Spis treści
- Bohaterstwo: 1 2
- Bunt: 1 2 3
- Choroba: 1
- Głód: 1 2
- Głupota: 1
- Interes: 1
- Jesień: 1
- Kawiarnia: 1
- Klęska: 1
- Kłótnia: 1
- Lud: 1 2
- Miasto: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Morderstwo: 1
- Nadzieja: 1
- Niewola: 1
- Noc: 1
- Obraz świata: 1
- Polak: 1 2
- Polityka: 1
- Polska: 1
- Powstanie: 1 2
- Pozycja społeczna: 1
- Przemoc: 1
- Rewolucja: 1 2
- Robotnik: 1 2
- Rozczarowanie: 1
- Rozpacz: 1
- Samolubstwo: 1 2
- Sen: 1
- Siła: 1
- Słowo: 1
- Szaleństwo: 1
- Śpiew: 1 2
- Tłum: 1 2 3 4
- Trup: 1
- Walka: 1 2
- Warszawa: 1
- Wiadomość: 1
- Wiara: 1
- Wolność: 1 2
- Żołnierz: 1
Informacja o dokonanych zmianach
I. Poprawiono błędy źródła: Skałłon > Skałon; jakieś specjalne ręce, […] co chwila zrywały się do przekleństwa > co chwila zrywały się przekleństwa (błąd logiczny);
II. Wprowadzono uwspółcześnienia w następującym zakresie:
Pisownia małą/dużą literą: hotelu Europejskiego > Hotelu Europejskiego; placu Trzech Krzyży > Placu Trzech Krzyży; dziura w niebie się nie zrobi! — zaśmiała się strasznie > dziura w niebie się nie zrobi! — Zaśmiała się strasznie; A jeśli to prawda, to cóż? — budzi czyjś głos złowrogi > A jeśli to prawda, to cóż? — Budzi czyjś głos złowrogi; Powstanie Kościuszkowskie > powstanie kościuszkowskie (zmiana w celu ujednolicenia pisowni podobnych nazw zdarzeń dziejowych, por. rewolucja, powstanie listopadowe etc.).
Pisownia łączna/rozdzielna: zwolna > z wolna; Ażeby was cholera > A żeby was (…).
Pisownia joty: zahypnotyzowany > zahipnotyzowany
Składnia, np.: leży wznak > leży na wznak
Zmodernizowano interpunkcję zgodnie z obowiązującymi zasadami.
Poprawiono błąd źródła: ni do szczęścia, no do śmierci. > (…) ni do śmierci.
Rewolucja 1905Notatki
Warszawa, 29. października 1905 r.
1 2Bohaterstwo, WiaraW całym świecie środek tak niebezpieczny już zamknięto do szaf z napisem: „Medicamenta Heroica[1]”.
3Ale i to prawda, że nie tyle lekarstwo, ile wiara w nie zbawia…
4Tylko czy my potrafimy wierzyć i pragnąć z taką potęgą, że aż się stanie cud?…
5
Ulice ogłuchły, sklepy zamknięte, gazety nie wyszły, życie jakby zamarło, a raczej, jakby przytaiło oddech i zbiera[2] w głębiach…
6
Mam wrażenie, że niby oślepli i spętani balansujemy na linie rozpiętej nad przepaścią — chcemy przejść na tamtą, jasną stronę…
7SzaleństwoA wiadomo, że tylko szaleńcom udają się rzeczy zgoła niewykonalne.
8Więc oszalejmy — i niech się stanie dzień wytęskniony…
9
Lud, BuntTen ruch mas wydaje mi się złowrogo ponury. Jest to, jakby tak znana po więzieniach rosyjskich „gołodowka[3]”, rozszerzona na cały naród i przyjęta dobrowolnie przez wszystkich.
10RewolucjaWalka biernym oporem i zwyciężanie bezwładem.
11Jedyna broń narodu nigdy nierozkuwanego.
12Walczymy nią tak samo, choć nam jest obca, niewyrosła z naszego organizmu, bo i rewolucja musi mieć twarz rasy, która ją robi…
13
Żyjemy w strasznym oczekiwaniu.
14Może jeszcze dzisiaj przyjdą wiadomości, może jutro, a może nigdy.
Niedziela
15Przykry i smutny dzień, deszcz mży bezustannie, posępne niebo przygniata niby taflą ołowiu, miasto w grobowej ciszy, sklepy zamknięte, ani jednej dorożki, mgły jak przegniłe łachmany przysłaniają świat, zimno i jakoś strasznie na ulicach, ale na trotuarach[4] tłumy — ponure, czarne rojowisko mrowi się pod ścianami, bez śmiechów, bez zwykłej wrzawy, prawie bez słowa…
16Nabrzmiałe gniewem milczenie przepływa nieskończoną falą, nieme usta drżą, a rozgorzałe oczy błądzą przyczajone po sznurach patroli krążących ulicami; bagnety połyskują złowrogo; niekiedy środkiem pustych ulic przelatują kozacy; niekiedy jak wicher niosą się całe szwadrony dragonów lub bryzga błotem „linijka[5]”.
17I co chwila spotykają się wraże oczy, twarze się kurczą, grzbiety się prężą, serca biją szybciej i długo tłumiony krzyk wydziera się z piersi, ale po mgnieniu tłum znowu idzie, przewala się falą, płynie, tylko że coraz cichszy i coraz posępniejszy.
18Godziny wloką się wolno i ciężko, jak wieki, jakby ten dzień nie miał się nigdy skończyć.
19A wiadomości nie ma żadnych i znikąd!
20
Trwożne wieści krążą jak kruki, plotki roją się, niepokój wzrasta.
21Podobno delegaci rozstrzelani, podobno będzie ogłoszony stan oblężenia, podobno Prusacy gotowi do wkroczenia, podobno idą bezustanne aresztowania. Tysiąc „podobno”, a coraz trwożniejszych, rośnie w lawinę i zalewa, że już oddychać nie można.
22I co najstraszniejsza[6], że to wszystko możebne[7].
23
Nie podobna[8] wysiedzieć w domu.
24
Wszystkie kawiarnie zamknięte.
25Idziemy znowu na ulicę, mrok już zapadał, tłumy na Krakowskim Przedmieściu, trzeba się było przepychać, patroli jeszcze przybywało.
26Jeszcze było ciężej i posępniej niźli w dzień.
27Wszyscy w gorączce oczekiwania, nowiny latają jak błyskawice, proklamacje[9] idą z rąk do rąk, zdenerwowanie się podnosi, niepokój ogarnia, że jeśli ktoś głośniej krzyknął lub jakaś brama huknęła, tłum przystawał bezwiednie, cisnął się pod domy, rozglądał się z lękiem i nasłuchiwał — bo się zdawało, że z krańców miasta dochodzą głosy armat, że jakiś krzyk, jakby krzyk mordowanych, leci w mrokach, skarży się…
28Nie, nie, jeszcze spokojnie, śmierć zadrzemała chwilę…
29Jesień, Miasto, Żołnierz, Przemoc, Pozycja społecznaPaździernikowy dzień konał w błocie i deszczu, bełkotały rynny, ulice dławiła zimna i wilgotna noc, tyko latarnie, jakby linia szyldwachów[10], stróżowały, żółty brzask lśnił w opadających kroplach deszczu i pełzał po rozedrganej, nieskończonej fali parasolów[11], a całymi ulicami i wzdłuż trotuarów ciągnęły się rozkołysane lasy bagnetów, przysuwały się coraz blizej i coraz groźniej, aż naraz, na jakiś znak, sto żelaznych sieci przegrodziło chodniki…
30Co kilka kroków patrol ogarniał jakąś gromadkę, łowił przemykających się pod ścianami, wyciągał z bram, nastawiał więcierz[12] na nadchodzących, zaciskał się kręgiem i jakieś specjalne ręce, z żarłocznością, a niesłychaną wprawą, obmacywały kieszenie i dziwnie miłośnie błądziły po ludzkich kształtach, co chwila zrywały się przekleństwa, czasem śmiech urągliwy, czasem tylko pioruny spojrzeń, a niekiedy krzyk zduszony, szamotanie, i głuchy, tępy odgłos bijących kolb. Żelazny płot obciskał złowionych i wywodził na środek ulicy.
