Spis treści
-
Cudaczek-Wyśmiewaczek i panna Obrażalska
- Obrażalska pogniewała się na mamę i tatę
- Cudaczek-Wyśmiewaczek głodny
- Cudaczek-Wyśmiewaczek wprowadza się do Złośnickiego
- Dobre dni u Złośnickiego
- Pan Złośnicki spojrzał w lustro
- Cudaczek-Wyśmiewaczek w mieście
- Cała zima u pana Beksy
- To jest pan Byle-jak
- Dużo śmiechu i niespodziana wizyta
- Cudaczek-Wyśmiewaczek u Kasi, co się grzebienia bała
- Jak osioł Cudaczka ocalił
- Cudaczek-Wyśmiewaczek lata
- Wiedzą o Cudaczku!
- Cudaczek-Wyśmiewaczek nad morzem
- Cudaczek-Wyśmiewaczek u panny Krzywinosek
- Po co ta panna Ada?
- Ostatnia przygoda Cudaczka-Wyśmiewaczka
* pisownia łączna i rozdzielna: nie opodal -> nieopodal; nie zasznurowany -> niezasznurowany;
* interpunkcja: Nie wiem, po co -> Nie wiem po co; Czekaj bratku -> Czekaj, bratku; do tej samej szkoły, co Beksa -> do tej samej szkoły co Beksa; idzie mrówka, i coś dźwiga -> idzie mrówka i coś dźwiga; co to znaczy: „pzur fsu!” -> co to znaczy: „pzur fsu”!; Jak osioł usłyszał: stój! to -> Jak osioł usłyszał: „stój!”, to; Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty.” -> Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty”. No, tak! -> No tak!; No, to nie! -> No to nie!; No, dobrze -> No dobrze; wstawiono przecinki, żeby oddzielić imiesłowy przysłówkowe.
Cudaczek-Wyśmiewaczek
Cudaczek-Wyśmiewaczek i panna Obrażalska
1Było sobie miasteczko nad rzeczką. A w tym miasteczku stał sobie domek ani mały, ani duży — taki w sam raz. I w tym domku mieszkała panna Obrażalska.
2Panna Obrażalska miała osiem lat, zadarty nosek i jasne warkoczyki. Nazwano ją panną Obrażalską, bo się wciąż obrażała.
3Obrażała się dziesięć razy na dzień. Wtedy mówiła: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Potem nadymała buzię, zadzierała jeszcze wyżej ten zadarty nosek i siadała w kącie nastroszona jak sowa.
4Długo siedziała w kącie, tak długo, póki cała obraza nie wyparowała z niej jak woda z kociołka. Wtedy panna Obrażalska wracała do zabawy z dziećmi.
5 6Ano, za chwilę mówiła znów: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję” i znowu odchodziła do kąta. Drugiej takiej Obrażalskiej nie było w całej szkole, nie było nawet w całym miasteczku nad rzeczką.
7A wszystkiemu kto był winien? — Cudaczek-Wyśmiewaczek.
8Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho malusie i cieniutkie jak igła, mieszkał w tym domku, co to nie był ani duży, ani mały, tylko w sam raz. A ten Cudaczek nie jadł i nie pił, tylko śmiechem żył. Śmiał się i śmiał do rozpuku, a brzuszek pęczniał mu i pęczniał, aż napęczniał jak ziarnko grochu. Wtedy Cudaczek był syty i zadowolony.
9Otóż ten Cudaczek-Wyśmiewaczek chował się w jasne warkoczyki panny Obrażalskiej i ciągle szeptał jej do ucha:
10 11Bo ta nadęta buzia panny Obrażalskiej była taka śmieszna. I ten nosek, co się do góry zadzierał, był taki śmieszny. I to: „nie bawię się” było takie śmieszne.
12Cudaczek patrzył na to i śmiał się w jasnych warkoczykach do rozpuku. A brzuszek mu pęczniał i pęczniał, aż napęczniał jak to ziarnko grochu.
13Najweselej Cudaczkowi było w szkole, bo chodził z Obrażalską do szkoły, a jakże! Schowany w jasnych warkoczykach.
14Myślicie, że chodził się uczyć? Gdzie tam! Chodził, bo w szkole ciągle się Obrażalska obrażała, a Cudaczek śmiał się i śmiał do rozpuku.
15Siedzą dzieci w ławkach i piszą, Obrażalska też. A tu trrach! — złamała się jej stalówka[1].
16Panna Obrażalska odwraca się do sąsiadki Małgosi i mówi:
17— Małgosiu, pożycz mi stalówki.
18Małgosia jest uczynna. Wyjmuje zapasową stalówkę z piórnika i daje Obrażalskiej.
19— Masz, ale nie krzyw tak pióra, bo i tę złamiesz. A już nie mam więcej stalówek.
20Panna Obrażalska już wyciągnęła rękę po stalówkę, a tu Cudaczek-Wyśmiewaczek szepce jej do ucha:
21— Co, ona ma cię uczyć? Obraź się!
22I panna Obrażalska nadyma buzię, zadziera nosek i mówi:
23— Nie potrzebuję twojej stalówki.
24Oj, jak śmieszna jest ta nadęta buzia! Jaki śmieszny ten zadarty nosek! Cudaczek-Wyśmiewaczek śmieje się w głos, śmieje się do rozpuku, a brzuszek mu pęcznieje, pęcznieje…
25Potem jest przerwa. Dzieci idą na boisko i bawią się piłką. Obrażalska nie złapała piłki raz i drugi. Woła do Wicka:
26— Naumyślnie źle mi rzucasz! Nie bawię się!
27I już buzia nadęta. Już zadarty nosek jedzie jeszcze wyżej do góry. Ach, jak śmiesznie! Jakże się zaśmiewa Cudaczek-Wyśmiewaczek! A brzuszek mu pęcznieje… pęcznieje… pęcznieje…
28Potem Obrażalska obraziła się na Felę, bo Fela powiedziała, że jej zeszyt ładniejszy. A potem na Władka, bo Władek przyczepił jej rzep do sukienki. A wreszcie obraziła się na samą panią nauczycielkę. Pani nauczycielka zapytała, ile to pięć razy sześć. A Obrażalska na to:
29 30— Źle — mówi pani nauczycielka. — Pomyśl chwilę.
31Obrażalska myśli, myśli i mówi:
32— Pięć razy sześć… pięć razy sześć… to będzie… aha… to będzie dwadzieścia pięć.
33— Moje dziecko, trzeba się lepiej uczyć tabliczki mnożenia. Siadaj.
34Obrażalska siada, buzię nadyma, nosek zadziera. Oj, jak śmiesznie! Oj, jak się zaśmiewa z niej Cudaczek-Wyśmiewaczek! A brzuszek mu pęcznieje…
35— Co to za śmieszna dziewczynka! Co za śmieszny głuptas! O, jak mi wesoło!
36I Cudaczek-Wyśmiewaczek zasypia w jasnych warkoczykach. Dobrze mu jest. Brzuszek ma pękaty jak to ziarnko grochu.
Obrażalska pogniewała się na mamę i tatę
37Przyszedł raz taki dzień, że Obrażalska pogniewała się na mamę i na tatę, i na wszystkich w domu. Naturalnie przez to licho niepoczciwe[2], przez tego Cudaczka-Wyśmiewaczka.
38 39Przyszła Obrażalska ze szkoły, teczkę rzuciła na krzesło i myk! do kuchni. Bardzo lubiła zaglądać do kuchni. Lubiła pomóc czasem Karolci.
40Karolka robiła właśnie kluski na stolnicy. Wałkowała ciasto.
41— Karolciu, moja złota, ja trochę powałkuję!
42Spojrzała Karolka na dziewczynkę i mówi:
43— Wałkować, to wałkować, ale nie takimi brudnymi rękami. Wprzód trzeba ręce umyć.
44Skoczył na to Cudaczek-Wyśmiewaczek do ucha Obrażalskiej i już namawia:
45— Co ona sobie myśli, ta Karolcia! Obraź się! Ty sama wiesz, kiedy ręce myć!
46I panna Obrażalska nadęła buzię, powiedziała: „nie potrzebuję” i wymaszerowała z kuchni nastroszona jak sowa. Usiadła w jakimś kącie i siedziała do samego obiadu.
47A Cudaczek, licho niepoczciwe, śmiał się z niej i śmiał, póki mu brzuszek nie napęczniał jak ziarnko grochu.
48Przy obiedzie był dalszy ciąg dąsów. Rodzice wybierali się do cioci.
49— Będą sami starsi — tłumaczyła mamusia. — I późno wrócimy. Pójdziesz do cioci innym razem.
50Ale panna Obrażalska nie chce innym razem. Chce dziś. Dlatego robi obrażoną minę i nawet ma zamiar nie jeść obiadu. Ale na stół wjeżdża grochówka. Obrażona mina znika od razu z buzi i panna Obrażalska zaczyna jeść z wielkim apetytem.
51Coś przy szóstej łyżce tatuś spogląda w jej stronę i mówi:
52— Nie chlup tak przy jedzeniu, to brzydko.
53Panna Obrażalska czerwieni się, odkłada łyżkę, nadyma buzię. Robi zupełnie tak, jak jej szepce do ucha Cudaczek-Wyśmiewaczek.
54Po chwili mama pyta spokojnie:
55 56 57— To możesz podziękować i wstać.
58Panna Obrażalska wstała od stołu i wyszła. Jej mały, zadarty nosek pojechał tak wysoko w górę, jakby chciał policzyć muchy na suficie. Oj, jak śmiesznie! Oj, jak się zaśmiewa w jasnych warkoczykach licho niepoczciwe, Cudaczek-Wyśmiewaczek!
59Tymczasem panna Obrażalska siadła w kącie w drugim pokoju nastroszona jak sowa.
60— Wszyscy mi dokuczają: i mama, i tato, i Karolka. Pójdę sobie w świat.
61Rozłożyła na łóżku grubą chustkę. Do chustki włożyła trochę bielizny, drugą sukienkę, jasiek, skarbonkę i ukochanego misia. Zawiązała chustkę za rogi, jak to robią baby na targu. Zarzuciła tłumoczek na plecy i po cichu wyszła na ganek, a z ganku do ogródka, a z ogródka przez furtkę na ulicę. I zaraz skręciła w małą, boczną uliczkę między płoty, żeby kogo nie spotkać. Bo nuż ją odprowadzą do domu?
62A tu masz, właśnie ktoś idzie! Jakiś nieznajomy staruszek w wielkiej pelerynie i ciemnych okularach na nosie.
63— A dokądże to, moja panno? — pyta.
64— W świat — odpowiedziała Obrażalska i jeszcze bardziej nadęła buzię.
65— Hm — mruknął staruszek. — W świat? A po co bierzesz ze sobą to licho niepoczciwe, co to nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje?
66Obrażalska bardzo się zdziwiła.
67 68— Cudaczek-Wyśmiewaczek się nazywa. Siedzi w twoich warkoczykach i śmieje się z ciebie do rozpuku.
69Rzuciła Obrażalska tłumoczek, złapała rękoma za warkoczyki, rozplata je, trzęsie głową.
70— Na nic to, moja panno — mówi staruszek. — To licho małe jak igła. Do jednego włosa się przytuli i już go nie widać.
71— A pan dlaczego widzi? — płacze Obrażalska.
72— Ja? Ano, ja już mam takie okulary, że różności widzę. Ale nie płacz. Bo ja ci dam radę, jak tego Cudaczka się pozbyć. Jeśli przez trzy dni ani razu nie zrobisz takiej urażonej miny, to Cudaczek albo z głodu zginie, albo od ciebie ucieknie, gdzie pieprz rośnie. Bo to licho przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje. Nie pozwól mu się wyśmiewać z ciebie, a sam pójdzie. Tak, moja panno.
