Spis treści
Uwspółcześnienie interpunkcji: rozdzielenie przecinkiem imiesłowów od czasowników.
Uwspółcześnienie ortografii: zamiana pisowni rozdzielnej ”nie” z imiesłowami przymiotnikowymi.
Ludzie, którzy szli
1Najpierw budowaliśmy na pustym polu, leżącym za barakami szpitala, boisko do piłki nożnej. Pole leżało „dobrze” — z lewa cygański z jego wałęsającą się dzieciarnią, kobietami siedzącymi po ustępach i ślicznymi, wysztyftowanymi[1] na ostatnią nitkę flegerkami[2], z tyłu — drut, za nim rampa z szerokimi torami kolei, wciąż zapełniona wagonami, a za rampą obóz kobiecy. Właściwie nie żaden obóz kobiecy. Tak się nie mówiło. Mówiło się FKL — i wystarczy. Z prawa od pola były krematoria, jedne za rampą, obok FKL, drugie bliżej, tuż przy drucie. Solidne budynki, mocno osadzone w ziemi. Za krematoriami lasek, którym szło się do białego domku.
2Budowaliśmy boisko wiosną i jeszcze przed jego skończeniem poczęliśmy siać pod oknami kwiatki i wykładać tłuczoną cegłą czerwone szlaczki naokoło bloków. Siało się szpinak i sałatę, słoneczniki i czosnek. Zakładało się trawniczki z wycinanej koło boiska murawy. Podlewało się to co dzień wodą przywożoną beczkami z obozowej umywalni.
3Kiedy podlewane kwiatki podrosły, skończyliśmy boisko.
4Teraz kwiatki rosły same, chorzy sami leżeli w łóżkach, a myśmy grali w nożną. Co dzień po rozdaniu wieczornych porcji na boisko przychodził, kto chciał, i kopał piłkę. Inni szli pod druty i rozmawiali przez całą szerokość rampy z FKL.
5Raz stałem na bramce. Była niedziela, spory tłumek flegerów i podleczonych chorych otoczył boisko, ktoś po nim uganiał się za kimś i na pewno za piłką. Stałem na bramce — tyłem do rampy. Piłka poszła na aut i potoczyła się aż pod druty. Pobiegłem za nią. Podnosząc ją z ziemi, spojrzałem na rampę.
6Na rampę zajechał właśnie pociąg. Z towarowych wagonów poczęli wysiadać ludzie i szli w kierunku lasku. Z daleka widać było tylko plamy sukienek. Widocznie kobiety były już ubrane w letnie stroje, pierwszy raz w tym sezonie. Mężczyźni zdjęli marynarki i świecili białymi koszulami. Pochód szedł wolno, dołączali do niego ciągle nowi ludzie z wagonów. Wreszcie się zatrzymał. Ludzie usiedli na trawie i patrzyli w naszą stronę. Wróciłem z piłką i wybiłem ją w pole. Przeszła od nogi do nogi i wróciła łukiem pod bramkę. Wybiłem ją na korner. Potoczyła się w trawę. Znów poszedłem po nią. I podnosząc z ziemi, znieruchomiałem: rampa była pusta. Nie pozostał na niej ani jeden człowiek z barwnego, letniego tłumu. Wagony też odjechały. Widać było doskonale bloki FKL. Pod drutami znów stali flegerzy i krzyczeli pozdrowienia dla dziewcząt, które z drugiej strony rampy odkrzykiwały im.
7Śmierć, Morderstwo, ZbrodniaWróciłem z piłką i podałem na róg. Między jednym a drugim kornerem za moimi plecami zagazowano trzy tysiące ludzi.
8Potem ludzie poczęli iść dwiema drogami do lasu: drogą wprost z rampy i tą drugą, z drugiej strony naszego szpitala. Obie wiodły do krematorium, ale niektórzy mieli szczęście iść dalej, aż do Zauny, która dla nich nie oznaczała tylko łaźni i odwszenia, fryzjerni i nowych, pofarbowanych na olejno łachów, lecz również życie. Zapewne życie w obozie, ale — życie.
