- Anioł: 1
- Bóg: 1
- Cisza: 1
- Cmentarz: 1
- Deszcz: 1
- Dom: 1
- Dworek: 1
- Dźwięk: 1
- Grób: 1 2
- Historia: 1 2 3
- Król: 1 2
- Ksiądz: 1
- Książka: 1
- Kwiaty: 1 2
- Łzy: 1
- Maska: 1 2
- Mąż: 1 2
- Miłosierdzie: 1
- Morze: 1
- Obrzędy: 1 2
- Pamięć: 1
- Panna młoda: 1
- Państwo: 1
- Piętno: 1
- Pobożność: 1
- Polak: 1
- Portret: 1
- Pożar: 1
- Przeczucie: 1
- Przekleństwo: 1 2
- Ptak: 1 2
- Rycerz: 1
- Słowo: 1
- Strój: 1 2
- Szlachcic: 1
- Ślub: 1
- Śmiech: 1
- Śmierć: 1
- Uczta: 1
- Wino: 1
- Wygnanie: 1
- Wzrok: 1
- Zabawa: 1
- Zamek: 1
- Zdrada: 1 2
- Zemsta: 1
- Żałoba: 1
- Żona: 1 2 3
Juliusz SłowackiJan BieleckiPowieść narodowa polska oparta na podaniu historycznym
I. Wyprawa nocna
1
KsiążkaOto się ciemne księgarnie otwarły,
Tu źródła bogactw w zapylonej ramie.
Czytam… Jak dziko ten język umarły
Pod piórem w kształty nieżywe się łamie.
5Język i gorszy przesąd zakonnika
Jak rdzawa klamra myśl księgi zamyka.
Czy tu wygrzebiesz dzieła Giedyminów
[1]?
Czy głos Zygmuntów jak echo daleki?
HistoriaSą to jak Sfinksy te ubiegłe wieki,
10Mówią zagadką dziś ciemną dla synów.
Znajduję słowa: „Kraj nasz dosiągł
[2] szczytu,
Chylić się musiał”. — Precz z myślą szatana!
Pamięć, w dalekich wiekach obłąkana,
Niech spocznie… Okno klasztoru otworzę…
15O! Jak spokojne otchłanie błękitu!
Tam z dala płynie złote kłosów morze,
A tu klasztoru szumią ciemne lipy;
Myśl rozwesela daleki szmer lasów.
PamięćGdy pogrzebałem pamięć dawnych czasów,
20Jestem wesoły jak biesiadnik stypy.
Snem jest ów obraz. Umysł się najgrawa
[3]
Z nieszczęść obecnych, bezwładny — bez steru.
Tam Izba Parów, tu Tamiza mgława
25Połyska słońcem. Przebiegałem chmurny
ów pałac zmarłych z uczuciem przestrachu;
Bo ja sam byłem jak umarły w gmachu,
A oni żyli… Nie zajrzałem w urny,
Wybiegłem — więcej nie wchodzę w te ściany…
30Ale samotny wracam dziś i co dzień
W dziedziniec głazem grobów brukowany,
Po których stąpa niemyślny przychodzień…
Ci, co posnęli w tych grobach dokoła,
Walczyli nędzni z niezdolności wrogiem;
35Dążyli spiesznie do progów kościoła
I umierając kładli się przed progiem.
Z dziką rozkoszą napis mniej widomy
Niszczę do reszty śladem mojej stopy.
I czuję rozkosz, gdy mój cień znikomy
40Grobowi gmachu nie dopuści cienia.
Szaleni! Dążyć pod świątyni stropy
Nie mając w duszy wrącego płomienia?
Posępny — siądę na odłamie głazu.
Smutna się powieść w pamięci rozwija.
45Czytałem w księgach — a godło obrazu
Było: „Kraj zdradził, lecz zdrada zabija”.
W kronikach znajdziesz powieści osnowę,
Z kronik czerpane rysy i kolory.
Już Zygmunt August w grobie złożył głowę,
50Na tronie zasiadł król Stefan Batory.
