Spis treści
Głodne kamienieBył sobie króltłum. Franciszek Mirandola
1 2Za naszych lat dziecięcych nie pytano nigdy:
3 4Gdyż szło o króla z baśni. Mając lat siedem żaden z nas nie był ciekawy dowiedzieć się czegoś jeszcze o owym królu ni badać, czyli żył i panował w Kaszi lub Kanaudż, czy mu było na imię Siladitja lub Śaliwahan.
5Sama owa najwyższa prawda, owa rzeczywistość niezrównana zawarta w słowach:
6 7starczyła, by rozpłomienić radością bez granic i świętym natchnąć uniesieniem małego słuchacza.
8WiedzaTak było, teraz jest inaczej. Słuchacze są bystrzejsi i żądają większej ścisłości. Naturalnie, wszakże nastały czasy krytycyzmu i nauki. Posłyszawszy taki początek baśni słuchacz uczuwa podejrzenie, kieruje reflektor wiedzy na oną mgławicę legendarną i pyta:
9 10Stosując się do zmienionych wymagań swych klientów, baśniopisowie i ich głosiciele nie zadowalają się już dawną nieokreśloną formą, ale przybierając miny niezmiernie uczone, zaczynają tak:
11— Był sobie pewnego razu król imieniem Adżataśatru…
12Niestety i to nie starczy chciwemu wiedzy słuchaczowi naszych błogich oświeconych czasów. Uśmiecha się, spoziera spod oka, łyska okularami wiedzy i mówi do autora:
13— Dobrze… dobrze, szanowny panie, ale… który Adżataśatru?
14Na to autor, który przygotował się należycie:
15— Każdy żak szkolny wie doskonale, że było trzech królów tego imienia. Adżataśatru I urodził się w XX wieku przed Chrystusem i zmarł wcześnie, mianowicie licząc dwa lata i osiem miesięcy życia. Bardzo mi przykro, ale nie zdołałem odnaleźć w archiwach ścisłych i dokładnych dat, szczegółów oraz całokształtu jego panowania. Adżataśatru II lepiej jest już znany historykom naszym. Nowa, wydana w latach ostatnich Wielka Encyklopedia Historii zawiera na stronie…
16W tym momencie słuchacz współczesny doznaje ogromnego ukojenia. Sumienie naukowe przestaje mu doskwierać. Czuje, że może zaufać autorowi, który stoi na wysokości zadania, i mówi do siebie: „Usłyszę opowieść pożyteczną, pouczającą i ciekawą”.
17O, jakże łatwo oszukać dzisiejszego krytycznego słuchacza! Wszyscy drżymy na myśl, że ktoś posądzi nas o brak naukowości, a kończy się na tym, że jesteśmy nieukami. Rezultat ów zaś osiągamy przebiegłszy długą, mozolną drogę badań.
18Anglik posiada przysłowie: „Nie pytaj, a nie będę zmuszony cię okłamywać”. Siedmioletni chłopiec słuchający baśni wie o tym doskonale, przeto przez cały czas opowiadania milczy dyskretnie. A piękne zmyślenie niczym nieosłonione, niewinne jako niemowlę, przejrzyste się staje jak prawda, jak krystaliczny, ożywczy potok górski. Natomiast zamaszyste, ciężkie, uczone kłamstwo czasów naszych musi prawdziwe swe oblicze ukrywać z zakłopotaniem pod fałdzistą draperią. Niechże w draperii onej znajdzie się bodaj najmniejsza dziurka, którędy przeniknąć zdoła oko, natychmiast słuchacz czy też czytelnik odwraca się z oburzeniem i odrazą, po czym… autor może pakować manatki, sława bowiem jego przepadła z kretesem.
19Za młodu… za młodu znaliśmy się wszyscy doskonale na łakotkach i słodycz uroczą baśni odkrywaliśmy metodą własną, nieomylną. Cóż nas wonczas obchodziły takie nieużyteczne sprawy, jak na przykład… wiedza? Szło nam jeno o… prawdę! Maleńkie, niezepsute serduszko wiedziało dobrze, gdzie jej pałac kryształowy i którędy doń wiedzie droga.
