Wesprzyj Wolne Lektury 1,5% podatku — to nic nie kosztuje! Wpisz KRS 00000 70056 i nazwę fundacji Wolne Lektury do deklaracji podatkowej. Masz czas tylko do końca kwietnia :)

Szacowany czas do końca: -
Krzysztof Kamil Baczyński, Dramat
  1. Artysta: 1
  2. Ciało: 1
  3. Ciemność: 1
  4. Cierpienie: 1 2 3 4
  5. Dusza: 1
  6. Głupota: 1
  7. Jesień: 1 2
  8. Kondycja ludzka: 1
  9. Konflikt: 1
  10. Konflikt wewnętrzny: 1
  11. Krzywda: 1
  12. Los: 1
  13. Marzenie: 1
  14. Matka: 1
  15. Miłość: 1
  16. Młodość: 1 2
  17. Muzyka: 1
  18. Ojczyzna: 1
  19. Omen: 1
  20. Przemiana: 1 2
  21. Siła: 1 2
  22. Starość: 1 2
  23. Strach: 1
  24. Syn: 1
  25. Śmierć: 1
  26. Walka: 1
  27. Wieczór: 1
  28. Wizja: 1
  29. Wojna: 1
  30. Wolność: 1

Uwspółcześnienie: te wstrząśnięcie > to wstrząśnięcie; o 12 > o dwunastej; o 4 > o czwartej; jest pół do 4 > jest pół do czwartej.

Krzysztof Kamil Baczyński[Dramat]

AKT PIERWSZY

SCENA I

Słychać cichą muzykę: Preludium deszczowe (z kroplą). Kurtyna podnosi się. Okno od sali otwarte na park. Jan gra na fortepianie, muzyka jego nagle staje się głośna. Jest zmierzch. Obok niego stoi Matka. Jan urywa w środku. (Za oknem otwartym posąg biały Gladiatora z mieczem i tarczą.)

MATKA

w roztargnieniu
1
Tak, Jasiu, zmierzch ten zaczyna niepokój.

JAN

Mamo?

MATKA

Wieczór, Ciemność, WizjaZmierzch, mówiłam, zmierzch to głębokość.
nagle, jakby wieszcząc
5
A głębokość każda to już niebem
jest nad nasze codzienne błądzenie po płaskich
drogach i jest czasem milczeniem, a czasem trąb wrzaski
w niej słychać, ale gorsze milczenie, bo za nim
przestrzeń pełna widziadeł, a ta przestrzeń kłamie,
10
czy prawdę zjawia mówić o tym komu?
Nie wie. Choć ja widziałam czasem w blaskach gromu,
jak się otwierał nieboskłon, a za nim
szły te martwe i nowe z płaczem lub śpiewaniem.

JAN

Cóż mówisz, mamo? to nie głos twój! mamo?

MATKA

15
Nie głos mój, mówisz? Ale jest to samo
ten głos, co ja, i w tobie on przewidzi
jak wiatru prawda w ślepym. On nie szydzi
ani dobrocią mówi, tylko tak daleko
ujrzy naprzód i w przeszłość, że…

JAN

20
Matko, pod powieką
miałaś ogień, ja boję się, co to jest, mamo?

MATKA

spokojnie
Nic, synu, oczy kłamią.

JAN

Nie, matko, ten twój uśmiech, to wstrząśnięcie ramion,
ten oczu blask jak płomień w nocy siwej z żalu,
25
mamo, powiedz, kto w tobie tak mówił oddalą,
mamo, powiedz, co tobie.

MATKA

Synu, oczy kłamią,
a zresztą Cierpienie, Starość, Młodośćnosi każdy jakieś rany znamion,
jakieś stygmaty, które czasem bolą,
30
gdy je przysypią zmierzchem albo solą,
taką solą spojrzenia, którą każdy młody
ma, kiedy patrzy w starość, jakby mówiąc: «Odejdź».
Ale to cóż, że powiem, żem widziała nawet
szatanów pełne wozy czy aniołów ławę,
35
czy ptaki jakby krzyże do nieba przybite,
nigdy ty nie uwierzysz. To przeszłości mitem
dla ciebie, chociaż przeszłość i przyszłość to samo
i choć zarówno pali każdą raną
mnie starą: czy to raną przed laty zadaną,
40
czy tą, co będzie w tobie, czy tą, którą skłamią,
czy tą, co będzie jeszcze, czy jest, ale Bogu
podoba się tak wszystkich puszczać swoją drogą,
drogą krzyża, i wtedy dopiero przebity
pozna każdy, co prawdą, a co było mitem.

JAN

45
Starość, Młodość, Krzywda, Cierpienie, Kondycja ludzkaAch, wiem o doświadczeniu, chociaż to tak stare,
pewno, każdy chce życiem czy życia oparem
upić się i sam błądzić, i tak krzywdy szuka
jak szczęścia, i dopiero wtedy na kształt kruka
mądrego siada i innym powiada,
50
że się to tak a tak w życiu układa,
i sam wie dobrze, że tamci, słuchając,
już z życiem po cichutku w kości coraz grają,
i oni dobrze wiedzą, że on im nie kłamie,
ale idą na nowo i na nowo sami.
55
Ale to nie to i ty mi nie o tym
mówiłaś, ja chcę wiedzieć, co to złotem
czy ogniem tak spłonęło.

MATKA

Ja? Co ja widziałam,
to różne od wszystkiego, od światła i ciała,
60
coś jak nad pokoleniem zawieszona łuna
i coś jak znak przeczucia w burzy czy piorunach,
Matka, Syn, Los, Walka, Cierpienie, Miłośći wiem, że cierpieć trzeba będzie, ale na to
matka światu jest dana, by była zapłatą
za doświadczenie syna i by własnym bólem
65
kuła zdrowemu miecze, a chromemu kule,
by za każdy krok jego od kolebki łzami
płaciła, a łza każda zamienia się w kamień,
ale to się kochaniem zwie albo sumieniem,
czasami przywiązaniem, tak rzadko — cierpieniem.
70
milczenie
Do widzenia, a nie patrz długo w park i okna zamknij,
bo już jesień.