Ciężkie dla szlachty były rządy nowe,
Część po wsiach własne zamieszkała dwory.
Co było w kraju, nie skreślę do razu,
Jeden cień tylko maluję obrazu.
55
Zamek objęła rzeka w dwa ramiona,
Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,
Dalej kaplica blachą powleczona.
W komnatach żadnej nie ujrzysz różnicy
60Od złotych komnat, gdzie mieszkała Bona.
Pan Brzezan lubi żyć w królewskim dworze,
Co ma król polski, i szlachcic mieć może.
Posadzki wzorem włoskim marmurowe,
Na ścianach srebrem tkane adamaszki;
65Gęsto się lampy lśnią alabastrowe,
Z srebrnych sadzawek niby dla igraszki
Wytryska woda tchnąca wonią róży
I nazad deszczem brylantowym spada.
SłowoDwóch karłów wiernie na skinienie służy,
70W oczy się patrzy i chęci odgada
[5],
Ani się kiedy śmie odezwać słowy,
Spodlonym tworom Bóg odmówił mowy.
UcztaPan Brzezan huczne wydaje biesiady.
Oto go łatwo rozeznać za stołem,
75W złocistej szacie, ale bardzo blady;
Wydaje troski zachmurzonym czołem.
Może biesiada cierpienia ukoi?
Już od tygodnia szlachtę sprasza, poi.
Dzisiaj na czole pozbył zwykłej dumy.
80Już raz dziesiąty zagrzmiały wiwaty,
Wesołej szlachty ozwały się tłumy,
Wesołym gwarem zabrzmiały komnaty;
WinoJuż wino słabsze zwycięża rozumy,
Dość jednej iskry, wnet ogień wybucha.
85Pan Brzezan mówi — szlachta wstaje, słucha.
„Bracia, na chwilę uciszcie te gwary,
Słuchajcie pilnie — a ja w krótkim słowie
Wyjawię powód, wyłożę zamiary,
A potem każdy swe zdanie wypowie.
90Słuchajcie! szlachcic obraził mię podły,
Szedłem do króla, nie błagałem łaski.
Wnet sprawę długie indukta
[6] wywiodły;
I jam był winien! Winien był Sieniawski!
I oko w oko, przed króla obliczem,
95Widziałem wroga, nie próżno przychodził;
Król go pochwalił, pochwalił, nagrodził,
Nie spojrzał na mnie i odprawił z niczem
[7].
Śmiałżeby władać jak niemieckie książę?
100Wszak nasze państwo to gotycka wieża,
Z tysiącznych kolumn składa się i wiąże;
Niechaj się jedna usunie kolumna,
Gmach cały runie, cały się rozprzęże;
Ja się usunę! — niech mię grom dosięże
[8],
105Gmach cały runie, dla mnie tylko trumna!…
Hej! szlachta, znacie Bieleckiego Jana?
Dawniej w niewoli gnił u bisurmana
[9],
A dziś się z pany w jednym stawi rzędzie,
Jak król udzielny w darowanej grzędzie.
110
PtakA kiedy zamki walą się pod gromem,
On podparł domu walące się ściany
I tak spokojny między nimi żyje,
I tak szczęśliwy, że nad jego domem
Co wiosny bocian nowe gniazdo wije.
115Lecz dzisiaj ptaka ja wypłoszę z gniazda
Jękiem i dymem, iskrami płomieni.
Bracia! Noc widna! — niedaleka jazda!
Słyszałem, dzisiaj Bielecki się żeni;
Nim wróci, niech mi Bóg tak dopomoże,
120Dom zrzucę, spalę, grunt domu zaorzę”.
Miodem i winem, i ucztą zagrzany,
Tłum szlachty powstał z ochotnym oklaskiem.
StrójI tam widziałbyś, jakim cudnym blaskiem
Migały w tłumie drogie aksamity,
125Złociste pasy i jasne żupany,
Jak się wahały brylantowe kity
I oko ćmiły różnobarwne krasy:
Blask chyba równy, gdy w przedpotopowe
Wicher nowego świata zbłądzi lasy,
130Gdy aż do ziemi nachyli drzew głowę,
Gdy się zmieszają wszystkie barwy borów;
Liście i kwiaty płyną jak potoki,
Zachwyca oczy cudna gra kolorów,
Szum razem miły, straszny i głęboki.
