Spis treści
- Alkohol: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
- Anioł: 1
- Antysemityzm: 1
- Artysta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35
- Bieda: 1 2 3 4
- Bijatyka: 1
- Bitwa: 1
- Bogactwo: 1
- Bohaterstwo: 1
- Bóg: 1 2 3
- Bunt: 1
- Burza: 1
- Chłop: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
- Choroba: 1 2 3 4 5
- Chrzest: 1
- Ciało: 1 2 3 4 5 6 7
- Cierpienie: 1 2 3
- Cud: 1 2
- Czarownica: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
- Czary: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Czas: 1
- Czyn: 1
- Dar: 1
- Drzewo: 1 2
- Duch: 1 2 3 4 5
- Duma: 1 2 3
- Dusza: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23
- Dzieciństwo: 1 2
- Dziecko: 1 2 3 4 5
- Dziedzictwo: 1
- Dźwięk: 1
- Fałsz: 1 2 3 4
- Filozof: 1 2 3 4
- Głód: 1
- Głupota: 1
- Gospodyni: 1
- Góry: 1 2
- Gwiazda: 1
- Handel: 1
- Hańba: 1
- Historia: 1 2 3 4 5 6 7
- Idealista: 1 2 3
- Imię: 1
- Interes: 1 2 3
- Jesień: 1
- Kara: 1 2
- Kłamstwo: 1
- Kobieta: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22
- Kobieta "upadła": 1
- Kochanek: 1
- Kondycja ludzka: 1 2 3 4 5 6
- Konflikt: 1
- Koniec świata: 1
- Korzyść: 1 2 3 4 5
- Krew: 1 2
- Król: 1
- Ksiądz: 1 2
- Książka: 1 2
- Księżyc: 1 2 3
- Lekarz: 1 2
- Literat: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
- Los: 1 2
- Lud: 1
- Łzy: 1
- Małżeństwo: 1 2 3 4
- Marzenie: 1
- Mąż: 1 2
- Mężczyzna: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
- Miasto: 1 2
- Milczenie: 1
- Miłość: 1 2 3
- Mizoginia: 1 2 3 4 5 6 7 8
- Młodość: 1
- Moda: 1 2 3
- Modlitwa: 1 2 3
- Morderstwo: 1 2 3
- Morze: 1
- Muzyka: 1 2 3 4 5
- Narkotyki: 1 2 3 4
- Narodziny: 1 2
- Naród: 1 2 3
- Natura: 1 2
- Nauczyciel: 1 2 3
- Nauka: 1 2 3 4 5
- Niebezpieczeństwo: 1 2
- Niemiec: 1 2 3 4 5 6
- Nieśmiertelność: 1
- Niewola: 1
- Obcy: 1 2 3
- Obowiązek: 1
- Obraz świata: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Obrzędy: 1
- Obyczaje: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12
- Odrodzenie: 1
- Ogień: 1 2
- Ojczyzna: 1 2
- Oko: 1
- Okrucieństwo: 1 2
- Opieka: 1 2
- Pan: 1
- Państwo: 1 2 3 4
- Pieniądz: 1 2 3 4 5 6
- Pies: 1 2 3
- Piękno: 1
- Piętno: 1 2
- Pijaństwo: 1
- Piorun: 1
- Pobożność: 1
- Poeta: 1 2 3 4 5 6
- Pogarda: 1 2 3 4 5
- Pokora: 1 2
- Polak: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14
- Polityka: 1 2 3 4
- Polska: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
- Poświęcenie: 1
- Pozory: 1 2 3
- Pozycja społeczna: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Pożądanie: 1 2
- Praca: 1
- Prawda: 1 2 3 4 5
- Prawo: 1 2 3
- Próżność: 1
- Przemiana: 1
- Przemoc: 1 2 3 4 5
- Przyjaźń: 1 2 3 4
- Przywódca: 1 2 3
- Radość: 1
- Religia: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
- Rewolucja: 1
- Robotnik: 1 2
- Rosjanin: 1
- Rozkosz: 1
- Rozstanie: 1
- Rozum: 1
- Rzeka: 1 2
- Samobójstwo: 1 2
- Samotnik: 1
- Sąsiad: 1
- Seks: 1 2
- Sen: 1 2 3
- Słowo: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15
- Smutek: 1 2
- Sport: 1
- Spotkanie: 1
- Starość: 1 2
- Strach: 1 2
- Strój: 1
- Szaleniec: 1 2 3
- Szatan: 1 2 3 4 5 6
- Szczęście: 1
- Szkoła: 1 2 3 4 5 6
- Szlachcic: 1 2
- Sztuka: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17
- Ślub: 1
- Śmiech: 1
- Śmierć: 1 2 3
- Śpiew: 1
- Światło: 1 2
- Świątynia: 1
- Święto: 1
- Święty: 1 2
- Tajemnica: 1 2
- Teatr: 1 2 3
- Tęsknota: 1 2 3 4
- Tłum: 1
- Twórczość: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11
- Ucieczka: 1 2
- Uczeń: 1
- Upadek: 1 2 3 4
- Uroda: 1
- Urzędnik: 1 2
- Walka: 1 2 3 4 5
- Wiedza: 1 2 3 4 5 6
- Wierzenia: 1 2 3 4 5 6 7 8 9
- Wieś: 1 2 3 4
- Władza: 1 2 3 4 5
- Własność: 1 2
- Woda: 1 2
- Wolność: 1 2 3 4 5 6
- Wróg: 1
- Wspomnienia: 1 2
- Współczucie: 1
- Wygnanie: 1 2
- Zabobony: 1 2 3 4 5 6 7
- Zbrodnia: 1
- Zbrodniarz: 1
- Zdrada: 1
- Zemsta: 1
- Ziemia: 1
- Złodziej: 1
- Zwierzę: 1 2
- Zwierzęta: 1
- Żona: 1 2 3 4
- Życie snem: 1
- Żyd: 1
- Żywioły: 1
Informacja o wprowadzonych zmianach:
Poprawiono błędy źródła: grzebali w duszy i życiu artystów, by w ten sposób dojść do zrozumienia jego tworu > grzebali w duszy i życiu artysty, by w ten sposób dojść do zrozumienia jego tworu {jednolicie lp}; niepohamowamy > niepohamowany; Weisenknabe > Waisenknabe; manustrypt > manuskrypt; pięczęci > pieczęci; obsolutną > absolutną; fejletonów > felietonów (stały błąd autora); Izajasza IIV, II > Izajasza 54, 11; Guayata > Guaita (nazwisko).
Uwspółcześnienia: coś w rodzaju François Villon > (…) François Villona nic nie znaczący > nic nieznaczący; funeralii > funeraliów; był na Kujawach już popularnym > był (…) popularny itp.; asocjacyj > asocjacji; pretensyj > pretensji; byłem tu znanym i przez ich człowieka wprowadzonym > byłem (…) znany i (…) wprowadzony; byli mi bardzo bliscy i pewnoć bardzo pokrewni > byli mi bardzo bliscy (…); ostatnię nędzę > ostatnią nędzę; ogólnieeuropejskich > ogólnie europejskich; nienawidzieć > nienawidzić; Poczynanie jego to same > (…) to samo; exhibicje > ekshibicje; absurda > absurdy; manipulacyj > manipulacji; z portfelu > z portfela; Rapperswyl > Rapperswil; milczyć > milczeć; kadencą > kadencją; torsa > torsu; Pyrrhusowym > Pyrrusowym; cenaclach > cenaklach; wymyślić > wymyślić, Vampira > wampira; jednego z najciekawszych oszukanych oszukańców — John Dec > (…) Johna Dec; B. de Courtenay > Baudouin de Courtenay, Winkelrydem > Winkelriedem; który był osobistym > który był osobisty; rozczytywał się w Baudelaire, Verlainie, Rimbaudzie > rozczytywał się w Baudelairze (…); nienawidzieć > nienawidzić
Interpunkcja: część wtrąceń umieszczonych między pauzami (myślnikami) ujęto w nawias dla zwiększenia czytelności sensu dłuższych zdań. ; — > ;
Ujednolicenie: za czym wywalczyłem w sobie > zaczem wywalczyłem w sobie
Uzupełniono opuszczenia w tekście źródła w oparciu o pierwsze wydanie.
Moi współcześni
Tom pierwszy. Wśród obcych
I
1Byłem dotychczas wrogiem historyków literatury, którzy grzebali w duszy i życiu artysty, by w ten sposób dojść do zrozumienia jego tworu.
2Ale gdy sobie powoli uświadomiłem, do jakiego stopnia życie artysty, oczywiście nie to rzeczywiste, na jawie, ale to podziemne, nieskończenie zróżniczkowane — wpływa na jego twór, poczynam rozumieć tę rozpaczliwą, gorączkową ciekawość, z jaką ci panowie do duszy artysty dogrzebać się starają.
3Ale daremna ich praca: algebra, jaką dusza twórcza artysty się posługuje, jest doszczętnie inną jak ta[1], którą posługuje się zwykły człowiek, chociażby był nawet najwytworniejszym i najwięcej[2] przenikliwym krytykiem.
4Dla zwykłego człowieka dwa razy dwa będzie zawsze cztery, dla artysty — czasem tysiąc, a może i więcej; bo to proste dwa mieszczą tyle tysięcy możliwości kojarzeń, tyle niezliczonych jednostek, nieistniejących dla zwykłego mózgu, a stanowiących właśnie najważniejszy moment twórczy w duszy artysty, tak że te najprostsze pierwiastki, , stają się nieskończenie skomplikowanym integrałem.
5 6Historyk literatury zacietrzewia się w jakimś przeżyciu zewnętrznym artysty, analizuje je na wszystkie strony; opisuje z drobiazgowością, przypominającą badacza, który łupież rozszczepia; wyciąga z tego przeżycia Bóg wie jakie wnioski; konstruuje analogie między tym przeżyciem a tworem artysty, a zapomina przy tym o najważniejszej rzeczy, że to przeżycie nie było pochopem[3] do tworu, lecz na odwrót: twór był pochopem do przeżycia. Artysta przeżywa już twórcze swoje przeżycia, i to do tego stopnia, że często nie umie pociągnąć granicy między tym, co twórcze, a tym, co się zewnętrznie naokół niego rozgrywa.
7Artysta, TwórczośćKiedyś powiedziałem, że artysta nie żyje tak, jakby chciał, ale tak, jak żyć musi. To znaczy, że wszystkie jego przeżycia są tylko materiałem, surowym materiałem, prostą gliną rzeźbiarską, z której on dopiero twór swój kształtuje.
8Ale zupełnie tak samo, jak potrzeba kilkudziesięciu tysięcy ton podłego kruszcu, by wydobyć z niego jedną tysiączną grama radu, tak samo odrzuca artysta całe zwały swego materiału, by wydobyć jeden nikły moment, tę oś, naokół której twór jego kształtować się począł.
9Historyk literatury może być pewien, że z całego romansu Mickiewicza z Marylą, romansu, który on jedynie tylko twórczo przeżywał — wszystko oczywiście widział w całkiem innych wymiarach niż zwykły śmiertelnik: złocił, cackał, wypieszczał, stroił w niesłychane bogactwo barw, na prostej szarej kanwie tkał wzorzysty złocisty haft o niesłychanej piękności — pozostał w końcu jeden tylko, nieuchwytny prawie, moment: może róża wpleciona we włosy, może jakiś kryjomy uścisk dłoni, spojrzenie, w którym się nagle cała dusza, jak do krzyku, rozwiera, i ten to moment, nic nieznaczący w prostej ludzkiej algebrze, stał się dla artysty wyjściem dla jego tworu, punktem, naokoło którego wszystko się krystalizuje, osią dla nowego świata w porodzie.
10I teraz dopiero w tworze samym realizuje się „twórcze przeżycie”: Mickiewicz nigdy nie widział Maryli takiej, jaka ona była dla otoczenia swego w istocie, zawsze tylko taką, jaką miała wejść w ramy jego tworu.
11Dusza jego twórcza dała już w podświadomej swej pracy z góry takie kształty i tę anielskość i powiewność, w jakich w tworze samym występuje; twórca tchnął w „marny puch” olbrzymie zasoby własnej duszy i osadził puch-kobietę na królewskim tronie własną potęgą uczuć.
12U artysty istnieje właściwie tylko jeden sposób przeżycia — potencjalny: w fantazji twórczej, a ten jest, zależnie od siły twórczej, nieokreślony i obejmuje nieskończone horyzonty, gubi się w bezwymiarowych perspektywach; realny rodzaj przeżycia, jakim nie-twórca żyje, jest dla niego tylko karmią[4] tamtego — zasilającym go źródłem. Im bogatsza będzie ta karm[5], im obfitsze źródło, tym bogatszy materiał, w którym artysta tę jedną tysiączną grama radu dla swego tworu odnajdzie. Jedynie w tym celu są dla artysty ważne zewnętrzne, i to jak najróżnorodniejsze, przeżycia.
13Z każdego z nich pozostaje mu jakiś osad, jakiś kosztowny kamyczek, z którego układa różnobarwną mozaikę swego tworu.
14Dlatego w im szerszych granicach życie artysty się przelewa, tym bogatszy będzie twór.
15Fantazja artysty ubogiego w przeżycia może być wspaniała, nawet imponująca, ale, o ile nie jest zasilana przeżyciami rzeczywistymi, będzie zawsze bezkrwista i blada.
16Wprawdzie istotny artysta jest zespołem wszystkich możliwych dusz ludzkich, ale li tylko „rzeczywistość”, wszystko jedno jakiego rodzaju, daje tej zbiorowej duszy tę całą pełnię życia, jaka istotny twór cechuje.
17Artysta właściwie nie zna innego przeżycia ponad twórcze, to znaczy, że każde już w swym zarodzie nosi twór: twór sam jest niejako tylko skondensowanym osadem tego przeżycia, osadem, którego żaden artysta przewidzieć oczywiście nie może. Tę zdumiewającą alchemię dokonuje dusza w swym tajemniczym, podświadomym laboratorium — i w tym sensie życie artysty samo może się tak ułożyć i tak się też istotnie częstokroć układa, że samo w sobie staje się tysiąckroć razy potężniejszym tworem aniżeli ten ujawniony w formie słowa lub kształcie.
18Artysta, TwórczośćCo za wspaniały twór takie życie Byrona — jaka straszna tragedia życia Mickiewicza, beznadziejne, rozpaczliwe szamotanie się Słowackiego, a chyba nie ma potężniejszego arcydzieła nad życie Napoleona!
19I w tej myśli będę snuł nić swych wspomnień — raz jeszcze przeorzę dawno odłogiem już leżącą glebę (niejeden cmentarz obejdę), spocznę na rozstajnych drogach, skąd wszystkie drogi wychodzą i w nich się gubią — nie dlatego, by tworzyć jakąś „anegdotyczną” historię ani też by wyzyskać naiwną ciekawość publiczności; ale po prostu w tym przeświadczeniu, że krocząc wstecz drogą mego ubiegłego życia, przeżywając raz jeszcze rzeczy dawno prześnione, ale przeżywając je w nowym świetle — nie w tym rozżarzonym, ogniem buchającym, ale w tajemniczych fioletach półsnu, półzmroku: przyćmionym świetle rzeczy gasnących — kształtuję twór, który może być w większej mierze „istotnym” tworem aniżeli jakikolwiek bądź utwór literacki.
20 21Jeżeli będę w tych wspomnieniach pisał też o sobie, to nie dlatego, bym się uważał za jakąś „czołową” osobistość, bez której społeczeństwo obejść by się nie mogło, za jakieś ważne kółko w jego zegarowym organizmie, bez którego przyrząd mógłby stanąć lub co najmniej narażony byłby na poważne zaburzenia, więc słusznym jest, aby się je z tak ważnym czynnikiem dokładnie zapoznało, a nawet ma ono prawo żądać od tego osobnika, by je w tajniki swego życia wprowadził — ach nie!
22Nic mi więcej obcego i dalekiego nad taką myśl — ja doskonale sobie zdaję sprawę z mego stanowiska wśród mego społeczeństwa, a jeżeli vatum irritabile genus[6] częstokroć choruje na megalomanię, ja od dziecka choruję na manię małości — mikromanię — a z wszystkich legend, jakie o mnie krążą, jedna jest istotnie autentyczna:
23— Mistrzu! — zwrócił się do mnie emfatycznie młodzieniec jakiś podczas antraktu mego dramatu.
24— Nie jestem mistrzem — szepnął mistrz tajemniczo młodzieńcowi do ucha — ja taki sam osioł, jak ty, robaczku!
25Odtąd już młodzieńca więcej nie widziałem tego wieczoru.
26Jeżeli więc będę pisał o sobie, to jedynie tylko wtedy, gdy będę rozważał, jakie czynniki wpływały na moją twórczość, co duszę moją kształtowało, jakim wpływom ulegałem; a pisząc o sobie, będę się starał dać przyczynek do rozjaśnienia jednej z największych tajemnic duszy ludzkiej: twórczości.
27DuszaGdybym na poparcie mej teorii o „nagiej duszy” nie miał innego argumentu nad tajemnicę twórczości, już bym zaiste żadnego innego nie potrzebował.
28Dusza — krocząca od jednej wieczności do drugiej, materializująca się tu, na ziemi, coraz to w nowej osobowości; dusza, która raz w tej masce się ukaże, to znów po upływie wieków w całkiem innej — pozostaje i pozostać musi wierną temu zadaniu, jakie jej Odwieczny od samego początku w swym planie stworzenia wyznaczył.
29Artysta, Bóg, Słowo, Sztuka, Obraz świataArtysta rodzi się twórcą, był już nim przed wiekami, a może i częściej pojawiał się na ziemi, a za każdym razem Bóg przywodził przed jego oczy całe stworzenie, aby mu nadawał imiona, a według żydowskiej Kabały[7] dał mu dwadzieścia dwa znaki pisma hebrajskiego, by w bezustannych kombinacjach tych znaków starał się dotrzeć do tajemnicy Jego Imienia.
30Oczywiście nie myślę się wdawać w żadne wywody teo- ani też antropozoficzne, które ostatecznie są mniej lub więcej fortunnymi koncepcjami ludzkiej fantazji — Samotnik, Odrodzenie, Wierzenia, Marzeniejedną mam tylko wiarę niezłomną: byłem już na tym świecie może raz, może kilka razy. Może byłem raz kiedyś włóczęgą, rybałtem w średnich wiekach, nad moimi madrygałami prowansalskimi ślęczą dziś uczeni filolodzy — może byłem jakimś bezdomnym urwipołciem, coś w rodzaju François Villona[8], który nieraz ocierał się o szubienicę; w każdym razie nigdy żadnych dostojeństw nie piastowałem. Może za nicowanie wszystkich wartości na ręby język mi kiedyś ucięto, a może wtedy, gdym z Panem Bogiem poszedł na udry, więziono mnie o chlebie i wodzie w piekielnym jakimś in pace[9] — to wszystko możliwe, jedno tylko wyłączone: „czołowe” jakieś stanowisko — zawsze znalazłem się jakoś poza społeczeństwem, już to wskutek drwiącego jakiegoś nihilizmu, dla którego „wartości życiowe” przedstawiają fatalną bezwartość, już to dla maniackiego ducha przekory, który zawsze mówi: „nie!”, gdy wszyscy inni mówią: „tak!”.
31TęsknotaAle równie dobrze mogę sobie wystawić siebie jako żarliwego mnicha-poetę, który w świętych ekstazach wypisywał hymny na cześć Niepokalanej, a może opętanego jakiegoś ascetę, który wszystkie bogactwa między biednych rozrzucił, a gdy już nic więcej do rozdania nie miał, wziął na siebie zbrodnię innego, wskutek czego według praw ludzkich obwieszonym został, a w jego łachmanach znaleziono bezbożny hymn nie ku Bogu, ale — o zgrozo! — ku Tęsknocie!
32Zdawałoby się, że zbyt jowialnie wyobrażam sobie drogę ducha mego w jego rozmaitych bytowaniach: ależ nie! ja tymi wszystkimi duszami po dziś dzień żyję — ja żyję jeszcze tysiącem innych dusz (by je wszystkie wymienić, nie starczyłoby skóry wołowej, chociażby na najcieńsze paski pokrajanej), a możność wysuwania jednej duszy przeciw drugiej, żonglowanie nimi, jak żongler piłkami, możność życia raz tą, raz inną duszą, trzecią, bądź setną, ba! nawet tysiączną; móc w danej chwili być zbrodniarzem, a równocześnie świętym, niechlujnym opojem, to znowu archanielsko czystym ascetą, wszystko przebaczającym Chrystusem, to znowu mścicielem-szatanem, obłędnym maniakiem, a równocześnie twardym jak spiż Shylockiem[10] — otóż to stanowi twórcę, to jest tajemnicą jego mocy twórczej.
33Jak przerażająco bogatą, o jak potwornie rozległym horyzoncie musiała być dusza Szekspira, jeżeli w tysiącach jego postaci każdy człowiek swój wizerunek znaleźć może, a on jedyny ma tych tysiące dusz w sobie!
34Jak przepastnie, rozpaczliwie głęboka dusza Dostojewskiego[11], w której wszelaka najpotworniejsza zbrodnia a zarazem największa świętość z taką przerażającą jasnością i wyrazistością się odzwierciedla!
35A przecież ani Szekspir, ani Dostojewski w niczym nie wykraczali przeciw prawom boskim ani ludzkim, ale móc przeżywać potencjalnie życie tych tysiąca dusz w sobie — znaczy tworzyć.
36Móc ten potencjalizm przeżywać w takiej potędze, że się widzowi, słuchaczowi czy czytelnikowi narzuca gwałtownie jako rzeczywistość, rzeczywistsza od tej na jawie — to przywilej geniusza.
37Tym razem dusza moja widocznie długo błąkała się w międzyplanetarnych przestworzach, zanim wskutek nakazu, wobec którego wszystkie prawa przyciągania, ciężkości, grawitacji są dziecinnym wymysłem, sposobić się musiała na to, że znowu fala wieczności wypluje ją na sromotny, niechlujny, nędzny padół płaczu.
38Długo — długo błądziła, bo nie odczuwa w sobie ani buntów chłopskich, ni fanatycznej zaciekłości wojen religijnych (płacze nad tymi zabytkami sztuki, które przez nie zniszczone zostały), cały okres renesansu, rokoka i baroku dla niej nie istnieje, wstręt ma do oprawców wielkiej rewolucji, głęboką pogardę dla wszystkiego, co demokracją i ochlokracją[12] trąci — zdaje się więc, że ostatni raz bytowała na świecie, kiedy gotyk jął zamierać.
39Błądziła dusza moja — wprawdzie wyznaczona była jej droga, ale ociągała się, bo całe to życie jej w oskorupieniu tam w dole było jej przytomne, gdyby jakaś skomplikowana formuła matematyczna, zawierająca całą jego mękę, ból, cierpienie i tyle szczęścia, ile go nawet wielki wybraniec losu, Goethe, nie doznał, który twierdził, że gdyby policzył wszystkie te chwile szczęścia, jakie przeżył, nie wypełniłyby jednej półgodziny.
40Aż wreszcie dokonał się okres błądzenia i szukania: dusza stuliła skrzydła i zawisła nad śpiącą wsią. Wprawdzie tam noc była, ale dla duszy noc — wiekuistą jasnością, a jasność ziemi nocą.
41I w tej wiekuistej jasności ujrzała dusza olbrzymią przestrzeń, równiuteńką jak stół, nagą prawie, tylko tu i ówdzie parę dróg obsadzonych wierzbami. Z jednej strony moczary i torfowiska, a miast[13] drzew długie rzędy kup torfu, poprzedzielanych głębokimi rowami, z drugiej strony urodzajne pola: ogromny szmat ziemi obsianej różnorodnym zbożem — jakaś mała górka, na niej wiejski kościołek. W dali szczątki małego lasku, a może tylko zagajnik? Obejrzała się wstecz — srebrna, wielka tafla jeziora, na horyzoncie majaczyła jakaś wieża — jakaś klisza astralna odżyła w pamięci podświadomej duszy: aha! to tu kolebka rodu polskiego — Kruszwica.
42A taki bił od wszystkiego smutek, taka bezbrzeżna melancholia, takie korne składanie rąk do troską i cierpieniem przesyconych pacierzy i takie kajanie się przed raz już wyznaczoną dolą ludzką, a ponad wszystkim przeolbrzymi całun tęsknoty, lśniący, mieniący się w takim przepychu, jakiego dusza jeszcze nigdy nie zaznała.
43Dusza, Narodziny— To tu! — szepnęła dusza.
44W samym środku wsi szkoła o wysokim, słomianym dachu — tam cichutka i pokorna weszła.
45I porodził się syn człowieczy, któremu dano na imię Stanisław.
II
46Los, Narodziny, DuszaTo nie przypadek, że przeznaczenie duszę moją właśnie w ten zakątek ziemi polskiej wysłało.
47Nie ma chyba nic smutniejszego, więcej monotonnego, większą melancholią przesyconego jak ta beznadziejna równina.
48Jeszcze przed rozpoczęciem żniw, gdy się złote fale żyta w wietrze kołyszą i rozśpiewają się jakimś uroczystym, tajemniczym szumem, gdy pola pokładają się pod ciężarem kłosów pszenicznych, bo każdy z nich w sto ziarn bogaty, kiedy grochowiska kwitnąć poczynają, a łany koniczyny i wyki rozścielają się sytymi barwami tkanym kobiercem, kiedy modraki patrzą błękitnymi plamami, jęczmień lśni połyskami starego złota, a maki rozkwitają hektycznym[14] rumieńcem i kąkol smętnieje już przez Odkupiciela potępionym fioletem — to jeszcze pół biedy: jakaś nadziejność w powietrzu, bujna otucha, oczy się skrzą i krok wzdłuż miedz raźniejszym się staje, niebo łaskawie się uśmiecha, przybiera odświętne szaty i zdaje się brać jak najgorętszy udział we wszystkim, co serce ludu, rozgoszczonego na tej ziemi, najwięcej skupionym nabożeństwem przepełnia.
49Święto, ReligiaGdybym znalazł się nagle na tej ziemi podczas dnia, nie wiedząc ani dnia, ani godziny, ani w ogóle nie wiedząc, gdzie się znajduję, z niechybną pewnością mógłbym powiedzieć, że to święto nad święta: Boże Ciało. A gdybym o zmroku błąkał się wzdłuż pól, szedł ścieżynami i miedzami tam dotąd, gdzieby mnie nieomylnie coś poprowadziło — w stronę kościółka na małym wzgórku w górze — wiedziałbym z całą pewnością, że odbywa się w nim wieczorne nabożeństwo podczas oktawy[15] Bożego Ciała.
50Śpiew, Muzyka, ReligiaTeraz ksiądz zaintonuje jedną z najpotężniejszych pieśni, jaką Kościół duszę grzesznego człowieka z sobą nierozerwalnie spętał, cały kościołek zadrży straszną mocą tego, tak na wskroś polskiego, Dies irae[16]: „Święty Boże, Święty Mocny!” — hymnu nad hymny; teraz na wsze strony zaświeci wybawczym słońcem złota monstrancja, a lud legnie pokotem przed tak wielkim Majestatem.
51Wątpię, czy coś tak intensywnie przeżywałem, jak uroczystości i nabożeństwo złączone z tym wielkim świętem!
52Tak, tak: to byłoby jeszcze wszystko pół biedy.
53Nadziejne wesele kuma się z wnękliwą, zbożną pieśnią modlitewną, uroczystą wielką tajemnicą ciała i krwi Pańskiej; roztapia się w oceanie złota upalnego słońca lub mrok spowija je w gęstsze jeszcze całuny — i pół biedy jeszcze w żniwnym czasie, kiedy pola zaroją się od żniwiarzy, a niezliczone wozy nieraz dniem i nocą wożą do spichrzy przebogaty plon…
54Dusza, Wieś, ChłopAle niech tylko rozpocznie się czas pożniwny, kiedy rozpoczynają rozorywać nagie rżyska, kiedy aż zbyt często wśród nagich mgieł i mżącego ciągle deszczu rozpocznie się kopanie perek (ziemniaków) i wybieranie buraków — wtedy dusza poczyna się skręcać, wić, kurczeć i chorzeć.
55I znowu: gdybym się znalazł na tej ziemi o zmroku, nie znając daty ani miesiąca, ani miejsca, w którym jestem, wiedziałbym niechybnie, że w kościołku na górce odbywa się wieczorne nabożeństwo Zaduszek[17].
56Ten czarny katafalk na środku kościoła, wokół którego ksiądz odbywa żałobne nabożeństwo, te jarzące się wokół gromniczne świece, monotonny, a tak do szpiku kości przejmujący śpiew funeraliów[18] niczym jeszcze wobec przerażenia, strachu i grozy, która cały kościół już wypełniać jęła w przygotowaniu czegoś strasznego:
57Wierzenia, Śmierć, Obrzędy, WierzeniaO północy rozewrą się groby cmentarza i wszyscy zmarli powstaną, i podążą do kościółka, i siądą naokół katafalku — i z grobowców swych, przylegających do murów kościoła, powstaną z martwych zmarli tu księża — pięciu ich było czy sześciu — i będą odprawiać nabożeństwo.
58W co te wszystkie ponure obrządki i opowiadania, te upiorne straszaki w duszy twórcy-dziecka się przeobraziły, jakim trującym jadem osiadły na dnie jego serca, ten zrozumie, kto trochę głębiej w mój twór się wczyta.
59JesieńOd Zaduszek począwszy, nic już prócz beznadziejnego, bezpamiętnego smutku — dawno już sczerniało melancholijne babie lato — jak widno i daleko czarne rozorane pola zlewają się z czarnymi moczarami, przepadliskami, torfowiskami, ciągnącymi się po drugiej stronie wzdłuż Gopła: jedna przeolbrzymia, czarna, błotna pustynia. A na niej szaleją wściekłe wichry, a deszcz leje od rana do nocy, od nocy do rana, tygodniami całymi; aż wreszcie wszystko się rozpływa w jednej czarnej kałuży.
60Och! Co za rozkoszna karm[19] dla dziecka, którego dusza od samego zaczątku była skierowana w stronę najwyższego napięcia bólu i tęsknoty! Dziecka, które w siódmym roku życia błagało Boga o większe cierpienia nad te, jakimi Syna swego nawiedził.
61De la musique, de la musique, avant toute chose![20]
62A czy mógłbym mieć rozkoszniejszą muzykę nad te wściekłe harce, jakie nadgoplańskie wichry wygrywały na potwornych piszczałkach, szatańskich fletach, waltorniach i fagotach, jakie się widuje na obrazach van Aacka[21] lub Breughla piekielnego?
63A mózg ludzki nie zdołał jeszcze wymyślić instrumentów, które by mogły, choćby w najodleglejszym przypomnieniu, oddać tę muzykę szalejącego Gopła, które mnie do snu kołysało!
64Ale tę wściekłą, szatańską muzykę buntu, sprzeciwu, wściekłego rozmachu, żądzy odwetu i pomsty koiła, rozpaczne ręce w bezsilnym bólu załamująca, beznadziejna pieśń wielkopiątkowych uroczystości — pod wieczór, w żałobnym kirem wybitym kościele przy grobie Chrystusa! Och, ta pieśń, ta jedyna pieśń: „Żegnaj mi, głowo święta w cierniowej koronie…”, wżarła mi się w duszę do samego dna.
65Stąd pewno to wieczne żegnanie w chwale „cierniowej korony” w całym moim tworze.
66A w zmroku wyłania mi się postać mej matki — tak drobnej i wątłej, że zdawałoby się, iż żadnego trudu nie zniesie — a wątpię, czy by zdołała jakaś niewiasta przeżyć do późnego wieku to, co ona przeżyła i zniosła — wyłania się jej postać nad odwiecznym klawikordem i śpiewa słabym, dla mnie seraficzną pięknością przepełnionym głosem:
67
A po szybach zlewał się strumieniami deszcz, na dwór wyjść nie było można, bo tonęło się w błocie, a wicher nadgoplański targał zaciekle wierzchołkami topoli i żywopłotem z „nygusu”, osłaniającym pasiekę mego ojca.
68Oj! rozhulała się dusza dziecka w tej roztoczy bólu, żalu, smutku i tęsknoty!…
69 70Dosyć było tej muzyki w najróżnorodniejszych tonacjach — ale nie pomnę ani jednej wesołej nuty — a! dziwne: jak nie licują sprośne słowa kujawiaków z ich nieskończenie smutną i rozżaloną muzyką!
71Nieraz zastanawiałem się nad tym zdumiewającym faktem. Podłoże prawie pogrzebowe, smętne, pełne jakiejś bolesnej tęsknoty, a na tym sklepisku wyprawia harce rozpusta, a nawet bezwstyd!
72Jakim cudem kojarzy się bluźnierstwo z kornym kajaniem się przed mocą boską, zbrodniczy nihilizm z najwięcej pozytywną wiarą, religion de la souffrance humaine[23] z potwornym, zimnym wyrachowaniem anarchisty, który z największym spokojem w teatrze bomby na publiczność rzuca, tego samego anarchisty, który przed chwilą bandażował nogę kota, zranioną o jakiś kolec płotu żelaznego!?
73To są pewnie te rozmaite dusze w człowieku, z których jedna po drugiej w pewnych warunkach uzyskuje całkowitą autonomię i działa wbrew woli innych dusz.
74Walka, DuszaMoże tak być, a może inaczej — ohé, les psychologues[24]! Nic wspanialszego nad widok dwóch dusz, które na wspólnej arenie mózgu pokłócą się, schwycą za bary i poczynają się zmagać! Walka ich nie jest fair: nie ma podstępu, którego by w tej walce nie użyły, nie ma tak wyrafinowanego łotrostwa, jakim nie usiłują się zwalczyć — a z wszystkich stron, jam i szczelin wypełzają setki innych dusz, otaczają kołem zapaśników, dodają otuchy, to znów osłabiają przekleństwem — a najciekawszy match, to ten między już zasiedziałą duszą, cuchnącą „starzyzną”, a jakąś nową, która do jej siedziby wtargnęła, jakaś ultramodernistyczna, rewolucyjna, wywrotowa — wtedy sam Pan Bóg się śmieje i chwyta się za boki!
75A czyż jest artysta, w którym by się ta walka nie odgrywała wciąż i wciąż? — tylko u ciasnych, płytkich doktrynerów dławi ta nowa, przybłąkana dusza tę jedyną prawowitą, autochtoniczną.
76Oczywiście, komplikuje się niezmiernie cała ta zaciekła walka, jeżeli wszystkie dusze na raz wplątane są w jej rozszalały wir — wtedy jedno uczucie ujarzmia inne albo rozbryzguje się w całym tym chaosie — a bywa, iż dwie całkiem różnorodne dusze zawierają z sobą niemy sojusz, nie czyhają na wzajemną zgubę, ale za obopólnym milczącym porozumieniem — porozumieniem, często zgrzytającym zębami i oślinionym pianą bezsiły — godzą się na to, że jedna odprawia mszę, druga wygrywa na organach bezwstydne shimmy[25]. A gdy jedna święci swe wniebowstąpienie, druga porykuje rozkoszą wpiekłowzięcia.
77Och, jak daleko odbiegłem od tematu!
78Tematu!? Och, nie! To właśnie najistotniejszy temat: dusza artysty, zasadnicza dominanta, niemożliwa jednak do pomyślenia bez setek innych piszczałek.
79Poza tym nie potrzebuję trzymać się jakiegoś tematu — nie piszę pamiętników, błąkam się po ciemnych krużgankach własnej duszy, by móc się zorientować w pieczarach, wąwozach, żlebach obcej duszy.
80Nie mógłbym nawet pisać żadnego pamiętnika, przecież ja to wszystko całkiem inaczej, odrębnie, na opak prawie przeżywałem i przeżywam, jak człowiek, który nie jest twórcą.
81Kiedym się silił w moim odczycie o Kasprowiczu („Synem Ziemi” go nazwałem) o oddanie tego tajemniczego czaru, uroku, piękności ziemi kujawskiej, pytał ponoć Władysław Rabski[26], zdumiony w najwyższym stopniu, obok stojącego Kujawiaka:
82— Przecież tego wszystkiego tam nie ma — gdzie on to widział?!
83Ale cóż mnie to na Boga żywego może obchodzić, czy to tam jest, czy tego nie ma?
84Ja to widziałem, ja to tak właśnie przeżyłem — więc jest. Dla jednego żyzną ziemią pszeniczną lepszą od sandomierskiej, przebogatym źródłem eksploatacji buraków — dla mnie jednym wielkim cudem.
85Dałem tylko przykład twórczego przeżycia.
86I mocą tego przeżycia będzie może już w przyszłej generacji nadgoplański Kujawiak inaczej patrzył na tę beznadziejną równinę i te błota, moczary i torfowiska aniżeli teraz — a co moc twórczego przeżycia znaczy, chyba już najwspanialszym dowodem „twórcze” odkrycie Tatr przez Chałubińskiego, Eliasza[27], Witkiewicza.
87Artysta, Naród, TwórczośćTrudno i darmo: artysta tworzy wszystkie wartości — bez niego nie byłoby pojęcia ojczyzny, narodu, ziemi — he, he — artysta stworzyć musiał człowiekowi nawet kieszenie w spodniach!
88Ale to nie tylko ja widziałem te nadgoplańskie Kujawy w mirażu tych dziwów i uroków: w nieporównanie większej potędze ujrzał je prawdziwy syn tej ziemi, najrodowitszy jej autochton, Jan Kasprowicz, największy z „moich współczesnych”.
89Czytajcie jego „Święty Boże, Święty Mocny” — on też tego nie widział oczyma, marną funkcją mózgu, on widział je duszą, kiedy przed sześciu wiekami tu bytowała: w czasach straszliwego pomoru, czarnej śmierci, w czasach gdy olbrzymie procesje flagelantów zalały ten szmat ziemi, kiedy człowiekowi zdawało się jeszcze, że zniewoli gniew Boga, gdy ołowianymi prętami rozorze swoje plecy, gdy krzyżem się położy i pozwoli się tratować, jak tratuje się rzepak na boisku stodoły; on widział tę połać ziemi w piekielnej czerwieni nieustępującego z nieba krwawego komety, którego miotła rózgami po niebie się rozprysła, i on widział, jak rowy napełniły się trupami dżumą zatrutych cielsk — widział, jak niebo się rozpaliło i wściekłe zarzewie na ziemię ciskało.
90 91I tak przeżył twórczo Kasprowicz tę samą ziemię, którą by czterema kreskami narysować można, bo przecież nic na niej nie ma. A wspomnienie cholery, jaka nawiedziła ziemię kujawską pod rok 1873, po wojnie francuskiej, wyrosło w „Święty Boże”, w przeolbrzymią wizję, godną zaiste jakiegoś Ezechiela.
92Och! jak dobrze pomnę to straszne, upalne, pożarne lato, mimo że miałem wtedy dopiero pięć lat… Całymi nocami włóczyły się procesje chłopów od wsi do wsi, a wystraszone dziecko budziło ze snu o litość skowyczące „Święty Boże” albo nad rozwartymi grobami krwawym szlochem zawodzące: „Witaj Królowo! Ad te clamamus, flentes, gementes exules, filii Haevae[28]!”
93Nie pomogły ni jęki, ni prośby i błagania: co dzień przeciągały przez moją wieś rodzinną chłopskie wozy z trumnami, skleconymi z czterech desek, które na „cholerycznym cmentarzu”, tuż za wsią, wyrzucano do wspólnych dołów.
94Taki sobie prosty fakt, dawno zapomniany! Już na wiosnę porosła trawa na cholerycznym cmentarzu, rozpleniło się na nim najprzedniejsze zielsko, bo o ten cmentarz nie było komu dbać. Twórcza potęga Kasprowicza wyolbrzymiła ten biedny fakt do rozmiarów jakiegoś kosmicznego, żywiołowego kataklizmu.
95Teraz zamykam oczy i śnię na jawie.
96Kiedy się przejdzie rynek w Inowrocławiu, na którym przed pięciu laty jeszcze sterczał pomnik poległych w 1871 roku Kujawiaków — ohydna „Maryna”, jak tę brzuchatą „Germanię” lud nazywał — skręca się na lewo, a potem już na prawo, idzie się prostą drogą do Szymborza. W lecie, kiedy jest sucho, droga od biedy znośna, ale niech Bóg broni na wiosnę lub jesień: przepastne błoto, w którym szymborzanie szczeniaki topili, a koła wozów aż po osie grzęzły. Ani jednego drzewka przez całą drogę, tylko tuż niedaleko Szymborza figura św. Marcina, wyobrażająca świętego, jak rozcina płaszcz i patrzy z głupkowatym uśmiechem na wyciągającego dłonie żebraka.
97Pod tą figurą zakopane są nieczystym sposobem zdobyte skarby — tak lud twierdzi — a często widziano, jak się o północy niesamowitym, diabelskim ogniem palą.
98Jeszcze kawałek, może jakiś kilometr, a już widne gospodarstwa Posadzych, Habrów, Łodygów… kawałek jeszcze: na rogu karczma, a za nią obszerny plac, cały zapełniony brudną sadzawką, potworną w swym brudzie i kale, gdy ją letnie upały wysuszać jęły.
99Na prawo od karczmy droga, wzdłuż której liczne zabudowania gospodarskie, a na samym brzegu dwupiętrowa, przez rząd pruski wybudowana szkoła — może jedyny murowany budynek w Szymborzu, stanowił zawsze szczególny mój podziw[29] — trochę dalej schludnie słomą poszyta — chałupa? — nie, to już coś w rodzaju dworku i siedziba nauczyciela szymborskiego, Dybały, alias Dybalskiego, który bardzo ważną rolę miał odegrać w życiu Kasprowicza.
100Zabudowania wokół tej chałupy-dworku: stodoła, stajnia, chlew, a nawet — niesłychane na owe czasy — króliczarnia, tworzyły z tej zagrody coś niezmiernie wzorowego; nie dziw też, że nauczyciel Dybała otrzymał na wystawie, jaką szlachta okoliczna kiedyś pod rok 1875 w Szymborzu urządziła, pierwszą nagrodę za chów belgijskich królików i niewidzianych dotąd na Kujawach gołębi.
101Dybała-Dybalski był niezwykłym człowiekiem. Jako prosty parobczak w Łojewie zwrócił na siebie uwagę mego ojca, prefekta słynnej na całą okolicę „analfabetycznej akademii łojewskiej”, bo ojciec mój byłby mógł być raczej ogrodnikiem i pszczelarzem, aniżeli nauczycielem — zdumiewała jednak mego ojca niesłychanie rzutka inteligencja parobczaka, jego żywy, gorący umysł, rwący się do nauki. Pomiędzy moim ojcem a młodym Dybałą zawiązał się serdeczny stosunek nauczyciela do niesłychanie zdolnego i pojętnego ucznia — prawdopodobnie jedynego ucznia, którym ojciec mój na serio się zajmował — i tak się stało, że po paru latach mógł młody Dybała wstąpić do seminarium nauczycielskiego, a po kilku dalszych latach otrzymał posadę nauczyciela w Szymborzu — gospodarstwo zyskał sobie pewno ożenkiem, tego już nie wiem.
102Z Dybałą, teraz już Dybalskim, istniała aż do śmierci Dybalskiego między rodzicami moimi a jego rodziną serdeczna i zażyła przyjaźń. Trochę było kiepskawo z niemczyzną Dybalskiego, więc czasami, a nieraz i parę razy na tydzień, przybiegał z Szymborza do Łojewa, by się ojca mego poradzić, jak ten lub ów raport, podanie lub rekurs napisać.
103Droga z Szymborza do Łojewa nie była daleka. Jeżeli się przeszło „rynek” szymborski, a raczej okrążyło się tę niechlujną sadzawkę, ciągnęła się już droga wprost wśród domostw prostych „chałupników”; między nimi stała chałupa, a raczej mała zagroda ojca Jana, która od dziecka wzbudzała we mnie jakiś tajemniczy szacunek — mówiono mi, że jest przepełniona książkami i pismami; tajemnicę tę zdradził mi rówieśnik mój, Władek Dybalski. Potem skręcało się na lewo, szło się długo, długo przez Sikorowo, wieś zamieszkaną przez kolonistów niemieckich, sprowadzonych tam jeszcze przez Fryderyka Wielkiego — znamienne, że teraz już droga aż do samego Łojewa była obsadzona rozłożystymi, cienistymi wierzbami. Zwykle szło się do Łojewa przez tak zwane górki — jakie pojęcie ma się w Kujawach o górach, najlepszy dowód, że wzniesienia dziesięciometrowe górami się zowią — a potem wzdłuż rowów torfowisk, nad zamulonym kanałem, po ścieżynach na trzęsawiskach, po których idąc nogi się zapadały jak po najpyszniejszym wschodnim kobiercu, poprzez belki, na których trzeba było ostrożnie balansować, by się nie zwalić w błotnistą topiel, aż już wreszcie ścieżynką przez ogromną łąkę, ciągnącą się nad Gopłem aż pod nasz dom.
104Tym razem przybył Dybalski ani z żadnym raportem, ani podaniem — był mocno zaaferowany, a nowy kaszkiet zafarbował mu spotniałe czoło czarną pręgą.
105— Przyszedłem do kolegi po poradę.
106 107— Mam ucznia w mojej szkole o tak zdumiewających zdolnościach, że Bóg by mnie skarał, gdybym tego nie rozgłosił, bo nie można pozwolić, by taka zdolność miała się zmarnować.
108I wyciągnął z kieszeni parę rysunków.
109Widzę to wszystko, jakby się dziś działo.
110— Niech kolega tylko spojrzy! Ten Żyd na tym obrazku, to ten, który co niedziela lata po wszystkich wsiach i wykrzykuje: „skórki, skórki!” — (Co niedziela pod jesień wybiegała z Inowrocławia chmara Żydków i skupywała po okolicznych wsiach skórki zajęcze.) — Przecież w tej chwili go poznać: to Szmul Zadek!
111— Istotnie! — potwierdził ojciec.
112— Albo tu, ten szmaciarz, który odważa gałgany na swojej złodziejskiej wadze! Ale to nie tylko to — ciągnął Dybalski — ten smarkacz wiersze pisze — podał ojcu kartkę papieru — a pamięć ma, bestia, taką, że co raz przeczyta, to słowo w słowo na pamięć wyrecytuje.
113 114— Tak! To rzeczywiście niepospolity talent! Trzeba tu coś poradzić, pomóc; szkoda, by się taki chłopak zmarnował.
115Odsunął od siebie książkę, w którą przed chwilą się wczytywał — z jaką łapczywością chwyciłem ją po odejściu ojca: Kraszewskiego Poeta i świat. „Trzeba pomóc…”, a po chwili:
116— Wie kolega co, właśnie wrócił Józef Kościelski[30] z Egiptu czy też z Jerozolimy, słyszałem, że krok w krok idzie śladami Słowackiego, pełen jest szczytnych ideałów, trzeba mu to wszystko pokazać, z nim pogadać — odstrychnął się całkiem od okolicznej szlachty, uważają go tu za całkiem czerwonego…
117To jedno jeszcze pamiętam, że poszli do starego gospodarza Słabęckiego z prośbą o furmankę i tego samego wieczoru ruszyli do Józefa Kościelskiego, który rezydował w bardzo pięknym pałacyku nad Gopłem — w Szarleju, ongiś warownym zamku, który Władysław Biały, książę „Szarlejko”, zdobywał (Józef Kościelski napisał dramat o tym księciu Szarlejko pod tytułem Władysław Biały), a który Szwedzi podczas najazdu Wielkopolski doszczętnie zburzyli. Stał on naprzeciw ogromnego kopca na przeciwnej stronie Gopła, usypanego przez Szwedów, z którego Szwedzi Kruszwicę ostrzeliwali; kopiec ten po dziś dzień istnieje, a zaiste jest godzien, by społeczeństwo polskie gorąco się nim zajęło.
118Kopiec ten, dorównywający wysokością kopcowi Kościuszki, jest otoczony wysokim obronnym wałem, oddzielonym od kopca samego głęboką fosą. W przesądnych wierzeniach okolicznego ludu odgrywa on niezmiernie ważną rolę, a wątpię, czy kiedy znalazł się taki śmiałek, który by nocą nań wejść się odważył.
119Zabobony, PiesNatomiast widziano częstokroć okolicznych obywateli niemieckich, którzy przeważnie byli masonami (piękną lożę murowaną w kształcie wieży mają stąd niedaleko we wsi Tupadły) zamienionych w ogromne czarne psy z jarzącymi się ślepiami, grzebiących za ukrytymi w tym kopcu skarbami.
120Stary torfiarz Piernik opowiadał mi, że raz takiego psa-masona ubił poświęconym trojakiem, a jak podszedł bliżej, ujrzał, że z psa została tylko kupka smoły.
121Jakim skutkiem wizyta mego ojca i Dybalskiego u Kościelskiego uwieńczona została — nie wiem. Chłop, Szlachcic, Szkoła, Polska, Polak, Obyczaje, Pogarda, PrzemocWiem tylko jedno, że młody Jan strasznie się przemęczał w gimnazjum inowrocławskim, do którego oddany został. Och! jaką żółcią musiał być zaprawiony jego tam pobyt od najrychlejszej młodości, ten tylko zrozumieć jest w stanie, kto znał ówczesne stosunki w Poznańskiem.
122Między panem a chłopem, dworem a chłopską chałupą, zionęła ta sama przepaść, co ongi za czasów Sasa.
123Do gimnazjum mogła tylko szlachta swe dzieci posyłać: chłopskie dziecko w gimnazjum było tak niesłychanym, nieprawdopodobnym zjawiskiem, że wszystkie szlachciątka oglądały takiego raroga z tą samą pogardą, z takim lekceważeniem, w jakim je od dziecka troskliwie chowano: cham nie był człowiekiem.
124Sam byłem świadkiem, jak głupi czternastoletni smarkacz w obecności swego ojca, właściciela obszernych dóbr — „posiedzicielem” nazywa się taki pan w byłej dzielnicy pruskiej — uderzył starego stangreta kilkakrotnie w twarz, bo przyprzągł konie trochę za luźno.
125Uśmiech zadowolenia i dumy wykwitł na ustach jaśnie wielmożnego pana na ten rycerski czyn swego spadkobiercy.
126I raz jeden zdobyłem się na agresywny czyn: wyciąłem jednemu synowi szlacheckiemu policzek, bo głośno wykrzykiwał, że trzeba by podwyższyć o tysiąc procent szkolną opłatę w gimnazjum, aby temu chamstwu zagrodzić drogę do wyższych studiów — ono to „zasmradza” coraz więcej wyższe uczelnie — przecież nie sposób z tą hołotą na jednej ławie siedzieć!
127Chłopskie dziecko poonczas[31] w gimnazjum! Chryste Panie! Dziś stosunki się zmieniły, ale wówczas, 1870 roku, w Poznańskiem, kiedy Kasprowicz był całkiem nieprawdopodobnym zjawiskiem wśród całej tej kpiącej, wzgardliwej, szydzącej, dokuczliwej zgrai płytkich, wystrojonych i wymuskanych paniczyków — pobyt dziecka chłopskiego wśród nich musiał być ciężką męką i przebolesnym martyrium!
128Dzieje takiego dziecka wśród tego wrogiego, bezlitośnie okrutnego otoczenia stokroć razy tragiczniejsze aniżeli najwięcej tragiczny los dorosłego człowieka.
129Jaka olbrzymia siła musiała tkwić w małym Kasprowiczu, jaka harda duma, jakie wściekłe pragnienie obrony swej godności, jeżeli zdołał uratować swą duszę od ostatecznego spaczenia i ani na chwilę nienawiść nie obciążyła w jego duszy słońca miłości ciężkim, czarnym kirem. Już wtedy musiała bić od niego wielka moc, bo już po paru latach zyskał sobie tę umysłową przewagę nad swoimi rówieśnikami, która i najzacieklejszych wrogów chamstwa ku niemu zniewalała.
130Po Kujawach, oczywiście na tym inowrocławskim odcinku, krążyły tajemnicze wieści o młodym poecie, który ponoć już w Warszawie drukuje swoje wiersze. Koledzy Kasprowicza przyjeżdżali na wakacje i rozsiewali dziwne gadki: jeden widział cały duży zeszyt, opiewający piękność Gopła, inny zasię początek jakiegoś dramatu, tamten znowu czytał bardzo pochlebną odpowiedź jakiejś redakcji warszawskiego pisma — dość, że Kasprowicz był na Kujawach już popularny, kiedy nie przekroczył osiemnastego roku życia. A właśnie wtedy sposobiły się Kujawy do uroczystego obchodu pięćdziesięcioletniego jubileuszu pracy Kraszewskiego.
131W tym samym czasie, kiedy ja, w najgłębszej tajemnicy przed rodzicami, mozoliłem się, by w uroczystym wierszu wyrazić Kraszewskiemu mój nabożny hołd, wierszem, z którego tyle tylko jeszcze pamiętam:
132
wędrował młody, osiemnastoletni Kasprowicz od jednej wsi do drugiej i wypożyczał u okolicznych gospodarzy i okolicznej szlachty konie wierzchowe.
133Chłop, Poeta, DumaW dniu uroczystości wjeżdżał na czele może dwudziestu dorodnych parobczaków na koniach, w kujawskim stroju chłopskim, Jan Kasprowicz do Kruszwicy, gdzie na wzgórku, kędy sterczy Mysza Wieża, cała uroczystość się odbyła.
134Pomysł tej symbolicznej banderii chłopskiej był wówczas niesłychanie śmiałym protestem przeciw uroszczeniom szlachty, która niechętnie dopuszczała do obchodów mieszczaństwo, a tym mniej chłopów.
135Jak pruski dyrektor gimnazjum w Inowrocławiu zareagował na tę manifestacyjną eskapadę Kasprowicza, nie wiem, może nie dowiedział się o niej, a może wiedzieć nie chciał — mój hołd, złożony Kraszewskiemu, zwiał nagle na katedrę mego ojca list z Drezna, adresowany do Stanisława Przybyszewskiego.
136Można sobie wyobrazić niesłychane zdumienie mego ojca. Widzę go jeszcze, siedzącego na katedrze i przeszywającego mnie surowym wzrokiem — jak ten smarkacz ośmielił się coś bez jego wiedzy zrobić?
137Przeczuwałem coś złego, ale widziałem, jak w trakcie czytania twarz ojca łagodniała, a nawet się uśmiechał. Nie dziw!
138Własnoręczny list Kraszewskiego, w którym pisze, jak nieskończenie mu drogie te życzenia dziecka, jak gorąco prosi, by niebiosa wszystkie łaski zlały na moją „główkę” — więc tym razem ominęła mnie kara, bo bez woli i wiedzy ojca nie wolno było nic robić.
III
139Woda, RzekaGopło w ciągu ubiegłego wieku znacznie opadło wskutek pogłębienia koryta Noteci, osuszenia moczarów i wycięcia lasów. Miejsce, skąd się cofnęło, znaczyły wysokie parowy, gdzie pozasadzano srebrne topole, które po upływie kilkudziesięciu lat rozrosły się w królewskie drzewa.
140Tęsknota, Dzieciństwo, Światło, DźwiękTam wybiegałem latem w największy popołudniowy skwar i upał, kładłem się w cieniu topoli, wsłuchiwałem się w pobrzęk srebrnych liści, potrząsanych leciuteńkim wietrzykiem, wpatrywałem się w wysokie łany trzciny, sitowia i tataraku, wśród których gnieździło się mnóstwo kuligów. W poszum tych jeziornych traw wplątywałem wszystkie melodie, jakie matka na fortepianie wygrywała, patrzyłem, jak słońce miriadem[32] diamentowych szpileczek łechtało w psotnej igraszce ciemne łono Gopła — słuchałem, aż wszystkie rozhowory[33] topoli, ostre głosy kuligów, brzęki chrząszczów, poszumy łanów trzciny i kęp sitowia zlały się w jeden falisty ton, wznoszący się i opadający w bezustannych nawrotach i powrotach na „kseb” i na „ocib”[34]; patrzyłem, aż oczy mi ślepły od żarzącego się blasku, a gdy je zamknąłem, kołowały pod powiekami delikatne koła w szybkim, tęczobarwnym obiegu, a w duszy dziecka rodziła się bolesna, niepokojem i lękiem trawiąca tęsknota, nieznająca ani przyczyn, ani powodów, bez żadnych pragnień i celów; tęsknota za niczym i za wszystkim; tęsknota sama w sobie — najfatalniejsza z wszystkich tęsknot, bo z niej się rodzi ten ponury, beznadziejny fatalizm życiowy kornego poddania się losowi, jaki by on tam był, ubezwładnienia rąk wobec każdej przeszkody i niesprzeciwiania się złemu.
141Błogosławiona tęsknota, co w bolesnym napięciu rozwarła swoje skrzydła od jednego krańca do drugiego i rwie się, by bohaterskim szturmem niebiosa zdobywać, błogosławiona i ta, która, z tysiąca ran brocząc, jednak, choćby z połamanymi skrzydły[35], u progu upragnionego celu się rozłoży — cóż z tego, że w tej samej chwili skona? Błogosławiona i ta, która w pijanym szale tacza się z jednej stacji kalwaryjnej do drugiej z obłąkaną wiarą, że gdzieś, kiedyś dokonaną zostanie, ale ta tęsknota, która niczego się nie czepia, nie patrzy ani wstecz, ani w przyszłość, bo nic za nią i nic przed nią, to najboleśniejsza z wszystkich tęsknot.
142O, znał ci ją doskonale Szopen. Jego preludium Fis-moll (Op. 28 nr 8) pod koniec — pięć czy sześć taktów z jednym cis — to: cis, cis, cis, więcej opowiada o tej tęsknocie, aniżelibym był w stanie choćby i na kilku stronicach ją zanalizować. I jeszcze jedno cis, ale tym razem z towarzyszącym mu cichym chełchaniem zamarłego w krtani płaczu: dis, dis, fis, dis, i znowu cis, cis bez końca — o Jezu, Jezu!
143Jeden kwiat sobie ukochałem: dziewannę!
144Wśród pustynnego ugoru nad Gopłem, wśród tej rozpaczliwej cis-pustyni, nagły cichy szloch ziemi — dziewanna: dis, dis, fis, dis!
145W duszy dziecka przetworzyło się to wszystko na tę bezdenną tęsknotę, łkającą cichym, zdławionym płaczem, który gwałtem się z krtani wyrywa, ale w tejże samej chwili milknie, zduszony zalęknionym wstydem.
146A z wszelkich dali i pobliży ustawicznie, wciąż ten sam maniacki refren:
147
Poonczas nieźle grałem na fortepianie.
148Jeżeli mówię o fortepianie, to trzeba sobie wyobrazić coś w rodzaju bardzo lichego mozartowskiego szpinetu. Cieniuteńkie tony, a raczej brzdęki — coś w rodzaju harfy, a na domiar bardzo kiepskiej, wiecznie rozstrojonej: jedyna puścizna mej matki po zmarłym dziadku. Wiecznie łamały się młoteczki, osadzone na gęsich piórkach; struny, ze starości zardzewiałe, chrypły bezustannym katarem, a ponieważ niejednej brakło, więc głuchy, suchotniczy kaszel przerywał wszelką melodię częstym: Memento mori[36]!
149Matka z miłością uczyła chciwego muzyki syna, a jedyne popołudnia niedzielne, których nie zabijała śmiertelna nuda, to te, w których wszyscy z domu się porozchodzili, a ja z matką godzinami całymi grałem na cztery ręce z nut, pisanych ręką mojego dziadka. Poonczas błąkał się po wszystkich dworkach jakiś jeden drukowany egzemplarz, który skrzętnie dziesiątki rąk przepisywało — drukowane nuty, jako bardzo drogie, były rzadkością.
150— Moje dziecko — powiedziała mi raz moja matka — jaka bym była szczęśliwa, gdybyś został muzykiem!
151Te słowa opadły ciężkim kamieniem na dno duszy dziecka i już mu nie miały dać spokoju. — Ale to nie było żadnym jakimś celem, raczej jakimś ciężkim przerażeniem — słyszałem przecież, że muzycy dają koncerty na publicznych salach, mnóstwo ludzi przychodzi, by ich gry posłuchać, a myśl o tym, żeby mnie mogło mnóstwo ludzi słuchać, tak mnie paraliżowała, że tchu załapać nie mogłem.
152Natomiast myśl, że mógłbym zostać muzykiem tak dla siebie, już mnie nie opuszczała.
153I zdarzyło się, że jakoś w lipcu przypadł odpust w Markowicach, po drugiej stronie Gopła. Kiedyś bogaty klasztor, który zamieszkiwało zgromadzenie oo. kapucynów, jeśli się nie mylę. Prusacy zakon rozpędzili, przemienili go na szkołę i mieszkanie dla proboszcza, kapelana, organisty i nauczyciela — jeden tylko splendor klasztoru pozostał nietknięty: jego słynny odpust. Na odpust ten zjeżdżała się cała okolica z tej i z tamtej strony Gopła: z dwudziestu parafii zjeżdżali się księża — prócz w Kruszwicy na św. Piotra i Pawła nie było nigdzie w okolicy tak uroczystego odpustu, jak w Markowicach — czy nie na św. Anny?
154Ojciec powiózł mnie na ten odpust, bo był on równocześnie zjazdem wszystkich okolicznych nauczycieli wiejskich, nie powiózł mnie jednak do Markowic, ale do znajomego kolegi, który mieszkał po drodze w Żernikach, i tam kazał mi na siebie czekać.
155Czekałem jakiś czas, wyszedłem potem na drogę, zboczyłem do jakiegoś parku (Żerniki były ongiś rezydencją generała Kołaczkowskiego), błądziłem po nim tam i sam — nagle posłyszałem dźwięki fortepianu. Z bijącym sercem podszedłem pod okna pałacu, z którego gorącą, płomienistą falą lała się ku mnie jakaś niesłychana muzyka.
156Tyłem odwrócona do okna, sięgającego do samej ziemi, siedziała jakaś piękna pani z rozpuszczonym włosem przy fortepianie — Chryste Panie! Co to był za niesłychany fortepian! Grzmiał, wył, ryczał, dzwonił jak na Anioł Pański, śpiewał i kwilił — Jezus Maria! Ja bym nie był śmiał palcem w taki klawisz uderzyć! A piękne ręce tej „anielskiej” pani przebiegały całą klawiaturę z jednego końca na drugi z taką chyżością, żem poszczególnych palców nie widział, a ręce te latały jak oszalałe, wyskakiwały w górę, to znów spadały na klawisze, przerzucały się jedna przez drugą, to znowu łączyły w grzmiących akordach na jednym miejscu, to znowu grzmiała lewa ręka w basie, a prawa wyciągała niesłychanie długi tryl, a tak szybciuteńko, że nawet ruchu nie było widać…
157Pani wstała od fortepianu i znikła, a biedny dzieciak wpadł, zataczając się, w zarośla parku.
158Teraz dopiero zrozumiał, co to znaczy grać, umieć grać, i ciężki smutek zwalił się gorszym jeszcze młyńskim kamieniem na jego serce.
159A ten młyński kamień nie był dla niego frazesem, podziwiał go już nieraz u młynarza w Łojewie, kiedy rozmyślał nad słowami Pana, że temu, który zgorszy jednego z maluczkich, należałoby kamień młyński przywiązać u szyi.
