- Artysta: 1
- Ciało: 1
- Ciemność: 1
- Cierpienie: 1 2 3 4
- Dusza: 1
- Głupota: 1
- Jesień: 1 2
- Kondycja ludzka: 1
- Konflikt: 1
- Konflikt wewnętrzny: 1
- Krzywda: 1
- Los: 1
- Marzenie: 1
- Matka: 1
- Miłość: 1
- Młodość: 1 2
- Muzyka: 1
- Ojczyzna: 1
- Omen: 1
- Przemiana: 1 2
- Siła: 1 2
- Starość: 1 2
- Strach: 1
- Syn: 1
- Śmierć: 1
- Walka: 1
- Wieczór: 1
- Wizja: 1
- Wojna: 1
- Wolność: 1
Uwspółcześnienie: te wstrząśnięcie > to wstrząśnięcie; o 12 > o dwunastej; o 4 > o czwartej; jest pół do 4 > jest pół do czwartej.
Krzysztof Kamil Baczyński[Dramat]
AKT PIERWSZY
SCENA I
Słychać cichą muzykę: Preludium deszczowe (z kroplą). Kurtyna podnosi się. Okno od sali otwarte na park. Jan gra na fortepianie, muzyka jego nagle staje się głośna. Jest zmierzch. Obok niego stoi Matka. Jan urywa w środku. (Za oknem otwartym posąg biały Gladiatora z mieczem i tarczą.)
MATKA
w roztargnieniu
1
Tak, Jasiu, zmierzch ten zaczyna niepokój.
JAN
MATKA
nagle, jakby wieszcząc
5A głębokość każda to już niebem
jest nad nasze codzienne błądzenie po płaskich
drogach i jest czasem milczeniem, a czasem trąb wrzaski
w niej słychać, ale gorsze milczenie, bo za nim
przestrzeń pełna widziadeł, a ta przestrzeń kłamie,
10czy prawdę zjawia mówić o tym komu?
Nie wie. Choć ja widziałam czasem w blaskach gromu,
jak się otwierał nieboskłon, a za nim
szły te martwe i nowe z płaczem lub śpiewaniem.
JAN
Cóż mówisz, mamo? to nie głos twój! mamo?
MATKA
15
Nie głos mój, mówisz? Ale jest to samo
ten głos, co ja, i w tobie on przewidzi
jak wiatru prawda w ślepym. On nie szydzi
ani dobrocią mówi, tylko tak daleko
ujrzy naprzód i w przeszłość, że…
JAN
20
Matko, pod powieką
miałaś ogień, ja boję się, co to jest, mamo?
MATKA
spokojnie
JAN
Nie, matko, ten twój uśmiech, to wstrząśnięcie ramion,
ten oczu blask jak płomień w nocy siwej z żalu,
25mamo, powiedz, kto w tobie tak mówił oddalą,
mamo, powiedz, co tobie.
MATKA
Synu, oczy kłamią,
jakieś stygmaty, które czasem bolą,
30gdy je przysypią zmierzchem albo solą,
taką solą spojrzenia, którą każdy młody
ma, kiedy patrzy w starość, jakby mówiąc: «Odejdź».
Ale to cóż, że powiem, żem widziała nawet
szatanów pełne wozy czy aniołów ławę,
35czy ptaki jakby krzyże do nieba przybite,
nigdy ty nie uwierzysz. To przeszłości mitem
dla ciebie, chociaż przeszłość i przyszłość to samo
i choć zarówno pali każdą raną
mnie starą: czy to raną przed laty zadaną,
40czy tą, co będzie w tobie, czy tą, którą skłamią,
czy tą, co będzie jeszcze, czy jest, ale Bogu
podoba się tak wszystkich puszczać swoją drogą,
drogą krzyża, i wtedy dopiero przebity
pozna każdy, co prawdą, a co było mitem.
JAN
45
pewno, każdy chce życiem czy życia oparem
upić się i sam błądzić, i tak krzywdy szuka
jak szczęścia, i dopiero wtedy na kształt kruka
mądrego siada i innym powiada,
50że się to tak a tak w życiu układa,
i sam wie dobrze, że tamci, słuchając,
już z życiem po cichutku w kości coraz grają,
i oni dobrze wiedzą, że on im nie kłamie,
ale idą na nowo i na nowo sami.
55Ale to nie to i ty mi nie o tym
mówiłaś, ja chcę wiedzieć, co to złotem
czy ogniem tak spłonęło.
MATKA
Ja? Co ja widziałam,
to różne od wszystkiego, od światła i ciała,
60coś jak nad pokoleniem zawieszona łuna
i coś jak znak przeczucia w burzy czy piorunach,
matka światu jest dana, by była zapłatą
za doświadczenie syna i by własnym bólem
65kuła zdrowemu miecze, a chromemu kule,
by za każdy krok jego od kolebki łzami
płaciła, a łza każda zamienia się w kamień,
ale to się kochaniem zwie albo sumieniem,
czasami przywiązaniem, tak rzadko — cierpieniem.
70
milczenie
Do widzenia, a nie patrz długo w park i okna zamknij,
bo już jesień.
JAN
JesieńCóż jesień? jesień pora śpiewu.
MATKA
Lub jesień pora gniewu, cóż, powiem ci: nie patrz
75długo w park, bo ta jesień i ta noc jest ślepa,
a z ślepoty się czasem rodzą barwne plamy.
JAN
Tak dziwnie mówisz dzisiaj, to wieczór przemiany,
przemiany jakiejś ciemnej, którą widzisz może,
lecz nie mówisz.