135Pali się szlachta, już dosiadła koni,
Pieszym pan Brzezan rozdaje rumaki.
Już most zwodowy
[10] pod kopyty
[11] dzwoni,
Dalej! na pola przez ubite szlaki!
Wino zagrzewa, zemsta pośpiech radzi,
140Już pojechali… Niech ich Bóg prowadzi.
II. Wesele
W Brzezan miasteczku, w kościele u fary
[12]
Jaśnieje ołtarz — potężne organy
Wstrząsają pełne grobowców filary,
Po ławkach jasne migają żupany;
145Tam pożółkniały ksiąg pargamin
[13] stary,
A owdzie stoczek złotem malowany.
Ołtarz upstrzony woskowymi kwiaty,
Służba rozwija kobierzec bogaty.
ŚlubSwaty i drużby wystąpili strojno
150I młoda para przysięgi powtarza.
Z otwartym czołem, Jan Bielecki zbrojno
[14],
RycerzW husarskiej zbroi, w misiurce
[15] ze stali,
Jako do bitwy stanął do ołtarza,
Patrzy na młodą, a wzrok mu się pali.
155Przy męskiej piersi, gdzie żelazo lśniło,
Od lubej w miłym dany upominku
Skłaniał się bukiet z róży i barwinku
I drzał
[16] listkami, tak mu serce biło,
Tak silnie piersi wstrząsały puklerzem…
160A dalej swaty za młodym rycerzem,
A dalej bracia husary, pancerni,
A dalej służba w wielkim stoi kole,
Zbroją od prostej odróżniona czerni.
Piękny to widok, gdy przed wrogów tłumem
165Rozwiną skrzydła na barkach sokole
I jako ptaki głuszą skrzydeł szumem.
StrójLecz panna młoda jakże przystrojona!
Trudno weselne opisać ubiory.
Ślubna jej szata była w dwa kolory;
170Błękitną barwą lśniąca jedna strona,
Bo takie było męża herbu pole;
A na mienionym jedwabiu lazurze
Lśnił się herb, srebrne księżyca półkole,
Gwiazda, nad gwiazdą hełm o strusim piórze.
175A druga strona sukni szkarłatowa
I herb dziewicy szyty na szkarłacie,
Srebrzyste strzemię i złota podkowa.
Piękna to szata, a przy takiej szacie,
180Widne łzy w oku, widne drzenie dłoni,
I cała postać powiewna i drząca.
Tę młodą różę, co wpół wychylona,
Aksamitnego dotknęła się łona.
185Dlaczegoż smutna?… Patrz, na wód lazurze
Kwiat się przegląda w jeziora krysztale;
Choć chmury słońca nie zakryją światu,
Kwiat liście zwiesza i kryje się w fale;
Lilija
[17] wodna może przeczuć burze,
190Kwiat czuje — ona miała czucie kwiatu.
Zagrali grajki, grzmią liczne wystrzały;
I pochodniami świecili kozaki,
Noc księżycowa widna jak dzień biały.
195„Stójcie!” — zawołał pierwszy swat — „przede mną
Nie widzę domu… Janie, wszak tu droga
Do twojej chaty? Ha! Cóż to? Dla Boga!
Czy dóm
[18] twój zniknął? Czy mi w oczach ciemno?
Ale nie, widzę — oto orzą pługi,
200Wieśniak ostatniej miedzy doorywa…”
Kiedy to mówił — przybiegł jeden, drugi,
Patrzą, nie wierzą — sam Jan staje, słucha,
Blednieje — nagle z tłumu się wyrywa;
A w tłumie była cichość straszna, głucha.
205Wkrótce Jan wrócił — prędko jak błysk gromu,
Stanął przed żoną obłąkany, blady.
Na jego szatach widać krwawe ślady…
„Anno — rzekł — Anno! Wracaj! — Nie mam domu!