31Od Hotelu Europejskiego[13] do Placu Trzech Krzyży pięć razy musiałem pokazywać paszport. Puszczali mnie jakoś, ale kto nie miał legitymacji lub kto ją nawet miał, ale nie podobał się z miny, kto szedł w pelerynie, kto miał zbyt wielki kapelusz lub za długie włosy — podejrzany! Brać go! Tylko cylindry znajdowały łaskę, czyste rękawiczki były prawomyślne, a karety nietykalne.
32Policja pracowała nad wszelką pochwałę…
33Ale tłum nie uciekał, odpowiadał na przemoc milczącą, wyniosłą wzgardą.
34Czułem, widziałem, jakie tam w sercach wzbierają moce, jaki war gniewu zalewa dusze.
Poniedziałek
35Nic jeszcze. Nie ma rozwiązania. Walka trwa.
36Od zmagania się potężnego dwóch sił ziemia drży.
37RewolucjaBój wre bez pardonu, bez miłosierdzia, w ponurym milczeniu śmierci, nikt łaski nie żąda, czasem jeno zagruchoczą salwy, zerwie się krzyk mordowanych, i znowu cisza zmagań, głuchy odgłos szamotań — polip oplątał rekina i dusi z wolna, dusi na śmierć wieczną.
38Dzień suchy i jaśniejszy, na ulicach pustki.
39W kawiarniach tłok, nastrój ponury, zastraszające wieści spadają lodowatym strumieniem.
40— Rząd zmoże! Strajk już pęka, rozłazi się.
41— Dusimy się własnymi rękoma! — kraczą złowrogie głosy.
42
Uciekłem, ale i w domu niepodobna usiedzieć: robota leci z rąk, każdy głos z ulicy przeraża, co chwila ktoś wpada z najnowszą wiadomością i co chwila jest się w niebie, i spada się również co chwila na samo dno rozpaczy.
43
Lepiej na świecie, pomiędzy ludźmi, którzy wierzą i pragną.
44— Czekać spokojnie, wytrwać — mówi ulica.
45Idę na włóczęgę, gdzie oczy poniosą.
46MiastoAleje Ujazdowskie martwe, nieco trupie, twarze zalęknione, ruchy niepewne, w oknach zasłony; Nowy Świat wzburzony — jakże?… handel przecież ustał; Krakowskie Przedmieście zdeterminowane, trzeźwiejsze, ale bez nadziei; Marszałkowska tłumna, oczy świecą pewnością, prawie gwar, jęczą tylko właściciele; święta własność nie cierpi awantur…
47— Cały parter przerobiłem na sklepy, a teraz co? kto mi wynajmie? Deskami musiałem pozabijać… — skażył mi się jeden.
48Stare Miasto podobne do ula, kipi wrzawą i ruchem. W kościołach pełno zapłakanych twarzy. Dzielnica wzburzona, po bramach kłótnie, lud zdenerwowany nędzą i głodem.
49— Na śmierć iść każą — pójdę, ale z głodu nie chcę zdychać!
50— Jeść już nie ma, węgle po dwa ruble, wszystko w zastawie[14].
51— A robić nie pozwalają: mojemu wczoraj porżnęli robotę!
52— Mnie maszynę rozbili — skarży się jakiś blady człowiek.
53— Niech do mie tylko przyjdą, wrzątkiem będę lała…
54Na Placu Zamkowym natknąłem się na kondukt żałobny. Jednokonny karawanik, prosta trumna, a za nią kobieta zapłakana i kilkoro dzieci, trzymających się za ręce.
55— W cerkule umarł, panie, no. Nawet go nie dali obejrzeć po śmierci, no… — tłumaczy mi cicho jakaś stara, wynędzniała kobieta.
56— Jest Bóg sprawiedliwy, jest — szeptała bladymi wargami.
57Nalewki[15] ludne, po bramach pełno, przed domami ruchliwe gromady, niepokój, gwar szeptów i krwawe spojrzenia na gęste posterunki…
58Robotnik, Bunt, WalkaIdę na krańce miasta. Dzielna, Smocza, Chłodna, Żelazna[16] — sam prawie lud roboczy, spokój zupełny, wiara bezwzględna, twarze zacięte, blade, uśmiechy zdecydowania, nastrój walki, a nędza wstrząsająca.
59— Wytrzymamy! — mówi mi ktoś o zielonej twarzy głodomora.
60Straszliwe napięcie nerwów; w przerażającej cichości, bez gestów, bez wrzawy, bez chwalb, wiedzie się ta walka skutych, którzy w najgłębszym milczeniu, smagani nędzą, mocują się z kajdanami.
61— Zabiją — to i cóż? Stracę tylko te puste kiszki.
62— A może naszym dzieciom będzie lepiej — mówią mi spokojnie.
63Dziwni ludzie: oczy jasne, twarze poczciwe, łachmany na grzbietach, głodni, wynędzniali, a królewsko chojni, bo gotowi ceną krwi i życia zapłacić za wspólną sprawę…
64— Mam dziennie złotówkę na nas sześcioro, ale nie ustąpię!
65— Żeby była jedność, nikt by nas nie przemógł! — szepcą mi cicho.
66— Ale ci, co brzucha już nie mogą udźwignąć, o naród nie dbają.
67
GłódW jakiejś suterenie na środku stał garnek, pięcioro dzieci cisnęło się, wyjadając z niego zimne kartofle, w kącie na barłogu siedziała matka, ledwo przyodziana w łachmany.
68— Mojego utrupili mi jeszcze w maju, a teraz pan widzi… — rzekła, wskazując nędzę wyjącą z każdego kąta.
69Dzieci podniosły na mnie oczy, zrobiło się cicho, że dały się słyszeć krople wilgoci padającej z sufitu.
70— Zdychamy z głodu… niezadługo[17]… I co to komu zaszkodzi?… przecież dziura w niebie się nie zrobi! — Zaśmiała się strasznie.
71Naraz porwała jedno z dzieci i wyłupując je z łachmanów, zaczęła nim trząść, niby workiem zetlałych kości, a krzyczeć:
72— To człowiek, panie, co? To człowiek? A żeby was cholera!…
73
A potem, przed Hotelem Europejskim, spotkałem znajomego.
74— Wiesz?… — od tygodnia nie ma ostryg — skarżył się żałośnie.
75Bodaj ci chleba zabrakło, jak tamtym!…
76
W cukierni, przy sąsiednim stoliku, jakieś dwie panie, dwie strojne, pachnące i cacane[18] papużki o ufryzowanych łebkach piesków pokojowych, żaliły się przed sobą:
77— Okropność, co wyrabiają ci ludzie! Przecież płacę i od trzech dni nie mogę dostać świeżych bułek.
78— Straszne czasy… I znowu przepadł cały sezon!… — jęknęła druga. — Bo policja powinna ich zmusić do roboty…
79
Głupota, Samolubstwo, Walka, Obraz świataGłupota i egoizm to kamień węgielny życia. Ktokolwiek kiedy walczył, z tym walczył; ktokolwiek będzie walczył w przyszłości — od tego zginie, bo to siła nieprzemożona…
80
KawiarniaKawiarnia — to wolna trybuna dla wszelkiego cywilizowanego analfebetyzmu. Wszyscy tam stanowią o wszystkim i bez apelacji…
81 82
Burza polityczna zmienia zupełnie fizjonomię ulic, bo gdzie się to podziały korowody triumfalne gum[19], pędzących na złamanie karku? gdzie owi cyniczni utrzymankowie, porozwalani w powozach? gdzie owe kokoty strojne i całe to próżniacze hultajstwo obryzgujące przechodniów?
