Dzisiaj aż 13,496 dzieciaków dzięki wsparciu osób takich jak Ty znajdzie darmowe książki na Wolnych Lekturach.
Dołącz do Przyjaciół Wolnych Lektur i zapewnij darmowy dostęp do książek milionom uczennic i uczniów dzisiaj i każdego dnia!

Szacowany czas do końca: -
Julia Duszyńska, Cudaczek - Wyśmiewaczek

    Uwspółcześnienia:

    * pisownia łączna i rozdzielna: nie opodal -> nieopodal; nie zasznurowany -> niezasznurowany;

    * interpunkcja: Nie wiem, po co -> Nie wiem po co; Czekaj bratku -> Czekaj, bratku; do tej samej szkoły, co Beksa -> do tej samej szkoły co Beksa; idzie mrówka, i coś dźwiga -> idzie mrówka i coś dźwiga; co to znaczy: „pzur fsu!” -> co to znaczy: „pzur fsu”!; Jak osioł usłyszał: stój! to -> Jak osioł usłyszał: „stój!”, to; Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty.” -> Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty”. No, tak! -> No tak!; No, to nie! -> No to nie!; No, dobrze -> No dobrze; wstawiono przecinki, żeby oddzielić imiesłowy przysłówkowe.

    Julia DuszyńskaCudaczek-Wyśmiewaczek

    Cudaczek-Wyśmiewaczek i panna Obrażalska

    1

    Było sobie miasteczko nad rzeczką. A w tym miasteczku stał sobie domek ani mały, ani duży — taki w sam raz. I w tym domku mieszkała panna Obrażalska.

    2

    Panna Obrażalska miała osiem lat, zadarty nosek i jasne warkoczyki. Nazwano ją panną Obrażalską, bo się wciąż obrażała.

    3

    Obrażała się dziesięć razy na dzień. Wtedy mówiła: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Potem nadymała buzię, zadzierała jeszcze wyżej ten zadarty nosek i siadała w kącie nastroszona jak sowa.

    4

    Długo siedziała w kącie, tak długo, póki cała obraza nie wyparowała z niej jak woda z kociołka. Wtedy panna Obrażalska wracała do zabawy z dziećmi.

    5

    I co dalej?

    6

    Ano, za chwilę mówiła znów: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję” i znowu odchodziła do kąta. Drugiej takiej Obrażalskiej nie było w całej szkole, nie było nawet w całym miasteczku nad rzeczką.

    7

    A wszystkiemu kto był winien? — Cudaczek-Wyśmiewaczek.

    8

    Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho malusie i cieniutkie jak igła, mieszkał w tym domku, co to nie był ani duży, ani mały, tylko w sam raz. A ten Cudaczek nie jadł i nie pił, tylko śmiechem żył. Śmiał się i śmiał do rozpuku, a brzuszek pęczniał mu i pęczniał, aż napęczniał jak ziarnko grochu. Wtedy Cudaczek był syty i zadowolony.

    9

    Otóż ten Cudaczek-Wyśmiewaczek chował się w jasne warkoczyki panny Obrażalskiej i ciągle szeptał jej do ucha:

    10

    — Obraź się! Obraź się!

    11

    Bo ta nadęta buzia panny Obrażalskiej była taka śmieszna. I ten nosek, co się do góry zadzierał, był taki śmieszny. I to: „nie bawię się” było takie śmieszne.

    12

    Cudaczek patrzył na to i śmiał się w jasnych warkoczykach do rozpuku. A brzuszek mu pęczniał i pęczniał, aż napęczniał jak to ziarnko grochu.

    13

    Najweselej Cudaczkowi było w szkole, bo chodził z Obrażalską do szkoły, a jakże! Schowany w jasnych warkoczykach.

    14

    Myślicie, że chodził się uczyć? Gdzie tam! Chodził, bo w szkole ciągle się Obrażalska obrażała, a Cudaczek śmiał się i śmiał do rozpuku.

    15

    Siedzą dzieci w ławkach i piszą, Obrażalska też. A tu trrach! — złamała się jej stalówka[1].

    16

    Panna Obrażalska odwraca się do sąsiadki Małgosi i mówi:

    17

    — Małgosiu, pożycz mi stalówki.

    18

    Małgosia jest uczynna. Wyjmuje zapasową stalówkę z piórnika i daje Obrażalskiej.

    19

    — Masz, ale nie krzyw tak pióra, bo i tę złamiesz. A już nie mam więcej stalówek.

    20

    Panna Obrażalska już wyciągnęła rękę po stalówkę, a tu Cudaczek-Wyśmiewaczek szepce jej do ucha:

    21

    — Co, ona ma cię uczyć? Obraź się!

    22

    I panna Obrażalska nadyma buzię, zadziera nosek i mówi:

    23

    — Nie potrzebuję twojej stalówki.

    24

    Oj, jak śmieszna jest ta nadęta buzia! Jaki śmieszny ten zadarty nosek! Cudaczek-Wyśmiewaczek śmieje się w głos, śmieje się do rozpuku, a brzuszek mu pęcznieje, pęcznieje…

    25

    Potem jest przerwa. Dzieci idą na boisko i bawią się piłką. Obrażalska nie złapała piłki raz i drugi. Woła do Wicka:

    26

    — Naumyślnie źle mi rzucasz! Nie bawię się!

    27

    I już buzia nadęta. Już zadarty nosek jedzie jeszcze wyżej do góry. Ach, jak śmiesznie! Jakże się zaśmiewa Cudaczek-Wyśmiewaczek! A brzuszek mu pęcznieje… pęcznieje… pęcznieje…

    28

    Potem Obrażalska obraziła się na Felę, bo Fela powiedziała, że jej zeszyt ładniejszy. A potem na Władka, bo Władek przyczepił jej rzep do sukienki. A wreszcie obraziła się na samą panią nauczycielkę. Pani nauczycielka zapytała, ile to pięć razy sześć. A Obrażalska na to:

    29

    — Dwadzieścia sześć.

    30

    — Źle — mówi pani nauczycielka. — Pomyśl chwilę.

    31

    Obrażalska myśli, myśli i mówi:

    32

    — Pięć razy sześć… pięć razy sześć… to będzie… aha… to będzie dwadzieścia pięć.

    33

    — Moje dziecko, trzeba się lepiej uczyć tabliczki mnożenia. Siadaj.

    34

    Obrażalska siada, buzię nadyma, nosek zadziera. Oj, jak śmiesznie! Oj, jak się zaśmiewa z niej Cudaczek-Wyśmiewaczek! A brzuszek mu pęcznieje…

    35

    — Co to za śmieszna dziewczynka! Co za śmieszny głuptas! O, jak mi wesoło!

    36

    I Cudaczek-Wyśmiewaczek zasypia w jasnych warkoczykach. Dobrze mu jest. Brzuszek ma pę­katy jak to ziarnko grochu.

    Obrażalska pogniewała się na mamę i tatę

    37

    Przyszedł raz taki dzień, że Obrażalska pogniewała się na mamę i na tatę, i na wszystkich w domu. Naturalnie przez to licho niepoczciwe[2], przez tego Cudaczka-Wyśmiewaczka.

    38

    A zaczęło się tak:

    39

    Przyszła Obrażalska ze szkoły, teczkę rzuciła na krzesło i myk! do kuchni. Bardzo lubiła zaglądać do kuchni. Lubiła pomóc czasem Karolci.

    40

    Karolka robiła właśnie kluski na stolnicy. Wałkowała ciasto.

    41

    — Karolciu, moja złota, ja trochę powałkuję!

    42

    Spojrzała Karolka na dziewczynkę i mówi:

    43

    — Wałkować, to wałkować, ale nie takimi brudnymi rękami. Wprzód trzeba ręce umyć.

    44

    Skoczył na to Cudaczek-Wyśmiewaczek do ucha Obrażalskiej i już namawia:

    45

    — Co ona sobie myśli, ta Karolcia! Obraź się! Ty sama wiesz, kiedy ręce myć!

    46

    I panna Obrażalska nadęła buzię, powiedziała: „nie potrzebuję” i wymaszerowała z kuchni nastroszona jak sowa. Usiadła w jakimś kącie i siedziała do samego obiadu.

    47

    A Cudaczek, licho niepoczciwe, śmiał się z niej i śmiał, póki mu brzuszek nie napęczniał jak ziarnko grochu.

    48

    Przy obiedzie był dalszy ciąg dąsów. Rodzice wybierali się do cioci.

    49

    — Będą sami starsi — tłumaczyła mamusia. — I późno wrócimy. Pójdziesz do cioci innym razem.

    50

    Ale panna Obrażalska nie chce innym razem. Chce dziś. Dlatego robi obrażoną minę i nawet ma zamiar nie jeść obiadu. Ale na stół wjeżdża grochówka. Obrażona mina znika od razu z buzi i panna Obrażalska zaczyna jeść z wielkim apetytem.

    51

    Coś przy szóstej łyżce tatuś spogląda w jej stronę i mówi:

    52

    — Nie chlup tak przy jedzeniu, to brzydko.

    53

    Panna Obrażalska czerwieni się, odkłada łyżkę, nadyma buzię. Robi zupełnie tak, jak jej szepce do ucha Cudaczek-Wyśmiewaczek.

    54

    Po chwili mama pyta spokojnie:

    55

    — Dlaczego nie jesz?

    56

    — Nie potrzebuję.

    57

    — To możesz podziękować i wstać.

    58

    Panna Obrażalska wstała od stołu i wyszła. Jej mały, zadarty nosek pojechał tak wysoko w górę, jakby chciał policzyć muchy na suficie. Oj, jak śmiesznie! Oj, jak się zaśmiewa w jasnych warkoczykach licho niepoczciwe, Cudaczek-Wyśmiewaczek!

    59

    Tymczasem panna Obrażalska siadła w kącie w drugim pokoju nastroszona jak sowa.

    60

    — Wszyscy mi dokuczają: i mama, i tato, i Karolka. Pójdę sobie w świat.

    61

    Rozłożyła na łóżku grubą chustkę. Do chustki włożyła trochę bielizny, drugą sukienkę, jasiek, skarbonkę i ukochanego misia. Zawiązała chustkę za rogi, jak to robią baby na targu. Zarzuciła tłumoczek na plecy i po cichu wyszła na ganek, a z ganku do ogródka, a z ogródka przez furtkę na ulicę. I zaraz skręciła w małą, boczną uliczkę między płoty, żeby kogo nie spotkać. Bo nuż ją odprowadzą do domu?

    62

    A tu masz, właśnie ktoś idzie! Jakiś nieznajomy staruszek w wielkiej pelerynie i ciemnych okularach na nosie.

    63

    — A dokądże to, moja panno? — pyta.

    64

    — W świat — odpowiedziała Obrażalska i jeszcze bardziej nadęła buzię.

    65

    — Hm — mruknął staruszek. — W świat? A po co bierzesz ze sobą to licho niepoczciwe, co to nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje?

    66

    Obrażalska bardzo się zdziwiła.

    67

    — Jakie licho? Ja… ja…

    68

    — Cudaczek-Wyśmiewaczek się nazywa. Siedzi w twoich warkoczykach i śmieje się z ciebie do rozpuku.

    69

    Rzuciła Obrażalska tłumoczek, złapała rękoma za warkoczyki, rozplata je, trzęsie głową.

    70

    — Na nic to, moja panno — mówi staruszek. — To licho małe jak igła. Do jednego włosa się przytuli i już go nie widać.

    71

    — A pan dlaczego widzi? — płacze Obrażalska.

    72

    — Ja? Ano, ja już mam takie okulary, że różności widzę. Ale nie płacz. Bo ja ci dam radę, jak tego Cudaczka się pozbyć. Jeśli przez trzy dni ani razu nie zrobisz takiej urażonej miny, to Cudaczek albo z głodu zginie, albo od ciebie ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Bo to licho przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje. Nie pozwól mu się wyśmiewać z ciebie, a sam pójdzie. Tak, moja panno.

    73

    Kiwnął jej głową, uśmiechnął się i poszedł.

    74

    A panna Obrażalska postała, podumała i też poszła. Ale nie w świat, tylko z powrotem do domu.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek głodny

    75

    Jakoś nikt nie zauważył panny Obrażalskiej, kiedy wracała do domu. Całe szczęście, bo na pewno byłoby nowe obrażenie. A panna Obrażalska nie chce mieć we włosach żadnego Cudaczka. Nie chce za nic.

    76

    Zawiązała sobie na ręku niebieską tasiemkę dla pamięci. Co na nią spojrzy, to sobie przypomni radę dziwnego staruszka:

    77

    „Jeśli się przez trzy dni nie obrazisz, Cudaczek z głodu zginie albo ucieknie”.

