Spis treści
- Ambicja: 1 2 3 4 5 6
- Artysta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25
- Bieda: 1 2 3 4
- Błoto: 1
- Bogactwo: 1
- Bunt: 1 2 3 4
- Chleb: 1 2
- Choroba: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18
- Ciało: 1
- Cień: 1 2
- Cierpienie: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Cisza: 1
- Cmentarz: 1 2 3
- Córka: 1 2
- Danse macabre: 1
- Dom: 1
- Duch: 1 2
- Dusza: 1 2
- Dziecko: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
- Dziedzictwo: 1 2 3
- Filozof: 1
- Flirt: 1
- Głód: 1 2 3 4 5
- Gniew: 1 2
- Grób: 1 2 3 4
- Ironia: 1
- Kara: 1 2
- Kat: 1
- Klęska: 1
- Kłamstwo: 1 2
- Kłótnia: 1
- Kobieta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32
- Kobieta demoniczna: 1 2 3
- Kondycja ludzka: 1 2 3
- Konflikt wewnętrzny: 1 2 3 4 5 6 7
- Kradzież: 1
- Książka: 1 2
- Kwiaty: 1 2 3 4 5
- Lekarz: 1 2 3
- List: 1 2 3
- Łzy: 1
- Marzenie: 1 2
- Matka: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
- Mąż: 1
- Melancholia: 1 2
- Mężczyzna: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17
- Miłość: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
- Miłość niespełniona: 1 2 3 4
- Miłość silniejsza niż śmierć: 1
- Mizoginia: 1 2
- Młodość: 1 2
- Modlitwa: 1 2 3
- Morderstwo: 1 2
- Morze: 1 2 3 4 5 6 7
- Muzyka: 1
- Nadzieja: 1 2 3 4 5 6
- Natura: 1 2 3 4 5 6
- Nauka: 1 2 3
- Niebezpieczeństwo: 1 2 3 4
- Nieśmiertelność: 1
- Noc: 1
- Obyczaje: 1 2
- Ojciec: 1 2
- Okrucieństwo: 1
- Pamięć: 1 2 3 4 5
- Podstęp: 1
- Poeta: 1 2 3 4 5
- Poezja: 1
- Pogrzeb: 1 2
- Pokora: 1
- Poświęcenie: 1 2 3
- Pozory: 1
- Pozycja społeczna: 1
- Pożar: 1
- Pożądanie: 1
- Praca: 1 2 3 4
- Prawda: 1 2
- Przeczucie: 1 2 3 4 5 6
- Przemijanie: 1 2 3 4
- Przemoc: 1
- Przyjaźń: 1 2
- Radość: 1 2 3
- Religia: 1 2
- Robak: 1
- Rodzina: 1 2 3
- Rozczarowanie: 1 2 3
- Rozpacz: 1 2 3 4 5 6
- Rozstanie: 1
- Rzeka: 1
- Samobójstwo: 1
- Samotność: 1 2 3
- Serce: 1 2 3
- Sława: 1 2 3 4
- Smutek: 1 2
- Strach: 1 2 3 4
- Strój: 1 2 3
- Stworzenie: 1 2
- Szaleństwo: 1 2 3 4 5 6
- Szantaż: 1
- Sztuka: 1 2 3 4
- Śmiech: 1 2
- Śmierć: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31
- Teatr: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Tęsknota: 1 2 3 4 5 6 7
- Tłum: 1 2
- Trup: 1 2 3
- Twórczość: 1 2 3 4 5
- Ucieczka: 1 2
- Upiór: 1
- Walka: 1 2 3
- Wiadomość: 1
- Wiatr: 1
- Wina: 1 2 3
- Wiosna: 1
- Wizja: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15
- Władza: 1 2
- Wspomnienia: 1 2 3 4 5 6
- Współczucie: 1 2
- Wyrzuty sumienia: 1 2 3 4 5 6 7
- Zapach: 1 2
- Zazdrość: 1
- Zbrodnia: 1 2
- Zbrodniarz: 1
- Zdrowie: 1 2 3
- Ziemia: 1 2 3 4 5
- Zima: 1 2
- Złodziej: 1 2
- Zwątpienie: 1 2 3
- Żałoba: 1 2 3 4 5 6 7
- Żona: 1 2 3 4 5
- Życie snem: 1
- Żywioły: 1 2 3 4
Uwspółcześniono interpunkcję (w tym zapis kwestii dialogowych) zgodnie z obecnie obowiązującymi zasadami oraz przyjętymi standardami biblioteki WL.
Głód życia
Wstęp
1ModlitwaKocham cię, życie…
2Wyciągam do ciebie ramiona, a głowę dumnie w górę podnoszę i wołam w tym blasku promiennym:
34
Natura, Miłość, RadośćGdy słońce swój płaszcz promienny rozścieła i wielkim blaskiem cały świat ogarnia, a jego złote, wąskie ramiona wkradają się wszędzie i wszędzie, świat otulając tą siecią promienną, wtedy ja staję na drodze górzystej, zakładam ręce na głowę, a twarz promieniejącą podrzucam do ciebie i wołam, ginąc w tym blasku:
56
Gdy niebo płaszcz szary całe pokrywa, a wicher dzikie swe pieśni śpiewa, dzikie i rozszalałe, i drzewa jęczą, drżąc w swych konarach, wtedy ja biegnę hen, hen daleko, gdzieś w góry wysokie, gdzie słucham hymnu świętego, wielkiego, hymnu nadludzkiej harmonii.
7I wtedy staję, twarz wpijam w obłoki, a ręce wyciągam daleko, by odczuć pieszczoty wichru i burzy.
8I suknię rozdzieram, by targał me ciało, bym czuła tę wielką melodię, co życie śpiewa, to życie bez kajdan, to wybujałe — co kocham.
9Gdy spada deszcz cichy, deszcz głuchy, deszcz smutny, ja siadam na drodze pod drzewem i smutnych deszczu uderzeń słucham — oczy zamykam i głowę opuszczam, a ręką drżącą ziemię głaszczę — tę mokrą, smutną i cichą, a z głębi mej duszy, jak szept się wyrywa, szept smutny, cichy, głęboki — i za to —
1011
Pokora, StworzeniePrzed tobą jedynym w prochu się czołgam, czołem ci biję, o życie, bo blask twój spada i opromienia wszystko, co moje, o życie! Boś ty bez początku, bez miary, bez końca, jedynym stwórcą, jedynym świętym, o życie!
12Oczy me błędnie wpatrzone w ciebie, jak dawnych mnichów w swe wizje, bo wierzę w twą siłę, bo wierzę w twą prawdę, o życie!
13Czy lekko jak zefir odczuwam twój oddech;
14Czy bijesz mnie burzą i gromem — zawsze cię kocham, schylam swą głowę przed twoim wyrokiem, o życie!
15Wyciągam do ciebie częstokroć ramiona i śmieję się głośno do ciebie: weź życie — weź w uścisk ty mnie swój mocny, targaj mnie, bij mnie, rzucaj, o życie, lecz ukaż się w całej swej pełni.
16Z twej ręki przyjmuję i gorycz, i bóle, i jeszcze wśród cierpień nadludzkich do ciebie z rozkoszą przez łzy się uśmiecham, a usta męczeńskie szepcą spieczone: chwała ci, chwała ci, życie!
17
WiosnaGdy ziemia się budzi do życia młodego i zieleń nieśmiało wypuszcza, a lekki wiaterek wiosenny się śmieje — wtedy w takt jego, jak dziecko, skaczę i biegam, by on mnie gonił, a ręce me głaszczą wiosenne tchnienie, co całe powietrze przepełnia, i usta rozchylam, by w pełni wchłonąć to życie budzące się, twórcze…
18Ziemia, MiłośćA nieraz staję z radosnym uśmiechem, a wzrokiem całuję swą ziemię, i ręce wyciągam, by ją przytulić, przycisnąć ją całą do siebie, a z ust na kształt krzyku mi się wyrywa:
19Kocham cię, kocham cię, życie!
20Gdy słońce goręcej ogrzewa ziemię i płodzi w namiętnym uścisku, wtedy ja padam daleko gdzieś w polach i ręce ukrywam swe w kłosach i głaszczę je cicho, dziękczynnie.
21I wielki mnie, cichy spokój ogarnia i patrzę się niemo na niebo, a wkoło mnie szumi hymn życia pełnego, wielkiego, bez kajdan, w swobodzie!
22Ziemia, MiłośćI ziemia zdrowa, płodna i silna w miłości na mnie spoziera i swoje dzieci-trawki wysyła, by mnie głaskały po twarzy, spuszczonej na dół w zadumie…
23I wtedy się rzucam na matkę swą ziemię i wpijam swe usta w jej łono, a ona, jak gdyby mnie przyciskała, otacza trawkami, kwiatami, a z głębi mej duszy, jak dzwon się wyrywa:
24Kocham cię, kocham cię, życie!
25 26
Gdy ciche wiatry jesienne wieją, a słońce smutniej spoziera, i liście złote wolno spadają w takt jakiejś cichej symfonii — wtedy łza cicha w me oko się wkrada i w smutnym bezbrzeżnie przeczuciu, oczy utkwiwszy gdzieś w przestrzeń daleką, z ust się wyrywa jęk boleści — smutnej, bezmiernej, żałosnej:
27Kocham cię, kocham cię, życie!
28Zima, ŚmierćTylko gdy zima mroźna nastaje i ziemia cała umiera, a biały — bieluśki płaszcz śniegu przykrywa i pola, i lasy, i góry, jak wielka płachta śmierci płócienna zakrywa ciało zmarłego — wtedy strach wielki mnie całą ogarnia i biegnę, biegnę przed siebie — by dotrzeć gdzieściś jeszcze do miejsca, gdzie życie wre swoim tętnem; by ujrzeć, ujrzeć ślad choćby trupa i myśleć o odrodzeniu — lecz wszędzie białość wielka się ciągnie, jak gdyby bez kresu, bez końca…
29Ziemia, ZimaI wreszcie zmęczona opadam na ziemię, a oczy me w głuchym strachu szukają zieleni, szukają przejawu twego, o życie, o życie!
30I ręką drżącą śnieg miękki rozgarniam, by dotrzeć do matki ziemi, by głaskać ją smutną, zimną, umarłą palcami sztywnymi, drżącymi…
31I dreszcz mnie wielki, straszny przejmuje, i z piersi się łkanie wyrywa — wróć życie, ja boję się, nie chcę ja śmierci — bo kocham cię, kocham cię, życie!
Za późno
32Lekarz, Choroba, Śmierć— Doktorze, powiedz prawdę nareszcie, bo sprzykrzyło mi się widzieć zawsze i wszędzie sztuczny uśmiech na ustach, a przecież wiem — gorzko się uśmiechnęła — że to początek końca albo i może koniec już końca, co, doktorze?
33— Ależ, proszę pani, mówię, że jeżeli pani będzie tylko rozsądna i ostrożna, to może pani żyć jeszcze długie lata, ależ przeżyć nas wszystkich! — Widzi pani — wziął krzesło i podsunął się bliżej do chorej — sprawa tak się przedstawia: stan pani jest taki, że gdy pani będzie ostrożna, to można jeszcze żyć długo, ale najmniejsza nieostrożność — ja za nic nie ręczę. No, widzi pani, znów pani więcej kaszle, a któż to słyszał na taką pogodę wychodzić, na 15° mrozu; wiatr taki ostry, że ja….
34— Ależ, doktorze — wykonała niecierpliwy ruch ręką — tak mi się już sprzykrzyło leżeć i ciągle myśleć o pigułkach, lekarstwach albo — o jeszcze przyjemniejszych rzeczach… Przecież jam[2] młoda, 23 lata, pomyśl, doktorze! Czyż doktor już zapomniał, co to znaczy być młodym i leżeć bez żadnego widoku na polepszenie — zwariować można! A to doktor nawet na taki skromny spacer pozwolić nie chce — kulę w łeb, to jedyne co pozostaje, albo może lepiej kwas pruski[3], co, doktorze?
35— Któż to słyszał o takich rzeczach mówić — rzekł doktor, nachmurzywszy czoło i odsuwając swe krzesło. — Wszystko będzie dobrze, trzeba tylko być rozsądną. Niech pani nie zapomina o pigułkach. Jutro znów przyjdę.
36 37Ona podniosła się trochę na szezlongu[4] i, opierając głowę na ręku, rzekła:
38— A zatem, panie doktorze, znóweś[5] mi pan nic nie powiedział, na kiedy mam obstalować[6] swój pogrzeb, czy zaraz, czy można jeszcze poczekać…
39 40 41Wyciągnęła się na szezlongu i założyła ręce na głowę.
42 43 44— No, wiem, już wiem, do widzenia!
45 46Przez chwilę doktor stał jeszcze na progu, jak gdyby chciał coś powiedzieć, potem z lekka wzruszył ramionami i wyszedł.
47 48Sama w tej atmosferze niewysłowionego smutku, sama ze swymi myślami.
49Oczy jej ślizgały się nieświadomie po ścianach pokoju.
50Dość duży był to pokój, służący zarazem za mieszkanie i za pracownię.
51Dziwnie dobrze, dziwnie ciepło było w nim. Wszystko było indywidualne, cała ta harmonia wytworzona była przez prawdziwie artystyczne poczucie.
52Leżała tak nieporuszona przez chwil kilka, jakby skamieniała.
53Oczy jej błędnie ścigały promienie słońca, które, przebijając się przez liście drzew, igrały na ścianach. Nagle poruszyła się. Zrobiło jej się zimno. Jedną ręką pociągnęła derkę[7], drugą sięgnęła zmęczonym kapryśnym ruchem, jaki nieraz mają chorzy, po kwiaty, stojące na stoliku, przy szezlongu.
54I szklanym je ogarnęła spojrzeniem, a ręką pieszczotliwie głaskała je.
55Po chwili odsunęła róże i zaczęła patrzeć przed siebie i wpatrywać się jakimś martwym wzrokiem we wszystkie przedmioty swego pokoju, który nagle wydał jej się dziwnie obcy.
56Czy to ona, ona kiedyś malowała te wonne, życiem tchnące kwiaty?
57Czy to ona kiedyś odczuwała w sobie ten ogień płonący, który wyzierał ze wszystkich jej szkiców i obrazów?
58 59I nagle uczuła się sama sobie taka obca, taka daleka….
60Widziała siebie jako zupełnie inną dziewczynę, z którą ona nie miała nic wspólnego, tylko tyle, że ją rozumiała, odczuwała i niezmiernie kochała. I jakoś jej się tak żal zrobiło tej obcej, ale dobrze znanej dziewczyny, dla której to wszystko spełzło na niczym.
61Dziwnie samotnie, obco i strasznie zrobiło jej się na duszy.
62Podniosła się trochę, opierając się jedną ręką o poduszkę. Wzrok jej gonił znów po ścianach, jakby tam chciał odszukać coś znajomego, coś bliskiego.
63Ale wszystko było zimne, obce.
64Od tego wszystkiego wiało, jak gdyby od czegoś umarłego, pochowanego na zawsze.
65Założyła ręce za głowę i utkwiła wzrok w jakiś punkt w ścianie.
66Leżała tak kilka minut zupełnie spokojnie.
67Czuła się tak wyczerpana, tak skrzywdzona, osamotniona, że była gotowa rozpłakać się jak małe dziecko.
68Było jej czegoś tak tęskno, tęskno…
69
Nagle nerwowo spuściła nogi na podłogę. Chciała wstać, chciała chodzić, chciała się poruszyć, aby się pozbyć tego spleenu[8].
70 71Usiadła więc znów na dawnym miejscu i ukryła twarz w rękach.
72Na podwórzu bawiły się dzieci.
73Do jej wysokiego mieszkania dochodził tylko jakiś głuchy szmer i oddzielne, głośniejsze krzyki.
74Lubiła bardzo taki oddalony szmer.
75Zdawało jej się wtedy, że żyje gdzieś daleko, na jakiejś wyspie albo na obłoku, gdzie jest zawsze tak samotna, ale jednak dość blisko, aby przyjmować udział w ich radościach, ich cierpieniach…
76Nagle rozległ się w oddalonej ciszy mieszkania ostry dźwięk dzwonka.
77Odjęła ręce od twarzy i machinalnie posunęła się naprzód, by lepiej usłyszeć, kto przyszedł.
78 79— Proszę! — odpowiedziała nieco zaciekawiona.
80Młodość, Zdrowie, Choroba, Kondycja ludzkaWszedł jej kolega, młody malarz.
81Życie tryskało z niego, z jego oczu, postaci i ruchów, młodością i czarem była owiana cała jego istota.
82— Cóż u was słychać, jak się macie? — rzekł, witając się z chorą.
83Ona siedziała w dawnej pozycji na kanapie i, przechyliwszy głowę w jedną stronę, z dala patrzyła się w niego.
84Nagle wybuchnęła nerwowym śmiechem.
85— A to wspaniały kontrast teraz: wy i ja! Wy — uosobienie życiowej siły, a ja, ja — suchotnica w ostatnim stadium. Wspaniały kontrast, naprawdę!
86On usiadł także i jakimś pół naiwnie dziecinnym, wpół smutnym wzrokiem patrzył się na nią.
87— No, co, zgadzacie się ze mną? Byłoby wspaniałe tableau[9] z nas obojga w danej chwili. Miałby Wolski, adorator kontrastów, swoją frajdę.
88— No, przestańcież[10] nareszcie z tymi żartami — rzekł nieco zakłopotany malarz, przypatrując jej się uporczywie.
89Śmierć, Przeczucie, Pogrzeb— Dobrze, dobrze! Zupełnie na serio wam mówię: macie akurat jeszcze czas obstalować sobie czarne ubranie na mój pogrzeb, przypuszczam bowiem, że go nie posiadacie. Tak, tak, finis[11]! Koniec!
90— Ależ to nie może być — rzekł, zapalając się, Wolski, czesząc w zakłopotaniu palcami swą bujną czuprynę.
91— C'est fini[12]! Ale czy wy myślicie, że mnie to cokolwiek obchodzi. Nic a nic — wszystko mi jedno!
92— Wszystko mi jedno — powtórzyła jeszcze raz, chcąc siebie samą przekonać…
93 94Ostatnie, pełne niewysłowionej melancholii promienie padały na ścianę.
95Artysta, Ambicja, Marzenie, Choroba, Zwątpienie, Cierpienie— Widzicie — gdybym wiedziała, że, żyjąc, byłabym tak wielka, jak kiedyś marzyłam, kiedyś w akademii, ale tak, podczas choroby, podczas bezsennych nocy — to przychodzą takie straszne, zabójcze zwątpienia! Ja wprost nie mogę myśleć, abym się tym mogła zadowolić, czym się tylu zadowala — wprost się duszę na samą myśl…
96Silny kaszel zmusił ją do przerwania rozmowy.
97 98— Widzicie — wydusiła z wysiłkiem — nie wiem, po co wam to mówię, ale tak mi było jakoś źle, nimeście[13] przyszli, że muszę, wprost muszę teraz gadać. — Widzicie, gdy się jest tak samą z tą wielką wiarą w siebie i gdy się cierpi, i jest się chorą, to wprawdzie z początku te gorączkowe pragnienia, te wizje entuzjastyczne stają się częstszymi, piękniejszymi, ale potem pod wpływem analizy to słabnie, pod wpływem choroby człowiek filistrzeje. — Uśmiechnęła się na wpół gorzko, na wpół niedowierzająco. — Słyszy się ciągle o anormalności takich objawów, coraz częściej zjawiają się czarne chwile i potem już prawie ciągle panuje ta przygnębiająca szarzyzna… Choć nie zawsze, nie — nie!
99Wstała, założyła ręce na głowę i gorączkowo zaczęła chodzić po pokoju.
100Artysta, Choroba, Wizja, Walka— Nie, nie — nie zawsze! Gdybyście wiedzieli, jaką cudną miałam wizję jeszcze kilka dni temu. — Ha, ha, ha… przynajmniej tym jestem bogatsza od was, bo tę boską niezrównaną chwilę zawdzięczam swojej chorobie. Wyobraźcie sobie, jak się to stało:
101Było po południu, koło czwartej godziny. Słońce wpadało do pokoju, a wiecie, jak mnie zawsze rozgorączkowuje to poobiednie słońce; siedziałam tam, na szezlongu, zamyślona i tępym wzrokiem patrzyłam w przestrzeń.
102Widziałam jakieś światło drgające i ten ciemny, ostry cień, padający od tej statui na ścianę.
103Nagle stało się coś strasznego…
104Oczy jej na wspomnienie tego rozszerzyły się, i nerwowo schwyciła się jego ręki.
105— Wyobraźcie sobie, widziałam przed sobą wyraźnie, zupełnie wyraźnie, ot, jak was teraz widzę, dwie męskie postaci walczące ze sobą: pierwszy był młody, cudnie piękny, ale widocznie słabszy, widziałam na jego czole krople potu ze zmęczenia, widziałam kurczowo ściągające się mięśnie jego twarzy. Nad nim klęczał drugi: trzymał tamtego zupełnie spokojnie za ramiona i patrzył w niego — ot patrzcie — tak patrzył, wzrokiem go magnetyzował, łamał siły do walki.
106 107Widziałam ich tak przed sobą i wchłaniałam ich widok w siebie, a potem nagle zamknęłam oczy: bałam się tamtego strasznego, bałam się tak bardzo, że jakiś nieznany niepokój mnie całą ogarnął. Trwało to tak chwil kilka.
108Nagle sama nie wiem, jak znalazłam się przed stalugami[14] i chciałam malować, chciałam dać ludziom tę wizję.
109Artysta, Twórczość, Dziedzictwo, KlęskaNie, nie ludziom — co mnie ludzie w tej chwili obchodzą, ja sama jeszcze raz chciałam odżyć w tej wizji, ja sama chciałam wylać to straszne uczucie, co mnie dusi od czasu choroby, ja chciałam wyśpiewać ostatni hymn mego życia. Drżącą w gorączce ręką zaczęłam od postaci tego strasznego. Zrobiłam kilka kresek zaledwie i musiałam przerwać.
110Nie mogłam, wprost nie mogłam…
111Zdawało mi się, że to na mnie kładzie on swoje kościste ręce, że we mnie wpijają się te zimne, obojętne oczy, że mnie zabiją swym chłodnym blaskiem…
112Straszny atak kaszlu porwał ją w tej chwili.
113— Nie pamiętam nic więcej — mówiła ochrypłym głosem — nic więcej nie czułam. Obudziłam się, gdyż już było zupełnie ciemno.
114Dowlokłam się z wielkim trudem do łóżka. Czułam tylko w swej głowie jakiś wielki ciężar i bezgraniczną pustkę zarazem.
115Tamto gorączkowe naprężenie siły nerwowej minęło bezpowrotnie.
116Ha, ha, ha! Tak skończyło się to moje ostatnie natchnienie, ostatnie… czy wy rozumiecie to, co ja mówię, ostatnie… Tak się skończyło to, co miało być epilogiem mojej działalności artystycznej, co miało odtworzyć treść mojej sztuki, tej życioradosnej, którą uwielbiałam.
117 118Rzuciła się na kanapę, śmiejąc się spazmatycznie przez kilka chwil. Zdawała się napełniać cały pokój tą straszną rozpaczą, która nią targała, zdawało się, że wszystkie jej obrazy przejmują się jakąś grozą i smutkiem bezbrzeżnym, że melodia duszy ich twórczyni nie została wyśpiewana i zniknie z nią bez śladu.
119Wreszcie uspokoiła się. Podniosła się na wpół i melancholijnie jęła się wpatrywać w młodego malarza.
120— A co wy na to powiecie? — pytała smutnie jak dziecko.
121On siedział przed nią, ukrywszy twarz w dłoniach.
122Ona delikatnie odciągnęła jego rękę.
123— Teraz — powtórzyła, patrząc mu w oczy — a wy co powiecie?
124On miał dwie duże łzy w oczach, spojrzał przez chwilę strasznie boleśnie na nią i znów zakrył twarz.
125— Czekajcie chwilę — wyszeptał.
126Było cicho w pokoju, jakaś dziwnie dobra cisza. Słońce wpadało przez okna i oblewało światłem jego młodzieńczą postać. Wpatrywała się w niego wzrokiem artysty i zachwycała się tą wielką, żywotną siłą i harmonią, która się rysowała w liniach jego postaci.
127Naprzeciwko nich stało lustro; przypadkiem wzrok jej padł na nie…
128Ale w tej samej chwili, jakby przestraszona, zamknęła oczy… ujrzała obok niego siebie samą.
129 130Miała wrażenie, jakby ostrze sztyletu powoli wsuwało się do jej serca.
131 132 133— I to wy, wy, taka wielka, boska, cudna, wy macie… — przerwał nagle, zaczęło go coś dusić w gardle.
134Zrobił kilka gwałtownych kroków po pokoju i znów stanął przed nią.
135— Nie, nie — to być nie może!..
136 137— Słuchajcie, nie, nie, to nieprawda, już ja sprowadzę wszystkich doktorów…
138— C'est fini! — powiedziała, wpatrując się tępym wzrokiem w ziemię.
139On stał przed nią, ze swoją dobrą, zakłopotaną twarzą, wyrażającą wielką bezradność.
140— Idźcie — nagle się zerwała — ja muszę być sama — proszę was, idźcie.
141Chciał podejść do niej, by się pożegnać, ale nie mógł zwalczyć się, coś go dusiło w gardle.
142— Żegnam — wykrztusił i wybiegł z pokoju.
143Gdy wyszedł, spojrzała swym dziwnie szklanym wzrokiem na drzwi, które się tylko co za nim zamknęły.
144Przeczucie, Śmierć, Samotność, PrzemijanieTeraz była sama, sama ze śmiercią.
145Widziała z dziwną jasnością, że dzisiaj umrze.
146W ostatnich chwilach swego życia chciała być samotna. Ręce założyła na twarz i długo tak siedziała.
147Przeżywała swoje życie po raz drugi.
148Wszystkie pragnienia, sny malarskie, smutki…
149Nagle uczuła, jak się coś zimnego do niej zbliża.
150Oderwała rękę od twarzy w wielkim przestrachu, z szeroko rozwartymi oczyma obejrzała się wkoło.
151 152Było cicho, jak przedtem, tylko z podwórza dolatywał szmer bawiących się dzieci.
153Ogarnęła ją nagle tęsknota za wiosennym powietrzem.
154Wolno podeszła do okna i otworzyła je.
155Powietrze, przesiąknięte jakąś dziwnie świeżą, wiosenną, odurzającą wonią, uderzyło pełną falą do pokoju.
156Całą piersią wchłaniała to powietrze, drgające życiem.
157Zamknęła oczy i przez chwilę czuła się znów młoda i pełna nadziei.
158Głosy dziecięce wesoło rozlegały się po podwórzu, tak jakoś radośnie, że na chwilę zapomniała o wszystkim, zapomniała o chorobie, o zbliżającej się śmierci i, wyciągając szeroko ramiona, uśmiechała się słonecznie do światła, do wiosny.
159Dziecko, Młodość, Radość, Zdrowie, NadziejaWzrok jej padł na grupę bawiących się dzieci.
160Przyglądała się im z wielkim zajęciem. Bawiły się z ożywieniem, kłóciły między sobą, godziły się znów i to wszystko tchnęło taką radością życia, taką rozkoszą poruszania się, oddychania świeżym powietrzem, taką pewną nadzieją szczęścia i słońca, że przez chwilę dusza jej napełniła się wiosenną rozkoszą lat dziecinnych.
161Z uśmiechem na ustach przyglądała się w dalszym ciągu.
162Wtem wszystkie dzieci pobiegły w jedną stronę.
163 164Pobiegły na jej spotkanie. Trzymała najmłodsze dziecko na ręku, uśmiechała się do starszych, mając dla każdego kilka słów ciepłych.
165Kobieta, Matka, Dziecko, Tęsknota, ŚmierćNajmłodsze tuliło się do niej śmiało, całą swą drobną twarzyczką i, cieniutki głos wydobywając z piersi, powtarzało bezustannie: „Mamo — mamo!”.
166Nagle jakby się coś złamało w kobiecie, stojącej w oknie, tej… umierającej. Jedna rozpaczna gwałtowna tęsknota nigdy nieodczuwana w całej swej sile wyprężyła wszystkie jej mięśnie.
167Nieprzytomnym ruchem wyciągnęła ręce szeroko, szeroko…
168Wyciągnęła je po raz ostatni do życia.
169Jeden wielki okrzyk wyrwał się z jej piersi. „Dziecko!” — krzyknął jakiś zdławiony, rozpaczny głos.
170Odwieczne prawo
171Kobieta, Mężczyzna, Miłość, Miłość niespełnionaA ona jego nie kochała…
172W tych kilku słowach leżała tragedia jego życia, cała walka ze sobą samym, aby zwyciężyć to uczucie, które stało się dla niego klęską, wszystkie wysiłki daremne, aby obudzić w niej tę iskrę drgającą, która się zwie miłością…
173
Ale wszystko było na próżno. Darmo błagał ją palącymi oczami, darmo starał się zahipnotyzować ją swym wzrokiem — ona zawsze była ta sama, cicha, spokojna, dobra, łagodna, obojętna…
174
Pamiętał jeszcze doskonale tę chwilę, w której ją po raz pierwszy ujrzał.
175Było to w uniwersytecie[15], na jakimś wykładzie, sam nie pamiętał na jakim. Było to zimową porą. Dzień był wyjątkowo ciemny, chmurny, bez promyka słońca, zmrok zaczął zapadać i owinął całe audytorium swoją szarą zasłoną. Zapomniano zapalić lampy, cała sala była pogrążona w jakimś tajemniczym cieniu. Dziwnie go usposabiał ten półmrok — gorączkowo a cicho — smutno a niespokojnie. Widział w głębi sali profesora wykonywającego[16] jakieś ruchy, mówiącego coś, co słyszał jakby przez sen. Nagle obejrzał się, sam nie wiedząc dlaczego. I oto spostrzegł ją w cichym półmroku.
176Na pierwszy rzut oka nie widział nic, jak tylko parę wielkich, ciemnych oczu, pytających, gorączkowych, utkwionych gdzieś w dal. A od oczu tych rozchodziły się jakby promienie, które otoczyły ją całą, owinęły w jakiś płaszcz, czegoś nieskończenie cudnego, niebywałego…
177
Nie mógł oderwać wzroku od niej — patrzył, pił ją wzrokiem, wpijał się w nią, aby została jego… Zapalono lampę. I wtedy spotkał się z jej wzrokiem, a wzrok ten stał się w okamgnieniu zdziwiony, dobry, chłodny — musiał się odwrócić. Ale jednak widział ją przed sobą, zasłonił twarz ręką… ale znów stanęła przed nim…
178I już nigdy nie miała go opuścić…
179Po wykładzie wyszedł z wolna — nie śmiał śledzić jej kroków.
180 181I tak spotkali się kilkakrotnie i nic nie mówili ze sobą. Ale dla niego ta chwila, kiedy ją widział, była światłością jego życia, słońcem…
182Nie śmiał się zbliżyć do niej…
183
Kiedyś poszedł na jakieś zebranie kolonii polskiej.
184Wszedł i nagle krew wielką falą uderzyła mu do głowy; wszystkie przedmioty i ludzie poczęli wirować przed jego oczyma — złapał się kurczowo za jakieś krzesło, stojące w pobliżu. Opartą o ścianę, rozmawiającą jakimś cudnie melodyjnym głosem — ujrzał ją. O czym mówiła, nie słyszał.
185Zdawało mu się, że ta stara, szara sala kąpie się w blasku jakiegoś dziwnie drgającego światła, które rozchodzi się od tych oczu, co lśniły się dziwnie zwodniczo i ciągnęły ku sobie jakimś nieprzepartym urokiem.
186Drżącym głosem kazał się jej przedstawić.
187Podała mu rękę, wąską, długą rękę, trochę niechętnym ruchem — i odwróciła się od niego, oddając się znów rozmowie z innymi.
188 189Widział, jak ledwie dostrzegalny rumieniec powlókł jej delikatną płeć na chwilę…
190Starał się wciągnąć ją w rozmowę, żeby słyszeć jej głos zwrócony do niego, żeby go poznała, pokochała…
191 192Była dla niego czymś tak bliskim — czymś jakby od dawna, dawna znanym.
193Ale odpowiadała mu krótko, oderwanie.
194A on musiał zbliżyć się dziś do niej. Czuł, że nie wytrzyma dłużej z tęsknoty za nią. Wpatrywał się w nią błagalnym wzrokiem, aby się doń odezwała nutą sympatii, dźwięczącej między duszami harmonijnymi, i marzył o tym wszystkim, co jej powie dzisiaj.
195I nagle przeszył go dziwny chłód, a oczy nabrały jakiegoś niespokojnego, nerwowego wyrazu… Zaczęła się żegnać z obecnymi, chciała pójść do domu.
196Chcieli ją zatrzymać, a on, drżąc mimo woli, z zapartym oddechem śledził każdy jej ruch i nadsłuchiwał, co powie.
197 198Teraz uczuł nagle, jak krew uderzyła mu do głowy.