JAN

JesieńCóż jesień? jesień pora śpiewu.

MATKA

Lub jesień pora gniewu, cóż, powiem ci: nie patrz
75
długo w park, bo ta jesień i ta noc jest ślepa,
a z ślepoty się czasem rodzą barwne plamy.

JAN

Tak dziwnie mówisz dzisiaj, to wieczór przemiany,
przemiany jakiejś ciemnej, którą widzisz może,
lecz nie mówisz.

MATKA

80
PrzemianaPrzemiana, nim spadnie jak orzeł,
długo w niebie kołuje i kręgi nawija,
lotu kręgi na skrzydła, a potem omija
czas, ludzi i zdarzenia i spada, gdzie zechce,
tak jakimś meteorem przez noc i powietrze,
85
a potem miażdży małe serca, duże duchy,
tak jest za wszystkim, a wszystkim — łańcuchem.
milczenie
Do widzenia i okno zamknij, bo już chłodem
niesie i wilgoć się pleni ogrodem,
90
jeszcze zaziębisz się
cicho
albo zobaczysz
ten kamień krwawy jak upiór rozpaczy.

JAN

Gra preludium cicho, coraz wolniej.

SCENA II

Jan, Piotr

JAN

cicho pobrzękując na fortepianie
Jak ona cierpi i nie powie, po co
95
przyszła do mnie tak nagle, o zmierzchu, przed nocą,
i mówi, jakby wieszcząc, ale i ukrywa,
co widzi, o, zna ona te troski i wie, nieszczęśliwa,
wszystko naprzód, jak dziś właśnie, i wtedy się budzi,
jeśli jest noc, a dniem odchodzi ludzi,
100
i tak mi czasem łzą czy napomnieniem
przypomni, żem jest więźniem życia, a więzienie
[nieba] ma pozór kuli lazurowej
i tylko rytm ma z serca, czaszkę z całej głowy,
a w ramieniu najbielszym kości, nad któremi
105
modre duchy powietrza sypią garstkę ziemi
czy zmierzchu, a wraz z piachem
wyroki niezbadane, jakby kruki strachem
i ogniami ziejące.
Słychać śpiew Piotra daleki, z głębi ogrodu.

PIOTR

Wiodą panny żołnierza przed Boga,
110
a ten klęknąć nie umie i pyta:
«Jak ja teraz poznam, co trwoga,
kiedym ginąc nikogo nie witał, (bis)
tylko ciało swoje w blasku widząc
i przed śmiercią się nawet nie wstydząc».
115
Wiodą panny żołnierza przed ciało,
a on wrócić nie może do niego,
bo się w prochy rozpadło i spało
pod postacią drzewa różanego. (bis)
Więc się żołnierz zasmucił i stanął
120
jako pomnik przed raju bramą.

JAN

Piotr idzie, on to śpiewa, więc jednak ta jesień
pora śpiewu? nie gniewu?

PIOTR

wchodzi przez otwarty balkon
Witaj! Cóż to, Szopen?
dziwny śpiewak, ja, gdybym był chłopem,
125
nie rozróżniłbym w tej pieśni swojej,
zresztą, powiem ci: dziwnie się boję
tej muzyki, bo ona usypia…

JAN

Lub budzi,
usypiać żalem można bardzo sennych ludzi,
130
ale tak myślę, że żal, jeśli prosi
o niebo, to do nieba — niektórych — donosi.

PIOTR

132

No, ciebie to do nieba i szatan doniesie.

JAN

No, dobrze, dobrze: Jesień, Omendziwna jest ta jesień,
nieprawda? tak się widzi mi, że każdy z ptaków
135
odlotnych niesie w sobie krew jakąś czy ogień
i każdy liść podobny do biblijnych znaków
wróżących.

PIOTR

O mój Janie, w tobie jest coś z trwogi,
ty się boisz tych liści. Ale ja też czuję,
140
tylko inaczej: coś jak krew się snuje
w każdej gałęzi i jak krew coś we mnie
uderza niepokojem, i coraz jest ciemniej
i czekająco.

JAN

Tak, ja wiem, ty czekasz
145
przebudzenia — jak mówisz — zwierzęcia-człowieka.

PIOTR

A tak, który by stanął i sam coś zaśpiewał,
a nie szukającego pieśni w byle drzewach,
a nie ramiona w rzekach czującego
i mającego wszystko w świecie prócz jednego.

JAN

150
A tym jednym jest siła?

PIOTR

Siła tym jest właśnie.

JAN

Może siła słabości?

PIOTR

A! cóż to za słowa.
Czy ci się czasem lutnia jakaś Dawidowa
155
czy Wilde'owska dostała, mistrzu sztuko-słowa,
cóż znaczy ta dziwaczna myśl, czy tylko słowa?

JAN

Siła, StrachSiła ludzka. To czuje ten i ten jej szuka,
któremu mocnym być jest taka sztuka,
że głosić musi chyba zniszczenie i klęski,
160
by zaspokoić jeden lęk swój, lęk niemęski,
przed słabością, gdy serce przeżarła mu całe,
wtedy mówi, że mocny i wielki, choć mały,
i tak ze strachu nawet i zabić też można,
jeżeli strach od prawa większy.

PIOTR

165
Nieostrożna
jest taka mowa, która bluźni człowiekowi,
bo ludzka rzecz jest siła, chociaż ty w niej widzisz
lęk przed śmiercią i choć tak bardzo jej się wstydzisz,
to jednak masz i siłę, i gdy cię poniesie,
170
toś gotów jak wyrwidąb drzewa rwać po lesie.

JAN

Ty kpisz.

