- Bóg: 1
- Gość: 1
- Góry: 1
- Religia: 1
- Święty: 1 2
- Wierzenia: 1
pisownia joty: genjusz > geniusz
Wprowadzono poprawki zawarte w erracie.
fleksja: tem, każdem > tym, każdym; niemi > nimi; przyjacioły > przyjaciele (M. lm)
pisownia łączna / rozdzielna: zpowrotem > z powrotem; poczem > po czym; pół-boga > półboga; tam-oto, tam-to > tam oto, tam to; Wypowiedział-to > Wypowiedział to; wieleby > wiele by; straszliweby > straszliwe by; samby > sam by; zdala > z dala; wdal > w dal; znagła > z nagła; nietylko > nie tylko
Fryderyk HölderlinPatmos[1]tłum. Stefan Napierski
1
I do ujęcia trudny jest Bóg.
Lecz gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta
Także to, co ocala.
5Mroki zamieszkują
Orły, i bez trwogi stąpają
Synowie Alp ponad otchłanią
Na mostach lekko wzniesionych.
Tedy
[2], skoro spiętrzone są wokół
10Wierzchołki czasu
I najukochańsi mieszkają w pobliżu, słabnący
Na górach, najbardziej rozdzielonych oddalą,
O, daj wody niewinnej,
Skrzydlisk użyczże nam, najwierniejszym, wspomóż
15Na tamtą stronę przejść oraz z powrotem nawrócić.
Tak rzekłem i oto mnie uprowadził
Szybciej, niźlim przypuszczał
[3],
I w dal, gdziem nigdy nie sądził,
Iż wkroczę, geniusz jakowyś
20Z domu mego własnego. Lśniły zmierzchowo
W pół zmroku, kiedym tak kroczył,
Bór cienisty
I tęskniące potoki
Ojczyzny; nigdym nie zaznał
[4] tych krain.
25Lecz w świeżym już blasku niebawem
Tajemniczo
W złotawym dymie rozkwitło,
Wyrosło, o, jak szybko,
Wraz z krokami słońca,
30Pachnąc tysiącem szczytów.
Ku mnie, o, Azjo, rozwarta przede mną, i oślepiony, szukałem
Czegoś, com znał, gdyż nie nawykłem,
Do tych ulic przestronnych, skąd
Opada stromo z Tmolusa
[5]
35Paktol
[6], zdobiony złotem,
I Messogis się dźwiga i Taurus,
A w kręgu rozkwieconych ogrodów,
Cichy płomień. Ale na świetle
Kwitnie wysoko srebrzysty śnieg,
40I, świadek nieśmiertelnego życia,
Na niedostępnych murach,
Wzrasta pradawny bluszcz, a wspierane
Są kolumnami żywymi, cedrami oraz wawrzynem,
Dostojne,
45Niby przez bogów wzniesione, pałace.
Ale wokół bram Azji,
Wijąc się tam i sam,
W niepewnej morskiej dolinie, szumi
Wiele gościńców bez cienia.
50Lecz znajome są wyspy żeglarzom.
A, żem posłyszał,
Iż jedna, w pobliżu leżąca,
To Patmos,
Tedym wielce zapragnął
[7],
55Tam oto zażyć gościny i tam to
Do ciemnej zbliżyć się groty.
Gdyż, nie jak Cypros,
Obfity w strugi, ani
Inny jakowy ostrów,
60Wspaniale nie dźwiga się Patmos.
W każdym uboższym domostwie
Jest jednak.
Tak, kiedy korab rozbiwszy, lub skargę wznoszący
65O domowe ognisko, albo
Przyjaciela, z którym skazano go na rozłąkę,
Zbliża się kto
Z obcych, chętnie go wysłucha; a jego dzieci,
Głosy gajów gorących,
70I tam, gdzie piaszczyste wybrzeże opada i rozdwaja się
Pól płaszczyzna, brzmienia tych głosów
Nasłuchują go i miłujący odzywa się oddźwięk
Skargom owego męża.
ŚwiętyTak piastował
Ongi
[8] ulubionego bóstwu
75Zwida
[9], który w błogiej młodości
Odszedł
Wraz z Najwyższego synem, nierozdzielny; albowiem
Ów, dźwigający burze, miłował prostotę
Ucznia, a ten baczny mąż
80Pilnie oglądał oblicze Boga,
Kiedy u tajemnicy szczepu winnego
Wespół siedzieli porą wieczerzy,
I, w wielkiej swej duszy przeczuwający zgon,
Wypowiedział to Pan i ostatnia miłość; nigdy bowiem podówczas
85Dość wypowiedzieć nie zdołał o słów dobroci
I rozweselać nimi, gdy widział przed sobą
Zagniewanie świata.
Gdyż wszystko jest dobre. Po czym zmarł. Wiele by trzeba
Rzec o tym. I dojrzeli go jeszcze, jak spoglądał zwycięsko,
90Przyjaciele, przy końcu, gdy był najbardziej radosny.
Lecz, ożałobieni
[10], zasmucali się nad nim, gdy oto
Wieczór już zapadł, zdumieni,
Gdyż w duszach postanowili to, co wielkie, mężowie,
A przecie miłowali pod słońcem
95Życie i opuścić nie chcieli
Oblicza Pana
Oraz ojczyzny. Wszczepione
Było to w nich, jak płomień w żelazo, a u boku ich
Kroczył cień miłowany.
100Tedy zesłał im
Ducha, zaprawdę
Zatrząsł się dom i gromy Boga,
Hucząc z dala,
Toczyły się ponad przeczuwającymi głowami,
105Gdy zadumani kamiennie, zgromadzeni byli
Teraz oto, kiedy rozstając się,
Raz jeszcze im się pojawił.