160U szyi? Pół biedy — ale on spadł mu na serce i tak go do ziemi przytłoczył, że ruszyć się nie mógł.
161— Cóż tak, Stasiu, osowiałeś? — pytała matka po powrocie moim do domu.
162— Nic, mamo, tylko głowa mnie boli.
163 164Ale Staś nie spał — a dla matki były wysoce niepokojące te bezsenne noce dziecka — ale tym razem nie zdradził się, że nie śpi: modlił się żarliwie do patronki muzyki, św. Cecylii, której obraz wisiał nad fortepianem, by mu wyjednała dar muzyki u Pana Boga, aby cud się ziścił i mógł grać tak, jak ta piękna pani z rozwianymi włosami. — Nad ranem usnął snem gorączkowym, a po południu schował się w stodole i wyciągnięty na sianie jął pisać żarliwą litanię do św. Cecylii, a w antyfonie zaklinał ją, by prośbę jego spełnić raczyła.
165A znał doskonale z Żywotów świętych życie św. Cecylii.
166Był to mój pierwszy utwór, pisany z niezłomną wiarą, że cud się stanie i już wkrótce będę tak grał, jak ta piękna pani w Żernikach.
167Ale na próżno wyczekiwałem cudu. Natomiast znalazła matka moją litanię — ja nigdy nic ukryć nie umiałem — i poszła z nią do księdza proboszcza, tak wyraźnie żyjącego w mej pamięci księdza Kompfa.
168— Dziecko przedwcześnie dojrzałe — powiedziała — zdaje się, że mógłby zostać przyjęty do pierwszej komunii, katechizmowo już jest przeze mnie przysposobiony.
169Ksiądz Kompf raz jeszcze przeczytał antyfonę.
170 171 172— Tak, to rzeczywiście wyjątkowo rozwinięte dziecko — niech jutro przyjdzie do spowiedzi — pojutrze razem z przygotowanymi dziećmi do komunii.
173Pierwszy i ostatni raz, że jakiś mój twór tak po królewsku wynagrodzony został.
V
174W dwunastym roku mego życia oddał mnie ojciec mój do niemieckiego gimnazjum w Toruniu.
175Niewesołe były to czasy dla młodego chłopaka, który zaledwie kiepsko język niemiecki rozumiał, a w klasie, liczącej około 60 uczniów, było, prócz mnie, trzech tylko Polaków. Toteż bezustannie byłem narażony na pośmiewisko i złośliwe kpiny moich współuczniów Niemców, którzy zanosili się od śmiechu, wraz z gospodarzem klasy, profesorem, nad moją wymową niemieckiego języka, przedrzeźniali mnie w ten złośliwy i okrutny sposób, jakim rozporządza tylko z natury złośliwy i do okrucieństwa zdolny dzieciak. Nazwisko moje łamało im języki, toteż przekręcano je, skracano, wywracano na ręby, aż wreszcie zostało jakieś „Sibi[37]” i to „Sibi” wyrzuciło mnie za obręb synów bogatych mieszczan, oficerów, bankierów, profesorów, wyższych urzędników — gimnazjum w Toruniu zdawało się być przeznaczone li tylko dla arystokracji wszelakiego stanu.
176Ale to błogosławione „Sibi” zrobiło[38], żem istotnie począł żyć tylko w sobie i dla siebie: sibi[39].
177Zdawałoby się, że to głupi jakiś, nic nieznaczący przypadek!
178 179Los, Artysta, ImięNie uznaję żadnych przypadków, a już całkiem nie widzę ich w moim życiu.
180Przecież to nie przypadek, żem się właśnie tam urodził: tam, a nigdzie indziej urodzić się nie mogłem — nie przypadek, żem to nazwisko otrzymał, które noszę. Byłem zawsze i wszędzie przybyszem, a przeważnie uważano mnie za rodzaj intruza, który wdarł się Bóg wie jakim prawem nie tylko w obręb społeczeństwa, ale — o zgrozo! — w ojczystą literaturę! Gdziekolwiek w życiu się znalazłem, czy za granicą, czy u „swoich”, wszędzie byłem „przybyszem”.
181A nawet imię „moje” nie jest przypadkowe, aż nadto stało tej „sławy”, a raczej osławienia, bo „przybysze” wzbudzają li tylko ciekawość i właśnie naokół nich snują się najrozmaitsze legendy i to doprawdy nie najpochlebniejsze. Wiążą się z nimi domysły najfatalniejsze i nie bardzo dla nich korzystne, toteż nie dziw, że w średniowiecznych procesach o czary często gęsto wędrował na sromotny stos taki bliżej nieznany, a więc niesamowity „przybysz” — taki sobie certain[40], „włóczęga”, „powsinoga”, „łapserdak”, a nawet „zakała” społeczeństwa.
182Nie piszę tego w jakimś rozżaleniu — niech ręka Boska broni — ja pragnę tylko wykazać, jak nic nie jest w życiu człowieka przypadkowym, przeciwnie: symbolicznym określeniem drogi, jaką ma w życiu kroczyć.
183W mojej wsi rodzinnej istniała chłopska rodzina o nazwisku Kruk. I co powiedzieć na to: Kruk w Kruka był złodziejem, a co jeden to gorszy. Inna rodzina zwała się Musiał. Musiał na każde pytanie, dlaczego to lub owo zrobił, odpowiadał kategorycznie: bo „musiałem”. Rodzina Wydrów odznaczała się tym, że sześcioletni Wydra przepływał Gopło jednym tchem tam i z powrotem, a nasza służąca Sroka nie mogła spojrzeć na coś lśniącego, by nie odczuwać silnych „cięgotek”.
184I ten mój śmieszny przydomek „Sibi” — tak sobie język niemiecki przystosował kawałek mego nazwiska: „Przyby” — był niejako symbolem dla wytyczni[41] mego przeznaczenia.
185Chłopak tak niesłychanie wstydliwy i przeczulony, że krył się zawsze — nawet w domu rodzicielskim — w ostatnie kąty, by na niego uwagi nie zwrócono, stał się teraz już całkiem odludkiem i osamotnionym — począł żyć w sobie. Błądził po ponurych ulicach i zaułkach starego Torunia, a całe miasto przejmowało go drżącym, tajemniczym lękiem, a równocześnie przyciągało go nieprzepartym urokiem czegoś, co już przecież gdzieś, kiedyś musiał widzieć. Błąkał się samotny wzdłuż brzegów Wisły, hen, daleko poza most żelazny, gdzie stromo nad rzeką pobudowało się robotnicze, wielce okrzyczane przedmieście: Winnica — to znowu wystawał godzinami całymi na moście i patrzył w dół, na tratwy flisaków, które Wisłę, jak daleko okiem sięgnąć, całkowicie zapełniały. A co za rozkosz było siedzieć nad brzegiem Wisły i słuchać muzyki flisaków, kiedy już wieczór zapadał, a na każdej tratwie pozapalano ogniska! Jakie cudowne poematy można by z tego wysnuć!
186Między Wisłą oblewającą Toruń, a jej starym korytem, zwanym „leniwą Wisłą”, utworzyła się wyspa Majdany. Nazwa ta może być dla historyka ciekawą wskazówką, czym ta wyspa kiedyś była w średniowieczu — prawdopodobnie wielkim targowiskiem, na które kupcy ze Wschodu zjeżdżali — w moich czasach królowały na nich potężne, rozłożyste dęby, ogromne buki, jesiony, srebrne olchy, płaczące wierzby, czarne wiązy o poczwarnie powyginanych, szerokich ramionach, a całość tworzyła jakiś niewysłowienie piękny, bo nieludzką ręką stworzony, park. Wśród drzew, które Wisła częstokroć prawie pod konary zalewała, rosły olbrzymie paprocie, skrzypy, przenajrozmaitsze zielsko, a tak ogromnie wybujałe, że mi po głowę wówczas sterczało.
187Z jednej i drugiej strony ciągnęły się zbitym gąszczem, nieprzerwalnym murem splątane kępy wikliny, tu i ówdzie poprzerywane głęboko nad wodą pochylonymi, zgrzybiałymi i spróchniałymi pniami wierzb i topoli nadwiślańskich.
188Można było błądzić swobodnie w tych zapadłych uroczyskach, a godzinami żywej duszy się nie spotkało, tylko w oddali przygłuszony łoskot pociągów, przeciągły gwizd lokomotyw i stłumiony hałas i nawoływania robotników ładujących wozy towarowe.
189Tam mi dobrze było, tam roiła moja dusza dziwaczne sny i majaki — dziś zdumiony jestem, co się wtedy przez duszę dziecka przewalało — tu doznawałem trwożnego a uroczystego dreszczu pobliża potężnej natury. Można sobie wyobrazić trwogę i zdumienie dziecka, które prócz małych zagajników i sadów z drzewami owocowymi w rodzinnej wsi nigdy lasu nie widziało, a cóż dopiero takiej dziewiczej prawie puszczy, jaką pyszniły się te moje Majdany!
190Ale co duszę moją najwięcej wstrząsało, to ustawiczne objawienia, jakich doznawałem, gdym się błąkał po trzech gotyckich kościołach — wszystkie z XIII wieku, wszystkie trzy nieporównanie piękne, przeczyste w ich dziewiczym majestacie!
191Nie mogę o nich pisać, bobym musiał je opisywać, jak je teraz widzę, kiedy już zdołałem wniknąć w tajemnicę ich architektury, w ich mgławiczną symbolikę, kiedy na nie patrzę okiem człowieka, który niemal wszystko widział, co gotyk pozostawił po sobie w Niemczech, Francji, Hiszpanii i Belgii (zdumiewające, że te trzy kościoły: św. Jana, św. Jakuba i Panny Marii wytrzymują wszelkie porównania), nie mogę zatem nic więcej o nich powiedzieć, jak tylko to, co intuicją duszy dziecka-twórcy odczułem.
192A uczucia tego nie mógłbym inaczej nazwać, jak natchnieniem, które świadomie parę lat później poznać miałem.
193Wiedza, DuszaIntuicja!
194„Czuciem” nazywali ją nasi wielcy romantycy, głosem wewnętrznym — daimonionem zwał Sokrates ten organ wyższego poznania, osiąganego w natchnieniu, które jest czystą i bezpośrednią emanacją złożonych w duszy ludzkiej wiekuistych prawd.
195Intuicja wydaje mi się być pamięcią moich, w bezustannych wcielaniach się przeżytych, bytów przed tym moim bytem, pamięcią doznanych już kiedyś przeżyć duchowych, które, przebywając w głębiach nieświadomego, odnalazły w tym mare tenebrarum[42] swoją naturę przedmyślową, to znaczy piękność architypów, i z tą nową żywotną siłą wdzierają się w obręb świadomego. Intuicja budzi z wiekuistego snu na dnie duszy spoczywające, nagromadzone tam bezmierne skarby „idei”, które przeżywałem w innych bytach, i przez intuicję wyłaniają się one nagle w mojej świadomości, jako:
196 197Poprzez intuicję w natchnieniu otrzymałem objawienie najwyższej piękności w sztuce, a ponieważ intuicja ta, to czucie wiąże się z uczuciem, co płonie ogniem świętym gorejącego rozpłomienienia w twórczej ekstazie, zrozumieć można, jakich wstrząsów doznawać musiała twórcza dusza dziecka.
198Mówiłem na początku, że dusza moja bytowała ostatni raz ponoć wtedy, gdy już gotyk doszedł do najwyższego rozkwitu.
199Powiedzenie to wydawałoby się jakimś groteskowym absurdem, a przecież to wszystko, com w tych kościołach przeżywał, było istotnie przypomnieniem tego, com już kiedyś widział, może w większej wspaniałości — każdy szczegół, każda linia, kształt każdy w tych gotyckich budowlach był mi bardzo znany i zażyły — tylko trzeba dobrze zrozumieć: nie architektonicznie pojęty, ale symbol czegoś, czegom oczywiście wtedy zrozumieć nie mógł.
200Religia, Dusza, Ciało, Obraz świataW chrześcijaństwie obudził się duch, pętany i obezwładniony przez potęgę materii w świecie pogańskim.
201Budził się powoli, ospale; rozglądał się wokół; spojrzał na rozkwit przemysłu, handlu, tak zwanych sztuk pięknych; zachichotał cicho na widok tego wszystkiego, co ludzkość dumą najwyższą, swoją kulturą nazwała, a w której ostatnia iskierka z jego świętego praognia wygasła: teraz dźwiga się gniewnie, że to marne robactwo ludzkie tę chwilę, w której, niemocą zdjęty, wypocząć pragnął, tak marnie i głupio zużyło. Zrywa się nagle przepotężny, oszalały i gdyby huragan rozkiełznanych ziemskich i niebieskich potęg zmiata z ziemi rozkoszne sioła i kwitnące miasta. Wniwecz obraca wypieszczone przybytki użycia, kultury, wiedzy, w których przebywała do niedawna tak spokojnie w sadło porosła tłuszcza „zjadaczy chleba”. Depce olbrzymią stopą święty znicz, w którym ludzkość fałszywym bogom ofiary składała. Straszliwą pochodnią świętego ognia wznieca pożogę, która cały świat obejmuje, i pędzi przed się, rozszalały; burzy i niszczy, by kamień na kamieniu nie pozostał; pali i tratuje, by się nic nawet na zalążek nie zostało z tej ohydnej „piękności” materii, i mści się w niepohamowanym szale; pędzi przez świat cały i pali, i niszczy, i wywraca, jako czynił to od początku świata i czynić będzie po koniec jego, dopóki raz wreszcie miast[43] czcicieli brzucha i zmysłów nie znajdzie ludzi trwających w natchnionym uniesieniu i żarliwym nabożeństwie wokół ołtarzy, na których znicz jego płonie.
202A szesnaście wieków minęło, kiedy się po raz ostatni Duch w tej straszliwej potędze przebudził, kiedy w zapamiętałym szale niszczył Ateny i Rzym, i Aleksandrię, kiedy niszczył i palił, i z ziemią zrównywał najwspanialsze świątynie pogańskie, rozrąbywał i w pył kruszył to całe „piękno”, jakie pogańska potęga materii wytworzyć zdołała. Ale nie miał dość sił tak doszczętnie wyniszczyć, by nic się nawet na zalążek nie zostało — i to stało się jego w przyszłości najboleśniejszą tragedią.
203Na razie niesłychane zwycięstwo.
204Piękność duszy zatriumfowała w nigdy niebywałej potędze, w sztuce chrześcijańskiej, a boskim kwieciem lotosu, w którym już niewypowiedziane bóstwo spocząć miało, wytrysnął w niebo niepojęty cud gotyku!
205Dusza, Piękno, Religia, Ciało, Obraz świataDuch był wówczas opętany wiarą. I mocą tej wiary miał prawo niszczyć doszczętnie tak zwaną piękność materii, jaka się w sztuce starożytnej przejawiała, bo ta piękność była dla Ducha obmierzłą, marną i plugawą brzydotą, potwornym zeszpeceniem jedynej piękności, w jakiej Duch się objawia, Duch, dla którego jedyną rzeczywistością jest nieogarnięty, niewypowiedziany Bóg Wszechświata i Idea Idei: Słowo zaczem[44] się ciałem stało.
206A największym triumfem, jaki kiedykolwiek potęga Ducha w chrześcijaństwie nad potęgą materii w pogaństwie osiągnąć zdołała — to gotyk!
207 208 209Raczej sromotnym cofnięciem się wstecz[45], zwycięstwem plugawej reakcji i sprośnego pogaństwa — potęgi zmysłów nad krótkim panowaniem Ducha. Cały renesans, to jedna haniebna likwidacja wszystkiego tego, co wspaniały majestat Ducha i jego mocarstwo stworzyło — zwycięstwo pięciu zmysłów, lichutkich, biedniutkich pięciu zmysłów nad Objawieniem, dokonanym królewską potęgą intuicji!
210Ale dosyć już — przecież nie piszę historiozoficznych traktatów ani nie mogę rozpatrywać dziejów Ducha, ani go śledzić na jego niepojętych, rozumem nieogarniętych drogach.
211Oczywiście, że mózg chłopaka trzynastoletniego jeszcze w ten sposób nie rozumował, ani sobie jeszcze sprawy nie zdawał z różnicy piękna materii a Ducha — ale ekstatyczne wrażenia, wciąż i wciąż odbierane w tych trzech kościołach, stały się później podłożem dla całego mojego tworu.
212Te wszystkie w moim tworze potworności, udręki, męczarnie, ascetyzm, połączony z orgiastycznym „rozwydrzeniem”, te wszystkie „satanizmy”, jak to nazywano, tkwią wszystkimi korzeniami w przepastnej głębi gotyku!
213Jedna straszna rozterka między Duchem a materią, a raczej Szatanem-materią a Duchem-Bogiem!
214A może to znowu tylko przypadek, iż ojciec mój tysiącem rozmaitych względów był zniewolony oddać mnie właśnie do gimnazjum w Toruniu, a przecież byłoby o kilka godzin bliżej do inowrocławskiego gimnazjum, w którym przebywał Kasprowicz.
215Rok cały żyłem samotny — w świecie, który sam sobie stworzyłem, a nie mogę powiedzieć, by był rozkoszny.
216Wprawdzie bardzo szybko nauczyłem się języka niemieckiego, uczyć się prawie nie potrzebowałem, bo niezwykła pamięć naukę mi w niepomierny sposób ułatwiała — stałem się najlepszym łacinnikiem w klasie, a tym samym współuczniom moim bardzo potrzebny. A ponieważ nigdy nie umiałem nikomu czegoś odmówić, więc za część moich kolegów odrabiałem zadania i tym samym zyskałem sobie u nich pewien mir, który sromotnie okupywałem wzmianką w moich cenzurach: „Surowo karany za ciągłe podpowiadanie” — która to wzmianka wywoływała w domu rodzicielskim odpowiedni odruch gniewu ojcowskiego.
217Ale z nikim się nie przyjaźniłem…
218Dziecko, Małżeństwo, Obyczaje, Wygnanie, Szkoła, Piętno, PogardaW tej samej klasie biedował ciężko nieślubny syn jakiejś akuszerki, która w ślepej miłości do dziecka oddała go do tego arystokratyczno-plutokratycznego gimnazjum.
219 220Dokładnie nie zdawałem sobie sprawy, jaką hańbą napiętnowany był mój kolega, ale już dawno widziałem, że sześćdziesięciu moich współuczniów unikało go jak morowej zarazy, więc właśnie dlatego jąłem naokoło niego krążyć.
221Gospodarz klasy był nim widocznie wysoce zażenowany, a nawet silił się mu gimnazjum tak uprzykrzyć, by się z niego czym prędzej wyniósł.
222Szkoła, PrzemocNajwspanialszym środkiem pedagogicznym w Prusach była naonczas chłosta cielesna, a przy każdym zająknięciu się — bicie po twarzy.
223Tego środka wypróbowywał gospodarz klasy najczęściej na nieślubnym dziecku akuszerki.
224Dawno mnie to już oburzało i z coraz większą sympatią poczynałem zerkać ku mojemu, o pięć ław oddzielonemu, towarzyszowi.
225Bohaterstwo, Duma, Dziecko, Małżeństwo, Obyczaje, Wygnanie, Szkoła, Piętno, Hańba, PogardaNa początku roku pytał się profesor:
226 227 228 229— Jestem nieślubnym dzieckiem, więc ojca nie mam.
230Dziś jeszcze czuję zaparty oddech całej klasy.
231Było to, jakby grom nagle w naszą klasę uderzył. Zapanowała cisza jak makiem posiał.
232Przez chwilę zmagały się oczy chłopca z oczyma profesora, ale tylko na chwilę. Chłopak hardy, ale żywym ogniem oblany — profesor szyderczo się uśmiechnął:
233 234 235Napięcie, niepokój, zdumienie, które przez chwilę za silnie duszyczki chłopców na uwięzi trzymało, znalazło teraz ujście w jednym wielkim ryku śmiechu.
236Tylko ja się nie śmiałem — pewno, że już na wsi odbijało się często o moje uszy to słowo: ślubny — nieślubny. Widziałem, z jaką pogardą te ostatnie dzieci były traktowane, więc nie mogłem sobie wyobrazić, by jakieś dziecko ośmieliło się przyznać do tej strasznej hańby.
237Wątpię, czy kiedykolwiek mi coś tak zaimponowało, jak to harde przyznanie się dzieciaka, że jest nieślubnym dzieckiem. Podziwiałem wprawdzie, gdy młody Jan Kasprowicz z pogardliwą dumą pędził drogą do gimnazjum wraz z matką parę prosiaków na targ w Inowrocławiu, ku strasznej uciesze swoich paniczykowskich kolegów; widziałem go nawet raz później — sporego już wyrostka — jak niósł (on, gimnazista!) parę przez matkę zakupionych mioteł z taką powagą, jakby jakieś książęce insygnia piastował, ale to przyznanie się mego kolegi do tak „piekielnej hańby” wydało mi się czymś jeszcze więcej bohaterskim.
238Podczas rekreacji[46] zbliżyłem się nieśmiało do niego i zapytałem grzecznie:
239— Pójdziesz dziś ze mną na Majdany?
240Popatrzył na mnie spode łba — podejrzliwie.
241Przecież to pierwszy raz jakiś kolega się do niego zbliżał. Obrzucił mnie oczyma od góry do dołu butnie i hardo, a potem odwrócił się:
242 243W tej chwili odczułem jakąś tkliwość:
244— A ja ci powiadam, chodź ze mną, ty jeszcze tam nigdy nie byłeś, a tam jest bardzo, bardzo pięknie, będziemy botanizować — nie ma tu nigdzie tak pięknych i rzadkich kwiatów, jak tam… tam zresztą możemy się doskonale zabawić, bo żywej duszy tam nie ma, możemy przejechać się po Wiśle łódką — jest tam jedna, ukryta w zaroślach, „szyper” przychodzi po nią dopiero późnym wieczorem…
245 246Widocznie się lękał, że chcę z niego zakpić, wziąć go na lep, aby móc potem całą klasę jego kosztem zabawić.
247Ale, gdym się po południu ułożył w cieniu olbrzymiego dębu na Majdanach, zobaczyłem go, jak, tyłem do mnie obrócony, wpatrywał się w Wisłę.
248Podszedłem do niego uradowany, odwrócił się zdziwiony, bąkał to i owo na usprawiedliwienie, że się tam znalazł — ponoć przyszedł z ciekawości, by zobaczyć tę łódkę, o której mu mówiłem — ale ja tak serdecznie do niego przemawiałem, że szybko już pozbył się swej podejrzliwości, zaufał mi: chwilami się jeszcze zacinał, ale nie minęła godzina, a już wzajemnie poczęliśmy się sobie zwierzać.
249Gdyby móc teraz przemówić językiem trzynastoletniego chłopca, móc się wżyć w świat jego wyobraźni, odtworzyć w tej bezpośredniej świeżości cały jego zasób uczuć, marzeń, majaczeń, z jaką on wszystko naokół przeżywa, móc przeżyć jego wszystkie radości (u dzieci typu „sibi” są one niezmiernie rzadkie, a jeżeli bywają, to silnie zabarwione melancholią, smutkiem i przesycone jakimś je ne sais quoi[47] — w czym już w zarodku tkwi jad przesytu), móc się wżyć w wszystkie jego tęsknoty i cierpienia — a zdumiewające, jak takie dziecko cierpi — móc raz jeszcze przeżyć tę tragedię dziecka, obarczonego nadmierną wrażliwością twórczej duszy, jaka się w nim już w zaraniu przejawia — a stworzyłoby się coś tak niesłychanego, czego daremnie szukałoby się w całej literaturze.
250„Ja wciąż czytam, wciąż czytam. — Nie pamiętam oczywiście dokładnie słów mojego o dwa lata starszego kolegi, ale głęboko wraziła mi się w pamięć treść tych urywanych, poplątanych wyznań. — Wszędzie tylko mowa o starszych, o dorosłych, tak jakby człowiek dopiero z dwudziestym rokiem żyć rozpoczynał, a nigdzie ani słowa o tym, jak się w moim wieku cierpi: takiego bólu, jaki ja bezustannie odczuwam, nie przeżywa dojrzały człowiek”.
251I wstydem, i upokorzeniem napęczniałym bólem, udręką, zaciekłą nienawiścią przedwcześnie dojrzały chłopak jął mnie wtajemniczać w całą ciężką nędzę życia, nie tę, która wypływa z niedostatku pieniężnego, bo matka jego dosyć zarabiała, ale sto razy gorszą, bo wytworzoną niechlujstwem i złością ludzką.
252Och! jak go chciwie słuchałem, jak dusza dziecka, które się już dawno o to do Boga modliło, by zesłał na niego większe cierpienia od tych, jakie Synowi swemu przeżyć kazał, chłonęła w siebie tę „chorą” strawę, jaką go syn akuszerki — wyklęty „parias” — miał odtąd przez parę miesięcy karmić.
253„Ja czytam, wciąż czytam, a matka moja ma dużo książek — jak chcesz, to ci je mogę pożyczyć”.
254Dawno już zmrok zapadł, gdyśmy przez drewniany most nad „leniwą” Wisłą doszli do przystani małego parowca, który nas przewiózł na drugą stronę prawdziwej Wisły, do Torunia.
255Na drugi dzień przyniósł mi pierwszy tom, a raczej tomik Nędzników Wiktora Hugo — pomnę, że wydanie polskie tej straszliwej epopei bólu i nędzy ludzkiej obejmowało coś piętnaście takich małych tomików.
256Nie wiem, a raczej dokładnie zdaję sobie sprawę, że żaden utwór literacki ani w przybliżeniu nie zrobił tak wyłomowego, wstrząsającego wrażenia w całym moim życiu, jak ten arcyutwór Hugo. Oczywiście nie jestem w stanie dać choćby najmniejszego pojęcia o tym kataklizmie, który mą duszę poonczas nawiedził. Zapewne nie rozumiałem dużej części tego, co czytałem, ale właśnie na tych, dla mnie z natury rzeczy niezrozumiałych ustępach święciła wyobraźnia dziecka najdziksze orgie.
257I teraz już dzień w dzień odbywaliśmy dalekie przechadzki, ale już nie po Majdanach, tylko daleko przed się, przez najbiedniejsze i najniechlujniejsze przedmieścia Torunia — poonczas oczywiście! — przez Winnice lub gdzieś w głęboki las, albo brzegiem Wisły, poprzez Rybaki zamieszkane przez szyprów, retmanów i rybaków. Zaglądaliśmy przez okna do spelunek i knajp flisaków, którzy tu często gęsto przybywali z Kongresówki, Galicji i Gdańska, a mentor mój uświadamiał mi na przykładach bez liku nędzę i męczarnie bezdomnych i wydziedziczonych, boć oczywiście widział w każdym z tych — może nawet z życia swego bardzo zadowolonych — szyprów jakiegoś bohatera, galernika i bohatera Nędzników.
258Z jaką rozkoszą pławiłem się w tej kałuży nędzy ostatnich biedaków, gdy mnie wreszcie zaprowadził do poonczas całkiem zniszczonego, dziś śmiesznie po prusku odrestaurowanego zamku krzyżackiego. Był to wówczas przytułek ostatnich nędzarzy, jakieś potworne leprarium Torunia: rzadko kto stamtąd wychodził wąziutką uliczką, a raczej ciasnym zaułkiem, przez który wóz przepchać się nie mógł, a nigdy nie widziałem, by ktoś w jasny dzień tam wchodził. A to zdziczałe, rozpustne żebractwo, gnieżdżące się w tych wilgotnych, rozpadających się norach, znało mego mentora! Odwiedzał on tam po kryjomu, bez wiedzy matki, jakiegoś krewniaka i zanosił mu — kwaterkę wódki!
259Zwykle kończyła się nasza wycieczka do tego toruńskiego Whitechapelu[48] tym, że wśród urągań, śmiechu szyderczego a nawet pogróżek pięściami trzeba się nam było wymykać, nie pomnę już jakimi dróżkami, na uliczkę An der Bache. Tam zawsze się mimo woli obracałem: olbrzymi łuk rozpięty był nad Bache na drugą stronę, łuk ten zwano Dansker — ponoć przez wnętrze tego szło przejście, którym przeprowadzali Krzyżacy skazanych na śmierć straceńców — toruński Ponte dei Sospiri[49].
260Ukochałem wtedy nade wszystko nędze i cierpienie.
261I stałem się hardy i „zły” — „zły” w całkiem innym znaczeniu.
262Pozostałem tym samym tkliwym, nieśmiałym i odludnym chłopakiem, jakim byłem i jakim ostatecznie pozostać miałem. Ale w duszy mojej rodził się niepohamowany bunt przeciw niesprawiedliwości praw ludzkich i coraz więcej wzmagający się żal do Boga, że na to pozwalał.
263Cała Europa korzy się przed jakimś soldat inconnu[50], a tym samym soldat inconnu był dla mej duszy ten nieznany syn akuszerki.
264Jak moja dusza rosła, rozkwitała, jakie triumfy święciła, gdym przeczytał Notre Dame Wiktora Hugo — z jakim nieskończonym nabożeństwem, świętością ekstatycznego podziwu jąłem się teraz rozglądać w trzech, nieskończonych tajemnic pełnych, gotyckich kościołach w Toruniu!
265Teraz zrozumiałem świadomie, com już dawno intuicyjnie przeczuwał, że to nie budowle, ale cegłą pisane „księgi” — niejasne dla mózgu, ale dla duszy nieporównanie silniejszą jasnością żyjące; jąłem rozglądać się w żebrach sklepień, piąć się okiem w górę po niebotycznych filarach, błądzić po witrażach z ich wyżyn, spływających w dół, a dusza moja rosła — rosła mocna, harda, dumna, rozwachlarzyła się tam gdzieś w górze — wyżej jeszcze winno się to sklepienie rozniebić: przecież przez tę olbrzymią, szeroką nawę już, już miało się przelać morze!
266Tak — tak! przez te wszystkie, przez pięć pięter chyba wysokie okna winno się teraz lać morze — tą samą straszną nawałnicą, jaką się w moją duszę nowe objawienie wściekłą siklawą ciskało!
267W jaki sposób skojarzyło się w ciemnych krużgankach podświadomego w mej duszy pojęcie morza z gotykiem, tego nie wiem: cóż w ogóle mogę wiedzieć, w jaki sposób dokonywały się w mej duszy wszystkie te dziwaczne, niepojęte skojarzenia, które tak długo dawały obfitą karmię wszystkim polskim humorystycznym pismom?
268Czasami jestem świadom tych dziwacznych asocjacji: pisałem raz „żałoba białych róż”. Otóż widziałem raz trumnę możnego pana na katafalku, całą tonącą w powodzi białych róż — niech mnie tylko zaleci specyficzny zapach białej róży, choćbym jej kwiatu nawet nie widział, w tej chwili widzę katafalk z trumną — i nie tylko to: cały korowód okolicznych ludzi z gromnicznymi świecami w rękach… uroczysty mrok — bo przeniesienie zwłok odbywało się wieczorem — słyszę monotonne pieśni żałobne licznie zgromadzonego duchowieństwa — widzę piękną panią, słaniającą się w ciężkiej żałobie za trumną męża i wsłuchującą się w ponure bicie dzwonów, spadających „ciężarem” z jakiegoś szczytu oberwanych głazów. A „ciężar” tych kamiennych jęków kojarzy się w mej duszy z procesją dzwonów, ciągnących w Wielki Piątek do Rzymu na nowe poświęcenie.
269Raz widziałem tę procesję, jako małe dziecko — tylko to nie dzwony same wędrowały, ale białe ich dusze snuły się poprzez czarne, błotniste pola, a może to były tylko nadgoplańskie mgły? A późno już było, gdym raz w Wielki Piątek wracał do domu. Przyjechałem na wielkanocne wakacje i tak się złożyło, że sam jeden poszedłem na to wieczorne nabożeństwo, które szczególnie ukochałem, bo nie było żadnego, które by tak odpowiadało ponurej — więcej niż kiedykolwiek ponurej, bo całą gehenną cierpień wszystkich „nędzników” świata obarczonej — duszy teraz już czternastoletniego Stasia.
270A miałem zaiste zatrutą duszę: mój mentor ostatnimi tygodniami mówił ustawicznie o śmierci, delikatną jego twarz otaczał pruski profesor coraz gorliwszą pieczołowitością, bo syn akuszerki przestał się od jakiegoś czasu uczyć i w ogóle na pytania odpowiadać, więc oczywiście promocji nie uzyskał. Ja sam przyniosłem do domu cenzurę wprawdzie z promocją, ale w „zachowaniu się” opatrzoną taką litanią najrozmaitszych zbrodni, jak podpowiadanie, odrabianie prac za innych, gorliwe pomaganie kolegom, by nauczycieli wprowadzić w błąd itd., że spotkało mnie w domu rodzicielskim ze strony ojca jak najgorsze przyjęcie.
271Nigdy nie przeżywałem rozpaczniej tego ukochanego wielkopiątkowego nabożeństwa.
272Wyszedłem z kościoła, a poprzez szeroko otwarte drzwi płynęła za mną ostatnia pieśń gorzkich żalów:
273„Żegnaj mi, głowo święta w cierniowej koronie…”
274SamobójstwoNoc już zapadała, gdym zdążał do naszej wsi — bo z Góry, z kościoła, było blisko cztery kilometry — nagle zaleciał mnie zapach białych róż.
275Chory lęk skręcił mi serce, nie mogłem tchu zaczerpnąć, i co sił starczyło, popędziłem do domu.
276Mama otarła spoconą twarz, zaniepokojona, co mi się stało, ale ją szybko uspokoiłem.
277— Słuchaj, Stasiu, znałeś ty go?
278 279— No, przeczytaj — podała mi numer „Dziennika Poznańskiego”: „Młodociany samobójca”… a pod tym nagłówkiem opowieść o samobójstwie ucznia trzeciej klasy, syna akuszerki, który odebrał sobie życie, ponieważ nie otrzymał promocji…
280Odtąd począłem wciąż i wciąż myśleć o śmierci, aż dopóki mi się nie stała bliska i zażyła — nie tylko myśleć, ale tak się w nią wżywać, że już wtedy mógłbym jej zapytać:
281„Śmierci, gdzież jest twoje żądło?!”
VI
282Niewypowiedzianych tajemnic boskich pełna, jedna z najgłębszych ksiąg, jaką ludzkość posiada, żydowska Kabbalah, poucza, że śmierć dotyczy jedynie najniższego pierwiastku, z jakich człowiek jest złożony, a więc ciała. Duszą tego ciała fizycznego jest pierwiastek Nephesch, który zarazem stanowi formę wyższego pierwiastku: duszy żądz, pragnień, namiętności, duszy wspólnej ludziom i zwierzętom, duszy, zwanej w Kabbali Ruach, duszy, która ze swej strony jest tylko formą wyższego pierwiastku: Ducha, którego Kabbalah zowie Neschema, a która jedynie człowieka od zwierzęcia odróżnia.
283Po śmierci tu na ziemi ulega zepsuciu i zniszczeniu jedynie tylko ciało, bo już dawno dusza istotna — Ruach — z ciałem się rozłączyła. Ale Nephesch, „duch kości”, jak go Kabbala nazywa, przez całe życie związany z ciałem, pozostaje mu wierny i poza grobem w formie Habal-Garmin.
284Ten Habal-Garmin długo jeszcze „pokutuje” na ziemi: sensytywni[51] ludzie, o niezwykle przeczulonych zmysłach, widują go, jak błądzi na cmentarzach: gdyby[52] nieutulona wdowa krąży wciąż i wciąż naokół grobu, w którym ciało dawno już się rozkładać jęło.
285Niezwykle silnym musiał być Habal-Garmin syna akuszerki, jeżeli bezustannie snuł się i przewłóczył „białą płachtą ducha” poprzez podwórzec moich twórczych myśli.
286Kto wie, czy właśnie w tym przeżyciu nie tkwi fakt, który by skądinąd mógł słusznie zadziwić w moim tworze: rzadko u jakiego twórcy pojawia się tak często w utworach jego samobójstwo, jak właśnie u mnie.
287Ale dla moich ludzi nie ma absolutnie innego wyjścia — Habal-Garmin syna akuszerki wampiryzuje postacie, które tworzę, wysysa z nich krew, do obłędu doprowadza i wskazuje im jedyną drogę wyzwolenia, którą sam obrał.
288I wciąż, wciąż słyszę słowa Kasprowicza:
Wszystko już wtedy przetwarzało się w duszy dziecka na cierpienie, co miałem dziesięć lat później w mej książce Na drogach duszy ogłosić, jako jedyną oś twórczego bytu, kosmiczną potęgę, która światy z siebie wyrzuciła, jądro wszelakiego istnienia.
294A równocześnie rósł w nieskończoność strach przed tym upragnionym majestatem piękna w cierpieniu, chory lęk przed życiem i koniecznością, musem życia, przed tym wszystkim, co Huysmans, zgrzytając zębami, zowie la sale corvée de la vie! A już się tego ohydnego, upokarzającego, niszczącego ciężaru trosk życia powszedniego pozbyć nie miałem!
295Materialne stosunki w domu rodzicielskim pogorszyły się niepomiernie wskutek ciężkiej choroby ojca — trzeba było opuścić Toruń i przenieść się do przyrodniego brata ojca — do Wągrowca.
296Mały folwarczek, który nosił dziwaczną nazwę: Ameryka, był bardzo miły: za stodołami i stajniami płynęła wśród rozkosznych łąk wąziutka, ale piękna rzeczka Wełna, która cały Wągrowiec przepływa, niedaleko zaś rozpostarło się piękne Jezioro Durowskie, a na jego przeciwległej stronie pysznił się bujny las.
297Wprawdzie nie gościłem długo w tej Ameryce, ale pół biedy było, żem w niej ostatecznie wylądował.
298I tu, w Wągrowcu spotkałem się z moim drugim „współczesnym”: Władysławem Rabskim[53].
299Było to rok przed maturą. Obie ostatnie klasy były podczas niektórych przedmiotów połączone w jedną, i właśnie podczas wykładu języka polskiego, a wykładał go profesor, który od nas dopiero się tego języka uczył, poznałem Rabskiego, na razie jeszcze dosyć z daleka.
300Nas wszystkich uderzyła piękna, wysmukła postać, pewność siebie, żywa twarz o dużych, wyrazistych oczach.
301Wszedł do sali, przystanął na progu i pokłonił się z trochę dobrotliwym, trochę kpiącym uśmiechem — on, dziecko wielkiego miasta, a takim wydawał się nam, mieszkańcom małego miasteczka, ten prawie mityczny Poznań, z którego Rabski przybywał.
302Już na pierwszej lekcji dał nam się poznać z giętkiej, swobodnej swady, która nas w zdumienie wprawiała, bo nikt z nas nie odważyłby się — właśnie w czasie najsroższego rygoru szkolnego w Prusach — przemawiać w ten sposób do swego profesora, jak on.
303Staruszka, który nielitościwie kaleczył język polski, nazywał nie panem, ale paniczkiem, a cokolwiek tamten powiedział, zbywał ironicznym uśmiechem, który znowu tak starcowi imponował, że po ukończeniu lekcji pytał się mnie — on, którego ojciec mój jeszcze pamiętał jako rektora:
304— Co to za Rabski? A jak on się pisze? przez b czy przez p?
305Niedługo trwało, a Rabski zapanował bezwzględnie nad całą naszą umysłowością, i to nie jakimś przeświadczonym o swej sile terrorem, jaki zwykle wywierają chłopcy, świadomi swej wyższości, na swych młodszych kolegów, przeciwnie, odnosił się do nas — którzy z całym tym „wielkim” światem żadnego kontaktu nie mieliśmy, a nasz horyzont umysłowy nie sięgał w literaturze poza rok 1870, włączając do doby romantyzmu jeszcze Kraszewskiego — z oględną i delikatną wyrozumiałością, więc nie dziw, żeśmy się wszyscy z miłością i podziwem do niego odnosili.
306Zapoznał nas przede wszystkim z prądami pozytywizmu, przywiózł nam dwa roczniki „Prawdy” Świętochowskiego, którego nade wszystko uwielbiał i to uwielbienie w nas wszczepił; od razu zaabonowało nas paru „Prawdę”, co swoją drogą stanowiło niemały wyłom w naszym budżecie; od razu zapoznaliśmy się z nowymi prądami w polskiej literaturze, o które podówczas tak namiętne i gwałtowne walki się w Warszawie toczyły; a niczym to wobec tego, że przywiózł nam Żywot Chrystusa Dawida Straussa[54] i — księgę dla nas zdumiewających rewelacji i doszczętnego wywrotu w całym naszym światopoglądzie — biblię materializmu: Kraft und Stoff Büchnera[55]. Dziś żaden z współczesnych nie byłby w stanie zrozumieć tego piorunującego wrażenia, jakie ta książka na nasze młode umysły wywarła. Büchner rozwiązał w niezrównanie łatwy sposób wszystkie zagadki bytu; wytłumaczył, w jaki sposób mózg wytwarza myśli; jak się światy tworzyły; jak wysoce naiwna i dziecinna jest koncepcja bóstwa, a wprost już zabawne pojęcie jakiejś duszy, a w dodatku jeszcze nieśmiertelnej: Duszadusza istnieje, jak długo zasoby fosforu na jej życie wystarczają; w chwili gdy mózg umiera, dusza istnieć przestaje.
307Tysiąc innych jeszcze rzeczy, które mózg chłopaków, udręczony rozwiązywaniem najzawilszych zagadek, bezustannie zaprzątały, umiał Büchner szczęśliwie doprowadzić do jednego mianownika: Kraft und Stoff[56], a można sobie wyobrazić, jak rozkosznie uspokajały te nieskończenie naiwne, prostackie wywody chciwą ciekawość dzieciaków, nieobeznanych z najprymitywniejszymi kategoriami filozoficznego myślenia.
308I przywiózł nam Rabski Ibsena[57]: Upiory, Wroga ludu, Branda i Peer Gynta… Nie pomnę tak wstrząsającego wrażenia, jakie na mnie dramat Upiory wywarł, a ponury postulat Branda: „Wszystko albo nic!” — miał odtąd przez długie lata stać się wytyczną mego życia.
309Strasznie się zakotłowało poonczas w moim mózgu, a że gleba na przyjęcie tego „trującego zielska” — fleurs du mal[58] — była aż nadto przygotowana, wybujał też ten „chwast”, jak to się poonczas „przeklęta” wiedza nazywała, wybujał niepomiernie, strzelił wysoką łodygą w górę, a w cieniu jego bogatego listowia dojrzały te wszystkie pierwiastki, z jakich, jak się później dowiedziałem, złożona jest Zbrodniarz, Filozofdusza „bladego przestępcy” Nietzschego[59] — bleicher Verbrecher — który nicuje wszystkie wartości, rozbija stare tablice, idzie we wszystkim na opak, a co czyni, czyni na odwrót.
310À rebours[60]!
311Na pohybel boskim i ludzkim prawom, nakazom, wszelkim dogmatom: nigdy Habal Garmin syna akuszerki nie rozpanoszył się w tak przemożnej sile w mej duszy jak w tym czasie.
312 313Nie — nie! tym razem było to raczej zapłodnieniem duszy. Wielki kabalista, Rabbi Luria[61], stworzył naukę, którą złożył w księdze Ibbur. Obca dusza dostaje się do mojej, zespala się z nią, potęguje ją, podnosi lub obniża, jest dla niej niebo- lub piekłowzięciem. Łączyła mnie wówczas gorąca i — u mnie właśnie — rzadka i wyłączna przyjaźń z jednym z moich kolegów, z którym razem mieszkałem, a którego pamięć jest mi nieskończenie droga, dziś jeszcze drży mi ręka, gdy piszę jego nazwisko:
314 315PrzyjaźńNiezmiernie rzadka wydaje mi się przyjaźń, w której by możność odczuwania do tego samego diapazonu dostrojona była, a właśnie wskutek tego zharmonizowania coraz więcej się potęgowała i zacieśniała, a wciąż świeżymi siłami, przewalającymi się z jednej duszy do drugiej, zapładniała.
316I istotnie było każde uczucie w tym nawale nowych, gwałtownych wrażeń, wywołanych doszczętnie „wywrotowymi” naukami i pojęciami, nasiąknięte płomienną jakąś egzaltacją, rozżarzane bezustannymi dysputami i chciwym pragnieniem, by stworzyć jak najwięcej prozelitów; jak doskonale rozumiem tych ludzi, którzy z bohaterską odwagą, łaknącą jakiegośkolwiek męczeństwa, starają się przypieczętować bezwzględną wiarę w swoje przekonania i dogmaty!
317Z jaką chciwością wczytywaliśmy się — Deichsel i ja — w pisma Augusta Bebla[62], z jaką płomienną wiarą wchłanialiśmy w siebie naukę socjalizmu, zaczerpniętą z popularnych niemieckich broszurek, które, nie wiem nawet dziś, jakim cudem sobie sprowadzić zdołaliśmy. A ile razy groziło nam wyrzucenie z gimnazjum, boć przecież naszą maksymą stało się wtedy Branda: „Wszystko albo nic!”
318Idealista, Słowo, Książka, Literat, RobotnikA silniejszą jeszcze żagiew od teoretycznej propagandy socjalizmu w częstokroć krwiożerczych broszurkach wrzucił w nasze rozgorączkowane serca Zola! Germinal, l'Assommoir, Nana, l'Oeuvre wywoływały w nas tak potężne wrażenie, żeśmy dniami całymi chodzili jak błędni i ślubowali sobie, że już wszystkie siły, życie całe sprawie robotniczej poświęcimy.
319A nie pomnę szczytniejszego obchodu Wigilii Bożego Narodzenia nad tę wigilijną noc, w którejśmy od wieczora do rana samego pierwszego święta jednym tchem przeczytali Winę i karę[63] Dostojewskiego.
320Przez cały następny dzień nie byliśmy w stanie do siebie przemówić, zdawało nam się, żebyśmy sprofanowali to olbrzymie wrażenie, jakie ten twór na nas wywarł, gdybyśmy o nim mówili.
321Ile w tym wszystkim pięknej, rozegzaltowanej mocy, ile płomienistej siły i wiary w jakąś świetlistą, słoneczną przyszłość ludzkości, rządzonej jedynym prawem bezwzględnej sprawiedliwości, równości i braterstwa!
322Oh, n'y pouvoir, n'y vouloir mourir, un peu[64]!
323Jak dziś widzę zdumioną i szczerze zafrasowaną twarz profesora Niemca, który wykładał historię, gdy Deichsel począł na lekcji rozwijać swoje poglądy na rewolucję francuską w oświetleniu socjalisty Blosa[65]! Gdyby poczciwy profesor Frenzel, swoją drogą najświatlejszy i najwięcej ludzki między profesorami, jakich w ogóle zaznałem, nie był się nami oboma już od dawna gorąco interesował, nie byłaby kochanemu Bolesiowi jego apologia rewolucji na sucho uszła.
324Ale Deichsel był tylko pięknym, cieplarnianym kwiatem. Zaledwie rozkwitł pierwszą swoją wiosną, śmierć go ścięła. W mej pamięci żyje gdyby[66] jakiś wytworny Huysmansowski Certain, który zawsze miał wiele więcej do powiedzenia niż tylu i tylu literatów razem, a jeżeli nic nie powiedział innym, cóż z tego? wszak ja kiedyś majaczyłem o „jedynym dla jedynego” — w Deichslu ziściła się moja tęsknota, a może i jego we mnie.
325Z Rabskim łączyła mnie gwałtowna, ale krótka przyjaźń; możliwe, że obok Deichsla nie było miejsca w mym sercu dla kogokolwiek innego, możliwe, że już wówczas dla bystrego oka pozytywisty, jakim Rabski miał już całe życie pozostać, kierunek, jaki moja dusza już dawno wtedy obrała, stał się od razu antypatyczny i odtrącił go ode mnie, bo przecież później nie zwalczał Rabski niczego z taką zaciekłością, jak „przybyszewszczyzny” — tego „dlaczego” i „czemu”, by dojść do źródła tych przyczyn, nigdy nie byłem w stanie zrozumieć — dość, że gdyśmy się znowu spotkali na uniwersytecie w Berlinie, byliśmy już sobie całkiem obcy.
326A jednak z prawdziwą wdzięcznością wspominam Rabskiego — przeleciał przez moje życie twórcze jak nagły, olśniewający meteor. Dusza, Spotkanie, ChrzestOn sam prawdopodobnie nie wie ani nie zdaje sobie z tego sprawy, jaką rolę w mojej umysłowości odegrał — nie to, by mnie zapłodnił, ale srebrnym medalikiem, jakim obdarzył moją duszę, wzbogacił ją już tym samym, że na drodze mego życia chwilkę przystanął; uświadomił w niej dużo rzeczy, które by pewnie jeszcze długo na uświadomienie czekały, przyśpieszył rozwój mej duszy, który odtąd tak gwałtowne przybrał rozmiary, że z chwilą gdym wstępował na uniwersytet, dokładnie już drogę znałem, wiedziałem, czego chcę i dokąd pójdę.
327Aha! Od Rabskiego dowiedziałem się po długim czasie bliższych szczegółów o Kasprowiczu. Rabski kolegował z nim przez dłuższy czas w Gimnazjum Panny Marii w Poznaniu, zdaje się, że zbliżyli się w tym czasie do siebie, a może nigdy nie mówił Rabski o nikim z taką czcią, jak o swoim starszym koledze — Kasprowiczu.
328W jego opowiadaniach wyrósł Kasprowicz na jakąś bogatą złotą legendę, na olbrzyma, wobec którego Rabski czuł się mały i pokorny: „Na moje wiersze” — żalił się Rabski przede mną — „machnął tylko ręką”.
329„Cóżby dopiero był powiedział Kasprowicz na moje wiersze!” — pomyślałem z lękiem, boć i ja wówczas wiersze pisałem!
330Rabski chciał przemówić nad grobem Deichsla, ale policja pruska, obecna wówczas przy narodzinach, ślubach, pogrzebach itd., nie pozwoliła na to.
331Na chwilę muszę się cofnąć wstecz[67].
332Jak już powiedziałem wyżej, nie znam w życiu moim żadnej przypadkowości: wszystko rozwijało się w nim z jakąś nieubłaganą, żelazną logiką — nie ma w nim nawet najbłahszego zdarzenia, które by nie było aż nazbyt obfite w skutki, doniosłością swoją niestojące w żadnym stosunku z drobniuteńkim na pozór przeżyciem.
333W gimnazjum wągrowieckim odbył się raz popis starszych uczniów — był to rodzaj koncertu, w którym i ja miałem występować, bo w małym miasteczku dawno się już rozniosło, że tu i ówdzie, gdziekolwiek się u jakiegoś z moich współuczniów znalazł fortepian, „wyrąbywałem” z ogromnym rozmachem Szopena.
334Opierałem się, bo nie mogłem sobie wyobrazić większej męczarni nad występ publiczny — zdawało mi się, że spalę się ze wstydu, gdy się tylko ukażę na „estradzie” — ale wola profesora rysunków i śpiewu miała zadecydować nie tylko o konieczności mego współudziału w koncercie, ale poniekąd rzucić ostry cień w moją przyszłość.
335Ranek sam nie zapowiadał nic dobrego: gdym się obudził na moim poddaszu u jakiegoś krawczyny — który miał tę zdumiewającą właściwość, że jeżeli w niedzielę się upił, to dopiero w piątek chorował, a przez sobotę i niedzielę klin klinem wybijał — ujrzałem na mojej kołdrze warstwę śniegu, bo dach był dziurawy, po południu zaś skonstatowałem, że mi lewa ręka wskutek odmrożenia napuchła, a pod wieczór byłem już w największej rozpaczy.
336Jak się znalazłem na estradzie i przy fortepianie, tego już dzisiaj nie rozumiem — może być, że wlał we mnie cokolwiek otuchy kolega mój, Napoleon Rutkowski, twórca pięknej piosenki, znanej dziś w całej Polsce, do słów Tetmajera: Mów do mnie jeszcze, z którym na pierwszy ogień grałem na cztery ręce Drugą Rapsodię Liszta, a już potem — ośmielony i oklaskami wywoływany — zagrałem własną (!!) kompozycję.
337Na drugi dzień otrzymałem zaproszenie do domu bogatych Żydów, Seligsohnów, bym dwóm panienkom udzielał lekcji muzyki na fortepianie.
338Odtąd począłem utrzymywać się z lekcji muzyki. To by oczywiście nie miało żadnego znaczenia, ale wdowa pani Seligsohn krótko przed moją maturą przeniosła się do Berlina, a gdym przyjechał na uniwersytet berliński, dowiedziała się o tym zaraz od krewnych swoich w Wągrowcu i najserdeczniej zaprosiła do swego domu. I tu poznałem bardzo ciekawego człowieka, niezwykle inteligentnego lekarza, człowieka o szerokim intelektualnym zakroju, dra Maxa Ascha.
339Więcej artysta aniżeli lekarz, od razu gorąco mną się zainteresował, nie tylko to: przylgnął wprost do mnie, a nasze pierwsze poznanie skończyło się na tym, żeśmy w gorącej dyspucie przewędrowali dobre dwie godziny z placu Belle-Alliance, aż het, na północ, poza Wedding, gdziem u jakiegoś wiecznie pijanego Steinträgera[68] odnajmował izdebkę.
340A i teraźniejszy minister oświaty, Stanisław Grabski[69], miał parę lat później wywrzeć na tym dziwnym lekarzu wielkie wrażenie. Grabskiego trapiło zapalenie okostnej, utworzył się bolesny wrzód — zaprowadziłem go do Ascha. Asch wrzód przeciął, a potem wywiązała się między lekarzem a jego pacjentem gorąca dysputa o Krytyce czystego rozumu Kanta, która parę godzin trwała, aż wreszcie wyczerpany Asch — Grabski był lepszym dialektykiem od niego — zwrócił się do mnie z tymi słowy:
341— Der inteligenteste deutsche Jüngling ist ein armer Waisenknabe im Vergleich mit Eurer polnischen verdammten intellektuellen Frühreife[70]!
342Pamiętasz to, panie Stanisławie?
343Swoją drogą mierzył się dwudziestoletni Grabski już wówczas w sztuce dialektyki z nie byle kim, bo z Ignacym Daszyńskim[71], zdaje się drugim redaktorem z rzędu berlińskiej polskiej socjalistycznej „Gazety Robotniczej[72]”, którą miałem niezadługo po Grabskim — (trzecim redaktorze) — objąć.
344Skarżył mi się Grabski, że jednak Daszyńskiemu sprostać nie może, a czasem go takie zwątpienie ogarniało, że myślał o wyjeździe do Ameryki, by tam dzikie konie ujeżdżać. Ponoć był świetnym jeźdźcem, co mu nie przeszkadzało zaorywać się z wściekłą namiętnością w filozofii i ekonomii społecznej, a raz w zdumienie wprawił nas — garść studentów, którzy utworzyli w Berlinie kółko socjalistyczne, później przez policję berlińską sromotnie rozbite — zabójczym zbijaniem teorii Marksa-Lassalle'a.
345To jedno szczerze powiedzieć muszę, że, patrząc długą drogą mego życia wstecz, nie spotkałem wśród młodego pokolenia młodzieńca o tak jasnej, zdecydowanej, fascynującej fizjonomii duchowej, jak Stanisław Grabski.
346Grubo musiał się z nim liczyć „Przedświt” londyński[73] — ostoja Mendelsona[74], Jankowskiej[75], Jodko-Narkiewicza[76]; frakcja socjalistyczna polska w Berlinie z Morawskim i Berfusem na czele bezwzględnie mu podlegała i we wszystkim szła za jego wolą, a nawet często ulegając kategorycznym rozkazom; i byłem istotnie zdumiony, z jaką ogromną ciekawością wysłuchiwał i stary Liebknecht[77], i August Bebel[78] jego wywodów, rąbanych łamaną francuszczyzną. Zdumiony byłem? nie! raczej uradowany, boć jego program był już od dawna moim programem: całą socjalistyczną agitację przerzucić na Górny Śląsk, a poniechać doszczętnie jałowej pracy w Wielkopolsce.
347A tymczasem stałem się dla Ascha całkiem niezbędny, nie było dnia, w którym by do mnie nie zachodził lub do swojego bogatego domu nie zapraszał.
348Pisałem wtedy pracę o mikroskopijnym ustroju rdzenia pacierzowego, którą się niezmiernie zainteresował, a za którą — nawiasem mówiąc — otrzymałem stypendium imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
349Ostatni czas mego pobytu w gimnazjum wągrowieckim zaznaczył się — podczas zdawania matury — zdumiewającym faktem, który tak mną do głębi wstrząsnął, że podstawy, zdobyte nauką pozytywizmu i materializmu, na wszystkie strony chybotać się zaczęły, by niezadługo całkiem w gruzy się rozpaść.
350Uczeń, SzkołaNie było w całej klasie gorszego matematyka ode mnie. Z ciężkim trudem opanowałem formułki trygonometryczne i stereometryczne, ale w żaden sposób nie umiałem ich zastosować przy rozwiązaniu matematycznych zadań.
351Na dobitkę bardzo — może zbyt bardzo — był mi przychylny profesor matematyki, pan Rychlicki. Wiedział aż nadto, że wszystkim się zajmowałem, tylko nie matematyką, a ponieważ znał moje fatalne położenie materialne i wiedział, że moje nieuctwo może mnie z nóg ściąć podczas matury, więc chwycił się najostrzejszych środków. Twierdził stanowczo, że człowiek niemający pojęcia o matematyce jest prostym osłem, a ja mu udowodniłem, że chyba największym osłem był Goethe, który już nie miał całkiem najmniejszego pojęcia o matematyce; toteż można sobie wyobrazić, z jaką rozpaczą, a święcie jestem przekonany, z większym jeszcze niepokojem wyczekiwał profesor Rychlicki tego, co to teraz będzie? Byłby mi mógł dotychczas nieznacznie utrudniać przejście z jednej klasy do drugiej, ale zamykał na wszystko oczy — teraz jednakoż — nie sposób! On i ja wyczekiwaliśmy rezultatu piśmiennego egzaminu, jako doszczętnie straconej placówki.
352Wiedziałem więc, że bezwzględnie na egzaminie przepadnę i matury nie zdam, i już wytknąłem sobie plan na przyszłość: chciałem pójść do seminarium nauczycielskiego, zostać nauczycielem ludowym, zarobić trochę grosza, dostać się do konserwatorium muzycznego w Lipsku, skąd właśnie powrócił syn nauczyciela ludowego i sam ludowy nauczyciel, późniejszy profesor muzyki w Inowrocławiu i Bydgoszczy, Stanisław Ogórkowski, i już się całkiem muzyce poświęcić.
353Bóg inaczej pokierował, a fakt, który opowiem, wkracza już w dziedzinę okultyzmu.
354 355Dwie godziny błąkałem się z Bolesiem Deichslem nad Durowskim Jeziorem w ciężkiej i bolesnej rozterce, bo żadnego wyjścia nie było, nie można było dla mnie nawet marzyć o zdaniu matury.
356 357— Słuchaj! Pieniążek — (dziś dziekan gdzieś w Wielkopolsce) — ma zadania z dawniejszych matur, parę przerobimy: może jakieś zadanie się powtórzy.
358I poszliśmy do Pieniążka. Wyciągnął na chybił trafił zadania z egzaminów sprzed pięciu czy sześciu laty, i tak caluteńka noc zeszła nad przepracowaniem tych zadań, choć nie rozumiałem dobrze, jaki mógł być w tym cel.
359Kiedym rano szedł do egzaminu, widziałem już siebie w seminarium dla nauczycieli ludowych, szedłem zrozpaczony i jak na ścięcie: Dormez tout espoir[79] — Widzę, jak p. Rychlicki wchodzi na katedrę, rozrywa pieczęcie koperty, w której były podkreślone te zadania, jakie nam rozwiązać kazano, i — stał się cud:
360Pierwsze, drugie, trzecie, czwarte zadanie — Jezus Maria! Zimny pot wystąpił mi na czoło, a ręce się tak trzęsły, że nie byłem prawie w stanie tych zadań napisać: wszystkie cztery przerobiłem jak najdokładniej tej nocy, a nigdy w życiu nie byłbym w stanie ich przerobić bez pomocy Deichsla i Pieniążka — tylko na piąte mogłem już machnąć ręką, bo trzy wystarczały, by uzyskać stopień dostateczny.
361Trwało to długie pół godziny, zaczem[80] już z łatwością zabrałem się do rozwiązywania zadań.
362A nigdy w życiu nie widziałem radośniejszego zdumienia na obliczu jakiegoś człowieka, jak to, które ujrzałem na twarzy profesora Rychlickiego.
363Niepojęta, tajemnicza moc rozstrzygnęła o moim losie. Nigdy nie byłbym uzyskał matury, bobym nigdy nie był w stanie samodzielnie jakiegoś matematycznego zadania rozwiązać.
364Może to przypadek? He, he — takich przypadków nie ma — i doskonale już wtedy zrozumiałem, że to nie przypadek. Nie uświadomiłem sobie na razie doniosłości tego „cudu”, ale zarył mi się tak głęboko — na razie nieświadomie — w moją duszę, żem od tego czasu przestał wierzyć w „przypadki” i już z całkiem innego stanowiska jąłem się patrzeć na bieg mego życia.
VII
365 366A więc nie potrzebowałem wstąpić do seminarium nauczycielskiego — mogłem się już teraz swobodnie poświęcić architekturze!
367 368Zbudować jakąś przepotężną świątynię gotycką, potężniejszą od tych wszystkich gotyków, które widziałem w Toruniu i w Gdańsku, potężniejszą od tej boskiej, niesłychanej gdańskiej Katedry Św. Marii, takim był przeskok od mikromanicznego postanowienia, by zostać ludowym nauczycielem, a w najlepszym razie profesorem muzyki w Inowrocławiu lub Bydgoszczy, do megalomanicznych projektów jakiegoś „bygmestra Solnessa[81]”.
369Wyobrażam sobie zdumienie jednego z najgłębszych znawców gotyku, profesora Schafera w politechnice charlottenburskiej pod Berlinem, gdy zobaczył nazwisko studenta pierwszego semestru na liście studentów, którzy kurs gotyku dopiero w piątym semestrze rozpoczynali.
370Uśmiechnął się nasamprzód ironicznie, nic nie mówił, ale potem często gęsto spoglądał w tę stronę, gdzie nie „student”, ale namiętnie pragnący, złakniony inicjacji, najpokorniejszy z pokornych uczeń wchłaniał w siebie każde jego słowo, z wypiekami na twarzy, płonącymi oczami wsłuchiwał się w tę przedziwną gędźbę o tajemnicach gotyku.
371Mówił o katedrach w Norymberdze, św. Wawrzyńca i Sebaldusa, mówił o Liebfrauenkirche, a z prawdziwym entuzjazmem mówił o gotyku w małych miasteczkach Bawarii i Wirtembergii, a głównie o Rothenburgu ob der Tauber, które on pierwszy „odkrył”.
372A może to znowu przypadek, że po dwudziestu pięciu latach miałem przeżyć wraz z żoną moją Jadwigą najpiękniejsze lata naszego życia właśnie w Norymberdze i Rothenburgu, gdzieśmy przez pięć lat z rzędu po parę miesięcy spędzali?