73Kiwnął jej głową, uśmiechnął się i poszedł.
74A panna Obrażalska postała, podumała i też poszła. Ale nie w świat, tylko z powrotem do domu.
Cudaczek-Wyśmiewaczek głodny
75Jakoś nikt nie zauważył panny Obrażalskiej, kiedy wracała do domu. Całe szczęście, bo na pewno byłoby nowe obrażenie. A panna Obrażalska nie chce mieć we włosach żadnego Cudaczka. Nie chce za nic.
76Zawiązała sobie na ręku niebieską tasiemkę dla pamięci. Co na nią spojrzy, to sobie przypomni radę dziwnego staruszka:
77„Jeśli się przez trzy dni nie obrazisz, Cudaczek z głodu zginie albo ucieknie”.
78Trzy dni to bardzo dużo. Panna Obrażalska nie wie, jak wytrzyma trzy dni bez obrażania się. Trzy dni bez nadętej buzi, bez zadzierania noska. Trzy dni bez: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Ale jeśli innej rady nie ma…
79Cudaczek-Wyśmiewaczek z początku tylko ramionami wzruszał. Gdzieżby tam panna Obrażalska wytrzymała trzy dni bez obrażania się? I spokojny o swój brzuszek, powędrował z Obrażalską do szkoły.
80Zaraz na pierwszej pauzie Wicek podstawił dziewczynce nogę, naumyślnie, żeby upadła i żeby się obraziła. Ale Obrażalska, upadając, stuknęła zadartym nosem w niebieską tasiemkę. I od razu przypomniała sobie radę staruszka.
81Wstała, pokazała figę Wickowi i poszła się dalej bawić.
82— Obraź się! Obraź się! On naumyślnie! — wrzeszczał jej nad uchem Cudaczek.
83Ale wrzeszczał na próżno. Obrażalska śmiała się i goniła z dziećmi. Cudaczek zaniepokoił się. W brzuszku mu zaburczało. Głodny był.
84— To nic — pocieszał się. — Trzy dni ona na pewno nie wytrzyma. Co tam trzy! Jednego dnia nie wytrzyma. Do wieczora obrazi się jeszcze dziesięć razy albo i więcej.
85— Obrażalska! — zawołał w tej chwili Władek. — Co ty się dziś nie obrażasz? Co to za święto?
86I nadął się zupełnie jak Obrażalska, i nos zadarł do góry zupełnie jak Obrażalska, i zupełnie tak samo powiedział: „nie bawię się”.
87Dzieci w śmiech. Obrażalska już chciała się obrazić, ale spojrzała niechcący na tasiemkę. Spojrzała i czym prędzej się roześmiała, trochę krzywo, ale roześmiała się.
88— Żebyś wiedział, że święto! — zawołała. — A jakie, to już moja tajemnica.
89— Jaka tajemnica? Powiedz. Tylko mnie powiedz. Na ucho.
90Ale Obrażalska nie chciała powiedzieć.
91Przez wszystkie lekcje nie obraziła się ani razu. A wieczorem mama rzekła do tatusia:
92— Naszą córkę jakby kto[3] odmienił. Nie pokłóciła się ani razu z dziećmi na podwórzu.
93— Dałby Bóg, żeby z tej głupoty nareszcie wyrosła — westchnął tatuś.
94Tego dnia Cudaczek-Wyśmiewaczek był bardzo głodny. Burczało mu w pustym brzuszku jak nigdy.
95Na drugi dzień burczało mu jeszcze głośniej. W gardle mu zaschło od ciągłego szeptania:
96 97A tu nic. Obrażalska na tasiemkę patrzy, zęby zaciska i mruczy:
98— Muszę wytrzymać. Będziesz, Cudaku, uciekał, gdzie pieprz rośnie.
99 100Nie! Cudaczek nie chciał czekać wieczora. W brzuszku burczało mu okropnie. W główce kręciło się z osłabienia. Więc zjechał po warkoczyku na plecy Obrażalskiej, potem po fałdach sukienki w dół i na łeb, na szyję spadł na podłogę.
101Pozbierał się i w nogi! W nogi z tego domku, co to nie był ani duży, ani mały, tylko w sam raz.
102Uciekał, tylko się za nim kurzyło!
103Od tej pory panna Obrażalska nie mówi już: „nie bawię się” albo: „nie potrzebuję”. Od tej pory nie zadziera tak śmiesznie noska ani nie nadyma tak śmiesznie buzi. Jednym słowem, nie obraża się. Przestała być panną Obrażalską. W szkole wszyscy ją lubią i nikt jej nie dokucza.
104A co się stało z niepoczciwym lichem, małym jak igła? Co się stało z Cudaczkiem-Wyśmiewaczkiem?
105Cudaczek nie zginął z głodu. Znalazł sobie inne mieszkanie. Ale to już zupełnie nowa historia.
Cudaczek-Wyśmiewaczek wprowadza się do Złośnickiego
106Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe, uciekał od panny Obrażalskiej, jakby go kto gonił. Uciekał jedną ulicą wąską, potem drugą ulicą szeroką. A potem już mu sił zabrakło, więc siadł sobie pod latarnią i odpoczywał. W brzuszku burczało mu okropnie.
107Siedział tak Cudaczek długo, ze trzy godziny. Ludzie szli, wozy jechały, ale wyśmiewać się nie było z kogo. To dopiero nieszczęście!
108I wtedy nadszedł chłopczyk. Miał w ręku bat i wywijał nim na wszystkie strony. Próbował nawet trzaskać z bata, ale jakoś mu nie szło. Wreszcie trzasnął tak niezgrabnie, że końcem bata zaciął się w łydkę.
109Od razu poczerwieniał jak burak, wykrzywił buzię, złapał bat za oba końce i trrach! trrach! złamał na kolanie. A potem obie połówki połamał na drobne kawałki i rozrzucił nogami po ulicy.
110Nikt tego nie widział, bo nikt nie szedł tamtędy, ale pod latarnią siedział przecież Cudaczek, co nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje.
111— Co za śmieszny chłopak! — roześmiał się Cudaczek. — Sam się uderzył, a na bat się złości!
112Potem spojrzał na rozzłoszczoną, wykrzywioną twarz chłopca i wybuchnął śmiechem.
113— Jak on wygląda! Jak on się wykrzywia! Nie wytrzymam!
114I śmiał się Cudaczek do rozpuku, śmiał się w głos, aż pusty brzuszek zaczął pęcznieć… pęcznieć…
115— Sprowadzam się do tego Złośnickiego — postanowił nagle Cudaczek.
116I skoczył na nogę chłopca, a z nogi na plecy. Schował się pod kołnierzyk, bo chłopiec nie miał warkoczyków jak Obrażalska. Ale i pod kołnierzykiem było doskonale.
117Pan Złośnicki kopnął ostatni kawałek bata i pobiegł do domu. Poniósł ze sobą licho małe jak igła, co to nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje.
118Licho wyglądało sobie szparką spod kołnierza, żeby wiedzieć, gdzie też teraz zamieszka.
119Pan Złośnicki mieszkał przy rynku. Jego tatko miał tam warsztat w narożnym domu. W tym samym domu mieszkał z żoną i z dużym synem Tadkiem, i z małym synem — to był właśnie Złośnicki — i z małą córeczką Danusią.
120Złośnicki wpadł do mieszkania jak bomba. W pokoju na stole zobaczył stos błyszczących kasztanów, a przy nich swoją siostrzyczkę Danusię. I od razu wrzasnął z wielką złością:
121— Kto ci pozwolił ruszać moje kasztany?!
122 123— To moje! — wołała. — Ja sama nazbierałam! Twoje są na oknie w pudełku.
124— Uhu — mruknął Złośnicki i podszedł do okna, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście są tam jego kasztany. Ale były. Nikt ich nie ruszył.
125 126— Popatrz, jak się ładnie bawię. Jaką świnkę zrobiłam.
127Świnka miała tułów z kasztana, a nóżki z kawałków zapałek. Podobała się chłopcu.
128— Ja też zrobię świnkę! — zawołał. — A potem psa i krowę. Będziemy się bawili w gospodarstwo.
129Cudaczek westchnął żałośnie. Myślał, że będzie kłótnia i przedstawienie, a tu zaczyna się zgodna zabawa. Chłopiec przyniósł swoje pudełko z kasztanami, trochę wypalonych zapałek i usiadł przy Danusi. Potem kawałek zapałki wsunął w jedną dziurkę. Dobrze. Jedna noga już jest.
130 131A Cudaczek-Wyśmiewaczek ziewnął i wsunął się głębiej pod kołnierz, aby się przespać.
132Chłopiec tymczasem wkładał zapałkę w drugą dziurkę. Wypadła. Wepchnął mocniej i złamała się. Chłopiec syknął niecierpliwie i podskoczył na krześle.
133A Cudaczek otworzył jedno oko i wyjrzał przez szparkę, bo może przecież coś będzie!
134Chłopiec wziął nową zapałkę i zrobił drugą nóżkę. Potem trzecią. Ale wtedy pierwsza myk! — wypadła z tułowia kasztanowej świnki.
135— Głupie zapałki! — pisnął Cudaczek-Wyśmiewaczek.
136A pan Złośnicki od razu poczerwieniał jak burak i z całej siły rzucił kasztanem o ziemię.
137— Jakiś ty niecierpliwy! Jak się będziesz złościł, to żadnej zabawki nie zrobisz — zauważyła Danusia.
138— No to nie! — krzyknął Złośnicki.
139Machnął ręką i zrzucił kasztany ze stołu na podłogę. Bęc, bęc, bęc — sypały się z hałasem.
140— Hi, hi, hi! — chichotał coraz głośniej Cudaczek. — Jeszcze, jeszcze trochę! Hi, hi!
141Wyskoczył spod kołnierza i tańczył na ramieniu chłopca, a brzuszek mu pęczniał.
142— Głupia zabawa! — krzyknął jeszcze pan Złośnicki i huknął pięścią w stół. Mocno huknął, a stół, jak to stół, był twardy i ręka go porządnie zabolała.
143Wtedy pan Złośnicki zaczął ryczeć i machać tą ręką, i tłuc siedzeniem o krzesło. Danusia zlękła się i uciekła.
144 145Cudaczek położył się na kołnierzu i fikał cieniuchnymi nóżkami, i piał z radości, bo już nie miał siły śmiać się zwyczajnie.
146Wiedział już teraz, że dobrze trafił. U Złośnickiego będzie mu jak w raju!
Dobre dni u Złośnickiego
147Mieszkał Cudaczek-Wyśmiewaczek u Złośnickiego przez tydzień. Dobrze mu się działo. Brzuszek miał zawsze pękaty jak to ziarnko grochu.
148Mieszkał przez drugi tydzień i trzeci. Nigdy nie był głodny.
149Pan Złośnicki o byle głupstwo czerwienił się jak burak i wyprawiał takie przedstawienia, że trudno opowiedzieć. A już o mycie to była awantura najmniej trzy razy na dzień, bo pan Złośnicki nie lubił się myć. Zdaje mi się, że szkoda mu było na to czasu.
150— Czy woda ciebie kąsa? — żartowała z niego Danusia.
151— Nie, ale on jest z cukru i boi się rozpuścić — dokuczał starszy brat Tadek.
152Pan Złośnicki złościł się jeszcze więcej o te żarty, aż nogami tupał albo plecami o ścianę tłukł. Ścianie to wcale nie przeszkadzało, a Cudaczek miał uciechę, że aż ha!
153Kiedyś mało nie pękł ze śmiechu przez to mycie.