PIOTR

O, nie kpię, miły,
Siła, Ciało, Duszabo pierwsza rzecz to chyba mieć fizycznej siły
pod dostatkiem, a wtedy i dusza przychodzi,
175
bo się właśnie ta dusza z ciała tylko rodzi.

JAN

A jednak…

PIOTR

nie słuchając
I widzę człowieka,
który na nic nie woła i na nic nie czeka,
lecz chwyta i zwycięży, ramiona ma mocne
180
jak skręty dusiciela, brunatne, miedziane,
tak w słońcu wyjawiony może nowe zacznie
elementarne walki, a gdy i przyrodę
u nóg powali jak drzewo brzozowe,
chwyci ludzi i słabych jako gruszki strzęsie
185
i stanie mocny taki.

JAN

chłodno
Wyrzeźbiony w mięsie,
mięsem wszczęty, do mięsa dojdzie jak do nieba,
nawet dziwne, że stać, nie wisieć trzeba
takiej ludzkiej kiełbasie.

PIOTR

190
Kpisz, ale zobaczysz
zamki idące w gruzy i hymny rozpaczy,
jeszcze i sam usłyszysz i może zaśpiewasz,
bo wtedy rozpacz będzie takim ludo-drzewem.

JAN

do siebie, wzruszając ramionami
Teraz on znów mi jakieś przepowiada burze.
195
do PIOTRA
Dobrze. Koniec tej kłótni.
Czy widzisz te róże
purpurowe w ogrodzie? Wczoraj była właśnie
Joanna, nazywała je słodko i jaśniej
200
niż zwykłym słowem, mówiła im: «Ptaki,
kto was tak tu przywiązał, kto was tak rozskrzydlił
i u domów człowieczych dla ozdoby wieszał?»

PIOTR

Joanna zawsze piękna! ach, ma ona w sobie
coś z tych ptaków, choć dobrze zna, co człowiek umie.
205
O, ty szczęśliwy, ja zazdroszczę tobie
tej Joanny, ja u niej każdy gest rozumiem.
Ja.

JAN

Możeś ty zakochany?

PIOTR

z gniewem
Głupiś, dajże pokój.

JAN

210
Ale mówiłem przecież tak tylko na boku,
czemuż się zaraz gniewasz?

PIOTR

nagle ożywiony
Czy ty wiesz? Od roku
mówi mi ten oficer ułanów, że teraz
wróg na kraj tak naciska, że tak już napiera,
215
że wojny patrzeć tylko.

JAN

zrywa się
Wojny!?
siada z powrotem
Głupstwa plecie.

PIOTR

Różne bywają głupstwa, różne w każdym świecie.
220
Ale ja już słyszałem o jednej potyczce
na granicy.

JAN

zaniepokojony
Kto mówił, kto natarł i kiedy?

PIOTR

Ano, swoim zwyczajem chcą napytać biedy
tamci mili sąsiedzi,
225
ze złością
ale się nie damy.

JAN

Że nie damy, pewne.

PIOTR

z przekąsem
Cóż, my się mijamy
w przekonaniach, ty może nawet byś nie poszedł,
230
by nie zabijać braci.

SCENA III

Jan, Piotr, Gladiator, Cienie
Muzyka, ArtystaRobi się ciemno. Jan zapala świece na fortepianie i staje u okna. Patrzy przez chwilę w noc, a potem siada i powoli, powoli uderza akordy Etiudy rewolucyjnej. Cicho, bardzo powoli, rozdzielając je jak przy ćwiczeniu.

JAN

Jest moc w tym jakaś, ale tak powoli
ręce idą po płytach i serce tak boli,
po chwili
jakbym każdy ten odgłos spod ziemi wyrywał.
Gladiator za oknem porusza się powoli, drgnął raz i drugi, opuszcza ze szczękiem ręce znużone trzymaniem tarczy i miecza.

GLADIATOR

235
Kto mnie tu po imieniu wzywał,
kto mnie z kamienia w życie chce przemienić?
Czy to ty, synu ziemi, spod ziemi wyrywasz
urojonego ducha powstałego z cieni
konających na krzyżach i w turmach[1]? A znasz ty
240
moją moc, co zza grobu nawet strzeli masztem
najwynioślejszej z pieśni, dziecinnej i dzikiej?
To ty, synu zgubiony, szukałeś muzyki
w tonie mojego cienia?

JAN

Ja tylko trąciłem
245
struny, właśnie bez mocy były, bo mi siłę
ktoś odebrał. Lecz ktoś ty, odpowiedz.

GLADIATOR

Bez mocy.
Czymże mnie nawołujesz grający po nocy?

JAN

Ktoś ty, odpowiedz, przecież ja tu stałem
250
przy oknie. Wtedy byłeś kamieniem, nie ciałem.
Odpowiedz, chyba że chcesz mnie okuć i zmienić
jeszcze to niebo nocne na niebo-więzienie,
chyba że lękiem chcesz zabić i wydrzeć
ostatnią moją wolność.

GLADIATOR

głośno
255
WolnośćOto będziesz silny,
synu ziemi i nieba, bo mnie już nazwałeś,
i oto słowem «wolność» ja stanę się ciałem,
i oto słowem «wolność» wywołam i podam
tobie piersi najtwardsze, ryjące jak woda
260
w skałach, w lochach, w ciemności ryjące jak ogień
przez ruiny drzewami, a przez smętarz — drogi.
Ty graj.

JAN

Ty wstrzymaj się, ja nie znam głosu,
który przepływa mną jakby z niebiosów
265
zerwany grom, nie mogę unieść przez powietrze
tej muzyki, bo ona mnie jak pył rozetrze,
ona zabije.

GLADIATOR

Nie, ona uleczy,
ona jest płomień oczyszczenia. Mieczem
270
stanie się w tobie i przez ciebie niosąc
osiądzie na posągach krwią jak słońca rosą.
Graj.

JAN

Ja nie uniosę.