83 84
A trwożny nastrój rośnie, szarpie, dławi już, świeci we wszystkich oczach gorączką, przegryza serca… Boże, jak ten czas się wlecze…
85
O zmroku znalazłem się znowu w kawiarni, w gronie kilku przyjaciół. Nastrój stawał się już nie do wytrzymania, trwogą przesycała się atmosfera, mówiono cicho, jakby przy łożu konającego. Tylko „rozsądni” podnosili żabi, skrzeczący głos:
86— A nie mówiłem, nie ostrzegałem, że się to psu na budę nie zda…
87— Psiakrew, żebyś sobie duszę wypluł pod własne nogi!
88Naraz gwar się podniósł, jakiś zadyszany pan mówi:
89— Triepow[20] usunięty! Bułygin[21] dymisja! Ministerium[22] liberalne!
90Buchnęło tysiąc komentarzy, tysiąc przypuszczeń zakotłowało i tysiąc wątpliwości zaczęło osnuwać wszystkich, gdy znowu jakiś blady pan, w cylindrze na bakier, wpadł z wiadomością:
91— Strajk zgnieciony, delegaci uwięzieni, Triepow[23] dyktatura, represje!…
92Grobowe milczenie zaległo, twarze się ukryły za płachty starych gazet, jakaś staruszka ociera łzy, a ów pan już ciszej upewnia o pewnych źródłach swoich wieści przerażających.
93
Policja nas wyprosiła: kazali zamykać kawiarnię o szóstej wieczorem.
94
Nie mogliśmy się rozejść, bo nikt nie miał odwagi pozostać sam na sam z rozpaczą. Chronimy się więc gdzie indziej, w jakimś zacisznym pokoju. Restauracja posępnie pusta, garsoni[24] drzemią po kątach, gaz syczy sennie i nuda wyje od pustych stołów.
95Nikt nie mówi. Zmora legła na sercach i szarpie ostrymi pazurami.
96— A jeśli to prawda, to cóż? — Budzi czyjś głos złowrogi.
97Milczenie długie, lękliwie tajone myśli rozpierają czaszki, oczy gasną, każdy zstępuje w najtajniejszą głąb siebie, tam, gdzie leży przyczajony strach i syczą plugawe gadziny zwątpień, aż ktoś, kogo przywykliśmy uważać za samą „obojętność” na wszystkie sprawy świata, porwał się namiętnym ruchem:
98
Oda do młodości[25] chlusnęła ognistą strugą. Nieśmiertelny krzyk wstrząsnął do głębi, zapalił krew i uniósł jak huragan.
99— „Dalej z posad, bryło świata!” — huczał głos, i piorunne słowa biły w struchlałe serca, przekuwały je na jedno pragnienie, na jedną moc walki i zwyciężenia. Łzy lśniły w oczach, krew grała, święty dreszcz wstrząsał i oszalałe uniesienie wołało:
100 101Sceptyczny, drwiący głos padł, jak strzał karabinowy:
102— Powstanie, Wolność, Klęska, Rozczarowanie, RozpaczRzewne facecyjki[26], a potem kolacyjki! Zadeklamuj Odę do młodości przed lufami, przemów nią do bagnetów! — drwił złośliwie.
103Opadły skrzydła, czar prysnął, ohydna twarz rzeczywistości wżarła się w nas lodowatymi ślepiami, przyszło zmęczenie, zniechęcenie, a potem bezwład, a potem przemądre, wystrojone w logikę tchórzostwo zaczęło każdemu szeptać swoje nieśmiertelne antyfony[27], a on, wsparty o stół, zaczął znowu mówić, ale ciężko, jakby każde słowo odrywał z cząstką serca:
104— Nie czekajcie na nie, bo wszystko na próżno: powstanie kościuszkowskie! Protest szlachetnych szaleńców! Ekspiacja[28] za zbrodnie i podłość ojców, szarże, stosy trupów, nadludzkie wysiłki — na próżno!
105Trzydziesty rok. Idea na przedzie: „za naszą i waszą wolność[29]”… wojska regularne! Genialni dowódcy, armaty, męstwo niezachwiane, wszystkie szanse w ręku, pół ludności w ofierze — na próżno!
106Czterdziesty ósmy rok[30]. Kondotierzy[31] wolności dla całej Europy! Trybuni ludów! Walka za wszystkich! W Badenie[32], na barykadach Paryża, na Węgrzech, w Niemczech — wszędzie, gdzie były kajdany do zerwania, wszędzie, gdzie przemoc panowała — wszędzie lała się nasza krew i nasze trupy legły na fundamenty wolności, ale dla nas — na próżno.
107Sześćdziesiąty trzeci[33]! Osiemnaście miesięcy Termopilów[34]. Krwawe poty śmiertelnej gorączki. Rozpaczliwy pojedynek z przeznaczeniem. Cuda poświęceń, hekatomby ofiar, morze cierpień! Dziesiątki tysięcy popędzonych na Sybir! Dziesiątki tysięcy rozwianych po świecie — na wieczystą mękę tęsknoty — na próżno!
108I pospolite ruszenia braci szlachty, i chłopi „z rękami od pługa”, i armie regularne, i spiski, i ruchawki — na próżno wszystko, na próżno!
109Przeklęci jesteśmy, bo przeklęty jest cały ród człowieczy!
110 111A wy strajkiem pragniecie zwyciężyć fatum!
112Szydził, a łzy płynęły mu z oczu, i ból nim miotał i rozpacz!
113— Prawdę straszną przypommiałeś, ale i to jest prawdą, że każde pokolenie będzie wstawało do walki o wolność, do ostatniego człowieka, do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, aż musi się ugiąć samo przeznaczenie, musi! — wołał „obojętny”.
114
„Bądźcie jak kamienie ręką Boga rzucane na szaniec[35]” — nakazywał Słowacki, a Kamimura[36], niedawno, wczoraj prawie, wyprawiał kwiat swojego narodu:
115— Idźcie na swoje trumny-brandery[37], idźcie i zgińcie co do jednego, zgińcie dla ojczyzny.
116
Ktoś leciał przez puste pokoje ku nam.
117— Nadzwyczajny dodatek „Kuriera[38]”! — wrzeszczał posłaniec z płatami mokrej jeszcze bibuły[39] w ręku.
118„Konstytucja[40] zdecydowana, jeszcze radzą nad nią, ale wkrótce już będzie ogłoszona!”
119Oto ta wieść wstrząsająca, wieść dopiero zapowiednia[41]! Każdy się czepiał oczyma tych mokrych jeszcze liter, każdy je pił spragnionym sercem, ale każdy jeszcze się bał zawodu.
120Rozmowa szła bezładna i gorączkowa, wszyscy mówili naraz, gdy w jakąś godzinę potem spadł nowy dodatek:
121 122Sprawdzamy w redakcji jasno oświetlonej: gwar tam już radosny, krzyki, ludzie pijani radością, nieprzytomni.
123— Prawda, prawda! — potwierdzają wszyscy.
124
Pozostaliśmy tylko we dwóch, biła czwarta rano, kiedyśmy wyszli na Krakowskie. Miasto, NocMiasto spało. Ulice leżały w popielnej przysłonie przedświtu, gwiazdy świeciły mgławo, puste chodniki leżały jak śpiące węże, nigdzie w oknach ani jednego światła, głęboka cisza kamieni śpiących, drzewa obwisłe w sennym bezwładzie, na rogach ulic świeciły bagnety i szare zmęczone postacie żołnierzy tuliły się do murów.
125— Najwyższy manifest! Konstytucja! — krzyczeli gdzieniegdzie.
126 127Tak… miasto wciąż spało ciężkim snem katakumb, i głosy obwołujące manifest padały w martwą ciszę, jak zwiędłe kwiaty na płyty grobowe, jak poschnięte liście szemrały bez echa…
128
Siedemdziesiąt pięć lat temu[42], w taką samą noc listopadową, tymi samymi ulicami, i w godzinie może tej samej, rozlegały się potężne, zwiastujące głosy podchorążych.