20Dzisiaj wymagają ludzie, byśmy całe spisywali stronice faktów, gdy sama prawda brzmi po prostu:
21 22Pamiętam pewien wieczór w Kalkucie.
23Babka zaczęła bajkę, a na dworze szalała nawałnica. Miasto było zalane wodą, ludzie brodzili w niej z trudem, a w naszej ulicy sięgała przechodniom po kolana.
24Serce moje wezbrało nadzieją tak silną, że była mi niemal pewnikiem. Pragnąłem, by nauczyciel się nie zjawił, by nie mógł przybyć onego wieczoru. Siedziałem w najdalszym kącie werandy i patrzyłem w ulicę, a serce mi biło… tak mocno… coraz mocniej. Nie spuszczałem oczu ze strug deszczu, a ile razy słabło jego natężenie, zbierając wszystkie siły woli, modliłem się:
25— Boże… Boże… każ padać deszczowi mocno, bardzo mocno, aż do wpół do siódmej!
26Byłem święcie przekonany, że powodem całej burzy, nawałnicy i powodzi jest wyłącznie sprawa wyrwania ze szponów nauczyciela biednego bezbronnego chłopczyny, przytulonego do kącika werandy pewnego domu w Kalkucie.
27Nie wiem, czy modlitwa moja została wysłuchana, czy sprawiła to jakaś przyczyna niższego rzędu, prawo fizyczne lub coś podobnego, dosyć, że deszcz uparł się i padał dalej.
28Niestety, uparł się także i mój nauczyciel. Punktualnie w czasie przeznaczonym na lekcję ujrzałem wynurzający się z zakrętu ulicy jego parasol. Wielka mydlana bańka nadziei w piersi mojej pękła i uczułem ból w sercu. Sprawiedliwość„Zaprawdę” — pomyślałem — „jeśli istnieje kara w drugim życiu, odpowiadająca dokładnie winie, to nauczyciel odrodzi się w moim ciele, ja zaś przyjdę na świat jako jego nauczyciel”.
29Zobaczywszy parasol, zerwałem się i co sił w nogach pobiegłem do pokoju matki. Matka i babka siedziały naprzeciw siebie przy stole, na którym stała lampa, i grały w karty. Wbiegłem, rzuciłem się na łóżko tuż koło matki i zawołałem:
30— Matusiu droga, nauczyciel przyszedł, a mnie tak bardzo boli głowa! Czy muszę koniecznie odbyć lekcję dzisiaj?
31Mniemam, że opowieść ta nie wpadnie w rękę dziecku nieletniemu, i ufam silnie, iż nie zostanie zamieszczona w podręczniku szkolnym. To, co uczyniłem, było bardzo, bardzo złe, a mimo to nie spotkała mnie najlżejsza nawet kara. Przeciwnie, występek mój został po królewsku nagrodzony i odniósł triumf.
32 33— Dobrze! — a zwracając się do służącej, dodała: — Powiedz nauczycielowi, że lekcji dziś nie będzie.
34Nie ulegało żadnej wątpliwości, iż choroby mej rzekomej nie brała na serio, gdyż grała dalej w karty, nie zwracając wcale uwagi na mnie. Ja zaś, ukrywszy twarz w poduszki, śmiałem się długo i serdecznie. O, jakżeśmy się doskonale rozumieli oboje z matusią.
35Ale chyba wszyscy wiedzą dobrze, że udawanie choroby przez czas dłuższy to dla siedmioletniego chłopca rzecz niezmiernie trudna. Nie minęła minuta, a już uczepiłem się babuni, prosząc gorąco:
36 37Musiałem powtarzać mą prośbę nieskończoną ilość razy. Matka i babka grały dalej i nie zwracały na mnie uwagi. Na koniec matka powiedziała:
38— Dajże nam spokój! Zaczekaj, aż skończymy partię.
39 40 41Powiedziałem matce, że może jutro skończyć grać, a babka powinna teraz opowiedzieć bajkę.
42Znudzona matka rzuciła karty i powiedziała:
43— Trudno! Niech będzie bajka! Nie mogę sobie z tym smykiem dać rady.
