Spis treści
W jesienną noc
1Drogą rozmiękłą, podobną do błotnistej, grząskiej rzeki, płynącej wśród pustych, czarnych pól, szedł pijany chłop.
2Wieczór już był zapadł; zimny, rozdeszczony, brudny wieczór listopadowy.
3Oślepły świat płakał nieustannym, przenikliwym deszczem, obdarte pola szkliły się nabrzmiałe wilgocią, rowy i bruzdy pełne były wody, a bezlistne drzewa pochylały się nad drogą bezwładnie i drżały z zimna i wilgoci.
4Martwa cisza leżała na rozmiękłych polach.
5Chłop szedł prędko, zataczał się potężnie, potykał, klął, ale szedł; naraz przystanął i pijanym, ochrypłym głosem zaśpiewał:
6
Ale śpiew nie rozległ się echem, rozmiękł w wilgotnym powietrzu i przepadł w ciemnościach; usłyszał go jednak jakiś cień ludzki, co się wlókł o kilkadziesiąt kroków za nim, bo przystanął na mgnienie i trwożnie zsunął się na bok, w cień jeszcze głębszy drzew przydrożnych.
7Chłop szedł znowu śpiesznie, ale o jakiś kamień czy korzeń drzewa potknął się i runął jak kloc w błoto.
8Długo nic nie było słychać prócz monotonnego, nieustannego plusku deszczu i drżącego, nerwowego szmeru drzew.
9Aż ów cień przysunął się bliżej i pochylił nad pijakiem.
10— Gospodarzu! Gospodarzu! — zaszemrał cichy głos.
11Chłop ocknął się; próbował powstać, ale bezwładne nogi i ręce ślizgały mu się po błocie, nie mogąc znaleźć punktu oparcia, a że był nieprzytomny, nie myślał już i o powstaniu, tylko układał się jak najwygodniej i mruczał przez sen.
12— Miękko ci tu jest, ciepło ci tu jest, leż se, gospodarzu, leż…
13— A wstańcie no, toć was tutaj woda zaleje…
14— Psiachmać, kiej[1] cię gdryknę kijaszkiem, to obaczysz!… — krzyknął srogo.
15 16— Nie budź, kobieto, mówię ci po dobremu!
17— Spiliście się i jak ten wieprzak leżycie w błocie!…
18— Pijanym! A mówiłem ci, Żydzie, daj okowitki[2], nie śprytu[3], a mówiłem; obedrę ci, jucho, pejsy, obaczysz… Cicho bądź, kobieto… kiej gospodarz leży, to mu tak trzeba i tyla[4], a tobie do tego nic, boś ino[5] kobieta… cicho, kobieto… Leż se, gospodarzu… parobki za cię zrobią… bydlątka za cię zrobią… leż se, gospodarzu… odpoczywaj…
19Ale kobieta nie dała mu odpoczywać w błocie, dotąd nim trzęsła, dotąd go podnosiła, aż oprzytomniał nieco i przy jej pomocy powstał.
20— Marcycha! — szepnął, zajrzawszy jej w twarz — Marcycha! — powtórzył już bezwiednie, nacisnął czapkę na czoło i zataczając się potężnie, ruszył żwawo naprzód, jakby uciekał, i wkrótce nawet odgłos jego kroków rozwiał się w plusku deszczu.
21Marcycha pozostała daleko za nim, szła wolno, bo drewniane trepy ślizgały się po błocie i nabierały ciągle wody, że co trochę musiała ją wylewać; szła ciężko, bo jej przemoczone szmaty utrudniały chód. Przyciskała do piersi zawinięte w chustkę dziecko, które popłakiwało z cicha, i zapatrzona w noc coraz to głębszą, wlokła się na pół zmartwiała i nieprzytomna.
22— Jezu! mój Jezu miłosierny — wyrwało się jej z piersi i gryząca, straszna żałość wycisnęła z jej oczów[6] strumień gorzkich łez.
