcic”.
4634Richelieu rozmyślał ciągle i obracał papier w ręce.
4635Na koniec podniósł głowę, wlepił orli wzrok w tę twarz uczciwą, otwartą i rozumną, wyczytał w rysach łzami pooranych cierpienia, jakie znosił od miesiąca, i pomyślał po raz trzeci, a może i czwarty, że to dwudziestojednoletnie dziecko ma długą przyszłość przed sobą, a jego przedsiębiorczość, odwaga i rozum pod dobrym kierunkiem mogą przynieść dużo korzyści.
4636Z drugiej znów strony zbrodnie, chęć panowania i spryt piekielny milady przerażały go już nieraz… Uczuwał radość z pozbycia się wspólniczki tak niebezpiecznej.
4637Podarł powoli papier, który mu d'Artagnan oddał z takiem zaufaniem.
4638„Oho! Zginąłem!” — myślał młodzieniec. Pochylił się nisko przed kardynałem, jak człowiek, który mówi: „Dziej się wola Twoja, Panie”.
4639Richelieu podszedł do stołu i nie siadając, napisał kilka wierszy na pergaminie, w dwóch trzecich już zapisanym, i położył swoją pieczęć.
4640„To wyrok na mnie — pomyślał d'Artagnan. — Oszczędza mi nudów w Bastylii i rozwlekłego procesu. To bardzo grzecznie z jego strony”.
4641— Zabrałem list bezpieczeństwa — odezwał się kardynał — lecz daję ci natomiast inny… Brakuje nazwiska w tym dyplomie, sam je musisz dopisać.
4642D'Artagnan wziął papier nieśmiało i spojrzał. Była to nominacja na namiestnika w kompanii muszkieterów.
4643— Ekscelencjo! — zawołał, padając do nóg kardynałowi. — Życie moje do ciebie należy, rozporządzaj nim według woli… Nie zasłużyłem na łaskę, jaką mi wyświadczasz. Posiadam trzech przyjaciół zasłużeńszych, godniejszych…
4644— Zacny z ciebie chłopak, d'Artagnanie — przerwał kardynał, klepiąc go po ramieniu, uszczęśliwiony, że zwalczył nareszcie niesforną naturę. — Zrób z dyplomem, co ci się podoba. Pamiętaj jednak, że chociaż nazwisko nie jest wymienione, ja daję go tobie.
4645— Nie zapomnę nigdy!… — odparł d'Artagnan. — Wasza łaskawość może być pewny…
4646Kardynał odwrócił się i zawołał:
4647 4648Hrabia musiał być tuż, bo wszedł natychmiast.
4649— Rocheforcie — mówił kardynał — oto pan d'Artagnan, którego zaliczam odtąd do moich przyjaciół. Podajcie sobie ręce i żyjcie w zgodzie, jeżeli wam życie miłe.
4650Rochefort i d'Artagnan pocałowali się końcem ust; kardynał mierzył ich okiem badawczym. Wyszli jednocześnie.
4651— Spotkamy się jeszcze, prawda, mój panie?
4652— Kiedy tylko pan zechcesz — rzekł d'Artagnan.
4653— Znajdzie się sposobność — dodał Rochefort.
4654— Co mówicie?… — zawołał za nimi kardynał.
4655Rochefort i d'Artagnan uśmiechnęli się do siebie, ścisnęli za ręce i pokłonili Jego Eminencji.
4656— Zaczynaliśmy się już niecierpliwić — rzekł Atos, gdy d'Artagnan powrócił.
4657— Otóż jestem, drodzy przyjaciele! — odparł d'Artagnan. — Nie tylko wolny, lecz nawet w łaskach…
4658 4659 4660O zmroku d'Artagnan udał się do Atosa, którego zastał wypróżniającego butelkę wina hiszpańskiego, co religijnie spełniał każdego wieczora. Opowiedział mu, co zaszło pomiędzy nim i kardynałem.
4661— Masz, kochany Atosie — powiedział, wyjmując dyplom z kieszeni — to ci się sprawiedliwie należy.
4662— Przyjacielu — odrzekł Atos — dla Atosa to za wiele, dla hrabiego de la Fère za mało. Schowaj dyplom dla siebie… Niestety, Bóg widzi, żeś go drogo okupił.
4663D'Artagnan pożegnał Atosa i udał się do Portosa.
4664Zastał go we wspaniałym ubraniu, lśniącym od haftów złocistych, przeglądającego się w lustrze.
4665— A! A!… — zawołał Portos. — To ty, drogi przyjacielu, jak uważasz, czy dobrze mi w tym ubraniu?