154Był wtedy pogodny dzień jesienny i dzieci bawiły się w ogródku za domem. Budowały tunel koło starej akacji. A tu okno się otwiera i mama woła:
155 156Żal było odejść od zabawy i Złośnicki od razu się naburmuszył. Danusia pobiegła przodem, a on wlókł się za nią i mruczał:
157— Rano mycie, wieczorem mycie, przed jedzeniem mycie! Nie wiem po co!
158— Okropność! — wzdychał mu nad uchem Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe.
159Pan Złośnicki wszedł do umywalni. Z kranu ciekł sobie mały strumyczek wody. To pewnie Danusia ręce myła i nie dokręciła kranu, ona tak zawsze.
160Złośnicki podstawił ręce pod ten strumyczek wody, szurnął prawą o lewą, potem wytarł byle jak w ręcznik i poszedł do stołu.
161 162 163 164Złośnicki wykrzywia się gniewnie, pokazuje ręce i powtarza z uporem:
165 166— To mają być umyte ręce?! Brud rozmazany wodą! Wstydziłbyś się!
167— Myłem! — powtarza Złośnicki jeszcze raz.
168— Takie mycie nic nie jest warte. Weź szczotkę i mydło i wyszoruj ręce jak należy — mówi mama.
169Złośnicki wypadł z pokoju jak bomba.
170— Ciągle się myj i myj! — krzyczy ze złością.
171Wpada do umywalni, odkręca kurek z całej siły.
172Aj! Aj! Woda chlusta wielką strugą, oczy chłopcu zalewa.
173— Aaa! — wrzeszczy Złośnicki i odskakuje od kranu. Ale jest cały mokry. Zalana twarz i ubranie, nawet pończochy i buciki mokrzuteńkie. Z nosa, z czupryny leje się woda ciurkiem.
174— Aa! — wrzeszczy Złośnicki wniebogłosy. Tupie nogami, wali pięściami w umywalnię, podskakuje tak zabawnie!
175Wszyscy porwali się od stołu i przybiegli. Mama wyciera wrzeszczącego chłopca. Tadek i Danusia pękają ze śmiechu. A Cudaczek?
176Cudaczek śmieje się do rozpuku. Śmieje się, parska i dławi się z uciechy. Obu rękami przytrzymuje brzuszek, który pęcznieje w oczach. W końcu daje nura pod kołnierz, bo czuje, że już dłużej nie może.
177A zaraz na drugi dzień było nowe przedstawienie.
178Pani nauczycielka czytała w szkole dzieciom śliczną baśń o krasnoludkach. Kazała im narysować w domu obrazki do tej baśni. Więc Złośnicki siadł przy stole i zabrał się do rysowania.
179Cudaczek był głodny i przeszkadzał mu, jak umiał, ale jakoś nic z tego nie wychodziło. Chłopiec się nawet uśmiechał, bo ten gruby krasnoludek tak mu się dobrze udał!
180W tej chwili mama zawołała z kuchni:
181— Synku, chodź, dam ci powideł!
182Powidła, pyszna rzecz! Pan Złośnicki włożył ołówek za ucho, bo tak robi nieraz tatko w warsztacie. I popędził do kuchni. Dostał powideł i wrócił do rysowania.
183Gdzież ten ołówek? Na stole nie ma ani na rysunku, ani obok rysunku. Na podłodze też nie leży. Aha, szuflada odsunięta. Pewno wpadł do szuflady.
184Nie, i tam nie ma. Co to jest?
185Cudaczek widzi ołówek doskonale. Przecież go chłopiec włożył za własne ucho. I niepoczciwe licho zaciera cienkie ręce z radości. Zaraz będzie awantura…
186Oho, już Złośnicki poczerwieniał! Wyciąga ze złością szufladę. Sypią się na podłogę książki: buch! buch!… klap! klap! — spadają zeszyty, trzask! — huknął o ziemię piórnik.
187— Hi! Hi! Hi! — cieszy się Cudaczek.
188Bo Złośnicki czerwony jest jak rak ugotowany, wykrzywiony jak straszydło. Tupie nogami.
189W tej chwili Złośnicki łapie się za głowę i… i znajduje ołówek.
190Teraz robi się jeszcze czerwieńszy.
191— Nie potrzebuję! — krzyczy i ciska ołówkiem o ziemię.
192Cudaczek słyszy, jak biedny ołówek pęka w środku.
193— Nie potrzebuję! — krzyczy dalej Złośnicki. Gniecie swój śliczny rysunek i też rzuca na ziemię.
194 195— Co tu się dzieje? — pyta zdziwiona.
196Złośnicki przytomnieje. Widzi swój rysunek zniszczony i wybucha płaczem.
197— Co za głupi chłopak! Jaki śmieszny chłopak! Oj, pęknę ze śmiechu! Co za przedstawienie! — zaśmiewa się Cudaczek-Wyśmiewaczek. — Oj, przestań, bo zachoruję!
198Przewraca się na plecy i przytrzymuje brzuszek pękaty jak balonik.
Pan Złośnicki spojrzał w lustro
199Myślał sobie Cudaczek-Wyśmiewaczek, że nigdy a nigdy nie rozstanie się z panem Złośnickim. Bardzo mu dobrze w tej narożnej kamienicy w rynku. I żeby nie ta awantura z rowerem, kto wie, jakby to było.
200Awantura z rowerem zaczęła się od tego, że Tadek kupił rower. Zbierał na to pieniądze przez kilka lat. Teraz tatko coś dołożył i kupili rower. Jaki piękny!
201Tadek wskoczył na siodełko, bo już umiał jeździć. Nacisnął pedał i dalejże objeżdżać rynek dokoła. Najpierw wolno, a potem coraz prędzej, że tylko pedały migają w górę i w dół. Potem trzymał się tylko jedną ręką kierownicy, a wreszcie zupełnie bez trzymania objechał cały rynek.
202Złośnicki stał przy sklepie i patrzył. Nachmurzył się, usta skrzywił.
203— Zaraz cię przewiozę! — zawołał starszy brat, mijając go w pędzie.
204— Obejdzie się — wykrzywił się Złośnicki.
205Odwrócił się i pobiegł do domu.
206 207 208— Tadek ma rower. Ja też chcę!
209— Dobrze, synku! Od dziś zaczniemy składać na rower. Kiedy uskładasz połowę, tatko dołoży resztę i kupimy rower jak Tadzikowi. A tymczasem urośniesz.
210— Ja chcę zaraz! Nie będę czekał! Są takie małe rowery. Tadek ma rower, to i ja chcę!
211— Pewnie! Alboś ty gorszy? On ma rower, a ty nie! — dogaduje za uchem Cudaczek-Wyśmiewaczek.
212Mama tłumaczy spokojnym głosem:
213— Zaraz nie możesz mieć. Skądże tatko weźmie pieniędzy na dwa rowery w jednym roku?
214— A Tadek ma? To i ja chcę! — krzyczy Złośnicki coraz głośniej.
215— Przede wszystkim nie krzycz — upomina mama.
216 217Mama nie mówi już nic. Wychodzi z pokoju i drzwi zamyka. Pan Złośnicki rzuca się na ziemię, wali nogami w podłogę i krzyczy, krzyczy:
218 219— Hu, hu, hu! — zaśmiewa się Cudaczek pod kołnierzem chłopca. — Hu, hu! Jak wesoło!
220Niewiele głośniejszy ten śmiech od komarowego brzęku, ale może dlatego, że tuż za uchem, usłyszał go Złośnicki. Zerwał się na równe nogi.
221 222Nie zobaczył Cudaczka. Przecież to licho małe jak igła. Ale za to zobaczył siebie w lustrze. Zobaczył okropnie śmieszne, czerwone, zabeczane straszydło.
223I przeląkł się. Zakrył twarz rękami i uciekł.
224 225Za chwilę był w umywalni. Umył twarz i ręce. Zaczesał zwichrzone włosy. Pomyślał, pomyślał i wybiegł przed dom.
226— Przewieziesz mnie, Tadzik? — zapytał grzecznie brata.
227— Ano, siadaj, bratku, za mną.
228Objechali rynek jeszcze trzy razy.
229— Dosyć — powiedział Tadek i zatrzymał rower.
230 231 232— Mało jeździłeś — pisnął Cudaczek za uchem, bo już mu brzuszek ścieniał.
233Ale Złośnicki tylko trochę się skrzywił i powiedział:
234 235Wieczorem, kiedy mama przyszła do niego na dobranoc, chłopiec objął ją mocno rękami za szyję.
236 237 238 239— Naprawdę? To bardzo mnie cieszy.
240— Ale mamusia będzie pomagała? Mamusia mi zawsze powie: „lustro”. Dobrze?
241— Lustro? No dobrze. Powiem. A czy to pomoże?
242— Pomoże — westchnął Złośnicki, bo sobie przypomniał straszydło, które zobaczył dzisiaj.
243Zaczęły się odtąd chude dni dla Cudaczka-Wyśmiewaczka. Złośnicki wpadał nieraz w złość, ale już takich przedstawień z tupaniem, waleniem w ścianę i krzykiem nie było nigdy. A nawet zwyczajne gniewy zdarzały się coraz rzadziej. Cudaczek śmiał się czasem raz na dzień. Czasem wcale. W brzuszku burczało głośno.
244Pewnego deszczowego ranka, kiedy tatko Złośnickiego jechał na stację po towar, Cudaczek-Wyśmiewaczek wymknął się przez dziurkę od klucza, kichnął, bo mu coś kapnęło za kołnierz, i uczepił się wozu. Pojechał w świat szukać lepszej gospody.
Cudaczek-Wyśmiewaczek w mieście
245Na stacji pełno było ludzi. Każdy z tłumoczkiem, koszykiem albo walizką. Wszyscy patrzyli w jedną stronę.
246— O, już jedzie! — zawołał jakiś chłopiec.
247Coś dudniło z daleka. Coś buchało czarnym dymem. Coraz bliżej, coraz głośniej. Aż na stację wtoczył się pociąg. Sapał, stukał i stanął, a wtedy wszyscy ludzie ze swoimi tobołami zaczęli się pchać do wagonów.
248Cudaczkowi aż się w głowie zakręciło od tego hałasu i ruchu. Sam nie wiedział, dlaczego uczepił się jakiejś spódnicy i razem z tą spódnicą wjechał do wagonu.
249Potem ktoś zagwizdał, zastukały koła i pociąg pojechał w dalszą drogę. Powiózł naszego Cudaczka-Wyśmiewaczka naprawdę w daleki świat.
250Cudaczek zresztą usnął zaraz ze zmęczenia i obudził się dopiero, kiedy wszyscy z wagonu wysiadali. Nie puszczał ze strachu spódnicy. W jej fałdach schowany wydostał się na peron, potem jakimiś schodami w dół i na górę w okropnym tłoku. Trzymał się spódnicy ze wszystkich sił, bo przecież zadeptaliby go na pewno. Takie licho małe jak igła!
251Dopiero kiedy wszyscy wyszli na ulicę, Cudaczek poweselał. Ulica była duża i szeroka. Takiej w miasteczku nad rzeczką nie widział. Pędziły po niej auta. Bokiem po chodniku szli i szli ludzie. Tylu nigdy nie chodziło w miasteczku nad rzeczką. Domy też były takie wysokie, po trzy i cztery, i więcej pięter. Ale nie dudniły, nie sapały jak ten pociąg.
252Cudaczek bardzo prędko puścił spódnicę, zeskoczył na chodnik i usiadł sobie na brzegu kosza do śmieci. Stamtąd, jak z balkonu, rozglądał się wokoło.
253Przecież w takim dużym mieście na pewno są dzieci, z których można śmiać się do rozpuku.