MATKA
80
długo w niebie kołuje i kręgi nawija,
lotu kręgi na skrzydła, a potem omija
czas, ludzi i zdarzenia i spada, gdzie zechce,
tak jakimś meteorem przez noc i powietrze,
85a potem miażdży małe serca, duże duchy,
tak jest za wszystkim, a wszystkim — łańcuchem.
milczenie
Do widzenia i okno zamknij, bo już chłodem
niesie i wilgoć się pleni ogrodem,
90jeszcze zaziębisz się
cicho
albo zobaczysz
ten kamień krwawy jak upiór rozpaczy.
JAN
Gra preludium cicho, coraz wolniej.
SCENA II
Jan, Piotr
JAN
cicho pobrzękując na fortepianie
Jak ona cierpi i nie powie, po co
95przyszła do mnie tak nagle, o zmierzchu, przed nocą,
i mówi, jakby wieszcząc, ale i ukrywa,
co widzi, o, zna ona te troski i wie, nieszczęśliwa,
wszystko naprzód, jak dziś właśnie, i wtedy się budzi,
jeśli jest noc, a dniem odchodzi ludzi,
100i tak mi czasem łzą czy napomnieniem
przypomni, żem jest więźniem życia, a więzienie
[nieba] ma pozór kuli lazurowej
i tylko rytm ma z serca, czaszkę z całej głowy,
a w ramieniu najbielszym kości, nad któremi
105modre duchy powietrza sypią garstkę ziemi
czy zmierzchu, a wraz z piachem
wyroki niezbadane, jakby kruki strachem
i ogniami ziejące.
Słychać śpiew Piotra daleki, z głębi ogrodu.
PIOTR
Wiodą panny żołnierza przed Boga,
110a ten klęknąć nie umie i pyta:
«Jak ja teraz poznam, co trwoga,
kiedym ginąc nikogo nie witał, (bis)
tylko ciało swoje w blasku widząc
i przed śmiercią się nawet nie wstydząc».
115Wiodą panny żołnierza przed ciało,
a on wrócić nie może do niego,
bo się w prochy rozpadło i spało
pod postacią drzewa różanego. (bis)
Więc się żołnierz zasmucił i stanął
120jako pomnik przed raju bramą.
JAN
Piotr idzie, on to śpiewa, więc jednak ta jesień
pora śpiewu? nie gniewu?
PIOTR
wchodzi przez otwarty balkon
Witaj! Cóż to, Szopen?
dziwny śpiewak, ja, gdybym był chłopem,
125nie rozróżniłbym w tej pieśni swojej,
zresztą, powiem ci: dziwnie się boję
tej muzyki, bo ona usypia…
JAN
Lub budzi,
usypiać żalem można bardzo sennych ludzi,
130ale tak myślę, że żal, jeśli prosi
o niebo, to do nieba — niektórych — donosi.
PIOTR
132No, ciebie to do nieba i szatan doniesie.
JAN
nieprawda? tak się widzi mi, że każdy z ptaków
135odlotnych niesie w sobie krew jakąś czy ogień
i każdy liść podobny do biblijnych znaków
wróżących.
PIOTR
O mój Janie, w tobie jest coś z trwogi,
ty się boisz tych liści. Ale ja też czuję,
140tylko inaczej: coś jak krew się snuje
w każdej gałęzi i jak krew coś we mnie
uderza niepokojem, i coraz jest ciemniej
i czekająco.
JAN
Tak, ja wiem, ty czekasz
145przebudzenia — jak mówisz — zwierzęcia-człowieka.
PIOTR
A tak, który by stanął i sam coś zaśpiewał,
a nie szukającego pieśni w byle drzewach,
a nie ramiona w rzekach czującego
i mającego wszystko w świecie prócz jednego.
JAN
150
A tym jednym jest siła?
PIOTR
JAN
PIOTR
A! cóż to za słowa.
Czy ci się czasem lutnia jakaś Dawidowa
155czy Wilde'owska dostała, mistrzu sztuko-słowa,
cóż znaczy ta dziwaczna myśl, czy tylko słowa?
JAN
któremu mocnym być jest taka sztuka,
że głosić musi chyba zniszczenie i klęski,
160by zaspokoić jeden lęk swój, lęk niemęski,
przed słabością, gdy serce przeżarła mu całe,
wtedy mówi, że mocny i wielki, choć mały,
i tak ze strachu nawet i zabić też można,
jeżeli strach od prawa większy.
PIOTR
165Nieostrożna
jest taka mowa, która bluźni człowiekowi,
bo ludzka rzecz jest siła, chociaż ty w niej widzisz
lęk przed śmiercią i choć tak bardzo jej się wstydzisz,
to jednak masz i siłę, i gdy cię poniesie,
170toś gotów jak wyrwidąb drzewa rwać po lesie.
JAN
PIOTR
O, nie kpię, miły,
pod dostatkiem, a wtedy i dusza przychodzi,
175bo się właśnie ta dusza z ciała tylko rodzi.
JAN
PIOTR
nie słuchając
I widzę człowieka,
który na nic nie woła i na nic nie czeka,
lecz chwyta i zwycięży, ramiona ma mocne
180jak skręty dusiciela, brunatne, miedziane,
tak w słońcu wyjawiony może nowe zacznie
elementarne walki, a gdy i przyrodę
u nóg powali jak drzewo brzozowe,
chwyci ludzi i słabych jako gruszki strzęsie
185i stanie mocny taki.