Nie wrócę z tobą, obelga dotkliwa!
210Zniósłbym nieszczęście, lecz nie zniosę sromu
[19].
Już mnie domowe szczęście nie omami,
Wracaj, o Anno! Ty będziesz szczęśliwa,
W twoim objęciu zalałbym się łzami.
Ja nie mam domu!…” — Zadrzał — i spiął konia,
215I jak wiatr szybko poleciał przez błonia
[20].
Nazajutrz rano pochowali w grobie
Starca, co orał grunt ostatniej miedzy.
A po nim żona chodziła w żałobie.
220Jej serce straszne skołatały ciosy,
Po śnie wesela został płacz — pierścionek.
PtakNazajutrz rano, skoro spadły rosy,
Gdzie był dóm Jana, samotny skowronek
Wzleciał nad skiby przeoranej roli
225Nucąc piosenkę smutku i niedoli.
III. Bal maskowy
DworekOto ubogie szlacheckie komnaty,
Skromne jak niegdyś naszych przodków życie.
Ściany drewniane, po ścianach obicie
W różne obrazy, w różne chińskie kwiaty.
230Straszne jak mary, które roi dziecię,
Z ram poczerniałe patrzą antenaty.
A przed obrazem jedna lampa płonie,
Gdzie Matka Boska w gwiaździstej koronie.
Noc nadchodziła, mrok zapadał szary;
235Lecz budzą ciszę wieczornej godziny
Głośnym wahadłem po ścianach zegary.
A na dziedzińcu lipy i osiny
Szumiały smutnie — i gdzieś między szpary
[21]
Świerszcz się odzywał. — I pies, stróż rodziny,
240U wrót podwórza nieraz się odwoła
Na psów szczekanie z pobliskiego sioła.
Siedziała Anna, przy niej ojciec stary
Otwiera świętych poważne żywoty
245Jak deszcz wiosenny krzepi bujną niwę,
Zamienia rozpacz w uczucie tęsknoty
I łzy zamienia w płacze nieszkodliwe;
Jako płacz dziecka, kiedy rozkwilone,
Ściga za matką, chwyta za kraj szaty.
250Wtem zaszczekały brytany zbudzone
I nagle drzwi się otwarły komnaty.
Wszedł mały karzeł — czapkę miał na głowie
Brzmiącą dzwonkami, obszytą w galony,
I rzekł: „Niech będzie Chrystus pochwalony!”
255„Na wieki wieków” — starzec mu odpowie.
A karzeł znowu nisko schylił głowy
I rzekł: „Sieniawski, pan mój na Brzezanach,
Dziś mnie posyła po paniach i panach,
Jutro was prosi na swój bal maskowy.
260Jutro do zamku tłum się wielki ściąga,
A wszyscy w dziwne przybrani maszkary”.
„Ha! precz mi z oczu! — krzyknął cześnik stary —
Precz! pan twój z nędzy, z łez naszych urąga!
Precz! bo na Boga…” — lecz nie skończył mowy,
265Upadł na krzesło i zdjęty niemocą,
Już gniewu swego nie mógł wywrzeć słowy
[22]…
Była ta straszna chwila przed północą,
Wokoło słychać nocnych kurów pianie
I psy szczekały, co wrót chaty strzegły.
270Z nagła zadrzały obrazy na ścianie,
Znów się drzwi domu na ścieżaj rozbiegły:
Wszedł blady człowiek — lecz na powitanie
Jak zwykle Boga imienia nie chwalił;
I opatrzone w pieczęć zawinięcie
275Złożył na stole i sam się oddalił.
„O córko! Córko! To Jana pieczęcie!”
Wykrzyknął starzec, wosk rozłamał kruchy
I znalazł słowa: „Anno! Bądź na balu…”
A dalej szaty z tureckiego szalu,
280Wielkie ze złota ulane łańcuchy,
Brylanty lśniące jak gwiazdy w noc ciemną,
Perły daleko łowione w Basorze.
Anna spojrzała i zbladła: „O Boże!