254Właśnie idzie jakaś pani z chłopczykiem. Chłopczyk wygląda grzecznie, ale… Oho, potknął się! Upadł. Uderzył się w kolano. Ale nie mocno. Oo… Co to? Grzeczny chłopczyk otwiera usta szeroko, strasznie szeroko i krzyczy: „aaa!”. A po policzkach łzy kapią. Mama coś mówi, a on nic, tylko: „aaa!” i płacze.
255— Hi, hi, hi! Pan Beksa! — zaśmiał się Cudaczek. — Ojej, usta otworzył jak wrota. Do gardła można mu zajrzeć. Kapie łzami na chodnik! Jaki on śmieszny!
256Zeskoczył Cudaczek z kosza do śmieci i prędko wdrapał się na palto pana Beksy.
257Już mu nie burczało w brzuszku.
258— Przestań — mówiła ta pani. — Jakże pójdziesz na imieniny do cioci taki zapłakany!
259— Boli! Płacz! — pisnął prędko Cudaczek, wdrapując się na ramię chłopca.
260Ale chłopiec widocznie nie posłyszał, bo przestał płakać i poszli.
261U cioci było już pełno dzieci i zabawa w najlepsze. Mama rozebrała pana Beksę, ucałowała i rzekła:
262— Baw się dobrze, synku. Wieczorem przyjdę po ciebie.
263A pan Beksa usta otworzył szeroko, szeroko, jakby chciał połknąć krokodyla, i w bek.
264— Niech ma… ma nie odchooo… dzi!…
265Mama tłumaczy, że ma pilną robotę w domu, ale pan Beksa maże się dalej.
266— To nie ma rady, tylko oboje musimy iść do domu — mówi mama. — Ubieraj się.
267— Nieee… ja… ja chcę się… ba… wić… Ale mama… niech… bę… bę… dzie!…
268— E, to są grymasy — śmieje się mama.
269Jeszcze raz całuje synka i wychodzi. A pan Beksa wisi u klamki i zalewa się łzami.
270— Płacz! Płacz! Hi! Hi! Hi! — dogaduje Cudaczek-Wyśmiewaczek i zaśmiewa się w głos z pana Beksy, a brzuszek pęcznieje mu, pęcznieje…
271Malutka Terenia patrzy na pana Beksę z paluszkiem w buzi. Nie może zrozumieć, czego ten pan Beksa tak lamentuje. W końcu pyta:
272 273— Niee… Wieczooo… rem wró… wró.. . ci…
274 275Pan Beksa nie wie, co odpowiedzieć. Robi mu się wstyd i przestaje płakać.
276— Idźcie się bawić — mruczy Cudaczek. — Ja się już najadłem po dziurki w nosie.
277Wsuwa się pod kołnierz marynarskiego ubranka i zasypia. A jeszcze przez sen gładzi się po pełnym brzuszku.
Cała zima u pana Beksy
278Chwalił sobie Cudaczek-Wyśmiewaczek nową gospodę. Pan Beksa płakał o byle co. Jak nie płakał, to beczał. Jak nie beczał, to się mazał. Jak się nie mazał, to się mazgaił. Jak się nie mazgaił, to szlochał. Ojej!
279Cudaczek-Wyśmiewaczek parę razy dostał boleści z przejedzenia. Bo ta nieszczęśliwa mina pana Beksy była taka śmieszna! I te łzy, co kap… kap… kapały z oczu i… i z nosa, były takie śmieszne! I te usta otwarte, jakby Beksa chciał połknąć krokodyla, były takie śmieszne!
280Uderzył się w łokieć o drzwi albo o krzesło i w bek. Mama wychodziła bez niego, znowu bek. Czapki nie można znaleźć i w bek. Nie, Cudaczek-Wyśmiewaczek nie mógł trafić lepiej. Mieszkał u pana Beksy prawie całą zimę i nigdy nie miał pustego brzuszka.
281Jednego dnia zaczęła się muzyka, ledwie pan Beksa oczy otworzył.
282— Wstawaj, bo się spóźnimy do szkoły — mówi mama. — Już siódma wybiła.
283 284 285 286 287 288No i do szkoły poszedł z bekiem, bo mama nie pozwoliła iść bez rajtuzów.
289— Buu… a Jurek był wczoraj bez rajtuzów!… Buu!…
290Szedł pan Beksa ulicą i pochlipywał o te rajtuzy. A Cudaczek zaśmiewał się a zaśmiewał. Wtedy pan Beksa zobaczył, że chłopcy przed szkołą lepią bałwana. Zapomniał o rajtuzach i pobiegł pędem.
291Nagle pac! Coś trafiło go w ramię. Piguła.
292Nie zabolało go. Taka tam mała piguła! Ale trochę śniegu nasypało się za kołnierz. Pan Beksa poczuł niemiłe zimno na szyi i… w bek.
293Stał i płakał, póki go nie zabrała starsza dziewczynka do szatni. Tam zdjęła mu płaszcz, otrząsnęła ze śniegu i chciała mu wytrzeć szyję. Ale szyja już sama wyschła.
294Dziewczynka wzruszyła ramionami i odeszła. A pan Beksa otarł zabeczaną twarz i też poszedł do klasy.
295Ledwie usiadł, ledwo pani weszła, nowe nieszczęście. Władek, który siedział w pierwszej ławce, odwrócił się do Beksy. Zwinął lewą rękę w trąbkę i podstawił pod oko. A prawą zbierał niby łzy z oczu i wpuszczał do tego niby garnuszka.
296Cudaczek-Wyśmiewaczek trzyma się za pękaty brzuszek i tańczy na kołnierzu pana Beksy, że tylko mu się trzęsie głowa jak cebula. A pan Beksa spojrzał na kolegę i w bek!
297— Czego płaczesz? — pyta pani nauczycielka.
298— Bo mnie… prze… ee… drze… źnia…
299Zaczęła go pani nauczycielka zawstydzać, że taki duży uczeń i o byle co płacze. Więc pan Beksa chciał przestać, ale zobaczył, że jego chustka cała już mokra i nie ma czym obetrzeć zapłakanych oczu ani nosa.
300— Uuuu… — zaczął rozpaczać na nowo.
301Cudaczek-Wyśmiewaczek przechylił się, spojrzał i… zrobiło mu się nagle niedobrze. Panu Beksie kapało z oczu i z czerwonego nosa, i z otwartych ust. Już nie był śmieszny. Był obrzydliwy.
302Cudaczek-Wyśmiewaczek złapał się za brzuszek, złapał się za gardło i na łeb, na szyję zeskoczył na podłogę. W paru susach był przy drzwiach i wyskoczył dziurką od klucza.
303Niedobrze! Mdli! Oj, jak okropnie mdli. A za drzwiami słychać jeszcze chlipanie tego beksy. Uciekać! Uciekać, gdzie pieprz rośnie!
304Przez długi korytarz pędził Cudaczek-Wyśmiewaczek. Z całej siły przytrzymywał pękaty brzuszek. Wpadł na schody. W dół po schodach! Galopem!
305Opamiętał się dopiero na ulicy, kichnął, splunął, odetchnął i powiedział:
306— Mam go dosyć! Nie wrócę za nic! Pfuj, jak mnie wciąż mdli!
307Zobaczył naprzeciwko aptekę i poszedł powąchać jakich kropli[4] trzeźwiących.
To jest pan Byle-jak
308Trzy dni mdliło biednego Cudaczka. Trzy dni przesiedział na półce w aptece koło butli z amoniakiem. Ile razy ktoś przyszedł do apteki po amoniak, aptekarz albo jego pomocnica, panna Irena, otwierali butlę, żeby trochę ulać do flaszeczki. Za każdym razem ostry zapach, od którego aż w nosie kręci, uderzał w nos Wyśmiewaczka. Wyśmiewaczek kichał i robiło mu się trochę lepiej. Kichał tak potężnie, aż panna Irena usłyszała i zapytała:
309— Co pan tak cienko kicha, panie aptekarzu?
310— Ja? — zdziwił się aptekarz. — Coś się pani przywidziało.
311— Mnie się nigdy nic nie przywiduje — odpowiedziała panna Irena.
312I zrobiła obrażoną minę, zupełnie jak ta panna Obrażalska z małego miasteczka. Na chwilę tylko, ale zrobiła. Cóż, kiedy Cudaczek nie mógł się roześmiać, tak mu było niedobrze.
313Po trzech dniach poczuł się lepiej. Zlazł z półki w aptece i wyszedł na ulicę. Wyszedł i… zobaczył pana Beksę! Beksa oczywiście beczał. Stał nad rynsztokiem i zalewał się łzami, bo jakieś auto ochlapało go błotem. Całą buzię miał w kropki i łzy mieszały mu się z błotem i ciekły czarnymi strużkami. A Cudaczek nie mógł się roześmiać. Na sam widok pana Beksy zrobiło mu się znowu niedobrze. Zawrócił do apteki i wielkimi susami uciekał w stronę butli z amoniakiem.
314— A to mam szczęście! — lamentował. — Nie mogę się odczepić od tego obrzydliwego mazgaja! Akurat musiał mi stanąć na drodze!
315I dalej siedział za butlą. Brzuszek miał zupełnie pusty i zły był okropnie.
316Pod wieczór ktoś wpadł jak bomba do apteki. Pan aptekarz ucierał właśnie jakąś maść w miseczce, więc zawołał pannę Irenę.
317— Niech no pani pozwoli. Pewno coś pilnego, bo kawaler palto ma krzywo zapięte.
318Cudaczek wychylił główkę zza butli. Zobaczył chłopca może dziewięcioletniego. Palto miał rzeczywiście krzywo zapięte. Pierwszy guzik na drugą dziurkę. Drugi guzik na trzecią. Mało tego. Bystre oczki Wyśmiewaczka zauważyły, że chłopiec miał cały czubek ucha uwalany atramentem.
319To zaciekawiło Cudaczka. Zsunął się z półki i podszedł do chłopca. Oho! Jeden but bez języka i zasznurowany tylko do połowy. Dalej zabrakło sznurowadła.
320— Hu, hu! — ucieszył się Cudaczek i poczuł, że mu brzuszek troszeczkę napęczniał.
321Nie namyślał się dłużej, ale prędko uczepił się drugiego sznurowadła, które prawie wlokło się po ziemi, i razem z chłopcem wyjechał z apteki.
322— Kawalerze, zapnij porządnie palto! — wołał pan aptekarz za nimi.
323 324— Nie warto! Zaraz będę w domu!
325Rzeczywiście dom był blisko. Cudaczek ledwo zdążył wdrapać się na najwyższy guzik. Nie mógł jechać na sznurowadle, bo jego nowy przyjaciel nie omijał kałuż. Jak nie chlapnął w kałużę całą nogą, to bodaj obcasem i Cudaczek był już cały w czarne kropki jak niedawno pan Beksa.
326Chłopiec wszedł do kuchni i ucieszył się:
327 328Położył buteleczkę na stole, wpatrzony w tarkę, na której mama zgrabnie tarła kartofle. Położył byle jak na brzeżku stołu. A buteleczka od razu bęc! na podłogę.
329— Hu! Hu! Hu! — zachichotał Cudaczek, bo usłyszał trzask rozbitego szkła.
330Zerknął na podłogę, a tam plama z jodyny.
331Mama zostawiła placki i zabrała się do ratowania podłogi.
332— Że też zawsze wszystko robisz byle jak! — gniewała się, zmywając plamę z podłogi.
333— To ja winien? Butelka sama się poturlała.
334— Trzeba było ją postawić, a nie kłaść! I to jeszcze na samym brzeżku! A jak ty wyglądasz! Palto krzywo zapięte! But niezasznurowany!
335— Bo mi się sznurowadło urwało…
336— Dlaczego nie przyniosłeś palta do zeszycia? A sznurowadła nie związałeś tymczasem?