JAN
chłodno
Wyrzeźbiony w mięsie,
mięsem wszczęty, do mięsa dojdzie jak do nieba,
nawet dziwne, że stać, nie wisieć trzeba
takiej ludzkiej kiełbasie.
PIOTR
190
Kpisz, ale zobaczysz
zamki idące w gruzy i hymny rozpaczy,
jeszcze i sam usłyszysz i może zaśpiewasz,
bo wtedy rozpacz będzie takim ludo-drzewem.
JAN
do siebie, wzruszając ramionami
Teraz on znów mi jakieś przepowiada burze.
195
do PIOTRA
Dobrze. Koniec tej kłótni.
Czy widzisz te róże
purpurowe w ogrodzie? Wczoraj była właśnie
Joanna, nazywała je słodko i jaśniej
200niż zwykłym słowem, mówiła im: «Ptaki,
kto was tak tu przywiązał, kto was tak rozskrzydlił
i u domów człowieczych dla ozdoby wieszał?»
PIOTR
Joanna zawsze piękna! ach, ma ona w sobie
coś z tych ptaków, choć dobrze zna, co człowiek umie.
205O, ty szczęśliwy, ja zazdroszczę tobie
tej Joanny, ja u niej każdy gest rozumiem.
Ja.
JAN
PIOTR
z gniewem
JAN
210
Ale mówiłem przecież tak tylko na boku,
czemuż się zaraz gniewasz?
PIOTR
nagle ożywiony
Czy ty wiesz? Od roku
mówi mi ten oficer ułanów, że teraz
wróg na kraj tak naciska, że tak już napiera,
215że wojny patrzeć tylko.
JAN
zrywa się
Wojny!?
siada z powrotem
Głupstwa plecie.
PIOTR
Różne bywają głupstwa, różne w każdym świecie.
220 Ale ja już słyszałem o jednej potyczce
na granicy.
JAN
zaniepokojony
Kto mówił, kto natarł i kiedy?
PIOTR
Ano, swoim zwyczajem chcą napytać biedy
tamci mili sąsiedzi,
225ze złością
ale się nie damy.
JAN
PIOTR
z przekąsem
Cóż, my się mijamy
w przekonaniach, ty może nawet byś nie poszedł,
230by nie zabijać braci.
SCENA III
Jan, Piotr, Gladiator, Cienie
Muzyka, ArtystaRobi się ciemno.
Jan zapala świece na fortepianie i staje u okna. Patrzy przez chwilę w noc, a potem siada i powoli, powoli uderza akordy
Etiudy rewolucyjnej. Cicho, bardzo powoli, rozdzielając je jak przy ćwiczeniu.
JAN
Jest moc w tym jakaś, ale tak powoli
ręce idą po płytach i serce tak boli,
po chwili
jakbym każdy ten odgłos spod ziemi wyrywał.
Gladiator za oknem porusza się powoli, drgnął raz i drugi, opuszcza ze szczękiem ręce znużone trzymaniem tarczy i miecza.
GLADIATOR
235
Kto mnie tu po imieniu wzywał,
kto mnie z kamienia w życie chce przemienić?
Czy to ty, synu ziemi, spod ziemi wyrywasz
urojonego ducha powstałego z cieni
konających na krzyżach i w turmach
[1]? A znasz ty
240moją moc, co zza grobu nawet strzeli masztem
najwynioślejszej z pieśni, dziecinnej i dzikiej?
To ty, synu zgubiony, szukałeś muzyki
w tonie mojego cienia?
JAN
Ja tylko trąciłem
245struny, właśnie bez mocy były, bo mi siłę
ktoś odebrał. Lecz ktoś ty, odpowiedz.
GLADIATOR
Bez mocy.
Czymże mnie nawołujesz grający po nocy?
JAN
Ktoś ty, odpowiedz, przecież ja tu stałem
250przy oknie. Wtedy byłeś kamieniem, nie ciałem.
Odpowiedz, chyba że chcesz mnie okuć i zmienić
jeszcze to niebo nocne na niebo-więzienie,
chyba że lękiem chcesz zabić i wydrzeć
ostatnią moją wolność.
GLADIATOR
głośno
255
synu ziemi i nieba, bo mnie już nazwałeś,
i oto słowem «wolność» ja stanę się ciałem,
i oto słowem «wolność» wywołam i podam
tobie piersi najtwardsze, ryjące jak woda
260w skałach, w lochach, w ciemności ryjące jak ogień
przez ruiny drzewami, a przez smętarz — drogi.
Ty graj.
JAN
Ty wstrzymaj się, ja nie znam głosu,
który przepływa mną jakby z niebiosów
265zerwany grom, nie mogę unieść przez powietrze
tej muzyki, bo ona mnie jak pył rozetrze,
ona zabije.
GLADIATOR
Nie, ona uleczy,
ona jest płomień oczyszczenia. Mieczem
270stanie się w tobie i przez ciebie niosąc
osiądzie na posągach krwią jak słońca rosą.
Graj.
JAN
GLADIATOR
stojąc nad Janem i unosząc ręce w zaklęciu
Stań się krwią i głosem,
275niech ci opadnie ciało i niech stanie
obok jak głaz, a ty się stań kochaniem,
a ty się stań cierpieniem i nie zamknij oczu
tym cieniom, co jak trumny przez wzrok ci się stoczą.
JAN
gra coraz głośniej Etiudę rewolucyjną
Poczyna się coś bardzo głęboko, aż na dnie sumienia.
Słychać śpiew-jęk.