199Jak to, tak się miał skończyć ten wieczór, który powinien był ich zbliżyć ku sobie, być pierwszym krokiem ku tej wielkiej jasności, ku temu szczęściu niewysłowionemu?…
200Słyszeć ją mówiącą do niego swoim miękkim, słodkim głosem, odkryć jej swą duszę, część choć swej duszy, jeśli całej nie chciała…
201Zwróciła się teraz do niego z chłodnym uśmiechem:
202 203A wtedy on, jeszcze bardziej się rumieniąc, wykrztusił:
204— Nie pozwoliłaby pani się odprowadzić?
205Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy i z wolna, jeszcze chłodniej, suchym, obojętnym głosem wyrzekła:
206— Jeśli panu po drodze, możemy pójść razem.
207Spieszył się prędko potwierdzić:
208 209Pojęcia nie miał, gdzie mieszkała.
210Szły z nimi dwie koleżanki i jeszcze jakiś kolega.
211Rozmawiała z nimi, nie zwracając na niego uwagi.
212 213Szedł cicho ze spuszczoną głową i drżał w oczekiwaniu chwili, gdy ją przestanie widzieć, gdy dojdą do jej mieszkania.
214Przechodzili przez wąską uliczkę. Szedł przez chwilę za nią i całował jej wąski, długi cień oczyma.
215Choroba, WspółczucieBył rozgorączkowany. Czuł się dziwnie podniecony; nagle przenikliwy chłód przeszył jego ciało i utkwił gdzieś w piersi. I teraz dostał jednego ze swoich męczących, szkaradnych ataków kaszlu. Starał się całą energią stłumić go, gdyż bał się, że w jej oczach wyda się śmieszny.
216Ale na próżno. Coraz bardziej dusił go stary tyran.
217 218Wtedy ona odwróciła się do niego i drgającym od współczucia głosem zapytała:
219— Czy panu zimno albo może za prędko idziemy?
220A on spojrzał na nią wzrokiem tak bezgranicznej wdzięczności za tę uwagę, że musiała pomimo woli spuścić swoje źrenice.
221 222Mówił jej o swoich zamiarach, o swojej przeszłości, o sobie samym; mówił o rzeczach, o których mógłby z każdym rozmawiać, ale w jego głosie brzmiała nuta tak serdeczna, tak miękka, a tkliwa, że musiała jej mówić, czym ona była dla niego.
223Odpowiadała mu krótko, lecz przyjaźnie.
224Wspomniał jej o jakiejś książce. Nie znała jej.
225Czy chciała ją poznać? Owszem. Czy może ją jutro przynieść? A kiedy ją może zastać w domu? Ależ to wszystko jedno, niech zostawi u portiera w razie jej nieobecności.
226Podeszli do dużego szarego domu.
227— O! Jestem, do widzenia. Dziękuję!
228Zadzwoniła. Otworzono drzwi — znikła.
229Patrzył jeszcze jak zahipnotyzowany w te drzwi, które się tylko co za nią zamknęły.
230— No, chodźmy dalej! — usłyszał jakiś głos.
231Trzeba było odprowadzić inne koleżanki.
232Szedł jakby we śnie. Widział i czuł ją ciągle obok siebie, a jednak machinalnie rozmawiał z tamtymi.
233Ale miał ciągle jakby jej cień obok siebie tak blisko… blisko…
234Na drugi dzień poszedł zanieść obiecaną książkę.
235Poszedł o pół do siódmej. Wiedział, że o szóstej wraca z uniwersytetu.
236 237Usłyszał, że jej jeszcze nie ma. Stał przez chwilę i wahał się, nie wiedząc, co zrobić. Powinien był teraz książkę zostawić, ale nie mógł się zdecydować. Stał przed portierką, podając jej książkę niepewnym ruchem. Wiedział, że jeśli jej teraz nie zobaczy, zniknie dla niego sposobność zobaczenia jej na długo, może na zawsze, a choćby tylko na pewien czas…
238Dusiło go coś w gardle na myśl, że nie ujrzy jej dziś, jutro, przez długie, tęskne dni.
239Przez chwilę chciał powiedzieć, że wróci, ale nagle przypomniało mu się, że zbyt jasno zaznaczyła, że nie zależy jej na tym, by on osobiście wręczył jej książkę.
240Trzeba było ją zostawić i pójść.
241W dziwnie smutnej, głuchej apatii zwrócił swoje kroki ku wyjściu.
242 243Uśmiechnęła się mile i spytała krótko, lecz uprzejmym głosem:
244— Książkę mi pan przyniósł? Dziękuję panu.
245 246Ale on spojrzał na nią wzrokiem pełnym wielkiego, tkliwego żalu i prośby.
247 248— Może pan wstąpi do mnie na chwilę?
249On kiwnął tylko głową z wielkiego wzruszenia.
250Kobieta, Mężczyzna, Miłość, Miłość niespełnionaWeszli na wąskie, kręte schody, które się wiły jakby bez końca. Szedł o krok za nią. Nie mówiła nic do niego. On wpatrywał się w jej postać, sunącą się przed nim, swymi wielkimi, świecącymi oczyma. I zdawało mu się, jakby tej drodze końca nie było, jakby miał zawsze kroczyć tak za nią w pogoni…
251Wreszcie stanęła. Zwróciła się teraz do niego i uśmiechnęła się.
252 253Weszli. Teraz oddychał jej atmosferą.
254Cały pokój był nią napełniony.
255Wydawało się, jakby jej wielkie, gorączkowo szukające oczy odbijały się wszędzie, we wszystkim. Linie mebli, kwiaty ułożone w jakiś indywidualny sposób, książki, obrazy — wszystko składało się na jeden cudnie jednolity hymn na cześć swej pani, twórczyni…
256Usiedli. On zaczął mówić o tym, co było dla nich najskrytsze — o życiu: o życiu w objawach sztuki, o życiu oświetlonym przez naukę, o życiu rozwijającym się, promieniejącym, wielkim, wspaniałym.
257Ona patrzyła na niego swymi cudnymi, rozumiejącymi oczyma i tylko rzadko, przez jakieś słowa wtrącone dawała mu znak odczuwania harmonii, która między nimi istniała.
258 259Pokój, pogrążony w szary półmrok[17], który owijał ich coraz gęściej, coraz bliżej — wydawał mu się jakimś tajemniczym rajem. I zdawało mu się, że te chwile niewymownej rozkoszy nie mogą przejść jak inne, że są gdzieś daleko, poza okresem czasu[18].
260Tak przechodziły mu w tajemniczym drganiu długie godziny.
261Gdy na chwilę przerwał rozmowę, spytała go się nagle głosem dobrym, miękkim, z odcieniem jakiejś macierzyńskiej troski, czy często miewa takie ataki kaszlu.
262 263Zerwał się jakby zbudzony ze snu.
264Potem odpowiedział głosem nieśmiałym, dziwnie zmieszanym, że już od roku dokucza mu ten kaszel obrzydliwy, denerwujący go do niemożliwości. Ale to przejdzie, z pewnością przejdzie — to czysto nerwowe.
265Znów zaczął rozmawiać, a ona słuchała go z dobrym, mądrym wzrokiem.
266Było ciemno i pusto na ulicy, gdy wreszcie wyszedł, przestraszony nagle jej zmęczonym wyrazem twarzy. Wiedział, że pracowała bardzo dużo.
267Szedł po ulicy jakby we śnie. Nie mógł wrócić do domu.
268Czuł potrzebę iść tak przed siebie bez celu w tę ciemną, głuchą noc, wsłuchując się w tę cudną melodię, którą dzisiaj po raz pierwszy usłyszał, melodię harmonijnie zlewających się dusz.
269Ona stała się dzisiaj czymś dla niego, co nie było poza nim, czymś, co było w nim — częścią jego samego, częścią nierozerwalną…
270
I tak widzieli się kilkakrotnie.
271Kobieta, Mężczyzna, Miłość niespełniona, PrzyjaźńCoraz bardziej rósł płomień w jego duszy, aż stał się jednym wielkim ogniem świętej miłości dla niej.
272Coraz ciaśniejsza stawała się sieć uczuć i myśli, które go z nią związywały, coraz bardziej wrastała w niego…
273A ona stała wobec tego wielkiego uczucia, które niechcąco[19] zrodziła, z założonymi rękoma i nic zrobić nie mogła.
274Z przestraszonymi oczyma śledziła stopniowy wzrost tej wielkiej namiętności — czuła, że powinna coś zrobić, ale nie wiedziała, jak zapobiec temu wielkiemu nieszczęściu, które przeczuwała.
275Wiedziała i czuła z rozpacznym fatalizmem, że jest bezwładna, że to się stać musi.
276A w jej duszy była taka tkliwa, bezgraniczna przyjaźń dla niego, takie czyste współczucie i zrozumienie; ale kochać go nie mogła — nie mogła być jego, nigdy, przenigdy.
277Wiedziała, że jest suchotnikiem.
278Wieczorem kiedyś, gdy ją opuścił, siedziała długo przy biurku z twarzą w rękach ukrytą. Widziała przed sobą jego oczy błagające, pałające uczuciem nieskończonej, bezmiernej miłości, jego usta gorączkowe, drżące i czuła dla niego tak wielką, rzewną litość, że była prawie gotowa oddać mu wszystko.
279Ale nagle, jak gdyby ją coś gwałtem odepchnęło od tej myśli, odrzuciła głowę w tył i głośno, z twardym wyrazem twarzy rzekła:
280 281 282 283Prześladował ją ciągle jego wzrok, ten wzrok mówiący więcej niż wszystkie słowa o tym, co czuł dla niej, te oczy dziwnie rozpaczliwe, zranione, a jednak błagające ostatnim przebłyskiem nadziei.
284Odjęła rękę od twarzy i tępym wzrokiem jęła się wpatrywać w żółty płomień lampy.
285Nigdy w rozmowach poufnych nie dawała mu najmniejszego znaku miłości — musiał to czuć, musiał wiedzieć od dawna.
286 287Mówiły to jego oczy smutne jakąś bezbrzeżną melancholią, mówiły o całej bezgranicznej, fatalistycznej sile jego miłości.
288Kobieta, Mężczyzna, Zdrowie, Choroba, Dziedzictwo, NaturaA ona go nigdy, nigdy nie będzie mogła kochać.
289Odpychało ją coś fizycznie od niego.
290Było to czymś, co czuła, że nigdy przełamać nie zdoła, i czego hamować nawet nie chciała.
291I z całą otwartością uświadomionej kobiety, z całą ścisłością przyrodniczki przyznawała sobie, że był to głos jej młodej krwi.
292On był suchotnikiem, dziedzicznym suchotnikiem. Był chory chorobą długotrwałą, rozwijającą się powoli, ale pewnie. Był on dzieckiem degenerującej się rodziny, noszącej zarodek śmierci w sobie.
293A ona była młoda, silna, zdrowa, jak myśl życia, która ją napełniała całą.
294Była córką zdrowych przodków bez przerafinowanych nerwów, ale z tym większym dążeniem do jednolitości, do prostoty, do życia. I cała jej zdrowa natura broniła się przeciw połączeniu z tym chorym potomkiem chorych ojców, broniła się, jak się broni instynkt samozachowawczy przed śmiercią.
295Bo ona instynktownie i rozumowo chciała potomków zdrowych, pracujących dla tego życia, które ona uwielbiała, kochała całą swą duszą.
296Nagle wstała, energicznym krokiem odsunęła krzesło i twardym głosem, z oczyma utkwionymi gdzieś w dal, rzekła jakby przyrodzie, która w jej osobie sprzeciwiała się temu połączeniu.
297— Tak, tak, nie mogę, nie będę jego nigdy, nigdy!
298
Kobieta, Mężczyzna, Przyjaźń, WspółczucieA jednak był on jej pierwszym, jedynym przyjacielem.
299Była naturą skrytą w sobie, niezbliżającą się łatwo do ludzi.
300Była zresztą tak przejęta swymi myślami, dążeniami, że tylko rzadko tęskniła za kimś, kto by ją zrozumiał, odczuł. Ale wtedy tęskniła całą hamowaną tak długo kobiecą potrzebą czułości, tęskniła szalenie, bezbrzeżnie, rozpacznie.
301Stał się jej przyjacielem. Miała dla niego takie słodkie uczucie, jak nigdy dla nikogo innego, i byłaby się czuła zupełnie szczęśliwa, gdyby nie jego oczy, które mówiły o czymś innym, o czymś, czego mu nigdy, przenigdy dać nie mogła. Było w jej uczuciu coś z siostry i matki w tej wielkiej przyjaznej litości, którą go otuliła, ale właśnie ta sama potrzeba litowania się nad nim przyniosła z sobą zarodek śmierci dla miłości życiodajnej.
302
Kiedyś, pewnego wieczora, gdy przyszedł do niej, zauważyła, że ma jakieś dziwnie rozpalone oczy i ciemniejsze niż zwykle wypieki na twarzy.
303Przestraszyła się i spytała go, czy mu nie gorzej.
304On nic nie wiedział o swojej chorobie.
305Ale zamiast odpowiedzi uśmiechnął się i szczęśliwym, a zarazem zmieszanym wzrokiem spojrzał na nią gorączkowo i czule.
306Z przerażeniem spostrzegła, że to dzisiaj wypowie to straszne słowo, które będzie ich musiało rozłączyć na zawsze. Chciała jakoś powstrzymać go od tego, zasugestionować go[20], ale czuła, że była bezsilna wobec tej wielkiej namiętności, która się dzisiaj zdecydowała na krok ostateczny, rozpaczliwy, prawie beznadziejny.
307 308
Zmrok ich otaczał i wielkie jakieś, tajemnicze drżenie napełniło pokój.
309Podsunął się do niej i chciał mówić, lecz głos uwiązł mu w gardle i nie mógł wykrztusić słowa.
310Kobieta, Mężczyzna, Pożądanie, Miłość, Miłość niespełniona, RozczarowanieNagle ukląkł przed nią i poczuła, jak zaczął całować z gorączkową namiętnością, pełną jednak jakiejś wielkiej pokory, jej stopy, suknię, kolana, szepcąc zamierającym głosem:
311— Tyś moja, moja złota, jedyna!
312Płakał prawie z wielkiej rozkoszy i żalu zarazem, chciał zaspokoić tę palącą tęsknotę, całując choćby jej suknię, czuć ją tak blisko siebie…
313Siedziała skamieniała. Nie była w stanie poruszyć się, wymówić słowa — nie oczekiwała tak gwałtownego wybuchu.
314 315— Panie, panie, panie Andrzeju, co pan robisz? Odejdź pan! — krzyknęła i odsunęła się jednym gwałtownym ruchem.
316On nagle zbladł, wstał, usiadł, zakrył twarz ręką i zaczął mówić, jakby przez sen:
317— Jesteś jedyną kobietą, którą kochałem, jesteś moją królową, jesteś czymś wysokim, promieniejącym, nieskazitelnym, stojącym wysoko ponad ludźmi, ponade mną[21], ale właśnie dlatego takim pociągającym. Rosłem, będąc z tobą, bo stałem się w twoich promieniach jakby cząstką ciebie samej. Jesteś mi wszystkim. Gdzie ciebie nie ma, tam ciemno i zimno; gdzie ty jesteś, tam słońce i jasność wielka. Dusza moja bez ciebie nie istnieje, bo została stopiona z twoją duszą w wielkiej harmonii. Będąc sam, tęsknię bez granic za dopełnieniem tej melodii mej duszy, bez której ona dźwięczeć przestaje i zostaje się[22] tylko ciemny chaos.
318Zatrzymał się na chwilę, jakby oczekując, żeby coś odpowiedziała, ale w gęstym zmroku widział kontury jej postaci nieruchomej, wkulonej w głąb fotelu. Wielkie jakieś przerażenie wystąpiło na jego twarzy i oczy szeroko rozwarte wlepił w nią.
319— A ty? — rzekł teraz cicho złamanym głosem. — A ty? — powtórzył raz jeszcze ciszej, lecz beznadziejnie.
320 321Teraz nagle gwałtownym ruchem wbił twarz w ręce i wybuchnął jednym strasznym łkaniem, przerywanym od czasu do czasu długim, spazmatycznym śmiechem…
322Dreszcz współczucia strasznie bolesnego przejął ją.
323Wiedziała, że musi coś powiedzieć, ale bała się — bała strasznie. Zimny pot wystąpił na jej czoło, a ręce kurczowo wpijały się w poręcz krzesła. Wreszcie zaczęła drżącym, przyćmionym głosem:
324— Byłeś mi tym, czym nikt dotychczas nie był — byłeś mi przyjacielem.
325Przerwała na chwilę, szukając słów.
326Ale w tej sekundzie rozległ się w mrocznej ciszy pokoju ostry dźwięk. Zadzwonił ktoś.
327Spojrzał na nią wzrokiem pełnym rozpaczy i jakby ukrytej prośby.
328Wstała, ale przez chwilę jeszcze wahała się, czy otworzyć. Lecz dzwonek powtórnie został pociągnięty ręką jakby bardzo zniecierpliwioną.
329„Może to depesza?” — pomyślała i śpiesznie poszła otworzyć.
330Był to jeden z kolegów-Francuzów przynoszący jakieś notatki.
331Andrzej zerwał się natychmiast. Nie zniósłby w tej chwili myśli o jakiejś banalnej rozmowie.
332Odprowadziła go do drzwi. Spojrzał na nią wzrokiem błagalnym, zranionym.
333Powiedziała cicho, strasznie, poważnie:
334 335 336Wróciła do pokoju, śmiertelnie blada, chwiejnym krokiem. Nieprzytomnie patrzyła na tego kolegę, trywialnego Francuza, prawie jej nieznajomego, który siedział naprzeciwko niej i uśmiechał się kurtuazyjnie. Starał się bawić ją, jak mu się zdawało, najlepiej. Machinalnie mu odpowiadała. W głębi jej duszy został się jeden wielkooki strach, jedna myśl powtarzająca się ciągle, uporczywie — „co robić, co robić?”.
337Niezadługo Francuz pożegnał ją, zdziwiony jej roztargnieniem.
338 339Teraz rozpoczęła się dla niej ta straszna, straszna noc. Usiadła przy biurku oszołomiona wielkim strachem przed tym, co będzie.
340Oparła głowę o ręce i mózg jej powtarzał machinalnie — „co robić, co robić?”.
341Wgrzebywała nerwowo palce w swe gęste włosy w wielkim zakłopotaniu.
342Czuła tylko jedno z wielką pewnością, że nigdy, nigdy nie potrafi mu powiedzieć całej prawdy, nagiej, bezwzględnej, że słowa na ustach jej zamrą, gdy będzie miała wymówić, że nie może go kochać, bo musi się nad nim litować! A zarazem coraz głębiej, jakby ostrze sztyletu, wpijało się w jej duszę strasznie bolesne współczucie z jego tragedią.
343Nagle wstała i rzuciła się na kanapę. Ukryła twarz w obydwu dłoniach i łkanie wielkie zatrzęsło całym jej ciałem.
344Stał się dla niej taki drogi; nie mogła myśleć, że go straci na zawsze. I w wielkim żalu ona, ateistka, ona konsekwentna, silna, zaczęła jęczeć jak małe dziecko.
345— Mój Boże! Co począć, co począć?…
346Podniosła się i zaczęła cicho płakać. Myślała o wszystkich tych cudnych chwilach, które spędzili razem i które minęły teraz bezpowrotnie.
347Oczy jej się nagle rozszerzyły i zimny dreszcz strachu znowu ją przeszył:
348— Jak ona mu to powie, jak powie?
349Mówił jej, że była mu czymś wielkim, promieniejącym, świętym i w tej wierze leżała właśnie cała wielkość, cała potęga jego miłości.
350Uśmiechnęła się przez łzy, przypominając sobie jego słowa.
351Nigdy, nigdy jeszcze nie doznała uczucia takiej czci. Znała wielu ludzi, którzy ją lubili, kochali, szanowali, ale nigdy dotychczas nie zaznała tej wielkiej rozkoszy, tej słodyczy, którą daje cześć bezwzględna, bezgraniczna.
352Zasłoniła oczy ręką i marzyła o tym przez chwilę. Czuła całą rozkosz kobiety, która zdołała wzbudzić uczucie najświętsze, najczulsze, przecudne, jak sen…
353Nagle zerwała się z szeroko otwartymi oczyma, jak gdyby jakie straszne widmo ujrzała przed sobą.
354Okrutna myśl błysnęła w jej umyśle.
355Jego miłość wielka, święta, mająca swoje źródło w uwielbieniu, w czci bezgranicznej, musiała być wyrwana z jego serca przez skalanie samej siebie w jego oczach.
356Tępo utkwiła przestraszone oczy w jakiś punkt w przestrzeni, kurczowo trzymając się stołu. Okropna, niemożliwa, nielitościwa wydała jej się ta myśl względem siebie samej. Ona, która z tak cudną rozkoszą marzyła przed chwilą o tym swym obrazie, który on nosił w duszy, on — jedyny człowiek, co ją zrozumiał, w jego oczach miała się skalać, zbrukać?
357— Nie, nie, nie mogę! — głośno wykrzyknęła.
358I sama przestraszyła się dźwięku jakby obcego jej głosu, wydającego się dziwnie ostrym wśród nocnej ciszy.
359I znów stanęła jej z namacalną wyrazistością przed oczyma scena, w której mu powie, że go nie kocha.
360Widziała jego pełne śmiertelnego smutku oczy, pełne czci, ślepego przywiązania na wieki, wieki!
361I czuła, że mu nie wystarczy sucha odmowa, czuła, że się będzie domagał od niej odpowiedzi — dlaczego, dlaczego? Że będzie się czołgał u jej nóg, błagając o słowo nadziei.
362A ona go dłużej oszukiwać nie mogła, nie chciała.
363Ale jak mu powiedzieć całą prawdę, żeby go zbyt głęboko nie dotknąć, żeby, jeśli to było możliwe, zagoiła się ta rana w jego sercu?
364Raptem wstała i twardy wyraz niezłomnego postanowienia odmalował się na jej twarzy.
365Wykonała jakiś gwałtowny ruch, jakby chcąc odpędzić myśli sprzeciwiające się jej postanowieniu.
366— Muszę to zrobić, muszę — szepnęła.
367Chciała się całkiem wyrwać z jego serca, brutalnie, jeśli tak można nazwać, kalając ten obraz czysty, który on nosił w swej duszy.
368Wielki heroizm czynu był wypisany na jej czole.
369Usiadła przy biurku, napisała kilka słów na karcie, którą zaraz poszła wrzucić do skrzynki.
370Zaprosiła tego samego kolegę, co jej przyniósł dziś notatki, na jutrzejszy wieczór.
371
Przyszedł na drugi dzień zaraz po szóstej. Był to człowiek próżny, mało subtelny, słaby, nieinteligentny, którego oczy paliły się do wszystkich młodych kobiet, a więc i do niej.
372Kobieta, Mężczyzna, Flirt, Kobieta demoniczna, Podstęp, PoświęceniePosiadał zatem wszystkie cechy, których dzisiaj wymagała w swym smutnym heroizmie. Wiedziała, że to jedynie potrafi ją wyrwać z jego serca. Ten jej flirt, zwyczajny, trywialny flirt z tym człowiekiem, który niczym dla niej być nie mógł i to wobec jego rozpaczliwej, świętej, zranionej miłości, musiał go przekonać o jej niższości.
373A teraz siedziała przy stole z tym drugim, z tym, który miał pomóc jej dzisiaj w akcie zabijającym jej idealny obraz w duszy tamtego.
374W nadmiarze bólu, straciwszy swą zwykłą logikę, patrzyła się na tego Francuza z prawdziwą nienawiścią.
375Musiała z nim rozmawiać, bo przecież on mógł przyjść zaraz, zaraz.
376I rozmawiała, i uśmiechała się, czując zimny pot strachu na czole.
377 378Przeniknął ją zimny dreszcz. Nie mogła wstać, by otworzyć. Siedziała jak przykuta.
379Miała tylko jedno pragnienie w duszy: zamknąć oczy, umrzeć, umrzeć, och, nie być, nie być już.
380Jej gość wstał, otworzył drzwi — wszedł on.
381Gwałtownym ruchem wstała, wstrząsnęła się i podała mu rękę niezwykle chłodno, podczas gdy drugą kurczowo ściskała.
382 383Nie śmiała podnieść oczu na niego.
384 385Teraz spotkała się z jego wzrokiem.
386Był to wzrok cierpiącego nieludzkim cierpieniem, wzrok chorego beznadziejnie — wzrok palący się zabójczym ogniem, a tak śmiertelnie smutny, że przez chwilę zdawało się jej, że nie będzie mogła wytrzymać i zaraz zakryje twarz rękami i zacznie płakać, szlochać jak dziecko.
387 388I teraz zaczęła się ta straszna tragikomedia jej kokieterii wobec tej świętej, wielkiej miłości.
389Była w rozpaczy. Czuła się sama pobrudzona wzrokiem, którym śmiał patrzeć na nią ten drugi.
390Odczuwała całą intuicją kobiety to, co on musiał odczuwać.
391A on siedział zupełnie cicho, patrząc na nią wielkimi, wygasłymi oczyma, jak gdyby nie mógł, nie chciał zrozumieć.
392A ona w dalszym ciągu z uczuciem, jak gdyby powoli wkładała sobie do serca ostrze sztyletu, uśmiechała się zalotnie, wyzywająco…
393On kurczowo ściskał serwetę w ręku, a zęby wpijały się powoli w dolną wargę.
394Nagle wybuchnął głośnym, spazmatycznym śmiechem.
395— Co panu, co panu? — spytał się Francuz.
396— A — no — nic, śmieję się z tego, co pan opowiada.
397Nie było mowy o niczym śmiesznym.
398Raptem zerwał się i pobiegł ku wyjściu.
399Spostrzegła dopiero, gdy już stał koło drzwi otwartych.
400Machinalnie wstała, żeby go zatrzymać. Czuła, że nie może go teraz wypuścić.
401Francuz w drugim kącie oglądał fotografię.
402Poszła kilka kroków naprzód, ale nagle zatrzymała się, opamiętała się, że już nic więcej zrobić nie może.
403Wtedy on jeszcze raz zawrócił i zbliżył się do niej blisko, zupełnie blisko.
404Usta jego drżały, a oczy miał obłąkanego.
405I nachylił się do jej ucha blisko, blisko.
406Zamknęła oczy, drżąc z wielkiego strachu.
407 408Przerwał. Głos mu się załamał.
409 410Otworzyła oczy — już go nie było.
411Upadła na fotel obezwładniona.
412
A Francuz zbliżył się do niej, oparł się ręką o jej fotel i z cynicznym uśmiechem wyrzekł:
413— Encore un vaincu[23]!
414 415Leżała z zamkniętymi oczyma; siły jej wyczerpały się zupełnie. Tak przeszło chwil kilka.
416Kobieta, Mężczyzna, Natura, OkrucieństwoNagle uczuła, jak jakieś ręce wsuwały się za nią i jak ktoś objął ją wpół i przycisnął do siebie.
417W pierwszej chwili osłupiała zupełnie i nie wykonała najmniejszego ruchu.
418Teraz uczuła tuż, tuż nad swymi ustami gorący oddech…
419— Precz! — krzyknęła głosem nieswoim i z wyrazem nadludzkiego wstrętu odepchnęła gwałtownie bezczelnego Francuza.
420Przestraszył się tego wybuchu, szepnął kilka nieśmiałych słów przeproszenia i wyniósł się.
421Gdy drzwi się za nim zamknęły, wstała i tępym wzrokiem spojrzała na drzwi.
422Nagle jakiś dreszcz przebiegł ją.
423Rzuciła się na szezlong i, wpijając się twarzą w poduszki, poczęła szlochać rozpaczliwie, zapamiętale.
424I na kształt wielkiego łkania wyrywał się z jej piersi nadludzki ból i wstręt zarazem, który wstrząsał jej delikatną postacią.
425Zrozumiała teraz całe okrucieństwo praw przyrody.
Dziecko
431— Nie, nie, jeszcze niezupełnie tak — rzekła i podeszła do lustra — może teraz?
— Tak dobrze, ot tak lepiej, tak, tak! „Wkoło piaski wilgotne…”. — Przechadzała się po pokoju.
Matka, Dziecko, Choroba— Mamo, mamo! — rozległ się nagle głos dziecięcy w przyległym pokoju.
446— Czego chcesz, nie przeszkadzaj! — odrzekła głosem nieco zirytowanym.
447— Ależ mamo, kiedy ja naprawdę nie wytrzymam…
448— No dobrze, dobrze, już idę — westchnęła lekko i wyszła do przyległego pokoju.
449Tam na kanapie leżała dziewięcioletnia dziewczynka, blada i szczupła — uśmiechająca się nieśmiało.
450— Ja mamusię bardzo przepraszam, ale kiedy mnie tak strasznie boli ot tu — wzięła rękę matki i przyłożyła ją do swej piersi — że naprawdę wytrzymać nie mogę. Niech mi mamusia da kropli uspokajających, dobrze mamusiu?
451— Biedactwo moje małe — nachyliła się nad dzieckiem i pocałowała je w czoło — zaraz dam, zaraz przejdzie wszystko. Jutro pójdziesz na spacer ze mną, prawda Halinko?
452Dziewczynka podniosła rękę matki do ust i pocałowała ją cicho.
453— Mamusiu moja — wyszeptała czule.
454Nagle opuściła rękę i schwyciła się za piersi.
455 456 457— Zaraz, zaraz, złoto moje, przejdzie, przejdzie.
458Pośpiesznym krokiem przyniosła kropli uspokajających i podała je dziecku.
459Ono wypiło i wolnym ruchem opuściło się znów na kanapę.
460— Och, jakam[25] zmęczona — rzekła z bladym uśmiechem.
461— Ale lepiej ci złotko, prawda, że lepiej? — niespokojnie spytała matka.
462— Troszeczkę! — Uśmiechnęła się do niej i rzekła — Niech się mamusia nie boi.
463— Może zaśniesz na chwilę, kochanie moje. — Głaskała dziecię po twarzy. — Dobrze, maleństwo?
464A dziewczynka spojrzała na nią wielkimi oczyma i rzekła z uśmiechem, w którym był odcień melancholijnej goryczy:
465Kobieta, Artysta, Sztuka, Teatr— Dobrze, dobrze, mamusiu, zasnę. Niech mamusia idzie tylko uczyć się swej roli, bo ja chcę, żeby jutro w Lenie[26] moja mamusia — uśmiechnęła się dumnie — bardzo, bardzo się podobała.
466Lekki uśmiech przesunął się po twarzy matki; jakby od niechcenia pogłaskała płową główkę dziecka.
467Wstała, nachyliła się jeszcze raz nad dzieckiem i wyszła, zamknąwszy drzwi za sobą.
468A mała spojrzała na drzwi, przez które matka tylko co wyszła, potem utkwiła smutny wzrok w ścianę i dwie ciche, wielkie łzy spłynęły po jej policzkach.
469W przyległym pokoju podeszła do stołu i wzięła się na nowo do studiowania roli.
470 473Nagle opuściła kajet i podeszła do drzwi.
474 475Nadsłuchiwała przez chwilę, ale było zupełnie cicho.
476— Nie, ja na serio powinnam pójść do mego maleństwa.
484Kobieta, Artysta, Teatr, AmbicjaPodeszła do drzwi, lecz znów się zatrzymała.
485— Kiedy ja nie mogę — powiedziała głośno, jakby usprawiedliwiając się sama przed sobą — przecież muszę jutro dobrze grać — muszę!
486Podeszła do okna i poczęła myśleć o jutrzejszym występie.
487Miał to być jej pierwszy występ na scenie większego teatru.
488Była dotychczas artystką prowincjonalną, ale pewnego dnia zwróciła na siebie, przez wielką szczerość swej gry, uwagę znanego dyrektora, który jej obiecał debiut w Lenie, a jeżeli się będzie podobała krytyce i publiczności, to miał zaangażować ją na stałe.
489Stoi ona teraz przy oknie i marzy.
490Tak, tak, będzie ona grała jutro całą duszą, całym swym uczuciem i zrozumieniem, stanie się inkarnacją[27] tej Leny, o tak! Będzie musiała się podobać i wtedy — droga do sławy będzie dla niej otwarta. Ale nie sława nęci ją przede wszystkim. O nie! Dadzą jej teraz role wspaniałe, wielkie, które będzie mogła przeżywać i w które będzie mogła swą bogatą indywidualność przelać. O, jakie szczęście!
491Szeroko rozciągnęła ręce, oczy zabłysły rozkoszą nadziei.
492 493Westchnęła z lekka, wzięła znów kajet do ręki i usiadła, ale po chwili położyła rolę i oparła rękę o stół.
494— I 2400 rubli, i to na początek — pomyślała. — Nie będzie już biedy nigdy, będzie mogła sprowadzać doktorów dla Halinki, może będzie mogła pojechać z nią do jakiejś kąpielowej miejscowości, gdzie ją wyleczą z tej sercowej choroby.
495 496— Żeby nie ta choroba, nie ta choroba! — I smutek powlókł jej twarz. — Ale doktor przecież jeszcze dawał nadzieję…
497 498— Nie, teraz naprawdę muszę… — wyszeptała energicznie.