    78

    Trzy dni to bardzo dużo. Panna Obrażalska nie wie, jak wytrzyma trzy dni bez obrażania się. Trzy dni bez nadętej buzi, bez zadzierania noska. Trzy dni bez: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Ale jeśli innej rady nie ma…

    79

    Cudaczek-Wyśmiewaczek z początku tylko ramionami wzruszał. Gdzieżby tam panna Obrażalska wytrzymała trzy dni bez obrażania się? I spokojny o swój brzuszek, powędrował z Obrażalską do szkoły.

    80

    Zaraz na pierwszej pauzie Wicek podstawił dziewczynce nogę, naumyślnie, żeby upadła i żeby się obraziła. Ale Obrażalska, upadając, stuknęła zadartym nosem w niebieską tasiemkę. I od razu przypomniała sobie radę staruszka.

    81

    Wstała, pokazała figę Wickowi i poszła się dalej bawić.

    82

    — Obraź się! Obraź się! On naumyślnie! — wrzeszczał jej nad uchem Cudaczek.

    83

    Ale wrzeszczał na próżno. Obrażalska śmiała się i goniła z dziećmi. Cudaczek zaniepokoił się. W brzuszku mu zaburczało. Głodny był.

    84

    — To nic — pocieszał się. — Trzy dni ona na pewno nie wytrzyma. Co tam trzy! Jednego dnia nie wytrzyma. Do wieczora obrazi się jeszcze dziesięć razy albo i więcej.

    85

    — Obrażalska! — zawołał w tej chwili Władek. — Co ty się dziś nie obrażasz? Co to za święto?

    86

    I nadął się zupełnie jak Obrażalska, i nos zadarł do góry zupełnie jak Obrażalska, i zupełnie tak samo powiedział: „nie bawię się”.

    87

    Dzieci w śmiech. Obrażalska już chciała się obrazić, ale spojrzała niechcący na tasiemkę. Spojrzała i czym prędzej się roześmiała, trochę krzywo, ale roześmiała się.

    88

    — Żebyś wiedział, że święto! — zawołała. — A jakie, to już moja tajemnica.

    89

    — Jaka tajemnica? Powiedz. Tylko mnie powiedz. Na ucho.

    90

    Ale Obrażalska nie chciała powiedzieć.

    91

    Przez wszystkie lekcje nie obraziła się ani razu. A wieczorem mama rzekła do tatusia:

    92

    — Naszą córkę jakby kto[3] odmienił. Nie pokłóciła się ani razu z dziećmi na podwórzu.

    93

    — Dałby Bóg, żeby z tej głupoty nareszcie wyrosła — westchnął tatuś.

    94

    Tego dnia Cudaczek-Wyśmiewaczek był bardzo głodny. Burczało mu w pustym brzuszku jak nigdy.

    95

    Na drugi dzień burczało mu jeszcze głośniej. W gardle mu zaschło od ciągłego szeptania:

    96

    — Obraź się! Obraź się!

    97

    A tu nic. Obrażalska na tasiemkę patrzy, zęby zaciska i mruczy:

    98

    — Muszę wytrzymać. Będziesz, Cudaku, uciekał, gdzie pieprz rośnie.

    99

    A na trzeci dzień…

    100

    Nie! Cudaczek nie chciał czekać wieczora. W brzuszku burczało mu okropnie. W główce kręciło się z osłabienia. Więc zjechał po warkoczyku na plecy Obrażalskiej, potem po fałdach sukienki w dół i na łeb, na szyję spadł na podłogę.

    101

    Pozbierał się i w nogi! W nogi z tego domku, co to nie był ani duży, ani mały, tylko w sam raz.

    102

    Uciekał, tylko się za nim kurzyło!

    103

    Od tej pory panna Obrażalska nie mówi już: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Od tej pory nie zadziera tak śmiesznie noska ani nie nadyma tak śmiesznie buzi. Jednym słowem, nie obraża się. Przestała być panną Obrażalską. W szkole wszyscy ją lubią i nikt jej nie dokucza.

    104

    A co się stało z niepoczciwym lichem, małym jak igła? Co się stało z Cudaczkiem-Wyśmiewaczkiem?

    105

    Cudaczek nie zginął z głodu. Znalazł sobie inne mieszkanie. Ale to już zupełnie nowa historia.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek wprowadza się do Złośnickiego

    106

    Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe, uciekał od panny Obrażalskiej, jakby go kto gonił. Uciekał jedną ulicą wąską, potem drugą ulicą szeroką. A potem już mu sił zabrakło, więc siadł sobie pod latarnią i odpoczywał. W brzuszku burczało mu okropnie.

    107

    Siedział tak Cudaczek długo, ze trzy godziny. Ludzie szli, wozy jechały, ale wyśmiewać się nie było z kogo. To dopiero nieszczęście!

    108

    I wtedy nadszedł chłopczyk. Miał w ręku bat i wywijał nim na wszystkie strony. Próbował nawet trzaskać z bata, ale jakoś mu nie szło. Wreszcie trzasnął tak niezgrabnie, że końcem bata zaciął się w łydkę.

    109

    Od razu poczerwieniał jak burak, wykrzywił buzię, złapał bat za oba końce i trrach! trrach! złamał na kolanie. A potem obie połówki połamał na drobne kawałki i rozrzucił nogami po ulicy.

    110

    Nikt tego nie widział, bo nikt nie szedł tamtędy, ale pod latarnią siedział przecież Cudaczek, co nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje.

    111

    — Co za śmieszny chłopak! — roześmiał się Cudaczek. — Sam się uderzył, a na bat się złości!

    112

    Potem spojrzał na rozzłoszczoną, wykrzywioną twarz chłopca i wybuchnął śmiechem.

    113

    — Jak on wygląda! Jak on się wykrzywia! Nie wytrzymam!

    114

    I śmiał się Cudaczek do rozpuku, śmiał się w głos, aż pusty brzuszek zaczął pęcznieć… pęcznieć…

    115

    — Sprowadzam się do tego Złośnickiego — postanowił nagle Cudaczek.

    116

    I skoczył na nogę chłopca, a z nogi na plecy. Schował się pod kołnierzyk, bo chłopiec nie miał warkoczyków jak Obrażalska. Ale i pod kołnierzykiem było doskonale.

    117

    Pan Złośnicki kopnął ostatni kawałek bata i pobiegł do domu. Poniósł ze sobą licho małe jak igła, co to nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje.

    118

    Licho wyglądało sobie szparką spod kołnierza, żeby wiedzieć, gdzie też teraz zamieszka.

    119

    Pan Złośnicki mieszkał przy rynku. Jego tatko miał tam warsztat w narożnym domu. W tym samym domu mieszkał z żoną i z dużym synem Tadkiem, i z małym synem — to był właśnie Złośnicki — i z małą córeczką Danusią.

    120

    Złośnicki wpadł do mieszkania jak bomba. W pokoju na stole zobaczył stos błyszczących kasztanów, a przy nich swoją siostrzyczkę Danusię. I od razu wrzasnął z wielką złością:

    121

    — Kto ci pozwolił ruszać moje kasztany?!

    122

    Danusia zasłoniła kasztany.

    123

    — To moje! — wołała. — Ja sama nazbierałam! Twoje są na oknie w pudełku.

    124

    — Uhu — mruknął Złośnicki i podszedł do okna, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście są tam jego kasztany. Ale były. Nikt ich nie ruszył.

    125

    Tymczasem Danusia mówiła:

    126

    — Popatrz, jak się ładnie bawię. Jaką świnkę zrobiłam.

    127

    Świnka miała tułów z kasztana, a nóżki z kawałków zapałek. Podobała się chłopcu.

    128

    — Ja też zrobię świnkę! — zawołał. — A potem psa i krowę. Będziemy się bawili w gospodarstwo.

    129

    Cudaczek westchnął żałośnie. Myślał, że będzie kłótnia i przedstawienie, a tu zaczyna się zgodna zabawa. Chłopiec przyniósł swoje pudełko z kasztanami, trochę wypalonych zapałek i usiadł przy Danusi. Potem kawałek zapałki wsunął w jedną dziurkę. Dobrze. Jedna noga już jest.

    130

    — Aha! — zawołał wesoło.

    131

    A Cudaczek-Wyśmiewaczek ziewnął i wsunął się głębiej pod kołnierz, aby się przespać.

    132

    Chłopiec tymczasem wkładał zapałkę w drugą dziurkę. Wypadła. Wepchnął mocniej i złamała się. Chłopiec syknął niecierpliwie i podskoczył na krześle.

    133

    A Cudaczek otworzył jedno oko i wyjrzał przez szparkę, bo może przecież coś będzie!

    134

    Chłopiec wziął nową zapałkę i zrobił drugą nóżkę. Potem trzecią. Ale wtedy pierwsza myk! — wypadła z tułowia kasztanowej świnki.

    135

    — Głupie zapałki! — pisnął Cudaczek-Wyśmiewaczek.

    136

    A pan Złośnicki od razu poczerwieniał jak burak i z całej siły rzucił kasztanem o ziemię.

    137

    — Jakiś ty niecierpliwy! Jak się będziesz złościł, to żadnej zabawki nie zrobisz — zauważyła Danusia.

    138

    — No to nie! — krzyknął Złośnicki.

    139

    Machnął ręką i zrzucił kasztany ze stołu na podłogę. Bęc, bęc, bęc — sypały się z hałasem.

    140

    — Hi, hi, hi! — chichotał coraz głośniej Cudaczek. — Jeszcze, jeszcze trochę! Hi, hi!

    141

    Wyskoczył spod kołnierza i tańczył na ramieniu chłopca, a brzuszek mu pęczniał.

    142

    — Głupia zabawa! — krzyknął jeszcze pan Złośnicki i huknął pięścią w stół. Mocno huknął, a stół, jak to stół, był twardy i ręka go porządnie zabolała.

    143

    Wtedy pan Złośnicki zaczął ryczeć i machać tą ręką, i tłuc siedzeniem o krzesło. Danusia zlękła się i uciekła.

    144

    A Cudaczek?

    145

    Cudaczek położył się na kołnierzu i fikał cieniuchnymi nóżkami, i piał z radości, bo już nie miał siły śmiać się zwyczajnie.

    146

    Wiedział już teraz, że dobrze trafił. U Złośnickiego będzie mu jak w raju!

    Dobre dni u Złośnickiego

    147

    Mieszkał Cudaczek-Wyśmiewaczek u Złośnickiego przez tydzień. Dobrze mu się działo. Brzuszek miał zawsze pękaty jak to ziarnko grochu.

    148

    Mieszkał przez drugi tydzień i trzeci. Nigdy nie był głodny.

    149

    Pan Złośnicki o byle głupstwo czerwienił się jak burak i wyprawiał takie przedstawienia, że trudno opowiedzieć. A już o mycie to była awantura najmniej trzy razy na dzień, bo pan Złośnicki nie lubił się myć. Zdaje mi się, że szkoda mu było na to czasu.

    150

    — Czy woda ciebie kąsa? — żartowała z niego Danusia.

    151

    — Nie, ale on jest z cukru i boi się rozpuścić — dokuczał starszy brat Tadek.

    152

    Pan Złośnicki złościł się jeszcze więcej o te żarty, aż nogami tupał albo plecami o ścianę tłukł. Ścianie to wcale nie przeszkadzało, a Cudaczek miał uciechę, że aż ha!

    153

    Kiedyś mało nie pękł ze śmiechu przez to mycie.

    154

    Był wtedy pogodny dzień jesienny i dzieci bawiły się w ogródku za domem. Budowały tunel koło starej akacji. A tu okno się otwiera i mama woła:

    155

    — Dzieci, obiad! Ręce myć!

    156

    Żal było odejść od zabawy i Złośnicki od razu się naburmuszył. Danusia pobiegła przodem, a on wlókł się za nią i mruczał:

    157

    — Rano mycie, wieczorem mycie, przed jedzeniem mycie! Nie wiem po co!

    158

    — Okropność! — wzdychał mu nad uchem Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe.

    159

    Pan Złośnicki wszedł do umywalni. Z kranu ciekł sobie mały strumyczek wody. To pewnie Danusia ręce myła i nie dokręciła kranu, ona tak zawsze.

    160

    Złośnicki podstawił ręce pod ten strumyczek wody, szurnął prawą o lewą, potem wytarł byle jak w ręcznik i poszedł do stołu.

    161

    — Myłeś ręce? — pyta mama.

    162

    — Myłem — mruczy Złośnicki.

    163

    — Ej, pokaż.

    164

    Złośnicki wykrzywia się gniewnie, pokazuje ręce i powtarza z uporem:

    165

    — Myłem!

    166

    — To mają być umyte ręce?! Brud rozmazany wodą! Wstydziłbyś się!

    167

    — Myłem! — powtarza Złośnicki jeszcze raz.

    168

    — Takie mycie nic nie jest warte. Weź szczotkę i mydło i wyszoruj ręce jak należy — mówi mama.

    169

    Złośnicki wypadł z pokoju jak bomba.

