Uwspółcześniono w tekście dramatu oraz w obu wstępach: interpunkcję, fleksję, pisownię joty i ortografię, np. kameljowa -> kameliowa, galanterji -> galanterii, kwestji -> kwestii, manji -> manii; ośmdziesiąt -> osiemdziesiąt; dawnem -> dawnym; dwóchtysięcznym -> dwutysięcznym; zapomnieni -> zapomniani; fakta -> fakty. Zachowano jedynie jako ciekawostkę formę „mię”, opatrując ją przypisem.
Poprawiono błędy źródła: mówiłaś o kolację -> mówiłaś o kolacji; Akt I: scena dziesiąta -> scena dziewiąta; Akt II: Prudencja -> Małgorzata (2 kwestie, skan 118); Akt III: scena dziewiąta -> scena czwarta.
Dama KameliowaDramat w 5 aktachtłum. Tadeusz Boy-Żeleński
Od tłumacza
1Nazywała się Alfonsyna Plessis i pasła gęsi. Była jeszcze dzieckiem, kiedy kwiatek jej cnoty przypiął sobie do kożucha jakiś pastuch. Miała lat piętnaście, kiedy w sabotach i zgrzebnej koszuli dostała się do Paryża. Z posługaczki zostaje gryzetką, to strojna tanim kosztem i błyszcząca na studenckich balach, to znów w nędzy, brudna, obdarta, włócząca się po Paryżu. Potem… gorzej jeszcze — aż wreszcie uroda jej znajduje „poważnie myślącego” nabywcę; a po tym mieszczuchu nadchodzi wreszcie ten, który wprowadzi ją w sfery wysokiej „galanterii”: jest nim młody i świetny hr. de Guiche. Odtąd Alfonsyna Plessis, która zmienia swoje miano na wdzięczniejsze dla ucha „Maria Duplessis”, a z czasem dorabia sobie herby wiążące ją z tradycjami tej starej rodziny, zajmuje miejsce wśród gwiazd wesołego światka. Była kochanką, kolejno lub naraz, całej złotej młodzieży paryskiej. Mimo to, było w niej coś, co ją wyróżniało od koleżanek: pewna bezinteresowność kaprysu, szlachetność gestu, nuda, która ją żarła wśród całego zbytku, może poezja choroby i przeczucie rychłego końca. Wrodzony takt, zmysł elegancji, zastąpił braki jej wykształcenia, które zresztą w pewnej mierze zdołała wyrównać. Nadawała ton. Była ozdobą wszystkich miejsc, gdzie błyszczał modny Paryż. „Wysoka, bardzo szczupła, brunetka, biała i różowa, miała małą głowę, oczy podłużne jak na emaliach japońskich, wiśniowe usta, śliczne ząbki — figurynka z saskiej porcelany”. Taki rysopis podaje Dumas przedmowie do swojej sztuki. Była — choć bardzo młoda — w pełni blasku, kiedy spotkała to, co w jej świecie było uważane za najwyższy szczebel dostojeństwa kurtyzany: bogatego i utytułowanego cudzoziemca. Był nim hr. Stackelberg, eks-dyplomata rosyjski, starzec przeszło osiemdziesięcioletni, który, jak chce legenda — stworzona zresztą przez Dumasa — widział w niej jedynie portret zmarłej córki. Ale sam Dumas rozwiał tę legendę. „Hrabia, mimo swego podeszłego wieku, nie szukał w Marii Duplessis Antygony jak Edyp, ale Bethsabei jak Dawid”… Nie nazywano jej zresztą za życia „Damą kameliową”, mimo że później miano stroić jej grób w wieńce z tego kwiatu.
2Kiedy umarła licząc lat dwadzieścia trzy, śmierć jej stała się na kilka dni wydarzeniem. Takie pióra jak Gautier, Janin, poświęciły wzruszone wspomnienie tej, która była wdziękiem, kaprysem, ozdobą Paryża. Mimo to, dwie tylko osoby szły za jej trumną. Nie wypadało. Za to w trzy dni potem cały wykwintny świat tłoczył się w mieszkaniu przy bulwarze Madeleine, na licytacji jej sprzętów i kosztowności.
3W epoce świetności Marii Duplessis poznał ją Aleksander Dumas, naturalny syn sławnego pisarza, wiodący wówczas dosyć płoche życie młodzieży paryskiej. Wzajemna żywa skłonność zbliżyła na chwilę tych dwoje; ale romans młodego a uczciwego chłopca bez majątku z luksusową kurtyzaną był romansem bez jutra; skończył się jakąś sprzeczką. Dumas wyjechał, podróżował z przyjaciółmi po Hiszpanii. Kiedy wrócił, dowiedział się o śmierci Marii. Opowiedziano mu jej samotny pogrzeb, opowiedziano przejmujące dlań dzieje wyprzedaży jej rzeczy. Z tego pierwszego wzruszenia, ze wspomnień, rzeczywistości i fantazji, urodziła się powieść Dama Kameliowa (1848). Powieść miała powodzenie; w trzy lata później młody Dumas, potrzebując (jak sam powiada) pieniędzy, z powieści wykroił sztukę: i tak od niechcenia napisał najlepsze, najtrwalsze swoje dzieło, a zarazem wskazał teatrowi nowe drogi. Cenzura zabroniła wystawienia sztuki; mimo trzechkrotnych przeróbek i złagodzeń, mimo starań i protekcji, wyrok jej był nieubłagany. „Jest to — brzmi orzeczenie cenzury — obraz, w którym wybór osób i brutalność kolorów przekraczają najdalsze granice tolerancji w teatrze”. Popierał gorąco sztukę książę de Morny, ale nic nie mógł wskórać wobec oporu ministra. Ale Dumas był dzieckiem szczęścia. Minister pada, a w jego miejsce tekę otrzymuje — książę de Morny. Niezwłocznie (1852) Dama Kameliowa wchodzi na scenę, aby odnieść jeden z największych tryumfów, jakie teatr pamięta. Zarazem, od tej chwili, legenda pierwowzoru Damy Kameliowej rośnie, pięknieje, a wpół autobiograficzny charakter utworu przydaje jej jeszcze poezji. Na kilka dziesiątków lat Dama Kameliowa staje się ową arcy-rolą, o której marzy każda aktorka.
4Ale zostawmy poezję poezji. Jeżeli w pierwszych dwóch aktach Damy Kameliowej można się dopatrzyć osobistych przeżyć autora, dalsze trzy są czystą fantazją. Fantazją jest, jak wspomniałem, również ów ojcowski „książę de Mauriac”, łożący bezinteresownie na zbytek Marii. Zakulisowa rola jego w sztuce jest bardzo zrozumiała; obecność jego łagodzi to, co w położeniu Małgorzaty Gautier mogłoby się wydać zbyt jednoznaczne, z ujmą dla sympatii widza. Zwłaszcza w ówczesnej epoce, gdzie, jak widzimy z orzeczenia cenzora, pojęcia o tym co można pokazać w teatrze były znacznie surowsze. Dumas jeszcze dalej posuwa się w ustępstwach na rzecz tych pojęć: z kilku szczegółów przytoczonych przez cenzurę, a których dziś w sztuce nie znajdujemy, można się domyślić, że dokonał w niej sporo retuszów, które zapewne później, uznawszy (jak często bywa), że nie wyszły na złe dziełu, ostatecznie zostawił.
5Mimo to, sztuka była, jak na owe czasy i pojęcia, niezwykle śmiała. Później stało się z Damą Kameliową to, co się stało z wieloma dawnymi utworami, poczynając od wielkiego Rasyna. Znaczy dziś ona, dla powierzchownych sceptyków, sentymentalizm, gdy dla współczesnych znaczyła przede wszystkim brutalność. I znaczyła także prawdę. Znała już scena kurtyzanę odkupioną przez miłość, że tylko wspomnę Marion Delorme Wiktora Hugo; ale to działo się tak dawno, ale to było wierszem, ale kochanek Marion nie był świadom jej przeszłości; ale tam nie kręciło się wszystko dokoła pieniędzy! Tu, mimo paliatywów, jakich Dumas użył, ta finansowa podszewka wielkiego uczucia, to trywialne środowisko, do którego Maria należy i do którego wraca, sam wreszcie sposób, jaki w rozpaczy znajduje, aby oddalić od siebie Armanda — sposób heroiczny, ale heroizmem prostytutki — wszystko to było czymś niezmiernie śmiałym. I nie było to, jak dziś, krynolinową stylizacją; przeciwnie: życie, najpotoczniejsze życie, wdzierało się na scenę i żądało dla „nierządnicy” w sukni ostatniej mody prawa do wzruszenia i wzniosłości — tego prawa, którego wprzód jedynie w historycznym kostiumie można było dostąpić. Od lokaja Ruy-Blasa zrobił tu teatr jeszcze krok dalej. A także od Scriba i jego szkoły, dla której teatr był jedynie grą zręczności. Z młodzieńczym utworem Dumasa, życie, namiętność wchodzą do teatru i przemawiają do zdumionej, wzruszonej publiczności nieznanym wprzód językiem.
6Kogo miał za mistrza w tym rewolucyjnym dziele młody autor, który, czerpiąc w tym, na co patrzał i co przeżył, stał się wpół-bezwiednie pionierem nowej sztuki? Sądzę, iż przede wszystkim tego, który, mimo iż sam zawsze na darmo kusił się o laury sceniczne, swoją Komedią Ludzką wywarł potężny wpływ na odrodzenie twórczości dramatycznej: Balzaka. Za podtytuł dramatu Dumasa mógłby służyć tytuł jednej z powieści Balzaka: Blaski i nędze życia kurtyzany. Już tam romantyzm kojarzy się z realizmem ujmowania zjawisk: już tam widzimy życiową podszewkę wielkich uczuć, już tam widzimy postać kurtyzany kochającej i poświęcającej się z całą egzaltacją, do jakiej jedynie ta neofitka cnoty jest zdolna: zarazem owo swoiste, a tak głęboko przez Balzaka zrozumiane pomieszanie pojęć, mocą którego kurtyzana drogę poświęcenia widzi jedynie w sferze tych środków, które stanowią zwyczajną sferę myślenia jej klasy. I tam Ester odradza się moralnie dla Lucjana; i tam, przez paradoksalnie wzniosłe poświęcenie, wraca do dawnego błota, i ją także zabija ten powrót. List Estery do Lucjana byłaby zdolna napisać Małgorzata do Armanda.
7Ale między powieścią a sceną była olbrzymia różnica. Jeżeli w powieści perspektywy, jakie ukazywał Balzac, były rewolucją, cóż dopiero na scenie! Stąd znaczenie Damy Kameliowej. Utwór ten zamyka okres romantyzmu, z którego wziął szeroki oddech i zdolność wzruszenia, a zarazem otwiera okres scenicznego realizmu, który z płaszczów i pióropuszów przebiera bohaterów we fraki i surduty, podniosłym uczuciom daje podszewkę poziomych potrzeb i żąda praw do heroizmu dla codziennego życia. Dramat Dumasa jest tu niejako pośrednim ogniwem, a temat, który nastręczyło mu życie, bardzo sprzyjał tej odnowie teatru. Świat, w który wprowadził publiczność, był współczesny a egzotyczny zarazem; znajdował się przez swoje warunki niemal na marginesie społeczeństwa. Warunki te, kojarząc w naturalny sposób zbytek z potrzebą, blask z poniżeniem, szczególnie czyniły ten teren sprzyjającym zespoleniu romantyzmu z realizmem. Jakoż, później, mimo iż teatr zdobędzie sobie inne dziedziny, temat ten, po Dumasie, autorzy będą podejmowali często. Potomstwo Damy Kameliowej raz po raz będzie się pojawiało na scenie, zrobi się nie do wytrzymania…
8Dama Kameliowa to kawał historii polskiego teatru, dlatego godzi się na nią spojrzeć i z tego punktu widzenia. Najulubieńsza sztuka, najbardziej wymarzona rola przez kilka dziesiątków lat. Grywały ją nasze największe aktorki. Grywała ją Modrzejewska, a równocześnie prawie zjeżdżała z nią do Polski Sara Bernhard. Ileż zapisano papieru porównaniami tych dwóch tak odmiennych kreacji! Ale, rozbierając każdy ich szczegół, zapomniano — jak często bywa — o jednym: o tekście; uszło uwagi to, że jeżeli każda z tych dwóch artystek grała inaczej, to po trosze i dlatego, że… każda mówiła przeważnie coś innego.
9Dowiedziałem się o tym przypadkowo. Proszony przez Teatr Polski o nowy przekład Damy Kameliowej, zapoznałem się z ciekawości z dawnym, nieznanego pióra. Wówczas mogłem stwierdzić te różnice. Cała swoista goryczka tej sztuki była po polsku osłodzona; tytułowa postać usentymentalizowana, chwilami ze znacznym zatarciem linii dramatu.
10Przyczyna tego dość jest zrozumiała. Ewolucja stylów literackich była odmienna u nas niż we Francji. Gdy tam Dama Kameliowa znaczyła świt realizmu, my dopiero przeżywaliśmy romantyzm. Toż samo różnice obyczajowe. Jeżeli tam i temat, i jego ujęcie wydawały się cenzurze zbyt ostre, o ileż bardziej były one ostre u nas! Może przyczyniła się tu i opera Verdiego, i styl jej libretta, dość że wszystko to, w połączeniu z ówczesnymi szerokimi pojęciami o swobodach tłumacza, stworzyło ową polską „Damę Kameliową”, bardzo odbiegającą od francuskiej.
11Cechą stylu Dumasa jest wielka oszczędność wyrazu, bardzo trzeźwe i świadome jego dawkowanie. W polskim tekście przeciwnie. Oto próbka ze słynnego monologu Małgorzaty w II akcie. Polski dawny przekład:
12„Armandzie, po co ty się zjawiłeś na mej drodze? byłam spokojną, swobodną od walk wewnętrznych, nim cię poznałam — a teraz, Boże! A jednak w tej walce obawy z nadzieją, przejmuje mnie jakieś ożywcze uczucie, słyszę jakby głos potajemny, obiecujący mi szczęście, którego dotąd nie znałam. Kocham i jestem kochana, w tych kilku słowach mieści się tyle rozkoszy, że mogą zapłacić za całą wieczność trosk i bólów!”
Gdy u Dumasa znacznie skromniej:
13„Czy on mnie kocha zresztą? A ja czy go kocham, ja, która nigdy nie kochałam? Ale po co wyrzekać się chwili rozkoszy? czemu nie iść za kaprysem serca? Czym ja jestem? Igraszką losu! Pozwólmyż tedy losowi robić ze mną co mu się podoba. — Bądź co bądź, mam uczucie, że jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. To może zła wróżba. My, kobiety, przewidujemy zawsze, że ktoś nas pokocha, nigdy, że my pokochamy, tak że za pierwszym atakiem tej nieprzewidzianej choroby, nie wiemy same, co się z nami dzieje”.
Co za różnica, prawda? I nie tylko w stylu, ale w treści, w linii psychologicznej. U Dumasa to dopiero zaczątek kaprysu, obawa miłości, trzeźwa analiza samej siebie u kobiety, której życie nie należy do niej; u polskiego tłumacza to fala romantycznej frazeologii.
14W ten sposób ciągłe: „Ten człowiek mnie zabija”, zamiast „ten chłopak wpędzi mnie w nieszczęście”; każde „kocham cię” wzmacnia polski tekst dodatkiem „z całej duszy”, — „całą siłą mej duszy”, „jesteś aniołem” etc.
15Gdy u Dumasa Małgorzata mówi z prostotą:
16„Po trzech, czterech miesiącach, wrócilibyśmy do Paryża, uścisnęlibyśmy sobie dłonie i skleili przyjaźń z resztek naszej miłości…”
17„Będę się starała pozyskać jego przyjaźń, zasłużyć na jego szacunek, a za powrotem do Paryża Armand będzie mi jedynym przyjacielem, opiekunem, bratem…”
Gdy u Dumasa Małgorzata maluje znowuż z prostotą swoją sytuację i swój stan duszy:
18„Czemu? Chcesz wiedzieć? Bo są godziny, w których ten rozpoczęty sen snuję do końca; bo są dni, w których jestem zmęczona życiem, jakie wiodę, i roję sobie inne: bo w naszej burzliwej egzystencji nasza głowa, nasza duma, nasze zmysły żyją, ale serce wzbiera i, nie mogąc znaleźć upustu, dławi nas. W istocie, mamy kochanków, którzy się rujnują, nie dla nas — jak w nas wmawiają — ale dla swojej próżności; jesteśmy pierwsze w ich miłości własnej, ostatnie w ich szacunku. Mamy przyjaciół, przyjaciółki jak Prudencja, których przyjaźń bywa czasem służalcza, nigdy bezinteresowna. Mało je obchodzi, co się z nami dzieje, byle by je widziano w naszych lożach, byle się mogły rozpierać w naszych powozach. Tak więc, dokoła nas, sama ruina, wstyd i kłamstwo. Marzyłam tedy chwilami — nie śmiejąc tego wyznać nikomu — o tym by spotkać człowieka dość wyzwolonego z małostek, który by mnie nie pytał o nic i zechciał być kochankiem mego kaprysu…”
Bilans jej życia, pozycja, jaką w nim w tej chwili przeznacza Armandowi, wszystko to wyrażone jest tu bardzo jasno. W cóż się to zmieniło w dawnym polskim tekście:
19„Słuchaj! każde serce miewa swoje chwile zwątpienia, tak jest i z moim. W takich chwilach widzę życie moje zupełnie innym od tego, które prowadzę. Zdaje mi się, że jeżeli w moim położeniu potrafiłam wzbudzić pewien rodzaj podziwu i uznania w tym świecie, który się koło mnie kręci, to mogłabym zasłużyć na szacunek w kółku ściślejszym kochających mnie i życzliwych osób. Zapytuję sama siebie, czy może mnie czekać inna, lepsza przyszłość — lecz nagle całe przeszłe moje życie staje mi przed oczy i wszelkie nadzieje rozpryskują się. Wracam do mego szalonego życia. Dzień następuje po dniu, czas wlecze się jednostajnie, mam wielbicieli, kochanków, jeżeli ich chcesz tak nazywać… Marzyłam, że znajdę…” etc.
Tam gdzie Małgorzata, depcąc okrutnie własną dumę, mówi do Armanda:
20„Przychodzisz tu od czterech dni, byłeś u mnie na kolacji, przyślij mi jaki klejnot z biletem wizytowym…”
tam dawny tłumacz zmienia klejnot na „bukiet”, odbierając całą gorycz, ale i cały sens tym słowom.
21Przekształcenie to szło jeszcze dalej, wchodziło w akcję. Jednym z najznamienniejszych rysów Dumasa jest owo ścisłe robienie bilansu, owa realistyczna podszewka uczuć. Pragnąc przeżyć z Armandem paromiesięczną idyllę, Małgorzata musi na ten cel naciągnąć innego na pieniądze, zapewne nie bez rewanżu… Posyła po hrabiego de Giray i prosi go o pieniądze na zapłacenie rachunków. Scena ta ma istotnie bardzo ostrą wymowę, za ostrą prawdopodobnie dla ówczesnego polskiego teatru. Zmieniono ją w dawnym przekładzie zupełnie. To hrabia pyta Małgorzatę o jej długi i narzuca się prawie z ich zapłaceniem. Oczywiście cała scena, tak ważna dla charakterystyki, traci swój sens.
22Nie będę mnożył przykładów. Wspomnę tylko ową sławną scenę Małgorzaty z ojcem Armanda, dość już patetyczną samą przez się. Trudno wyliczać wszystkie dodatki, jakimi ją po polsku upstrzono. Wzruszająca prostota Małgorzaty (…kiedy już umrę i kiedy Armand będzie przeklinał moją pamięć…) rozwodniła się obficie:
23„O jedną łaskę błagam cię, panie. Kiedy to serce, które dzisiaj pęka z żalu, będzie spoczywało spokojnie w grobie, kiedy świat będzie obrażał pamięć moją obelgami, a sam Armand powstanie, aby przeklinać imię moje, wtedy…” etc.
Ciągle amplifikacja, ciągłe dodatki przy nieodzownych równoczesnych skrótach, powodują istotną „przemianę materii” i nadają tej transkrypcji zupełnie inny ton. Gdy u Dumasa sytuacje wciąż stawiane są jasno, ostro, w polskim tekście zacierały się we frazeologii. To inny utwór, z innej epoki literackiej, w innym stylu. Oto może spóźniony przyczynek do różnic w kreacjach Modrzejewskiej i Sary. Oto zarazem przyczyna, że ci, którzy za młodu oglądali w Polsce Damę Kameliową, wspominają ją z sentymentem, ale zarazem i z pobłażliwym uśmiechem. Polski dawny tekst to główne źródło naszych tradycji Damy Kameliowej na słodko.
*
24Czytelnik znajdzie tu, po raz pierwszy w polskim języku, charakterystyczną przedmowę autora do Damy Kameliowej, pisaną w kilkanaście lat później, w r. 1867. Młody Dumas zrobił tymczasem kawał drogi; stał się najbardziej wziętym komediopisarzem, autorem Półświatka, Przyjaciela kobiet, Pojęć pani Aubray. W sztukach tych — tej ostatniej zwłaszcza — Dumas staje się czymś w rodzaju filozofa, apostoła, ale dość dziwna to filozofia i dość dziwne apostolstwo: niby to śmiałe, ale w gruncie rzeczy jakże mieszczańskie, ilomaż spętane przesądami! Odbija się to i w tej przedmowie do Damy Kameliowej: do sztuki urodzonej z młodzieńczych wspomnień i młodzieńczego uczucia, autor przydaje całą ideologię, staje się lekarzem chorób społecznych, czujnym wzrokiem przenika przyszłość Francji, przepowiada jej straszliwe klęski grożące jej za lat pięćdziesiąt! Dziś, kiedy upłynęło od tej przedmowy lat więcej niż pięćdziesiąt, z uśmiechem czytamy te proroctwa: inne ma dziś świat troski niż kłopotać się o pochodzenie posagów panieńskich i renty kawalerów do wzięcia!
25Jedno zostało w tej przedmowie żywe, to akcent szczerego wzruszenia, gdy mówi o niedoli uwiedzionych dziewcząt, o losie kobiety, o nieślubnych dzieciach. Dumas był — jak wspomnieliśmy — naturalnym synem, co w owym czasie piętnowało człowieka na całe życie; trzeba było całego jego talentu i sławy dwóch pokoleń, aby złagodzić tę hańbę! Co więcej, ojciec jego, autor Montechrista i Trzech Muszkieterów, był prawdziwym ojcem marnotrawnym, niewiele troszczył się o matkę swego syna. Opuścił ją, gdy miała małe dziecko; sam lekkomyślny, niesiony falą swej niespokojnej kariery, zbyt rzadko przypominał sobie o niej. Młody Aleksander patrzał na smutną dolę matki, która go wychowała, patrzał na jej wyrzeczenia, na jej dzielność, na jej oddanie. Miał dla niej prawdziwy kult. Często, po premierze swojej sztuki, zapraszany na najświetniejsze uczty, odrzucał wszystkie zaproszenia, aby w skromnym pokoiku podzielić z matką jej wieczerzę. Przez wzgląd na szczerość tych akcentów, przez wzgląd także na dowcipną i pełną werwy — a wciąż jeszcze aktualną — diatrybę przeciw cenzurze, przebaczmy mu to, co w jego filozofii społecznej trąci starym żurnalem mód…
26Z powodu Damy Kameliowej
27Osoba, która posłużyła mi za model do bohaterki powieści i dramatu o Damie Kameliowej, nazywała się Alfonsyna Plessis, przekształciła to na szlachetniej brzmiące i dystyngowańsze nazwisko Maria Duplessis. Była to wysoka, smukła brunetka, biała i różowa. Głowę miała małą, oczy podłużne, emaliowane niby u Japonki, ale żywe i inteligentne; wargi wiśniowe, prześliczne zęby — rzekłbyś figurynka z saskiej porcelany. W r. 1844, kiedy ją ujrzałem po raz pierwszy, była w rozkwicie powodzenia i piękności. Umarła w r. 1847, na chorobę piersiową, mając lat dwadzieścia trzy.
28Była to jedna z ostatnich i nielicznych kurtyzan, które miały serce. Dlatego pewnie umarła tak młodo. Nie zbywało jej ani dowcipu, ani bezinteresowności. Umarła biedna, w zbytkownym apartamencie, zajętym przez wierzycieli. Miała wrodzoną dystynkcję, ubierała się ze smakiem, chód miała zręczny, niemal szlachetny. Brano ją czasami za kobietę z towarzystwa. Dzisiaj, mylono by się ustawicznie. Była za młodu dziewczyną folwarczną. Teofil Gautier poświęcił jej kilka słów żałobnego wspomnienia; poprzez nie widać było rozpływającą się w błękicie miłą duszyczkę, która miała — jak parę innych osób — unieśmiertelnić grzech miłości.