129Powstanie, Polska, Polak, Bohaterstwo, Kłótnia, Samolubstwo— Do broni, obywatele! Za wolność! Do broni!
130Ale nie wszyscy porwali się na ten krzyk orłów, do boju za wolność, za naród, za jasne jutro dla wszystkich.
131Nie wszyscy uwierzyli, że nadeszła godzina cudu…
132I nim powstała zmartwychwstająca… kłócili się o panowanie nad nią…
133I nim zrzuciła kajdany — rwali ją w strzępy, a każdy chciał ją mieć tylko dla siebie i tylko dla swoich.
134 135I na próżno bohaterstwa, rzeki krwi, tytaniczne wysiłki, hekatomby cierpień i poświęceń — na wskrzeszaną znowu zwaliła się płyta grobowa, i wróg przysiadł na straży żywcem pogrzebanej…
136Czyżby teraz miało być tak samo?
137
Miasto, Sen, Interes, NiewolaMiasto śpi, tylko echa żołdackich kroków rozlegają się w pustych ulicach, a stare, przedwieczne mury, zbryzgane krwią tylu pokoleń, leżą w sennej ciszy głuche i nieme — a mówią już tylko, marzą o handlu i przemyśle; może o nowych rynkach zbytu śnią słodko pod opiekuńczym lśnieniem złotych kopuł i strażą bagnetów…
138Czyżby i teraz wszystko miało być „na próżno”?
139
Wolność! Wstawajcie! Nadchodzą nowe dni!
140Nuże[43] ospali, nuże leniwi, nuże małego serca!
141Już dnieje. Ofiarny siew krwi okrywa zieloną runią zdeptane pola — pokryjcie je żarem serc, osłońcie przed mrozami, skrzepcie wątłe źdźbła krwią serdeczną — niechaj dojrzeją, niechaj prędzej nadejdzie żniwny czas wesela i radości!
142
Naraz, na rogu Żurawiej i Placu Trzech Krzyży, patrol się zjawił, bagnety jadowitymi żądłami zastąpiły nam drogę, i ochrypły głos zaskrzeczał:
143— Czewo szlajetieś! Poszli won, a to w uczastok[44]… itd.
144To była pierwsza sygnaturka „wolności”.
Środa 1 listopada
145Więc to naprawdę wolność? — pytają dokoła usta i oczy.
146Może i naprawdę — nie widać jeszcze szarżującej kawalerii.
147Może i naprawdę — nie słychać salw ni jęków. Tak dziwnie cicho w mieście, jakby sama śmierć, z podniesioną kosą do ciosu, zasłuchała się w radośnie trwożny rytm serc ludzkich, jakby sama śmierć nie śmiała płoszyć mrzenia o nadziei…
148Jeszcze dość wcześnie, dziewiąta godzina rano, ale czemu tak pusto i martwo na ulicach?
149Pogoda i sucho, niebieskawe powietrze oprzędza miasto, niekiedy wygląda słońce, iż tysiąc szyb rozbłyska i tysiące grotów słonecznych przebija szare, smutne i puste ulice.
150Wszystko pozamykane, ani jednej dorożki, nieskończony sznur wojsk sinym łańcuchem przegradza wyloty ulic, otacza place, strzeże gmachów publicznych i jakby w ciężkie kajdany zakuwa całe miasto.
151
Tłum, Miasto, Wiadomość, NadziejaAle choć z wolna, lecz niepowstrzymanie miasto wylega na ulice, bramy wyrzucają co chwila całe gromady, mrowią się trotuary, szare place czernieją, cichy szmer roztrząsa się w powietrzu; twarze jeszcze niespokojne i zgorączkowane, w oczach płomienie, serca rozpiera krzyk ledwie powstrzymywany, manifest w każdym ręku, płachty papieru, jak olbrzymie motyle, trzepocą się wśród czarnej ciżby; czytają po rogach ulic, czytają po bramach, czytają wszędzie, lecą błyskawicowe uśmiechy, westchnienia się zrywają, gdzie już łzy świecą u rzęs, gdzie już weselny okrzyk pada, zaś indziej jakaś wynędzniała twarz się rozsłonecznia i przygięty grzbiet się prostuje, i zdeptana ludzka dostojność się podnosi…
152— Najwyższy manifest! — dzwonią na wszystkie strony dziecinne głosy roznosicieli, a nad trotuarem leci wysoki chłopak i krzyczy na całe gardło, potrząsając plikiem gazet:
153— Straszna konstytucja w Warszawie!
154Tak samo krzyczał niedawno „Straszny wybuch bomby!” albo „Straszna bitwa na morzu”.
155I przeleciał, śmiech za nim buchnął nerwowy, ale po chwili złowroga cisza opadła, spojrzenia się zamroczyły, lęk ściska serca, boć jeszcze kolby pracują, jeszcze kopyta końskie tratują, jeszcze krzyk trwogi się zrywa w ulicach i raz po raz jakaś gromada pierzcha przed nastawionymi bagnetami, jeszcze salwy gruchocą i przelatują ambulansowe wozy, ale mimo to miasto wzbiera… wzmaga się głuchy szum, jakby fal na przypływie… rośnie, potężnieje z minuty na minutę… już drżą mury… miasto się budzi… powstaje i wybucha…
156Nareszcie! Katakumby przemówiły głosem żywych.
157WarszawaSerce Warszawy zahuczało jak dzwon na wielkie święto wolności:
158159
„I słychać było płacz ogromny zmartwychwstania” — można wołać za Kordianem.
160
Miasto, Tłum, WolnośćMiasto już pijane uniesieniem. Wszędzie nieprzeliczone tłumy, ciasno na trotuarach, tłumy idą środkiem ulic, tłumy się zbierają na placach, wrzawa rośnie, śmiechy strzelają jak race, radość ponosi, gdzieś już przygodni mówcy krzyczą z ramion, nie ma stanów, nie ma różnic, twarze się palą jak słońca, gdzieś już w bocznych ulicach krwawi się znak bojowy i trzepoce się jak ptak do podniebnego lotu, śpiewy buchają triumfalne i biją ku niebu zwycięskim chorałem.
161 162Miasto już powstaje. Miasto już mówi. Miasto już śpiewa, podnosi głowę do słońca, wyciąga ręce, oddycha, żyje pełną piersią!… A tłumy coraz większe i płyną rzekami, wzburzone szczęściem, rozkołysane nadzieją, płaczą, śmieją się i modlą zarazem…
163
Podobno stan wojenny zniesiony istotnie, patroli coraz mniej na ulicach — ale czy na długo?
164
W południe wszedłem do jakiegoś kościoła: tłok niesłychany, uroczysty nastrój nabożeństwa, ksiądz ledwie dojrzany[45] w witrażowych mrokach odprawiał mszę, dymy kadzideł rozwłóczyły się sinymi włóknami nad ciżbą głów, organy wiodły cichą, przejmującą gędźbę, szept modłów szemrał jak rosa opadająca na suche liście, niekiedy srebrny świergot dzwonków się zrywał, gdy naraz stała się cisza śmiertelna, i ktoś na chórze zaintonował: „Boże, coś Polskę…[46]”
165Tłum się zakołysał, skłębił, zmieszał, jakby do ucieczki, gdy grom padnie, ale po chwili runął na kolana, palący wicher westchnień zahuczał, tysiące gwiazd rozbłysło w oczach, tysiące rąk wyniosło się ku ołtarzowi i tysiące piersi zawtórowało:
166
I widziałem, jak z tego łanu głów pochylonych biły słupy ogniste uniesień, miłości, łez, wiary, szlochań serdecznych, i płynęły jękiem żebrzącym do stóp Ukrzyżowanego, i tam się kładły pokornie z bezgraniczną ufnością.
167I widziałem, jak z tych serc wierzących wynosiła się niepokalana dusza Polski, i okutymi[47] jeszcze rękami błogosławiła na ciężki trud walki, za ostatni, zwycięski bój i za wolność!…
Po południu
168Warszawa wygląda jak w „pierwszym dniu stworzenia”.