    170

    — Ciągle się myj i myj! — krzyczy ze złością.

    171

    Wpada do umywalni, odkręca kurek z całej siły.

    172

    Aj! Aj! Woda chlusta wielką strugą, oczy chłopcu zalewa.

    173

    — Aaa! — wrzeszczy Złośnicki i odskakuje od kranu. Ale jest cały mokry. Zalana twarz i ubra­nie, nawet pończochy i buciki mokrzuteńkie. Z nosa, z czupryny leje się woda ciurkiem.

    174

    — Aa! — wrzeszczy Złośnicki wniebogłosy. Tupie nogami, wali pięściami w umywalnię, podskakuje tak zabawnie!

    175

    Wszyscy porwali się od stołu i przybiegli. Mama wyciera wrzeszczącego chłopca. Tadek i Danusia pękają ze śmiechu. A Cudaczek?

    176

    Cudaczek śmieje się do rozpuku. Śmieje się, parska i dławi się z uciechy. Obu rękami przytrzymuje brzuszek, który pęcznieje w oczach. W końcu daje nura pod kołnierz, bo czuje, że już dłużej nie może.

    177

    A zaraz na drugi dzień było nowe przedstawienie.

    178

    Pani nauczycielka czytała w szkole dzieciom śliczną baśń o krasnoludkach. Kazała im narysować w domu obrazki do tej baśni. Więc Złośnicki siadł przy stole i zabrał się do rysowania.

    179

    Cudaczek był głodny i przeszkadzał mu, jak umiał, ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Chłopiec się nawet uśmiechał, bo ten gruby krasnoludek tak mu się dobrze udał!

    180

    W tej chwili mama zawołała z kuchni:

    181

    — Synku, chodź, dam ci powideł!

    182

    Powidła, pyszna rzecz! Pan Złośnicki włożył ołówek za ucho, bo tak robi nieraz tatko w warsztacie. I popędził do kuchni. Dostał powideł i wrócił do rysowania.

    183

    Gdzież ten ołówek? Na stole nie ma ani na rysunku, ani obok rysunku. Na podłodze też nie leży. Aha, szuflada odsunięta. Pewno wpadł do szuflady.

    184

    Nie, i tam nie ma. Co to jest?

    185

    Cudaczek widzi ołówek doskonale. Przecież go chłopiec włożył za własne ucho. I niepoczciwe licho zaciera cienkie ręce z radości. Zaraz będzie awantura…

    186

    Oho, już Złośnicki poczerwieniał! Wyciąga ze złością szufladę. Sypią się na podłogę książki: buch! buch!… klap! klap! — spadają zeszyty, trzask! — huknął o ziemię piórnik.

    187

    — Hi! Hi! Hi! — cieszy się Cudaczek.

    188

    Bo Złośnicki czerwony jest jak rak ugotowany, wykrzywiony jak straszydło. Tupie nogami.

    189

    W tej chwili Złośnicki łapie się za głowę i… i znajduje ołówek.

    190

    Teraz robi się jeszcze czerwieńszy.

    191

    — Nie potrzebuję! — krzyczy i ciska ołówkiem o ziemię.

    192

    Cudaczek słyszy, jak biedny ołówek pęka w środku.

    193

    — Nie potrzebuję! — krzyczy dalej Złośnicki. Gniecie swój śliczny rysunek i też rzuca na ziemię.

    194

    Na to wchodzi mama.

    195

    — Co tu się dzieje? — pyta zdziwiona.

    196

    Złośnicki przytomnieje. Widzi swój rysunek zniszczony i wybucha płaczem.

    197

    — Co za głupi chłopak! Jaki śmieszny chłopak! Oj, pęknę ze śmiechu! Co za przedstawienie! — zaśmiewa się Cudaczek-Wyśmiewaczek. — Oj, przestań, bo zachoruję!

    198

    Przewraca się na plecy i przytrzymuje brzuszek pękaty jak balonik.

    Pan Złośnicki spojrzał w lustro

    199

    Myślał sobie Cudaczek-Wyśmiewaczek, że nigdy a nigdy nie rozstanie się z panem Złośnickim. Bardzo mu dobrze w tej narożnej kamienicy w rynku. I żeby nie ta awantura z rowerem, kto wie, jakby to było.

    200

    Awantura z rowerem zaczęła się od tego, że Tadek kupił rower. Zbierał na to pieniądze przez kilka lat. Teraz tatko coś dołożył i kupili rower. Jaki piękny!

    201

    Tadek wskoczył na siodełko, bo już umiał jeździć. Nacisnął pedał i dalejże objeżdżać rynek dokoła. Najpierw wolno, a potem coraz prędzej, że tylko pedały migają w górę i w dół. Potem trzymał się tylko jedną ręką kierownicy, a wreszcie zupełnie bez trzymania objechał cały rynek.

    202

    Złośnicki stał przy sklepie i patrzył. Nachmurzył się, usta skrzywił.

    203

    — Zaraz cię przewiozę! — zawołał starszy brat, mijając go w pędzie.

    204

    — Obejdzie się — wykrzywił się Złośnicki.

    205

    Odwrócił się i pobiegł do domu.

    206

    — Mamo! — woła od progu.

    207

    — Co, dziecko?

    208

    — Tadek ma rower. Ja też chcę!

    209

    — Dobrze, synku! Od dziś zaczniemy składać na rower. Kiedy uskładasz połowę, tatko dołoży resztę i kupimy rower jak Tadzikowi. A tymczasem urośniesz.

    210

    — Ja chcę zaraz! Nie będę czekał! Są takie małe rowery. Tadek ma rower, to i ja chcę!

    211

    — Pewnie! Alboś ty gorszy? On ma rower, a ty nie! — dogaduje za uchem Cudaczek-Wyśmiewaczek.

    212

    Mama tłumaczy spokojnym głosem:

    213

    — Zaraz nie możesz mieć. Skądże tatko weźmie pieniędzy na dwa rowery w jednym roku?

    214

    — A Tadek ma? To i ja chcę! — krzyczy Złośnicki coraz głośniej.

    215

    — Przede wszystkim nie krzycz — upomina mama.

    216

    — Chcę roweru! Chcę zaraz!!

    217

    Mama nie mówi już nic. Wychodzi z pokoju i drzwi zamyka. Pan Złośnicki rzuca się na ziemię, wali nogami w podłogę i krzyczy, krzyczy:

    218

    — Ja chceę roweeeeru!

    219

    — Hu, hu, hu! — zaśmiewa się Cudaczek pod kołnierzem chłopca. — Hu, hu! Jak wesoło!

    220

    Niewiele głośniejszy ten śmiech od komarowego brzęku, ale może dlatego, że tuż za uchem, usłyszał go Złośnicki. Zerwał się na równe nogi.

    221

    — Kto tu się śmieje?

    222

    Nie zobaczył Cudaczka. Przecież to licho małe jak igła. Ale za to zobaczył siebie w lustrze. Zobaczył okropnie śmieszne, czerwone, zabeczane straszydło.

    223

    I przeląkł się. Zakrył twarz rękami i uciekł.

    224

    — To tak się wygląda? Ojej!

    225

    Za chwilę był w umywalni. Umył twarz i ręce. Zaczesał zwichrzone włosy. Pomyślał, pomyślał i wybiegł przed dom.

    226

    — Przewieziesz mnie, Tadzik? — zapytał grzecznie brata.

    227

    — Ano, siadaj, bratku, za mną.

    228

    Objechali rynek jeszcze trzy razy.

    229

    — Dosyć — powiedział Tadek i zatrzymał rower.

    230

    — Nie! Jeszcze, jeszcze!

    231

    — Dosyć!

    232

    — Mało jeździłeś — pisnął Cudaczek za uchem, bo już mu brzuszek ścieniał.

    233

    Ale Złośnicki tylko trochę się skrzywił i powiedział:

    234

    — Szkoda.

    235

    Wieczorem, kiedy mama przyszła do niego na dobranoc, chłopiec objął ją mocno rękami za szyję.

    236

    — Mamusiu, ja coś powiem.

    237

    — No, co takiego?

    238

    — Ja nie będę się złościł.

    239

    — Naprawdę? To bardzo mnie cieszy.

    240

    — Ale mamusia będzie pomagała? Mamusia mi zawsze powie: „lustro”. Dobrze?

    241

    — Lustro? No dobrze. Powiem. A czy to pomoże?

    242

    — Pomoże — westchnął Złośnicki, bo sobie przypomniał straszydło, które zobaczył dzisiaj.

    243

    Zaczęły się odtąd chude dni dla Cudaczka-Wyśmiewaczka. Złośnicki wpadał nieraz w złość, ale już takich przedstawień z tupaniem, waleniem w ścianę i krzykiem nie było nigdy. A nawet zwyczajne gniewy zdarzały się coraz rzadziej. Cudaczek śmiał się czasem raz na dzień. Czasem wcale. W brzuszku burczało głośno.

    244

    Pewnego deszczowego ranka, kiedy tatko Złośnickiego jechał na stację po towar, Cudaczek-Wyśmiewaczek wymknął się przez dziurkę od klucza, kichnął, bo mu coś kapnęło za kołnierz, i uczepił się wozu. Pojechał w świat szukać lepszej gospody.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek w mieście

    245

    Na stacji pełno było ludzi. Każdy z tłumoczkiem, koszykiem albo walizką. Wszyscy patrzyli w jedną stronę.

    246

    — O, już jedzie! — zawołał jakiś chłopiec.

    247

    Coś dudniło z daleka. Coś buchało czarnym dymem. Coraz bliżej, coraz głośniej. Aż na stację wtoczył się pociąg. Sapał, stukał i stanął, a wtedy wszyscy ludzie ze swoimi tobołami zaczęli się pchać do wagonów.

    248

    Cudaczkowi aż się w głowie zakręciło od tego hałasu i ruchu. Sam nie wiedział, dlaczego uczepił się jakiejś spódnicy i razem z tą spódnicą wjechał do wagonu.

    249

    Potem ktoś zagwizdał, zastukały koła i pociąg pojechał w dalszą drogę. Powiózł naszego Cudaczka-Wyśmiewaczka naprawdę w daleki świat.

    250

    Cudaczek zresztą usnął zaraz ze zmęczenia i obudził się dopiero, kiedy wszyscy z wagonu wysiadali. Nie puszczał ze strachu spódnicy. W jej fałdach schowany wydostał się na peron, potem jakimiś schodami w dół i na górę w okropnym tłoku. Trzymał się spódnicy ze wszystkich sił, bo przecież zadeptaliby go na pewno. Takie licho małe jak igła!

    251

    Dopiero kiedy wszyscy wyszli na ulicę, Cudaczek poweselał. Ulica była duża i szeroka. Takiej w miasteczku nad rzeczką nie widział. Pędziły po niej auta. Bokiem po chodniku szli i szli ludzie. Tylu nigdy nie chodziło w miasteczku nad rzeczką. Domy też były takie wysokie, po trzy i cztery, i więcej pięter. Ale nie dudniły, nie sapały jak ten pociąg.

    252

    Cudaczek bardzo prędko puścił spódnicę, zeskoczył na chodnik i usiadł sobie na brzegu kosza do śmieci. Stamtąd, jak z balkonu, rozglądał się wokoło.

    253

    Przecież w takim dużym mieście na pewno są dzieci, z których można śmiać się do rozpuku.

    254

    Właśnie idzie jakaś pani z chłopczykiem. Chłopczyk wygląda grzecznie, ale… Oho, potknął się! Upadł. Uderzył się w kolano. Ale nie mocno. Oo… Co to? Grzeczny chłopczyk otwiera usta szeroko, strasznie szeroko i krzyczy: „aaa!”. A po policzkach łzy kapią. Mama coś mówi, a on nic, tylko: „aaa!” i płacze.

    255

    — Hi, hi, hi! Pan Beksa! — zaśmiał się Cudaczek. — Ojej, usta otworzył jak wrota. Do gardła można mu zajrzeć. Kapie łzami na chodnik! Jaki on śmieszny!

    256

    Zeskoczył Cudaczek z kosza do śmieci i prędko wdrapał się na palto pana Beksy.

    257

    Już mu nie burczało w brzuszku.

    258

    — Przestań — mówiła ta pani. — Jakże pójdziesz na imieniny do cioci taki zapłakany!

    259

    — Boli! Płacz! — pisnął prędko Cudaczek, wdrapując się na ramię chłopca.

    260

    Ale chłopiec widocznie nie posłyszał, bo przestał płakać i poszli.

    261

    U cioci było już pełno dzieci i zabawa w najlepsze. Mama rozebrała pana Beksę, ucałowała i rzekła:

    262

    — Baw się dobrze, synku. Wieczorem przyjdę po ciebie.

    263

    A pan Beksa usta otworzył szeroko, szeroko, jakby chciał połknąć krokodyla, i w bek.