Zmiłuj się nad nim — zmiłuj się nade mną”.
285
Czy Zygmunt z grobu wstaje, tron zasiada?
Czy znów z Wenecji, co po morzu pływa,
Do Polski wnosi karnawału święta?…
Odkąd Batory sławną Polską włada,
290Polak się bije, zabaw nie pamięta.
Snem mu się zdają te świetne Brzezany.
Oto są złote krakowskie komnaty,
Podobne kształtem, złoconymi ściany,
Strojne w atłasy i drogie bławaty.
295
MaskaOto jest zgraja królewska barwiona,
Szaty ma cudne, dorobione twarze;
Weszli na salę… Ale gdzież jest Bona?
Może truciznę podaje Barbarze?…
Snują się tłumem pomiędzy kolumny,
300Ujrzysz tu wszystkie zwyczaje, narody.
Patrz! Oto piórem błyska Hiszpan dumny,
Nadto poważny, chociaż jeszcze młody;
Krzyż ma na piersiach jak obrońca wiary,
Krzyż ma na piersiach i szablę szlachcica;
305A w ręku jego drzą struny gitary.
Patrz! Oto w czarnej zasłonie dziewica
Z różanym wiankiem, a przy niej młodzieniec.
Oboje widać z wysokiego stanu;
Ona zbierała w Neapolu wieniec,
310On się urodził w Rzymie Oceanu
[23].
A pieśni majtków i szum cichej fali
Ukołysały umysł jeszcze młody;
I rzucił ślubny pierścionek do wody,
Poślubił morze i jak Tass
[24] się żali.
315
MaskaLecz w jedną stronę zbiegł się tłum balowy;
Dziwna tam maska! Dziwne jej ubiory!
Kaszmirska szata w cudne szyta wzory
Od szaty bije blask dyjamentowy
[25],
We włosach toną przepaski z korali…
320Wnet się rozlega szmer wielki po sali:
„Kto jest ta maska?… Sam król nasz Batory
Nie ma tak wielkich brylantów w Krakowie,
W skarbcu królewskim… Kto jest ta dziewica?..”
Próżna ciekawość, pod maską jej lica,
325Ani się słowem wydała w rozmowie.
IV. Zemsta
ŚmiechZgiełkiem i wrzaskiem zabrzmiały komnaty,
Głośna to radość, lecz radość nieszczera;
Śmiech słychać!… śmiech to wymuszony świata
Na bladych licach nigdy nie umiera.
330
KwiatyŚmiech ten jaśnieje jako kwiaty z płótna,
Którymi błyszczy biesiadnika głowa;
Ich postać wiecznie, wiecznie jednakowa,
Wiecznie bez czucia, choć piękna, lecz smutna,
Nigdy nie żyły i w nieba błękicie
335Nie odetchnęły — i nigdy nie zwiędną.
Lecz któż by przeniósł takich kwiatów życie
Nad jedną chwilę rozkoszy — choć błędną?
Pan Brzezan smutny, milczący, ponury,
Porzucił tłumu różnobarwne fale;
340Szedł do komnaty, gdzie ciemne marmury
I wodotryski wychładzały salę.
Okna posępne gotyckiej struktury,
Przez okna księżyc pełnym blaskiem pada,
Cisną się krzewy kwitnące jaśminu.
345Wokoło stoły z marmuru, bursztynu;
PortretA z ram złoconych niejedna twarz blada,
Której wiekami ściemniały kolory,
Twarz przodków patrzy smutna, nieruchoma.
Chodził starosta, krok niepewny, skory
[26],
350Za nim się cienie kładły od księżyca;
A gdy na niebo podniósł blade lica,
Na twarzy była zgryzota widoma.
W tłumie biesiadnym nowe słychać wrzaski;
I zbiegł starosta do sali biesiady,
355Zawołał pazia, pomieszany, blady.
— „Paziu mój! Paziu! Co znaczą te maski?
Prawie półowę zajęli komnaty,
Czoła zakryte i tatarskie szaty…”
— „O panie! Twojej bojaźni nie dzielę,
360To jakaś szlachta zjechała kulikiem”.