29Maria Duplessis nie miała wprawdzie wszystkich owych wzruszających przygód, których użyczam Małgorzacie Gautier, ale byłaby gotowa je mieć. Jeżeli nic nie poświęciła dla Armanda, to dlatego, że Armand tego nie chciał. Mogła, z wielkim swoim żalem, odegrać jedynie pierwsze dwa akty sztuki. Rozpoczynała je ciągle, jak Penelopa swoje płótno, z tą różnicą, że pruła w dzień to, co zaczęła w nocy. Nigdy też za życia nie nazywano jej Damą Kameliową. Przydomek, jaki dałem Małgorzacie, jest czystym wymysłem. Ale wrócił do Marii Duplessis przez odbicie, skoro ukazała się powieść, w rok po jej śmierci. Gdy, na cmentarzu Montmartre, zażądacie pokazania grobu Damy Kameliowej, dozorca zaprowadzi was do małego kwadratowego pomniczka, na którym pod tymi słowami: Alfonsyna Plessis, spoczywa wieniec sztucznych białych kamelii, przymocowany do marmuru w szklanej gablotce. Ten grób ma teraz swoją legendę. Sztuka ma coś boskiego; stwarza lub wskrzesza.
30Dramat ten, napisany w roku 1849, przedstawiłem zrazu Teatrowi Historycznemu, gdzie go przyjęto. Ale, przed wystawieniem sztuki, teatr upadł. Dzięki instancjom aktora tego teatru, pana Hipolita Worm, obecnego przy pierwszym czytaniu, dostała się Dama Kameliowa do Vaudeville. Przyjął ją p. Bouffé który, wraz z pp. Lecourt i Cardaillac, objął dyrekcję tej sceny. Tam, dzięki panu de Morny, sztuka ujrzała wreszcie światło rampy dnia 2 lutego 1852.
31Przez rok sztuka była zabroniona przez cenzurę za ministerium p. Leona Faucher. P. Bouffé znał pana Ferdynanda de Montguyon. Pan Ferdynand de Montguyon był przyjacielem pana de Morny, pan de Morny był przyjacielem księcia Ludwika Napoleona, książę Ludwik był prezydentem Republiki, p. Leon Faucher był ministrem spraw wewnętrznych, był więc może sposób, przebiegając szczeble tej drabinki stosunków, osiągnąć cofnięcie zakazu.
32„Stosunki” zaczęły się ruszać. Nic nie jest łatwe we Francji. Zastanawiałem się, dokąd jadą ci wszyscy ludzie, których spotyka się na ulicy pieszo lub w powozie. Idą prosić kogoś o coś. Pan de Montguyon udał się do pana de Morny, przedstawił mu nasze położenie, a pan de Morny, w towarzystwie pana de Montguyon, zechciał być obecnym na próbie sztuki, aby sobie zdać sprawę z wartości dzieła, nim wspomni o nim księciu. Nie wydało mu się tak niebezpieczne, jak opowiadano. Mimo to, poradził mi, abym udzielił mego rękopisu paru kolegom; ci niech wystosują prośbę na poparcie jego protekcji, iżby minister mógł ustąpić nie tylko wpływom towarzyskim, ale także życzeniu kompetentnych pisarzy. Rada była dobra i godna. Poszedłem do Juliusza Janin, który napisał śliczną przedmowę do drugiego wydania powieści, do Leona Gozlan i Emila Augier, który właśnie uzyskał za swoją Gabrielę nagrodę Cnoty w Akademii. Wszyscy trzej przeczytali sztukę i wszyscy trzej wystawili mi świadectwo moralności, które wręczyłem panu de Morny, który zaniósł wszystko księciu, który posłał to panu Leonowi Faucher, który odmówił wręcz i bez apelacji.
33Szczerze mówiąc, można było przypuszczać i zdawałoby się zupełnie proste i naturalne, że w wielkim kraju jak Francja, której dowcip i której literatura zasila dwa światy, gdy ów wielki kraj posiada pisarza popularnego, europejskiego, światowego i ten pisarz ma młodego syna, wstępującego w szranki, można by przypuszczać, powiadam, i zdawałoby się całkiem naturalne, że przy pierwszych trudnościach cenzury, wystarczy temu ojcu się pokazać, aby rząd powiedział z ukłonem: „Jak to, panie Dumas! ależ szczęśliwi jesteśmy, że możemy coś zrobić dla człowieka takiego jak pan, który jesteś chlubą naszej epoki. Życzy pan sobie, aby sztuka pańskiego syna była wystawiona, uważa ją pan za dobrą, zna się pan na tym lepiej od nas, prosimy: oto sztuka pańskiego syna”. Ty, mój czytelniku, postąpiłbyś tak; i ja także. Otóż nie; rzeczy nie dzieją się w taki sposób. Trzeba najpierw, aby syn tego znakomitego człowieka przebył szczeble, które przedstawiłem, i kiedy, po tych daremnych usiłowaniach, zwróci się wreszcie do ojca i ten poprosi o audiencję u pana Leona Faucher, p. Leon Faucher nie przyjmie go i odeśle do szefa gabinetu. Szef gabinetu, zupełnie przyzwoity człowiek zresztą, przyjmuje bardzo dobrze ojca i syna, ale powiada im, że rzecz jest niemożliwa dopóki p. Faucher będzie ministrem, gdyż dobrze jest upokorzyć od czasu do czasu znakomitego człowieka i przypomnieć mu, że stoi poniżej szefów sekcji, prefektów i ministra. Otóż właśnie dwadzieścia lat wprzódy może, w tym samym biurze, p. de Lourdoueix dał taką samą odpowiedź p. Aleksandrowi Dumas z przyczyny podobnej prośby. Tylko, że w r. 1829 chodziło o Krystynę, zakazaną przez cenzurę Restauracji, tak jak Damę Kameliową proskrybowała w r. 1849 cenzura Republiki: inny rząd, inny minister, ale rzecz wciąż ta sama. Zaczem, jako że przeszłość zawsze zda się na coś, odszedłem, powiadając, jak powiedział mój ojciec: „Zaczekam”.
34Czekałem tym cierpliwiej, ile że pan de Morny powiedział mi, abym nie tracił wszelkiej nadziei, dodając: „Nie wiadomo co się może zdarzyć”; i że pani Doche, która tyleż pragnęła grać swoją rolę, co ja pragnąłem widzieć na scenie moją sztukę, powiedziała mi w zaufaniu, że p. de Persigny działa na swoją rękę.
35I w istocie, p. de Persigny — na prośbę pani Doche — oświadczył się jako współprotektor biednej Damy Kameliowej.
36Nadszedł 2 grudnia. Pan de Morny zajął miejsce pana Faucher. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem bardzo złośliwy; ale ujrzeć naraz, w miejsce ministra, który nam zawadza, ministra, który idzie nam na rękę, to się nazywa mieć szczęście, zwłaszcza jeżeli nic się nie zrobiło w tym celu. Nie uważałem tedy za potrzebne ronić łez nad losem pana Faucher; muszę nawet wyznać, że byłem tak szczęśliwy z jego nieszczęścia, jak można było być w danym wypadku. W trzy dni po swojej nominacji, p. de Morny pozwolił grać moją sztukę, jedynie na moją odpowiedzialność; jemu tedy zawdzięczam początek kariery, bo z pewnością, gdyby nie on, pierwsza ta moja sztuka nigdy nie dostałaby się na scenę. To byłoby tylko nieszczęście osobiste, ale właśnie tych nieszczęść stara się człowiek unikać. Nie ma już pana de Morny, aby jeszcze raz usłyszał wyraz mej wdzięczności; składam go więc jego pamięci, zamiast go złożyć jemu samemu, śmierć człowieka, który oddał przysługę, nie umarza długu tego, który jej doznał.
37Po wielkim sukcesie, sztukę przerwano w lecie. Tymczasem pan de Morny opuścił ministerium. Kiedy w październiku teatr chciał wznowić sztukę, znów jej zabronił nowy minister, którym był — uśmiejecie się — dawny jej poplecznik, pan de Persigny. Wówczas, pan de Morny wyruszył do ministerium jak za czasu pana Leona Faucher, już nie jak człowiek który prosi o łaskę, ale jak człowiek, który domaga się praw, i sztukę przywrócono ostatecznie.
38
Tu byłoby najwłaściwsze miejsce, aby, po raz tysiączny, napaść na cenzurę. Niech mnie Bóg strzeże od tego! co najmniej dla trzech przyczyn. Pierwsza, to że przyrzekłem sobie i wam także, że w mojej przedmowie będę, o ile tylko możliwe, unikał uroczystego tonu i pewnych wielkich słów zbyt ciężkich dla mnie. Druga, to że ta tyrada jest zbyteczna, bo w czasach tak pośpiesznych, jak nasze, trzeba mówić tylko to, co może zdać się na coś. Trzecia, to że nigdy cenzura nie mogła powstrzymać ani zniekształcić tęgiego dzieła, od Tartufa do Wesela Figara, od Wesela Figara do Marion Delorme, od Marion Delorme do Syna Giboyera. Dzieło zawsze przeszło górą, dołem, albo wprost. Rządy wyobrażają sobie, że jeszcze potrzebują tej antycznej instytucji, myślą, że są bezpieczne za tą drewnianą palisadą, która ich kosztuje jakie pięćdziesiąt tysięcy franków rocznie i daje żyć kilku osobom, spełniającym najprzyzwoiciej w świecie tę trudną i nudną czynność. Szanujmy tę niewinną manię. Ogrodnicy wieszają w sadzie parę łachów, aby odstraszyć wróble; to tradycja, która ich uspokaja. Wróble, które wiedzą, że to są tylko łachy, siadają na drzewach i zjadają owoce. Wszyscy są zadowoleni i zawsze znajdzie się na gościńcu jakiś przechodzień, który śmieje się z ogrodnika. Oto najważniejsze! śmiech, to taka dobra rzecz! Bierzmy tedy na serio tylko to, co jest poważne, a cenzura nie jest poważna.
39Jest ona nawet dla nas pierwszorzędną wspólniczką. Przykład: Chcemy wprowadzić na scenę — co jest naszym prawem i naszym obowiązkiem od czasu, jak komedia istnieje — chcemy tedy wprowadzić na scenę jakiegoś awanturnika tej czy innej płci, utytułowanego łajdaka lub dystyngowaną hultajkę. Co czyni cenzura? „To niemożliwe, woła, krzycząc bardzo głośno, powiedzą, że to pan X albo pani Z”. I wymienia dwie znakomite osobistości. Rzecz nabiera rozgłosu. Autor protestuje. Dzienniki robią aluzje. Publiczność zaczyna się interesować, bierze udział. Czy nie wydaje się to wam zabawne: rząd, opłacający kilka osób, aby nas informować, nas, autorów dramatycznych, o przekupstwach, nadużyciach, sekretach i skazach wysokich klas; aby nam dostarczyć tematu do przyszłych sztuk o najdostojniejszych współczesnych! Czy to nie jest pierwszorzędny komizm? Wreszcie, sztukę zwracają, dzięki paru zmianom, zawsze nieznaczącym, czasami pożytecznym. Tłum ciśnie się. Kasa w oblężeniu: — wszyscy chcą widzieć sportretowanych łajdaków, którzy istnieją najczęściej jedynie w wyobraźni zbyt gorliwych cenzorów. Młodzież, która jest zawsze za ruchem, hałasem i postępem, oświadcza się za wami, wasze stronnictwo oklaskuje was co wlezie, kariera zrobiona! I wy chcecie śmierci tej przyjaciółki? Ktoś strzela do was, strzelba pęka, bo jest licha i urywa nos temu, który do was mierzył: i wy nie pękacie ze śmiechu? Cóż się stało z tęgą francuską wesołością Rabelego, Lesage'a, Woltera; czym ją karmicie, jeśli nie głupotą wielkich? Nie, nie, nie; szanujmy cenzurę; trzymajmy ją w wacie, to udany wróg. Jeżeli komu szkodzi, to nie nam. Gdyby nie istniała, trzeba by ją wymyślić. Mamy prawo krzyczeć przeciwko niej, rzecz doskonała dla płuc francuskich potrzebujących tego ćwiczenia, ale w gruncie ona lepiej wspomaga nasze interesy, niżbyśmy mogli to uczynić sami. Ona nas ubezpiecza. Skoro raz da swoje placet, które daje w końcu zawsze, co za bezpieczeństwo. Jak spokojnie możemy wówczas spać! Cenzura puściła sztukę, zatem sztuka nie jest niebezpieczna; a jeżeli rząd coś powie, powiadamy: „To nie nasza rzecz. Czepiajcie się swojej cenzury, która jest po to, aby przewidywać”.
40Ale nieujęte prawo myśli! Ale niepodległość ludzkiego ducha! Ale godność geniusza zmuszona się uginać przed miernotą i rutyną! Spytajcie, co ja o tym myślę, czy ja to liczę za nic? Jak to! Od piętnastu lat wspaniały repertuar Wiktora Hugo jest na indeksie? Lukrecja, najlepsze dzieło Ponsarda, nie może ukazać się w teatrze! Kawaler de Maison-Rouge pańskiego ojca skazany jest na milczenie. Legouvé zmuszony był wydrukować Dwie królowe, a Barriére Biada zwyciężonym! Widzi pan, że cenzura może coś zabić. Dlatego, że wszystkie pańskie sztuki w końcu wystawiono dzięki pańskim stosunkom lub pańskiej ustępliwości, uważa pan, że wszystko jest cudownie; ale inni, którzy nie mają ani takich pleców, ani nie są tacy giętcy, inni, którzy patrzą, jak ta despotyczna instytucja niszczy ich karierę, ich los, ich sławę; inni, drogi panie, którzy szanują swoje dzieło, swoją misję i niezłomność swego sumienia, inni wreszcie…”
41Ba! czegóż to dowodzi? Tego, że rządy, wybrańcy ludu lub wybrańcy Boga — mniejsza skąd biorą swoje oparcie — krzycząc głośno o swej sile, o swej zażyłości z narodem, o swym zaufaniu do niego, boją się nas, że drżą przed lada słówkiem, że wierzą, iż możemy je obalić lub zachwiać w ciągu jednego wieczora; słowem, że uznają potęgę wyższą od ich potęgi, potęgę myśli pierwszego z brzegu, który nie ma ani prawa boskiego, ani wyborców, ani prefektów, ani listy cywilnej, ani policji, ani armat na swoje usługi. To nas kosztuje parę tysięcy franków, które odbijamy stokrotnie pod rządem, który następuje potem, bo zawsze jest rząd, który następuje potem i który zmuszony jest przez jakiś czas robić przeciwnie niż jego poprzednik. Błogosławmy owych potentatów, którzy lękają się fikcji, tyrady lub konceptu, którzy nam stwarzają tak wielką potęgę w państwie, w obliczu świata i którzy nie widzą jeszcze po tylu doświadczeniach, że my nie możemy nic przeciw nim, jak oni nie mogą nic przeciw nam, że aluzja jest zawsze tylko zsumowaniem i że, jeżeli wszyscy rozumieją i chwytają aluzję w naszym dramacie lub komedii, to dlatego, że od dawna ta aluzja jest w głowie i na ustach publiczności. To nie my mamy wówczas opinię za sobą, ale oni mają opinię przeciw sobie. Słowem, nie dlatego dawny system runął, że Beaumarchais napisał Wesele Figara, ale, dlatego że dawny system rozpadał się w gruzy w oczach i rozumieniu wszystkich. Beaumarchais napisał Wesele Figara i zbudował arcydzieło na ruinach. Rządy można obalić jedynie wówczas, gdy nie mają już podstaw. Kiedy, potrząsając drzewem, strącamy zeń owoce, to nie dlatego że jesteśmy silni, ale że owoce już dojrzały.
42Krzyczcie przeciw cenzurze, ale proście Boga, aby ją wam zostawił. Najgorszy figiel, jaki można by wam wypłatać, to skasować ją. Nazajutrz (i to byłoby upokarzające!) znaleźlibyście się pod władzą policji. Teatry podlegałyby tym samym prawom, co inne miejsca publiczne: przy pierwszym skandalu, zamknięto by sklep i skonfiskowano towar. Przeszlibyście z rąk życzliwego urzędnika w ręce brutalnych szpiclów; w dniu, w którym rząd potrzebowałby skandalu w teatrze, posłałby na twoją sztukę pięćdziesięciu tych jegomościów przebranych po cywilnemu, aby wywołali skandal, i zsadzono by cię z kozła jak pijanego woźnicę. „Ale przynajmniej wypowiedziałbym raz swoją myśl”. Nie, bo dyrektorzy, wciąż pod grozą tego środka bezpieczeństwa, zrobiliby się sami cenzorami. Znalazłbyś, w ich interesach materialnych, o wiele sroższych przeciwników niż w rutynie urzędowej i rychło by wyprawili na spacer was i wasze idee, gdybyście się okazali zbyt uparci. Dopiero byście żałowali starej, poczciwej cenzury z okularami bez szkieł i tępymi nożycami; cenzury, o której opowiada się anegdoty wieczorem przy kominku, owej sennej ochmistrzyni, której Muza tak łatwo wykrada klucze, kiedy chce uciec w pole.
43Czego by trzeba, czego wy byście chcieli, czego ja bym chciał, co by było prostsze, godniejsze i zaszczytniejsze dla wszystkich, to wolność zupełna, lojalna, bez zastrzeżeń i podrywek, która by zostawiła widzowi — wywiązałby się z tego doskonale — prawo cenzurowania samemu i która by nie wprowadzała osoby trzeciej między producenta a konsumenta myśli. Na nieszczęście, to jest utopia.
44„No a co, a w Anglii, gdzie słowo cenzura nawet nie istnieje?”
45Anglik! to prawda! co za naród! co za wolność! Od piętnastu lat Francja, kraj skażony cenzurą, pozwolił wystawiać Damę Kameliową, a spróbujcie zagrać tę sztukę w Londynie! Zabroniona jest tam od tego samego czasu. Przez kogo? Nie wiadomo. Kiedy cenzury nie wykonywa ktoś, wykonywają ją wszyscy. Słowa! słowa! słowa! jak powiada Hamlet, urodzony, jak wszystkie arcydzieła, pod rządem despotycznym. Czy wiecie, co jest trudne, bez względu na formę rządu? Nie jest trudne wystawić dobrą sztukę, ale napisać ją. Zacznijmy od tego. Arcydzieło napisane ma czas czekać[1].
46W pierwszym upojeniu powodzenia i wdzięczności, napisałem na czele pierwszego wydania Damy Kameliowej następujące słowa, które przedrukowuję z przyjemnością w chwili, gdy pani Doche objęta rolę Małgorzaty z tym samym talentem co wprzódy:
47„Pani Doche wcieliła rolę w taki sposób, że nazwisko jej na zawsze jest związane z tytułem sztuki. Trzeba było całej jej dystynkcji, jej wdzięku, jej fantazji, aby narzucić publiczności trudny i szczery typ Małgorzaty Gautier. Na sam widok aktorki widz gotów był wszystko przebaczyć bohaterce. Nie sądzę, aby inna osoba, w jakimkolwiek teatrze i z jakąkolwiek sumą talentu, mogła jak ona zjednoczyć wszystkie sympatie dokoła tej nowej kreacji. Wytworna i subtelna wesołość, wykwintna swoboda, melancholijna tkliwość, oddanie, namiętność, rezygnacja, ból, ekstaza, pogoda, wstydliwość wobec śmierci, niczego nie brakło, nie licząc młodości, urody, temperamentu, które miały dopełnić rolę, a które są jej nieodzownym ciałem i kształtem. Nie potrzeba jej było ani jednej rady, ani jednej uwagi; do tego stopnia, że, grając tę rolę, robiła wrażenie, że sama ją napisała. Podobna artystka nie jest wykonawcą, ale współpracownikiem”.
*
48A teraz, miałem czy nie miałem moralne prawo wydobyć i pokazać na scenie tę klasę kobiet? Oczywiście że tak; miałem prawo. Wszystkie klasy społeczeństwa należą do teatru; zwłaszcza te, które w krytycznych epokach wynurzają się nagle i wyciskają na społeczeństwie wyjątkowe piętno. Między tymi trzeba nieodzownie pomieścić kobiety na utrzymaniu, które mają na współczesne obyczaje wpływ niewątpliwy.
49Gdyby Molier żył dzisiaj, zaledwie ten nowy światek rozpocząłby swoje ewolucje, niechybnie zatrzymałby go na chwilę w locie, przejrzałby go i powiedziałby publiczności: „Strzeżcie się! oto nowe zjawisko; oto poważne niebezpieczeństwo!”.
50Jednakże, nie byłby naznaczył winnej żelazem, którego użył na Tartufa. Tartufe to zło dobrowolne, to inteligencja, to wykształcenie, szacunek rzeczy świętych, dobra wiara ludzka, sam Bóg wreszcie, oddane w służbę kłamstwa, pożądliwości i rozpusty. Zło stworzone przez kurtyzanę, równie groźne na swój sposób jak to, które może zdziałać Tartufe, jest wszelako bez zamysłu, a zwłaszcza bez obłudy. Rozkłada się w pełnym świetle, otwiera sklep, wiesza szyld przed swoim domem, przybija numer. Trzeba być wielkim głupcem, aby mu się dać oszukać, albo bardzo zepsutym, aby sobie w nim podobać. Ale to zło ma wymówkę w nędzy, w głodzie, w braku wykształcenia, w złych przykładach, w nieubłaganej dziedziczności zła, w egoizmie społeczeństwa, w nadmiarze cywilizacji, w tym wiekuistym argumencie wreszcie: — miłości. Występna wola raczej pociechy i oparcia niż kary i hańby. Zbrodnia jej jest naszą zbrodnią; nie możemy być dobrymi sędziami tam, gdzie byliśmy tak złymi doradcami. Molier wstrzymałby tedy rękę w chwili, gdy miałby ugodzić; cudowny jego rozsądek powiedziałby mu: „Uważaj! zbrodnia tej kobiety nie jest tak wielka, jak się wydaje. Gdy chcesz prawdziwie winnej, obróć się i popatrz na tę drugą!”. I moralista ujrzałby pogodną istotę, która, nie mając usprawiedliwienia w nędzy, ani w złym przykładzie, ani w niewiedzy, depce, spokojnie i bezkarnie, małżeństwo, rodzinę, wstyd, jedynie na rzecz swojej przyjemności. Ta jest naprawdę zbrodniarką; ta jest naprawdę występną; ta wreszcie zasługuje na gniew poety i oburzenie widza, a wszakże tej jest się skłonnym przebaczyć pod pozorem, że uległa miłości, uczuciu, naturze; że się oddała wreszcie, ale nie sprzedała.
51Sprzedała! oto przyczyna wiekuistych oburzeń.
52Wypowiedzmy się wreszcie raz w przedmiocie tego haniebnego handlu miłością. Możemy tutaj porozumować, prawda? Wiemy mniej więcej wszyscy, co sądzić o życiu (bo myślę, że tak samo nie daliście tej książki swoim córkom, jak nie zaprowadziliście ich na moje sztuki); możemy tedy mówić swobodnie, zwłaszcza szczerze. Skorzystam z tego, aby wam powiedzieć to, czego nikt wam nie mówi, może dlatego, że wszyscy to myślą i że wstydziliby się obnażać publicznie swoje tajemne hańby. O wiele wygodniej jest zlać je, niby do ścieku, na specjalną klasę i paradować dumnie na chodniku, który go kryje.
53Dziewczyna bez wychowania, bez rodziny, bez rzemiosła, bez chleba, mająca za całe mienie jedynie swą młodość, swoje serce i swoją urodę, sprzedaje wszystko mężczyźnie dość głupiemu, aby pójść na ten targ. Dziewczyna ta podpisała swoją hańbę; społeczeństwo wyklucza ją na zawsze.
54Panna dobrze wychowana, z przyzwoitej rodziny, mająca mniej więcej z czego żyć, sprytna i szczwana, wychodzi za mąż za człowieka, który mógłby być jej ojcem, jej dziadkiem nawet, którego nie kocha. Rozumie się, że ten człowiek jest niezmiernie bogaty. Wyprawia mu pogrzeb do miesiąca (świeże przykłady). Dziewczyna zrobiła dobrą partię i społeczeństwo przyjmuje ją z otwartymi ramionami, i jako żonę, i jako wdowę.
55Mężczyzna — to znaczy istota silna, stworzona, aby opiekować się, wspomagać, pracować — z wielkiej rodziny, ale biedny, zamiast obrać sobie zawód, który dałby mu uczciwy kawałek chleba, sprzedaje swoje nazwisko, tytuł i herb za pannę lub raczej za majątek jakiegoś szynkarza zbogaconego na sprzedaży i fałszowaniu trunków! Szlachcic ten zrobił dobry interes i nikt nie ma mu nic do zarzucenia.
56Sumiennie biorąc, te trzy osobistości warte są siebie, i nie widzę, skąd dwie ostatnie wzięłyby prawo pogardzania pierwszą.