    264

    — Niech ma… ma nie odchooo… dzi!…

    265

    Mama tłumaczy, że ma pilną robotę w domu, ale pan Beksa maże się dalej.

    266

    — To nie ma rady, tylko oboje musimy iść do domu — mówi mama. — Ubieraj się.

    267

    — Nieee… ja… ja chcę się… ba… wić… Ale mama… niech… bę… bę… dzie!…

    268

    — E, to są grymasy — śmieje się mama.

    269

    Jeszcze raz całuje synka i wychodzi. A pan Beksa wisi u klamki i zalewa się łzami.

    270

    — Płacz! Płacz! Hi! Hi! Hi! — dogaduje Cudaczek-Wyśmiewaczek i zaśmiewa się w głos z pana Beksy, a brzuszek pęcznieje mu, pęcznieje…

    271

    Malutka Terenia patrzy na pana Beksę z paluszkiem w buzi. Nie może zrozumieć, czego ten pan Beksa tak lamentuje. W końcu pyta:

    272

    — Twoja mama posła na zawse?

    273

    — Niee… Wieczooo… rem wró… wró.. . ci…

    274

    — To po co płaces?

    275

    Pan Beksa nie wie, co odpowiedzieć. Robi mu się wstyd i przestaje płakać.

    276

    — Idźcie się bawić — mruczy Cudaczek. — Ja się już najadłem po dziurki w nosie.

    277

    Wsuwa się pod kołnierz marynarskiego ubranka i zasypia. A jeszcze przez sen gładzi się po pełnym brzuszku.

    Cała zima u pana Beksy

    278

    Chwalił sobie Cudaczek-Wyśmiewaczek nową gospodę. Pan Beksa płakał o byle co. Jak nie płakał, to beczał. Jak nie beczał, to się mazał. Jak się nie mazał, to się mazgaił. Jak się nie mazgaił, to szlochał. Ojej!

    279

    Cudaczek-Wyśmiewaczek parę razy dostał boleści z przejedzenia. Bo ta nieszczęśliwa mina pana Beksy była taka śmieszna! I te łzy, co kap… kap… kapały z oczu i… i z nosa, były takie śmieszne! I te usta otwarte, jakby Beksa chciał połknąć krokodyla, były takie śmieszne!

    280

    Uderzył się w łokieć o drzwi albo o krzesło i w bek. Mama wychodziła bez niego, znowu bek. Czapki nie można znaleźć i w bek. Nie, Cudaczek-Wyśmiewaczek nie mógł trafić lepiej. Mieszkał u pana Beksy prawie całą zimę i nigdy nie miał pustego brzuszka.

    281

    Jednego dnia zaczęła się muzyka, ledwie pan Beksa oczy otworzył.

    282

    — Wstawaj, bo się spóźnimy do szkoły — mówi mama. — Już siódma wybiła.

    283

    — Uuu… ja chcę spać.

    284

    Potem przy myciu:

    285

    — Wodaaa… ziiimnaaaa… Iiiii!…

    286

    Potem przy śniadaniu:

    287

    — Uu… buu… kożuch w mleku!…

    288

    No i do szkoły poszedł z bekiem, bo mama nie pozwoliła iść bez rajtuzów.

    289

    — Buu… a Jurek był wczoraj bez rajtuzów!… Buu!…

    290

    Szedł pan Beksa ulicą i pochlipywał o te rajtuzy. A Cudaczek zaśmiewał się a zaśmiewał. Wtedy pan Beksa zobaczył, że chłopcy przed szkołą lepią bałwana. Zapomniał o rajtuzach i pobiegł pędem.

    291

    Nagle pac! Coś trafiło go w ramię. Piguła.

    292

    Nie zabolało go. Taka tam mała piguła! Ale trochę śniegu nasypało się za kołnierz. Pan Beksa poczuł niemiłe zimno na szyi i… w bek.

    293

    Stał i płakał, póki go nie zabrała starsza dziewczynka do szatni. Tam zdjęła mu płaszcz, otrząsnęła ze śniegu i chciała mu wytrzeć szyję. Ale szyja już sama wyschła.

    294

    Dziewczynka wzruszyła ramionami i odeszła. A pan Beksa otarł zabeczaną twarz i też poszedł do klasy.

    295

    Ledwie usiadł, ledwo pani weszła, nowe nieszczęście. Władek, który siedział w pierwszej ławce, odwrócił się do Beksy. Zwinął lewą rękę w trąbkę i podstawił pod oko. A prawą zbierał niby łzy z oczu i wpuszczał do tego niby garnuszka.

    296

    Cudaczek-Wyśmiewaczek trzyma się za pękaty brzuszek i tańczy na kołnierzu pana Beksy, że tylko mu się trzęsie głowa jak cebula. A pan Beksa spojrzał na kolegę i w bek!

    297

    — Czego płaczesz? — pyta pani nauczycielka.

    298

    — Bo mnie… prze… ee… drze… źnia…

    299

    Zaczęła go pani nauczycielka zawstydzać, że taki duży uczeń i o byle co płacze. Więc pan Beksa chciał przestać, ale zobaczył, że jego chustka cała już mokra i nie ma czym obetrzeć zapłakanych oczu ani nosa.

    300

    — Uuuu… — zaczął rozpaczać na nowo.

    301

    Cudaczek-Wyśmiewaczek przechylił się, spojrzał i… zrobiło mu się nagle niedobrze. Panu Beksie kapało z oczu i z czerwonego nosa, i z otwartych ust. Już nie był śmieszny. Był obrzydliwy.

    302

    Cudaczek-Wyśmiewaczek złapał się za brzuszek, złapał się za gardło i na łeb, na szyję zeskoczył na podłogę. W paru susach był przy drzwiach i wyskoczył dziurką od klucza.

    303

    Niedobrze! Mdli! Oj, jak okropnie mdli. A za drzwiami słychać jeszcze chlipanie tego beksy. Uciekać! Uciekać, gdzie pieprz rośnie!

    304

    Przez długi korytarz pędził Cudaczek-Wyśmiewaczek. Z całej siły przytrzymywał pękaty brzuszek. Wpadł na schody. W dół po schodach! Galopem!

    305

    Opamiętał się dopiero na ulicy, kichnął, splunął, odetchnął i powiedział:

    306

    — Mam go dosyć! Nie wrócę za nic! Pfuj, jak mnie wciąż mdli!

    307

    Zobaczył naprzeciwko aptekę i poszedł powąchać jakich kropli[4] trzeźwiących.

    To jest pan Byle-jak

    308

    Trzy dni mdliło biednego Cudaczka. Trzy dni przesiedział na półce w aptece koło butli z amoniakiem. Ile razy ktoś przyszedł do apteki po amoniak, aptekarz albo jego pomocnica, panna Irena, otwierali butlę, żeby trochę ulać do flaszeczki. Za każdym razem ostry zapach, od którego aż w nosie kręci, uderzał w nos Wyśmiewaczka. Wyśmiewaczek kichał i robiło mu się trochę lepiej. Kichał tak potężnie, aż panna Irena usłyszała i zapytała:

    309

    — Co pan tak cienko kicha, panie aptekarzu?

    310

    — Ja? — zdziwił się aptekarz. — Coś się pani przywidziało.

    311

    — Mnie się nigdy nic nie przywiduje — odpowiedziała panna Irena.

    312

    I zrobiła obrażoną minę, zupełnie jak ta panna Obrażalska z małego miasteczka. Na chwilę tylko, ale zrobiła. Cóż, kiedy Cudaczek nie mógł się roześmiać, tak mu było niedobrze.

    313

    Po trzech dniach poczuł się lepiej. Zlazł z półki w aptece i wyszedł na ulicę. Wyszedł i… zobaczył pana Beksę! Beksa oczywiście beczał. Stał nad rynsztokiem i zalewał się łzami, bo jakieś auto ochlapało go błotem. Całą buzię miał w kropki i łzy mieszały mu się z błotem i ciekły czarnymi strużkami. A Cudaczek nie mógł się roześmiać. Na sam widok pana Beksy zrobiło mu się znowu niedobrze. Zawrócił do apteki i wielkimi susami uciekał w stronę butli z amoniakiem.

    314

    — A to mam szczęście! — lamentował. — Nie mogę się odczepić od tego obrzydliwego mazgaja! Akurat musiał mi stanąć na drodze!

    315

    I dalej siedział za butlą. Brzuszek miał zupełnie pusty i zły był okropnie.

    316

    Pod wieczór ktoś wpadł jak bomba do apteki. Pan aptekarz ucierał właśnie jakąś maść w miseczce, więc zawołał pannę Irenę.

    317

    — Niech no pani pozwoli. Pewno coś pilnego, bo kawaler palto ma krzywo zapięte.

    318

    Cudaczek wychylił główkę zza butli. Zobaczył chłopca może dziewięcioletniego. Palto miał rzeczywiście krzywo zapięte. Pierwszy guzik na drugą dziurkę. Drugi guzik na trzecią. Mało tego. Bystre oczki Wyśmiewaczka zauważyły, że chłopiec miał cały czubek ucha uwalany atramentem.

    319

    To zaciekawiło Cudaczka. Zsunął się z półki i podszedł do chłopca. Oho! Jeden but bez języka i zasznurowany tylko do połowy. Dalej zabrakło sznurowadła.

    320

    — Hu, hu! — ucieszył się Cudaczek i poczuł, że mu brzuszek troszeczkę napęczniał.

    321

    Nie namyślał się dłużej, ale prędko uczepił się drugiego sznurowadła, które prawie wlokło się po ziemi, i razem z chłopcem wyjechał z apteki.

    322

    — Kawalerze, zapnij porządnie palto! — wołał pan aptekarz za nimi.

    323

    Ale chłopiec ręką machnął.

    324

    — Nie warto! Zaraz będę w domu!

    325

    Rzeczywiście dom był blisko. Cudaczek ledwo zdążył wdrapać się na najwyższy guzik. Nie mógł jechać na sznurowadle, bo jego nowy przyjaciel nie omijał kałuż. Jak nie chlapnął w kałużę całą nogą, to bodaj obcasem i Cudaczek był już cały w czarne kropki jak niedawno pan Beksa.

    326

    Chłopiec wszedł do kuchni i ucieszył się:

    327

    — O, placki kartoflane!

    328

    Położył buteleczkę na stole, wpatrzony w tarkę, na której mama zgrabnie tarła kartofle. Położył byle jak na brzeżku stołu. A buteleczka od razu bęc! na podłogę.

    329

    — Hu! Hu! Hu! — zachichotał Cudaczek, bo usłyszał trzask rozbitego szkła.

    330

    Zerknął na podłogę, a tam plama z jodyny.

    331

    Mama zostawiła placki i zabrała się do ratowania podłogi.

    332

    — Że też zawsze wszystko robisz byle jak! — gniewała się, zmywając plamę z podłogi.

    333

    — To ja winien? Butelka sama się poturlała.

    334

    — Trzeba było ją postawić, a nie kłaść! I to jeszcze na samym brzeżku! A jak ty wyglądasz! Palto krzywo zapięte! But niezasznurowany!

    335

    — Bo mi się sznurowadło urwało…

    336

    — Dlaczego nie przyniosłeś palta do zeszycia? A sznurowadła nie związałeś tymczasem?

    337

    — A bo… a bo… położyłem na krześle i gdzieś się zapodziało.

    338

    Mama tylko westchnęła:

    339

    — Z tobą tak zawsze.

    340

    Cudaczek śmiał się w głos. Brzuszek mu pęczniał w oczach.

    341

    — To jest pan Byle-jak! To jest pan Byle-jak! — cieszyło się licho niepoczciwe. — U niego nie będę głodny.

    342

    I Cudaczek ułożył się wygodnie za kołnierzem chłopca.

    Dużo śmiechu i niespodziana wizyta

    343

    Było dużo śmiechu u pana Byle-jak. Brzuszek Cudaczka-Wyśmiewaczka był zawsze okrąglutki i pełen. Zawsze był pękaty ze śmiechu jak to ziarnko grochu.

    344

    Tylko do szkoły Cudaczek nie chodził z chłopcem. Bał się, że pan Byle-jak chodzi do tej samej szkoły co Beksa. A spotkać się z Beksą… Nie! Za nic!

    345

    Za to czekał zawsze koło progu na powrót swego przyjaciela.

    346

    Ledwo pan Byle-jak ukazał się we drzwiach, już Cudaczek turla się ze śmiechu po chodniku.

    347

    Rano mama wyprawiła go uczesanego, czystego, porządnie ubranego. A teraz… na brodzie atrament, na nosie czarna plama, zdaje się, że to smar. Pewno pan Byle-jak przyglądał się po drodze naprawie auta i wścibił nos za blisko. Czapka na jednym uchu. Kołnierz od fartucha pod fartuchem, a kołnierzyk od koszuli sterczy jednym rogiem nad fartuchem. Nawet koszula z jednego boku wyciągnięta.