GLADIATOR

stojąc nad Janem i unosząc ręce w zaklęciu
Stań się krwią i głosem,
275
niech ci opadnie ciało i niech stanie
obok jak głaz, a ty się stań kochaniem,
a ty się stań cierpieniem i nie zamknij oczu
tym cieniom, co jak trumny przez wzrok ci się stoczą.

JAN

gra coraz głośniej Etiudę rewolucyjną
Poczyna się coś bardzo głęboko, aż na dnie sumienia.
Słychać śpiew-jęk.

GLADIATOR

280
Oto się pierwsza brama otwiera w więzieniach.

JAN

grając
Jęk słychać, a ten jęk jest głosem moim.

GLADIATOR

To się otwiera znużenia podwoje.

JAN

z jękiem
Coś pęka, ach, to niebo,
nie, to harfa nieba.

GLADIATOR

285
To się poczęły narodziny chleba
niepowszedniego i krwi, co powszednia,
ale że się poczęły w człowieku jak harfa,
to jak w harfie głos się nie pogodzi,
kiedy trącona w dwie struny pęknięte,
290
i będzie w niebo iść, to znów odchodzić
na ziemię, i tak w bólu choć osiągnie świętość,
będzie muzyką tysiąckroć przeklętą
przez siebie, bo za głosem idąc i krew niecąc
z powinności człowieczej będzie jak te ptaki
295
kamienne, które z nieba spadają nie świecąc
i nie śpiewając jak lodowe znaki.
W takie ptaki się zmienia kropla krwi rozlana
w świadomości najwyższej i każda jak rana
pali tego, co wielki,
300
zwraca się do Piotra, który osunął się w półśnie na fotel
a temu, co mały,
jest płomieniem najwyższym i największej chwały
przyczyną, bo on w cel bijąc, człowieka
zabija, jest mu w czasach, epokach i wiekach
305
przeszkodą jeno i kukłą drewnianą,
nigdy, gdy sam jest kukłą — kukłą taką samą.
zbliża się do Piotra i kładzie ręce na niego w zaklęciu
Więc stań się, jakim stoisz — prostaczkiem modlitwy,
prostaczkiem bólom cudzym i prostaczkiem bitwy.
310
Zabijaj przeto, że sam nie zobaczysz
poza swoją rozpaczą — niczyjej rozpaczy,
bo na tym ci się skończy sen i obcowanie
z wielkością. Tobie będzie samo zmartwychwstanie
ciał, nie duchów.

SCENA IV

Jan, Piotr, Gladiator
Gladiator do Piotra
315
A teraz śpij, bo tobie oczy
zamknięte na te ruchy powietrza śród nocy
i nocy śród powietrza.
Do Jana
A ty patrz w zaklęte
320
duchy nocą błądzące i ranami święte,
duchy tych, co pod ziemię jak korzenie wrośli,
tych, którzy jak kamienie rozpaczą obrośli
i najpierw pęd z nich strzeli, potem całe drzewa
pełne owoców — każdy owoc śpiewa
325
i każdy owoc, gdy dotkniesz, krwią tryśnie
albo płomieniem, albo czarnym liściem.
Cienie nocne ukazują się z ciemności za fortepianem i powoli, z brzękiem łańcuchów idą przez salę. Jan gra. Muzyka cicha już przechodzi w marsz stepowy, rozlewny, przypominający pieśni burłackie[2].

CIENIE

śpiewają
Głosy niskie, przytłumione. Fortepian uderza rytmicznie jak dzwon.
Ej, rośniem, my rośniem na murach,
pieśni nasze jak trupy na sznurach,
pieśni nasze jak trumny pokoleń,
330
czarne w niebie i ziemi na dole.
Ej, wyrośniem cieniami i przejdziem,
ponad nami nowymi znów wzejdzie,
ponad nami kamienie przybiją
nowe cienie, krzyże zawyją.
335
Ej, te krzyże jak wilki nad grobem,
sierścią nocy obrosłe i czarne,
a jak w ziemi za życia umarłe
rosną im tylko znanym sposobem.
Ej, i w nowe się cienie przerodzim,
340
tak przejdziemy w pokoleń pochodzie
i tak zemstę z kamienia znów w kamień
nieśmiertelnym uczynim konaniem.

SCENA V

Matka, Jan, Joanna
Dzień słoneczny, jasny. Ewentualnie nowe meble — stół, krzesła itp. Liście purpurowe i żółte na drzewie za oknem, kilka leży na podłodze.

JOANNA

trzyma liść w ręku
Piękny ten liść. Jest to dłoń świata,
w której się trzyma blade zadumanie,
345
taka dłoń to jest jakby podana zapłata
przez drzewo — za zieleni wiosennej kochanie
i za rośnięcie w ciszy, która nic nie widzi
poza koleją roku i jej się nie wstydzi,
nawet czeka za zimą wiosny, a za latem
350
takiej dłoni podanej i takiej zapłaty.

JAN

Właśnie to wyczekane się budzi i rośnie
jak świerk z wolna i czeka ramionami na nas,
i poczęło się właśnie teraz, i jest z nami.
Ta cisza już zostanie, aż zgina kolana,
355
kiedy po latach trwogi — to już nie czuwanie,
nie czekanie, lecz jakby w ciszy zmartwychwstanie.

MATKA

Mówicie: dłoń. To liść jest dłonią,
dłonią drzewa, a czasem dłoń to pożegnanie,
a czasem dłoń to tylko przykrócenie koniom
360
pętlicy, czasem daremne wołanie,
a zresztą z dłoni wróżyć można
i taka dłoń jest czasem tyle nieostrożna,
że powie coś.

JOANNA

Cóż powie? może mi wywróżyć
365
o wiosennym zachodzie powstawanie róży
w płomieniach słońca białych.

JAN

Cóż wywróżyć może
w ciszy aż tak doniosłej, która się układa
jak wygładzone księżycami morze
370
w gładkość, co nie jest klęska ani zdrada,
ani znużenie, tylko trwanie sobie,
sobie i drzewom.