373Ale to nie tylko to: przez cały semestr wędrowałem z nim razem po katedrach francuskiego gotyku — północna Francja, a nie Niemcy, jak to chciał Goethe, jest ojczyzną gotyku — a zanim miałem po kilku latach ujrzeć te cuda na własne oczy, znałem już nawet w drobnych szczegółach za pomocą wspaniałego materiału reprodukcyjnego katedry gotyckie w Chartres, Amiens, Orleanie, poznałem dokładnie ukochaną już od chłopięcych lat Notre Dame paryską, kiedym to jeszcze tak namiętnie wczytywał się w Wiktora Hugo, (a może właśnie Notre Dame jest jego najwspanialszym tworem?), a ponieważ równocześnie wczytywałem się w dzieła, traktujące o symbolice w sztuce chrześcijańskiej — a miałem ci ja niezrównanego znawcę tej sztuki jako inicjatora: prof. Adlera, więc głębiej i głębiej począłem wnikać w zdumiewające tajemnice tej najgłębszej ezoterycznej nauki Kościoła, więcej niż „ukrytej”, bo pisanej kamieniami.
374Czym są sakralne hieroglify egipskie, czym okultyzm ksiąg Tota[82], złożony w tajemniczych kartach dużych i małych arkanów cygańskiego Tarota[83], wobec tej przepastnej tajemnicy, jaka się w tej mowie kamieni ukrywa i pewno nigdy na jaw wydobyta nie zostanie.
375Znamy zaledwie parę głosek tego kamiennego alfabetu. Tarot egipski znalazł tłumaczy — Raymunda Lulle, Cardanusa, Postela, Eteilla, Papusa. Gotyk daremnie czeka jeszcze na równie wnikliwych, niesłychaną intuicją obdarzonych rewelatorów — coś nie coś przewidują współcześni alchemicy w symbolach, porozsypywanych na tajemniczej wieży w Paryżu: „Tour St. Jacques” w nierozwiązanych zagadkach, pomieszczonych w symbolicznych postaciach, ale czym jest odcyfrowanie paru zgłosek wobec tajemnicy tej olbrzymiej księgi, wyrażającej całe życie uniwersalne: i „natura naturans” i „natura naturata”, stosunek człowieka do Wszechnatury, Wszechżycia i Bóstwa, a równocześnie uzmysławiającej hermetyczny ustrój natury człowieka i analogię tego ustroju z ustrojem Wszechświata!
376 377Spojrzyjcie na pierwotne sklepienie gotyku, a otrzymacie figurę żebrowania, dającą się wyrazić w tej formie:
Znacie szafir? Ten tajemniczy kosztowny kamień, który w nauce okultystycznej uchodzi za „kryształową pieczęć niebios”?
379Otóż jeżeli trzymasz okrągło oszlifowany, przejrzysty kamień szafiru pod intensywne światło słoneczne, wtedy można dokładnie zauważyć „asteryzm”, to znaczy sześciopromienny, gwiaździsty blask światła.
380I, aby wniknąć w u krytą tajemnicę tej „kryształowej pieczęci”, trawili całe życie alchemicy średniowieczni, bo wiedzieli, że w „szafirze” tkwi „magnum magisterium” — kamień mądrości, a kto rozwiąże zagadkę szafiru, posiądzie to „magisterium”, bo tak powiedział Ezechiel I, 26 w Starym Testamencie:
381„A nad utwierdzeniem, które wisiało nad ich głowami, jako pozór kamienia »szafiru«, podobieństwo stolice, a na podobieństwo stolice, podobieństwo jako osoba człowiecza na niey”.
382A w drugiej Księdze Mojżesza XXIV, 10 czytamy:
383„Uyźrzeli Boga Irrachowego, a pod nogami jego jako robota kamienia szafirowego, a jako niebo, gdy pogodne jest”;
384a czytajcie Izajasza[84] 54, 11:
385„Ubożuchna od burzy rozbita, bez żadnej pociechy. Oto je posadzą porządnie kamienie twoje, a założą cię na szafirach”.
386Ta „ezoteryczna” figura łamania się promieni w czysto oszlifowanym szafirze, znana już w najodleglejszej epoce rasy aryjskiej:
Ta figura, w której pierwsi chrześcijanie prostopadłej kresce dodali w labarum[85] Konstantego Wielkiego:
greckie rho, by z tego szafiru udowodnić ziszczenie się proroctwa Izajaszowego, jako, że Bóg kamienie rozbitego świata usadził „porządnie” i założył na „szafirach”, została przekształcona na symboliczny znak:
Najwięksi geniusze ludzkości, budowniczy gotyku, czytali inaczej Stary Testament, jak my go czytamy, a przeważnie nazwisk ich nie znamy, byli zbyt potężni, by ich cokolwiek „sława” ludzka mogła obchodzić, tak jak nie obchodziło żadnego wtajemniczonego alchemika złoto, które mógł robić, ile mu się podobało. Gdyby więc człowiek był w stanie jakieś sto wieków poświęcić na odczytanie ukrytej wiedzy, złożonej w Biblii, jak to uczynił Fabre d'Ollivet[86], gdy 40 lat użył na odczytanie li tylko paru rozdziałów Genesis, może by mógł już swobodnie gotyk rozumieć.
391Ale geniusz-objawiciel, który kamieniami przemawiał, rozbił nie tylko pieczęcie Starego Testamentu, on wdarł się w tajemnice Kabbali, tę boską siostrę Gnozy i Księgę Ksiąg najtajniejszych objawień.
392Wiedział, że szafir, to hebrajskie utajone, święte „saphir”. S.P.R. (wiedziano, że hebrajskiemu pismu Bóg odjął samogłoski, by żydów ukarać). A „sepher” oznacza książka, a czym jest książka zamknięta na siedem pieczęci, dowiedzieć się można z Apokalipsy św. Jana, a nikt nie zrozumie Apokalipsy, kto nie poszuka do niej klucza w Kabbali, a przede wszystkim w dziesięciu sefirotach[87], składających się na Sephira, wyrażającej najgłębszą tajemnicę boskości, a dającą się graficznie przedstawić w ten sposób:
I tak stanowi gotyckie sklepienie księga „Stworzenia”, Sephir Jezirah[88].
394Oficjalny kościół katolicki zatracił klucze od najtajniejszych tajemnic nauki Chrystusa, najgłębiej jeszcze ujętej w Ewangelii św. Jana i niekanonicznych i potępionych pismach Orygenesa już w X wieku po Chrystusie, ale cały ezoteryzm nauki katolickiej ukrył się w tysiącznych symbolach, które „sztuka” przechowała, a przede wszystkim w budownictwie — linie Tajemnicy jasno jeszcze zadokumentowane w bazylikach i romańszczyźnie[89], zacierając się coraz więcej dla oka profana, kryją się, gubią w tajemniczej geometrii i stosunku liczb, a tak geometria, jak i algebra tajemnicy staje się coraz bardziej zawiła i coraz więcej „enigmatyczna”.
395By ukryć „tajemnicę”, stworzyli „wtajemniczeni” Egiptu Tarot, karty do grania — by przekazać całą wiedzę ezoteryczną chrześcijanizmu[90], tworzył wtajemniczony „mag”-budowniczy — gotyckie katedry: na zewnątrz — „biblia pauperum[91]” — w istocie zaś tajemnica, przeznaczona tylko dla „wiedzących”.
396 397Ale tyle już o tym gotyku mówiłem i pisałem, że czytelnik mógłby być ciekawy, co to za jakaś tajemnicza sprawa z tym moim „gotykiem”.
398Otóż jedynie tylko na przykładzie sklepienia starałem się wykazać, jak „gotyk” czytam.
399Wiem, że każdy architekt buchnie śmiechem na te moje wywody, a w najlepszym razie sceptycznie pokręci głową. Qu'importe[92]?!
400Ja zaś wiem swoje: gdyby nie było średniowiecznego cechu budowniczych, byłoby się już dawno to wszystko zatraciło, co dziś jako „okultyzm” swoje zmartwychwstanie święci, a usycha już na starczą chorobę w lożach masońskich i różokrzyżowców, bo zagubiono klucze do tajemnych symboli.
401Ale „templum Hirama[93]”, objawione w gotyku, z wolna, z wolna podwoje swoje otwierać poczyna.
402Kościół zdawał się już w XIV wieku przeczuwać, jaką straszliwą „herezję” gotyk w sobie ukrywa: tę samą herezję, za jaką z takim bezprzykładnym okrucieństwem zniszczył zakon templariuszów za czasów Filipa Pięknego.
403Wprawdzie „oficjalna” historia zwala całą winę na Filipa Pięknego, ale Filip bez papieża Klemensa V nic nie byłby mógł zrobić.
404Zdaje się, że nie ma k arty w całej historii wszechświata, na której byłaby zapisana tak ohydna i potworna, i tak bezprzykładna zbrodnia, jak ta, którą monarcha francuski wraz z głową Kościoła długi czas przygotowywali i wreszcie ją spełnili.
405Jak wiadomo, zostali templariusze[94], przynajmniej ci, którzy we Francji osiedli, w najstraszliwszy sposób wytępieni na podstawie oskarżenia, że uprawiają kult Szatana, czyli Baphometha.
406A właśnie ten Baphomet był Bogiem gotyku, trzeba tylko według metody kabalistycznej „notarikon” zwanej, czytać to słowo odwrotnie, to znaczy:
407„Temohpab”: Templi omnium hominum pacis abbas („kapłan — demiurg — świątyni pokoju wszystkich ludzi”).
408W niezliczonych symbolach dopatrzy się wiedzący tego Baphometa w całym gotyku — tego astralnego Boga, który według szmaragdowej tablicy Hermesa Trismegista[95] jest:
409„Pater omnis Telesmi totius mundi!”
410 411Religia, HistoriaKościół zniszczył zakon templariuszów, nienawidził gotyku i z rozkoszą powitał pogański renesans — nawet pogaństwo było lepsze od „mistyki” — zniechluił[96] świątynie gotyckie tym obmierzłym renesansem — ale nie przeczuwał straszliwej pomsty „Baphometa”: Avignon, reformacja, schizma, Luther, różokrzyżowcy, potężne loże masońskie, wiek encyklopedystów, rewolucja francuska, doszczętny upadek kościelnego Rzymu, jako wszechświatowej politycznej potęgi. — Mało jeszcze?!
412Z popiołów powstał w naszych czasach spalony za Klemensa V ostatni komtur templariuszów Jakub de Molay jako straszliwy mściciel, ale teraz już nie jako wyznawca „Temohpab”, ale na odwrót: istotny Baphomet — Antychryst!
413A trzeba wiedzieć, że zakon templariuszów miał jedno zadanie, które jeszcze w XVII wieku obowiązywało surowo „pod utratą istotnego Zbawienia” bractwo różokrzyżowców, wynaturzonych potem w lożach masońskich — a mianowicie:
414Stworzenia na ziemi Królestwa Pokoju i zjednoczenia wszystkich narodów.
415W co się przekształcił ten potężny zakon tych nadludzkich objawicieli, proroczych jasnowidzów, potęgi boskiej sięgających olbrzymów i tych nieogarniętych w ich rozmachu budowniczych onych świątyń, które do dziś dnia strzegą w niemy i boski majestat spowite tajemnice — w co się przekształcił ten święty zakon „masonów”, budowniczych nowego Syjonu i niebieskiej Jerozolimy?!
416Rozpacz człowieka zbiera: przecież dzisiejsi masoni nie rozumieją nawet najprymitywniejszych symbolów, nie wiedzą nawet, co oznacza młotek lub kielnia!
417„Mon âme seulette a mal au coeur d'un dense ennui[97]” — pokłon ci, bracie Verlaine — gdy pomyślę, w jak ohydny i niechlujny sposób zabagniła się dusza ludzkości, która w gotyku w tak olbrzymim rozmachu niebiosa szturmowała!
418A jakie niesłychane rewelacje astralnego świata ukrywają się w „chimerach”, „gryfach”, potworach, rzygaczach wody — niby to ozdoby, a w istocie najtajniejsze hieroglify „ukrytej wiedzy” — porozmieszczane w gotyckich tumach[98]!
419Cały gruby tom można by napisać o „chimerach”, usadowionych na galerii pierwszego piętra Notre Dame w Paryżu. Z tych kilkunastu kamiennych symboli zaczerpnięta i „Philosophia sagax” Paracelsa[99], i „Philosophia occulta” Corneliusza Agrypy[100], a ostatni, który te symbole odczytywał, był wielki Postel, a popełnił ci on zbrodnię, bo wyjawił tajemnicę Tarota[101].
420Obłędem przepłacił tę swoją śmiałość, bo najwyższym nakazem dla wtajemniczonego, to — milczenie!
421Wszystko to, co powyżej o gotyku powiedziałem, może by zastanowiło tego mego pięknego profesora Schafera, a może by się tylko był dobrotliwie na moje wywody uśmiechnął, na razie widział, jak gorąco jestem gotykiem przejęty, więc podszepnął: „Niech pan przeczyta encyklopedię gotyku Violet le Duc'a[102], tam pan znajdzie to, na co w wykładach czasu nie mam”.
422Po ciężkiej a mozolnej pracy przestudiowałem tę sześciotomową encyklopedię — ale Violet le Duc mało co wiedział o ezoteryzmie gotyku, natomiast wielką jego zasługą: ustalenie pomiarów, stosunków liczbowych, geometrycznych i stereometrycznych symboli.
423A bez końca najrozmaitsze Pentacle, Tetragramatony — Binery, Septenery, Duodenery!
424A liczba to wielka i święta rzecz!
425Wiedział o tym Mickiewicz — bo cóż oznacza jego 44? Ho, ho! Czterdzieści cztery rozkłada się w okultystycznym rachunku w ten sposób:
426 427Rozkładam 8 na pojedyncze składniki:
428 429 430 431A 9 jest liczbą, oznaczającą najwyższego z Archaniołów a raczej Współ-Boga: Metatrona[103].
43244 jest Metathronem, Demiurgiem[104] tu na ziemi.
433W liczbowym stosunku pomiarów gotyku tkwią właśnie te zdumiewające tajemnice — a niemniej głębokie w jego geometrii — w liniach.
434Jaka niesłychana głębia w tym gotyckim ostrołuku! A przecież on wzięty z najgłębszej tajemnicy linii Wschodu:
a zaczerpnięty z hinduskiego: „crux ansata[105]”:
najgłębszego symbolu, wyobrażającego najtajniejsze istnienie istotnej duszy ludzkiej, niepotrzebującej głupiego mózgu i biednych narządów zmysłów.
438Dlaczego się tak o gotyku rozpisałem?
439Przede wszystkim zależy mi na tym, by zrozumiano, dlaczego bezustannie powtarzam, iż dla mnie poza gotykiem sztuka nie istnieje — fałszywie się wyraziłem: istnieje, istnieje, ale nie ta, która jest dla mnie najwyższym wykwitem ducha ludzkiego: mogę szanować późniejszą sztukę, mogę się nią nawet zachwycać, ale nie jest już w stanie rozpalić mej duszy.
VIII
440Ale wkrótce rozwiał się bogaty sen „bygmestra Solnessa”, by stworzyć jakąś niebywałą i zdumiewającą katedrę. Rozpoczęła się nieskończenie żmudna — techniczno-matematyczna praca, której już podołać nie mogłem. Pragnąłem kreślić gotyckie ostrołuki, a byłem zmuszony ślęczeć całymi dniami nad znienawidzonym attyckim brusowaniem świątyń greckich; miast[106] kolumny — Ain Soph — z której wytryskują na całą świątynię płomienie Świętego Ducha (porównaj niezrównany kościółek św. Krzyża w Krakowie lub kaplicę na zamku w Lublinie), byłem zmuszony rysować bez końca kapitele jońskie, doryjskie[107] i korynckie; byłem zmuszony wniknąć w tajemnice ciesiołki i prostego murarstwa, a co mnie najwięcej przerażało: zająć się rachunkiem całkowym i różniczkowym.
441Temu podołać nie mogłem, a może i nie chciałem, bo w tym samym czasie opętała mnie nauka biologii — a właśnie wtedy stawała się biologia nauką.
442A ja poonczas jeszcze wierzyłem, biedactwo, że całe zbawienie znajdę w ścisłej nauce. Jeszcze mi się po głowie plątał i Büchner, i Vogt[108], i Moleschott[109], mimo to że dusza moja już całkiem innymi szlakami kroczyła.
443Straszne to à rebours własnej duszy — niepojęte prawo, które całym życiem moim zawładnęło. Wciąż jeszcze przeżywam tę długą bezsenną, rozpaczliwą noc, w której postanowiłem nade wszystko ukochanym rodzicom moim — a wiedziałem, jak ich strapię — przesłać uroczyste doniesienie, że minąłem się z moim powołaniem: porzucam architekturę i przenoszę się na medycynę[110].
444Skutek był fatalny: odebrano mi małe stypendium familijne Musolffa[111], bo na „eksperymenta” pieniędzy nie było. Rodzice pomagać mi nie mogli. Ach! Jakie to wszystko smutne — te lata ciężkiej udręki, nędzy ostatniej, a może błogosławione lata, bo mi dano, a raczej kazano wymierzyć całą otchłań tej sale corvée de la vie[112].
445Głód, ŚwiętyI jaka szkoda, że żywotna siła moja sprzeciwiła się „złemu”. Przecież już raz doszedłem na drodze ascetyzmu, po trzytygodniowym głodzeniu się, do tej doskonałości, żem na ulicy padł zemdlony.
446Maluczko jeszcze, a byłbym przestąpił próg, który tylko za pomocą — wszystko jedno czy dobrowolnej, czy wymuszonej — ascezy przestąpić można.
447A że i koniecznością wskazana asceza może z biednego człowieka stworzyć coś w rodzaju mahatmy, miałem sposobność przekonać się, gdym słuchał objawień przyjaciela mojego, Piotra Hille[113], który po długich błąkaniach po całym Berlinie przywędrował wreszcie do mnie w ostrym stanie delirium głodu.
448A o tym „Mahatmie” jeszcze nieraz pomówię.
449 450Nic więcej go nie interesowało nad długie debaty o Stirnerze[114] i o Nietzschem, jakie bezustannie z sobą prowadziliśmy.
451Może mało jest ludzi w Polsce, którzy by o tym wiedzieli, że o istnieniu Nietzschego dowiedziały się Niemcy — od szwedzkiego pisarza, Oli Hanssona.
452Miasto, ArtystaOla Hansson[115], Szwed, proskrybowany przez swoją ojczyznę, wskutek swych „radykalnych”, „wywrotowych” przekonań i aż nazbyt „śmiałych” swoich nowel, uciekł — literalnie uciekł do Niemiec, gdzie znalazł bardzo gościnny przytułek w pięknej miejscowości pod Berlinem — w Friedrichshagen, gdzie poonczas gnieździła się cała literacka bohema Niemiec.
453Mieszkali tam bracia Henryk[116] i Juliusz Hart[117], pierwsi, którzy znojne i ciężkie walki staczali o naturalizm Zoli w gwałtownych broszurach, ochrzczonych dosadnym mianem: Kritische Waffengange, a odwagę, butę i zajadłość, z jaką rzucali się na „starą” sztukę i ją zwycięsko zwalczali, przypłacili tym, że bezustannie żyli w ostatniej nędzy. A kiedy po latach całych znalazł się jakiś minister oświaty, który chciał Henrykowi Hart dopomóc, by mógł wykończyć swoje, na olbrzymią miarę zakrojone epos: Lied der Menschheit, Henryk odrzucił wysokie stypendium, bo było zawarunkowane kautelą, iż nigdy nic nie napisze, co by mogło godzić w „posady państwowości”.
454Tam też mieszkali i Arno Holz[118], i Johannes Schlaf[119], nieodłączna poonczas para dioskurów — dziesięć lat później jęli się zwalczać w zaciekłej nienawiści — jeden i drugi odegrali ważną rolę w przełomowej walce realizmu z idealizmem. Wychowankiem ich, przez nich najusilniej protegowanym i wycackanym pupilem był Gerhart Hauptmann[120], który wtedy jeszcze miał tyle wdzięcznej odwagi, by pierwszy swój dramat — kto wie, czy nie najlepszy — Vor Sonnenaufgang[121] poświęcić „den einzigen konsequenten Realisten — Arno Holz und Johannes Schlaf[122]”. Ten sam Gerhart Hauptmann, który istotnie niezmiernie dużo zawdzięczał jednemu i drugiemu — bo nie wiadomo, kto więcej nad tym dramatem pracował, oni czy on — a potem, gdy nadspodziewanie szybko w sadło porósł i już owładnął Lessing-teatrem, usilnie przeciwko temu zabiegał, by bez porównania lepszy i głębszy dramat obydwóch, Die Familie Selicke, nie został wystawiony na tej jedynej scenie, której kierownik, Otto Brahm, umiał w bajeczny sposób wyzyskać daną koniunkturę i teatr swój oddał na usługę „konsekwentnemu realizmowi” Hauptmanna.
455Och, jaki ten „konsekwentny realizm” był już od samego początku łagodny, kompromisowy; tak doskonale okiełznany i wyfraczony realizm, że cała, nawet najwięcej zacietrzewiona burżuazja od razu jednym słowem ryknęła:
456„Taki realizm rozumiemy i taki jedynie ma prawo bytu!”
457Wprawdzie była na pierwszym przedstawieniu Przed wschodem słońca, na którym i ja wraz z drem Aschem byłem obecny, przykra burda, bo niejaki fanatyk idealizmu — dr Kaftan (nomen omen, bo temu histerykowi należał się „kaftan” bezpieczeństwa) wyciągnął nagle w scenie, w której za kulisami połóg się odbywa, olbrzymie szczypce połogowe, wymachiwał nimi i ryczał na cały głos: „Hier Hilfe![123]”. Ale pan Kaftan wyleciał z piorunującą szybkością na świeże powietrze, a cała awantura zjednała Hauptmannowi tylko większą jeszcze sławę, tak że już drugi jego dramat — całkiem już (i to w najłagodniejszym tempie) ujeżdżony źrebak mógł sobie swobodnie, bez najmniejszego protestu hasać po scenie.
458Dramatu tego, Friedensfest, ponoć się Hauptmann później wstydził. Niegodnie wyzyskał gościnę, jakiej mu dr Wedekind, ojciec Franka Wedekinda[124], udzielił. Z brutalną, ordynarną i całkiem fotograficzną wiernością odtworzył stosunki familijne, jakie panowały w rodzinie Wedekindów w Zurychu. Toteż wobec Franka Wedekinda nie można nawet było wspomnieć o Hauptmannie.
459Biedne te Niemcy, że tylko Hauptmannem się szczycą — a przecież w utworach jego nie napotkasz nigdzie jakiejś głębszej myśli, nigdzie nie ujrzysz jakichś rozległych horyzontów; tam gdzie się sili na symboliczne ujęcia wypadków, tworzy suchy, płytki, naiwnie przezroczysty symbolizm, jak w Dzwonie zatopionym lub I Pipa tańczy — rozczulająco bezradny symbolizm, bo z tych wszystkich obsłonek wszędzie wyłazi „konsekwentny naturalizm”; a gdziekolwiek Hauptmann uchwyci pierwiastek symboliczny, w tej chwili dusi go i dławi realistyczną metodą, bo mózg jego za słaby, by zdołał dotrzeć do tych praiłów, w których wszechrzecz staje się według orzeczeń Goethego „ein Gleichnis[125]”.
460Język Hauptmanna — do tego stopnia fatalny i wyzbyty wszelkiej kultury, że wierszy jego wprost czytać nie można. Gdym czytał Dzwon zatopiony w bajecznym polskim przekładzie Jana Kasprowicza, nie chciało mi się wierzyć, że to mógł być ten sam dramat, którego w oryginale nie byłem w stanie do końca przeczytać.
461I pomyśleć, że Niemcy usiłowali tę swoją wydętą, a właściwie bardzo ubożuchną wielkość stawić na równi z Ibsenem! W ogóle w głowę się zachodzi, co Niemcy za dramatyczne arcydzieła uważają — czy może być nędzniejsze dramacidło, głupsze, więcej płytkie od Die Jugend Maksa Halbe[126], a przecież to dramat, który cała niemiecka krytyka z jakimś obłąkanym entuzjazmem przyjęła.
462Do dziś dnia tłucze się jeszcze ten marny utwór po wszystkich scenach niemieckich — a nawet próbowano go wystawić w Warszawie. Fatalny pomysł, bo dramat na scenie polskiej padł sromotnie, ale równocześnie okazało się, o ile publiczność polska kulturą swoją przewyższa niemiecką i o ile wyższy jest poziom krytyki literackiej w Polsce od niemieckiej.
463Jak tylko Hauptmann kupił sobie swoją pierwszą willę, wziął od razu doszczętny rozbrat z kolonią artystyczną w Friedrichshagen, zerwał wszystkie z nią stosunki — a może i słusznie: nie chciał być bankierem swej literackiej braci, która przecież do niedawna ostatnim kawałkiem chleba z nim się dzieliła.
464To ostatnie, com powiedział, to nie frazes: bo często gęsto nie było nawet tego „ostatniego kawałka”. A z innej strony nie jest frazesem: panowała między tą gromadką artystów taka solidarność i tak przeczulona niemal koleżeńskość, że nie było między nimi żadnego, który by się z kolegą nie podzielił wszystkim, co miał.
465Idealista, Artysta, Własność, BiedaBezwzględny komunizm, piękny, ofiarny — nie! nie ofiarny! bo to samo przez się się rozumiało, że jeżeli ja coś mam, to i drugi artysta mieć musi; komunizm i biologiczna niemal symbioza, która nie pozwalała słabszemu zmarnieć; komunizm wydziedziczonych, tak absolutnie niezrozumiały dla sytego motłochu, że zdołał go zohydzić słynnym paszkwilem:
466Wir wollen uns mit Schnaps berauschen.Wir wollen unsere Weiber tauschen,Wir wollen uns mit Talg beschmierenIm Sonnenscheine nackt spazieren —Wir wollen echte Russen sein![127]
Ostatni wykrzyknik odnosi się do nihilistycznych prądów rosyjskich, które nurtowały właśnie w friedrichshagenowskiej kolonii, a każdy z jej członków uchodził za niebezpiecznego anarchistę!
467Och, jak łatwo wprawić ludzi sytych w ciężki, paniczny lęk przed głodnymi obdartusami, a oni właśnie cisi i pokorni. Kiedym badał historię głodów w Europie podczas średniowiecza, uderzyła mnie jedna wzmianka kronikarska, że pewien piekarz obronił swoją piekarnię przed napadem ludzi z głodu umierających prostym „kijaszkiem”.
468Rosjanin, Niemiec, Dusza, Bunt, RewolucjaToteż nihilizm i anarchizm całej tej kolonii istniał jedynie w teorii; głęboka sympatia, jaką odczuwała dla rosyjskich „męczenników”, była li tylko platoniczna, a zresztą dla duszy niemieckiej jest dusza rosyjska i w ogóle każda słowiańska czymś tak zasadniczo obcym i niezrozumiałym, że chociażby Niemiec ze wszystkich sił zapragnął i Bóg wie jak się mozolił, nigdy w nią wniknąć nie zdoła.
469Niemiec zna tylko Empörung — zgorszenie, ale nie zna buntu! A jeżeli się kiedy zbuntuje, to przestrach go chwyta na myśl, co bunt wywołać może. Nigdy nie był uleglejszy i pokorniejszy, jak po swoim „buncie”, swej karykaturalnej rewolucji w 1848 r., maluczko, a ujrzycie wspaniałe owoce buntu roku 1917!
470Wprawdzie zamieszkał tu Tyrteusz ówczesnego anarchizmu Karl Henckell[128]; rzucał gromowładne błyskawice na podłą burżuazję i wymachiwał z okrutnym impetem czerwoną chorągwią, ale uspokoił się i przycichł, kiedy zabrał z sobą żonę przyjaciela, u którego zamieszkał, i drapnął z nią do Zurychu. Zbytniej krzywdy mu nie zrobił, bo były mąż korespondował czule w dalszym ciągu z byłą żoną.
471Natomiast składał częste wizyty w Friedrichshagen anarchista, wytworny, bogaty Salon-Anarchist[129], John Henry Mackay[130], który przed niedawnym czasem odkrył — a istotnie, dzięki swym rozległym stosunkom i zasobom pieniężnym, umożliwiającym mu kosztowne rozjazdy i poszukiwania w Berlinie i Londynie — odkrył Stirnera[131] i z zupełnego zapomnienia wydobył na jaw tak kapitalne dzieło, jakim jest niechybnie utwór Stirnera: Der Einzige und sein Eigentum[132].
472To już obojętne, że John Henry — Niemcy poonczas wypierali się swojej niemieckości i dumni byli, że rodowód swój mogli z jakiegoś innego narodu wywodzić — chełpił się tym, że jest z pochodzenia Szkotem (był nieznośnym snobem z tym błazeńskim kokietowaniem z najrozpaczliwszymi teoriami, jakimi ostatnia już nędza zbrodnie swoje usprawiedliwić pragnie); obojętne, że ten zamożny człowiek nękał istotnego nędzarza, jakim był Piotr Hille, o 20 marek, które mu kiedyś w Genewie pożyczył — trzeba być sprawiedliwym: John Henry Mackay wyrządził garstce ludzi, którzy są w stanie Stirnera w całej jego niezmiernej głębi rozumieć, olbrzymią przysługę — o ile go znam, wyrządził ją całkiem nieświadomie, bo wątpię, czy choć jedno zdanie Stirnera rozumiał — ale mniejsza o to: uratował ten arcykapitalny utwór „Jedynego” dla „Jedynego” — dla Fryderyka Nietzsche.
473Wprawdzie Nietzsche nigdy Stirnera nie wspomina, ale nie ulega wątpliwości, że dzieło jego znał, i to znał dokładnie, bo całymi garściami z niego czerpał, i tu już na nic się nie zdadzą żadne wykręty, żadne wstydliwe przebąkiwania ani też frasobliwe drapanie się w głowę:
474Filozof, Artysta, LiteratNie byłoby Übermenscha Nietzschego, gdyby nie było Stirnera Der Einzige.
475Może jedyny Nietzsche znał Stirnera przed Mackayem, tak jak jego znał jedyny Ola Hansson, zanim miała się na niego zwalić ohydna lawina jego późniejszych „wielbicieli”.
476 477Często spotykałem Mackaya u dra Ascha — Asch był w bliskiej komitywie nieomal z całą ówczesną literaturą — i często próbowałem dojść z nim do jakiegoś ładu.
478 479Na wszystko miał tylko jedną odpowiedź:
480— Przeczytaj pan moją powieść Anarchiści.
481— Ależ ja ją czytałem; niestety nie znalazłem w niej tego komentarza do Stirnera, o którym Pan mówi.
482— To w takim razie zwróć się pan do Nietzschkego.
483 484— Nietzsche — Nietzschke, to wszystko jedno.
485 486 487A było to właśnie w tym czasie, kiedy rozczytywałem się w pismach Nietzschego.
488Dotychczas zajmowałem się poza oficjalnym studium medycyny wyłącznie psychologią. De l'Intelligence Taine'a[133] zrobiło na mnie silne wrażenie, przestudiowałem całego Ribota[134], Paulhana[135], z niemieckich psychologów Wundta[136] i Münsterbergera[137], no i oczywiście ubóstwianego poonczas Spencera[138]. Toteż nie dziw, że Nietzsche swoją psychologią „naukową” imponować mi nie mógł, bom już to wszystko znał, a i względność jego etycznych poglądów — Jenseits von Gut und Böse[139] — nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia — to miałem w krwi. Dawno już nie wiedziałem, co dobre, co złe, co piękne lub brzydkie — przestałem już operować kategoriami. Co natomiast wywołało we mnie najwyższy zachwyt i podziw — to język Nietzschego.
489Nie główne dzieło Nietzschego: Menschliches Allzumenschliches[140] było dla mnie objawieniem — zaledwie parę kartek było dla mnie nowością, ale królewski, majestatyczny w swej bezmiernej poetyckiej piękności utwór: Also sprach Zarathustra!
490Wiecie, kto mógłby ten utwór na język polski przełożyć?!
491 492Język Nietzschego w Zarathustrze, to język Krasińskiego w przedmowie do Irydiona i w interludiach Nieboskiej.
493Kiedym niedługo potem miał poznać siostrę wielkiego samotnika z Maria Sils (il piccolo santo[141], jak go Włosi w Maria Sils nazywali), panią Elżbietę Nietzsche-Förster, która jęła głosić naokoło, że Nietzsche pochodzi z polskiej hrabiowskiej rodziny Nickich — odnalazł się nawet sygnet, przechowywany w rodzinie, z polskim szlacheckim herbem Nickich — wcale tym opowiadaniem zdumiony nie byłem, bo przecież i Nietzsche zdawał sobie sprawę z swego obcego pochodzenia, gdy pisał, że właśnie dlatego zdołał wniknąć w najgłębsze tajniki języka niemieckiego i wykrzesać z niego ukryte i tajemne piękności, których przed nim nikt nie przeczuwał, że nie był Niemcem, i zawsze podkreśla swoje polskie pochodzenie.
494Według opowiadań pani Elżbiety, której pochodzenie polskie przypominały tylko i jedynie jej piękne rasowe ręce polskiej szlachcianki, jakich żadna Niemka nie posiada, wywędrował praszczur Nietzschego, dysydent polski, z lęku przed prześladowaniami z Polski do Saksonii i tu osiedlił się jako pastor ewangelicki. Potomkowie jego doszczętnie się wynarodowili i zniemczyli nazwisko Nickich herbu Radwan — na Nietzsche[142].
495Ale to już obojętne, ile w tym wszystkim prawdy: Polska nie ma na razie ochoty — niestety! — upomnieć się o tego syna, który byłby, Bóg wie, w jaki niesłychany sposób wzbogacił język polski, gdyby nie było mu przeznaczonym robić zdumiewające odkrycia w terra incognita[143] obcego języka. (Nb.: a z jaką łapczywością odbywa się obecnie rewindykacja dla Polski Korzeniowskiego-Conrada[144], który przecież z Nietzschem mierzyć się nie może!)
496Filozof, Artysta, Literat, Poeta, Słowo, Polak, NiemiecCud języka Nietzschego może odczuć tylko Polak — toć to najcudowniejszy język polski, przetransponowany przez geniusza na język obcy! Język niemiecki Nietzschego gwałcił niebywale niemczyznę jego czasów: czytało go się jak obcego pisarza — język ten wywoływał zdumienie i gorący protest. Niemcy szkalują Nietzschego mianem filozofa, a on nigdy nie był ani chciał być filozofem, brzydził się tym mianem — on był przede wszystkim i jedynie potężnym poetą i twórcą własnego, jemu tylko właściwego języka, tak jak nim był w zakresie muzyki brat jego, Szopen.
497Dla Niemca jest język Nietzschego więcej jeszcze może obcy niż dla Francuza język Szopena.
498Czytajcie choćby tylko wstęp do Also sprach Zarathustra — tym majestatem dytyrambicznych, natchnionych, organowych dźwięków rozporządza jedynie język polski, który największą swą mistyczną potęgę osiągnął w muzycznej parafrazie Szopena.
499Język Nietzschego wydał mi się od razu — może to wrażenie było, mimo swą oślepiającą prawdę, na wskroś paradoksalne — transpozycją muzyki Szopena.
500Mało kto zdaje sobie z tego dokładnie sprawę, w jak wysokim stopniu kształtuje poczucie muzyki język artysty. Wiedział o tym Verlaine, kiedy w uniesieniu wołał: „De la musique avant toutes choses”; świadomym jest tego nieograniczonego wpływu piszący te słowa, któremu Niemcy zarzucali, że lekkomyślnie szopenizuje ich język, i wiedział o tym Nietzsche, gdy właśnie w tym czasie, w którym pisał swego Zarathustrę, jął namiętnie kochać Szopena, a w jego Barkaroli[145] dopatrywał się najszlachetniejszego, najwznioślejszego cudu, niemającego nic równego w całej literaturze muzycznej.
501 502Ten boski, orficzny hymn — czyż można by go lepiej, głębiej w słowach wypowiedzieć, jak słowami Nietzschego:
503Nie noch fand ich das Weib, von dem ich Kinder mochte, es sei denn dieses Weib, das ich liebe, denn ich liebe, liebe Dich, oh Ewigkeit[146]!
Barkarola! ta niezrównana pieśń nad pieśniami — jak łatwo ją usłyszeć w przeróbce, genialnej wprawdzie, ale zawsze w przeróbce — w Feuerzauber Wagnerowskiego[147] dramatu Götterdammerung i Liebestod w Tristan und Isolde!
504Mógłbym dużo jeszcze powodów przytoczyć, dlaczego w pierwszej mej książczynie, pisanej po niemiecku a zatytułowanej Chopin und Nietzsche, zestawiłem Nietzschego z Szopenem, ale zajęłoby to zbyt dużo miejsca, bo już musiałbym teraz rozwijać całą moc psychologicznych problematów, które wonczas w moim mózgu się kotłowały, a raczej jasno już się krystalizowały.
505Pisałem tę książczynę, a raczej broszurkę, luźnymi kartkami, tak od niechcenia, bo ta niewiarogodna myśl, by to miało być kiedyś drukowane, nie powstała w mej głowie. Pisałem to dla siebie, tak ot! na marginesie dzieł Nietzschego.
506Nietzsche zdawał sobie jak najzupełniej sprawę, że w swoich zamierzeniach psychologiczno-filozoficznych nie da sobie rady bez znajomości nauk przyrodniczych, toteż, jak wiadomo, zamierzał krótko przed swoją chorobą udać się do uniwersytetu wiedeńskiego, by tam gruntownie zapoznać się przede wszystkim z biologią, o której miał tylko słabiuteńkie wyobrażenie. Nie dziw zatem, że wpływu na mnie wywrzeć nie mógł, Nauka, Fałsz, Pieniądz, Biedawłaśnie w tym czasie, gdym przetwarzał w moim mózgu zasady psychofizjologii, a nawet napisałem pracę o „progu świadomości” Fechnera[148] — oczywiście nie dla siebie, ale dla jakiegoś pana, któremu zachciało się być doktorem, a sam tej doktorskiej pracy napisać nie umiał.
507Trzeba bowiem wiedzieć, że istniało poonczas w Berlinie biuro, które bogatym doktorantom dostarczało prac, na mocy których otrzymywali doktorat.
508Otóż pracą w tym biurze zdobywałem sobie środki do życia — błogosławione biuro, bo nie wiem, jakbym inaczej był się na uniwersytecie utrzymał.
509Napisałem kilka tych prac: jedną o wyprawie Napoleona na Moskwę — dużo przy tym zyskałem, bom poznał całą jego korespondencję z tych czasów, wydaną przez Napoleona III; pisałem o wpływie chloroformu na organizm zwierzęcy; jedną pracę z zakresu histologii, a mianowicie o tworzeniu się zębów u embrionów; inną zasię o najnowszych teoriach układu komórki organicznej; no i wreszcie o tym progu świadomości.
510Ponieważ jednak doktorant przy egzaminie w Zurychu nie miał wyobrażenia o tym nieszczęsnym progu, nie wiedział nawet, że go logarytmem wyrazić można, więc sromotnie przepadł — praca jego wywołała silne podejrzenia — po nici doszło się do kłębka i jednego dnia zastałem biuro puste: pan dyrektor zdołał się w sam czas ulotnić.
511A katastrofa ta przypadła właśnie na ten czas, kiedy krótko przedtem zapoznałem się z Stanisławem Grabskim, którego wtedy policja polityczna berlińska bardzo uważnie i czujnie śledziła.
512Istniało wtedy w Berlinie pismo dla polskich robotników socjalistów: „Gazeta Robotnicza”, subwencjonowana przez zarząd socjalistycznej partii niemieckiej, ale ciesząca się jak najzupełniejszą autonomią i w niczym przez partię niemiecką ani kontrolowana, ani krępowana — mogłaby równie dobrze służyć interesom międzynarodówki, jak usilnemu pragnieniu, by stworzyć odrębną socjalistyczną partię polską.
513W zarządzie partii niemieckiej jedyny Auer[149] patrzył podejrzliwie na poczynania, coraz jaśniejsze i wyraźniejsze nasamprzód za czasów redakcji Ignacego Daszyńskiego, a następnie Stanisława Grabskiego. Auerowi nie było w smak to bezustanne podkreślanie polskości polskich robotników socjalistów — toteż witał nas już u drzwi ironicznym okrzykiem: „Polen kommt! Polen kommt[150]!”. Bebel zachowywał się obojętnie, zbyt dobrze wiedział, że z tej mąki — to znaczy z polskiego robotnika — chleba nie będzie; z całą zaś sympatią odnosił się do partii stary Liebknecht, jedna z najpiękniejszych i czci najgodniejszych postaci, jakie w ogóle w mym życiu poznałem; a zachwycający był stary Singer, bogaty fabrykant żydowski, ale wiernie „sprawie” oddany, kiedy raz po raz sypnął ostatnim dowcipem, który posłyszał w słynnej Börsen-Café, a wiadomo, że wytwórnią najlepszych dowcipów to — giełda.
514Rychło uporała się policja berlińska z Daszyńskim, a i Grabski, poddany rosyjski, czuł, że i jego bytowania w Berlinie długo nie będzie: coraz boleśniej przygrzewała mu stopy cała sfora szpiclów, więc w sam raz, w przededniu, kiedy go w triumfie paru szpiclów odstawiło do granicy, powierzył mi redakcję „Gazety Robotniczej”.
515Ponieważ byłem pruskim poddanym, nie można mnie było wyrzucić, a ponieważ nie znałem innej religii nad ukochanie cierpienia i nędzy ludzkiej — nie! nie ludzkiej, tylko nędzy pracujących, wydziedziczonych, oszukiwanych, wyzyskiwanych — więc z rozkoszą objąłem w „Gazecie Robotniczej” krzesło redakcyjne.
516Już Grabski ośmielił się krytykować Marksa i Lassalle'a — ja poszedłem dalej.
517Stara międzynarodówka polska starała się na robotnika polskiego w ten sposób działać, aby przede wszystkim oderwać go od Kościoła i wyzbyć go wszelkich wierzeń religijnych.
518„Chytry Wielkopolanin”, jak mnie nazwał jeszcze w Krakowie pan Ehrenberg[151], obecny redaktor „Kuriera Porannego”, nie wspomniał ani razu o Marksie ani o Lassalle'u.
519To Hekuba dla robotników polskich, przeważnie analfabetów.
520Natomiast powoływał się bezustannie na Ewangelię, na pisma Ojców Kościoła[152], św. Ambrożego[153], Tertuliana[154], Laktancjusza[155], rozpoczął walkę z konserwatywno-katolicką, na wskroś niemiecką, ale w polskim języku redagowaną prasą na Górnym Śląsku, której najzjadliwszym organem był bytomski „Katolik” pana Napieralskiego — znacie go chyba z wojennych czasów; pisał ogniste artykuły, co by się stało z Chrystusem, gdyby się teraz zjawił na ziemi; a artykułem pt: Siedem kłamstw „Katolika” zjednał sobie „chytry Wielkopomlanin” nawet życzliwe poklepywanie po ramieniu przez Londyn!
521Ale mimo to Londyn kwaśno się uśmiechał. Socjalizm bez Marksa! Socjalizm bez radykalnego wykorzenienia wiary z robotnika — horror i herezja! Ale na razie trzeba było odczekać. Liczba abonentów stale wzrastała, pismo docierało i do Galicji, i do Kongresówki. Kolportowano je gorliwie w Królewskiej Hucie, Bytomiu, Katowicach, Szarleju, bom właśnie na Górny Śląsk, to główne w onym czasie zbiorowisko mas robotniczych polskich, zwrócił całą moją uwagę: zbyt dobrze wiedziałem, że z rolnym robotnikiem w Księstwie Poznańskim nic począć nie można, ale wreszcie snadź przeholowałem. W tym samym czasie, w których mnie w Księstwie Poznańskim wyklinano z ambon, zostałem oskarżony o „propagandę katolicką” przed zarządem partii niemieckiej i anim się spostrzegł, a już towarzysz Mokłowski[156], niezmiernie zdolny architekt, który po sobie pozostawił świetne dzieło o budownictwie polskim, zajął moje miejsce.
522 523Socjalistą w oficjalnym znaczeniu nigdy nie byłem i oczywiście być nie mogłem. Przecież nie mogłem się godzić na naiwne, tak prostacko grubo materialistyczne pojmowanie dziejów Marksa, ani też na adwokacko-ochlokratyczną politykę Kleona-Lassalle'a; nie mogły mnie głębiej zainteresować pisma samouka, genialnego wprawdzie, ale najgrubszym materializmem zakajdanionego samouka Bebla, ani też oschły dogmatyzm Engelsa… To wszystko było dla mnie za naiwne, a znowu zbyt mądre i niedościgłe dla prostaczego rozumu robotnika — więc z punktu widzenia kanonicznego socjalizmu byłem całkiem nie na swoim miejscu i Jodko-Narkiewicz miał słuszność, gdy twierdził, że artysta w polityce może tylko zamęt wytworzyć.
524 525Ale zaszła jednak okoliczność, która mnie całkiem wytrąciła z tej drogi życia, którą iść postanowiłem.
526Mój szósty semestr medycyny dobiegał do końca. Policja od dawna już mnie pilnie śledziła, ale jakoś nie mogła się do mnie przyczepić (chytry jestem — co, panie Ehrenberg?), ale Stanisław Grabski, którego przepędzono ze Lwowa do Paryża, zjechał nagle, mimo surowego zakazu, do Berlina, by wziąć udział w wyborach na Śląsku. Wynająłem mu w Berlinie po kryjomu mieszkanie, co stanowiło poonczas polityczną zbrodnię, i obydwaj byliśmy na tyle naiwni, żeśmy sądzili, iż go już teraz nikt nie pozna, bo nosił olbrzymie niebieskie okulary, aleśmy się pomylili.
527Na drugi czy trzeci dzień zaaresztowano Grabskiego, mnie już osadzono w więzieniu w Moabicie[157], a gdy mnie wypuszczono, znalazłem zawezwanie do rektora, wielkiego Virchowa[158], który mnie pożegnał tymi słowy: „Wenn Sie von der Universität nicht weggehen, so werden Sie gegangen[159]”.
528Tak się zakończyły moje psychopatyczne sny o profesurze psychiatrii, bo było moim najpiękniejszym marzeniem zostać wielkim psychiatrą!
529Zawsze kochałem obłąkanych, psychopatów, degeneratów, wykolejeńców, ludzi niedociągniętych, spaczonych, takich, którzy śmierci szukają, a ta ich unika, jednym słowem: biednych, wydziedziczonych, dzieci Szatana[160], i oni mnie nawzajem kochali.
530Raté, raté, ça encore raté[161]!
IX
531A dawno już przeczuwał dr Asch, że ta sprawa z „Gazetą Robotniczą” źle się skończy.
532— Co pan pocznie, jak pana z uniwersytetu wyleją? Przecież to prędzej czy później nastąpić musi — i nieubłaganie nastąpi.
533 534 535— Niech się pan przyzna, mnie się pan przyznać może — pan pisze?!
536— Pewno że pisałem — tak sobie, dla siebie — mam nawet kilkadziesiąt kartek, by być au courant[162] z samym sobą.
537— Bardzo będę panu wdzięczny, jeżeli mnie pan zaszczyci tym zaufaniem i przyniesie mi to, co pan napisał.
538 539I przyniosłem mu manuskrypt Chopin und Nietzsche — uporządkowałem go dopiero jednej nocy, by Asch nie potrzebował się gubić w chaotycznych notatkach.
540— Bardzo dziękuję, wieczorem przeczytam, teraz mnie ciężki połóg oczekuje.
541 542Zdarzyło się, że dopiero po paru dniach go odwiedziłem.
543— Oj, wesołą nowinę mogę panu zwiastować.
544 545— Bardzo poważny nakład… Fontane et Co będzie drukować pańską broszurę.
546Nie wiem, czym kiedy był tak zakłopotany, onieśmielony, zafrasowany…
547To byłoby trudne do zrozumienia, gdyby nie to, że ja do dziś dnia uczuwam jakiś dziwny głęboki wstyd, gdy widzę wydrukowane moje nazwisko, a przecież dawno powinienem był się z tym otrzaskać. Jakiś afisz mego dramatu lub odczytu fizyczny wprost ból mi sprawia, a gdy się znajdę na estradzie, kolą mnie te setki oczu, zwróconych na mnie, gdyby[163] ostre, przykre szpilki.
548Zwierzyłem się Aschowi z tej przykrości.
549— Z czegoś pan żyć musi, z medycyny już nic! Teraz pozostaje dla pana tylko literatura, a pan pisać umie — zdumiewające, że pańskimi pierwocinami kto inny mógłby zakończyć. Ale mniejsza o to — komplementów prawić nie będę — manuskrypt pański zaniosłem znajomemu mi krytykowi, teraz już w Berlinie bardzo poważanemu. Zna pan jego nazwisko? Franciszek Servaes[164].
550On — zaledwie zdążył przeczytać — pobiegł do znajomego nakładcy Fontane, co go wielkiego trudu nie kosztowało, bo Fontane mieszka o piętro niżej. Fontane w tej chwili wziął, a ja wydusiłem od niego nawet honorarium w kwocie stu marek — to bardzo dużo, bo pan wie, że „początkujący” muszą nakładcy opłacać koszt druku!
551Byłem przygnębiony tą „radosną nowiną” — wstyd mnie dławił, bo nagle uczułem, że to wszystko, com napisał, było tak bezmiernie naiwne i głupiutkie — przecież to tylko tak dla siebie na kolanie pisane!
552Ale już teraz nie mogłem odwrócić biegu mego przeznaczenia dostałem się w literaturę, a Bóg mi świadkiem, żem tego nie chciał, minąłem się z moim powołaniem, przecież ja miałem być muzykiem; jak tego sobie tak gorąco moja matka życzyła, a już jeżeli nie muzykiem — to księdzem! A i księdzem byłbym został, gdybym był zastał na ziemi gotyk! No, psychiatrą już teraz zostać nie mogłem.
553Moje prymicje na „kapłana literatury” były jedną udręką. Omijałem ulice z księgarniami, w których mogłoby być moje dzieło wystawione na pokaz publiczny, lękałem się wziąć gazetę do ręki, by się tam nie spotkać z moim nazwiskiem.
554Jednego dnia wdrapał się na czwarte piętro po niesłychanie brudnych wschodach w niechlujnym domu — najuboższej dzielnicy robotniczej — do mego mieszkania (he, he: pokoiczek, który zaledwie zdołał pomieścić łóżko, stół i dwa krzesełka) słynny już wtedy krytyk Franciszek Servaes.
555— Nie przyszła góra do Mahometa, przyszedł Mahomet do góry — powiedział żartobliwie. — Swoją drogą przyznam się panu, że bym tej podróży na Wedding nie odbył — br! co to za dzielnica, pierwszy i ostatni raz ją widzę! — gdyby nie usilna prośba Oli Hanssona, serdecznego mego przyjaciela, bym pana mu, o ile możliwe, żywcem przyprowadził. Dziś jadę — niech się pan zbiera. Hansson chce koniecznie poznać człowieka, z którym wreszcie tu w Niemczech będzie się mógł porozumieć. Kartka, którą mi pisze, nie jest pochlebną dla nas, Niemców, ale widzi pan, ja tę pigułkę przełknąć mogę, ja pochodzę z Holandii.
556 557Zadrżałem z lęku, że mam stanąć wobec tego człowieka, który już od dawna był dla mnie czymś — jestem w kłopocie, by określić, czym był dla mnie poonczas Ola Hansson.
558Prawda: on sam stworzył miano na tę bezmierną wartość w swym zbiorze krytycznych essays pod tytułem Seher und Deuter, książki świetnie przetłumaczonej przez Stanisława Lacka[165] na język polski — pod tytułem, jeżeli się nie mylę: Jasnowidze i prorocy.
559I tym był już od dawna dla mnie Ola Hansson!
560Z głęboką miłością pisałem o nim w drugim tomiku Zur Psychologie des Individuums[166] — nie potrzebuję się zatem tu dłużej rozwozić, jak wielką rolę odegrał w moim życiu umysłowym ten członek i artysta, z najszczerszego złota ukuty.
561Nie w tym znaczeniu, by mnie pchnął na jakieś nowe tory — to było wykluczone, bo już wtedy byłem zbyt samoistnym, by podlegać obcym wpływom, ale swoimi, często i gęsto po wszystkich czasopismach niemieckich rozsypanymi, głębokimi i wytwornymi artykułami pobudzał mój mózg do coraz usilniejszej pracy. Jedna jego wskazówka wystarczyła, bym tygodniami całymi starał się dotrzeć do jądra rzeczy; uzupełniał i pogłębiał to, co już wiedziałem, a szukał dokładnej wieści o tym, o czym tylko napomykał i wspominał jako o rzeczy dla niego dawno już znanej, a całkiem obcej nie tylko dla mnie, ale i dla całej rzeszy literackiej w Niemczech.
562I nie tylko w mym życiu umysłowym odegrał ważną rolę, ale i w całej literaturze niemieckiej pomiędzy 1880 do 1890 zapisał swe nazwisko niezatartymi głoskami.
563Przecież on Niemców nauczył, a przynajmniej pragnął nauczyć, bardzo trudnej sztuki: pisania tego, co się esej nazywa. Język jego, niezmiernie sugestywny, wnikliwy, ostry i giętki jak najszlachetniejsza stal toledańskiego floretu, był czymś tak zdumiewająco nowym, że język niemieckiego pisarza wydawał się w porównaniu z stylem Hanssona ordynarnym rąbaniem ciężkiego rapieru niemieckiego bursza.
564A poza tym wkroczył ten młody Szwed na arenę literatury niemieckiej z bogatym i olśniewającym rynsztunkiem europejskiej kultury.
565Podczas dłuższego pobytu w Paryżu poznał wszystkie prądy literackie w Francji, kiedy już naturalizm tam likwidował swoje rachunki, a w Niemczech dopiero o nim przebąkiwać poczęto; napisał cały szereg świetnych sylwetek najmłodszych pisarzy francuskich; pisał o Rimbaudzie[167] i Verlainie, z entuzjazmem kreślił wspaniały portret duchowy Barbeya d'Aurevilly[168], a jeżeli dziś ktoś w Niemczech z głęboką czcią wspomina Huysmansa — jedynie jemu ma do zawdzięczenia.
566Zapoznał Niemcy z Nietzschem i Stirnerem, boć biedny Mackay nie wiedział, jakie przepastne głębie straszyły w tworze przez niego wydanym; odsłonił zdumionym oczom ponurą piękność Edgara Poe[169] i duszę rosyjską w jej najszlachetniejszym przejawie, jakim jest twór Garszina[170].
567On odtwarzał swoją zdumiewającą intuicją, jakimś niesłychanie głębokim wniknięciem w dany twór, wszystko to, czego pisarz nie wypowiedział, ale co głębszą pięknością kwitło między liniami — zapominał czasami o tworze samym i jął na dany temat pisać przecudowne wariacje i tak narzucał duszy czytelnika z wizjonerską siłą portrety Strindberga[171], Arne Garborga[172] i tych wykolejeńców, i potępionych, i wyklętych, jak Arne Dybfesta lub Hansa Jaegera[173].
568Dusza na wskroś arystokratyczna i o takiej wysokiej kulturze brzydziła się niepomiernie płaskim poziomem kultury niemieckiej (nie miał może Hauptmann więcej niebezpiecznego, bo pobłażliwie uśmiechniętego, wroga od niego — o Sudermannie[174] w ogóle nie wspominał), ale z pokorną i głęboką czcią rozkochał się w akwafortach Maksa Klingera[175], i to do tego stopnia, że za pieniądze, którymi miał zapłacić gwałtowny jakiś weksel, kupił sobie przypadkowo w jakimś wystawowym oknie wystawioną akwafortę Klingera:
569W brudne i błotniste łożysko ziemi zjeżdża na dwóch delfinach para kochanków w świętym i namiętnym uścisku, a na nich sypie się grad kamieni!
570NauczycielKażdy jego artykuł był dla mnie objawieniem — własnej mej duszy. Czegom jeszcze wypowiedzieć nie umiał, bo zbyt mało przeżyłem i zbyt skąpo byłem obeznany z tym, co mi było tak nieskończenie bliskie i pokrewne; czegom jeszcze nie zdołał sobie uświadomić, choć to już wszystko na progu świadomości ostatniego zbawczego słowa wyczekiwało — to mi wszystko powiedział Ola Hansson, i ten Seher i Deuter wskazał drogę nieśmiałym barankom, myślom moim, kędy jest ich pastwisko.
571Byłem opętany tym wielkim artystą, budzicielem dusz i jasnowidzem — z ciężkim trudem wystarałem się o dwa małe tomiki jego własnej twórczości: Sensitiva amorosa i Parias, a nie pomnę, bym kiedyś czytał cokolwiek z równym nabożeństwem, jak te dwie małe książczyny ubóstwianego przeze mnie pisarza.
572Poza tym trzeba pamiętać, że wiedza, a szczególnie wiedza przyrodnicza, która w onym czasie święciła swoje najwyższe triumfy, nie tyle mi imponowała, ile była istotnie moją prawdziwą duszną[176] potrzebą. Poza tym rozporządzał Ola Hansson niezwykle rozległą wiedzą, a przede wszystkim w zakresie psychofizjologii i biologii — stąd jego przedziwne porównania, czerpane z wiedzy przyrodniczej — i w tym, jedynie w tym, byłem jego uczniem i przyjąłem w pierwocinach mojego tworu jego metodę pisania.
573Tym się tłumaczy natłok przyrodniczej wiedzy w moich pierwszych książkach, a może najwięcej w moim pierwszym dziele Totenmesse[177] — w polskim tłumaczeniu Requiem aeternam.
574Snadź odczuł to Ola Hansson, który z energią, graniczącą z zaciekłością, starał się połączyć, a raczej skojarzyć linię przyrodniczo-filozoficznego myślenia z twórczo-intuitywną, pozamózgową siłą, kiedy napisał o moim pierwszym twórczym dziele niemal entuzjastyczne sprawozdanie: on jeden znał doszczętnie istotę mej twórczości.
575A tą istotą — zimna, twarda, a może nawet i brudna ruda żelaza, bezustannie topiona w piecu o tysiącu stopniach gorąca.
576Hands off[178]! Bo się sparzysz!
577I ten człowiek — nie doszukacie się go w żadnej historii literatury, nie znajdziecie go w żadnym Conversations-Leksikonie — wydaje mi się być jednym z tych certains, przed którymi ludzkość może za jakie pięćdziesiąt lat korzyć się będzie, o ile znajdzie się znowu jakiś Ola Hansson, który go odnajdzie.
578A zdumiewające: ten człowiek, który w każdym słowie, jakie napisał, był zaciekłym anarchistą, wywrotowcem, ale tylko takim, jakim może być jakiś wytworny i wielki pan — ten człowiek był w całym swoim życiu cichy, spokojny i dziwnie pokorny — pokorą geniusza.
579A było, że się nagle usta jego zacisnęły, muskuły twarzy jęły się kurczyć i drgać, cała postać jęła się kurczyć, a palce rąk bębniły niesamowicie na stole jakąś złą fanfarę, ale tylko wtedy, gdy mowa była o Szwecji, która swego — może najszlachetniejszego syna — wyżenęła[179].
580Z bijącym sercem przekroczyłem próg małego domku, w którym Ola Hansson zamieszkiwał wraz z swoją żoną i dwuletnim synkiem.
581Powitanie było proste, bez żadnej serdeczności — Szwed nie umie być serdeczny ani wylany[180], nie robi nigdy żadnych komplementów, co najwyżej zaznaczy lekkim uśmiechem, czy gościowi jest rad lub nie.
582Servaes znał Hanssona już dawniej, przecież umyślnie do niego pielgrzymował, kiedy Hansson mieszkał jeszcze w swej ojczyźnie: na wybrzeżu południowej Szwecji, niedaleko miasta uniwersyteckiego Lund, toteż między nimi zawiązała się szybko rozmowa, której byłem niemym słuchaczem — miałem czas ochłonąć i nabrać odwagi.
583Uderzyła mnie piękna i szlachetna postać Hanssona. Ponad miarę średniego wzrostu, szczupły, o delikatnej, rasowej twarzy, przez którą raz po raz przebiegał lekki skurcz, zwłaszcza gdy się ożywiał, robił już na pierwszy rzut oka niezmiernie ujmujące wrażenie. Miał mi go w kilka lat później przypominać śp. Włodzimierz Tetmajer[181], i istotnie: ile razy patrzyłem na ukochanego Włodka, tyle razy stawał mi w pamięci Hansson, to znaczy syn chłopa Hansa.
584Chłop, Obyczaje, LiteratTylko że chłop szwedzki, to nie chłop polski, a przynajmniej nie ten, którego my chłopem nazywamy. Każdy z nich niemal może się wykazać wysoką kulturą, uniwersyteckim wykształceniem, a ich gaardy nie różnią się w niczym od dworków zamożniejszej naszej szlachty. Wszędzie znajdziesz tam i zasobną bibliotekę, i fortepian, i wszystko to, co się tylko u północnych narodów napotyka: pedantyczną niemal czystość i prostą, ale troskliwą wygodę.
585Chłop skandynawski jest w sobie zamknięty, mówi mało i skąpo, a skrajniej konserwatywnego elementu, jaki przedstawia chłop skandynawski, nie znajdzie się chyba nigdzie — bo słynny konserwatyzm angielskiego chłopa jest tak fatalnie pomieszany z obrzydliwym kantem, że wydaje się wobec skandynawskiego szczerego i prostolinijnego konserwatyzmu wstrętną obłudą.
586Toteż nigdzie może nie ściga „chłop”, bo nigdzie nie ma tej prawomocnej siły i możności ku temu, wszystkich objawów ewolucyjnych — nie mówiąc już o rewolucyjnych — czy to w religii, czy w polityce, czy też w sztuce, z taką surową zaciekłością, jak w Skandynawii.
587Nieubłagane są te chłopskie rządy (garść szlachty szwedzkiej mało co wchodzi w rachubę) dla wszelakiej wybujałości, śmielszych zapatrywań, w ogóle dla wszystkiego, co ponad zwykłą normę wyrasta.
588Każdy jakiś śmielszy utwór wywołuje już nie burze, ale huragany oburzenia, prześladowań i nigdzie nie można się silnemu i odważnemu artyście tak łatwo dostać na listę proskrypcyjną i znaleźć się całkiem poza nawiasem społeczeństwa, jak właśnie w Skandynawii.
589Ibsen musiał z Norwegii uciekać i pół życia strawił za granicą, a jeżeli dramat jego Podpory społeczeństwa, w którym z zajadłą wiernością odtwarza stosunki towarzyskie i społeczne w Norwegii (i z tego punktu widzenia, to znaczy obyczajowego, posiada dużą wartość), wywołał grozę i najwyższe oburzenie, to dramat jego Upiory stał się przyczyną niebezpiecznego wrzenia w całym społeczeństwie.