169Chaos wszędzie i we wszystkich najzupełniejszy.
170Na każdej prawie ulicy już mowy, partyjne sztandary i śpiewy.
171Na każdym prawie miejscu nieopowiedziane wybuchy entuzjazmu, radości, uniesień, całują się nieznajomi, bratają się obcy sobie i dalecy.
172— Jedność, obywatele, i braterstwo — już krzyczą co gorętsi.
173
Na Marszałkowskiej, na Krakowskim i Nowym Świecie trudno się już przecisnąć, nieprzeliczona ciżba posuwa się krok za krokiem, faluje, kołysze się, a wciąż jeszcze przybiera, gdyż bocznice, jak wartkie dopływy, nieustannie wyrzucają nowe tłumy, że już się zdają drżeć mury rozpierane, wrzawa potężnieje co chwila — jakby morze ludzkie wylało z hukiem i burzy się spienione w ciasnych ulicach.
174
Przed kościołem św. Krzyża olbrzymi tłum prze się i kłębi, ktoś niewidzialny dał znak i wszyscy padli na kolana. Rozszlochany śpiew zerwał się jakby z wnętrza ziemi, uniósł się upalną wichurą ponad wieże i mury, a ze wszystkich okien, ze wszystkich balkonów i bram zerwały się oddzielne głosy, płacze, wołania i spływały w przepotężny chór, nabrzmiały smutnym jękiem błagań.
175
Miasto, TłumNa bocznych ulicach, w zaułkach, na placach, w szarych tunelach nieskończonych domów, wszędzie, gdzie dojrzeć — tłumy, mowy i śpiewy.
176
Chciałbym wszystko widzieć, wszystko słyszeć i wszystko przeżyć, co czują te masy, te domy, te ulice, aby wziąć w siebie na wieki pamięć dnia tego „jedynego”.
177
Już upadam ze znużenia, ale nowy pochód mnie porywa, nowy śpiew przyciąga, nowa radość krzepi zwątlałe siły, i znowu idę…
178
Miasto, ŚpiewRozśpiewała się Warszawa; każda ulica intonuje pieśń swoją, każda ulica podnosi swój głos, każda ulica wybucha innym hymnem — że kiedy zmierzch się zrobił, to się już zdawało, że to śpiewają mury i ludzie, drzewa i place, ziemia i niebo, w jeden głęboki, przejmujący głos wesela i radości.
179
Robotnik, Śpiew, Siła, PolakW ostatnich brzaskach dnia Lesznem, od okopów, płyną zwarte i karne kohorty ludu roboczego, na przedzie czerwienią się sztandary; idą mocno, aż ziemia dudni pod stopami, i dumny, hartowny w bojach śpiew grzmi niebosiężny:
180„Nasz sztandar buja ponad trony…[48]”
Bije orkan potężnych głosów, a każda strofka, jak brzęk pękających kajdan, a każdy rytm, jak huk kilofów w granity, jak piorun gniewu i jak słodki hejnał o świtaniu wiośnianym; idą bladzi, wynędzniali a dumni, w łachmanach walki, idą wpatrzeni w sztandary, jak w zorze świtu, idą niezmożonym świętym hufem trudu i walki…
181A z drugiej strony, naprzeciw, nadciąga inny pochód, tysiączna rzesza zwarta w szeregi, a nad głowami, na amarantach biały orzeł rozwija władcze skrzydła, królewski ptak wiedzie, jak wiódł ojców i pradziadów, a pod nim, ramię przy ramieniu, mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy kupią się jak pod puklerzem[49], z nieśmiertelną pieśnią Legionów na ustach:
182
Hej! jakby zafurkotały ułańskie chorągiewki, lśnią się kaski, chwieją się kity, szczękają kopyta o kamienie progów Pirenejów, wiara wali czwórkami w świat obcy i wrogi, niejeden łzę ociera i daje głos tej strasznej, nieutulonej tęsknocie za ojczyzną daleką, za ojczyzną w niewoli.
183Pochody się spotykają, sztandary się chylą, łączą się dłonie.
184— Niech żyje wolność! Niech żyje Polska!
185Długo huczą echa w omroczałych, pomilkłych ulicach.
186
Jak w czarodziejskim kalejdoskopie zmieniają się obrazy, sceny, ludzie, znaki bojowe, hasła, ale chwila wciąż jedna, cudna, przenajświętsza chwila zmartwychwstania!
187I tak przechodzą całe godziny.
188
Partie już zaczynają śnić na jawie swoje sny o potędze.
189Im dalej od środka miasta, tym więcej mów, zionących nienawiścią, tym większy przedział i różnice jaskrawsze. Mówią wszędzie, po bramach, z parterowych okien, na ramionach słuchaczów siedzą mówcy i grzmią piorunami, nienawiść podnosi głos, groźby padają jak kamienie, wiekowy głód przyzywa sytych na sąd, skarży się krzywda!
190Na Złotej jakiś trybun ochrypły, blady, wyczerpany, krzyczy, wstrząsając pięściami:
191— Precz z Polską! Śmierć burżujom! Śmierć katom!
192A tłum jakby zahipnotyzowany, wtóruje potężnie:
193— Śmierć! Śmierć! — i podnosi groźne pięści, i ciska pioruny oczyma, i śpiewa z uniesieniem Warszawiankę[51], ale skoro trybun skończył, dojrzawszy pochód narodowy, tam hurmą wali, tam znowu krzyczy:
194 195Jak człowiek, którego wypuszczono z lochu na światło i powietrze, że w pierwszej chwili szaleje, nieprzytomny ze szczęścia.
196
Chodzę jakiś czas za jakimś starszym panem, który zapłakany, spotniały, nieprzytomny, biega od pochodu do pochodu, zakłada ciągle binokle, osłania dłonią ucho i pyta:
197— Co śpiewają? Czerwony sztandar! Dobrze, bracia. Śpiewajcie z Bogiem! Ja z wami!
198I drepcze, potyka się co chwila, i śpiewa z całej mocy, ale zostaje coraz bardziej; tłum go znosi pod ściany, że przystaje, nabiera tchu, ociera czoło; ściera łzy, ledwie już dyszy, ale gdy posłyszy nową gromadę, do niej się przyłącza i również z całego serca śpiewa:
200
Patrole przesuwają się cicho, obchodzą pochody z dala, jak głodne wilki, oficerowie odwracają oczy, policja się pochowała.
201
Na Mokotowskiej, przed jednym z domów stoi trzech żandarmów, a przed nimi, ująwszy się hardo pod boki, wykrzykuje wyniośle, tylko krzynkę[52] napita[53] babina:
202— Ja to sobie mogę pić co dzień gorzałkę, ale ty, chamie, napij się chociaż dzisiaj, kiedy cię spuścili z obroży!
203Żandarmi uśmiechali się dosyć kwaśno z pociesznej kobieciny.
204
Było jeszcze dość wcześnie, kiedym powracał do domu.
205Suche i zimne mgły wisiały w powietrzu, cisza już ogarniała miasto, ale we mnie wciąż jeszcze brzmiały śpiewy i krzyki…
206Pod murami kościoła św. Aleksandra ktoś śpiewał cichym, jękliwym głosem: „Kto się w opiekę…[54]”, a na schodach i w cieniu kolumn żaliły się jakieś spazmatyczne, bolesne płacze.
207Przejął mnie do głębi ten płacz niespodziany i jakiś dziwny, nagły niepokój zawrócił mnie z powrotem do miasta.
208Na Brackiej i Mazowieckiej było prawie pusto, gdzieniegdzie i najspokojniej rozmawiano przed bramami.
209MorderstwoMiałem już skręcić na Królewską, gdy jakiś ryk nieludzki wstrząsnął powietrzem.
210Od Wierzbowej wybiegł jakiś człowiek z okropnym krzykiem, a za nim drugi, trzeci, dziesiąty, uciekali już całymi kupami, biegli z porwaną odzieżą, zakrwawieni, bez czapek, z obłąkaniem w oczach, niektórzy przysłaniali głowy rękoma, uciekając ze strasznym wrzaskiem, padali z wyczerpania, pełzali na czworakach, gnani przerażeniem i rozpaczą.