MATKA

Przebudzenie w grobie
zdarza się nawet gwiazdom, ale nie słuchajcie,
375
co mówię, to takie tylko uleganie w walce
z przywidzeniami, a ja was tak mrożę,
jakbym ten liść czerwony składała pod nożem.

SCENA VI

Ci sami, Piotr

PIOTR

zdyszany, wpada przez otwarte drzwi balkonowe
WojnaJanie, słuchaj, Janie! Wojna.

JAN

siedzi nieruchomy

MATKA

Wznosi na chwilę ręce i opuszcza je powoli na kolana.

JOANNA

zrywa się z miejsca, cicho
379

Na litość Boga! Co się stało? kiedy?

JAN

380

A słowo — stało się słowem złych zrozumień.

PIOTR

siadając, zadyszany
381

Wyszedłem na miasto. Z rana, a tu afisze, hałas, ludzi tłumy. Od razu wiedziałem. Nareszcie się skończyło.

JAN

382

Co się skończyło?

PIOTR

nie słuchając
383

Serce mi niemal nie rozsadziło głowy.

384

Widzisz, Jasiu, serce czasem, gdy człowiek jest bardzo wzruszony, wali i tętni w głowie. Ja już nareszcie będę wolny. Nareszcie… tak długo czekałem. Janie! Chodź, chłopie, chodź o dwunastej [na] placu Radnych 4. Chodź. Nareszcie się zacznie.

JAN

ze smutkiem, trochę kpiąco
385

Więc czy się skończyło, czy się zaczęło?

PIOTR

386

Skończyło się tamto gnicie w ciszy, która uszy wykłuwała, a zacznie się, zacznie się nareszcie życie, walka, marsz naprzód. Zresztą, trzeba bronić kraju, mój kochany. Jeszcze się wahasz?

JAN

387

Nie, nie waham się, naturalnie pójdę, tak trzeba, tak chcę; ale czemu to mówisz: «a zresztą, trzeba bronić kraju»? Zdaje się, że to dla ciebie problem poboczny, może nawet nie pretekst do walki, a tylko problem poboczny. Walka sama w sobie nie uzasadniona?

388

No tak, to zresztą potwierdza to, coś zawsze mówił.

PIOTR

389

Ach! dajże już z tym spokój. Zbieraj się i chodźmy. Czy nie czujesz tego szalonego pędu naprzód, tego przesunięcia całego okresu czasu?

MATKA

drżącym głosem
390

Idź, Jasiu, idźcie już, niech to się prędzej skończy.

JOANNA

cały czas stała drżąca, teraz wybucha płaczem i pada na krzesło stojące obok
391

Boże, Boże, i ja jeszcze mówiłam coś o ciszy, o porach roku. Oto mam, mam za te głupie radowanie się. Boże, Boże.

JAN

gładzi ją po głowie
392

No, Joanno, płaczesz, jakby mnie już co najmniej zabili, a tu dopiero mobilizują.

PIOTR

393

Chodź już.

394

Niechże się panie nie przejmują. Jana, jako ochotnika, przydzielą do jakiejś bezpiecznej służby. W dodatku wiedzą, że to artysta, a do zdolności bojowych takiego pędzichmura nie będą mieli zbyt wielkiego zaufania. Ja zresztą zgłoszę się od razu na front. Od razu. Idziemy, Janku!

Wychodzą, Matka obejmuje głowę dłońmi, Joanna płacze cicho, oparta o stół, i mnie w rękach liść jesienny.
Zasłona.

SCENA VII

Wieczór. Matka, Joanna. Wchodzą Jan i Piotr, w mundurach, bez broni. Piotr w furażerce, bez pasa, Jan w kasku bojowym, w pasie z ładownicami.

PIOTR

zły i nachmurzony, ironicznie
395

Oto żołnierz, proszę mu się przyjrzeć tylko: ładownice, pas, hełm bojowy. Pierwsza klasa żołnierzyk, co? I ja do usług, gryzipiórek miejscowy w mundurze galowym.

JOANNA

zrywa się z miejsca
396

Co to, Janku? Dlaczego taki mundur?

Jan

spokojnie
397

Nic nadzwyczajnego, zwykły mundur ochotnika.

JOANNA

398

Ale dlaczego ty w hełmie, z ładownicami, a pan Piotr bez niczego?

JAN

399

Już powiedział: gryzipiórek. Przydzielili go do kancelarii tutejszego pułku.

JOANNA

400

No a ty, Janku? a ty?

JAN

niepewnie
401

Nie wiem jeszcze dobrze, ale tymczasem tak… jakoś…

PIOTR

głośno, dobitnie
402

Po prostu idzie na front i tyle…

MATKA

Opiera głowę na stole i twarz ukrywa w dłoniach.

JOANNA

Stoi odrętwiała, bez słowa.
Cisza.

MATKA

w końcu, cicho
403

Kiedy idziesz?

JAN

404

Dziś o czwartej zbiórka przed magistratem. Teraz jest pół do czwartej.

MATKA

405

To zaraz już idziesz, Jasiu?

JAN

406

A no zaraz, nie martw się.

407

Nic mi się nie stanie.

Siada na wieku fortepianu.

PIOTR

stojąc
408

I to taki pech. Jego, z tymi humanitarnymi pomysłami, pchają w ogień, a ja, ja, który tak pragnąłem tej walki, tego przełamania, zostaję tutaj jako… pisarz, kancelista, ach!

JAN

Heroizm nie znaczy w mundurze przechodzić
410
wśród trąb i wśród nieba trzasku,
heroizm to czasem pisanie na piasku
palcem — krzyżyka w rocznicę urodzin.
Heroizm to czasem bez hełmu, a samo
konanie, gdy konać potrafisz — to stanie
415
za marsz i za życie, za ludzi, co kłamią,
mosiężno-żelaznym zmartwychpowstaniem.