499I zaczęła studiować. Studiowała z całym zajęciem, z całą energią, niektóre miejsca powtarzała po kilka razy, stawała przed lustrem, aby krytykować swoje pozy, i znów siadała i zatapiała się w czytaniu. Coraz głębiej nachylała swą rozgorączkowaną twarz nad cienkim zeszytem, bo zmrok coraz bardziej gęstniejący zalewał pokój. Wreszcie musiała przerwać. Zauważyła dopiero teraz, że się ściemniło.
500Obudziła się jakby ze snu, potem wstała i rozkosznie przeciągnęła się.
501— Będzie, będzie dobrze — wyszepnęła i, triumfująco uśmiechając się, dodała — Zobaczycie, zobaczycie!
502I nagle przesunął jej się przed oczyma obraz chorego dziecka. Wstała szybko i lekkim krokiem weszła do przyległego pokoju.
503 504 505Dziewczynka odwróciła się do niej i wyciągnęła ręce.
506 507— Nie, mamusiu — słuchałam, jak mamusia to ładnie mówi: „stoi wierzba płacząca”, o tak ładnie! Och! Jak ja bym jutro chciała być na przedstawieniu. Prawda, mamusiu, że mamusia mnie jutro zabierze? Będę siedziała cicho, cichuteńko i będę słuchała, a jak potem ludzie będą klaskali, będą wywoływali moją mamusię — ożywiona nieco tą myślą, podniosła się trochę na kanapie — o jak się wtedy cieszyć będę, jak ja się cieszyć będę!
508— Złotko ty moje kochane, córeczko ty moja. — Nachyliła się nad dziewczynką i przytuliła ją do siebie. — Żebyś ty mi tylko zdrowa była, maleństwo ty moje drogie. — I jęła ją pieścić i całować.
509Chore dziecko nagle namiętnie zarzuciło ręce na szyję matki i z piersi jego wyrwało się, jakby od dawna hamowane, szlochanie:
510— Mamusiu kochana — mamusiu ty moja!…
511
Przez cały wieczór została już przy chorej dziewczynce; była pewna, że wieczór jutrzejszy przejdzie tak, jak ona marzyła kiedyś w latach pierwszej młodości; była przekonana, że będzie dla niej pełny głębokiego artystycznego zadowolenia i jaśniejący pierwszymi promieniami wschodzącego słońca sławy…
512
Na drugi dzień z rana musiała jeszcze pójść na próbę ostateczną.
513Wróciła zmęczona i zdenerwowana.
514Jej partner — Janek — w niektórych scenach był tak drewniany i sztywny, że psuł jej najcudniejsze chwile. Bała się, że ją dziś wieczorem wyprowadzi z nastroju, że przestanie prawdziwie odczuwać, przeżywać swą rolę, a będzie musiała ją grać, posługując się tylko wszelkimi efektami sztuki aktorskiej.
515Halinka przez cały dzień była bardzo milcząca i wyczerpana. Nie mówiła matce nic o strasznym ataku bólu, który miała podczas jej nieobecności.
516 517Była strasznie zdenerwowana i niespokojna. Chwilami jakiś strach ją chwytał. Zdawało jej się, że dziś wieczorem słowa nie wykrztusi. Potem obejmował ją znów gorączkowy zapał.
518Pod wieczór, tak o piątej, nerwowa febra zaczęła nią trząść.
519— Halinko, Halinko! Ja się strasznie boję!
520Jak małe dziecko, zaczęła się skarżyć przed swoją własną córeczką.
521A Halinka uspokajała ją słodko i czule, dziecinnie, a jednak rozsądnie.
522O godzinie szóstej miano przyjść po garderobę.
523O pół do siódmej miała być w teatrze.
524Już na godzinę przedtem chodziła nerwowym krokiem po pokoju, nie będąc w stanie usiedzieć spokojnie.
525Halinka leżała na kanapie i rozmyślała nad dzisiejszym wieczorem. Była strasznie dumna ze swej matki i najgłębiej przekonana, że będzie się podobała. Cieszyła się ogromnie na myśl o dzisiejszym przedstawieniu.
526Dawniej na prowincji siadywała zawsze w garderobie matki i z zapartym oddechem, z gorączkowo rozwartymi oczyma, śledziła stamtąd akcję sztuki.
527Była dzisiaj trochę zdrowsza, więc matka obiecała zabrać ją do teatru.
528Przyszli ludzie po kosz z garderobą.
529 530Halinka poszła do przedpokoju po palto, a matka stała przed lustrem i kładła kapelusz. Uśmiechała się nerwowo sama do siebie, ręce miała zimne jak lód i półświadomie powtarzała: „Stoi wierzba płacząca nad ciemnym jeziorem…”.
531Nagle cichy jęk rozległ się w przedpokoju.
532Była tak zaabsorbowana swymi myślami, że w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi i mówiła dalej: „Drży w promieniach miesiąca — kiedy wietrzyk ją trąca…”.
533Dziecko, Choroba, Niebezpieczeństwo, CierpienieGłośniejszy jęk z przedpokoju wyrwał ją z zamyślenia.
534— Halinko, Halinko, co tobie?! — krzyknęła głosem niespokojnym i pobiegła do przedpokoju.
535Na podłodze leżało dziecko zemdlałe, z wykrzywioną od bólu twarzą.
536— Marysiu! — krzyknęła, otwierając drzwi do kuchni. — Wody, wody! Halinka zemdlała! — A sama, wylawszy na dziecko trochę wody z karafki, którą chwyciła w przyległym pokoju, rzuciła się na nie i zapamiętale zaczęła całować i nawoływać do życia, nazywając je najsłodszymi imionami.
537Powoli Halinka powracała do życia. Rozwarła szeroko oczy i jakimś dziwnie obcym, nieprzytomnym wzrokiem jęła się przypatrywać matce. Potem znów zamknęła oczy i chwyciła matkę za rękę.
538— Mamusiu, nie odchodź, nie odchodź — wykrzyknęła przestraszonym głosem.
539Matka zaniosła ją na kanapę, a dziecko wciąż kurczowo trzymało jej rękę i przyciskało ją do siebie.
540Leżała na kanapie. Ostatnie promienie słońca oświetlały jej biedną, bladą twarzyczkę.
541Teraz dopiero matka zauważyła, że Halinka ma twarzyczkę prawdziwej małej męczennicy: oczy wpadłe[28], usta boleśnie skrzywione, a na czole wypisana linia jakiejś bolesnej, wielkiej rezygnacji.
542I straszny żal i ból gwałtowny ogarnął jej serce, a łzy cisnęły się do oczu.
543Schyliła się nad dzieckiem i z wielką macierzyńską miłością zaczęła je całować po rękach i twarzy.
544A dziewczynka nagle otworzyła szeroko oczy i spytała cichym, smutnym głosem:
545Dziecko, Śmierć, Przeczucie— A mamusia bardzo by płakała, gdybym ja tak… umarła…
546Ostatnie słowa wymówiła zupełnie cicho.
547— Co ty mówisz, co ty mówisz! — krzyknęła matka i ze strasznym płaczem rzuciła się na dziecko, namiętnie przyciskając je do siebie.
548— Halinko ty moja, ty dziecko moje! — I wybuchnęła przeciągłym szlochaniem.
549A dziecko cicho głaskało matkę po głowie i słodko, spokojnie pocieszało ją:
550— No nie, nie, już nie! Ja przepraszam, przecież ja tylko tak mówiłam. Już mi dobrze. Niech mamusia nie płacze, to głupstwo. Już mi lepiej, to przejdzie. Prawda, to przejdzie?
551— Ale tobie nigdy nie wolno już tak mówić — szlochała matka i nagle, zerwawszy się i wziąwszy Halinkę za ręce — Nigdy, rozumiesz, nie wolno ci — ty moje jedyne! — gwałtownie dodała.
552Pieściła ją i głaskała, uspokajając się powoli.
553Kobieta, Matka, Dziecko, Praca, Konflikt wewnętrznyNagle się zerwała: stary zegar ścienny wybił sześć razy.
554Przed przestraszonymi oczyma jej stanął teatr, stanęła scena.
555Dziecko zrozumiało to nagłe zerwanie się matki.
556Spojrzało ono teraz na nią wzrokiem pełnym niemego wyrzutu, a jednak usta wyrzekły automatycznie:
557— Niech mamusia idzie, ja się zostanę[29].
558Ze smutnym zmęczeniem zamknęła oczy.
559 560Nie pójść teraz do teatru — to ruina, to klęska, wprost nieszczęście. Nikt już teraz za nią roli objąć nie może, innej sztuki wystawić niepodobna, bo jest za późno. Byłaby to straszna strata dla dyrektora, który by naturalnie natychmiast zerwał z nią.
561 562Usłyszała nagłe głos dziecka z kanapy.
563Dziewczynka podniosła się na wpół i duże, przestraszone jej oczy w gęstym mroku pokoju szukały matki.
564— O, o! Ja się boję! — jęknęła teraz, wyciągając ręce do niej. — Mamo, mamo, nie opuszczaj mnie — ja się boję.
565— Uspokój się, złoto moje, zawołam doktora, żeby dał maleństwu memu jakiegoś lekarstwa — rzekła, głaszcząc dziecko po twarzy.
566Wyszła na chwilę i posłała służącą po doktora, mieszkającego w tym samym domu.
567Przyszedł natychmiast i z bardzo poważną miną zbadał dziecko.
568Potem wyprowadził matkę do drugiego pokoju.
569— Trzeba bardzo ostrożnie się obchodzić z tą dziewczynką — rzekł szeptem prawie — bardzo ostrożnie, bo może być źle.
570— Panie doktorze, przecież niebezpieczeństwa nie ma? — spytała drżącym głosem, niespokojnie wpatrując się w niego.
571— Na razie nie. Niech pani daje jej krople, które zapisałem i niech dziecko zachowuje absolutny spokój, najważniejsze zaś jest, żeby nie było takiego ataku, bo w takim razie za nic nie ręczę. Jutro rano znów przyjdę.
572Chciał już wyjść, gdy przypomniał jej się dzisiejszy debiut w Lenie.
573— Panie doktorze, proszę pana na chwilę.
574 575— Jestem artystką i właśnie dzisiaj mam debiut, od którego wszystko zależy, cała moja przyszłość. Co ja mam robić? Czy można dziecko zostawić? — spytała niespokojnym głosem.
576Doktor nachmurzył czoło i milczał przez chwilę. Wreszcie z wolna powiedział:
577— Jeżeli dziewczynka panią chętnie puści, to owszem, jeżeli nie, to stanowczo nie radzę, bo to wzruszenie mogłoby się bardzo, bardzo źle odbić na jej zdrowiu. Niech pani się dobrze zastanowi. — I wyszedł.
578Poświęcenie, Matka, DzieckoA ona weszła znów do pokoju, w którym leżało chore dziecko i chciała spytać się nieśmiałym głosem, czy może je opuścić, ale Halinka wyciągnęła ręce do matki i ze łzami w oczach, błagającym tonem rzekła:
579— Mamusia już mnie dzisiaj nie opuści — prawda mamusiu?
580Energicznym ruchem nachyliła się nad dzieckiem, pocałowała je mocno w czoło i podeszła do biurka.
581Tu cicho, ale głęboko westchnęła.
582Wzięła kartkę papieru, na której napisała, że wobec niebezpiecznego stanu córki w żaden sposób w dzisiejszym przedstawieniu nie może brać udziału.
583List przez służącą zaraz posłała do teatru.
584Wróciła do pokoju, w którym leżała Halinka. Przyjęła ją takim promiennym uśmiechem, że uczucie macierzyńskie wzięło w niej górę.
585Pocałowała dziecko cicho w czoło; jakiś chwilowy, wielki spokój ogarnął ją.
586— Ja teraz trochę spać będę — dobrze mamusiu?
587Trzymając matkę za rękę, zamknęła oczy i ze spokojnym uśmiechem na ustach zasnęła.
588 589I teraz znów chaos przeróżnych myśli zaczął mącić tę wielką, błogą ciszę.
590Widziała przed sobą scenę, na której miała dziś wystąpić, słyszała siebie samą grającą, potem nagle jakieś oklaski. Zamknęła oczy i przez chwilę oddała się tym obrazom.
591Matka, Dziecko, Śmierć, PrzeczucieNagle drgnęła i z przestraszonym wzrokiem jej oczy wpiły się w czarną przestrzeń pokoju.
592Usłyszała znów głos doktora: „jeżeli taki atak się powtórzy, to ja za nic nie ręczę”.
593 594Długi, chłodny dreszcz z wolna prześlizgnął się po jej całym ciele, przenikał ją coraz głębiej.
595— Nie, nie, to nie może być! — rzekła prawie głośno, ściskając kurczowo ręce.
596Wydało jej się czymś tak nienaturalnym, żeby jej dziecko miało umrzeć, tak nieprawdopodobnym, że nagle się uśmiechnęła.
597— Ależ to głupstwo, to on tylko straszy — szepnęła z widoczną ulgą.
598Nagle usłyszała, jak ktoś drzwi otwierał.
599Była to służąca powracająca z teatru.
600— Proszę pani — zawołała dziewczyna cała zasapana we drzwiach pokoju.
601— Cyt! — rzekła matka i weszła do przedpokoju, aby dziecka nie obudzić.
602— Proszę pani — ten pan dyrektor, to strasznie fuknął, jakem[30] mu list oddała i powiedział: „Powiedz ty twojej pani, że to zupełnie niemożliwe, że musi grać, słyszysz — musi grać” — krzyknął mi nad uchem i uderzył pięścią w stół — „mnie tam żadne kaprysy bachorów nie obchodzą. Powiedz ty twej pani, że ja zaraz przyjdę do niej i z nią się rozmówię” — tak, proszę pani, powiedział.
603Wróciła do pokoju i stanęła przy oknie — bała się strasznie tego, co miało nastąpić. Znała dyrektora jako człowieka bardzo gwałtownego. Najchętniej byłaby zamknęła drzwi na klucz, by go nie wpuścić. Trzęsła się na myśl, jak Halina zniesie tę scenę.
604Długo tak stała, machinalnie wpatrując się w niepewne światło latarni ulicznej. Ciągle jej się zdawało, że idzie ktoś po schodach. Nagle drgnęła.
605 606Zimny pot wystąpił jej na czoło. Już służąca poszła otworzyć.
607Przez chwilę stała jeszcze przy oknie. Wreszcie energicznie poruszyła głową i spokojnym krokiem poszła do przedpokoju. Była zdecydowana nie ustąpić. Stanęła we drzwiach przedpokoju.
608 609— Dzień dobry pani! — głos jego był ogromnie zdenerwowany. — To ładnie takiego strachu nam narobić. Co, chyba pani żartowała, chyba pani żartowała, powtarzam. Bo to jest absolutnie niemożliwe. W ogóle mowy o tym być nie może, żeby pani dziś nie wystąpiła. Przyszedłem tylko, aby się pani pośpieszyła. Mamy pół do siódmej. O pół do ósmej się zaczyna — więc najwyższy czas, co?
610— Panie dyrektorze. — Wstała i oparła się obiema rękoma o stół. — Panie dyrektorze — rzekła stanowczym, sztucznie spokojnym głosem — jestem zupełnie zdecydowana dzisiaj nie występować.
611Kobieta, Mężczyzna, Szantaż, Władza, Mizoginia— Cooo? — parsknął nerwowym śmiechem. — Za przeproszeniem, czy pani zwariowała? Czy pani wie, jakie to straty pociąga za sobą? Czy pani wie, że to są straty, których dla pani dziecka ponieść nie mam zamiaru i wątpię, czy pani będzie mogła zwrócić mi te pieniądze?
612 613— Czy pani wie, co to dla pani znaczy? To znaczy utrata sławy na zawsze! Jeżeli pani mi urządzi taką awanturę, to pani w żadnym dużym teatrze nie zaangażują. Więc teraz — z naciskiem wymawiał każde słowo — albo natychmiast pani pójdzie ze mną, albo na zawsze utraci karierę, sposobność lepszego życia i — znów się szyderczo uśmiechnął — zwróci mi pieniądze, które ja przez panią stracę. Jeśli zaś pani dziś wystąpi, to, mając talent, tak, stanowczy talent, może się pani wybić, stać się drugą Modrzejewską[31]. Dziś ostatnią ma pani sposobność.
614— Panie dyrektorze — wyrzekła, wstając i zbliżając się do niego — panie dyrektorze — powtórzyła błagającym głosem — ja nie mogę, ja na serio nie mogę; dziecko bardzo chore — niech pan mnie nie męczy.
615 616— Dobrze — rzekł krótko i zdecydowanie dyrektor. — Daję pani trzy minuty do namysłu — i tu wyciągnął zegarek — po upływie tych trzech minut pani będzie łaskawa — szyderczo się uśmiechnął — odpowiedzieć mi, czy raczy dzisiaj zagrać Lenę, ku swemu i memu dobru, czy sentymenta[32] czułe wezmą górę, a wtedy zobaczymy, jak sąd rozstrzygnie naszą sprawę. Co?
617— Mamo, mamo! — rozległ się w tej chwili przestraszony głos dziecka z przyległego pokoju.
618 619A dyrektor podszedł do drzwi, stanął na progu pokoju, podparł się pod boki i z nachmurzonym czołem fuknął:
620— Cicho być! Jak to można tak mamie przeszkadzać.
621 622Kobieta, Artysta, Praca, TeatrWidziała przed oczyma cudne obrazy przyszłości — drugą Modrzejewską — powiedział dyrektor. O! Rozkwitnąć w całej pełni swego talentu, w słońcu sławy i to dzisiaj, dzisiaj! Czuje ona, jak krew w niej wre; jak by ona mogła grać, żyć na scenie życiem tej kobiety, którą wcielała, wylać z siebie ten nawał uczuć. Nagle odczuwa taką gwałtowną potrzebę sceny, tej atmosfery, do której przywykła od najmłodszych lat, że jej się zdaje, iż się zadusi tu, w ciasnym mieszkaniu, przy cichym, chorym dziecku. I czuje z wielką jasnością, że jeżeli dzisiaj nie pójdzie, to się zamknie dla niej cała przyszłość sceniczna, zamknie się na zawsze. A to dla niej jest życiem!…
623Kobieta, Matka, Walka, Konflikt wewnętrznyNagle drgnęła.
624A dziecko, dziecko chore niebezpiecznie?
625I rozpoczęła się straszna walka matki z kobietą rwącą się do życia, swobody.
626Podeszła automatycznie do drzwi przyległego pokoju.
627— Halino — rzekła nieswoim głosem.
628 629 630 631— Mamo, podejdź tu do mnie bliżej!
632Głos pełen wyrozumiałości, a jednak ten smutny odcień goryczy.
633— Mama teraz nie wie, czy pójść tam czy się zostać tu przy mnie, prawda, tak jest? A ja mamie powiadam — tu dziecko zerwało się energicznym ruchem — ja mamie powiadam, że mama pójdzie! Słyszy mama? Ja nie chcę przeszkadzać — powtórzyło.
634— Ależ kochanie, dziecko moje, ja się boję opuścić ciebie, gdybyś ty mogła razem…
635— Ja? — Tu dziecko gorzko się uśmiechnęło. — Widać mama się nawet nie domyśla, jakam[33] słaba.
636Matka nachyliła się nad nią i z wzrokiem pełnym nagle wielkiej troski spytała:
637— No co ci, co ci, powiedz dziecko? Przecież nic złego, powiedz!
638— Nic, nic, tylko idź! Jeżeli mnie kochasz, to idź. Słyszysz? Ja chcę, żebyś poszła. Ja nie przeszkadzam, ja nie przeszkadzam!
639— Trzy minuty minęły — rzekł dyrektor, podchodząc do nich — jakież postanowienie?
640— Panie dyrektorze, niech pan zabiera mamę, bo mama się jakoś waha teraz, a ja chcę, ja chcę, żeby mama poszła.
641— A to zuch dziewczyna! Widzisz dziecko, matka twoja — to wielka artystka, zobaczysz…
642— Nie zobaczę — westchnęło dziecko niedosłyszalnie i znów opadło na kanapę.
643 644— Idę, dyrektorze — rzekła drżącym ze wzruszenia głosem o wzroku rozgorączkowanym. — Będę grała, och, tak bosko grała…
645Dziecko, Choroba, Cierpienie, SamotnośćAle znów się zwróciła do Halinki.
646 647— Mnie nic — wymuszony uśmiech przesunął się po twarzy dziewczynki. — Niech mamusia tylko idzie; jutro mi wszystko opowie. — I ledwie dosłyszalnym głosem dodała — Ja nie przeszkadzam.
648A gdy wchodowe[34] drzwi zamknęły się za matką i dyrektorem i wkoło niej zapanowała głucha cisza, wtedy zarzuciła rączki na twarz i wybuchła głośnym płaczem.
649
W teatrze straszny zgiełk. Wszyscy zaniepokojeni ciągłą jeszcze nieobecnością bohaterki. Reżyser chodzi po scenie jak dziki zwierz po klatce. Koledzy opóźnienie się „Leny” delikatnymi swymi komentarzami obdarzają.
650 651Wchodzi ona z dyrektorem. Zewsząd ją otaczają, machinalnie, naprędce odpowiada, uśmiecha się, na lewo i na prawo uściski rąk…
652 653W pół godziny sama nie wie, jak jest ubrana i uczesana.
654Stoi za płóciennymi drzwiami kulisy i wyczekuje z głośno bijącym sercem znaku.
655Coraz mocniej zaciska ręce, coraz bardziej zęby jej wpijają się w dolną wargę, a oczy szeroko rozwarte wlepia w ścianę sceniczną przed sobą — jeden wielki strach zapanował nad jej duszą.
656Dziś się rozstrzygnie, dziś się rozstrzygnie.
657Coraz bardziej się zbliża chwila jej występu. Teraz zaraz, zaraz…
658Inspicjent[35] daje znak.
659Wchodzi machinalnie, nieprzytomnie…
660Artysta, Teatr, SztukaW pierwszej chwili jest tak oszołomiona, że widzi przed sobą tylko jedną wielką przepaść czarną, a nad tą przepaścią rząd jakichś jaskrawych świateł.
661Odrętwienie takie trwa jeden moment zaledwie. Potem jakby prąd elektryczny przeszywa całe jej ciało.
662„Do dzieła!” — woła coś w niej i na oślep rzuca się w wir falujących uczuć swej bohaterki.
663Gra, gra całą duszą, z całym zrozumieniem.
664 665Wychodzi oszołomiona z głową spuszczoną.
666Kilka słów powinszowań; sama nie wie od kogo odebranych — i znów się znajduje w swojej garderobie.
667Ze wzrokiem rozgorączkowanym staje przed lustrem, pudruje się, przypatruje się sobie na pół nieprzytomnie i machinalnie uśmiecha się na komplementy garderobianej pomagającej jej przebierać się.
668Ma w swojej duszy jakąś cudną, daleką melodię i jakby przez jakąś mglistą zasłonę widzi i słyszy świat ją otaczający…
669Akt drugi przechodzi tak jak pierwszy.
670 671Gra ciągle cudnie, zapomniawszy o dziecku, zapomniawszy o całym świecie.
Matka, Dziecko, Wizja, Wyrzuty sumieniaTu nagle staje wizja przed jej oczami.
684W tym miejscu wczoraj po obiedzie przerwała jej Halinka i teraz widzi ona ze straszną wyrazistością tę dziewczynkę bladą, cierpiącą, samotną, bojącą się, w zimnym, samotnym pokoju… Oczy utkwiła w matkę i mówi tak swym cichym, cierpiącym, pełnym wyrzutu, głosem: „Czemuś mnie opuściła, czemuś mnie opuściła?”.
685A ona stoi na scenie, nie może się otrząsnąć z tej wizji.
686Blada cała powtarza automatycznie: „Kiedy cisza panuje…” i dalej mówić nie może.
687 688Sufler myśląc, że zapomniała, podpowiada kilka razy coraz głośniej:
689— „Kiedy cisza panuje grobowa i głucha…”.
690Nagle przypomina jej się, gdzie jest.
691Otrząsa się jednym, energicznym, lecz ledwie dostrzegalnym ruchem. Gra w dalszym ciągu.
692Przechodzi czwarty i piąty akt.
693Scenę obłąkania gra tak naturalistycznie, tak wstrząsająco tragicznie, że cała sala tchnie atmosferą bezbrzeżnego smutku i żalu. Hipnotyzuje ludzi prawdą swej gry, a gdy mówi: „czemuż ona wzdycha?”, a potem wybucha nagłym spazmatycznym płaczem, wydaje się, jak gdyby sala cała zadrgała z wielkiej rozpaczy.
694Artysta, Tłum, SławaKurtyna opada powoli.
695Wśród publiczności cicho, cicho zupełnie.
696Ona stoi za zasłoną nieprzytomna, a gdy potem nagle podnoszą się oklaski entuzjastyczne, grzmiące — ona ciągle stoi jeszcze nieruchoma. Gdy znowu kurtynę podnoszą i ona widzi się wobec jakiegoś morza falującego tej publiczności rozgorączkowanej — ciągle nie zmienia swojej postawy i stoi niema i smutna.
697Z wolna dopiero wraca jej przytomność.
698Teraz czuje ona po raz pierwszy rozkosz oklasków, rozkosz zachwytu i pije z namiętnym pragnieniem te krzyki radosne, ten entuzjazm rozpalony tłumu.
699Stoi, kłania się, uśmiecha się, rzucają jej kwiaty pod nogi. Słyszy swoje nazwisko na setkach ust…
700 701Wychodzi do garderoby. Po drodze spotyka dyrektora, który wyciąga do niej obie ręce.
702— Pani, pani, jak pani cudnie grała! Angażuję panią natychmiast. Musi mi pani co dzień grać. Druga Modrzejewska — powiadam, druga Modrzejewska!
703Kilku krytyków chce się jej przedstawić. Rozmawia kilka słów z nimi, uśmiecha się na powinszowania, pochwały zapalne…
704Wreszcie znajduje się w garderobie.
705Prędko, gorączkowo się rozbiera.
706Nagle ogarnia ją straszne zmęczenie. Siada na chwilę na kanapie i zakrywa twarz ręką. Przeżywa jeszcze raz dzisiejszy wieczór. Czuje się jeszcze raz Leną, wszystkie nerwy w niej drgają, krew wzburzona szybciej obiega, słyszy jakiś dziwny szum w uszach, a nagle wyraźnie: „druga Modrzejewska, druga Modrzejewska” i oklaski frenetyczne[36]. Od razu jej się cudnie lekko robi na duszy. Staje i zaczyna lekkim krokiem przechadzać się po pokoju.
707Artysta, Marzenie, Ambicja, TeatrOtwarta teraz przed nią droga do szczęścia i sławy, do pewnego artystycznego zadowolenia. Tak, tak, teraz będzie grała jeszcze kilka razy Lenę, potem dadzą jej Norę[37], Magdę, Heddę Gabler[38]…
708Z radosnym, głośnym śmiechem zarzuca ręce za głowę i rozkosznie przeciąga się na samą myśl o studiowaniu tych ról.
709O! Teraz będzie mogła grać ciągle, ciągle, co dzień, jak dyrektor powiedział…
710Kobieta, Matka, Dziecko, Przeczucie, Konflikt wewnętrznyNagle opuszcza ręce i staje.
711 712I znów ją ogarnia niepokój macierzyński. Co Halinka robiła przez cały długi wieczór? Czy jej czasem nie gorzej? I w gorączkowym pośpiechu zaczyna się ubierać.
713Już stoi przed lustrem, by włożyć kapelusz, ale nagle opada jej ręka i tępym wzrokiem patrzy przed siebie.
714Jakaś straszna niechęć wrócenia do tego smutnego domu ogarnęła ją.
715I znów siada na kanapie i, przytuliwszy się do poręczy, zakrywa twarz ręką.
716Jeszcze trochę, jeszcze chwil kilka myśleć tylko o sobie, o swej przyszłości, zapominając o wszystkim smutnym!
717Jak ona się teraz rozwinie, pokaże im wszystkim, co ona może! Oho! Zobaczą oni!
718Taki wielki przypływ sił czuje w sobie. Jak ona teraz pracować będzie, studiować, grać!
719 720Ujrzała, jakby w halucynacji, twarz dziecka swego pełną niewysłowionego żalu i smutku…
721Prędko się ubiera i wychodzi na ulicę.
722Czeka na nią jeszcze garstka entuzjastycznej młodzieży, przyjmująca ją okrzykami.
723Kłania się na prawo i na lewo, uśmiecha się jeszcze raz i, aby się od nich uwolnić, siada czym prędzej w dorożkę przejeżdżającą i wraca do domu.
724Podjeżdżając, wychyla głowę z dorożki i niespokojnym wzrokiem szuka swoich okien.
725Wszędzie ciemno, pewnie Halinka już śpi.
726Wchodzi cicho na schody, ostrożnie wkłada klucz w zamek i na palcach wsuwa się do mieszkania.
727Cicho — nikt się nie rusza. Zdaje jej się, jak gdyby martwa cisza panowała wszędzie.
728Ostrożnie podchodzi do sypialnego pokoju i zapala małą nocną lampeczkę, aby dziecka nie obudzić.
729Podchodzi do kanapy, na której sypia dziewczynka.
730Halinka leży nierozebrana i szeroko rozwartymi oczyma wpatruje się w matkę.
731Oczy te mają dziwnie szklany, osłupiały wyraz.
732Jakiś zimny dreszcz ją przejmuje.
733— Halinko, nie śpisz? Czemu nic nie mówisz?
734Ona ciągle cicho patrzy na matkę i nic nie odpowiada.
735— Halinko, czemu nic nie mówisz? — mówi teraz matka i dalej, chcąc pokonać swój strach. — Przecież muszę tobie opowiedzieć, jak było. Powiadam ci, cudnie!
736Dyrektor nazwał mnie drugą Modrzejewską, jutro przyśle kontrakt do podpisania…
737— Halinko, zobaczysz, jak teraz cudnie pójdzie! Ale co tobie jest dziecko, czy ty słuchasz?
738— Tak — odparła dziewczynka suchym, sennym tonem.
739I wtedy dopiero matka spostrzegła, że była ona bardziej blada niż zwykle i oczy miała głębiej podkrążone.
740— Co tobie jest, złotko moje, czy znów boli? Dam ci kropli, biedactwo moje. — I zaniepokojona nachyliła się nad czołem dziewczynki.
741A ta szeroko otwartymi oczami spojrzała na matkę i lekko ją odsunęła.
742— Nic mi nie jest, niczego mi nie potrzeba.
743Matka podeszła do stołu, wzięła stojące na nim uspokajające krople i dała je dziewczynce.
744Spostrzegła, że butelka była prawie pusta. Halinka musiała podczas nieobecności matki dużo wypotrzebować[39].
745 746Chciała ucałować i popieścić swe dziecko, ale ono chłodno przyjmowało jej pieszczoty. Była bardzo zaniepokojona tym dziwnym milczeniem; siedziała długo i patrzyła na dziewczynkę. Przeczuwała, że podczas jej nieobecności dziecko bardziej cierpieć musiało.
747Kobieta, Matka, Konflikt wewnętrzny, Wyrzuty sumieniaWestchnęła głęboko, pocałowała dziecko w czoło i odeszła.
748Gdy już leżała w łóżku, w ciemnym pokoju, zaczęła smutno rozmyślać o Halinie, o tym, co doktor dzisiaj powiedział: „jeszcze jeden taki atak, a ja za nic nie ręczę”.
749 750Podniosła się nagle na wpół na łóżku — nie, nie, to być nie może, nie, nie wierzyła. To niemożliwe, niemożliwe! I chciała znów myśleć o dzisiejszym wieczorze triumfu.
751Ale nie mogła. Jakiś głuchy strach dusił ją w gardle i nie dawał jej spokoju; ciągle musiała myśleć o chorym dziecku i słowach doktora: — „jeszcze jeden taki atak, a ja za nic nie ręczę”.
752Położyła się i znów starała się zasnąć: „Druga Modrzejewska, druga Modrzejewska”, słyszała jakiś oddalony głos — „za nic nie ręczę, za nic nie ręczę”, mówił głos jakiś zupełnie blisko jej ucha.
753I nagle uczuła żal do swego dziecka, że zepsuło jej radość pierwszego triumfu… Wielkie łzy napełniły jej oczy.
754Jutro będzie znów grała i odbierała oklaski — „ja za nic nie ręczę, za nic nie ręczę” — powtarzał głos.
755Nie chciała słuchać. Będzie grywała co dzień, co dzień, musi, chce.
756„Ja za nic nie ręczę”— ciągle powtarzał głos.
757Nagle zerwała się i usiadła na łóżku.
758„Jak to tak można mamie przeszkadzać” — usłyszała zupełnie wyraźnie chrapliwy głos dyrektora. — „Jakaś ty wstrętna, jakaś wstrętna” — powiedziała do siebie cicho — „nie, właśnie, że nie” — i nagle cichy, cichy głosik — „a gdybym ja tak umarła, czyby mama bardzo płakała? ”
759Zimny pot oblał ją całą, rzuciła się na poduszkę z szeroko rozwartymi oczyma i zaczęła się trząść.