337— A bo… a bo… położyłem na krześle i gdzieś się zapodziało.
338 339 340Cudaczek śmiał się w głos. Brzuszek mu pęczniał w oczach.
341— To jest pan Byle-jak! To jest pan Byle-jak! — cieszyło się licho niepoczciwe. — U niego nie będę głodny.
342I Cudaczek ułożył się wygodnie za kołnierzem chłopca.
Dużo śmiechu i niespodziana wizyta
343Było dużo śmiechu u pana Byle-jak. Brzuszek Cudaczka-Wyśmiewaczka był zawsze okrąglutki i pełen. Zawsze był pękaty ze śmiechu jak to ziarnko grochu.
344Tylko do szkoły Cudaczek nie chodził z chłopcem. Bał się, że pan Byle-jak chodzi do tej samej szkoły co Beksa. A spotkać się z Beksą… Nie! Za nic!
345Za to czekał zawsze koło progu na powrót swego przyjaciela.
346Ledwo pan Byle-jak ukazał się we drzwiach, już Cudaczek turla się ze śmiechu po chodniku.
347Rano mama wyprawiła go uczesanego, czystego, porządnie ubranego. A teraz… na brodzie atrament, na nosie czarna plama, zdaje się, że to smar. Pewno pan Byle-jak przyglądał się po drodze naprawie auta i wścibił nos za blisko. Czapka na jednym uchu. Kołnierz od fartucha pod fartuchem, a kołnierzyk od koszuli sterczy jednym rogiem nad fartuchem. Nawet koszula z jednego boku wyciągnięta.
348— Hi, hi! Taki wielki chłop! Jak on wygląda! Uhu-hu! — ryczy uradowany Cudaczek.
349A po obiedzie zaczyna się odrabianie lekcji.
350Teraz Cudaczek za nic nie odejdzie od chłopca. Siedzi mu na czubku ucha i wyciąga szyję, żeby lepiej widzieć, co się w zeszytach wyrabia.
351— Mamusiu! Zadanie mi nie wychodzi!
352Przychodzi mama. Ogląda zeszyt. Sprawdza w książce. Ma się rozumieć! Zero tak napisane, że wygląda jak sześć. Albo siódemka jak jedynka. I zadanie źle wypadło.
353Potem pan Byle-jak pisze ćwiczenie. Pisze i co chwila zerka w okno. Co też tam na podwórzu się dzieje?
354A Wyśmiewaczek wyciąga szyję, krzywi się, marszczy, bo nie może przeczytać. Nic dziwnego. Tu i nie ma kropki, tam dwa wyrazy wpadły na siebie, że wyglądają jak jeden. A już ogonka przy ą i ę nie ma nigdy. Ani przecinków nad ń albo ś.
355Gdzie ma być: „rąk”, napisane: „rak”. Zamiast „Harcerze podnieśli nosze”, napisane: „Harcerze podnieśli nos”. Resztę pan Byle-jak zjadł.
356— Uhu-hu! — piszczy Cudaczek. — Kto zgubił nos? Czyj to nos? Uhu-hu!
357Tymczasem pan Byle-jak zamyka zeszyt do polskiego. Jest bardzo zadowolony, że już ćwiczenie odrobił.
358— Będzie bal jutro w szkole! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się licho niepoczciwe.
359A pan Byle-jak sięga po zeszyt do przyrody. Pani dyktowała im o kocie. Trzeba się tego nauczyć. Ba, ale co to jest? Pan Byle-jak tak nabazgrał, tak pozjadał wyrazy i litery, że nic nie może zrozumieć.
360— Kot chodzi cio bomoe pzur fsu poduczki lapk…
361 362— Hi! Hi! Hi! To chyba po chińsku! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się Cudaczek.
363Przyszła na ratunek mama. Nic nie rozumie.
364Przyszedł na ratunek starszy brat pana Byle-jak, Wojtek, który już do liceum chodzi. Ale i Wojtek nic a nic nie rozumie.
365— Taki bazgracz powinien być w pierwszej klasie, a nie w trzeciej — powiada. — Tego sam król Salomon[5] nie odgadnie.
366Skończyło się na tym, że pan Byle-jak włożył palto byle jak, wcisnął czapkę byle jak i popędził do kolegi. Przyniósł zeszyt kolegi i z niego przepisał lekcje pod okiem starszego brata.
367„Kot chodzi cicho, bo może pazury wsuwać między poduszki łapek”.
368— Mamo! — woła Wojtek ze śmiechem. — Już wiemy, co to znaczy: „pzur fsu”! Pazury wsuwać!
369— Hi! Hi! Hi! — cieszy się Wyśmiewaczek.
370I z całej siły przytrzymuje napęczniały brzuszek.
371Jakby kto chciał zebrać wszystkie historie pana Byle-jak, to musiałby napisać osobną książkę. Toteż Cudaczek był pewien, że przesiedzi tu kilka lat i nigdy nie zazna głodu.
372A tu na Wielkanoc — nieszczęście!
373W pierwsze święto mama powiedziała:
374— Wiecie chłopcy, przyjdzie dziś ciocia z Włodziem. Włodzio już zdrów po odrze.
375— Pysznie! — ucieszył się pan Byle-jak.
376 377— To pewnie Włodzio! — woła pan Byle-jak i pędzi do drzwi. Cudaczek też ciekawie wysuwa główkę jak cebulkę spod kołnierza i… Cudaczkowi robi się słabo. Wchodzą jego znajomi: pan Beksa ze swoją mamą.
378— Gwałtu! Ratujcie! — krzyczy Wyśmiewaczek i rzuca się do drzwi.
379Ale drzwi już zamknięte. Więc Cudaczek daje ogromnego susa w górę i buch! przez dziurkę od klucza. Tylko mignęły jego cienkie nóżki i już był za drzwiami.
Cudaczek-Wyśmiewaczek u Kasi, co się grzebienia bała
380Trzy dni wałęsał się Cudaczek, licho niepoczciwe, po mieście. Były święta. Wszyscy chodzili uśmiechnięci. Dzieci biegały czyste i wesołe. Nie miał się do kogo przyczepić.
381Głodny był, że strach. Cienkie nóżki nie chciały go już nieść, tak bardzo osłabły.
382Czwartego dnia wdrapał się na wóz z ziemią, który jechał właśnie ulicą, a gospodarz wołał:
383 384— Niech mnie ten wóz wiezie, gdzie chce. Albo może mnie kto[6] z ziemią zabierze. Już nie mam sił — jęczał Wyśmiewaczek.
385I tak jechał na wozie z ziemią, a bystro się rozglądał, czy mu się gdzie gospoda nie szykuje[7]. Przejechał na wozie niejedną ulicę, ale jakoś nic. A w brzuszku burczy! Ojej, jak burczy!
386Potem skręcili tym wozem w boczną piaszczystą drogę. Wóz skrzypiał, koń stękał, bo mu było ciężko na piachu, i tak dojechali do wsi. Minęli jedną chałupę z ogródkiem. Minęli drugą chałupę z ogródkiem. A z trzeciej jak coś nie wrzaśnie dziewczyńskim głosem:
387 388A nasz Cudaczek-Wyśmiewaczek hyc! z wozu na drogę. I prosto pod okno tej trzeciej chałupy.
389Okno było otwarte i coś tam w izbie krzyczało: „nie chceeę!”.
390Cudaczek wskoczył na okno. Przycupnął za kwitnącą pelargonią i spojrzał:
391Nieduża dziewuszka wyrywała się swojej mamie. Zasłaniała się rękami. Wiecie przed czym? Przed grzebieniem! Takim sobie zwykłym grzebieniem.
392Krzyczała, płakała, nie dawała się uczesać.
393Cudaczek ledwie spojrzał, już prychnął śmiechem, bo dziewuszka wyglądała jak strach na wróble.
394— Kasiu, a toćże[8] się opamiętaj — tłumaczyła mama. — Jakże będziesz chodziła z taką strzechą na głowie? Nie wstyd ci to przed ludźmi?
395— Niee… nieee!… — krzyczała mała Kasia.
396— A to sobie chodź jak czupiradło! — zawołała matka i puściła dziewczynkę.
397A ona od razu myk! za drzwi. Ledwo Wyśmiewaczek zdążył uwiesić się jej sukienki.
398— Oho — mruczał — zdaje się, żem dobrze trafił. Już mi brzuszek pęcznieje.
399 400— Tiu, tiu! — zawołała na kurczątka.
401Ale kurczątka zlękły się widać rozczochranego straszydła i czym prędzej schowały się pod skrzydła kwoki.
402Podeszła Kasia do psiej budy, żeby pogłaskać Burka. A Burek ogon pod siebie i do budy się schował.
403— Hi! Hi! Hi! — cieszył się Cudaczek. — I pies się boi takiego stracha.
404Pochodziła Kasia po podwórku, potem wyszła na drogę i siadła pod płotem. Posiedziała chwilę i oczy zaczęły się jej kleić. Zadrzemała.
405Tymczasem na płocie przycupnęła wrona. Młoda, niemądra wrona, bardzo obrażona.
406Na kogo? Na swoją mamę wronę. A o co? Bo jej mama kazała w gnieździe posprzątać.
407— Nie potrzebuję — powiedziała niemądra wrona. — Poszukam sobie innego gniazda.
408Zadarła ogonek i poleciała na płot. A z płotu zobaczyła Kasię. Więc przekrzywiła łebek wroni i dalej się przyglądać, co to za dziwo śpi pod płotem.
409 410— Straszydło — pisnął cichutko Cudaczek z fałd Kasinej sukienki.
411 412 413Wrona aż podskoczyła na płocie.
414— Wronie gniazdo? To ja się zaraz sprowadzam.
415Przyniosła w dziobie jedną gałązkę i wplątała dziewczynce we włosy. Przyniosła potem drugą i trzecią. W końcu usadowiła się w rozczochranej czuprynie, łeb schowała pod skrzydło i też usnęła.
416Kasia nic nie czuła. Po wrzaskach i płaczu mocno jej się spało. Obudziła się dopiero na wołanie matki i wielki głośny śmiech.
417 418Stoją rodzice. Stoją obaj bracia: Marcin i Adam. I kolega Adama, Stach. I babula Jagula ze swoją kozą. I dwie dziewczynki z sąsiedztwa: Zośka i Małgośka. A wszyscy tak się śmieją, aż im łzy z oczu lecą.
419Jak się nie śmiać! Czy widział kto wronie gniazdo na głowie dziewczynki?
420Mała wrona też się obudziła. Zlękła się ludzi i śmiechu. Chce odlecieć, ale nóżki zaplątała w rozczochraną czuprynę.
421— Krra! — krzyczy i szarpie włosy Kasi.
422A Kasia też krzyczy, bo ją boli. Ledwo wreszcie wyplątała ptaka z tych włosów. A potem mama zaczęła wyciągać gałązki, które wrona wplotła.
423Bolało, oj bolało! Już nawet nikt się z Kasi nie śmiał, nawet Wyśmiewaczek. Ale on nie śmiał się, bo nie mógł. Bał się, że pęknie.
Jak osioł Cudaczka ocalił
424Po tej przygodzie spał Cudaczek jak zabity przez dwa dni. Położył się w stodole na sianie, żeby mu nikt nie przeszkadzał, i chrapał aż miło. Kiedy się obudził wreszcie, nie było już śladu po pękatym brzuszku. Jeść się chciało Cudaczkowi.
425Skoczył pod okno chałupy i nadstawił wielkich uszu. Cicho? Czyż „strach na wróble” jeszcze nie wstał?
426Wdrapał się na okno i zajrzał do środka. Kasia stała przy mamie, a mama ją czesała.