PIOTR

417

Janie, czy nawet nie rozumiesz, że to jakieś fatum, że to klęska dla mnie, i ciągle się bawisz w te wzniosłe morały.

JAN

418

Czy stwierdzenie doświadczenia epok jest zawsze morałem?

PIOTR

419

Janie, Janie, czy ty ciągle jeszcze nie rozumiesz, że w tej chwili, kiedy ty, kiedy wy wszyscy osiągniecie to, czego pragnąłem od tylu lat, ja właśnie będę tu, na tyłach, mógł do woli cierpieć od niemożności zaspokojenia?

JAN

420
Los to nie zawsze zawiązane oczy
i nie zawsze błądzenie — myślę — po dnie nocy.
Myślę, że czasem — taki wypadek unosi
w rozpacz, choć jest spełnieniem tego, o co prosi
dobro twoje i możność, Marzeniebo to, co się marzy,
425
nie zawsze nazbyt gładko przylega do twarzy,
kiedy już jest; to tak coś, jakby w karnawale
kupował (pan Piotr choćby) maseczkę na bale,
a potem się wyjaśnia, choć z początku piękna,
dobrana do marzenia jak do ręki ręka,
430
więc się potem wyjaśnia, że nos w niej za duży
i że za krótka głowa, że w noszeniu nuży
i że tysiąc piękniejsza była wymarzona,
a tak jest jak dla króla bez głowy — korona.

PIOTR

Ach, ty zawsze jesteś przemądry; czy się pod tym chłód ukrywa dla cierpienia, czy głupota?

JAN

435
GłupotaWieczna głupota ludzka to wtedy, gdy człowiek
idzie, nie rozwierając sam na siebie powiek
i słyszeć nawet nie chce, że co z niego płynie,
w słowach jest tylko, ale nie jest w czynie,
bo obca myśl na swojej wychowana duszy
440
nie tylko nie urośnie, lecz duszę rozkruszy.

PIOTR

nie zważając już na Jana, chodzi nerwowo z kąta w kąt
Czym ja zostanę, czym, wyrwany z głosu,
co kazał iść mi tam, a teraz wzbrania,
co mnie jak liść, jakby ten właśnie
rozgniata liść jedną nogą
445
odrywa i upuszcza, i tak każe istnieć.

JAN

zeskakując z fortepianu
No, czas na mnie.

MATKA i JOANNA

Już!?

JAN

do siebie
Już, już się rozpoczyna, a czuję, jak krzyżem
coś stoi, coś mi stopy jak płomienie liże.
450
do Matki i Joanny
Żegnaj. Wrócę. Wy wiecie, że myśli mam tyle
i że nie powiem nic, lecz to, co czuję,
było zbyt dużym bólem we mnie i w was samych,
żeby się stało jakimś zapomnieniem
455
lub niepojęciem nawet.
całuje Matkę i Joannę, podchodzi do Piotra
Żegnaj.

PIOTR

z goryczą
Żegnaj, żołnierzyku!

JAN

KonfliktDrwisz, a czymże to było, co w tobie gra jeszcze,
460
czy ty dla swojej sprawy, jeśli sprawą tobie,
musisz w jakiś specjalny tylko sposób walczyć,
co się poczyna w grzechu, a kończy się w grobie,
czy może ty nie sprawie, ale sobie służysz
i swoim żądzom złym, a ciebie nuży
465
praca taka powolna, gdzie trzeba w pokoju
budować swoją sprawę tak samo potrzebnie,
jak zabijając, chyba że tego ci trzeba,
a nic ponadto, wtedy groza tobie.
Żegnaj.
Wychodzi.
Kurtyna.

AKT DRUGI

Wieczór. Półkula ziemi. Po niej z dwu stron maszerują żołnierze.

Śpiew.

CHÓR I

GŁOS I

470
Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery.

GŁOSY

Słowa są sypkim popiołem, kochana,
niebo otwarte nie nam,
niebo otwarte pali jak rana,
nie tam nam wędrować, nie tam.

GŁOS I

475
Raz, dwa itd.

GŁOSY

Ziemio, czy jesteś wszędzie ta sama,
stosem kamieni i ciał?
Kto nam cię, ziemio, zielenią tak skłamał,
kto cię tak słońcem grzał?
480
My sami nocą i z myślą jak młoty
w żyłach dudniącą jak młot,
jakże ty, ziemio, odpowiesz nam złotem
i tym bagnetów kłom?
W takich ciemnościach aż trzeba cię rodzić
485
i tyle ci trzeba snów
na całopalne ołtarze zawodzić
i w takim czyhaniu na grób?

GŁOS I

coraz cichszy
Raz, dwa itd.

CHÓR II

Matko, jak twe oczy były
490
w moim śnie o ziemi naszej,
może tylko tak się śniły
dwa anioły czy pałasze?
Miła moja, gdzie ty czekasz,
jakim niebom składasz sen?
495
— To tak ziemia do człowieka
mówi ognia kłem.
Moi bracia, czy was nie ma,
czy wy wszyscy czarny cień,
tak jak ja zgubieni w ziemiach
500
jakby w księżycu jasny dzień?
Tak was zbiorę, tak ułożę
każde serce w nieba dzwon,
i tak znajdę kraj, a może
w mej ojczyźnie stary dom.
Żołnierze (Chór I i II) skłaniają się coraz niżej na ziemię i w końcu kładą się na niej. Cisza. Z daleka słychać terkot karabinu maszynowego. Cisza. Detonacja. Cisza. Detonacja. Cisza. Karabin maszynowy. Rozjaśnia się. Widać, że Chór I zniknął, został tylko II. Wśród trzech towarzyszy na pierwszym planie Jan.

JAN

505

Zasnąłem gdzieś, maszerując nad ciemną rzeką, gdzie pełno było wielkich drzew, jak obudziłem się w okopie?

KOLEGA I

506

O bracie, ta rzeka była jeszcze wczoraj, spałeś jak suseł, a teraz już kropią do nas jak w manekiny jarmarczne, do strzelania — toś się zbudził.

JAN

507

Chwilami to nie wiem, czy się zbudziłem, czy jeszcze śpię, tak jakbym pięć razy się budził z tego samego snu, coraz bliżej rzeczywistości.

KOLEGA I

508

Nawet czuć.

JAN

509

Co czuć? człowieku!? czyś oszalał?

KOLEGA II

510

Nie, nie oszalał, ani trochę; czuć po prostu rzeczywistość, bo Henryka wczoraj ustrzelili, ciepło jest, to i czuć.

JAN

511

Jak to, Henryk nie żyje!?

KOLEGA I

A nie żyje. Cóż zrobić. Obie nogi urwało.

JAN

513

Boże, jeszcze wczoraj opowiadał o tej swojej Krysi i dał mi fotografię i jakieś listy, żebym jej zaniósł. Nawymyślałem mu od obłąkańców, a teraz okazuje się, że wiedział, co robi.

KOLEGA II

kpiąco
514

No i co? myślisz, że oddasz tej Krysi fotki?

JAN

515

A dlaczego miałbym nie oddać?

Detonacja.

KOLEGA II

516

Nie, dla niczego, ale za trzy godzinki najmniej będzie szturm od tych tam…

Pokazuje na wprost.
Detonacja. Chwila ciszy.

JAN

wstaje i odchodzi na bok
517

Konflikt wewnętrzny, OjczyznaRęce mi drżą. Co to będzie… Im już wszystko jedno, zresztą, muszą ratować siebie, a to ich całkiem usprawiedliwia. Oni już chyba zapomnieli o celu. Ale ja… Ja pamiętam, po co się biję, o! aż nazbyt dobrze pamiętam, ale jak bagnetem tak wprost uderzyć, w brzuch, brr… nie mogę, nie mogę.

518

Kapitan mówił: «To nie brzuch jakiegoś tam Hepce Pepce (to, pojmujecie, miało być nazwisko cudzoziemskie), o, bijesz bagnetem nie w ten brzuch, ale w część całości, która chce cię zniszczyć».

519

Nie wiem, dlaczego, ale to jednak brzuch.

KOLEGA I

520

Spróbuj się, bracie, zastanawiać tak wobec Hepce Pepce, to zobaczysz, że zanim dojdziesz do tego, czy brzuch, czy cząstka całości, będziesz gryzł glinę.

JAN

521

At…

Macha ręką i siada na ziemi.
Z daleka słychać karabin maszynowy.
Ściemnia się znowu.

JAN

odchodzi na bok
522

O! Czy na chwilę nie zamkną mi się myśli! Straszne, straszne myśli we śnie i na jawie, mimo zimna, mimo głodu, ciągle myśli. One mi głowę rozsadzą. Boże — jeśli jesteś — zlituj się.

Ukazuje się bezszelestnie Gladiator

GLADIATOR

Tobie trwać w cierpieniu, tobie konać
za nich wszystkich, za martwych i żywych,
525
i nie znaleźć nic ponad tę rozpacz,
jaką daje wieczne zrozumienie,
i nie ślepnąć ni na jedną chwilę,
i nie zasnąć snem, co zapomina,
bo ktoś musi unieść to, co oni
530
zagubili w znużeniu i głodzie,
bo ktoś musi unieść wszystkie myśli,
z których ludzie się powyzwalali,
a inaczej te myśli jak duchy
błądząc, z wolna upiorem się staną
535
i wypiją krew, i przetną żyły
wszystkim snom, co przez człowieka śniły.

JAN

Powoli osuwa się na ziemię.

GLADIATOR

do trzech towarzyszy
A wam dam zapomnienie, aby
nieść tych, którzy wiedzą nazbyt jasno,
i jak rzeka pochłaniać znużeniem,
540
i jak rzeka unosić, a wtedy
dokonacie, tylko ktoś zostanie
niby serca wasze, które dane
jemu wszystkie, i tak sam zakrwawi
i sam zginie, ale was — wybawi.

AKT TRZECI

Scena I-piętrowa. Na górze dzieje się rzeczywistość, na dole — identyczny sen. Na dole Matka w fotelu. Scena I piętra wyobraża półkulę, jak w akcie II, parter — tak samo, tylko obok Matka w fotelu. Półmrok z niewyraźnym światłem.

[SCENA I]

MATKA

półgłosem
545
Tak się zbliża czas, a może minął.
Nic nie wiedząc jeszcze przed godziną,
niosłam duszę w glinianej skorupie,
a tu minął czas, a minął w trupie,
który spadnie, po nim się otworzy
550
kołys drzew i zielonawe morze.
Cisza.
Już zanosi cisza, już przemija,
już się lot na okręgi nawija,
na okręgi huczące przestrzeni,
555
na okręgi jak kół zaprzeczenie
i porównanie Boga.
Cisza.
Przebóg! dołem
spada cisza w dno czasu i koło za kołem
560
osiada znów na ziemi. Lot nie oderwany,
lot do ziemi przykuty. Ktoś mnie z głębi wzywa,
ktoś mi odejść nie daje, imieniem nazywa.
Ściemnia się. Na górze i na dole jednocześnie wchodzi Jan, sztywny, tyłem. Cały czas dudnienie głuche kotłów, z cichego coraz głośniejsze; łoskot; ustaje; echo głosu odbija od ścian albo głos podwójny.

JAN

Mamo! usłysz mnie, ja się tu boję,
gdy na przecięciu nieba, snu i ziemi
565
noc narasta cieniami i płonie od cieni,
które jest czas zabijać teraz. Ja nie stoję
o życie ani lęk, że koła mnie połamią,
ale za duży ciężar, jak na dwoje ramion,
ale konanie, kiedy tysiąc kona,
570
a jeden unieść musi, to zrywa ramiona,
to je zamienia w krzyże.