760— Co ja pomyślałam, co ja pomyślałam?!
761„A jednak, gdyby nie żyła, nie mogłaby przeszkadzać” — mówił jakiś głuchy głos — nie, nie, nie — zatykała sobie uszy, jak gdyby te głosy przychodziły z zewnątrz, i całą twarz ukryła w poduszkę, żeby się zagłuszyć — nie nie, nie — i ciężko zaczęła jęczeć: — o-o-o!
762— Mamusiu, mamusia nie śpi? — usłyszała głos cichy i miękki dziecka, zerwała się natychmiast i pobiegła do niego.
763— Ty moje jedyne kochanie, ty moje! — Jęła płakać, szlochać rozpacznie, obejmując dziecko i tuląc je do siebie, przez długi, długi czas…
764
Na drugi dzień wstała dość późno, czuła się złamana i strasznie zgnębiona.
765W nocy, gdy odeszła od Halinki, długo jeszcze rozpaczliwie płakała, tłumiąc łzy w poduszkach.
766A jednak dziś znowu Leną była na afiszu i miała, i musiała grać.
767Przez cały dzień siedziała przy Halince i pielęgnowała ją.
768Dziecko było dzisiaj bardzo niespokojne i osłabione.
769 770Stanęła przed lustrem, nakładała kapelusz.
771— Mamusiu, mamusia znów idzie? — Dziewczynka westchnęła głęboko.
772Podeszła do Halinki i głaskała ją czule po czole.
773— Och, żeby się tak mamusia została, mnie tak źle bez mamusi…
774— No, złotko, jutro znów cały dzień będę z tobą razem, a teraz będziesz dobra i grzecznie zaśniesz, prawda, kochanie?
775— Kiedy ja nie mogę bez mamusi — załzawionym głosem rzekła Halinka.
776Matka głaskała ją ciągle po czole, lecz podczas gdy palce pieściły twarz dziecka, słyszała znów ze straszną wyrazistością:
777— Jak to tak można mamie przeszkadzać!
778Prędko pocałowała dziecko w czoło i wybiegła.
779Strasznie ją głowa bolała i straszna rozpacz dusiła.
780— Czemu ja o tym myślę, czemu o tym myślę, jak ja mogę coś podobnego myśleć, że ona mi przeszkadza, że byłabym wolniejsza, gdyby… nie, nie, nieprawda!! Czemu ja o tym myślę, przecież ja ją kocham. — I machinalnie stanęła i jęła się przypatrywać rzeczom w oknie wystawionym. — Przecież ja ją kocham, przecież ja ją tak szalenie kocham! Ty dziecko, ty moje jedyne, kochane! — Nagle uczuła wielki przypływ czułości. — Ty, moje najdroższe, ty, moje jedyne kochanie — mówiła półszeptem i łzy wstąpiły jej do oczu.
781Uczuła nagle wielką tęsknotę za dzieckiem, chciała mieć je przy sobie i gorzkimi łzami swymi przeprosić za straszny grzech, który w myślach swoich przeciwko niemu spełniła.
782— A patrz, patrz, to Lena wczorajsza — usłyszała nagle głosy jakieś blisko siebie.
783 784— Widzisz, widzisz, stanowczo ona. — Już przeszedłszy, kilka jeszcze razy oglądali się.
785Machinalnie skierowała kroki w stronę teatru.
786Gdy po przedstawieniu, na którym była przyjęta z jeszcze większym entuzjazmem, wróciła do domu, Halinka jeszcze nie spała.
787Usiadła przy dziecku i jęła rozmawiać z nim, ale Halinka była bardzo zmęczona.
788Dzisiaj już w jej zachowaniu nie było tej bolesnej goryczy, ale była wypisana na jej czole jakaś rezygnacja głęboka, która dziwnie postarzała tę dziecinną twarzyczkę.
789— Mamusiu, ja zasnę teraz, jestem taka zmęczona! — I z głębokim westchnieniem odwróciła się do ściany.
790A ona długo jeszcze siedziała i patrzyła na bladą twarzyczkę dziewczynki… Straszny jakiś ból chwycił ją za serce, uczuła nagle wyraźnie, że już niedługo będzie oglądała tę słodką twarz, że już niedługo będzie obejmowała te szczupłe rączki…
791— Halinko! — zawołała, nachyliwszy się nad dzieckiem. — Halinko, ty dziecko ty moje! — Łzy grały w jej głosie, wzięła przezroczyste rączki dziecka i pokrywała je pocałunkami.
792Dziewczynka zwróciła się cała do niej i utkwiła w nią szeroko otwarte oczy.
793W tych oczach ze straszną wyrazistością czytała pytanie groźne, pełne zwątpienia:
794„A gdybym ja umarła, czyby mamusia bardzo płakała?”
795 796Nachyliła się nad dziewczynką, ukryła twarz na jej piersi. Ta zaczęła ją głaskać po włosach i bezbrzeżnie smutny uśmiech wystąpił na jej twarz.
797— Tak, tak, mamusiu moja — powtarzała kilkakrotnie monotonnym, strasznie smutnym głosem — tak, tak…
798 799
Siedziała w sali i przeglądała nową rolę, którą jej dzisiaj wręczył dyrektor: była to Nora.
800Znała ją od dawna i już kiedyś na prowincji marzyła o odtworzeniu tej wielkiej postaci kobiecej, a teraz miała ją przed sobą, miała ją przeżyć, odtworzyć.
801Doszła akurat do aktu trzeciego, przełomowego, sceny z Robertem.
802Widziała siebie w tej scenie, słuchającą z szeroko otwartymi oczyma, jak gdyby patrzyła w jakąś przepaść bezdenną, strasznych słów Roberta.
803Dziecko, Choroba, NiebezpieczeństwoNagle — „Mamo, mamo! O, o, o!” — usłyszała głos pełen strasznego bólu, potem głuchy łoskot jakby czegoś ciężkiego padającego na ziemię. Potem cisza zupełna.
804Zerwała się i drżąca cała, oblana zimnym potem, podeszła do drzwi.
805Nagle stanęła — nie miała odwagi wejść, strasznie się bała czegoś okropnego.
806Coś dusić ją zaczęło, chwyciła się za krzesło, żeby nie upaść i kurczowo wpijała się jej ręka w miękką poręcz… Wreszcie oprzytomniała, ręka powoli opuściła krzesło i automatycznie, z szeroko otwartymi oczami, zacisnąwszy ręce w pięść, posunęła się w stronę dziecka.
807Na podłodze leżała Halinka bez życia.
808— Halo[40] — rzekła głosem drżącym, nie śmiąc zbliżyć się — Halo!…
809 810— Halo! — powtórzyła nieswoim głosem, dusząc się ze strachu.
811 812 813— Odpowiadaj, Halinko! — rzekła głuchym głosem.
814Dziecko ciągle leżało nieruchomie[41].
815Ona stoi i patrzy, i nie wie, co robić; chwyciła się za krzesło i stoi nieruchoma.
816Nagle opuszcza poręcz i rzuca się gwałtownym ruchem na ciało dziecka.
817— Halino — krzyczy strasznym głosem. — Halino!
818Drżąca cała przykłada ucho do serca… Nagle podnosi głowę i ciężko znów opada.
819Serce dziecka bije słabo, słabo, ale bije…
820Przez chwilę leży tak nieruchoma, tak strasznie wyczerpały ją ostatnie chwile…
821Potem nagle się zrywa i zaczyna dziecko cucić wszelkimi sposobami.
822Powoli, powoli, wraca ono do życia…
823Lekarz, Choroba, NadziejaDoktora, po którego natychmiast posłano, nie zastano w domu; przyszedł dopiero wieczorem, auskultował[42] dziecko i zrobił bardzo poważną minę.
824Ona stała przy nim i badawczym, niespokojnym wzrokiem śledziła każdy ruch jego, każde zmarszczenie brwi. Zdawało jej się, że to badanie trwa wieki całe.
825Nareszcie skończył i zmierzał ku wyjściu.
826 827Cicho, ale wyraźnie, strasznie wyraźnie, wyrzekł: „Dziecko ma się bardzo źle, bardzo źle”.
828Spojrzała na niego bezbrzeżnie niespokojnie.
829— Muszę pani prawdę powiedzieć, nadzieja jest bardzo, bardzo mała.
830— Doktorze — przerwała mu, chwytając go za ręce; głos jej się załamał.
831— Powtarzam, że prawie nie ma nadziei: jest to bardzo rozwinięta wada serca.
832— Ależ panie, to być nie może, przecież muszą być jakieś środki lecznicze, musi być ratunek na to. — I patrzyła na niego błagającym wzrokiem.
833— Jedynym, co przedstawia jeszcze małą nadzieję, byłby wyjazd do Nauheim[43] — rzekł doktor wolno. — Tak, to mogłoby może pomóc, choćby na lat kilka.
834Chwytając się tej nadziei, powtórzyła drżącym z radości głosem:
835— Do Nauheim, pan mówi, że to pomoże, to jedziemy, naturalnie, jedziemy!
836Na drugi dzień z rana była u dyrektora.
837Krótko i stanowczo powiedziała mu, że chodzi tu o życie dziecka i że musi wyjechać.
838Kobieta, Mężczyzna, Władza, MizoginiaDyrektor z początku irytował się w straszny sposób: wymyślał jej od przeczulonych nerwów, dziecinnych kaprysów itd., ale wreszcie widząc, że wobec stanowczego postanowienia nic zrobić nie może, musiał ją zwolnić.
839— Ale ja pani powiadam, że to wina tylko kaprysu, jeżeli pani się nie wybije… Ja pani dobrze życzę i pani nie chce.
840 841— No, już dobrze, dobrze! — Odwrócił się obrażony i zaczął palcami bębnić po stole. — Mówię pani, że grzechem jest to, co pani robi, ale dosyć! Sama sobie pani szkodzi.
842Odeszła z małym wynagrodzeniem za dwa wieczory występu.
843 844
Droga do dworca przechodziła obok teatru.
845Przez dwa dni prawie nie pomyślała o nim, będąc ciągle zajęta troską o coraz słabsze i wyczerpane dziecko.
846Artysta, Teatr, Tęsknota, ZazdrośćTeraz przejeżdża koło gmachu teatru i nagle zdaje jej się, że musi wyskoczyć, zostawić wszystko i wtargnąć do tego domu, który stał się dla niej najdroższym, w duszy ręce wyciąga do niego i całuje ściany oczami.
847Przejeżdża koło miejsca, gdzie afisze rozwieszają — patrzy: Lena.
848A tam, gdzie jej nazwisko było, znajduje się teraz inne, obce…
849Uczuła nagle straszną nienawiść do tej obcej kobiety, która jej miejsce zajęła i straszny, straszny ból.
850Minęły już gmach teatralny, z głębokim westchnieniem wsunęła się w głąb dorożki.
851Spotkała wzrok Haliny… Wtedy dziecko zamknęło oczy i przez boleśnie skrzywione usta wyrzekło niedosłyszalnie: „Już niedługo!”.
852Na kolei, gdy pociąg ruszył, uczuła znów nagłą chęć wyskoczenia, wyciągnęła ręce do tego miasta, co miało ją obdarzyć szczęściem, a które teraz opuścić musiała.
853Gorące łzy cisnęły jej się do oczu, odwróciła się i weszła w głąb przedziału, żeby się nie rozpłakać.
854Matka, Wyrzuty sumienia, SmutekNa widok dziecka uczuła jakiś dziwny cień zmęczenia i nienawiści prawie, i jakiś głos głucho się odzywał: „Jak to tak można mamie przeszkadzać?”.
855— Mamusiu, boli! — rzekła cicho dziecina.
856Pobiegła do niej i jęła ją pieścić i całować, czuła wstręt do samej siebie za niegodziwe myśli.
857Przez całą drogę czyniła sobie straszne wyrzuty, czuła jakiś niesmak do siebie i smutek wielki, a zarazem niechęć do życia; sama wydawała się sobie wstrętna i nadawała sobie najgorsze nazwy, nienawidziła się wprost.
858Dla Halinki była idealnie dobra i cierpliwa.
859Przebyły kilka spokojnych i słodkich tygodni w Nauheim.
860Oddała się cała pielęgnowaniu i kuracji dziecka i myśli tamte coraz rzadziej ją męczyły.
861Halinka się widocznie poprawiła, czuła się lepiej i była weselsza — ataki ani razu się nie powtórzyły.
862Doktor zrobił nadzieję, że może żyć jeszcze długie lata. Cieszyła się całą pełnią macierzyńskiej miłości z tego polepszenia i miłość jej dla dziecka swego stała się jeszcze tkliwsza, pełniejsza.
863Pierwszego poobiedzia, gdy wyszły na spacer, wstąpiły do kurhauzu[44]. Halinka przypatrywała się grającym dzieciom, matka czytała kurier.
864Jak dawniej, szukała przede wszystkim rubryki z teatru.
865Artysta, Teatr, Tęsknota, SławaByła dziś krytyka o Norze wystawionej w ostatnich czasach.
866Zaczęła czytać z wielkim zajęciem i, w miarę wczytywania się w szczegóły ról, rosła w niej jakaś gorączka, która wzmagała cię coraz bardziej. Przeżywała teraz w duszy wszystkie te sceny, w których miała brać udział, w których miała żyć. Straszna tęsknota za teatrem ją ogarnęła. W namiętnym pragnieniu wyciągała w myśli ręce do niego…
867„Żałujemy tylko — kończył krytyk — że nasza znakomita artystka NN (czytała swoje nazwisko) wskutek choroby swej córeczki, opuszczając nas, nie mogła odtworzyć tej roli. Wtedy dopiero l…ska publiczność byłaby poznała i zrozumiała całą głębię tego genialnego utworu”.
868 869Wzrok jej spotkał się ze wzrokiem Halinki.
870— Czy mamusia co ciekawego znalazła, że mamusia z takim zajęciem czytała? — spytała Halinka.
871— Nie, nie, nie — odrzekła, gorączkowo wstając — chodźmy, chodźmy…
872
— Mamusiu, niedobrze mi — rzekła dziewczynka w domu, opadając na kanapę.
873 874Kobieta, Artysta, Praca, AmbicjaMyślała o Norze i o słowach krytyka: „gdyby pani NN była odtworzyła rolę Nory, publiczność byłaby zrozumiała całą głębię genialnego utworu”.
875I nagle usłyszała wyraźnie, zupełnie wyraźnie, głos dyrektora żegnającego się z nią: „to grzech, co pani robi, powiadam pani — grzech!”.
876Tak, to grzech, to grzech, powtarzała sobie, ja mam prawo rozwijać się, ja powinnam rozwijać się swobodnie, a to grzech, to grzech…
877Zupełnie zapomniała o skardze córki.
878A kto temu winien, że nie jesteś wolna? — pytało się coś w niej.
879Dziecko! — odpowiedział jakiś głuchy głos.
880— Mamo, mamo, boli! — powtórzyła w tej chwili dzieweczka.
881Otrząsnęła się i podeszła do niej…
882
Przez całą noc męczyły ją znów stare rozmyślania, stara walka, stare wyrzuty…
883Na drugi dzień wstała w strasznej apatii.
884Już nie była nawet w stanie gryźć się starymi myślami.
885Wielka martwota ogarnęła ją całą.
886Halinka miała się znów gorzej.
887Pielęgnowała ją z całym ogromem macierzyńskiej miłości, z całą niezmierną tkliwością, chcąc choć w części powetować swą winę.
888Ale dziecko do zdrowia nie wracało.
889Doktor odchodził z coraz poważniejszą miną.
890Kiedyś dłużej niż zwykle auskultował dziecko, potem smutnie pokiwał głową.
891Odprowadziła go do przedpokoju.
892— Panie — rzekła drżącym głosem — co pan myśli o Halince?
893— Nie mogę przed panią ukrywać — rzekł ze smutnym spojrzeniem — życie dziecka musimy liczyć na tygodnie, jeżeli nie na dni.
894— Ależ panie! — krzyknęła. — Przecież pan sam mówił jeszcze dwa dni temu, że może żyć długie lata.
895 896— Omyliłem się, pani. Zresztą w tych chorobach nic pewnego powiedzieć nie można, ale według wszelkiego prawdopodobieństwa…
897 898Cała drżąca wróciła do Halinki.
899Jęła ją głaskać po twarzy, pieścić, całować namiętnie, rozpacznie…
900
Przez kilka dni stan zdrowia Halinki się nie zmienił.
901Nagle nastąpiło jak gdyby polepszenie.
902Mogła wstać i chodzić, była weselsza, zdawało się, że życie wraca.
903 904Przeszło znów kilka cudnych, spokojnych dni. Nadzieja wracała.
905Pewnego dnia otrzymała list od dyrektora z zapytaniem, czy nie wraca, bo czekają na nią z niecierpliwością.
906Ucieszyła się bardzo i chciała podzielić się z Halinką tą wiadomością.
907 908Miała wyraźne przeczucie, że wspomnienie o długich, tęsknych wieczorach, które znów sama będzie musiała spędzać, zasmuci i zaniepokoi dziewczynkę.
909Pamiętała zbyt bardzo dobrze[45] scenę ostatnich dwóch teatralnych wieczorów.
910 911Gdy nastał czas, że trzeba było dać lekarstwo dziecku, zbliżyła się do Halinki i podała jej krople.
912Cieszyła się z całej duszy z lepszego wyglądu dziecka.
913Kobieta, Matka, Konflikt wewnętrzny, Rozpacz, Wyrzuty sumieniaAle nagle w jakimś ukrytym kąciku jej duszy coś tajemniczo szepnęło: „a gdyby się nie poprawiła[46], to nie żyjąc, nie przeszkadzałaby ci występować”.
914Ohydna myśl ta wywołała napad bezgranicznej rozpaczy.
915Pobiegła do lasu i rzuciła się na ziemię.
916Wpiła twarz głęboko w miękki mech i długo leżała tak bez ruchu.
917Czuła taką straszną rozpacz i zarazem taki wstręt do tej cząstki swego „ja”, które jej szeptało tamte słowa, że miała tylko jedno życzenie namiętne — uciec, uciec przed samą sobą, aby już nic nie widzieć, już nie żyć.
918 919Wolnym krokiem wróciła do domu.
920Jakiś promień nadziei przebłysnął znów w jej duszy.
921W domu znalazła list do siebie.
922Przeczytała go na dole, nie wchodząc do swego mieszkania.
923Przyniósł jej nowinę, że jej młodszy brat, niebezpiecznie chory, wyzdrowiał i był w drodze do Nauheim, aby ją odwiedzić.
924Pobiegła prędko na górę, aby powiedzieć o tym Halince.
925— Halinko! — wołała już w przedpokoju. — Zgadnij, jaką ci nowinę przynoszę?
926 927— No, Halo, czy ty śpisz? Cóż, śpioszku mój — woła, śmiejąc się na progu pokoju.
928 929 930 931— Halino! — woła głośniej. — Halino! — woła jeszcze raz.
932 933Coś dziwnie zimnego zaczyna ją powoli przenikać.
934Dusi ją coś tak strasznego, że sprawy sobie zdać nie może, czego się właściwie boi.
935— Halino — mówi jeszcze raz głuchym głosem, podchodząc do kanapy.
936 937 938Na kanapie leży nieruchoma postać dziewczynki.
939 940— Halino — mówi błagającym głosem. — Halinko, odpowiedz!
941Dziecko leży z oczyma zamkniętymi.
942Nagle zaczyna ją trząść za ramiona.
943 944Z głuchym jękiem opada na ziemię — dotknęła się ręki zimnej jak lód…
945Ale w tej chwili znów się zrywa.
946— Nie, to nieprawda — szepcze i porusza dziecko — czemu ty nic nie mówisz, Halo! Halo!
947Potem drżąca przykłada ucho do serca.
948— Co to jest? — Nic nie słyszę! Nie, nie, to tylko tak się zdaje.
949Matka, Dziecko, Śmierć, Rozpacz, Wyrzuty sumieniaRozdziera ubranie na dziecku i znów przykłada ucho.
950 951Ze strasznym krzykiem upada na ziemię.
952Dotknęła się zimnego, trupiego ciała…
953
Po kilku chwilach znów wstaje, podchodzi do dziecka.
954— Halo, prawda, ty się obudzisz — Halinko moja, prawda?
955— Przecież ty sama widzisz, że to niemożliwe, ty musisz żyć!
956 957— Halko! — krzyczy i rzuca się na ciało dziewczynki.
958Potem nagle odrywa się od niej.
959I obłąkane oczy utkwiwszy w jakąś tajemniczą dal — „to ja ją zabiłam, to ja ją zabiłam, ja myślałam, że mi przeszkadza!”.
960Nieludzki krzyk cierpienia wyrywa się z jej piersi.
961Głowę przykłada do ciała dziecka i długo tak leży.
962 963— Słyszysz, ty musisz żyć — krzyczy — boś ty moje jedyne, ty musisz, to nie może być, nie może być! — powtarza machinalnie.
964I teraz twarz jej przybrała jakiś nienawistny wyraz, cała jej postawa wyraża jedną wielką grozę.
965A błędne oczy patrzą się gdzieś daleko, jakby na jakiegoś strasznego wroga.
966— Toś ty mi zrobił — krzyczy, nagłym ruchem wyciągając pięść — ty, tyś mi dziecko ukradł, jedyne, ty, ty, przeklęty!
967Potem, jak gdyby nagle zrozumiała cały tragizm chwili, z jednym przeciągłym krzykiem upada na ciało dziecka, przykrywając je całe.
968 969Jakiś dziwny dreszcz strachu przed tym trupem ją ogarnia. Wstaje i chwiejnym, nieśmiałym krokiem chce odejść trochę dalej, ale nogi jej się załamują, widzi jakąś czarną przestrzeń przed oczami migocącą, jakiś szum coraz głośniejszy, coraz bliższy w uszach — chwyta się krzesła stojącego w pobliżu, ale nie ma siły utrzymać się…
970Z głuchym jękiem opada na ziemię złamana.
Aby żyć
971 972Pojedyncze latarnie, rzadko rozstawione, rzucają niepewne światło na brudne ulice małego galicyjskiego miasteczka. Dziwnie niepewnie drgają te światła, oświetlając mury starych, śpiących domów.
973Cisza panuje martwa na ulicach. Tylko gdzieś z dala dolatują jakieś oddźwięki, ginące znów w ciszy. Ziemia pokryta mokrym, klejącym się błotem po dżdżystym, zimnym dniu. Sklepy wszystkie od dawna pozamykane i dziwnie ponuro swymi spuszczonymi okiennicami patrzą się w cichą noc.
974 975Po ciemnej ulicy idzie jakiś człowiek w grubej, niebieskiej bluzie. Stary kapelusz nasunął głęboko na czoło i idzie ciężkim krokiem. Głucho huczy w nocnej ciszy odgłos jego drewnianej podeszwy.
976Spuścił głowę, włożył ręce do kieszeni i idzie wlokącym się krokiem.
977Od czasu do czasu podnosi głowę i rozgląda się wkoło.
978Nagle stanął i ciężko westchnął. Skłonił smutnie głowę i znów kroczy dalej.
979Znów staje. Zda mu się, że go ktoś śledzi.
980Złym wzrokiem ogląda się, ale i tamte kroki ustały i panuje cisza. Puszcza się znów w drogę. I znów słyszy ciężki stukający odgłos swych butów.
981Błoto, BiedaTeraz zwalnia kroku. Zbliża się do dzielnicy leżącej już właściwie poza miastem — dzielnicy najbiedniejszej.
982 983Błoto sięga mu aż do kostek i pokrywa mu buty grubą, brązową warstwą. Idzie wolno, sunąc nogi w ciemnej, zimnej, rozmiękłej masie.
984 985Dom, BiedaZnajduje się przed małym, nędznym domkiem, z krzywym, słomianym dachem. Stoi przez chwilę niezdecydowany, potem ujmuje ręką mokre sztachety zgniłej furtki prowadzącej do dziedzińca.
986Gwałtownym ruchem odpycha je i wchodzi.
987Przed drzwiami staje znów przez chwilę.
988Wzdycha ciężko i ręką w zakłopotaniu wodzi po czole.
989 990W korytarzu, prowadzącym do czterech pokoi, zamieszkiwanych przez tyleż rodzin, jest zupełnie ciemno.
991— Jago! — woła przytłumionym głosem. — Jago!
992Otwierają się drzwi zaraz na lewo i wysuwa się przez nie jakaś ciemna, wąska postać kobieca, chwyta go za rękę i wciąga do pokoju.
993 994Opada na jakieś krzesło i ukrywa twarz w rękach.
995Ona stoi nieruchoma. Tylko jej niespokojny wzrok ślizga się po jego postaci oświetlonej niepewnym blaskiem księżyca. Nie śmie pytać go.
996 997Nareszcie odrywa ręce od twarzy i, podnosząc oczy na nią, mówi grubym głosem:
998— No, cóż ty stoisz i gapisz się? Idź spać!
999Bieda, Praca, RozczarowanieA ona zbliża się do niego i klęka przed nim.
1000— Więc znów nic — mówi głosem głuchym, rozdzierająco smutnym i opiera się głową o jego kolana.
1001— Przecież widzisz — odpowiada szorstko.
1002A potem nagle odwraca się od niej i zakrywa oczy ręką. Siedzi tak przez chwilę całym ciałem odwrócony w drugą stronę.
1003— Ojcze — mówi ona i, podnosząc się na wpół, odciąga jego rękę od twarzy — ojcze…
1004 1005— Daj pokój, dziecko — mówi nagle dziwnie miękkim głosem — daj pokój!
1006Potem nagle zrywa się i wstaje. Zaczyna chodzić po pokoju.
1007— I u ciebie nic, co, dziewczyno? — Głos jego twardnieje. — Nie znalazłaś żadnej pracy? — I nagle gorzko się uśmiecha. — Tak, tak, sprawiedliwe losy — sprawiedliwe!
1008Nagle staje przed stołem i uderza weń gwałtownie pięścią.
1009— Jeśli ja temu człowiekowi karku nie nakręcę, temu złodziejowi — to niech mnie sto piorunów trzaśnie! — krzyczy dzikim głosem i żyły gniewu występują mu na czole.
1010Rodzina, Dziecko, Głód— Ojcze, ojcze — dziewczyna drży cała w strachu — niech ojciec nie tak głośno… Dzieci śpią. Tak trudno było je uśpić! Tak płakały z głodu!
1011W kącie pokoju leży pod jakąś dziurawą derką dwoje dzieci skurczonych z głodu, bladych, nędznych.
1012Ojciec, Córka, Przemoc— A czemuś im jeść nie dała, ty? — krzyczy on teraz nieprzytomnie. — To cóż, kiedy jeść się chce, to trzeba kraść, to trzeba się sprzedawać, słyszysz?
1013Wziął dziewczynę za ramiona i zaczął nią gwałtownie trząść.
1014Kondycja ludzka, Pozycja społeczna, Bieda, Bogactwo— Przede wszystkim trzeba jeść, słyszysz? A reszta — to wszystko głupstwo; to dobre dla bogatych, nie dla nas, słyszysz? — i trzęsie ją nieprzytomnie.
1015— Ojcze, ojcze — puść, ja się boję!
1016Ochłonął nagłe, wypuszcza ją z rąk i opada znów ciężko na krzesło. Oparł się ręką o stół i siedzi tak przez chwilę. Potem znów zwraca się do niej:
1017Rodzina, Głód, Cierpienie, Kłótnia— Słuchaj, Jago — mówi dziecinnym, prawie proszącym głosem — słuchaj, Jago, czy ty nic nie masz? Ani kawałeczka chleba, ani kawałeczka?
1018 1019A on chwycił się za żołądek i boleśnie się skrzywił, kurcząc się na krześle.
1020— Tak tu boli, tak boli… A może byś ty jednak spróbowała gdzieś dostać jeszcze — mówi nieśmiałym, drżącym głosem.
1021Ona smutno skinęła głową i podeszła do okna.
1022— Wszędzie byłam — mówi głuchym, beznadziejnym głosem — wszędzie byłam, nikt już nie pożyczy!
1023A on znów staje i strasznym głosem krzyczy na nią:
1024— Słuchaj, przecież dzisiaj rano był jeszcze kawał chleba. Dlaczegoś o mnie nie myślała, dlaczegoś mi go nie zostawiła — mówi groźnym głosem, zbliżając się coraz bardziej do niej.
1025Ona przycisnęła się do okna i drżąca ze strachu mówi:
1026 1027 1028 1029— Ja? Nie — ojcze… ja nie jadłam. — I nagle łzy wciskają jej się do oczu, ale zaraz energicznie je wyciera. — Przecież to nie pierwszy raz — dodaje z gorzkim uśmiechem.
1030On siada znów na krześle, ręce kładzie na stół, a twarz na ręce. Tak siedzi długo, milcząc.
1031Dziecko, Głód, Kłamstwo, Nadzieja, Rozpacz— Jaguś, Jaguś — woła nagle jakiś cienki głos z drugiego kąta pokoju — Jaguś!
1032Ona podbiega szybko do rozbudzonego dziecka i klęka przy nim.
1033On z szeroko rozwartymi oczyma przypatruje się grupie swych dzieci. Ona głaszcze po włosach chłopaczka, który rozpaczliwie zaczyna płakać.
1034— Jaguś jeść — szlocha — jeść, je-eść!
1035Teraz i dziewczynka się obudziła i przyłącza się do płaczu brata.
1036A Jaga klęczy między dziećmi i stara się ukryć przed nimi postać ojca.
1037— No, śpijcie teraz, moje kochane dzieci — mówi uspokajającym głosem. — Śpij, Jaśku, tyś starszy — daj Marysi dobry przykład. Jak ojciec tylko wróci, a chyba zaraz wróci, to ja was obudzę. A przecież wiecie, że ojciec obiecał dzisiaj przynieść nam chleba, a kto wie, może jeszcze czegoś dobrego, kto wie… — i uśmiecha się przez łzy.
1038— Kiedy ojciec prędko ma wrócić, to już ja wolę poczekać tak — mówi Jaś i podnosi się na wpół.
1039A teraz nagle wybucha głośnym płaczem.
1040— Przecież tam ojciec już siedzi, to Jaga skłamała, Jaga niedobra. — I nagle zwracając się do niej twarzyczką pełną prawdziwej nienawiści zaczyna ją bić małymi pięściami — Jaga zła, Jaga kłamie.
1041Teraz i Marysia spostrzegła ojca i zaczyna płakać jakimś strasznie rozpaczliwym płaczem.
1042Rzuciła się na ziemię i teraz straszne szlochanie trzęsie jej całą drobną postacią.
1043Jaga klęczy przy dzieciach i rady sobie dać nie może. Zakłopotane oczy zwraca ku ojcu.
1044 1045Stoi przy stole i jakimś półobłąkanym wzrokiem patrzy na grupę swoich dzieci.
1046— Jago — mówi ochrypłym głosem — Jago, będzie chleb. Zaraz będzie. Zobaczysz — przyniosę.
1047Jego oczy zapaliły się nagle jakimś tajemniczym ogniem.
1048 1049Gwałtownym krokiem zbliża się ku drzwiom.
1050— Ojcze, ojcze! — krzyczy Jaga, rzucając się za nim i łapiąc go za rękaw. — Co ojciec chce zrobić…? — Ale on lekko ją odpycha.
1051— Puść, dziecko! Nie, nie, dziecko. — Głos jego lekko drży. — Przypomniał mi się ktoś, kto da. Tak, tak — i strasznie wymuszony uśmiech teraz nawet występuje mu na twarzy. — Bądź spokojna, Jaguś, bądź spokojna!
1052I nagle chwyta ją ręką za twarz i z całą tkliwością ojcowskiej miłości całuje ją raz, dwa razy w czoło… Potem nagle się zrywa i śpiesznym krokiem wychodzi.
1053Na dworze teraz zupełnie ciemno. Latarnie od dawna pogaszone. Tylko księżyc rzuca niepewne, drżące światło — on teraz idzie jakimś cichym, jakby sennym krokiem, patrzy przed siebie, jak człowiek nieprzytomny.
1054Od czasu do czasu podnosi głowę i rzuca wkoło sprytne, niespokojne spojrzenie.
1055W całym miasteczku wszędzie cicho. Już karczma od dawna zamknięta i wszystko wydaje się pogrążone w jakimś głębokim śnie.
1056Idzie on sam jeden, jak widmo potępione po głuchej nocy.
1057Od czasu do czasu słyszy jakiś szelest. Ot, teraz głośniejszy.
1058Z zapartym oddechem staje, trzymając się kurczowo za drzewo. Błędnym wzrokiem ogląda się. Ale nie — to nic. To tylko był szelest kilku spadających liści jesiennych.
1059Wchodzi teraz w uliczkę ciemną i wąską. Znajduje się w niej tylko jeden jedyny dom i kilka ogrodów.
1060Teraz staje przy murze i przyciska się do niego.
1061Zdjął kapelusz i wyciera ręką zimny pot z czoła.