427— Krzycz! — pisnął Cudaczek. — Przecież cię targają! Krzycz!
428I Kasia zaraz po swojemu osłoniła głowę rękami i w płacz:
429 430 431— Już krzyczysz? Już zapomniałaś, jak ci wrona gniazdo uwiła na głowie? Chcesz jeszcze raz?
432Nie, tego Kasia nie chciała. Skrzywiła się tylko pociesznie i pozwoliła się uczesać. Mama zaplotła jej dwa warkoczyki i zawiązała różową tasiemką. Nawet Cudaczek zdziwił się, że Kasia tak inaczej wygląda. Wcale nie była podobna do stracha na wróble.
433Ale co mu z tego? Z czego się będzie dzisiaj śmiał? A on przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje, licho niepoczciwe.
434Pocieszał się, że do jutra Kasia zapomni o swoim gnieździe.
435 436Przyszło pojutrze. Kasia jakoś nie bała się grzebienia i nie wrzeszczała przy czesaniu, tylko czasem skrzywiła się albo zapiszczała, bo niepoczciwy Cudaczek naumyślnie za włosy ją szarpał. Ale matka zaraz przypominała:
437— Pamiętasz, Kasiu, wronie gniazdo?
438 439Cudaczek wciąż jeszcze czekał na odmianę, ale był coraz chudszy. Brzuszek mu się zapadł. Policzki mu pobladły. Jedyny włosek nie chciał sterczeć do góry.
440 441— Uciekam od tej Kasi, gdzie pieprz rośnie. Niech sobie chodzi ulizana.
442I smyrgnął przez okno do sadu, a z sadu na drogę. Ale tu poczuł, że nie ma sił iść. Cienkie nóżki grzęzły w piachu, ledwo je mógł wyciągnąć.
443— Chyba tu zamrę[9] pod płotem — jęczało głodne licho. — I kto się będzie z dzieci wyśmiewał? Ach! Ach!
444W tej chwili usłyszał skrzyp kół na piasku. Podniósł żwawo głowę jak cebulkę i zobaczył mały wózek z jarzynami. Wózek ciągnął osioł, a za wózkiem szedł chłopak.
445 446— Noo! — zawołał chłopak i cmoknął.
447Ale osioł nie ruszył z miejsca. Łeb zwiesił i stał. Próżno chłopak namawiał i za uzdę ciągnął, i wózek popychał. Osioł się widać uparł. Nie i nie.
448 449— Teraz ten chłopak wpadnie w złość. A ja będę się śmiał! Będę się nareszcie śmiał!
450Ale chłopak usiadł sobie spokojnie pod drzewem i zawołał:
451— A to sobie stój, uparciuchu!
452Więc osioł stał w słońcu. Muchy się zleciały i zaczęły mu dokuczać.
453Osioł opędzał się ogonem, potrząsał łbem. Wreszcie zadreptał niecierpliwie i obejrzał się na chłopaka.
454 455Jak osioł usłyszał: „stój!”, to od razu ruszył z miejsca.
456— Prr! Stój! — krzyczał ogrodniczek i śmiał się w kułak.
457Ale osioł ruszył truchcikiem, aż się zakurzyło za nim. Chłopak śmiał się głośno i biegł za wózkiem.
458Cudaczek pokładał się ze śmiechu pod płotem. Pusty brzuszek pęczniał mu w oczach. Ale krótko.
459— Ee — mruknął — właściwie nie ma się z czego śmiać. Żeby to dziecko było takie uparte, tobym się śmiał! Ojej! Ale osioł? Osioł to osioł, wiadomo.
460Poczuł się jednak znacznie silniejszy. Wstał, poskrobał się w główkę jak cebulka i powędrował.
Cudaczek-Wyśmiewaczek lata
461Jak powędrował Cudaczek od Kasi, co się grzebienia bała, tak przepadł. Ani go widzieli, ani o nim słyszeli, nawet te wróble wściby[10], co zaglądają przez szyby, a nawet ten wiatr, co pół świata oblata[11].
462Może zamieszkał u pana Bojalskiego? A może u Fipcia-Brudasa? A może u panny Smoczek, co wciąż palec ssie? A może u panny Nie-chce-mi-się?
463Jednego dnia przysiadł sobie wiatr na wysokim drzewie w parku. Zdaje się, że to był kasztanowiec i wiatr chciał zobaczyć, czy są już kasztanki do strącenia. Ale były jeszcze zupełnie malutkie.
464Z tego drzewa dojrzał wiatr trzech chłopców znajomych. Szedł Jędruś z trzeciej, szedł Staś z drugiej, szedł i jego kolega Witek, którego w szkole nazywali Chwalipiętą, bo zawsze się chwalił, co to on ma i co on umie. Chłopcy nieśli małe szybowce-zabawki.
465— Zobaczycie, że mój najwyżej poleci — dowodził pan Chwalipięta. — Bo to się tak bierze i tak podrzuca. O, ja umiem! Mój stryjek jest lotnikiem.
466Sfrunął wiatr z drzewa i bawi się z chłopcami. Podrzuca w górę ich szybowce. Szybowiec Jędrusia przeleciał nad kasztanowcem. Szybowiec Stasia przefrunął nad całym trawnikiem. Tylko szybowiec Witka wciąż spada, bo Witek nie umie rzucać.
467Poczerwieniał, tupnął nogą i cisnął szybowiec w krzaki, a sam poszedł do domu.
468— To zepsuty szybowiec! — krzyczał.
469— Oho — szepnął wiatr — coś mi się zdaje, że tu znajdę Cudaczka-Wyśmiewaczka.
470I poleciał za Chwalipiętą. Zajrzał mu za kołnierz i nie znalazł. Zajrzał do kieszeni. I tu nie ma Cudaczka. Dmuchnął Witkowi we włosy, nie ma.
471— Co to jest? — zdziwił się wiatr. — Przecież z tego Chwalipięty Cudaczek miałby sto pociech!
472Poleciał wiatr w górę gonić obłoki.
473Oo? Co to leci za nim? Ptak, nie ptak? Samolot? Taki maciupki?
474Tak, to szybowiec Chwalipięty.
475A na szybowcu? Co za licho małe jak igła?
476 477Gruby jest, zadowolony, brzuszek ma spęczniały jak ziarnko grochu.
478— Cudaczek! Co ty robisz, licho zatracone?
479— Jak to co? Oblatuję samolot! Chwalipięta go rzucił, to sobie wziąłem. Znajomy wróbel mnie podciągnął i lecę.
480 481— Ee, bo zrobiłem się grymaśny. Chcę z czego innego śmiać się rano, a z czego innego wieczorem. Co innego mieć w piątek, co innego w świątek. A samolotem najprędzej przeniosę się z miejsca na miejsce.
482Wiatr podrzucił szybowiec z Cudaczkiem wysoko, wysoko, pod chmury, a potem spadł w dół i zaczął koziołkować po drodze i huczeć:
483— Uu, hu, huu! Cudaczek-Wyśmiewaczek lata! Na szybowcu lata! Ze wsi do wsi! Od miasta do miasta! Gdzie go nie posiali, tam wyrasta!
484Usłyszały to wróble plotkarze i dalej ćwierkać po wszystkich płotach, po wszystkich drzewach:
485— Cirr, cirr! Cudaczek-Wyśmiewaczek lata! Od wsi do wsi! Od miasta do miasta! Gdzie go nie posiali, tam wyrasta! Cir!
486A Cudaczek leciał wysoko pod chmurami i wcale nie wiedział, jakiego to kłopotu narobi mu wiatr urwis i wróble plotkarze.
Wiedzą o Cudaczku!
487Wylądował Cudaczek w jakiejś wsi na lipie.
488I od razu zapiszczał z radości, bo na dole na podwórku czubiło się dwóch chłopców. Wydzierali sobie procę i tak z nią tańcowali w tył i naprzód, i w kółeczko, jak te dwa Michały. Jeden był duży i cienki, a drugi mały i gruby, także jak te dwa Michały.
489— Dawaj! — krzyczał cienki Michał.
490— To mooje! Mamoooo! — darł się gruby Michał.
491Poprzewracali się na ziemię, a procy żaden nie puścił.
492— Hi! Hi! Hi! — śmiał się Cudaczek na lipie i czuł już, jak mu brzuszek pęcznieje.
493A tu za płotem stanął dziad, co po proszonym chodzi[12], i dalej śmiać się i wołać:
494— Chłopaczki! A nie widzieliście Cudaczka-Wyśmiewaczka? Bo mi się widzi, że on tu jest i śmieje się z was, aż mu brzuszek pęka.
495A chłopaki obejrzały się wkoło, powstawały, otrzepały z piasku i poszli każdy w inną stronę.
496— Oo, niedobrze — zmartwił się Cudaczek. — Skąd oni dowiedzieli się o mnie?
497Poskrobał się w główkę jak cebulka i spojrzał w drugą stronę, na sąsiednie podwórko. Mała dziewczynka siedziała na schodach przed ganeczkiem. Na kolanach trzymała sporą miskę i jadła z niej zacierki. Ale że się patrzyła to na kury, jak grzebią, to na kota, jak się myje, to na studnię, jak z niej wodę ciągną, wcale nie uważała, jak ta łyżka z zacierkami wędruje. Miała zacierki na nosie i na brodzie. Polała sobie cały fartuszek na przodzie.
498— Hi, hi! — zaśmiał się Cudaczek-Wyśmiewaczek. — Jak ona ładnie je!
499Umocował szybowiec na gałęzi i już miał złazić, kiedy na ganek wyszła babka tej dziewczynki. Popatrzyła na wnusię i ręce załamała.
500— Moje dziecko! Ależ to Cudaczek-Wyśmiewaczek wprowadzi się nam do chałupy i będzie się z ciebie śmiał, jak tak będziesz jadła! Kto to słyszał, tak się umazać jak nieboskie stworzenie!
501— Oj, babusiu. To ja się zaraz umyję i już nie będę! Boję się Cudaczka! — zawołała dziewczynka. Odstawiła miskę na schodki i poszła się umyć.
502— Co się dzieje?! — wrzasnął Cudaczek. — Trzeba stąd odjeżdżać. Wszyscy o mnie wiedzą.
503Odjeżdżać. Ba, ale kto podciągnie szybowiec w górę?
504Poskrobał się Cudaczek w główkę jak cebulka. I naraz jakiś spory ptaszek usiadł obok niego na lipie.
505— Coś za jeden? — zapytał ptaszek i kiwnął wielkim czubem.
506— Jestem Cudaczek-Wyśmiewaczek, co się z różnych dudków[13] wyśmiewa — mruknął Cudaczek.
507 508— Ja jestem dudek, najzgrabniejszy, najpiękniejszy ptak. Nie pozwalam ci się ze mnie śmiać!
509„Czekaj, bratku” — pomyślał Cudaczek.
510Ukłonił się dudkowi i powiada:
511— Przepraszam cię bardzo, ale ja jestem z miasta i dudka ptaka nigdy nie widziałem. Ale słyszałem, że dudki są głupie, a ty na głupiego nie wyglądasz.
512Dudek napuszył się zadowolony i znowu kiwnął czubkiem.
513— I słyszałem, że dudki są mocne, a ty mi wyglądasz na słabszego od wróbla.
514— Co? Co? — zaperzył się ptak.
515— Wróbel pociągnie mój szybowiec pod chmury, a ty na pewno nie potrafisz.
516— Ja nie potrafię? Tylko spróbuj! Dwa razy wyżej cię podciągnę od wróbla.
517— No, to jazda! — zawołał Cudaczek, który tylko na to czekał.
518Siadł na swój szybowiec i złapał dudka za nóżki.