44Może pomyślała, że jutro nie będę jej nudził, bo przecież przyjdzie nauczyciel i zabierze mnie do nauki.
45Widząc, że matka się poddała, rzuciłem się na babkę. Chwyciłem ją za rękę, tańcząc z zachwytu, i zaciągnąłem na łóżko pod siatkę od moskitów.
46 47 48— Był sobie król i miał królową.
49„Jak na początek, nieźle” — pomyślałem — „miał tylko jedną!”.
50Zazwyczaj królowie z baśni są na punkcie królowych wprost rozrzutni i gdy się dowiemy, że były na przykład dwie królowe, to nas zaraz ogarnia jakiś smutek. Jedna z nich musiała być niezawodnie nieszczęśliwa! No, ale w tej bajce niebezpieczeństwo nie zagrażało, wszakże miał tylko jedną jedyną.
51Zaraz potem dowiedziałem się, że nie miał syna. Miałem lat siedem i nie sądziłem, że nieposiadanie syna może być przyczyną zmartwienia. Tym lepiej, zawadzałby tylko.
52Ale nie zdziwiłem się zbytnio, usłyszawszy, że król udał się do lasu pościć i zanosić błagalne modły w tym celu, by otrzymać syna. To jego rzecz. Ja osobiście udałbym się do lasu chyba po to, by ujść pazurów mego nauczyciela.
53Król tedy poszedł, zostawiając królową wraz z małą córeczką, która rosła, rosła, aż wyrosła na śliczną królewnę.
54Minęło dwanaście lat. Król ciągle pościł i modlił się o syna, a ani razu przez cały czas nie pomyślał o swej córeczce. Królewna tymczasem rozkwitła całą krasą młodości. Mijał rok za rokiem, pora zamężcia mijała, król nie wracał. A królowa martwi się i płacze, i wzdycha, i mówi:
55„Czyż córka moja ma umrzeć niezamężną? O, biada mi! O, jakiż smutny mój los!”.
56Posłała zatem gońców do króla, którzy go bardzo, bardzo prosili, by zechciał przybyć do pałacu na jedną jedyną noc i spożyć bodaj jedną jedyną wieczerzę. A król przystał na to.
57Królowa przyrządziła własną ręką, przykładając się z niezmierną pilnością do pracy, sześćdziesiąt cztery potrawy, przysposobiła małżonkowi siedzenie z drzewa sandałowego i sama poukładała przysmaki na złotych talerzach oraz ponalewała napoje w srebrne kubki.
58Za fotelem stanęła królewna z wachlarzem z piór pawich w dłoni. Po dwunastoletniej nieobecności wkroczył król do pałacu. Królewna poruszała wachlarzem, a piękność jej rozświetliła wszystkie komnaty. Król patrzył w oblicze swej córki i zapomniał usiąść i jeść.
59Po długiej chwili zapytał królową:
60„Powiedz mi, kim jest to dziewczę, którego piękność wydaje się być odblaskiem lic bogini. Czyją jest córką?”.
61Królowa dotknęła dłonią czoła i zawołała:
62„O, jakże straszny jest mój los! Czyż nie poznajesz własnej córki swojej?”.
63Król zmieszał się i rzekł pełen podziwu:
64„Widzę, że mała córeczka nasza wyrosła na piękną kobietę”.
65„Naturalnie!” — odparła królowa, wzdychając. — „Czyż nie wiesz, że minęło dwanaście lat!”.
66„Czemuż nie zaślubiłaś jej do tej pory?” — spytał król.
67„Ciebie nie było!” — rzekła królowa. — „Jakże tedy mogłam znaleźć dla niej odpowiedniego małżonka?”.
68Królem owładnęło wzburzenie i zawołał:
69„Pierwszy mężczyzna, którego ujrzę jutro, wychodząc z pałacu, zostanie jej mężem!”.
70Królewna poruszała dalej wachlarzem z pawich piór, a król ukończył biesiadę.
71Gdy następnego ranka król wyszedł z bramy pałacu, spostrzegł syna pewnego bramina, zbierającego chrust i suche gałęzie w pobliskim lesie. Chłopak miał siedem lub osiem lat.