1062Oczy jego szeroko rozwarte wpijają się w każde okno po kolei.
1063Teraz zaczyna się ślizgać wzdłuż muru.
1064W domu tym znajduje się piekarnia.
1065ZłodziejStoi teraz przed drzwiami i chytrym wzrokiem zawodowego złodzieja mierzy okiem siłę oporu. Potem wyjmuje z kieszeni swoje narzędzia stolarskie i zbliża jedno z nich ostrożnie do drzewa. Robi to wszystko z całym spokojem i jakby automatycznie. Już cienia wahania nie ma na jego twarzy, tylko jakaś głucha, fatalna energia i ostrożność czuwająca…
1066Wzdrygnął się. Usłyszał blisko ucha jakiś głośny dźwięk. Mimo woli zamknął w pierwszej chwili oczy z wielkiego strachu, ale natychmiast rozszerzył je tym bardziej i obrzucił dom jednym bystrym spojrzeniem.
1067Wkoło nie widać nikogo. Wszystko po dawnemu cicho, spokojnie. Wstrzymał się w swej robocie i uważnie zaczął się wsłuchiwać w owe ciągle jeszcze drgające dźwięki. I nagle nawet jakiś blady, nieprzytomny uśmiech przemknął się po jego twarzy.
1068Poczuł, że to tylko chrapanie starej właścicielki piekarni tak go przestraszyło.
1069Ciche pękanie drzewa rozlega się teraz w głuchej nocy.
1070 1071Jeśli to ktoś usłyszał? I znów ogląda się wkoło.
1072Nie, nie, to nic, szepce sam do siebie i wyciera rękawem zimny pot strachu, a narzędzie swe wpija coraz bardziej w stare, zgniłe drzewo.
1073A teraz chwieje się coś. Teraz może wyjąć jedną część, drugą. Naraz stoi przed otworem dość dużym, by mógł przesunąć swe ciało.
1074Złodziej, Konflikt wewnętrznyNagle mu ręce opadły. Na chwilę wraca mu pełna świadomość swego czynu. Rozgląda się dokoła, jakby szukając pomocy.
1075— Ja nie chcę, ja nie chcę, jam[47] nie złodziej! — szepce coś w nim.
1076Głód, Chleb, KradzieżZapach świeżego pieczywa roznosi się po powietrzu.
1077I znów bierze górę gryzący głód.
1078Nieprzytomny od pożądania, rzuca się, wskakuje gwałtownym ruchem przez otwór i łapie z dziką rozkoszą chleb, bułki, pakując wszystko do kieszeni, w bluzę.
1079— Co tam? Złodzieje, ratunku! — słyszy nagle głos.
1080Morderstwo, Zbrodnia, StrachWłaścicielka sklepu wybiega ze swej alkowy i chce przecisnąć się koło niego do jedynego wyjścia.
1081— Ratunku, złodzieje! — krzyczy przestraszona.
1082Wściekły strach go ogarnia. Chwyta babę za gardło.
1083— A będziesz milczała, jędzo — szepce jadowicie.
1084— Ratunku! — woła stara baba duszącym się głosem.
1085— Milcz! — krzyczy jeszcze bliżej, nachylając się nad nią i mocniej ściska ręką jej gardło.
1086 1087Z wolna ją teraz puszcza. Ciężkie ciało starej kobiety opada bez życia na ziemię.
1088Nagle wściekły strach go ogarnia. Włosy jeżą mu się na głowie i krew jakby zatrzymuje się w obiegu. Oczy wpija w leżącą przed sobą postać bez życia.
1089— Jezus, Maria, Jezusie święty — szepce blady, zaczynając się żegnać raz po raz.
1090Tss, tss — coś się rusza nad jego głową. Wyskakuje gwałtownym ruchem przez otwór. Zaczyna pędzić do domu.
1091CieńPędzi bez chwili wytchnienia. Zda mu się ciągle, że idzie ktoś za nim, że go ktoś prześladuje. Dusi go coś w gardle. Pędzi ciągle naprzód, naprzód przez spokojnie śpiące miasteczko, a długi jego cień za nim, za nim…
1092Dopiero przy drzwiach swego domu staje i przytomnieje.
1093— Czy to prawda — czy to prawda? — pyta się nagle.
1094Opiera się o sztachety parkanu i w rozpaczy zagrzebuje ręce w swych włosach.
1095 1096Czuje taką rozpacz straszną, duszącą, że chciałby rzucić się na ziemię, wpić się w nią, włosy sobie wyrywać…
1097 1098— Może to nieprawda? To musi być nieprawda! Chryste Panie — przecież to niemożliwe.
1099Nagle zawiało dziwnie aromatycznym zapachem.
1100 1101Jak dzikie zwierzę rzuca się na jedną z nich i połyka ją od razu. O wszystkim zapomniał.
1102Jak wściekły wpada do swego mieszkania.
1103Rodzina, Chleb, Głód— Jeść dzieci, słyszycie? Jeść! — krzyczy i wyrzuca z kieszeni chleby i bułki…
1104— Jasiu! Marysiu — trzęsie zaspane dzieci — patrzcie, jest chleb. — I sam, jak wściekły, zaczyna im w usta pakować bułki.
1105A dzieci krztuszą się, ale śmieją się i płaczą z radości, całują nogi ojca, połykając, pożerając chleb.
1106— A ty, Jago! Cóż ty stoisz i nie jesz? — zwraca się jakimś nieswoim głosem do dziewczyny.
1107Córka, Przeczucie, Ojciec, Gniew, ObyczajeA ona stoi nieruchoma. Wlepiła swe oczy w ojca i patrzy na niego milcząco, jakimś strasznym, tajemniczym wzrokiem.
1108— Ojcze, skąd są te bułki? — pyta wreszcie głuchym głosem.
1109On się teraz pełną twarzą odwrócił do niej i żyły gniewu strasznie wyrastają na jego czole.
1110— To nie twoja rzecz, Jago, słyszysz? To nie twoja rzecz o to pytać. Jam twój ojciec. Ja tobie daję! To nie twoja rzecz o to pytać, słyszysz?
1111Zbliża się teraz do niej i groźnie pokazuje pięść.
1112— Ty tylko masz milczeć i jeść, albo…
1113Groźnie trzęsie pięścią przed jej oczyma.
1114A dziewczyna coraz bardziej wpija w niego swoje ciemne oczy, usuwając się w głąb pokoju.
1115Przez chwilę wydaje się, jak gdyby chciał pójść za nią; podnosi rękę, jakby do uderzenia, ale nagle opuszcza ją i wraca do stołu.
1116Siada, odwracając się tyłem do Jagi, bierze młodsze dzieci na kolana i wpycha im gwałtem bułki.
1117— No cóż, Jaśku, smakuje? — pyta dziecko, dziko pożerające. — A ty, Marysia?
1118— Ojcze, ja mam już dosyć — odpowiada dziewczynka zmęczonym głosem.
1119— Czego dosyć? Jeść masz, jeść masz — krzyczy dziko i wsuwa jej jeszcze jedną bułkę, jeszcze jedną.
1120— Kiedy ja mam już dosyć — płacze dziewczynka — ja chcę spać, ja chcę spać.
1121Teraz i Jaś się najadł i, zamknąwszy oczy, przytulił się do ojca, aby zasnąć.
1122Z wolna opuszcza on swoje dzieci z kolan i kładzie je w kącie na ziemi.
1123Potem wolno, wolno, wraca na swoje miejsce.
1124Zbrodniarz, Wyrzuty sumienia, Konflikt wewnętrzny, Wina, StrachKładzie głowę na stole, zamyka oczy i chce zasnąć.
1125Nagle podskoczył, jakby podrzucony niewidzialną siłą.
1126„Zabójca, zabójca!” — usłyszał wyraźnie jakiś tajemniczy głos. Wgrzebuje swe palce we włosy.
1127— Ależ nieprawda, ona musi żyć — musiała odżyć.
1128„Zabójca, zabójca” — słyszy ciągle w uszach.
1129Nagle wstaje i błędnym, nieprzytomnym wzrokiem ogląda się wkoło.
1130Wszystko wydaje mu się tak nieprawdopodobne, wprost niemożliwe.
1131Jego oczy wyrażają jakieś osłupiałe zdziwienie.
1132— Jak to? Co ja myślę? Ja? Ja? To przecież nieprawda! Ja, ja złodziej? Ja, ja, zabójca? Przecież to być nie może. To nieprawda.
1133I nagle widzi znów ze straszną wyrazistością całą scenę w piekarni.
1134Po raz pierwszy przenika go w całej swej pełni świadomość strasznego czynu.
1135Straszna rozpacz poczyna nim trząść. Bezradnym wzrokiem ogląda się wkoło.
1136Opada na ziemię i zaczyna szlochać jak dziecko.
1137„Przyjdą, zabiorą, zabiją” — ciągnie w nim dalej jakiś głos i — „zabójco, zabójco” — słyszy coraz groźniej!
1138— Chryste Panie, Chryste Panie, zmiłuj się nade mną! — i zaczyna targać swoje włosy.
1139A tam, w drugim kącie pokoju, leży jego córka i patrzy się w niego tępym wzrokiem.
1140Nagłym ruchem wstaje i zbliża się do niego.
1141— Ojcze — mówi groźnym, a pełnym strasznego wyrzutu głosem — czemuś to zrobił, czemuś to zrobił?
1142Klęka przed nim i zaczyna go trząść za ramiona.
1143— Ojcze, czemuś to zrobił — mówi coraz żałośniej — ojcze, ja bym się prędzej była sprzedała, słyszysz? Sprzedała, niż gdybyś ty miał kraść.
1144Po wypowiedzeniu tego strasznego słowa instynktownie odsunęła się, jakby w obawie uderzenia.
1145Ale ojciec leży cicho, tylko straszny płacz nim targa.
1146Nagle z głuchym, głębokim jękiem podnosi się na wpół i, czołgając się na kolanach, zbliża się do niej.
1147Cały załzawiony całuje raz po raz jej ręce i krzyczy głosem pełnym nieludzkiego cierpienia:
1148 1149Potem gwałtownym ruchem odsuwa ją, staje i szybko zbliża się ku wyjściu.
1150 1151— Dokąd idziesz, ojcze? — woła przestraszonym głosem, chwytając go za rękę.
1152— Nie, nie, nie, Jago — rozpacznie się uśmiecha — puść, puść!
1153W jego oczach maluje się takie niezłomne postanowienie, taka fatalna siła rozpaczy, że ona się odsuwa z błędnym spojrzeniem — przepuszcza go…
1154
Na dworze panuje teraz przedświt. Szaro jeszcze i głucho. Cisza… przerywana tylko od czasu do czasu szczebiotem zbudzonego ptactwa.
1155Ciężkie, wolne swe kroki kieruje ku miasteczku — ku piekarni.
1156Głucha, beznadziejna rozpacz ogarnęła go całego. A jednak gdzieś tam w głębi duszy żarzy się jeszcze jakaś iskierka nadziei, że może jednak…
1157Jest tak obezwładniony, tak duchowo podupadły dzisiejszą katastrofą, że się nawet już nie boi, czy go teraz kto zobaczy, czy nie zwróci na siebie czyjejś uwagi.
1158Idzie naprzód wolno, machinalnie.
1159Dopiero gdy się zbliża do miejsca zbrodni, mimo woli przyspiesza kroku. Ochwytuje[48] go jakaś półświadoma, gorączkowa nadzieja.
1160— Chryste Panie, Chryste Panie — jęczy i krople zimnego potu występują mu na czoło. — Chryste Panie — szepce — zmiłuj się!
1161Teraz znajduje się już przy domu. Na chwilę zatrzymuje się. Ale zaraz znów automatycznym krokiem posuwa się naprzód.
1162Teraz wzdrygnął się: znajduje się przed samym otworem.
1163Gwałtownie zamyka oczy, żeby nic nie widzieć.
1164Z całym wytężeniem nadsłuchuje, czy nie usłyszy sennego chrapania baby.
1165Ale wszystko cicho, strasznie cicho…
1166 1167Przez chwilę stoi nieruchomy, nie mogąc zdecydować się wejść.
1168Wreszcie, wreszcie machinalnie, nieprzytomnym krokiem wchodzi przez otwór do sklepu. Strach rozwiera mu szeroko oczy.
1169Morderstwo, Zbrodnia, WinaNa podłodze leży stara kobieta — nieruchoma.
1170A jednak nie chce, nie może jeszcze wierzyć.
1171Zbliża się do niej i gwałtownie łapie ją za rękę…
1172 1173Z głuchym jękiem upada nieprzytomny na martwe ciało…
1174
Gdy po kilku chwilach wreszcie wstaje, jest mu zupełnie jasno[49], że to koniec.
1175Błędnym wzrokiem ogląda się wkoło. Machinalnie jego oczy błądzą po szarych, pustych ścianach, po stołach, po bułkach, które mu dziś w nocy tak rozkosznie pachniały i teraz wydają się patrzeć na niego jakimś głupim wzrokiem.
1176Z wolna posuwa się naprzód. Przechodzi znów przez otwór i wlecze się ciężkim krokiem przez miasto.
1177Nie myśli, nie czuje już nic, tylko, że to koniec.
1178Wina, Kara— Znajdą, zabiorą, zabiją — myśli półświadomie.
1179Jakaś rozpaczna rezygnacja ogarnęła go, i wszystko już dlań[50] obojętne.
1180— Wezmą, zabiją… — powtarza sobie.
1181Wizja, Śmierć, Kat, KaraNagle zimny pot oblał go całego: ujrzał przed oczyma szubienicę i kata.
1182Krew wielką falą uderzyła mu do głowy. Mimo woli nogi jego wykonywają coraz szybsze, coraz szybsze ruchy.
1183— Zabiłeś — więc zabiją! — stara się wmówić w siebie zupełnie spokojnie.
1184UcieczkaA jednak coraz szybciej, coraz szybciej biegnie.
1185A może nie znajdą, może nie będą wiedzieli, że to ja, albo może zdążę uciec, może…
1186Biegnie, biegnie, coraz prędzej, coraz prędzej.
1187Wydaje mu się, jakby ta droga ciągnęła się bez końca, jak gdyby ciągle przed nim uciekała, jak gdyby nigdy nie mógł dobiec.
1188Hen, w polu dopiero, staje cały zadyszany. Siada w rowie i ukrywa twarz w rękach.
1189— Może nie znajdą, może nie znajdą, może jeszcze będę mógł żyć?
1190I podnosi się znów i pędzi, pędzi, wiele mu sił starczy.
1191Nareszcie daleko za miastem zmęczony pada na ziemię. Błędnym wzrokiem wpatruje się w niebo.
1192Tam na wschodzie zabarwiły się już obłoczki różowymi odcieniami świtu. Błędnie patrzy w dal…
1193— Tak, może ucieknę, może ucieknę — mówi machinalnie i podnosi się znów, aby iść dalej.
1194Ale już go nogi nie niosą i osuwa się znów na ziemię.
1195Wizja, Śmierć, Strach, Wyrzuty sumieniaLeży nieruchomo z zamkniętymi oczyma. Ręce sztywnie[51] wyciągnięte.
1196Śmierć, śmierć — szepczą kłosy nad jego głową.
1197Śmierć — śmierć — świergocą ptaki.
1198Nagle podniósł się na wpół, wyprężając całą swoją postać w nieludzkim strachu.
1199Ujrzał wyraźnie sztywną, wyciągniętą postać starej kobiety z osłupiałymi, martwymi oczyma.
1200Rozszerza oczy, żeby odpędzić od siebie szklany wzrok, ale ten coraz bardziej wpija się w niego.
1201— Jezusie Święty — zaczyna jęczeć — Matko Przenajświętsza! — i obejmuje pień drzewa w bezgranicznym strachu.
1202— Zmiłuj się, zmiłuj się! — tępy jego wzrok kieruje się ku słońcu wchodzącemu.
1203 1204— Jago moja, Jasiu, Marysiu, co to będzie, co to będzie! — i zaczyna bić głową o ziemię.
1205Nagle krzyknął znów rozdzierającym głosem.
1206Ujrzał przed sobą oczy, owe martwe, szklane oczy.
1207Wpijają się w niego, wżerają się coraz głębiej, coraz głębiej, przeszywają jego ciało, jego kości…
1208Śmierć, SamobójstwoNagle wstaje.
1209Ogląda się dziwnie osłupiałym wzrokiem wkoło i wyjmuje z całym spokojem gruby sznur ze swej kieszeni. Potem znów z całym spokojem próbuje jego siły.
1210Wie, że musi skończyć ze sobą, że nie wytrzyma dłużej tamtego wzroku i że go to wyzwoli.
1211I dziwnie zimny, dziwnie spokojny stał się od chwili tego postanowienia.
1212Automatycznie wykonywa[52] wszystkie czynności.
1213Wybiera silną gałąź, zawiązuje sznur na niej, robi pętlę…
1214Teraz wchodzi na drugą gałąź i z wolna, z wolna przesuwa głowę przez pętlę.
1215Siedzi teraz na drzewie i patrzy głucho w ziemię.
1216— Więc koniec — myśli — więc koniec…
1217Oczy jego patrzą błędnie na pole, na drogę, na niebo. Żal duszący ściska go za gardło.
1218— Więc to wszystko mam opuścić, opuścić — myśli półświadomie…
1219Nagle krzyczy nieludzkim rykiem.
1220Jego nogi opuszczają gwałtownym ruchem podtrzymującą je gałąź. Ujrzał tuż, tuż koło swej twarzy bladą trupią twarz, patrzącą strasznym wzrokiem w niego.
1221W tej chwili tam, na wschodzie, wynurza się wielka, złota kula słońca.
1222Jego nogi gwałtem szukają podpory, ręce łapią powietrze, oczy łamiące się szukają gdzieś wkoło pomocy.
1223Jeszcze kilka odruchów, rozpaczliwych, kurczowych wysiłków, coraz mniejszych, coraz słabszych, coraz rzadszych — koniec.
Za wiele
1224Kobieta, Mężczyzna, Żałoba, Cmentarz, Grób, KwiatyDzisiaj rok temu, jak ona umarła.
1225Długi, szary rok. Wraca z cmentarza, cały jej grób zasypał kwiatami: liliami dużymi, białymi, jak ona lubiła.
1226Wraca z cmentarza z głową spuszczoną, z oczami tępo wlepionymi w błoto pokrywające szosę, po której stąpa.
1227Idzie ciężkim krokiem, nogi głęboko zanurzają się w rozmiękłą przez częste deszcze ziemię.
1228 1229Głuchy spokój panuje na ulicy; tu i ówdzie tylko mija go jakiś przechodzień, wracający z cmentarza, niby cień cichy. Idzie wolnym krokiem, ręce włożył do kieszeni ciepłego palta, głowę wsunął między ramiona…
1230Z drzew kapią powoli ciężkie, smutne krople, zabytki ostatniego dżdżu.
1231Jedna za drugą, jedna za drugą… Ciągle to samo obijanie się o ziemię z tym głuchym pustym łoskotem — jak dni, przesuwające się w tym roku ostatnim, jeden za drugim, jeden za drugim…
1232Takie puste, takie długie a tęskne…
1233Żałoba, Melancholia, SmutekRano wstawał, budząc się po kilku godzinach ciężkiego, żelaznego snu — ubierał się machinalnie i kazał sobie podawać śniadanie.
1234Był zdolny tak nieraz godzinami siedzieć nad filiżanką kawy — wlepiwszy oczy w ten płyn brązowy.
1235Albo nieraz brał łyżeczkę do ręki i trzymał ją tak kwadrans, albo i dłużej, zapominając zupełnie o jedzeniu.
1236Nieostrożny ruch ręki budził go z zamyślenia.
1237Właściwie to nie było zamyślenie, to był letarg, jakaś melancholia, doprowadzana do granic przytomności.
1238Potem brał machinalnie jakąś gazetę do ręki.
1239I znów siadywał nad nią godzinę lub dwie.
1240Ale ani słowa z tego, co czytał, nie rozumiał.
1241Wreszcie się podnosił i długim, ciężkim krokiem przechadzał się po pokoju.
1242Nieraz stawał przy oknie i patrzył na przechodniów.
1243Nieprzytomny jakiś uśmiech przesuwał się po jego twarzy na widok czegoś śmiesznego.
1244Ale zaraz zastępował go wyraz głuchej martwoty.
1245Cmentarz, Grób, Pamięć, Kwiaty, Miłość, Miłość silniejsza niż śmierćCo dzień odwiedzał jej grób.
1246Wszyscy biedni na długiej alei prowadzącej do cmentarza znali go już dobrze i wyciągali do niego rękę.
1247Z początku nie zwracał na nich uwagi, ale pewnego dnia przypadkiem spostrzegł ten cały szereg nędzarzy i odtąd, przechodząc koło nich, machinalnie rzucał im po kilka groszy.
1248Szedł zawsze wolnym, sennym krokiem, zatrzymywał się przy tej samej kobiecie z kwiatami i kupował zawsze też same kwiaty — duże, białe lilie.
1249Na cmentarzu zawsze tym samym wolnym zmęczonym krokiem zbliżał się do jej grobu.
1250Nie było na nim ani pomnika, ani tablicy nawet; nieprzyjemną była mu myśl, żeby ktokolwiek obcy czytał jej imię, jej święte imię — i zdawało mu się jakoby ta tablica z jej imieniem była profanacją. — Nie miała ona dla niego nazwiska, nie miała wieku; była ona dlań nie kochaną zmarłą jednostką, ale wcieleniem szczęścia, słońcem życia — wszystkim.
1251Z chwilą jej śmierci — wszystko utracił.
1252W pierwszych czasach po jej zgonie klękał na ziemi, przyciskał głowę do jej grobu i pozostawał tak długo bez myśli, tylko z jednym uczuciem bezbrzeżnego bólu.
1253Potem się nieco odsuwał i rozpamiętywał ich wspólne życie — wszystkie chwile szczęścia przeżywał po tysiąc razy, powtarzał sobie wszystkie jej słodkie słowa.
1254Zdarzało się, że nagłym ruchem zarzucał ręce na grób i wybuchał długim, rozpacznym płaczem.
1255Zdarzało się, że krzyczał głośno: „to nie może być, to nie może być, nie wytrzymam, nie wytrzymam!”.
1256Ale to tylko w pierwszych czasach.
1257Potem się dziwnie uspokoił: jakaś głucha martwota zapanowała na jego twarzy i tylko rzadko przesuwał się po niej wyraz rozpaczy.
1258Po dwóch, trzech godzinach wstawał i wracał do swego cichego, martwego mieszkania.
1259Dziecko, NieśmiertelnośćRozmyślał nieraz, że gdyby mu była zostawiła[53] dziecko, miałby choć coś, w czym by cząstka jej istoty się przechowała, odżyła, coś, na co mógłby całą siłę swej miłości przenieść, coś, co by go pieściło łapkami, przypominającymi jej ręce, oczami, w których by się jej dusza odbijała.
1260A tak był sam, sam z tą głuchą beznadziejnością.
1261Żałoba, Wspomnienia, Pamięć, StrójCo dzień, o tej samej porze, odbywał przechadzkę po wszystkich pokojach swego mieszkania.
1262Co dzień wchodził do sanktuarium, jak on jej pokój nazywał, podchodził do wszystkich jej mebli i całował je ostrożnie, delikatnie, jakby się bał je zepsuć… Potem się zbliżał do wieszaka, na którym wisiały jej suknie, jakie miała na sobie w przeddzień śmierci.
1263Stawał i zanurzał swą zmęczoną twarz w te materiały, w których jej ciało oddychało, drżało, żyło.
1264Całował po tysiąc razy te rękawy, które przykrywały jej białe, cudne ramiona, z których wyrastały ręce, niby lilie na wiotkiej łodydze.
1265Przyciskał do ust swych tę wstążkę, która opasywała jej gibką postać, niby powój brzozę.
1266I stał tak kwadranse całe, godziny…
1267Wreszcie zmęczony, machinalnie opuszczał jej pokój i wracał do swego gabinetu.
1268Kazał sobie ustawić drugie biurko, nie chcąc ruszać tego, które ona mu ostatni raz sprzątnęła.
1269Właściwie od chwili jej śmierci nic nie robił.
1270Nieraz brał pióro do ręki i chciał pisać.
1271Ale siedział godzinami całymi nachylony, wpatrzony w biały arkusz papieru, a pióro było bezczynne.
1272Albo pokrywał cały arkusz jakimiś hieroglifami nieczytelnymi.
1273Gdy szara godzina nadchodziła, siadywał na kanapie i krył twarz w dłonie, wsłuchany w głuchą ciszę pokoju — od czasu do czasu tylko dolatywał do niego jakiś przytłumiony dźwięk z oddalonej kuchni, a wkoło niego była cisza, martwa cisza.
1274Żona, Duch, Cień, WspomnieniaI wtedy zdawało mu się, że przysuwa się coś cichym, lekkim, bezcielesnym krokiem i kładzie mu rękę na głowie, miękką, kochaną rękę.
1275I czuł jakiś lekki oddech przy sobie, ciepły, znany…
1276Gdy oczy otwierał, była wkoło niego głucha, szara, martwa, zimna pustka.
1277Tylko raz zdawało mu się, gdy siedział, jakby przez drzwi przesunął się lekki, biały cień ze świecą w ręku.
12781279
Co dzień przychodziła doń matka: siadała przy nim i przytulała do siebie jego głowę — jak dziecka małego…
1280Pozwalał na wszystko z wielką, głuchą obojętnością — machinalnie tylko brał jej rękę i całował ją.
1281Tylko raz opanował go straszny gniew — wtedy, gdy matka zaczęła go namawiać, by zmienił mieszkanie pełne wspomnień o niej i wziął się do pracy, do życia.
1282— Przecież ty nie żyjesz, zlituj się! Patrzeć na to nie mogę, ty się zabijasz! — mówiła biedna, zakłopotana kobieta.
1283 1284Im bardziej go namawiała, tym uporczywiej obstawał przy swoim.
1285Mężczyzna, Żałoba, Wspomnienia, SzaleństwoWreszcie wybuchnął gniewnie: wszystko mu zabrać chcieli, nie dość, że śmierć mu ją zabrała, nie, nawet wspomnienia zatrzeć chcą, nawet pamiątki zabrać!
1286 1287Niekiedy wstępował który z przyjaciół dawniejszych dni i starał się go rozweselić.
1288Ale on na wszystko zasadniczo nie odpowiadał.
1289Wprost milczał, jakby nic nie słyszał.
12901291 1292
Stał przed jej grobem i obsypał cały deszczem kwiatów, potem ukląkł przy tej świętej ziemi, z którą się jej ciało zmieszało i zaczął ją całować.
1293ŁzyNie miał już łez dla swego bólu.
1294Wszystkie łzy już wymarły w tym bezmiernym cierpieniu.
1295Wstał, przeszedł po długich, ciemnych, tak dobrze znanych mu alejach i wrócił do domu.
1296 1297Gdzie teraz był jego dom, jeśli nie tam, gdzie jej drobne, kochane ciało spoczęło, jeśli nie ziemia, w którą ją złożyli.
1298Szczęśliwa ziemia, że mogła ją przytulić, otulić na zawsze.
1299Długa, ciemna była droga przez brudne, źle oświetlone ulice.
1300Było tu dużo ludzi, dużo życia.
1301Widział to wszystko jakby przez sen; jakoś dziwnie obce wydało mu się to wszystko, to życie.
1302
Wróciwszy do swego mieszkania, usiadł w gabinecie na otomanie[54].
1303 1304Ręce szeroko rozłożył na poręczy kanapy, oczy wpił w czarne ściany pokoju.
1305Jakaś latarnia rzucała słabe, niepewne światło na podłogę.
1306 1307Mężczyzna, Miłość, Żałoba, Rozpacz, TęsknotaSzereg dni bez końca wlokących się, monotonnych dni — dni utkanych z jednej strasznej, duszącej tęsknoty, z jednej beznadziejnej rozpaczy, z jednej wielkiej świadomości, że już nigdy nie wrócą dni szczęścia, że jej już nigdy, nigdy nie ujrzy…
1308Wizja, StrachJakby znużony, zamyka oczy.
1309Przed jego oczami przesuwa się jakiś długi, bez końca, szereg szarych mniszek.
1310Wloką się jednostajnym, zmęczonym krokiem, powłóczyste ich szaty posuwają się wolno naprzód z jednostajnym szelestem; szerokie ich rękawy ospale zwieszają się; monotonnym ruchem kiwają wszystkie głową, a twarze, dziwnie jednostajne, patrzą przed siebie z jakimś głuchym wyrazem martwoty.
1311Otworzył szeroko oczy, aby się uwolnić od tej przygniatającej wizji.
1312Ale ciągle jeszcze słyszy jednostajny szelest, jakby od powłóczystych szat…
1313Wstaje, aby się uwolnić od dziwnego strachu, który go powoli ogarnia.
1314Przechadza się ciężkim krokiem po pokoju.
1315Grób, Kwiaty, MuzykaPrzed jego oczami staje jej grób: białe lilie na wiotkich łodygach poruszają się dziwnie tęsknym ruchem w powiewie wiatru. Wszystkie razem się kołyszą jakby w rytm jakiejś tajemniczej muzyki, dziwnie smutnej, dziwnie żałosnej…
1316Wszystkie pochylają ku niemu swe główki, jak gdyby go przyzywały w tęsknocie.
1317Przystąpił do okna, aby ich nie widzieć.
1318Ale teraz słyszy wyraźnie żałosną muzykę ich cichych ruchów.
1319Energicznie odrzucił głowę w tył.
1320I znów zaczyna się przechadzać.
1321Przerażający wydaje mu się odgłos jego kroków. Staje przez chwilę i nadsłuchuje: wszystko cicho.
1322Postąpił dalej, ale znów stanął przestraszony: zdaje mu się, że szmer jego kroków przeszkadza mu słyszeć, czy się w jego mieszkaniu nie dzieje coś nadzwyczajnego.
1323Stanął i nadsłuchuje: wszystko cicho.
1324Teraz nawet blady uśmiech wystąpił na jego twarz.
1325— Cóż znowuż, co miałoby być?!
1326 1327Nagle stanął z zapartym oddechem.
1328DuchTam, wprost przed nim, poruszyło się coś białego… Nie, to nic, to tylko firanka.
1329Chodzi po pokoju, ale ostrożnie, cicho, bojaźliwie.
1330 1331 1332Ogląda się wkoło szeroko otwartymi oczyma.
1333Stara się zagłuszyć ten strach myślą o dawnych, słonecznych dniach.
1334 1335Ujrzał przed sobą wyraźnie jakąś białą postać, stojącą z martwym spokojem.
1336Przez chwilę nie wie, co robić…
1337Potem zbliża się niepewnym krokiem.
1338Nie, to były tylko długie, wąskie drzwi, które w jego rozgorączkowanej wyobraźni przybrały kształty postaci ludzkiej.
1339Drżącą ręką dotyka się ich, by się przekonać, że to doprawdy tylko drzewo.
1340Ciężko opada na kanapkę i zakrywa twarz ręką.
1341Może tak, nic nie widząc, uspokoi się, może wtedy opuści go ten wielki strach.
1342Stara się utopić swój niepokój we wspomnieniach minionych dni.
1343Ale nic sobie nie może przypomnieć.
1344Kobieta, Trup, ŚmierćPrzyzywa ją do siebie, ale ukazuje mu się tylko martwa, blada, jak ją wtedy ujrzał po raz ostatni.
1345 1346Po raz pierwszy od chwili jej śmierci przypominają mu się z taką wyrazistością wszystkie szczegóły jej wyglądu na łożu śmierci.
1347Przypominają mu się oczy złamane, patrzące w martwym osłupieniu w jakąś dal…
1348Przypominają mu się jej ręce, małe, białe rączki kurczowo ściśnięte w napadzie bólu.
1349Widzi przed sobą blade, wykrzywione usta, wykrzywione w nadludzkim cierpieniu i widzi przed sobą z namacalną wyrazistością jedną… kroplę krwi martwej, stężałej w kącie ust…
1350W nadludzkiej męce straszny jęk wyrywa się z jego piersi.
1351I widzi przed sobą tę długą, białą szatę, pokrywającą jej całą postać, jakby poruszającą się w niepewnym oświetleniu małej lampki.
1352Oparł łokcie o kolana i twarz ukrył w dłoniach.
1353— Nie wytrzymam, nie wytrzymam!
1354 1355 1356 1357 1358 1359 1360Chce oderwać rękę od twarzy, by spojrzeć temu czemuś w oblicze, ale nie może, nie ma wprost siły.
1361 1362Tss, tss, tss… tuż nad jego uchem.
1363Skulił się cały w obłędnym strachu, wpijając palce w rozpaczliwym kurczu w twarz.
1364Kobieta, Kobieta demoniczna, Żona, TrupSłyszy lekki, leciutki szelest w powietrzu jakby od podniesienia ręki.
1365Ktoś ciężką położył dłoń na jego głowie.
1366Ugina się cały pod strasznym ciężarem.
1367Teraz wolno zimne, sztywne palce obejmują jego szyję.