GLADIATOR
280
Oto się pierwsza brama otwiera w więzieniach.
JAN
grając
Jęk słychać, a ten jęk jest głosem moim.
GLADIATOR
To się otwiera znużenia podwoje.
JAN
z jękiem
Coś pęka, ach, to niebo,
nie, to harfa nieba.
GLADIATOR
285To się poczęły narodziny chleba
niepowszedniego i krwi, co powszednia,
ale że się poczęły w człowieku jak harfa,
to jak w harfie głos się nie pogodzi,
kiedy trącona w dwie struny pęknięte,
290i będzie w niebo iść, to znów odchodzić
na ziemię, i tak w bólu choć osiągnie świętość,
będzie muzyką tysiąckroć przeklętą
przez siebie, bo za głosem idąc i krew niecąc
z powinności człowieczej będzie jak te ptaki
295kamienne, które z nieba spadają nie świecąc
i nie śpiewając jak lodowe znaki.
W takie ptaki się zmienia kropla krwi rozlana
w świadomości najwyższej i każda jak rana
pali tego, co wielki,
300zwraca się do Piotra, który osunął się w półśnie na fotel
a temu, co mały,
jest płomieniem najwyższym i największej chwały
przyczyną, bo on w cel bijąc, człowieka
zabija, jest mu w czasach, epokach i wiekach
305przeszkodą jeno i kukłą drewnianą,
nigdy, gdy sam jest kukłą — kukłą taką samą.
zbliża się do Piotra i kładzie ręce na niego w zaklęciu
Więc stań się, jakim stoisz — prostaczkiem modlitwy,
prostaczkiem bólom cudzym i prostaczkiem bitwy.
310Zabijaj przeto, że sam nie zobaczysz
poza swoją rozpaczą — niczyjej rozpaczy,
bo na tym ci się skończy sen i obcowanie
z wielkością. Tobie będzie samo zmartwychwstanie
ciał, nie duchów.
SCENA IV
Jan, Piotr, Gladiator
Gladiator do Piotra
315A teraz śpij, bo tobie oczy
zamknięte na te ruchy powietrza śród nocy
i nocy śród powietrza.
Do Jana
A ty patrz w zaklęte
320duchy nocą błądzące i ranami święte,
duchy tych, co pod ziemię jak korzenie wrośli,
tych, którzy jak kamienie rozpaczą obrośli
i najpierw pęd z nich strzeli, potem całe drzewa
pełne owoców — każdy owoc śpiewa
325i każdy owoc, gdy dotkniesz, krwią tryśnie
albo płomieniem, albo czarnym liściem.
Cienie nocne ukazują się z ciemności za fortepianem i powoli, z brzękiem łańcuchów idą przez salę.
Jan gra. Muzyka cicha już przechodzi w marsz stepowy, rozlewny, przypominający pieśni burłackie
[2].
CIENIE
śpiewają
Głosy niskie, przytłumione. Fortepian uderza rytmicznie jak dzwon.
Ej, rośniem, my rośniem na murach,
pieśni nasze jak trupy na sznurach,
pieśni nasze jak trumny pokoleń,
330czarne w niebie i ziemi na dole.
Ej, wyrośniem cieniami i przejdziem,
ponad nami nowymi znów wzejdzie,
ponad nami kamienie przybiją
nowe cienie, krzyże zawyją.
335Ej, te krzyże jak wilki nad grobem,
sierścią nocy obrosłe i czarne,
a jak w ziemi za życia umarłe
rosną im tylko znanym sposobem.
Ej, i w nowe się cienie przerodzim,
340tak przejdziemy w pokoleń pochodzie
i tak zemstę z kamienia znów w kamień
nieśmiertelnym uczynim konaniem.
SCENA V
Matka, Jan, Joanna
Dzień słoneczny, jasny. Ewentualnie nowe meble — stół, krzesła itp. Liście purpurowe i żółte na drzewie za oknem, kilka leży na podłodze.
JOANNA
trzyma liść w ręku
Piękny ten liść. Jest to dłoń świata,
w której się trzyma blade zadumanie,
345taka dłoń to jest jakby podana zapłata
przez drzewo — za zieleni wiosennej kochanie
i za rośnięcie w ciszy, która nic nie widzi
poza koleją roku i jej się nie wstydzi,
nawet czeka za zimą wiosny, a za latem
350takiej dłoni podanej i takiej zapłaty.
JAN
Właśnie to wyczekane się budzi i rośnie
jak świerk z wolna i czeka ramionami na nas,
i poczęło się właśnie teraz, i jest z nami.
Ta cisza już zostanie, aż zgina kolana,
355kiedy po latach trwogi — to już nie czuwanie,
nie czekanie, lecz jakby w ciszy zmartwychwstanie.
MATKA
Mówicie: dłoń. To liść jest dłonią,
dłonią drzewa, a czasem dłoń to pożegnanie,
a czasem dłoń to tylko przykrócenie koniom
360pętlicy, czasem daremne wołanie,
a zresztą z dłoni wróżyć można
i taka dłoń jest czasem tyle nieostrożna,
że powie coś.
JOANNA
Cóż powie? może mi wywróżyć
365o wiosennym zachodzie powstawanie róży
w płomieniach słońca białych.
JAN
Cóż wywróżyć może
w ciszy aż tak doniosłej, która się układa
jak wygładzone księżycami morze
370w gładkość, co nie jest klęska ani zdrada,
ani znużenie, tylko trwanie sobie,
sobie i drzewom.