57A teraz przypuśćcie, że owa uboga dziewczyna, zamiast się sprzedać, oparła się pokusom; że pozostała uczciwa, pracowała w magazynie i zadowoliła się trzydziestoma su dziennie, żyjąc wraz z matką chlebem, kartoflami, odrobiną wędliny i wodą.
58To bohaterskie, nieprawdaż? Zna pani to poświęcenie, droga pani X., i ma pani syna, który kocha tę dziewczynę. Czy przyjęłabyś ją za synową? Nie. Nie ma pani synów, nie grozi ci więc żadne niebezpieczeństwo, ale jesteś kobietą z towarzystwa? Czy posadziłabyś tę dziewczynę przy swoim stole? Czy tę dziewczynę, więcej wartą od ciebie, bo walczy i zwycięża, uczyniłabyś swoją przyjaciółką lub bodaj sobie równą? Nie. Cóż więc zyskuje na tym, że pozostała uczciwą? Własny szacunek, tak, i szpital po piętnastu dniach choroby; lub, ostatecznie, robotnika, który się z nią ożeni, który się upija i bije ją. Przypuśćmy (skoro jesteśmy w świecie przypuszczeń), że ten robotnik, zamiast się upijać i bić ją, będzie inteligentny, zrobi majątek, że będzie miał z tej kobiety córkę i że da tej córce milion posagu, nie licząc nadziei. Czy oddasz swego syna tej bogatej proletariuszce? Odpowiedz, droga pani? Doskonale. Pieniądz jest tedy dla ciebie rozstrzygającym argumentem. Zatem, czemu nie uznajesz, że może być wystarczającą racją dla tej istoty bez rodziny, bez wychowania, bez przykładów, bez rady i bez chleba?
59„Niech się sprzedaje, powie mi droga pani, nie bronię jej, ale pan mi nie może zabronić gardzić nią i stronić od niej”. Dobrze. Zatem, zaczyna się walka. Zatem, pilnuj pani dobrze swego syna i swoich akcji w banku, droga pani! bo ta dziewczyna będzie już miała tylko jedną myśl, to jest zagarnąć jedno i drugie. Jeżeli się jej to uda, będzie to proste prawo wojny, i koniec.
60Odmawiając cnocie prawa, aby była kapitałem, daliście to prawo występkowi.
61Niezręczni! Kiedy naród chrześcijański, ba, katolicki, wyznaje lub udaje, że wyznaje, religię pokory, miłosierdzia, przebaczenia; religję, która ubóstwiła kobietę, uznając dziewicę Matką Bożą, rozgrzeszając Magdalenę i przebaczając cudzołożnicy; kiedy naród, który wciąż powołuje się na swą rewolucję z r. 89, który chce sprawiedliwości, wolności, równości, nie tylko dla siebie, ale dla innych; kiedy naród, który umiał zdobyć sobie palmę odwagi, rycerskości, dowcipu wśród innych ludów, jest dość obłudny, podły i głupi, aby pozwolić, by tysiące dziewcząt młodych, zdrowych, pięknych, z których mógłby uczynić inteligentne pomocnice, wierne towarzyszki, płodne matki, były dobre jedynie na prostytutki spodlone, niebezpieczne, bezpłodne, ten naród zasługuje na to, aby go prostytucja pożarła zupełnie, i to go nie minie.
62Obróćcie się i spójrzcie na drogę, jaką pozwoliliście przebyć temu straszliwemu wrogowi.
63Pomińmy prostytucję legalną, tę, którą prawo uprawnia, zachęca niemal; bo prawo zachęca, popiera wszystko to, co toleruje. Pomińmy tę prostytucję, którą cywilizacja uznaje za konieczną, nieodzowną nawet w społeczeństwie takim jak nasze, choćby tylko dla pp. wojskowych, którzy nie mogą obejść się bez niej w swoim garnizonie (niemoralna konsekwencja owej innej niemoralności nazwanej wojną), i zajmijmy się jedynie prostytucją wytworną, pachnącą, którą wycisnąłem wam łzy: zobaczycie, do czegoście dopuścili i dokąd idziemy.
64Kurtyzana (bo przed trzydziestu laty nie mówiliśmy jeszcze utrzymanka, ani loretka, ani dziewczyna, ani kokota: — tyle potrzeba rozmaitych imion, aby określić dziś tę rozległą rodzinę!), kurtyzana nie była wypadkiem rzadkim, ale była wypadkiem tajnym. Światowiec, człowiek żonaty, kawaler, zamożny kupiec, bankier, stary generał, utrzymywał kobietę, zazwyczaj dość dobrze wychowaną, którą uwiódł jakiś przyjaciel rodziny, czasami krewny, aby ją potem oczywiście porzucić. Osoba ta była w tym niby małżeństwie kobietą niby uczciwą. Nie kompromitowała człowieka, który jej przyszedł z pomocą; nie afiszowała się nadmiernie i często była na tyle dystyngowana, aby ją można było prowadzić pod rękę i na pytanie „kto jest ta osoba, z którą pana spotkałam?”, odpowiedzieć przyzwoitej kobiecie: „To pewna dama”. O ile te kobiety cieszyły się niejakim zbytkiem, zbytek ten był raczej dyskretny. Kobieta lekkich obyczajów miała powóz, miała pewien dostatek, była wyrocznią swej dzielnicy. Te panie oszukiwały człowieka, któremu zawdzięczały cały swój dobrobyt, z tą samą ostrożnością, jaką rozwija prawdziwa mężatka dla oszukania męża: ryzykowały bowiem tyleż, więcej nawet niż prawa małżonka, nie mogąc, jak ta, domagać się prawnie wiana. Owi mężczyźni, którzy żyli z nimi po dziesięć lat, piętnaście lat, niekiedy całe życie, nie opuszczali ich nigdy lub też przed śmiercią starali się im zostawić fundusz skromny, ale pewny. Żenili się z nimi niekiedy i nie wydawało się to czymś nadzwyczajnym.
65Większość tych kobiet wychodzi — mamż powiedzieć? — z Saint-Denis. Córki ubogich oficerów, poległych za ostatnich wojen Cesarstwa, otrzymały wykształcenie i wychowanie ponad swoje środki i kiedy dojrzały do zamęścia, nie znalazły męża, którego byłoby trzeba dla tego wykształcenia, dla tego ubóstwa, dla tej urody i dla tych marzeń. Nawyk życia na cudzy koszt, nuda, sposobność, czasami serce, powodowały pierwszy upadek. Można było tedy jeszcze znaleźć u tych kobiet inteligencję, szlachetność, dowcip, oddanie, duszę. Były to ostatnie wcielenia Fryne, Marion, Delorme i Ninon de Lenclos. Umiały rozmawiać, prowadzić dom i dać swemu kochankowi coś więcej niż grubą rozkosz.
66Takiej kobiety trzydziesto-, trzydziestopięcioletniej, pragnął doświadczony ojciec dla swego syna, iżby go wprowadziła w owo życie miłości, które każdy młody człowiek powinien, nie wiem czemu, wedle naszych obyczajów, poznać, zanim się ożeni. Słowem, były w życiu tych kobiet błędy, i liczne błędy, ale, jeśli miłość była tam wyzuta z wstydu, nie była wyzuta z przystojności.
67Gryzetki, po jakiejś szczerej i bezinteresownej miłostce z kupczykami lub studentami — miłostki, których Dzielnica Łacińska była ostatnim gniazdkiem, Paul de Kock ostatnim historykiem, a Murger ostatnim poetą — gryzetki pierwsze pomnożyły liczbę kobiet lekkich i, wprowadzając w tę klasę nowy żywioł, stworzyły typ utrzymanki. Po zbytku ufności, rozczarowaniach, próbach samobójstwa, biedne te dziewczyny wykrzyknęły: „Dalibóg, głupia jestem, żeby mieć tyle serca!”. I zaczynały przyjmować klejnoty, suknie, kaszmiry, meble, wreszcie pieniądze, już nie od mężczyzny, ale od pana, którego kochały. Cały ten wydatek sprowadzał się do trzystu lub czterystu franków na miesiąc. Obiady w Vendanges de Bourgogne, zakryte lóżki w Ambigu, wieczorynki w Tivoli, to był ich zbytek, i jeszcze te skromne orgie odbywały się tylko w niedzielę, bo panienki prawie zawsze pracowały nadal w magazynie, chyba że pan był dość hojny, aby je same postawić na czele magazynu mód lub bielizny.
68Miłość, praca, miały tedy w tym jeszcze udział. Małgorzata Gautier czy Maria Duplessis, jak wolicie, wyszła z tych kobiet. Była wprzód gryzetką: oto czemu miała jeszcze serce.
69Stworzono koleje żelazne. Pierwsze szybko zrobione fortuny spekulantów rzuciły ich w wir uciech, w których kupna miłość stanowi pierwszą potrzebę. To, co u ubogich dziewcząt było jedynie ostatecznością, stało się zasadą. Ułatwienia lokomocji ściągnęły do Paryża mnóstwo bogatej młodzieży z prowincji i zagranicy. Nowobogaccy, których większość wyszła z najniższych klas, nie lękali się kompromitować z taką lub inną dziewczyną, której przydomek zdobył na balu Mabille i Chateau des Fleurs szeroką sławę. Trzeba było dostarczyć strawy zapotrzebowaniom miłosnym wzrastającej ludności, tak samo jak potrzebom żołądka: wyrąb świeżego mięsa.
70Kobieta stała się zbytkiem publicznym, jak psiarnia, konie i powozy. Czyniono sobie zabawę, aby odziewać aksamitem i tryndać w powozie dziewczynę, która tydzień wprzódy sprzedawała ryby w halach lub nalewała wódkę murarzom. Nie dbano już o dowcip, ani o wesołość, ani o ortografię: dzisiejszy bogacz mógł być bankrutem jutro; trzeba było, nim to nastąpi, zabawić się z modną dziewczyną. Na tej giełdzie świeżych przedsiębiorstw i zysków wątpliwej czystości, piękność stała się kapitałem, dziewictwo walorem, bezwstyd lokatą. Magazyny opróżniły się; gryzetki znikły, pośredniczki puściły się w ruch. Nawiązała się korespondencja między prowincją a zagranicą, a Paryżem. Czyniono zamówienia na miarę, ekspediowano ten żywy towar. Trzeba było nakarmić ryczącego minotaura i zaspokoić wilczy głód miłości. Zaczęto odkrywać piękności dziwaczne, osobliwe. Judzono je przeciw sobie jak koguty angielskie; pokazywano ich nogi w umyślnie pisanych sztukach: o ile były zbyt głupie, aby powiedzieć parę słów na scenie, sadzano je wpół nagie, umocowane prętem żelaznym, na wozach cyrkowych, i pokazywano je wam od dołu do góry. Wyczerpani, znudzeni, przeżyci światowcy, aby się rozerwać na chwilę, podjęli funkcje kontrolerów tego nieczystego metalu. Zepsucie miało swoje jury. Te nieszczęśliwe zabiegały o zaszczyt ich chłodnego łoża, aby móc powiedzieć nazajutrz: „Żyłam z tym a tym”, co podnosiło jej cenę w oczach dorobkiewiczów wielce dumnych z posiadania istoty, wychodzącej nie z ramion, ale z rąk hrabiego X. lub margrabiego Z. Tresowano je, kształcono, uczono je wysokiej sztuki rujnowania głupców i puszczano je na arenę. Maison d'Or, Provençaux, Moulin Rouge, płonęły od rana do wieczora i od wieczora do rana. Lancknecht i bakarat zaczęły się srożyć, rujnowano się, pojedynkowano, szachrowano, hańbiono się, okradano te dziewczyny, żeniono się z nimi. Słowem, stały się klasą, stały się potęgą. To co powinny chować jak wrzód, zatknęły niby pióropusz. Wzięły krok przed kobietami uczciwymi, dorzynały kobiety występne, których kochankowie byli dość nikczemni, aby opowiadać ich historie; uczyniły pustkę w salonach i sypialniach najlepszych rodzin. Kobiety z towarzystwa, oszołomione, osłupiałe, przestraszone, upokorzone dezercją mężczyzn, przyjęły walkę z tymi paniami na ich terenie. Zaczęły rywalizować w zbytku, wydatkach, ekscentrycznościach, z istotami, których nigdy nie powinny były znać imienia. Nastała dobrowolna łączność między córkami odźwiernych a wnuczkami krzyżowców pod godłem krynoliny, szminki i miedzi weneckiej na włosy. Kurtyzany i damy z towarzystwa pożyczały sobie wzajem patronów na suknie, za pośrednictwem brata, przyjaciela, kochanka, czasem męża. Nie tylko miały te same tualety, ale ten sam język, te same tańce, te same przygody, te same miłostki — powiedzmy wręcz, te same specjalności.
71Oto, na co pozwoliły matki i żony. Oto dokąd spadliśmy. Powiem wam teraz, dokąd idziemy.
72Idziemy do powszechnej prostytucji. Nie krzyczcie! Wiem, co mówię.
73Serce znikło zupełnie z owego tajnego handlu przedajną miłością. Damy Kameliowej, napisanej przed piętnastu laty, nie można by napisać dziś. Nie tylko nie byłaby już prawdziwa, ale nie byłaby nawet możliwa. Daremnie szukano by dokoła siebie dziewczyny usprawiedliwiającej ten splot miłości, skruchy i ofiary. Byłby to paradoks. Ta sztuka żyje swą przeszłą reputacją, ale już wkracza w archeologię. Dwudziestoletni panicze, którzy ją przypadkiem czytają lub widzą na scenie, muszą sobie powiadać: „Czy istniały takie dziewczyny?”. A damulki muszą wykrzykiwać: „Ta dopiero była głupia!”. To już nie jest sztuka, to legenda; niektórzy mówią: lamentacja. Wolę legendę.
74Serce znikło zupełnie z transakcji między wolnym mężczyzną a wolną kobietą; transakcja ta ogranicza się do tych terminów: „Ja mam urodę, ty masz pieniądze; daj mi trochę twego, ja ci dam trochę mego. Nie masz już nic? Bywaj zdrów! Nie ma u mnie kredytu, tak samo jak u piekarza!”.
75Miłość uciekła, ale przyszła fortuna. Interes się udał, przedsiębiorstwo jest dobre, jest nawet pewne, mając za podstawę kapitał wieczysty, niewyczerpany: próżniactwo, pychę, próżność, głupotę, namiętność, zepsucie mężczyzny.
76Niejednej z takich pań parę lat cierpliwości i zimnej krwi dały jeden albo dwa miliony ulokowane w pewnych walorach, w akcjach banku, nieruchomościach, obligacjach. Nie są już nawet rozrzutne. Pewnego pięknego dnia wyrzekają się zbytku, który był dla nich jedynie dekoracją lub narzędziem, i tak jak aktor, gdy schodzi ze sceny, sprzedają swoje świecidła, już bezużyteczne. Widzimy wówczas, jak przez stół taksatora przechodzą naszyjniki pereł i rywiery diamentowe, dostępne jedynie książęcej fortunie. Moglibyśmy wymienić kobiety, których płynny majątek sięga piętnastu, dwudziestu milionów. Przyznajcie, że to jest kuszący przykład i że uczciwa dziewczyna, która ma za posag jedynie młodość i niewinność, która nie znajduje podpory ani pomocy w świecie, który ją otacza, może łatwo zapragnąć iść za tym przykładem, rzucić swój wstyd w diabły i wziąć los na tej loterii, na której prawie wszystkie numery wygrywają.
77Te fortuny nabyte szybko, nieuczciwie, ale rozsądnie ulokowane, w co się obracają? Te damulki nie darowują ich zakładom dobroczynnym.
78Albo się nimi posługują, aby nabyć jakiegoś męża, albo pomnażają je przez szczęśliwe operacje, które doradzają im ich przyjaciele, a z których korzystają czasami ich kochankowie; pieniądz, jakie bądź byłoby jego źródło, zawsze znajdzie kogoś, kto go zużyje. Ten olbrzymi kapitał nie może pozostać bezczynny. Przedsiębiorstwa biegną ku niemu, aby skanalizować jego bieg i użyźnić inteligencje bezsilne i bezpłodne dla braku dżdżu. Wszelki nawóz jest dobry dla użyźnienia ziemi. Danae staje się z kolei Jowiszem, i oto pieniądz występku wnika w przemysł, w handel, w interesy; wspomaga, zasila, stwarza nowe majątki bardzo uczciwym ludziom. Jak wzbronić wstępu do domu kapitalistce, której się zawdzięcza swój spokój, pogodę ducha, przyszłość dzieci? To już nie są eks-kurtyzany, to bogate kapitalistki, zamożne właścicielki, których podpis jest jak złoto.
79Te kobiety umierają; ktoś po nich dziedziczy, córki, synowie, siostrzeńcy, siostrzenice, kuzynki, krewni, przyjaciele. Ach! świat jest bardzo pobłażliwy wszędzie, a zwłaszcza u nas, dla tych cudownych spadków. Jeżeli nikt nie żąda rachunku od wielkiego pana z jego majątku, wyrosłego, przed jednym lub dwoma wiekami, z łupiestwa lub morderstwa, nasze wnuki nie będą bardziej wymagające od nas i nie będą pytały pana X. ani panny Z. skąd przyszły ich miliony. Pan X. i panna Z. będą mieli miliony: oto wszystko. Co znaczy źródło rzeki, byle płynęła i nawadniała! Pan X. będzie dobrą partią i znajdzie uczciwą pannę, z dobrego domu, ale biedną, która z radością zgodzi się nosić jego nazwisko; chyba że będzie wolał bogatą, która wybierze go spośród dwudziestu innych, aby zaokrąglić swój majątek i nieć kilka diamentów i parę koni więcej. I vice versa z panną Z.
80Oto więc pieniądz prostytucji wślizguje się w rodziny, tak jak się wślizgnął w interesy. Czemu nie, ostatecznie. Z chwilą gdy głosicie krucjatę pieniędzy, wszelka broń jest dobra. Chwała zwycięzcom! Biada zwyciężonym! Główna rzecz, to wzbogacić się szybko: wierzcie mi, że nie będzie się czekało dwóch albo trzech generacji, aby dojść do tego punktu, i że wiele tych twórczyń własnej ojcowizny znajdzie dla siebie samych związki, które my, przez szacunek dla naszej epoki, wolimy przesunąć o pięćdziesiąt lat później. Czy nie widzieliście już w ostatnich czasach ludzi z towarzystwa, i to z najlepszego towarzystwa, żeniących się z kobietami, które ich zrujnowały, po to by odzyskać własne pieniądze? Kupców zakładających głośne i prosperujące przedsiębiorstwa, pobłogosławione przez duchowieństwo, przy pomocy osobliwych posagów? Czy nie przypominacie sobie wczorajszego procesu, w którym oglądaliśmy młodego magnata, gotowego, za określoną sumę, dać swoje nazwisko synowi jednej z takich panienek, która czyniła tę ofiarę, iżby jej syn miał wreszcie ojca.
81Zatem, w roku dwutysięcznym — „data, którą można dyskutować”, jak powiada Beranger — jeżeli rzeczy pójdą tak dalej, przez spadki, przez przyzwyczajenie, przez przykład, przez interes, przez bierność, dzięki swoim pieniądzom, prostytucja wniknie nieuchronnie we wszystkie rodziny. Choroba nie będzie już ostrą, stanie się organiczną. Przejdzie w krew Francji.
82Aby zapobiec złemu, jaki sposób znalazły kobiety, matki, ojcowie i panny na wydaniu?
83Niegdyś mężczyźni mówili, kiedy im proponowano pannę: „Ile ona ma?”. Dziś, młode panny i ich rodzice, kiedy im mówić o mężu, pytają: „Ile on ma?”. Szlachcic czy łyk, inteligentny czy głupi, brzydki czy piękny, młody czy stary, mniejsza. Aby był bogaty, oto wielka sprawa. Te dziewice wiedzą, co kosztuje dom. Nasz kolega Leon Laya wesoło i sprytnie położył palec na tej nowoczesnej przywarze w Księciu Hiobie, i publiczność zrozumiała. Było to przed siedmiu czy ośmiu laty. Co za postęp od tego czasu!
84Tak więc, czy węzeł jest z szarfy mera czy z przepaski Wenery, skoro w związek mężczyzny i kobiety wchodzą tylko pieniądze, jest to handel; i ten handel, moje panny, to typowa prostytucja, droższa od innej, ponieważ kodeks ją gwarantuje, ponieważ rodzina ją uświęca, a nazwisko nabywcy pokrywa. Czy zostajecie przynajmniej wierne nazwisku któreście otrzymały, kontraktowi, któryście podpisały, interesowi, któryście zrobiły? Nie przypuszczam, jeżeli mam wierzyć w to, co słyszę, co wiem, co widzę.
85Jednakże, strzeżcie się: mężczyzna nie jest tak głupi, jak kobiety chcą gwałtem wierzyć — czuje dobrze, gdzie się go prowadzi, i czyni to bardzo proste rozumowanie:
86„Ej, mam tedy dziesięć albo pięćdziesiąt, albo sto tysięcy franków renty (weźcie proporcje, jakie chcecie); przypuśćmy, że się ożenię. Z chwilą, gdy żona przynosi mi tylko ciało, które znam do połowy dzięki modnym tualetom, ale które tym samym wszyscy znają równie dobrze jak ja, cena zdaje mi się nieco słona. Małżeństwo to spokój, współżycie, rodzina, godność, miłość… Spokój! Trzeba mi będzie wozić żonę na wyścigi, do teatrów, na balet, do wód. Współżycie! Godzin, w których będziemy sami, ledwie starczy jej na wypoczynek. Rodzina! Skąd weźmiemy czas na to, aby mieć dzieci, przyjąwszy, że płodność da się pogodzić z owym życiem istnego bąka, obracającego się tak szybko, że nie widać dziurki, która robi hałas? Godność! Gdzie jest godność kobiety, która obnaża się po pas, która daje się ubierać mężczyźnie, która ma lożę w Alcazar i której młodzi przyjaciele dają przydomek jak tancerkom w Mabille? Miłość! Nie ma co o niej mówić, skoro ona żyje wszystkimi tymi rzeczami. Moja żona będzie tedy dla wszystkich, prócz dla mnie. Wolę raczej wziąć żonę wszystkich, wypadnie mi procentowo taniej, nie będzie mogła mnie zhańbić, nie będę musiał dawać mego nazwiska jej dzieciom i puszczę ją w trąbę, kiedy będę miał jej dosyć. Ot, co!”
87I młodzi ludzie nie chcą się już żenić. I są nawet tacy, którzy, przez zniechęcenie albo przez oszczędność, próbują stać się kobietami, co bardzo upraszcza rzeczy, i którym się to w końcu podobno udaje. Nie chcą nawet nosić imion męskich. Za Henryka III nazywano ich mignons, dziś nazywa się ich duchesses. Utworzyli stowarzyszenie. Podnieśli przeciw płci słabej sztandar niepodległości; udowodnili, że mogą się bez niej obejść; aby zaś dzieci się ich kiedyś nie wyparły, robią podobno jak Saturn, zjadają je! Źle mówię, Saturn zjadał tylko swoje!
88 89„Wszystko to jest lokalne, powiadają optymiści, to są obyczaje Paryża, i to jeszcze pewnego Paryża w Paryżu”. Przypuśćmy; ale Paryż to mózg Francji, kiedy zaś jest nowotwór w mózgu, cały organizm cierpi, i prędzej czy później przychodzi paraliż. Nie, ta choroba nie jest lokalna. Te zarazki, raz zaszczepione w jakiś organ, wnikają w cały obieg krwi. Choroba jest dawna i od dawna się zapowiada. To nie jest tak, jak myślał albo raczej jak mówił p. Dupin (człowiek w jego wieku i z jego doświadczeniem nie mógł wierzyć w tak błahą przyczynę), to nie jest kwestia zbytku i krynoliny, to kwestia społeczna. Od dawna już kobieta skarży się, krzyczy, woła o pomoc. Nikt jej nie odpowiedział. Robi wreszcie swoją rewolucję, w biały dzień, bronią, którą otrzymała od natury: Chytrość i Piękność. Wywróciła ołtarz, aby zeń uczynić alkowę. Zastąpiła Boga złoconą gilotynką i uśmierca na niej mężczyznę wśród śmiechu i tańców[2].
90 91Trzeba przywrócić miłość we Francji, tym samym w całym świecie.
92Ale miłości nie da się przywrócić jak straconej krwi albo jak państewka niemieckiego. Miłość jest uczuciem. — Fałsz. Miłość jest potrzebą. To siła natury, największa i najpotrzebniejsza; i jak wszystkie siły natury, jak piorun, parę i elektryczność można ją kierować, użytkować, doskonalić.