Gdy oto zgasło słońce dnia,
110Królewskie, i złamało
Promieniejące prosto
Berło, cierpiąc bosko, nieprzymuszone:
Albowiem powrócić miało
O wyznaczonym czasie. Straszliwe by potem
115Było i nagle urwane, niewierne
Dzieło człowieka, a stało się radością
Od teraz oto
Zamieszkać w miłującej nocy i zachować
W oczach naiwnych niezachwiane
120Otchłanie mądrości. A zielenią się
W głębi na stokach gór żywe zarówno obrazy.
Jednak straszliwe jest, kiedy tu i ówdzie
Bóg nieskończenie rozprasza to, co jest żywe.
Gdyż to już znaczy porzucić oblicze
125Druha drogiego
I w dal poza turnie się wspiąć
Samemu, gdzie, rozpoznany dwojako,
W jeden głos zestrojony niebiański był ducha; a nie był on zwiastowany, lecz porwał
Za kudły, obecny,
130Kiedy z nagła,
ŚwiętyUchodząc w dal, wstecz spojrzał ku nim Bóg,
I, przysięgający,
Aby je ujął, jakby związani
Linami złotymi, odtąd
135Zło nazywając imieniem, dłonie sobie podali.
Ale, gdy umrze niebawem
Ów, któremu piękno
Najbardziej wierne było,
Iż sama postać jego
140Cudem była i owi wszyscy niebiańscy
Ukazywali nań, a kiedy wieczną zagadką będąc wzajem dla siebie,
Nie mogący wzajem ująć się,
Którzy żyli pospołu
W pamięci; a duch nie tylko piasek,
145Albo wierzby unosi z sobą i świątynie
Porywa, kiedy rozwiewa się
Cześć półboga i jego bliskich,
A nawet najwyższy odwraca oblicze,
Że nigdzie niepodobna ujrzeć w niebiosach
150Ani na ziemi zielonej
Tego, co jest nieśmiertelne: cóżże to jest?
To rzut siewcy, kiedy szuflą podbiera pszenicę
I ku klarowności dorzuca, kołysząc ją ponad klepiskiem
Plewy do stóp się sypią, ale
155Przy końcu wyłuska się ziarno.
A nie szkoda, jeśli co nieco
Zatraca się i z wieści
Przebrzmiewa żywy dźwięk:
Albowiem dzieło boskie jest podobne naszemu.
160Nie pragnie wszystkiego naraz dokonać Najwyższy.
Wprawdzie szyb dźwiga żelazo
A rozżarzone żywice Etna;
Tedy miałbym dostatek,
By ukształtować obraz i podobnym ujrzeć
165Takiego, jakim był, Chrystusa.
BógJeśli jednak jakowyś sam by siebie rozniecił,
I, przemawiając smutnie, po drodze, gdy jestem bezbronny,
Gdyby mnie napadł, iżbym się zdumiał i zapragnął
Naśladować ten obraz Boga, ja, rab
[12] —
170
W gniewie widziałem raz jeden
Widzialnego Pana niebiosów
[13]: nie, iżbym miał być czymś, lecz
Bym się pouczył. Są dobrotliwi oni, ale najbardziej im nienawistne
Jest, dopóki władają, to, co fałszywe, a wtedy
Wśród ludzi to, co jest ludzkie, już jest bez znaczenia.
175Gdyż nie oni to rządzą, ale on rządzi,
Los śmiertelny, i przeobraża ich dzieło
Samo z siebie i spiesznie skłania je ku zakończeniu.
Kiedy bowiem wyżej wznosi się niebiański
Wchód triumfalny, nazwany jest słońcu równy
180Przez silnych — weselący się syn Najwyższego.
On, hasło; a tutaj
Skłania się w dół berło śpiewu.
Gdyż nic pospolite nie jest. Wskrzesza
Z martwych umarłych, co nie są jeszcze w niewoli
185U rubaszności. Ale czeka wiele
Oczu lękliwych,
By ujrzeć światło. Niechętnie
Zakwitnąć muszą na ostrym promieniu,
Aczkolwiek odwaga dzierży złote wędzidło.
190Lecz, jeśli kiedy
Zapomniana od wzdymających się powiek
Świata,
Cicho lśniąca opada moc z świętego pisma, niechże,
Radujący się łaską, ćwiczą się
195W cichym wejrzeniu.
A jeśli teraz niebiańscy,
Tak, jak w to wierzę, miłują mnie,
Ileż bardziej ciebie;
Bowiem wiem jedno:
200Że wola Ojca przedwiecznego
Wiele tobie oznacza. Cichy jest jego znak
Na piorunującym niebie. A jeden, a któryś, pod nim
Całe swe życie stoi; gdyż jeszcze żyje Chrystus.
A bohatery
[14] — to Jego synowie,
205Wywodzący się z Niego i litery święte
Z Niego, a błyskawicę tę
Po dziś dzień objaśniają wszystkie czyny ziemi,
Gonitwa niepowstrzymana. A on jest przy tym, gdyż dzieła Jego
Są mu świadome od samego początku.
210
Niewidzialna jest cześć niebiańskich.
Gdyż niemalże wieść nas muszą
Za palce i haniebnie
Serce wydziera nam jakowaś potęga.
215Wszelkiej bowiem ofiary pragnie każdy z niebiańskich.
A gdy zaniedbano jakiej, to
Nigdy nie zaowocowało dobrem.
Służyliśmy matce ziemi
I służyliśmy potąd słonecznemu światłu,
220Niewiedzący. Lecz Ojciec, co włada nad wszystkim,
Najbardziej pragnie, miłując, iżby strzeżono
Utrwalonej litery i to, co ma przetrwać,
Wyłożono, jak trzeba. W ślad za tym śpiew kroczy Germanów.