— „Nie są to, paziu, nie są przyjaciele!
Szlachta by zaraz wpadła z hukiem, krzykiem,
Zaraz by pełne obległa szklannice
[27],
A oni milczą, kryją tajemnicę…
365Paziu, wybiegnij przez drzwi boczne sali,
Zwodowa wieża i zamek się pali!
O zdrada! Bracia, kto mi dopomoże?
Miecz mój i zbroja! Prędzej, paziu młody!”
370Już nie czas… Zewsząd tłumne pogan wrogi
Biegną przez wielkie marmurowe wschody;
Trupami sali zawalili progi,
Ognie pożaru zażegli na gody.
Lecz któż na czele roznieca pożogi?
375Któż tłumy pogan prowadzi do boju?
Jestże ich wodzem? Baszą? Atamanem?
Jakiś młodzieniec w muzułmańskim stroju,
Czoło złocistym przysłonił turbanem
I wiarę złotym księżycem naznaczył.
380Leci na czele i służbę pomija,
WzrokNikogo dotąd uderzyć nie raczył,
Miecz jego w pochwach; on wzrokiem zabija.
Już wpadł do sali, zaraz za nim w ślady
Straszny wiatr zawył na ściany zamkowe,
385Światła zadrżały, zgasły, tylko blady
Świecił się promień lamp, w alabastrowe
Ukrytych głazy… Wpadł jak śmierci mara
I wejście mnogą wartą zabezpiecza…
390Lecz patrzcie! Patrzcie! Tatar dobył miecza;
Patrzcie! O zgroza! To miecz dobrze znany!
Nad emaliji
[28] zaćmionym lazurem
Obraz Najświętszej Panny malowany
I obraz krzyża — pod krzyżem, na dole,
395Herb, jakby srebrne księżyca półkole
I gwiazda, nad nią hełm ze strusim piórem.
Błysnęły szabli obrazy święcone
I padł starosta na twarde granity,
Zaśmiał się Tatar, śmiechem obudzone
400Zabrzmiało echo… Był to jęk kobiety
[29].
Była to maska nieznana nikomu,
Którą brylantów moc wielka pokrywa.
Śmiech usłyszała i jakby od gromu
Zadrzała, padła na głaz jak nieżywa;
405A Tatar przybiegł i padł na kolana.
Cuci ją, węzły ścieśnione rozrywa;
Twarz jego była straszna, obłąkana,
Chwycił ją w dłonie, unosił przez ganki,
Ona jak martwa była w jego dłoni;
410Z głowy różane pospadały wianki
I włos się rozwiał pełny słodkiej woni,
Rozwiany spływał aż do stóp Tatara.
A strasznie bladą była twarz dziewicy.
Budzi się — gdzież jest? — W zamkowej kaplicy,
415A przed nią postać jak przeszłości mara.
Dokoła było i straszno, i ciemno,
A księżyc mury oświecał kościoła.
— „Tyż to mój luby? Tyż to jesteś ze mną?
Zaklinam ciebie, zdejm zawoje z głowy!
420Niech cię obaczę — rysy twego czoła…”
I zdjął Bielecki turban muślinowy,
Anna spojrzała i padła omdlona.
Znów po niej życia rozlały się ślady
I znów po chwili ciężko przebudzona
425Rzekła: „O luby! Tak straszny! Tak blady!…”
— „Ha! blady? — przerwał rycerz z dzikim śmiechem —
Wszak zdradzam!…” — zamilkł — lecz ostatnie słowo,
Trzykrotnie głośnym powtórzone echem,
Przerwało ciszę kościoła grobową.
430A rycerz mówił: „Tak! Twarz moja blada!
Z innąm cię twarzą w czas szczęśliwy witał,
Ja zdradzam! Będęż jak róża rozkwitał?
Na moim czole napisano — zdrada.
Kraj cały we krwi… Wznieś na księżyc oczy,
435Patrz na te okna, na szkle malowidła.