590Trzeba było długich lat, w których Ibsen wywalczył za granicą to ogromne prestige dla sztuki skandynawskie], jakim się jeszcze obecnie cieszy, by Ibsen mógł na starość zamieszkać w swej ojczyźnie.
591Trzeba było na to głosu całej Europy, by Norwegia zrozumiała, jaką magna pars[182] majątku narodowego przedstawia Ibsen.
592I Arne Garborg musiał się tułać długi czas za granicą, zaczem mu wybaczono pierwsze jego i to najtęższe powieści. Hans Jaeger zdołał umknąć w przeddzień aresztowania go za jego książkę Christiania-Boheme, a malarz Christian Krohg[183], również doskonały pisarz, mocno otarł się o kryminał za swoją powieść Albertine.
593W Szwecji szczwano Strindberga przez całe życie, dopóki nie dostał obłędu prześladowczego; liryka wielkiej miary Frödinga[184] unieszkodliwiono w domu obłąkanych, a Ola Hansson był już po napisaniu pierwszego swego tomiku nowel, Sensitiva amorosa, zmuszony czym prędzej ojczyznę swoją opuścić.
594Nie lepiej postępowała Dania: Gustawa Wieda[185] stawiano ustawicznie pod pręgierz, w niczym ni lepszy, ni gorszy, jakim swego czasu Anglia ukarała Daniela Defoe[186]. Herman Bang[187] znalazł w końcu przytułek w Ameryce, a wspaniały liryk Holger Drachmann[188] nie opuszczał do końca życia Hamburga.
595Zresztą cóż to mówić o Skandynawii — czy w jakim kraju dzieje się inaczej?
596Właściwie są to jałowe oskarżenia, a jeżeli o nich mówię, to jedynie na uniewinnienie Polski, której zarzucają, że ona tylko „krzyżowała” swoich twórców.
597A czas by już rozwiać zabawną i dziecinną legendę, na jakie wyże zostałby wyniesiony ten lub ów zapoznany w Polsce artysta, gdyby był się urodził Francuzem, Niemcem lub Anglikiem, albo też Skandynawem.
598Pierwszy Żeromski otrzymałby za swoje Dzieje grzechu co najmniej dwa lata więzienia w Sztokholmie, Daniłowski[189] za swoją Magdalenę zostałby skazany w Christianii na ciężkie roboty; za Legendy wysłano by Niemojewskiego[190] w Kopenhadze do jakiejś kolonii zamorskiej, by go unieszkodliwić; a Bóg mnie ustrzegł przed losem Oskara Wilde'a, gdybym był jako Anglik napisał De profundis[191].
599I uporczywie powtarzam, nie wiem już który raz: Polska jest stanowczo najkulturalniejszym narodem w Europie, inna rzecz, że nie była w stanie swym twórcom zabezpieczyć materialnego bytu.
600Tak przecież barbarzyńsko nie postąpiłaby Polska nawet w okresie najzapalczywszej walki przeciw tzw. modernistom, jak postąpiła Dania, kiedy krytyka, który pochlebnie ocenił wyklęte dzieło Hansa Jaegera, Syk kjaerlighed („Chora miłość”), skazała na trzy miesiące więzienia za samo napisanie krytyki! Z tego to „raju” twórców, według zapewnień naszych krytyków i niedocenionych albo wskutek tego, że czas swój wyprzedzili, niepopularnych, a więc mało poczytnych poetów, zdołał w sam czas zbiec jeden z najpiękniejszych synów Szwecji w przeddzień procesu o Sensitiva amorosa — Ola Hansson.
601Pisałem „jeden z najpiękniejszych” i mogłoby się to wydać frazesem, ale tak jest w istocie. Hansson był piękny, nie tylko jako artysta, ale i jako człowiek. A to jest właśnie przekleństwem Szwecji, wywołanym oczywiście tym dzikim terrorem, jakiemu twórca szwedzki ulega i ulegać musi, że Szwed, im większym talentem obdarzony, tym łatwiej podlega chorobie graniczącej z moral insanity[192]. Długo i szeroko rozprawialiśmy na ten temat przed paru laty z wybitnym duńskim pisarzem Rasmussenem[193].
602Ola Hansson pod tym względem był nieomal wyjątkiem: naiwny jak dziecko, szczery, bez odrobiny jakiegoś fałszu, prostolinijny w życiu — on właśnie, o niezmiernie skomplikowanej duszy — szedł przez to swoje biedne życie jakby w somnambulicznym śnie; a charakteryzuje go to, co o nim żona jego — znana jako wybitna pisarka pod pseudonimem Laura Marholm[194] — mi mówiła:
603— Nie znam artysty, który by był w stanie tak się w sobie skupić, tak ogłuchnąć i oślepnąć na wszystko, co „zewnątrz”, jak Olinka — (Laura Marholm pochodziła z bałtyckich prowincji, z Estonii, i od Rosjan nauczyła się zdrobnień imion). — Dzieci całego przedmieścia wyprawiają harce przed naszymi oknami. Krzyk i hałas przez cały dzień. Olinka nic nie słyszy i spokojnie pracuje. Mały Ola — (syn Hanssona) — pląta mu się między nogami, a on nawet nie zauważy, że dziecko jest w pokoju.
604I Olinka był całkiem bezradny w życiu — nic go tak nie przestraszało, jak myśl, że będzie musiał się o jakieś honorarium upomnieć, że będzie musiał się z jakimś nakładcą spotkać i z nim pomówić, zetknąć się w ogóle w jakiś sposób z rzeczywistością.
605Gdyby nie pani Laura, może by się już wtedy z nim to stało, co Hansson opowiada o Edgarze Poe — nie byłby w stanie zanieść manuskryptu do redakcji z braku przyzwoitego odzienia.
606Kobieta, Żona, Poświęcenie, Twórczość, Szczęście, MizoginiaA pani Laura była energiczna, nie pozwalała go okradać i oszukiwać, ubóstwiała swego Olinkę, a tłumaczenie jego rzeczy na język niemiecki — Hansson pisał wyłącznie w języku szwedzkim — sprawiało jej, jak mówiła, najwyższą radość. Ona właśnie, niezwykle utalentowana pisarka, która miała dużo, dużo do powiedzenia, nieskończenie więcej aniżeli rozlazła Ellen Key[195], znajdowała najwyższe szczęście w tłumaczeniu tworu swego męża.
607I pani Laura, doskonały psycholog, zrozumiała i musiała ocenić moje onieśmielenie — wciągnęła mnie dyskretnie do rozmowy, z wolna się opanowałem. Dobrze mi było w tej pracowni Hanssona, w której nic nie było prócz prymitywnych półek zawalonych książkami, stołu do pisania, nad którym wisiała wspomniana już przeze mnie akwaforta Klingera, i paru stołków; toteż po upływie jakiejś godziny odnalazł snadź Ola Hansson tego człowieka, którego tak pragnął poznać, bo coraz baczniej i życzliwiej jął mi się przyglądać i z natężoną uwagą słuchał moich wywodów, a gdy pani Laura zaproponowała przechadzkę po pięknym lesie, do którego domek Hanssona przylegał, wysłała nas obu naprzód. „Tam się najlepiej odnajdziecie — powiedziała z mądrym uśmiechem — pan Servaes dotrzyma mi towarzystwa”. Odnaleźliśmy tu się tak gruntownie, żeśmy się o dwie godziny na obiad spóźnili.
608Z jaką głęboką wdzięcznością i miłością wspominam te długie, długie godziny, które sam na sam z Hanssonem przepędziłem — różnica wieku wcale nas nie dzieliła, mimo że był o dwanaście lat starszy ode mnie[196], ale łączyła nas dziwna jakaś wspólnota dążeń, pragnień i tego samego ukochania tych samych problematów, które jego i mój mózg poonczas tak intensywnie zaprzątały.
609Pewno, że literacką kulturą swoją stał o wiele wyżej ode mnie, w zamian za to dawałem mu jako poparcie i pied à terre zasób mej wiedzy przyrodniczej i znajomości współczesnej nauki psychologii i psychiatrii, a co go przede wszystkim zajmowało — obeznanie z sugestią i hipnotyzmem: przecież właśnie Ola Hansson usiłował wytworzyć syntetyczną całość z ścisłego rozumowania empirycznego i intuicyjnego, uczuciowego, podświadomego życia psychicznego.
610Nie wiem, czym kiedy doznał tak głębokiego wstrząsu i dumy, i szczęścia, jak w chwili, gdy mi Hanson powiedział:
611— Pan jest pierwszym człowiekiem w Niemczech, z którym całkiem i bezwzględnie porozumieć się mogę.
612 613Nabrałem odwagi — tego dnia zmężniałem psychicznie.
614Nauczyciel, Opieka, ŚmiechPrzecież to Hansson, jedyna moja wyrocznia naonczas, potwierdził mi sakramentalnie to wszystko, z czym się łamałem, potwierdził myśli, których lękałem się wypowiedzieć, sposób patrzenia na ludzi i życie, z jakim nie śmiałbym się przed nikim zdradzić, by mnie nie wyśmiano, a niczego tak się nie lękałem jak ośmieszenia — a moja teoria o tym tajemniczym węźle wszystkich zmysłów, w którym dźwięk na barwę się przetwarza, powonienie dotknięciem się staje, a hieroglif uczucia mieni się całą tęczą barw i brzmi rozległą skalą dźwięków, nadawała się w sam raz do bezlitosnych kpin, których mi swoją drogą w późniejszym życiu oszczędzić nie miano. Ciało, DuchI już wtedy kiełkowała we mnie i coraz wyraźniejszych kształtów nabierała moja nauka o „nagiej duszy”, i już wtedy zmagałem się z zasadniczym pytaniem, które ostatecznie rozstrzygnęło o moim dotychczasowym materialistycznym pojmowaniu świata: co jest pierwsze, organ czy funkcja? Czy pragnienie chwytania wytwarza organ, jakim jest ręka, czy też na odwrót?
615Ile mnie to zmagań kosztowało, zaczem[197] wziąłem rozbrat z darwinizmem, a jaką walkę stoczyć musiałem z samym sobą, zaczem zdołałem uznać[198] mózg nie jako siedlisko duszy, ale za proste i to bardzo bierne narzędzie duszy; zaczem wywalczyłem w sobie pojęcie duszy, jako „transcendentalnego subiektu” — daleko później miałem się o tym dowiedzieć, że tak nazywał samoistną, niezależną od ciała duszę słynny okultysta niemiecki Du Prel[199], jak również daleko później dowiedziałem się, że Mickiewicz, w wielkiej mierze uczeń mistyków niemieckich, a w szczególności Boehmego[200], już na pięćdziesiąt lat przede mną użył terminu „nagiej duszy”, duszy wyzwolonej z pęt ciała i wyswobodzonej spod sromotnego jarzma mózgu i zmysłów.
616Pod wieczór przyszło w odwiedziny kilku przedstawicieli „nowych Niemiec”, zamieszkałych stale w Friedrichshagen: Bruno Wille[201], Wilhelm Bölsche[202], bracia Hart, Juliusz i Henryk.
617Friedrichshagen, bardzo piękna miejscowość — właściwie małe miasteczko na wschód od Berlina, położone nad całym szeregiem jezior: Müggelseen, otoczone pagórkami, Müggelberge, wrzynające się w rozległe, piękne lasy sosnowe, tak że każdy dom niemal można by uważać jako leśniczówkę, takoż i domek Hanssona — to Friedrichshagen było poonczas niejako literackim programem.
618Jeżeli mówiło się o Friedrichshagen, to nie o jakiejś miejscowości, ale o literackich prądach „Młodych”, a raczej „Zielonych” Niemiec[203], bo złośliwa krytyka niemiecka zrobiła z Jung-Deutschland — Grün-Deustchland — a najgłówniejszymi przedstawicielami tych Młodych Niemiec byli właśnie bracia Hart, Wille i Bölsche.
619Oni wszyscy wynieśli się z „kamiennego morza” wielkiego miasta: niemożliwym i zabójczym było dla nich życie „bez natury”, czysty estetyzm kulturalny zadowolić ich nie mógł; tu, na łonie natury, wśród lasów i jezior, zapragnęli ukojenia i ciszy, bo każdy z nich był przede wszystkim filozofem i wszystkimi korzeniami tkwił w mistycyzmie Hölderlina[204], Novalisa[205], Fechnera, a każdy z nich szukał dla siebie wyzwolenia — nie w sztuce, mimo że pisali niezliczone tomy liryk i powieści — ale w uszczęśliwianiu ludzkości.
620Trudno było się z nimi godzić, jeżeli patrzyło się na nich jako [na] artystów, ale na najwyższy szacunek zasługiwali jako pedagodzy tłumu, kulturalni socjaliści, ludzie, którzy w ciężkim znoju wywalczali dla roboczego tłumu jakiś wyższy stopień rozpoznania i wyższy i szlachetniejszy światopogląd. A wszyscy namiętni wyznawcy społecznych idei, wielbiciele przyrody, i to w tej przesadnej formie, jaka charakteryzuje sentymentalną epokę niemieckiego romantyzmu na początku XIX stulecia — widziałem przecież, jak się chwytali za ręce i obtańcowywali jakiś stary dąb, i stroili kapelusze dębowymi liśćmi, i wyśpiewywali hymny na cześć ludzkości, wolności, braterstwa — och! jak oni naiwnie się bawili, a co najważniejsze: bawić się umieli.
621Baryłka piwa avant toute chose — piwa, dużo piwa, parę dziecinnych dowcipów, bezdennie głębokie i bezdennie nudne teoretyczne wywody o ludzkości, sztuce, etyce, wygłaszane rozpaczliwą terminologią Hegla i Schellinga[206] — namiętne kłótnie o systemy i systemaciki, ustawiczne wzajemne bezlitosne wykpiwanie siebie — i znowu piwo i piwo: ponętnym nie było to towarzyskie życie w Friedrichshagen, a już jeżeli dla kogo całkiem obce — to dla Hanssona.
622Każdy z artystów niemieckich, choćby i najkulturalniejszy, nie wyzbywał się narowów niemieckiego bursza, chełpił się swoją posiekaną twarzą, swoim burschikos[207] obejściem, nie mógł się obyć bez rannego Frühschoppen[208], który mu już na cały dzień paru kuflami piwa mózg zaćmiewał, a zdumiewający brak domowego wychowania — byli to ludzie przeważnie z niższych sfer społeczeństwa — i brak towarzyskiej ogłady utrudniał niezmiernie przebywanie obcego i „nieprzyzwyczajonego” w towarzystwie tego Jung-Deutschland, zwłaszcza gdy już drugą lub trzecią baryłkę piwa, Achtel[209], w triumfalnym okrzyku na stole ustawiono.
623Kobieta, Artysta, Kobieta "upadła"Kobiety nie brały żadnego udziału w tych zebraniach niemieckich artystów. Były to przeważnie kobiety, które trudniły się wynajęciem mieszkań, a całym swoim zarobkiem, nawet stołem i łóżkiem dzieliły się z nędzarzem-artystą — a pięknie to o nim świadczy, jeżeli się w danym razie z nią ożenił, choć nie była w stanie jednego zdania rozumieć, które jej mąż napisał. Były to szwaczki, które mu ostatni grosz oddawały, a nie było wypadku, by artysta jej zaufanie zawiódł. Dawał jej swoje nazwisko, dzieci adoptował, ale to nie wszystko, co mógł zrobić — przecież bywały wypadki, że artysta nawet i prostytutkę wyzwolił spod straszliwego jarzma nadzoru policyjnego, a to chyba dosyć!
624Kobieta, Obyczaje, MizoginiaW umysłowym życiu artysty kobieta niemiecka przeważnie żadnego udziału nie brała, brać nie mogła, a na jej plus-konto zapisać by można, że nie miała żadnych pretensji, by jakąś rolę w życiu swego męża odgrywać.
625Była trzykrotnym „K” — tym właśnie, czego Wilhelm II od kobiety wymagał: Kind, Küche, Kirche[210]!
626Historyk literatury niemieckiej z tego czasu nie będzie miał kłopotu z „kobietami”, które jakąś rolę odgrywały w życiu ówczesnych artystów: kucharki, szwaczki, co najwyżej nauczycielki szkół ludowych — i to bardzo rzadko — parę prostytutek, które nigdy nimi nie były, bo i w prostytucji może kobieta zachować najwyższą czystość, a swoją drogą nigdy nie zatraciła tego w trzykrotnym „K wyrażonego ideału kobiety niemieckiej.
627Właściwie nie była wrzekoma ewolucja, jaka się dokonała między 1880–1890 rokiem w Niemczech, żadną rewolucją literacką. Nie ma ani jednego dzieła w całej literaturze niemieckiej, które by można uważać za coś przełomowego.
628Jung-Deutschland żyło przeważnie okruchami królewskiego stołu, jaki dla niego Francja, Rosja, a przede wszystkim Skandynawia zastawiła.
629Zola, Zola! To był okrzyk bojowy naturalizmu, a raczej konsekwentnego realizmu niemieckiego — zachwycano się Maupassantem, raz po raz ktoś przebąknął o Huysmansie, czytano Dostojewskiego, Tołstoja, ale najwięcej przypadał do gustu Turgieniew, niezliczona moc krytyk pojawiła się w gazetach i czasopismach niemieckich o Ibsenie, Bjørnsonie[211], Kjellandzie[212], Jacobsenie[213] — ale Niemcy nie mieli nic, co by tym koryfeuszom obcych literatur mogły przeciwstawić.
630Nie chcę być niesprawiedliwym, ale całe to Jung-Deutschland było w gruncie rzeczy czymś fatalnie jałowym, żyjącym z łaski z drugiej ręki.
631Jeżeli któryś z ich przedstawicieli sięgnął głębiej — niechybnie potrącił o Goethego. I bardzo charakterystycznym było powiedzenie Beera-Hoffmanna[214], który znowu był przedstawicielem Jung-Wien (Młodej Austrii):
632— Słyszałem, że pan zbytnio Goethego nie uwielbia, ale trzeba panu wiedzieć, że żaden z nas nie położy się do łóżka, zanim nie przeczyta przynajmniej dziesięciu stronic z pism Goethego. A czymże jest nasz Ludwik Hoffmannsthal[215]? — wszak to tylko odświeżony starczy Goethe; a nasz Herman Bahr[216]? Przecież to tylko wcale niezła klisza młodego Goethego, a może nawet i tego, który poznał Napoleona i tak się do niego rozpalił, że zamyślał przenieść się do Paryża.
633A fatalny bigos powstał w niemieckiej literaturze, gdy chciano w jakiśkolwiek sposób skojarzyć Goethego z Zolą, Turgieniewa z Spielhagenem[217], a biednego Hauptmanna z Ibsenem!
634Właściwie nie przeżyła Jung-Deutschland tej wielkiej, przełomowej chwili, którą nazwą „naturalizm” ochrzczono: ta Jung-Deutschland ubóstwiała francuski i skandynawski naturalizm, ale nie pozostawiła ani jednego istotnie naturalistycznego dzieła po sobie, chyba że się pod tę szufladkę skataloguje powieść Bleibtreua[218] Grössenwahn lub Conradiego[219] Adam Mensch — reszta dokumentów z tego czasu naturalizmu niemieckiego dawno przestała istnieć.
635Jeżeli coś na coś w ogóle zakrawało, to wszystkimi szparami Goethe wyłaził: „Goethe, Goethe und kein Ende[220]”! — I poza Goethego Młode Niemcy wyjść nie zdołały.
636Niemcy przeżywały intensywnie wszystkie prądy literatur Zachodu, Północy i Wschodu, ale twórczo nie brały żadnego w nich udziału — całkiem jak u nas w Polsce. Jeżeli mowa o naturalizmie, tośmy mieli chyba jedyną jego przedstawicielkę: Gabrielę Zapolską.
637Trudno by opisać całą tę materialną nędzę, w jakiej ta kolonia niemieckich „światoburców” żyła. A publiczność niemiecka była tak niesłychanie zacofana, że tych „konsekwentnych realistów”, łagodnych i oswojonych naturalistów uważała za światoburców. Przecież wystawienie Upiorów Ibsena na niemieckiej scenie wywołało większe jeszcze zgorszenie niż reprodukcja rzeźby wielkiego twórcy Vigelanda[221], chluby muzeum państwowego w Trondhjem (Norwegia), w „Życiu” krakowskim za mojej redakcji, z tą tylko różnicą, że Upiory mimo wściekłych protestów zostały na scenie, a konfiskata całego nakładu „Życia” przyśpieszyła jego skon.
638Każde śmielsze wyrażenie ściągało na artystę niemieckiego piekielne gromy oburzenia, a pamiętam, jaki huragan powstał w krytyce niemieckiej, gdy jakiś bohater powieści „wyrzygał z obrzydzenia duszę”.
639A każden z tych światoburców i bardzo łagodnych ideologów-teoretyków, który o głodzie i chłodzie wyzwalał ludzkość, głosił trzeci testament dla proletariatu i był gorącym wyznawcą mesjanizmu Marksa-Lassalle'a.
640Bruno Wille był przez parę lat ruchliwym agitatorem socjalistycznym, organizował masy robotnicze, stworzył dla nich „Freie Volksbühne, wygłaszał dla nich odczyty, recytował swoje wiersze, przeprowadzał doszczętną reformę ludzkości. Toż samo czynił Wilhelm Bölsche w nieporównanie większej mierze przyrodnik i filozof aniżeli poeta, fantastyczny wielbiciel Haeckla[222] i entuzjastyczny propagator monizmu[223]. Zbawicielem ludzkości pragnął też być Henryk Hart i całe życie strawił na pisaniu olbrzymiej epopei: Lied der Menschheit, ale dotarł tylko do Mojżesza. Z motyką na słońce wyruszył brat jego, Juliusz, i z pomocą Hegla i Fechnera kruszył apokaliptyczne pieczęcie. Arno Holz przewracał do góry nogami wszystkie zasady romantycznej i klasycznej liryki i pisał według nowych teorii poematy, od których niemieckim krytykom żółć pękała, a które teraz mogą co najwyżej pobłażliwy uśmiech na usta wywołać.
641Parturiunt montes, nascetur ridiculus mus[224]! — Jeden tylko był wśród nich, który drwił, kpił i wiecznie się śmiał, a ponieważ stale miał czczy żołądek, więc parę kieliszków starczyło, by już dniami całymi nie wychodził z rauszu: Paweł Scheerbart[225]; a ponieważ zdradził się przede mną, że urodził się w Gdańsku i jest pochodzenia kaszubskiego, więc ochrzciłem go uroczyście nowym nazwiskiem: Paweł Szczerba — którego twór jeden jedyny krytyk umiał ocenić: Adolf Nowaczyński[226].
642Jaki Scheerbart był zdziwiony niesłychanym powodzeniem dramatu Hauptmanna Tkacze!
643— Przecież codziennie wyczytują te hece w „Lokal-Anzeigerze”, a nikt się nie dziwi, a tu nagle hałas, rwetes, jakby się ziemia zapadała. Och, jaki potężny dramat mógłbym stworzyć, gdybym przedstawił życie portowych robotników w Gdańsku, a ojciec mój był bowka (pijak nałogowy), łajdak, londrus — za to go właśnie kocham — ale pisać o tym — a! fe! Weltgeist, wo bist du?![227]
644Więc zamiast pisać „robotnicze hece”, pisał o kometach, które pojawiły się w 1848 roku; pisał o ciałach niebieskich, które w ciężkich deliriach wyrywały się z swych torów, a gdy po trzecim kieliszku zwalał się z nóg, bił pięścią o podłogę i płakał, i jęczał:
645 646Taka to sobie anegdota — wprawdzie autentyczna, ale anegdota. Czyżby tylko to? Poza tym wszystkim tkwi w nim rozpaczny smutek i wytworność wielkiego pana, który śmiechem dławi piekielny ból życia. O, jak on umiał cudownie się śmiać w najniesłychańszych tonacjach — u niego poznałem wszystkie gamy śmiechu i w dur, i moll, a nigdy się nie zdradził — czasem tylko błysnął lęk w jego oczach, czy po powrocie do domu nie otrzyma od swego „niedźwiedzia” (Bar) — tak nazywał swoją towarzyszkę, która w ciężkim trudzie zarabiała na życie swoje i jego — porządnych cięgów.
647Wyobrażam sobie los tej, faktycznie do Szczerby przywiązanej istoty; przecież Scheerbart chełpił się, że przez całe życie — a miał wówczas 30 lat — zarobił ogółem 200 marek.
648A nawet tyle nie zarobił jeden z najciekawszych a najmniej znanych twórców niemieckich w owej epoce, czterdziestoletni Piotr Hille, nieodstępny towarzysz Scheerbarta.
649Piotr Hille wciąż pisał — bezustannie pisał. Wszystkie jego kieszenie były wypchane papierami, zapełnione pismem, dla niego tylko czytelnym; zabrakło mu papieru, pisał na mankietach — pisał na stolikach kawiarnianych, na talerzach, które mu podawano, wciąż i wiecznie pisał.
650Gdy przychodził do mnie, nie czekał odpowiedzi na zapytanie: „Jak ci się powodzi?” — ale już wyciągał mankiet i notował swoje myśli.
651Piotr Hille nie śmiał się nigdy; ten żył poza życiem — harmonijny, zrównoważony, niezdający sobie sprawy, co to w ogóle znaczy walczyć o byt — był poza tym wszystkim.
652Tej nędzy, na jaką się wśród niemieckich artystów napatrzyłem i sam ją między nimi przeżyłem, nie przeżywał żaden artysta w tej tak szkalowanej Polsce.
653Och, co za niedorzeczne klepania: gdyby był tworzył za granicą, gdyby się urodził Niemcem lub Francuzem, w jakie bogactwa byłby opływał! — Brednie!
654Tam, za granicą, stokroć razy gorzej aniżeli u nas w Polsce: w takiej nędzy materialnej, na jaką jest skazany artysta w Niemczech czy Francji, nieuznany przez ochlos[228] (motłoch), nie żyje żaden artysta w Polsce.
655Ale revenons à nos moutons[229].
656Onego dla mnie tak pamiętnego wieczoru zeszła się gromadka tych wszystkich niemieckich „światoburców” w gościnnym domku Oli Hanssona.
657Na stole znalazła się flaszka whisky i koniaku, służąca wniosła samowar — nalewało się do szklanek trzy ćwierci wody wrzącej, a resztę whisky albo koniaku (napój ten zowie się w języku skandynawskim toddy) — rozpoczęła się pogawędka; oglądano nieznanego przybysza, którym byłem ja, trochę mnie zagadywano, pobłażliwie po ramieniu klepano, boć już książczyna moja Chopin und Nietzsche była znana, ale nie wiem, co się nagle stało — wszyscy umilkli z wolna i jak zahipnotyzowani wsłuchiwali się w opowiadanie pani domu — Laury Marholm.
658Tak olbrzymiego daru opowiadania, doprowadzonego do genialnych granic wirtuozji, nigdy przedtem i nigdy potem spotkać nie miałem.
659Była brzydka, nawet bardzo brzydka, tak się na pierwszy rzut oka wydawało, ale gdy zaczynała mówić, opowiadać, gdy subtelnymi a wyrazistymi gestami uplastyczniała swoje opowiadanie, zabarwiała je bogatą skalą odcieni swego głosu, twarz jej piękniała, szlachetniała, a potem już nie widziało się cielesnej brzydoty: Laura Marholm-Hansson stawała się piękna…
660Cały wieczór mogła mówić sama jedna. W zdumiewająco barwnych liniach odtworzyła stan całej literatury skandynawskiej, literackiego życia w Kopenhadze i w Sztokholmie, i Christianii; mówiła z przedziwną ironią o braciach Brandesach: tym Jerzym, który ponoć Polskę ukochał[230], i tym mniej znanym Edwardzie[231]; opowiadała o Bjørnnsonie, Ibsenie, a przede wszystkim o Strindbergu, którego Hanssonowie długi czas gościli, kiedy jeszcze w Szwecji przebywali; jeden gest jej ręki wyczarowywał całą postać, odcień głosu starczył za obszerne wartościowanie; a pamiętam, jak scharakteryzowała paru gestami nie tylko postać Renana[232], ale i to, co w niej się kryło. Pokazała nam Zolę z jego parweniuszowską małżonką, jak siedzą w loży. Trzepotał się niespokojnie, chory już wówczas, Guy de Maupassant; uskarżał się ciężko na chory żołądek Joris Huysmans; a rzucał się przy piecu stary Jonas Lie[233]; i ciskał się w morze na powitanie swych gości w ustawicznym, fantastycznym rozmachu żyjący finlandzki poeta Tavastsjerna[234].
661I bylibyśmy tak do rana siedzieli i słuchali, ale po północy szepnął mi towarzysz mój, Franciszek Servaes: „Za kwadrans ostatni pociąg”.
662— Bardzo, bardzo proszę, jak najczęściej — powiedział mi Ola Hansson na pożegnanie i serdecznie mi dłoń uścisnął.
663— Gute Nacht, und auf wiedersehen, Sigismund August — powiedziała pani Laura.
664Gdybym mógł kiedy zrozumieć, jak się w jej mózgu Zygmunt August ze mną skojarzył?!
665Gdym tej nocy wrócił do domu, ujrzałem na stole dwadzieścia trzy świeczki zapalone według niemieckiego zwyczaju kochającą ręką — a właśnie w tym dniu ukończyłem dwudziesty trzeci rok życia[235].
666A jakie, do samego dna istotę moją wstrząsające, wrażenie z tego pobytu u Oli Hanssona musiałem odnieść, dowodem, że mimo fizycznego zmęczenia tej jeszcze nocy rozpocząłem drugi tomik Zur Psychologie des Individuums, zatytułowany: Ola Hansson.
667Pisałem tę rzecz jednym tchem, a gdym ją w manuskrypcie z lękiem i po długim wahaniu przesłał Hanssonowi, bom osobiście nie śmiał mu to zawieźć, otrzymałem zaraz nazajutrz kartkę pisaną ręką pani Laury — ona załatwiała całą korespondencję Hanssona — kartkę, której treść wraziła mi się głęboko w pamięć:
668Wróciliśmy w nocy do domu, zastaliśmy Pański manuskrypt. Ola kazał sobie natychmiast go przeczytać. Słuchał, słuchał i słuchał z szeroko rozwartymi oczyma, a potem powiedział: „To najpiękniejsze, com tu przeżył: poznałem duszę człowieka”. — To wszystko — oczekujemy Pana z upragnieniem.
Książeczka ta była równocześnie niejako programem całej mojej przyszłej twórczości, a cały mój pogląd na miłość mężczyzny do kobiety zarysował się z dziś jeszcze zdumiewającą dla mnie wyrazistością w rozdziale rozpoczynającym się od słów: „Dlaczego kocham kobietę?”.
669Teraz dopiero widzę, jak lekkomyślnie rozrzucałem na lewo i prawo to wszystko, co by w związku z całym do tej chwili rozwiniętym tworem mogło nabrać istotnego znaczenia. Tymczasem w ten sposób pogubiło się w mnóstwie artykułów, drukowanych w „Zdroju” Hulewicza Jerzego[236], w przedmowach do Krzyku[237], a przede wszystkim do De profundis[238], nie mówiąc już o przedmowach, którymi ratowałem w oczach kulturalnej publiczności polskiej twór Hannsa Heinza Ewersa[239].
670Pragnąłbym teraz gorąco dać tę całą moją artystyczną ideologię w jednym wielkim rzucie, ale trudno: powtarzać się nie mogę. Kogo to wszystko bliżej obchodzi, niech sobie przeczyta te wszystkie „frontispices” i „W zwierciadle”; porówna to z książką moją Na drogach duszy[240]; zajrzy do mej książki Szlakiem duszy polskiej[241]; niech się postara o małą, a dla mnie niezmiernie drogą książeczkę: Poznań ostoją myśli polskiej[242] — dziś już prawdopodobnie jakiś biały kruk; niech sobie przeczyta moje przedmowy do Alrauny, Ucznia czarnoksięskiego i Mamaloi Ewersa, a — a nie jestem megalomanem, ale nie pożałuje ten ktoś, ten rzadki certain trudu, gdy te wszystkie porozsypywane kamyki w jedną mozaikę ułożyć zdoła.
671Nierównego blasku te kamyki — ale widzieliście kiedy, jak się mozaika tworzy?
672Bywają bledziutkie kamyki, ale jeżeli się je ułoży obok lśniących, bogatych — przez kontrast nabierają znaczenia i blasku, a zdumiewające: to najskromniej, najciszej powiedziane grzmi nagle triumfalnym chórem.
673Te dwa małe tomiki pisane po niemiecku, Zur Psychologie des Indviduums, były ogromną kanwą, na której jąłem cały mój twór dzierzgać.
674Wszystko tam wypowiedziałem — niedołężnie, bełkotem i przeczuciem zaledwie, może dla mnie tylko zrozumiałym zaczątkiem wzoru, który miał mi kiedyś posłużyć do wykonania wspaniałego kobierca — hélas[243]! niewykonanego, ale kto będzie umiał głęboko sięgnąć, tam całego mnie jako twórcę odnajdzie.
675I nie tylko jako artystę, ale jako ideologa — a ten ostatni dla mnóstwa moich czytelników jest najwięcej wartościowy.
676Ale to tylko vigilantis somnia[244]!
677Wielki Segantini[245] narzucił parę plam na płótno, prowadził swego najbliższego przyjaciela przed ten „obraz” i żądał od niego, by widział w tych paru plamach tę wspaniałą całość, jaka już w jego duszy całym swoim majestatem się rozgościła — a był mocno zirytowany; jeżeli ktoś z tych paru plam nie zdołał odtworzyć całej jego wizji.
678Segantini miał prawo do tego, bo tę kanwę, którą przygotował, zapełnił całą niesłychanym bogactwem. Jam sobie też kawał kanwy utkał, zbyt może wielki na moje siły — pozostały tu i ówdzie szerokie, barwne plamy, tu i ówdzie cały kawał kanwy wyszytej bogatym wzorem — ale jaki wielki obręb pustką świeci!
679Et la tristesse de tout cela, o mon âme — et la tristesse de tout cela[246]…
X
680Przyszedł do mnie raz kochany mój dr Asch — a daleko musiał wędrować, bo mieszkałem w najwięcej osławionej dzielnicy robotniczej na północy Berlina — zachwycał się moją wspaniałą „budą”: stół, krzesełko i łóżko, tak twarde, że niczym prycza więzienna, a potem jął mi robić wyrzuty, że tak długo się u niego nie pokazałem. Dziś jednakowoż już się niczym nie wykręcę: bliski jego kolega, Karol Schleich[247], późniejszy profesor chirurgii na uniwersytecie berlińskim, pragnie mnie poznać; a poza tym, jeżeli mnie ten wielki chirurg, który zachwycał się moją broszurą Ola Hansson (a który potem miał czerpać z mego bogatego materiału, przysposobionego do mej pracy: „O histologii rdzenia pacierzowego”), mnie tak dalece nie zaciekawia, to w każdym razie spotkam tam jednego z najtęższych poetów niemieckich — w całkiem innym guście jak bracia Hart, Wille lub Bölsche.
681 682Dr Schleich posiadał bardzo piękną prywatną klinikę chirurgiczną i przylegające do niej wytworne mieszkanie. Schleich był nie tylko świetnym chirurgiem, wynalazcą nowego środka lokalnej anestezji przy operacjach, i to nawet bardzo ciężkich, jak wycinanie raka, ale posiadał bardzo piękny baryton i kochał śpiew nade wszystko.
683Może w całym Berlinie trudno byłoby znaleźć równie piękny instrument, jakim był Steinway Schleicha.
684Gdyśmy przyszli, spotkaliśmy już całe towarzystwo zgromadzone. Paru literatów już mi znanych: Hartleben[248], Scheerbart i jeszcze paru innych, a gdzieś z kąta wychylił się młody, smukły człowiek o przedziwnie wyrazistej, całkiem posiekanej twarzy (pamiątka z menzur studenckich), o oczach płonących intensywnym a równocześnie dobroci pełnym blaskiem: Ryszard Dehmel[249].
685Znałem już to nazwisko, pochyliłem się głęboko przed nim; roześmiał się serdecznie i jeszcze głębiej skłonił się przede mną.
686 687 688Z każdym innym artystą byłem zawsze przez dłuższy czas na „pan”, zaczem ten tytuł zrobił miejsce podczas jakiejś rozkosznej pijatyki, jakiejś alkoholem podnieconej heure de confidence[250], poufałemu „ty”.
689Dehmel podszedł do mnie, jakby mnie znał dziesiątki lat:
690— Ale dziś będziesz grał — dla mnie tylko grał!
691MuzykaNieraz się zastanawiałem, co takiego było w mojej na wskroś dyletanckiej grze, co tak ludzi porywało, ba! nawet całkiem wytrącało z równowagi. Zdaje się, że czynił to zwykle mocno podniecony nastrój, w którym ta moja nieokiełznana gra nie pozwoliła słuchaczom patrzeć krytycznie na fatalne niedomagania techniczne; słuch ich tępiał na wirtuozowską stronę wykonania, a tym wrażliwsza stawała się dusza na ogarnięcie ducha utworu, któregom[251] moją barbarzyńską grą wyzwalał.
692A co im, Niemcom, całkiem o technice mej zapominać kazało, to ich bezustanne zdumienie, że to, co im grałem, to był rzeczywiście Szopen: takiego Szopena nigdy jeszcze nie słyszeli; nawet wyobrazić sobie nie mogli, by to, co im grałem, było Szopenem. Tak dalece tkwiło im we krwi głupie jakieś powiedzenie, że muzyka Szopena, to muzyka d'une chambre du malade[252], jakaś histeria rozgrymaszonych nerwów, niemęskiej, rozbeczanej melancholii; a tu nagle posłyszeli jakieś grzmiące, bohaterskie pochody, ból duszy do naga obnażonej, straszne a bolesne cierpienie, heroiczne cierpienie, które się przed ludźmi kryje w wytwornym uśmiechu, a gdy się krzykiem zdradziło, to takim, który niebiosa w pasy drze, jak na obrazie Edwarda Muncha[253], zatytułowanym: Skrig (Krzyk)!
693Ich przerażone zdumienie, gdy posłyszeli H-moll Scherzo, Fis-moll Polonez, F-moll Fantazję, Drugą Balladę, Barkarolę! A to wszystko grane przez człowieka, który sam podczas gry popadał w jakiś niesamowity trans i drugich nim zarażał! Gdybym był wirtuozem, olśniłbym ich pewnie techniką, a ta nie pozwalałaby na co innego uwagi zwrócić, a tak — przy tej grze „natchnionego”, w zaciekłej ekstazie pogrążonego dyletanta — oddziaływał na nich jedynie „duch” gry.
694Gra ta niezmiernie mnie wyczerpywała, przecież nawet tak potwornie suchy „liryk”, jak Arno Holz, przestrzegał Dehmla: „Wenn der Kerl sich weiter so verausgaben wird, krepiert er in einem Jahr[254]!” — ale gra ta stała się najsilniejszym łącznikiem między mną a moimi niemieckimi braćmi po piórze.
695„Szopenizować” stało się u Niemców przysłowiem. Jeżeli ktoś użył jakiejś dziwacznej, zbyt śmiałej metafory, jeżeli dowolnie przekształcał język, a raczej wydobywał z niego nieznane dotąd walory, nazywało się, że szopenizuje język. Ktoś popełnił niebywałą ekstrawagancję, było to szopenizowaniem życia. I tak każdy z moich współczesnych Niemców „szopenizował”, gdy się w swoim tworze wił z bólu, gdy jakiś straszny krzyk spod serca się mu wydarł albo gdy już do najkorniejszej, cichej modlitwy złożył ręce.
696Majaczono w Polsce o moim wpływie na literaturę niemiecką, i istotnie go wywarłem — ale nie moim tworem pisanym, który to z natury rzeczy był i musiał być im obcy, mimo że posługiwałem się, a raczej posługiwać się musiałem, ich językiem. Słowa rozumieli, byli nawet zdziwieni, że im tak bezczelnie język szopenizowałem, ale duch mego tworu był im więcej obcy aniżeli chiński — jeden tylko go rozumiał: Ryszard Dehmel. Natomiast wywarłem istotny wpływ moją grą — tylko się nie śmiejcie — rozmachem, nieokiełznaną furią mej gry, nieujętej w żadne prawidła, niegrzeszącej metodą konserwatorium lub w ogóle jakiegośkolwiek profesora.
697Wyobrażam sobie, z jaką pogardą, ba! nawet z serdecznym śmiechem, słuchałby pierwszy lepszy wirtuoz mej gry — i słusznie! — ale ci ludzie, z których żaden grać nie umiał, tylko odczuwać grę, i to nieraz tak odmętnie głęboko jak Dehmel, powitali moją grę jak objawienie.
698Podczas tej gry powstał Dehmla cykl Verwandlungen der Venus, może najwspanialszy dokument jego twórczości; pod wpływem tej gry napisał Juliusz Hart, zresztą bardzo mi niechętny pisarz niemiecki, najlepszy swój poemat Sehnsucht, Johannes Schlaf kilka przecudnych poematów, które wydałem swego czasu w polskim przekładzie, pod tytułem Wiosna[255]. — Znamienne, że ta iście królewska książka zdobyła sobie w Polsce w przeciągu 25 lat „aż” trzystu nabywców!
699 700Henryk Hart wypowiedział wtedy zdanie, które mocno wszystkich zafrapowało: „Jeżeli mową nie wypowiem tych wrażeń, jakie odbieram za pośrednictwem tonów muzycznych, przestanę pisać”. — Wiecznie kpiący Scheerbart — nikt nie słyszał, by kiedyś jakieś poważne słowo powiedział — wpadł w trans i jął pisać o kometach z 48 roku, które dostały ostrego szału i w delirycznych hallelujach w ocean wieczności się rzucały; a w kącie stał cudowny anachoreta, Peter Hille, i spisywał ołówkiem na mankiecie swoje spostrzeżenia, jak się słowo w dźwięk przetwarza, i na odwrót — o sobie nie mówię, bo ja inaczej, jak szopenowskimi dźwiękami, twórczo w ogóle myśleć nie umiem.
701Przyjaźń, Muzyka, KrewTa dywagacja była potrzebna do określenia mego stosunku do Dehmla: muzyka Szopena zadzierzgnęła między nami te silne, nierozerwalne węzły gorącej i wiernej przyjaźni, która nas odtąd aż do jego śmierci wiązała, i to nie tej zdawkowej — to, co to się zwykle przyjaźnią nazywa — ale tej głębokiej, niezmiernie rzadkiej, która jeszcze u pierwotnych ludzi się znachodzi, a której barbarzyńskim symbolem rozcinanie sobie żył i wzajemna wymiana krwi.
702Ta przyjaźń rodzi się jak miłość — w jednym błysku sekundy.
703W tej samej chwili, gdy Dehmel podszedł do mnie i powiedział z jakimś tajemniczym uśmiechem: „Dziś będziesz mi grał” (Słyszał już mnóstwo legend, które się naokół mej gry tworzyć jęły.) — tej samej chwili wiedziałem:
704 705Och, jak ja mu wtedy grałem! Zapomniałem, że jeszcze ktoś inny jest obecny w tym wytwornym salonie prócz nas obu; coraz gęstszy mrok zapadał; nastało wielkie, skupione milczenie, którego się zawsze bałem; odszedłem chyłkiem od fortepianu, a nagle uczułem rękę Dehmla na swojej:
706 707Nie było to grzecznie, ale Schleich Dehmlowi wszystko wybaczał.
708Szliśmy długo w milczeniu — Dehmel zdjął czapkę: całe czoło miał spocone.
709— Słuchaj — powiedział nagle — tobie nie wolno bawić się ludźmi i obcążkami im nerwy wyrywać!
710— Tobie ich nie wyrwę, a aby je drugim wyrwać, na to potrzeba by było kowalskich obcęgów.
711Zaśmialiśmy się serdecznie — i to nas wyzwoliło.
712Do porządnej restauracji wstąpić nie mogliśmy, na to nas nie było stać, ale zaprowadziłem go w pobliże mej dzielnicy za Weddingem do jakiejś „kaszemy[256]”, punktu zbornego tak zwanych szumowin wielkomiejskich.
713Byłem wtedy przejęty teorią Lombrosa[257] o uomo scellerato[258] i criminel-né[259], nie pomnę, którego z francuskich psychologów, i rozgorzałem gorącym pragnieniem, by poznać duszę zbrodniarza i istotę zbrodni, a poznanie to miał mi ułatwić mój sąsiad, który mi był wdzięczny, że nie pozwoliłem mu zabić jego żony, i tak już prawie na śmierć skatowanej.
714Mąż, Żona, Przemoc, SąsiadSąsiad mój był z zawodu Steinträgerem (dźwigaczem kamieni); najpiękniejszy zawód w zakresie budowy, bo dzień cały musi dźwigać kamienie i cegły na wszystkie piętra, a równocześnie dziwnie deprawujący zawód: ilu ich spotkałem, każdy z nich zdradzał zbrodnicze skłonności i każdy z nich nieludzko się upijał; a co najgorsze — tragicznie się upijał.
715Otóż ten mój kochany sąsiad, który jednakowoż posiadał dużo respektu przede mną, przyszedł razu pewnego do domu z tym szlachetnym zamiarem, by żonę swoją ubić — zanadto go „sekowała” jego pijaństwem.
716Słyszę nagle — nie po raz pierwszy — straszliwe krzyki, rozpaczliwe wzywanie pomocy, ale my wszyscy w całej olbrzymiej kamienicy byliśmy do tego tak przyzwyczajeni, żeśmy przestali zwracać na to uwagę. Tym razem jednak wydawała się sprawa poważniejsza.
717A gdym się namyślał, co zrobić, wpadła do mojej izdebki wynędzniała kobieta, rzuciła się jak długa na ziemię i wpełzła ostatkiem sił pod moje łóżko.
718Ale w tejże chwili wpadł rozwścieczony Steinträger i, zdumiewające, nagle ochłonął.
719Zmieszał się i zaczął bełkotać:
720 721Posadziłem go na stołku, zacząłem do niego bardzo delikatnie, bardzo dobrotliwie przemawiać, głaskałem go i ręką, i słowem i zatwardziały Steinträger rozbeczał się tym nagłym bekiem pewnej kategorii pijaków, których się nie tylko w najniższych warstwach znachodzi.
722Tymczasem żona jego wydostała się spod łóżka, przyjął ją łaskawie, a po jakimś czasie usłyszałem to piekielne chrapanie, które mnie nocami, gdym musiał najintensywniej pracować, do rozpaczy doprowadzało.
723I specjalnym względom tego Steinträger miałem do zawdzięczenia wstęp do tej kaszemy — Chryste Panie! jakie tam towarzystwo się gnieździło!
724Całą moc wspomnień z tej kaszemy znajdziecie w moim Krzyku.
725Wobec każdego obcego przyjmowano tu bardzo wrogą postawę, bo w każdym wietrzono węchem złego sumienia szpicla, ale ponieważ byłem tu znany i przez ich człowieka wprowadzony, więc Dehmla przyjęto życzliwym skinieniem głów. Poza tym nie zwracano na nas najmniejszej uwagi, jakbyśmy w ogóle nie istnieli.
726Może w całym Berlinie nie było tak fantastycznie tanio jak tu — z tej prostej przyczyny, że wyszynk był tylko pozorem, ukrywającym gruby, innego rodzaju interes, który światła dziennego nie znosił.
727I tu, w tym — jak Dehmel zauważył — „najwspanialszym towarzystwie”, ale poza jego nawiasem, spędziliśmy długie, długie godziny.
728Przyjaźń, MężczyznaMieliśmy razem talara (trzy marki), ale ten talar starczył jak najzupełniej, by wprawić nas w stan jakiejś niezmiernie przyjemnej ekstazy, w której się nasze dusze w braterskiej miłości spowiły. Tak się rozpoczął jeden z najpiękniejszych i najgłębszych stosunków, jakie mnie kiedykolwiek z mężczyzną łączyły.
729Odtąd spotykaliśmy się prawie codziennie. Dehmel posiadał doktorat nauk ekonomicznych, ale do pasji go doprowadzało, jeśli go ktoś zatytułował: Herr Doktor! — był sekretarzem Zjednoczonego Towarzystwa Ubezpieczeń w Berlinie i tam ciężko pracował od dziesiątej rano do trzeciej po południu, by zarobić miesięcznie olbrzymią (na one czasy) sumę 250 marek.
730Ta jałowa praca często go do rozpaczy doprowadzała, ale wykonywać ją musiał, bo każdy liryk był w Niemczech z góry na śmierć głodową skazany, o ile nie posiadał własnego majątku.
731Tam, za granicą, gdzie ponoć, według majaczeń naszych krytyków, umie społeczeństwo ocenić zasługi swych artystów, stokroć razy gorzej i boleśniej „krzyżuje się”, niszczy i wygładza najwybitniejsze talenty, aniżeli u nas. Żaden artysta w Polsce nie przeżywa takiej nędzy, jaką przeżywał istotny artysta z Bożej łaski w Niemczech.
732Nędza w Friedrichshagen była przysłowiowa — bracia Hart ratowali swe życie podłą i wyczerpującą pracą dziennikarską; Wilhelm Bölsche pisaniem popularnych artykulików z dziedziny przyrodniczej, a w tym zakresie posiadał istotnie głęboką wiedzę, był przecież ukochanym uczniem Haeckla, profesora zoologii w Jenie, słynnego później twórcy monizmu, w którym to poronionym tworze był mu wielką pomocą właśnie Bölsche; Bruno Wille pobierał małą pensyjkę jako agitator socjalistyczny i kierownik Freie Volksbühne; Arno Holz zarabiał na życie wyrobem zabawek dla dzieci, a biedny Johannes Schlaf spędzał swe życie każde pół roku w najbiedniejszej mansardzie, by drugie półrocze spędzić w domu obłąkanych.
733Obok Dehmla najtęższy i najwybitniejszy liryk niemiecki Detlev von Liliencron[260] przeżywał skrajną nędzę w Hamburgu, a wszystkie listy jego do przyjaciół i nielicznych wielbicieli to jeden rozpaczny krzyk: „nie pozwólcie mi z głodu zdychać!” (krepieren).
734Paul Scheerbart byłby chyba nago chodził, gdyby się nad nim nie był zlitował Eryk Hartleben, który po swoim stryju, bogatym senatorze z Hanoweru, odziedziczył nie tylko cały jego dość znaczny majątek, ale również całą jego garderobę.
735A trzeba było całego rozpaczliwego, a zarazem hardego i z całego świata kpiącego humoru Scheerbarta, by móc w biały dzień paradować po ulicach Berlina w obszernym surducie opasłego senatora (a Scheerbart był chudy jak szczapa), sięgającym mu po kostki — na przeróbkę Scheerbart zdobyć się nie mógł — i wyglądało to groteskowo i w wysokim stopniu komicznie. Scheerbart zdawał sobie z tego sprawę i tym dumniej przechadzał się na tych szczytach, gdzie to poeci, według Schillera, spacerują ręka w rękę z królami!
736A jedno bolesne wspomnienie do dziś dnia mnie dławi! Pewnego dnia przyszedł do mnie Peter Hille — artysta dużej miary, człowiek o niezmiernie rozległej wiedzy literackiej: znawca, i to głęboki i rzetelny znawca, wszystkich literatur nie tylko europejskich, ale i azjatyckich narodów, wytworny pisarz, którego aforyzmy podziw w nas budziły — przyszedł biedny Piotruś z wyraźnymi objawami delirium głodowego, bo właśnie gospodyni z domu go wygoniła, bo nie mógł się już od paru miesięcy uiścić z pięciomarkowego czynszu mieszkaniowego.
737Słuchałem przez całą godzinę opowiadania o jego delirycznych wizjach, które były dla niego oczywiście najistotniejszą rzeczywistością, a mnie bezustannie przebiegały zimne dreszcze, gdym wysłuchiwał tych opowiadań.
738Parę filiżanek czarnej kawy uspokoiło go; zatrzymałem go w u siebie.
739Usnął, ale wśród nocy nagle się zerwał i stanął na środku pokoju całkiem nagi.
740I ja zerwałem się przerażony: okazało się, że Hille nie posiadał wcale koszuli, a papierowe mankiety, całe zapisane drobnym, dla niego tylko czytelnym maczkiem, były umocowane na sznurku, przewieszonym przez szyję nędzarza.
741A wspaniała w swym majestatycznym tragizmie była śmierć tego, który czterema tomikami swego tworu, wydanego przez Henryka Harta po jego śmierci, wzbudził nie tylko głębokie zainteresowanie, ale wprost entuzjazm, i to nie tylko wśród braci literatów, ale i u szerszej publiczności.
742Odnaleziono go gdzieś, w parku jakimś pod Berlinem, całkiem głodem wycieńczonego i w nieprzytomnym stanie. Z gazet dowiedziała się o tym Elza Lasker-Schüler[261], wyjątkowo zdolna w Niemczech poetka, obdarzona rzeczywistym talentem. Przywiozła go do swego mieszkania, pielęgnowała, czuwała nad nim dniem i nocą; wreszcie po kilku dniach Piotr Hille odzyskał przytomność, rozejrzał się dookoła, obejrzał czystą pościel, na której leżał, uśmiechnął się cicho i wyszeptał: „A ja wiedziałem, że raz wreszcie musi się człowiekowi w tym życiu dobrze powodzić…” — i skonał…
743A sześćdziesięcioletni Detlev von Liliencron, teraz uznany już przecież w Niemczech za największego liryka współczesnego, pisze do swego przyjaciela Kurta Pipera:
744Najwyższym dla mnie szczęściem byłoby za życia umrzeć i pójść w zapomnienie — to uważałbym za jedyne szczęście na ziemi — ale cóż począć? Kto mi da środki, by móc siebie i moją rodzinę wyżywić? Jestem więc zmuszony jeździć po odczytach. A każdy taki odczyt jest dla mnie wyrafinowaną torturą… Proszę Pana na klęczkach, nie przychodź Pan na mój odczyt! Czytam same głupstwa! Przecież publiczność nie rozumie mych poezji, przychodzą tylko po to, by na mnie się gapić!
I tenże sam Liliencron, dla którego ma niezadługo stanąć w Hamburgu pomnik, puka z coraz większą rozpaczą do drzwi 78 (siedemdziesięciu ośmiu) redakcji pism niemieckich, by drukowano w felietonie jego pamiętniki zatytułowane: Życie i kłamstwo (Leben und Lüge). Nie raczono mu nawet odpowiedzieć.
745A straszny byłby los Dehmla, gdyby go nie była ratowała nad wszelki wyraz wyczerpująca dla niego praca w Biurze Ubezpieczeń, a następnie dochody z kamienicy, którą w pięć lat później odziedziczył po śmierci ciotki swej pierwszej żony. Mógł wtedy, szczęśliwiec, porzucić biuro — zamieszkać w pobliżu cudownego parku w Pankow pod Berlinem, w pobliżu pięknego pałacyku, w którym Fryderyk Wielki osadził swoją znienawidzoną żonę.
746Otóż tak wyglądał i wygląda prawdopodobnie dotychczas „raj” artystów za granicą — przynajmniej w Niemczech; — a niewiele lepiej w Skandynawii, choć tam już zrozumiano, że artysta stanowi bardzo poważną część majątku narodowego; toteż państwo szczególną opieką ich otacza, wypłacając co wybitniejszym miesięczną ratę w wysokości płacy wyższego urzędnika państwowego.
747Artysta, Pozycja społeczna, Bieda, Alkohol, SenOtóż znowu dywagacje, ale właśnie tym pozornym odskakiwaniem od „tematu” zabarwia się wyraziściej tło życia tych artystów, przede wszystkim ich dziwnie bohaterską wolę i fanatyczną miłość sztuki, która im w tej życiowej udręce, w tej beznadziejnej nieraz mitrędze wytrwać kazała.
748Nie dziw, że często przychodził wisielczy odruch, by zapomnieć, odurzyć się czymkolwiek bądź, byle tylko nie pamiętać o całej tej nędzy dnia powszedniego — zapomnieć, och! zapomnieć!
749Marny, lichy „fuzel”, bo nikogo nie stać było na „szampańskie”, jakaś flacha „Nordhäusera” — za jedną markę cały litr — starczyła, by rozpaczna myśl o jutrze zamieniła się w pijanym transie w jakiś rozkoszny sen o wielkiej, wspaniałej przyszłości, o triumfach i o sławie, pogromie filistrów i zwycięstwie Piękna nad ohydą życia.
750O, to biedne, to rozpaczne vigilantium somnia[262]!
751A nazajutrz cięższe jeszcze rozczarowanie, boleśniejsza jeszcze udręka i rozpaczniejszy krzyk za wyzwoleniem!
752I o tych nędzarzach chodziły zdumiewające gadki i legendy, że święcili w swoich „cenaclach” potworne orgie — bachanalie, że pławili się w wódce i szampanie!! he! he! szampanie! że odprawiali jakieś nieludzkie „czarne msze”; o mało co, a już miało stać się pewnikiem, że wszystko to samo działo się w tych kółkach biednych cyganów[263], co Minutius Feliks[264] o pierwszych chrześcijanach opowiada!
753Biedne, głupie, śmieszne brednie!
754Więcej może aniżeli w jakimkolwiek społeczeństwie żył artysta niemiecki całkiem poza obrębem tego społeczeństwa. Do „obywatelskich” domów drzwi były dla niego na dziesięć spustów zamknięte, zresztą nie starał się do nich wdzierać w tym dumnym przeświadczeniu, że jedyne towarzystwo, godne artysty, to artysta — poza tym burżuazja niemiecka miała straszny lęk przed tymi „obłąkanymi” wywrotowcami.
755Widziałem kiedyś wspaniałą karykaturę, nie pomnę, kto ją rysował — zdaje się, że nieśmiertelny Oberlander[265] — pod tytułem „Aktorzy idą!”
756Schludne podwórko w jakimś małym miasteczku. Na sznurach, porozwieszanych między drzewami, suszy się bielizna, na murawie pasą się kury, kaczki i gęsi. I ta osobliwa chwila, na okrzyk: „Aktorzy idą!” (Schauspieler kommen!) — wypadają na podwórko w panicznym strachu kumoszki z całego domu, ściągają czym prędzej z sznurów bieliznę, chwytają pod pachę kury i kaczki, by to wszystko czym prędzej ukryć przed złodziejskimi zakusami wygłodzonych aktorów.
757Mniej więcej tak samo traktowało społeczeństwo niemieckie tę garść artystów, którzy podówczas coś znaczyli — oczywiście tylko „za granicą”. W samej ojczyźnie: darmozjady, zbereźnicy, chemicznie wyprani z wszelkiego poczucia etyki i wspólnoty społecznej, banda anarchistów, których bezustannie denuncjowano prokuratorii państwowej, pornografi[266], a jakże! wpół obłąkani deliranci, którzy na domiar wszystkiego podatków płacić nie mogli!
758To już szczyt wszystkiego! Obywatel państwa niemieckiego, który podatków nie płaci! I do mnie zawitał raz poborca podatków, a ponieważ pieniędzy nie miałem, a nic nie posiadałem, co by można fantować, włożył ręce do kieszeni i z ciężką pogardą odezwał i się do mnie: „I taki człowiek uważa się za wykształconego” (Und so was will ein gebildeter Mensch sein!).
759A były to czasy, kiedy Ibsena w berlińskim teatrze dwukrotnie wygwizdano, w Lipsku wytoczono proces pięciu obmierzłym naturalistom o ciężką obrazę publicznej moralności, a Maks Nordau[267], ten; bougre-Dieu obłudnej burżuazji, pisał rozpaczliwe lamenty nad zwyrodnieniem literatury niemieckiej i w każdym artyście berlińskiej bohemy dopatrywał się doszczętnej degeneracji i obłędu.
760A już z całą rozwydrzoną, zajadłą zaciekłością rzuciła się cała prasa na tę Jung-Deutschland, wyszydzaną przez nią i wyśmiewają w całkiem niechlujny sposób, jako Grün-Deutschland (smarkaczowskie Niemcy); z taką plugawą ohydą nie miała jednak Młoda Polska do walczenia — nasz Jeske-Choiński[268] był wytwornym panem wobec tych niemieckich krytyków, którzy zaopiekowali się berlińską bohemą.
761Toteż zrozumiałe jest moje caeterum censeo[269] po powrocie moim do Polski, że Polska jest bądź co bądź najkulturalniejszym — bynajmniej nie sądzę, by najwięcej ucywilizowanym — narodem w Europie.
762Ale pół biedy, że krytyka niemiecka wylewała codziennie cebry niechlujstwa na biedną bohemę, w każdym razie to zaciekawiało, zmuszało do kupowania, „chyłkiem” oczywiście, jednego lub drugiego utworu; ale gorzej było, gdy krytyka chwyciła się podlejszej a skuteczniejszej broni: przemilczania. A to Totschweigen[270] było często wprost wyrokiem śmierci dla artysty; w całym tego słowa znaczeniu było nim dla Piotra Hille, Ludwika Scharfa[271], Scheerbarta, Conradiego i tylu innych; naród lokai skłaniał się w pokorze przed obcymi literaturami, toteż Arno Holz razem z Johannesem Schlafem, którzy wtedy tworzyli i stale byli przemilczani, wydali jedną książkę, podając za jej autora Norwega Bjarna P. Holmsena.
763Mistyfikacja się udała — krytyka niemiecka poświęciła całe szpalty temu „niezwykle uzdolnionemu” Norwegowi!
764Swoją drogą trzeba być sprawiedliwym: co by się było ze mną w Polsce działo, gdybym nie był przywiózł z sobą śmiesznego zagranicznego patentu: made in Germany, jako że jestem genialer Pole[272]!
765 766Właściwie nie miały Młode Niemcy żadnej publiczności — książki ich rozchodziły się nieskończenie powoli, a jeżeli jaka książka ukazała się po paru latach w drugim wydaniu, przy nakładzie trzystu egzemplarzy, to już było niesłychane powodzenie. Artysta pisał dla siebie i dla bliskich mu artystów, wyodrębniał się coraz więcej wśród swego społeczeństwa i tak tworzył „Jedyny dla Jedynego” i wprowadzał w życie najwyższy postulat ideologii Stirnera.
767A takiego „jedynego” — który, zdaje się, li tylko dla siebie i dla swego ukochanego bóstwa, Ryszarda Dehmla, tworzył — miałem niebawem poznać: „barona” Detleva von Liliencron.
768— Dziś musisz koniecznie do mnie przyjść — Liliencron przyjechał. Uciekł przed dłużnikami. Nie pożałujesz, że go poznasz — powiedział mi raz Dehmel, gdyśmy się, jak zwykle, w małej kawiarence po południu spotkali.
769Pod wieczór poszedłem do Dehmla. Miasto, Choroba, NiebezpieczeństwoMieszkał na piątym piętrze, a dom zdawał się być położony na najwyższym punkcie Berlina, bo z okien mieszkania Dehmla rozścielał się nieporównany widok na cały Berlin — a raczej olbrzymie morze dachów, wież, kopuł, kominów fabrycznych; pierwszy i jedyny raz, że mi się w tym upalnym zmroku — właśnie w tym czasie dziesiątkowała cholera ludność Hamburga — Berlin nieomal piękny wydał.