4666— Doskonale — odparł d'Artagnan — lecz przyszedłem zaproponować strój, w jakim ci będzie jeszcze lepiej.
4667 4668— Mundur namiestnika muszkieterów.
4669I znów opowiedział spotkanie z kardynałem, a wyciągając dyplom z kieszeni, rzekł:
4670— Weź to, mój drogi — rzekł — wypisz swoje nazwisko i bądź dla mnie łaskawym szefem.
4671Portos spojrzał na dyplom i ku wielkiemu zdziwieniu młodego człowieka oddał mu go z powrotem.
4672— Tak — powiedział — pochlebiałoby mi to bardzo, lecz nie mógłbym tą łaską cieszyć się długo. WdowaPodczas naszej wyprawy do Béthune mąż mojej księżnej rozstał się z tym światem. A zatem, drogi przyjacielu, ponieważ szkatuła nieboszczyka wyciąga ku mnie ręce, żenię się z jego wdową. Właśnie przymierzam ubranie ślubne, zachowaj dla siebie namiestnikostwo, mój kochany…
4673 4674Młodzieniec poszedł do Aramisa.
4675Zastał go na kolanach przed ołtarzykiem, z czołem wspartym na otwartej książce do modlitwy.
4676Po raz trzeci wyciągnął dyplom z kieszeni.
4677— Przyjacielu nasz, światło nasze, opiekunie i protektorze niewidzialny — powiedział — przyjmij ten dyplom, zasłużyłeś na niego więcej niż ktokolwiek mądrością i radami, jakie nam zawsze na dobre wychodziły.
4678— Niestety! Drogi przyjacielu — rzekł Aramis — ostatnie wypadki zniechęciły mnie zupełnie do świata i do służby wojskowej. Moje postanowienie tym razem jest niewzruszone: po ukończeniu oblężenia wstąpię do lazarystów[171]. Zatrzymaj dyplom dla siebie, rzemiosło wojskowe przystoi ci najlepiej, będziesz dzielnym i przedsiębiorczym dowódcą.
4679D'Artagnan ze łzami wdzięczności i radością w sercu powrócił do Atosa. Zastał go przy stole oglądającego pod światło ostatnią lampkę madery[172].
4680— Otóż widzisz — odezwał się — oni także odmówili!… Bo nikt nad ciebie nie jest godniejszy tego zaszczytu.
4681Atos wziął pióro, wypisał na dyplomie nazwisko d'Artagnana i podał mu z uśmiechem.
4682— Nie będę już miał koło siebie przyjaciół — rzekł młodzieniec — nic, nic, tylko gorzkie wspomnienia…
4683Opuścił głowę, a łzy zalały mu twarz.
4684Młodość, Wspomnienia— Młody jesteś — przemówił Atos — twoje gorzkie wspomnienia mogą jeszcze zamienić się na słodkie…
Epilog
4685La Rochelle, pozbawiona pomocy floty angielskiej i wojska przyobiecanego przez Buckinghama, poddała się po całorocznym oblężeniu i 28 października 1628 roku podpisano kapitulację.
4686Król powrócił do Paryża tegoż roku. Przyjmowano go triumfalnie, jak gdyby zwyciężył wrogów, nie zaś Francuzów.
4687D'Artagnan objął swoje stanowisko. Portos rzucił służbę i w ciągu roku ożenił się z panią Coquenard.
4688Kufer, tyle pożądany, zawierał osiemset tysięcy liwrów.
4689Mousqueton otrzymał wspaniałą liberię i dostąpił satysfakcji, o jakiej całe życie marzył, to jest, stał poza karetą złoconą.
4690Aramis, po odbyciu podróży do Lotaryngii, przepadł gdzieś nagle, a nawet przestał korespondować z przyjaciółmi. Dowiedziano się później przez panią de Chevreuse, która powiedziała o tym dwóm czy trzem kochankom swoim, iż oblókł habit w jednym z klasztorów w Nancy.
4691Bazin został braciszkiem klasztornym.
4692Atos służył w muszkieterach pod rozkazami d'Artagnana aż do roku 1631, kiedy w następstwie podróży do Turenii także porzucił służbę pod pretekstem, że odziedziczył niewielki majątek. Grimaud poszedł za Atosem.
4693D'Artagnan bił się trzy razy z Rochefortem i trzy razy go ranił.
4694— Zabiję cię prawdopodobnie przy czwartym spotkaniu — powiedział, podnosząc go z ziemi.