93Aby się ograniczyć do samej kwestii miłości między mężczyzną a kobietą, pomijając inne objawy miłości, miłość ludzkości, wolności, wiedzy, sławy, etc., które są ubocznymi produktami owej potrzeby kochania zrodzonej z człowiekiem, jakie są dwa bezpośrednie następstwa miłości? Rozmnażanie i rodzina. Z rozmnażania i rodziny muszą wyniknąć te dwa dalsze następstwa: praca i moralność. Z pracy i moralności, poszczególne grupy społeczne, i, jako ostateczny wynik, spójnia całej ludzkości w jedności interesów, uczuć, ideału.
94Otóż, z chwilą gdy jakaś naturalna przyczyna, fizyczna lub moralna, ma następstwa społeczne, społeczeństwo ma prawo troszczyć się o rozwinięcie, pokierowanie i doskonałość tych wyników. Uczyniło to, ustanawiając małżeństwo, z którego wypływa solidarność rodziny oraz dziedziczenie nazwiska i majątku. To już nie wystarcza; społeczeństwo nie ma prawa zatrzymać się w połowie dzieła. Nic nie jest zrobione, dopóki pozostało coś do zrobienia.
95Nazwijmy rzeczy jasno. We Francji zwłaszcza, obawiamy się słów, i ten lęk nie pozwala pojęciom posuwać się naprzód. Skoro nigdy rzeczy nie nazywa się ich mianem, winny ma prawo powiedzieć: „Ja nie wiedziałem, że to to”. Usuńmy tę wymówkę, mówiąc bezwzględną prawdę.
96W stanie natury, co to jest miłość u ludzi i u zwierząt?
97Niech was nie obraża to zestawienie. Ludzie wymyślili wstyd, poezję, poświęcenie, przywiązanie w miłości; ale wymyślili także nadużycia, handel, rozpustę, obłudę, czego nie wymyśliło żadne zwierzę. Natura uczyniła zwierzę bezwstydnym, społeczeństwo uczyniło człowieka niemoralnym. Jedno za drugie; dla fizjologa rachunek wyrównany.
98W stanie natury, u człowieka i u zwierząt, miłość jest potrzebą fizyczną, która się objawia w okresie dojrzewania; potrzebą, która pcha istotę ukształtowaną w pewien sposób ku osobnikowi ukształtowanemu w odmienny sposób. Z tego zetknięcia naturalnego, dobrowolnego, nieodzownego w harmonii i dla harmonii świata, rodzi się nowy osobnik, który dziedziczy prawie zawsze usposobienie, postać, charakter, po swoich dwóch protoplastach, płeć zaś po jednym z nich.
99Ludzie ukształtowali się w społeczeństwa. Najoświeceńsi, najmądrzejsi, najbardziej obdarzeni iskrą bożą uznali najpierw w samych sobie, a w drugich przez dedukcję, istotę wyższą od istoty zwierząt, rządzących się samym instynktem. Ci ludzie, uwierzywszy w losy ludzkości, uczynili z potrzeby uczucie, z zespolenia zobowiązanie, ze skutku powinność. Owo uczucie to miłość; owo zobowiązanie to małżeństwo; owa powinność to rodzina.
100O ile ludzkość jest czymś wyższym, nie wszyscy ludzie są wyżsi jak ona. Mają popędy, skłonności, usposobienia, charaktery, namiętności o niezliczonych odmianach. Byli zatem ludzie, którzy się chcieli umknąć ustanowionym prawidłom lub uczynić z nich środek dla swych osobistych korzyści. Ci, którzy mieli gorącą krew i którym jedna kobieta nie wystarczała, starali się zdobyć rozkosze miłości bez zobowiązań małżeństwa i powinności rodzinnych; ci, którzy szukali jedynie dobrobytu, przyjęli miłość pozornie, a małżeństwo w rzeczywistości, w zamian za odszkodowanie w sumie… wniesione przez kobietę. W pierwszym wypadku, rozpusta; w drugim, handel. Z dziewcząt, które uchyliły się od małżeństwa lub nie mogły go osiągnąć, niektóre zażądały odszkodowań pieniężnych; z kobiet, którym dano tylko małżeństwo, niektóre zażądały pociech miłości.
101Z jednej strony powstała prostytucja.
102Z drugiej strony narodziło się cudzołóstwo.
103Społeczeństwo, upośledzone przez te postronne i niezdrowe układy w swoim rozwoju i postępie, musiało się wmieszać na nowo, nie tylko z punktu moralności, ale i z punktu zdrowia publicznego. Powiedziało dziewczętom wolnym: „Skoroście uczyniły z miłości handel, będziecie ponosiły ciężary handlowe, będziecie miały sklep, patent, i kartę; do tego będziecie otoczone pogardą”. Powiedziało cudzołożnym żonom: „Skoroście złamały warunki kontraktu małżeńskiego, pozwalam mężowi odtrącić was i świat będzie wami pogardzał”. W obu obozach jedynie dziewczęta głupie i kobiety niezręczne dały się osaczyć. Najsprytniejsze z kurtyzan unikają karty; z kobiet zamężnych, najzręczniejsze omijają prawo. Dziś prostytucja uświetnia i wzbogaca jedne, cudzołóstwo zaś pociesza i niekiedy wzbogaca drugie.
104 105Tym razem, społeczeństwo nie ma już odwagi się wmieszać; i źle czyni. Nigdy zło nie było tak wielkie, a mimo to jest do naprawienia. Zobaczmyż sposoby.
106Jakie są prawdziwe lub fałszywe wymówki kurtyzany? Jakie są prawdziwe lub fałszywe wymówki cudzołożnej żony?
107Wymówki kurtyzany są: ciemnota, brak rodziny albo jej zepsucie, złe przykłady, brak wychowania, religii, zasad, a zwłaszcza i zawsze pierwszy błąd popełniony często z krewnym, niekiedy z bratem lub ojcem (zajrzyjcie do statystyk w prefekturze policji), matka, która je sprzedała, wreszcie nędza i wszystko, co jej towarzyszy.
108Wymówki cudzołożnej żony to mąż, który ją zaniedbuje, oszukuje albo rujnuje; próżniactwo, niemoc mężczyzny, bezpłodność kobiety, potrzeba oparcia, współżycia i przyjaźni.
109Jakie są sposoby, aby kobietom, zamężnym czy nie, udaremnić ich wymówki, tak aby im pozostały jedynie te, których nie podają nigdy (właśnie dlatego, że społeczeństwo daje im prawo przytaczać owe inne), które to niepodawane są: lenistwo, nuda, ciekawość i zmysły?
110Czytelniczka moja rumieni się, zgorszyłem ją!
111Cóż pani chce, to moje zadanie zdzierać zasłonę z rzeczy jak i z ludzi, a wiem dobrze, że jedynie słowo cię przestrasza, nie rzecz. Kiedy ci jasno ukażę bezeceństwa kryjące się pod giętkimi frazesami, w które je spowijasz, mniej może dasz się łapać na te frazesy. Kiedy przyjmiemy ten zbawienny obyczaj, aby dawać ten sam epitet kobiecie zamężnej, matce rodziny, kochanej przez męża i dzieci, która oszukuje męża i oddaje się innemu, co kurtyzanie, która się sprzedaje, kobieta zamężna będzie się dłużej wahała i może się cofnie. Kiedy cudzołożna żona będzie wiedziała, że, zamiast mówić o niej: „Pani X jest zajęta panem Z”; albo — „kompromituje się trochę z panem Y”, — powie się: „Pani X… (daruję jej jeszcze tym razem) z panem Z!” — tam do licha! kobieta dwa razy się obejrzy, nim popełni cudzołóstwo; a wszakże fakt jest ten sam pod przenośnią czy pod nazwą techniczną. Tylko kobiety światowe, które nie skalałyby ust, nawet dla obrony cnoty, wyrażeniem godnym koszar lub lupanaru, wydają swoje ciało, w imię miłości, na akt najbardziej poniżający, jaki ciało może znieść, i równający je, nawet dla mężczyzny, który z tego korzysta, z najpospolitszą prostytutką.
112Skoro otwarliśmy ten nawias, nie zamykajmy, go nie powiedziawszy wszystkiego, i skończmy z tą kwestią cudzołóstwa, którą bierzemy tak lekko, gdy chodzi o żonę cudzą, a która nas oburza, hańbi, przywodzi do rozpaczy i zabija, gdy chodzi o naszą. W istocie, dziwny z nas naród! Cały nasz rozum, to to żeśmy wmówili światu, że jesteśmy rozumni; prawdziwego bowiem rozumu w sądzie i w postępowaniu, sprawiedliwości, zdrowego sensu, nie ma ani w naszych obyczajach, ani w naszych uczynkach, ani nawet w naszych prawach ani śladu. Z czego śmiejemy się najwięcej w teatrze? Z oszukanego męża. Co nam się zdaje w życiu największym nieszczęściem? Być tym mężem. Co opowiadamy najbardziej lekko, wesoło, dowcipnie? Kłopoty małżeńskie naszych przyjaciół. Czego obawiamy się najwięcej? Aby nie opowiadano tego samego o nas. Od człowieka, który nas nazwie głupcem, wystarczy nam żądać przeproszenia lub lekko go drasnąć szpadą; z tego, który nas nazwie rogaczem, wypijemy wszystką krew, jeżeli zdołamy. Cześć naszej żony jest tedy czymś najświętszym dla nas, bo nasza żona to nasze nazwisko, nasza miłość, nasza rozkosz, nasz powiernik, matka naszych dzieci, piastun naszych tajemnic, naszych słabości, naszych nadziei, nasza własność wreszcie (oto właściwe słowo). Najgodniejszym wzgardy wśród ludzi jest ten, kto lekceważy tę cześć i handel tą własnością. Zatem, oświadczmy publicznie, że cudzołóstwo nie jest śmieszne, że to jest zbrodnia, do której trzeba stosować najsurowsze kary, zamiast, jak czyni prawo, zadowolić się rozłączeniem małżonków lub uwięzieniem na kilka miesięcy kobiety. Co do niej, powiedzmy jej równocześnie, że nie ma wymówek i że, jeśli udajemy, że w nie wierzymy, to dlatego, że jesteśmy dobrze wychowani, że jest piękna, że myślimy, iż przyjdzie nasza kolej lub też że jesteśmy w tym samym położeniu i że nie możemy nic powiedzieć.
113W czasie gdy kobietę wydawano za mąż bez jej wiedzy, na mocy dawnych układów między rodzinami, za osobnika, którego nie znała, brzydkiego, starego, niechlujnego, rozpustnego; kiedy jej trzeba było wybierać między małżeństwem a klasztorem, miała ona argument w zapasie, a kochanek był jej odwetem. Ale dziś, kiedy nic w świecie poza jej własną wolą, nie może zmusić młodej dziewczyny do zaślubienia niemiłego jej mężczyzny; dziś, kiedy w ostatniej chwili jeszcze może powiedzieć „nie” i znajduje prawo chroniące ją bodaj przeciw własnym rodzicom, o ile do tej chwili działała pod ich wpływem; dziś, kiedy kobieta — czy to żąda od małżeństwa miłości, czy majątku, czy herbów, czy przyjemności, czy szczęścia — zawiera kontrakt świadomie; skoro zna doskonale terminy kontraktu, z dniem, w którym go łamie, nie ma wymówki i jest… Mam powiedzieć?
114— Przypuśćmy — odpowiadają kobiety — nie podlegamy bezpośredniej władzy rodziców, ale wciąż podlegamy ich władzy moralnej. Nie mamy doświadczenia, jesteśmy łatwowierne, nie znamy kodeksu, nie znamy naszych praw; wreszcie, skąd wzięłybyśmy odwagę, aby ich bronić? Wychowują nas w posłuszeństwie i uległości, sami rodzice mylą się niekiedy w najlepszych intencjach. Przedstawiają nam młodego człowieka, który na pozór jednoczy wszystkie przymioty; dobra rodzina, urodzenie, wychowanie, majątek, inteligencja, talenty, elegancja, uroda nawet; podoba nam się, zakochujemy się, to tak łatwo spodobać się młodej pannie! Zaślubiamy go z całego serca i w pół roku później, czasami na drugi dzień, maska opada, i znajdujemy się w obliczu rozpustnika, gracza, człowieka, który nas rujnuje i bije, który nas zaniedbuje, który zatruwa nie tylko nasze serce, ale czasami nasze ciało; wówczas… wówczas…
115 116— Wówczas, ponieważ jesteśmy istoty słabe, ponieważ wzdychamy zawsze do ideału, ponieważ nie chcemy wyrzec się naszych marzeń, ponieważ wreszcie chcemy kochać, pozwalamy sobie zakochać się w innym mężczyźnie: miejcie pretensję do męża, który nas oszukuje, i do prawa, które nas gnębi!
117 118Przyjmuję pani historię i pani argumenty; przyjmuję, że panią skojarzono z osobnikiem wstrętnym i godnym pogardy, że pani czuła potrzebę przelać swoje zgryzoty, swoje marzenia, swoje zawody, swoje bóle w serce przyjaciela. Idę dalej. Rozumiem, że pani kocha innego, i jest pani w rozpaczy, że go pani nie spotkała przed tamtym. I do czego panią logicznie prowadzi ta sytuacja? Do wzgardy, do gniewu, do zemsty, do rezygnacji, do samobójstwa, do znienawidzenia tego człowieka, a może i dzieci z niego poczętych, w których go pani odnajduje; do tego, aby stać się Hermioną i kazać zabić Pyrrusa, aby być Medeą i zamordować swoich synów? Ale nie ma żadnego możliwego związku między pani boleścią, pani zazdrością, pani zawodem, rozpaczą a małym spazmem stanowiącym cudzołóstwo, które tak dalece nie jest w pani prawie, że je pani trzyma w najgłębszej tajemnicy; które jest tylko rozpustą, skoro macierzyństwo jest zeń gwałtownie wydarte, skoro nie wolno ci jest zapomnieć się ani na chwilę, skoro cała twoja przytomność umysłu, twoja zimna krew musi sprawować straże dokoła twoich zmysłów.
119„Poryw — odpowie mi pani. — Pewnego dnia, w chwili zwierzeń, w chwili wyznań, ciało nasze, o którym nie myślałyśmy nawet, poszło za naszą duszą… Nie jesteśmy z kamienia, jesteśmy z ciała i kości; z chwilą gdy kochamy, kochamy wedle praw natury; następnie zaś powierzałyśmy z przyjemności, z nawyku, z miłości, to, co zaczęłyśmy przez słabość”.
120Oto wszystko, co chciałem usłyszeć; nie powołujcie się tedy zawsze jedynie na potrzeby swej duszy. Powiedzmy, ostatecznie, że równocześnie chcecie dać żer swoim zmysłom. Otóż, bardzo mi przykro dla pani, ale nie widzę różnicy między kobietą, która poza małżeństwem oddaje się mężczyźnie, aby dogodzić swemu ciału, a tą, która się oddaje, aby wyżywić lub przystroić swoje: chyba tę, że jedna rozporządza samą sobą, nie oszukuje nikogo, gdy druga łamie zaprzysiężoną wiarę, zdradza męża, okrywa wstydem dzieci i igra z dzieciobójstwem. Ona nic nie kosztuje, oto jej jedyna zaleta.
121Młoda dziewczyna, która nie wie nic o realnościach życia, którą natura pcha do miłości, może ulec uwiedziona doświadczeniem lub namiętnością mężczyzny, który wie, jak się gra na kobiecie. Ale kobieta zamężna! Niestety, pani, zmuszony jestem pani powiedzieć: choćby była zamężna tylko jeden dzień i jedną noc, z chwilą gdy wie, czego się trzymać co do cielesnych następstw małżeństwa, nie może być uwiedziona. W tej samej chwili gdy mężczyzna mówi jej pierwszy raz i z największym w świecie szacunkiem, że ją kocha, wie doskonale, do czego ten mężczyzna zmierza. Nie zamknąć mu ust od pierwszego słowa, znaczy powiedzieć mu jasno: „Cierpliwości, drogi panie, ma pan widoki zabawić się ze mną”.
122A teraz, skorośmy do tego doszli, powiem pani wszystko; w tym celu zdradzę nawet moją płeć, bo mi idzie o pani ocalenie: ten tylko godny jest twej miłości, który cię uznał godną swego szacunku. Powiedzieć kobiecie należącej do innego, że się ją kocha i że chciałoby się posiąść jej miłość, to znaczy rzucić jej w twarz najgrubszą obelgę; to znaczy powiedzieć jej: „Widzę w pani niezłą rozrywkę, wystarczający przedmiot moich przyjemności; ale zachowuję moje nazwisko, mój majątek, mój szacunek, moją wolność, dla kobiety uczciwszej od pani, która będzie wymagała ode mnie innych dowodów miłości niż te podrygi, które pani ofiaruję”. Niech pani to dobrze pamięta i niech pani nam nie opowiada, że pani tego nie wie, teraz, kiedy to jest wydrukowane i każdy może to przeczytać: mężczyzna kocha jedynie tę kobietę, którą szanuje, a nie szanuje nigdy kobiety, która może mu się oddać jedynie dzieląc się. W tej samej chwili gdy mu się oddaje, wówczas gdy jest najbardziej roznamiętniony i najszczerzej jej oddany, odbywa się, bez jego wiedzy, w jego myśli, w jego sumieniu, w jego poczuciu sprawiedliwości, proces rozkładu, który odnajduje, wracając do domu i po którym kobieta nie wydaje mu się już taką, jaka była wprzódy. To wzgarda, która wcisnęła się w miłość, w mikroskopijnej dawce, przypuśćmy, ale która będzie rosnąć co dzień, a wzgarda jest najsilniejszym niszczycielem naszych uczuć. Choćby zerwanie stosunku nastąpiło aż w dziesięć lat później, sięga ono dnia upadku. Przypomnijcie sobie dobrze: występnymi czyni was nie to, żeście kochały, ale to żeście służyły; w dniu, w którym się oddajecie, jesteście niższe od kurtyzany, popełniacie uczynek równie haniebny jak ona, ale głupszy, bo ona zarabia coś na tym, bodaj kawałek chleba, a wy tracicie wszystko, szacunek innych, swój własny i szacunek swego kochanka. To się nazywa głupi interes!
123O kobiety! kiedy myślicie, że miłość jest najpiękniejszym haraczem, jaki mężczyzna może wam spłacić, w jakimż jesteście błędzie! Gdybyście wiedziały, o ile większym jest milczący hołd wewnętrznego szacunku, jaki budzi wasza skromność nie tylko w ludziach bogobojnych, w roztropnych starcach, ale w najmłodszych, najbardziej rozhukanych, najbardziej rozwiązłych. Miast was kojarzyć w swoich myślach i wspomnieniach z tą lub inną ladacznicą (przychodzi chwila, w której nie czynią wielkiej różnicy między wszystkimi kobietami, od których otrzymali jedno i to samo), kojarzę was, w swoim szacunku, w swojej czci, w tabernakulum owego najgłębszego sumienia, którego nigdy nie zatłumi zupełnie występek, ze swymi matkami i siostrami, z młodą dziewczyną, której by pragnęli za towarzyszkę życia, z córkami, które chcieliby z niej mieć, bo wszystkich nas kołysało to samo marzenie. Nie, rozpustnik nie będzie ci mówił ani o twojej piękności, ani o miłości, z wymową, uniesieniem i drżeniem, jakich szybszy obieg krwi użycza słowom, gestom, całemu organizmowi trawionego żądzą mężczyzny; ale, kiedy się zbliży do ciebie, ogarnie go święte wzruszenie, którego niebiański blask ujrzysz na jego czole i w jego oczach niby pierwszy brzask na szczycie lodowca. Postawa jego będzie szlachetna, słowa jego będą silne, oczy bliskie łez, serce jego będzie swobodnie biło w piersi. Wystarczy ci rzec jedno słowo, aby oddał na twoje rozkazy swoje czyny, może swoje życie. Jeżeli pani lubi mocne przyjemności, stwórz sobie tę oto; nie ma na świecie wyższej.
124Nie zamierzam, domyśla się pani, niszczyć miłości, ani cudzołóstwa, ani miłostek, ani nawet prostytucji w tej pięknej Francji, która im zawdzięcza największą część swojej sławy. Nie zaprzeczam też, że istnieją poza małżeństwem owe namiętności nieodparte, fatalne, których żadne prawo nie zwalczy, żadne rozumowanie nie zwycięży, które porywają tych, co im ulegają nie tylko poza prawidła świata, ale nawet poza granice ziemi. Te namiętności niosą z sobą swoją katastrofę, swoją karę, swoją sławę, swoje odkupienie. Zagarniają całe życie swoich ofiar. To Heloiza i Abelard w rzeczywistości, to Romeo i Julia w urojeniu; ale te legendy miłości są rzadkie. Wszystkie kobiety marzą o nich dla siebie; ale wiedzą dobrze, że nie w swoim buduarze ani w swoim salonie, między kawą a herbatą, znajdą bohatera z Werony albo parakletowego filozofa. Toteż nie do Julii ani Heloiz, o ile jeszcze istnieją, odnosi się ta przedmowa. Te znają i będą znały wzruszenia, wobec których argumenty moje i wszystkie argumenty filozofii będą miały tyle wartości i siły co źdźbło słomy. Szanuję je zresztą i gotów jestem je opiewać. Miłość w tej sile jest prawie równa cnocie. Mierzę mniej wysoko i zajmuję się jedynie miłością potoczną, która jeździ powozem, do teatru, na bal, która śmieje się podczas, która płacze potem, która zaczyna się na nowo i która, pod tą podwójną postacią — prostytucja — cudzołóstwo — podkopuje pomału rodzinę, bez niczyjej wiedzy, jak szczury podkopują dom bez wiedzy lokatorów. Zmęczyło mnie też, wyznaję, słyszeć wciąż te same wykręty, te same sofizmaty tyczące tej starej kwestii; chciałem tedy przed śmiercią zrobić sobie tę przyjemność, aby wydrukować całą prawdę. Sposobność się nadarzyła, chwyciłem ją. Niech pani skorzysta z tego, radzę pani — jeżeli jeszcze czas.
125
Gdzieśmy byli przed tym nawiasem? Przy środkach praktycznych które przyrzekłem, jeżeli nie dla zniszczenia zła, to przynajmniej dla złagodzenia go, dla przekształcenia go, spożytkowania może. Skoro obecne układy społeczne oraz banalne praktyki religijne dostatecznie wykazały swą bezsilność, zobaczmyż, co nam doradza Konieczność, a co nam ofiarowuje Prawo. Kiedy się ma za sobą siłę i kiedy się chce absolutnie dobrego, skoro nie można przekonać, trzeba zmusić.
126Wyjdźmy najpierw z tej elementarnej zasady: że, gdyby wszyscy złodzieje i wszystkie nierządnice znaleźli, przychodząc na świat, uczciwą rodzinę, zapewniony majątek i zdrowe wychowanie, nie byłoby ani złodziejów, ani nierządnic. Ci, którzy by obrali mimo to tę niebezpieczną karierę, to byliby wariaci; a te, które by wybrały to hańbiące rzemiosło, to byłyby kobiety chore.
127Widzimy mężczyzn i kobiety, które, urodzone z nieuczciwych rodziców lub wzrosłe w zgubnym środowisku, unikają niszczącego wpływu, wyzwalają się z chorobliwej atmosfery; chcą się ratować i ratują się. Zatem przeobrażenie jest możliwe, nawet w najgorszych warunkach.
128Pomóżmy mężczyznom bez środków i chrońmy kobiety bez obrony.
129Jakie schronienia ofiarowuje społeczeństwo jednym i drugim? Ludziom czynnym, młodym i zdrowym, pozbawionym środków do życia, ofiarowuje służbę wojskową, to znaczy zabezpieczenie materialne w życiu i chwałę w śmierci. Dziewczętom rześkim, młodym i zdrowym, pozbawionym środków do życia, ofiarowuje rozpustę, to znaczy hańbę za życia i po śmierci. Jednym i drugim, kiedy popełnią występek, więzienie lub śmierć, wedle stopnia występku; wszystkim zaś, kiedy będą umierający, przytułek; kiedy umarli, wspólny dół; kiedy wyzdrowieli — bruk.
130 131Mężczyzna zawsze jeszcze lepiej jest obdarzony w tym podziale. Zostawmy na stronie dobroczynność prywatną, zakłady dobroczynne, żłobki, które stanowią pomoc dobrowolną i istnieją jedynie z braku przewidywania i wyższych rękojmi.
132Prawodawca, który, jako mężczyzna, musiał przyjąć, że mężczyzna może mieć temperament i nie może mu się oprzeć, równocześnie zaś musiał zabronić żołnierzowi żenić się nie tylko przez siedem lat, które służy — siedem lat największych jego sił — ale także przez lata poprzedzające popis, o ile nie ma środków, aby sobie kupić zastępcę, prawodawca znalazł się między tymi trzema koniecznościami: pobór, bezżeństwo i miłość. Trzeba było tedy otworzyć upust dla szału miłosnego, na który Natura, która nie przewidziała poboru, liczyła dla utrwalenia gatunku, ile że człowiek, od osiemnastu do dwudziestu ośmiu lat, raczej był przeznaczony do tworzenia ludzi niż do niszczenia ich.