WRÓG

Przy łoskocie głuchym wpada, wywiązuje się walka, długa, z pojękiem, z charkotem, z uderzeniami.

MATKA

usiłuje na próżno wstać
Boże, uratuj!

WRÓG

Pada.

JAN

Stoi długo, chwiejąc się na nogach, wreszcie pada, wyczerpany.

MATKA

573

On ranny, ranny!

Zjawia się Cień na górze i na dole.

CIEŃ

ŚmierćAle żywy będzie,
575
on nie to jedno uniesie, ty już teraz
masz swój lot rozwiązany, już głos cię nie woła,
już umierałaś, on cię zawrócił.
Umieraj.
Rozpocznij lot po kręgach nabrzmiałych muzyką
580
i wznieś się, jak wznosiłaś się pierwej. Niepokój
jak kora z drzew odchodzi. Poczynaj głębokość,
poczynaj dokończenie piór smutnych anioła.
Muzyka rozwichrzona, jakby marsz żałobny grany przez pomieszaną orkiestrę.

SCENA II

JAN

583

A kiedy przyjdzie wiadomość, to będzie wiadomość o śmierci. Koledzy poszli gdzieś daleko, jestem sam. Na pewno wiadomość: zaginiony albo zabity dnia tego i tego, dnia tego i tego. A oni uwierzą: Matka, Joanna. Ach, żeby jakoś dać znać, żeby powiedzieć, ale nie… ta rana, ach, jak piecze. Mundur mokry cały od krwi. Mamo!

Próbuje się unieść i pada.
Cicha muzyka na fortepianie: Szopen, Preludium deszczowe.
Scena rozświetla się z wolna niebieskim światłem.

JAN

w malignie, woła
Idą, idą cienie, ach, jakie usta rozwarte
585
czarną chmurą jak gradem; nie ma zapomnienia,
o! kto otwiera tak niebo, za kartą kartę,
kto tak czasy otwiera jak czeluść, jak otchłań więzienia.
Widzę cienie żałobne, a każdy jak kamień się toczy,
stąpa jak martwe kolumny wypalonego kościoła,
590
i wszystkie ślepe, a każdy imieniem mnie woła,
i wszystkie palec jak bagnet utkwiły we mnie na wylot,
jak stado kruków kołują i przysiadają na wargach
i wszystkie krew ze mnie piją, a marmur wlewają żyłom.
Cisza. Jęk Jana.
595
Teraz gwiazdy dwie: jedna ciemna jak płomień,
który zgaszony ciemnością i światłem nawet nie jest,
druga, jak światła odbicie w potrójnych lustrach widziana
na morzu szumiącym nieba bladym korabiem[3] się chwieje.
Znam je, ach, nadto dobrze, to tak zamknęli ludzie
600
dobro i zło w szatana, w anioła, w dwa płomienie
i żaden już nie umiera, i żaden z grobu nie budzi,
ale jako dwa sępy szarpią na strzępy ziemię.
O, znam je! one mi teraz — czując krwi ciemnej strumień —
zanucą pieśni, orkanem wydrą nadzieję i rzucą
605
w grozę zabitą milczeniem jak ciemne wieka trumien,
i kiedy wrócę na ziemię i one ze mną wrócą
i aż do śmierci bramy odwiodą mnie, a porzucą
nie prędzej, aż serce pęknie.
Robi się zupełnie jasno, światło niebieskie. Spod ziemi wyrasta jasny, ogromny Duch.

DUCH

Nazywam cię po imieniu: cierpienie.

JAN

610
Światło! jak jasno, jakby mnie kto wołał.

DUCH

Nazywam cię po imieniu: cierpienie.

JAN

Głos słyszę, który powstaje przede mną.

DUCH

Cierpienie.

JAN

Jestem, który mnie powracasz w światło klęski,
615
kim jesteś?

DUCH

CierpienieJa jestem cierpienie,
ja jestem z tobą skuty i płynę za tobą,
jestem w każdym i w każdym czasie miejsce moje,
bo ja nie sięgam tam, gdzie kończę grobem,
620
ale w czasach i ciałach jak pochodnia stoję
przez wieki, tylko nie znać ani po człowieku,
który nie czując — nawet mnie nie nazwie,
tylko nie znać, bo czasem jestem zapomnienie,
a gdy takim przypomnę jak ty, wtedy płonę
625
i wtedy z cierni ognia nakładam koronę
takim jak ty, a inni jak lawiny runą
ciemnością i przez ciemność, abyś ty mógł jaśniej
zobaczyć i byś głodem nakarmiony wołał,
i byś się stał jak ciało martwego anioła.
630
Chodź…

JAN

PrzemianaJestem, któryś mnie nazwał, wstaję, z tobą idę,
prowadź mnie i nie zamknij mi oczu, bo widzisz,
że mnie nie pęknie serce, na nic mnie nie zamknij
i na nikogo. Okaż, co mi każe imię,
635
którymś mnie nazwał.

Przypisy

[1]

turma — więzienie. [przypis edytorski]

[2]

burłak (ros. бурлак) — robotnik pracujący przy holowaniu statków na linie lub przy wiosłach; znani od XVI w. burłacy byli wykorzystywani w transporcie rzecznym w Rosji do początku XX w. [przypis edytorski]

[3]

korab — statek. [przypis edytorski]

15 zł

tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

35 zł

tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

55 zł

tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

200 zł

tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

500 zł

Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

20 zł /mies.

Dziękujemy, że jesteś z nami!

35 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

55 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

100 zł /mies.

W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

Dane do przelewu tradycyjnego:

nazwa odbiorcy

Fundacja Wolne Lektury

adres odbiorcy

ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

numer konta

75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

tytuł przelewu

Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

wpłaty w EUR

PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

Wpłaty w USD

PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

SWIFT

WBKPPLPP

x
Skopiuj link Skopiuj cytat
Zakładka Istniejąca zakładka Notka
Słuchaj od tego miejsca