4695— Lepiej będzie dla mnie i dla ciebie, jeżeli przestaniemy na tym, co jest — odrzekł raniony. — Cóż, u diabła, nie domyślasz się, że jestem przyjacielem twoim? Od pierwszego pojedynku bowiem, gdybym był szepnął słówko kardynałowi, mógłbym cię był na tamten świat wysłać.
4696Uścisnęli się tym razem naprawdę serdecznie.
4697Planchet otrzymał od Rocheforta stopień sierżanta.
4698Pan Bonacieux żył spokojnie, nie wiedząc nic, co się stało z żoną, i nie martwiąc się tym wcale.
4699Pewnego dnia przyszło mu do głowy, aby przypomnieć się kardynałowi. Richelieu kazał mu odpowiedzieć, że postara się, aby mu odtąd na niczym nie zbywało.
4700I rzeczywiście, nazajutrz pan Bonacieux, wyszedłszy z domu wieczorem o siódmej, aby się udać do Luwru, nie pokazał się już więcej na ulicy des Fossoyeurs. Dobrze poinformowani utrzymywali, że dostał mieszkanie i utrzymanie w jednym z zamków królewskich na koszt wspaniałomyślnego kardynała de Richelieu.
4701Koniec[173]
Przypisy
parszywy — tu: pokryty parchami, czyli strupami wywołanymi chorobą grzybiczą. [przypis edytorski]
synowie Aymona — nawiązanie do średniowiecznej opowieści Czterech synów Aymona (fr. Les Quatre fils Aymon). [przypis edytorski]
infamis (daw.) — osoba skazana na utratę czci i praw; przen. niegodziwiec, wyrodek. [przypis edytorski]
Wielki Mogoł — tytuł muzułmańskich władców pochodzenia turecko-mongolskiego, rządzących potężnym imperium w Indiach od XVI do XIX w. [przypis edytorski]
Spartanin — mieszkaniec starożytnego miasta Sparta; Spartaninie słynęli z surowego trybu życia. [przypis edytorski]
piędź — dawna miara długości, ok. 20 cm; tu: najmniejszy nawet skrawek ziemi. [przypis edytorski]
indywiduum — osobnik; także: człowiek nieznany, niepewny, zwykle podejrzany. [przypis edytorski]
kreatura (daw., z łac.) — osoba zawdzięczająca swoją pozycję komuś wpływowemu, wykreowana przez kogoś. [przypis edytorski]
reskrypt (daw.) — pisemne rozporządzenie panującego lub zarządzenie władz wyższych. [przypis edytorski]
basset — dawna gra hazardowa wykorzystująca karty, powstała w XVI w.; należała do bardzo ryzykownych. [przypis edytorski]
Lukullus (117–56 p.n.e.) — rzymski wódz i polityk; znany z wystawnego trybu życia, m.in. postawił liczne luksusowe rezydencje, założył wiele ogrodów egzotycznych oraz sprowadzał ze Wschodu dzieła sztuki; słynął również jako smakosz, wyprawiający uczty z najdroższymi i najbardziej wyszukanymi daniami. [przypis edytorski]
inkrustowany — dekorowany poprzez układanie na powierzchni wzoru, zwykle z wyrafinowanych materiałów w rodzaju masy perłowej czy rzadkich odmian drewna. [przypis edytorski]
Circe a. Kirke (mit. gr.) — bohaterka Odysei Homera, czarodziejka, która towarzyszy Odyseusza zmieniła w świnie. [przypis edytorski]
Jafet — postać biblijna z Księgi Rodzaju, jeden z synów Noego; trzej synowie Noego: Sem, Cham i Jafet, dali początek trzem grupom ludów, zamieszkujących trzy części świata i składających się na całą ludzkość, Jafet miał być przodkiem ludów indoeuropejskich. [przypis edytorski]
Polikrates (VI w. p.n.e.) — tyran wyspy Samos w latach 537–522 p.n.e., uważany za uosobienie przekonań o przewrotności fortuny; według legendy próbował przekupić los, wrzucając w morze ulubiony, kosztowny pierścień, ale bogowie zwrócili mu jego ofiarę: pierścień odnalazł się w brzuchu ryby. [przypis edytorski]
dereszowaty — o maści konia, o koniu: barwy czarnej lub brązowej z domieszką białych włosów. [przypis edytorski]
meklemburczyk — koń rasy meklemburskiej, dawniej używanej jako pociągowa lub do celów wojskowych. [przypis edytorski]
Béarn — historyczna prowincja francuska w płd.-zach. Francji, na skraju Pirenejów. [przypis edytorski]
Joanna d'Arc (1412–1431) — bohaterka narodowa Francji; podczas wojny stuletniej z Anglią poprowadziła armię francuską do kilku ważnych zwycięstw, twierdząc, że działa kierowana przez Boga; zginęła spalona na stosie. [przypis edytorski]