23Wypłakała już ona tych łez, wypłakała.
24Wypłakiwała na ludzi, na świat, na dolę swoją nieszczęsną, na sieroctwo swoje. Sierota była bezdomna, sierota; szła w świat, jak te bure chmury, co się ciężko wlokły po niebie, jak ten wilgotny wiatr, co się podnosił z pól i przewiewał bez śladu, jak ta straszna noc listopadowa…
25Ani zmiłowania znikąd, ani poratunku od kogo, ani pożalenia…
26Wygnała ją dola i rzuciła na zatracenie, a ona za całą obronę łzy miała tylko i ból, i jęk, tak właśnie, jak kiedy psiaka ślepego oderwą od suki i porzucą w dół, a on od śmierci broni się żałosnym skomleniem.
27— O Jezu! Jezu! — jęczała chwilami.
28Ta noc zaczęła ją przejmować trwogą, na próżno upatrywała świateł jakich — nic nigdzie, ciemność niezgłębiona, wsie jakby wymarły, takie ciemne i ciche, nawet psy nie szczekały nigdzie, żaden wóz nie zaturkotał, żaden głos ludzki się nie rozległ — grobowa cisza, pełna monotonnego szmeru deszczu.
29Dziecko zaczęło chlipać żałośnie.
30— Cicho, robaku[7]… cicho… — przysiadła pod drzewem, wsadziła dziecku w usta chudą i pustą pierś i zasłuchała się w jakiś daleki, ledwie dosłyszalny szum, jakby wody spadającej. — Młyn! juści[8], że to młyn! — szepnęła, nasłuchując jeszcze.
31Jakaś nadzieja poderwała ją z miejsca, bo się podniosła i szła raźniej, zaczęła dygotać w oczekiwaniu i niepewności.
32— Pietruś! Pietruś! — poruszyła ustami. — Nie wypędzi mnie przecie, nie, jakżeby! — myślała i z czułością nagłą przycisnęła dziecko jeszcze silniej do piersi. — Pietruchna!
33I z wolna jej zdziczałą od cierpień duszę ogarnęło głębokie rozczulenie; wstawały w niej wiosenne przypomnienia, wyłaniały się zza łez niedoli jasne obrazy przeszłości, a w każdym główną osobą był on, Pietruchna!…
34Dziecko przeziębnięte i głodne zaczęło znowu płakać.
35— Cicho! ty… — zawarczała, podnosząc rękę do uderzenia. — Jakżeby? Przecież to jego — myślała z niepokojem i zaczęła namiętnie całować mokrą twarz dziecka.
36Szum był wyraźny, bo już z niego wyłaniał się głuchy turkot koła młyńskiego.
37DeszczDeszcz wolniał[9] nieco, wiatr się poruszał górą w gałęziach topoli, co jak szkielety stały z obu stron drogi, chwiały się ciężko i szemrały groźnie, a z lasu, co stał czarną, ponurą ścianą, zaraz za drogą, rozlegał się smutny, cichy głos, jakby jęk drzew w ciemnościach, jakby płacz dławiony przez noc i przez deszcz. Ogromne chmury, skłębione i pomieszane, zaczęły szybko lecieć po niskim niebie.
38Strach jakiś przeleciał nad ziemią, strach mocny i zły, aż się zatrzęsła z przerażenia dusza Marcychy. Obrzuciła nieśmiałym spojrzeniem dokoła, nasunęła chustkę głębiej na czoło i z całych sił biegła ku tym coraz bliższym turkotom młyna.
39A wiatr się wzmagał, gonił ją, to uderzał w plecy, aż się pochylała ku ziemi, to zabiegał drogę i rzucał w twarz wodę z kałuż, to strząsał na nią drobne gałązki, to tak świstał przeraźliwie koło uszów[10], że przystanęła na chwilę, aby złapać nieco tchu.
