Marcin SendeckiParcele
1Miasto, zepsuty mięsień; pasterze prowadzą
kobiety, wózki i kosze porzeczek. Miękkie dzieci
wirują na placu. Głodny, nieruchome (rozmnażajcie się,
czyńcie mnie sobie poddanym).
5Dotykanie się; kiedy wesołe chustki żegnają
żołnierzy, wychodzimy z kina i idziemy w lewo.
(Poruszać ustami, otwierając drzwi). Znowu mówi
przeze mnie specjalny pułkownik i obudzony śmierdzę
szpitalem i śniegiem. To zwykłe; chłopiec w oknie
10naśladuje motor, kot śpi za ścianą z pyskiem pełnym ryb.
Skrzep słońca, sadzy i sytego mrozu; patrzę,
kiedy mówisz. Nie wiedzieć, że nisko porusza się
śnieg i nazywam płaszcz, popiół i resztę przedmiotów.
Maciek Tanner otwiera pudełko z tektury
Czarny pokój, w którym wewnętrzna partia
15metodycznie krwawi. Każdy wieczór się kończy
poprzednim wieczorem. Dwór w skrzynkach,
łechtaczki z wolframu.
Pies, piłka.
(kolory lżejsze niż spalona
20skóra; odkryte, starte)
Odwrócone.
Mój fryzjer oglądał w TV serial o Jezusie
Bardzo mądry człowiek. I jak on,
skubany, cuda kombinował. Wszystko
ustawione, samemu nie sposób. Płacę.
25Idę do drzwi. Sam wkładam czapkę. Padam.
Podnoszę się. I widzę to jasno, podeszwy
moich butów są śliskie jak lód.
Skaleczenia, ciepłe; budynki w kropli żywicy
wyplutej z pociągu. W każdym z nich kłębek nici,
30fiołkowa twarzyczka. Wyciągnij lepkie palce, jeden
ruch, najmniejszy.
Tytuł
Więc weź i wskaż. Dwóch z wózkiem
do szafy. Albo do śmieci. Normalnie,
35pod wierzbę. Do sutereny. Tam, wiesz,
gdzie baniak i fikuśna kłódka.
Allo, panowie? Panowie jesteście?
To trzeba teraz biureczko na trzecim,
a reszta z Różą, przejść się po obiekcie.
40Krzesełka, z sześciu. Nie ma się
najlepiej. Dniówka za jutro. Niech
się wskaże sam.
Wszystko mniejsze. Wysiadłem z tramwaju
i porównuję krajobraz z instrukcją. Kiosk.
45Gawron. Dziewczynka wkłada w usta dwa
różowe palce. Nie sposób się zgubić.
Drzwi brzydkie. Schody brudne. Policzyłem
stopnie: cztery, więc brudu niewiele. Dzwonię.
Zostaję tam, wewnątrz. Wychodzę. Ciemniej. Nie
50ma nawet śniegu. Niezbyt dobrze widać, ale
przeczytałem, że tramwaj się zjawi
za dwanaście minut. W kieszeni mam książkę,
zapałki i tytoń. Nic mi nie wiadomo.
Fragment
Każdy wers tego wiersza ciągnie
55w inną stronę. Tedy szczur
biega między linijkami, podczas
gdy tytuł – wymierzony w słońce – pławi
się w morzu wirtualnych listków.
Tak dobrze? To daj.
60Popiół, pomarańczowe
łupiny w pokoju, na schodach.
Na łóżku z fotografii. Twój pies
śmierdzi, nim otworzysz drzwi.
Prawie trójkątne, natarczywe okno. Chustki
65kobiet wymienionych w liście, na stole. Prostokątnym,
pudełko zapałek. Długie jak fiord, jak narty z hikory.
Oddzielne. Dziąsła, źrenice i więzadła kobiet.
Maciek Tanner, rytmy
Ciepło w ustach. Wszyscy
dla mnie dobrzy. Wykrzykuje
70wszystko i wszystko się zwija,
więdnie i ląduje tu. Wszystko
dobre. Kartofle, listy, kopanie
kartofli. Nie opowiem ci żadnej
prawdziwej historii.
W (
75upić się szybko i spać; sekretny
ogród w poszarzałej ziemi. Ukryte
w kaszlu, w kilku taktach płuc). Mam
w ustach benzynę, pielęgnuję, palę.
80Dobranoc, ciemno. Tłuszcz klaszcze
w szklance. Nieładne zęby gryzą jabłko z wosku.
Sztućce, talerze i paznokcie śliskie. Jest
sen. I we śnie się moszczą pocztówki błyszczące:
motyl, syrena, wąż z podwójnym prąciem.
85Księżyc nad stawem. Nowe
domy sterczą. Dosyć ciągle widno,
pusto. Chcę, żebyś zobaczyła, więc
wyciągam rękę i mówię: no, tak.
Sukienki, zdrobnienie. Za chwilę
90uwierzą, że metro cieknie pod kwartałem
markiz. Południe jest plamą i rośnie w kierunku
szyldu rzeźnika i korzennych sklepów.
Beztroski, plecami wsparty
o stalową siatkę. Kirkut. Mieszkańcy
95wzgórza: pies, krowa i kret. Naczynia (krynico
radości). Gwiazda prowadzi poszczególne stada.
Lustro
Wszystkie fotografie bez wątpienia wierne. Światło
się zmieni i skreśli kolory. Bury kark cerkwi i złupiony
100park sczernieją, podobne zębom miejscowej ludności. Sporządza
raport, wciska szpilki w mapę, którą rysował, zamykając oczy.
Chory ze śmiechu. Przeniesiony znikąd.