edykt nantejski — akt prawny wydany w 1598 w Nantes przez Henryka IV, kończący trzydziestoletni okres wojen religijnych we Francji między protestantami (hugenotami) i katolikami; edykt ustanawiał wolność wyznania i równouprawnienie obu wyznań, przywracał protestantom prawa polityczne (sprawowanie urzędów) i ekonomiczne; zniesienie edyktu nantejskiego przez Ludwika XIV w 1685 zaowocowało szeregiem represji oraz masową emigracją protestantów z Francji. [przypis edytorski]
hrabia de Toiras, właśc. Jean Caylar d'Anduze de Saint-Bonnet (1585–1636) — marszałek Francji, gubernator wyspy Ré. [przypis edytorski]
książę Orleanu, właśc. Gaston Jan Baptysta de France (1608–1660) — trzeci syn Henryka IV i Marii Medycejskiej, młodszy brat króla Ludwika XIII; nominalny dowódca armii podczas oblężenia La Rochelle w 1628. [przypis edytorski]
andegaweński — pochodzący z Andegawenii: krainy historycznej w zach. Francji, w dorzeczu dolnej Loary. [przypis edytorski]
Notre-Dame — katedra w Paryżu pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, na wyspie Cite na Sekwanie, jedna z najstarszych świątyń Francji, arcydzieło sztuki gotyckiej. [przypis edytorski]
Te Deum (łac.) — właśc. Te Deum laudamus: Ciebie Boga wysławiamy; hymn kościelny, śpiewany przy szczególnie uroczystych okazjach. [przypis edytorski]
stęp — powolny, regularny chód koński; zwykle w zwrocie: jechać stępa albo jechać stępem. [przypis edytorski]
Charente — rzeka w zach. części Francji o długości 360 km, uchodzi do Zatoki Biskajskiej. [przypis edytorski]
de Bois-Robert, właśc. François le Métel de Boisrobert (1592–1662) — francuski poeta i dramaturg; jego twórczość cenił kardynał Richelieu. [przypis edytorski]
konetablowa — żona konetabla: naczelnego dowódcy wojsk królewskich we Francji w XI–XVIII w. [przypis edytorski]
ulica de la Ferronnerie — ulica w 1. dzielnicy Paryża; 14 maja 1610 podczas przejazdu powozem przez tę ulicę w wyniku ciosów zadanych nożem zginął Henryk IV. [przypis edytorski]
Ravaillac, François (1578–1610) — francuski służący i nauczyciel, zabójca Henryka IV; zginął w wyniku publicznej egzekucji. [przypis edytorski]
purytanin (z łac. puritas: czystość) — wyznawca purytanizmu, ruchu religijnego dążącego do zwiększenia czystości doktrynalnej Kościoła anglikańskiego oraz propagującego wstrzemięźliwy tryb życia; także: człowiek skrajnie przywiązany do zasad, w szczególności moralnych. [przypis edytorski]
Clément, Jacques (1567–1589) — francuski duchowny katolicki, morderca króla Henryka III Walezego. [przypis edytorski]
Pałac Sprawiedliwości (fr. Palais de Justice) — zespół budynków na wyspie Île de la Cité na Sekwanie, stanowi siedzibę najważniejszych organów wymiaru sprawiedliwości we Francji. [przypis edytorski]
Maria Medycejska (1575–1642) — toskańska księżniczka, królowa Francji jako druga żona Henryka IV (od 1600), regentka w okresie małoletniości syna, Ludwika XIII. [przypis edytorski]
panewka — w dawnej broni palnej zagłębienie w tylnej części lufy, na które sypano proch; skrzesana przez strzelającego iskra padała na proch, który zapalał się i przenosił ogień dalej, przez zapał (otwór prowadzący do lufy) do ładunku umieszczonego w lufie, powodując jego odpalenie. [przypis edytorski]
parlamentarz — dziś: parlamentariusz, posłaniec wojenny, który z białą flagą symbolizującą pokojowe zamiary idzie do dowództwa wrogich wojsk, aby omówić możliwości zawieszenia broni lub kapitulacji jednej ze stron. [przypis edytorski]
Sykstus V (1521–1590) — papież w latach 1585–1590, zreformował Kościół katolicki; pochodził z biednej rodziny, był synem rolnika. [przypis edytorski]
Nestor (mit. gr.) — król Pylos, najstarszy uczestnik wojny trojańskiej, symbol wieku i związanego z nim doświadczenia. [przypis edytorski]