    348

    — Hi, hi! Taki wielki chłop! Jak on wygląda! Uhu-hu! — ryczy uradowany Cudaczek.

    349

    A po obiedzie zaczyna się odrabianie lekcji.

    350

    Teraz Cudaczek za nic nie odejdzie od chłopca. Siedzi mu na czubku ucha i wyciąga szyję, żeby lepiej widzieć, co się w zeszytach wyrabia.

    351

    — Mamusiu! Zadanie mi nie wychodzi!

    352

    Przychodzi mama. Ogląda zeszyt. Sprawdza w książce. Ma się rozumieć! Zero tak napisane, że wygląda jak sześć. Albo siódemka jak jedynka. I zadanie źle wypadło.

    353

    Potem pan Byle-jak pisze ćwiczenie. Pisze i co chwila zerka w okno. Co też tam na podwórzu się dzieje?

    354

    A Wyśmiewaczek wyciąga szyję, krzywi się, marszczy, bo nie może przeczytać. Nic dziwnego. Tu i nie ma kropki, tam dwa wyrazy wpadły na siebie, że wyglądają jak jeden. A już ogonka przy ą i ę nie ma nigdy. Ani przecinków nad ń albo ś.

    355

    Gdzie ma być: „rąk”, napisane: „rak”. Zamiast „Harcerze podnieśli nosze”, napisane: „Harcerze podnieśli nos”. Resztę pan Byle-jak zjadł.

    356

    — Uhu-hu! — piszczy Cudaczek. — Kto zgubił nos? Czyj to nos? Uhu-hu!

    357

    Tymczasem pan Byle-jak zamyka zeszyt do polskiego. Jest bardzo zadowolony, że już ćwiczenie odrobił.

    358

    — Będzie bal jutro w szkole! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się licho niepoczciwe.

    359

    A pan Byle-jak sięga po zeszyt do przyrody. Pani dyktowała im o kocie. Trzeba się tego nauczyć. Ba, ale co to jest? Pan Byle-jak tak nabazgrał, tak pozjadał wyrazy i litery, że nic nie może zrozu­mieć.

    360

    — Kot chodzi cio bomoe pzur fsu poduczki lapk…

    361

    — Co to może być?

    362

    — Hi! Hi! Hi! To chyba po chińsku! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się Cudaczek.

    363

    Przyszła na ratunek mama. Nic nie rozumie.

    364

    Przyszedł na ratunek starszy brat pana Byle-jak, Wojtek, który już do liceum chodzi. Ale i Wojtek nic a nic nie rozumie.

    365

    — Taki bazgracz powinien być w pierwszej klasie, a nie w trzeciej — powiada. — Tego sam król Salomon[5] nie odgadnie.

    366

    Skończyło się na tym, że pan Byle-jak włożył palto byle jak, wcisnął czapkę byle jak i popędził do kolegi. Przyniósł zeszyt kolegi i z niego przepisał lekcje pod okiem starszego brata.

    367

    „Kot chodzi cicho, bo może pazury wsuwać między poduszki łapek”.

    368

    — Mamo! — woła Wojtek ze śmiechem. — Już wiemy, co to znaczy: „pzur fsu”! Pazury wsuwać!

    369

    — Hi! Hi! Hi! — cieszy się Wyśmiewaczek.

    370

    I z całej siły przytrzymuje napęczniały brzuszek.

    371

    Jakby kto chciał zebrać wszystkie historie pana Byle-jak, to musiałby napisać osobną książkę. Toteż Cudaczek był pewien, że przesiedzi tu kilka lat i nigdy nie zazna głodu.

    372

    A tu na Wielkanoc — nieszczęście!

    373

    W pierwsze święto mama powiedziała:

    374

    — Wiecie chłopcy, przyjdzie dziś ciocia z Włodziem. Włodzio już zdrów po odrze.

    375

    — Pysznie! — ucieszył się pan Byle-jak.

    376

    Wtem ktoś zadzwonił do drzwi.

    377

    — To pewnie Włodzio! — woła pan Byle-jak i pędzi do drzwi. Cudaczek też ciekawie wysuwa główkę jak cebulkę spod kołnierza i… Cudaczkowi robi się słabo. Wchodzą jego znajomi: pan Beksa ze swoją mamą.

    378

    — Gwałtu! Ratujcie! — krzyczy Wyśmiewaczek i rzuca się do drzwi.

    379

    Ale drzwi już zamknięte. Więc Cudaczek daje ogromnego susa w górę i buch! przez dziurkę od klucza. Tylko mignęły jego cienkie nóżki i już był za drzwiami.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek u Kasi, co się grzebienia bała

    380

    Trzy dni wałęsał się Cudaczek, licho niepoczciwe, po mieście. Były święta. Wszyscy chodzili uśmiechnięci. Dzieci biegały czyste i wesołe. Nie miał się do kogo przyczepić.

    381

    Głodny był, że strach. Cienkie nóżki nie chciały go już nieść, tak bardzo osłabły.

    382

    Czwartego dnia wdrapał się na wóz z ziemią, który jechał właśnie ulicą, a gospodarz wołał:

    383

    — Ziemia do kwiatów! Ziemia!

    384

    — Niech mnie ten wóz wiezie, gdzie chce. Albo może mnie kto[6] z ziemią zabierze. Już nie mam sił — jęczał Wyśmiewaczek.

    385

    I tak jechał na wozie z ziemią, a bystro się rozglądał, czy mu się gdzie gospoda nie szykuje[7]. Przejechał na wozie niejedną ulicę, ale jakoś nic. A w brzuszku burczy! Ojej, jak burczy!

    386

    Potem skręcili tym wozem w boczną piaszczystą drogę. Wóz skrzypiał, koń stękał, bo mu było ciężko na piachu, i tak dojechali do wsi. Minęli jedną chałupę z ogródkiem. Minęli drugą chałupę z ogródkiem. A z trzeciej jak coś nie wrzaśnie dziewczyńskim głosem:

    387

    — Nie chceeeę!

    388

    A nasz Cudaczek-Wyśmiewaczek hyc! z wozu na drogę. I prosto pod okno tej trzeciej chałupy.

    389

    Okno było otwarte i coś tam w izbie krzyczało: „nie chceeę!”.

    390

    Cudaczek wskoczył na okno. Przycupnął za kwitnącą pelargonią i spojrzał:

    391

    Nieduża dziewuszka wyrywała się swojej mamie. Zasłaniała się rękami. Wiecie przed czym? Przed grzebieniem! Takim sobie zwykłym grzebieniem.

    392

    Krzyczała, płakała, nie dawała się uczesać.

    393

    Cudaczek ledwie spojrzał, już prychnął śmiechem, bo dziewuszka wyglądała jak strach na wróble.

    394

    — Kasiu, a toćże[8] się opamiętaj — tłumaczyła mama. — Jakże będziesz chodziła z taką strzechą na głowie? Nie wstyd ci to przed ludźmi?

    395

    — Niee… nieee!… — krzyczała mała Kasia.

    396

    — A to sobie chodź jak czupiradło! — zawołała matka i puściła dziewczynkę.

    397

    A ona od razu myk! za drzwi. Ledwo Wyśmiewaczek zdążył uwiesić się jej sukienki.

    398

    — Oho — mruczał — zdaje się, żem dobrze trafił. Już mi brzuszek pęcznieje.

    399

    Kasia wyszła na podwórko.

    400

    — Tiu, tiu! — zawołała na kurczątka.

    401

    Ale kurczątka zlękły się widać rozczochranego straszydła i czym prędzej schowały się pod skrzydła kwoki.

    402

    Podeszła Kasia do psiej budy, żeby pogłaskać Burka. A Burek ogon pod siebie i do budy się schował.

    403

    — Hi! Hi! Hi! — cieszył się Cudaczek. — I pies się boi takiego stracha.

    404

    Pochodziła Kasia po podwórku, potem wyszła na drogę i siadła pod płotem. Posiedziała chwilę i oczy zaczęły się jej kleić. Zadrzemała.

    405

    Tymczasem na płocie przycupnęła wrona. Młoda, niemądra wrona, bardzo obrażona.

    406

    Na kogo? Na swoją mamę wronę. A o co? Bo jej mama kazała w gnieździe posprzątać.

    407

    — Nie potrzebuję — powiedziała niemądra wrona. — Poszukam sobie innego gniazda.

    408

    Zadarła ogonek i poleciała na płot. A z płotu zobaczyła Kasię. Więc przekrzywiła łebek wroni i dalej się przyglądać, co to za dziwo śpi pod płotem.

    409

    — Krra… co to jest?

    410

    — Straszydło — pisnął cichutko Cudaczek z fałd Kasinej sukienki.

    411

    — Krra… a co ma na głowie?

    412

    — Wronie gniazdo! Hi! Hi! Hi!

    413

    Wrona aż podskoczyła na płocie.

    414

    — Wronie gniazdo? To ja się zaraz sprowadzam.

    415

    Przyniosła w dziobie jedną gałązkę i wplątała dziewczynce we włosy. Przyniosła potem drugą i trzecią. W końcu usadowiła się w rozczochranej czuprynie, łeb schowała pod skrzydło i też usnęła.

    416

    Kasia nic nie czuła. Po wrzaskach i płaczu mocno jej się spało. Obudziła się dopiero na wołanie matki i wielki głośny śmiech.

    417

    — Skąd tu tyle ludzi?

    418

    Stoją rodzice. Stoją obaj bracia: Marcin i Adam. I kolega Adama, Stach. I babula Jagula ze swoją kozą. I dwie dziewczynki z sąsiedztwa: Zośka i Małgośka. A wszyscy tak się śmieją, aż im łzy z oczu lecą.

    419

    Jak się nie śmiać! Czy widział kto wronie gniazdo na głowie dziewczynki?

    420

    Mała wrona też się obudziła. Zlękła się ludzi i śmiechu. Chce odlecieć, ale nóżki zaplątała w rozczochraną czuprynę.

    421

    — Krra! — krzyczy i szarpie włosy Kasi.

    422

    A Kasia też krzyczy, bo ją boli. Ledwo wreszcie wyplątała ptaka z tych włosów. A potem mama zaczęła wyciągać gałązki, które wrona wplotła.

    423

    Bolało, oj bolało! Już nawet nikt się z Kasi nie śmiał, nawet Wyśmiewaczek. Ale on nie śmiał się, bo nie mógł. Bał się, że pęknie.

    Jak osioł Cudaczka ocalił

    424

    Po tej przygodzie spał Cudaczek jak zabity przez dwa dni. Położył się w stodole na sianie, żeby mu nikt nie przeszkadzał, i chrapał aż miło. Kiedy się obudził wreszcie, nie było już śladu po pękatym brzuszku. Jeść się chciało Cudaczkowi.

    425

    Skoczył pod okno chałupy i nadstawił wielkich uszu. Cicho? Czyż „strach na wróble” jeszcze nie wstał?

    426

    Wdrapał się na okno i zajrzał do środka. Kasia stała przy mamie, a mama ją czesała.

    427

    — Krzycz! — pisnął Cudaczek. — Przecież cię targają! Krzycz!

    428

    I Kasia zaraz po swojemu osłoniła głowę rękami i w płacz:

    429

    — Boli! Matusiu, boli!

    430

    A matka na to:

    431

    — Już krzyczysz? Już zapomniałaś, jak ci wrona gniazdo uwiła na głowie? Chcesz jeszcze raz?

    432

    Nie, tego Kasia nie chciała. Skrzywiła się tylko pociesznie i pozwoliła się uczesać. Mama zaplotła jej dwa warkoczyki i zawiązała różową tasiemką. Nawet Cudaczek zdziwił się, że Kasia tak inaczej wygląda. Wcale nie była podobna do stracha na wróble.

    433

    Ale co mu z tego? Z czego się będzie dzisiaj śmiał? A on przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje, licho niepoczciwe.

    434

    Pocieszał się, że do jutra Kasia zapomni o swoim gnieździe.

    435

    Przyszło jutro.

    436

    Przyszło pojutrze. Kasia jakoś nie bała się grzebienia i nie wrzeszczała przy czesaniu, tylko czasem skrzywiła się albo zapiszczała, bo niepoczciwy Cudaczek naumyślnie za włosy ją szarpał. Ale matka zaraz przypominała:

    437

    — Pamiętasz, Kasiu, wronie gniazdo?

    438

    I Kasia przestawała piszczeć.

    439

    Cudaczek wciąż jeszcze czekał na odmianę, ale był coraz chudszy. Brzuszek mu się zapadł. Policzki mu pobladły. Jedyny włosek nie chciał sterczeć do góry.

    440

    Wreszcie nie wytrzymał.

    441

    — Uciekam od tej Kasi, gdzie pieprz rośnie. Niech sobie chodzi ulizana.

    442

    I smyrgnął przez okno do sadu, a z sadu na drogę. Ale tu poczuł, że nie ma sił iść. Cienkie nóżki grzęzły w piachu, ledwo je mógł wyciągnąć.