770Może właśnie dlatego, że w tym czasie dyszało nad nim do białości rozżarzone powietrzne widmo cholery, która już kilkanaście ofiar w przeciągu dwóch dni w Berlinie samym zabrała, a lada chwila spodziewano się w ciężkim przerażeniu wybuchu tej zabójczej, a tajemniczej choroby.
771U Dehmla zastałem, prócz Liliencrona, jeszcze Scheerbarta i pośrednika między Młodą Francją a Młodymi Niemcami: Henri Alberta, Alzatczyka, który wówczas właśnie się wahał, czy ma pisać po francusku czy po niemiecku. Był stałym współpracownikiem „Mercure de France”[273]” i pisywał tam obszerne lettres allemandes[274], a równocześnie zasilał stałymi korespondencjami o stanie literatury niemieckiej „Revue Blanche[275]”.
772Liliencron na zewnątrz niczym się nie wyróżniał: zwykły typ oficera pruskiego w cywilnym ubraniu, ale w każdym calu zdradzał, wytwornego, w najsurowszych tradycjach junkierskich wychowalnego pana. Jedyny junkier z tych kilkunastu, którzy się prawie przemocą do naszego cygańskiego koła wdarli, który nie wnosił do pokoju specyficznego zapachu stajni.
773Rozmowa szybko się zawiązała. Liliencron przebywał jako chorąży przed wojną francuską 1871 w Poznaniu. Wyrażał się entuzjastycznie o Polakach, zwłaszcza o Polkach, jedynych kobietach, które się „ubrać” umieją. Opowiadał niezmiernie ciekawe rzeczy o rozpasaniu i zdziczeniu ludności w Hamburgu właśnie w tym czasie, kiedy cholera tam najwięcej się srożyła: jednym słowem nie zdradził się w nim ten nędzarz, któremu po prostu ostatnią koszulę zdzierano za długi, jakie u jakiegoś lichwiarza zaciągnął.
774Dehmel postawił kilka butelek wina — rozmowa coraz więcej[276] się ożywiała — teraz tylko już o literaturze była mowa. Nagle wyciągnął Dehmel z teki swej manuskrypt i jął czytać: był to poemat, jeden z najpiękniejszych poematów, jakie wówczas powstały, Liliencrona Aldebaran.
775Deklamacje Dehmla miały niesłychany urok. Każde słowo nabierało w nich jakiegoś intensywnego życia, lśniło nieporównanym blaskiem, śmiało się, zgrzytało, kwiliło, płakało, pyszniło się purpurą wzniosłego majestatu, tuliło się biedne, siermiężne, żgło lub broczyło krwią. Słyszałem mnóstwo artystów, deklamujących swoje lub obce utwory — przecież było to celem naszych zebrań — ale nigdy przedtem ni też już nigdy potem nie słyszałem żadnego artysty, który byłby w stanie słowo do tej potęgi w brzmieniu podnieść, do jakiej ją Dehmel wyolbrzymiał.
776To, co przy zwykłym czytaniu mogło się wydać brudne, nabierało w jego czytaniu powagi i świętości, ustępy, które by się w czytaniu prawdopodobnie opuszczało, bo były przydługie, pragnęło się w czytaniu Dehmla jeszcze raz posłyszeć, a nawet trywialna rzecz stawała się czymś, godności pełna.
777Kiedy Dehmel skończył, zaległo długie, pełne uroczystego zadumania milczenie — i od tej chwili jąłem czcić w Liliencronie istotnie wielkiego artystę.
778— Teraz wam coś innego przeczytam — powiedział Dehmel po długiej chwili.
779I przeczytał swe zdumiewające tłumaczenie — och! nie! to nie było tłumaczenie, to przewspaniała parafraza z Verlaine'a La Sagesse[277]. Po raz pierwszy poznałem wtedy Verlaine'a, a nie umiem powiedzieć, jak do głębi całą moją duszą wstrząsnął.
780A gdy przeczytał to ostatnie westchnienie:
781— O pauvre âme, c'est cela… (O, arme Seele, so ist'es recht)[278] — buchnął nagłym płaczem.
782Była to chwila tak uroczystego podniesienia, tak świętego skupienia, że jakieś słowo byłoby jej zbezczeszczeniem.
783 784Wreszcie uspokoił się Dehmel — powoli ożywiła się rozmowa, a było to, jakby nas był wstyd ogarnął, żeśmy się tak do najistotniejszych głębi wzruszyli — bo najgłębsze wzruszenie jest nieskończenie wstydliwe — w mig wypróżniliśmy flaszki; Dehmel postawił nowe.
785— Słuchaj tylko, Stasiu — jedyny Niemiec, który mnie tak stale nazywał i to „Stasiu” dobrze wymówić zdołał. — Nie macie wy tam czego w polskiej literaturze, co bym mógł przetłumaczyć? Ty już wiesz, o jakiego rodzaju poemat mi chodzi.
786Przypomniał mi się nagle Rabski i jego deklamacja Ujejskiego przed paru laty w gimnazjum wągrowieckim.
787— Ależ tak! Sam właśnie o tym myślałem. Ja przetłumaczę ci dosłownie, prozą, jeden poemat świetnego polskiego artysty — a ty — już będziesz wiedział, co z tym zrobić.
788Wino poczęło działać: widzę jeszcze Scheerbarta, rozciągniętego: na dywanie, jak wali pięścią w podłogę i krzyczy na całe gardło: „Weltgeist, wo bist du?!” — Majaczy mi się blada, zmiętoszona twarz Henri Alberta, który nam nie tylko Verlaine'a, ale i Rimbauda, i Laforgue'a[279] z Paryża przywiózł. Widzę usiłowania zawsze trzeźwego Liliencrona, by Scheerbarta uspokoić; potem śledzę jeszcze gwałtownie kołyszące się ruchy lampy w rękach Dehmla, sprowadzającego nas na dół; potem buchnął na mnie piekielny żar ulicy — tego lata sypiać nie było można wskutek tego niesamowicie rozżarzonego powietrza, którego upał zdawał się być jeszcze więcej[280] spotęgowany w nocy — ale zdumiewające: gdym uszedł kawałek — otrzeźwiałem.
789To była noc wielkiego cudu. Wiem doskonale, że od tej nocy jęło coś we mnie kiełkować, jakieś mgławice krążyć i formować się, ale jeszcze nie nadszedł czas.
790Kiedy po dwóch czy trzech dniach zaszedł do mnie Dehmel, już przetłumaczyłem cały Marsz żałobny Ujejskiego, który Dehmla w zachwyt wprawił.
791I teraz rozpoczęła się mozolna praca.
792Dehmel wsłuchiwał się po kilkanaście razy w dźwięki nieznanej mu mowy — deklamowałem mu to bezustannie, jak to słyszałem w deklamacji Rabskiego — potem Dehmel czytał słowo po słowie; wypytywał się o wszystkie możliwe synonimy każdego wyrazu; badał rytm, jego wzniesienia i spadki, nagłe jego zmiany; aż zabrał się do wielkiej i prawdziwie twórczej pracy.
793Tłumaczenie to Dehmla przewyższyło niemal oryginał — przestało być tłumaczeniem, a stało się czymś na wskroś twórczym. A w mojej duszy dokonywała się bezustannie jakaś dziwna, podziemna praca: w pół roku potem miał powstać pierwszy mój poemat prozą — Totenmesse (1893 r., w polskim: Requiem aeternam).
XI
794W tymże samym czasie zapoznałem się z tworem kilku artystów francuskich, którzy głębokie wrażenie na mnie wywarli, w pierwszym rzędzie z Barbey d'Aurevilly.
795Ola Hansson był znany w kołach Młodej Francji i raz po raz ktoś do niego z Paryża przyjeżdżał. Tym razem węgierska arystokratka, panna Némethy, fanatyczna wielbicielka d'Aurevilly'ego i nieodstępna jego przyjaciółka w ostatnich latach jego życia. Sama pisała po francusku pod pseudonimem Jean de Néthy, a tłumaczenia jej węgierskich ludowych pieśni uzyskały już ze strony Akademii Francuskiej mention honorable[281].
796Znaczną część swego majątku poświęciła na luksusowe wydanie całego tworu d'Aurevilly'ego. Z wielkim trudem i mozołem pozbierała porozsypywane po najrozmaitszych czasopismach krytyki tego, po Sainte-Beuve[282] najoryginalniejszego krytyka francuskiego; z najwyższym pietyzmem i miłością uporządkowała całą jego literacką puściznę; a przez parę miesięcy rozczytywałem się w tych dziewięciu czy też dziesięciu tomach pism d'Aurevilly'ego, które mi panna Némethy nazajutrz, gdym ją poznał, do domu przysłała.
797Objeżdżała wszystkie stolice Europy z jedną tylko myślą: by geniusz ubóstwianego mistrza ujarzmił kulturalnie tę Europę. A ubóstwienie to graniczyło już wręcz z maniactwem — jedna rzecz jest pewna, że nikt może nie uprawiał takim nakładem sił i majątku propagandy swego ukochanego artysty, jak właśnie ta kobieta, która pewnoć już dawno przekroczyła trzydziesty rok życia.
798Wprawdzie i dla Nietzschego nie brakło bardzo nawet intensywnej propagandy, ale siostra jego, Elżbieta Förster-Nietzsche, robiła równocześnie na tworze swego brata bajeczne finansowe operacje i propaganda ta była nachalna i prawie ordynarna. Propagowała też Nietzschego pani Lou Andreas-Salomé[283], która znowu gwałtownie kazała się domyślać, że była jedyną kobietą, „z którą Nietzsche utrzymywał stosunek”, a tymczasem Nietzsche nie mógł się jej opędzić i uciekał przed nią jak przed zarazą. Tego rodzaju propaganda była śmieszna i ośmieszająca, ale propaganda panny Némethy była całkiem bezinteresowna, była całkowitym oddaniem i zaparciem siebie, a poza tym wysoce taktowna.
799Gardziła prasą, chociażby było jej łatwo za paręset marek podnieść niesłychany krzyk uwielbienia dla ukochanego mistrza, zwracała się jedynie do poszczególnych jednostek, u których była pewna gorącego i silnego oddźwięku dla tworu mistrza. W Berlinie nie pomyliła się: Ola Hansson, jedyny w Niemczech, do którego się zwróciła, napisał o d'Aurevillym piękne i głębokie studium; a jeżeli ja, którego Hansson jej polecił, nie napisałem trzeciego tomiku Zur Psychologie des Individuums, poświęconego d'Aurevilly'emu — a już je rozpocząłem — to winą tego niesłychanie fatalne stosunki, które mi się skupić nie pozwoliły. Praca redakcyjna i zarobkowa wyczerpywała doszczętnie moje siły.
800D'Aurevilly wpływu na mnie nie wywarł ani wywrzeć nie mógł: moja dusza już od dawna krążyła wokoło tych tematów, na których osnuł swój wspaniały zbiór nowel — Les Diaboliques. Natomiast dużo od niego się nauczyłem, ale to, czego się nauczyłem, dusza moja tak przetworzyła i „zszopenizowała”, że teraz samemu byłoby mi trudno powiedzieć, gdzie i co zawdzięczam d'Aurevilly'emu.
801Jedno jest tylko pewne: z niego czerpałem odwagę, by wypowiedzieć to, czego żaden z moich „współczesnych” wypowiedzieć nie byłby się odważył.
802A już wprost wstrząsające wrażenie wywarły na mnie ilustracje do Diaboliques Féliciena Ropsa[284], które mi również panna Némethy w osobnej tece podarowała.
803Rops był dla mnie istotnie objawieniem, a wrażenie spotęgowało się jeszcze, gdym za specjalnym pozwoleniem dyrektora Kupferstichkabinettu[285] w Nowym Muzeum w Berlinie, które mi dr Asch wyrobił, mógł oglądać niedostępny dla przeciętnej publiczności cykl Ropsa: Les Sataniques.
804Silniej niż kiedykolwiek odezwało się we mnie średniowiecze, a każdą chwilę wolnego czasu trawiłem w niezrównanej Bibliotece Królewskiej i rozczytywałem się w pismach diabologów: Bodinusa[286], de Lancre[287], Del Rio, Glanyila, Prieriasa, Grillanda; wszyscy ci oni byli mi bardzo bliscy i pewnoć bardzo pokrewni, jeżeli ich pisma z taką rozkoszą w siebie wchłaniałem.
805To moi astralni współcześni — z nimi prawdopodobnie bardzo blisko obcowałem, zaczem dusza moja się wcieliła.
806A mam ich wielu, wielu w pamięci — nazwiska ich same stworzyłyby litanię na kilka stronic.
807Słyszę niespokojny szept naokół: „Jak ten człowiek niesamowicie bredzi!”. Niedawno temu dowiedziałem się, że mój odczyt, który miałem w Krakowie, „O czarownicy i czarach”, oparty na sumiennych studiach, był jednym niesłychanym skandalem — ale dlaczegóż bym nie miał pisać dla tych nielicznych, dla których moje ekskursje w dziedzinę okultyzmu bynajmniej nie są „bredniami”!?
808 809Panna Némethy dużo mi też opowiadała o Huysmansie. I przez nią to właśnie poznałem autora A rebours. Co za rozkosz znaleźć w tworze takiego artysty potwierdzenie własnych twórczych zamiarów! Poznałem zbiorek przepysznych krytyk, zatytułowanych Certains, a przede wszystkim powieść jego: Là-bas[288]. A jeżeli już gwałtownie o jakiś wpływ chodzi, któremu rzekomo uległem, to mógłbym na jedynego Huysmansa wskazać, jako tego, który najsilniej na mnie oddziałał i który przez jakiś czas moją duszę opanował — mógł to jedynie dlatego zrobić, że dusze nasze spokrewnione, bo w metodzie samej zionie między nami cała przepaść. Natomiast łączą nas te same miłości i te same nienawiści.
810I znowu nie mógłbym powiedzieć, w czym ten wpływ się objawia — na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że Huysmans i ja to diametralnie przeciwne bieguny, antypody, skazane na to, by się nigdy nie spotkać — a przecież: dokładnie czuję, że duszy mej najlepiej w głębokim zlewie twardych, nieustępliwych, fanatycznych myśli i poglądów Huysmansa, a jak do dawnego i bardzo zażyłego przyjaciela uśmiechała się moja dusza porozumiewawczo, gdy nieokiełzany, brutalny niemal pesymizm życiowy orgie w jego tworze święci.
811Wpływ Huysmansa zdaje się jednakowoż objawiać wreszcie tylko w artystycznej fakturze, w ujęciu tematu, technice słowa — mózg mój jedynie podlegał temu wpływowi; dusza nie zbaczała ani na chwilę z tej ścieżki, którą od samego początku kroczyła, a którą sobie już wtedy obrała, gdy według Introibo boskiej Pieśni wieczornej Kasprowicza w świętym uniesieniu się kaja:
812
I otóż właśnie: bardzo rzadko staje się ten straszliwy ON osią rozpędową tworu artysty i zasadniczą jego istotą, jak u Kasprowicza i u mnie: stąd to jego i moje odporności wobec wpływów tych wszystkich, skądinąd wielkich artystów, w których tworze ta najgłębsza i bolesna konieczność Bytu się nie uświadomiła.
813Inaczej wszystko przeżywaliśmy — Kasprowicz bez porównania głębiej i szczerzej aniżeli ja, i w swoich Hymnach znalazł bez porównania potężniejszy wyraz dla swej „tęsknicy” i „ślepego przerażenia” — ale podkład jego i mego tworu jest ten sam.
814Szli na „pustynię” średniowieczni mistycy, a Boga samego nazwali „wielką pustynią” — najwyższym ich szczęściem było, gdy ich ta „pustynia” w siebie wchłonęła. I on, i ja poszliśmy — innymi drogami wprawdzie — na naszą „pustynię”. A naszą wielką pustynią była ta „tęsknica”, to „kamienne, ślepe przerażenie” — nie słyszeliśmy ostrzegającego głosu Zarathustry-Nietzschego: — Die Wüste wächst, weh dem, der Wüsten birgt[289] — bośmy musieli posłuchać innego głosu:
815 816I była tam nade mną ręka Pańska, i rzekł do mnie: „Wstawszy, wyjdź w pole [pustynię], a tam się z tobą rozmówię”.
A tak wstawszy, szedłem w pole [pustynię], a oto chwała Pańska stała tam, jako chwała, którąm widział u rzeki Cheber, i upadłem na oblicze moje.
A ta chwała Pana, którą on i ja znaleźliśmy, to ta zabójcza „tęsknica” i to „ślepe, kamienne przerażenie”; a znamienne, że właśnie w tym czasie, kiedy i Barbey d'Aurevilly, i Huysmans przypuszczali szturm do mej duszy, poszedłem na moją „pustynię” i tam wyszlochałem mój bolesny hymn do Tęsknoty, który potem miał mi w ponurym blasku rozksiężycowić moje Wigilie.
817Tej zabójczej tęsknicy, tego ognia trawiącego nie zna ani Francuz, ani Niemiec, ani Skandynawczyk, ani nawet Rosjanin, bo tęsknota jego jest całkiem innego rodzaju, zna ją tylko Polak: w całej i potędze i ogromie przeżył ją Szopen, ujawniła się w niej do samych trzewi dusza Kasprowicza i krzyżem rozłożyła się na niej twórcza dusza moja.
818A upadłszy na moje oblicze przed wielką chwałą Pana, która mi się u rzeki Cheber objawiła, danym mi było rozpoznać bezkres jej potęgi i w bolesnym bełkocie wyjąkałem słowa świętej modlitwy:
Wokół Twej głowy wieniec zwiędłych kwiatów gdyby korona czarnych słońc, a Twe oblicze płonie żałobą zastygłych gwiazd…
U nóg Twych kona burza mego żywota, gasnącą falą oblewa Twe stopy chory płód mej duszy.
Szarymi skrzydły okrąża Cię obłęd moich przeznaczeń — kolebko Ty moja, grobie Ty mój!
Z czarnych mgławic mego początku wyrosłaś w chmurne nieb stropy, w słabej muszli perłowej nędznego Bytu mojego płyniesz w głuche bezkresy. Ty, bolesna piękność, Ty, cudu nad cudy:
Tęsknoto Ty![290]
XII
819To jedno jest bezwzględnie pewną rzeczą: literaturze niemieckiej nie zawdzięczam zgoła nic.
820Biję korne pokłony przed ich nauką, w wielkiej mierze przed ich muzyką, przed ich malarstwem, ale literatura niemiecka nic mi nie dała, niczym mi duszy nie wzbogaciła, nie była nawet na chwilę podnietą do mego tworu.
821Oni są mi może jeszcze więcej obcy[291] aniżeli ja im. A tak dalece jestem im obcy, że w ostatnich czasach usiłują zatrzeć moje rozliczne ślady w ich literaturze, bo wstyd im, że kiedyś wśród nich jakąś rolę odegrałem.
822A chciałbym, żeby było inaczej, chciałbym istotnie coś im zawdzięczać w zamian za szczerą, dobrą gościnę, której mi użyczali — nigdy mnie nie spotkała chociażby najmniejsza przykrość ze strony moich niemieckich braci po piórze, nawet przeciwnie: wszędzie natrafiałem na serdeczną życzliwość — ale trudno, im więcej grzebię w mej pamięci, tym trudniej wskazać mi na jakiś utwór niemieckiego pisarza, który by mnie zdołał głębiej poruszyć.
823Już w gimnazjum nienawidziłem Schillera, Goethe do rozpaczy mnie doprowadzał, na śmierć mnie zanudzał, a na dobre mi nie wyszło, gdym się w literackich kołach zdradził z tą niechęcią do Goethego. Oni wszyscy nie wyszli poza Goethego — Goethego, młodego, dojrzałego birbanta; to znowu można w każdym, nawet współczesnym tworze dopatrzeć się najporządniejszego z porządnych, uczonego dyletanta i służalczej ekscelencji.
824Można sobie wyobrazić zgorszenie mych kolegów, kiedym ich z trochę smarkaczowską arogancją pytał: Monsieur Goethe — qu'est ce que c'est ça?[292]?
825W zamian za to otrzymałem przydomek „Getyński” i opatentowany zostałem jako borniertes Genie[293]!
826A Goethe jest istotnie rozwiązaniem zagadki duszy niemieckiej i zdaje się, że tylko jedynie Niemiec jest zdolen odczuć jego wielkość. Kiedy roku 1900 rozpisano wszechświatową ankietę, co poszczególne narody Goethemu zawdzięczają, okazało się, że prawie nic. Narody romańskie znają go ze słychu, u Skandynawów cieszy się oschłym succès d'estime[294], z słowiańskich narodów jedyni Polacy chełpią się tym, że Goethe Mickiewiczowi „złote pióro” ofiarował, co jest wierutną bajdą — zdaje się nawet, że Mickiewicz był mocno Jego Ekscelencją rozczarowany i na odwrót — Goethe Mickiewiczem, bo, gdy Goethe na cześć „interesującego Polaka” kazał wystawić swoją Ifigenię, Mickiewicz nie zdobył się nawet na prosty frazes grzeczności.
827Tak mi przynajmniej opowiadał śp. Karol Brzozowski[295], autor Strzelców z Anatolii, który znał dokładnie przebieg całej wizyty Mickiewicza u Goethego.
828To jedno tylko wiem, że Goethe jest kluczem do piśmiennictwa niemieckiego: kto z Goethem na złej stopie, dla tego cała literatura niemiecka na siedem spustów zamknięta.
829I to wszystko jedno, jakie fazy przechodziła — naturaliści tkwią tak samo w Goethem, jak idealiści, nawet ich futuryzm i ekspresjonizm szuka w Goethem uzasadnienia i potwierdzenia, bo jedyną i ostatnią a najwyższą instancją w rzeczach sztuki jest Goethe.
830Wreszcie, już jako pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, powiedziałem sobie: „Może byłeś za młody, zbyt mało dojrzały, spróbuj teraz!”.
831Istotnie zadałem sobie niemały trud, rzuciłem się z całą rozpaczą na Goethego, by odgadnąć tajemnicę jego wielkości, a gdym dotarł do ostatniego tomu, miałem wrażenie, żem przebył lata całe w małomieszczańskiej atmosferze małego miasta; odbywałem z rozmaitymi Biedermajerami podróże po Szwajcarii i Włoszech; wracałem z rozkoszą do rezydencji małomiasteczkowej mego księcia i pana; byłem nieubłaganie srogi dla rozmaitych wywrotowców i ludzi o nieuporządkowanych mózgach, którzy we mnie najwyższy wstręt wywoływali; wstydziłem się młodzieńczych wybryków; stroiłem się w coraz większą pychę i niedostępność wobec moich podwładnych; klepałem życzliwie po ramieniu moich wielbicieli; uśmiechałem się przyjaźnie do roju wielbicielek, które się bezustannie wokół mnie plątały; z pogardą głęboką patrzyłem na niedowarzonych smarkaczy, którzy mej wielkości uznać nie chcieli albo ośmielali się ją kwestionować, a anim się nie spostrzegł, jak przedzierzgnąłem się w mojego współczesnego Henryka Ibsena, który na starość jął w Krystianii tworzyć dokładną kopię roli, jaką Goethe w Weimarze odgrywał — rolę tajemniczym nimbem osłoniętego, niedostępnego Olimpijczyka.
832Żyć jak Goethe, goetheizować się poniekąd, było tak dla „starych”, jak i „młodych” Niemiec, najwyższym ideałem, a pani Elżbieta Förster-Nietzsche niesłychane hece wyrabiała, by pomiędzy parę dioskurów, Schiller — Goethe, wepchnąć cichaczem swego nieszczęsnego brata, który na szczęście, obłędem spowity, nie potrzebował wstydzić się i konać z obrzydzenia na widok tych śmiesznych wysiłków, ale musiał już je przedtem przeczuwać, kiedy zwrócił do siostry ten zaciekle złośliwy epigram:
833
Przez jakąś chwilę, kiedym miał jeszcze 18 lat, zastanowił mnie rozwichrzony Kraftgenie[297] Lenz[298], któremu właśnie Goethe tak skutecznie nogę podstawił, że zwalił się jak długi i już podnieść się nie mógł; usiłowałem się entuzjazmować Kristianem Grabbe[299]; wmawiałem sobie miłość do Amadeusza Hoffmanna[300], rozrzewniał mnie Kleist[301], nie swoimi dramatami, ale swoją samobójczą śmiercią wraz z swoją przyjaciółką; usiłowałem pokochać Zachariasza Wernera[302] — ale w żaden sposób nie mogłem zdobyć dystansu do tych Kraftgenies (jakby to przełożyć na język polski? siłaczów-geniuszów), którzy brak istotnej twórczej siły maskowali tym na wskroś niemieckim furror teutonicus[303] słowa.
834 835Nabrzmiałe, napęczniałe, nadęte słowa, chorujące na elephantiasis[304], do potwornych rozmiarów opuchłe słowa — hydropsja[305] słowa, miałem często wrażenie, że stoję na jakimś małomiasteczkowym jarmarku: w jakiejś budzie sterczy długa, wysoka deska, miernik siły, w dole kowadło; uderzało się o nie ogromnym młotem, wtedy wyskakiwał kawałek żelaza, a im wyżej dotarł, tym większe laury „zbierał poszczególny siłacz, który młotem uderzył. Taki pan nazywa się po niemiecku Kraftmeier[306].
836A ta potworna retoryka, wrzaskliwa, wyjąca, hucząca; ten piekielny żargon filozoficzny niemożliwie powykręcanego, rachitycznego języka Schellinga, Hegla; te obrzydłe tasiemce refleksji; te ckliwe, obleśne Naturschwärmerei[307] (jakby to przetłumaczyć?); rozlazły, wstrętny sentymentalizm; to znowu parobkowski, chamski brutalizm, babrzący się w najplugawszych trywialnościach — o nie! nie! nie!
837Chwilę przystanąłem przed Heinem — ale to wieczne „mauszlowanie”, te bezecnie tanie dowcipy, to przykre oślinianie i siebie, i drugich szybko mi się znudziło. Nie tylko znudziło, ale wstrętem i mnie przejmowało.
838Młode Niemcy — właśnie ta moja generacja — ten sam obrachunek zrobiła z swoimi poprzednikami: już wprost brutalnie strąciła Schillera z piedestału, pomiatała z zaciekłą furią pomniejszymi z owych czasów, znęcała się nielitościwie nad Dahnem[308], Ebersem[309], Spielhagenem, a głównie nad najpoczytniejszym poonczas Pawłem Heyse[310], zrehabilitowanym niedawno przez paradny aeropag jury nagrody Nobla (to już zakrawa na Gaurisankar[311] groteski!) a właściwie sąd Młodych Niemiec nie odbiegał tak dalece od tego, tak nieskończenie pogardliwego, jaki swego czasu Fryderyk Wielki wydał w francuskim języku o stanie literatury niemieckiej za jego czasów.
839Przed jednym Goethem tchórzono, jedyny Goethe był nietykalny, ale i tu robiono olbrzymią różnicę pomiędzy młodym a „starczym” Goethem — tamtym wciąż się jeszcze zachwycano, tego ostatniego omijano w dalekich okrążeniach, ale zawsze z przynależnym respektem i pietyzmem.
840Właściwa literatura niemiecka rozpoczynała się w pojęciu „młodych” dopiero z ich wystąpieniem, gdzieś około 1880 roku, kiedy to Michał Jerzy Conrad założył pierwsze i jedyne pismo poświęcone „zrewolucjonizowanej” literaturze niemieckiej „Die Gesellschaft”, naokoło którego jęła się gromadzić pierwsza garstka obrazoburców i wywrotowców, która poczęła z zaciekłą namiętnością roztrzaskiwać stare tablice i uświęcone kanony, ciskać pioruny na fałsze i konwenanse tak w społeczeństwie, jak i w jego pokornej służce: literaturze — zrywać obłudną maskę idealizmu z owrzodziałej twarzy i zwalać z zuchwałą odwagą z piedestałów przez cały naród uświęconych bonzów[312].
841Och, jak w tym nowym jaskrawym oświetleniu wyglądały te wydęte wielkości, te ckliwe, sentymentalne, biedermajerowskie piękności!
842„Pół Schillera, trzy czwarte wstrętnej moralności niemieckiej, a już całą absolutnie politykę liberalną z kretesem trzeba by wyniszczyć, by można by było mówić o jakimś duchowym życiu Niemiec” — grzmiał jeden z punktów programu, inny zaś opiewa, że „śmierć największego bohatera starej literatury, o ile chodzi o zużytkowanie tematu, stoi na równi z bólami porodowymi krowy”.
843Conrad, Walloton, Alberti, Bleibtreu, a najciekawszy z nich Herman Conradi, to był sztab generalny tego Mord-und-Brand — czasopisma „Gesellschaft”, a Bogiem ich był Zola — Zola ponad wszystkich, „najpotężniejszy” geniusz, jakiego dziewiętnaste stulecie wydało, w drugim rzędzie dopiero: Ibsen, Dostojewski, Tołstoj.
844Co z tych czasów pozostało? Może dwie powieści rozwichrzone wściekłymi płomieniami miłości i nienawiści, pisane nie ręką, ale druzgoczącymi pięściami, walącymi o stół stylem, który koziołkuje poza obrębem jakichkolwiek artystycznych granic, ale równocześnie do groteskowych rozmiarów wypaczone zwierciadło tych zaciekłych ikonoklastów i całej ich epoki: Bleibtreu'a Grössenwahn i Adam Mensch Hermana Conradiego.
845Raz jeden spotkałem Conradiego, i to krótko przed jego śmiercią. Ponoć życie sobie odebrał.
846Zaciągnął mnie późną nocą jeden z moich kolegów szkolnych z Wągrowca, który miał styczność z ówczesnymi matadorami literackimi w Berlinie, do jakiejś knajpy, w której się zbierali. A właśnie przyjechał do Berlina na krótki czas słynny już Conradi.
847Jemu i mnie przypadła ta sama droga z powrotem. Pewnie, że on — dwudziestosiedmioletnia wielkość — zwróciła na mnie — dwudziestoletniego studenta — tylko o tyle uwagę, ile jej wymagało jego poczucie równowagi: taczał się z jednego brzegu chodnika na drugi, olbrzymi kapelusz „kalabrezer” nacisnął na oczy i głośno deklamował swój nieskończenie smutny wiersz:
848Da nun die Nächte kamen,Die Nächte wundersüss,Wo letzter NachtigallenschlagDie Stunden feiert kurz vor TagUnd frühstes Rosendüften —Sehnt sich mein Herz nach Liebe nach GlückNach dem verlorenen Paradies zurück…[313]
Jak mi to głęboko utkwiło w pamięci! — kiedym po trzech tygodniach przyjechał do domu na wielkanocne wakacje, otrzymałem wieść o nagłym zgonie Conradiego.
849Zmarł w sam czas, w trakcie procesu, który równocześnie wytoczono i jemu, i Conradowi, i Wallotonowi, i Bleibtreuowi, i Albertiemu o szerzenie niemoralności i pogardę dla „najświętszych zasad”, na jakich społeczeństwo jest oparte.
850Niemniej zaciekła i bezwzględna była walka kolonii Młodych Niemiec w Friedrichshagen, gromadzącej się naokoło braci Hart, Bölsche, Bruno Wille, Arno Holz, przeciw uświęconym wielkościom. Arno Holz krztusił się, gdy wypadło mu wymówić przypadkiem nazwisko Schillera, wszystkie ówczesne wielkości oskubywano do naga z ich piórek, ani strzępka nie pozostało z ich hermelinu[314]; jeden Goethe ostał się zwycięsko, ale też tylko z zastrzeżeniami, natomiast wkroczyli triumfalnym rydwanem do literatury niemieckiej, prócz Zoli i Flauberta, sami Skandynawi[315]: Ibsen, Bjørnson, Arne Garborg, Knut Hamsun[316], a przede wszystkim Strindberg.
851Nur vom Norden kommt das Heil für das deutsche Schriftum[317] — ten aksjomat nie ulegał żadnej wątpliwości.
852Organem tej nowej warstwy literackiej Młodych Niemiec stała się około 1890 roku „Freie Bühne”[318]”, pismo, które powstało równocześnie z założeniem „wolnej sceny” (Freie Bühne) Brahma i Schlenthera[319], na której to scenie na pierwszy ogień puszczono Hauptmanna Vor Sonnenaufgang.
853Pismo samo, „Freie Bühne”, przepełnione było prawie wyłącznie tłumaczeniami ze skandynawskiej literatury, a rzadko kiedy pojawił się jakiś utwór niemieckiego pisarza, jak: Einsame Menschen, dramat Hauptmanna, i powieść Hermana Bahra — pisana językiem, który takie piekielne diabelskie młyńce wywijał, że nakładca nieomal żółtaczki nie dostał z rozpaczy, iż redaktor Brahm ten utwór przyjął — Die gute Schule; ale poza tym spotykało się tylko nazwiska i utwory skandynawskich pisarzy. Tu także pojawił się artykuł Hanssona, oświetlający całą krytyczną działalność Jerzego Brandesa. Zarzucał mu lekkomyślną płytkość i stronniczość sądów, naginanie obcych utworów do swego własnego, bardzo biednego i eklektycznego poglądu na literaturę współczesną, doszczętne wypaczenie myśli i zamiarów omawianych przez niego autorów, kokietowanie z ostatnio pojawiającymi się prądami bez najmniejszego zrozumienia ich głębszego nurtu: jednym słowem, Hansson miażdżył bezlitośnie wydętą wielkość Brandesa i to tak przekonywającymi argumentami, tak subtelną i druzgocącą dialektyką, że Brandes, który był również w Niemczech, jak i w Polsce, niemal półbogiem, dostał po prostu ataku ostrego szału.
854Jego replika, ociekająca pianą wściekłości, nie zrobiła wielkiego wrażenia, była prostą i ordynarną napaścią, ale od tego czasu był każdy, który nazwisko Hanssona wymówił, jego osobistym wrogiem, nad którym się bez miłosierdzia pastwił, a cóż dopiero nade mną, który całą broszurę o Oli Hanssonie napisał.
855Tego mi zapomnieć nie mógł. Jeszcze w 1900 roku, kiedy Lwów na uroczystość odsłonięcia pomnika Sobieskiego zaprosił Brandesa, by wziął udział w tej uroczystości — et la tristesse de tout cela, o mon âme — pienił się Brandes przez całą drogę z Krakowa do Lwowa na „Życie”, na mój twór, a ostatecznie wywarł całą swoją złość na biednym Skrzyńskim[320], który pragnął mu być ciceronem[321] po Lwowie.
856Zdumiewające było u tych Młodych Niemiec to pogardliwe lekceważenie wszystkiego tego, co przed nimi w piśmiennictwie niemieckim powstało.
857Raz po raz słyszało się jakieś: „Nun ja — nun ja”, jeżeli wymieniało się Lenza, Grabbego, Kleista (z wielką restrykcją), Kellera[322], może dlatego, że był najbliższym przyjacielem Böcklina[323], ale poza tym: „nie będziesz miał innych Bogów przede mną!”
858A to wszystko tkwiło w najgrubszym, bo na niemiecki sposób zbrutalizowanym naturalizmie Zoli — Zoli — Zoli!
859Ale już poczęto około 1890 roku majaczyć o przezwyciężeniu naturalizmu — a pierwszy, który go przezwyciężył, był Paweł Scheerbart, kpił sobie z dedykacji Hauptmanna dla Arno Holza i Johannesa Schlafa: Den einzigen konsequenten Realisten.
860— O ile ja wyżej stoję — mówił — od tych konsekwentnych realistów, ja — ja jedyny konsekwentny alkoholik? I cóż wy tak sławicie Hauptmanna? A kto słyszał o moich kometach z 48 roku, które szaleją teraz w delirycznej białej gorączce?
861Ale niech powiedzenie Scheerbarta pozostanie żartobliwym wspomnieniem.
862Istotnie pierwszym, który doszczętnie naturalizm przełamał, może dlatego, że nigdy w nim głębiej nie tkwił, był Ryszard Dehmel. Aby ocenić jego działalność i wpływ na ówczesny stan literatury niemieckiej, trzeba by osobne studium napisać, a przecież ja nie piszę dziejów piśmiennictwa niemieckiego, dotykam go tylko o tyle, o ile miałem z nim wspólnego, a raczej, by wykazać całą niesłychaną rozbieżność między moim tworem a pochodem twórczej myśli niemieckiej.
863Dziś już Dehmel uznany przez całe Niemcy za największego liryka, jakiego Niemcy od czasów Goethego wydały — może jeszcze jednego Liliencrona można by obok niego postawić i obydwa nazwiska jednym tchem wymówić — ale był czas, kiedy tylko małe kółko już w pierwszym jego tomiku Erlösungen przeczuwało jego przyszłą wielkość; a dla tego kółka był Dehmel czymś tak mocnym, jednolitym, taki zbożny szacunek nakazującym, żeśmy wszyscy, ilu nas naokoło niego było, bezopornie podlegali jego umysłowej i kulturalnej przewadze.
864Jako artysta formy olśniewał nas niesłychanym opanowaniem języka i twórczą siłą, z jaką ten język urabiał, naginał, zmuszał go do wypowiedzenia rzeczy, które, zdawałoby się, były całkiem niewypowiedziane, bo nikt — nawet Goethe — ich wypowiedzieć nie umiał; Dehmel stworzył sobie odrębną jakąś, a jak najzupełniej zgodną z duchem języka składnię, zużył wszelkie możliwości rozwoju tego języka, który, jak żaden inny z europejskich języków, wciąż jeszcze trwa w stanie rozwoju i nawet przewidzieć nie można, jak będzie za jakie sto lat się przedstawiał; w tworze Dehmla mnóstwo antycypacji tej fazy rozwoju, w jaką dopiero obecnie język niemiecki wkroczył, a która ówczesnym filologom włosy na głowie z przerażenia jeżyła; a takim rozrzutnym bogactwem melodii, taką ogromną skalą rytmu, nigdy przed nim język niemiecki nie rozbrzmiewał.
865Jako myśliciel zdumiewał nas niezwykłą dojrzałością i głębią swych myśli, a mimo że jego światopogląd diametralnie różnił się od mego — tu w grę wchodziła głównie odrębność rasy — z pokorną czcią słuchałem jego wywodów, tak były przesycone żarem głębokiego przekonania i wiary w to, co mówił. Toteż bezustannie zasięgałem u niego rad, które w mojej twórczości oczywiście w co innego się przetwarzały i w inny sposób je zastosowywałem, jakby[324] tego Dehmel był pragnął; był nawet nieraz zdumiony, jaki niespodziewany użytek z jego rad robiłem; niemniej zawdzięczam mu, żem niejedno, co mi się tylko jak we mgle zarysowywało, w pełnym świetle uświadomić sobie zdołał.
866Obca mi była jego poezja, w której refleksje, filozoficzne dociekania i zagłębianie się w metafizycznych spekulacjach poezję jego do tego stopnia obciążały, że stawała się nieomal dydaktyczna; ale bliska i pokrewna tam, gdzie Dehmel wyczerpywał cały świat uczuć i namiętności we wszystkich jego wymiarach, kiedy wrył się jak kret pod ziemię i kopał w niej ganki, do których skąpe tylko światło się przedzierało, lub kiedy ze zdumiewającą intuicją wgrzebywał się w najskrytsze zakątki duszy ludzkiej.
867Surowy sędzia, który sztuce wykreślał rozległe granice, stawiał jej najwyższe wymagania i brzydził się nieszczerym sentymentalizmem, miał chorobliwy wstręt do wszelkiego rodzaju frazesu lub płaskiego patosu, otrząsał się, gdy natrafił na coś, co w czymkolwiek jakąś gminnością trąciło, był on najpewniejszym drogowskazem dla kształcącej się dopiero duszy twórczej, borykającej się jeszcze z technicznymi środkami, jakimi się wszelkiego rodzaju twórczość posługiwać musi.
868Najsurowszy sędzia dla siebie samego, był, jak już powiedziałem, niezmiernie surowym w ocenie tworu swoich najbliższych — a taki posiadał w naszym gronie, to znaczy w obrębie swego małego kółka, bezwzględny autorytet, że jeżeli Dehmel powiedział: „To nic niewarte” — albo choćby: „Mógłbyś był to lepiej napisać” — starczyło, by utwór ten bezzwłocznie odbył wędrówkę do pieca.
869Widywałem u Dehmla stosy manuskryptów Liliencrona — bo Liliencron nie napisał jednego utworu, którego by nie przesłał Dehmlowi do oceny. Dehmel całe noce trawił na kreśleniu tych rzeczy, które nazywał lirische Dummheiten[325], a które się i największemu lirykowi zdarzają; słowa wyszłe z obiegu zastępował żywymi, sugestywnymi słowami, a gdzie napotkał na martwe miejsca — nazywał je Lückenbüsserami[326] — dawał wskazówki, jak i czym je wypełnić można; czasami tak pokiereszował manuskrypt, że go trudno było rozpoznać, ale w tak twórczy sposób, że artysta z rozkoszą zabierał się do ponownego opracowania tego samego tworu.
870Johannes Schlaf, kiedy już się całkiem z Arno Holzem rozłączył, wszystko, co napisał, przedkładał Dehmlowi, a jeżeli Wiosna Schlafa otrzymała tę artystyczną skończoność i doskonałość, to w głównej mierze zasługa Dehmla; a ile godzin spędziliśmy razem na cyzelowaniu, doskonaleniu i wykończaniu moich utworów!
871Dehmel wtajemniczył mnie w najskrytsze piękności języka niemieckiego, nie przepuszczał mi żadnego niedbalstwa, a podniecał mnie ciągle rozkoszną ostrogą:
872— To byś ty właśnie mógł daleko lepiej zrobić!
873A jak szczęśliwy byłem, gdym Dehmlowi przesłał mój Hymn do Tęsknoty, pomieszczony znacznie później w Wigiliach, i po paru godzinach otrzymałem od niego pneumatyczną[327] kartkę: „Ten poemat uprawnia cię do zabiegów o wieczność!”
874A swoją drogą był Dehmel dumny, że nauka jego nie poszła w las. Kiedym dokonał przekładu Hymnów Kasprowicza na język niemiecki, a w przedmowie wyraziłem pragnienie, by tak potężny mocarz języka jak Dehmel podjął się rewizji mego tłumaczenia, powiedział mi ostatnim razem, kiedy go w Monachium widziałem, na parę lat przed wojną:
875— Lepiej od ciebie i ja nie byłbym zrobił.
876Równie wielkim jako twórca był Dehmel jako człowiek.
877Edel sei der Mensch, hilfreich und gut[328]! — ale to, co w ustach Goethego było ogólnikowym frazesem, było najistotniejszą treścią duszy Dehmla.
878Jego poświęcenie dla przyjaciół nie znało granic: poświęcał ich sprawom połowę swego czasu; noce całe trawił nad ich tworem, by go z wszelkiego żużlu oczyścić; pisywał listy na kilkunastu stronicach z najcenniejszymi wskazówkami, które nieraz oślepiającym blaskiem rozwidniały ciemne manowce, uświadamiały to, co niejasno w duszy się majaczyło; a gdy który z nich popadł w przykre położenie, nie spoczął rychlej, dopóki nie przyniósł pomocy.
879Kiedy Johannes Schlaf zapadł ciężko na zdrowiu i trzeba było go umieścić w sanatorium, Dehmel latał całymi dniami po Berlinie, przypierał do muru wszystkie literackie „wielkości”, prosił, błagał, upokarzał się, ale nie spoczął, póki nie wyżebrał środków, zabezpieczających Schlafowi półroczny pobyt w sanatorium.
880A w tej jałmużniczej misji zaszedł jeden ciekawy epizod: Schlaf napisał razem z Holzem — tylko że udział Schlafa przewyższał o całe niebo udział Holza — bardzo ciekawy dramat: Meister Oelze. I Dehmel zaproponował Brahmowi, dyrektorowi Teatru Niemieckiego, by ten dramat wystawił, dochód z przedstawienia tego dramatu mógłby był zapewnić Schlafowi z góry pewną większą sumę, ale temu oparł się gwałtownie Gerhart Hauptmann, który przed paru laty poświęcił swój dramat Vor Sonnenaufgang Schlafowi i Holzowi, wtedy jeszcze w poczuciu wszystkiego tego, co im zawdzięczał — ale teraz już, gdy w sadło porósł, a Teatr Niemiecki stał się nieomal jego teatrem, wyparł się wszelkiej łączności z Schlafem, a z długu wdzięczności, lękając się współzawodnictwa z Schlafem na scenie, chciał się wykpić stoma markami!
881Od Liliencrona nadchodziły codziennie prawie alarmujące listy, w których się skarżył na ostatnią nędzę. Liliencron musiał bezustannie zmieniać mieszkanie, bo jak psy gończe ścigają go wierzyciele i jednej chwili spokoju mu nie dają: obrzydzili mu do tego stopnia życie, że wstydzi się i sroma w ogóle żyć — nieraz mu nie tylko na obiad nie starczy, ale ani nawet na nędzne cygaro. Dehmel rzuca całą swoją pracę, wędruje od jednego nakładcy do drugiego, aż wreszcie przyparł do muru wydawcę „Berliner Tageblatt”, Rudolfa Mosse, i obrabia go w krwawym pocie ciężkiej udręki niepewności tak długo, aż wreszcie Rudolf Mosse, zahipnotyzowany wymową Dehmla, daje Liliencronowi zaliczkę w kwocie czterech tysięcy marek za powieść, której tytuł dopiero w głowie Liliencrona się ustalił, a która nie miała być nigdy napisana: Mit dem linken Ellenbogen[329].
882I tu znamienny rys duszy tego wielkiego i pięknego dzieciaka, jakim był Liliencron przez całe swoje życie: więcej aniżeli własna nędza bolała go ta, w jaką popadła jakaś kelnerka, która mu gdzieś, kiedyś parę godzin czy parę dni jaśniejszych podarowała, bo wierzył jej, że go kocha. I właśnie teraz się do niego zwróciła, teraz, kiedy sam, jak szczwany zwierz, tłukł się przed sforą napastliwych psów po ostatnich norach Hamburga.
883Nie da się opisać to niewypowiedziane szczęście, jakie go ogarnęło, gdy otrzymał tę zaliczkę. W tej chwili pobiegł na pocztę i wysłał owej kelnerce, której już nigdy potem spotkać nie miał, telegraficznie pięćset marek.
884Piękna i wdzięczna była dusza Liliencrona!
885A takich przykładów poświęceń, ofiarności, rozkoszy dawania, zatruwanej tylko myślą, że mogłaby ona inną duszę poczuciem wdzięczności lub wywdzięczenia się krępować, mógłbym przytoczyć u Dehmla bez liku.
886Jeżeli kto, to właśnie Dehmel żył tą najwyższą rozkoszą, jaką dusza ludzka odczuć jest zdolna: rozkoszą dawania bez końca.
887A jaki użytek ktoś z jego daru robi — to już go nic nie obchodziło. Obojętne mu to było, czy ten talar, który on dał, zamieni się na tyle a tyle szklanek piwa, czy tyle a tyle wódek, czy też posłuży na opłacenie logis jednego tygodnia.
888Znamienny rys dla psychiki Dehmla: nie znał uczucia nienawiści, nie wiedział, co zazdrość, co zawiść, a zdumiewająca była jego pokora.
889Rzadko kiedy czytał własne swoje utwory, ale bezustannie wydobywał ze stosu manuskryptów, które zawsze jego biurko zalegały, utwory innych artystów, którzy się do niego zwracali, a szczęśliw był, jeżeli natrafił na utwór jakiegoś istotnego talentu.
890Nie doczekałby się może Mombert[330] tego uznania, jakim się teraz cieszy, gdyby autorytet Dehmla nie był go od razu dźwignął na ten piedestał, na którym obecnie stoi. A przecież jeszcze wtedy, gdym o Mombercie pisał, nie wiedziano, kto większy wariat — Mombert czy ja?
891Autorytet Dehmla rozstrzygnął: pogodzono się z tym, że Mombert jest wielkim talentem, a ja — obdarzony iskierką geniuszu.
892Długo tłukła się gadka po Polsce o tym genialer Pole, jakim to niby ja miałem być — prawdą w tym wszystkim jest tylko to, że Dehmel odczuwał we mnie w istocie ein Fünkchen Genie[331].
893Dotychczas żywa jest we mnie pamięć tej chwili, kiedy Dehmel — a było to już nad ranem po ciężkiej i parnej nocy letniej — odczytał w gronie dwa razy już pijanych i dwa razy już całkiem wytrzeźwionych artystów mój poemat: Wniebowstąpienie[332]. Pomnę tę głuchą ciszę, która potem zaległa, niespokojny i zdumiony obrzut oczu wszystkich obecnych: było to coś tak dla nich niebywałego, że zdawało się wszystkim, iż posłyszeli dzikie jakieś melodie z domu obłąkanych.
894W ogóle moich niemieckich braci po piórze wszystko we mnie przerażało i zdumiewało, i te niesłychane paradoksy, które wygłaszałem, całe to à rebours mego życia, salta mortale, jakie z ich językiem wyprawiałem, niesamowita obcość wszystkiego, co pisałem, a nawet sposób, w jaki z nimi przebywałem.
895Zostałem zaproszony na wesele Juliusza Harta — w jednym dniu odbyły się zaślubiny z jakąś młodą nauczycielką i adoptacja podlotka, córki, którą miał z dotychczasową swoją gospodynią, a która to córka była na weselu tym druhną swej drugiej matki.
896Nad ranem schwyciliśmy się z Dehmlem za ręce i poczęliśmy tańczyć. Przy fortepianie siedział Willy Pastor — swoją drogą doskonały muzyk — i grał Wagnera Walkürenritt. Co to był za taniec! Usunięto czym prędzej stoły i stołki, byśmy sobie nóg nie połamali, goście przykucnęli pod ściany, by więcej miejsca się znalazło dla naszego dzikiego rozmachu; a gdy na drugi dzień około południa przyszedł Dehmel do swego biura, zjawił się u niego redaktor „Täglische Rundschau”[333], jak wiadomo, ultrapruskiego, a raczej wszechniemieckiego, najwięcej polakożerczego pisma w ówczesnym Berlinie, niejaki Lange, bardzo poważany wszechniemiec, i ostrzegał Dehmla: Dehmel, Dehmel, nehmen Sie sich in Acht — ich habe Sie in dieser Nacht mit dem verfluchten Polen tanzen gesehen[334].
897Wróciłem z tego wesela z przetrąconym nosem, bo gdyśmy wyszli na ulicę, Scheerbart położył się jak długi na chodniku, jął bić pięściami w ziemię i krzyczeć wniebogłosy: „Weltgeist, wo bist Du?” — A gdy ten Weltgeist mu się ukazał i chciał go na nogi postawić, Scheerbart wpadł w szał i laską nos mi przetrącił. Pewno, że musiałem na silny ból odpowiednio zareagować, ale to bynajmniej nie psuło naszej serdecznej przyjaźni, tym serdeczniejszej w miarę, jak Scheerbart mój twór zaczął wykpiwać i trawestować.
898Scheerbart — „Szczerbą” go nazywałem — wo bist Du?
899Umarło biedactwo w strasznej nędzy, pozostawił biedną wdowę — „niedźwiedziem” ją nazywał, powieść o niej napisał: Tarub die Köchin — a biedna Bär-Tarub nie byłaby sobie dała rady po jego śmierci, gdyby nie była pomogła hojna dłoń Dehmla.
900A Peter Hille pisał wciąż notatki na swoich całkiem już czarnych od ołówka mankietach i raz po raz rzucał w moją stronę pytanie: — Was meinst du[335], Stako? — (nazywali mnie wszyscy Stako, za trudno było im wymówić „Stachu”, jedyny Dehmel nazywał mnie Stasiem); a Franciszek Ewers, teozof i wielbiciel madame Blavatsky[336], gryzł szkło i połykał je, jako że był „chelą” (uczniem) jakiegoś hinduskiego „guru” (nauczyciela), więc mógł swobodnie szkło łykać — drobnostką było, że sobie poranił jamę ustną do tego stopnia, że przez cały tydzień krwawiła, a na wszelkie obiekcje, że przecież żadną miarą „mahatmą” się nie stanie, odpowiadał jedynym frazesem francuskim, jakim rozporządzał: „Nous verrons — nous verrons[337]!”; a Willy Pastor grał niezrównanie siódmą symfonię Beethovena i przygrywał wszystkim światom do tańca; a Johannes Schlaf deklamował przecudny swój poemat o komunardach francuskich w 1871 roku, a Arno Holz grzmiał bezustannym refrenem:
903A nagle wielka cisza zaległa: w otwartym oknie — strasznie upalna była ta noc — usiadł na futrynie okna Dehmel i jął deklamować wstęp do swego wspaniałego poematu: Verwandlungen der Venus, ten boski początek:
*
906— Oh, quand reviendront les neiges d'autan[340]?
*
907Nigdy kobiety nie brały udziału w tych naszych zgromadzeniach — nawet na weselu Juliusza Harta nie wiem, czy ich było cztery lub pięć, najbliższych krewnych Harta.
908Jedynie tylko gdy Dehmel zaprosił do swego domu, była przy kolacji obecna pierwsza żona jego, Paula[341], a i ta niebawem odchodziła do dzieci.
909Żona, Artysta, Kochanek, Zdrada, Przyjaźń, WłasnośćA Paula Dehmel była tak wysoko wartościowym, tak szlachetnym okazem „człowieka” w kobiecie, jak rzadko mi się spotkać zdarzyło.
910Ubóstwiała swego męża jako artystę, a równocześnie umiała doskonale odczuć wszystkie jego niedomagania — Dehmel może żadnemu innemu sądowi nie przypisywał tej wartości, co jej sądom; — i ubóstwiała go jako męża, a równocześnie godziła się z tym, że jej Ryszardowi żadna kobieta oprzeć się nie może, więc darzyła serdeczną przyjaźnią te przyjaciółki Dehmla, które uważała za godne jego przyjaźni. Była długi czas Dehmlowi nie tylko w pierwszej fazie miłości kochanką, ukochaną żoną i przyjacielem — powiernikiem, ale potem — na co rzadko albo prawie nigdy kobieta zdobyć się nie może — najserdeczniejszym i najtkliwszym przyjacielem tego, który ją dla innej opuścił. Opuścił? Śmieszne! Jestem przeświadczony, że silniej jeszcze do niej przylgnął, gdy drugiej się zdawało, że już teraz duszę wybranego posiadła!
XIV
911W domu Oli Hanssona byłem stałym gościem — bynajmniej nie natrętem — przeciwnie: gdym przez jakie parę tygodni nie mógł do Friedrichshagen jechać, przysyłał Ola Hansson serdeczne do mnie zaproszenia.
912A bezustannie była mowa o Strindbergu…
913Zanim go poznałem, już Laura Hansson-Marholm opowiadała mi o nim tysiące szczegółów, pokazywała dziesiątki fotografii Strindberga z najrozmaitszych faz jego życia i spowiadała się z pierwszych wrażeń, gdy Strindberga poznała.
914Było to, kiedy właśnie wyszła za mąż za Olinkę i spędzali miodowe miesiące nad brzegiem morza, w całkiem nieznanej i przez nikogo nieodwiedzanej zapadłej miejscowości. Pojawił się wówczas entuzjastyczny artykuł Hanssona o Strindbergu, któremu właśnie niedawno wytoczono proces o „szerzenie niemoralności”, a z którego jednak Strindberg wyszedł obronną ręką, mimo że, jak później twierdził, nikt nic podobnie brutalnego nie napisał nad jego dwa tomy Giftas (historie małżeństwa).
915Strindberg był wtedy bohaterem dnia, młodzież go ubóstwiała, na rękach wyniosła go z sali posiedzeń, gdy go ostatecznie uwolniono, rozrywano go na wszystkie strony; ale Strindberg — tysiąc razy więcej[342] zmęczony swoimi przeżyciami małżeńskimi aniżeli tym procesem, który mu nawet pomógł rozluźnić doszczętnie więzy, jakie go z jego pierwszą żoną łączyły — zapowiedział Hanssonowi swój przyjazd do tej miejscowości, w której Hansson przebywał.
916Artysta, Literat, Kobieta, Mężczyzna, Próżność, MizoginiaHansson już dawniej znał Strindberga, a mimo że go entuzjastycznie uwielbiał, nie był ślepy na jego małostkową próżność.
917— Jak wyjdziemy mu naprzeciw na stację — tak pouczał Olinka Laurę — daj mu od razu poznać, że jest w twoich oczach czymś wyjątkowym, wybiegającym daleko poza wszelką normę ludzką, a wtedy zyskasz jego przyjaźń.
918Pani Laura nie potrzebowała zresztą żadnej komedii odgrywać (już w Kopenhadze, gdzie się nią zaciekły jej późniejszy wróg, Jerzy Brandes, gorąco zajmował, ubóstwiała Strindberga); toteż Strindberg, przyjęty przez Hanssonów gdyby jakiś udzielny książę — pani Laura nie śmiała się w jego obecności odzywać — przylgnął podczas parotygodniowego pobytu u Hanssonów serdeczną przyjaźnią, o ile był w ogóle w stanie być komuś przyjacielem, do Oli Hanssona; tym więcej, że żona jego, pani Laura, umiała swoim niezrównanym taktem i istotnie zdumiewającą znajomością duszy ludzkiej uśpić w Strindbergu jego chorobliwą nienawiść ku kobiecie, mimo to, że lepiej od niego, obarczonego 90% kobiecości, nie znał nikt kobiety.
919Hansson musiał z Szwecji uciekać, bo i jemu groził proces o „szerzenie niemoralności”, kiedy był napisał swój niezrównany zbiór nowel: Sensitiva amorosa i Parias; przebywał jakiś czas w Paryżu, zaczem osiadł wreszcie w Friedrichshagen, gdzie do tego stopnia panowało ubóstwianie wszystkiego, co z Skandynawii pochodziło, że niemieccy autorzy, by być czytani, posługiwali się skandynawskimi pseudonimami.
920Ola Hansson pozostawał ustawicznie w bardzo ożywionej korespondencji z Strindbergiem, ale niczym te skargi i żale na nędzny los artysty, jakie roztaczał Liliencron w swoich listach do Dehmla, wobec listów, jakie Hansson otrzymywał od Strindberga.
921Strindberg, ten wielki Strindberg, ubóstwiany przez Młode Niemcy — biedniutki był późniejszy kult dla Oskara Wilde'a wobec tego, jakim się Strindberg w Niemczech cieszył — znalazł się po długiej włóczędze po Szwajcarii i Francji w własnej ojczyźnie w najfatalniejszym położeniu.
922Wskutek swego skandalicznego procesu, mimo że ukończył się jego uwolnieniem, stracił Strindberg swego dotychczasowego nakładcę (tych kilku innych, jacy jeszcze istnieli, lękali się wydawać jego pisma, a zresztą nie było tak dalece co wydawać, bo Strindberg był wtedy dotknięty rodzajem umysłowej parezy[343] — ciężkie familijne przejścia sparaliżowały na jakiś czas jego mózg, a twórcza ta niemoc miała trwać przez jakieś dziesięć lat); wpadł w ręce lichwiarzy, a ponieważ nie był w stanie nawet procentów opłacać, zafantowano mu jego bardzo cenną bibliotekę i sprzedano w końcu za bezcen: zaledwie zdołał uratować listy i swój olbrzymi niebieski worek, z którego potem czerpał materiały do swych „niebieskich ksiąg”, a które pojawiły się dopiero pod koniec jego życia.
923Wreszcie nadszedł tak alarmujący list, że Ola Hansson postanowił go bądź co bądź za wszelką cenę z tego piekła — ojczyzny wyratować.
924W tej akcji ratunkowej brała Laura Marholm gorący udział, a posądzam panią Laurę, że czyniła to nie z zbytniej miłości do Strindberga, ale pewno w głównej mierze, by pomścić swego męża, z którym Szwecja haniebnie się obeszła, i skompromitować wobec Europy Szwecję, która pozwalała najlepszym swym synom ginąć z nędzy.
925I ona inspirowała artykuł, jaki Ola pomieścił w „Zukunft”, pełen goryczy, a nawet nienawiści zaciśniętych zębów ku tej obżartej chamskiej Szwecji, która zna tylko jedną religię: kramarstwo, i jedną mszę, jaką żarliwie uprawia: żarcie!
926Trochę było w tym racji, bom w żadnym kościele nie widział tak skupionego nabożeństwa, z jakim Szwedzi w restauracjach obiad spożywają. Odważy się ktoś głośniej mówić albo — co gorsze jeszcze — rozśmiać się, a wywoła bezwarunkowo milczący, ale tym dosadniejszy protest najgłębszego oburzenia.
927Z listu Strindberga przytoczył parę najjaskrawszych zdań, które swoją drogą trąciły już wtedy manią prześladowczą, o czym Ola Hansson niebawem miał się przekonać, a zakończył trochę emfatycznym wykrzykiem, który miał się potem ciężko na nim pomścić, bo już raz na zawsze zamknął sobie drogę do swej ojczyzny:
928„Otóż jak Szwecja obchodzi się z swymi największymi synami!”
929Artykuł ten wywołał niesłychane oburzenie w Szwecji, stanowisko Strindberga znacznie się jeszcze w jego ojczyźnie pogorszyło, a głębokie współczucie w Niemczech nie na wiele mu się zdało.
930Współczuć, a pomóc! Jaka olbrzymia przepaść dzieli te dwa pojęcia!
931Hansson wyświadczył Strindbergowi niedźwiedzią przysługę, mimo najszlachetniejszych pragnień, bo był głęboko przeświadczony, że teraz posypią się tysiące z kieszeni Niemców, ubóstwiających Strindberga: nadzieja ta doszczętnie zawiodła, a teraz już uniemożliwiła wprost dalszy pobyt Strindberga w Szwecji.
932Hansson pociągnął konsekwencję: — A więc dobrze, to ja sam Strindberga zaproszę do siebie, niech u mnie zostanie, jak długo chce, a w Niemczech ostatecznie znajdzie dostatnie utrzymanie.
933O ten piękny, ten bezdennie naiwny Olinka!
934Nigdy nie wiedział, z czym ma się liczyć, bo pani Laura nie chciała mu zaprzątać głowy troskami materialnymi i Ola nie wiedział, że Laura biedoliła i trapiła się po nocach, jakim cudem wytrwa dwustu markami przez cały miesiąc, a tu Ola sprasza na gwałt Strindberga.
935— Sigismund August, helfen Sie[344]! — i schwyciła mnie za rękę, ciężko stroskana. (Co w jej mózgu skojarzyło Zygmunta Augusta ze mną, pewno sama nie wiedziała.)
936I istotnie znalazłem radę — poszedłem do dra Ascha, który w zażyłych stosunkach żył z Maksymilianem Hardenem[345], wydawcą „Zukunft” i wielkim wielbicielem Strindberga, ten zaś miał w wszystkich kołach niesłychanie rozległe stosunki. Jak się to wszystko stało, nie wiem, dość że już na drugi dzień dr Asch wręczył Hanssonowi 600 marek, który, rozpromieniony i szczęśliwy, wysłał je telegraficznie Strindbergowi.
937Za tydzień — było to już późną jesienią — przyjechał, z małym kufereczkiem z bielizną i z swym „zielonym workiem”, w jednym ubraniu i to mocno podniszczonym, ten wielki, podówczas czterdziestopięcioletni Strindberg do Berlina.