211— Mordują na placu Teatralnym[55]! — rozniosło się lotem błyskawicy.
212
Nie jestem zdolny o tym pisać. Widziałem potem tę rzeźnię ludzką, krew mi się ścina na wspomnienie, wzgarda dusi, gniew obezprzytomnia. Ohydny mord bezbronnych! Zbrodnia z góry ułożona i wykonana na zimno. Zbrodnia wołająca o pomstę!
213Są rzeczy, których zapomnieć ani przebaczyć nie wolno!
214
A oto spis z tego dnia do zapamiętania:
215 216 217 218Tak się oto zakończył ten pierwszy dzień wolności.
219Śmierć zmówiła nad nim swoje krwawe pacierze…
Czwartek
220Dzień prawie wiosenny, ciepło i jasno, blade, wyczerpane słońce sieje omdlałe brzaski, powietrze przesycone błękitem, lasy za Wisłą ledwie dojrzane w białawych tumanach, dzwony biją po kościołach, ostatnie liście padają z drzew, i dziwnie cicha, przejmująca smutkiem melancholia rozwłóczy się[56] nad miastem.
221Z wczorajszego pogromu na placu Teatralnym przychodzą coraz straszniejsze szczegóły.
222A na rogach surowe odezwy. Żołdak wygraża uzbrojoną pięścią, jakby tym chciał usprawiedliwić mord wczorajszy.
223Miasto niemieje z gniewu i zgrozy.
224Próbowałem zasiąść do roboty — nie podobna: w głowie mam szum i zgiełk, echo wczorajszego dnia.
225
Olbrzymi pochód przeciągnął Nowym Światem, księża go wiedli i kilkanaście amarantowych sztandarów pławiło się w słońcu i trzepotało od huku śpiewów.
226W Filharmonii wiec, a niedaleko, przed „Gońcem”[57] drugi, może nawet liczniejszy i wrzaskliwszy. Cały dzień tam krzyczą, mówią, śpiewają i kłócą się zawzięcie.
227 228229
Szał już ogarnia partie, sztaby stronnictw zabijają się językami, a lud umiera na ulicach od wrażych kul i bagnetów.
230Śmierć się wałęsa po mieście i uderza z okropną bezmyślnością.
Piątek
231Dwie nadzwyczajne wiadomości. Trepow uwolniony i Królestwu ma być dana autonomia! Czyli: jeden fakt i jedna zielona obietnica!
232A tymczasem coraz więcej mordów, coraz gęściej sypią się salwy, coraz więcej żałobnych konduktów ciągnie na cmentarze.
233
Tłum, PolitykaByłem na ogólnym wiecu i nie pójdę już na żaden więcej.
234Targowica próżności, popisów i ambicyjek. Tragiczna farsa prowadzona przez tych, którzy mogą przekrzyczeć tłumy. Wielka licytacja frazesów i obietnic. Stu mówców, a wciąż to samo, te same gesty, te same liczmany[58], te same pozy, i te same brawa i krzyki wyjców zapychających sale…
235Wolę ludowe wiece pod gołym niebem, są bowiem czynem uświadamiania, pełnym godności i powagi. Prawda: tam przemawia sam lud, tam woła sama krzywda i ból serdeczny, nie zaś fonografy ludzkie, obżarte broszurkami i pijane żadzą popisów.
236
Słowo, ChorobaStęchłe frazesy groźniejsze są dla świata niźli dżuma.
237
TrupNa Krakowskim Przedmieściu spotykam straszny korowód.
238Na małym ręcznym wózku leży zabity Żyd, leży na wznak, piersi ma obnażone, pokryte krwią zakrzepłą i porwane w ohydne strzępy, głowę przechylił w tył, oczy ma szeroko otwarte, usta rozchylone, jakby jeszcze śpiewał w uniesieniu, jakby jeszcze szedł w pochodzie.
239Dostał pięć kul i bagnetem w brzuch.
240Wiozą go wolno, niby podarty w bojach sztandar wolności.
241 242Otacza go ponury tłum, w milczeniu śmierci idzie… Jakieś kobiety czepiają się wózka i wyją rozpacznie, a stary, siwy Żyd, z rozwianymi włosami, suchy, prosty, straszny w majestacie bólu, idzie obok trotuarem, wyciąga do przechodzących żołnierzy zakrwawione ręce i woła cichym, zamierającym głosem:
243— To wasze dzieło! To wasza robota!
244Przerażenie chwyta za serca, odkrywają się głowy, chylą się pobladłe twarze, kilka kobiet przyklękło na trotuarze, żałobna, posępna cisza sieje się dokoła, bo oto umarły przechodzi w swej chwale śmierci za wolność. Trup uśmiecha się, woła ranami, Śpiewa śmiercią ostatni, potężny hymn nowych dni.
245Nie potrafię go zapomnieć do śmierci.
246
Te dni ciągną się, jak sen dręczący, jak sen, z którego nie można się obudzić, ni do szczęścia, ni do śmierci.
247Jest się tylko wahadłem w rękach losu.
248Od jutrzenki do pogrzebowych pochodów kołysze fala.
Sobota
249Na murach nowe, złowrogie ogłoszenia.
250Znowu grożą, bo znowu mordowali bezbronnych.
251W sercach trwoga i niepokój. Ciągłe pogłoski o „czarnej sotni[59]”.
252Może nikt nie wierzy w możliwość pogromów, podobnych do kijowskich, ale wszyscy się obawiają.
253Prowokatorowie[60] przecież działają i jak hieny węszą żer.
254 255Cały dzień dzisiejszy grzebano niezliczone ofiary, a na jutro już czekają swojej kolei nowi.
256Głód, Bunt, LudStrajk także w dalszym ciągu, koleje stoją, brakuje już chleba, brakuje pieniędzy, nędza szerzy się z przerażającą szybkością, ale lud znosi ją z bohaterskim stoicyzmem.
257Przecież wystawy magazynów przeważnie niezasłonione[61], przez lustrzane szyby lśnią się drogie materie, śmieje się urągliwie złoto, wabią stosy przysmaków, nęcą skarby, a lud głodny, lud w nędzy, lud ledwie już powłóczy nogami i przechodzi mimo obojętnie, i dumnie, i nigdzie gwałtu, ni rabunku!
258Zaiste, że to bohaterska wyniosłość i święta cierpliwość!
Niedziela
259Niezapomniany, święty dzień braterstwa!
260Umilkły salwy, żołnierze prawie zniknęli z ulic. W uroczystej ciszy niedzieli zabrzmiały dzwony wszystkich kościołów.
261Wyszedł pochód z kościoła św. Jana, z katedry.
262Morze ludzkie wylewało się z wolna na Krakowskie, amarantowe sztandary chwiały się nad zwartą falą głów, wynosiły się ze wszystkich stron, ze wszystkich bocznych ulic leciały orły i szumiały proporce.
263Pod pomnikiem Mickiewicza pierwsze mowy.
264Staje się cisza, słychać tylko radosne płacze i łopot chorągwi, orkiestra zaczyna grać, i naraz, ze wszystkich piersi, ze wszystkich serc zrywa się pieśń-huragan, pieśń-modlitwa:
265
Trzysta tysięcy ją śpiewa jednym, niebosiężnym głosem uniesień.
266Trzysta tysięcy wynosi ją z siebie, jak najświętszy sakrament narodu.
267Ruszyli w pochód, idą, płyną, wzbierają, prą się niezmożoną mocą za pieśnią, która nabrzmiała krwią wszystkich serc, bije ku niebu słupem, błyska i grzmi jak krzak ognisty…
268Sztandary się krwawią w słońcu, rozwijają, trzepocą, a orły Racławic[62], orły Legionów[63], orły Grochowa[64] i orły powstańcze przodem się niosą, i do słońca, do nieśmiertelnego życia prowadzą.