Gdy błyśnie słońce, ów anioł roztoczy
Różane lica a srebrzyste skrzydła;
Lecz szklisty obraz przejęty księżycem,
Teraz do lekkiej widm podobny larwy
[30],
440Ciemniejszym patrzy i niepewnym licem,
Smutną ma postać, obumarłe barwy:
Inny jest człowiek, gdy o szczęściu marzy,
Lecz gdy te same wzniosłe, piękne rysy
Oświeci nieszczęść lampa, od tej twarzy
445Weselsze będą grobowe cyprysy.
O luba moja! Po co te rozmowy?
Chodź za wygnańcem potępionej głowy!
Na twoim łonie dożyję siwizny,
450Siwizny nieszczęść, zdrady i rozpaczy”. —
— „Mój ojciec!” — „Ojciec?… Ojciec przeklnie ciebie!
I ty się lękasz?… Przeklnie! I cóż znaczy
Przekleństwo ojca, braci lub ojczyzny?…
Chodź w kraj daleki, tam będziesz jak w niebie,
455Znajdziesz tam łąki, gmachy, wonne gaje;
Są ludzie — wszyscy przyjaciółmi memi
[31],
Jest wszystko! Luba, czegoż tam nie staje?
Luba! Jest wszystko! Wszystko! Prócz tej ziemi”.
V. Kościół wiejski
Była to cerkiew, z modrzewiu jej ściany,
460Już pochylone, wsparte na podpory;
Promieniem słońca błyszczał dach blaszany;
Słońce wzierając przez te szyby drzące
Różne już na nich wybiło kolory.
Nad cerkwią rosły trzy brzozy płaczące,
465Krzyż się przeglądał przez ich szczyt wyniosły;
Na progu żebrak pacierze powtarza.
Wokoło cmentarz kwiatami zarosły
I wiejskie groby błyszczą wśród cmentarza.
470Zadzwonił, zewsząd lud spieszy przez pola.
Było to święto, był to dzień niedzielny,
Dziś pług spoczywa, zieleni się rola.
Dziewice ołtarz przystroiły w kwiaty,
Zabrzmiała młodzież do śpiewu gotowa;
475Wyszedł ksiądz ze mszą, pochylony laty,
Tłumi się coraz pieśń ludu niknąca,
Ucichła… Księdza tylko słychać słowa,
Cichy szmer brzozy, co o szyby trąca;
Niekiedy dzwonek jękliwy uderzy,
480Niekiedy starzec księdzu odpowiada;
Świergocą wróble i pod szczytem wieży
Pierżchnie jaskółka i w gzymsy zapada.
PobożnośćMsza się kończyła. — Oto w niskie progi
Jacyś wędrowce
[32] weszli do kościoła.
485Jeden padł na twarz, całował podłogi,
Drugi ponury, nie uchylił czoła.
Gdy się przypadkiem płaszcz odkrył, strój drogi
Błysnął spod płaszcza i twarz niewesoła.
Bali się zasiąść w ławki lub nie śmieli,
490Oba pokornie przy progu stanęli.
Ksiądz modły skończył, mszał bogaty złożył,
Teraz zaczyna mówić boskie słowo:
„O bracia! Dzieci! I tegożem dożył?
Ja, stary wiekiem, z ubieloną głową,
495Że kiedy nieraz osładzałem troski,
Dziś żal pod strzechę niosę w bożym słowie.
Tu niegdyś siadał — oto ławka pusta,
Zdradził kraj, wiarę. Ksiądz prymas w Krakowie
500Wyklął go, klątwę na me przesłał usta.
Raz go ostatni bez klątwy wspominam,
Módlcie się! Ja się będę modlił z wami…
A teraz, bracia! Dzieci! Ja przeklinam!…”
Zachwiał się starzec i zalał się łzami,
505Zabrzmiało amen — lecz amen żałoby,
Jakże niechętne, dźwiękiem ledwo żywe!
Potem się wzniosły łkania żałobliwe,
Jakby w dzień sądu otwarły się groby.
Ale zaledwo podniosło się łkanie,
510Zaledwo doszło przed oblicze Boga,
U progu nowy zgiełk i zamięszanie
[33].