72 73„On zostanie mężem córki mojej!”.
74Któż się oprzeć ośmieli woli króla?
75Przywołano chłopca i musiał zamienić z królewną ślubne wieńce.
76Przytuliłem się do babuni mocniej jak dotąd i gładząc jej białe włosy, spytałem gorącym szeptem:
77 78Na dnie serca mego taiło się palące pragnienie, bym mógł znaleźć się na miejscu owego siedmioletniego męża cudnej królewny. Z dworu dochodził jednostajny chlupot wody. Gliniana lampka, u mego łóżka stojąca, płonęła niskim, mdłym płomyczkiem. Głos babuni brzęczał cichutko niby skrzydełka owada. Wszystko było jak tajń cudu, a z niej snuła się złota nić rozmarzeń. Zdało mi się, że ongiś… dawno… w zamierzchłym, nieokreślonym czasie zbierałem suche gałęzie w lesie przytykającym do pałacu dziwnego króla. Tam to pewnego ranka spotkało mnie szczęście. Oto zamieniłem wieńce małżeńskie z królewną, cudną jak sama bogini wdzięku. We włosach jej połyskiwała przepaska złota, złote kolczyki zwisały z jej uszek różowych, złocisty łańcuch opasywał jej wiotką kibić i złote obrączki brzękały u kostek jej nóżek przecudnych.
79Gdyby babunia była autorem, ileż by musiała przydać objaśnień tej krótkiej, nikłej baśni! Przede wszystkim spytano by, po co król przebywał przez całych lat dwanaście w lesie? Po wtóre, dlaczego królewny nie wydano za mąż? Jedno i drugie to oczywisty nonsens.
80A choćby nawet aż do tego punktu czytelnicy wytrzymali bez krytyki, to niewątpliwie na samą wzmiankę o tak dziwnym małżeństwie powstałby rumor niesłychany i zewsząd rozległyby się protesty. Po pierwsze bowiem, małżeństwo to nigdy w ogóle zawarte nie zostało, a autor zmyśla. Po wtóre, jakże mogła królewna, pochodząca z kasty wojowników, poślubić chłopca z kapłańskiej kasty braminów? Czytelnicy musieliby nabrać przekonania, że autor potajemnie, w osłonie baśni, występuje przeciwko uświęconym długą tradycją wieków zwyczajom religijnym i społecznym urządzeniom narodu. Naturalnie zasypano by listami dzienniki.
81Toteż modliłem się z całego serca do Boga, prosząc go, by babunia w następnym wcieleniu nie przyszła na świat jako postępowy wnuk swój, autor, ale ponownie jako stara zacofana babunia opowiadająca po prostu bajki.
82— I co dalej? — spytałem, oczekując dalszego ciągu z biciem serca.
83 84— Królewna zabrała z sobą swego maleńkiego męża i zbudować kazała wielki wspaniały pałac o siedmiu bramach. Tam zamieszkała i zaczęła wychowywać chłopca.
85Podskoczyłem kilka razy w łóżku, silnie objąłem ramionami poduszkę i spytałem:
86 87— Malec chodził do szkoły, uczył się wielu rzeczy od różnych nauczycieli, a gdy wyrósł trochę, pytali go koledzy:
88„Któż to jest owa piękna dama mieszkająca z tobą w pałacu o siedmiu bramach?”.
89Mały chłopiec bramiński sam był ciekaw, kim była owa dama. Ale pamiętał tylko, że pewnego dnia zbierał suche gałęzie, a potem uczyniło się jakieś zbiegowisko. Wszystko to stało się niezmiernie dawno… doprawdy nie mógł sobie przypomnieć szczegółów.
90Minęło pięć lat. Koledzy pytali go ciągle:
91„Kto jest owa piękna dama z pałacu o siedmiu bramach?”.
92Razu pewnego chłopiec wrócił ze szkoły do domu pogrążony w smutku i powiedział do królewny:
93„Koledzy pytają mnie ustawicznie, kim jest owa piękna dama z pałacu o siedmiu bramach, a ja nie wiem, co odpowiedzieć! Powiedzże mi, kim jesteś?”.