133Posłuchajmy nieco logiki społeczeństwa powiadającego do mężczyzny; „Od osiemnastu do dwudziestu ośmiu lat nie tylko nie będziesz płodził dzieci, ale będziesz uprzątał możliwie największą ilość ludzi zdrowych”. Szczęśliwy rachunek, który, w określonym czasie, sprowadziłby nieuchronnie — gdyby wojna miała przetrwać na ziemi — upadek, uszczuplenie, ostatecznie zaś zniweczenie rodziny i rasy ludzkiej.
134Odpływ konieczny, nieodzowny, znaleziono w prostytucji kobiet. Za kwotę, która waha się między dziesięcioma frankami a czterema su, każdy mężczyzna, wojskowy czy nie, może posiadać ciało kobiety żywej, której nie zna, przez czas konieczny dla jego potrzeb, dla jego przyjemności, dla jego namiętności, dla jego bestialstwa. (Uprzytomnijcie to sobie dobrze, to potworne!). Ta kobieta zapisana jest w prefekturze policji: ma numer, podlega regułom policyjnym i sanitarnym. O jej duszy, rozumie się, nie ma mowy. Jeżeli przez kaprys fizjologii zostanie matką, ma do rozporządzenia szpital albo dzieciobójstwo: ale fizjologowie i statystycy powiedzą wam, że prostytucja rodzi tylko bezpłodność.
135 136No i co? A Bóg? ten Bóg, któremu wznosicie kościoły na wszystkich placach, którego wzywacie we wszystkich odezwach, dla którego żywicie, utrzymujecie i wspieracie kapłanów we wszystkich krajach, którego przedstawiciela utrzymujecie siłą w Rzymie; ten Bóg, który żąda nieustannej płodności, który potrzebuje jej dla swego dzieła, nieco ważniejszego niż wasze; ten Bóg, który nakazuje miłosierdzie, spójnię, jedność braterską, co on robi w tym wszystkim? Więc to jest prawda, że wy w Niego nie wierzycie? A moralność, a wstyd, a wszystkie owe cnoty, które głosicie w swoich świątyniach, na swoich zebraniach, którymi chcecie nas karmić nawet w teatrze, więc to prawda, że wy sobie drwicie z tego wszystkiego?
137Jeżeli pp. wojskowi, którzy mają przeciętnie tylko od jednego do czterech su dziennie, znajdują wszyscy, przy tak szczupłych środkach, sposób nabycia sobie kobiet, lepiej uposażone mieszczuchy znajdą je tym łatwiej. Tylko, ponieważ są bogatsi, są bardziej wymagający niż synowie Marsa; nie chcą dzielić z nimi faworów koszarowej Wenery. Wynaleźli prostytucję wolną, stanowiącą ową olbrzymią ciżbę tzw. „utrzymanek”, która to ciżba rośnie i rozlewa się tak bardzo, że od niej trzasną obyczaje i prawa, tak jak Paryż, ich ojczyzna, wyłamał swoje rogatki.
138Między tymi dwiema kategoriami, jedną zbyt niską, drugą zbyt drogą, aby wszyscy chcieli lub mogli się nimi posługiwać, roi się cała chmara biednych dziewcząt, służących ze wszystkich pięter, robotnic wszelakiego rodzaju zmuszonych zarabiać na życie. Na te rzucają się robotnicy, lokaje, subiekci i pp. wojskowi już z szarżą, którzy chcą być kochani gratis, dla siebie samych, nie narażając się. Ci sieją na tym gruncie, którego płodności nic nie tamuje, ową mnogość dzieci naturalnych, która wynosi 28 na 100 i która zapełnia później w czterech piątych przytułki, więzienia, lupanary i rusztowanie.
139
Jaki jest nieodparty argument, który najbardziej upadła kobieta może dać na obronę swego upadku? Pierwszy mężczyzna. Przeciw temu to pierwszemu mężczyźnie trzeba zabezpieczyć kobietę. A więc, oto co bym proponował, aby zniszczyć tę wymówkę i aby istniała już tylko prostytucja dobrowolna, która nas nie obchodzi, bo każdy może robić ze swą osobą, co mu się spodoba, i ma się prawo skarżyć jedynie wtedy, kiedy się go zmusza do czynienia z niej użytku, który jest mu wstrętny i który go hańbi.
140Pobór tedy dla kobiet, jak dla mężczyzn. Ponieważ kobieta ma wobec społeczeństwa obowiązki do spełnienia, w dniu, w którym żąda praw, trzeba, tak przez jej prawa jak przez jej obowiązki, zjednoczyć ją ze wspólnym działaniem.
141Każda piętnastoletnia dziewczyna będzie obowiązana do stwierdzenia swej tożsamości, tak jak dwudziestojednoletni mężczyzna obowiązany jest do stwierdzenia swojej. W towarzystwie rodziców albo dwóch uprawnionych świadków udowodni, że ma jakieś środki do życia, albo w dochodzie albo w rzemiośle.
142Ta, która ich nie ma, jeżeli umie jakieś rzemiosło, będzie miała prawo wykonywać je w zakładach państwowych, które będą koszarami pracy i nigdy nie będą kosztowały tyle co wojsko, bo będą coś przynosiły.
143Jeżeli nie zna żadnego rzemiosła, wstąpi jako uczennica, zamiast wstąpić jako robotnica.
144Jeżeli jest bogata i nie chce pracować, kupi sobie zastępczynię, która będzie pracowała za nią. Jeżeli nie ma środków i nie chce pracować, będzie pod dozorem policji i przy pierwszym większym wykroczeniu wyśle się ją do kolonii, gdzie zesłańcy potrzebują kobiet, a ziemia rąk. Skoro nie chcą być kobietami, będą samicami.
145W odpłatę tych obowiązków, oto jakie będą prawa dziewcząt niezamężnych. Mieszczą się w tym jednym paragrafie!
146Prawo, uwłasnowalniając dwudziestojednoletniego mężczyznę, uznało go odpowiedzialnym: zatem, każdy dwudziestojednoletni mężczyzna, któremu dowiodą, że posiadł dziewicę, będzie obowiązany dać tej dziewczynie kapitał lub rentę wedle swego położenia majątkowego. Jeżeli nie może dać tego odszkodowania, podlega uwięzieniu na pięć lat. Jeśli uczynił tę dziewczynę matką i nie chce jej zaślubić, kara może sięgać dziesięciu lat, ile że fakt wydania dobrowolnie na świat swego bliźniego bez moralnej rękojmi wychowania ani środków materialnych jest wobec społeczeństwa występkiem cięższym niż nocna kradzież z włamaniem, równym zbrodni zabójstwa. Dać życie w pewnych warunkach jest nawet większym barbarzyństwem niż zadać śmierć.
147Każde dziecko naturalne, którego ojciec zdoła umknąć się sprawiedliwości lub swoim obowiązkom, a które matka wychowa uczciwie jedynie własną pracą, wolne będzie od służby wojskowej, ile że społeczeństwo nie ma prawa pod żadnym pozorem zabierać kobiecie, która pracowała na nie, jej jedynego dziecka, w chwili gdy, stawszy się jej jedyną podporą, ma na nią pracować.
148
149„Ale hultajki będą uwodziły młodych ludzi, będą ich kompromiłowały, wyzyskiwały etc., etc.?”
W dwudziestym pierwszym roku mężczyzna jest wyborcą, gwardzistą narodowym i żołnierzem. Nie jest już dzieckiem, wie, co robi.
150A wreszcie, niech uczciwe matki wychowują dobrze swoich synów, niech ojcowie strzegą ich lepiej!
151A wreszcie, jeżeli mężczyzna jest płcią słabą, niech to wyzna i niech zostawi kobietom rząd państwem i wydawanie bitew!
152
153„Bo naród francuski jest lekkomyślny, kochliwy, romansowy, nieuległy, nieusłuchliwy etc., etc.”.
Prawa nie są po to, aby wspomagać namiętności ludzkie, ale aby je powściągać.
154Zresztą, naród francuski nie jest wcale taki, jak mówicie. Jest to naród najbardziej uległy pod słońcem.
155Wejdźcie na jakikolwiek dworzec kolejowy i przyjrzyjcie się, z jaką cierpliwością publiczność czeka na bilety przed wyjazdem, a na bagaże za powrotem, a uznacie, że ten niepodległy naród jest narodem najposłuszniejszym w świecie i że, przy pomocy policjanta, można z nim zrobić wszystko co się chce, a przy pomocy dwóch policjantów wszystko, czego on nie chce.
156
Pieniądz też jest namiętnością, a głód jest więcej niż namiętnością, jest potrzebą; a jedzenie jest więcej niż potrzebą, jest prawem.
157Mimo to, są codziennie tysiące zgłodniałych, które pracują zamiast rabować pieniądze z kantorów lub ściągać kotlety rzeźnikom, ponieważ istnieje prawo, które powiada, że przywłaszczać sobie pieniądze bez pracy, a kotlety bez pieniędzy, to znaczy kraść, a kradzież podlega karze.
158W dniu, w którym społeczeństwo oświadczy, że cześć kobiety i życie dziecka to są wartości takie jak tuzin łyżek lub rulon złota, mężczyźni będą patrzyli na nie przez szybę, nie śmiejąc ich ruszać i zdecydują się kupować je, a nie kraść. Zamiast hańbić dziewczyny, będą się z nimi żenili; zamiast czynić z nich ofiary, będą czynili z nich wspólniczki. Z miękkości praw rodzi się rozwiązłość obyczajów.
159W jaki sposób mogliście stworzyć między dobrami materialnymi a czcią waszych córek, waszych sióstr i żon, kobiety wreszcie, tak wielką różnicę na niekorzyść kobiety?
160Chyba jesteście ślepi, źli albo szaleni.
161Przechodzę do konkluzji, sądzę że jest czas.
162Każda dziewczyna przychodzi na świat dziewicą. Aby zniszczyć ten stan, trzeba interwencji mężczyzny. Skoro się raz to dziewictwo zniweczy inaczej niż w małżeństwie, zaczyna się dla niej hańba i nastręcza się prostytucja. Chrońcie kobietę przed mężczyzną i chrońcie ich następnie przed sobą wzajem. Wprowadźcie dochodzenie ojcostwa do miłości, a rozwód do małżeństwa.
163
Moje sposoby są niewykonalne? Znajdźcie inne, zależy mi jedynie na wynikach; ale śpieszcie się, bo dom się pali.
164Nie chcecie? Uważacie, że to może iść jakoś i że, byle się zajmować mężczyznami — którzy robiliby rewolucję, gdyby się nimi nie zajmować — wszystko idzie najlepiej na najlepszym z możliwych światów? Va bene! Bawmy się! Niech żyje miłość! Pozwólmy kobiecie robić to, co robi, a najdalej za pięćdziesiąt lat nasi siostrzeńcy (nie będzie się miało dzieci, będzie się miało tylko siostrzeńców) zobaczą, co zostanie z rodziny, z religii, z cnoty, z moralności i z małżeństwa w waszej pięknej Francji, której wszystkie miasta będą miały wielkie ulice, której wszystkie place będą miały skwery, a pośrodku jednego z nich będzie można wznieść posąg bezużytecznym Prawdom.
165Dama Kameliowa
OSOBY:
- Armand Duval
- Jerzy Duval, ojciec Armanda
- Gaston Rieux
- Saint-Gaudens
- Gustaw
- Hrabia de Giray
- Varville
- Doktor
- Artur
- Posłaniec
- Dwóch służących
- Małgorzata Gautier
- Mimi
- Prudencja
- Anna
- Olimpia
- Estera
- Anais
- Adela
- Goście
Rzecz dzieje się około roku 1848.
AKT I
SCENA PIERWSZA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
Jeszcze nie: ma wrócić dopiero koło wpół do jedenastej, a jest ledwo dziesiąta. Wchodzi Mimi. A! panna Mimi.
SCENA DRUGA
MIMI
ANNA
MIMI
ANNA
MIMI
ANNA
MIMI
SCENA TRZECIA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
Toteż to jest przydomek. Nazywają ją tak dlatego, że ze swoją fryzowaną główką podobna jest zupełnie do kotki. Była koleżanką pani w magazynie, gdzie pani pracowała dawniej.
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
Który kocha tylko ją, tak jak ona kocha i kochała tylko jego, i ożeni się z nią, ja to panu powiadam. Mimi jest bardzo porządna dziewczyna.
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
Ma dziwny pomysł, aby wszystkich poświęcać dla pana de Mauriac, który nie musi być bardzo zabawny…
ANNA
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
ANNA
Niech pan posłucha, panie de Varville. Dużo można prawdziwych rzeczy opowiedzieć o mojej pani, tym bardziej więc nie ma powodu opowiadać tego, co nie jest prawdą. Otóż to mogę panu powiedzieć, co widziałam, na własne oczy widziałam. To pewne, że mnie pani nie wyuczyła lekcji, boć ona nie ma żadnego powodu pana oszukiwać; ani ją pan ziębi, ani grzeje… Zatem, przed dwoma laty, po długiej chorobie, pani udała się do wód dla dokończenia kuracji… Ja byłam z nią… Pomiędzy chorymi była tam w zakładzie młoda dama, mniej więcej w jej wieku, dotknięta tą samą chorobą, tylko w ostatnim stadium; a podobna była do niej jak bliźniaczka. Ta dama, to była panna de Mauriac, córka księcia.
VARVILLE
ANNA
VARVILLE
A książę, zrozpaczony, odnajdując w Małgorzacie, w jej rysach, wieku, w jej chorobie nawet, obraz córki, błagał ją, aby mu pozwoliła bywać u siebie i kochać się jak własne dziecko. Wówczas Małgorzata wyznała mu swoje położenie.
ANNA
VARVILLE
Oczywiście! Że zaś Małgorzata była podobna do panny de Mauriac tylko fizycznie, a nie moralnie, książę przyrzekł jej wszystko co zechce, jeśli się zgodzi odmienić życie. Małgorzata przyrzekła i oczywiście, wróciwszy do Paryża, nie dotrzymała; książę zaś, uważając, iż ona daje mu tylko pół szczęścia, obciął do połowy jej dochody, tak iż obecnie Małgorzata ma pięćdziesiąt tysięcy długów…
ANNA
Które pan chętnie by zapłacił… Ale pani woli raczej być dłużna innym pieniądze, niż panu wdzięczność.
VARVILLE
ANNA
Nieznośny pan jest! Tyle tylko mogę panu powiedzieć, że historia z księciem jest prawdą, na to panu daję moje słowo. Co się tyczy hrabiego, to przyjaciel.
VARVILLE
ANNA
Tak, przyjaciel! Jaki pan ma zły język!… Dzwoni ktoś! To pani… Czy mam jej powtórzyć wszystko, co pan tu nagadał?
VARVILLE
SCENA CZWARTA
MAŁGORZATA
Powiedz, aby przygotowano kolację. Olimpia i Saint-Gaudens zaraz tu będą, spotkałam ich w Operze. Do Varvilla. Pan tutaj?
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
W istocie, ani razu nie zdarza mi się wrócić, aby pana tu nie zastać… Co mi pan jeszcze ma do powiedzenia?
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
Też argument!… Drogi panie, gdybym miała słuchać wszystkich tych, którzy mnie kochają, nie miałabym kiedy zjeść obiadu… Po raz setny powtarzam panu, traci pan czas na próżno… Pozwalam panu tu przychodzić o każdej porze, wchodzić, kiedy jestem w domu, czekać na mnie, kiedy mnie nie ma, sama nie wiem czemu… ale jeżeli pan mi będzie wciąż mówił o swej miłości, pożegnamy się.
VARVILLE
MAŁGORZATA
Ba, drogi panie, to było w Bagnères… Byłam chora, nudziłam się… Tutaj, to co innego; mam się lepiej i nie nudzę się…
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
Wolno mi kochać, kogo mi się podoba… to nikogo nie obchodzi, a pana mniej niż kogokolwiek. Jeżeli pan mi nie ma nic innego do powiedzenia, powtarzam, może mnie pan pożegnać… Varville przechadza się. Nie pójdzie pan?
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
SCENA PIĄTA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
To znaczy, że tylko te lubię i że nie ma celu przysyłać mi innych… Jeżeli pan sądzi, że dla pana zrobię wyjątek, myli się pan! Nie znoszę pachnących kwiatów, choruję od nich.
VARVILLE
MAŁGORZATA
SCENA SZÓSTA
ANNA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
VARVILLE
SAINT-GAUDENS
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
Niedobra! — Poczciwy Varville, ależ to bardzo przykre, że on nie zostaje na kolacji… Do Małgorzaty. Przechodząc koło Maison d'Or, kazałem, aby przysłali ostryg, no i tego szampana, którego tam chowają tylko dla mnie… Wyborny! Wyborny!
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
Nawet w tym samym domu, okno w okno. Dzieli nas tylko mały dziedzińczyk, to bardzo wygodnie, kiedy jej potrzebuję…
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
To wystarczy. Zatem przychodźcie prędko… Zimno jest dziś wieczór… Kaszle nieco. Varville, dorzuć trochę drew do ognia, tu można zmarznąć… Bądź choć użyteczny, skoro nie możesz być przyjemny…
SCENA SIÓDMA
SŁUŻĄCY
OLIMPIA
PRUDENCJA
SAINT-GAUDENS
GASTON
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
Gaston zrobił się światowy… Zresztą, Eugenia wydrapałaby mi oczy, gdybyśmy do siebie mówili inaczej.
GASTON
PRUDENCJA
Dosyć tych banialuk. — Droga Małgorzato, pozwól sobie przedstawić pana Armanda Duval… Armand i Małgorzata kłaniają się. …człowieka zakochanego w tobie po uszy!
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
GASTON
SAINT-GAUDENS
GASTON
SAINTS-GAUDENS
GASTON
SAINT-GAUDENS
GASTON
SAINT-GAUDENS
Za bardzo. No i był tam pewien młody człowiek, którego nie mogła się wyrzec: był bankierem. Śmieje się. Narażałem ją na to, że mogła przeze mnie stracić los. Byłem kochankiem od serca! To cudowne! Ale trzeba było się chować po szafach, czatować na schodach, czekać na ulicy…
GASTON
SAINT-GAUDENS
Nie, ale czasy się zmieniają. Młodość musi się wyszumieć. Ten poczciwy Varville nie będzie dziś z nami, to mi straszliwie przykro.
GASTON
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
ARMAND
SAINT-GAUDENS
ARMAND
SAINT-GAUDENS
ARMAND
Zawsze chętnie wspominam moją matkę. Wielkie i czyste uczucia mają to do siebie, że samo ich wspomnienie jest szczęściem.
SAINT-GAUDENS
ARMAND
MAŁGORZATA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
GASTON
Kiedy byłaś chora rok temu, przed wyjazdem do Bagnères, przez te trzy miesiące, które przeleżałaś w łóżku, mówiono ci, że co dzień młody człowiek przychodził dowiadywać się o twoje zdrowie, nie wymieniając swego nazwiska.
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Czy pan wie, co mi tu opowiadają? Mówią, że, kiedy byłam chora, pan przychodził co dzień dowiadywać się o mnie…
ARMAND
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
OLIMPIA
SCENA ÓSMA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
MAŁGORZATA
Moje dzieci, bierzcie, jedzcie, pijcie, ale nie kłóćcie się więcej niż potrzeba, aby się natychmiast pogodzić.
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
PRUDENCJA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
JedzeniePRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
Oho, zacznie się o Ludwiku XV! — Małgorzato, każ Armandowi pić, smutny jest jak hulaszcza piosenka.
MAŁGORZATA
WSZYSCY
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
Ja to lubię, to wesołe… No, Małgorzato, zaśpiewaj nam piosnkę Filogena… To taki poeta, który robi wiersze.
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
Głosujmy! Wszyscy podnoszą ręce z wyjątkiem Gastona. Uchwalono piosenkę! Gastonie, daj dobry przykład mniejszościom!
GASTON
Niech będzie! Ale ja nie lubię wierszy Filogena… Znam je… Wolę raczej zaśpiewać, skoro tak trzeba…
GASTON
OLIMPIA
PRUDENCJA
OLIMPIA
PRUDENCJA
GASTON
MAŁGORZATA
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
MAŁGORZATA
OLIMPIA
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
GASTON
OLIMPIA
GASTON
MAŁGORZATA
Olimpia ma rację. Gaston jest równie nudny jak Varville, posadzi się go przy małym stoliku, jak dzieci, kiedy są niegrzeczne.
OLIMPIA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
OLIMPIA
Dobrze, już dobrze, pocałujemy, niech pan siada tam i nic nie mówi. — Pewnego dnia albo raczej pewnego wieczora…
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
SAINT-GAUDENS
GASTON
A potem czego ona dowodzi, ta wasza historia, którą znam i która jest stara jak Prudencja… Dowodzi, że Saint-Gaudens szedł pieszo za żółtą dorożką, z której w jego oczach wysiadł Agenor pod bramą Amandy; dowodzi, że Amanda zdradzała Saint-Gaudensa. Jakie to nowe! Kogóż nie zdradzają! Wiadomo dobrze, jest się zawsze zdradzanym przez przyjaciela i przez kochankę, i kończy się to zawsze o, na tę nutę…
SAINT-GAUDENS
I równie dobrze wiedziałem, że Amanda zdradzała mnie z Agenorem, jak wiem, że Olimpia zdradza mnie z Edmundem.
MAŁGORZATA
Brawo, Saint-Gaudens! Ależ Saint-Gaudens to bohater! Rozkochamy się wszystkie w Saint-Gaudensie! Niechaj te, które się już kochają w Saint-Gaudensie, podniosą ręce. Wszyscy podnoszą ręce. Cóż za jednomyślność: Niech żyje Saint-Gaudens! Gastonie, zagraj nam coś, musimy zatańczyć z Saint-Gaudensem.
GASTON
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
OLIMPIA
GASTON
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
Zawsze to samo… Ale to nic, powtarzam wam… przejdźcie do innego pokoju, wypalcie cygaro, za chwilę przyjdę do was.
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
ARMAND
SCENA DZIEWIĄTA
MAŁGORZATA
SCENA DZIESIĄTA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Bo gdybym się leczyła, umarłabym, drogi panie. Jedynie to gorączkowe życie podtrzymuje mnie. Ba! leczyć się, to dobre dla dam, które mają rodzinę i przyjaciół; ale my, skoro nie zdamy się na nic dla ludzkiej przyjemności albo próżności, świat nas opuszcza: dni, wieczory wloką się smutnie. Ja to znam, och, tak; przeleżałam dwa miesiące w łóżku; po trzech tygodniach żywa dusza nie zajrzała do mnie.
ARMAND
To prawda, ja jestem dla pani niczym, ale gdyby pani pozwoliła, pielęgnowałbym panią jak brat, nie opuszczałbym pani i musiałaby pani wyzdrowieć. Wówczas, gdyby pani miała siły, mogłaby pani wrócić do obecnego życia, o ile by to pani odpowiadało; ale jestem pewien, wolałaby pani wówczas spokojną egzystencję.
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Serce! To jedyna rzecz, przez którą się idzie na dno w tej podróży, jaką ja odbywam. Po chwili. Więc to serio?
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Od dwóch lat, od dnia, kiedy ujrzałem panią piękną, dumną, uśmiechniętą. Od tego dnia szedłem z daleka i w milczeniu za pani życiem.
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Trzeba było mnie poznać… A kiedy byłam chora i kiedy pan tak wytrwale zachodził po wiadomości, czemu pan nie przyszedł tutaj?
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Bo z tego wyznania mogą wyniknąć tylko dwie rzeczy… Albo w nie nie uwierzę i wówczas będzie pan miał żal do mnie, albo uwierzę i wówczas będzie pan miał smutne towarzystwo kobiety nerwowej, chorej, smutnej albo wesołej wesołością gorszą od smutku… Kobieta, która wydaje sto tysięcy franków rocznie, to dobre dla takiego starego bogacza jak książę, ale bardzo kłopotliwe dla młodego chłopca jak pan. Ale my mówimy dzieciństwa! Niech mi pan poda rękę i wracajmy do jadalni; nie powinni wiedzieć, co nasze zniknięcie znaczy.
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Jeżeli to, co mi pan mówi, jest prawdą, niech pan bierze pocztę[3] i ucieka stąd; albo niech mnie pan kocha jak dobry przyjaciel, ale tylko tak. Niech pan zachodzi do mnie, będziemy się śmiali, będziemy rozmawiali, ale niech mnie pan nie przecenia, bo ja nie jestem wiele warta… Pan ma dobre serce, potrzeba panu miłości… jest pan zbyt młody i zbyt wrażliwy, aby żyć w naszym świecie, niech pan pokocha inną, albo niech się pan ożeni… Widzi pan, ja jestem dobra kobietka i mówię z panem szczerze.