938Po moim powrocie do Polski pisano tyle niestworzonych rzeczy o wpływie Strindberga na mnie, że nieraz byłem rzetelnie zdumiony, bo nie byłem pewien, czy krytycy moi czytali w ogóle jakiś Strindberga lub mój utwór.
939Nie ma chyba tak ogromnej różnicy między tworem dwóch artystów, jak między tworem Strindberga a moim. Może jakaś wspólność istniała — i to krótki czas — ale odnosiła się tylko do metod używania środków artystycznych. On i ja posługiwaliśmy się — on stale, ja przejściowo — wiedzą przyrodniczą w obrazowaniu, sposobem ujęcia przedmiotów w metaforach, ale to wszystko. Łączyła nas poza tym odwaga wypowiedzenia rzeczy, których przedtem nie ośmielał się nikt wypowiedzieć; tylko każdy z nas inaczej to wypowiadał: Strindberg z niesłychaną, częstokroć nawet brutalną zajadłością — ja szukałem zawsze dla tego, co miałem do powiedzenia, jakiegoś metafizycznego podkładu; a niczego tak Strindberg nienawidził, jak metafizyki!
940Jak często kończyły się nasze rozmowy niechętnym rozcięciem rozprawy kategorycznym oświadczeniem Strindberga:
941— To metafizyka, tego nie rozumiem!
942Swoją drogą miałem dla Strindberga niezmierną cześć i wielki szacunek — niesłychanie wysoko stawiałem jego dramaty: Ojca, Hrabiankę Julię, Wierzycieli; przedmowę do jednoaktówki Comtesse Julie uważam w dziedzinie dramatu za coś iście przełomowego, a powieść jego Nad otwartym morzem cenię dotychczas jako jedną z najlepszych powieści w ogóle, nie tylko szwedzkich, ale ogólnie europejskich.
943Kobieta, Mężczyzna, Mizoginia, ArtystaNie potrzeba było sugestii tego uwielbienia, jakim Młode Niemcy darzyły poonczas Strindberga, bym go stawiał na tym piedestale, na jakim dla mnie istniał; byłem jak najzupełniej i wtedy, i teraz świadom jego wielkości, ale między nim a mną zionęła cała przepaść, a przede wszystkim w zagadnieniu stosunku kobiety do mężczyzny.
944Dla mnie kwestia ta: mężczyzna i kobieta, to jedna i ta sama rzecz, tylko inaczej spolaryzowana; ujemnie czy dodatnio, kto to rozstrzygnąć może?
945Strindberg popełnił ten sam błąd, który kilkanaście lat po nim miał Weininger[346] popełnić: mierzył kobietę miarą mężczyzny, a do dwóch różnych, diamentralnie różnych rzeczy nie można ani nie wolno jednego i tego samego łokcia przykładać.
946Ile razy stawiam sobie to pytanie, czy Strindberg popełnił błąd, nasuwa mi się przypuszczenie, że musiał go popełnić: Strindberg mierzył kobietę miarą kobiety — a gdyby to już nie zakrawało na jakiś dziki paradoks, to gotów jestem twierdzić, że Strindberg, w którym tkwiło co najmniej 90% kobiecości, męskiej miary w ocenianiu kobiety mieć nie mógł — swoją drogą żaden mężczyzna nie jest w stanie ocenić, czy miara Strindberga jest sprawiedliwa lub nie, tę kwestię kobieta tylko ocenić i sprawdzić może.
947Mężczyzna inaczej patrzy na kobietę jak Strindberg i nie jest w stanie sprawdzić, czy kobieta tak wygląda, jak ją Strindberg przedstawia, ale możliwe, że jedyny, w najwyższym stopniu „genialny” umysł „kobiety”, jaki dla mnie przedstawia umysł Strindberga — całą bolesną prawdę wyłowić zdołał.
948Tylko kobieta umie tak kobietę nienawidzić jak Strindberg, a może i dla żadnej kobiety nie był tak znienawidzony typ mężczyzny, który Strindberg nazywał gynolatrem, jak właśnie dla niego.
949Dla mnie było zagadnienie mężczyzna — kobieta prostą, choć niezmiernie głęboką kwestią biologiczną, i to nas różniło: kategoryczność kobieca w Strindbergu domagała się gwałtownie, bym szedł jego śladami. A to już nie było dla mnie możliwe, bom nie mógł sobie stawić tak śmiesznego pytania, czy kobieta jest wyższym typem człowieka od mężczyzny, czy też niższym. Dla mnie to pytanie oczywiście istnieć nie mogło: jako mężczyzna nie mogę ani nie jestem w stanie w jakiśkolwiek etyczny czy też jakiśkolwiek inny sposób wartościować kobiety jako takiej, bo jest czymś diametralnie [innym,] poniekąd innym stworzeniem ode mnie — ani niższa, ani wyższa, tylko inna.
950Zdumiewające, że z większą może nienawiścią, jaką Strindberg zionął ku kobiecie, pieniła się Gabriela Zapolska przeciwko mężczyźnie.
951Niech się to wyda groteskowo paradoksalne, co śmiem teraz powiedzieć, ale od tej myśli odczepić się nie mogę: z tą samą furią, zaciekłością, z jaką Strindberg szalał przeciwko kobiecie w sobie, znęcała się Zapolska nad mężczyzną w sobie.
952Dałem tylko krańcowe przykłady (przecież mnie nikt chyba nie posądzi, bym miał równać Strindberga z Zapolską jako artystów) — przykłady, jak mści się w duszy artysty nadmiar kobiecości lub na odwrót: w duszy artystki nadmiar męskiego pierwiastku.
953W normalnych warunkach nigdy kobieta nic wiedzieć nie może o mężczyźnie ani mężczyzna o kobiecie — wszystko, co kobieta pisze o mężczyźnie, jest prostą, przeważnie niesłychanie śmieszną fikcją, a to, co mężczyzna pisze o kobiecie, to również fikcją: tak wygląda kobieta w jego duszy, kobieta przez niego stworzona, z morskiej piany najgłębszych pokładów oceanicznych głębi jego duszy wyłaniająca się Wenus — nic więcej.
954Między kobietą a mężczyzną nie ma i nie może być żadnego pomostu — prócz miłości.
955Nienawiść z jednej lub drugiej strony, to obłąkany „Tamas” hinduskiej filozofii, który naszym życiem rządzi i każe nam dwie całkiem nierównomierne wielkości jednym i tym samym głupim łokciem mierzyć.
956Kobieta, Mężczyzna, WalkaOch, jak rozkosznie rzechocze matka nędznego bytu ludzkiego, straszna Maja[347], gdy patrzy na tę oszalałą, rozbestwioną walkę między samcem a samicą — to by jeszcze nie było najgorsze — ale: między wrzekomo „wiedzącym” mężczyzną, a — risum teneatis[348] — „równouprawnienia” żądną niewiastą!
957 958Mężczyzna, prócz Strindberga i Weiningera, dawno już zrozumiał, że istnieje inna miara wartościowania dla kobiety i całkiem inna dla mężczyzny.
959Kobieta, Mężczyzna, Obyczaje, Wierzenia, Obcy, PogardaObłędną fikcję „równouprawnienia” otrzymuje się tylko wtedy, jeżeli wyrzuci się poza nawias całe życie, a więc różnicę płci. Bo tylko wtedy, jeżeli się płeć wyeliminuje i poczyna się myśleć abstrakcyjnie, zapomina się o tym, że prawa podtrzymania bytu ludzkiego narzuciły całkiem inne obowiązki i cnoty kobiecie, a całkiem inne mężczyźnie.
960Jaka śmieszna megalomania — a taką opętana li tylko bezpłodna lub bezpłciowa kobieta (das dritte Geschlecht[349] — nazywa Niemiec wzgardliwie tego rodzaju bastarda) — chcieć przełamać jedno z najwięcej „żelaznych” praw natury; i jaki brak poczucia własnej godności i własnego majestatu, boć przecież bez najwznioślejszej funkcji kobiety, najszlachetniejszego jej dostojeństwa i najboleśniejszej ofiary: macierzyństwa — życie istnieć by przestało.
961I Strindberg nie był w stanie — w tym tkwi tak na wskroś kobieca kategoryczność jego sądów — pojąć, że kolubrynę, którą mierzył w kobietę, wymierzył przeciwko samemu sobie.
962Poczynanie jego to samo, co poczynanie zaciekłej sufrażystki, kiedy mężczyznę mierzy miarą kobiety.
963Mizoginia, Kobieta, Walka, PrawoEmancypantka czy sufrażystka, każde wszelakiego rodzaju virago[350], uznaje jednakowoż mężczyznę jako tego, który nie tylko prawa, ale i wszystkie wartości stanowi, i walczy o te prawa i te wartości mężczyzny, zamiast stanowić własne, odrębne prawa i odrębne wartości — i w tym uznaje wyższość mężczyzny nad sobą. Istotny mężczyzna nie przeszkadzał nigdy kobiecie, by sobie te prawa stanowiła, przeciwnie: aż nadto miała kobieta czasu i swobody w kuchni, by odkryć prawa chemiczne i poznać potęgę pary, i nie jego wina, jeżeli kobieta tego dokonać nie zdołała, ani ją o tą niezdolność nie wini; li tylko mężczyzna, w którym tkwi przeważający procent kobiecości, wypowiedział walkę kobiecie na tej samej zasadzie: uznaje potęgę i moc kobiety, i niebezpieczeństwo, które mu z tej strony grozić może. A zatem: im więcej kobietę nienawidzi i zwalcza, tym większą potęgę jej przyznaje.
964Fatalny błąd, jaki popełnił Strindberg, a raczej wskutek swej organizacji popełnić musiał, to właśnie to, że uznawał w kobiecie wroga, silniejszego czy słabszego — mniejsza o to — w każdym razie równomiernego wroga, bo przykładał do niego całkiem fałszywą miarę — miarę mężczyzny.
965Nieraz wprost „babska” kategoryczność sądów Strindberga uniemożliwiała spokojną dyskusję na ten temat. Hansson, jako myśliciel nieporównanie głębszy od Strindberga, ośmielił mu się sprzeciwić i to od razu wszczepiło się ostrym klinem w ich dotychczas gorącą przyjaźń.
966Strindberg nie znosił żadnego sprzeciwu: ktokolwiek ośmielił mu się oponować, stawał się w jego oczach śmiesznym gynolatrą (gyne = kobieta i latren = ubóstwiać), a nie zdawał sobie sprawy — on właśnie, bezustannie w coraz to nowe związki małżeńskie wstępujący — jak ośmieszał się swoim mizogynizmem[351].
967Nie zapomnę, gdym go po raz pierwszy ujrzał: na wysokim, rosłym, bardzo tęgim korpusie osadzona była głowa o małej twarzy i ogromnym sklepieniu czaszki. W twarzy uderzały przede wszystkim małe, pełne usta, skrojone całkiem jak u kobiety, i tak dziwnie złożone, że zdawały się bezustannie gwizdać. Pod krótkim, małym nosem sterczały małe, po szwedzku à la Gustaw Waza przycięte wąsiki; wzwyż rozszerzała się ta mała twarz, ozdobiona z jednej i drugiej strony małymi i delikatnymi konchami uszu, całkiem jak u kobiety; pod pięknym łukiem zakreślonymi brwiami osadzone były oczy, tak dziwnie zmienne, że barwy ich nie sposób było określić, a tak wymowne, że patrząc w nie, można było w tej chwili w nich wyczytać, co się w jego duszy działo.
968Cała twarz nikła wobec nieustosunkowanego ogromu czaszki, pokrytej gęstym, wijącym się a miękkim gąszczem włosów, bezustannie przeczesywanym grzebieniem, który zawsze nosił przy sobie. A dziwny był objaw, gdy grzebieniem przez nie przejeżdżał — dokładnie słyszeć było można elektryczne objawy trzeszczenia, a w ciemności włos jego fosforyzował jak u kota, gdy się w ciemności trze jego sierść.
969CiałoPrzy ogromnym korpusie zdumiewały małe i prawie pulchne ręce o krótkich palcach i małe stopy, z których był bardzo dumny i z nich wywodził swoje arystokratyczne pochodzenie; i z nich, i z braku wszelakiego owłosienia na ciele wywnioskowywał wyższość rasy, z jakiej pochodził, co mu nie przeszkadzało twierdzić, że matką jego była jakaś hamburska Żydówka.
970Na razie zapowiadało się wszystko bardzo pięknie. Podniecona, serdeczna harmonia. Byliśmy wtedy, onego pierwszego wieczoru, w pięciu: dr Asch, wierny i nieodstępny Asch, pisarz szwedzki Adolf Paul[352] — na gwałt chciał uchodzić za Finlandczyka, mimo że jednego słowa fińskiego nie znał, Hanssonowie i ja.
971Strindberg wydawał się szczęśliwy; twierdził, że do samego Hamburga był strzeżony przez detektywów, a ochłonął dopiero w Berlinie, gdzie go już opuścić musieli; mówił dużo, z początku łamaną niemczyzną, ale w miarę, jakeśmy poczęli pić — a piło się u Hanssonów tylko toddy (szklanka wpół na wpół gorącej wody z koniakiem lub whisky) — rozwiązywał mu się język, a po dziesiątym toddy mówił już czystym literackim językiem niemieckim.
972Mówił przez cały wieczór: olśniewał nas zdumiewającymi paradoksami; w podziw wprawiał teoriami naukowymi, wywracającymi na ręby dotychczasowe poglądy naukowe, a istotnie rozporządzał rozległą wiedzą przyrodniczą; pogardliwie potrącał o literaturę — jednego tylko uznawał: Balzaka i poniekąd Zolę; opowiadał o swoich przejściach życiowych z taką szczerością i taką bezwzględną otwartością, żeśmy mimo woli spoglądali zażenowani po sobie; a w końcu — było to już nad ranem — schwycił za gitarę, z którą się nigdy nie rozstawał, i śpiewał, stojąc na jednej nodze, sromotnie sprośne i (dziwna rzecz, przypominały mi się kujawiaki) przeraźliwie smutne studenckie piosenki szwedzkie.
973Po raz pierwszy dowiedziałem się od niego, że najulubieńszym narodowym tańcem szwedzkim to taniec „polska” — dziwaczne i skojarzenie mazurka z polką.
974Umiał być Strindberg — nie umiał, bo nigdy nad sobą nie panował ani opanować siebie nie był w stanie — ale bywał Strindberg niezmiernie zajmujący; rozrzucał naokoło pełnymi garściami wprost skarby ciekawych spostrzeżeń, zdumiewających kojarzeń; niewyczerpana jego, niesłychanie bujna fantazja wytwarzała między najprostszymi rzeczami związki, które swą głębią zastanawiały; ale jednakoż nigdy nie można się było pozbyć przykrego uczucia jakiejś niesamowitości w tych wszystkich fajerwerkach i fanalach[353] jego myślenia.
975Podłoże jego myślenia, wszystkich jego uczuć, było przepojone jakąś chorą nienawiścią — w całym jego tworze nie znajdziesz miłości — nienawiścią chorego człowieka, cierpiącego na manię prześladowczą. A właśnie ta mania, która miała parę lat później przetworzyć się w delirie maniackie, już się teraz na dobre poczęła rozgaszczać w jego mózgu.
976Toteż pierwotna harmonia, jaka łączyła Strindberga z domem Hanssonów, już po paru tygodniach została zamglona i zatruta obłędną podejrzliwością Strindberga. Mózg jego zaczął chorobliwie pracować: zapomniał o rozpaczliwych listach, jakie pisywał do Oli Hanssona, i począł go podejrzewać, że Hansson, sprowadzając go do Niemiec, jego — wielkiego i słynnego człowieka — pragnął w jego cieniu wyrosnąć również na rozgłośnego artystę. Zapomniał o tym, że listy Nietzschego, który także do niego pisywał, kiedy już jego mózg był obłędem spowity, pozostawił bratu swojemu w Sztokholmie do przechowania, a teraz, kiedy ich odnaleźć nie mógł, posądzał Laurę Marholm, że mu je skradła. Całą tę akcję ratunkową, którą wywołał rozpaczliwym wołaniem o pomoc, uznał teraz za niecną intrygę, by go uniemożliwić w jego ojczyźnie; Hansson, który raz po raz ośmielał się być innego zdania aniżeli on, wydał mu się bardzo podejrzanym intrygantem, a panią Laurę uważał za detektywa, który go dniem i nocą śledzi, by wydostać z niego najgłębsze jego tajemnice i opublikować je w skandynawskiej prasie.
977A ja byłem bezustannym świadkiem tych chorobliwych przeobrażeń w mózgu Strindberga — codziennie prawie wzywał mnie do siebie — i znalazłem się w fatalnym położeniu.
978Sprzeciwić się w czymkolwiek Strindbergowi znaczyło ściągnąć na siebie gorącą jego nienawiść — Strindberg był geniuszem nienawiści — z drugiej strony bolały mnie insynuacje i podejrzenia, uporczywie skierowywane w stronę Hanssonów. Pod pozorem nawału pracy usunąłem się przez czas jakiś od Strindberga i Hanssona, ale nie minęło dwóch tygodni[354], gdy nagle rychłym rankiem zjawił się Strindberg w moim mieszkaniu, tym razem już bez kuferka, tylko z swoją zieloną torbą pod pachą.
979— Wyzwoliłem się! — i wyczerpany padł na stołek.
980Zerwał się w nocy, bo był przekonany, że Laura Marholm czyha na jego życie, pobiegł na dworzec i pierwszym pociągiem przyjechał da Berlina — do mnie.
981Trzeba było Strindberga ratować: cały jego majątek wynosił coś około 50 fenigów.
982Rozpoczęła się nowa, uciążliwsza jeszcze akcja ratunkowa; pobiegłem do Ascha, ale dr Asch, który na równi ze mną cenił i kochał Hanssona, był oburzony już od dawna, że Strindberg w ten dziwny sposób Hanssonowi się wywdzięczał, więc kosztowało to dużo zachodu i przekonywań, by go wprost zniewolić do przyjścia z pomocą.
983Artysta, Bieda, Opieka, Antysemityzm, SzaleniecW końcu utworzyło się całe konsorcjum, które przejęło na siebie obowiązek utrzymania Strindberga. I ciekawe! — Sami Żydzi: Seligsohnowie, Kantorowicze, Förtnerowie, familia Aschów i Goldbergów. Trzech tylko Aryjczyków wstąpiło do tego konsorcjum: jeden — biedak, który ledwie koniec z końcem mógł związać, Ryszard Dehmel; drugi — genialny lekarz chirurg, którego wszystkie dochody pochłaniały jego wynalazki, Ludwig Schleich, późniejszy słynny profesor chirurgii na uniwersytecie berlińskim; no i ja, który pomóc nie mogłem, natomiast wszystkie siły wytężałem, by coś dla Strindberga wyżebrać.
984 985Strindberg był zdumiony, że nagle został otoczony opieką Żydów — kto ich zebrał? Przybyszewski — aha! Rok później, kiedy zapłonął do mnie — Bóg wie, z jakich powodów — zaciekłą nienawiścią, jął rozpisywać do moich znajomych, że jestem Żydem, a ojciec mój kierownikiem żydowskiego kahału!!
986Na razie został byt Strindberga całkiem zabezpieczony. Wynajęło mu się ładny pokoik w małym hoteliku na cichej uliczce, ślepej bocznicy przy Unter den Linden, kupiło mu się ubranie i co najpotrzebniejszego z bielizny, jako lokaj nastręczył mu się ów już wspomniany fińsko-szwedzki pisarz, Adolf Paul, który, załatwiając rzekomo interesy Strindberga, załatwiał swoje własne — a był to okres, w którym Paul rozpaczliwie dobijał się o jakieś stanowisko w literaturze niemieckiej; co tydzień przychodził jakiś Seligsohn i załatwiał rachunki w hotelu, które często gęsto nadmiernie urastały — Strindberg niczego sobie nie odmawiał. W międzyczasie wynalazł sobie Strindberg w pobliżu mało co uczęszczaną winiarenkę, która niedługo miała się stać najsłynniejszym, a raczej najwięcej osławionym lokalem bohemy — wcale nie niemieckiej, bo tę nie było stać na wino, ale skandynawskiej — Zum schwarzen Ferkel (Pod czarnym prosiakiem).
987Cała ta winiarenka składała się z dwóch małych pokoików przedzielonych ciasnym szynkwasem, w którym piętrzyły się flaszki najprzeróżniejszych trunków — pokoików tak małych, że zaledwie 20 osób od razu w nich pomieścić się mogło, a po szóstej po południu nie można było 10 centymetrów miejsca znaleźć, tak była przepełniona, i to od czasu, kiedy Strindberg począł w tej winiarni stale przesiadywać.
988Wieść o tym szybko się rozniosła w kolonii skandynawskiej, a nie było wśród niej nikogo, który by nie zapragnął zapoznać się z Strindbergiem albo odświeżyć dawną z nim znajomość.
989Artysta skandynawski tym się odznacza, że wszędzie mu dobrze, tylko nie w domu; dopóki młody oczywiście, bo na starość wraca do domu albo z zagranicznym patentem, że jest istotnie przez Europę uznanym artystą, a bez tego patentu Skandynawia artysty nie uznaje — tout comme chez nous[355] — albo też z ciężkim rozgoryczeniem, jeżeli tego patentu nie otrzymał. Toteż Berlin roił się od skandynawskich artystów, którzy w dalszej podróży do Paryża i Włoch zwykle o Berlin zaczepiali, a często w nim i na dłuższy czas utknęli.
990Artyście skandynawskiemu nietrudno było z swej, na razie wprost znienawidzonej, ojczyzny wyfrunąć. Każdy z nich pobierał na mocy uchwały Stortingu[356] tak w Krystianii, jak w Kopenhadze stałą pensję miesięczną, która pozwalała mu na wygodny trzechletni pobyt za granicą.
991Toteż prawie wszyscy artyści przebywali przez całą zimę przeważnie za granicą — w Berlinie, Monachium, Paryżu, Florencji, Rzymie; a w każdym z tych miast tworzyli całkiem odrębną bohemę — bohemę poniekąd contradictio in adiecto[357] — bo ta bohema rozporządzała środkami pieniężnymi, a jeżeli ich nie miała, to nietrudno jej było je zdobyć, bo ojczyzna — Hinterland — nigdy o nich w razie potrzeby nie zapominała.
992Och! to była inna bohema jak[358] ta nasza berlińska.
993Nasze sympozje składały się z paru flaszek piwa, flaszki „Nordhäusera”, trochę Aufschnittu[359], który każdy przynosił ze sobą, o ile go na to starczyło; a bywało, żeśmy w ośmiu lub nawet w dziesięcioro ludzi nie zdołali zebrać ani jednego talara, a oni pili burgundzkie wina — chambertina przede wszystkim, pijali bardzo często szampana, a jadali ostrygi i homary.
994Gospodarz „Czarnego prosiaka” kłaniał się do nóg członkowi skandynawskiej bohemy, a z pogardą patrzył, gdy który z nas do jego winiarni się zabłąkał.
995Już po krótkim czasie jął się pychą rozdymać — zardzewiałe żelazne obręcze, na których ów czarny prosiak wisiał, wymienił na srebrne, a w wszystkich pismach ogłaszał, że lokal jego to rendez-vous-ort[360] najwybitniejszych skandynawskich artystów.
996I nie było w tym w istocie żadnej blagi.
997Naokoło Strindberga i jego nieodstępnego famulusa, Adolfa Paula, gromadziło się całe artystyczne ver sacrum[361], jakie Skandynawia, wierna starym tradycjom Wikingów, zagranicy dostarczała.
998Przez całą zimę przebywał tam słynny malarz norweski, Christian Krohg, który wraz z Hansem Jaegerem stworzyli piekielnie ponurą i tragiczną bohemę norweską w Krystianii; przebywała tam żona Krohga, heroina powieści Jaegera, tak bezwstydnie rewelacyjnej, że jakiś krytyk w Kopenhadze, który się o niej rozpisał, dostał trzy miesiące więzienia; a przebywała — co kraj, to obyczaj — nie w towarzystwie swego męża, ale zawsze razem z nieodstępnym Gunnarem Heibergiem[362], twórcą dramatu, którego by się Oscar Wilde nie był powstydził, Balkon (drukowałem go swego czasu w „Życiu” krakowskim). Wysiadywał w „Czarnym prosiaku” finlandzki pisarz, wytworny pan, ale mierny artysta, Tavastsjerna, wraz z swoją żoną, która daremnie szturmowała scenę niemiecką, a niefortunny jej występ w Pannie Julii Strindberga stał się dla niej lasciate ogni speranza… Przy wąskim stoliku rozpościerał się wielki malarz norweski Fritz Thaulow[363], przypominający żywo objętością swoich rozmiarów naszego Stanisławskiego[364], którego zresztą łączyły potem przyjazne stosunki z Thaulowem w Paryżu. Nad wszystkimi górował duński pisarz, Holger Drachmann, tak podobny do szwedzkiego króla Oskara II, że podobno raz się odwach zamku berlińskiego pomylił i powitał go wszystkimi bębenkami, jakimi się tylko Jego Majestat wita. Naprzeciw siadywał słynny malarz szwedzki, Liljeforss[365], który fanatycznie Strindberga uwielbiał, a ten nie raczył nawet na niego spojrzeć. Gdzieś w kącie dumał nad szklanką whisky wielki wizjoner Edward Munch, a tyłem do wszystkich obrócony siedział Gabriel Finne[366], jeden z najzdolniejszych młodych pisarzy norweskich, i żuł bezustannie prymkę.
999I tak pili jedną, dwie godziny w zadumie; rzadko kiedy padło jakieś słowo: niechętne i żółcią zaprawione — zdumiewające, jak się ci ludzie wszyscy wzajem nie lubili — potem rozmowa zaczęła się ożywiać, sądy w przykry sposób ścierać, ukryte nienawiści wychodziły na jaw, z początku urywanie, krótko i ostrojęzycznie, raz po raz wybuchiwały[367] swarne kłótnie, uspokajane i łagodzone przez trzeźwiejszych kompanów, a potem znowu nagłe jakieś wybuchy i niesmaczne awantury.
1000A za każdym razem miałem to distinct wrażenie, że to aura Strindberga w ten sposób na obecnych oddziaływa. Gdziekolwiek Strindberg się pojawił, rozpoczynały się niesnaski, a gniew i gorycz, dawno zapomniane urazy się odnawiały, a zabliźnione rany na nowo jęły krwią broczyć.
1001Byłem świadkiem kilku ordynarnych scen wśród zresztą dość spokojnie żyjącego małżeństwa, wywołanych prawie że tylko obecnością Strindberga, bo prócz kilku brutalnych słów, które w kipiący war ich nagłej kłótni rzucił, nie zauważyłem żadnego innego podjudzania.
1002Pewno, że gdybym zamierzał napisać zbiór jak najautentyczniejszych anegdot o Strindbergu, książka moja całkiem inaczej mogłaby zaspokoić ciekawość moich czytelników i całkiem ich inaczej zająć, ale już od samego początku nakreśliłem program całego tego mego „pamiętnika”: to nie zbiór anegdot, ale wierny obraz prądów, jakim podlegałem, a zasię innych, które bez najmniejszego śladu przez moją duszę się przewaliły, to znowu takich, których i nawet odczuć nie mogłem, bo brakowało mi odpowiedniego zmysłu.
1003Zbyt silny był we mnie mężczyzna, by móc rozumieć albo nawet i odczuć mizogynizm Strindberga dla kobiety; zbyt silnie odczuwałem dystans, jaki Bóg-Natura wytworzyła między psychą mężczyzny a kobiety, by ją za to znienawidzić, co ostatecznie może jest jej najwyższą cnotą i jedyną możnością dopełnienia zakonu, aby „rodu ludzkiemu końca nie było”; a gdym kiedyś publicznie powiedział, że po mej śmierci kobiety winny z wdzięczności trumnę moją na swych ramionach ponieść do grobu, cały świat niewieści moim słowom z uniesieniem przyklasnął.
1004I cały sposób myślenia Strindberga i mój był diametralnie przeciwny. O ile między Olą Hanssonem, swoją drogą jednym z najsubtelniejszych i najgłębszych myślicieli, jakich w artystycznym świecie skandynawskim poznałem, a mną istniała czasami nawet zadziwiająca harmonia i zbieżność poglądów na świat i życie — nie pomnę, byśmy kiedyś na przeciwnych biegunach stanęli — o tyle niemożliwe było dla mnie bliższe zetknięcie się duchowe z Strindbergiem.
1005Strindberg opozycji nie znosił — sposób jego myślenia był na wskroś absolutystyczny, dogmatyczny, wyłączający wszelką względność — co on pomyślał, co on powiedział, musiało być bezwzględnie prawdą, a jego autos epha[368] rozstrzygało każdą kwestię. Kobieta, Rozum, Mizoginia, WierzeniaAbsolutystyczny, na wskroś kobiecy jego umysł nie był prawie zdolny do oderwanego, metafizycznego myślenia, toteż moje wywody przerywał zwykle znudzonym i niechętnym: „Das ist Metaphysik! Davon will ich nichts wissen![369]”.
1006Niczym tak nie pogardzał, jak „metafizyką”, a wszystko, co wybiegało poza grubo materialistyczną wiedzę, było metafizyką.
1007Cały jego późniejszy twór, w którym można by się dopatrzyć jakiegoś przejścia przez Inferno[370], by drogą Damaszku dotrzeć do Swedenborga[371], nie zmyli tego, który wie, do jakiego stopnia Strindberg nie był zdolny pojąć najprymitywniejszych zasadniczych podstaw mistycyzmu.
1008W mistycyzmie obchodziły go jedynie zewnętrzne objawy, których nie był w stanie w jakiśkolwiek sposób mózgowymi teoriami sobie wytłumaczyć, a jednakoż był zmuszony w nie wierzyć — przerażoną, wylęknioną, do obłędu przesądną wiarą kobiety.
1009A przykro się na mnie odbiło, żem pragnął go z „czarną magią” zapoznać, oczywiście teoretycznie tylko.
1010Opowiadałem mu dużo o magicznym działaniu na dystans — już wtedy zająłem się gorąco okultystyczną nauką — mówiłem mu, jak za pomocą woskowych figurek ludzie średniowiecza zabijali swoich wrogów — a właśnie poonczas dowodził słynny Rochas możność tego rodzaju envoûtement[372] — opowiadałem mu o nieznanych całkiem „odylicznych” prądach, które mogą znienawidzoną ofiarę do najstraszliwszych męczarni doprowadzić, a jeżeli jakiś czytelnik jest ciekaw, jaki wpływ miały te moje opowiadania parę lat później na Strindberga wywrzeć, to niech sobie przeczyta w Inferno te straszliwe tortury, które mu nieobecny, czarny mag Popowski, mieszkający w Berlinie, zadaje na jego łożu choroby w Paryżu.
1011Czas wreszcie uporać się z tą głupią, plotkarską legendą, a zarazem z uporczywą plotką, jakobym cały mój czas wysiadywał w „Czarnym prosiaku”.
1012Przeciwnie, gdym już na razie zabezpieczył byt Strindbergowi i byłem przeświadczony, że co tydzień jakiś Seligsohn popłaci wszystkie jego rachunki w hotelu przez niego zamieszkanym, całkiem się usunąłem; chociażby już dlatego, że nie stać mnie było na wino, a poza tym pochłaniała cały mój czas praca redakcyjna w „Gazecie Robotniczej” — przygotowanie polskiej klasy robotniczej do wyborów do Sejmu, które już za parę miesięcy odbyć się miały; nie mówiąc już o tym, żem poonczas sposobił do druku pierwszy mój — w całym tego słowa znaczeniu — utwór literacki Totenmesse, a głównie trawiła mnie namiętność zbierania znaczków pocztowych.
1013Teraz już rzadko i coraz rzadziej spotykałem się z Strindbergiem, aż nagle otrzymałem depeszę z Weimaru, aby go ratować, bo dostał się w straszliwe położenie.
1014Z ciężkim trudem zebrałem pieniądze — między innymi sypnął hojnym groszem poczciwy młodziutki Teodor Toeplitz, student politechniki w Charlottenburgu — pojechałem do Weimaru, by wykupić Strindberga z istotnie rozpaczliwego położenia.
1015Strindberg w tych czasach, w których go nie widywałem, zaawanturował się po oną wiosnę z paru niewiastami.
1016Zaręczył się z córką szef-redaktora „Neue Freie Presse”, panną Uhl. W międzyczasie, kiedy przyszła jego żona wyjechała do Wiednia, by powiadomić rodziców o tej niesłychanej zdobyczy, zakochał się w Norweżce, która przyjechała właśnie na studia muzyczne do Berlina, pannie Dagny Juell[373], do tego stopnia, że niepomny swych zaręczyn z panną Uhl proponował pannie Juell małżeństwo; a gdy mu ta ostatnia zwróciła uwagę, że przecież mógłby być jej ojcem, zapałał ciężką nienawiścią ku kobiecie, która go się w ten sposób znieważyć ośmieliła; zwrócił wszystkie swoje wiośniane afekty ku finlandzkiej aktorce, której mąż poówczas przebywał w Weimarze, a za którą pogonił do tego nieszczęsnego Weimaru; miejsca, w którym przeżyłem jedno z najtragiczniejszych wrażeń mego życia.
1017Filozof, Choroba, Upadek, Święty, ŚwiątyniaPo raz pierwszy i po raz ostatni ujrzałem w Weimarze, na werandzie małej willi, Nietzschego, którego siostra jego Elżbieta dzień w dzień wywoziła na wózku na platformę werandy — och! jakie to było bolesne: miało się wrażenie, że ten nieszczęsny geniusz miał stanowić nową atrakcję Weimaru!
1018 1019Jakby się jakaś potężna a święta katedra gotycka była zawaliła — przeolbrzymia ruina i dreszczem ogromu przeszywające gruzy!
1020Oczy, oślepłe na to głupie zewnątrz, wjamiły się, zda się, w inny świat — w tę wieczność, którą tak ukochał; uszy ogłuchły na rastaqueryzm Wagnerowskiego Parsifala, a poiły się wiecznością Szopenowskiej Barkaroli; głuchy był na słowo ludzkie, bo nie było nikogo, z kim by mógł się porozumieć; jego metasłowo: dźwięk, barwa, linia, monarszy gest, z tak niesłychaną wspaniałością przejawiający się w Antychryście, jego słowo, jakieś niesłychane poprzez wszystkie oktawy nawet i fortepianu szopenowskiego przelewające się arpeggio, musiało być z natury rzeczy dla nikogo zrozumiałym — więc zamilkł!
1021Miałem wrażenie, że umyślnie zaślepł, umyślnie ogłuchł, aby raz wreszcie pozbyć się tej ohydnej, głupiej „jawy” i móc poślubić tę jedyną swoją kochankę, z którą pragnął mieć dziecko: Wieczność!
1022Nie noch sah ich ein Weib, von dem ich Kinder haben mochte, es sei denn Du — oh, Ewigkeit!
Nietzsche chory — Nietzsche obłąkany?!
1023 1024To właśnie ten wielki, ten wyzwolony Nietzsche, ten w swoim ogromie pokorniuteńki Nietzsche — ten piccolo santo, który tam, rozparty w głębokim krześle, za żywa wgłębiał się w uroczyska tajemnic Wieczności.
1025Stałem jak zagwożdżony w ziemię, sięgnąłem po kapelusz, a przecież go już dawno trzymałem w ręku, a równocześnie uczułem wstyd, jakbym obnażał jakąś wielką świętość, i poszedłem — nie! powlokłem się do hotelu, w którym Strindberg zamieszkał.
1026I Strindberg wrócił do Berlina.
1027Oczekiwała go panna Uhl, która niezadługo miała się stać jego prawą małżonką. Stół był uwieńczony festonami kwiatów, na stole wszystko, w czym Strindberg smakował, i tak skończyła się szczęśliwie dla niego ta weimarska eskapada.
1028Parę tygodni później odprowadzałem nowożeńców na dworzec, ponieważ młodej małżonce wręczyłem bukiet kwiatów, pożegnał mnie Strindberg komplementem: „Du bist ein Gentleman”.
1029Dopiero po wyjeździe Strindberga z Berlina wraz z jego małżonką, panną Uhl, miałem poznać dziwnym wypadkiem moją pierwszą żonę: Dagny Juell.
1030Tak wygląda w świetle bezwzględnej prawdy cała, po całej Polsce i Niemczech kolportowana legenda o moim uwodzeniu „żony” Strindberga.
1031Nieskończenie mi przykro, że jestem zmuszony tę osobistą sprawę wywłóczyć, ale mam już dosyć tych potwornych legend, które się naokoło mnie podzwrotnikowymi lianami oplatają.
XV
1032 1033Wżarł się w moją pamięć ten opętany geniusz nienawiści, który nigdy żadnej miłości dać nie mógł, a jeżeli ją dawał, musiał ją niszczyć i tratować.
1034Strindberg nikogo i nic nie kochał, a ciężką jego tragedią, że wymagał bezmiaru miłości — a jakże można było go pokochać, kiedy chory jego „hysteros” wszelkie zakusy miłości niweczył?
1035Niezwykle inteligentny lekarz, jakim był wspomniany dr Schleich, stwierdził, że na sto kobiecych histeryczek przypada jeden osobnik płci męskiej, ale wtedy histeria przejawia się w mężczyźnie z bez porównania większą potęgą.
1036Literat, Artysta, SzaleniecA jak niezmiernie blisko graniczy geniusz z obłędem, miałem niestety sposobność stwierdzić w obcowaniu, przeszło całorocznym obcowaniu, z Strindbergiem.
1037Co za niesłychanie bogata, niewyczerpana kopalnia dla prawdziwego psychiatry cały jego twór: te wszystkie jego zwierzenia, te — czasami — bezwstydne obnażania się do naga wobec całej publiczności, te wszystkie jego „konfesje” i potworne „ekshibicje”!
1038A w tym wszystkim zaledwie ziarnko prawdy znajdziesz: jego Plaidoyer d'un fou, rzecz pisana w francuskim języku, a przetłumaczona później przez jego drugą żonę, pannę Uhl, pt.: Beichte eines Toren[374] na język niemiecki — to jedno niesłychane, całkiem wyimaginowane zjawisko jadu chorej nienawiści; druga jego „konfesja” (w niemieckim języku ukazała się pt.: Sohn einer Dienstmagd[375]) to próba zniechlujenia nawet własnej matki, o której wiem, że była zacną i kochającą kobietą; jego zaciekły paszkwil pt.: Inferno, nawet Droga do Damaszku mogłyby człowieka, który by go nie znał, przejąć jeżeli nie wstrętem, to w każdym razie głębokim politowaniem nad biednym, bardzo biednym, chorym człowiekiem.
1039Długo się we mnie zmagało jedno i drugie uczucie, ale przezwyciężył głęboki szacunek i podziw dla niesłychanego rozmachu, z jakim te paszkwile napisane zostały, dla twórczej potęgi, na jaką się zdobył tak nieskończenie jałowy, u kobiet w ordynarnych awanturach wyładowujący się histeryczny obłęd!
1040Kluczem do zrozumienia Strindberga — to jego histeria jako potęga twórcza.
1041 1042Jednym, którym się mężczyzna-twórca posługuje: ten odnaleźć można w olbrzymich rzutach twórczych koncepcji, w ogromnym rozpędzie niezwykle namiętnej, światoburczej sile, w burzycielskiej potędze jakiegoś barbarzyńskiego Dżengis-chana, z którą niszczył istniejące tablice praw, przykazów i zakazów.
1043A drugim, silniejszym jeszcze:
1044Macicznym mózgiem kobiety-furiatki, chciwym pomsty za urojone krzywdy, oszalałym nienawiścią do wszystkich i wszystkiego, co się ośmieliło w poprzek jego woli stawiać, opętanym manią prześladowczą, która w każdym najniewinniejszym słowie, najniewinniejszym czynie wietrzy spisek, knucie i niechybną zdradę. Artysta, TwórczośćJeżeli się patrzy na twór Strindberga z stanowiska czysto życiowego, to ta przeraźliwa, nieludzko potworna walka z wiatrakami, których nigdy nie było, wstrząsa człowiekiem tą straszliwą męką nieszczęsnego człowieka, który ją stacza; patrząc na ten twór z stanowiska artysty, zbiega go zimnym dreszczem ta niesłychana potęga, z jaką człowiek-artysta był w stanie te stany duszy (états d'âme) przed oczy widza czy też czytelnika nie przedstawić — to za słabe wyrażenie — ale w krwawym trudzie wywlec, zaorać się pazurami w nieszczęsną ofiarę i z nią razem wyczołgać się z jakiejś głębokiej jamy na jasny dzień.
1045A wszędzie i zawsze jest Strindberg jakimś strasznym grabarzem; nie dość że ofiary swoje grzebie, ale wyciąga je potem z grobu — „demaskowaniem” to nazywa — znęca się nad nimi w potwornym sadyzmie, aby się w końcu zawlec do stóp — o Jezu, mój Jezu! — do stóp Swedenborga.
1046Snadź wyczuł Strindberg swoją grabarską misję, bo nikogo tak nienawidził, jak Ryszarda Dehmla.
1047Dehmel na powitanie Strindberga napisał piękny wiersz: An Deutschlands Gast[376] — w którym porównywał Strindberga z jaźwcem[377], który ryje tajemnicze nory, w cieniach nocy się kryje, aby rozpoznać straszliwą zagadkę życia.
1048Jaźwiec nazywa się po niemiecku Dachs — a Dachs po szwedzku: Grabswin — świnia ryjąca w grobach (Grabschwein), ponieważ Strindberg raczył nazywać swoich najbliższych rozmaitymi przydomkami, jak p. X: der Eber, p. Y: Priapus, p. Ż: der Hengst, itd., więc przylgnął do niego przydomek wzięty z powitalnego „hymnu” — (a takim był w istocie Dehmla: der Dachs) — w skandynawskiej kolonii przetłumaczony na Grabswin!
1049Ale to wszystko śmieszne i głupie — jaka nieskończenie małostkowa byłaby moja zemsta za wszystkie ciężkie krzywdy, jakie mi Strindberg wyrządzał, gdybym miał się rozpisywać o tym wszystkim, co z nim przeżyłem; to jedno jest pewne: gdyby powstał z grobu, całowałbym jego ręce z tą samą głęboką czcią i uwielbieniem, z jaką je ucałowałem, gdym go poznał.
1050Był zdumiony tym objawem czci. Uśmiechnąłem się.
1051— Polnische Perversität![378]
1052W całej literaturze europejskiej nie znam twórcy, który by się z taką zaciekłą furią wciąż i wciąż analizował. Jakikolwiek utwór weźmiesz do ręki — wszędzie i zawsze on — on — on!
1053Lokaj Jean w Comtesse Julie, zdradzony mąż w Creditoren (Wierzyciele), na manię prześladowczą chory letnik w Parias, wpół obłąkany megaloman, bohater powieści Ved Havets Strand (Am Meeresstrand), ojciec w równobrzmiącym dramacie — to wszystko on sam, to wszystko straszliwe dokumenty genialnego obłędu: raka, który jego duszę toczył.
1054A tym straszliwsze te cierpienia, że nic nie było w jego życiu, co by je mogło wytłumaczyć; w powodach tych cierpień, które z taką potęgą opisuje, zaledwie — jak już powiedziałem — znajdzie się drobne ziarno prawdy.
1055Ta zaciekła analiza własnej duszy z gruntu u niego fałszywa, bo oparta na wyimaginowanych, ciężką histerią spłodzonych przesłankach, staje się nieoceniona jako wspaniały dokument na wskroś chorej, w konwulsjach obłędnego cierpienia wijącej się duszy.
1056I żaden ze znanych mi twórców nie musiał tak krwawo walczyć z sobą, jak Strindberg — a miał on w sobie najsroższego i w całym swoim demonizmie potwornego wroga: kobietę.
1057Cała jego, jadem wprost groteskowej nienawiści dysząca, zaciekłość przeciw kobiecie, to sadystyczne znęcanie się nad kobietą w samym sobie — cała ta zębami zgrzytająca, rozszalała walka z kobietą, w której nawet już wprost ohydną bronią się posługiwał, jak w Giftas (po niemiecku Ehegeschichten, książka, którą sam nazywał najbrutalniejszą, jaka w ogóle została napisana) — to walka z tym szatańskim demonem w sobie samym: kobietą!
1058Literat, Kobieta, MizoginiaW całej historii literatury wszechświatowej widnieje tylko jedno, jedynie jedno nazwisko istotnie twórczej, na gigantyczną miarę zakrojonej genialnej kobiety — nazwisko, płonące niesamowitym ogniem, w jakim po raz pierwszy „maciczna” dusza mężczyzny się objawiła — a nazwisko to, to właśnie Strindberg!
1059Poza Strindbergiem cała twórczość kobieca jest tylko mizerną literaturą — z śmieszną karykaturą apokaliptycznej „futatrice”, panią George Sand[379] na czele.
1060Kobieta, Mężczyzna, Kondycja ludzkaZ tego punktu widzenia nabiera cała twórczość Strindberga jakiejś tajemniczej grozy, jakiegoś piekielnego zmagania się dwóch pierwiastków w duszy każdego człowieka: męskiego i żeńskiego, u normalnego człowieka w odpowiedniej mierze dwóch zrównoważonych pierwiastków. Każdy mężczyzna ma w swej duszy domieszkę kobiecości i na odwrót — każda kobieta jakąś domieszkę duszy mężczyzny, a wtedy stosunek wyrównany: podział na dwie odrębne płci dokonany. Ale straszny zamęt i ciężka rozterka powstaje w duszy człowieka, kiedy w mężczyźnie przeważy pierwiastek kobiecy i na odwrót, w duszy kobiecej — pierwiastek męski.
1061A, abym był już całkiem jasno zrozumiany: każdy człowiek, zarówno kobieta jak mężczyzna, jest dwupłciowo założony.
1062W okresie dojrzewania obydwa te pierwiastki silnie się w duszy każdego chłopaka i każdej dziewczyny zmagają — chodzi o to, który pierwiastek przezwycięży. W tak zwanych „anormalnych” wypadkach zwycięża w duszy dojrzewającego chłopca pierwiastek żeński i na odwrót: w duszy dziewczęcia pierwiastek męski, i tym smutnym, rozpaczliwym zwycięstwem tłumaczy się ten dla „zdrowego” człowieka niezrozumiały, a tak barbarzyńsko prześladowany objaw tak zwanego homoseksualizmu.
1063Ten homoseksualizm niekoniecznie musi się objawiać w życiu jedynie tylko w przejawach płciowych, najczęściej manifestuje się w życiu psychicznym — stąd wydaje mi się poniekąd słuszne rozróżnianie twórczych geniuszów, a choćby nawet talentów, na męskie i kobiece.
1064W najwyższej mierze męskim geniuszem był Mickiewicz, pierwiastek kobiecy przeważał w Słowackim; męskim na wskroś był Kochanowski, na wskroś kobiecy Janicki i Klonowicz; cała męska potęga talentu przejawia się w naszych czasach w Kasprowiczu, a pierwiastek kobiecy przeważa szalę w ogromnym talencie Kazimierza Tetmajera.
1065Ale to wszystko jest jeszcze równowaga.
1066Całkowite wytrącenie z tej równowagi przedstawia w literaturze z jednej strony Strindberg, z drugiej może jedyna tylko św. Teresa; w malarstwie Rafael, z drugiej jedyna jedna Rosa Bonheur[380]; w muzyce wolne miejsce obok Mozarta, i pewno już po wszystkie wieki wolne pozostanie.
1067Wyobrażam sobie, jakim dziwacznym paradoksem wydaje się wam wszystkim to całe moje rozumowanie, a przecież napotyka się już na ślady nawet w oficjalnej nauce, że te moje teorie, które głoszę już od trzydziestu lat, nie są wcale bezpłodne.
1068Na tej samej kanwie myśli dzierzga świetny psycholog Freud[381] w Wiedniu bogate i ciekawe wzory swoich teorii, a przed paru laty doczekałem się tej satysfakcji, że na kongresie psychologów w Wiedniu powoływano się na moje De profundis[382] jako na wnikliwy opis tego, co dwadzieścia lat później miało się nazwać w niemieckiej psychiatrii Dämmerungszustand[383].
1069O, qualis artifex pereo![384]
1070Sam wariat, byłbym był został istotnie świetnym psychiatrą. Przez całe życie wgrzebywałem się w te nieznane, opętane, obłąkane, wariackie stany duszy człowieczej, że mimo woli musiałem się poniekąd obłędem moich bohaterów zarazić, a dziwne: wielki Forel[385], dla którego żywię jak najgłębszy szacunek, wyspowiadał się przed swoimi słuchaczami z tej samej „zawodowej” choroby:
1071Moi-même, je suis absolument fou![386]
1072Ale dosyć tych jowialnych wynurzeń — teraz już całkiem na serio.
1073Kobieta, Mężczyzna, Upadek, RozstanieW tym wszystkim tkwi jedna z najgłębszych koncepcji myśli ludzkiej, która od kilku tysięcy wieków ludzkość trapi, wprawdzie tylko w najgłębszych, okultystycznych objawieniach:
1074 1075Najstraszliwszą może męczarnią, jaką Bóg człowieka po jego „upadku” ukarał (jakie niesłychane, przedziwne tajemnice kryją się w czelustnych kryjówkach biblijnego opowiadania o grzechu pierworodnym!) — to było rozszczepienie płci, spolaryzowanie jej na męski i żeński biegun.
1076Taki Gaurisankar udręki dla rodu ludzkiego tylko jeden Bóg był w stanie obmyślić.
1077Człowiek był przed oskorupieniem się tu na ziemi androgyną — kobietą i mężczyzną zarazem (drwinki Platona w jego Symposion są tylko chytrą obsłonką najgłębszej prawdy okultystycznej, której zdradzić nie chciał ani nie mógł; wielki kabalista, jeden z najprzedniejszych mistrzów różokrzyżowców, Kunrath, zbadał tę tajemnicę, znał ją zapewne Hoene-Wroński[387]; może ten androgynizm jest tą tak rozpacznie poszukiwaną tajemnicą dwudziestej drugiej karty Tarota[388]) — do mnie zaleciał na jeden błysk sekundy pyłek tej świadomości androgynicznego bytu z jakiegoś tajemniczego, międzyplanetarnego świata i jąłem bełkotać onej nocy, kiedym powrócił z pierwszej mej wizyty u Oli Hanssona:
1078Każda linia, w którą jej ciało wciąż na nowo w bezustannych przemianach się przeobłócza, teint jej twarzy, timbre jej głosu, zapach, jaki jej ciało promieniuje: to linie, barwy, zapachy, w których najgłębsza moja istota znalazła swój najpotężniejszy hieroglif.
Ta kobieta — tam na zewnątrz, która jest w stanie o te najtajniejsze struny mego bytu potrącić i je rozegrać, wkrada się bezopornie do mego mózgu i kocham ją wtedy z tym samym głębokim, niczym niezawarunkowanym uczuciem, z jakim kocham ziemię, która mą duszę w te, a nie w inne formy ukształtowała.
W kobiecie kocham siebie, jedynie siebie, moje do najwyższej mocy spotęgowane, ukryte Ja, które się nagle w Miłości przejawia — wszystkie te, na wszystkie strony porozrzucane, w tysiącach skrytek mego mózgu śpiące stany, w jakich najgłębsza zawartość istoty tajemnicami Nieświadomego spowita spoczywa. I nagle poczyna się to wszystko naokoło tej przeze mnie ukochanej kobiety gromadzić, koncentrować, jak opiłki żelaza wokół bieguna magnesu: wszystkie te rzeczy, które dotychczas to tu, to ówdzie, w tym lub owym stanie świadomościowym przypadkowo odnajdywałem, teraz nagle skupiają się w jedną całość, tysiące rozbieżnych promieni zlewają się w jednej soczewce — wszystkie te wrażenia, z których każde poszczególne reprezentowało najwyższą miarę rozkoszy, jaką w całkiem innych wrażeniach odczuwałem, teraz zazębiają się w jednym kół zespole — najodleglejsze punkty równej ciepłoty i równego ciśnienia atmosferycznego łączą się za pomocą izotermów i izobarów: więc to, co kocham, to ta kobieta — czy poza mną nie wiem? ale ta we mnie, która tę tajemną koncentrację wywołuje — i kocham moją izotermę i izobarę najgłębszych i najintensywniejszych uczuć rozkoszy.
A że tę właśnie kobietę kocham, a nie inną, to tylko kwestia mej organicznej konstytucji, kwestia, do jakiego stopnia jestem w stanie rozkoszować się jakąś formą, a żadne uczucie przykrości nie jest w stanie się w to uczucie rozkoszy zakraść; do jakiego stopnia jestem w stanie przeżywać wewnętrznie melodie ruchów, a żaden dysonans żadnym zgrzytem mi ani na chwilę jej nie zepsuje: jednym słowem to wielkie pytanie, do jakiego stopnia jestem w stanie przeżywać psychiczne stany jeszcze jako rozkosz — a to „jeszcze” to właśnie najwyższe i najintensywniejsze jej napięcia.
Najgłębsza i najtajniejsza zawartość mej, jedynie mej istoty, to jeden aspekt mej miłości, drugi zaś to nieświadome uczucia najwyższej miary tego, co we mnie najgłębszym uczuciem rozkoszy jest w stanie się rozżagwić.
A kobieta, którą kocham, to jestem to utajone, mnie samemu nieznane Ja: tajemnicze arrière fond całego mojego Bytu, miara najwięcej spotęgowanych mych sił psychicznych, obszar, w którym mój „transcendentalny subiekt” — istotne moje Ja — na chwilę w najwięcej zdumiewających przejawach błyskawicznie się odsłania[389].
To całe moje młodzieńcze rozumowanie, może być bardzo niedołężne, może nawet dla obcego na pierwszy rzut oka ciemne i zawiłe — sam bym teraz potrzebował długiego wykładu, by ten w jeden kłąb splątany bezmiar do samego jądra rzeczy docierających myśli rozwikłać i to, co w nim istotnie głębokie, uzasadnić — ale to właśnie stanowiło podłoże mej ówczesnej twórczości.
1079W żadnym z tych pięciu poematów, jeżeli te wybuchowe „rapsodie” tak nazwać zechcemy (Requiem aeternam, Wigilie, W godzinie cudu, De profundis, Nad morzem), nie ma tego, co istotnie kobietą nazywamy; to oderwane planety od gorejącego słońca, własnej Duszy w jej najpotężniejszym rozmachu: dzikie, czasami potworne wizje w partenogenetycznych porodach, wulkaniczne wybuchy, w których Dusza z własnej ognistej lawy pragnie sobie objawić to, za czym w rozpacznej tęsknocie kona.
1080 1081W tej idei androgynizmu — może być niejasnej, przeczuwającej tylko, niezdarnie wyrażonej, w mękach porodu chaosu, który gwiazdy rodzi, spłodzonej, w tym potworku do ostatecznych dla mnie przystępnych granic wytężonej myśli — tkwi klucz nie tylko dla moich poematów, ale dla całego mojego tworu.
1082Jaka cudowna tajemnica kryje się w kabalistycznym: Ani w'atach. Ja — Ty: Dwój-Jednia! Maluteńka łódeczka zarazem na spienionych, niebo szturmujących falach Oceanu.
1083A — „ani w'atach” — to ja sam! „Ja sam” w każdym człowieku:
1084 1085Jak fatalnie wypaczył ten cały szereg myśli Weininger, który ponoć się bezustannie z moją książczyną: Ola Hansson nosił, w swej osławionej książce: Geschlecht und Charakter!
1086Ale temu zdumiewającemu, cudownemu dziecku, które przeraża wprost ogromem w kilku latach zdobytej wiedzy, bogactwem tragicznie nieuporządkowanych myśli, lękiem i trwogą przejmuje swymi karkołomnymi salto mortale dowodzeń i kategorycznych twierdzeń (tak kategorycznie umie twierdzić tylko mózg, par excellence kobiecy, stąd jego bliskie pokrewieństwo z Strindbergiem w nienawiści ku kobiecie); — wszystko mu się wybacza, temu przerażająco genialnemu dzieciakowi, pierwszemu w dziejach piśmiennictwa, który zdołał sobie niemal całą Europę podbić (prawda, zapomniałem, że istniał przed nim Rimbaud!); z pobłażliwym, a nawet podziwiającym uśmiechem patrzy się na rozbryzgi jego fajerwerków gasnących w ciemnej nocy, wybacza mu się wszystkie jego myślowe eskapady, jego nieuporządkowane, chaotyczne wywody, które, jak Niemiec mówi, za kłaki są przyciągane (an den Haaren herbeigezogen), wszystkie jego dowodzenia, które by można z daleko większym skutkiem użyć jako przeciwnych argumentów, wywracających doszczętnie ten cały jego gmach z lotnych kart — to wszystko mu się wybacza, a przystaje się z głęboką czcią przed tą wielką a świętą pokorą, jaką Weininger w swoim życiu objawiał:
1087Nie mógł przejść obok żadnego żebraka, by mu nie dać hojnej — tak, tak! — hojnej jałmużny, a zaczem ją dał, zdejmował przed żebrakiem kornie kapelusz.
1088On — żyd: jeden z ostatnich, istotnych chrześcijanów[390]!
1089Nie dziw, że właśnie on mógł o Chrystusie z tą wielką miłością pisać i najpiękniejsze kartki swego tworu Chrystusowi poświęcić — on — żyd!
1090Przeczytajcie Totenmesse (Requiem aeternam): antycypacja tego typu człowieka, jakim był Weininger, tego certain, który nagle, jak piękny kwiat w strasznym upale słońca, przy drodze się spalił; tego młodzieniaszka, ale cent fois grandeur naturelle[391] — a znajdziecie klucz do tej rozpacznej duszy, tak strasznie spragnionej miłości, a która w swej niemocy mogła się tylko zdobyć na cyniczną radę wobec kobiety:
1091„Ofelio, idź do klasztoru[392]!”
XVI
1092Prawie w tym samym dniu, tego samego miesiąca i tego samego roku, wyszły dwie książki, które były sensacją dnia: Dehmla tom poezji pod dziwacznym tytułem Aber die Liebe i książka „eines Herrn mit unaussprechlichem Namen[393]”, moja Totenmesse.
1093O Aber die Liebe Dehmla — tytuł zaczerpnięty z proroctw Jeremiasza, gdzie Jeremiasz mówi o miłości mniej więcej językiem Tertuliana, że ona to jest das Trübe[394] w życiu, wniebo- i wpiekłowzięciem zarazem — napiszę osobno, jako wstęp do świetnych tłumaczeń Dehmla najcenniejszych utworów, przygotowywanych do druku przez profesora Arnolda Spaeta w Stryju; a nikt nie byłby więcej kompetentny ku napisaniu tej przedmowy ode mnie: wszak Dehmel tworzył to dzieło w moich oczach i z każdej twórczej myśli poonczas się przede mną wynurzał — na chwilę wracam do Totenmesse.
1094Dehmel nazwał mnie w jakimś liście po przeczytaniu Totenmesse Jeremiaszem zdegenerowanych instynktów (Jeremias der entarteten Instinkte) i trafił w sedno. Dziś patrzę na Totenmesse jak na psychologiczny dokument duszy onych wykolejeńców, „schyłkowców”, w jakich obfituje — dziwna rzecz — czas na przełomie dwóch wieków: ciekawym byłoby zestawienie takich typów jak Werter, jak bohater Musseta w Spowiedzi dziecka swego wieku, jak Lermontowa Bohater naszych czasów z tym moim Certain, jak mego bohatera w przedmowie do Totenmesse nazywam.
1095A że analizę moją tej duszy dokonałem z ścisłą precyzją, zadokumentował to Weininger i swoim tworem, i swoją samobójczą śmiercią.
1096W jego Geschlecht und Charakter całe mnóstwo ustępów, które wydają mi się jakoby parafrazą — genialną wprawdzie parafrazą — tego, com dziesięć czy piętnaście lat przed nim napisał, a weiningerowskie: je n'en vois la nécessité[395], by ludzkość dalej trwać miała, jego wstręt i obrzydzenie do wszelakiego rodzaju fécondité[396] głosi nieszczęsny bohater mego tworu na każdej kartce swych przedśmiertnych zwierzeń.
1097Ponoć słynny clown-poeta wiedeński Peter Altenberg[397] — tak wyczytałem przynajmniej w felietonie pana Janikowskiego w jakimś galicyjskim piśmie — latał po kawiarniach wiedeńskich i głosił mnie zbrodniarzem, bo śmierć samobójczą Weiningera mnie przypisywał — a raczej wpływowi tej mojej nieszczęsnej Totenmesse.
1098To oczywiście głupi bezsens — jeden dowód więcej, jakie potworne legendy wokół mnie się tworzyły i wciąż jeszcze się tworzą — natomiast miałem satysfakcję, iż ta właśnie legenda powstać mogła: to najlepszy dowód dla mnie, iż w analizie tej zdegenerowanej duszy schyłkowca, degenerata, młodzieńca z osławionej epoki fin de siècle, się nie pomyliłem.
1099I jak nie mam gorzkich łez ronić, żem nie został psychiatrą!
1100A tak mi żal tego genialnego dziecka — zbyt wielkim ciężarem klątwy zwaliło się na jego duszę jego semickie pochodzenie; klątwy, którą, jak sam twierdzi, jedyny Chrystus przełamał, a — by móc tę klątwę przełamać — trzeba być Bogiem.
1101Twór jego cały, mimo całej swej genialnej, groteskowej paradoksalności — a raczej demencji geniusza — mógłby mnie zdumiewać olbrzymią erudycją, błyskawicznymi przebłyskami niesłychanej intuicji, która atoli już po paru sekundach głuchnie i ślepnie, ale twór ten jest dla mnie niczym w porównaniu z tymi objawieniami duszy żydowskiej, które, niewypowiedziane, tylko między linijkami wyczytać możesz, o ile czytać umiesz. A nie znam trudniejszej sztuki od sztuki czytania!
1102SamobójstwoTa straszna klątwa wywodzenia się z rodu, więcej może jeszcze i pogardzanego, i znienawidzonego od Cyganów, pariasów i trędowatych, kazała Weiningerowi samobójczą śmierć popełnić — nie zaś lektura mojej Totenmesse.
1103A ile u nas takich Weiningerów, tragicznych męczenników swego pochodzenia! Kilku ich poznałem — miałem i mam wśród nich najszczerszych, najwierniejszych przyjaciół, bo wiedzą, że może nikt inny w Polsce nie wniknął głębiej w bolesny tragizm ich dusz, jak właśnie ja.
1104A, a! przeholowałem: był jeszcze jeden współczesny Polak-Aryjczyk prócz mnie, który tą tragedią był głęboko przejęty: Stanisław Wyspiański! Właściwie jedynym jego przyjacielem, którego niezmiernie cenił, przed którym nawet i z najskrytszych twórczych myśli się zwierzał, czego przed nikim nie czynił, o którego się jeszcze na łożu śmierci dowiadywał, to był biedny młody „Żydowina”, chory na płuca, ciężki kaleka, a męczennik tego kalectwa, bo było ono i śmieszne, i ciężką litość wzbudzające, niezmiernie inteligentny „Żydowina”, którego już po paru godzinach rozmowy zaprosiłem do składu redakcji „Życia”: św. pamięci Stanisław Lack[398].