40Ale biegła dalej, bo się bała strasznie, bo te rzędy topoli tak się kołysały nad jej głową, tak coś szemrały do niej, tak czuła nad sobą ich pnie potężne, ich gałęzie strzępiaste, nagie, podobne do szponów, które wyciągały się do niej, chwytały ją za ramiona, zdzierały jej chustkę z głowy, kaleczyły twarz — że leciała w przerażeniu.
41Uspokoiła się dopiero na grobli[11] prowadzącej do młyna.
42Młyn stał tak nisko, że jego dachy były na poziomie grobli i stawów połyskujących ponuro w ciemnościach, gąszcz czarnych olch otaczał go dokoła; gąszcz nieprzebyty, w którym huczała i bełkotała woda spadająca z kół.
43Ogromny, czarny budynek trząsł się cały i turkotał.
44Zsunęła się ostrożnie z grobli po spadzistej drodze i weszła do młynicy[12].
45Przypadła zaraz za progiem na jakiś worek z mąką, by wytchnąć nieco.
46Olbrzymia młynica była pogrążona w tumanie bielma[13] — oślepła… Wiszący u sufitu kaganek[14] rozkrążał nieco czerwonawego światła, w którym słabo się rysowały rzędy garnków i kontury maszyn.
47Wszystko się trzęsło, dygotało, poruszało, owiane mączną kurzawą, goniło i pracowało; trzęsła się podłoga oślizgła, trzęsły się białe ściany; trząsł się pułap, od którego zwieszały się omączone nici pajęczyn, trzęsły się długie, białe skrzynie — a poza nimi, w głębi szarej, poruszały się automatycznie olbrzymie, czarne koła, przez które z krzykiem przepływał gruby, zielonawy strumień wody i rozwichrzoną, spienioną głową spadał na dół, na ostre pale, aż fundamenta[15] dygotały i ziemia jęczała.
48Nic słychać nie było prócz hałaśliwej pracy kamieni młyńskich; czasem tylko z pierwszego piętra rozlegał się przeraźliwy, ostry dźwięk dzwonka, na którego głos wybiegano śpiesznie z izdebki młynarczyka, która stała w jednym kącie młynicy.
49Marcycha przysunęła się do niej, usiadła za młynkiem do czyszczenia zboża i czekała cierpliwie.
50Bała się wejść do środka, chociaż wyraźnie słyszała głos Pietrusia i głosy jakichś ludzi.
51Opuściła ją odwaga, przywarła do cienkiej ściany i słuchała; co chwila ktoś wybiegał z izdebki, a za nim fala śmiechów, światła i ciepła biła na młynicę.
52W izdebce małej i niskiej gorąco było jak w piecu; na dużym kominie tlił się torf niebieskim płomieniem.
53Gromada chłopów siedziała dokoła ognia.
54Zapach machorki[16], torfu i ryb przypiekanych na węglach napełniał izbę.
55Pietruś leżał na łóżku na stosie kożuchów i kpił z pijanego chłopa, który na środku izby kołysał się sennie.
56— Idźcie do domu, Mateuszu, bo was baba spierze jak nic…
57— Spierze, mnie spierze? gospodarza? Nie… Pod pierzynę puści, wódki z tłustością da albo i czego lepszego…
58— Do chliwa[17] to was puści, kiejżeście się tak spili!
59— Pijanym to! A mówiłem Żydowi — daj okowitki — i dała jucha[18] śprytu… zedrę za łeb, że niech ręka boska broni… zedrę… Gospodarz kazał postawić okowitki — to słuchać, a nie, to za te pejsy[19] żółte i do wody.
60— Michał! z kosza schodzi — zawołał młynarczyk, usłyszawszy dzwonek.
61Młody chłopak podniósł się od ognia i wybiegł, pozostawiwszy drzwi otworem.
62Marcycha wsunęła się nimi i stanęła u progu.
63— Niech będzie pochwalony… — szepnęła cicho.
64Młynarczyk zerwał się z łóżka i krzyknął wściekły:
65— Czego? Poszła won, ty… suko!