capstrzyk — w wojsku: ustalony sygnał wzywający na apel wieczorny lub do udania się na spoczynek. [przypis edytorski]
Portsmouth — miasto i dystrykt na płd. wybrzeżu Anglii w hrabstwie ceremonialnym Hampshire, niegdyś ważny port marynarki wojennej. [przypis edytorski]
Tyburn — miejsce w Londynie, gdzie dokonywano egzekucji skazańców za wykroczenia przeciw królowi Anglii w okresie od XII do XVIII w. [przypis edytorski]
rzeź świętego Bartłomieja — rzeź dokonana przez katolików w Paryżu w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572, której ofiarą padło 3 tys. hugenotów, na czele z ich przywódcą, admirałem Coligny, i która dała sygnał do dalszych rzezi w całej Francji. [przypis edytorski]
Robespierre, Maximilien de (1758–1794) — jeden z przywódców Rewolucji Francuskiej, czołowa postać klubu jakobinów; Robespierre'a zwykło się uznawać za symbol krwawego terroru i dyktatury rewolucyjnej. [przypis edytorski]
Meduza (mit. gr.) — jedna z trzech sióstr Gorgon, miała na głowie węże zamiast włosów, a jej wzrok mógł przemienić w kamień tego, kto na nią spojrzał. [przypis edytorski]
Jakub I Stuart (1566–1625) — król Szkocji (od 1567) i Anglii (od 1603), pierwszy król Anglii z dynastii Stuartów; jego faworytem był książę Buckingham. [przypis edytorski]
Messalina, Valeria (ok. 17–48) — trzecia żona rzymskiego cesarza Klaudiusza, znana z urody i licznych kochanków; skazana na śmierć za spisek przeciwko mężowi. [przypis edytorski]
lady Makbet — postać z dramatu Makbet autorstwa Williama Shakespeare'a (1564–1616); żona tytułowego bohatera, która nakłania go do królobójstwa w celu przejęcia władzy w Szkocji. [przypis edytorski]
Baal — semickie bóstwo; władca świata, bóg życiodajnego deszczu i burzy; co roku stawał do walki z bogiem śmierci Motem, w wyniku której ginął, a następnie odradzał się na wiosnę. [przypis edytorski]
Astarte a. Asztarte — fenicka i kananejska bogini miłości, płodności oraz wojny. [przypis edytorski]
Sardanapal — legendarny ostatni król Asyrii, żyjący w przepychu, zniewieściały i dekadencki władca, który swymi działaniami doprowadził do upadku państwa. [przypis edytorski]
Mają oczy, a nie będą widzieli, mają uszy, a nie będą słyszeli! — Mk 4, 10–13. [przypis edytorski]
Lukrecja (VI w. p.n.e.) — legendarna córka rzymskiego patrycjusza, pohańbiona przez syna etruskiego króla popełniła samobójstwo, co doprowadziło do wybuchu powstania, obalenia monarchii i powołania republiki rzymskiej. [przypis edytorski]
Sekstus Tarkwiniusz — według tradycji syn ostatniego króla rzymskiego pochodzenia etruskiego, Tarkwiniusza Pysznego; goszcząc krewniaka, pohańbił jego żonę Lukrecję, która popełniła samobójstwo. [przypis edytorski]
Juda Machabeusz — jeden z przywódców żydowskiego powstania Machabeuszy przeciwko Seleucydom w latach 167–160 p.n.e. [przypis edytorski]
gerydon (fr. guéridon) — mały stolik, zazwyczaj okrągły, przeznaczony do odkładania drobiazgów. [przypis edytorski]
Flessingue — dziś: Vlissingen, gmina i miasto w płd.-zach. części Holandii, położone na dawnej wyspie Walcheren (prowincja Zelandia); w XVII w. było ważnym portem. [przypis edytorski]
Luynes, Charles d'Albert de (1578–1621) — faworyt króla Ludwika XIII, mianowany parem oraz konetablem Francji; pasjonat myślistwa. [przypis edytorski]
Delorme, Marion (1613–1650) — francuska kurtyzana znana z romansów z ważnymi mężczyznami; uważa się, że jej kochankiem był m.in. kardynał Richelieu. [przypis edytorski]
lazarysta — członek Zgromadzenia Misjonarzy, założonego w Paryżu w 1625 przez Wincentego à Paulo, powołanego do pracy misyjnej, szkolnictwa i opieki nad chorymi w małych miejscowościach. [przypis edytorski]
Dalszy ciąg opowiadania o „Trzech Muszkieterach” znajdą czytelnicy w romansie pod tytułem: W dwadzieścia lat później. [przypis autorski]