1105Stosunku Wyspiańskiego do Wilhelma Feldmana[399] bliżej nie znam, więc nic o nim powiedzieć nie mogę.
1106Do tej, właśnie tej tragedii w duszy Żyda, który zdołał sobie ogrom tej tragedii uświadomić, a która w całą otchłań cierpienia go stacza, nieraz jeszcze powrócę, gdy będę pisał o moim powrocie do kraju.
1107 1108Polak, Żyd, DuszaGdyby Polacy postarali się dotrzeć do najgłębszych źródeł duszy żydowskiej, nie odtrącaliby od siebie tych dusz, które mogą stanowić kosztowne drożdże dla rozwoju duszy polskiej.
1109Usilne a niesłychanie uciążliwe studium Kabały — nie można sobie wyobrazić, jak różni się nasz aryjski sposób myślenia od sposobu myślenia semickiego, a w ogóle orientalnego — pozwoliło mi spojrzeć w ponure głębie tych Żydów, nie na miarę Heinego, o nie! nie! ale na świętą i tragiczną miarę tego genialnego dzieciaka, Weiningera skrojone.
1110Tą „pierwszą książką” moją, Totenmesse, zostałem zapisany w literaturze niemieckiej jako Schriftsteller vom Rang[400] — odpowiada to mniej więcej urzędniczemu piątemu stopniowi, który zajmowałem do niedawna w Dyrekcji Kolei Żelaznych w Gdańsku[401].
1111A tak nie chciałem pisać — tak trudno mi było pisać!
1112Przypominam sobie: naganiała mnie Laura Marholm, bym wreszcie tę „pierwszą książkę” napisał; karcił mnie Ola Hansson milczącym, napominającym wzrokiem; Strindberg przysłał do mnie swego adlatusa[402], Adolfa Paula, by zbadał, czy ja co piszę, a gdy tenże zdał mu relację, że w moim domu nie ma ani pióra, ani atramentu (pióro i atrament miałem w biurze „Gazety Robotniczej”), poczynano o mnie wątpić — jeden Dehmel wiedział, że tworzę.
1113Książka moja była dla mojego otoczenia nagłą niespodzianką.
1114Przyjął ją z głębokim szacunkiem Ola Hansson — nikt przedtem ani potem tak głęboko nie wniknął w jej istotę, jak właśnie on w swoim essay, drukowanym swego czasu w najpoważniejszym literackim tygodniku w Berlinie: „Die Nation”; kwasiła się na „Zygmunta Augusta” pani Marholm, że ten mój certain tak pogardliwie o kobietach mówił; „gynolatrem” szkalował mnie Strindberg, że za dobrze o tych gałgańskich kobietach mówię; zacierał ręce z radości mój wierny, mój kochany dr Asch i powtarzał: „A czym nie mówił? Hab' ich es nicht gesagt?” — ale z najgłębszym wzruszeniem myślę teraz o Dehmlu.
1115Gdym mu manuskrypt przeczytał, schwycił mnie za rękę i trzymał długo, długo w jakimś parnym, ciężkim milczeniu.
1116Raz po raz ściskała się kurczowo jego dłoń, tak żem dotkliwy ból odczuwał — rzadko kiedy uczułem milczenie tak krzycząco wymownym.
1117 1118— To musi być językowo wyszlifowane do najmożliwszych granic — powiedział i prosił mnie, bym nazajutrz do niego przyszedł.
1119Nazajutrz przywitał mnie w drzwiach całym ustępem z Totenmesse, który mu się najpiękniejszym wydawał. Mówił go na pamięć, a Dehmel rozporządzał wprost fenomenalną pamięcią — wyraził zdumienie, żem do tego stopnia język niemiecki opanował (a w istocie nie było dużo do poprawiania), śpieszno mi było z powrotem, ale gwałtownie mnie zatrzymał.
1120— Właśnie otrzymałem od Schlafa manuskrypt, razem go przeczytamy.
1121To była Schlafa, później przeze mnie przetłumaczona na polski język, Wiosna; czytał, czytał, głos jego drżał, mienił się, zawodził, a nagle buchnął Dehmel strasznym, niepowstrzymanym płaczem.
1122Frühling! Oh, Du mein Frühling[403] — zakrwawiał się Schlaf.
1123Frühling, Oh, Du mein Frühling! — wstrząsało konwulsyjnym płaczem Dehmla.
1124Z wielkim trudem zdołaliśmy — żona jego Paula, która nadbiegła, i ja — go uspokoić.
1125Zostałem przy nim przez całą noc, a gdybym miał już całkiem utracić pamięć, tej nocy nie zapomnę.
1126Gdym rano wrócił do domu, zastałem biedną izdebkę umajoną przez kochające ręce tatarakiem i gałązkami brzozy, bo było to pierwsze święto Zielonych Świątek.
1127Pomyślałem o 23 świeczkach, którem zastał, gdym wracał przed rokiem od Oli Hanssona w dzień moich urodzin.
1128 1129Pani Paula, pierwsza żona Dehmla — błogosławiona niech będzie jej pamięć — była doskonałą pianistką i, jak na kobietę, gra jej była niezwykle indywidualną; najulubieńsza uczennica znanego muzyka Szarwenki, była doskonałą odtwórczynią Beethovena.
1130Dehmel tworzył najpiękniejsze rzeczy, gdy Paula mu o zmroku godzinami grała, i Dehmla mogła tylko muzyką uspokoić.
1131A onej nocy grała Appassionatę[404] ku mojemu przerażeniu, bo myślałem, że tą sonatą jeszcze więcej go rozdrażni.
1132— Przeciwnie — powiedziała — wtedy on się styka z wiecznością.
1133Rzadko widziałem człowieka, który by tak maniacko, tak fanatycznie ukochał muzykę, jak Dehmel — i on jeden wśród Niemców, jeżeli całkiem nie rozumiał, to intuicyjnie przeczuwał otchłanne głębie muzyki Szopena.
1134W ciągłym, niemal codziennym obcowaniu z Dehmlem rosła ma dusza — nie w tym znaczeniu, by na mnie wpływał albo mi duszę swoją narzucał, takim nierozumnym terrorystą miałem ja sam się stać później dla młodych twórców, którzy do mnie o radę się uciekali, a Dehmel był za mądry i głęboki, by chcieć kogoś innego w jarzmo własnej indywidualności wtłaczać — ale bezustannym zachęcaniem mnie do tworzenia; był dla mnie ostrogą, a nieraz i harapem.
1135Wyprany doszczętnie z ambicji literackiej — przeciwnie: zawód mój literacki był mi tylko jednym wstydem i udręką, do której dopiero po wielu, wielu latach musiałem przywyknąć; wyzbyty całkowicie z pragnienia sławy — och! jaką klątwą zwaliła się na moją duszę ta śmieszna sława, a raczej osławienie — ociągałem się, jak mogłem, z dalszą pracą.
1136Po co ja miałem pisać, kiedym najpiękniejszy mój twór przeżywał, gdym godzinami całymi o zmroku krążył naokoło stołu mego ciasnego pokoiku?
1137Opowiadają, że Szopen nie był w stanie swych improwizacji na papier przelać, że jego improwizacje przerastały o całe niebo jego pisany twór, a niewymowną męczarnię sprawiała mu świadoma już twórcza praca, gdy siadł do pisania.
1138Według relacji pani Sand — w tym jednym wypadku może niekłamliwych — Szopen rzucał się jak obłąkany, gdy tworzył, płakał, gryzł sobie palce, a z resztek sił wyczerpywały go te godziny, które spędzał nad papierem nutowym.
1139Coś podobnego działo się i we mnie — wszystko, com napisał, jest tylko lichym odbiciem tego wszystkiego, com przeżył w moich bezustannych wędrówkach naokoło stołu, którego widok mnie przerażał, bo teraz już był na nim rozłożony papier, leżało pióro i stał kałamarz.
1140Ale Dehmel nie uznawał improwizacji — niesłychanie sumienny artysta, z wolą wydyscyplinowaną do podjęcia najkrwawszych trudów, by „tanią”, jak ją nazywał, improwizację przetopić na trwały a bardzo kosztowny brąz tworu, który miał już pozostać aere perenius[405] — zmuszał mnie dobrą namową i poważną pochwałą, i szacunkiem, i miłością, a najczęściej złą, niweczącą irytacją, pogardliwym słowem do pracy.
1141— Napisałeś — powiedział mi raz wysoce zirytowany — tak piękną rzecz, pod którą z rozkoszą podpisałbym swoje nazwisko, ten Hymn do Tęsknoty, ale to przecież tylko ośrodek — culmen[406] czegoś, co za wyzwoleniem krzyczy. Zacząłeś budowę piramidy od czubka, dobuduj teraz podstawę, albo cię znać nie chcę.
1142Zawstydziłem się w istocie — przecież ten Schriftsteller vom Rang nie mógł spocząć na wątpliwych laurach swej „pierwszej książki”.
1143Tym razem była nieocenioną wskazówka Dehmla, że Hymn do Tęsknoty był czubkiem piramidy — mozolną okazała się podbudówka, ale niezadługo się z nią uporałem.
1144Naokoło tego Hymnu jęła się okręcać nikła, śmieszna prawie fabuła, ale z całego zasobu w ciężkim trudzie porodzonych myśli, a zwałów młyńskich kamieni, jakimi mózg mój mełł ziarna od tylu lat wsypywane do jego spichrza, z żaren ukrytych, dla mnie samego tajemniczych sił intuicji, zdołałem wytworzyć ten materiał, jakiego potrzebowałem, by tę podbudówkę wykonać.
1145Tak powstał mój utwór: Wigilie.
1146Tu już idea androgynizmu jasno rozwinięta — szeroka podstawa, na której miały się niezadługo wznieść: Androgyne i Nad morzem.
XVII
1147W tym samym czasie żyłem w bardzo bliskich stosunkach z norweskim malarzem, Edwardem Munchem, który miał się stać jedną z największych sensacji przez jakiś czas w Berlinie.
1148Silnie zorganizowane i największe w Niemczech zrzeszenie wszystkich malarzy w Berlinie, do którego należeli najwięksi „potentaci” malarstwa niemieckiego, zaprosiło przypadkowo, nie wiedząc, kogo prosi, młodego norweskiego malarza, by obrazy swoje, o których się coś niecoś słyszało, wystawił w Kunstverein'ie (coś w rodzaju warszawskiej Zachęty). W gmachu tego Kunstverein'u można się było zapoznać z najwybitniejszymi malarzami i w ogóle plastykami nie tylko Niemiec, ale i całej Europy.
1149Z polskich malarzy można było się tam często spotykać z obrazami Siemiradzkiego, a jego Fryne wzbudziła wśród Niemców ogromne wrażenie — ale najczęściej natrafiało się na wystawy skandynawskich malarzy, którzy tym samym wielkim uznaniem i tym samym podziwem cieszyli się wśród malarzy, jakim w literaturze publiczność niemiecka darzyła skandynawskich pisarzy.
1150Wszystko, co tylko pochodziło z Skandynawii, przyjmowano z bezkrytycznym entuzjazmem i to do tego stopnia, że na śmierć zamilczani (totgeschwiegen!) artyści niemieccy, Arno Holz i Johannes Schlaf, przemycali swoje dzieła, aby o nich w ogóle wspominano, pod skandynawskim pseudonimem.
1151Tym się tylko tłumaczy, że niezmiernie surowy areopag, stanowiący jury Kunstverein'u, w którego skład wchodzili profesorowie Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie, najzacieklejsi przeciwnicy wszelkich nowych prądów w malarstwie, uległ również chorobie tej modnej skandynawszczyzny i, nie widząc jednego obrazu Muncha, zaprosił go do wystawienia w Kunstverein'ie swoich obrazów.
1152I trzydziestoletni podówczas Edward Munch przysłał całą dużą kolekcję swych obrazów.
1153Jak długo Berlin Berlinem, nie przeżył takiej niesłychanej sensacji — oczywiście mówię o świecie artystycznym — jak w chwili, gdy te obrazy nadeszły i jury się zebrało, by je ocenić i wystawić.
1154Jeden w niebo bijący okrzyk oburzenia, wściekłości i grozy, a nawet panicznego przestrachu wyzwolił się wściekłą burzą z przerażonych duszyczek profesorów: całe zacne, niezmiernie poważane, aureolą najwyższych godności i państwowego (przez samego cesarza Wilhelma II uświęconego) autorytetu opromienione grono malarzy niemieckich, zaszczycanych raz po raz odwiedzinami cesarza, który raczył im dawać cenne wskazówki, a nawet ich płótna poprawiać, zawrzało srogim gniewem, że ktoś ośmielił się w tak bezczelny sposób z nich zakpić!
1155Oczywiście napisano obrażony list do Muncha, iż obrazów jego się nie wystawi, że zaszła fatalna pomyłka, a w końcu dano mu radę, by się z takimi nieprawdopodobnymi bohomazami do żadnej poważnej korporacji w Niemczech nie zgłaszał.
1156W Niemczech, jak wiadomo, wszystko jest korporacją.
1157Ale nagle zaszedł niespodziewany wypadek:
1158W łonie Kunstverein'u toczyła się już od dawna cicha, ukryta, ale niezmiernie zaciekła walka pomiędzy prezydentem Kunstverein'u, słynnym nadwornym malarzem butów, Antonem v. Werner, stawianym przez niemieckiego cesarza na równi z Tycjanem, a nowatorem, który zaimportował do Niemiec francuski naturalizm właśnie w tym czasie, kiedy on naturalizm w francuskim malarstwie już przekwitał — Maksem Liebermannem[407].
1159Liebermann szukał już dawno jakiegoś pretekstu, by zrobić stanowczy wyłom w składzie jury tego niesłychanie przestarzałego Zopf'u[408] i wpuścić odrobinę świeżego powietrza do zatęchłej, pleśnią obrzydłego bizantynizmu cuchnącej sali posiedzeń jury.
1160I Liebermann, który do niedawna wywijał zwycięską chorągwią z hasłem, że jedynie tylko najkonsekwentniejszy naturalizm jest istotnym zbawieniem w sztuce, a „głupia fantazja” — śmiesznym Notbehelf — (namiastką sztuki), stał się nagle gorącym rzecznikiem obrazów Muncha, na których widok pękał może serdeczniejszym śmiechem, aniżeli w fryderykowski jeszcze Zopf uposażona świta nadwornego malarza książęcych i generalskich butów v. Wernera.
1161Taktyczny — och, jak chytro i bystro obmyślany — taktyczny protest Liebermanna spowodował kilka burzliwych posiedzeń Kunstoerein'u, a ostatecznym wynikiem był doszczętny rozłam w łonie tegoż Verein'u. W cesarskich łaskach wygrzewający się nadworni malarze utworzyli prawicę, Liebermann wraz z całym szeregiem dotychczas cicho siedzących, a teraz już przykładem Liebermanna mocno rozsrożonych „młodych”, utworzyli berlińską „secesję”.
1162Przez jakieś dwa tygodnie o niczym nie pisano w felietonach prasy berlińskiej, jak tylko o tym niebywałym „skandalu” — staczano na łamach wszystkich pism homeryczne boje „za i przeciw”; — w końcu jednak opinia przechyliła się na stronę Liebermanna, rozłam w Kunstverein'ie został dokonany; „Żyd” Liebermann — przed chwilą mówiłem, że Żydzi są drożdżami tak zwanego „postępu” — oczyścił ciężką stęchlizną cuchnące powietrze życia plastyków niemieckich: prawica poszła na strych — „młodzi”, lewicowcy, wywrotowcy mogli już teraz swobodniej odetchnąć — Liebermann wyzwolił ich spod jarzma cesarskiego klownostwa.
1163A tymczasem patrzył bezradny Munch — ale bezradny tą artystyczną bezradnością ludzi, którzy są stworzeni na magnatów, a w nędzy żyć muszą — na to dziwne widowisko.
1164Jego nazwisko stało się jakimś, gdzieś tam z oddali dolatującym go cri de bataille[409]. W godle jego nazwiska można było wygrać lub przegrać jakąś walną bitwę; on! — z rodu najdostojniejszych magnatów ducha z pustą kieszenią — siedział w małym hoteliku i czekał o chłodzie i głodzie, a zima tego roku była niezwykle ciężka, co to z tego będzie:
1165Hopos estai tade erga?![410] — słowa, które Homer kładzie w usta zdumionego syna Odyseusza, kiedy Machaon zawiódł go do pałacu Menelausa.
1166Protest Liebermanna, którego Munch może tyle obchodził, co wilka gwiazdy, bo nie o Muncha w danej chwili chodziło, ale o „odcięcie” starego Zopf'u, zrobił jego nazwisko przez jakiś czas niesamowicie popularnym w Berlinie.
1167Z wszelkiego ziemskiego majątku starannie obdartemu magnackiemu dziecku wynajęto — i to głównie za staraniem mojego wiernego opiekuna dra Ascha — dwie czy też trzy sale w nowo wybudowanym pałacu, jeszcze niezajętym całkowicie przez jakąś manufakturę, na rogu ulicy Lipskiej i Frydrychowskiej, i tam wystawił wszystkie swoje obrazy, sromotnie odrzucone przez sławetne jury Kunstverein'u.
1168Chryste Panie! Co się wtedy działo w Berlinie!
1169Nazwisko Muncha, popularne już przez rozłam malarzy niemieckich w Kunstverein'ie, stało się teraz przeraźliwie popularne. W ciągu trzech tygodni, jak długo wystawa jego obrazów trwała, rżała, ryczała ze śmiechu — śmiechu w istniejących i nieistniejących tonacjach — cała tak zwana „inteligencja” Berlina.
1170Srogo odcierpiałem, kiedy się mój entuzjastyczny artykuł o Munchu w „Freie Bühne” pojawił; pomieścił go wprawdzie redaktor „Freie Bühne” — słynny Otto Julek Bierbaum[411] — ale w dopisku dodał uroczyście, że się z moją oceną nie godzi: pomieszcza ją ze względu, że już wtedy zaliczano mnie do piątej rangi literatów niemieckich.
1171Po drodze do mej redakcji „Gazety Robotniczej” wstępowałem prawie codziennie na tę wystawę — musiałem obok niej przechodzić, a prawie zawsze spotykałem tam Maksa (Masia) Dauthendeya[412], który w jakimś ekstatycznym skupieniu chodził od jednego obrazu do drugiego; a jeżeli ja zawsze myślałem liniami i myślę dotychczas — Dauthendey myślał barwami.
1172Ośmieszano i wykpiwano biednego Masia, jako dowód największej degeneracji, przytaczano słynny i w chamski, głupi sposób osławiony sonet Rimbauda[413], w którym Rimbaud każdej samogłosce jej przynależny korelat barwny nadaje — uznano to za obłęd tak, jak wyśmiewano jako „obłąkany snobizm” des Esseintes'a w A rebours Huysmansa, który sobie z przenajrozmaitszych likierów stworzył całą gamę smaku, przeobrażoną w gamę dźwięków, a raczej gamę kolorytu różnorodnych instrumentów muzycznych — a przecież to najzwyklejsza transformacja wzrokowych wrażeń na słuchowe, transmutacja powonienia lub gestów, wywołanych przez mięśnie, na barwy, dźwięki i linie: czyż ktoś się zastanowił, patrząc na pałkę kapelmistrza, do jakiego stopnia dźwięk w linijny ruch się przemienia i przemieniać musi (dla mnie dźwięk bez linii nie jest do pomyślenia, a tym mniej słowo)? Otóż miałem szczęście poznać człowieka, który tylko barwami myślał: Maksa Dauthendeya: nieskończenie ciekawym, wartościowym dokumentem tej audition colorée i tej vision audiée jest jego niezmiernie rzadki poemat: Ultraviolett.
1173A swoją drogą: jeżeli nie jestem w stanie wykreślić jasno w powietrzu kompozycyjnych linii mego tworu rękoma, wiem, że pomysł nie dojrzał.
1174Każdy mój dramat — dramat przede wszystkim — jest dla mnie tym doskonalszy, im jaśniej jestem go w stanie liniami nakreślić.
1175I to właśnie ja, który był zawsze z geometrią w najcięższej rozterce!
1176Wystawa obrazów Muncha była w ustawicznym oblężeniu przez „inteligentny” Berlin.
1177Tak jasno nie uświadomiło się Lombrosowi, do jakiego stopnia graniczy obłęd z geniuszem, jak mi się poonczas uświadomiło, w jak niesłychany sposób spowinowacona jest tak zwana „inteligencja” z ordynarnym chamstwem!
1178Ponoć Eugenia, żona Napoleona III, dostała spazmów śmiechu na widok obrazów Maneta[414], ale to, co się działo na wystawie obrazów Muncha, to był jeden rżący, brutalny ryk śmiechu; tego samego Muncha, o którym dziś wspaniałe monografie niemieckich profesorów istnieją; Muncha, którego futuryści, formiści i inni „iści” za swego ojca uznają; tego magnackiego Muncha, który niczym więcej być nie pragnął, jak tylko „Jedynym dla Jedynego”.
1179Przed piętnastu laty otrzymałem od niego kartkę:
1180„Pięćdziesięcioletni Edward Munch, który nigdy nie był żadnym »istą«, gorąco Cię pozdrawia”.
1181Jak go musiało boleć, że „iści” chcieli go do swego rydwanu zaprząc!
1182Mimo ogromnego natłoku na tej „skandalicznej” wystawie — Berlin uspokoić się nie mógł — w kasie, którą zawiadowała młoda panienka, były wieczne pustki.
1183 1184Jednego ranka, idąc do mojej redakcji, spotykam Muncha na ulicy z gołą głową — a było to pod koniec marca, chłodno, a nawet mroźno — parę kroków za nim ujrzałem kelnera z czapką Muncha w ręku.
1185 1186— Siedziałem w kawiarni, jadłem i piłem przez całą noc; miał przyjść Adolf Paul (adlatus Strindberga); miał mnie wykupić — nie przyszedł — kelner zafantował moją czapkę, a teraz idę na moją wystawę, pewno będę się mógł kelnerowi wykupić!
1187A w czym się różnił sąd jury Kunstverein'u od sądu poborcy podatków?
1188Przyszedł taki poborca — świadkiem byłem tej sceny — do Muncha, a mieszkał on na czwartym piętrze w dawniejszym atelier zmarłego rzeźbiarza polskiego Franciszka Flauma[415], i zażądał od niego zapłacenia podatku.
1189Munch pieniędzy nie miał ani w ogóle niczego, co by jakąś i wartość przedstawiało, wskazał więc wspaniałym gestem na swoje obrazy, które w rozpacznym nieporządku walały się po ziemi.
1190Poborca podatków chwycił się pod boki i ryknął ogromnym śmiechem, gdy począł obrazy Muncha oglądać:
1191— Ha, ha, ha! Ale za to wszystko nikt w całym Berlinie panu dziesięciu fenigów nie da!
1192Zdumiewające, jak wartościowanie poborcy podatków zgadzało się z sądem prezydenta Kunstverein'u!
1193Rzadko łączyło mnie z którymkolwiek artystą tak bliskie duchowe spokrewnienie, jak właśnie z Edwardem Munchem — i na i odwrót — sam to bezustannie podkreślał.
1194Poonczas potrzeba było dużo odwagi, by odważyć się Muncha brać na serio. Gdy się ukazało moje studium o Munchu, była cała konfraternia literacka przekonana, żem dostał pomieszania zmysłów. Munch przyszedł do mnie z głębokim wzruszeniem:
1195— Jestem przerażony, że jakiś człowiek mnie w najtajniejszych twórczych chwilach podsłuchuje, ale i ja ciebie podsłuchałem.
1196Nazajutrz pokazał mi swój słynny obraz, który teraz bezustannie widuję w książkach, traktujących o futuryzmie: Skrig — Krzyk, o którym szeroko rozpisałem się w moim studium o Munchu w późniejszym moim utworze: Na drogach duszy.
1197Nie wyobrażam sobie, by można potężniej w barwie przeobrazić jakiś utwór literacki — w tym wypadku: Totenmesse.
1198Może jedyny Felicjan Rops umiał się zdobyć na tak równomierną transpozycję utworu Barbey d'Aurevilly: Les Diaboliques.
1199Munch posiadał w wysokim stopniu, co rzadko u malarzy się spotyka, istotną kulturę literacką, doskonale był obznajmiony z współczesną literaturą, a sąd jego o jakimś literackim utworze był dla mnie wysoce wartościowy. Ponadto interesował go okultyzm, a gdym mu dał książkę Aksakowa[416]: Spirytyzm a animizm, pożarł ją literalnie jednej nocy, a był uszczęśliwiony, gdym wypożyczył dla niego z państwowej biblioteki Swedenborga: De coelo et inferno (w niemieckim tłumaczeniu, Tübingen, trzecie wydanie 1873).
1200Obcowanie z Munchem było ostatnie moje, istotnie głębokie „przeżycie” duchowe w Niemczech — wśród „obcych”.
1201W przededniu wyjazdu mego do Norwegii, gdzie nauczyłem się być „sam z sobą” i gdzie mnie wprost zabijała nostalgia za Polską, otrzymałem serdeczny list wraz z książką od Miriama[417] — Zenona Przesmyckiego.
1202Przesłał mi wtedy swoje wspaniałe studium o Maeterlincku[418] i królewskie tłumaczenie utworów Maeterlincka.
1203Oczom nie mogłem wierzyć, że jakiś poeta polski, a znałem już wytworny tomik jego poezji: Z czary młodości, mógłby do mnie się zwrócić. A zabijało mnie wprost to przeświadczenie, że tam — w Polsce — nie chcą o mnie nic wiedzieć, ponieważ piszę po niemiecku; a przecież ja byłem zmuszony pisać po niemiecku — nie było jeszcze wtedy polskiego nakładcy, który by się mógł odważyć wydać jakieśkolwiek moje dzieło w polskim języku, jeszcze dwadzieścia lat później nie dawała cenzura — ani rosyjska, ani też galicyjsko-arcybiskupia — zezwolenia na wydawanie mych dzieł: wychodziły wszystkie w barbarzyńskim okrojeniu.
1204Odtąd już nastąpiła częsta wymiana listów między Miriamem i mną; jak ja byłem wdzięczny, że „wśród obcych” — całkiem mi obcych, bo raz jeszcze powtarzam: dusza polska a niemiecka, choćby nawet takiego Dehmla, to całkiem incommensurable[419] wielkości — dotarł do mnie głos polskiego twórcy, i to twórcy-myśliciela tej miary, co Miriam!
1205Niewymowną wdzięczność odczuwam do tego bezwarunkowo najkulturalniejszego w Polsce człowieka, którego listy przez parę lat, jakie miałem jeszcze pozostać za granicą, były dla mnie za każdym razem odświętną radością.
1206Czciłem go i czczę po dziś dzień jako starszego brata — po kilku latach miałem go dopiero osobiście poznać, ale już wtedy wywarł na mnie istotny i niezatarty wpływ.
1207Nie na twórczą duszę moją wpływ jego się rozciągał, ale każda jego wskazówka była dla mnie drogocenna i miarodajna — teraz już, gdy cośkolwiek napisałem, to pisałem z myślą, co Miriam o tym powie.
1208A Miriam był mi surowym wprawdzie, ale oględnym sędzią, a może nikt inny nie zrozumiał głębiej całego założenia mego tworu, jak właśnie Miriam — toteż na niczyj głos nie było ucho moje wtedy tak wyczulone, jak na jego. Ciężkie perypetie w mym życiu wywołały zagubienie jego listów do mnie, a byłby ich spory tomik — w tych listach odsłoniłaby się cała piękna, magnacka, niesłychanym bogactwem najwytworniejszej kultury obdarzona dusza Miriama.
1209Nie mam słów, które by mogły wyrazić moją głęboką wdzięczność dla tego człowieka-artysty, który sam jeden — on jedyny tylko — wskazał mi drogę do Polski i on to rozniecił we mnie ten ciężki ból nostalgii za Polską, że już się wszędzie czułem obcym i niesamowitym „przybyszem”.
1210(Kochany Adolf Nowaczyński opowiada[420] w jakiejś z swych książek, że on to sprowadził Przybyszewskiego do Polski!)
1211Ta paroletnia korespondencja z Miriamem pouczyła mnie o tym, że Polska (po raz który bo już powtarzam?) bądź co bądź jest najkulturalniejszym krajem w Europie!
1212Całe naręcza wdzięcznego kwiecia rzucam przed nogi tego człowieka, który stał mi się i jako artysta, i jako głęboki myśliciel, i jako człowiek o głębokiej intuicji psychologicznej i niezmiernej dobroci istotną, niezmiernie drogocenną ostoją w moim ówczesnym życiu twórczym — przed nogi jednego z najprzedniejszych w Polsce:
1213Miriama — Zenona Przesmyckiego.
1214Ile ja razy czytałem ten wspaniały wstęp do jego przekładów Maeterlincka, jak głęboko wsłuchiwałem się w słowa tego, który już „wiedział”, podczas gdy ja się „po omacku” błąkałem, a może bym jeszcze długo był musiał instynktem i przeczuciem się kierować, gdybym nie był znalazł bratniej ręki Miriama. Kulturalnym bogactwem mógłby mu tylko Ola Hansson dorównać, ale Olinka nie mógł mi dać tego kulturalnego pierwiastka, który był dla mnie najważniejszy — pierwiastka kultury polskiej, i to tej najszczytniejszej, objawionej w ostatnim ośmioleciu twórczej pracy Juliusza Słowackiego — tym ośmioleciu zamkniętym na siedem pieczęci dla przeważnie wszystkich historyków literatury polskiej; — on to przysłał mi już w załączeniu do następnego listu ten olbrzymi poemat, który poniekąd stał się dla mnie objawieniem: Kasprowicza Na wzgórzu śmierci!
1215Jakim ja się biednym i maluczkim wtedy uczułem!
1216Wiecie już, jak niezmiernie był mi bliski Dehmel — jedyny wśród Niemców, który orientował się w mojej duszy — ale ta tak „przeraźliwie polska dusza”, jak Dehmel o mej duszy się wyrażał (dieser furchtbare Irrgarten der polnischen Seele), kosztowała go dużo trudu, dużo względów i dziwnej, czasem dla mnie niezrozumiałej — dobrotliwej przyjaźni:
1217Miriam jeden wiedział, co z tą duszą począć!
1218W tych kilkudziesięciu listach, którem[421] od Miriama otrzymał, a które, ohydnym wypadkiem losu, uległy zniszczeniu, bylibyście mogli najlepiej poznać tę wytworną magnacką duszę, która bogatą dłonią rozsypywała swe bogactwa.
1219A każdy z jego listów, które miałem już stale otrzymywać — myślę o tym z najgłębszą wdzięcznością — był dla mnie nauką, przestrogą. Miriam brzydził się tym niespokojnym, nerwowym „chlastaniem”, z jakim ja nieraz pracowałem, a każda jego pochwała — nie! to śmieszne powiedzenie — każde jego potakiwanie temu, co napisałem, było mi rześką pobudką.
1220Nie miał mi potem szczędzić ostrych i gorzkich wyrzutów, bo właśnie ode mnie wymagał — nie wiem, czy słusznie, i nie wiem, czy się w tym nie mylił — bym się pokusił o najwyższe szczyty; nie wiem, czy oczu jego nie mamiła głęboka i serdeczna przyjaźń ku mnie, choć mnie osobiście nie znał, ale jeżeli jakiegośkolwiek listu od przyjaciela wyczekiwałem z prawdziwą tęsknotą tam, gdzie już całkiem pozostałem „sam z sobą” — to od Miriama.
1221A listy jego były dla mnie bogactwem i „upragnieniem” — inaczej tego nazwać nie mogę — właśnie tam, w Skandynawii, gdzie w lecie słońce nie zachodzi i wieczny dzień, a podczas zimy nie wschodzi i wieczna noc panuje!
1222W kilka lat później miał nas los rozłączyć — ale z niewygasłą wdzięcznością myślę bezustannie o tym człowieku, który mi takim sovereign[422] gestem, a zarazem nieskończenie mądrym nakazem wskazał drogę do Polski — o tym twórcy, który pustelnię mojego „sam z sobą” raz po raz raczył nawiedzać swoją szlachetną i niezmiernie mądrą gaya sciensa[423].
XVIII
1223Okoliczności, że wskutek stosunków rodzinnych mej pierwszej żony, Norweżki, byłem zmuszony przez pięć lat z rzędu spędzać co rok wiosnę i lato aż do późnej jesieni, a raz nawet całą zimę w Skandynawii, przypisywano po moim powrocie do Polski niesłychane znaczenie.
1224Fatalnie niski ówczesny poziom krytyki literackiej w Polsce zezwalał na najdziksze absurdy.
1225Ponieważ było wiadome, żem pozostawał w Berlinie w bliskich stosunkach ze Strindbergiem, a więc musiałem oczywiście jego wpływom ulegać, a nie ma chyba dwóch artystów, pomiędzy którymi zionęłaby taka przepaść, jak między tworem Strindberga a moim. Żyliśmy dopóty w zgodnej przyjaźni, o ile nie rozpoczęła się między nami dysputa na jakiśkolwiek temat — już po paru minutach żachnął się Strindberg: „To jest metafizyka, nic więcej”. — Pamiętam, kiedy zjechał do Berlina niezmiernie zdolny przyrodnik szwedzki, Bengt Lidforss, zmarły przed paru laty jako profesor botaniki w Lund, właśnie kiedy już się cieszył wszecheuropejską sławą — odwiedziliśmy Strindberga w jego hotelu i niebawem jęliśmy poruszać najwięcej poonczas sporne kwestie biologiczne, a właśnie wtedy dokonywała się bezlitosna długotrwała rewizja materialistycznych poglądów. Strindberg leżał na kanapie i jakiś czas spokojnie się przysłuchiwał. Nagle zerwał się: „Mam już dosyć tych metafizycznych bredni, nic a nic z tego nie rozumiem!” — i omal że nas za drzwi nie wyprosił. Pomiędzy naturalistą à outrance[424], Strindbergiem, twórcą „najbrutalniejszej książki, jaką ktośkolwiek napisał” — Strindberg zwykły był się tym chełpić — Giftas („Historia małżeństwa”), a mną, który może śmiało o sobie powiedzieć, że trumnę moją winny kobiety na swych barkach do grobu ponieść, bo rzadko który artysta umiał wniknąć w to, co w duszy kobiety jest istotnie piękne i czyste — nie mogło i nie może być żadnego pomostu, a jednakowoż prześladowano mnie lata całe Strindbergiem.
1226A ponieważ było w Polsce wiadome, żem dłuższy czas przebywał w Skandynawii, więc od razu zrobiono z Skandynawii moją „drugą ojczyznę”.
1227To już Himalaje bezmyślnej płytkości i głupoty.
1228A przecież to właśnie w Skandynawii uświadomiłem sobie w bolesnej tęsknocie, z rozpacznym czasem poczuciem obcości moją narodową odrębność: tam przeżyłem w ciężkiej udręce istotną chorobę, którą piękną nazwą nostalgii ochrzczono. Już bym ja jej drugi raz przeżyć nie chciał, a nawet przeżyć nie zdołał; a jeżeli kiedyśkolwiek miałem odczuć potęgę tęsknoty za „krajem”, za „swojskością” — najgorszą z tęsknot — to tam właśnie, gdzie wszyscy i wszystko było mi obce, jak bardzo obce! Tam rozegzaltowała się moja dusza nad pięknością Gopła i Kujaw do nadmiernej potęgi. Gdybym nie był tak długo przebywał w Skandynawii, wątpię, czy byłbym w stanie napisać Z gleby kujawskiej[425]; ja tam tylko ciałem przebywałem, dusza moja i na dniu, i w nocy wyrywała się do Kujaw lub na Pałuki, do wągrowieckich jezior — nad Gopło i Noteć, Wełnę i Durowskie Jezioro — a wciąż, opętany tą maniacką nostalgią, wyszeptywałem w moją chorzejącą duszę wiersz niemieckiego poety Momberta, który tej nostalgii dał zdumiewająco prosty, wstrząsający wyraz:
1229Schlafend trägt man michIn mein Heimatland —Ferne komm' ich her,Über Berge, über Schlünde,Über ein dunkles MeerIn mein Heimatland[426]…
Tam w Polsce i w śnie, i na jawie krążyła bezustannie moja boleśnie stęskniona dusza, tam wybiegała bezustannie poprzez góry i przepaście, i ciemne morza, a na nowo odżyło we mnie to samo pragnienie, które kazało mi — dzieciakowi — uciekać z gimnazjum w Toruniu do rodzinnej wsi Łojewa.
1230Ale nie tylko ja sam przeżywałem tę męczarnię nostalgii. Było nas poonczas czterech Polaków w całej Skandynawii.
1231Wkrótce po przyjeździe do Norwegii poznałem Polaka, który zdołał się po '63 roku uratować ucieczką przed stryczkiem. Sztokholm był najpewniejszą przystanią dla rozbitków, którym szczęśliwy los pozwolił tam wylądować, i tam zdołał się dostać po niesłychanie trudnych przeprawach młody Szaciński. Król, AlkoholW Szwecji panował poonczas bardzo kochany, bardzo jowialny król, Karol XVI, wynalazca wspaniałego trunku, tak zwanego królewskiego pjolteru[427], i od rana do nocy pił, nie jak było w zwyczaju wodę sodową, wpół na wpół zmieszaną z koniakiem lub whisky, ale koniak lub whisky „w tym samym stosunku do szampana”. Codziennie odbywał paradę swego przybocznego regimentu, za nim kroczyło kilku adiutantów z pudłami cygar, a Jego Królewska Mość raczyła dać rozkaz: „Gębę otworzyć!” — Żołnierze z rozkoszą spełniali ten rozkaz, bo otóż król kroczył z uroczystą powagą od jednego żołnierza do drugiego i każdemu wtykał w otwartą gębę ogromne cygaro, i to nie byle jakie.
1232I otóż podczas takiej parady ujrzał król z wielkim zdumieniem człowieka, który nastawił z zimnym spokojem aparat fotograficzny — wtedy aparat ten był jeszcze dużą maszyną — by ten historyczny moment na płycie uwiecznić.
1233Król podszedł kilka kroków, ale nagle przystanął, bo przykuł go do miejsca zniecierpliwiony rozkaz: „Niech Wasza Królewska Mość się teraz z miejsca nie rusza”.
1234I król, zdumiony, rozbawiony, nie ruszał się z miejsca, póki młody a bardzo przystojny człowiek nie ukończył swoich manipulacji.
1235 1236Przed wybuchem powstania podróżował Szaciński po Niemczech, zawadził o Bawarię i utknął w Würzburgu, gdzie cieszył się ogromnym powodzeniem jeden z najpierwszych i najsłynniejszych daguerotypistów w Niemczech, Dauthendey, ojciec tego wytwornego poety, o którym już wspomniałem, Maksymiliana Dauthendeya, kochanego mojego „Masia”.
1237(Dziwne, jak chętnie przyjmowali moi niemieccy koledzy po piórze „zszopenizowane” przeze mnie diminutiva swych imion).
1238U starego Dauthendeya nauczył się młody szlachcic polski fotografować — bawiło go to pewno tak samo, jak ongi bawiły paniczów polskich reformatorskie „nowinki” w Wittenbergu — a amatorska fantazja miała się po kilku latach stać dla niego deską ratunku.
1239Jowialna Królewska Mość wsadziła i jemu, ale już własnoręcznie i z własnego portfela, cygaro do ust, poprowadziła na zamek i uraczyła hardego polskiego junaka kongepjolterem — oną słynną mieszaniną szampana z koniakiem.
1240Król upodobał sobie od razu Szacińskiego — wdał się z nim w długą rozmowę, a rezultatem tej rozmowy było to, że powierzył mu całą swoją myśliwską psiarnię. Okazało się bowiem, że fotografowanie było tylko pobocznym zajęciem Szacińskiego, a głównym i umiłowanym jego powołaniem — to tresura psów myśliwskich.
1241Nie porzucił wprawdzie Szaciński swego zawodu fotografa — od razu został bez wszelkich zastrzeżeń nadwornym fotografem Jego Królewskiej Mości, zasłynął nawet później jako jeden z najlepszych fotografów w całej Skandynawii, a atelier jego fotograficzne w Krystianii, dokąd się niebawem przeniósł, cieszyło się ogromnym wzięciem — ale największe triumfy święcił w całej Skandynawii jako niezrównany, „genialny” mistrz w niezmiernie trudnej sztuce tresury myśliwskich legawców.
1242Tylko z trudem zdołano królowi wytłumaczyć, że orderu szwedzkiego Pro litteris et arte[428] nie można udzielić choćby i najgenialniejszemu mistrzowi w tresurze psów.
1243O tym wszystkim dowiedziałem się, zanim Szacińskiego poznałem. Wyobrażałem sobie człowieka pełnego fantazji, tryskającego zdrowiem i szerokim szlacheckim rozmachem, a tu nagle stanąłem wobec człowieka, którego twarz czarnym cieniem oskrzydliła ciężka, ponura melancholia.
1244Na dźwięk polskiej mowy zabłysły na chwilę gorąco jego oczy, zakrzątnął się, by mnie ugościć, przyniósł flaszkę wina, jął gorączkowo opowiadać o swej przeszłości, a nagle opadł, oczy jego stały się mętne i szkliste — zapadło niesamowite milczenie, które na próżno chciałem przerwać opowiadaniem o Polsce i obecnym położeniu Polaków w Wielkopolsce — wreszcie podniósł ciężko na piersi opadniętą głowę:
1245— Niech pan czym prędzej ten kraj opuści; tu żaden Polak długo nie wytrzyma — tęsknota za krajem go zabije prędzej czy później… Ja tu już przeszło 30 lat, a z każdym rokiem gorzej i gorzej…
1246Było to powiedziane z tak ciężkim i przeraźliwym smutkiem, że mrowie po mnie przeszło. Znowu głębokie milczenie, którego już nie śmiałem, ani nie miałem ochoty przerywać.
1247— Wprawdzie czytuję raz po raz polskie gazety — rozpoczął po długiej chwili — ale to tylko jeszcze ranę rozognia…
1248Znowu milczenie, a nagle podniósł znowu swą biedną, nieszczęsną głowę, która zdała mu się kłodą z ołowiu ciężyć.
1249— Powiedz mi pan szczerze — pan przecież moim rodakiem; ja tu wśród nich mimo wszystko, com dobrego od nich zaznał, całkiem obcy i oni dla mnie tak samo — ja ich o to pytać nie mogę, ani pytać nie będę — ale pan, rodak, niech mi pan powie, jak ja wyglądam?
1250— Ależ doskonale, doskonale! — kłamałem, bom już dobrze znał ten fatalny wygląd ciężkiego melancholika-psychopaty.
1251— Doskonale? Mówi pan, że doskonale, a ja czuję… — i urwał.
1252Znowu długie milczenie — teraz już go znieść nie mogłem.
1253— Jestem bardzo szczęśliwy — powiedziałem powstając — żem tu na obcej ziemi spotkał rodaka…
1254— Ja również — dźwignął się z trudem z krzesła, uśmiechnął się bolesnym grymasem.
1255Odetchnąłem ciężko, gdym się znalazł na ulicy.
1256W trzy dni później Szaciński już nie żył. Nabił swoją lefoszówkę[429] wodą i rozsadził sobie czaszkę.
1257Norweska loża masońska w Krystianii, do której Szaciński przynależał, wysłała do Polski swego członka, by przywiózł wór polskiej ziemi; trumnę Szacińskiego pokryto chorągwią z białym orłem polskim na amarantowym tle — przysypano ziemią, z Polski przywiezioną, a potem dopiero zwaliła się na trumnę ta tak gościnna, a tak obca, bardzo obca ziemia.
1258Całe to moje opowiadanie zakrawa na jakąś fantastyczną nowelę — coś w rodzaju Sienkiewicza Latarnika — a w całym tym opowiadaniu nie ma jednego zmyślonego słowa, fakt sam łatwo stwierdzić: właśnie okrągłe trzydzieści lat temu wszystkie pisma norweskie w Krystianii poświęciły Szacińskiemu obszerne nekrologi. Ukończyłem wtedy 26. rok życia (ile to setek lat temu?) — a więc działo się to wszystko w maju lub w czerwcu 1896 r.
1259W tym samym czasie dogorywał drugi Polak, hr. Czapski, w domu obłąkanych w Lundzie w południowej Szwecji, a coraz więcej dziwaczał w Sztokholmie ten trzeci — człowiek o niesłychanie gorącym sercu, zdumiewającej, ofiarności, fanatycznej miłości ku Polsce, człowiek, który zbyt Polskę i Polaków ukochał, i właśnie wskutek tego stał się zgorzkniałym mizantropem, co sercu jego nie przeszkadzało co chwilę wybuchać gorętszym jeszcze płomieniem ukochania: Henryk Bukowski[430].
1260Piękną jego sylwetkę skreślił Stefan Żeromski w Ludziach bezdomnych. Ten stary dziwak, osiadły w Konstantynopolu, dobroczyńca i opiekun Judyma — to właśnie Bukowski, który gorąco się Żeromskim zajął, dał mu posadę bibliotekarza w Rapperswilu i wysoko go cenił. U Bukowskiego w Sztokholmie zapoznałem się z pierwszym tworem Żeromskiego: Rozdziobią nas kruki, wrony…, a czytałem go w zupełnie chorym napadzie chronicznej już teraz nostalgii w samą wilię Bożego Narodzenia, kiedy to tam w Szwecji ustawiczny zmrok panuje, a lampa prawie nie gaśnie. Pomnę, jak głębokie wrażenie ten utwór na mnie zrobił. Swoją drogą nie musiało być wesoło Żeromskiemu tam w Rapperswilu wespół z dziwakiem-psychopatą, słynnym kustoszem Muzeum Rapperswilskiego, Rosenwerthem de Różyckim[431], który katalogowanie książek w bibliotece uważał za dziki przesąd, w ogóle tak książek nienawidził, że dziurawił kosztowne wydania elzewirowskie wystrzałami z pistoletu; gremialny, niezmiernie cenny protest Anglików zawierający około 60 tysięcy podpisów, zwrócony przeciw caratowi podczas powstania 1863 r., pociął na paski, porobił z nich różyczki i porozwieszał na ścianach, sfabrykował spodnie Kościuszki, które tenże Kościuszko miał w bitwie pod Maciejowicami; pokazywał stół — oczywiście przez siebie zrobiony — przy którym Kościuszko siedział w więzieniu podczas odwiedzin cara Pawła II, a poza tym zaprzepaścił wspaniały zbiór bezcennych medali, gemów i miniatur, w wolnych chwilach trudnił się numizmatyką, to znaczy podrabiał stare monety, i ponoć w tym fachu doszedł do mistrzostwa.
1261Bukowski zgrzytał zębami z wściekłości, gdy odczytywał cały ten memoriał, nadesłany mu właśnie z Rapperswilu[432] przez jego przyjaciela, którego specjalnie tam dotąd wysłał, by sprawę na miejscu zbadał, ale nic na to poradzić nie mógł — jakaś tam specjalna klauzula w fundacji hrabiego Platera zastrzegła Różyckiemu dożywocie i w zamku, i w muzeum i rada muzealna w żaden sposób pozbyć się go nie mogła.
1262Tym więcej bolała i gryzła Bukowskiego ta nierządna i niechlujna gospodarka Różyckiego, bo właściwie zawdzięcza Muzeum Rapperswilskie jemu, Bukowskiemu, całe swoje istnienie.
1263Dobre trzy czwarte wszystkich zbiorów w Rapperswilu, to dary Bukowskiego, a jeżeli dziś nie znajdziesz w Szwecji ani na pokaz nic z tych olbrzymich łupów zrabowanych ongi w Polsce przez Szwedów, to jedynie dlatego, że Bukowski wykupił niemal wszystko, co się w prywatnych rękach możnych szwedzkich baronów znajdowało, by te bezcenne skarby Rapperswilowi ofiarowywać. A jeżeli w Państwowym Muzeum w Sztokholmie pokazują rzadkie i niesłychanie cenne pamiątki polskie z wojen szwedzkich z stereotypową wzmianką: „Tośmy uratowali z Polski” — to w ten sam sposób ratował Bukowski dla Polski niezmiernie rzadkie i bezcenne druki polskie, zrabowane przez Szwedów, a które gniły w piwnicach lub na strychach Państwowej Biblioteki — a Bukowski fungował[433] długi czas z polecenia onego jowialnego Karola XVI, który sobie bardzo Polaków ukochał, jako bibliotekarz przy tej bibliotece.
1264I w tym charakterze zdołał uratować dla Polski nie tylko białe kruki, ale tysiące tomów dzieł polskich, które dla szwedzkiej biblioteki były zupełnie bezwartościowe, a dla nas kosztownym nabytkiem.
1265Głęboki znawca sztuki, wtajemniczony w wszystkie arkana związane z niezmiernie trudnym fachem zawodowego antykwariusza, i to do tego stopnia, że zjeżdżano do niego z Anglii i z Ameryki, by w wątpliwych i spornych kwestiach jego rozstrzygającej rady zasięgnąć, posiadał sam najpiękniejszy i najbogatszy antykwariat w całej Skandynawii, pilnie uczęszczany zwłaszcza przez koronowane głowy ówczesnej Europy.
1266A miał ci on siła do opowiadania o tych koronowanych głowach. Wszystkim im się zdawało, że niesłychanym zaszczytem dla Bukowskiego będzie ten fakt, że kupią, a nie zapłacą. Dwa lata musiał się Bukowski procesować z królową Wiktorią, matką cesarza Wilhelma, zanim mu wreszcie wypłacono dziesięć tysięcy koron szwedzkich za rzecz potrójnej wartości; przed Wilhelmem II trzeba było bardzo grzecznie drzwi zamknąć, a przed wizytą następcy tronu angielskiego, późniejszego Edwarda VII, ostrzegł szwedzki król, Oskar II, Bukowskiego przez swego adiutanta, że prawdopodobnie zniknie podczas tej wizyty jakiś drogocenny przedmiot, za który jednakoż dwór szwedzki odpowiada.
1267I istotnie „zwędził” królewski — oczywiście nie złodziej, tylko a „kleptoman” — bardzo rzadki naszyjnik o ogromnej wartości. Bukowski spostrzegł się natychmiast — posłał rachunek na dwór królewski, który bezzwłocznie przez Oskara II wyrównany został. Oj! drogo, bardzo drogo kosztowało Oskara II goszczenie takiego „kuzyna”.
1268Zwykle małomówny, w sobie zamknięty, nawet na zewnątrz zgryźliwy i zdziwaczały — takim mi się przynajmniej wydawał — rozjaśniał się i ożywiał, gdy w swoim gościu dosondował się do tej samej miłości ku rzeczom „starym”, jaką właściwie on cały żył. A posiadał jedynie cenne i wartościowe rzeczy i całą jego tragedią było, gdy był zmuszony się z nimi rozstawać. Bolało go to niezmiernie, że musiał sprzedawać przedmioty, których wyszukanie i odnalezienie czasami miesiące całe czasu go kosztowały, ale nad manią fanatycznego i rzadko wykształconego[434] kolektora górowała maniacka wprost miłość do ukochanego Muzeum Rapperswilskiego: ono pochłaniało cały jego trud i mozół, i ciężką, wyczerpującą pracę, i wszystkie jego siły, majątek i wszystkie prawie dochody, jakie mu jego bogaty antykwariat przynosił.
1269Niezapomniane te jasne, piękne godziny, które u Bukowskiego w jego kantorze — kantor ten był miniaturą cudownego muzeum — spędzałem, kiedy się ten stary pan o rzadko szlachetnej i pięknej twarzy rozgrzał i rozgadał, kiedy znosił mi z swego antykwariatu najrzadsze i najkosztowniejsze przedmioty, tłumaczył ich wartość i uchylał przede mną szparkę, przez którą na jeden błysk zdołałem pochwycić promyczek tajemnicy znawstwa istotnego, śmiało powiedzieć mogę, genialnego antykwariusza.
1270To najjaśniejsze moje wspomnienia z Sztokholmu. Poza tym przeżyłem tam jedno z najwięcej wstrząsających wrażeń w całym moim twórczym życiu, a dała mi je — nie moja „duchowa ojczyzna”, he, he, ta mi nic nie dała, przynajmniej w Szwecji nic — ale zdumiewająco potężna, ponad wszelką miarę wspaniała, królewska gra Eleonory Duse[435]!
1271Podczas mego pobytu gościła z swoją trupą w Sztokholmie i występowała pięć razy.
1272Pomnę ją w Damie Kameliowej, Norze Ibsena, Gnieździe rodzinnym Sudermanna i dwóch jeszcze francuskich, a może i włoskich komediach.
1273Wybór dramatów najfatalniejszy w świecie, ale co mnie mógł lepszy lub gorszy dramat obchodzić — to całkiem w grę nie wchodziło. Kobieta, Sztuka, Artysta, Teatr, DuszaNawet współgrających aktorów się nie widziało — w ogóle nic się nie widziało prócz Eleonory i jej genialnej gry. Gry? Nie, to nie była gra, to jakaś niepojęta eksterioryzacja najtajniej ukrytej duszy kobiety, objawianie jej najgłębszych tajemnic, pragnień, cierpień, bolesnego ogromu tęsknot, porywów i upadków, i grzmiących fanfar pustego wesela, i krwawych Requiem bólu.
1274Słowo, Milczenie, Sztuka, Teatr, Żona, Mąż, Kobieta, Wolność, Miłość, MałżeństwoI nie potrzeba było rozumieć słów obcego języka. Po co? Na co? Duse nie potrzebowałaby wcale mówić zrozumiałym językiem włoskim, równie dobrze mogłaby mówić po fińsku lub jakimś hinduskim „pali” — a zrozumiałoby się każde słowo. I to słowo się widziało; po raz pierwszy zrozumiałem, że słowo jest czymś materialnym, że można je istotnie widzieć. Gdyby nawet nie było tej wstrząsającej, do szpiku kości przeszywającej muzyki jej mówionego słowa, to i cóż? Wszystko by się rozumiało, bo każdy mięsień w jej twarzy mówił wyrazistszą mową, na jaką ludzki głos zdobyć by się nie mógł. Duse nie potrzebowała mówić. Nora Ibsena wygłasza po statecznej rozprawie z swym mężem jakieś oklepane feministyczne komunały — o całe niebo głębsza Nora Eleonory Duse milczała w ślepym, głuchym przerażeniu, skamieniałym milczeniu. Słowa nie powiedziała, tylko oczy jej krzyczały w rozpacznej, zdumionej rozterce: „To ja tego człowieka kochałam!” Szeroko rozstawione palce wyciągniętej ręki — nieruchomo sterczącej gdyby w kataleptycznym śnie — tworzyły nieprzeparty, niebotyczny mur, który majestat jej duszy odgraniczał od tej biednej, płaskiej duszy tego, którego jeszcze do niedawna mężem zwała; a każdy jej krok w tył — to nie krok, ale zrywanie wszystkich tajnych nici, wiążących duszę kobiety z duszą mężczyzny; drugi krok, to zrywanie taśm, jakimi łączy dziecko kobietę z mężczyzną, jeszcze jeden krok: zrywanie społecznych powrozów — potem przystanek: z przerażonym zdumieniem widzi, jak poza nią trawią wściekłe błyskawice raj utracony; cichy, bolesny uśmiech, ociekający krwią bólu — boć ten raj był tylko domkiem dla lalek — a potem wahające, drżące błądzenie w płomieniach najdzikszego bólu palącej się ręki naokoło klamki drzwi; wreszcie drzwi cichutko się otwierają: Nora, przerażona, przystaje chwileczkę — w jej grze cała wieczność stopiła się w tej chwileczce — nagle: straszny, bezgłośny krzyk; cała jej postać krzyczała w niewymownym lęku przed tym, co ją za tym progiem czekało, całe powietrze wokół się rozkrzyczało, chociaż głosu słychać nie było: Nora przestąpiła próg!
1275Nigdy przedtem ani potem nie patrzałem na nic z tak boleśnie zapartym oddechem — nie tylko ja, ale cała widownia zimnych, spokojnych Szwedów nie była w stanie tchu złapać.
1276A stary Ibsen wściekał się na tę genialną poprawkę swego utworu! He, he — a Duse dopiero stworzyła — Norę! Kobieta, Walka, Wolność, Prawo, Uroda, Mężczyzna, MizoginiaNora Ibsena to przyszła sufrażystka, rycząca na wszystkich meetingach o prohibicjonizm alkoholu, domagająca się o miejsce w parlamencie, by już doszczętnie zidiociałą Europę ogłupić. Nora Eleonory Duse — najcudowniejszy wykwit wytwornej, szlachetnej kultury duszy kobiecej, górującej o całe niebo nad płaskim egoizmem brutalnego samca!
1277A co Duse zrobiła z tej nieszczęsnej Damy Kameliowej!
1278Jej wysoka kultura, genialny instynkt twórczy nie pozwalał jej wygłaszać śmiesznych komunałów Dumasa, toteż opuszczała całe „kwestie”, mówiąc technicznym językiem aktorów: usta jej się poruszały, mówiły bezgłośnie, a tysiąckroć razy wymowniej, gdyby była słowa wypowiadała; czasami zastępowała słowa zdumiewającą grą swych przedziwnie pięknych rąk, jedno zerwanie się nagłe z krzesła — ho, ho! to nie było nagłe zerwanie, to była błyskawiczna gama ruchów, którymi całą kaskadę słów wypowiadała, w jednym rozciągłym arpeggio ruchów do naga swą duszę wykrzyczała; na obelgi Gastona — czy jak on się tam nazywa, tekst w grze Eleonory stawał się całkiem obojętny — nic nie odpowiada — milczy, milczy… Istotnie potrzeba geniuszu, umieć tak milczeć, by milczenie samo się rozkrzyczało huraganem bolesnych krzyków, spazmami dławiących łkań i piersi rozrywających szlochów!
1279W scenie konania, żegnania się z kochankiem — nic — nic prócz wyciągniętych, to opadających, to znowu krzyżujących się rąk, rąk, chwytających w przedśmiertelnej męce odrobinę powietrza, rąk, które nagle zapominają o bolesnej agonii, wyciągają się ku życiu, prężą się nagle w radosnym zdumieniu: różnobarwne motyle przelatują w powietrzu — chwytać je, chwytać cały boski kobierzec przedziwnych kwiatów na łąkach Asfodelosa: zrywać je, cały naręcz ich zerwać — by, by… o śmiertelna trwogo! zasypać nim własną trumnę!
1280Och, te ręce, te boskie ręce Eleonory Duse!…
1281W grze Duse objawiła mi się istota dramatu. Ile razy jakiś dramat pisałem, stawała mi przed oczyma: w jej usta kładłem moje słowa, a wszystko niedopowiedziane i niewypowiedziane wykwitało całą jej przebogatą skalą uśmiechu, rozegrało się przebogatą kadencją ruchów, tysiączną zmianą świateł i mrocznych cieniów, mieniło się w grze mięśni jej twarzy, królewściało powagą, pogardą i zmierzchem przyobłóczyło się w zadumanej, tęskniącej, rozpłakanej i zrozpaczonej grze jej rąk.
1282O! to było niezmiernie bogate przeżycie — a to przeżycie to klucz do techniki moich dramatów.
1283I pomyśleć, że taką piękność wolno było zniechluić takiemu chamskiemu Pochroniowi[436], jakim był i jest d'Annunzio[437] w ohydnym swym pamflecie: Il fuoco!
1284Marny lokaj, który przez całe życie podpatrywał przez dziurkę od klucza maniery swego księcia pana i z małpią zręcznością umiał je naśladować!
1285Jedno jeszcze, co świadczy o niezmiernie wysokim poziomie kulturalnym Duse. Była zmuszona na swych występach w Niemczech grać jakiś dramat niemieckiego pisarza, który był wówczas najwięcej en vogue[438]; ktoś jej niefortunnie poradził Sudermanna, który był wtedy istotnie bożyszczem niemieckiego motłochu — to znaczy, najliczniej do teatru uczęszczającej publiczności niemieckiej (przez siedem lat byłem dwa razy w berlińskich teatrach) i zagrała Magdę w Sudermanna dramacie: Gniazdo rodzinne!
1286Nawet wielka, twórcza Duse nie mogła sobie z tą nędzotą poradzić — grała od niechcenia — prawie z drwinkami. Ale niemiecka publiczność szalała z zachwytu.
1287To zawdzięczam Eleonorze Duse.
1288Z mojej „duchowej ojczyzny” (o niezgłębione Orinoko mądrości i bystrości rodzimej krytyki literackiej!) — wyniosłem, z Sztokholmu oczywiście, jedno wspomnienie:
1289Ellen Key[439]!
1290Pragnęła mnie poznać, chętnie złożyłem jej wizytę, bo szanowałem ją i szanuję jako — bądź co bądź — najrozumniejszą z wszystkich feministek: jedyna, która była w stanie na trzeźwo myśleć — a niczym „opętane” niewiasty w średnich wiekach wobec skandynawskich feministek; uraczyła mnie mocnym piwem szwedzkim, uśmiechała się dobrotliwie nad moim nieuctwem, bom od niej dopiero się dowiedział, że skandynawskie kobiety postanowiły na jakimś meetingu, by kazać kastrować jakiegoś pastora, który zgwałcił małoletnie dziewczę; a w końcu pokazała mi mały stołeczek z czasów, kiedy liczyła sobie siedem lat. „Jak jestem bardzo zdenerwowana — mówiła — to siadam w tym stołeczku i w tej chwili się uspokajam!”
1291I dała mi dowód: chudziutka, drobniutka, pewno wtedy pięćdziesięcioletnia kobiecinka doskonale pomieściła się w stołeczku dla siedmioletniego dziecka
XIX
1292Na pogrzeb nieszczęsnego Szacińskiego spóźniłem się, ale mało co, a byłbym moim „astralem” uczestniczył w własnym pogrzebie.
1293Oczywiście dostałem się zaraz po przyjeździe do Krystianii w środowisko norweskiej literackiej i malarskiej bohemy.
1294Przyjechałem wtedy po raz pierwszy w towarzystwie nieodstępnego mego i drogiego przyjaciela, malarza Edwarda Muncha, do Norwegii.
1295I Munch zapoznał mnie z bohemą norweską.
1296Pozostały tylko mizernawe szczątki po tej bohemie, którą zainaugurował doszczętnie zgniły, ale wyposażony ogromną potęgą sugestywnej siły Hans Jaeger[440]; niezwykle zdolny malarz, który potem całkiem na psy zeszedł, Krystian Krohg[441], i o całe niebo ich obu przerastający twórczą swą mocą Arne Garborg[442].
1297Naokoło tych trzech stałych słońc kręciło się mnóstwo pomniejszych planet, które zaledwie zaświeciły, już mizernie gasły; a kiedy Hans Jaeger zmusił jakiegoś młodego „adepta” do samobójstwa — Hans Jaeger był demonicznym eksperymentatorem i niejedno samobójstwo młodych jego uczniów zostało wywołane jego wściekle silną sugestią — a ten biedny samobójca zdołał jeszcze wylecieć na ulicę i wskazać na Jaegera jako ostatniego zbrodniarza, wskutek czego Jaeger czym prędzej drapnął do Paryża; kiedy to Krystian Krohg nie zdołał się uchronić od piorunów, które na niego padały, gdy się ukazała jego książka z bajecznymi ilustracjami: Albertine — historia prostytutki; a Arne Garborg również musiał się salwować ucieczką do Niemiec przed gromami, które jęły w niego walić po ukazaniu się jego książki Bondestudentar („Chłopscy studenci”) — bohema norweska utraciła grunt pod nogami.