SCENA JEDENASTA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
SCENA DWUNASTA
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Gdybym ci powiedział, Małgorzato, że spędzałem noce całe pod twymi oknami, że chowam pół roku guzik od twojej rękawiczki…
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Więc… niech pan sam ułoży sobie program; niech pan żąda, czego pan chce, skoro podobno ja panu coś jestem winna…
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Powie pan to, co wszyscy… Mniejsza! Skoro mam życia krócej niż inni, trzeba mi żyć prędzej… Ale niech pan się nie boi: mimo że pańska miłość jest wieczna, a ja niewiele mam życia przed sobą, i tak jeszcze będę żyła dłużej, niż pan mnie będzie kochał!
ARMAND
MAŁGORZATA
Teraz jest pan wzruszony… pański głos jest szczery… wierzysz w to co mówisz… wszystko to zasługuje na jakąś nagrodę… Niech pan weźmie ten kwiat…
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
SCENA TRZYNASTA
MAŁGORZATA
GASTON
SAINT-GAUDENS
OLIMPIA
MAŁGORZATA
SAINT-GAUDENS
AKT II
SCENA PIERWSZA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MALGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
Przeciwnie. Co za szczęście! Przynajmniej są pewni, że to ich samych się kocha! Biorąc rękę Prudencji i przykładając ją do piersi. Patrz!
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
SCENA DRUGA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
SCENA TRZECIA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
SCENA CZWARTA
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Ojciec mi pisał, że czeka mnie w Tours. Odpisałem, żeby nie czekał… Czy ja mam teraz czas na podróże?
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Nie kochasz mnie może jeszcze dosyć… Opowiem ci, kiedy przyjdzie czas… Wiedz tylko, że zajmowałam się tobą.
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
A więc, jeśli mój plan się uda, a uda się na pewno, za dwa tygodnie będę wolna, nie będę miała żadnych długów i pojedziemy sobie razem na wieś.
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Bo tam jest moment, w którym Manon ułożyła plan, mianowicie wziąć pieniądze od pana B… i wydać je z kawalerem… Małgorzato, ty masz więcej serca od niej, a ja jestem uczciwszy od niego!
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Więc o czym mam z tobą mówić? Kiedy ci mówię, że cię kocham, kiedy ci daję tego dowód, złościsz się! Zatem, mówię o pogodzie…
ARMAND
Cóż chcesz, Małgorzato?… Jestem zazdrosny o twoją najdrobniejszą myśl! To, coś mi proponowała przed chwilą…
MAŁGORZATA
ARMAND
No tak, wracamy… Więc to, co mi proponowałaś, to dla mnie szczyt radości, ale tajemnica, która otacza ten plan…
MAŁGORZATA
Zastanówmy się trochę… Kochasz mnie i chciałbyś spędzić jakiś czas ze mną, daleko od tego okropnego Paryża?…
ARMAND
MAŁGORZATA
I ja tego pragnę… Ale do tego celu trzeba czegoś… czego ja nie mam… Nie jesteś zazdrosny o księcia, wiesz, jak czyste uczucie wiąże go ze mną… Pozwól mi działać…
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Gdybym cię nie kochała, czy miałabym prawo wyprosić cię za drzwi, tak jak to robię z Varvillem i z tyloma innymi?
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
SCENA PIĄTA
MAŁGORZATA
Kto byłby mi powiedział jeszcze przed tygodniem, że ten człowiek, o którego istnieniu nie wiedziałam, do tego stopnia i tak szybko wypełni serce moje i myśli? Czy on mnie kocha zresztą? A ja czy go kocham, ja która nigdy nie kochałam? Ale po co wyrzekać się chwili radości? Czemu nie iść za kaprysem serca? Czym ja jestem? Igraszką losu! Niechże tedy los robi ze mną, co mu się podoba. Bądź co bądź, mam uczucie, że jestem szczęśliwsza, niż byłam kiedykolwiek. To może zła wróżba. My, kobiety, my przewidujemy zawsze, że ktoś nas pokocha, nigdy, że my pokochamy: tak, że za pierwszym atakiem tej nieprzewidzianej choroby, nie wiemy same, co się z nami dzieje.
SCENA SZÓSTA
ANNA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
Zimno dziś diabelnie! Pisałaś mi, abym przyszedł o wpół do jedenastej. Widzisz, że jestem punktualny.
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
Gdybym wiedział, byłbym zaszedł. Ale, ale, czy ktoś stąd wyszedł przed chwilą, tuż przed moim przybyciem?
MAŁGORZATA
HRABIA
Bo w chwili gdy wysiadałem z powozu, ktoś podbiegł do mnie, jak gdyby chcąc zobaczyć, kto to taki, i przyjrzawszy mi się, odszedł.
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
Tak. Mam powiedzieć słówko Annie. Do Anny po cichu. Zejdź na ulicę, rozejrzyj się nieznacznie, czy pan Duval tam jest i wróć mi powiedzieć.
ANNA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
Mój drogi hrabio, kiedy człowiek z towarzystwa żeni się z dziewczyną taką jak Adela, to nie on robi głupstwo, ale ona robi zły interes. Ten wasz Polak jest zrujnowany, ma fatalną opinię i jeżeli się ożeni z Adelą, to dla tych dwunastu czy piętnastu tysięcy franków renty, któreście jej wspólnymi siłami uskładali.
ANNA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
SCENA SIÓDMA
ANNA
MAŁGORZATA
„Pani, nie mam ochoty odgrywać śmiesznej roli, nawet przy kobiecie, którą kocham. W chwili gdy wychodziłem od pani, wszedł hrabia de Giray. Nie mam ani lat, ani natury pana de Saint-Gaudens. Niech mi pani daruje moją jedyną winę, tę, że nie jestem milionerem; zapomnijmy oboje, żeśmy się znali i że przez chwilę zdawało się nam, że się kochamy. Kiedy pani otrzyma ten list, już mnie nie będzie w Paryżu.
ANNA
MAŁGORZATA
SCENA ÓSMA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
HRABIA
„Droga Małgorzato…” A, to od pana Duval. Bardzo zazdrosny ten jegomość. A, rozumiem teraz cel tego czeku. To bardzo ładne, co pani chciała urządzić.
MAŁGORZATA
HRABIA
I proponuję jeszcze. Nigdy nie zdołasz zjeść za piętnaście tysięcy franków. Zawsze to będzie oszczędność.
MAŁGORZATA
HRABIA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
Kapelusz, który zechcesz, i szal lekki. Do hrabiego. Trzeba nas brać, tak jak jesteśmy, kochany hrabio.
HRABIA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
SCENA DZIEWIĄTA
ANNA
Coś się tu dzieje: pani jest taka wzruszona, to ten list, co go przyniesiono przed chwilą, wprawił ją w taki stan. Bierze list. A, jest. Bagatela. Pan Duval wziął szybkie tempo. Mianowany przed dwoma dniami, dziś już w dymisji, żył ledwie tyle, ile żyje kwiat róży i kariera ministra… Oho! Wchodzi Prudencja. Pani Duvernoy.
SCENA DZIESIĄTA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
PRUDENCJA
ANNA
SŁUŻĄCY
PRUDENCJA
SŁUŻĄCY
PRUDENCJA
SŁUŻĄCY
PRUDENCJA
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
SCENA JEDENASTA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
ANNA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
Masz słuszność! Do Anny. Anno, zejdź, powiedz panu de Giray, że czuję się niezdrowa i że nie pójdę na kolację, niech mi wybaczy.
ANNA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
SCENA DWUNASTA
ARMAND
PRUDENCJA
SCENA TRZYNASTA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Nie zasługujesz na to! Gest Armanda. Rozumiem, że możesz być zazdrosny i napisać do mnie list podrażniony, ale nie ironiczny i niegrzeczny… Zrobiłeś mi wielką przykrość i wiele złego.
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Kiedy ujrzałem hrabiego i powiedziałem sobie, że to dla niego mnie wyprawiłaś, byłem już oszalały, straciłem głowę, napisałem do ciebie… Ale kiedy ty, zamiast się usprawiedliwić, powiedziałaś Annie, że dobrze, zapytałem sam siebie, co się ze mną stanie, jeśli cię już nie ujrzę. Nagle zrobiła się koło mnie pustka… Nie zapominaj, Małgorzato, że, choć cię znam ledwie od kilku dni, kocham cię od dwóch lat!
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Tak, nie tylko dla ciebie, ale i dla mnie. Moje położenie każe mi rozstać się z tobą, a wszystko mi broni tej miłości…
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Toteż lepiej, abyśmy dali temu pokój… Jestem ładna, podobałam ci się, jestem dobra dziewczyna, ty jesteś chłopiec rozgarnięty, trzeba było wziąć ze mnie to co dobre, zostawić to co złe i nie zajmować się resztą.
ARMAND
Nie tak mówiłaś do mnie niedawno, Małgorzato, kiedy obiecywałaś mi kilka miesięcy z tobą, z dala od Paryża, z dala od świata, i to właśnie że runąłem z tej nadziei w rzeczywistość, sprawiło mi taki ból.
MAŁGORZATA
To prawda… Powiedziałam sobie: trochę spoczynku dobrze by mi zrobiło… On troszczy się o moje zdrowie, gdyby tak można spędzić z nim lato, gdzieś w jakimś lesie, byłoby to parę dobrych chwil w tym smutnym życiu. Po trzech, czterech miesiącach wrócilibyśmy do Paryża, uścisnęlibyśmy sobie serdecznie ręce i sklecilibyśmy przyjaźń z resztek naszej miłości… To byłoby jeszcze wiele, bo miłość, jaką ktoś może czuć dla mnie, choćby najgwałtowniejsza, nie zawsze starczy potem na trochę przyjaźni… Nie chciałeś! Twoje serce to strasznie wielki pan, nic nie chce przyjąć! Nie mówmy już o tym… Przychodzisz tu od czterech dni, byłeś u mnie na kolacji, przyślij mi jakiś klejnot z twoim biletem wizytowym i będziemy skwitowani…
ARMAND
Małgorzato, jesteś szalona! Ja cię kocham! To nie znaczy, że jesteś ładna i że mi się będziesz podobała przez kilka miesięcy… Ty jesteś całą mą nadzieją, moją myślą, moim życiem! Kocham cię po prostu… Cóż mam powiedzieć więcej?…
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Czemu? Chcesz wiedzieć? Bo są godziny, w których ten rozpoczęty sen snuję do końca… bo są dni, w których jestem zmęczona życiem, jakie wiodę, i roję sobie inne… bo w naszej burzliwej egzystencji, nasza wyobraźnia, nasza próżność, nasze zmysły żyją, ale nasze serce wzbiera i, nie mogąc znaleźć upustu… dławi nas… Wyglądamy na szczęśliwe… zazdroszczą nam… W istocie, mamy kochanków, którzy się rujnują, nie tyle dla nas, jak to powiadają, ile dla swej próżności… Jesteśmy pierwsze w ich miłości własnej, ostatnie w ich szacunku… Mamy przyjaciół, przyjaciółki jak Prudencja, których przyjaźń bywa czasem służalcza, nigdy bezinteresowna… Mało je to obchodzi, co robimy, byleby je widziano w naszych lożach, byleby mogły się rozpierać w naszych powozach. Tak więc, dokoła nas sama ruina, wstyd i kłamstwo! Marzyłam tedy chwilami… nie śmiejąc tego wyznać nikomu… o tym, aby spotkać człowieka dość górnie myślącego, aby mnie nie pytał o nic i aby chciał być kochankiem mego kaprysu! Tego człowieka znalazłem w księciu, ale starość nie daje pociechy, ani oparcia… Dusza moja potrzebuje czego innego… Wówczas spotkałam ciebie, młodego, zapalonego, szczęśliwego… Łzy, które wylałeś dla mnie, twoja troska o moje zdrowie, twoje tajemnicze wizyty w czasie mej choroby, twoja szczerość, twój zapał, wszystko pozwalało mi widzieć w tobie tego, którego wzywałam w głębi mej gwarnej samotności… W jednej minucie, jak szalona, zbudowałam całą przyszłość na twojej miłości, marzyłam o wsi, o niewinności… przypomniałam sobie moje dziecięctwo… zawsze człowiek ma jakieś dziecięctwo, co bądź by się z nim potem stało — to marzenie było niepodobieństwem, jedno twoje słowo dowiodło mi tego… Chciałeś wiedzieć wszystko, wiesz wszystko!
ARMAND
I ty sądzisz, że po tych słowach cię opuszczę?… Kiedy szczęście puka do nas, mielibyśmy przed nim uciekać? Nie, Małgorzato! Nie! Marzenie twoje ziści się, przysięgam! Nie mędrkujmy, jesteśmy młodzi, kochamy się, idźmy za naszą miłością!
MAŁGORZATA
Nie zwódź mnie, Armandzie! Pomyśl, że gwałtowne wzruszenie może mnie zabić! Pamiętaj, kim jestem i czym jestem!
ARMAND
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
AKT III
SCENA PIERWSZA
PRUDENCJA
ANNA
Pani jest w ogrodzie z panną Mimi i z panem Gustawem, którzy byli tu na śniadaniu i zostaną cały dzień.
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
Miłość, PieniądzARMAND
Od tego czasu nie ujrzeliśmy ani powozu, ani koni. Przed tygodniem, wychodząc, bałaś się rzekomo zimna i Małgorzata pożyczyła ci szal, którego nie odniosłaś… Wreszcie wczoraj dała ci bransolety i diamenty do naprawy, jak mówiła… Gdzie są konie, powóz, szal i diamenty?
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
Aby płacić!… Czy myślisz, mój chłopczyku, że wystarczy kochać się i żyć sobie z dala od Paryża, obyczajem pasterskim i eterycznym?… Wcale nie… Obok życia poetycznego jest życie realne. Książę, u którego byłam właśnie, bo pragnęłam, o ile możliwe, uniknąć tylu ofiar, nie chce nic dać Małgorzacie, póki nie zerwie z tobą, a Bóg widzi, jak ona nie ma ochoty!…
ARMAND
PRUDENCJA
Tak, dobra Małgorzata!… Za dobra Małgorzata, bo kto wie, jak to się skończy?… Nie licząc, że, aby zapłacić resztę długów, chce oddać wszystko, co jej jeszcze zostało… Mam w kieszeni projekt sprzedaży, który mi wręczył pośrednik.
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
Przeczuwałem, co się dzieje, napisałem do mego rejenta, że chcę na kogoś przelać majątek, jaki mam po matce, i w tej chwili otrzymałem odpowiedź: akt jest gotowy, chodzi tylko o parę formalności, dziś jeszcze mam się udać do Paryża, aby podpisać. Tymczasem powstrzymaj Małgorzatę, niech…
PRUDENCJA
ARMAND
Kiedy ja pojadę, oddasz je jej tak, jakbym ci nic nie mówił. Nie trzeba, aby wiedziała o naszej rozmowie.
SCENA DRUGA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Prosiłem wczoraj, aby wstąpiła do mnie i przywiozła mi listy, jeżeli są jakie, bo już dwa tygodnie nie byłem w Paryżu… Nie miała nic pilniejszego do roboty, niż zapomnieć, tak że teraz muszę cię opuścić na parę godzin… Od miesiąca nie pisałem do ojca. Nikt nie wie, gdzie jestem, nawet mój służący, bo chciałem uniknąć natrętów. Jest ładnie, Mimi i Gustaw będą ci dotrzymywali towarzystwa… Siadam do powozu, wpadam do domu i wracam.
MAŁGORZATA
Jedź mój drogi, jedź; jeżeli nie pisałeś do ojca, to nie moja wina. Tyle razy ci mówiłam, abyś napisał. Będziemy tu gawędzili i pracowali razem, z Gustawem i Mimi.
ARMAND
Za godzinę jestem z powrotem. Małgorzata odprowadza go do drzwi, wracając mówi do Prudencji. Czy wszystko ułożone?
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
Oto są… Pośrednik przyjdzie za chwilę porozumieć się z tobą, ja idę coś przekąsić, bo umieram z głodu.
MAŁGORZATA
SCENA TRZECIA
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
Mówiłam ci nieraz, Małgorzato; prawdziwe szczęście to spokój i serce… Ileż razy mówiliśmy sobie z Gustawem: kiedyż Małgorzata pokocha kogoś i zacznie wieść spokojniejsze życie?…
MAŁGORZATA
A więc wasze życzenie spełniło się… Kocham i jestem szczęśliwa… To wasza miłość i wasze szczęście sprawiło, że wam pozazdrościłam.
GUSTAW
MIMI
Myślę sobie, i jak tanio! Ty jesteś wielka dama i nigdy nie zajdziesz do nas… Inaczej chciałabyś żyć zupełnie tak jak my. Myślisz, że tu żyjesz bardzo skromnie!… Cóż byś powiedziała, gdybyś widziała moje dwa małe pokoiki przy ulicy Blanche, na piątym piętrze, z oknami na ogrody, do których właściciele nie zachodzą nigdy! — Jakim cudem mogą istnieć ludzie, którzy, mając ogród, nie przechadzają się po nim?
GUSTAW
MIMI
Żartuj sobie, żartuj, dlatego, że Małgorzata słucha… Kiedy jesteśmy sami, nie żartujesz, jesteś łagodny jak baranek i czuły jak turkawka… Ty nie wiesz, on chciał, abym zmieniła mieszkanie… Nasze życie wydaje mu się zbyt skromne.
GUSTAW
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
Pod pozorem, że ma sześć tysięcy franków renty, nie chce, żebym pracowała… Kiedyś może zechce kupić mi powóz.
GUSTAW
MIMI
Mamy czas; trzeba najpierw, aby twój wuj zmienił swoje poglądy i aby ciebie uznał za swego spadkobiercę, a mnie za siostrzenicę.
GUSTAW
MAŁGORZATA
MIMI
Nie, szanowny wujaszek nigdy nie raczył mnie odwiedzić. Jest jeszcze z pokolenia wujów, którzy uważają, że gryzetki rujnują siostrzeńców… Chciałby, aby Gustaw ożenił się z damą z towarzystwa… Cóż, kiedy dla Gustawa towarzystwo to ja!
GUSTAW
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
GUSTAW
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
Bo był skończony łajdak. To ładny zawód być adwokatem! Zatem adwokat jest wielkim człowiekiem, kiedy może sobie powiedzieć: miałem w swoich rękach zbrodniarza, który zabił własnego ojca, matkę i dzieci… Otóż, mimo to, mam tyle talentu, iż sprawiłem, że go uniewinniono… Wróciłem społeczeństwu tę ozdobę, której mu brakowało.
MAŁGORZATA
GUSTAW
MIMI
Jak to, o ile się pan ożeni, szanowny panie? Ależ mam nadzieję, że pan się ożeni, i to ze mną! Nie znajdzie pan lepszej żony, i która by pana bardziej kochała.
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
Za Armanda?… On ma prawo mnie kochać, ale nie żenić się ze mną. Wzięłam mu serce, ale nie wezmę mu nigdy nazwiska. Są rzeczy, których kobieta nie wymaże nigdy ze swego życia, widzisz, Mimi, i nie powinna dopuścić do tego, aby je mąż mógł jej wyrzucać. Gdybym chciała, aby Armand się ze mną ożenił, ożeniłby się jutro, ale zanadto go kocham, aby żądać od niego takiego poświęcenia… Panie Gustawie, czy mam słuszność?
GUSTAW
MAŁGORZATA
Nie, ale myślę jak porządny człowiek. To już coś… Jestem szczęśliwa szczęściem, o jakim nigdy nie marzyłam… Dziękuję za nie Bogu i nie chcę kusić Opatrzności.
MIMI
Gustaw wsiada na wielkiego konia… On sam ożeniłby się z tobą, gdyby był na miejscu Armanda… Nieprawdaż, Gustawie?
GUSTAW
MIMI
GUSTAW
MIMI
MAŁGORZATA
Jestem szczęśliwa… Ale kto byłby mi powiedział, że kiedyś ja, Małgorzata Gautier, będę żyła cała miłością jednego człowieka, że będę spędzała całe dni siedząc koło niego, pracując, czytając, słuchając go…
MIMI
MAŁGORZATA
Mogę z wami mówić otwarcie, wy mi uwierzycie, bo wy słuchacie sercem… Chwilami zapominam, czym byłam i to „ja” dawniejsze tak się oddziela od „ja” dzisiejszego, że powstają z tego dwie zupełnie odrębne kobiety i druga z nich zaledwie sobie przypomina pierwszą… Kiedy, ubrana w białą sukienkę, w wielkim słomkowym kapeluszu, z futerkiem na ramieniu na wypadek wieczornego chłodu, siadam z Armandem do łódki, którą puszczamy swobodnie z biegiem wody i która zatrzymuje się sama pod wierzbami pobliskiej wysepki, nikt nie podejrzewa, nawet ja sama, że ten biały cień to Małgorzata Gautier. Wydałam na bukiety więcej pieniędzy, niżby trzeba, aby wyżywić przez rok uczciwą rodzinę, i oto ten kwiatek, który mi Armand dał dziś rano, wystarcza teraz, aby przepoić wonią cały mój dzień. Zresztą, wiecie dobrze, co to jest kochać: jak godziny biegną same, jak nas niosą, unosząc z sobą tygodnie, miesiące, bez wstrząśnień i bez zmęczenia. Jestem bardzo szczęśliwa, ale chcę być jeszcze szczęśliwsza, nie wiecie wszystkiego…
MIMI
MAŁGORZATA
MIMI
MAŁGORZATA
Armand niczego się nie domyśla: kazałam sprzedać wszystko, co posiadam w Paryżu, cały swój apartament, do którego nie chcę nawet wracać. Spłaciłam wszystkie długi, wynajmę mieszkanko niedaleko was, umebluję je bardzo skromnie i będziemy tak żyli, zapominając o wszystkim i przez wszystkich zapomniani. W lecie będziemy mieszkali na wsi, ale skromniej niż tu. Gdzież są ludzie, którzy pytają, co to jest szczęście? Wyście mnie tego nauczyli, a teraz ja mogę ludzi uczyć, skoro zechcą.
ANNA
MAŁGORZATA
To pewnie pośrednik, którego oczekuję. Idźcie do ogrodu, przyjdę do was. Pojadę z wami do Paryża… wszystko zakończymy razem. Do Anny. Wprowadź.
SCENA CZWARTA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Wiem o tym… toteż z panią samą chciałem mówić. Niech pani zechce wysłuchać. Mój syn kompromituje się i rujnuje dla pani.
MAŁGORZATA
Pan się myli, proszę pana. Nikt już, dzięki Bogu, nie interesuje się mną, a ja nie przyjmuję nic od Armanda.
PAN DUVAL
To znaczy — ponieważ pani zbytek i wydatki są znane — to znaczy, że mój syn jest na tyle nikczemny, aby trwonić z panią to, co pani przyjmuje od innych.
MAŁGORZATA
Daruje pan! ale jestem kobietą i jestem u siebie w domu — te dwie przyczyny powinny dostatecznie zapewnić mi prawo do pańskiej grzeczności. Ton, jakim pan do mnie przemawia, nie jest tonem człowieka dobrze wychowanego, którego mam zaszczyt widzieć po raz pierwszy: zatem…
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
W istocie, kiedy się słyszy ten styl, kiedy się widzi te maniery, z trudnością przychodzi pamiętać, że styl jest pożyczony a maniery przybrane. Dobrze mi mówiono, że pani jest niebezpieczną osobą.
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Zatem, co znaczy ten list rejenta, który mnie ostrzega, że Armand chce przelać na panią swą rentę?
MAŁGORZATA
Upewniam pana, że jeżeli Armand to zrobił, zrobił to bez mej wiedzy: wiedział dobrze, że, gdyby mi to ofiarował, byłabym odmówiła.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
A teraz kocham najczystszym uczuciem, jakie kobieta może znaleźć w swoim sercu, kiedy Bóg ulituje się nad nią i ześle jej skruchę.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Niech pan posłucha… Mój Boże, ja wiem, że przysięgom kobiet takich jak ja nie wierzy się zbytnio, ale przysięgam na wszystko, co mam najdroższego w świecie, na moją miłość do Armanda, że nie wiedziałam o tej darowiźnie.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Zmusza mnie pan do powiedzenia tego, co chciałam zamilczeć: że jednak przede wszystkim zależy mi na szacunku ojca Armanda, powiem. Od czasu jak znam pańskiego syna, nie chcąc, aby moja miłość była bodaj przez chwilę podobna do tego, co dotąd w moim świecie nazywano tym mianem, zastawiłam lub sprzedałam kaszmiry, diamenty, klejnoty, powozy… Kiedy przed chwilą powiedziano mi, że ktoś się chce ze mną widzieć, myślałam, że to handlarz, któremu sprzedaję meble, obrazy, dywany, resztę zbytku, który mi pan wyrzuca… Wreszcie, jeżeli pan wątpi o moich słowach — o, nie oczekiwałam pana, nie może pan tedy przypuszczać, że ten akt przygotowany jest na pańską intencję, a jeżeli pan wątpi, proszę, niech pan czyta.
PAN DUVAL
Sprzedaż ruchomości z obowiązkiem włożonym na nabywcę, aby spłacił wierzycieli i wręczył pani nadwyżkę. Patrząc na nią ze zdziwieniem. Czyżbym się omylił?…
MAŁGORZATA
Tak panie, omylił się pan lub raczej pana zmylono… Tak, byłam szalona; tak, mam smutną przeszłość; aby ją zmazać, od czasu jak kocham, oddałabym ostatnią kroplę krwi… Och, co bądź panu powiedziano, ja mam serce, wierz mi pan, ja jestem dobra… zobaczy pan, kiedy mnie pan lepiej pozna… To Armand mnie przeobraził!… On mnie pokochał, on mnie kocha! Pan jest jego ojcem, musi pan być dobry jak on!… Błagam pana, niech pan nie mówi źle o mnie… On by ci uwierzył, bo cię kocha, a ja pana poważam i kocham, bo pan jest jego ojcem!
PAN DUVAL
Przepraszam panią. Źle się zachowałem przed chwilą, nie znałem pani, nie mogłem zgadnąć wszystkiego, co w pani odkrywam… Przybyłem tu podrażniony milczeniem syna i jego niewdzięcznością, o które oskarżałem ciebie… Przepraszam panią.
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Toteż, w imię tych twoich szlachetnych uczuć, poproszę panią, abyś dała Armandowi najwyższy dowód miłości, jaki mu dać możesz!
MAŁGORZATA
Och, panie, niech pan nie mówi, błagam!… Pan zażąda ode mnie czegoś straszliwego, tym straszliwszego, że zawsze to przeczuwałam… Musiał pan przybyć… Byłam zanadto szczęśliwa!…
PAN DUVAL
Nie gniewam się już, rozmawiamy jak dwa uczciwe serca, ożywione tym samym uczuciem i żądne oba — nieprawdaż? — dowieść tej miłości istocie, która nam jest droga…
MAŁGORZATA
Miłość, Kobieta, Mężczyzna, ObyczajePAN DUVAL
Dusza twoja posiada szlachetność, obcą wielu kobietom… Toteż mówię do pani, Małgorzato, jak ojciec… jak ojciec, który przychodzi cię błagać o szczęście swoich dwojga dzieci…
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Tak, Małgorzato, dwojga dzieci… Mam córkę, młodą, piękną i czystą jak anioł… Kocha pewnego młodzieńca. I ona także czyni z tej miłości nadzieję swego życia, ale ona ma prawo do tej miłości… Mam ją wydać za mąż, pisałem to Armandowi, ale Armand, cały pogrążony w tobie, nawet nie odebrał moich listów… Mógłbym umrzeć, a on by się o tym nie dowiedział… Otóż, moja Blanka, moje ukochane dziecko, ma wyjść za porządnego człowieka, wchodzi do uczciwej rodziny, która żąda, aby wszystko było też uczciwe w mojej… Świat ma swoje wymagania, zwłaszcza na prowincji… Choćby uczucie, jakie cię przepełnia, oczyściło cię zupełnie w oczach Armanda, nawet w moich, nigdy nie oczyścisz się w oczach świata… zawsze będzie widział w tobie tylko twoją przeszłość i zamknie ci bez litości drzwi… Rodzina człowieka, który ma zostać moim zięciem, dowiedziała się o życiu Armanda; oświadczyła mi, że cofnie słowo, jeżeli Armand będzie dalej żył w ten sposób. Przyszłość młodej dziewczyny, która ci nie zrobiła nic złego, może być złamana przez ciebie, Małgorzato. W imię twojej miłości, błagam cię o szczęście córki.
MAŁGORZATA
Jaki pan jest dobry, że pan raczy przemawiać do mnie w ten sposób: czyż mogłabym zostać głucha na tak zacne słowa? Tak, rozumiem pana, ma pan słuszność. Wyjadę z Paryża. Oddalę się od Armanda na jakiś czas. To będzie bolesne, ale zrobię to dla pana, żeby pan nie mógł mi nic wyrzucać… Zresztą, radość powrotu pozwoli zapomnieć o bólu rozłąki. Pozwoli pan, aby do mnie pisał czasami, a kiedy siostra jego wyjdzie za mąż…
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Nigdy!… Pan nie wie chyba, jak my się kochamy? Pan nie wie, że ja nie mam ani przyjaciół, ani krewnych, ani rodziny; że, przebaczając mi, on przyrzekł mi być tym wszystkim i że ja zamknęłam w jego życiu moje? Nie wie pan wreszcie, że ja jestem dotknięta śmiertelną chorobą, że mam tylko kilka lat życia? Opuścić Armanda, to tyle co zabić mnie od razu.
PAN DUVAL
No, no, spokojnie, nie przesadzajmy… Jesteś młoda, jesteś piękna, bierzesz za chorobę trochę znużenia burzliwym życiem: nie umrzesz z pewnością przed wiekiem, w którym śmierć jest błogosławieństwem. Żądam od ciebie olbrzymiego poświęcenia, wiem o tym, ale musisz je dla mnie uczynić. Posłuchaj mnie. Znasz Armanda od trzech miesięcy i kochasz go! Ale czy miłość tak młoda ma prawo łamać całą przyszłość? a wszak ty całą przyszłość mego syna łamiesz, wiążąc go do siebie! Czy jesteś pewna trwania tej miłości? Czyś się już nie omyliła kiedy? A gdybyś nagle — za późno — miała spostrzec, że ty nie kochasz mego syna, gdybyś miała pokochać innego? Przebacz mi, ale przeszłość daje prawo do takich przypuszczeń.
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Niech i tak będzie. Ale jeżeli ty się nie mylisz, to może on się myli. W jego wieku, czyż serce może wiązać się na stałe? Czyż serce nie zmienia ustawicznie swoich uczuć? To samo serce, które w synu kocha ponad wszystko rodziców, które w mężu ponad rodziców kocha żonę, które później w ojcu kocha dzieci bardziej niż rodziców, żonę i kochanki. Natura jest wymagająca, ponieważ jest rozrzutna. Możliwe jest tedy, że się mylicie oboje. Oto prawdopodobieństwa. A teraz czy chcesz widzieć fakty i pewniki? Słucha mnie pani, nieprawdaż?
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Jest pani gotowa poświęcić wszystko dla mego syna, ale gdyby on przyjął twoją ofiarę, jakimż on poświęceniem zdoła ci to odpłacić? Zabierze ci twoje piękne lata, a potem, kiedy przyjdzie przesyt — bo przyjdzie — cóż się stanie? Albo okaże się człowiekiem lichym i wówczas, rzucając ci w twarz twoją przeszłość, opuści cię, oświadczając, iż czyni tylko tak jak inni: albo też będzie uczciwym człowiekiem, ożeni się z tobą lub przynajmniej zatrzyma cię przy sobie. Ten związek, czy to małżeństwo, którego podstawą nie będzie czystość, którego podporą nie będzie religia, ani owocem rodzina, ta rzecz może do usprawiedliwienia u młodego chłopca, czym będzie u człowieka dojrzałego! Jaka ambicja będzie mu dostępna?… Jaki zawód otwarty?… Jakąż pociechę będę miał z syna, poświęciwszy dwadzieścia lat dla jego szczęścia?… Wasz związek nie jest owocem dwóch czystych sympatii, połączeniem dwóch niewinnych serc! To namiętność na wskroś ziemska i ludzka, zrodzona z kaprysu i zachcianki! Cóż z niej zostanie, kiedy postarzejecie się oboje?… Kto ci zaręczy, czy pierwsza zmarszczka na twym czole nie zdejmie przepaski z jego oczu, że złudzenia jego nie rozwieją się z twą młodością?
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
Czy widzisz waszą wspólną starość, podwójnie samotną, podwójnie opuszczoną, podwójnie jałową? Jakie wspomnienie zostawicie?… Co użytecznego spełnicie? Wasze drogi są zupełnie różne, przypadek złączył je na chwilę, ale rozsądek rozdziela je na zawsze! W życiu, które stworzyłaś sobie dobrowolnie, nie mogłaś przewidzieć tego, co się zdarzyło… Byłaś szczęśliwa trzy miesiące, nie plam tego szczęścia, którego trwanie jest niemożebne!… Zachowaj w sercu jego wspomnienie… Niech cię uczyni silną, to wszystko, czego masz prawo od niego żądać!… Kiedyś będziesz dumna z tego co uczyniłaś, i całe życie będziesz miała szacunek dla siebie samej… Mówi do ciebie człowiek, który zna życie… błaga ciebie ojciec… No, Małgorzato, daj mi dowód, że kochasz naprawdę mego syna… Odwagi!
MAŁGORZATA
A więc co bądź by uczyniła, upadła istota nie podniesie się nigdy! Bóg jej przebaczy może, ale świat będzie nieugięty! W istocie, jakież ty masz prawo zajmować w sercu rodziny miejsce, które należy się jedynie cnocie?… Kochasz?… I cóż stąd?… Ładna mi racja! Jakikolwiek dałabyś tej miłości dowód, nie uwierzą ci, i słusznie! Co ty nam mówisz o miłości, o przyszłości?… Spójrzże na swoją brudną przeszłość!… Któryż mężczyzna chciałby cię nazwać żoną?… Które dziecko chciałoby cię nazwać matką?… Ma pan słuszność; wszystko, co pan mówi, mówiłam i ja sobie ze zgrozą… że jednak mówiłam sama sobie, nie umiałam tego wysłuchać do końca… Pan mi to powtarza, zatem to jest prawda! Trzeba jej ulec… Mówi mi pan w imię swego syna, w imię córki, to i tak wielka łaska z pańskiej strony, że powołujesz się na takie imiona! Więc dobrze! Powie pan kiedyś tej pięknej i czystej dziewczynie, bo dla niej chcę poświęcić moje szczęście — powie jej pan, że była niegdyś kobieta, która miała już tylko jedną w świecie nadzieję, jedną myśl, jedno marzenie… i że zaklęta jej imieniem, kobieta ta wyrzekła się wszystkiego, zgniotła serce swoje własnymi rękami i umarła z tego, bo ja z tego umrę, tak, panie, i wówczas może Bóg mi przebaczy.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Żałuje mnie pan, zdaje się mi nawet, że pan płacze, dziękuję za te łzy, uczynią mnie tak silną, jak pan tego pragnie. Żąda pan, bym się rozstała z pańskim synem dla jego spokoju, dla jego honoru, dla jego przyszłości? Niech pan rozkazuje, jestem gotowa.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
A więc, niech mnie pan uściska, tak jakby pan uściskał swoją córkę, a ja panu przysięgam, że ten pocałunek, jedyny naprawdę czysty, jaki kiedykolwiek otrzymałam, pozwoli mi pokonać moją miłość. Zanim tydzień upłynie, syn pański wróci do domu, może nieszczęśliwy na jakiś czas, ale wyleczony na zawsze: przysięgam panu także, że nigdy nie dowie się o tym, co tu zaszło między nami.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
O, niech się pan nie obawia, będzie mnie nienawidził. Dzwoni. Wchodzi Anna. Poproś panią Duvernay, aby przyszła.
ANNA
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Za kilka godzin Armand uczuje największą boleść, jakiej zaznał i jakiej zazna może w życiu. Będzie potrzebował serca kochającego, niech pan będzie w pobliżu, niech pan będzie przy nim. A teraz rozstańmy się: lada chwila może wrócić, wszystko byłoby stracone, gdyby nas ujrzał razem.
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
PAN DUVAL
MAŁGORZATA
Możesz, kiedy już umrę i kiedy Armand będzie przeklinał mą pamięć, możesz mu wyznać, że go kochałam i że dałam tego dowód. Słyszę kroki, żegnam pana, nie zobaczymy się zapewne nigdy, bądź pan szczęśliwy!
SCENA PIĄTA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
SCENA SZÓSTA
MAŁGORZATA
A teraz list do Armanda. Co ja mu napiszę? Mam uczucie, że ja szaleję, albo że mi się śni. To przecież niepodobieństwo! Nigdy się nie zdobędę… Nie można żądać od ludzkiej istoty więcej niż może uczynić!
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Nie, ale zostawił mi przykry list. Dowiedział się o mym schronieniu tutaj, o moim życiu z tobą. Ma przybyć dziś wieczór, to będzie ciężka przeprawa, bo licho wie, co mu mogli nagadać i z czego będę się musiał tłumaczyć, ale zobaczy cię, a skoro cię zobaczy, pokocha! Zresztą mniejsza! Zależę od niego, prawda, ale, jeżeli będzie trzeba, potrafię pracować.
MAŁGORZATA
Jak on mnie kocha! Głośno. Nie trzeba drażnić ojca, drogi mój!… Przyjdzie tutaj, powiadasz?… Więc dobrze, oddalę się, aby mnie nie widział od razu, ale wrócę, będę tu, przy tobie… Rzucę się do jego stóp, będę go błagała tak, że nas nie rozłączy.
ARMAND
Jak ty to mówisz, Małgorzato! Tu się coś dzieje! To nie wiadomość, którą ci przyniosłem, wprawiła cię w taki stan! Ty się ledwie trzymasz na nogach… Tu wisi jakieś nieszczęście! Ten list…
MAŁGORZATA
Ten list zawiera coś, czego nie mogę ci powiedzieć!… Ty wiesz, są rzeczy, których nie można ani powiedzieć, ani pozwolić czytać przy sobie… Ten list, to dowód mojej miłości dla ciebie… Przysięgam ci to na naszą miłość… nie pytaj więcej!
ARMAND
Zachowaj ten list, Małgorzato, wiem wszystko! Prudencja powiedziała mi wszystko dziś rano, dlatego udałem się do Paryża. Znam poświęcenie, jakie chciałaś dla mnie uczynić… Gdy ty pracowałaś dla naszego szczęścia, ja zająłem się nim również… Wszystko już ułożone… I to jest ta tajemnica, której nie chciałaś mi zwierzyć!… Jak ja ci odwdzięczę tyle miłości, droga, jedyna Małgorzato?!
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Oddalić się przynajmniej!… Czyż twój ojciec nie może tu przybyć lada chwila?… Ale ja będę tuż, o dwa kroki, w ogrodzie, z Gustawem i Mimi… Na pierwsze twoje wołanie przybędę… Uspokoisz ojca, jeśli jest zagniewany, a potem urzeczywistnimy nasz projekt, nieprawdaż?… Będziemy pędzili życie razem i będziemy się kochali jak dawniej… szczęśliwi tak, jak jesteśmy od trzech miesięcy!… Bo ty jesteś szczęśliwy, nieprawdaż?… Powiedz, to tak słodko słyszeć… A jeżeli ci sprawiłam kiedy jaką przykrość, przebacz mi, to nie była moja wina, bo ja cię kocham ponad wszystko w świecie! I jakikolwiek dałabym ci dowód miłości, ty byś mną nie pogardzał, ani mnie nie przeklinał!…
ARMAND
MAŁGORZATA
Potrzebowałam wypłakać się nieco… a teraz, widzisz, jestem spokojna… Idę do Gustawa i Mimi… Jestem tu obok, wciąż twoja, zawsze gotowa śpieszyć do ciebie, kochająca cię zawsze!
SCENA SIÓDMA
ARMAND
Droga Małgorzata! Jak ona drży na myśl o rozstaniu! Dzwoni. Jak ona mnie kocha! Do Anny, która wchodzi. Anno, gdyby się o mnie pytał jakiś pan, mój ojciec, wprowadzisz go zaraz tutaj.
ANNA
ARMAND
Niepotrzebniem się lękał… Ojciec mnie zrozumie… Przeszłość umarła… Zresztą co za różnica między Małgorzatą a innymi kobietami!… Spotkałem Olimpię, wciąż zajęta zabawą i rozrywkami… Widać te, które nie kochają, muszą wypełniać zgiełkiem pustkę serca. Daje bal za kilka dni, zaprosiła nas oboje, mnie i Małgorzatę, tak jakbyśmy mieli kiedykolwiek wrócić do tego świata!… Och, jakże czas wydaje mi się długi, kiedy jej nie ma… Co to za książka?… Manon Lescaut! Kobieta, która kocha, nie robi tego, co ty zrobiłaś, Manon!… Skąd się ta książka wzięła tutaj?
ANNA
ARMAND
„Przysięgam ci, drogi kawalerze, że jesteś bóstwem mego serca, i że ciebie jednego mogę kochać tak, jak kocham, ale czy nie widzisz, duszo moja droga, że w położeniu, w jakimśmy się znaleźli, wierność byłaby bardzo głupią cnotą?… Czy myślisz, że może być mowa o czułościach, kiedy się nie ma chleba?… Głód przyprawiłby mnie o fatalną omyłkę, wydałabym ostatnie tchnienie, mniemając, że to jest westchnienie miłości… Ubóstwiam cię, bądź tego pewny… ale pozwól mi na jakiś czas zakrzątnąć się koło naszego losu… Biada temu, kto wpadnie w moje sieci! Pracuję nad tym, aby uczynić mego kawalera bogatym i szczęśliwym! Brat mój udzieli ci wiadomości o twojej Manon… powie ci, że płakała nad koniecznością rozstania…” Rzuca książkę ze smutkiem, trwa kilka chwil w zadumie. Miała słuszność, ale ona nie kochała, bo miłość nie umie rozumować!… Idzie do okna. Przygnębiła mnie ta lektura… Ta książka kłamie!… Dzwoni. Siódma!… Ojciec już nie przyjdzie dzisiaj… Do Anny, która wchodzi. Poproś panią, aby tu przyszła.
ANNA
ARMAND
ANNA
ARMAND
ANNA
ARMAND
Dobrze… Sam. Gotowa jeszcze pojechać do Paryża, aby się zająć tą sprzedażą! Na szczęście uprzedziłem Prudencję, znajdzie jakiś sposób, aby temu przeszkodzić… Spogląda przez okno. Zdaje mi się, że widzę jakiś cień w ogrodzie… To pewnie ona! Woła. Małgorzato! Małgorzato! Małgorzato!… Nikogo… Wychodzi i woła. Anno! Anno!… Wraca i dzwoni. I Anna nie odpowiada… Co to ma znaczyć?… Ta pustka przejmuje mnie chłodem… Jest jakieś nieszczęście w tym milczeniu… Czemu pozwoliłem Małgorzacie się oddalić?… Ona coś kryła przede mną… Płakała!… Czyżby mnie oszukiwała?… Ona! W chwili, gdy myśli o tym, aby mi poświęcić wszystko!… Ale może jej się coś stało!… Może jest ranna!… Może nie żyje!… Muszę wiedzieć…
SCENA ÓSMA
POSŁANIEC
ARMAND
POSŁANIEC
ARMAND
POSŁANIEC
ARMAND
POSŁANIEC
ARMAND
POSŁANIEC
ARMAND
SCENA DZIEWIĄTA
ARMAND
List od Małgorzaty… Czemu jestem tak wzruszony?… Z pewnością czeka mnie gdzieś i pisze, abym tam przybył… Otwiera list. Drżę cały! Ech, jakież dziecko ze mnie! Przez ten czas pan Duval wchodzi i staje za synem. „W chwili, gdy otrzymasz ten list, Armandzie…” Wydaje okrzyk gniewu, odwraca się i widzi ojca. Rzuca się, szlochając, w jego ramiona. Och! Ojcze! Ojcze!
AKT IV
SCENA PIERWSZA
GASTON
ARTUR
GASTON
ARTUR
GASTON
ARTUR
GASTON
DOKTOR
GASTON
DOKTOR
GASTON
DOKTOR
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
GUSTAW
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
ARTUR
ANAIS
DOKTOR
ANAIS
ARTUR
ANAIS
ARTUR
GASTON
OLIMPIA
ARTUR
OLIMPIA
GASTON
ARTUR
OLIMPIA
SAINT-GAUDENS
Ślicznie powiedziane! Paradne! — A, jesteś, doktorze! Cicho. Muszę się pana poradzić… miewam zawroty głowy…
DOKTOR
OLIMPIA
DOKTOR
OLIMPIA
PRUDENCJA
ANAIS
SAINT-GAUDENS
ANAIS
SAINT-GAUDENS
PRUDENCJA
GASTON
Czy pamiętam?… Myślę sobie! Przecież to u Małgorzaty Olimpka chciała nam ją opowiadać… Prawda?… Czy Małgorzata jest tutaj?
OLIMPIA
GASTON
PRUDENCJA
GASTON
PRUDENCJA
ANAIS
PRUDENCJA
GASTON
ANAIS
GASTON
ANAIS
ARTUR
GASTON
O, jakiś ty nudny! Czy ty myślisz, że ja będę się męczył rozdawaniem kart dla twoich pięciu franków? Wszyscy Arturowie są jednacy! Szczęściem, ty jesteś ostatnim Arturem!
SAINT-GAUDENS
ANAIS
GASTON
Panowie, bank pękł! — Kiedy pomyślę, że gdyby mi kto powiedział: Gastonie, mój chłopcze, dostaniesz pięćset franków pod warunkiem, że będziesz wykładał karty całą noc, nie przyjąłbym, to pewne! I oto dwie godziny już wykładam, aby przegrać dwa tysiące franków! Ładna zabawa!
SAINT-GAUDENS
GASTON
SAINT-GAUDENS
GASTON
SAINT-GAUDENS
GASTON
PRUDENCJA
SCENA DRUGA
GASTON
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
GASTON
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
Powiedzieć, że zupełnie nie myślę, byłoby kłamstwem… Ale Małgorzata dała mi odprawę w sposób tak brutalny, iż wydałem się sam sobie wielkim głupcem, żem ją kochał… bo ja byłem naprawdę w niej bardzo zakochany…
PRUDENCJA
I ona kochała cię bardzo, i kocha cię zawsze trochę… Ale był czas, żeby się z tobą rozstała!… Już mieli ją licytować.
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
ARMAND
PRUDENCJA
Są ludzie umyślnie na to stworzeni… Słowem, nareszcie doszedł do celu… odkupił jej konie, klejnoty, cały jej dawny zbytek… Toteż jest bardzo szczęśliwa!
ARMAND
PRUDENCJA
Oczywiście… Nie chciała ani zajrzeć do Auteuil od czasu, jak pan wyjechał… To ja przywiozłam stamtąd wszystkie jej rzeczy, a nawet i pańskie… To mi przypomina, że mam panu oddać różne przedmioty, odbierze je pan u mnie… Małgorzata zatrzymała tylko mały pugilaresik z pańską cyfrą… jeżeli panu na nim zależy, upomnę się u niej.
ARMAND
PRUDENCJA
Poza tym nigdy jeszcze jej nie widziałam w takim usposobieniu… Prawie nie sypia, ugania po balach… trawi tak całe noce… Niedawno po jakiejś kolacji leżała trzy dni w łóżku, a kiedy doktor jej pozwolił wstać, znów zaczęła na nowo, nie dbając, że może to przypłacić życiem… Jeżeli tak pójdzie dalej, to nie potrwa długo… Czy pan zamierza ją odwiedzić?
ARMAND
Nie, pragnę nawet uniknąć wszelkich wyjaśnień… Przeszłość umarła na apopleksję, niech Bóg przyjmie jej duszę, o ile miała duszę…
PRUDENCJA
ARMAND
Droga Prudencjo, oto jeden z moich przyjaciół, któremu chciałbym coś powiedzieć… Czy pozwolisz?…
PRUDENCJA
SCENA TRZECIA
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
GUSTAW
ARMAND
Cóż miałem odpowiedzieć?… Cios był tak niespodziany… myślałem, że oszaleję!… Rozumiesz?… Ona, Małgorzata, oszukiwała mnie, mnie, który ją tak kochałem!… Stanowczo te dziewczyny nie mają duszy!… Potrzebowałem prawdziwego przywiązania, aby móc przeżyć to, co się stało!… Dałem się zabrać ojcu jak bezwładną rzecz… Przybyliśmy do Tours. Sądziłem zrazu, że potrafię tam żyć… nie spałem, dławiłem się… Nadto kochałem tę kobietę, aby mogła mi się stać tak w jednej chwili obojętną!… Trzeba mi było ją kochać albo znienawidzić!… Wreszcie nie mogłem tam wstrzymać, zdawało mi się, że umrę, jeżeli jej nie ujrzę, jeżeli mi nie powtórzy sama tego, co napisała… Co się stanie, sam nie wiem, ale coś się stanie z pewnością… i mogę potrzebować przyjaciela…
GUSTAW
Jestem na twoje usługi, kochany Armandzie!… Ale na Boga, zastanów się, masz do czynienia z kobietą! Zniewaga wyrządzona kobiecie, to prawie nikczemność!
ARMAND
Trudno! Ma kochanka, ten może żądać ode mnie rachunku! Jeżeli popełnię nikczemność, mam dosyć krwi, aby ją zapłacić!