1368 1369Z rozpacznym[55] wysiłkiem chce się wyzwolić ze strasznego uścisku, ale palce trzymają go mocno, jak obręcz.
1370Głowa coraz niżej schyla się pod wielkim ciężarem i słyszy cichy, leciutki jak powiew wiatru głos:
1371 1372 1373— Puść! — mówi do niej, jakby dusząc się.
1374 1375— Już zawsze tak, już zawsze tak!
1376I lekki, leciutki jakby śmiech szyderczy…
1377— Puść — powtarza głośniej — puść!
1378 1379Przed jego oczyma przesuwa się długi, jakby bez końca, szereg szarych mniszek.
1380Ale teraz mają twarze szyderczo wykrzywione i ich złośliwe oczy z widoczną radością patrzą na jego mękę.
1381— Puść! — krzyczy w głos, krzyczy nieprzytomny.
1382Ale ręka na jego głowie jeszcze mocniej się opiera i zimne, sztywne palce ciaśniej obejmują jego szyję.
1383— Ha, ha, ha — słyszy jakiś lekki, leciutki śmiech w powietrzu.
1384— Ha, ha, ha — powtarzają wszystkie mniszki ze wstrętnym wykrzywieniem ohydnych twarzy.
1385— Puść! — krzyczy nieprzytomny i zrywa się.
1386Z szeroko rozwartymi oczyma rozgląda się do koła.
1387 1388 1389— Ja chyba zwariuję, ja chyba zwariuję — szepce blady…
1390
Uciekł do pokoju swej żony, aby tam oddać się znów swym ulubionym rozmyślaniom o niej, o czasach słonecznych.
1391Zapalił lampkę i usiadł na małym stołeczku przy jej łóżku.
1392Rozgląda się po przedmiotach, po ścianach, w których ona żyła.
1393Westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach.
1394Żałoba, Wspomnienia, Pamięć, ŚmierćWięc to już dzisiaj rok.
1395Rok temu, siedział tam w swym gabinecie i obmyślał ostatni akt swego dramatu…
1396Rok temu — błysnęła mu myśl ostatnia, subtelna, dla zakończenia jednej głównej sceny…
1397Rok temu, właśnie w tej chwili szczęścia wielkiego, wpadła do niego służąca, cała blada i drżąca i krzyknęła:
1398— Nie wiem, co się pani stało, pani się nie rusza, pani się nie rusza!
1399Rok temu, zerwał się jak nieprzytomny i rzucił się do pokoju swej żony i tam, nachyliwszy się nad jej ciałem, zaczął nią trząść, by się poruszyła…
1400Rok temu, w jej blade, martwe usta wdychał swój oddech żywy, gorący, aby się obudziła…
1401Rok temu, wciskał coraz głębiej ucho w jej ciało, aby uczuć drgnienie życia…
1402Rok temu, jak nieprzytomny, zaczął biegać po pokoju, wyrywając sobie włosy z głowy i rycząc wniebogłosy z bólu…
1403Rok temu, przyszli, zanieśli go do łóżka i zaczęli mu dawać środki jakieś uspokajające, jakieś okłady…
1404Rozpacz, SzaleństwoRok temu, matka stanęła przy jego łóżku i doktor szepnął jej cicho:
1405— Boję się, żeby nie zwariował.
1406Rok temu, on się wyrwał z objęć matki, z rąk doktora wstrzymującego go, krzycząc:
1407— Ja chcę do żony, chcę do żony — ona żyje, musi żyć!…
1408Rok temu, w nocy, gdy usłyszał chrapanie doktora w przyległym pokoju, a matka zasnęła przy jego łóżku w fotelu, wstał cicho, cichuteńko z łóżka i wkradł się do jej pokoju…
1409Mała lampka paliła się na stoliku, a na łóżku leżała ona blada…
1410Rok temu, podskoczył do niej jak dzikie zwierzę i wpił się ustami w jej ciało…
1411Rok temu, jednym gwałtownym ruchem odskoczył od tego martwego… posągu…
1412Rok temu, tłukł swoją głową o ściany coraz silniej, coraz mocniej, aż upadł nieprzytomny…
1413Rok temu, zamknęli go w jakimś białym pokoju z siostrą miłosierdzia i doktorem, gdzie jej nie było, gdzie nie przyszła nigdy już, nigdy…
1414Rok temu, widział ją po raz ostatni.
1415
Westchnął głęboko i odjął ręce od twarzy. Tęsknym wzrokiem rozejrzał się po pokoju.
1416Mała lampka rzuca słabe zielonawe światło na białe ściany pokoju.
1417Wszystkie meble i przedmioty mają dziwnie ospały wygląd, jakby umarły w chwili, gdy ich pani umarła.
1418Żałoba, Wspomnienia, Strój, ZapachTylko jasnoróżowy szlafroczek na haku koło drzwi wydaje się jeszcze żywy, wyczekujący swej pani.
1419Stęsknionym krokiem zbliża się do niego, zanurza swą twarz w miękkim materiale, w koronkach…
1420Ma on w sobie jeszcze ten leciutki, ledwie dostrzegalny, zapach jej drobnej postaci i zdaje mu się, że ona zaraz przyjdzie, że się przytuli do niego, obejmie…
1421Głęboko wsunął twarz w szerokie fałdy rannego ubrania.
1422Upiór, ŚmierćNagle gwałtownie odskoczył…
1423Czuł wyraźnie, jak zimne, sztywne palce objęły jego szyję, jak ciężka, twarda ręka spoczęła na jego głowie…
1424I usłyszał wyraźnie szyderczy, głośny śmiech: „już zawsze, już zawsze!”.
1425 1426Rozgląda się jak nieprzytomny po tym nagle obcym pokoju.
1427Jakąś głuchą, tęskną martwotą wyzierają te meble, jakiś śmiertelny oddech noszą w sobie.
1428Śmierć wieje od wszystkich tych zimnych, opuszczonych ścian; śmierć wieje od tego łóżka pustego, na którym jej martwe ciało spoczywało, śmierć wieje od tego lustra, już nieużywanego, śmierć od wszystkich tych cacek, którymi już nikt się nie cieszy…
1429Zimny dreszcz go przeszywa aż do szpiku kości.
1430Jakieś grobowe powietrze zdaje się panować tutaj.
1431Długi, dłuższy jeszcze dreszcz go przenika.
1432Strój, Śmierć, Pogrzeb, Zapach, KwiatyWzrok jego znów pada na ten mały, różowy szlafroczek, który miała na sobie w przeddzień śmierci.
1433On jeden jeszcze tchnie życiem.
1434Instynktownie zbliża się do niego i ukrywa w nim twarz.
1435Z wolna przysuwa się do niego jakaś ręka i mocno obejmuje jego szyję.
1436Lecz nagle szata ta zawiała jakimś dziwnie mdłym zapachem kwiatów pogrzebowych.
1437Gwałtownym ruchem rzucił ją na ziemię.
1438— Nie chcę, żebyś mnie męczyła — krzyczy nieprzytomny — nie chcę, żebyś mnie męczyła!
1439Jakby skulony ze strachu, leży szlafrok na podłodze.
1440A on oparł gorące czoło o żelazną poręcz łóżka i stoi tak przez chwilę nieruchomy.
1441Wizja, Szaleństwo, PożarJakaś twarda ręka przygniata mu głowę…
1442I jakby wszystkie przedmioty ożyły, zdają się opuszczać swe miejsca i zbliżają się ku niemu coraz bardziej — coraz bardziej…
1443Nawet szlafrok wstaje i zbliża się.
1444Coraz bardziej obstępują go wszystkie sprzęty, coraz szczelniej zacieśniają go w kole, a szlafrok staje zupełnie blisko niego, zarzuca mu rękawy na szyję, które nagle stają się sztywne, zimne i ściskają go coraz mocniej.
1445— Nie opuścimy — śpiewa jakiś chór — nie opuścimy!
1446 1447— Nie opuścimy — powtarza chór.
1448Nieprzytomny porywa lampę ze stolika i rzuca ją na środek pokoju — tam, gdzie leży jej ubiór ostatni.
1449 1450Przez chwilę osłupiałym wzrokiem patrzy na ogień, pożerający coraz bardziej różowy szlafroczek, wyglądający dziwnie bezbronnie, jakby błagając o pomoc…
1451Płomień coraz bardziej się rozszerza.
1452
Dwoma krokami znajduje się przy drzwiach pokoju.
1453Bez kapelusza, bez palta wydostaje się na ulicę.
1454Jakby pędzony biegnie naprzód, coraz dalej…
1455Zdaje mu się, że słyszy za sobą jakieś dziwne głosy: „nie opuścimy, nie opuścimy”, i odgłos dziwnych kroków, jakby od drewnianych nóg.
1456Coraz spieszniej pędzi przez puste ulice…
1457 1458Opiera się o mur i wyciera pot z czoła.
1459 1460Znajduje się w dzielnicy zupełnie nieznanej, ciemnej, pustej.
1461 1462 1463Głowę schylił głęboko[56].
1464Kieruje swe kroki ku mieszkaniu matki.
1465Nie zwraca uwagi na ciężkie krople deszczu, które mu spływają po twarzy.
1466 1467Tylko jeden głęboki, głuchy ból czuje tam gdzieś, w głowie.
1468 1469Znajduje się przed mieszkaniem matki.
1470Głęboko westchnął, wchłaniając w siebie świeże, przesiąknięte wilgocią powietrze.
1471Dziwnie lekkim krokiem wchodzi na górę.
1472Tak jak kiedyś, za szkolnych czasów — myśli odruchowo.
1473 1474Przyjmuje go matka z większą niż zwykle czułością.
1475— Właśnie chciałam pójść do ciebie, Janku — mówi swym miękkim, poczciwym głosem.
1476 1477— Do mnie — powtarza automatycznie.
1478— No tak, bo przecież myślałam, że dziś… — tu przerywa i spogląda na niego wzrokiem pełnym współczucia.
1479— Chodź, dziecko moje, no, chodź, pomówimy z sobą o przeszłości. Czemuż nie siadasz? — pociągnęła go lekko za rękaw.
1480On ciągle stoi nieruchomy, jakby martwy.
1481— Czy byłeś dziś u niej? — pyta dalej swym dobrym głosem.
1482On ciągle stoi, jakby nie słuchał.
1483A ona wstaje, podchodzi do małej szafeczki i wyjmuje z niej wąską kopertę.
1484 1485— A widzisz, co ja dzisiaj znalazłam dla ciebie — zupełnie o tym zapomniałam, kiedyś mnie prosił o wszystkie jej listy.
1486— Ot, to jest taki jej kochany liścik jeszcze z pierwszych czasów.
1487— No bierzże[57], cóż ty tak stoisz bez życia?
1488 1489Gwałtownym ruchem odpycha kopertę od siebie i dalej stoi z zasępioną twarzą.
1490— Co ci jest, co ci jest? — i czule bierze jego rękę…
1491— Czy dlatego, że dziś rok temu?…
1492— Ja nie chcę, byś o tym mówiła! — krzyczy nagle i pięścią uderza w stół. — Ja nie chcę, byś o tym mówiła!
1493— Ale o czym — o czym? — pyta matka.
1494Bunt, Gniew, Wspomnienia, NiebezpieczeństwoOpadł nagle na krzesło.
1495— Ja nie chcę, żebyś o niej mówiła!
1496— Ja żądam, byś mi nigdy o niej nie wspominała — słyszysz, ja chcę zapomnieć, ja nie wytrzymam, ja chcę, by mi nikt o niej nie wspominał, nikt, nigdy!!! Ja cię proszę, ja cię błagam!
1497— Ależ dobrze, uspokój się — odpowiada przestraszonym głosem…
1498 1499Upadł na podłogę nieprzytomny.
1500
Cmentarz, Grób, KwiatyNa cmentarzu znajduje się skromny grób bez pomnika, bez napisu, cały pokryty zielenią. Rosną na nim kwiaty, ale dzikie.
1501Pamiętają ludzie, że przed kilkoma miesiącami grób ten był zawsze przykryty dużymi, białymi liliami.
1502Pamięć— Pewnie umarł ten, kto się o to troszczył — mówią jedni.
1503 1504A inni, co przychodzą na smutną pielgrzymkę, przechodząc koło znanego grobu znanej im osoby — „nie kochał — zapomniał” — mówią…
1505Morze
1506Kobieta, Żona, Matka, Szaleństwo, TęsknotaNazywali ją ludzie wariatką.
1507Miała duże, zielone oczy, okrążone gęstymi, długimi, czarnymi rzęsami, zapatrzone gdzieś, w jakąś błędną dal albo pokryte powiekami, dziwnie nieruchomymi, martwymi, jakby nieprzytomne, śniące…
1508Złotawe, lśniące włosy otaczały proste, wąskie czoło, dziwnie zamyślone, jak gdyby nad jedną jakąś wielką tajemnicą.
1509Była żoną i matką, ale tylko z rzadka widziano ją z dziećmi i wtedy pieściła się z nimi, bawiła się jak kwiatami.
1510 1511Nieraz tylko, rzadko bardzo, jakiś błędny uśmiech przesuwał się po jej twarzy, aby znów zaniknąć w wielkim, tęsknym zamyśleniu.
1512Usta miała wąskie, z lekka rozchylone, jakby w jakim wiecznym pragnieniu.
1513Rzadko zmieniał się wyraz jej twarzy i wtedy nagle pojawiało się w jej oczach jakieś strasznie bolesne, namiętne pragnienie, i ręce jej ściskały się w nerwowym uścisku… Ale po chwili powieki znów zakrywały tajemniczy ogień jej duszy.
1514Kobieta, Natura, ZiemiaNieraz z samego rana opuszczała dom swój i powracała późno w nocy.
1515Można ją było widzieć wtedy, jak przez cały dzień błądziła po polach lekkim, motylowym krokiem, rytmicznie kołysząc się. Wtedy jej oczy nabierały dziwnego blasku i pierś jej szybciej podnosiła się.
1516Rozpościerała nieraz szeroko ramiona, jak gdyby chciała ogarnąć ziemię całą w swoim uścisku, i wielki, radosny uśmiech oblewał jej całą postać.
1517Brodziła tak po polach dniami całymi. Nieraz nagle stawała, obejmowała jakieś drzewo rękami, przytulała twarz do niego, jakaś cicha, nieświadoma łza zsuwała się po jej twarzy…
1518
Często także cały dzień leżała u siebie na werandzie lub w ogrodzie z rękami założonymi za głowę, a oczy, podniesione w górę, goniły obłoki po bezgranicznym horyzoncie.
1519Gdy zima nadchodziła, siadywała przez cały dzień przy kominku, gdzie żarzyły się duże kawały drzewa i węgla, nerwowym ruchem ręki dokładała do ognia i patrzyła ze smutnym uśmiechem, jak płomienie chwytają drzewo, jak się zamienia w jeden wielki żar, aż się całe przepali, wypali i zostanie się tylko tląca garstka popiołu…
1520Natura, WiatrGdy straszny wiatr wiał na dworze i drzewa jęczały i skrzypiały w swoich najgłębszych podstawach, a dom drżał, jakby w przestrachu przed owym wielkim niszczycielem, wtedy ona się nagle zrywała i zapamiętale wybiegała tam w pole, na swobodę.
1521Dopiero hen gdzieś, gdzie wiatr najsilniej śpiewał swą rozszalałą pieśń, stawała i z rozkosznym uśmiechem rozglądała się wkoło: wiatr rozpuszczał jej włosy i rwał je na wszystkie strony, a ona wyciągała ręce do niego i z dzikim okrzykiem witała jego hymn.
1522Wicher pędził ją przez pola, przez lasy, a ona śpiewała z nim, dawała mu się targać na wszystkie strony, rozdzierała swe suknie, ażeby ją swobodniej bił, smagał.
1523Wreszcie, gdy ją nogi już nie niosły — padała zwykle gdzieś na zrębie lasu albo wśród pola i błędnym wzrokiem śledziła ruchy drzew kołysanych przez wiatr.
1524Wreszcie wstawała i z wolna, nieprzytomnym krokiem, z oczami w dół spuszczonymi, wracała do domu.
1525 1526Gdy noc zapadła, a jej jeszcze nie było, niepokój straszny ogarnął dom cały.
1527Henryk stał przy oknie i patrzył niespokojnie w dziką, rozszalałą noc.
1528„Asto, Asto!” — wołał jakiś głos rozpaczliwy w głębi jego duszy.
1529Ale Asta nie wracała, a wiatr coraz dziczej, coraz straszniej śpiewał swój straszny, wściekły hymn.
1530Rozpacz zaczęła targać nim, coraz silniej, coraz mocniej.
1531Nagle zdało mu się, że słyszy, jak go ktoś woła.
1532Nieprzytomny pobiegł jej szukać.
1533Pędził przez lasy, przez pola, po wszystkich miejscach, o których wiedział, że ukochała je najbardziej.
1534Wiatr wiał w przeciwną stronę i z trudem torował sobie drogę w tę dziką noc; zaledwie słabe światło półksiężyca oświetlało drżące krzaki.
1535Stanął wreszcie zmęczony, obszukał już wszystkie jej ulubione miejsca.
1536Wiatr targał jego włosy i rozwiewał poły jego ubrania na kształt dwóch wielkich czarnych skrzydeł.
1537Nie wiedział, gdzie jej szukać.
1538— Asto, Asto! — krzyczał rozpacznym głosem.
1539 1540I znowu poszedł szukać ciężkim, beznadziejnym krokiem…
1541Wreszcie znalazł — leżała na zrębie lasu, omdlała.
1542Ujrzał jej suknię na kształt jasnej plamy na czarnym tle ziemi.
1543Rzucił się ku niej i głosem drżącym ze strachu i radości — „Asto, Asto!” zawołał.
1544Otworzyła oczy i śniącym wzrokiem spojrzała na niego.
1545Wziął ją na ręce i zaniósł do domu.
1546Dostała silnej gorączki i przez kilka dni była nieprzytomna.
1547Powoli, powoli wracała do zdrowia.
1548
Kobieta, Matka, Żona, SzaleństwoDwa lata temu zaczęło się to, co ludzie nazywali „wariactwem” Asty.
1549Było to w kilka tygodni po urodzeniu się ich drugiego dziecka. Asta, trochę jeszcze osłabiona, leżała na werandzie, przykryta długim, białym szalem, a on siedział przy niej i z bezbrzeżnie szczęśliwym uśmiechem patrzył na nią. A ona miała oczy dziwnie zmęczone, utkwione w jakiś lekki obłoczek, który się przesuwał po ciemnobłękitnym niebie.
1550 1551— Henryku! — powiedziała dziwnie sennie.
1552 1553— Co ci, Asto? — spytał swym głębokim, tkliwym głosem.
1554A ona, jakby we śnie, ciągnęła dalej.
1555 1556On wyrwał jej swoją rękę i nieprzytomny podskoczył.
1557— Asto, co ty mówisz? — wykrztusił. — Asto, Asto! Słuchaj, Asto! — i w nieludzkim strachu utkwił w nią swe oczy…
1558Ona się teraz całym ciałem zwróciła do niego.
1559— Tak, tak, opuszczę — mówiła dalej tajemniczo, patrząc się w niego, i dziwny jakiś uśmiech przemknął po jej twarzy.
1560Wtedy on ukląkł przy niej i wziął ją za rękę.
1561— Asto, Asto, opamiętaj się — mówił duszącym się od strachu głosem — przecież to nieprawda, przecież to głupstwo — i nerwowo zaczął trząść jej ręce.
1562Ona się nagle na wpół podniosła na szezlongu, na którym leżała, i gorączkowy rumieniec oblał jej twarz — ręce wyrwała z jego uścisku i jasnym, a błagalnym wzrokiem jęła się patrzeć na niego.
1563— Henryku, daj mi wypowiedzieć wszystko!
1564Usiadł przy niej, skłonił głowę na znak zgody i na wpół przytomnym, dziwnie sennym ruchem zakrył twarz ręką.
1565 1566Kobieta, Mężczyzna, Miłość, Morze— Jestem z tobą od czterech lat. Wiesz, żeś mnie wziął z chaty morskiej jednego cudnego słonecznego dnia. Przyszedłeś do mnie i powiedziałeś mi, że kochasz — wtedy w mojej duszy wzbudził się wielki płomień i chciałam zostać twoja. Dałam ci się zabrać i pożegnałam morze, i myślałam, że ty mi wystarczysz na zawsze. W dzień przed wyjazdem poszłam na brzeg morza i powiedziałam mu, że wyjeżdżam. Patrzyło na mnie swymi zielonawo-niebieskimi oczami długo, zagadkowo, a fale szemrały jakieś szepty niezadowolone i lizały moje stopy, jakby mnie chciały przyciągnąć do siebie. Czułam, jak wchodzę bezwiednie coraz głębiej, coraz głębiej, popychana jakąś tajemniczą siłą; dałam się nieść tak przez chwil kilka, ale wtem zbliżyła się do mnie taka wielka, wielka fala z dużymi granatowymi oczami, w koronie z białej piany na głowie, wyciągnęła do mnie swoje ręce i chciała przycisnąć do siebie — gdy nagle ujrzałam przed sobą twoją postać i ogarnął mnie strach przed tą falą, krzyknęłam głośno i jednym gwałtownym ruchem odskoczyłam w tył.
1567Zmęczona opowieścią, zatrzymała się na chwilę i opadła na poduszki.
1568On ciągle siedział nieruchomy, bez znaku życia.
1569Zmęczonym głosem ciągnęła dalej, a oczy znów utkwiła gdzieś daleko w niebo.
1570Kobieta, Tęsknota, Morze, Natura, Żywioły— Tyś nigdy nie wiedział, co mnie męczy, kiedym się patrzyła tęsknym wzrokiem w dal… A we mnie już dawno, dawno zaczęła się straszna tęsknica, co dusiła mnie tu w gardle, coraz bardziej, coraz straszniej… Widzisz, Henryku, ja dłużej wytrzymać nie mogę, być związana tobą i dziećmi, bo się zaduszę tu, w klatce.
1571I wielki rumieniec oblał ją całą.
1572— Henryku, puść mnie na morze!
1573— Asto, Asto, to pojedziemy, pojedziemy razem…
1574Ona się nagle tajemniczo uśmiechnęła.
1575— Ty przecież wcale nie wiesz, co to jest morze! — i nagle przytłumiając głos — muszę być na nim zupełnie sama, w samotnej łódce bujać po falach, niesiona to wolno, to bujnie, a w nocy, gdy księżyc zaświeci, położyć się na dnie łodzi i słuchać rozmowy fal — opowiadają one sobie wielkie tajemnice o życiu, jakie prowadzą bez początku, o milionach lat, które widziały, o życiu bez granic, bez końca — i jeszcze bardziej przytłumiając głos, i przysuwając się do jego twarzy — wtedy ja staję się cząstką tego morza, zlewam się z nimi w jedną całość, fale stają się siostrami mymi, staczają mą łódź w namiętnym uścisku i ginę w nim cała bez śladu.
1576I nagle objęła jego szyję i błagalnym szeptem wyrzekła:
1577 1578On upadł przed nią na kolana i począł całować jej nogi. Oczy jego były błędne, a twarz jakby nieprzytomna od strachu i bólu.
1579— Asto, Asto — błagał łamiącym się głosem — nie opuszczaj!
1580Ona głaskała go cicho po głowie i milczała.
1581— Asto, zlituj się, nie opuszczaj! Zrobię wszystko, co będziesz chciała…
1582 1583Wtedy on wybuchnął strasznym, gwałtownym płaczem.
1584Nie mogła tego słuchać — opadła sztywno na poduszki i głucho, martwo wypowiedziała: „nie opuszczę”.
1585Rzucił się do niej i w zapamiętałej ekstazie całował jej ręce, nogi, suknię.
1586 1587Od tego czasu upłynęło dwa lata.
1588I zaczęło się to, co ludzie nazywali wariactwem Asty.
1589Nie rozmawiała z nim prawie nigdy, ale on był szczęśliwy, że mógł patrzeć na nią swoim spragnionym wzrokiem i od czasu do czasu słyszeć jej głęboki, melodyjny, tajemniczy głos; tylko wydawało mu się, jakby żył przez te dwa lata w jakimś innym świecie…
1590
Kobieta, Mężczyzna, Mąż, Żona, RozstanieAż pewnego dnia stało się.
1591We drzwiach jego pokoju stanęła Asta w długim, białym płaszczu i przezroczystym szalu na głowie.
1592— Idę — wyrzekła doń, jakby przez sen.
1593Chciał coś powiedzieć, ale strach go dusił.
1594Podeszła do drzwi wejściowych.
1595 1596— Dokąd? — wykrztusił z trudem.
1597Obróciła się i jej wielkie, zagadkowe oczy przez chwilę wpiły się w niego.
1598„Wiesz dokąd!” — było wypisane w nich ze straszną wyrazistością i stanowczością.
1599Wolno, cichym, majestatycznym ruchem odwróciła się i wyszła przez drzwi.
1600 1601Teraz poszła przez ogród, otworzyła furtkę i zaczęła posuwać się po drodze, stając się coraz mniejsza, coraz dalsza…
1602— Asto, Asto! — wyrwał się straszny krzyk z jego piersi — opadł bezwładnie na krzesło.
16031604
Przez małą, nadmorską wioskę, po piaszczystej drodze idzie gorączkowym, spiesznym krokiem Asta.
1605Przybyła tylko co[58] koleją.
1606Kobieta, Morze, Żywioły, RadośćNogi nie mogą jej unieść dość szybko do brzegu. Oczy, gorączkowo utkwione w dal, szukają, czy nie mogą ujrzeć choćby kawałeczka morza. Dąży naprzód po ciężkiej, piaszczystej drodze.
1607 1608Stanęła jak oniemiała, a wielkie łzy spływają po jej twarzy.
1609„Czy to prawda, czy to prawda” — szepcze jakby we śnie i nagle puszcza się w bieg, aby zbliżyć się do niego, aby je objąć.
1610I tu, przy brzegu, gdzie fale sine przybijają, rzuca się na ziemię i namiętnie zaczyna całować mokry piasek, pianę fal.
1611„Wracasz, wracasz!” — szepczą i całują ją, obejmują.
1612Wskakuje w pierwszą łódkę na brzegu i odbija.
1613I teraz daje się unieść grze fal.
1614Rzucają ją naprzód coraz głębiej, coraz głębiej w morze, a ona siada na ławeczce i przy każdym podniesieniu się łodzi krzyczy, jak małe dziecko, z radości, a fale całują ją, całują łódź…
1615„Wróciłaś, wróciłaś” — krzyczy wszystko wkoło.
1616Zagłębia swe ręce w wodę, by przygłaskać[59] fale, by się dotknąć do tej wody wszechogarniającej bez początku, bez końca; jej oczy wpijają się w głąb morza i piją, wchłaniają je w siebie; wyciąga szeroko ramiona, jak gdyby chciała przytulić je do siebie, i jakieś dźwięki nadludzkiej rozkoszy wyrywają się z jej duszy.
1617Wtem zbliża się do niej jedna duża fala w czepku z białych koronek, jak gdyby chciała jej powiedzieć jakąś tajemnicę. Nachyla się do niej blisko, z rozpromienioną twarzą. Fala z głośnym hukiem rozbija się o łódź, a woda bryzga Aście w twarz.
1618Z radosnym uśmiechem ją przyjmuje.
1619Bierze wodę w rękę i całuje ją, a słony płyn zalewa jej usta, gardło.
1620Lekko otrząsa głowę i radośnie, głośno się śmieje.
1621Potem kładzie się na dnie łódki i wyraz namaszczenia występuje na jej czoło.
1622Zaczyna się przysłuchiwać rozmowie fal.
1623Wielka radość opromienia jej twarz i wielki spokój, i cisza bezgraniczna.
1624„Jesteś nasza” — szepcze jakaś fala — „jesteś nasza, nasza” — powtarzają chórem wszystkie fale, a tam, w oddali, inne wyciągają szyje, aby ją zobaczyć, aby się z nią przywitać.
1625Ona się uśmiecha do nich słodkim, łaskawym uśmiechem.
1626I opowiadają jej swoje stare, odwieczne bajki.
1627Leży zasłuchana z oczyma wlepionymi w niebo, zlewające się gdzieś z morzem, i od czasu do czasu się uśmiecha.
1628W jej włosach słońce załamuje swe promienie w milionach odcieni; fale drgają w jego blasku i świecą zwodniczo we wszystkich kolorach.
1629Nareszcie tonie gdzieś tam na zachodzie wielka, złota kula — zdaje się, jakby na morzu zapanowała na chwilę przedsenna cisza. Ona leży na dnie łodzi i śledzi chmury goniące się po niebie.
1630Teraz jedna duża, straszna jakby furia, cała czerwona, z twarzą naprzód wysuniętą pędzi inną mniejszą, jakiegoś rycerza…
1631 1632A fale śpiewają: „Tyś nasza, nasza!”.
1633
Noc, MorzeZ wolna, z wolna, znikają wszystkie chmury i niebo pokrywa się ciemnym, czarnym płaszczem.
1634W swoim cichym majestacie w dali zaświecił księżyc.
1635Głucho fale zaczynają szemrać w ciemną noc.
1636Plusk obijających się o łódź fal dziwnie, tajemniczo roznosi się po wielkiej przestrzeni.
1637Asta wstaje i rozgląda się wkoło.
1638Bezwiednym ruchem ręki rozpuszcza swe włosy, które spadają na ramiona na kształt długiego, złotego płaszcza.
1639Morze, Żywioły, StworzenieOczy utkwiła w księżyc, uklękła w łodzi i ręką przecina fale.
1640 1641Śpiewają teraz chórem wielki, tajemniczy hymn.
1642„Jam morze — jedno, wielkie, bezgraniczne” — śpiewa jedna fala, a inne chórem powtarzają.
1643„Nie masz początku ani końca dla mnie” — mówi inna fala.
1644Asta skłania głowę i uśmiecha się do niej.
1645A daleko, daleko w przestrzeni rozlega się odgłos tych słów.
1646„We mnie wszystko wzięło swój początek i wszystko się skończy”.
1647„Jam źródło wszechżycia i żywioł największy, pan istnienia” — mówi patetycznym głosem wielka, czarna fala i majestatycznie rozlega się po morzu hen daleko.
1648„Jam źródło wszechżycia, żywioł największy, pan istnienia”.
1649I oczy fal zdają się patrzeć na Astę.
1650„Jam bezgraniczne i we mnie życie jest wszelkie” — mówi morze, a ciemne oczy fal wpijają się w nią coraz bardziej.
1651A ona patrzy na nie z zahipnotyzowanym uśmiechem.
1652„Kto chce wielkości i więzów nienawidzi, niech ze mną się złączy” — mówi teraz głośno, krzyczy całe morze.
1653Ona wstaje w łódce i tajemniczo rozgląda się wkoło.
1654I nagle wyciągają fale do niej ramiona.
1655„Chodź do nas!” — woła jedna, a całe morze powtarza nieustannym, coraz głośniejszym chórem — „chodź do nas!”.
1656Stoi i tajemniczo patrzy się na morze.
1657Otoczyła ramiona szalem, a ręce szeroko rozpostarła.
1658 1659— Chodź, chodź, chodź prędzej! My się znamy — wołają coraz błagalniej fale.
1660Cicho, cicho zstępuje z łodzi do morza.
1661I teraz jest wśród nich, naprawdę wśród nich. — Liżą jej suknię, docierają do ciała, całują ją…
1662Wykonywa[60] jakieś bezwiedne faliste ruchy.
16631664
Przez chwil kilka fale niosą ją.
1665Nagle staje i wyciąga ramiona, aby je objąć, przycisnąć do siebie.
1666Wtem rozlega się po morzu głośny, straszny śmiech:
1667Morze, Żywioły, Niebezpieczeństwo, Śmierć„Tyś nasza, tyś nasza!” — krzyczy całe morze i fale zdradzieckie ciągną ją na dół, coraz niżej, coraz głębiej…
1668Jeszcze kilka rozpacznych, potem coraz słabszych ruchów w walce z żywiołem, pociągającym ją coraz głębiej…
1669 1670Z głuchym szumem zamykają się nad nią fale.
Ostatni promień
1671List, Nadzieja— Czy jest list do mnie?
1672Przez lekko rozchylone drzwi wysunęła się na korytarz wąska postać bladego, młodego człowieka.
1673 1674 1675Cień smutku przesunął się po twarzy pytajacego.
1676 1677 1678Znalazł się znów w swym cichym, małym pokoiku.
1679Niesłyszalnym krokiem podsunął się do okna.
1680Ręce włożył do kieszeni, a wzrok jego bladoniebieskich, marzących oczu gonił białe płatki śniegu spadającego powoli na pokrytą już miejscami białą powłokę ziemi.
1681Przed jego oknem ciągnęła się długa aleja prowadząca do miasta.
1682Stał tak przez chwilę w zamyśleniu.
1683Potem wolno opuścił się w pleciony fotel, stojący przed biurkiem, przy oknie.
1684I dalej przypatrywał się grze dużych, białych płatków.
1685Podniósł oczy na ołowiane niebo.
1686Kilka minut siedział tak bez ruchu.