9Kiedy wstawałem z rana do mycia podłogi, ludzie szli — tą i tamtą drogą. Kobiety, mężczyźni i dzieci. I nieśli tłumoki.
10Kiedy siadłem do obiadu, lepszego, niż jadałem w domu — ludzie szli — tą i tamtą drogą. W bloku było dużo słońca, pootwieraliśmy na oścież drzwi i okna. pokropiliśmy podłogę, aby nie było kurzu. Po południu przynosiłem paczki z magazynu, które były przywożone jeszcze z rana z głównej poczty, z obozu. Pisarz roznosił listy. Doktorzy robili opatrunki, zastrzyki i punkcje[3]. Mieli zresztą jedną strzykawkę na cały blok. W ciepłe wieczory siadałem w drzwiach bloku i czytałem Mon frère îve Pierra Loti[4] — a ludzie szli i szli — tą i tamtą drogą.
11Wychodziłem nocą przed blok — w ciemności świeciły lampy nad drutami. Droga leżała w mroku, lecz słyszałem wyraźnie oddalony gwar wielu tysięcy głosów — ludzie szli i szli. Z lasu podnosił się ogień i rozświetlał niebo, a wraz z ogniem podnosił się ludzki krzyk.
12Patrzyłem w głąb nocy, otępiały, bez słowa, bez ruchu. Wewnątrz mnie całe ciało drgało i burzyło się bez mego udziału. Nie panowałem już nad nim, choć czułem każde jego drgnienie. Byłem zupełnie spokojny, ale ciało buntowało się.
13Niedługo potem poszedłem ze szpitala na obóz. Dnie były pełne wielkich wydarzeń. Na wybrzeżu Francji lądowały wojska sprzymierzone. Miał się ruszyć front rosyjski i podejść aż pod Warszawę.
14Lecz u nas w nocy i w dzień czekały na stacji szeregi pociągów załadowane ludźmi. Odmykano im wagony i ludzie poczęli iść — tą i tamtą drogą.
15Obok naszego obozu roboczego był niezamieszkały i niewykończony odcinek C. Gotowe stały tylko baraki i ogrodzenie z naelektryzowanego drutu. Ale nie było papy na dachach, a niektóre bloki nie miały prycz. Przy pryczach trzypiętrowych końskie bloki obozu w Birkenau mogły pomieścić do pięciuset ludzi. Na odcinku C władowano do tych bloków po tysiąc i więcej młodych dziewcząt, wybranych z tych ludzi, którzy szli. Dwadzieścia osiem bloków — ponad trzydzieści tysięcy kobiet. Kobiety te ostrzyżono do skóry, ubrano w letnie sukieneczki bez rękawów. Bielizny nie dostały. Ani łyżki, ani miski, ani szmaty do ciała. Birkenau leżało na mokradłach u podnóża gór. W dzień doskonale było je widać przez przejrzyste powietrze. Rano tonęły we mgle i zdawały się być oszronione, ponieważ ranki były niezwykle zimne i nasiąknięte mgłą. Ranki te orzeźwiały nas przed upalnym dniem, ale kobiety, które o dwadzieścia metrów na prawo stały od piątej rano na apelu, były zsiniałe od zimna i tuliły się do siebie jak stado kuropatw.
16Nazwaliśmy ten obóz Perskim Rynkiem. W dnie pogodne kobiety wychodziły z bloków i kłębiły się na szerokiej drodze między blokami. Barwne letnie suknie i kolorowe chusteczki zakrywające gołe głowy sprawiały z daleka wrażenie jaskrawego, ruchliwego, gwarnego rynku. Przez swoją egzotyczność — perskiego.
17Z daleka kobiety nie miały ani twarzy, ani wieku. Tylko białe plamy i pastelowe postacie.