269Cała Warszawa idzie w karnym ordynku[65]. Stanęli wszyscy, ramię przy ramieniu, i wszystka[66] dusza narodu śpiewa:
270
Jęk krwawi się w tym głosie setek tysięcy.
271To skarży się sto lat niewoli, to płacze ból niezapomniany, to błaga rozpacz, to wołają pustki Sybiru, mogiły pobitych, to brzmią skrzypy szubienic, to śpiewa cierpienie i krzywda…
272Każde słowo ścieka jak kropla krwi męczeńskiej, i każde słowo jest nieśmiertelną żądzą życia…
273Godziny przechodzą, a pieśń ta ciągle płynie, wzbija się, leci na całą ziemię, wskrzesza, przypomina, płacze, żali się i spowija Warszawę w amarantową wstęgę, przetykaną białymi orłami, jakby w wiecznie żywą strugę krwi przelanej za wolność przez całe pokolenia.
274
Do nocy trwał pochód, a później, kiedy miasto usnęło, kiedy ogłuchły ulice, to w mgłach jakby się rozwijał korowód pomarłych. Tłumy widm zdały się płynąć ze wszystkich stron świata: z kazamat wychodziły, z lodowatych pustyń się podnosiły, z tajg, spod szubienic, z zapomnianych mogił, z głębi mórz, z lochów, z pól — i pieśń śmiertelnego milczenia zadrgała w nocnej ciszy, pieśń krwi ofiarnej, przelanej za naród się podniosła… krzepiąca żywych pieśń zmartwychpowstania.
Kilka słów o rewolucji 1905 roku
275Gdy w czasie wojny rosyjsko-japońskiej (1904–1905) Japończycy poczęli odnosić same zwycięstwa nad przeciwnikiem, rozpoczęły się w Rosji gwałtowne rozruchy robotnicze, przygotowane przez żywioły opozycyjne. Zostały one krwawo stłumione; gdy jednak wybuchł strajk powszechny, a nawet rozpoczęły się bunty w wojsku, rząd począł ustępować. Ówczesny car, Mikołaj II zdecydował się na wydanie „manifestu” zapowiadającego utworzenie „parlamentu” („Dumy” 30 X 1905). Gdy rozpoczął się rozłam między rewolucjonistami a liberałami, rząd wykorzystał ten moment, by na nowo rozpocząć krwawe prześladowania.
276Rewolucja rosyjska odbiła się głośnym echem na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego, które jednak nie zdobyły się na jednolitą działalność. Istniał tu bowiem znaczny przedział i rozdźwięk między stronnictwami politycznymi, uniemożliwiający celowy i zwarty wysiłek. Socjaliści polscy, nie mogąc dojść do porozumienia ze stronnictwem „narodowo demokratycznym”, uzgodnili swe plany z socjalistami rosyjskimi i rozpoczęli rozruchy i strajki, na wzór tego, co działo się w Rosji. Stronnictwa umiarkowane agitowały za autonomią, urządzając publiczne zebrania i mnifestacje. Rząd rosyjski zrazu tolerował te manifestacje o charakterze narodowym (wielki pochód w Warszawie 5. listopada 1905 r.), wkrótce jednak ówczesny generał-gubernator Warszawy, Skałon[67] ogłosił „stan wojenny” i wydał rozkaz rozpędzania wszelkich manifestacji przy użyciu broni. Znów rozpoczęły się krwawe represje. Wywołało to ostrą reakcję ze strony Polskiej Partii Socjalistycznej[68], która wzmocniła walkę partyzancką, napadając na patrole wojskowe i policyjne, pociągi kolejowe, kasy rządowe itp. Lecz w łonie partii wytworzył się rozłam, a powstanie przerodziło się w tzw. „bojówkę”, tj. sporadyczne zamachy zbrojne.
277Koniec wojny rosyjsko-japońskiej, zwycięstwo reakcji w Rosji i represje rządowe zgnębiły ostatecznie bojowców, z których znaczna część znalazła się w więzieniach, część schroniła w Małopolsce.
278
Zupełnym niepowodzeniem skończyły się usiłowania uzyskania autonomii „Królestwa[69]”. Działalność stronnictw umiarkowanych, świetnie zorganizowany strajk dzieci szkolnych i bojkot uniwersytetu warszawskiego[70] doprowadziły do powstania polskiego szkolnictwa prywatnego, co pozwalało na wprowadzenie do szkół ojczystego języka wykładowego.
279Była to naówczas wielka zdobycz.
Przypisy
Medicamenta Heroica — bardzo silny lek, którego użycie stanowi duże ryzyko; tu również w znaczeniu dosłownym i przenośnym zarazem: lekarstwo heroiczne (poprzez heroizm, wymagające heroizmu). [przypis edytorski]
linijka — tu: pojazd jednokonny o wąskim, podłużnym siedzeniu. Woźnica powoził, siedząc bokiem lub okrakiem. [przypis edytorski]
więcierz — pułapka na ryby w kształcie leja, najczęściej z wikliny lub tkaniny. Często używana przez kłusowników. [przypis edytorski]
Hotelu Europejski — hotel w Warszawie, przy Krakowskim Przedmieściu, zbudowany w połowie XIX w. W XX w. pełnił różne funkcje (po wojnie mieściła się w nim akademia wojskowa, dzisiaj swoją siedzibę mają w nim zagraniczne placówki dyplomatyczne). [przypis edytorski]
w zastawie — przedmioty oddane pod zastaw stanowią zabezpieczenie zwrotu pożyczki pieniężnej (np. w lombardzie). [przypis edytorski]
Triepow, Aleksandr (1862–1928) — rosyjski polityk, w 1905 r. zastępca sekretarza stanu Rady Państwa, później minister transportu (1915) i premier Imperium Rosyjskiego (1916). [przypis edytorski]
Bułygin, Aleksandr (1851–1919) — rosyjski polityk, w trakcie rewolucji 1905 r. minister spraw wewnętrznych. [przypis edytorski]
Triepow, Dmitrij (1855–1906) — rosyjski wojskowy, generał-gubernator petersburski, odpowiedzialny za policję carską. Wyjątkowo brutalny i bezkompromisowy, rozkazywał strzelać do protestujących i wspierał bezlitosne represje. [przypis edytorski]
Oda do młodości — utwór napisany przez Adama Mickiewicza 26 grudnia 1820 r. Pierwszy polski utwór koncentrujący się na młodości jako sile sprawczej i podstawie nowego porządku świata. Oda stała się hymnem tajnego stowarzyszenia studentów Uniwersytetu Wileńskiego. [przypis edytorski]
antyfona — krótki tekst modlitewny, część hymnu lub psalmu, śpiewana lub recytowana naprzemiennie przez dwa chóry. [przypis edytorski]
za naszą i waszą wolność — hasło, widniejące na sztandarach, niesionych w trakcie manifestacji (25 stycznia 1831) ku czci rosyjskich spiskowców, którzy doprowadzili do antycarskiego powstania 26 grudnia 1825 r. Później podobnych sztandarów używano pod koniec powstania listopadowego, w czasie komuny paryskiej, rewolucji 1905 r. i rewolucji październikowej. [przypis edytorski]
czterdziesty ósmy rok — wybuch Wiosny Ludów (1848–1849), serii powstań ludowych i narodowych, która objęła prawie całą Europę, zapoczątkowana przez rewolucję lutową we Francji. [przypis edytorski]
Baden, właśc. Wielkie Księstwo Badeńskie — historyczne państwo, leżące w południowo-zachodnich Niemczech (1806–1918). Na jego terenie doszło w marcu 1848 r. do zamieszek, które uważa się za początek Wiosny Ludów na terenach niemieckich. Naczelnym wodzem rewolucyjnej armii w powstaniu badeńskim, po wzięciu udziału w powstaniu wielkopolskim i powstaniu na Sycylii, w czerwcu 1849 r. został Ludwik Mierosławski. [przypis edytorski]