    443

    — Chyba tu zamrę[9] pod płotem — jęczało głodne licho. — I kto się będzie z dzieci wyśmiewał? Ach! Ach!

    444

    W tej chwili usłyszał skrzyp kół na piasku. Podniósł żwawo głowę jak cebulkę i zobaczył mały wózek z jarzynami. Wózek ciągnął osioł, a za wózkiem szedł chłopak.

    445

    Naraz osioł stanął.

    446

    — Noo! — zawołał chłopak i cmoknął.

    447

    Ale osioł nie ruszył z miejsca. Łeb zwiesił i stał. Próżno chłopak namawiał i za uzdę ciągnął, i wózek popychał. Osioł się widać uparł. Nie i nie.

    448

    Cudaczek już ręce zacierał.

    449

    — Teraz ten chłopak wpadnie w złość. A ja będę się śmiał! Będę się nareszcie śmiał!

    450

    Ale chłopak usiadł sobie spokojnie pod drzewem i zawołał:

    451

    — A to sobie stój, uparciuchu!

    452

    Więc osioł stał w słońcu. Muchy się zleciały i zaczęły mu dokuczać.

    453

    Osioł opędzał się ogonem, potrząsał łbem. Wreszcie zadreptał niecierpliwie i obejrzał się na chłopaka.

    454

    — Stój! — krzyknął chłopak.

    455

    Jak osioł usłyszał: „stój!”, to od razu ruszył z miejsca.

    456

    — Prr! Stój! — krzyczał ogrodniczek i śmiał się w kułak.

    457

    Ale osioł ruszył truchcikiem, aż się zakurzyło za nim. Chłopak śmiał się głośno i biegł za wózkiem.

    458

    Cudaczek pokładał się ze śmiechu pod płotem. Pusty brzuszek pęczniał mu w oczach. Ale krótko.

    459

    — Ee — mruknął — właściwie nie ma się z czego śmiać. Żeby to dziecko było takie uparte, tobym się śmiał! Ojej! Ale osioł? Osioł to osioł, wiadomo.

    460

    Poczuł się jednak znacznie silniejszy. Wstał, poskrobał się w główkę jak cebulka i powędrował.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek lata

    461

    Jak powędrował Cudaczek od Kasi, co się grzebienia bała, tak przepadł. Ani go widzieli, ani o nim słyszeli, nawet te wróble wściby[10], co zaglądają przez szyby, a nawet ten wiatr, co pół świata oblata[11].

    462

    Może zamieszkał u pana Bojalskiego? A może u Fipcia-Brudasa? A może u panny Smoczek, co wciąż palec ssie? A może u panny Nie-chce-mi-się?

    463

    Jednego dnia przysiadł sobie wiatr na wysokim drzewie w parku. Zdaje się, że to był kasztanowiec i wiatr chciał zobaczyć, czy są już kasztanki do strącenia. Ale były jeszcze zupełnie malutkie.

    464

    Z tego drzewa dojrzał wiatr trzech chłopców znajomych. Szedł Jędruś z trzeciej, szedł Staś z drugiej, szedł i jego kolega Witek, którego w szkole nazywali Chwalipiętą, bo zawsze się chwalił, co to on ma i co on umie. Chłopcy nieśli małe szybowce-zabawki.

    465

    — Zobaczycie, że mój najwyżej poleci — dowodził pan Chwalipięta. — Bo to się tak bierze i tak podrzuca. O, ja umiem! Mój stryjek jest lotnikiem.

    466

    Sfrunął wiatr z drzewa i bawi się z chłopcami. Podrzuca w górę ich szybowce. Szybowiec Jędrusia przeleciał nad kasztanowcem. Szybowiec Stasia przefrunął nad całym trawnikiem. Tylko szybowiec Witka wciąż spada, bo Witek nie umie rzucać.

    467

    Poczerwieniał, tupnął nogą i cisnął szybowiec w krzaki, a sam poszedł do domu.

    468

    — To zepsuty szybowiec! — krzyczał.

    469

    — Oho — szepnął wiatr — coś mi się zdaje, że tu znajdę Cudaczka-Wyśmiewaczka.

    470

    I poleciał za Chwalipiętą. Zajrzał mu za kołnierz i nie znalazł. Zajrzał do kieszeni. I tu nie ma Cudaczka. Dmuchnął Witkowi we włosy, nie ma.

    471

    — Co to jest? — zdziwił się wiatr. — Przecież z tego Chwalipięty Cudaczek miałby sto pociech!

    472

    Poleciał wiatr w górę gonić obłoki.

    473

    Oo? Co to leci za nim? Ptak, nie ptak? Samolot? Taki maciupki?

    474

    Tak, to szybowiec Chwalipięty.

    475

    A na szybowcu? Co za licho małe jak igła?

    476

    Cudaczek-Wyśmiewaczek!

    477

    Gruby jest, zadowolony, brzuszek ma spęczniały jak ziarnko grochu.

    478

    — Cudaczek! Co ty robisz, licho zatracone?

    479

    — Jak to co? Oblatuję samolot! Chwalipięta go rzucił, to sobie wziąłem. Znajomy wróbel mnie podciągnął i lecę.

    480

    — Po co ci znowu szybowiec?

    481

    — Ee, bo zrobiłem się grymaśny. Chcę z czego innego śmiać się rano, a z czego innego wieczorem. Co innego mieć w piątek, co innego w świątek. A samolotem najprędzej przeniosę się z miejsca na miejsce.

    482

    Wiatr podrzucił szybowiec z Cudaczkiem wysoko, wysoko, pod chmury, a potem spadł w dół i zaczął koziołkować po drodze i huczeć:

    483

    — Uu, hu, huu! Cudaczek-Wyśmiewaczek lata! Na szybowcu lata! Ze wsi do wsi! Od miasta do miasta! Gdzie go nie posiali, tam wyrasta!

    484

    Usłyszały to wróble plotkarze i dalej ćwierkać po wszystkich płotach, po wszystkich drzewach:

    485

    — Cirr, cirr! Cudaczek-Wyśmiewaczek lata! Od wsi do wsi! Od miasta do miasta! Gdzie go nie posiali, tam wyrasta! Cir!

    486

    A Cudaczek leciał wysoko pod chmurami i wcale nie wiedział, jakiego to kłopotu narobi mu wiatr urwis i wróble plotkarze.

    Wiedzą o Cudaczku!

    487

    Wylądował Cudaczek w jakiejś wsi na lipie.

    488

    I od razu zapiszczał z radości, bo na dole na podwórku czubiło się dwóch chłopców. Wydzierali sobie procę i tak z nią tańcowali w tył i naprzód, i w kółeczko, jak te dwa Michały. Jeden był duży i cienki, a drugi mały i gruby, także jak te dwa Michały.

    489

    — Dawaj! — krzyczał cienki Michał.

    490

    — To mooje! Mamoooo! — darł się gruby Michał.

    491

    Poprzewracali się na ziemię, a procy żaden nie puścił.

    492

    — Hi! Hi! Hi! — śmiał się Cudaczek na lipie i czuł już, jak mu brzuszek pęcznieje.

    493

    A tu za płotem stanął dziad, co po proszonym chodzi[12], i dalej śmiać się i wołać:

    494

    — Chłopaczki! A nie widzieliście Cudaczka-Wyśmiewaczka? Bo mi się widzi, że on tu jest i śmieje się z was, aż mu brzuszek pęka.

    495

    A chłopaki obejrzały się wkoło, powstawały, otrzepały z piasku i poszli każdy w inną stronę.

    496

    — Oo, niedobrze — zmartwił się Cudaczek. — Skąd oni dowiedzieli się o mnie?

    497

    Poskrobał się w główkę jak cebulka i spojrzał w drugą stronę, na sąsiednie podwórko. Mała dziewczynka siedziała na schodach przed ganeczkiem. Na kolanach trzymała sporą miskę i jadła z niej zacierki. Ale że się patrzyła to na kury, jak grzebią, to na kota, jak się myje, to na studnię, jak z niej wodę ciągną, wcale nie uważała, jak ta łyżka z zacierkami wędruje. Miała zacierki na nosie i na brodzie. Polała sobie cały fartuszek na przodzie.

    498

    — Hi, hi! — zaśmiał się Cudaczek-Wyśmiewaczek. — Jak ona ładnie je!

    499

    Umocował szybowiec na gałęzi i już miał złazić, kiedy na ganek wyszła babka tej dziewczynki. Popatrzyła na wnusię i ręce załamała.

    500

    — Moje dziecko! Ależ to Cudaczek-Wyśmiewaczek wprowadzi się nam do chałupy i będzie się z ciebie śmiał, jak tak będziesz jadła! Kto to słyszał, tak się umazać jak nieboskie stworzenie!

    501

    — Oj, babusiu. To ja się zaraz umyję i już nie będę! Boję się Cudaczka! — zawołała dziewczynka. Odstawiła miskę na schodki i poszła się umyć.

    502

    — Co się dzieje?! — wrzasnął Cudaczek. — Trzeba stąd odjeżdżać. Wszyscy o mnie wiedzą.

    503

    Odjeżdżać. Ba, ale kto podciągnie szybowiec w górę?

    504

    Poskrobał się Cudaczek w główkę jak cebulka. I naraz jakiś spory ptaszek usiadł obok niego na lipie.

    505

    — Coś za jeden? — zapytał ptaszek i kiwnął wielkim czubem.

    506

    — Jestem Cudaczek-Wyśmiewaczek, co się z różnych dudków[13] wyśmiewa — mruknął Cudaczek.

    507

    Ptaszek się obraził.

    508

    — Ja jestem dudek, najzgrabniejszy, najpiękniejszy ptak. Nie pozwalam ci się ze mnie śmiać!

    509

    „Czekaj, bratku” — pomyślał Cudaczek.

    510

    Ukłonił się dudkowi i powiada:

    511

    — Przepraszam cię bardzo, ale ja jestem z miasta i dudka ptaka nigdy nie widziałem. Ale słyszałem, że dudki są głupie, a ty na głupiego nie wyglądasz.

    512

    Dudek napuszył się zadowolony i znowu kiwnął czubkiem.

    513

    — I słyszałem, że dudki są mocne, a ty mi wyglądasz na słabszego od wróbla.

    514

    — Co? Co? — zaperzył się ptak.

    515

    — Wróbel pociągnie mój szybowiec pod chmury, a ty na pewno nie potrafisz.

    516

    — Ja nie potrafię? Tylko spróbuj! Dwa razy wyżej cię podciągnę od wróbla.

    517

    — No, to jazda! — zawołał Cudaczek, który tylko na to czekał.

    518

    Siadł na swój szybowiec i złapał dudka za nóżki.

    519

    — Jazda!

    520

    Dudek machnął skrzydłami i poniósł samolot w górę. Leciał, leciał, a co chwila pytał:

    521

    — Już wystarczy?

    522

    — Tak i wróbel potrafi! — krzyczał Cudaczek.

    523

    Więc dudek machał skrzydłami dalej i leciał coraz wyżej, aż poczuł, że mu się w łebku kręci.

    524

    — Puszczaj, bo spadam!

    525

    I Cudaczek puścił dudkowe nóżki, bo już był dość wysoko.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek nad morzem

    526

    Długo leciał Cudaczek na swoim szybowcu. Wiatr południowy niósł go pod chmurami i od czasu do czasu podrzucał przez figle jak piłką. Znudziło się to Cudaczkowi i postanowił lądować. Zaczął zataczać koła coraz niżej i niżej, aż siadł na piasku.

    527

    Gdzie był? Przed nim szumiała wielka woda. Końca nie było widać. A jaka zielona! Jaka przystrojona w białe falbanki z piany.

    528

    — To jest morze — domyślił się Cudaczek. — No, tu chyba o mnie nie słyszeli.

    529

    Spojrzał w bok i zobaczył mnóstwo dzieci w kolorowych majteczkach kąpielowych. Jedne bawiły się w piasku. Inne brodziły w wodzie przy brzegu i coś tam łapały do kolorowych wiaderek.

    530

    — To jest plaża — domyślił się Cudaczek i klepnął się po pustym brzuszku.

    531

    Tyle dzieci! Tu na pewno coś sobie znajdzie.

    532

    Spojrzał uważnie i aż podskoczył. Na piasku siedzieli trzej chłopcy w jednakowych żółtych kąpielówkach. Cudaczek ich przecież znał! Mieszkał u nich kiedyś w zimie na ręczniku i zaśmiewał się przy wieczornym myciu.

    533

    Co to było! Jeden się wymawiał, że śpiący i woli się rano myć. Drugi tłumaczył babci, że ma czyste ręce i szyję, tylko opalone. A najmłodszy płakał, że mu babcia tą obrzydłą szczoteczką wszystkie zęby powybija.