94 95„Zaczekaj… przyjdzie dzień, w którym się dowiesz!”.
96Chłopiec pytał odtąd codziennie: „Ktoś jest, piękna damo?”, a królewna powtarzała niezmiennie: „Zaczekaj… przyjdzie dzień…”.
97I znowu minęły trzy czy cztery lata.
98Nareszcie poczęło synowi bramina brakować cierpliwości i rzekł: „Jeśli mi dzisiaj nie powiesz, kim jesteś, piękna damo, wiedz, że niezwłocznie opuszczę ten pałac o siedmiu bramach”.
99 100 101Gdy tylko nazajutrz młodzieniec wrócił ze szkoły, natychmiast począł prosić:
102 103„Powiem ci dzisiaj w nocy, po wieczerzy, gdy będziesz leżał w łóżku”.
104„Dobrze!” — odparł i jął liczyć godziny dzielące go od nocy.
105A królewna przysuła[1] łoże jego białym kwieciem, napełniła wonnym olejem złotą lampę, zapaliła i postawiła u wezgłowia. Potem przystroiła włosy, wzięła przecudną szafirową szatę i usiadłszy, jęła liczyć godziny dzielące ją od nocy.
106Kiedy małżonek królewny ukończył wieczerzę, nie mogąc nawet jeść skutkiem wzburzenia i niecierpliwości, i wreszcie znalazł się w złocistym łożu przysutym białym kwieciem, rzekł do siebie:
107„Tej nocy niezawodnie dowiem się, kim jest piękna dama z pałacu o siedmiu bramach”.
108Królewna posiliła się resztkami potraw, które pozostawił małżonek, a potem udała się, idąc powoli do komnaty sypialnej. Śmierć, Sztuka, DzieciństwoTej nocy miała dopełnić przyrzeczenia i powiedzieć mu, kim jest.
109Kroczyła z wolna po stopniach ku łożu, a stanąwszy, pochyliła się nad młodzieńcem. Nagle spostrzegła, iż wąż skryty w kwiatach ukłuł jadowitym żądłem jej małżonka. I oto syn bramina, młodziuchny mąż jej, leżał na posłaniu z kwiatów blady, cichy i martwy…
110Serce mi bić ustało nagle i spytałem zdławionym szeptem:
111 112— Co dalej… — powtórzyła babunia jak echo.
113Nie warto, zaprawdę, snuć dalej bajki. W miarę opowiadania stałaby się coraz to niemożliwszą i nie zaspokoiła nikogo.
114Siedmioletni chłopczyna nie wiedział, że… o ile istnieje coś dalej… poza grobem, żadna babunia ani prababunia tego opowiedzieć nie może.
115Wiara dziecięca nie uznaje faktu zniszczenia. Nie przypuszcza, by coś mogło ustać, chwyta za płaszcz śmierci, obraca go na wszystkie strony i pyta: cóż dalej?
116Jakże pojąć dziecku, iż baśń, opowiedziana o słodkim wieczorze, cudnym wieczorze pogromu nauczyciela, może się tak przeraźnie i nagle skończyć… Babunia musiała tedy otworzyć kluczem wrota niepodobieństwa, rozewrzeć podwoje tajemnej komnaty wiekuistości i… opowiadać dalej.
117Uczyniła to bardzo prosto. Przywiązała martwe zwłoki do pnia bananu[2], puściła je z prądem rzeki i poleciła czarodziejowi wygłosić odpowiednią formułę zaklęcia.
118To starczyło. Onej bowiem przesiąkłej deszczem nocy śmierć utraciła dla chłopca całą przeraźną grozę swoją i zdała mu się jeno głębokim snem jednej nocy. Zanim przebrzmiały ostatnie słowa, zapadły znużone powieki przyciśnione uśpieniem.
119Drobne ciałko chłopca płynie ułożone w łodzi odrętwienia po fali czasu, a jutro czarodziej-dzień wygłosi formułę zaklęcia i dziecko powróci na świat życia i słońca.