1687Potem westchnął, wziął jakąś książkę do ręki i zaczął przewracać kartki.
1688Ostatnie stronice były jeszcze nieporozcinane.
1689Wziął nóż i rozcinał je wolno i automatycznie…
1690 1691I znów zagłębił się w jakimś zamyśleniu, rysując hieroglify na kawałku papieru.
1692 1693 1694— Więc znów nic! — powiedział nagle zmęczonym głosem.
1695Zaczął się przechadzać po pokoju.
1696Ale już po kilku chwilach zmęczony rzucił się na łóżko.
1697 1698Ujrzał przed sobą jakąś czerwoną płaszczyznę, której widok napełniał go jakimś dziwnie rozkosznym zmęczeniem.
16991700
Wizja, Morze, CiszaDuża, szeroka, szarawo-stalowa przestrzeń — morze.
1701Fale w głuchej pogoni rozbijają się o jakieś niewidzialne brzegi.
1702 1703Ale wśród tej ciszy wydaje się, jakby te fale szeptały między sobą jakieś niezrozumiałe słowa.
1704Szare, ołowiane niebo zawisło nad morzem.
17051706 1707
Z niebiosów spada szara zasłona.
1708Występuje rozpaczliwa symfonia barw.
1709Krwawo-żółty ogień zapanowuje na długim, wąskim pasie.
1710Dalej suną się[61] kłębiące zielone masy, przelewające się w ciemną, szarą, groźną przestrzeń.
1711A tam wyżej, gdzieś za tym pasem ognia, zakrólowała wielka, rozwiana postać. Czerwony jej płaszcz zaczyna się przelewać cienką tkaniną na całej przestrzeni, zaczyna ją ogarniać jakimiś krwawymi płomieniami…
1712I zimno-stalowe morze przybrało nagle barwę szmaragdową.
1713Fale, przybrane w wielkie korony z piany morskiej, szepczą coraz głośniej…
1714Coraz więcej[62] wyciągają swe białe głowy i wyżej podnoszą się, jak gdyby przygotowując się do wielkiego dzieła.
1715Każda jakby chciała prześcignąć drugą i coraz wyżej podnosi się…
1716Jeden wielki akord, brzmiący przez przestwory, jeden grom.
1717 1718 1719Wizja, Kondycja ludzka, CierpienieA tam, spod koronek fal, wynurzają się postaci jedna za drugą, powoli, powoli…
1720Coraz bardziej wychylają swe chude, wynędzniałe ciała i wyciągają błagalnie swe ramiona…
1721Fale nimi kołyszą w smutny rytm, z początku cicho, jak szept, jak jęk niesłyszalny, potem coraz głośniej, coraz natarczywiej rozlega się po bezgranicznej przestrzeni rozpaczny krzyk.
1722A ludzie wyrywają swe włosy w cierpieniu, kurczowo chwytają się za głowę — wszystkie mięśnie wyprężają się w jednej wielkiej walce, a nad niebiosa i morze rozlega się jedno wielkie: a! a! a! — boleści.
1723 1724 1725Podnosi tłumy ludzi to w górę, to rzuca je w przepaść, chcą chwycić się czegoś, jakiegoś oparcia w rozpacznym wysiłku, a wicher tylko rozszalały odpowiada szyderczo na ich krzyk rozpaczy.
1726Tu i ówdzie ginie jakaś postać w szalonym wirze…
1727Serce, Cierpienie, PoświęcenieA tam, pośrodku morza, gdzie wicher najsilniej wieje, tam gdzie najbardziej dziką pieśń śpiewa, tam na wielkiej, rozbujałej przestrzeni płynie jedno nagie, zakrwawione serce.
1728Jego rany szeroko rozwarte wydają się krzyczeć głośniej niż pieśń wichru, przenikliwiej niż okrzyki rozpaczy ludzi ginących.
1729Rany szeroko rozwarte wołają bolesnym głosem:
1730— Patrzcie, otom ja! Patrzcie na moje cierpienie, a zapomnicie o swoim; patrzcie, oto ja cierpię, daję się wam, bierzcie!
1731I krzyk ten roznosi się przez przestwory…
1732Wiatr cichnie, patrząc w te rany sączące się, i fale delikatnie je liżą, jakby całując, pieszcząc.
1733A gdzieś w przestrzeni rozlega się jakiś bezcielesny głos:
1734— Wyrwałem swe serce z piersi, daję je wam nagie, zakrwawione w bólu, bierzcie je, daję je wam!
1735 1736
Ściemniło się, zimno było w pokoju.
1737 1738Pociągnął derkę, przykrył się.
1739MelancholiaI znów zagłębił się w to jedyne dręczące go bezustannie zamyślenie.
1740„I znów nic” — powtarzał głucho jakiś głos w jego głowie, niby młot uderzający raz po raz w jakieś bolące miejsce.
1741 1742Od sześciu tygodni znajduje się w gorączkowym oczekiwaniu.
1743 1744 1745 1746— Muszę, muszę — szepcze w głos.
1747 1748Zmęczone westchnienie wyrywa się z jego piersi.
1749
Poeta, Artysta, Twórczość, PrzemijanieKończył życie i całą rozpacz, całą rezygnację wlał w ten swój utwór.
1750Całą swą filozofię życiową, przepłaconą gorzkimi łzami, wszystko to, co jego serce rozdzierało od młodu, wszystkie boleści, które wpijały się w nie jak kleszcze, i tę śmiertelnie smutną rezygnację wlał w swe dzieło. I wlał w nie swe ostatnie rozdzierające pożegnanie ze światem, który opuścić musiał.
1751Choroba, Bunt, TęsknotaPamiętał jeszcze dobrze chwilę przełomową w swym życiu.
1752Z początku, gdy mu powiedziano, że jest nieuleczalnie chory, zbuntował się z całą energią silnego jeszcze instynktu samozachowawczego.
1753Jeździł od lekarza do lekarza, od wód do wód i wracał zawsze z tym samym rezultatem.
1754Kiedyś, właśnie po powrocie od znakomitego doktora, który z początku wzruszył ramionami, a potem przepisał mu jakąś długą, ciężką kurację, usiadł tu, na tym samym plecionym fotelu przy oknie.
1755Widział przed sobą szeroką, ciągnącą się bez końca płaszczyznę: było to jego życie — takie głuche, szare, beznadziejne.
1756A nad tą wielką pustką panowało niebo ołowiane, bezbrzeżne, a na niebie zawieszona jedna groźna, czarna chmura — śmierć.
1757I wtedy chwyciła go po raz pierwszy ta piekąca, gorączkowa tęsknota, wyrwać się w jakikolwiek sposób z tej szarzyzny codziennego życia chorego, leczącego się człowieka.
1758I wtedy błysnęła mu wyzwalająca myśl.
1759Poeta, Artysta, Cierpienie, ŚmierćWylać wszystek swój ból, wylać wszystkie cierpienia, wylać swą rozpacz w jedno wielkie dzieło, przelać się w nie i zginąć w czarnej przepaści śmierci, zostawiając swą duszę skrwawioną.
1760Od tego czasu zupełnie się zmienił.
1761Całymi dniami siedział nad swym biurkiem i z rozgorączkowaną twarzą pisał.
1762Im więcej cierpienia przelewał w swój utwór, tym lżej stawało mu się na duszy, tym bardziej przenikał go jakiś błogi spokój.
1763I wlał weń swe pożegnanie życia.
1764Z chwilą gdy się wyrwał ten wielki, jęczący okrzyk rozpaczy z jego piersi, ból jakby przeszedł.
1765Stał się dziwnie spokojny, gdy rozmawiano o jego chorobie, jakby go to właściwie nic a nic nie obchodziło.
1766Nieraz sam się nawet pytał, co on z tym wszystkim ma wspólnego, gdyż przelał całą swą istotę w coś wielkiego, wiecznego, w swe dzieło.
1767Długo się namyślał, któremu wydawcy zaufać[63] swój skarb.
1768Dowiadywał się o wszystkich z różnych stron. Wreszcie się zdecydował.
1769Była to firma nowo założona, na której czele stał młody, podobno bardzo inteligentny, człowiek.
1770Twórczość, Serce, Wizja, Artysta, SławaPrzejrzał jeszcze raz swój utwór. Podczas czytania coraz bardziej rozjaśniała się jego twarz.
1771Były to wszystkie jego myśli i bóle, było to jego pokrwawione serce, jego nagie, zranione serce, z piersi wyrwane.
1772Wiedział, że potrwa kilka tygodni, nim otrzyma odpowiedź.
1773Z początku był zupełnie spokojny. Jego dusza była przejęta wielkim oczekiwaniem, pewną nadzieją.
1774Nieraz wśród bezsennej nocy miewał jakieś dziwne wizje.
1775Widział przed sobą tłumy ludzi czołem bijących, czołgających się w prochu przed tym wielkim sercem…
1776Widział, jak ludzie wkoło padali, ginęli, jak na ich miejsce przychodzili inni, młodzi, ale serce zakrwawione stało ciągle nieruchome w swym bolesnym majestacie.
1777Poeta, Artysta, SamotnośćPokolenie za pokoleniem przychodziło do niego szukać natchnienia i pociechy, spokoju i rezygnacji. Od czasu gdy zaczął pisać swe dzieło, zerwał prawie wszystkie stosunki z przyjaciółmi i znajomymi.
1778Został mu się tylko jeden towarzysz lat dziecinnych, z którym łączyło go tylko zżycie się i jakaś instynktowna sympatia, nie żaden głęboki, przyjacielski stosunek.
1779Górski nawet nie wiedział nic o wysłaniu przez Henryka rękopisu i nadziejach, jakie wkładał w swój utwór.
1780Uczucie jakiegoś etycznego wstydu zabraniało mu odczytać Górskiemu część swego utworu, odkryć mu część duszy.
1781Tak przeminęły dwa miesiące od czasu wysłania rękopisu.
1782Pewnego rana przyszła mu myśl, że właściwie — rzecz dziwna, że nie ma jeszcze odpowiedzi, tym bardziej, że nowa nakładowa księgarnia miała mało jeszcze do roboty.
1783Jakiś półświadomy dreszcz niepokoju po raz pierwszy go przeszył.
1784 1785— Głupstwo, co tam, w tych dniach musi nadejść odpowiedź.
1786W ostatnich czasach czuł się w ogóle gorzej.
1787Doktor zjawiał się teraz codziennie.
1788Zadawał te same pytania i często wzruszał ramionami.
1789ChorobaŻycie Henryka widocznie skłaniało się ku końcowi.
1790Coraz silniejsze miewał ataki bólu, które go coraz dłużej męczyły.
1791 1792W ostatnich czasach oczy, zapatrzone w jakąś dal, nabierały jakiegoś gorączkowego blasku.
1793 1794Prawie już trzy miesiące upłynęły od chwili wysłania rękopisu.
1795Nie chciał, nie mógł wierzyć, że to zły znak.
1796ZwątpienieNie chciał pozwolić rozwinąć się temu gryzącemu zwątpieniu, które drzemało w tajnym zakątku jego duszy.
1797A jednak już trzy miesiące przeszły od owej szczęśliwej chwili, gdy z głębokim westchnieniem wysłał swój utwór!
1798Trzy miesiące ciągłego, gorączkowego oczekiwania…
1799
I znów siedział pewnego dnia przy swoim biurku, wpatrzony w ciężkie, białe obłoki, sunące się po szarym niebie.
1800 1801Tylko na dachach leżały jeszcze ostatnie resztki czystego, białego śniegu.
1802Z bezbrzeżną melancholią wpatrywał się w nie.
1803Jakiś wielki smutek zmieszany z dziwnym niepokojem ogarnął go nagle.
1804Otworzył okno. Wilgotne, smutne powietrze zawiało wielką falą do ciepłego pokoju.
1805 1806Zaczął się przechadzać prędkim, nerwowym krokiem.
1807— Co mi się stało, co mi się stało? — pytał się zdziwiony.
1808Wzrok jego padł na duży, ścienny zegar.
1809Zbliżała się godzina przyjścia listonosza.
1810Usiadł przy oknie — ukrył twarz w dłoniach i zaczął rozmyślać.
1811Poeta, Artysta, Nadzieja, Ambicja, ListMuszą, muszą mu wreszcie odesłać, dziś, jutro, napiszą do niego wspaniały list, list wprost dziękczynny.
1812 1813Czyta, jak we mgle, oddzielne wyrazy.
1814„Szczerość niebywała, rozdzierająco prawdziwa, genialna w swej prostocie, owiana przecudną poezją”.
1815 1816Nagle gwałtownie, jakby go ktoś pchnął, podskoczył.
1817 1818Reszta myśli uwięzła mu gdzieś w mózgu.
1819Czoło w nadludzkim strachu i bólu ściągnęło się w setki małych zmarszczek.
1820 1821Podniósł się i znów zaczął chodzić po pokoju.
1822„I będzie on żył wieki całe na ziemi, i palące bóle jego będą odżywały na nowo, i rzadki wybuch radości jego osamotnionej duszy powstanie z popiołów, i wielkie zmęczone jego myśli będą drgały w innych duszach — na wieki, na wieki”.
1823 1824Cichy odgłos poprzednich słów powtórzył znowu — a gdyby nie?
1825 1826I znów ogarnął go pusty smutek, duszący niepokój.
1827Podszedł do drzwi i otworzył je na rozcież[64].
1828 1829Ale cicho było, tylko gdzieś na dole kłóciły się dwa kobiece głosy.
1830Przez chwilę przysłuchiwał się ich rozmowie. Zdawało mu się, że tu, słysząc jakieś odgłosy ludzkiego życia, będzie mu lepiej. Ale było chłodno na wschodach[65] i powoli zimny dreszcz przeszedł jego ciało.
1831Wszedł do swego pokoju i zamknął drzwi za sobą.
1832I znów wzrok jego padł na duży, ścienny zegar.
1833 1834Nie przyjdzie już dzisiaj listonosz, nie przyjdzie…
18351836
Tegoż wieczora stan jego zdrowia bardzo się pogorszył.
1837Górski znalazł go w silnej gorączce.
1838Henryk mówił ciągle o jakichś niezrozumiałych rzeczach, o jakimś krwawym sercu, o ludziach, czołem przed nim bijących…
1839Wkrótce zupełnie stracił przytomność.
1840 1841Usiadł w fotelu przy łóżku i jął przypatrywać się spokojnemu pozornie oddechowi.
1842Lecz wkrótce zamknął zmęczone oczy, jak sam sobie wytłumaczył, tylko dlatego, że go światło raziło i — zasnął.
1843Artysta, Choroba, Wizja, SercePo kilku godzinach obudził go jakiś głośny, straszny krzyk.
1844Podskoczył gwałtownie i zaspanymi oczami obejrzał się wkoło.
1845Chory krzyknął drugi raz przeciągłym głosem. Górski nachylił się, by lepiej usłyszeć, o co mu chodzi.
1846I teraz z piersi chorego wyrwał się jęk boleści: „Stratowali serce, stratowali!”.
1847 1848Tylko twarz została boleśnie wykrzywiona.
1849Na drugi dzień z samego rana Górski pobiegł po doktora.
1850 1851Po starannym zbadaniu chorego pociągnął Górskiego w drugi kąt pokoju i powiedział na ucho:
1852— Każdej chwili można się spodziewać śmierci.
1853Chory leżał ciągle w osłupieniu, jak nieprzytomny, tylko oczy, utkwione w przestrzeń, mówiły o bolesnym zamyśleniu. Przez cały dzień trwał stan taki.
1854Górski kilka razy zwracał się do przyjaciela, by go wyrwać z tej dziwnej martwoty, ale Henryk nie odpowiadał.
1855 1856 1857Oczy Henryka skierowały się w stronę okna.
1858I znów tym samym martwym wyrazem przypatrywał się gęsto spadającym płatkom śniegu, pokrywającym coraz szczelniej ziemię białym, równym całunem.
1859Dopiero gdy Górski lampę zapalił, ożywił się trochę.
1860Podniósł się nieco i gorączkowym wzrokiem zaczął się przyglądać przyjacielowi.
1861Potem zaczęli rozmawiać ze sobą. Henryk wydawał się bardzo podniecony, był wprost wesoły. Tylko ręce ściskały nerwowo kołdrę, przykrywającą go.
1862Nagle wielkie wytężenie słuchu odmalowało się na jego twarzy.
1863— Cyt… — powiedział cicho, chwytając przyjaciela za rękę.
1864Usłyszał na wschodach ciężki, dobrze znany krok listonosza.
1865Coraz mocniej wpijały się jego palce w dłoń Górskiego.
1866Ciężkie kroki coraz bardziej zbliżały się.
1867Zatrzymały się przy jakichś drzwiach.
1868Henryk opuścił rękę przyjaciela.
1869Ze zmęczonym uśmiechem opadł na poduszki.
1870 1871Podniósł się znowu i wytężył słuch..
1872Znów rozległ się po korytarzu odgłos ciężkich kroków.
1873List, Wiadomość, NadziejaZapukano.
1874Henryk gwałtownie opadł na poduszki, jak nieprzytomny.
1875 1876— Proszę — wykrztusił zdławionym głosem.
1877Krople perlistego, zimnego potu wystąpiły na czoło chorego.
1878Listonosz podał mu list w szarej kopercie i wyszedł.
1879Przez chwilę trzymał go w drżących palcach. Nie mógł się zdecydować otworzyć go w obecności przyjaciela.
1880Poprosił Górskiego, aby mu przyniósł cytrynę do limonady[66].
1881Gdy drzwi się za nim zamknęły, Henryk niespokojnie rozejrzał się po pokoju.
1882Potem delikatnie, jakby lękając się szmeru, rozerwał kopertę.
1883Drżącymi palcami wyjął biały arkusz papieru.
1884Przez chwilę widział tylko płaszczyznę, po której tańczyły jakieś dziwaczne, czarne figury.
1885Energicznie podniósł się na łóżku.
1886Przymusił się do sztucznego spokoju. Serce jego biło w głośny, monotonny takt.
18871888
Poeta, Artysta, Rozczarowanie, Ambicja, ŚmierćWielki krzyk śmiertelnie zranionego zwierzęcia wyrwał się z jego piersi.
1889Gwałtownym ruchem odrzucił papier daleko.
18901891
Gdy Górski wrócił, znalazł przyjaciela z męczeńską, jakby zapadłą twarzą i zapadłymi oczyma.
1892Przestraszony złapał Henryka za rękę.
1893Była ciepła i puls bił regularnie, ale bardzo słabo.
1894— Co ci? Henryku — rzekł, nachylając się nad nim.
1895 1896Szklany wzrok jego martwych oczu nawet nie skierował się na przyjaciela.
1897 1898I przez pozostałe mu kilka godzin życia nikt już nie usłyszał jego głosu.
1899
A jednak
1900— Może się jednak jeszcze napijesz?…
1901— Nie, nie — poruszył głową i znów się opuścił w poduszki.
1902Kobieta, Mężczyzna, Miłość, ChorobaOna odeszła od łóżka i z głębokim, z cichym westchnieniem postawiła szklankę na stole. Potem wróciła do chorego.
1903Usiadła na niskim łóżku i wzięła jego rękę w swoje dłonie.
1904On leżał ciągle spokojnie i obojętnie przyjmował jej pieszczoty.
1905Oczy miał zamknięte i dziwny, nieruchomy spokój panował na jego pożółkłej od choroby twarzy.
1906— Antku — nachyliła się nad jego twarzą — może ci coś zrobić, może tobie czegoś potrzeba.
1907W jej głosie drgała cała bezbrzeżna troska i czułość kochającej kobiety.
1908On teraz otworzył oczy i pełnym wzrokiem spojrzał na nią.
1909— Nie, nie, Marto — rzekł cicho i słaby, słabiuteńki, dziwnie smutny uśmiech przesunął się po jego męczeńskiej twarzy, a ręka jego wykonała na jej dłoni lekki, bezsilny ruch pieszczoty.
1910 1911— Czy nie zaśniesz trochę, Antku — zapytała, nachyliwszy się nad nim, wpatrując się w niego stroskanym wzrokiem.
1912— Nie, nie — i teraz szeroko otworzył oczy i chwycił się gorączkowo jej dłoni — tylko nie odchodź, nie odchodź!!
1913Głaskała jego ręce i jęła go uspakajać.
1914— Nie, nie, nie odejdę; przecież ja tylko myślałam, że może tobie będzie lepiej, jeśli trochę zaśniesz, wszak tyś od trzech dni oka nie zmrużył… Antku, Antku, — i, nagle opuszczając rękę, oparła łokcie o kolana, ukryła twarz w dłoniach i zmienionym, nieprzytomnym głosem, szeptem prawie rzekła — Boże, co to będzie, co to będzie?!
1915A on znów zamknął oczy i jedna duża łza przesunęła się po jego policzku.
1916— Śmierć — wyrzekł nieskończenie smutno.
1917Wtedy ona się zerwała, nachyliła się nad nim i rozpacznym głosem zaczęła krzyczeć, trzęsąc go nerwowo za ramiona.
1918— Ja nie chcę, żebyś to mówił, ja nie chcę, żebyś o tym myślał. To nieprawda, oni kłamią, oni kłamią.
1919I nagle, całym ciężarem spadając na ziemię, wybuchła długim, beznadziejnym płaczem.
1920On ciągle leżał nieruchomy i martwym, a jednak groźnym wzrokiem wpatrywał się gdzieś, w jakąś dal…
1921Wreszcie wstała. Odgarnęła wolnym, nieprzytomnym ruchem włosy w tył, które spadły jej na czoło, westchnęła głośno, głęboko, jakby nieświadomie, i podeszła automatycznie do okna. Machinalnie jęła się przypatrywać ludziom na dworze. Zdolność cierpienia wyczerpała się. Straszny płacz z głębi serca, jakby chwilowo zabrał ze sobą cały ból, całą rozpacz bezdenną.
1922 1923Chory ciągle leżał cichy, nieruchomy.
1924Wszedł doktor. Teraz dopiero oprzytomniała. Przywitał się z nią z daleka skinieniem głowy i podszedł do chorego.
1925Usiadł na krześle przy łóżku i ujął chorego za puls. Chory ciągle milczał.
1926A ona z drugiego kąta pokoju śledziła tępym ze strachu wzrokiem każdy ruch doktora, każdą najmniejszą zmianę w jego twarzy…
1927Doktor opuścił nareszcie rękę.
1928— A cóż, jakże się spało, a jak apetyt? — spytał typowym doktorskim zdaniem.
1929Chory spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem.
1930— Przecież doktor wie doskonale, że ani jadam, ani sypiam — rzekł pełnym goryczy głosem i odwrócił się do ściany.
1931Doktor wzruszył ramionami, spojrzał jeszcze raz na chorego i skierował swe kroki ku wyjściu.
1932 1933Śmierć, Lekarz, Choroba, PrawdaStali teraz razem w mrocznym przedpokoju, gdzie miało być wyrzeczone słowo wyroku śmierci. Ściskało ją coś za gardło i słowa nie mogła wypowiedzieć. Te ściany szare i ten doktor ze swoją zimną, oficjalną miną, z kapeluszem w ręku, już gotów do wyjścia, wydawał jej się czymś tajemniczo okrutnym, nieubłaganym. Wielki dreszcz strachu przeszył jej ciało. Teraz podał jej rękę na pożegnanie. Machinalnie podała mu swoją, wpatrując się w niego zbolałym, pytającym wzrokiem.
1934Teraz chwycił za klamkę. Opamiętała się.
1935— Doktorze, doktorze — krzyknęła przytłumionym głosem — powiedz, doktorze, przecież jeszcze jest nadzieja. — I palce jej kurczowo wpiły się w jego rękę.
1936— Czy pani powiedzieć całą prawdę? — spytał ją zimno, urzędowo.
1937— Całą — wyszeptała, ciężko oddychając, i oparła się całym ciałem o ścianę, a ręce przyciskały się nerwowo do muru.
1938Wiedziała już teraz naprzód, co powie.
19391940
Wróciła do pokoju sennym, nieprzytomnym krokiem.
1941Rozpacz, PozoryOpadła ciężko na krzesło i ukryła twarz w jedną rękę, a druga zwisła bezwładnie. Zapomniała o obecności chorego, o tym, że trzeba go uspokajać, udawać, że to wszystko drobnostka, że to przejdzie…
1942 1943Zerwała się i pobiegła do łóżka.
1944Chory siedział na nim z nogami spuszczonymi na podłogę, z rękoma sztywno wyciągniętymi przed siebie, z oczyma nieprzytomnymi ze strachu.
1945— Antku, Antku — krzyknęła i uklękła przy nim. — Antku, Antku, co ci jest? — I w okropnym niepokoju chwyciła go za rękę.
1946A on nagle krzyknął strasznym, przeciągłym głosem.
1947— Antku, Antku, co ci jest? — I głaskała w nadludzkim strachu jego ręce i nogi.
1948Ten siedział cichy, nieruchomy, z oczyma tępo utkwionymi w dal, strasznymi…
1949Wzięła go w swe ramiona i położyła na łóżku.
1950Teraz chory westchnął cicho, głęboko.
1951Choroba, Prawda, Śmierć, Wizja— Antku, powiedz kochanie, co ci było? — spytała drżącym ze wzruszenia głosem i nachyliła się nad nim, głaszcząc jego czoło. — Co ci było, co ci było?
1952A on spojrzał na nią nieprzytomnie, błędnie.
1953— Ujrzałem śmierć — powiedział głucho.
1954I teraz dopiero przypomniało jej się, że podczas rozmowy z doktorem usłyszała w przyległym pokoju jakiś szmer, jakby od wolnych, ostrożnie wlokących się kroków.
1955Z nadludzkim wysiłkiem chory dowlókł się do drzwi, aby usłyszeć całą prawdę — wyrok.
1956Teraz już nie było czego skrywać.
1957Stała przed nimi obojgiem, wyraźnie i rozpaczliwie blisko, czarna postać śmierci. Wiedzieli, że dziś, najpóźniej jutro, dokona swego dzieła.
1958Marta nieruchomo przez długi czas siedziała obok chorego, trzymała tylko ciągle jego rękę i od czasu do czasu kurczowo ściskała ją.
1959Nastąpił duszny okres rozpaczliwej apatii.
1960Długo, długo leżał nieruchomy. Pod wieczór wyciągnął rękę z jej dłoni i z lekka odwrócił się do ściany.
1961 1962Odeszła na chwilę do okna. Patrzyła machinalnie szklanym wzrokiem na ulicę.
1963 1964Jęła mu się bezmyślnie przypatrywać.
1965Wzrok jej ślizgał się nieświadomie po koniu, stangrecie, czarnym lakierze powozu…
1966Teraz wyszedł ktoś z bramy i podszedł do powozu. Otworzył drzwiczki i stanął na stopniu. Potem zszedł, wrócił znów do szpitala i teraz wyprowadził ostrożnie wolno posuwającego się młodego człowieka…
1967— Zdrów — pomyślała Marta i wielka fala goryczy wcisnęła jej się do gardła.
1968 1969Zdawało jej się, że ten powóz to na nich czeka, że ten młody człowiek na dole — to Antek, że zaraz pojadą, opuszczą te ponure mury na zawsze, że będą zdrowi, szczęśliwi…
1970— Marto! — usłyszała nagle dziwny, chrapliwy i przestraszony głos chorego.
1971Oprzytomniała. Westchnęła głęboko i podeszła do chorego.
1972On siedział teraz sztywno na łóżku.
1973— Antku — wyrzekła cicho i czule — tobie tak niedobrze, połóż się lepiej. — I ostrożnym, troskliwym ruchem chciała go wcisnąć w poduszki.
1974Ale on ją odepchnął niemym ruchem ręki.
1975Usiadła na krześle i położyła głowę na stół.
1976Religia, CierpienieNagle ogarnęła ją ze straszną jasnością cała świadomość jej bezdennego nieszczęścia.
1977Głuchy jęk wydarł się z jej piersi, a ręce ściskały się kurczowo.
1978— Boże święty, Boże święty! — wyszeptała machinalnie.
1979 1980Była niewierząca. Należeli oni oboje do wielkiej gminy ludzi bez religii.
1981Trup, Wizja, RobakTeraz ujrzała przed oczami straszny obraz: widziała trup[67] jakiś na pół zgniły, ale jeszcze do rozpoznania, w którym gnieździły się robaki, po jednej połowie nosa zgniłej pełzało robactwo i właziło w usta, wykrzywione jakby od bólu i wstrętu, tylko oczy jeszcze całe patrzyły ze straszną, martwą zgrozą w nią, prosto w nią.
1982— Antku! — krzyknęła rozdzierającym głosem i jednym gwałtownym ruchem znalazła się przy nim, i wzrok nieprzytomny od strachu utkwiła w niego.
1983A on wciąż siedział jakby martwy.
1984Potem nagle się położył. Westchnął raz niezmiernie, nieskończenie smutno.
1985Nauka, Filozof, Książka, Dziedzictwo, Przemijanie— Marto — wyrzekł teraz spokojnym, łagodnym głosem — przeczytaj mi kilka stronnic mojej ostatniej pracy: O nowych teoriach naukowych i ich stosunku do metafizyki.
1986Był przyrodnikiem-filozofem, zapalonym, fanatycznym.
1987Wstała i przyniosła grubą książkę w brązowej oprawie.
1988Chciała ją otworzyć, ale chory wziął ją w ręce i głaskał ją czule, delikatnie, z roztkliwieniem.
1989— To wszystko, co się po mnie zostanie — wyszeptał i odwrócił się do ściany, aby ukryć łzę, która z wolna ściekała mu po policzku.
1990 1991— Co czytać? — spytała, przerzucając kartki.
1992Przez chwilę jakby walczył ze sobą, potem głęboko i głośno westchnął.
1993Książka, Dusza, Ciało, Śmierć, Nauka— Czytaj tam, gdzie mówię o zabójczym wpływie ostatnich teorii na ideę życia pozagro… — i nagle urwał.
1994 1995— Wielki rozwój chemii, zarówno jak darwinizm, zadały cios śmiertelny wszelkim wierzeniom w życie pozagrobowe. Darwinizm, odbierając człowiekowi wyższość absolutną nad zwierzętami, widząc w nim tylko zwierzę bardziej udoskonalone pod względem rozwojowym, przez to samo obala teorię o duszy człowieka. Łączy on całą przyrodę w jedną wielką całość, podczas gdy stara metafizyka rozrywała ją na duszę i ciało. Obala ona zatem wszystkie nadzieje dobrych mnichów i mniszek w wynagrodzenie po śmierci, we wspólne pożycie na polach elizejskich, stawiając nam przed oczy jako jedyne żyjące materię i tylko materię. Z drugiej strony badania chemiczne jasno nam pokazują, że z zanikiem tej lub owej formy istnienia, to jest ze śmiercią pewnego jestestwa rozpoczyna się rozkład i przez to samo się rozumie, że ta fikcyjna całość, którą przedstawia jednostka, przestaje istnieć, podlegając odwiecznym prawom przyrody. Teorie te druzgoczą więc nieubłagalnie[68] wszelkie nadzieje…
1996— Marto — przerwał nagle chory ochrypłym głosem i krople zimnego potu wystąpiły mu na czoło, a oczy z błędnym niepokojem wpatrywały się w nią — przestań, Marto!
1997Odłożyła książkę, nachyliła się nad jego twarzą i niezmiernie tkliwym wzrokiem jęła się wpatrywać w niego.
1998— Nie, nie! — krzyknęła nagle głośno, przekonywająco, obiema rękami objęła go za szyję i przytuliła się do niego.
1999Wielkie łzy toczyły się po twarzy chorego. Wziął jej rękę i cicho, cicho przycisnął ją do ust.
2000Ona zerwała się nagłe — nie mogła usiedzieć dłużej tak spokojnie.
2001Zaczęła chodzić nerwowym krokiem po pokoju. Wszystko dokoła niej zaczęło tańczyć, zaczęło się układać w jakieś dziwaczne figury: nogi stołu, krzeseł stały się dziwnie luźne, giętkie, wykonywały jakieś dziwnie skaczące ruchy.
2002Coraz prędzej, coraz szybciej tańczyło wkoło niej wszystko, w takt jakiejś coraz dziwaczniejszej melodii, coraz straszniejsze kształty przybierało!…
2003— Jezus, Maria! — krzyknęła nagle i opadła na kanapę.
2004A chory w swoim łóżku znów sztywno usiadł i teraz głosem przeciągłym krzyknął:
2005 2006Dostał znów ataku swego śmiertelnego bólu.
2007Podbiegła do niego, dała mu lekarstwa i zrobiła zimny okład…
2008Bezsilny teraz zupełnie leżał w poduszkach z oczyma zamkniętymi, z rękoma bezwładnie opuszczonymi na kołdrę.
2009Długo siedziała obok niego milcząca.
2010Patrzyła się teraz zupełnie obco, nieprzytomnie na niego.
2011Wydało jej się wszystko tak nieprawdopodobne, dalekie.
2012Zupełnie zimno i obiektywnie przypatrywała się teraz jego głębokim sińcom pod oczami i zauważyła zupełnie obojętnie, że już jest podobny do trupa.