MATKA
Przebudzenie w grobie
zdarza się nawet gwiazdom, ale nie słuchajcie,
375co mówię, to takie tylko uleganie w walce
z przywidzeniami, a ja was tak mrożę,
jakbym ten liść czerwony składała pod nożem.
SCENA VI
Ci sami, Piotr
PIOTR
zdyszany, wpada przez otwarte drzwi balkonowe
WojnaJanie, słuchaj, Janie! Wojna.
JAN
siedzi nieruchomy
MATKA
Wznosi na chwilę ręce i opuszcza je powoli na kolana.
JOANNA
zrywa się z miejsca, cicho
379Na litość Boga! Co się stało? kiedy?
JAN
380A słowo — stało się słowem złych zrozumień.
PIOTR
siadając, zadyszany
381Wyszedłem na miasto. Z rana, a tu afisze, hałas, ludzi tłumy. Od razu wiedziałem. Nareszcie się skończyło.
JAN
PIOTR
nie słuchając
383Serce mi niemal nie rozsadziło głowy.
384Widzisz, Jasiu, serce czasem, gdy człowiek jest bardzo wzruszony, wali i tętni w głowie. Ja już nareszcie będę wolny. Nareszcie… tak długo czekałem. Janie! Chodź, chłopie, chodź o dwunastej [na] placu Radnych 4. Chodź. Nareszcie się zacznie.
JAN
ze smutkiem, trochę kpiąco
385Więc czy się skończyło, czy się zaczęło?
PIOTR
386Skończyło się tamto gnicie w ciszy, która uszy wykłuwała, a zacznie się, zacznie się nareszcie życie, walka, marsz naprzód. Zresztą, trzeba bronić kraju, mój kochany. Jeszcze się wahasz?
JAN
387Nie, nie waham się, naturalnie pójdę, tak trzeba, tak chcę; ale czemu to mówisz: «a zresztą, trzeba bronić kraju»? Zdaje się, że to dla ciebie problem poboczny, może nawet nie pretekst do walki, a tylko problem poboczny. Walka sama w sobie nie uzasadniona?
388No tak, to zresztą potwierdza to, coś zawsze mówił.
PIOTR
389Ach! dajże już z tym spokój. Zbieraj się i chodźmy. Czy nie czujesz tego szalonego pędu naprzód, tego przesunięcia całego okresu czasu?
MATKA
drżącym głosem
390Idź, Jasiu, idźcie już, niech to się prędzej skończy.
JOANNA
cały czas stała drżąca, teraz wybucha płaczem i pada na krzesło stojące obok
391Boże, Boże, i ja jeszcze mówiłam coś o ciszy, o porach roku. Oto mam, mam za te głupie radowanie się. Boże, Boże.
JAN
gładzi ją po głowie
392No, Joanno, płaczesz, jakby mnie już co najmniej zabili, a tu dopiero mobilizują.
PIOTR
393Chodź już.
394Niechże się panie nie przejmują. Jana, jako ochotnika, przydzielą do jakiejś bezpiecznej służby. W dodatku wiedzą, że to artysta, a do zdolności bojowych takiego pędzichmura nie będą mieli zbyt wielkiego zaufania. Ja zresztą zgłoszę się od razu na front. Od razu. Idziemy, Janku!
Wychodzą, Matka obejmuje głowę dłońmi, Joanna płacze cicho, oparta o stół, i mnie w rękach liść jesienny.
Zasłona.
SCENA VII
Wieczór. Matka, Joanna. Wchodzą Jan i Piotr, w mundurach, bez broni. Piotr w furażerce, bez pasa, Jan w kasku bojowym, w pasie z ładownicami.
PIOTR
zły i nachmurzony, ironicznie
395Oto żołnierz, proszę mu się przyjrzeć tylko: ładownice, pas, hełm bojowy. Pierwsza klasa żołnierzyk, co? I ja do usług, gryzipiórek miejscowy w mundurze galowym.
JOANNA
zrywa się z miejsca
396Co to, Janku? Dlaczego taki mundur?
Jan
spokojnie
397Nic nadzwyczajnego, zwykły mundur ochotnika.
JOANNA
398Ale dlaczego ty w hełmie, z ładownicami, a pan Piotr bez niczego?
JAN
399Już powiedział: gryzipiórek. Przydzielili go do kancelarii tutejszego pułku.
JOANNA
JAN
niepewnie
401Nie wiem jeszcze dobrze, ale tymczasem tak… jakoś…
PIOTR
głośno, dobitnie
402Po prostu idzie na front i tyle…
MATKA
Opiera głowę na stole i twarz ukrywa w dłoniach.
JOANNA
Stoi odrętwiała, bez słowa.
Cisza.
MATKA
w końcu, cicho
JAN
404Dziś o czwartej zbiórka przed magistratem. Teraz jest pół do czwartej.
MATKA
405To zaraz już idziesz, Jasiu?
JAN
406A no zaraz, nie martw się.
407Nic mi się nie stanie.
Siada na wieku fortepianu.
PIOTR
stojąc
408I to taki pech. Jego, z tymi humanitarnymi pomysłami, pchają w ogień, a ja, ja, który tak pragnąłem tej walki, tego przełamania, zostaję tutaj jako… pisarz, kancelista, ach!
JAN
Heroizm nie znaczy w mundurze przechodzić
410wśród trąb i wśród nieba trzasku,
heroizm to czasem pisanie na piasku
palcem — krzyżyka w rocznicę urodzin.
