1…Co spał Epimanides lat, ja żyję tyle,
Jeśli żyję, jeśli się na życiu nie mylę…
Niemasz nic: wszytek żywot grzechem abo spaniem.
Życie snem…Więc i mnie, w siedmdziesiątym piątym stojąc roku,
5Czasby obudzić, czasby porwać się już z mroku.
Kto Epimenidesa — nie wiem; to wiem, że mię
Śmierć trojga dzieci budzi, zruciwszy na ziemię
Z betów świeckich, gdzie choć co na jawi cieleśni
Widzą ludzie, w rzeczy nic niemasz, wszytko się śni.
10Tedy przetarszy oczy, wprzód na swe łożysko
Pojrzawszy, plunę, możesz gorsze być mrowisko,
Gdzie leżąc, kędykolwiek obrócę się bokiem,
Wszędy nieszczęściu, żalom, chorobom obrokiem
[2].
Złe jedno z siebie zrzucisz, aż drugie, aż trzecie,
15Aż i dziesiąte oślep lezie; rzekłbyś, że cię
Z nogami zjedzą, wszakże, choć ich tyla chmura,
Brednia są mrówki względem onego jaszczura,
Który we dnie i w nocy, na jawi i we śnie,
Serce w piersiach sumieniem katuje boleśnie.
20Więc dłużej w tem pieleszu
[3] mam dognijać brzydkiem?
…Porwę się i w skok bieżę do kościoła, kędy
Daleko widzę różne od starych obrzędy.
Żem się ledwie obaczył, jeślim ja w kościele?
Insze rzeczy opuszczam, których jest tak wiele…
25
Aż ledwie zrozumiane usłyszę języki,
Wszystkie w kupie, choć je Bóg rozdzielił u Babel.
Cóż skoro się popiją a przyjdzie do szabel?
Prawda, że się tak z sobą obchodzą dyskretnie:
30Dość dobyć, i to rzadko — ale żaden nie tnie;
Językami, jakby też z tretu
[4] zegnał baby,
Ledwie stalne
[5] kościoła dotrzymają sztaby.
Głowy im zagoreją duchem — ale winnym.
Mogę się niespodobać komu, choć niewinnym.
35Wolę, rzekę, z swą radą, nim w bok wezmę, wprzódy
Wędrować, opuściwszy bankiet, do gospody.
Razem tylko był na niem, jakby też u Lipków
[6],
Bom jako żyw nie słychał na sejmiku skrzypków.
Z samą do Jarosławia żydzi głową jadą
[7],
40Wszyscy tu dla pożytku, rzadki kto z obradą
[8],
Żeby abo arendy dostąpił czopowej
[9],
Abo sobie przyczynił soli suchydniowej
[10],
Zagrawszy na bankiecie braciej, a w ostatku
Chcąc zostać exaktorem
[11] jakiego podatku.
45Bo żeby na sejm posłem abo deputatem
[12] —
O czymże mówić? nikt się nie zawiedzie na tem.
Moda, StrójCóż pojrzawszy na szaty? w materyjach, w kroju,
Tylko już nie dostaje na głowach zawoju.
W pamięci poważny strój mając staroświecki,
50Nie zbłądzę, porównawszy z małymi ich dziecki.
Ten Turka, ten Węgrzyna (czego znakiem szata,
Bo nacóżby ją wdziewał), ten zabił Chorwata.
Jakby to już po wojnie, jakby już wygnani
Turcy z Kamieńca: drugi, jak żyw, nie był na niej.
55Nie obaczysz w żebraczym płaszczu więcej płatów,
Co w stroju i w języku dzisia u Sarmatów.
Brody, które powagi, rozumu, nauki
Znakiem były, postrzygli teraz na peruki.
Obacząli u kogo, naśmiewać je wolą.
60Cóż niemają z brody śmiać? sami wąsy golą.
Nie pozwolić, aż sejmik zapłacą mu, może.
Wżdy go i król i prawo kazało? Nie stanie
[13]:
Wolnym szlachcic; niech ginie i ojczyzna; ja nie.
65Toż z nim w targ, którzy mają w sejmiku prywatę
[14].
Chyba tak, znajcież łaskę, rzecze, wziąwszy datę
[15].
Nie wiemże, jeśli się już drugiemu nie godzi,
Jeśli pierwszy do wziątku drogę mu zagrodzi.
Idę też do obozu za wojskiem po lekku,
70Straciwszy w niem z młodości połowicę wieku,
Aż nie ten, co się bije, aż kto inszy liczy
I żołd i krwią nabyte żołnierskie zdobyczy.
Trudno się inakszego z takiej rady skutku
Spodziewać kto miał, rzekę w sobie, nie bez smutku.
75W papierach wojsko! gdzieżby chciał się też bić papier,
Szablę wziąwszy (po polsku, po niemiecku rapier).
Nad papierami trąbią na każdy rok larmo
[16] –
Komuż na borg
[17]umierać, komuż chce się darmo?
Żołnierza, jako w piekle owego pieszczocha,
80I ta nie dojdzie wody od Łazarza trocha,
Żeby język omoczył, którą na tym świecie
Ciężki poborca z niego prasą do krwie gniecie.
Starszyzna wsi kupuje, siedząc przy kominie;
Żołnierz chleba o kiju żebrze abo ginie.
85Cóż mówić o prywatnych, o szlacheckich domach?
O czym się ani śniło w staroświeckich kromach,
Żeby to wszytko było (choć prędko w garść chuchnie)
Dla stroju do szkatuły, dla stołu do kuchnie.
90Ocknąwszy się z ciężkiego fortuny pogromu.
Szczere pustki, niemasz nic, śmiele goń z kopiją,
Niemasz żony i dzieci, bracia już nie żyją,
Synowcy, krewni, nawet przyjaciele moi
Wszyscy spią, jakbym widział w zburzonej się Troi.
95Przestałem być ojcem, gdzie drugi dziś pradziadem.
Chyba że z miłosierdzia kto nad trupem bladym
Wrzuci w grób i nie da psom głodnym z niego żeru.
Niemasz dzieci, nie trzeba do pogrzebu kiru…
Idę spać, gdzie najdłuższy czas mię nie obudzi…