    534

    Cudaczek wywijał kozły na frędzlach ręcznika i tak się śmiał, że naprawdę mogli go usłyszeć. Ale jakoś nie usłyszeli. Za głośno targowali się z babcią o mycie.

    535

    Ucieszony Cudaczek dał susa i uczepił się majteczek najstarszego z braci. Chłopcy siedzieli spokojnie i patrzyli, jak się fale gonią.

    536

    Wzdyma się jedna i bęc! koziołka w morze. Wypchnęła trzecią, trzecia czwartą i tak aż do brzegu.

    537

    I właśnie na spotkanie tej ostatniej fali skoczyli chłopcy i nastawili plecy. Przewróciła się przez nich. Zlała ich aż po włosy. I… ojej! zmyła z majteczek Cudaczka!

    538

    — Tonę! — krzyknęło niepoczciwe licho i zachłysnęło się wodą.

    539

    Ale nie utonęło. Fala rozciągnęła się na piachu jak długa, a Cudaczek razem z nią. Coś przy tym na niego spadło i nakryło go jak daszkiem. Leżało mokre licho na mokrym piasku i bało się poruszyć. A złe było, że strach.

    540

    — Kto by się spodziewał! Myć się nie chcieli, a w taką wielką wodę lecą! Czy się tak odmienili? Czy to tylko na lato? W każdym razie nie pożywię się przy nich.

    541

    W tej chwili usłyszał chrzęst nóżek na mokrym piasku. A potem głosik:

    542

    — Jaka ładna muszelka!

    543

    Potem zgrzytnęła tuż obok mała łopatka. Zagarnęła trochę piasku i Cudaczka-Wyśmiewaczka, i jego daszek-muszelkę. Wpadli razem do kolorowego wiaderka.

    544

    — Ciekawym, gdzie jestem — mruknął Cudaczek i wyjrzał ostrożnie spod muszelki.

    545

    Zobaczył czerwony kostiumik dziewczynki. Zobaczył nad sobą okrągłą buzię z ciemnymi oczkami.

    546

    Ale Cudaczek coś wypatrzył na buzi. Małe skrzywienie w kącikach ust. Uśmiechnął się i poklepał po pustym brzuszku.

    547

    — Tu się pożywię — szepnął.

    548

    I został.

    Cudaczek-Wyśmiewaczek u panny Krzywinosek

    549

    Dobrze się umieścił nasz Cudaczek. Dziewczynka z buzią aniołka była… grymaśna. Na wszystko krzywiła swój mały nosek i Cudaczek, który miał dzięki temu co dzień pełny brzuszek, tak o niej mówił:

    550

    — Mój kochany Krzywinosek! Moje kochane Krzywinosiątko!

    551

    Bo przy ubieraniu było tak:

    552

    — Nie chcę tych skarpetek!

    553

    — Dlaczego? — pyta mama, która była bardzo dobra i bardzo cierpliwa.

    554

    — Bo tu jest cera i mnie drapie.

    555

    — Taka malutka cera? Zosiu! Wczoraj na pończoszkach miałaś większą i nie drapała.

    556

    — A ta mnie drapie. Nie chcę! — upiera się panna Krzywinosek i zaczyna śmiesznie wykręcać nosem.

    557

    Zupełnie jakby jej muszka chodziła pod nosem i łaskotała łapkami. Strasznie te miny cieszą Cudaczka-Wyśmiewaczka. Zaśmiewa się w głos i namawia dziewczynkę do coraz nowych grymasów.

    558

    — Chyba wrócimy do domu, bo co dzień jesteś grymaśniejsza — mówi mama. — Wstyd mi robisz na cały pensjonat.

    559

    A Krzywinosek swoje:

    560

    — Nie chcę tej sukienki! Chcę niebieską.

    561

    — Niebieska brudna — tłumaczy cierpliwie mama.

    562

    — To chcę tamtą w kwiatki.

    563

    — Tamta za lekka. Dziś bardzo chłodny wiatr.

    564

    Nosek lata na wszystkie strony. Buzia wykrzywia się jeszcze lepiej. Cudaczek podskakuje z uciechy i czuje, jak mu pęcznieje, pęcznieje brzuszek.

    565

    A grymasom nie ma końca. Tu guziczek się rusza. Tam rękawek za ciasny. To nie chce panna Krzywinosek sandałków, tylko buciki. Dobra i cierpliwa mama traci wreszcie cierpliwość i daje córeczce klapsa. Panna Krzywinosek najpierw płacze, potem przeprasza, a za godzinę daje nowe przedstawienie.

    566

    Przy obiedzie na sali jest znowu tak:

    567

    — Mamo, słońce mi świeci w talerz.

    568

    — A cóż ci to szkodzi?

    569

    — Bo odbija się od talerza i razi mnie… I jak dadzą lody, to mi roztopi.

    570

    — Dziś nie będzie lodów.

    571

    — Mamo — krzywi się nosek. — Ja tu nie mogę.

    572

    Więc mama wstaje i przesiada się na miejsce dziewczynki, a ją sadza na swoim. Cudaczek korzysta z tej chwili i myk z ramienia dziewczynki na stół. Chowa się w bukiecie. Stąd lepiej widać miny Krzywinoska.

    573

    Tymczasem Andzia i Michalinka roznoszą zupę.

    574

    — Jaka zupa? — pyta dziewczynka i krzywi się na zapas.

    575

    — Szczawiowa. Ale dla Zosi przecedziłam — odpowiada Michalinka. I stawia talerz.

    576

    Nosek wykręcił się na prawo, skrzywił się w lewo, ale ręka bierze łyżkę i zanurza w zupie.

    577

    Jeden łyk, drugi i panna Krzywinosek pochyla się do mamy.

    578

    — Tu dwa listki pływają — szepce. — Nie mogę jeść.

    579

    Dobra i cierpliwa mama wyławia dwa kawalątka zielone i odkłada na brzeg talerza. Cudaczek-Wyśmiewaczek chichoce w bukiecie.

    580

    — Nie będę jadła tej zupy — mówi dziewczynka. — Nie lubię takiej zielonej.

    581

    I odsuwa talerz. Odsuwa trochę za mocno.

    582

    Chlup! Zielona struga wyskakuje nad talerz i rozlewa się po obrusie. Talerz trąca wazonik z kwiatami. Wazonik się przewraca. Cudaczek wylatuje jak z procy i nabija sobie guza o kant stołu.

    583

    Ąj! Wszyscy zrywają się od stołu. Andzia biegnie po ścierkę. Michalinka łapie wazonik.

    584

    Panna Krzywinosek stoi wystraszona, zalana wodą i zupą, wykrzywiona do płaczu. Mama bierze ją za rękę i wyprowadza do pokoju, gdzie mieszkają. Zdejmuje mokrą sukienkę i kładzie do miednicy. Potem wychodzi i mówi:

    585

    — Drugie danie tu ci przyniosą.

    586

    — Nie zgadzaj się! — krzyczy Cudaczek prosto w ucho dziewczynki.

    587

    I panna Krzywinosek podnosi wielki krzyk:

    588

    — Ja nie chcę!

    589

    Ale mama już wyszła i zamknęła drzwi. Zamknęła i ani myśli wrócić. Panna Krzywinosek wpada w złość. Rzuca się na ziemię i wali nogami, zupełnie jak ten Złośnicki z miasteczka nad rzeczką. A niepoczciwy Cudaczek zaśmiewa się z radości i jeszcze dyryguje:

    590

    — Mocniej! Głośniej!

    591

    No, a co było dalej, to wcale nieciekawe…

    Po co ta panna Ada?

    592

    Któregoś dnia przyjechała do pensjonatu nowa pani, młoda i wesoła panna Ada. I nie wiadomo po co usiadła przy pannie Krzywinosek. Jak zaczęła opowiadać różności przy obiedzie, to panna Krzywinosek zapomniała o grymasach i zjadła cały talerz zupy cebulowej.

    593

    To niesłychane! Nigdy tej zupy tknąć nie chciała. A potem zjadła wszystką marchewkę, bez namawiania.

    594

    Cudaczek trząsł się ze złości. Wszyscy przy obiedzie się najedli, a on się nie śmiał i był głodny.

    595

    Po obiedzie panna Ada zaczęła namawiać mamę Krzywinoska na spacer. Jakże się Cudaczek ucieszył, kiedy mama odpowiedziała, że nie pójdzie, bo jest bardzo zmęczona.

    596

    — Tak, czytam to w pani oczach — powiedziała panna Ada. — Ale może pani pozwoli Zosi iść ze mną? Pani tymczasem prześpi się trochę.

    597

    — Nie idź! — wrzasnął Cudaczek. — Zmęczysz się! Piętę obetrzesz sandałem! Nie idź!

    598

    Ale panna Krzywinosek widać nie dosłyszała, bo sama zaczęła prosić mamę, żeby ją puściła.

    599

    I poszła z wesołą panną Adą, a Cudaczek poszedł z nimi, schowany w kieszonce.

    600

    Szli dość długo brzegiem morza, a potem usiedli pod krzywą sosną i wtedy dziewczynka spytała ni z tego, ni z owego:

    601

    — Jak pani przeczytała w mamusi oczach, że śpiąca? Bo ja patrzyłam i żadnej litery nie widziałam.

    602

    Panna Ada roześmiała się.

    603

    — To się tylko tak mówi: „czytam”. Widać było po prostu, że oczy zmęczone i senne. Z twarzy człowieka dużo można „wyczytać”. Czasem nawet można wyczytać, jaki on jest.

    604

    — Naprawdę? A ja? Czy pani przeczyta, jaka ja jestem?

    605

    — No, ty mi wyglądasz na małego grymaśnika.

    606

    Panna Krzywinosek poczerwieniała.

    607

    — Kto pani powiedział? — szepnęła.

    608

    — Nikt mi nie powiedział. Ale widzisz, kto się często marszczy, temu robią się zmarszczki na czole. Kto się często krzywi, temu robią się takie kreseczki koło nosa i ust. Ty masz takie kreseczki, a za parę lat na drugiej stronie ulicy każdy pozna, żeś grymaśnicka.

    609

    — Ja nie chcę — rozpłakała się dziewczynka.

    610

    — Nie płacz, bo na to jest rada. Przestań się krzywić, póki czas, a kreseczki znikną.

    611

    Panna Krzywinosek roześmiała się i uściskała pannę Adę.

    612

    — Przestanę — powiedziała.

    613

    Cudaczek-Wyśmiewaczek wyskoczył z kieszeni na piasek. Wiedział, że nie ma co dłużej tu robić. Skończyły się piękne minki Krzywinoska. Trzeba szukać nowej gospody, póki jeszcze brzuszek pełen.

    614

    Spojrzał gniewnie na pannę Adę, wykrzywił się brzydko Krzywinoskowi i poszedł.

    Ostatnia przygoda Cudaczka-Wyśmiewaczka

    615

    Z plaży skręcił Cudaczek na ścieżkę. Ze ścieżki wyszedł na szosę.

    616

    Motocykl pędzi po szosie!

    617

    Cudaczek odbił się jak balon od ziemi tak zręcznie, że spadł prosto na siodełko za plecami motocyklisty. Złapał się poły skórzanej kurtki i zamknął oczy.

    618

    Tra-tra-tra!… — pędzi motocykl szosą. Po jednej stronie pagórki piaszczyste. Po drugiej woda w jeziorze pluska i mieni się srebrno i niebiesko. Ale co to obchodzi Cudaczka-Wyśmiewaczka, licho niepoczciwe, co nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje!

    619

    Tra-tra-pata-tras! — skręcił motocykl w leśną drogę. Podskoczył na jednym korzeniu, na drugim. Wyrzuciło Cudaczka z siodełka.

    620

    Majtnął trzy kozły w powietrzu i upadł na mech. Dobrze choć, że na mech, bo miękko.

    621

    Wstał. Obmacał boki. Całe. Obmacał główkę jak cebulka. Cała. Nawet ten jedyny włosek się nie złamał. Poskrobał się Cudaczek po głowie i ruszył przed siebie piechotą.

    622

    Nagle stanął. Co to za śmieszny dołek w piasku? Wygląda jak lejek. A brzegiem dołka idzie mrówka i coś dźwiga. Przecież tu nie widać wejścia do mrowiska!

    623

    Oj, co to? Z dna lejka wyskakuje trochę piasku. Zupełnie jakby kto dmuchnął spod ziemi. Jedno ziarenko piasku trafiło mrówkę w głowę. Ziarnko piasku malutkie, ale i głowa mrówki nie większa. Dla niej to tyle, co duży kamień. Upadła i potoczyła się na dno lejka.

    624

    A wtedy… Wtedy z dna lejka wysunęły się dwa kleszczyki. Złapały mrówkę i wciągnęły w piasek.

    625

    — Hi, hi! — zaśmiał się Cudaczek. — Tam w dołku siedzi jakiś stwór i poluje na mrówki. Muszę go zobaczyć.