18Perski Rynek nie był obozem gotowym. Komando Wagner[5] budowało na nim drogę z kamienia, którą ubijał wielki walec. Inni gmerali przy kanalizacji i umywalniach, świeżo zakładanych na wszystkich odcinkach Birkenau. Jeszcze inni kładli podwaliny pod dobrobyt odcinka: zwozili kołdry, koce, naczynia blaszane i skrzętnie składali je do magazynu do dyspozycji szefa, zarządzającego esesmana. KradzieżOczywiście, część z tych rzeczy natychmiast szła na obóz, rozkradana przez pracujących tam ludzi. Tyle zresztą było pożytku z tych wszystkich kołder, koców i naczyń, że można było je ukraść.
19Wszystkie dachy nad budami blokowych na całym Perskim Rynku zostały pokryte przeze mnie i moich towarzyszy. Nie czyniono tego z nakazu ani przez litość. Kryliśmy bowiem zorganizowaną papą i lepiliśmy zorganizowaną smołą. Nie robiliśmy tego również przez solidarność ze starymi numerami, flegerkami z FKL, które objęły tu wszystkie funkcje. Każdą rolkę papy, każdy kubeł smoły blokowe musiały zapłacić. Kapie[6], komandoführerowi[7], prominentom z komanda. Zapłacić różnie: złotem, żywnością, kobietami z bloku, sobą. Jak która.
20PracaTak samo jak myśmy łatali dachy, elektrycy okładali światło, stolarze robili budy i sprzęty do bud z zorganizowanego drzewa, a murarze przynosili ukradzione żelazne piecyki i murowali, gdzie trzeba.
21Wtedy poznałem oblicze tego dziwnego obozu. Przychodziliśmy z rana pod jego bramę, pchając przed sobą wózek z papą i smołą. Na bramie stały wachmanki, biodrzaste blondyny w wysokich butach z cholewami. Blondyny rewidowały nas i wpuszczały do środka. Później szły same na kontrolę bloków. Niejedna z nich miała swoich kochanków wśród murarzy i cieśli. Oddawały się im w niewykończonych umywalniach albo w budach blokowych.
22Potem wjeżdżaliśmy w głąb obozu między jakieś bloki i tam na placu rozpalaliśmy ogień i gotowaliśmy smołę. Kobiety natychmiast oblegały nas tłumem. Błagały o scyzoryk, chusteczkę do nosa, łyżkę, ołówek, kawałek papieru, sznurówkę, chleb.
23Mężczyzna— Wy przecie jesteście mężczyznami i możecie wszystko — mówiły. — Tak długo żyjecie w tym obozie i nie umarliście. Na pewno macie wszystko. Dlaczego nie chcecie podzielić się z nami.
24Rozdawaliśmy im wszystkie drobiazgi, wywracaliśmy kieszenie na znak, że już nic nie mamy. Zdejmowaliśmy koszule dla nich. W końcu zaczęliśmy przychodzić z pustymi kieszeniami i nie dawaliśmy nic.
25Te kobiety nie były jednakowe, jak wydawało się nam z perspektywy drugiego odcinka, o dwadzieścia metrów na lewo stąd.
26Matka, KobietaByły wśród nich maleńkie dziewczynki z nieobciętymi włosami, zaplątane cherubinki na obrazie sądu ostatecznego. Były młode dziewczęta patrzące ze zdumieniem na tłum kobiet koło nas i z pogardą na nas, na szorstkich, brutalnych mężczyzn. Były mężatki rozpaczliwie proszące nas o wiadomości o zaginionych mężach, były matki szukające u nas śladu po swoich dzieciach.
27— Nam jest tak źle, zimno, jesteśmy głodne — płakały — czy tylko im jest lepiej?
28— Im jest na pewno lepiej, jeżeli istnieje sprawiedliwy Bóg — odpowiadaliśmy poważnie, bez zwykłych kpin i szyderstw.
29— Lecz przecież nie umarli? — pytały się kobiety, patrząc niespokojnie w oczy.
30Odchodziliśmy w milczeniu, spiesząc się do swojej pracy.
31Blokowymi na Perskim Rynku były Słowaczki, znające język tych kobiet. Dziewczęta te miały za sobą po parę lat obozu. Pamiętały początki FKL, kiedy trupy kobiet leżały pod wszystkimi blokami i gniły niewynoszone ze szpitalnych łóżek, a kał ludzki potwornymi stosami gromadził się w blokach.
32KobietaMimo zewnętrznej szorstkości zachowały kobiecą miękkość i — dobroć. Pewnie miały swoich kochanków i tak samo kradły margarynę i konserwy, aby zapłacić za przywiezione koce albo sukieneczki z efektów, ale…
33…ale pamiętam Mirkę, tęgą, małą dziewczynę w kolorze różowym.
34Budę miała urządzoną też na różowo i różowe firaneczki w oknie wychodzącym na blok. Powietrze w budzie osiadało różowym refleksem na twarzy i dziewczyna wydawała się jakby osnuta delikatnym welonem. Kochał się w niej Żyd z naszego komanda, który miał zepsute zęby. Żyd kupował dla niej świeże jajka, zebrane z całego obozu, i opakowane miękko rzucał przez druty. Spędzał z nią długie godziny, nie zważając ani na kontrolę esesmanek, ani na naszego szefa, który chodził z olbrzymim rewolwerem przytroczonym do letniego białego munduru. Szefa zwaliśmy słusznie Filipkiem, bo wyrastał, gdzie go nie posiali[8].
35Któregoś dnia Mirka podbiegła pod dach, na którym kładliśmy papę. Kiwnęła ręką na Żyda i krzyknęła do mnie:
36— Niech pan zejdzie! Może i pan coś pomoże!
37DzieckoZsunęliśmy się z dachu po drzwiach bloku. Chwyciła nas za ręce i pociągnęła do siebie. Wprowadziła między prycze i wskazując na barłóg pełen kolorowych kołder i na dziecko leżące pośrodku, rzekła z afektacją:
38— Patrzcie, przecież ono niedługo umrze! Powiedzcie, co ja mam robić? Dlaczego ono tak nagle zachorowało?
39Dziecko spało bardzo niespokojnie. Było jak róża w złotym otoku: rozpalone policzki i złota aureola włosów.
40— Jakie ładne dziecko — szepnąłem cicho.
41— Ładne! — krzyknęła Mirka — pan wie, że ładne! Ale ono może umrzeć! Muszę je ukrywać, żeby nie poszło do gazu! Esesmanka może je znaleźć! Pomóżcie mi!
42Żyd położył jej rękę na ramieniu. Otrząsnęła się gwałtownie i zaczęła łkać. Wzruszyłem ramionami i wyszedłem z bloku.
43Dziecko, MarzenieZ daleka widać było wagony idące wzdłuż rampy. Przywoziły nowych ludzi, którzy będą szli. Drogą między odcinkami wracała od wagonów jedna grupa Kanady i minęła drugą, która szła na zmianę. Z lasu podnosił się dym. Usiadłem koło gotującego się kotła i mieszając smołę, myślałem długo. W pewnej chwili złapałem się na myśli, że chciałbym mieć takie dziecko o rumianych we śnie policzkach i rozrzuconych włosach. Roześmiałem się z niedorzecznej myśli i poszedłem na dach przybijać papę.
44Pamiętam również drugą blokową, wysokie, rude dziewczynisko o szerokich stopach i czerwonych dłoniach. Nie miała u siebie budy, tylko parę kocy[9] rozłożonych na łóżku i parę zawieszonych na sznurkach zamiast ściany.
45— Niech nie myślą — mówiła, wskazując na kobiety leżące głowa przy głowie na pryczach — że człowiek ucieka od nich. Nic im nie mogę dać, ale nic od nich nie zabiorę.
46Śmierć— Wierzysz w życie pozagrobowe? — spytała mnie podczas jakiejś żartobliwej rozmowy.
47— Czasami — odpowiedziałem powściągliwie. — Raz wierzyłem w więzieniu, a raz, kiedy byłem bliski śmierci w obozie.
48Kara, Sprawiedliwość, Zbrodnia— A jeśli człowiek zrobi źle, to będzie karany, prawda?
49— Chyba tak, o ile nie ma jakichś wyższych norm sprawiedliwości niż ludzka. Rozumiesz — ujawnienie sprężyn, pobudki wewnętrzne, nieważność winy wobec istotnego sensu świata. Czy zbrodnia popełniona na płaszczyźnie może być karana w przestrzeni?
50— Ale tak po ludzku, normalnie! — krzyknęła.
51— Powinna być ukarana, to jasne.
52— A ty byś robił dobrze, jakbyś mógł?
53— Nie szukam nagrody, ja kryję dachy i chcę przeżyć obóz.
54— I myślisz, że ich — kiwnęła głową w nieokreślonym kierunku — nie trzeba karać?
55— Myślę, że ludziom, którzy cierpią niesprawiedliwie, nie wystarczy sama sprawiedliwość. Chcą, żeby winowajcy też ucierpieli niesprawiedliwie. To odczują jako sprawiedliwość.
56— Tyś jest mądry chłop! Ale zupy to byś sprawiedliwie rozdać nie umiał, żeby nie dać swojej kochance! — rzekła z ironią i weszła w głąb bloku. Kobiety leżały piętrami na buksach[10], głowa przy głowie. W nieruchomych twarzach świeciły się wielkie oczy. W obozie zaczynał się już głód. Ruda blokowa łaziła między buksami i zagadywała kobiety, aby nie myślały. Wyciągała z buks śpiewaczki — i kazała śpiewać. Tancerki — i kazała tańczyć. Deklamatorki — i kazała mówić wiersze.
57— Ciągle, ciągle pytają się mnie, gdzie są ich matki, ojcowie. Proszą, żeby do nich napisać.
58 59— Ciebie! Ty przyjdziesz i pójdziesz, a ja? Proszę ich błagam, która ciężarna, niech się nie zgłasza do lekarza, która chora, niech siedzi w bloku! Myślisz, że wierzą? Przecież człowiek chce tylko ich dobra. Ale jak im pomóc, kiedy same pchają się do gazu!
60Jakaś dziewczyna śpiewała na piecu modny przebój. Gdy skończyła, kobiety z buks zaczęły klaskać. Dziewczyna uśmiechała się i kłaniała. Ruda blokowa chwyciła się za głowę.
61— Ja już nie mogę dłużej! Przecież to wstrętne — syknęła i wskoczyła na piec.
62— Złaź! — krzyknęła do dziewczyny.
63Na bloku zrobiło się cicho. Blokowa podniosła rękę.
64— Cicho! — krzyknęła, choć nikt nie wymówił słowa. — Pytałyście mnie, gdzie są wasi rodzice i wasze dzieci. Nie mówiłam wam, bo mi was żal. Teraz wam powiem, żebyście wiedziały, bo i z wami zrobią to samo, jeśli zachorujecie! Wasze dzieci, mężowie i rodzice nie są wcale w innym obozie. Zapchali ich do piwnicy i udusili gazem! Rozumiecie, gazem! Jak miliony innych, jak moich rodziców! Oni palą się na stosach i w krematoriach. Ten dym, który widzicie nad dachami, to wcale nie z cegielni, jak wam mówią. To z waszych dzieci! A teraz śpiewaj dalej — rzekła spokojnie do wystraszonej śpiewaczki, zeskoczyła z pieca i wyszła z bloku.
65Wiadomo, że Oświęcim i Birkenau szły od złego do dobrego. Najpierw bili i zabijali na komandach nagminnie, potem sporadycznie. Najpierw ludzie spali na podłodze bokiem i obracali się na komendę, potem na pryczach, jak kto chciał, i nawet pojedynczo na łóżkach. Wpierw ludzie stali po dwa dni na apelu, potem tylko do drugiego gongu, do godziny dziewiątej. W pierwszych latach nie było wolno przysyłać paczek, później pozwolono na pięćset gramów, wreszcie — ile chcesz. Nie wolno było mieć kieszeni, później pozwolono nawet na ubrania cywilne na terenie Birkenau. W obozie było „coraz lepiej”. Po trzech czy czterech latach. Nikt nie wierzył, że mogło być po dawnemu i był dumny, że przeżył. Im gorzej Niemcom na frondę, tym lepiej jest w obozie. A że im będzie coraz gorzej…
66Na Perskim Rynku czas cofnął się wstecz[11]. Oglądaliśmy znowu Oświęcim z czterdziestego roku. Kobiety pożądliwie chłeptały zupę, której u nas na blokach nikt nie jadł. Śmierdziały potem i krwią kobiecą. Od godziny piątej rano stały na apelu. Zanim je policzono, była prawie dziewiąta. Wtedy dostawały zimną kawę. O trzeciej po południu zaczynały apel wieczorny i dostawały kolację: chleb i dodatki do chleba. Ponieważ nie pracowały, nie przysługiwała im culaga — dodatek za pracę.
67Czasem wypędzano je z bloków w dzień na apel nadprogramowy. Ustawiały się ciasno piątkami i jedna za drugą wchodziły do bloku. Rozłożyste blondyny, esesmanki w butach z cholewami, wyciągały z szeregów chudsze, brzydsze, brzuchate i wrzucały do środka oka. Oko — były to sztubowe trzymające się za ręce. Tworzyły zamknięte koło. Napełnione kobietami oko posuwało się jak makabryczny taniec pod bramę obozu i wsiąkało w oko ogólne. Pięćset, sześćset, tysiąc wybranych kobiet. Szły wszystkie — tą drogą.
68Czasami wchodziła esesmanka na blok. Rozglądała się po buksach, kobieta patrząca na kobiety. Pytała, kto chce iść do lekarza? Która jest ciężarna? Dostaną mleko i biały chleb w szpitalu.
69Wychodziły kobiety z buks i ogarnięte okiem szły pod bramę — też na tę drogę.
70Wolny czas — robiło się, aby dzień zeszedł, bo materiału było mało — spędzaliśmy na Perskim Rynku u blokowych, pod blokami albo w ustępie. U blokowych piło się herbatę albo szło się przespać na godzinkę do budy na gościnnie użyczonym łóżku. Pod blokami rozmawiało się z cieślami i murarzami. Plątały się koło nich kobiety, już w sweterkach i pończoszkach. Przynieś byle jaką szmatę, to możesz z nimi zrobić, co chcesz. Jak obóz obozem, nie było takiej Kanady[12] na baby!
71Ustęp jest wspólny dla mężczyzn i kobiet. Tyle że przedzielony deską. Po stronie kobiet — tłok i wrzask, u nas — cisza i miły chłodek od betonowych urządzeń. Siedzi się tu całymi godzinami i prowadzi dialogi miłosne z Katią, małą zgrabniutką sprzątaczką z ustępu. Nikt się nie krępuje i nikomu sytuacja nie przeszkadza. Człowiek już tyle widział w obozie…
72Tak minął czerwiec. Przez dnie i noce ludzie szli — tą i tamtą drogą. Od świtu do późnej nocy stał cały Perski Rynek na apelu. Dnie były pogodne i smoła topiła się na dachach. Potem przyszły deszcze i wiał ostry wiatr. Ranki wstawały przenikliwie zimne. Potem wróciła pogoda! Na rampę nieprzerwanie podjeżdżały wagony i ludzie szli dalej. Często staliśmy rano, nie mogąc wyjść do pracy, bo drogi były przez nich zatarasowane. Szli powoli, luźnymi gromadami i trzymali się za ręce. Kobiety, starcy, dzieci. Szli za drutami, zwracając ku nam milczące twarze. Patrzyli ku nam z litością i rzucali nam chleb przez druty.
73Kobiety zdejmowały z rąk zegarki i ciskały nam pod nogi, gestami pokazując, że możemy wziąć.
74Orkiestra pod bramą grała fokstroty i tanga. Obóz patrzył na idących. Człowiek posiada małą skalę reagowania na wielkie uczucia i gwałtowne namiętności. Wyraża je tak samo jak drobne, zwykłe odruchy. Używa wtedy tych samych prostych słów.