Heroizm to czasem bez hełmu, a samo
konanie, gdy konać potrafisz — to stanie
415za marsz i za życie, za ludzi, co kłamią,
mosiężno-żelaznym zmartwychpowstaniem.
PIOTR
417Janie, czy nawet nie rozumiesz, że to jakieś fatum, że to klęska dla mnie, i ciągle się bawisz w te wzniosłe morały.
JAN
418Czy stwierdzenie doświadczenia epok jest zawsze morałem?
PIOTR
419Janie, Janie, czy ty ciągle jeszcze nie rozumiesz, że w tej chwili, kiedy ty, kiedy wy wszyscy osiągniecie to, czego pragnąłem od tylu lat, ja właśnie będę tu, na tyłach, mógł do woli cierpieć od niemożności zaspokojenia?
JAN
420
Los to nie zawsze zawiązane oczy
i nie zawsze błądzenie — myślę — po dnie nocy.
Myślę, że czasem — taki wypadek unosi
w rozpacz, choć jest spełnieniem tego, o co prosi
dobro twoje i możność,
Marzeniebo to, co się marzy,
425nie zawsze nazbyt gładko przylega do twarzy,
kiedy już jest; to tak coś, jakby w karnawale
kupował (pan Piotr choćby) maseczkę na bale,
a potem się wyjaśnia, choć z początku piękna,
dobrana do marzenia jak do ręki ręka,
430więc się potem wyjaśnia, że nos w niej za duży
i że za krótka głowa, że w noszeniu nuży
i że tysiąc piękniejsza była wymarzona,
a tak jest jak dla króla bez głowy — korona.
PIOTR
Ach, ty zawsze jesteś przemądry; czy się pod tym chłód
ukrywa dla cierpienia, czy głupota?
JAN
435
GłupotaWieczna głupota ludzka to wtedy, gdy człowiek
idzie, nie rozwierając sam na siebie powiek
i słyszeć nawet nie chce, że co z niego płynie,
w słowach jest tylko, ale nie jest w czynie,
bo obca myśl na swojej wychowana duszy
440nie tylko nie urośnie, lecz duszę rozkruszy.
PIOTR
nie zważając już na Jana, chodzi nerwowo z kąta w kąt
Czym ja zostanę, czym, wyrwany z głosu,
co kazał iść mi tam, a teraz wzbrania,
co mnie jak liść, jakby ten właśnie
rozgniata liść jedną nogą
445odrywa i upuszcza, i tak każe istnieć.
JAN
zeskakując z fortepianu
MATKA i JOANNA
JAN
do siebie
Już, już się rozpoczyna, a czuję, jak krzyżem
coś stoi, coś mi stopy jak płomienie liże.
450do Matki i Joanny
Żegnaj. Wrócę. Wy wiecie, że myśli mam tyle
i że nie powiem nic, lecz to, co czuję,
było zbyt dużym bólem we mnie i w was samych,
żeby się stało jakimś zapomnieniem
455lub niepojęciem nawet.
całuje Matkę i Joannę, podchodzi do Piotra
Żegnaj.
PIOTR
z goryczą
JAN
KonfliktDrwisz, a czymże to było, co w tobie gra jeszcze,
460czy ty dla swojej sprawy, jeśli sprawą tobie,
musisz w jakiś specjalny tylko sposób walczyć,
co się poczyna w grzechu, a kończy się w grobie,
czy może ty nie sprawie, ale sobie służysz
i swoim żądzom złym, a ciebie nuży
465praca taka powolna, gdzie trzeba w pokoju
budować swoją sprawę tak samo potrzebnie,
jak zabijając, chyba że tego ci trzeba,
a nic ponadto, wtedy groza tobie.
Żegnaj.
Wychodzi.
Kurtyna.
AKT DRUGI
Wieczór. Półkula ziemi. Po niej z dwu stron maszerują żołnierze.
Śpiew.
CHÓR I
GŁOS I
470
Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery.
GŁOSY
Słowa są sypkim popiołem, kochana,
niebo otwarte nie nam,
niebo otwarte pali jak rana,
nie tam nam wędrować, nie tam.
GŁOS I
GŁOSY
Ziemio, czy jesteś wszędzie ta sama,
stosem kamieni i ciał?
Kto nam cię, ziemio, zielenią tak skłamał,
kto cię tak słońcem grzał?
480My sami nocą i z myślą jak młoty
w żyłach dudniącą jak młot,
jakże ty, ziemio, odpowiesz nam złotem
i tym bagnetów kłom?
W takich ciemnościach aż trzeba cię rodzić
485i tyle ci trzeba snów
na całopalne ołtarze zawodzić
i w takim czyhaniu na grób?
GŁOS I
coraz cichszy
CHÓR II
Matko, jak twe oczy były
490w moim śnie o ziemi naszej,
może tylko tak się śniły
dwa anioły czy pałasze?
Miła moja, gdzie ty czekasz,
jakim niebom składasz sen?
495— To tak ziemia do człowieka
mówi ognia kłem.
Moi bracia, czy was nie ma,
czy wy wszyscy czarny cień,
tak jak ja zgubieni w ziemiach
500jakby w księżycu jasny dzień?
Tak was zbiorę, tak ułożę
każde serce w nieba dzwon,
i tak znajdę kraj, a może
w mej ojczyźnie stary dom.
Żołnierze (Chór I i II) skłaniają się coraz niżej na ziemię i w końcu kładą się na niej. Cisza. Z daleka słychać terkot karabinu maszynowego. Cisza. Detonacja. Cisza. Detonacja. Cisza. Karabin maszynowy. Rozjaśnia się. Widać, że Chór I zniknął, został tylko II. Wśród trzech towarzyszy na pierwszym planie Jan.
JAN
505Zasnąłem gdzieś, maszerując nad ciemną rzeką, gdzie pełno było wielkich drzew, jak obudziłem się w okopie?
KOLEGA I
506O bracie, ta rzeka była jeszcze wczoraj, spałeś jak suseł, a teraz już kropią do nas jak w manekiny jarmarczne, do strzelania — toś się zbudził.
JAN
507Chwilami to nie wiem, czy się zbudziłem, czy jeszcze śpię, tak jakbym pięć razy się budził z tego samego snu, coraz bliżej rzeczywistości.
KOLEGA I
JAN
509Co czuć? człowieku!? czyś oszalał?
KOLEGA II
510Nie, nie oszalał, ani trochę; czuć po prostu rzeczywistość, bo Henryka wczoraj ustrzelili, ciepło jest, to i czuć.
JAN
511Jak to, Henryk nie żyje!?
KOLEGA I
A nie żyje. Cóż zrobić. Obie nogi urwało.
JAN
513Boże, jeszcze wczoraj opowiadał o tej swojej Krysi i dał mi fotografię i jakieś listy, żebym jej zaniósł. Nawymyślałem mu od obłąkańców, a teraz okazuje się, że wiedział, co robi.
KOLEGA II
kpiąco
514No i co? myślisz, że oddasz tej Krysi fotki?
JAN
515A dlaczego miałbym nie oddać?
Detonacja.
KOLEGA II
516Nie, dla niczego, ale za trzy godzinki najmniej będzie szturm od tych tam…
Pokazuje na wprost.
Detonacja. Chwila ciszy.
JAN
wstaje i odchodzi na bok
517Konflikt wewnętrzny, OjczyznaRęce mi drżą. Co to będzie… Im już wszystko jedno, zresztą, muszą ratować siebie, a to ich całkiem usprawiedliwia. Oni już chyba zapomnieli o celu. Ale ja… Ja pamiętam, po co się biję, o! aż nazbyt dobrze pamiętam, ale jak bagnetem tak wprost uderzyć, w brzuch, brr… nie mogę, nie mogę.
518Kapitan mówił: «To nie brzuch jakiegoś tam Hepce Pepce (to, pojmujecie, miało być nazwisko cudzoziemskie), o, bijesz bagnetem nie w ten brzuch, ale w część całości, która chce cię zniszczyć».
519Nie wiem, dlaczego, ale to jednak brzuch.
KOLEGA I
520Spróbuj się, bracie, zastanawiać tak wobec Hepce Pepce, to zobaczysz, że zanim dojdziesz do tego, czy brzuch, czy cząstka całości, będziesz gryzł glinę.
JAN
Macha ręką i siada na ziemi.
Z daleka słychać karabin maszynowy.
Ściemnia się znowu.
JAN
odchodzi na bok
522O! Czy na chwilę nie zamkną mi się myśli! Straszne, straszne myśli we śnie i na jawie, mimo zimna, mimo głodu, ciągle myśli. One mi głowę rozsadzą. Boże — jeśli jesteś — zlituj się.
Ukazuje się bezszelestnie Gladiator
GLADIATOR
Tobie trwać w cierpieniu, tobie konać
za nich wszystkich, za martwych i żywych,
525i nie znaleźć nic ponad tę rozpacz,
jaką daje wieczne zrozumienie,
i nie ślepnąć ni na jedną chwilę,
i nie zasnąć snem, co zapomina,
bo ktoś musi unieść to, co oni
530zagubili w znużeniu i głodzie,
bo ktoś musi unieść wszystkie myśli,
z których ludzie się powyzwalali,
a inaczej te myśli jak duchy
błądząc, z wolna upiorem się staną
535i wypiją krew, i przetną żyły
wszystkim snom, co przez człowieka śniły.
JAN
Powoli osuwa się na ziemię.
GLADIATOR
do trzech towarzyszy
A wam dam zapomnienie, aby
nieść tych, którzy wiedzą nazbyt jasno,
i jak rzeka pochłaniać znużeniem,
540i jak rzeka unosić, a wtedy
dokonacie, tylko ktoś zostanie
niby serca wasze, które dane
jemu wszystkie, i tak sam zakrwawi
i sam zginie, ale was — wybawi.
AKT TRZECI
Scena I-piętrowa. Na górze dzieje się rzeczywistość, na dole — identyczny sen. Na dole Matka w fotelu. Scena I piętra wyobraża półkulę, jak w akcie II, parter — tak samo, tylko obok Matka w fotelu. Półmrok z niewyraźnym światłem.
[SCENA I]
MATKA
półgłosem
545Tak się zbliża czas, a może minął.
Nic nie wiedząc jeszcze przed godziną,
niosłam duszę w glinianej skorupie,
a tu minął czas, a minął w trupie,
który spadnie, po nim się otworzy
550kołys drzew i zielonawe morze.
Cisza.
Już zanosi cisza, już przemija,
już się lot na okręgi nawija,
na okręgi huczące przestrzeni,
555na okręgi jak kół zaprzeczenie
i porównanie Boga.
Cisza.
Przebóg! dołem
spada cisza w dno czasu i koło za kołem
560osiada znów na ziemi. Lot nie oderwany,
lot do ziemi przykuty. Ktoś mnie z głębi wzywa,
ktoś mi odejść nie daje, imieniem nazywa.