    626

    Położył się na brzegu lejka i czekał. Nie mógł się doczekać żadnej mrówki. Z nudów wziął jakąś gałązkę i zaczął nią rysować na brzegu dołka.

    627

    A tu pac! pac! poleciały z dna lejka nowe ziarenka piasku.

    628

    — Strzelaj, bracie, strzelaj! — śmiał się Cudaczek. — Ty sam w piachu nic nie widzisz i myślisz, że to mrówka łazi. Figę upolujesz, bo to ja, Cudaczek-Wyśmiewaczek!

    629

    I dalej suwał leciutko igłą po piasku.

    630

    Pac! pac! bombarduje ukryty nieprzyjaciel. Wyskoczyły nawet dwa kleszczyki. Wyskoczyła jakaś mała główka, ot, jak łebek muchy, i schowała się zaraz.

    631

    Cudaczek zaśmiał się, że tak zwodzi nieznanego stworka. Brzuszek mu tak napęczniał, że nie mógł na nim leżeć. Więc odwrócił się na plecy i zasnął.

    632

    Obudziły go jakieś cieniutkie głosy. Usiadł na mchu i ogromnie się zdziwił. Przed nim stał długi, długi szereg mrówek. Pierwsza kiwnęła mu nisko różkami i tak przemówiła:

    633

    — O, wspaniały, o, mądry! O, dobrotliwy nasz panie! Dzięki ci!

    634

    — Dzięki ci! — wtórowały mrówki chórem.

    635

    — Czego chcecie ode mnie? — przestraszył się Cudaczek.

    636

    — Posłuchaj, dobry panie! Żyliśmy w ciągłym strachu. Potwór schowany w piasku, straszna larwa mrówkolwa, urządził pułapkę pod naszym miastem. Co dnia ginęły w niej nasze pracowite robotnice.

    637

    — Ooo! — zapłakał chór mrówek.

    638

    — Tyś go zwyciężył, wspaniały, dobry panie! Pułapka jest pusta. Potwór wyprowadził się. Dziękujemy ci! Mów, czego żądasz, a wszystko damy.

    639

    — Dajcie mi spokój! — wrzasnął Cudaczek i zerwał się na równe nogi. Był przerażony. Nikt nigdy nie nazywał go dobrym. Nigdy mu za nic nie podziękowano. On, Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe, żył z tego, że z innych się wyśmiewał.

    640

    — Dajcie mi spokój! — krzyknął jeszcze raz i zaczął uciekać przed siebie.

    641

    A wtedy stało się coś dziwnego.

    642

    W piersi Cudaczka-Wyśmiewaczka coś zastukało. Puk, puk! To było przyjemne. Kto wie, czy nie przyjemniejsze niż pęcznienie brzuszka ze śmiechu. To „coś” nigdy nie stukało w piersi Wyśmiewaczka.

    643

    Usiadł na szyszce i wsłuchał się. Puk, puk! — pukało dalej.

    644

    — Aha — domyślił się wreszcie. — To pewno serce. Wcale nie wiedziałem, że mam serce. I… i wcale mi się nie chce wyśmiewać. Co teraz będzie?

    645

    Podparł cienkimi rączkami główkę jak cebulka i zadumał się.

    646

    Siedział tak i dumał, aż posłyszał za sobą szuranie chodaków. Obejrzał się. Lasem szła stara kobiecina i zbierała szyszki[14] w szeroki fartuch. Od czasu do czasu stęknęła przy schylaniu, widać ją to męczyło.

    647

    Cudaczek, sam nie wiedział dlaczego, zeskoczył ze swojej szyszki i tak ją pchnął, że potoczyła się prawie pod chodaki staruszki. A za nią wnet druga i trzecia, i czwarta.

    648

    Kobiecina przystanęła, stęknęła i schyliła się po szyszki.

    649

    — Poczciwe szyszeczki — zagadała. — Ułożyły się we cztery, żeby stara babcia nie potrzebowała schylać się tyle razy.

    650

    Cudaczek śmiał się w kułak. A to figla spłatał!

    651

    I znowu zapukało mu w piersi: puk, puk! To naprawdę było przyjemne. Naprawdę przyjemniejsze od pęcznienia brzuszka.

    652

    Pobiegł za staruszką i znów pchnął jej kilka szyszek. I znów kilka. Nie było to wcale łatwe popychać szyszki takie duże, jak on sam. Wyśmiewaczek spocił się przy tej robocie i mokrą łysinę obcierał. Ale bawił się doskonale, bo staruszka wciąż się dziwiła:

    653

    — Co to za dzień taki, że mi szyszki same pod nogi lecą?

    654

    Tymczasem na ścieżce leśnej znów zatupały kroki, lekkie i szybkie. Ukazała się dziewuszka w niebieskiej chusteczce na jasnych włosach. Szła, patrząc w ziemię, i wydawała się bardzo zasmucona.

    655

    Pozdrowiła grzecznie staruszkę. Widocznie się znały.

    656

    — A co ci to, moje dziecko, żeś taka smutna? — spytała staruszka.

    657

    — Oj, bo mam zmartwienie. Niosłam dziś mleko letnikom. Tędy szłam. I zgubiłam pierścioneczek.

    658

    — Jaki znów pierścioneczek?

    659

    — Oj, babciu, taki śliczny, z czerwonym oczkiem! Gospodyni mi wczoraj przyniosła z odpustu. Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty”. Tak się cieszyłam! Tak się cieszyłam. I zginął.

    660

    Dwie łzy potoczyły się po twarzy dziewuszki.

    661

    — Nie płacz, dziecko. Może się znajdzie. Tędy mało kto chodzi. Masz młode oczy, poszukaj uważnie.

    662

    Rozeszły się. Staruszka podreptała ku wsi ze swoimi szyszkami, a dziewczynka poszła głębiej w las, uważnie patrząc na ziemię.

    663

    Nie wiedziała, że przed nią pędzi Wyśmiewaczek, że bystrymi oczkami wszędzie spoziera, za każdą szyszkę, za każdy grzybek zagląda.

    664

    I naraz…

    665

    Jest!

    666

    Na brzegu ścieżki, na pół schowany w piasku, błyska czerwonym oczkiem.

    667

    Skoczył Wyśmiewaczek do pierścionka. Ale nie zdążył. Coś dużego, biało-czarnego sfrunęło z gałęzi i porwało pierścionek w łakomy dziób. Sprzed samego nosa Cudaczkowi.

    668

    Spojrzał rozgniewany w górę. No tak! Sroka. Siadła na sośnie i trzyma pierścionek w dziobie. Sroki łapią wszystko, co błyszczy.

    669

    Nie ma co się namyślać! Cudaczek co tchu pobiegł do sosny, wdrapał się jak wiewiórka i hop! na grzbiet sroki. W samą porę skoczył, bo w tejże chwili załopotały skrzydła i sroka pofrunęła.

    670

    — Czekaj, ty! — odgrażał się Cudaczek, trzymając się jakiegoś piórka. — Niesiesz błyskotkę do schowka, znam ja cię! Ale nie jestem Cudaczkiem-Wyśmiewaczkiem, jeśli ci zaraz tego nie odbiorę.

    671

    Sroka przefrunęła na czwartą czy piątą sosnę i usiadła przy niedużej dziupli. Pokręciła łebkiem, jakby się przyglądała pierścionkowi. Potem wrzuciła go do dziupli i odleciała.

    672

    Oho! A Cudaczek już leży brzuszkiem na brzegu dziupli. Już zagląda do sroczych skarbów.

    673

    Czego tam nie ma! Złamana łyżeczka. Szkiełko. Błyszczące ucho od filiżanki. Mały pieniążek. Sznurek paciorków. Haczyk od okna. I na wierzchu pierścionek odpustowy z czerwonym oczkiem.

    674

    Cudaczek go wyciągnął, włożył sobie na szyję, żeby go nie zgubić, i z wysokości zaczął wypatrywać dziewczynki. Siedziała nieopodal na pieńku i płakała rzewnie.

    675

    Ostrożnie zsunął się Cudaczek z sosny. Cichutko podkradł się do dziewczynki i rzucił jej pierścionek na sukienkę.

    676

    — Oo! — krzyknęła dziewczynka.

    677

    Chwyciła pierścionek i zaczęła śmiać się i skakać, choć ostatnie łzy wisiały jeszcze na rzęsach. Była taka uradowana, że nie zdziwiła się nawet, jakim sposobem zguba spadła jej nagle na kolana.

    678

    Po chwili w podskokach pędziła do wsi.

    679

    Cudaczek stał na ścieżce i patrzył za nią uśmiechnięty od ucha do ucha. Puk-puk, puk-puk! — stukało mu w piersi serduszko. I naraz powiedział:

    680

    — Już wiem, co zrobię. Śmiać się muszę, bo ja przecież nie jem i nie piję, tylko śmiechem żyję. Ale nie chcę wyśmiewać się z dzieci. Będę je rozśmieszał, kiedy są smutne. Będę Cudaczkiem-Śmiejaczkiem.

    681

    I taka była ostatnia przygoda Cudaczka-Wyśmiewaczka, którego ja znałam. Jeśli chodzi po świecie jaki Wyśmiewaczek, to w każdym razie nie ten.

    Przypisy

    [1]

    stalówka — w czasach, w których powstała ta książka, pisano piórem, przy czym tzw. wieczne pióra były drogie, więc dzieci w szkołach używały zwykle pióra składającego się z podłużnej drewnianej obsadki z zamocowaną metalową stalówką, którą maczało się co chwilę w kałamarzu z atramentem. Długopis został wynaleziony w 1938 r., a do powszechnego użytku wszedł znacznie później. [przypis edytorski]

    [2]

    niepoczciwy (daw.) — niedobry, nieuprzejmy; zły w stosunku do innych. [przypis edytorski]

    [3]

    jakby kto odmienił (pot.) — dziś raczej: jakby ktoś odmienił. [przypis edytorski]

    [4]

    jakich kropli (pot.) — dziś raczej: jakichś kropli. [przypis edytorski]

    [5]

    Salomon — biblijny król Izraela sławny ze swojej wielkiej mądrości. [przypis edytorski]

    [6]

    może mnie kto z ziemią zabierze (pot.) — dziś raczej: może mnie ktoś z ziemią zabierze. [przypis edytorski]

    [7]

    czy mu się gdzie gospoda nie szykuje (pot.) — dziś raczej: czy mu się gdzieś gospoda nie szykuje. [przypis edytorski]

    [8]

    toćże — toć (daw., gw.): przecież, połączone z partykułą wzmacniającą -że. [przypis edytorski]

    [9]

    zamrzeć (daw.) — umrzeć. [przypis edytorski]

    [10]

    wściba (rzad.) — osoba wścibska, ciekawska. [przypis edytorski]

    [11]

    oblata — oblatuje. [przypis edytorski]

    [12]

    po proszonym [chlebie] chodzić — żebrać. [przypis edytorski]

    [13]

    dudek — średniej wielkości ptak z czubem z piór na głowie; pot.: głupek. [przypis edytorski]

    [14]

    zbierała szyszki — dawniej ubodzy ludzie zbierali suche szyszki na opał do pieca. [przypis edytorski]

    15 zł

    tyle kosztują 2 minuty nagrania audiobooka

    35 zł

    tyle kosztuje redakcja jednego krótkiego wiersza

    55 zł

    tyle kosztuje przetłumaczenie 1 strony z jęz. angielskiego na jęz. polski

    200 zł

    tyle kosztuje redakcja 20 stron książki

    500 zł

    Dziękujemy za Twoje wsparcie! Uzyskujesz roczny dostęp do przedpremierowych publikacji.

    20 zł /mies.

    Dziękujemy, że jesteś z nami!

    35 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na opłacenie jednego miesiąca utrzymania serwera, na którym udostępniamy lektury szkolne.

    55 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na nagranie audiobooka, np. z baśnią Andersena lub innego o podobnej długości.

    100 zł /mies.

    W ciągu roku twoje wsparcie pozwoli na zredagowanie i publikację książki o długości 150 stron.

    Bezpieczne płatności zapewniają: PayU Visa MasterCard PayPal

    Dane do przelewu tradycyjnego:

    nazwa odbiorcy

    Fundacja Wolne Lektury

    adres odbiorcy

    ul. Marszałkowska 84/92 lok. 125, 00-514 Warszawa

    numer konta

    75 1090 2851 0000 0001 4324 3317

    tytuł przelewu

    Darowizna na Wolne Lektury + twoja nazwa użytkownika lub e-mail

    wpłaty w EUR

    PL88 1090 2851 0000 0001 4324 3374

    Wpłaty w USD

    PL82 1090 2851 0000 0001 4324 3385

    SWIFT

    WBKPPLPP

    x
    Skopiuj link Skopiuj cytat
    Zakładka Istniejąca zakładka Notka
    Słuchaj od tego miejsca