Jeden z wędrowców, co stali u proga,
Zadrzał i upadł bez czucia na głazy;
Drugi zaś, drzący i blady straszliwie,
515Kląkł nad nim, ciche przemawiał wyrazy,
Twarz towarzysza ukrywał troskliwie.
Ksiądz na ratunek spieszył od ołtarza.
CmentarzZaraz na cmentarz niesiono wędrowca
I tam na zimnym kamieniu grobowca
520Kładą martwego wśród kwiatów cmentarza.
Cieniem świeżości okryły go drzewa,
Cieniem, co groby kwitnące okrywa;
Wiatr go ochłodził, co w grobach powiewa;
525Spojrzał i zadrzał… jakby blaskiem gromu
Twarz go ta razi — twarz blada, nieżywa;
I rzekł: „Wyklęty!… my idźmy do domu!…”
Wnet się oddalił tłum kościoła wierny,
A ksiądz wychodził za kmieciów gromadą;
530We wrotach stanął, twarz odwrócił bladą
I rzekł poważnie: „Bóg jest miłosierny!
A jego litość liczniejsza nad ziarna
Morskiego piasku i głębsza nad morza”.
535Oto z drugiego spadła szata czarna
I twarz odkryła… Przebóg! to dziewica!
To Anna! Z ust jej nie słyszano słowa;
Czy brak w niej czucia? Bo sucha źrennica
[34];
Twarz nieruchoma — jakby marmurowa,
540A w oczach ogień gorączki się pali.
Jeszcze na czole miała zwiędłe kwiaty
I brylantami oświecone szaty;
We włosach jasne przepaski z korali.
„O mój najmilszy!” — rzekła — „o mój drogi!
545Jesteśmy sami — już jesteśmy sami!
Tyś na mogile usnął — a w te progi
Umarli wchodzą i śpią pod grobami. —
Ty milczysz? — Luby! Odpowiedz mi łzami!…”
Nagle spojrzała i krzyknęła srodze,
550Potem nań kwiaty rzuciła wonnemi:
„Luby, nie zaśniesz na rozstajnej drodze,
Sama w święconej pochowam cię ziemi”.
Rzekła; krzyż jeden wyrwała z mogiły;
Kopie grobowiec wśród świeżej darniny,
555Lecz coraz słabsza, coraz mdleją siły…
I cicho smutne płynęły godziny.
Zachód ozłocił słońca blask jaskrawy,
Brzozy po grobach długie kładły cienie,
Wonnej czeremchy orzeźwiało tchnienie,
560Szumiały wzniosłe po grobowcach trawy;
Lecz coraz bardziej ciemnieją kolory
I przez liść brzozy księżyc zapłoniony
Topił się we mgłach w różne kształty, wzory,
Lica wyśrebrzał — a nocne zasłony
565Okryły cerkiew i groby cmentarza.
Już ciemno… Anna sama jedna w nocy
Do drzwi cerkiewnych stukanie powtarza;
Nieszczęsna boskiej wzywała pomocy.
Widna jej postać przy blasku miesiąca
570Jak mgły ulotnej srebrzyste obrazy.
Bije we wrota coraz słabszą dłonią,
Smutne się echo o groby roztrąca,
Lecz echo coraz słabsze niosło razy
[35];
I coraz słabsze — nikły — jako w Bogu
575Tonące modły — jako śpiew daleki…
Dziewica blada na kamiennym progu
Usnęła — może usnęła na wieki…
CiszaI cicho! Niechaj głos pieśni stłumiony
Nie budzi ciszy w wieczornej godzinie;
580Całego świata gdy się odgłos spłynie,
Tworzy tę ciszę, co ziemię osłania;
Lecz myśl głęboko zadumana słyszy,
Jak gdzieś daleko brzmią pogrzebów dzwony,
Jęki rozpaczy i wrzawa wesoła,
585I płacz boleści, i śmiech obłąkania,
AniołI wszystko można rozróżnić w tej ciszy
Słuchem anioła i myślą anioła.