519 520Dudek machnął skrzydłami i poniósł samolot w górę. Leciał, leciał, a co chwila pytał:
521 522— Tak i wróbel potrafi! — krzyczał Cudaczek.
523Więc dudek machał skrzydłami dalej i leciał coraz wyżej, aż poczuł, że mu się w łebku kręci.
524 525I Cudaczek puścił dudkowe nóżki, bo już był dość wysoko.
Cudaczek-Wyśmiewaczek nad morzem
526Długo leciał Cudaczek na swoim szybowcu. Wiatr południowy niósł go pod chmurami i od czasu do czasu podrzucał przez figle jak piłką. Znudziło się to Cudaczkowi i postanowił lądować. Zaczął zataczać koła coraz niżej i niżej, aż siadł na piasku.
527Gdzie był? Przed nim szumiała wielka woda. Końca nie było widać. A jaka zielona! Jaka przystrojona w białe falbanki z piany.
528— To jest morze — domyślił się Cudaczek. — No, tu chyba o mnie nie słyszeli.
529Spojrzał w bok i zobaczył mnóstwo dzieci w kolorowych majteczkach kąpielowych. Jedne bawiły się w piasku. Inne brodziły w wodzie przy brzegu i coś tam łapały do kolorowych wiaderek.
530— To jest plaża — domyślił się Cudaczek i klepnął się po pustym brzuszku.
531Tyle dzieci! Tu na pewno coś sobie znajdzie.
532Spojrzał uważnie i aż podskoczył. Na piasku siedzieli trzej chłopcy w jednakowych żółtych kąpielówkach. Cudaczek ich przecież znał! Mieszkał u nich kiedyś w zimie na ręczniku i zaśmiewał się przy wieczornym myciu.
533Co to było! Jeden się wymawiał, że śpiący i woli się rano myć. Drugi tłumaczył babci, że ma czyste ręce i szyję, tylko opalone. A najmłodszy płakał, że mu babcia tą obrzydłą szczoteczką wszystkie zęby powybija.
534Cudaczek wywijał kozły na frędzlach ręcznika i tak się śmiał, że naprawdę mogli go usłyszeć. Ale jakoś nie usłyszeli. Za głośno targowali się z babcią o mycie.
535Ucieszony Cudaczek dał susa i uczepił się majteczek najstarszego z braci. Chłopcy siedzieli spokojnie i patrzyli, jak się fale gonią.
536Wzdyma się jedna i bęc! koziołka w morze. Wypchnęła trzecią, trzecia czwartą i tak aż do brzegu.
537I właśnie na spotkanie tej ostatniej fali skoczyli chłopcy i nastawili plecy. Przewróciła się przez nich. Zlała ich aż po włosy. I… ojej! zmyła z majteczek Cudaczka!
538— Tonę! — krzyknęło niepoczciwe licho i zachłysnęło się wodą.
539Ale nie utonęło. Fala rozciągnęła się na piachu jak długa, a Cudaczek razem z nią. Coś przy tym na niego spadło i nakryło go jak daszkiem. Leżało mokre licho na mokrym piasku i bało się poruszyć. A złe było, że strach.
540— Kto by się spodziewał! Myć się nie chcieli, a w taką wielką wodę lecą! Czy się tak odmienili? Czy to tylko na lato? W każdym razie nie pożywię się przy nich.
541W tej chwili usłyszał chrzęst nóżek na mokrym piasku. A potem głosik:
542 543Potem zgrzytnęła tuż obok mała łopatka. Zagarnęła trochę piasku i Cudaczka-Wyśmiewaczka, i jego daszek-muszelkę. Wpadli razem do kolorowego wiaderka.
544— Ciekawym, gdzie jestem — mruknął Cudaczek i wyjrzał ostrożnie spod muszelki.
545Zobaczył czerwony kostiumik dziewczynki. Zobaczył nad sobą okrągłą buzię z ciemnymi oczkami.
546Ale Cudaczek coś wypatrzył na buzi. Małe skrzywienie w kącikach ust. Uśmiechnął się i poklepał po pustym brzuszku.
547 548Cudaczek-Wyśmiewaczek u panny Krzywinosek
549Dobrze się umieścił nasz Cudaczek. Dziewczynka z buzią aniołka była… grymaśna. Na wszystko krzywiła swój mały nosek i Cudaczek, który miał dzięki temu co dzień pełny brzuszek, tak o niej mówił:
550— Mój kochany Krzywinosek! Moje kochane Krzywinosiątko!
551 552 553— Dlaczego? — pyta mama, która była bardzo dobra i bardzo cierpliwa.
554— Bo tu jest cera i mnie drapie.
555— Taka malutka cera? Zosiu! Wczoraj na pończoszkach miałaś większą i nie drapała.
556— A ta mnie drapie. Nie chcę! — upiera się panna Krzywinosek i zaczyna śmiesznie wykręcać nosem.
557Zupełnie jakby jej muszka chodziła pod nosem i łaskotała łapkami. Strasznie te miny cieszą Cudaczka-Wyśmiewaczka. Zaśmiewa się w głos i namawia dziewczynkę do coraz nowych grymasów.
558— Chyba wrócimy do domu, bo co dzień jesteś grymaśniejsza — mówi mama. — Wstyd mi robisz na cały pensjonat.
559 560— Nie chcę tej sukienki! Chcę niebieską.
561— Niebieska brudna — tłumaczy cierpliwie mama.
562 563— Tamta za lekka. Dziś bardzo chłodny wiatr.
564Nosek lata na wszystkie strony. Buzia wykrzywia się jeszcze lepiej. Cudaczek podskakuje z uciechy i czuje, jak mu pęcznieje, pęcznieje brzuszek.
565A grymasom nie ma końca. Tu guziczek się rusza. Tam rękawek za ciasny. To nie chce panna Krzywinosek sandałków, tylko buciki. Dobra i cierpliwa mama traci wreszcie cierpliwość i daje córeczce klapsa. Panna Krzywinosek najpierw płacze, potem przeprasza, a za godzinę daje nowe przedstawienie.
566Przy obiedzie na sali jest znowu tak:
567— Mamo, słońce mi świeci w talerz.
568 569— Bo odbija się od talerza i razi mnie… I jak dadzą lody, to mi roztopi.
570 571— Mamo — krzywi się nosek. — Ja tu nie mogę.
572Więc mama wstaje i przesiada się na miejsce dziewczynki, a ją sadza na swoim. Cudaczek korzysta z tej chwili i myk z ramienia dziewczynki na stół. Chowa się w bukiecie. Stąd lepiej widać miny Krzywinoska.
573Tymczasem Andzia i Michalinka roznoszą zupę.
574— Jaka zupa? — pyta dziewczynka i krzywi się na zapas.
575— Szczawiowa. Ale dla Zosi przecedziłam — odpowiada Michalinka. I stawia talerz.
576Nosek wykręcił się na prawo, skrzywił się w lewo, ale ręka bierze łyżkę i zanurza w zupie.
577Jeden łyk, drugi i panna Krzywinosek pochyla się do mamy.
578— Tu dwa listki pływają — szepce. — Nie mogę jeść.
579Dobra i cierpliwa mama wyławia dwa kawalątka zielone i odkłada na brzeg talerza. Cudaczek-Wyśmiewaczek chichoce w bukiecie.
580— Nie będę jadła tej zupy — mówi dziewczynka. — Nie lubię takiej zielonej.
581I odsuwa talerz. Odsuwa trochę za mocno.
582Chlup! Zielona struga wyskakuje nad talerz i rozlewa się po obrusie. Talerz trąca wazonik z kwiatami. Wazonik się przewraca. Cudaczek wylatuje jak z procy i nabija sobie guza o kant stołu.
583Ąj! Wszyscy zrywają się od stołu. Andzia biegnie po ścierkę. Michalinka łapie wazonik.
584Panna Krzywinosek stoi wystraszona, zalana wodą i zupą, wykrzywiona do płaczu. Mama bierze ją za rękę i wyprowadza do pokoju, gdzie mieszkają. Zdejmuje mokrą sukienkę i kładzie do miednicy. Potem wychodzi i mówi:
585— Drugie danie tu ci przyniosą.
586— Nie zgadzaj się! — krzyczy Cudaczek prosto w ucho dziewczynki.
587I panna Krzywinosek podnosi wielki krzyk:
588 589Ale mama już wyszła i zamknęła drzwi. Zamknęła i ani myśli wrócić. Panna Krzywinosek wpada w złość. Rzuca się na ziemię i wali nogami, zupełnie jak ten Złośnicki z miasteczka nad rzeczką. A niepoczciwy Cudaczek zaśmiewa się z radości i jeszcze dyryguje:
590 591No, a co było dalej, to wcale nieciekawe…
Po co ta panna Ada?
592Któregoś dnia przyjechała do pensjonatu nowa pani, młoda i wesoła panna Ada. I nie wiadomo po co usiadła przy pannie Krzywinosek. Jak zaczęła opowiadać różności przy obiedzie, to panna Krzywinosek zapomniała o grymasach i zjadła cały talerz zupy cebulowej.
593To niesłychane! Nigdy tej zupy tknąć nie chciała. A potem zjadła wszystką marchewkę, bez namawiania.
594Cudaczek trząsł się ze złości. Wszyscy przy obiedzie się najedli, a on się nie śmiał i był głodny.
595Po obiedzie panna Ada zaczęła namawiać mamę Krzywinoska na spacer. Jakże się Cudaczek ucieszył, kiedy mama odpowiedziała, że nie pójdzie, bo jest bardzo zmęczona.
596— Tak, czytam to w pani oczach — powiedziała panna Ada. — Ale może pani pozwoli Zosi iść ze mną? Pani tymczasem prześpi się trochę.
597— Nie idź! — wrzasnął Cudaczek. — Zmęczysz się! Piętę obetrzesz sandałem! Nie idź!
598Ale panna Krzywinosek widać nie dosłyszała, bo sama zaczęła prosić mamę, żeby ją puściła.
599I poszła z wesołą panną Adą, a Cudaczek poszedł z nimi, schowany w kieszonce.
600Szli dość długo brzegiem morza, a potem usiedli pod krzywą sosną i wtedy dziewczynka spytała ni z tego, ni z owego:
601— Jak pani przeczytała w mamusi oczach, że śpiąca? Bo ja patrzyłam i żadnej litery nie widziałam.
602 603— To się tylko tak mówi: „czytam”. Widać było po prostu, że oczy zmęczone i senne. Z twarzy człowieka dużo można „wyczytać”. Czasem nawet można wyczytać, jaki on jest.
604— Naprawdę? A ja? Czy pani przeczyta, jaka ja jestem?
605— No, ty mi wyglądasz na małego grymaśnika.
606Panna Krzywinosek poczerwieniała.
607— Kto pani powiedział? — szepnęła.
608— Nikt mi nie powiedział. Ale widzisz, kto się często marszczy, temu robią się zmarszczki na czole. Kto się często krzywi, temu robią się takie kreseczki koło nosa i ust. Ty masz takie kreseczki, a za parę lat na drugiej stronie ulicy każdy pozna, żeś grymaśnicka.
609— Ja nie chcę — rozpłakała się dziewczynka.
610— Nie płacz, bo na to jest rada. Przestań się krzywić, póki czas, a kreseczki znikną.
611Panna Krzywinosek roześmiała się i uściskała pannę Adę.
612 613Cudaczek-Wyśmiewaczek wyskoczył z kieszeni na piasek. Wiedział, że nie ma co dłużej tu robić. Skończyły się piękne minki Krzywinoska. Trzeba szukać nowej gospody, póki jeszcze brzuszek pełen.
614Spojrzał gniewnie na pannę Adę, wykrzywił się brzydko Krzywinoskowi i poszedł.