66Dziewczyna zachwiała się, obrzuciła nieprzytomnym spojrzeniem chłopów, rzuciła dziecko na łóżko młynarczyka i uciekła.
67— Podarunek dla was, Pietrze — szepnął złośliwie któryś.
68— Ładne skrzypki! — dorzucił drugi, bo dziecko płakać zaczęło.
69— Kto na zwiesne[20] za czym bryka, od tego zimą umyka…
70— Weź no który robaka, bo się tam zadusi…
71— A juści, ssać mu dacie abo co!
72Ale któryś wziął i przysunął do ognia, oglądali je wszyscy.
73— Ze dwa miesiące ma robak, więcej nie…
74— Podobne do was, Pietrze, rychtyk[21] nos kiej kartofel…
75— Cię… pomocnika se zrobicie z niego i tyla…
76— Abo do służby oddacie, zawsze grosz jaki kapnie…
77— Od każdego worka weźmiecie, Pietrze, z kwartę[22] mąki więcej i chłopak się wyżywi, że cielakowi nie potrza lepiej.
78— Tęgo[23] beczy, organistę możecie z niego zrobić, Pietrze, to i honor, i grosz niezły za wypominki[24] albo i pochowki[25].
79— Jedliście, Pietrze, miód, spróbujcie teraz wosczyn[26]…
80— A i matka galanta, co to… trepy prawie nowe, ze sześć czeskich[27] wartują, kiecka, że i za półtora złotego nie kupisz, a gębę… to i w szaflik[28] zmieścić… frontowa kobita…
81— A umyć ino, a wyczesać, to w sam raz byłaby do palenia w piecach u Żydów.
82Drwili z niego niemiłosiernie, a on siedział na łóżku i nie wiedział, co począć, dławiła go wściekłość, dławił go wstyd, a nie mógł się ruszyć, bo oczy jego przykuwała biała twarz dziecka, które chłopi rozpowili[29] i położyli na trzonie[30] komina, i ogrzewali, aż para buchała ze zmoczonych szmatek.
83Naraz skoczył na równe nogi i pobiegł do młynicy.
84Wkrótce też rozległy się krzyki dzikie i uderzenia.
85— O kochaniu se gadają — zauważył chłop któryś.
86 87— A Marcycha Jantkowa z Woli. Wygnały ją ze służby, wygnały ją z domu… gdzie miała iść?
88— Ho! Ho! Pietrek, to kat na dziewuchy…
89— I… kat… jużci, ale i hycel on też jest, i łajdak ostatni…
90— Cichojcie no — zawołał któryś.
91Przemoc— Pietruś! Pietruś! Adyć[31] mnie nie bij! — błagała Marcycha, tarzając mu się u nóg. — Adyć to twoje… wygnały mnie ze służby… wygnały mnie z chałupy… gdzież pójdę sierota… gdzie? Pietruchna! O Jezus miłosierny, o Jezus! ludzie, ratujta, ludzie… Jezus Maria! — ryczała strasznym głosem, bo kopnął ją w piersi, że padła na podłogę ciężko, jakby kto worek mąki rzucił.
92Wnet przycichło wszystko, słychać było otwieranie drzwi na dwór, szamotanie się jakieś i potem już nic prócz turkotów młyńskich.
93 94— Nic jej nie będzie, dzieciaka się pozbyła i tyla!
95— Suka, ostawiła dziecko i poszła…
96A że płakało coraz mocniej, któryś z chłopów znalazł kawałek cukru na stole młynarczyka, owinął go w szmatkę, zgniótł obcasem, umaczał w wodzie i wsadził dziecku w usta; ssało chciwie.
97A Mateusz, który drzemał na łóżku, ocknął się i rzekł:
98— Dzieciaka wezmę. Sierota ono, sierota!