75— Iluż ich już przeszło? Od połowy maja prawie dwa miesiące, licz po dwadzieścia tysięcy dziennie… Koło miliona!
76— Nie co dzień gazowali tyle. Zresztą, cholera ich wie, cztery kominy i parę dołów.
77— To weź inaczej: z Koszyc i Munkacza prawie sześćset tysięcy, co tu gadać, wszystkich przywieźli, a z Budapesztu? Ze trzysta tysięcy będzie?
78 79— Ja[13], ale chyba to się niedługo skończy? Przecież ich wszystkich wytłuką.
80 81Człowiek wzrusza ramionami i patrzy na drogę. Za gromadą ludzi powolutku idą esesmani, dobrotliwymi uśmiechami zachęcają do marszu. Pokazują, że to już niedaleko i poklepują po ramieniu jakiegoś staruszka, który biegnie do rowu i gwałtownie ściągając spodnie i śmiesznie podrygując kuca w nim. Esesman pokazuje mu oddalającą się gromadę. Staruszek kiwa głową, podciąga spodnie i śmiesznie podrygując, biegnie za nią.
82Człowiek uśmiecha się ubawiony, widząc innego człowieka, któremu tak śpieszno do komory gazowej.
83Potem chodziliśmy na efekty smarować na nowo zaciekające dachy. Piętrzyły się tam góry łachów i niewypaproszonych tłumoków. Skarby zabrane tym ludziom, którzy szli, leżały na wierzchu, nieprzykryte od słońca ani od deszczu.
84KradzieżRozpalaliśmy ogień pod smołą i szliśmy na organizację. Jeden przynosił wiadro z wodą, inny worek suszonych wiśni czy śliw, inny cukier. Gotowaliśmy kompot i nieśliśmy na dach, do picia tym, którzy markowali robotę. Inni smażyli boczek z cebulą i zagryzali chlebem z kukurydzy. Kradliśmy wszystko, co było pod ręką, i nieśliśmy na obóz.
85Śmierć, Morderstwo, ZbrodniaZ dachów doskonale widać było palące się stosy i pracujące krematoria. Tłum wchodził do środka, rozbierał się, a potem esesmani zamykali szybko okna, szczelnie dokręcając śruby. Po paru minutach, które nie wystarczały nawet na porządne zasmarowanie kawałka papy, otwierali okna i drzwi z boku i wywietrzali. Przychodziło sonderkomando[14] i wywlekało trupy na stos. I tak od rana do wieczora — od nowa każdego dnia.
86Śmierć, Morderstwo, ZbrodniaCzasami po zagazowaniu takiego transportu przyjeżdżały spóźnione auta z chorymi i pielęgniarkami. Nie opłaciło się ich gazować. Rozbierano do naga i albo Oberscharführer[15] Moll[16] strzelał z floweru, albo spychał żywcem do płonącego rowu.
87Kobieta, Piękno, CiałoKiedyś samochodem przyjechała młoda kobieta, która nie chciała odejść od matki. Rozebrano je obie w komorze, matka poszła przodem. Człowiek, który miał prowadzić córkę, zatrzymał się, uderzony cudowną pięknością jej ciała, i w podziwie podrapał się po głowie. Kobieta na ten ludzki, prostaczy gest odprężyła się. Zaczerwieniwszy się chwyciła go za rękę:
88— Powiedz, co oni ze mną zrobią?
89— Bądź odważna — odrzekł człowiek, nie wyswobadzając ręki.
90— Ja jestem odważna! Widzisz, nie wstydzę się ciebie! Powiedz!
91— Pamiętaj, bądź odważna, chodź. Będę cię prowadził. Nie patrz tylko.
92Śmierć, Morderstwo, ZbrodniaUjął ją za rękę i powiódł, drugą ręką zasłaniając jej oczy. Trzask i woń palącego się tłuszczu i ciepło bijące z dołu przeraziły ją. Szarpnęła się. Ale on delikatnie pochylił jej głowę, odsłaniając kark. W tej chwili Oberscharführer strzelił, prawie nie celując. Człowiek pchnął kobietę do płonącego rowu i gdy padała, usłyszał jej okropny, urywany krzyk.