Ostatnia przygoda Cudaczka-Wyśmiewaczka
615Z plaży skręcił Cudaczek na ścieżkę. Ze ścieżki wyszedł na szosę.
616 617Cudaczek odbił się jak balon od ziemi tak zręcznie, że spadł prosto na siodełko za plecami motocyklisty. Złapał się poły skórzanej kurtki i zamknął oczy.
618Tra-tra-tra!… — pędzi motocykl szosą. Po jednej stronie pagórki piaszczyste. Po drugiej woda w jeziorze pluska i mieni się srebrno i niebiesko. Ale co to obchodzi Cudaczka-Wyśmiewaczka, licho niepoczciwe, co nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje!
619Tra-tra-pata-tras! — skręcił motocykl w leśną drogę. Podskoczył na jednym korzeniu, na drugim. Wyrzuciło Cudaczka z siodełka.
620Majtnął trzy kozły w powietrzu i upadł na mech. Dobrze choć, że na mech, bo miękko.
621Wstał. Obmacał boki. Całe. Obmacał główkę jak cebulka. Cała. Nawet ten jedyny włosek się nie złamał. Poskrobał się Cudaczek po głowie i ruszył przed siebie piechotą.
622Nagle stanął. Co to za śmieszny dołek w piasku? Wygląda jak lejek. A brzegiem dołka idzie mrówka i coś dźwiga. Przecież tu nie widać wejścia do mrowiska!
623Oj, co to? Z dna lejka wyskakuje trochę piasku. Zupełnie jakby kto dmuchnął spod ziemi. Jedno ziarenko piasku trafiło mrówkę w głowę. Ziarnko piasku malutkie, ale i głowa mrówki nie większa. Dla niej to tyle, co duży kamień. Upadła i potoczyła się na dno lejka.
624A wtedy… Wtedy z dna lejka wysunęły się dwa kleszczyki. Złapały mrówkę i wciągnęły w piasek.
625— Hi, hi! — zaśmiał się Cudaczek. — Tam w dołku siedzi jakiś stwór i poluje na mrówki. Muszę go zobaczyć.
626Położył się na brzegu lejka i czekał. Nie mógł się doczekać żadnej mrówki. Z nudów wziął jakąś gałązkę i zaczął nią rysować na brzegu dołka.
627A tu pac! pac! poleciały z dna lejka nowe ziarenka piasku.
628— Strzelaj, bracie, strzelaj! — śmiał się Cudaczek. — Ty sam w piachu nic nie widzisz i myślisz, że to mrówka łazi. Figę upolujesz, bo to ja, Cudaczek-Wyśmiewaczek!
629I dalej suwał leciutko igłą po piasku.
630Pac! pac! bombarduje ukryty nieprzyjaciel. Wyskoczyły nawet dwa kleszczyki. Wyskoczyła jakaś mała główka, ot, jak łebek muchy, i schowała się zaraz.
631Cudaczek zaśmiał się, że tak zwodzi nieznanego stworka. Brzuszek mu tak napęczniał, że nie mógł na nim leżeć. Więc odwrócił się na plecy i zasnął.
632Obudziły go jakieś cieniutkie głosy. Usiadł na mchu i ogromnie się zdziwił. Przed nim stał długi, długi szereg mrówek. Pierwsza kiwnęła mu nisko różkami i tak przemówiła:
633— O, wspaniały, o, mądry! O, dobrotliwy nasz panie! Dzięki ci!
634— Dzięki ci! — wtórowały mrówki chórem.
635— Czego chcecie ode mnie? — przestraszył się Cudaczek.
636— Posłuchaj, dobry panie! Żyliśmy w ciągłym strachu. Potwór schowany w piasku, straszna larwa mrówkolwa, urządził pułapkę pod naszym miastem. Co dnia ginęły w niej nasze pracowite robotnice.
637— Ooo! — zapłakał chór mrówek.
638— Tyś go zwyciężył, wspaniały, dobry panie! Pułapka jest pusta. Potwór wyprowadził się. Dziękujemy ci! Mów, czego żądasz, a wszystko damy.
639— Dajcie mi spokój! — wrzasnął Cudaczek i zerwał się na równe nogi. Był przerażony. Nikt nigdy nie nazywał go dobrym. Nigdy mu za nic nie podziękowano. On, Cudaczek-Wyśmiewaczek, licho niepoczciwe, żył z tego, że z innych się wyśmiewał.
640— Dajcie mi spokój! — krzyknął jeszcze raz i zaczął uciekać przed siebie.
641A wtedy stało się coś dziwnego.
642W piersi Cudaczka-Wyśmiewaczka coś zastukało. Puk, puk! To było przyjemne. Kto wie, czy nie przyjemniejsze niż pęcznienie brzuszka ze śmiechu. To „coś” nigdy nie stukało w piersi Wyśmiewaczka.
643Usiadł na szyszce i wsłuchał się. Puk, puk! — pukało dalej.
644— Aha — domyślił się wreszcie. — To pewno serce. Wcale nie wiedziałem, że mam serce. I… i wcale mi się nie chce wyśmiewać. Co teraz będzie?
645Podparł cienkimi rączkami główkę jak cebulka i zadumał się.
646Siedział tak i dumał, aż posłyszał za sobą szuranie chodaków. Obejrzał się. Lasem szła stara kobiecina i zbierała szyszki[14] w szeroki fartuch. Od czasu do czasu stęknęła przy schylaniu, widać ją to męczyło.
647Cudaczek, sam nie wiedział dlaczego, zeskoczył ze swojej szyszki i tak ją pchnął, że potoczyła się prawie pod chodaki staruszki. A za nią wnet druga i trzecia, i czwarta.
648Kobiecina przystanęła, stęknęła i schyliła się po szyszki.
649— Poczciwe szyszeczki — zagadała. — Ułożyły się we cztery, żeby stara babcia nie potrzebowała schylać się tyle razy.
650Cudaczek śmiał się w kułak. A to figla spłatał!
651I znowu zapukało mu w piersi: puk, puk! To naprawdę było przyjemne. Naprawdę przyjemniejsze od pęcznienia brzuszka.
652Pobiegł za staruszką i znów pchnął jej kilka szyszek. I znów kilka. Nie było to wcale łatwe popychać szyszki takie duże, jak on sam. Wyśmiewaczek spocił się przy tej robocie i mokrą łysinę obcierał. Ale bawił się doskonale, bo staruszka wciąż się dziwiła:
653— Co to za dzień taki, że mi szyszki same pod nogi lecą?
654Tymczasem na ścieżce leśnej znów zatupały kroki, lekkie i szybkie. Ukazała się dziewuszka w niebieskiej chusteczce na jasnych włosach. Szła, patrząc w ziemię, i wydawała się bardzo zasmucona.
655Pozdrowiła grzecznie staruszkę. Widocznie się znały.
656— A co ci to, moje dziecko, żeś taka smutna? — spytała staruszka.
657— Oj, bo mam zmartwienie. Niosłam dziś mleko letnikom. Tędy szłam. I zgubiłam pierścioneczek.
658 659— Oj, babciu, taki śliczny, z czerwonym oczkiem! Gospodyni mi wczoraj przyniosła z odpustu. Powiedziała: „Masz, sieroto, uraduj się i ty”. Tak się cieszyłam! Tak się cieszyłam. I zginął.
660Dwie łzy potoczyły się po twarzy dziewuszki.
661— Nie płacz, dziecko. Może się znajdzie. Tędy mało kto chodzi. Masz młode oczy, poszukaj uważnie.
662Rozeszły się. Staruszka podreptała ku wsi ze swoimi szyszkami, a dziewczynka poszła głębiej w las, uważnie patrząc na ziemię.
663Nie wiedziała, że przed nią pędzi Wyśmiewaczek, że bystrymi oczkami wszędzie spoziera, za każdą szyszkę, za każdy grzybek zagląda.
664 665 666Na brzegu ścieżki, na pół schowany w piasku, błyska czerwonym oczkiem.
667Skoczył Wyśmiewaczek do pierścionka. Ale nie zdążył. Coś dużego, biało-czarnego sfrunęło z gałęzi i porwało pierścionek w łakomy dziób. Sprzed samego nosa Cudaczkowi.
668Spojrzał rozgniewany w górę. No tak! Sroka. Siadła na sośnie i trzyma pierścionek w dziobie. Sroki łapią wszystko, co błyszczy.
669Nie ma co się namyślać! Cudaczek co tchu pobiegł do sosny, wdrapał się jak wiewiórka i hop! na grzbiet sroki. W samą porę skoczył, bo w tejże chwili załopotały skrzydła i sroka pofrunęła.
670— Czekaj, ty! — odgrażał się Cudaczek, trzymając się jakiegoś piórka. — Niesiesz błyskotkę do schowka, znam ja cię! Ale nie jestem Cudaczkiem-Wyśmiewaczkiem, jeśli ci zaraz tego nie odbiorę.
671Sroka przefrunęła na czwartą czy piątą sosnę i usiadła przy niedużej dziupli. Pokręciła łebkiem, jakby się przyglądała pierścionkowi. Potem wrzuciła go do dziupli i odleciała.
672Oho! A Cudaczek już leży brzuszkiem na brzegu dziupli. Już zagląda do sroczych skarbów.
673Czego tam nie ma! Złamana łyżeczka. Szkiełko. Błyszczące ucho od filiżanki. Mały pieniążek. Sznurek paciorków. Haczyk od okna. I na wierzchu pierścionek odpustowy z czerwonym oczkiem.
674Cudaczek go wyciągnął, włożył sobie na szyję, żeby go nie zgubić, i z wysokości zaczął wypatrywać dziewczynki. Siedziała nieopodal na pieńku i płakała rzewnie.
675Ostrożnie zsunął się Cudaczek z sosny. Cichutko podkradł się do dziewczynki i rzucił jej pierścionek na sukienkę.
676— Oo! — krzyknęła dziewczynka.
677Chwyciła pierścionek i zaczęła śmiać się i skakać, choć ostatnie łzy wisiały jeszcze na rzęsach. Była taka uradowana, że nie zdziwiła się nawet, jakim sposobem zguba spadła jej nagle na kolana.
678Po chwili w podskokach pędziła do wsi.
679Cudaczek stał na ścieżce i patrzył za nią uśmiechnięty od ucha do ucha. Puk-puk, puk-puk! — stukało mu w piersi serduszko. I naraz powiedział:
680— Już wiem, co zrobię. Śmiać się muszę, bo ja przecież nie jem i nie piję, tylko śmiechem żyję. Ale nie chcę wyśmiewać się z dzieci. Będę je rozśmieszał, kiedy są smutne. Będę Cudaczkiem-Śmiejaczkiem.
681I taka była ostatnia przygoda Cudaczka-Wyśmiewaczka, którego ja znałam. Jeśli chodzi po świecie jaki Wyśmiewaczek, to w każdym razie nie ten.
Przypisy
stalówka — w czasach, w których powstała ta książka, pisano piórem, przy czym tzw. wieczne pióra były drogie, więc dzieci w szkołach używały zwykle pióra składającego się z podłużnej drewnianej obsadki z zamocowaną metalową stalówką, którą maczało się co chwilę w kałamarzu z atramentem. Długopis został wynaleziony w 1938 r., a do powszechnego użytku wszedł znacznie później. [przypis edytorski]
może mnie kto z ziemią zabierze (pot.) — dziś raczej: może mnie ktoś z ziemią zabierze. [przypis edytorski]
czy mu się gdzie gospoda nie szykuje (pot.) — dziś raczej: czy mu się gdzieś gospoda nie szykuje. [przypis edytorski]
zbierała szyszki — dawniej ubodzy ludzie zbierali suche szyszki na opał do pieca. [przypis edytorski]