99— A weźcie, nie macie przecież swoich, że baba was spierze za to, to spierze…
100— Spierze?… Nie spierze. Pojazgocze, pohandryczy[32]… dobra kobieta… chodź, sieroto… do gospodarza pójdziesz… chodź, sieroto… — i z nagłym postanowieniem pijaka powstał, obciągnął obłocony kożuch, nacisnął mokrą baranicę na głowę i pochylił się nad dzieckiem. — Chodź, robaku, chodź… Matki nie masz, ojca nie masz, to już ja ci zrobię gospodarskie opiekuństwo. Chłopak, co?
101 102— Do pasionki[33] się przyda… parobka se będziesz miał, gospodarzu…
103— Ino mu pierwej mamkę sprowadź albo krowę od cielęcia odstaw, żeby go podkarmiła.
104Nie słuchał pokpiwań, okręcił dziecko w przeschnięte szmaty, owinął w połę kożucha i mocnym, dosyć równym krokiem ruszył z izdebki, i tylko trochę szukał wyjścia, ale na powietrzu od razu się zorientował i lazł na groblę z trudem, bo wiatr, który się na dobre rozhulał, ciął go po twarzy i spychał po oślizgłej drodze.
105Ale się wydostał do stawów, skręcił na lewo i ruszył do wsi.
106Człapał po wodzie, bo wiatr wychlustywał wodę ze stawów, że się przelewała przez groblę i biła po nogach grubymi falami.
107— Nie piskaj, robaku, nie… mleka dostaniesz, kołyskę ci spletę… dobrze ci u mnie będzie, sieroto, dobrze… i zasługi miał będziesz… i szmatki… i koziczek[34] ci kupię na jarmarku… za bydlątkiem se chodził będziesz… albo i za gąskami… nie piskaj, robaku… — mruczał i troskliwie, jak tylko mógł, grabiejącymi z zimna rękami przytrzymywał połę kożucha.
108Zamilkł, bo go czkawka dusiła i ostry, zimny wiatr wpychał mu słowa do gardła.
109Za groblą droga szła przez torfowiska i bajory[35] okrutne; stare, obdarte brzozy chyliły się na drogę i krzyczały żałośnie, smagane przez wichurę. Błoto było po kolana. Deszcz już ustał zupełnie, tylko wiatr prześwistywał zimny i hulał po błotach.
110Mateusz szedł coraz wolniej, z trudem wyciągał nogi z błota; tak go rozmarzyło, że spał prawie, był nieprzytomny… budziło go tylko zimno i wiatr czasami…
111 112Zataczał się mniej, ale że był senny, nie wiedział, gdzie idzie, szedł jak automat, czasem macał machinalnie kożuch… dziecko… nogi mu się plątały, zimno go przenikało do kości, bo rozwarty na piersiach kożuch i przemoczony nie osłaniał od wiatru… puścił połę, zabił potężnie ręce o ramiona i pijanym, sennym głosem zaśpiewał:
113
Odpowiedział mu z błota cichy, przerywany, dławiony krzyk dziecka — i jakieś niedalekie… śpieszne kroki…
114Nie słyszał nic i szedł sennie dalej.
Przypisy
grobla — wał ziemny utrzymujący wodę w sztucznych zbiornikach wodnych, takich jak stawy i kanały; grzbietem grobli często wiodły drogi. [przypis edytorski]
pejsy — długie pasma włosów na skroniach, zwieszające się przed uszami, noszone przez ortodoksyjnych Żydów. [przypis edytorski]
wosczyny (gw.) — woszczyny, plastry pszczele pozbawione miodu, przeznaczone do wytopu wosku. [przypis edytorski]
czeskie (daw. pot.) — korony, waluta Austro-Węgier wprowadzona w r. 1892 w miejsce guldenów, zwanych złotymi reńskimi. [przypis edytorski]
handryczyć się (z niem.) — uparcie sprzeczać się z kimś o coś, wylewać swoje żale i pretensje o coś. [przypis edytorski]
pasionka (pot.) — pilnowanie pasącego się stada krów, owiec lub innych zwierząt. [przypis edytorski]