93Kiedy napełnił się kobietami wybranymi z ludzi, którzy szli, Perski Rynek, obóz cygański, FKL, otwarto naprzeciwko Perskiego Rynku — nowy obóz, Meksyk. Był tak samo niezagospodarowany i tak samo instalowano tam budy dla blokowych, światło i wstawiano im szyby.
94Dnie były podobne do dni. Ludzie wysiadali z wagonów, i szli — tą i tamtą drogą.
95Ci w obozie mieli swoje troski: czekali na paczki i listy z domu, organizowali dla przyjaciół i kochanek, intrygowali między innymi ludźmi. Noce zapadały po dniach, deszcze przychodziły po suszy.
96Z końcem lata przestały przychodzić pociągi. Coraz mniej ludzi szło do krematorium. Ci z obozu czuli z początku pewną pustkę. Potem przyzwyczaili się. Zresztą nadeszły inne ważne wydarzenia: ofensywa rosyjska, powstająca i płonąca Warszawa, transporty z obozu odchodzące co dzień na zachód, w nieznane, na nową chorobę i śmierć, bunt w krematoriach i ucieczka sonderkomanda, zakończona wystrzelaniem uciekinierów.
97Potem rzucano człowieka z obozu do obozu, bez łyżki, bez miski, bez szmaty do dała.
98Pamięć, WspomnieniaPamięć ludzka przechowuje tylko obrazy. I dziś, kiedy myślę o ostatnim lecie Oświęcimia, widzę niekończący się barwny tłum ludzi uroczyście zdążający — tą i tamtą drogą, kobietę stojącą z pochyloną głową nad płonącym rowem, rudą dziewczynę na tle ciemnego wnętrza bloku, która krzyczy do mnie niecierpliwie:
99— Czy człowiek będzie karany? Ale tak po ludzku, normalnie!
100I jeszcze widzę przed sobą Żyda z zepsutymi zębami, jak przychodzi co wieczór pod moją buksę i podnosząc głowę pyta się nieodmiennie:
101— Dostałeś dziś paczkę? Może sprzedasz jajka dla Mirki? Zapłacę markami. Ona tak lubi jajka…
Przypisy
punkcja — zabieg medyczny polegający na wkłuciu igły pozwalającej na opróżnienie jamy ciała z płynu (np. punkcja zatok), pobranie płynu (np. punkcja lędźwiowa) lub podania substacji. [przypis edytorski]
Pierre Loti, właśc. Julien Viaud (1850–1923) — francuski oficer marynarki i pisarz, znany z dziennika podróży do Maroka oraz powieści i opowiadań, których akcja rozgrywa się w egzotycznych krajach. [przypis edytorski]
komando Wagner — chodzi prawdopodobnie o komando (grupę więźniów wyznaczonych do wykonania konkretnej pracy) pracujące dla firmy Wagner, budującej drogi obozowe. [przypis edytorski]
szefa zwaliśmy słusznie Filipkiem, bo wyrastał, gdzie go nie posiali — filip, filipek to dawne określenie zająca, które wzięło się z gwary myśliwskiej. [przypis edytorski]
czas cofnął się wstecz — cofnąć się wstecz uchodzi obecnie za pleonazm, błąd leksykalny, w którym zachodzi redundancja (zbędność): słowo cofnąć się zawiera już informację wstecz. [przypis edytorski]
Kanada — grupa więźniów przebywających w obozie dłuższy czas, zajmujących się rozładunkami transportów, uważana za uprzywilejowaną. [przypis edytorski]
sonderkomando — grupa więźniów pracująca przy wynoszeniu zwłok z komór gazowych. [przypis edytorski]
Moll, Otto (1915–1946) — szef krematoriów w Auschwitz-Birkenau, zbrodniarz nazistowski. [przypis edytorski]