sześćdziesiąty trzeci — od 22 stycznia 1863 r. do października 1864 r. trwało powstanie styczniowe. [przypis edytorski]
bitwa pod Termopilami — bitwa pomiędzy Grecją a Persją (ok. 480 roku p.n.e.), zaliczana do II wojny perskiej, w wyniku ogromnej przewagi liczebnej Persów zakończona porażką Grecji. Tu: symbol walki obronnej z dużo potężniejszym przeciwnikiem. [przypis edytorski]
Bądźcie jak kamienie ręką Boga rzucane na szaniec — właśc. Bądźcie jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec, cytat z wiersza Testament mój Juliusza Słowackiego (przełom 1839–1840 r.). [przypis edytorski]
Kamimura, Hikonojō (1849–1916) — japoński wojskowy, w trakcie wojny rosyjsko-japońskiej w randze admirała Cesarskiej Marynarki Wojennej, dowódca floty, odnoszącej zwycięstwa nad rosyjskimi okrętami wojennymi. [przypis edytorski]
brander — okręt wypełniony ładunkami łatwopalnymi i wybuchowymi, kierowany w stronę wrogich jednostek w celu wzniecenia na nich pożaru lub natychmiastowego zniszczenia. Nazwę tę nosiły też jednostki celowo zatapiane na płytkich lecz strategicznie ważnych szlakach wodnych. [przypis edytorski]
Kurier Warszawski — dziennik wydawany w latach 1821–1939 w Warszawie, organ prasowy Stronnictwa Chrześcijańsko-Narodowego. [przypis edytorski]
bibuła — tu w dwóch znaczeniach: bibuła jako materiał, na którym drukowano tekst, ale też jako potoczna (funkcjonująca do dziś) nazwa każdego wydawnictwa podziemnego. [przypis edytorski]
Konstytucja — też: manifest konstytucyjny, manifest październikowy. Ukaz carski z 30 października 1905 r., w którym władca zobowiązał się do przestrzegania praw obywatelskich, powołania dwuizbowego parlamentu, składającego się z rady państwa (izba wyższa) i dumy państwowej (izba niższa, wybieralna) i konstrukcji rządu z premierem na czele. [przypis edytorski]
siedemdziesiąt pięć lat temu — w nocy z 29 na 30 listopada 1830 r. wybuchło powstanie listopadowe. [przypis edytorski]
Czewo szlajetieś! Poszli won, a to w uczastok (ros.) — Czego się szlajacie? Wynoście się stąd, bo jak nie, to na komisariat. [przypis edytorski]
Boże, coś Polskę… — pierwszy wers polskiej pieśni patriotycznej, wywodzącej się z hymnu Boże, zachowaj króla (tekst: Alojzy Feliński, muzyka: Jan Nepomucen Piotr Kaszewski) napisanej w 1816 r., początkowo jako hołd dla cara Aleksandra I. Później wersy odnoszące się do władcy zostały zmienione na polskie treści patriotyczne, a muzyka została uproszczona. Pieśń była brana pod uwagę w czasie ustanawiania Hymnu Polskiego. [przypis edytorski]
Nasz sztandar buja ponad trony… — właśc. Nasz sztandar płynie ponad trony…, pierwszy wers Czerwonego Sztandaru, pieśni szwajcarskich anarchistów, napisanej w 1877 r. Pieśń później stała się hymnem ogólnoeuropejskich ruchów robotniczych (zakazanym w zaborze rosyjskim). Polski tekst napisał Bolesław Czerwieński (1851–1888) w 1881 r. [przypis edytorski]
Marsz, marsz Dąbrowski! Z ziemi włoskiej do polskiej — właśc. z ziemi włoskiej do Polski: pierwsze słowa Mazurka Dąbrowskiego, pieśni, do której słowa napisał Józef Wybicki w trakcie formowania się Legionów Polskich we Włoszech w 1797 r. (autor muzyki pozostaje nieznany). Początkowo pieśń była jedną z wielu wojskowych pieśni patriotycznych, ale szybko stała się popularna w kraju i za granicą. W lutym 1927 r. została uznana jako Hymn Państwowy Rzeczpospolitej Polskiej. [przypis edytorski]
Warszawianka — socjalistyczna pieśń rewolucyjna, napisana przez Wacława Święcickiego w 1879 r. Tytuł nadano dopiero podczas pochodu pierwszomajowego w 1905 r. Pieśń stała się hymnem robotników w czasie rewolucji 1905 r. [przypis edytorski]
Kto się w opiekę [odda Panu swemu]… — pierwsze słowa Psalmu 91 z Księgi Psalmów (Starego Testamentu) w tłumaczeniu Jana Kochanowskiego i wydanego w Psałterzu Dawidowym w 1579 r. [przypis edytorski]
masakra na placu Teatralnym — w trakcie demonstracji 1 listopada 1905 r. tłum, chcąc uwolnić więźniów politycznych, wdarł się do aresztu. Wojsko carskie zaczęło strzelać. Zginęło ok. 40 demonstrantów, a ponad 150 zostało rannych. [przypis edytorski]
przed „Gońcem” — chodzi o dziennik Goniec poranny wydawany od 1901 r. do 1918 r. Redakcja pisma mieściła się przy ulicy Zgoda nr 5. [przypis edytorski]
czarna sotnia — skrajnie nacjonalistyczny ruch powstały w trakcie rewolucji 1905 r. w Rosji, popierał monarchię absolutną, sprzeciwiał się jakimkolwiek reformom i postulował przemocową rusyfikację narodów zależnych od Rosji. [przypis edytorski]
bitwa pod Racławicami — 4 kwietnia 1794 r. (w trakcie powstania kościuszkowskiego) pod Racławicami (woj. małopolskie) starły się armie Polski (pod dowództwem Tadeusza Kościuszki) i Rosji (pod dowództwem Aleksandra Tomasowa). Bitwa skończyła się porażką Rosjan. [przypis edytorski]
Legiony Polskie we Włoszech — polskie oddziały zbrojne utworzone w 1797 r., walczące pod dowództwem Jana Henryka Dąbrowskiego u boku armii włoskiej i francuskiej. [przypis edytorski]
bitwa o Olszynkę Grochowską — jedna z większych bitew powstania listopadowego. 24 lutego 1831 r. pod warszawską Pragą starły się oddziały polskiej armii (dowodzonej przez Józefa Chłopickiego) z siłami rosyjskimi (dowodzonymi przez Iwana Dybicza). Bitwa nie została rozstrzygnięta, ale sukcesem było odepchnięcie oddziałów rosyjskich od granic Warszawy. [przypis edytorski]
Skałon, Gieorgij (1847–1914) — rosyjski wojskowy, w trakcie rewolucji 1905 r. generał-gubernator warszawski, zabiegał o wprowadzenie stanu wojennego w Królestwie Polskim, w wyniku którego otrzymał wolną rękę w zakresie karania protestujących bez wyroku sądowego, z czego bardzo często korzystał. [przypis edytorski]
Polska Partia Socjalistyczna — też: PPS, lewicowa partia polska, założona w 1892 r. głosiła poglądy niepodległościowe i socjalistyczne. [przypis edytorski]
Królestwo — Królestwo Polskie, nazwa nadana przez kongres wiedeński (1814–1815) dawnym ziemiom polskim, zależnym od Imperium Rosyjskiego (zabór rosyjski). Określenie użyte przez autora w cudzysłowie, ponieważ podpisany z Rosją statut organiczny (1832 r.) stwierdzał, że faktycznym władcą Polski jest car Mikołaj I Romanow. [przypis edytorski]
Strajk szkolny — strajk zapoczątkowany przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki w styczniu 1905 r. W lutym do strajku dołączyli uczniowie szkół średnich i zawodowych a po kilku tygodniach strajkowały jednostki oświaty we wszystkich większych miastach polski. Strajkujący domagali się przywrócenia języka polskiego jako wykładowego, demokratyzacji kryteriów naboru, prawa kobiet do wyższego wykształcenia. [przypis edytorski]
Bezpieczne płatności zapewniają:
