Krzysztof Kamil Baczyński[Książka leżała na stole…]
1
1Książka leżała na stole. Na książkę upadł promień
słońca pełnego jak jabłko i zeszliśmy z obrazka
jako chrzęszczący rycerz i jak okuty płomień
kochać czułe zwierzęta i kreślić na piaskach
5złotych pustyń — figury, miasta i kanały,
a ludziom dać do ręki owoce nabrzmiałe,
z których, gdy ścisnąć — tryśnie anioł, młot i potok
krwi jak obłok płynącej, i śpiew samolotów,
które by popłynęły lądom, kontynentom…
2
10
Zbudziliśmy się rano. Był świt. Było święto.
W doniczkach trąb żołnierskich dojrzewały róże,
a postaci obłoków wykute w marmurze
uśmiechały się biało, zastygły tak cicho,
że zdawało się: klasztor pełen jasnych mnichów
15patrzy w pierwszy dzień zimy na ptasi lot śniegu,
i byliśmy jak konie zatrzymane w biegu
i zakute w pomniki. Właśnie zapadł wieczór.
3
Ślepe dzieci epoki, biegliśmy. Od przeczuć
zachodziły nam oczy gwiazdami i szronem.
20
jest dzieckiem i zrzucając skrzydła jak powieki,
z oczyma otwartymi zawsze pójdzie ziemią,
aby nagle przystanąć i z ustami niemo
otwartymi połykać wielkimi haustami
25krew, drogi i obrazy.
Wtedy wielkie ramię
uniosło się i nagle wielki strop rozcięło
na tysiąc krajobrazów jak stłuczonych szkiełek.
4
My wszyscy razem ludzie. My wdeptani w cmentarz
30wielką stopą tygodni i my, gdy nam dłonie
przymarzły do roboty jak w zamarzłej rzece.
Nie ma ziemi i grobu, jakby dwa obrazy
nałożone na siebie przenikły się razem.
I tylko prześwituje czasem szkielet albo ciało,
35albo ścierwo gnijące, albo piersi pałąk.
A myśmy dalej poszli. Aż nam kaszel suchy
tak uszy zakuł, żeśmy już nie słuchem,
ale rękami dzierżąc pióra i kowadła
pustej drogi szukali jakby u zwierciadła,
40macając, czy to grób już, czy to jeszcze ziemia.
I śpiąc w objęciach trupów, znamy już na pamięć
wyspy śmierci, jak kamień i krok ciężki znamy,
którym się idzie mimo
[1] po ciałach jak drzewa
obalonych czy wyschłych na ziemi przeklętej,
45i nikt nam już nie bliski, i nikt nam nie święty,
tylko czasu skorupa, płynąc górą, śpiewa
jak rzeka nad topielcem, a gdy snem wgnieceni
w poduszki własnych czaszek, słyszymy od ziemi
oddech węszących nozdrzy przywartych do powiek.
50Ślepe dzieci epoki. Tak się rodzi człowiek,
któremu, kiedy serce pęknie, rozcięte toporem —
— nie zadrży.
Nie ma żadnych powrotów. Popękane urny,
z których wiatr wywiał ludzi, zdarzenia i słowa,
55to wszystko zatrzaśnięte — jakby wieko trumny,
i ty tylko krwawisz sam jak ścięta nagle głowa.