Ściemnia się. Na górze i na dole jednocześnie wchodzi Jan, sztywny, tyłem. Cały czas dudnienie głuche kotłów, z cichego coraz głośniejsze; łoskot; ustaje; echo głosu odbija od ścian albo głos podwójny.
JAN
Mamo! usłysz mnie, ja się tu boję,
gdy na przecięciu nieba, snu i ziemi
565noc narasta cieniami i płonie od cieni,
które jest czas zabijać teraz. Ja nie stoję
o życie ani lęk, że koła mnie połamią,
ale za duży ciężar, jak na dwoje ramion,
ale konanie, kiedy tysiąc kona,
570a jeden unieść musi, to zrywa ramiona,
to je zamienia w krzyże.
WRÓG
Przy łoskocie głuchym wpada, wywiązuje się walka, długa, z pojękiem, z charkotem, z uderzeniami.
MATKA
usiłuje na próżno wstać
WRÓG
Pada.
JAN
Stoi długo, chwiejąc się na nogach, wreszcie pada, wyczerpany.
MATKA
Zjawia się Cień na górze i na dole.
CIEŃ
575on nie to jedno uniesie, ty już teraz
masz swój lot rozwiązany, już głos cię nie woła,
już umierałaś, on cię zawrócił.
Umieraj.
Rozpocznij lot po kręgach nabrzmiałych muzyką
580i wznieś się, jak wznosiłaś się pierwej. Niepokój
jak kora z drzew odchodzi. Poczynaj głębokość,
poczynaj dokończenie piór smutnych anioła.
Muzyka rozwichrzona, jakby marsz żałobny grany przez pomieszaną orkiestrę.
SCENA II
JAN
583A kiedy przyjdzie wiadomość, to będzie wiadomość o śmierci. Koledzy poszli gdzieś daleko, jestem sam. Na pewno wiadomość: zaginiony albo zabity dnia tego i tego, dnia tego i tego. A oni uwierzą: Matka, Joanna. Ach, żeby jakoś dać znać, żeby powiedzieć, ale nie… ta rana, ach, jak piecze. Mundur mokry cały od krwi. Mamo!
Próbuje się unieść i pada.
Cicha muzyka na fortepianie: Szopen, Preludium deszczowe.
Scena rozświetla się z wolna niebieskim światłem.
JAN
w malignie, woła
Idą, idą cienie, ach, jakie usta rozwarte
585czarną chmurą jak gradem; nie ma zapomnienia,
o! kto otwiera tak niebo, za kartą kartę,
kto tak czasy otwiera jak czeluść, jak otchłań więzienia.
Widzę cienie żałobne, a każdy jak kamień się toczy,
stąpa jak martwe kolumny wypalonego kościoła,
590i wszystkie ślepe, a każdy imieniem mnie woła,
i wszystkie palec jak bagnet utkwiły we mnie na wylot,
jak stado kruków kołują i przysiadają na wargach
i wszystkie krew ze mnie piją, a marmur wlewają żyłom.
Cisza. Jęk Jana.
595Teraz gwiazdy dwie: jedna ciemna jak płomień,
który zgaszony ciemnością i światłem nawet nie jest,
druga, jak światła odbicie w potrójnych lustrach widziana
na morzu szumiącym nieba bladym korabiem
[3] się chwieje.
Znam je, ach, nadto dobrze, to tak zamknęli ludzie
600dobro i zło w szatana, w anioła, w dwa płomienie
i żaden już nie umiera, i żaden z grobu nie budzi,
ale jako dwa sępy szarpią na strzępy ziemię.
O, znam je! one mi teraz — czując krwi ciemnej strumień —
zanucą pieśni, orkanem wydrą nadzieję i rzucą
605w grozę zabitą milczeniem jak ciemne wieka trumien,
i kiedy wrócę na ziemię i one ze mną wrócą
i aż do śmierci bramy odwiodą mnie, a porzucą
nie prędzej, aż serce pęknie.
Robi się zupełnie jasno, światło niebieskie. Spod ziemi wyrasta jasny, ogromny Duch.
DUCH
Nazywam cię po imieniu: cierpienie.
JAN
610
Światło! jak jasno, jakby mnie kto wołał.
DUCH
Nazywam cię po imieniu: cierpienie.
JAN
Głos słyszę, który powstaje przede mną.
DUCH
JAN
Jestem, który mnie powracasz w światło klęski,
615kim jesteś?
DUCH
ja jestem z tobą skuty i płynę za tobą,
jestem w każdym i w każdym czasie miejsce moje,
bo ja nie sięgam tam, gdzie kończę grobem,
620ale w czasach i ciałach jak pochodnia stoję
przez wieki, tylko nie znać ani po człowieku,
który nie czując — nawet mnie nie nazwie,
tylko nie znać, bo czasem jestem zapomnienie,
a gdy takim przypomnę jak ty, wtedy płonę
625i wtedy z cierni ognia nakładam koronę
takim jak ty, a inni jak lawiny runą
ciemnością i przez ciemność, abyś ty mógł jaśniej
zobaczyć i byś głodem nakarmiony wołał,
i byś się stał jak ciało martwego anioła.
630Chodź…
JAN
PrzemianaJestem, któryś mnie nazwał, wstaję, z tobą idę,
prowadź mnie i nie zamknij mi oczu, bo widzisz,
że mnie nie pęknie serce, na nic mnie nie zamknij
i na nikogo. Okaż, co mi każe imię,
635którymś mnie nazwał.