SŁUŻĄCY
ARMAND
SCENA CZWARTA
OLIMPIA
VARVILLE
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
Przyrzekam… ale nie mogę przyrzec, że mu nie odpowiem, jeżeli on do mnie przemówi… Prudencjo, zostań przy mnie…
DOKTOR
MAŁGORZATA
DOKTOR
MAŁGORZATA
DOKTOR
MAŁGORZATA
DOKTOR
Nie… ale niedługo.. Codziennie, od pół roku, muszę odwiedzać tego samego chorego, o tej samej godzinie…
MAŁGORZATA
GUSTAW
MAŁGORZATA
GUSTAW
MAŁGORZATA
Przepraszam, Mimi nie powinna znajdować się tutaj… Kochaj ją mocno, Gustawie, to tak dobrze być kochaną!
GUSTAW
MAŁGORZATA
GUSTAW
MAŁGORZATA
GUSTAW
MAŁGORZATA
GUSTAW
MAŁGORZATA
GUSTAW
Nie, Armand cię kocha… Widzisz, jaki on jest zgorączkowany? Nie panuje nad sobą… Mogłoby przyjść do zajścia między nim a panem Varville… Udaj, że ci niedobrze… i idź!
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
Nie, nie jesteś cierpiąca, Małgorzato. Chcesz iść, ponieważ pan Duval jest tutaj i ponieważ nie zwraca na ciebie uwagi, ale rozumiesz, że ja nie chcę, ani nie powinienem opuszczać placu dlatego, że on tu jest! Przyszliśmy na bal, więc zostańmy!
OLIMPIA
VARVILLE
ARMAND
PRUDENCJA
ANAIS
ARMAND
ANAIS
ARMAND
OLIMPIA
ARMAND
GASTON
ARMAND
GASTON
ARMAND
OLIMPIA
ARMAND
Nie, z osobą, która mi już raz towarzyszyła, a potem opuściła mnie… Może, gdy będę bogatszy… Na stronie. Czy ona nic nie odpowie?…
GUSTAW
ARMAND
To paradna historia, muszę ją wam opowiedzieć… Jest tam pewien jegomość, który zjawia się na końcu, istny deus ex machina, cudowny egzemplarz!
VARVILLE
MAŁGORZATA
ARMAND
VARVILLE
W istocie, tak pan szczęśliwie gra, że pańska wena mnie kusi. Rozumiem tak dobrze użytek, jaki pan chce zrobić z wygranej, że pragnę, aby pan wygrał jak najwięcej i proponuję panu partyjkę!
ARMAND
VARVILLE
ARMAND
VARVILLE
ARMAND
VARVILLE
GASTON
VARVILLE
ARMAND
Trzymam dwieście ludwików! Ale niech pan uważa, bo jeżeli przysłowie mówi: „Nieszczęśliwy w miłości, szczęśliwy w grze” — powiada także: „Szczęśliwy w miłości, nieszczęśliwy w grze”.
GASTON
OLIMPIA
MAŁGORZATA
OLIMPIA
ARMAND
VARVILLE
ARMAND
VARVILLE
OLIMPIA
ARMAND
VARVILLE
MAŁGORZATA
VARVILLE
MAŁGORZATA
SCENA PIĄTA
MAŁGORZATA
Trzeba być spokojną, trzeba, aby wierzył w to nadal… Czy będę miała siłę dotrzymać danej obietnicy?… Boże, spraw, aby mną gardził i nienawidził mnie, skoro to jest jedyny sposób uniknięcia nieszczęścia! Oto on!
SCENA SZÓSTA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Kto byłby przypuszczał, że odepchniesz rękę, którą do ciebie wyciągam! Ale nie o to chodzi, Armandzie… Trzeba, abyś wyjechał!
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Zatem radzi mi pani, abym uciekał przed wyzwaniem?! Radzi mi pani podłość?… Jakąż inną radę mogłaby dać kobieta taka jak pani?…
MAŁGORZATA
Armandzie, przysięgam ci, że od miesiąca tyle cierpiałam, że ledwo mam siłę to wyrazić, czuję, jak choroba moja wzmaga się i pali mnie. W imię minionej miłości, w imię wszystkiego, co wycierpię jeszcze, Armandzie, w imię twojej matki i siostry, uciekaj ode mnie, wracaj do ojca i zapomnij nawet mego imienia, jeśli zdołasz.
ARMAND
Rozumiem panią: drżysz o swego kochanka, który stanowi pani majątek! Mógłbym cię zrujnować jednym strzałem z pistoletu lub pchnięciem szpady, to byłoby w istocie wielkie nieszczęście!
MAŁGORZATA
ARMAND
Co ci zależy na tym, czy ja żyję, czy ja zginę! Kiedy mi napisałaś: „Armandzie, zapomnij o mnie, jestem kochanką innego”, czy troszczyłaś się o moje życie?… Jeżeli nie umarłem po tym liście, to dlatego, żeby się pomścić. A ty myślałaś, że to się skończy w ten sposób, że ty mi złamiesz serce, a ja się o to nie upomnę u ciebie, ani u twego wspólnika?… Nie pani, nie!… Wróciłem do Paryża, między mną a panem Varville poleje się krew… Choćbyś miała i ty życiem to przypłacić, ja go zabiję, przysięgam!
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Więc ja ci powiem!… Oddałaś mu się, bo jesteś dziewczyna bez serca i bez wiary, bo miłość twoja należy do tego, kto za nią płaci, ponieważ z serca swego uczyniłaś towar… Ponieważ w obliczu poświęcenia, jakie miałaś dla mnie uczynić, zabrakło ci odwagi i twoje instynkty wzięły górę. Ponieważ człowiek, który poświęcił ci życie, który ci oddał swój honor, mniej był dla ciebie wart niż konie, powóz i kolia z diamentów.
MAŁGORZATA
A więc tak, zrobiłam to wszystko! Tak, jestem podłą i nędzną istotą, która cię nie kochała… Oszukałam cię! Ale im bardziej jestem nikczemna, tym bardziej nie powinieneś narażać dla mnie życia twojego i życia tych, co cię kochają… Armandzie, błagam cię na kolanach, jedź, opuść Paryż i nie oglądaj się za siebie.
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
Słuchaj, Małgorzato, jestem szalony, mam gorączkę, krew moja płonie, mózg kipi, jestem w stanie, w którym człowiek zdolny jest do wszystkiego, nawet do podłości… Wierzyłem przez chwilę, że to nienawiść pcha mnie ku tobie, ale to była miłość, miłość niezwyciężona, drażniąca, zatruta, pomnożona wyrzutami, wzgardą i wstydem, bo ja gardzę sam sobą za tę miłość po wszystkim, co się stało… Powiedz mi jedno słowo, powiedz, że żałujesz, złóż winę na przypadek, na los, na swoją słabość, a zapomnę o wszystkim! Co mi znaczy ten człowiek?!… Nienawidzę go jedynie o tyle, o ile ty go kochasz… Powiedz tylko, że mnie kochasz jeszcze, przebaczę ci, Małgorzato, uciekniemy od Paryża, to znaczy od całej przeszłości, pójdziemy na kraj świata, jeżeli trzeba, aż tam, gdzie nie ujrzymy żadnej ludzkiej twarzy i gdzie będziemy sami na świecie z naszą miłością!
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Dzieli nas przepaść! Bylibyśmy zbyt nieszczęśliwi razem… Nie możemy się już kochać… Jedź, zapomnij o mnie… Tak trzeba, przysięgłam!!
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
WSZYSCY
ARMAND
Tak, Małgorzata Gautier! Czy wiecie, co ona zrobiła?… Sprzedała całe swoje mienie, aby żyć ze mną, tak mnie kochała!… To piękne, nieprawdaż? A wiecie co ja zrobiłem? Postąpiłem sobie jak nędznik! Przyjąłem tę ofiarę, nie dając jej w zamian nic… Ale jeszcze nie jest za późno!… Żałuję tego i wracam, aby naprawić moje winy… Jesteście wszyscy świadkami, że nie jestem nic winien tej kobiecie…
MAŁGORZATA
VARVILLE
AKT V
SCENA PIERWSZA
MAŁGORZATA
GASTON
Zdrzemnąłem się chwilę… Czy ona tylko nie potrzebowała czego ode mnie tymczasem… Nie, śpi… Która godzina?… Siódma… Jeszcze ciemno… Trzeba rozpalić ogień…
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
Śpi… Kiedy przyszedłem tu o jedenastej wieczór, aby się dowiedzieć o ciebie, biedna dziewczyna upadała ze zmęczenia, a mnie przeciwnie, wcale się spać nie chciało… Ty już spałaś. Powiedziałem jej, żeby się położyła. Siadłem tu na kanapie przy ogniu i wybornie spędziłem noc… Bardzo mi było miło słuchać, jak śpisz, miałem uczucie, że to ja sam śpię… Jak się czujesz dziś rano?
MAŁGORZATA
GASTON
Tyle nocy spędzam na balach! Że parę ich spędzę na czuwaniu przy chorej!… A przy tym miałem ci coś powiedzieć…
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
Tak, trzeba ci pieniędzy… Kiedy przyszedłem wczoraj, zastałem w salonie komornika, wyprosiłem go za drzwi, zapłaciłem mu… Ale to nie wszystko, nie ma tu pieniędzy, a potrzeba ich. Ja nie mam dużo… Przegrałem w ostatnich czasach sporo i porobiłem masę niepotrzebnych sprawunków na nowy rok… Ściska ją. I możesz być pewna, że życzę ci, aby był dobry i szczęśliwy!… Ale zawsze wygrzebałem jakichś dwadzieścia pięć ludwików, które kładę do tej szufladki. Kiedy się skończą, znajdziemy nowe.
MAŁGORZATA
Cóż za serce! I powiedzieć, że to ty, pustak, jak cię nazywają, ty, który byłeś zawsze tylko moim przyjacielem, czuwasz nade mną i myślisz o mnie…
GASTON
MAŁGORZATA
GASTON
Jest wspaniały czas… Przespałaś osiem godzin i prześpisz się jeszcze trochę… Między pierwszą a trzecią będzie wspaniałe słońce, wstąpię po ciebie, zawiniesz się dobrze, pojedziemy trochę na spacer, a w nocy znowu kto będzie dobrze spał? Mała Małgosia…
MAŁGORZATA
GASTON
SCENA DRUGA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
Poczciwy doktor! Zawsze ode mnie zaczyna swoje wizyty… Gastonie, otwórz drzwi, kiedy będziesz wychodził… Anno, pomóż mi wstać!
ANNA
MAŁGORZATA
GASTON
MAŁGORZATA
SCENA TRZECIA
MAŁGORZATA
Dzień dobry, drogi doktorze! Jakiś ty miły, że myślisz o mnie od rana! Anno, idź, zobacz, czy nie ma listów…
DOKTOR
MAŁGORZATA
Źle i lepiej! Źle na ciele, lepiej na duchu… Wczoraj wieczór taki miałam lęk przed śmiercią, że posłałam po księdza, byłam smutna, zrozpaczona, bałam się umrzeć… przyszedł ksiądz, porozmawiał ze mną godzinę i rozpacz, strach, wszystko uniósł z sobą… Wówczas zasnęłam i dopiero się obudziłam…
DOKTOR
Wszystko idzie dobrze, droga pani… Przyrzekam pani zupełny powrót do zdrowia w pierwszych dniach wiosny…
MAŁGORZATA
Dziękuję ci, doktorze… to twój obowiązek mówić w ten sposób… Kiedy Bóg powiedział, że kłamstwo jest grzechem, zrobił wyjątek dla lekarzy, pozwolił im kłamać tyle razy w dniu, ilu odwiedzają chorych. Do Anny, która wraca. Co ty przynosisz, Anno?
ANNA
MAŁGORZATA
Prawda! To dziś pierwszy stycznia!… Ileż wydarzeń od ostatniego roku! Przed rokiem o tej porze siedzieliśmy przy stole, śpiewaliśmy, witaliśmy rok, który się zrodził, tym samym uśmiechem, którym żegnaliśmy rok umarły… Gdzie ten czas, dobry doktorze, kiedyśmy się śmiali jeszcze?… Otwierając paczki. Pierścionek z biletem od Saint-Gaudensa! Zacne serce! Bransoleta z kartą hrabiego de Giray, który przysyła mi to z Londynu… Cóż za krzyk by podniósł, gdyby mnie ujrzał w tym stanie!… O, cukierki… Doprawdy, ludzie nie zapominają tak łatwo, jak myślałam! Pan masz małą siostrzeniczkę, doktorze!
DOKTOR
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
Kto może pisać do mnie? Bierze list i otwiera. Zanieś tę paczkę do powozu doktora. Czyta. „Moja droga Małgorzato! Dwadzieścia razy byłam u ciebie i nigdy mnie nie przyjęto, nie chciałabym wszakże, aby ciebie brakowało przy najszczęśliwszym wydarzeniu mego życia… Wychodzę 1 stycznia za mąż, to noworoczny podarek Gustawa. Mam nadzieję, że nie zechcesz ominąć tego obrzędu, bardzo prostego, skromnego, który odbędzie się o 9-tej rano w kaplicy św. Teresy w kościele św. Magdaleny. Ściskam cię ze wszystkich sił szczęśliwego serca. Mimi”. Jest więc szczęście dla wszystkich, tylko nie dla mnie! Ech, niewdzięczna jestem… Doktorze, zamknij okno… zimno mi… i podaj mi przybór do pisania…
ANNA
DOKTOR
MAŁGORZATA
Myślą, że ja nie słyszę… Głośno. Doktorze, bądź pan taki uprzejmy i, przejeżdżając, oddaj ten list w kościele, gdzie się odbywa ślub Mimi, ale niech jej doręczą aż po ceremonii. Pisze list, składa i pieczętuje go. O, ma pan, i dziękuję, Ściska mu rękę. Niech pan nie zapomni i niech pan prędko wraca, jeżeli pan będzie mógł.
SCENA CZWARTA
ANNA
MAŁGORZATA
SCENA PIĄTA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
Dzisiaj jest Nowy Rok, muszę zrobić parę podarków, trzeba by mi koniecznie dwustu franków, czy możesz mi ich pożyczyć do końca miesiąca?
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
MAŁGORZATA
PRUDENCJA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
Pieniądze to taki drobiazg, a ona podobno tak ich potrzebowała. Ale i nam trzeba pieniędzy, musimy rozdać kolędy. Weź tę bransoletę, którą mi przysłano, sprzedaj i wracaj szybko.
ANNA
MAŁGORZATA
Mogę pozostać sama, nie będę potrzebowała niczego, nie będziesz siedziała długo, znasz drogę do kupca, dosyć ode mnie kupił od trzech miesięcy.
SCENA SZÓSTA
MAŁGORZATA
„Pani, dowiedziałem się o pojedynku Armanda z panem de Varville nie od mego syna, który wyjechał, nawet nie zaszedłszy mnie uściskać. Czy pani uwierzy? Obwiniałem panią o ten pojedynek i o ten wyjazd. Dzięki Bogu, życiu pana de Varville już nic nie grozi, a ja wiem wszystko. Dotrzymałaś przysięgi nawet ponad twoje siły, a wstrząśnienia te zachwiały twoje zdrowie. Piszę całą prawdę Armandowi. Jest daleko, ale wróci błagać cię o przebaczenie, nie tylko dla siebie, ale i dla mnie, gdyż byłem zmuszony wyrządzić pani krzywdę i trzeba mi ją naprawić. Staraj się przyjść do zdrowia, miej nadzieję, twoja dzielność i twoje zaparcie się siebie zasługują na lepszą przyszłość, będziesz ją miała, ja ci to przyrzekam. Tymczasem, przyjm pani zapewnienie o moich uczuciach sympatii, szacunku i oddania. Jerzy Duval. 15 listopada”. Oto sześć tygodni, jak otrzymałam ten list i odczytuję go bez końca, aby nabrać odwagi. Gdybym dostała przynajmniej słówko od Armanda, gdybym mogła doczekać wiosny! Wstaje i spogląda w lustro. Jakam ja zmieniona! Jednakże doktor przyrzekł mnie uleczyć. Będę cierpliwa. Ale teraz, rozmawiając z Anną, czyż nie wydał na mnie wyroku? Słyszałam, powiedział, że ze mną bardzo źle. Bardzo źle! to jeszcze kilka miesięcy życia, gdyby przez ten czas Armand wrócił, byłabym ocalona. Nowy Rok, to dzień nadziei! Zresztą, ja patrzę rozsądnie. Gdyby ze mną było naprawdę źle, Gaston nie potrafiłby śmiać się przy moim łóżku jak przed chwilą. Lekarz nie odszedłby ode mnie. W oknie. Co za radość w każdej rodzinie! Och, jakie ładne dziecko, śmieje się i podskakuje, trzymając swoje zabawki, chciałabym uściskać to dziecko.
SCENA SIÓDMA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
ANNA
MAŁGORZATA
Armand! Widziałaś Armanda? Armand przyjdzie do mnie!… Anna daje znak potakujący, biegnąc do drzwi. Armand! Zjawia się blady, ona rzuca się mu na szyję, ściska go kurczowo. Och, to nie ty, to niepodobieństwo, aby Bóg był taki dobry!
SCENA ÓSMA
ARMAND
To ja, Małgorzato, ja, tak skruszony, taki niespokojny, tak występny, że nie śmiałem przekroczyć progu tego pokoju. Gdybym nie był spotkał Anny, byłbym został może na ulicy, modląc się i płacząc. Małgorzato, nie przeklinaj mnie! Ojciec napisał mi wszystko! Byłem bardzo daleko od ciebie, nie wiedziałem, dokąd się udać, aby uciec przed mą miłością i rozpaczą… Wyjechałem jak szaleniec, jechałem dniem i nocą, bez wytchnienia, bez odpoczynku, bez snu, ścigany straszliwymi przeczuciami. Och, gdybym cię nie był zastał, umarłbym, bo to ja cię zabiłem! Nie widziałem jeszcze ojca. Małgorzato, powiedz mi, że przebaczysz nam obu. Och, jakie to szczęście być znowu przy tobie!
MAŁGORZATA
Przebaczyć ci, ukochany mój? to ja sama byłam winna! Ale czy mogłam inaczej zrobić? Chciałam twego szczęścia nawet kosztem mojego. Ale teraz ojciec już nas nie rozdzieli, nieprawdaż? To już nie swoją dawną Małgorzatę odnajdujesz; mimo to, jestem jeszcze młoda, ale ja będę znów piękna, bo jestem szczęśliwa. Zapomnisz wszystko. Zaczniemy życie od dziś.
ARMAND
Już cię nie opuszczę. Słuchaj, Małgorzato, w tej chwili jeszcze opuścimy ten dom. Nie wrócimy nigdy do Paryża. Ojciec wie, kto ty jesteś. Będzie cię kochał jak dobrego ducha swego syna. Siostra moja wyszła za mąż. Przyszłość należy do nas.
MAŁGORZATA
Och! mów do mnie! mów do mnie! Czuję, jak moja dusza wraca z twymi słowami, jak odzyskuję zdrowie pod twoim oddechem. Mówiłam to dziś rano, że jedna rzecz mogłaby mnie ocalić! Nie spodziewałam się jej już, i oto jesteś! Nie będziemy tracić czasu, tak, skoro życie umyka przede mną, zatrzymam je w biegu. Nie wiesz? Mimi wychodzi za mąż. Dziś rano jej ślub z Gustawem. Zobaczymy ją. To nam dobrze zrobi zajść do kościoła, pomodlić się i przyjrzeć się szczęściu drugich. Jakąż niespodziankę zachowała mi Opatrzność na dzień Nowego Roku! Ale powiedz mi raz jeszcze, że mnie kochasz!
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Codziennie rozmawiałyśmy z nią o tobie, bo nikt nie śmiał wymawiać twego imienia. To ona pocieszała mnie. Mówiła, że się ujrzymy! Nie kłamała. Widziałeś piękne kraje. Zawieziesz mnie tam.
ARMAND
MAŁGORZATA
Nic, jedyny mój, nic! Pojmujesz, że szczęście nie może wejść tak łatwo w serce od tak dawna udręczone.
ARMAND
MAŁGORZATA
Nie bój się, jedyny mój, wiesz przecież, że zawsze podlegałam takim chwilowym słabościom. Ale to prędko przechodzi… patrz, uśmiecham się, jestem silna, widzisz! To tylko zdumienie, że żyję…
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
ARMAND
MAŁGORZATA
Tak, tak, powiedz mu, że Armand wrócił, że ja chcę żyć, muszę żyć… Anna wychodzi. Ale jeżeli ten powrót mnie nie ocalił, nic mnie nie ocali. Prędzej czy później istota ludzka musi umrzeć od tego, co jej dawało życie. Żyłam miłością, umieram z miłości.
ARMAND
MAŁGORZATA
Usiądź koło mnie, blisko, bliziutko, Armandzie mój, i słuchaj mnie dobrze. Przed chwilą gniewałam się na śmierć, żałuję tego, ona jest potrzebna i kocham ją, skoro zaczekała na ciebie z ostatnim ciosem. Gdyby moja śmierć nie była pewna, ojciec twój nie byłby napisał po ciebie.
ARMAND
Słuchaj, Małgorzato, nie mów już tak, bo ja oszaleję. Nie mów mi, że umrzesz, powiedz, że to być nie może, że tego nie chcesz!
MAŁGORZATA
Choćbym i nie chciała, jedyny mój, musiałabym ustąpić, skoro Bóg tak chce. Gdybym była niewinną dziewczynką, gdyby wszystko we mnie było czyste, może płakałabym na myśl o rozstaniu ze światem, na którym ty zostajesz, bo wówczas przyszłość byłaby pełna nadziei, a przeszłość moja dawałaby mi do niej prawo. Skoro ja umrę, wszystko, co zachowasz ze mnie, będzie czyste; gdybym żyła, zawsze byłyby plamy na mojej miłości… Wierzaj mi, Bóg wie, co robi…
ARMAND
MAŁGORZATA
Jak to! to ja ci muszę dodawać odwagi? No posłuchaj. Otwórz tę szufladę, weź medalion… to mój portret z czasu, gdy byłam ładna! Kazałam go zrobić dla ciebie, zachowaj go, pomoże ci pamiętać o mnie. Ale jeżeli, pewnego dnia, młoda i piękna dziewczyna pokocha cię i ty ją zaślubisz, jak być powinno, jak chcę, aby było, i kiedy znajdzie ten portret, powiedz jej, że to portret przyjaciółki, która, jeżeli Bóg jej pozwolił przycupnąć w najskromniejszym kąciku nieba, modli się za nią i za ciebie. Jeśliby była zazdrosna o przeszłość, jak my kobiety jesteśmy często, jeśli poprosi cię, byś jej uczynił ofiarę z tego portretu, uczyń to bez obawy, bez wyrzutu, to będzie sprawiedliwie i z góry ci to przebaczam. Kobieta, która kocha, zanadto cierpi, nie czując się kochaną… Słyszysz, Armandzie mój, czy dobrze zrozumiałeś?
SCENA DZIEWIĄTA
MIMI
Moja droga Małgorzato, napisałaś mi, że jesteś umierająca, a ja cię zastaję uśmiechniętą i na nogach.
ARMAND
MAŁGORZATA
Jestem umierająca, ale jestem szczęśliwa i szczęście moje przesłania moją śmierć. Więc jesteście po ślubie! Cóż za dziwna rzecz to pierwsze życie, a czym będzie następne?… Będziecie jeszcze szczęśliwsi niż wprzódy. Mówcie o mnie czasami, dobrze? Armandzie, daj mi rękę… Upewniam cię, że to nie jest trudno umierać. Wchodzi Gaston. A, to Gaston przyszedł po mnie… Cieszę się, że cię widzę jeszcze, mój drogi Gastonie. Szczęście jest niewdzięczne: zapomniałam o tobie… Do Armanda. Bardzo był dobry dla mnie… Och! to dziwne.
ARMAND
Śmierć, KochanekMAŁGORZATA
Już nie cierpię. Życie wraca we mnie… Czuję spokój, jakiego nigdy nie zaznałam… Ale ja będę żyć! Och, jak mi jest dobrze!
GASTON
ARMAND
Małgorzato! Małgorzato! Małgorzato! Wielki krzyk. Musi czynić wysiłek, aby wydrzeć rękę z ręki Małgorzaty. Och! Cofa się przerażony. Umarła! Biegnąc do Gustawa. Mój Boże! mój Boże! co się ze mną stanie!
GUSTAW
MIMI
Przypisy
Arcydzieło napisane ma czas czekać — w chwili, gdy drukuję te słowa, dowiaduję się, że Ruy Blas jest na nowo i ostatecznie zabroniony we Francji. Jest to błąd, na którym autor zyska później i którego rząd będzie żałował niebawem. Ale przynajmniej rząd francuski mniema, że ma dobre argumenty, aby wytłumaczyć politycznie swoje obostrzenia. Jakie racje mógłby dać rząd angielski, który godzi się wystawić Ruy Blasa w Londynie jedynie pod warunkiem, że Ruy Blas będzie marszałkiem dworu zamiast lokajem i że królowa będzie wdową zamiast zamężną (sic!)? To bardzo pochlebne dla królowej angielskiej, która jest wdową! [przypis autorski]