2013 2014— Ja chyba zwariuję, chyba zwariuję! — szepnęła i złapała się za swoją ciężką jak kamień głowę.
2015 2016— Marto! — zaszeptał ledwie dosłyszalnie. — Chodź tu!
2017 2018— Jeszcze bliżej! — Tak, tak!…
2019Teraz podniósł się trochę na swoim łożu i tym samym głosem szepnął:
2020— Marto, słuchaj! — Tu odepchnął ją od siebie i wybuchnął przeciągłym płaczem.
2021— Ja nie chcę umrzeć, nie chcę umrzeć! — krzyczał nieprzytomny.
2022Całowała jego włosy, jego ręce, milcząc ze strasznego wzruszenia, i łzy ich rozpaczne mieszały się.
2023Znów opadł, jakby martwy, na poduszki.
2024Teraz otworzył szeroko oczy, złapał ją za ręce.
2025Śmierć, Religia— Marto — wyrzekł ochrypłym głosem, wpijając swoje palce w jej rękę — Marto, powiedz, że to nieprawda!…
2026— Co? — nachyliła się nad jego ustami.
2027I nagle blady rumieniec oblał twarz chorego.
2028— Że jed-nak istnie-je ży-cie po-za-grobo… — szepnął nieśmiało, urywczo, ledwie dosłyszalnym głosem i, jakby zawstydzony, odwrócił się do ściany.
2029Wyciągnęła swoją rękę z jego uścisku i tępo jęła się wpatrywać w podłogę.
2030 2031A chory znów się zwrócił do niej.
2032— Marto! — Złapał ją za rękę i gorączkowym przypływem siły zaczął nią trząść. — Marto! — krzyczał — ja chcę…
2033I podniósł się na wpół w łóżku i wpatrywał się w nią strasznym wzrokiem: — „ja chcę…”.
2034Schwycił ją za drugą rękę i jeszcze gwałtowniej, jeszcze bardziej gorączkowo trząsł nią.
2035— Ja żądam, żebyś powiedziała, żeśmy kłamali, słyszysz? Żeśmy kłamali… — i, jeszcze bliżej podsuwając się do niej — Ja tego żądam od ciebie, słyszysz?!
2036Mimo woli odsunęła się od niego przestraszona jego groźnym, strasznym wyrazem twarzy.
2037Energia opuściła go i znów bezwładnie opadł w poduszki.
2038Ona zaś siedziała ciągle martwa, niezdolna do myśli, niezdolna do czucia.
2039Modlitwa, ChorobaWtem usłyszała znów cichy, żałosny jęk. Teraz otworzył oczy, oczy błagalne dziecka chorego.
2040I nagle złożył ręce, jakby do modlitwy, i szepnął rozpacznym, ledwie dosłyszalnym głosem, łkając prawie.
2041— Boże, daj mi żyć — daj mi żyć…
2042Przez chwilę miała wrażenie, jakby musiała oderwać jego ręce od upokarzającej czynności, wyrwać te myśli z jego mózgu, zamknąć jego usta.
2043Ale i ona była przy końcu sił fizycznych i moralnych.
2044 2045Nauka, Kłamstwo, Zwątpienie— Marto! Prawda, żeśmy kłamali, prawda?!… — i wił się na swym łóżku jakby w strachu śmiertelnym.
2046— A nasze dzieło tylu walk duchowych? — szepnęła duszącym się głosem.
2047Wykonał niecierpliwy ruch ręką, jakby chcąc odpędzić tamtą myśl.
2048— Nieprawda — szepnął — nieprawda?
2049I teraz pełnym błagalnym wzrokiem spojrzał na nią:
2050— Zlituj się, powiedz, że nieprawda.
2051— Nieprawda, nieprawda! — krzyknęła nieprzytomna, rzucając się ze strasznym łkaniem na niego, tuląc go do siebie w kurczowym uścisku. — Nieprawda, nieprawda!…
2052 2053
Śmierć, DuszaI teraz chory jakimś błędnym, a jednak niespokojnym wzrokiem, spojrzał na niego.
2054— Doktorze — wyciągnął rękę błagalnym ruchem do niego — prawda, żem kłamał przez życie — że — będę żył po śmierci…
2055— Ale co znowu o takich rzeczach myśleć — powiedział doktor, nachylając się nad chorym, wziąwszy go za puls.
2056Chory gwałtownym ruchem odepchnął jego rękę.
2057Doktor spojrzał jeszcze raz na niego, wzruszył ramionami i wyszedł.
2058Nie miał już tu nic do roboty.
2059Chory nagle gwałtownym ruchem odepchnął Martę od siebie i straszne rzężenie wyrwało się z jego piersi.
2060Śmierć
2061Szedł nad brzegiem rzeki, oświetlonej blaskiem umierającego słońca.
2062Głowę podniósł do góry, ręce włożył do kieszeni i szedł tak wolnym, bujającym krokiem.
2063Lekki, letni wiaterek igrał jego włosami i rozwiewał je na kształt długich, złotawych pasm…
2064 2065Artysta, SławaBył rzeźbiarzem i od kilku dni laureatem X-skiej akademii.
2066Stał się od tej chwili przedmiotem zazdrości koleżeńskiej, zaszczytu X-skich dam, przedmiotem uwagi ogólnej, krytyk szczegółowych, sprzeczek artystyczno-psychologicznych.
2067Ale on szedł jakby ponad tym wszystkim, z dumną, majestatyczną twarzą, jak gdyby oni i sława dla niego nie istnieli, a żyło tylko dzieło, w które został wpatrzony.
2068Twórczość, Śmierć, Ziemia, Kobieta demonicznaByła to śmierć.
2069Cała rzeźba przedstawiała kulę ziemską, targaną przez kobietę — heterę[69] — w zmysłowym uścisku wpijających się palców.
2070Bezbronnie, biernie, cierpiąco, w niemym smutku, wyglądała ta miękka bryła ziemi w kurczowo ściśniętych rękach swojej władczyni. A ta, królując nad nią, wpijała się w nią z wyrazem ohydnej, brutalnej rozkoszy, gwałcącej ziemię.
2071A ziemia zdawała się jęczeć pod zadanym jej gwałtem i szeroko rozwarła swe oczy, jakby w nadludzkiej męce, oczy bezbronne, zrezygnowane. A hetera się śmiała, wciskając w nią coraz bardziej swoje palce, coraz głębiej, a z ust jej rozlegał się jakby głośny, szyderczy śmiech wszechwładnej mocy.
2072
Artysta, Twórczość, Wizja, Śmierć, ŚmiechKiedyś, stojąc w nocy nad tą samą rzeką, przysłuchując się głuchemu pluskowi fal, wpatrzony w czarne kontury stojących w nieruchomym spokoju drzew, ujrzał ją po raz pierwszy przed sobą, usłyszał dziki jej śmiech tuż, tuż nad swoim uchem…
2073I wtedy odwrócił się i zaczął pędzić, sam nie wiedząc dlaczego, do swego domu, do swojej pracowni.
2074Coraz prędzej, coraz prędzej — jak gdyby go coś goniło — pędziło przed siebie…
2075Stanął w pracowni cały zdyszany. Zamknął pośpiesznie drzwi na klucz i przestraszonym wzrokiem obejrzał się wkoło.
2076Wtedy znów tuż, tuż nad swoim uchem usłyszał jej dziki śmiech, jej ryk…
2077 2078Przez kilka dni zamykał się w swojej pracowni, nie wpuszczał nikogo i nigdzie nie wychodził.
2079Towarzyszyła mu ciągle Śmierć ze swoim piekielnym śmiechem.
2080Nieraz zatrzymywał się wśród pracy i przeciągły jęk wyrywał mu się z piersi.
2081Szczerość wizji strasznie przygniatała jego istotę.
2082Wyciągała, jakby z najgłębszych tajników jego duszy, dawno tam drzemiący, olbrzymi strach przed unicestwieniem.
2083Nieraz tak odpoczywając, chwilowo odczuwał gwałtowną chęć rzucić to wszystko, uwolnić się od tej przygniatającej wizji, ale po upływie kilku sekund zaledwie brał się znów do dłuta i pracował, jakby pod jakimś wewnętrznym, tajemniczym przymusem. Pracował półświadomie, chwilami automatycznie.
2084 2085Stała przed nim w swojej całej strasznej, nagiej prawdzie. Wyszedł wtedy z domu i chwiejnym krokiem zaczął się przechadzać wzdłuż rzeki.
2086Starał się, przyglądając się na ulicy ludziom, łódkom na wodzie, całemu temu falującemu wokół życiu — zapomnieć o niej.
2087Ale ona była ciągle przy nim. Odsunęła się tylko jakby za lekką zasłonę.
2088A spoza tej zasłony wyglądała z wykrzywioną zalotnie twarzą i śmiała się przytłumionym, szyderczym śmiechem, patrząc się w niego swym hipnotyzującym wzrokiem.
2089Śmierć, Śmiech, Ironia, Danse macabreWszedł do pierwszej spotkanej karczmy, aby zagłuszyć ten jej śmiech, aby już nie widzieć jej oczu…
2090Ale ona wyzierała mu z twarzy półprzytomnych alkoholików, ona witała go w postaci gospodyni, kościotrupa siwego i jej córki, usługującej gościom z lubieżnie wykrzywioną twarzą. Jej śmiech odzywał mu się w brzęku szklanek, w bełkocie pijanych i w ich grubym śmiechu…
2091Wyszedł wtedy zniechęcony na ulicę i jął[70] się posuwać spiesznym krokiem naprzód.
2092Automatycznie wrócił do swego domu.
2093Ale przed drzwiami stanął nagle niezdecydowany.
2094Bał się, wiedział, że gdy wejdzie, spotka go z dzikim, triumfującym śmiechem i wpije się weń swymi oczyma, przebije go całego — zabije…
2095 2096Potem nagle gwałtownie odepchnął drzwi.
2097Wszedł do ciemnej zupełnie pracowni.
2098Chciał przecisnąć się, jak złodziej, koło swego dzieła i po ciemku rzucić się na tapczan, służący mu za łóżko, wcisnąć swe oczy w poduszkę, aby jej nie widzieć więcej.
2099Zamknął ostrożnie drzwi i cicho, na palcach, jak gdyby nie chcąc jej zbudzić ze snu, zbliżył się do swego łoża. Ciężko opuścił się na nie.
2100Śmierć, WizjaZamknął oczy i ukrył twarz w poduszkę…
2101Ale teraz ona cicho, cichutko wstała i posuwając się naprzód na palcach zbliżyła się do niego, i usiadła przy nim na tapczanie tuż, tuż przy głowie.
2102Wolnym ruchem podniosła rękę i, wpatrując się w niego swym złym, szyderczym wzrokiem, rozszerzyła palce, by lepiej wpić się w jego ciało…
2103 2104Uczuł jej dotknięcie zimne, śliskie…
2105Gwałtownym ruchem podskoczył i osłupiałymi ze strachu oczyma obejrzał się.
2106Powoli rozpoznał w ciemności pokoju kontury śmierci.
2107Drżącymi palcami zapalił lampę i chwiejnym krokiem podszedł do niej.
2108Siedziała na swoim miejscu, na bryle ziemskiej i targała ją w namiętnym uścisku.
2109Przez chwilę patrzył na nią wzrokiem pełnym jakby jakiegoś niemego wyrzutu.
2110Wreszcie odwrócił się z wolna, jakby w somnambulicznym stanie, i chwycił dużą, płócienną płachtę, leżącą na ziemi obok niego.
2111Prędko zarzucił ją na swoje dzieło.
2112— Śpij teraz — powiedział błędnie przez zęby — już mnie teraz nie będziesz męczyła, ty… — i triumfujący, jakby nienawistny, uśmiech przesunął się po jego twarzy.
2113Ułożył się znowu na spoczynek.
2114Na drugi dzień z rana prędko się ubrał i uciekł z pracowni, nie spojrzawszy na swoje dzieło.
2115Poleciał do przyjaciela lat dziecinnych i poprosił go zająć się[71] oddaniem jego pracy na konkurs akademii, tylko w celu uwolnienia się od jej obecności.
2116Sam na kilka dni, potrzebnych na przygotowanie, przeniósł się do zaprzyjaźnionej z nim rodziny, zamieszkałej w tym samym mieście…
2117
Od tego czasu przeszło dziesięć dni.
2118Konkurs się odbył z doskonałym rezultatem dla niego.
2119Ale jeden blady uśmiech zaledwie na wieść o nagrodzie przesunął się po jego twarzy, aby znów zaniknąć w wielkim, głuchym milczeniu.
2120Ciągle jeszcze mieszkał u swoich znajomych, bał się wrócić do pracowni, przypominającej mu śmierć.
2121
I teraz szedł z głową podniesioną w górę i wsłuchiwał się w ciche szemranie wody, a oczy ścigały kąpiące się w złocie obłoki.
2122Wolno i majestatycznie spuszczała się złota kula słońca ku zachodowi.
2123Stanął na chwilę, by wchłonąć w siebie ten smutny nastrój wieczorny.
2124Nagle usłyszał nad uchem leciutki jak powiew wiatru, ironiczny śmiech.
2125 2126 21272128
Artysta, Szaleństwo, Życie snem, ŚmierćOd czasu, gdy ją po raz pierwszy zobaczył, chodził jak senny, półprzytomny.
2129Nieraz z jego piersi wyrywał się jakiś długi, spazmatyczny śmiech.
2130Przestraszonymi oczyma patrzyli nań przyjaciele, którzy go znali od dawna.
2131Zdziwiony ich wzrok pytał w zakłopotaniu:
2132— Co ci jest, co ci się stało?
2133 2134Nie byliby[72] go zrozumieli.
2135 2136Ciągle widział ją przy sobie. Wydawało mu się, że wygląda ze wszystkich przedmiotów, ze wszystkich postaci.
2137Śmierć, Przemijanie, PamięćDźwięczała mu w śmiechu dziecinnym, w słowach wesołych, w świergotaniu ptaków, w plusku wód.
2138Jedna jedyna myśl, jeden strach wielki zapanował w jego duszy, jedno ciemne błaganie memento mori[73].
2139 2140
Był obecny jakiś gość, jego daleki znajomy, przyjaciel gospodarza domu.
2141Zaraz po przywitaniu zaczęła się rozmowa — o jego dziele.
2142Kobieta, ObyczajeDarmo utkwił błagający wzrok w panią domu, oczekując od niej subtelności i intuicji kobiecej, spodziewając się, że ona go zrozumie i przerwie tę rozmowę, która była dlań istną torturą.
2143Ale nie został zrozumiany. Uśmiechnęła się tylko doń uprzejmie.
2144Artysta, Sztuka, Tłum, Ucieczka, Bunt— I widzisz, mój drogi — ciągnął gospodarz — w taki sposób staliśmy się nagle mecenasami sztuki. I kto by myślał, że to Andrzej artysta takiej miary. No, no, nie obrażaj się — zwrócił się teraz do rzeźbiarza — ale takie genialne dzieło — kto by to przypuszczał! Przecież to taka prawda, taka szczerość, że aż, mówię, przejmuje człowieka, gdy to widzi…
2145— Tak panie — zwrócił się teraz gość do Andrzeja — przecież to taka wizjonerska prawda, jak gdyby sama śmierć była się ukazała panu i opowiedziała mu o swej strasznej mocy. Jakim to szczęściem musi być stworzyć takie dzieło — dodał z westchnieniem.
2146Po bladej twarzy Andrzeja przesunął się teraz wolny, ironiczny uśmiech.
2147— Szczęście — powtórzył cicho.
2148I nagle wybuchnął głośnym, spazmatycznym śmiechem.
2149— Co ci jest, co ci jest? — usłyszał, jakby przez sen, głos swoich przyjaciół.
2150 2151I dalej ciągnęła się ta rozmowa.
2152— Może pan będzie łaskaw powiedzieć — ciągnął znów delikatny gość — jak panu po raz pierwszy przyszła myśl stworzenia tego dzieła…
2153— A tak, tak — powtórzyła pani.
2154Andrzej nagle się zerwał i, nie powiedziawszy słowa, opuścił pokój.
2155Nie mógł dłużej wytrzymać tej męki. Nie mógł wyrwać swego zakrwawionego serca z piersi i rzucić je tamtym filistrom przed ciekawe oczy.
2156Wolnym krokiem przeszedł przez ciemny, cichy ogród.
2157RzekaDoszedłszy do rzeki, począł pędzić wzdłuż jej brzegów.
2158Wiatr wiał mu przez włosy i opierał się jego krokom, ale on całą siłą walczył z nim.
2159Ta fizyczna praca sprawiła mu jakby pewną ulgę.
2160Wreszcie zmęczony stanął nad czarną głębiną wody.
2161Z pustym, głośnym łoskotem rozbijały się teraz fale o brzegi.
2162Ciemna, bezdenna wydawała się woda: tajemnicza a straszna.
2163Plusk jej brzmiał głucho i żałośnie, bezładnie i fatalnie.
2164— U, u, u, u! — nuciły fale w cichy takt.
2165Ogarnął go nagle wielki strach.
2166Odsunął się o kilka kroków dalej. Wzrok teraz utkwił w księżyc, który w otoczeniu zielonawo-złotawych obłoków panował na ciemnym niebie.
2167Głupie, nieme oczy księżyca wpatrywały się jakby głucho w młodego rzeźbiarza.
2168Wizja, ŚmierćNagle się odwrócił i nieprzytomnym krokiem jął pędzić przed siebie.
2169Ujrzał wyraźnie wydłużoną, jakby rozwianą, postać śmierci, wyłamującą się ze srebrzystych obłoków.
2170Teraz czuł, jak coraz bardziej wyciągała swoje ramiona. Widział to, nie patrząc się na niebo.
2171Teraz jej postać rosła, rosła i ręce wyciągały się coraz bardziej na niebie, aż objęły, otoczyły cały wszechświat, który się wił w jej uścisku.
2172I teraz usłyszał straszny, szyderczy śmiech, którego odgłos rozlegał się przez przestworze.
2173I coraz głośniejszy zdał mu się ten śmiech, coraz bliższy jego ucha…
2174Pędził przed siebie jak wściekły. Cały oblany zimnym potem, stanął przed drzwiami swojej pracowni.
2175 2176Wsunął klucz do zamka i odchylił drzwi.
2177Ale po pierwszym kroku upadł jak nieżywy na ziemię.
2178W księżycowym blasku, wpijając w niego swoje straszne oczy, stała ona.
2179Tego samego dnia bez jego wiedzy przywieźli ją z akademii.
2180Kilka minut leżał jak nieprzytomny.
2181Potem wolnym, machinalnym ruchem, podniósł się i błędnym wzrokiem objął swoje dzieło.
2182Wyraz strasznej nienawiści wykrzywił wszystkie mięśnie jego twarzy. Ręce ścisnęły się w pięść.
2183— Ty, ty, ty! — krzyczy nagle nieprzytomnie zdławionym głosem i trzęsie pięścią przed jej twarzą. — Ty… — tu urywa.
2184Stoi przed nią w groźnej postawie, oświetlony drżącym światłem księżyca, całującego jego złotawe włosy.
2185A potem błagalnie, zarzucając ręce na twarz, przemawia:
2186— Tak mnie męczysz — tak mnie męczysz — zabijasz mnie! — I znów odrywa ręce od twarzy.
2187— Zabijasz, słyszysz? — krzyczy, zbliżając się do niej. — Zabijasz swą ciągłą obecnością, zabijasz swym śmiechem.
2188Zbliżył się teraz zupełnie do niej, a rękę podniósł groźnie, tak, że się teraz prawie dotyka jej wstrętnej twarzy.
2189Jej oczy zupełnie wyraźnie skierowały się w niego.
2190— Tyś mój na wieki — mówi z wściekłą zawziętością, wpijając się weń coraz bardziej.
2191Nagle ogarnia go dzika rozpacz.
2192Przechyla się w tył i wybucha spazmatycznym śmiechem.
2193— Twój — twój — mówi — ha, ha ha! — to zobaczymy — i gwałtownie zbliża się do niej i znów wyciąga pięść.
2194— O, ty, ty, ty — mówi cicho, szeptem prawie, a w jego głosie drży cała przytłumiona nienawiść dla swego dzieła-tyrana…
2195A jej piekielnie szyderczy wzrok przeszywa jego ciało, jego kości…
2196Teraz zbliżył się jeszcze bardziej do niej. W jego oczach iskrzy się błysk zwierzęcej, niespętanej nienawiści.
2197Jest w nim coś ze wzroku pantery, rzucającej się na swą ofiarę.
2198— Twój na wieki! — syczy przez zęby i wybucha nagle triumfującym śmiechem. — Ha, ha, ha! A to masz!
2199Bunt, ArtystaI gwałtownym ruchem jego pięść uderzyła w rzeźbę, która pada z głuchym łoskotem, rozpadając się na białe, martwe kawały, które rozlatują się po ciemnej podłodze.
2200
Stoi i patrzy nieprzytomnym wzrokiem na swoje dzieło. Nie może pojąć, co uczynił.
2201Ręce sztywno zawisły w powietrzu.
2202Głęboko westchnął i siada na ziemi przy swoim zniszczonym dziele.
2203 2204 2205W kącie pokoju spostrzegł tułów śmierci, oddzielony od kuli ziemskiej, ale wpijający się jeszcze z tym samym wyrazem wściekłej rozkoszy w odłamek bryły, który się został między jej palcami.
2206Wstaje i zbliża się do niej sennym wzrokiem.
2207Teraz stoi przed nią i długo wpatruje się w jej twarz…
2208I teraz zda mu się, że w oczach hetery przez chwilę zabłysł jakby żal jelenia zranionego do swego zabójcy.
2209Ale nie — to było tylko złudzenie.
2210— Może ją zabić do reszty? — przemigotato mu przez myśl.
2211Podnosi wolnym ruchem rękę, aby jej zadać cios śmiertelny.
2212 2213— Ha, ha, ha! — słyszy nagle jej dziki śmiech. — Nie pozbędziesz się mnie nigdy, nigdy.
2214Nieprzytomny odchyla drzwi i zaczyna pędzić przed siebie…
2215Nie wie, co czyni. Nie wie, dokąd idzie. Wie tylko, że musi uciec jak najdalej przed nią.
2216Głuchy odgłos jego kroków rozlega się po ulicy.
2217Zda mu się, że go ktoś prześladuje, ale nie ma odwagi odwrócić się ze strachu, że się znów spotka z jej wzrokiem.
2218Pędzi tak naprzód przez głuchą ciszę nocną.
2219Chwiejne światło latarni zakrywa mu blask księżyca i dziwnie melancholijnie drży w brudnych szybach.
2220Pędzi naprzód bez celu, bez myśli.
2221Wielki strach opanował go całego: uciec, uciec przed nią.
2222Już dawno opuścił ulice przedmieścia i teraz bieży wzdłuż rzeki ciemnej, tajemniczej, oświetlonej jedynie księżycem.
2223U, u! — słyszy jednostajny plusk wody, powtarzający się monotonnie bez końca.
2224Czuje on teraz, jak wszystko wkoło wyziewa jeden wielki melancholijny oddech śmierci, zaniku.
2225U, u! — śpiewają fale w takt zbliżania się śmierci.
2226Jii, jii, jii — śpiewa wiatr w rytm upływającego czasu.
2227Gdzieś, daleko za miastem, gdzie głucha cisza panuje, staje wreszcie nieprzytomny.
2228Drzewa brzegu przeciwnego patrzą się nań tępo swym bezocznym wzrokiem.
2229Ciemna, tajemnicza płachta pokrywa całe niebo, na której jaśnieje tylko księżyc, niemy, głuchy, zapatrzony…
2230Na wodzie kołysze się w jakiś cichy, melancholijny takt pusta łódka przywiązana do brzegu.
2231Wielkie jego zamyślenie przerywa odgłos kroków zbliżającego się człowieka.
2232 2233Widzi chłopa idącego spiesznie z niespokojną, zmęczoną, pochmurną miną do miasta.
2234 2235 2236Gdzieś w dali znika odgłos jego ciężkich kroków.
2237Stoi nad brzegiem rzeki i wpatruje się w czarną otchłań wody.
2238U, u — śpiewają fale swą monotonną pieśń.
2239Trawki u jego nóg kołyszą się w letnim wietrze cichym, rytmicznym ruchem.
2240I zewsząd płynie melodia czasu, uciekającego w znikomość…
2241A cicho, cichutko na palcach zbliża się, skrada się śmierć.
2242Czuje, że teraz za nim stoi, czuje, jak jej wzrok wpija się w jego głowę, czuje, jak jej oddech gorący, a jednak zimny, owiewa jego postać. Czuje, jak go coś sztywnego, zimnego otula…
2243 2244Ręce w kurczowym ruchu chwytają się krzaku rosnącego przy nim. Oczy tępo wpatrują się w wodę.
2245Zbliża się coraz bardziej, coraz bardziej…
2246Teraz nagle krzyknął. Oczy wyłupił, a ręce bardziej wpijają się w wiotkie gałęzie.
2247Na jego ramiona wskoczyła śmierć i teraz, jak przedtem w bryłę ziemską, wpija swoje palce w jego gardło.
2248Nie śmie się ruszyć, stoi skamieniały ze strachu.
2249Nagle rozległ się w głuchej ciszy nocnej jej dziki, triumfujący śmiech.
2250Obrócił swą głowę, by spojrzeć jej w twarz.
2251Mężczyzna, Śmierć, WalkaI widzi ją, siedzącą z triumfującą miną na jego ramionach, z twarzą pochyloną nad jego głową.
2252Jest jeszcze ohydniej wykrzywiona niż dawniej, brutalniejsza, jeszcze pewniejsza swego zwycięstwa.
2253W jego oczy wstępuje wyraz niezłomnej, rozpacznej energii.
2254— Tyś mój na wieki! — krzyczy jej śmiech szyderczy, głośny.
2255I woda, i niebo, i księżyc powtarzają jakby odgłos jej słów: „Tyś jej, Tyś jej!”
2256Złowieszczy jej śmiech rozlega się wkoło.
2257Cichym, bolesnym jękiem odpowiadają drzewa, trawy i woda.
2258Spojrzał na nią zimnym, twardym wzrokiem.
2259 2260— Nigdy! — odpowiada w rozkosznym uścisku, wpijając palce w jego szyję.
2261Chwyta się za gardło i chce ją odepchnąć od siebie.
2262Ale ona jeszcze silniej wpija swe palce w jego ciało.
2263Zimny jej oddech rozwiewa jego włosy.
2264Rozpaczny, przeciągły krzyk wyrywa się z jego piersi.
2265Wtem oczy jego padają na czarną płaszczyznę u jego stóp.
2266Triumfujący uśmiech rozświetla jego twarz.
2267— Hi, hi, hi — odpowiada jej ironiczny śmiech.
2268 2269Jej oczy brutalne, szydercze, świecą się tuż, tuż nad jego twarzą.
2270— Precz! — krzyczy po raz ostatni…
2271Rozpacznym, gwałtownym ruchem rzuca się do wody.
2272Głośny i szyderczy śmiech wszechogarniający rozlega się po wodzie, coraz dalej, coraz dalej…
2273Jeszcze raz podnosi się jego tonące ciało w górę.
2274— Ha, ha, ha — śmieje się ona — tyś mój, mój! — i sztywne jej palce wpijają się w jego szyję, duszą coraz mocniej, coraz chłodniej.
2275Błaganie
2276ModlitwaO, zejdź, wielkości, o, zejdź!
2277Spójrz na me oczy ku Tobie zwrócone, spójrz na me oczy błagalne, w których odbija się całe pragnienie ludzkości stęsknionej za Tobą!
2278 2279Ach, otul wszechświat swym płaszczem promiennym, napełnij swym świętym oddechem, by Twoje tchnienie we wszystkim drgało, by wszystko istniało w Tobie.
2280 2281Schyl się ku ludziom, co w bycie codziennym, w szarzyźnie toną i giną, zbudź w nich tę iskrę, co tli się zaledwie, by stała się ogniem palącym.
2282 2283Nie błagam o wielkość, co słońcu się równa swym blaskiem świecącym, promiennym, lecz błagam, błagam o cichy, spokojny, o płomień, co grzeje, oświetla.
2284By zrozumieli, dlaczego kochają to życie w namiętnym pragnieniu, by zrozumieli, że gdy je napełniasz, to staje się błogim bez granic.
2285By ludziom się oczy ślepe rozwarły, by życia pojęli rozkosze, rozkosze bólu, rozkosze radości, gdy w Tobie są odczuwane.
2286Och, zejdź, wielkości, och, zejdź!
2287
Och, przyjdź, wielkości, ze swoim światłem, och, przyjdź w ciemnotę wszechwładną do tych, co w rozpaczy w noc czarną wpatrzeni świtu czekają w tęsknocie!
2288 2289Och, pójdź, och, pójdź do tamtych, co płaczą, co rwą się w rozpacznych walkach, by w Twoim duchu to jedno wybrali, co Twoja potęga nakaże!
2290Och, przyjdź i pociesz wijących się z bólu, ach, nachyl się nad ich duszą, mów o Twym państwie bez granic, bez końca, aż ból ich w nim cały utonie!
2291Och, pójdź, och, pójdź do ciasnych i nędznych, do tych, co, utonąwszy w jednej jedynej myśli o sobie, zerwali swą łączność z ludzkością!
2292Och, wejdź, wejdź w ich serca, by zrozumiały te bóle, co ziemię targają, by, Twemi dziećmi się stając, zmienili swą duszę szarą i małą.
2293
Och, zejdź, och, zejdź, och, zejdź!
2294Patrz, błagam na klęczkach za ludzkość całą, co nie zna źródła cierpienia, co męczy się w głuchej, martwej szarzyźnie i wołam w rozpacznym wysiłku —
2295Och, przyjdź, och, przyjdź, och, przyjdź!
Przypisy
kwas pruski — potoczna nazwa cyjanowodoru (HCN), bezbarwnej, silnie trującej cieczy o zapachu gorzkich migdałów. [przypis edytorski]
szezlong — kanapa w kształcie wydłużonego fotela, na której można odpoczywać w pozycji półleżącej. [przypis edytorski]
znóweś mi pan nic nie powiedział — konstrukcja z przestawną końcówką czasownika; inaczej: znów mi pan nic nie powiedziałeś a. znowu mi pan nic nie powiedział. [przypis edytorski]
spleen (ang.) — nuda i przygnębienie wynikające z poczucia beznadziejności życia. [przypis edytorski]
nimeście przyszli — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika, inaczej: nim przyszliście. [przypis edytorski]
zasugestionować kogoś — dziś popr.: zasugerować komuś coś a. poddać kogoś sugestii. [przypis edytorski]
Stoi wierzba płacząca (…) — cytowane fragmenty pochodzą z wiersza Adama Asnyka Wierzba na pustkowiu. [przypis edytorski]
Lena — dramat Wacława Karczewskiego wydany w 1886 pod pseudonimem Marian Jasieńczyk. [przypis edytorski]
jakem mu list oddała — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: jak mu list oddałam, tj.: kiedy oddałam mu list. [przypis edytorski]
Modrzejewska, Helena (1840–1909) — wybitna polska aktorka, specjalizująca się w rolach szekspirowskich i tragicznych. W 1876 roku wyemigrowała do Kalifornii wraz z mężem oraz przyjaciółmi, m.in. z Henrykiem Sienkiewiczem, i osiedliła się z nimi w miejscowości Anaheim w Kalifornii. Z czasem grupa osadników rozstała się, zaś Modrzejewska po kilku latach nauki języka zadebiutowała w 1877 w California Theatre w San Francisco jako Helena Modjeska, zyskując ogromne uznanie i rozgłos. Występowała następnie na scenach Ameryki i Anglii. W 1883 przyjęła obywatelstwo amerykańskie. [przypis edytorski]
inspicjent — pracownik teatru odpowiedzialny za organizacyjną oraz techniczną stronę spektaklu. [przypis edytorski]
zbyt bardzo dobrze — błąd stylistyczny; popr.: zbyt dobrze a. bardzo dobrze. [przypis edytorski]
jest mu zupełnie jasno — popr.: jest dla niego zupełnie jasne a. rozumie zupełnie jasno itp. [przypis edytorski]
była zostawiła — dawna forma czasu zaprzeszłego, odnoszącego się do czynności wcześniejszej od czynności wyrażonej czasem przeszłym prostym; znaczenie: zostawiła uprzednio, wcześniej. [przypis edytorski]
sunąć się — popr. raczej czas. niezwrotny: sunąć a. snuć się, posuwać się itp. [przypis edytorski]
widziała trup jakiś na pół zgniły — dziś popr. z B.: (…) trupa jakiegoś na pół zgniłego. [przypis edytorski]
hetera (gr. ἑταίρα: towarzyszka) — kurtyzana w staroż. Grecji; heterami były niezależne społecznie, wykształcone kobiety o wysokiej kulturze; tu: kobieta demoniczna, erotycznie wyemancypowana. [przypis edytorski]
poprosił go zająć się oddaniem jego pracy — konstrukcja gramatyczna charakterystyczna dla autorki; popr. raczej: poprosił go, by zajął się (…). [przypis edytorski]