1298Paru tylko jeszcze żyło tradycją Jaegera, o którym dziwy i cuda opowiadano — w całej Europie nie było ponoć większego i złośliwszego, a równocześnie większą mocą rozporządzającego demona od niego — i mnóstwo ofiar ciążyło istotnie na jego sumieniu, między innymi bardzo zdolny pisarz Arne Dybfast, którego Jaeger wyprawił w kruchej łodzi na morze, skąd Dybfast już nie powrócił; żyło obyczajem i cyniczną rozpustą tegoż Jaegera, która miała znaleźć po paru latach upust w stokroć razy przeklętej książce Syk kjaerlighed, w najohydniejszy sposób kompromitującej żonę jego najwięcej mu oddanego przyjaciela Krystiana Krohga, jeszcze paru doszczętnie wykolejonych wiecznych studentów, którzy już na uniwersytecie siwieć poczynali; tułał się niesamowicie doszczętny straceniec, Jappe Nilsen, z jednej kawiarni do drugiej, bo i jemu „literacka” miłość kark zwichnęła; Arne Garborg zaszył się wraz z swoją małżonką, Hildą, w głębokich lasach nad jakimś fiordem — niedawno był powrócił z Niemczech, i to z ciężkimi przeszkodami, bo gdy przybył z Monachium do Berlina, nie miał ani feniga przy duszy i, gdyby nie starania i latania Laury Marholm, nie byłby się mógł w dalszą drogę ruszyć (sam Fischer, słynny nakładca skandynawskich pisarzy, pewno do dziś dnia się wścieka, że dał się przez panią Laurę „nabrać” na 600 marek). Tak tedy, co na gruncie Krystianii wegetowało, to już były tylko wybiórki.
1299I każdy z nich chodził już luzem.
1300A gdy się przypadkowo spotkali, wtedy każdy z nich pił na umór, ale uporczywie milczeli — godzinami całymi umieli nic do siebie nie przemówić. Aż nagle, ni stąd, ni zowąd, ani człowiek się spostrzegł, wybuchały nagłe nienawiści, polały się potoki ordynarnych słów „prawdy”, rozpoczęły się wrogie wycieczki w najsłabszą stronę przeciwnika, a bardzo często przychodziło do zupełnie wulgarnych burd i rękoczynów.
1301Nieraz sam siebie się pytałem, czemu ci ludzie tak się wzajem nienawidzą, i to literaci, którzy zazwyczaj w względnej zgodzie z sobą żyją, nie tak jak przeważnie muzycy — jeden drugiego najchętniej by w łyżce wody utopił — i zdaje się, że znalazłem na to pytanie odpowiedź.
1302Po czasach Ibsena, Bjørnsona, Arne Garborga, nawet Kjellanda, nawet tego starego barda „kącika ciepłego pieca”, jak Laura Marholm złośliwie nazwała Jonasza Lie, przyszła ciężka posucha na pole literatury norweskiej.
1303A ja trafiłem właśnie na całkowite wyjałowienie tej, kiedyś tak bujnej i żyznej, gleby literackiej w Norwegii.
1304Wszystkich ich, ilu ich tylko było, trapiła ciężka niemoc, prawie każdy z nich wysilił się na jedną książczynę, która coś nadziejnie zapowiadała, a potem nagłe sparaliżowanie.
1305To był istotnie niezmiernie ciekawy objaw.
1306Tomasz Krag[443] napisał jedną — pierwszą powieść — Miedziany wąż — wszystkich oczy zwróciły się w stronę Kraga: doszczętnie zawiódł wszystkie nadzieje, dalsze jego powieści to liche naśladownictwa Maupassanta i Bourgeta[444].
1307Brat jego, Wilem Krag[445], debiutował całkiem niezłym tomikiem poezji, który każda panienka norweska umiała cały, caluteńki na pamięć — i na tym się skończyło.
1308Gabriel Finne napisał jedną kapitalną jednoaktówkę Sowę (Uglen) i na tym się skończyło, bo jego powieści już mało wartościowe.
1309Gunnar Heiberg wywołał niesłychaną sensację i ciężkie zgorszenie swoim dramatem Balkon — drukowałem go w przekładzie nieodżałowanej pamięci Stanisława Lacka swego czasu w krakowskim „Życiu” — i nic już potem nie napisał, na co by można było uwagę zwrócić.
1310Był tam jeszcze delikatniutki Obstfelder o duszy cichego, wytwornego szpinetu z czasów Mozarta — zmarł rychło, jedyną jego puścizną mała książeczka, której tytułu nie pamiętam; był Mons Lie, syn Jonasza, który karykaturował boleśnie nowele Dostojewskiego; był „słynny” krytyk Nils Kjaer[446], chorujący na atrofię mózgu; anemiczno-rachityczny Christensen i parę jeszcze pomniejszych „wielkości”, wysiadujących przy odrębnych stolikach w Café Grand.
1311Jedyny, który w tym literackim środowisku sterczał cent fois grandeur naturelle[447], był Knut Hamsun i on to napisał Ny Jord („Nowa Ziemia”) — jeden miażdżący, bezlitośnie druzgocący obrachunek z jego współczesnymi braćmi po piórze w Norwegii.
1312Otóż wydaje mi się, że właśnie ta świadomość tej niemocy artystycznej, tego doszczętnego wyjałowienia i tej beznadziejnej posuchy — wywoływały w tych artystach rozpaczne zgorzknienie, wzajemną nienawiść, a gdy który miał jakie takie powodzenie, zawziętą zawiść zazdrości.
1313A szczytem ich marzeń było dostać się za granicę, ujrzeć swój utwór w niemieckim lub — tu już serca biły namiętnym, przyspieszonym tętnem — w francuskim tłumaczeniu.
1314Również jak bohema niemiecka, przezwyciężała bohema norweska brutalny naturalizm Jaegera (dziwna rzecz, że wszechmożny wpływ jego jednakoż pokutować nie przestał), brutalniejszy jeszcze Strindberga, wzruszano ramionami, gdy była mowa o Bjørnsonie, uśmiechano się litośnie, gdy wspominało się o Jonaszu Lie lub Kjellandzie — wcale zręcznego epigona Turgieniewa. Bogiem tych „młodych” został nagle duński pisarz E. P. Jacobsen, ten niezmiernie przeczulony, ponad miarę wydelikacony, suchotniczy geniusz Skandynawii, i w tym to czasie — może największą jego zasługą — wygrzebano z zapomnienia duńskiego filozofa — poetę, Sörena Kirkegaarda[448], którego Dziennik uwodziciela dałem również w redagowanym przeze mnie „Życiu” krakowskim w tłumaczeniu tegoż samego Stanisława Lacka, który na moją usilną prośbę wyuczył się duńskiego języka w przeciągu jednego miesiąca i to w Krakowie; szczęśliw jestem, że mogłem mu dać bardzo wydatną pomoc, ale i tak świadczy świetne tłumaczenie Lacka o niezwykłych zdolnościach tego przedwcześnie zmarłego, a niezwykle utalentowanego, głębokiego i wnikliwego krytyka — jedynego, swoją drogą, którego Stanisław Wyspiański uznawał i jeszcze na łożu śmierci o niego się dopytywał.
1315Nils Lyhne i Marie Grubbe Jacobsena, poza tym Dziennik uwodziciela Kirkegaarda stanowiły niejako biblię młodej generacji literackiej nie tylko w Norwegii, ale i całej Skandynawii. Nie było prawie artysty wśród „młodych” Skandynawczyków, który by nie był wykrajał żywy kawał mięsa z tego prometeuszowskiego torsu Kirkegaarda. Jeden zgotował tylko cienki bulion z tego ochłapu, a wsławił się na całą Europę swoją powieścią: Dziennik panny Julii — Piotr Nansen[449] zwał się ten pan — a mnóstwo ich było, którzy nie tylko w literaturze wyplądrowywali nieszczęsnego „uwodziciela”, ale i na jawie go przeżywali. Natrafiłem właśnie na skandaliczny proces takiego „uwodziciela”, a uwiódł on istotnie około sześćdziesiąt dziewcząt, i to z najlepszych domów w Kopenhadze, a o każdej z nich prowadził ścisłe, dokładne, drobiazgowe zapiski.
1316Wobec tego uwodziciela był Disciple biednego Bourgeta istotnie biedną, głupią sierotką, a gdyby Bourget nie był się wtedy całkiem już schował pod kobiece kiecki, to by musiał zwalić całą winę raczej na heroinę swej powieści, a nie na biednego Disciple, który był głupi jak żak.
1317I nie ma powieści z tych czasów, w których by nie pokutował Nils Lyhne lub Stög Jacobsena; poza tym cieszył się wielkim uznaniem Maupassant, Bourget, neokatolik Hello[450] i — Dostojewski, którego całego poznałem właśnie w Skandynawii, i to w wspaniałym tłumaczeniu norweskim; dotychczas znałem tylko Winę i karę.
1318Literat, DuchDostojewski — tylko uznany? — Nie, nie! — Nieściśle się wyraziłem — wpływ jego był olbrzymi, ale z całej tej młodej generacji skandynawskiej nikt nie był w stanie dokładnie go zrozumieć — jedyny Knut Hamsun zdołał go przetrawić, oczywiście, o ile Słowianina Norweg przetrawić jest w stanie. Na razie przetrawił go tak dokumentnie, że ponoć w „somnambulicznym transie” ogłosił Gracza Dostojewskiego jako swój własny utwór. Jak boleśnie musiał biedny Hamsun odcierpieć ten swój bezwiedny plagiat! Głębiej już i samoistnie całkiem przeżył Hamsun Dostojewskiego w Misteriach, a nietrudno odnaleźć w bohaterze Głodu Raskolnikowa.
1319Dziwić się Hamsunowi! Przecież i ja — przyznaję się szczerze — musiałem się rękami i nogami bronić przed przemożnym wpływem tego olbrzymiego Shakespeare'a powieści, a byłem przerażony, jakie zagony zaczął zapuszczać ten potężny władca w moją biedną ojcowiznę! A jak bezwiednie zaciążył Dostojewski na jedną chwilę na mojej twórczości — dowodem Dzieci Szatana; zdumiewające tylko, że pisząc Dzieci Szatana nie znałem jeszcze Biesów, ale powieść cała zdaje mi się być wysnuta z ducha Dostojewskiego.
1320Ta cała dywagacja była tym razem potrzebna, bo daje wprawdzie tylko z gruba nakreślony szkic ówczesnej bohemy norweskiej, ale w gruncie rzeczy całkiem prawdziwy.
1321Na przyjęcie „zamorskiego” gościa — ja zawsze i wszędzie, a nawet i w mojej Polsce byłem „zamorskim” i „przybyszem” — nastąpiła treuga Dei[451]. Siedliśmy wszyscy przy jednym stole — a było to już dwa dni po pogrzebie Szacińskiego — i piliśmy, piliśmy… Kobieta, Alkohol, Pijaństwo, Prawo, Mężczyzna, Walka, Władza, PaństwoWtedy przeprowadziły niewiasty — wszechmocne niewiasty norweskie — w norweskim Storthingu[452] „bill”, na mocy którego nie było wolno sprzedawać alkoholu w flaszkach, więc kupowano od razu całe beczki.
1322Ja już tu byłem znany; postarał się o to słynny poeta duński, Holger Drachmann, z którym żyłem w Berlinie w bardzo pogodnej przyjaźni, a który napisał już kilka artykułów o tym niezwykłym Polaku, co od jakiegoś czasu niepokoi orgiazmem swego „demonicznego” temperamentu ciężkie sny „młodych Niemiec”, żądnych spoczynku po dziesiątym kuflu piwa.
1323A pisał w duńskim piśmie „Politiken”, które każdy człowiek w całej Skandynawii, nawet każdy robotnik czyta.
1324Z całej serii artykułów o mnie wyróżniał się jeden, poświęcony wyłącznie mojej barbarzyńskiej grze Szopena, pod tytułem: Nowoczesny łapacz szczurów z Hameln; właśnie ukazał się, gdym tego dnia do Krystianii przyjechał.
1325W niesłychanych, fajerwerkowych parabolach i hiperbolach opisywał moją chimeryczną grę: nie mógł sobie zdać sprawy, czy gram rękoma, czy też łokciami; nie wiedział, czy instrument, nad którym się „sadystycznie” znęcam, jest jakimiś pierwotnymi organami z czasów Karola Wielkiego w X stuleciu po Chrystusie, czy też jakąś trąbą jerychońską, lub też harfą eolską; opisywał złośliwie i dowcipnie, jak moi słuchacze popadali w trans, a w końcu nic nie widzieli, jak tylko białe — oczywiście jakiegoś ducha — zmaterializowane ręce, latające w dzikich pościgach po jakiejś nieprawdopodobnej klawiaturze. I teraz dopiero zdołał odczytać poplątane hieroglify mojej Totenmesse i Wigilii.
1326Troszkę mi się niesamowicie zrobiło — to nie jest zbyt wielką przyjemnością, gdy już na progu życia tworzą się naokoło człowieka niesłychane legendy.
1327Poza tym rozniosło się już, że stary Ibsen, tak szczelnie zapięty na wszystkie guziki, że właściwie nic się na nim nie widziało, prócz tych guzików surduta, podpiętego pod samą brodę, zaszczycił mnie w przededniu mej wizyty u Szacińskiego uprzejmą rozmową na jakimś raucie u ministra Blehra.
1328A otóż ta wiekopomna rozmowa, która słowo w słowo po jakimś czasie powtórzyć się miała:
1329— A-a! — bardzo uprzejmy uścisk dłoni. — Dużo, już dużo o panu słyszałem: dużo dobrego i dużo złego, ale ważniejsze jest, jeżeli się o młodym artyście dużo złego słyszy.
1330Jakaś ekscelencja podeszła ku nam i rozmowa się przerwała.
1331Już nam się wszystkim dobrze dymiło z czuba, kiedy wybiła godzina jedenasta, fatalna godzina, którą nieraz w żywe kamienie przeklinałem, bo w tej chwili gaszą w wszystkich lokalach światło. Obojętne, czy na stole stoi jeszcze nienaruszona flaszka, czy też nie — o jedenastej Krystiania umiera!
1332Swoją drogą nie wiem, czy tam światło gaszono, boć to przecież wtedy w Norwegii w lecie o północy jeszcze całkiem jasno, jak u nas o szóstej po południu.
1333W każdym razie musieliśmy się wszyscy na gwałt z Café Grand — to był rodzaj kawiarni berlińskiej, która popularnie zwała się: Café Grossenwahn — wynosić; istotnie na gwałt — kelner norweski jest brutalny, demokratyczny i nie zna żartów.
1334Na Karl-Johanngade — równie szerokiej jak Newskij Prospekt w Petersburgu — rozpoczęła się narada, co dalej począć: przecież my dopiero rozpoczęliśmy ucztować!
1335A i mnie było niezmiernie trudno teraz się z moimi współbiesiadnikami rozłączać, tym trudniej, boć właśnie przed dziesięciu minutami nadszedł Knut Hamsun w towarzystwie jakiegoś grubego jegomości. Przyszedł ten Knut Hamsun, którego byłem tak niezmiernie ciekaw, przyszedł on, który na całe mile stronił od wszystkiego, co się „literaturą” nazywało — a przyszedł, by mi okazać swoją głęboką wdzięczność, że się tak „cudownie z nim obszedłem”[453], jak twierdził.
1336Głęboko się zawstydziłem. Wprawdzie napisałem krótko po napaści Żydka berlińskiego — zresztą gorąco przez Hauptmanna propagowanego — Feliksa Hollandera[454], na Knuta Hamsuna, że wykroił kilkanaście zdań z Dostojewskiego Gracza — entuzjastyczny dwuarkuszowy artykuł w najpoczytniejszym tygodniku niemieckim (ba, tygodnik ten był nawet Weltblatt'em[455]: „Zukunft” Maksymiliana Hardena) o Misteriach Hamsuna, wykazałem całą jego niepomierną głębię i wielkość w tej bolesnej pustyni, jaką poonczas upiornie świeciła literatura prawie całej Europy; ale czułem się bardzo nieswojo, gdy on — pewno o piętnaście lat ode mnie starszy artysta, któremu zawdzięczałem jedno z najgłębszych wrażeń wśród mej mozolnej wędrówki po jałowym obszarze współczesnej literatury — podszedł ku mnie, smarkacza 26-letniego, i z gorącym wylaniem jął mi dziękować.
1337Byłem już porządnie pijany, gdy Knut Hamsun do mnie podszedł, i w tej samej chwili wytrzeźwiałem. To nagłe doszczętne wytrzeźwienie z całkiem pijanego transu raz tylko jeszcze miało się w moim życiu powtórzyć. Siedziałem ciężko zamroczony w loży teatru łódzkiego, kiedy jeszcze Grubiński był jego dyrektorem. Wiedziałem, że się coś na scenie działo — grano mój dramat Dla szczęścia — wytrzeszczyłem oczy, ale nic nie widziałem, a jednak czułem, że się tam coś zdumiewającego dokonuje — nie trwało pięciu minut, a byłem trzeźwiuteńki, jak gdybym w ogóle kieliszka wódki nie miał przez cały dzień w ustach, a przecież piłem od samego rana do wieczora. Stał się cud: Edward Olszewski grał rolę Żdżarskiego w Dla szczęścia. Tak mi jej nikt nie zagra — tak jak nikt nie będzie w stanie zagrać po starym Leszczyńskim, tym magnacie sztuki aktorskiej, roli Ruszczyca w moim Złotym runie.
1338 1339I tak staliśmy — pewno było nas dziesięciu — przez jakiś czas na tym szerokim „Newskim Prospekcie” Krystianii — obecny fanatyczny i groteskowy szowinizm norweski przechrzcił Krystianię na Oslo (tak się zwała pierwotna osada Wikingów na tym miejscu) — aż wreszcie odezwał się on gruby jegomość, który przyszedł wraz z Hamsunem do Grand Café. — Ja was wszystkich do siebie zapraszam! I mam doskonały fortepian! — dodał z dziwnym jakimś triumfem.
1340Oczywiście przyjęliśmy z radością jego propozycję — my? głównie ja, bo byłoby mi niezmiernie przykro rozstać się teraz z Hamsunem, z którym mnie już odtąd miała łączyć aż po dzisiejszy dzień serdeczna przyjaźń.
1341Szliśmy i szliśmy, aż wreszcie otwarła się jakaś brama. Gospodarz otwierał jedne i drugie drzwi, ale dziwne, że wciąż szliśmy w dół — aż wreszcie znaleźliśmy się w głębokiej piwnicy — piwnicy wytapetowanej w olbrzymich, stereometrycznych wymiarach ogromnymi beczkami: wzdłuż piwnicznego salonu beczka przy beczce — to stół biesiadny… wzdłuż tego stołu mniejsze beczki: to stołki!
1342Gościnny gospodarz rozbudził służbę, która strzegła jego piwnicznych skarbów, i w mig polał się w niesłychanej obfitości francuski szampan Veuve Cliquot — w Norwegii nie pito innego, nikt by nie tknął niemieckiego Mathias Müller.
1343Gorącymi słowy przywitał mnie Knut Hamsun — och! jak on pięknie umiał mówić — potem otwarły się drzwi do przyległego pokoju, ale już nie piwnicy: był to obszerny pokój mieszkalny gospodarza, jadalnia, sypialnia i salon dla gości (tylko dla „wybranych gości”) zarazem, a w środku stał świetny instrument: fortepian Bechsteina!
1344Okrucieństwo, Interes, Dziecko, SztukaOkazało się niebawem, że ten gruby jegomość, który tak Hamsuna ukochał, że był może więcej o niego zazdrosny, jakby mógł być zwykły człowiek o ukochaną kobietę — ten najsłynniejszy handlarz win na całą Norwegię — był doskonałym muzykiem, stworzył kilkanaście istotnie pięknych pieśni: rzewnych, słodkich, cichą, delikatną melancholią spowitych pieśni dla dzieci.
1345— Wytłumacz mi — szepnął mi Munch do ucha — dlaczego najsilniejsze, może najwięcej brutalne narody rozkochały się w tej mdłej, sentymentalnej słodkości? A tak samo w malarstwie: taki dziki naród, jak Czarnogórcy, malują tak słodkawe, sentymentalne obrazy, że można by wymiotować; a ten — ja go znam — na chwilę by się nie zawahał swojemu konkurentowi kark skręcić, a równocześnie pisze niańczyne kołysanki dla małych dzieci!
1346Ta uwaga Muncha zrobiła na mnie dziwne wrażenie — mógłbym na ten temat napisać obszerne studium psychologiczne, a w pierwszym rzędzie o sobie samym: człowiek o nieskończenie przeczulonych, przedelikaconych nerwach miał się stać potwornym satanistą! He, he! Jakim świętym musiał być Huysmans, gdy się pławił w rozkoszy opisów najniesłychańszych zbrodni Gilles de Rais'a w La-bas; a gdyby kuzynka naszego wspaniałego króla Batorego — piekielna sadystka, Elżbieta Batory, która coś około 120 swoich służebnic zamordowała w najohydniejszy sposób — miała trochę talentu muzycznego, byłaby stworzyła jakąś przedziwną „Modlitwę dziewicy”, pisałaby Le souvenir de ma chaumière[456] i wpędziłaby nieśmiertelną Bądarzewską[457] w kozi róg.
1347Muzyka, Polak, Modlitwa, Artysta, Pobożność, Wspomnienia, Tęsknota, Łzy— Teraz nam Przybyszewski zagra! — zawołał Knut Hamsun — i zamorskie zwierzę, egzotyczny przybysz — on, któremu w duszy bezustannie płakało:
1348
grał wtedy jak opętaniec, długo, długo, bo wciąż słyszał: — Jeszcze! jeszcze!
1349Nagle zerwało się egzotyczne, zamorskie zwierzę:
1350— Teraz wam zagram najniesłychańszą rzecz, jaką Kościół katolicki w świętym swoim majestacie stworzył — a stworzył ją w jednym kraju, który posiadł klucze do tajemnic katolickiej wiary — w Polsce! Słuchajcie! Teraz zagram wam: Święty Boże, Święty Mocny!
1351 1352I stało się coś zdumiewającego:
1353W głębokiej piwnicy grubego handlarza win rozległa się pieśń nad pieśniami: Święty Boże, Święty Mocny!
1354Wszyscy śpiewali — oczywiście bez słów, których by nawet wymówić nie mogli, ale z taką czcią i tak głębokim nabożeństwem, żem rady dać sobie nie mógł i z ciężkim trudem powstrzymywałem ciężki ryk płaczu — konwulsyjnego płaczu nostalgii za „tą jedną jedyną”, niech Bóg broni, „Ukrainą” — ale za Łojewem i tym cudownym kościołkiem w Górze, gdzie mi wielkiej a świętej pamięci ksiądz Kompf dawał pierwszą komunię.
1355A, prawda! Obecnym był również słynny norweski rzeźbiarz Stefan Sinding[458], który rok później miał mnie serdecznie gościć w swoim atelier w Kopenhadze.
1356Opowiadałem mu, że podczas tej pieśni ciężko grzeszni ludzie kładą się krzyżem na posadzce kościoła.
1357— Jak, jak? — pytał z gorączkowym zaciekawieniem.
1358— Ot tak! — i wyciągnąłem się na krzyż w piwnicy handlarza win w Oslo, i ryknąłem ciężkim płaczem — ha, ha, ha! — z tęsknoty za Łojewem…
1359Całkiem jasny był dzień, gdym się obudził — jasny? przecież tam w Norwegii wciąż było jasno — pamiętam, że o jasnym dniu zaprowadził mnie Jappe do swego mieszkania, bo do mego hotelu było za daleko.
1360A obudziłem się, bo ktoś na mnie krzyczał: „Sposób[459] się do śmierci!”.
1361Siadłem na posłaniu, z trudem się zorientowałem, gdzie jestem, przetarłem oczy… ujrzałem kochanego Jappe, stojącego na swoim łóżku z wyciągniętym rewolwerem.
1362— Gotuj się na śmierć! — wołał Jappe.
1363Nie miałbym nawet czasu odpowiednio się na śmierć przygotować, bo w tej chwili świsnęła jedna i druga kulka rewolwerowa naokoło mych uszu; a jakim cudem zdołałem opanować deliranta — tego już nie wiem.
1364I po cóż przytaczam ten głupi fakcik?
1365Jedynie dlatego, żem nigdy przedtem ani potem nie odczuł tak intensywnie pobliża śmierci, jak tego rana.
1366Dwa razy się w Gople topiłem i z trudem powrócono mnie do życia; zażyła była mi rozkosz śmierci już od najrychlejszego dzieciństwa: jakimś dziwnym przeczuciem czegoś strasznego gnana matka moja wpadła do pokoju, kiedy obłąkana ciotka moja schwyciła mnie, roczne dziecko, za nogi i huśtała w powietrzu, by mi o ścianę główkę roztrzaskać — i to opowiadanie przeżywałem z cichym uśmiechem — ale nigdy mi śmierć nie zajrzała tak głęboko, tak poufale w moje oczy, jak wtedy, gdym obezwładniał obłąkanego deliranta.
1367W tej strasznej chwili rozwarła mi się na oścież tajemnica śmierci, naokoło której już teraz ustawicznie krążyć jąłem. Oścież się w tej chwili zamknęła, ale wiedziałem już, kędy tajemnice śmierci spoczywają.
1368Artysta, AlkoholNa drugi dzień — punkt o dwunastej w południe — zetknąłem się po raz wtóry z Ibsenem; poznał mnie — skłoniłem mu się do nóg.
1369— A, a! — powiedział — już znam pana, słyszałem dużo dobrego o panu i dużo złego, ale to dobrze, bardzo dobrze, jeżeli o młodym artyście mówi się dużo złego — znowu głęboko się pokłoniłem. — A gdy pan przyjedzie do Berlina, niech pan pozdrowi mojego przyjaciela Blumenthala!
1370Uścisnął mi rękę i hierofantycznym krokiem — taki krok pewno tylko nieboszczyk Kant odmierzał, kiedy był swego czasu najpewniej idącym zegarem dla Królewca — poszedł do Café Grand, gdzie już go oczekiwały wszystkie pisma niemieckie, które od deski do deski studiował, i flaszka whisky. A stała ona na jego stoliku nawet w sobotę, kiedy żaden śmiertelnik nie mógł w Krystianii kropli alkoholu otrzymać, bo mądry Ibsen zakupywał tę flaszkę już w piątek, była zatem jego własnością…
1371I w tej chwili staje mi na pamięci jeden fakt z mego dzieciństwa, dziś już zamroczony w niejasnej mgle poszarpanego trochę wspomnienia, ale dosyć jasny, by zdradzić źródło tego, dla moich współczesnych może całkiem niezrozumiałego i chimerycznego — nie tylko to — ale już wprost namiętnego zajmowania się przez blisko 30 lat kwestią czarów, czarownic i wszystkiego tego, co jest z pojęciem tak zwanego „satanizmu” związane.
1372Fakt ten blisko łączy się z moją zażyłością z śmiercią, tylko już nie nagłą, a niespodziewaną, o którą będąc dzieckiem — na przekór wszystkim — Boga prosiłem, ale z tą powolną, na jaką ludzie w renesansie konali, kiedy ich powoli truto piekielnym preparatem: aqua tofana[460].
1373W domu naszym służyła starsza już dziewczyna — skryta, ponura, cierpiąca na ciężką epilepsję — matka z litości ją tylko trzymała — a poza tym złośliwa i okrutna dla zwierząt. Dziecko, jak wiadomo, jest najwspanialszym detektywem w świecie: często ją podpatrywałem, jak się ohydnie nad zwierzętami pastwiła, ale jakiś dziwny wstyd i tajemniczy lęk nie pozwolił mi jednym słowem o tym rodzicom moim wspomnąć[461].
1374Jedno takie piekielne wspomnienie do dziś dnia zimnym dreszczem mnie przeszywa.
1375Jak wiadomo istnieje na wsi tasak, w formie dużego S, który służy do „krychania” kartofli, to znaczy rozdrabniania ich na drobne cząstki, by przysposobić „żarcie” dla świń; polewa się to Bóg wie jakimi pomyjami, a tak przyrządzoną potrawę świnie chętnie pożerają.
1376Czarownica, Obraz świata, Zemsta, ZabobonyOtóż pamiętam: raz uzbierała ta dziewczyna-zwierzę — Ulicha było jej na imię — cały duży kosz ropuch (a na nadgoplańskich błotach, bagnach i zabagnionych stawach panowało przeobfite bogactwo wszelakiego rodzaju żab, ropuch i wszelkiego rodzaju padalców) wzięła tasak do ręki i posiekała ten cały kosz żyjących ohydnych ropuch na drobne kawałki, oblała tę piekielną gnojówkę żywego jeszcze mięsa ropuch jakimś wrzątkiem, a potem wlała to świniom do koryta.
1377Matka była zrozpaczona, kiedy po paru dniach dwie najpiękniejsze świnie — majątek cały — nagle zdechły; ja wiedziałem dlaczego — a zdumiewające: milczałem! Zdawało mi się, że gdy tajemnicę tę zdradzę, coś niesłychanego się stanie — kto wie, czy ojciec mój nie byłby Ulichy ubił!
1378To tylko maleńki przykład zbrodniczego okrucieństwa tej chłopskiej Alrauny — Alrauna Heinza Ewersa to prosta, salonowa lala, lichuteńka karykatura tej wściekłej srogiej czarownicy — Ulichy, a w całej wsi uchodziła za notoryczną czarownicę: omijano ją z daleka, a wszystkie matki zakrywały na jej widok niemowlęta swoje czerwonymi chustkami.
1379Raz widziałem, jak krowie naszej, która ją przy złośliwym i widocznie bardzo bolesnym dojeniu ubodła, podrzuciła koniczynę, doszczętnie podczas ciężkiej burzy przemokłą, a krowa po paru godzinach się wzdęła i zdechła; chłopakowi, który ją przezywał czarownicą, dała do picia cukrem osłodzony wywar z ziarn „pindyryndy” (Datura stramonium), tak że chłopak potem spał pięćdziesiąt godzin, a obudził się idiotą; jakiemuś uczniowi wiejskiego szewca, który o niej opowiadał, że chciała sobie „chłopa” kupić za pieniądze, podrzuciła jakiś „placuszek” — chłopak był głodny — zjadł, chorował potem parę tygodni, a gdy się wygoił z jakichś tajemniczych ran, cały był poskręcany i już potem tylko o kulach mógł chodzić.
1380Raz ojciec wyciął jej ciężki policzek za nieposłuszeństwo — i w głowę zachodził na drugi dzień, co się stać mogło: miał trzy duże grzędy przepięknych maków, które namiętnie hodował i z których był bardzo dumny; widziałem, jak Ulicha późnym wieczorem skradała się między grzędami. Co tam robiła, nie wiem — dość, że rano; cały ten przepych maków jakby szronem był zwarzony, zwiądł całkiem w ciągu dnia i zsechł.
1381A ja na wszystko milczałem, mimo że najstraszliwsze męczarnie przechodziłem.
1382W szkole ojca mojego wisiał duży, pozłacany krzyż — raz w niedzielę, gdy rodzice byli w kościele, zaprowadziła mnie do szkoły, zaczęła tańczyć po ławkach jak opętana, a nagle przystanęła przed krzyżem i poczęła na niego pluć. Dostałem tak straszliwego wstrząsu, żem na ziemię upadł — ale milczałem.
1383Nieraz była moja matka ciężko przerażona, gdym wybuchiwał[462] nagłym konwulsyjnym płaczem — ale cóż — chciałem coś powiedzieć, a nie mogłem, mój język był związany.
1384Coraz głośniej już nie przebąkiwano, ale otwarcie mówiono, że Ulicha jest czarownicą, ale matka moja była zbyt starannie wychowana, by w takie brednie wierzyć, a ojciec mój był właśnie na to powołany, by jak najostrzej tępić wśród ludu gusła i zabobony.
1385Ulicha była przybłędą — nikt nie wiedział, skąd się przyplątała do naszego domu; sama nie wiedziała, jak się nazywa — coraz to inne nazwisko podawała, a im więcej ją na wsi prześladowano, tym goręcej broniła jej matka moja w swej bezbrzeżnej miłości do wszystkiego, co cierpi i jest udręczone.
1386Ale nadeszła chwila, kiedy matka wpadła w ciężkie przerażenie.
1387Ojciec nienawidził Ulichę[463] — i znowu ją raz ciężko ukarał.
1388Ulicha wiedziała, jak mnie ojciec kocha — postanowiła pomścić się na mnie. Ojca się bała.
1389Nagle — ni stąd ni zowąd — począłem ciężko chorować na jakiś potworny ból głowy, na który nawet tak doświadczony lekarz, jakim był stary Rakowski w Inowrocławiu, rady nie miał.
1390Ja wiedziałem, co się stało, ale milczałem.
1391Ulicha chwyciła mnie, wcisnęła między kolana, rozcięła mi skórę na czole — dotychczas mam bliznę — wtarła w rankę sok niedojrzałych śliwek, który przedtem opluła, mnie zaś kazała powiedzieć, żem czoło sobie rozciął o kant stołu, bo inaczej żywcem do piekła się dostanę — i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że już po paru godzinach wiłem się z bólu głowy i trzęsła mną zimna febra, czyli, jak to na Kujawach nazywają, zimna „ogroszka”.
1392Ale czuwała nade mną Łucha Ławecka; gdym przyszedł na świat, była matka moja za słaba, by mnie karmić, więc otrzymałem ją jako matkę mleczną — mój mleczny brat, Jaśko, miał mi potem służyć za model do Adama Drzazgi[464]. Łucha obejrzała mnie dokładnie, potem poszła do pieca, z którego Ulicha właśnie świeżo upieczony chleb łopatą wyciągała; słyszę przerażony krzyk matki: „Jezus Maria! Co się stało? co bochenek, to zakalec!” — Ale Łuchę nic biadanie mej matki nie obchodziło. Wyciągnęła z gorącego pieca kilkanaście drobnych kawałków węgla drzewnego, nagotowała miskę wody — wrzuciła do niej węgielki: wszystkie opadły na dno:
1393— Stasio jest uroczony! — zawyrokowała. — Ta czarownicza małpa Ulicha urok na niego rzuciła!
1394Widziałem, z jakim przerażonym lękiem patrzyła Ulicha na praktyki Ławeckiej.
1395Gdy już noc zapadła, nagrzebała Łucha w swoim ogródku korzeni żywokostu, zgotowała je na miazgę, o północy wyjechała na Gopło, nazrywała liści „bączywia” (białych lilij wodnych), skrapiała je wywarem korzeni żywokostu, ostudzonego w święconej wodzie — zaczerpniętej w źródełku Gietrzwałdzkim, przy którym kilka miesięcy temu Matka Boska paru dziewczynkom się objawiła; całą noc przykładała mi te liście na głowę i na piersi — wciąż coś mamrotała — wiem tylko, że nie były to słowa modlitwy. Na drugi dzień stał się cud: wstałem zdrów i rześki jak nigdy — natomiast znaleziono Ulichę w stogu słomy, trzęsącą się z zimna mimo upalne lato[465], kłapiącą i szczękającą zębami wskutek srogiej zimnicy.
1396Ulichę trzeba było zawieźć do szpitala w Inowrocławiu, gdzie niezadługo potem umarła.
1397To klasyczny przykład Choc en retour, jakim by nawet się ani Vintras, ani słynny dr Johannes Huysmansa poszczycić nie mógł — bajeczny przykład „transferu”, który by naszego dra Babińskiego[466] lub wielkiej pamięci Ochorowicza[467] mógł w zachwyt wprowadzić!
1398Teraz może zrozumiałe, dlaczego tyle lat życia poświęciłem zbadaniu tego zdumiewającego problematu, jakim jest dla mnie „czarownica” — dwutomowe dzieło o czarownicy, które, Bóg da, niezadługo się ukaże, będzie świadczyło o ciężkim trudzie, z jakim się w tą niesłychaną tajemnicę wdzierałem.
1399To tylko drobniuteńki „fakcik”, jaki powyżej przytoczyłem. Byłem jako chłopak świadkiem tak potwornych czarodziejskich praktyk, że już lepiej o nich nie mówić, ani nie wspominać — czasami mam wrażenie, że i mnie zobowiązuje jakieś tajemnicze maleficium taciturnitatis[468].
1400Zdawałoby się, że to wspomnienie, kiedy mowa o moim pobycie w Skandynawii, ni przypiął — ni przyłatał. Oj, nie! — gwałtownie mi się narzuciło: czym głupie rewolwerowe wystrzały obłąkanego deliranta wobec szatańskich ataków niewidzialnego astrala czarownicy?!
XX
1401I tak byłby mój słynny pobyt w tej mojej „duchowej ojczyźnie” spełznął na niezmiernie dotkliwej nostalgii — sama Norwegia nic mi nie dała — natomiast niesłychanie wiele ta ciężka tęsknota za krajem i bolesne uświadomienie sobie mojej obcości, odrębności i doszczętnej „inności”. A zapewniam, że nie jest słodką rzeczą czuć się wśród obcych „innym” — nie odczuwać nic z nimi razem „wspólnego”. Inna rzecz wśród swoich: być „innym” może nawet dumą przepełniać, podnosić na duchu — he, he — świadome lub nieświadome wyodrębnienie się w rodzimym środowisku może być źródłem bardzo przyjemnego „snobizmu”, dawać nawet dziecinne poczucie wyższości nad swoim otoczeniem — ale inna rzecz, gdy się jest wyodrębnionym, gdy się jest istotnie obcym, zamorskim przybyszem wśród całkiem obcego społeczeństwa.
1402GóryJa — dziecko płaszczyzn, równin, „dziadowskich mórz”, całych pustyni piasków — nie lubiłem gór; właściwie nie były to góry w okolicy, którą zamieszkałem, ale płaskozwyża, warstwy płaskozwyż, pnące się jedne nad drugimi coraz wyżej, coraz wyżej; wszystko to obrosłe nieprzebytymi lasami, a gdziem tylko okiem wystrzelił, natychmiast następowało coś w rodzaju reperkusji — pocisk oczu wracał z powrotem i ranił mnie.
1403Zamykałem wtedy oczy: przenosiłem się myślą nad Gopło, nad Durowskie Jeziora, gdzieś w okolice Łojewa lub Wągrowca; majaczyły się mi ustawicznie toruńskie Majdany, cały mózg zaroił się wspomnieniami z Kujaw, pijanymi chłopami, co po drodze trumny gubili, obłąkanymi torfiarzami, którzy duchy masonów po nadgoplańskich bagnach poświęconymi „trojakami” wystrzeliwali, Rusztyki, co na pohybel Panu Bogu w święto Bożego Ciała ziemię orali, ciemne klasztorne mury nad Wełną z opodal leżącym „cholerycznym” upiornym cmentarzyskiem. Rzeka, Wieś, Drzewo, Bitwa, WspomnieniaJedyną moją rozrywką było wystawanie godzinami całymi na moście nad bardzo bystro rwącą rzeką Glomen, tej szerokości, co Wisła pod Warszawą, i wpatrywanie się w nieprzeliczone kłody drzew, które gdzieś tam w górach ścinano i wprost do rzeki rzucano. Dniem i nocą wściekała się ta straszliwa drzewna lawa, tworzyła zatory, piętrzyła się w górę, tak że całe pagórki kłód powstawały, rozluźniała się znowu, gdzieś się znowu o jakieś głazy zaparła — świeżo napływające szeregi spiętrzały się na przeszkodach, łamały się, walczyły zacięcie ze sobą, rozbijały się na drzazgi, spychały się wzajemnie z zajadłą zaciekłością, by dostać się w szalejące wiry rozszalałego prądu dzikiej rzeki i tworzyć nowe zapory i coraz wyżej wzrastające szańce.
1404Wspanialszego, żywszego obrazu najzacieklejszej ludzkiej bitwy nie byłbym mógł otrzymać nad ten, który [dzień] w dzień, noc w noc — a noc tam była bielsza i głębsza od dnia — przed oczy moje wyczarowywała ta straszliwa walka „żyjących” drzew.
1405Poza tym pławiłem się bezustannie w tej łaźni szatańskiej, jak ojcowie Kościoła nazywają melancholię i tęsknotę, a praca, którą raz po raz usiłowałem się ratować, nie była tak dalece wydajna.
1406Przez cały, nieomal trzyletni pobyt mój w Norwegii powstała trylogia Homo sapiens, Dzieci Szatana, dramat Dla szczęścia, krwawa tragedia dzieci zdegenerowanego, przekleństwem obarczonego polskiego rodu szlacheckiego: De profundis, i jedyna rzecz, która na pierwszy rzut oka zdawałaby się istnienie swoje Norwegii zawdzięczać: Na drogach duszy — rzecz o potężnym rzeźbiarzu, Gustawie Vigelandzie — bliźniej gwieździe mojej, tylko o nierównie potężniejszym blasku i mocy.
1407 1408Och, nie! Nie! On im stokroć razy więcej jeszcze obcy aniżeli ja!
1409Uosobieniem norweskiej rasy to skryty, przebiegły, chciwy i skąpy Ibsen, genialny chłop norweski z domieszką trochę zepsutej; szlacheckiej rasy duńskiej i z głęboko — nie „sięgającym”, ale umiejącym „obliczać”, świetnie „obliczać”, nawet genialnie „obliczać” — instynktem niemieckiego kupca hanzeatyckiego z Bergen.
1410Twardy, zaciekły, nieustępliwy, fanatyczny, wpół obłąkany — w Norwegii jest między chłopstwem „cichy obłęd” prawie endemiczną chorobą — zażarty chłop w Ibsenie, to Brand z całą swoją piekielnie ciasną a piekielnie mocną ideologią; chytry, przebiegły, kłamliwy, dziwowiskami i uroczyskami lasów, jezior, tajemnicami gór, bezustanną walką z złośliwymi beugami kłamstwa nauczony chłop, nieumiejący już całkiem odróżnić jawy od snu, to Peer Gynt. Zdegenerowana szlachecko-duńska krew odezwała się w Ibsenie w Upiorach i Rosmersholmie, ale ponad wszystkim panuje w jego duszy zimny obrachunek niemieckiego hanzeaty: ścisła, kapitalna, a równocześnie nieskończenie pedantyczna konstrukcja, niesłychana znajomość najwyrafinowańszej algebry myśli, jaką zastosował w konstrukcji budowy swoich dramatów — i ta ostatnia zdolność przeszkodziła Ibsenowi, by mógł się stać „idealnym” typem Norwega: zbyt złożony i skomplikowany.
1411Ale w każdym razie — Ibsen jest Norwegiem.
1412I Norwegiem jest w większej jeszcze mierze Bjørn Bjørnson: „niedźwiedź, syn niedźwiedzia!” Jego to przodkowie zwalili z tronu już na początku XVI stulecia ostatnią możnowładczą rodzinę szlachecką w Norwegii, mimo że na oścież otworzyli wrota dla łupieskiej Danii, która Norwegię ujarzmić miała, zepsuć i znieprawić duńską krwią. Norwegia była przez kilka stuleci „Kaledonią” dla wszystkich zbrodniarzy, wszystkiego, co w Danii się „psuło” lub doszczętnie było „zepsute” — czytajcie Hamleta — ale Bjørnsonowie nie ustawali w zaciekłej, nadludzkiej walce przeciw zdegenerowanemu, złemu, doszczętnie zgniłemu wrogowi duńskiemu: Bjørnsonowie łączą się z Szwedami, wyrzucają Duńczyków, zawierają — zbyt słabi jeszcze — na razie przyjazną unię z Szwedami, niszczą zaciekle każdy ślad dawniejszego panowania duńskiego — o ile szlachcic duński nie wyrzekł się swego szlacheckiego przydomku i wyprzysiągł się wszystkich szlacheckich przywilejów, był spod praw wyjęty (swoją drogą na nic się to nie zdało, bo nigdzie tak kastowość nie kwitnie jak w Norwegii). Równocześnie wprowadzają Bjørnsonowie w imię sprawiedliwości i ludzkości Żydów do Norwegii — do 1813 roku stopa Żydów nie postała w Norwegii, a wpuścili ich na rzewną i niesłychanie sentymentalną prośbę, a raczej dosyć ckliwy poemat Wergelanda[469] o tym biednym Żydzie, którego nawet morze lękało się wyrzucić na brzeg norweski (przypominacie sobie moją rozmowę z Munchem: najtwardsze, najdziksze narody są najwięcej sentymentalne!) — spóźnione ideały wielkiej rewolucji francuskiej jęły święcić triumfy w Norwegii i na razie zdawało się, że zapanowała miłość i braterstwo pomiędzy pobratymczymi narodami: Szwecją a Norwegią.
1413Ale niezadługo spostrzegli Bjørnsonowie, że był tylko jedyny uczciwy Szwed, a ten ukradł „tylko” krowę! I rozpoczęła się z początku nieśmiała, potem już coraz jawniejsza walka pomiędzy Norwegią, dążącą do zerwania unii, a Szwedami, którzy tak byli splątani przenajróżnorodniejszymi interesami z Norwegią, że zerwanie unii groziło bankructwem Szwecji. Poeta, Naród, Wolność, PrzywódcaCała Norwegia podzieliła się na fanatyczną prawicę, wierną królowi szwedzkiemu, i nierównie fanatyczniejszą „lewicę”, dążącą do zerwania tej unii, a na czele tej lewicy stanął „graf-bonde” — hrabia-chłop, a właściwie udzielny książę-chłop: wielki poeta norweski, ten mi współczesny Bjørn Bjørnson! Jedyny polityk, nawet demagog, ochlokratyczny trybun, krzykacz, jeżeli chcecie, zaciekły wichrzyciel, zapamiętały wyznawca norweskiego liberum veto, który był równocześnie istotnie wielkim twórcą!
1414Nieskończenie szczęśliwszy od Mickiewicza, wydawcy „Trybuny Ludów”, natchnionego proroka, który zastępcę Chrystusa zawstydzał, wielkiego a świętego ideologa, który legiony żydowskie w Konstantynopolu tworzył, mógł Bjørnson odegrać w życiu swego narodu tę olbrzymią rolę, jaką szczęśliwie do końca doprowadził: niepodległość Norwegii to głównie jego dziełem!
1415Ten twórca cudownego hymnu narodowego norweskiego: Ja, vi elsker denne landet, ja, vi elsker det![470] w równie pięknym muzycznym hermelinie norweskiego kompozytora Nordraka — ten genialny chłop-prorok, który stworzył obok Tołstoja Potęga ciemności najwspanialszy dramat ubiegłego stulecia Over aevne („Ponad siły”), był najszlachetniejszym typem, na jaki się chłopska, a taka tylko istnieje — na wskroś chłopska Norwegia zdobyła.
1416A jaki on był dumny ten Bjørn-Bjørnson, że żadnego innego języka nie znał, prócz własnego. — Za to nikt tak nim nie włada, jak ja nim władam! — powiedział mi to z wielką dumą. Na szczęście, że znałem już norweski język, bobym się z nim nie mógł porozumieć. Równocześnie zwrócił mi uwagę na swoją wspaniałą kamizelkę (niczym słynne kamizelki Wagnera): — Trzeba bacznie zważać — powiedział — na architekturę swego ciała. Pan nie wie, jaką ta architektura zewnętrzna odgrywa ważną rolę w życiu artysty i polityka!
1417Bjørn-Bjørnson był najczystszym typem Norwega — był nim i poniekąd Arne Garborg.
1418Ale nie ten Arne Garborg, który z fanatyczną wiarą słuchał światoburczych ewangelii doszczętnie zgniłego proroka potwornie wypaczonego i do ostatniego absurdu doprowadzonego nihilizmu życiowego, Hansa Jaegera; nie ten Arne Garborg, który pisał powieści na tle seksualnej nędzy chłopskich studentów; większej jeszcze nędzy Zmęczonych ludzi, tej samej nędzy, jaka się w sercu młodej, namiętnej dziewczyny rozgrywa, która nie może się wydobyć spod opiekuńczych skrzydeł „mamusi”; ale ten Garborg, który zerwał doszczętnie wszystkie więzy, jakimi go Hans Jaeger starał [się] z „zgniłym” Zachodem związać: splunął na całą Europę i jął tworzyć wspaniałe chłopskie epopeje; a ponieważ wypieszczony, a nawet rozmamlany język duński, jakim dotychczas wszyscy norwescy pisarze się posługiwali, doszczętnie mu się obmierził, począł pisać w chłopskim, starym narzeczu norweskim, zwanym maal, swoją drogą narzeczu, które nawet dla przeciętnego inteligenta norweskiego jest mało zrozumiałe.
1419Minimalnie mało z Norwegii jest w Knucie Hamsunie, a zdawałoby się, że ten Per Pedersen (Knut Hamsun jest jego pseudonimem) powinien był najwięcej w swoim tworze ujawnić cały olbrzymi zasób swoich chłopskich sił — nic z tego! Na twór jego złożyły się przeważnie wpływy literatury rosyjskiej — w pierwszym rzędzie Dostojewski i Garszin, a głównie amerykańskiej — Bret-Harte[471] i Marc Twain — nie znaczy to, bym chciał istotną wielkość tego wielkiego artysty obniżać, podkreślam tylko fakt, że i ten pisarz nic specyficznie norweskiego nie dał. Ciekawy, w wysokim stopniu charakterystyczny i znamienny fakt dla umysłowości norweskiej inteligencji, że żaden pisarz europejski nie jest tak ceniony, powiedziałbym nawet więcej jeszcze: uwielbiany i ubóstwiany, jak Dostojewski, a nie widziałem żadnego pisarza norweskiego, który by się z najgłębszą czcią nie korzył przed Anną Kareniną Tołstoja i jego Kreutzerowską sonatą.
1420A już ta „młoda” Norwegia, którą poznałem — a trafiłem właśnie na czas zupełnego wyjałowienia — tkwiła wszystkimi korzeniami w Francji, a dziwna rzecz: utknęła na Maupassancie! Ale wracam do mego założenia:
1421Vigeland — Norweg?! — pytałem. I powiedziałem jeszcze, że on Norwegom więcej może jeszcze obcy jak ja. Nie zapomnę nigdy, gdy po raz pierwszy wystawił cały szereg swoich utworów. W niewielkiej sali w Krystianii (dziś — aby wyodrębnić naród norweski jako taki, który nic nie ma wspólnego ani z Danią, ani z Szwecją — ochrzczono Krystianię mianem Oslo) zebrała się cała inteligencja ówczesnej Krystianii, cały zastęp najwięcej znanych artystów — malarzy, rzeźbiarzy, ba! nawet muzyków. Patrzono na cały ten niesłychany twór Vigelanda, jako na całkiem coś obcego, a największy (?), najwięcej ceniony krytyk, Krystian Krohg, którego obrazy wiszą na honorowym miejscu w „Narodowym Muzeum”, stwierdził, że takie groźne potworności, jakie Vigeland przedstawia, to nudna i tania robota.
1422 1423A jednym z najpotężniejszych twórców, jakich Norwegia wydała, bo twórców, którzy całej ludzkości przynależą, których według orzeczenia Słowackiego, gdy mu wypominano niezrozumiałość Króla Ducha, i dziecko, i mędrzec jest w stanie zrozumieć, i „najlepszy” Europejczyk, po równi z jakimś najwięcej europejskiej kulturze obcym Hindusem, to właśnie Vigeland.
1424Nie widzę potrzeby powtarzać tu tego, co o tym niezrównanym twórcy pisałem swego czasu w mojej książce: Na drogach duszy — jednego słowa nie zmieniłbym teraz z tego wszystkiego, co o nim przed trzydziestu laty pisałem, z gorętszym może jeszcze uwielbieniem mówiłbym dziś o tym zdumiewającym twórcy, który jedyny dał mi to — oczywiście w innym znaczeniu — co Michał Anioł w swej florenckiej Sacristia nuova[472].
1425Fachowym krytykom wyda się to moje orzeczenie bluźnierstwem — niechaj nim będzie — ale mój instynkt ku rzeczom wielkim jakoś mnie nie myli.
1426Muncha uważano za obłąkanego jakiegoś pacykarza — dziś Munch wszechświatową sławą; nikomu się nie śniło o Theotokopulos Graeco, kiedym jął jego wielkość z zażartą namiętnością głosić w Krakowie; kto wiedział poonczas coś o Goyi[473], kiedym nie znał dość słów uwielbienia dla tego jasnowidza — eh! śmieszne, bym się miał tym chełpić, czego fachowy krytyk sztuki nie posiada — to jedno jest pewne: maluczko, a Vigeland zostanie opatentowany — teraz już oficjalnie — jako potężny rewelator, o całą głowę przerastający zbyt przecenianego Rodina[474].
1427I w jednym okazała Norwegia swoją wyższość kulturalną nad umysłową nędzą w Polsce.
1428Państwo norweskie zakupiło „Piekło” Vigelanda do muzeum w Trondhjem, którego jest najwspanialszym klejnotem, a mnie skonfiskowano cały nakład „Życia” w Krakowie za reprodukcję małego fragmentu tego „Piekła”; państwo norweskie poruczyło Vigelandowi odnowę cudownej gotyckiej katedry w Trondhjemie w zakresie rzeźbiarskim, a równocześnie dobijał mi „Życie” książę Puzyna[475] wraz z panem Banachem bezustannymi konfiskatami.
1429Ile ja nocy spędziłem z Vigelandem na rozmowach o rzeźbie gotyckiej! Żadnej innej rzeźby nie uznawał — od razu stała się dla niego niesłychanym objawieniem. To, co tylko przeczuwałem, objaśniał mi, uwidaczniał paru kreskami; wtajemniczał mnie w te niesłychane cuda, stworzone przez nieznanych a potężnych mistrzów; porzucił całą swoją pracę, bo twierdził, że teraz dopiero uczyć się poczyna; wnikał w te niesłychane tajemnice gotyku, dostępne tylko jasnowidzom; odciął się od całego świata, aż wreszcie całkiem już w dzwonnicy katedry zamieszkał.
1430Czasami znajdował tylko pokaleczone szczątki jakiejś rzeźby, tułów bez głowy lub też na odwrót, czasami jakąś płaskorzeźbę, ale tak zatartą, jak talar w dwuwiekowym obiegu — wszystko to do nowego życia powołał, a najbystrzejsze oko nie byłoby poznało, gdzie skończyła się praca twórcy, a gdzie rozpoczęła się praca odnowiciela — rewelatora.
1431Vigeland był i jest dotychczas moim najintensywniejszym przeżyciem dla mnie jako artysty, na równi z Szopenem, Schumannem, twórcami katedr gotyckich — Notre Dame w Paryżu, katedry w Bourges i Chartres, katedry w Toledo, na równi z Munchem, Ropsem, Goyą, Theotokopulos Graeco, na równi z Edgarem Poe, Barbey d'Aurevillym, Dostojewskim, Kasprowiczem, ale dosyć: całą litanię nazwisk musiałbym spisać, gdybym choć w części chciał spłacić dług wdzięczności tym artystom, którym najpiękniejsze chwile mego życia zawdzięczam, i tym twórcom, między którymi szczęśliwy los pozwolił mi żyć.
XXI
1432Ciężką bolesną nostalgię, jaka mnie każdorazowo podczas mego pobytu w Norwegii trawiła, starałem się neutralizować usilną pracą. W przeciągu jednego roku powstały trzy części mej powieści pt. Homo sapiens[476]: Na rozdrożu, Po drodze i Malström.
1433Cały ten cykl właściwie powieścią nazwać nie można.
1434To, co dotychczas było najważniejszym czynnikiem powieściowym, zepchnąłem na ostatni plan. Czytelnik, który szukał w mych powieściach wydarzeń, konfliktów, zewnętrznych wypadków, ich wikłania i rozwiązywania — czytelnik, który pragnął od powieści jedynie tylko potwierdzenia swego własnego, bezmyślnego życia zewnętrznego, odbicia tej rzeczywistości, jaką żyje, a z nudą odrzuca każdy utwór, który mu wykazuje, że ta rzeczywistość jest doszczętnie fałszywą, majakiem, urojeniem, że poza nią kryje się całkiem inna rzeczywistość, dostępna, a raczej przeczuwalna dla wytężonej do ostatnich granic, w wielkim wysiłku skupionej myśli ludzkiej — taki czytelnik musiał doznać przy czytaniu moich powieści srogiego zawodu.
1435O co mi chodziło, kiedym zwrócił się po paru poematach do formy powieściowej?
1436Zdradziłem się z tym, gdym na marginesie tworu Hansa Heinza Ewersa pisał — mea culpa, mea maxima culpa — jedynie tylko o własnym tworze; mnie się o Ewersie nie śniło, gdym pisał wstępy do jego dzieł — te wstępy miały stanowić cząsteczki własnego mego tworu: „Do źródeł Duszy” — własnej duszy mojej. Wyobrażam sobie zdumienie Ewersa, gdy te wstępy mu tłumaczono: siebie w nich doprawdy nie odnalazł ani odnaleźć nie mógł.
1437To moje, wyłącznie moje wyznanie wiary, mych pragnień, zamiarów, usiłowań, gdym wołał o twór, w którym by się ukazał człowiek w całej pełni swego życia; gdym pragnął ujrzeć go takim, jakim jest, niekrępowanym żadnymi prawami, żadną normą, ujrzeć człowieka bez figowych liści obłudnego świętoszkostwa, niesmaganego bezustannie biczem surowego i zażartego „dompteura[477]”, jakim jest „prawo” gwarantujące „porządnym obywatelom” tu na ziemi zupełne bezpieczeństwo, a wygodną i przytulną ubikację[478] — tam w górze; ujrzeć go w całej pełni wolności instynktów, w całej nieokiełznanej mocy, obecnie silnymi rzemieniami praw spętanych popędów i pragnień.
1438Pragnąłem rozkiełznać człowieka, ujrzeć go nagim.
1439Człowiek, dostępny naszej rozpoznawalności, ma, jak wszystko w naturze, dwa bieguny, na jakie go schematyzujący mózg ludzki rozdzielił: południowy i północny, świetlisty i ciemny, dobry lub zły, użyteczny lub szkodliwy; tysiące nazw istnieje na określenie tych wrzekomo[479] przeciwnych sobie biegunów, ale nie wolno ich „odkrywać”, bo dla badań twórcy, przynajmniej za moich czasów sprzed ćwierćwiecza, był dla twórcy dozwolony w człowieku tylko mały obręb tej południowej sfery — tej dobrej, szlachetnej, pożytecznej, współbliźniego uszczęśliwiającej — a badania w tej sferze przynosiły twórcom i jeszcze przynoszą zaszczyty, honory i groby „zasłużonych” po śmierci.
1440W tej sferze odbywa się właściwie wszystko prostym przetargiem, ale od tego są właśnie najwięcej przez społeczeństwo „uznani” twórcy, którzy ten brudny i częstokroć ordynarny przetarg tak umieją uszlachetniać, w takiej słoneczności ogólnie obowiązującej etyki skąpać i taką balsamiczną wonią wszelakich cnót okadzić, że najwięcej cuchnący smród — pachnie.
1441Biada jednakoż artyście, który wtargnie lub wtargnąć zapragnie w tę drugą hemisferę człowieka, tę ciemną i ponurą z swoim biegunem północnym, sferę ab umbilice et inferius[480], jakby zaciekły katar[481] powiedział, bo tę hemisferę północną, ciemną, groźną, niebezpieczną i dla wszelakiego „porządku” wrogą, zamieszkuje to wszystko, co się z wszystkich praw i wszelakiej normy wyłamało, co nie kroczy bitym gościńcem, ale „błądzi” krętymi ścieżkami, co chyłkiem przekrada się w grubych cieniach nocy i lęka się światła dziennego: bunt, wywrót i wściekłe, nieokiełznane liberum veto.
1442Tu nie ma „przetargu”, tu jest straszna, ponura, nieustępliwa walka, tu jest gniew i rozterka, wieczny ból i męka, tu lęgnie się zbrodnia i przestępstwo, dokonuje się łamanie starych i nowych tablic praw i norm, tu bezustannie żarzy się żagiew buntu i zgrzytającej zębami nienawiści.
1443W tej hemisferze przebywać artyście jest surowo wzbronione pod groźbą klątwy, a jeżeli który odważy się zapuścić swoje zagony w tę interdyktem objętą ziemię, wtedy całe społeczeństwo rzuca się na niego z oburzeniem, czyni go banitą i stawia poza nawias swoich „ulgowych” praw.
1444I otóż po dziś dzień nie znamy człowieka w całej pełni, bo tak nieskończenie mało twórców miało odwagę przełamać kanon społeczny, tak mało, którzy według słów prof. Brücknera[482] odważyli się tworzyć to, co w „czystą szlachetną anielskość” rodzimej literatury wnosi „nieczysty ton”, jakim jest prawda o człowieku, przez co już samo zostali objęci ostracyzmem społeczeństwa i uznani za współwinnych i współświadomych potworności duszy ludzkiej, jaką kusili się w swym tworze odsłonić.
1445Miałem odwagę zstąpić w czeluście duszy ludzkiej, obtłuc fikcyjnego bałwana, w jakim literaci kazali mi widzieć człowieka, z grubej warstwy bibuły i papier-mâché[483] i pokazać go, jak istotnie wygląda, choćby nawet w odległym przybliżeniu, choćby nawet w karykaturalnej grotesce, i od razu dostałem się — po napisaniu Homo sapiens — na czarną listę tych, których Verlaine Poètes maudits, a Huysmans certains nazywa[484].
1446A przecież ja nic innego nie zrobiłem, jak tylko to, że pokusiłem się o odtworzenie człowieka, jakich setki spotykałem i w ciągu mego życia bezustannie spotykać miałem.
1447Mniejsza o to! Jeszcze o co innego mi chodziło.
1448Literat, TwórczośćWyrzuciłem z mych powieści wszystko, co dotychczas jedyną jej wartość stanowiło.
1449Wszystko, co się dawniej powieścią nazywało, stało się w mych powieściach jedynie celem, by ukazać ukryte w głębi duszy moce i przejawy, ujawnić źródła ich pochodzenia. Wszystko, co było w pochłanianych dotąd powieściach jedynym celem, stało się u mnie rzeczą podrzędną, śmiesznym akcydensem. Fabuła najprostsza w świecie, bez żadnych zawikłań, które by mogły uwagę czytelnika w naprężeniu utrzymać: nie wiadomo, co, gdzie i kiedy się coś dzieje — wyrzuciłem z mych powieści wszelkie opisy, wszelkie przejawy zewnętrzne, które by nie były albo być nie mogły psychicznymi projekcjami danego stanu, w którym się dany osobnik znajduje — boć przecież jasne, że zrozpaczony człowiek nie będzie się zachwycać jakimś krajobrazem albo choćby i najfantastyczniejszym zachodem słońca; milczałem, gdy mój bohater wygadywał rzeczy, jakich bym ja sam nie był w stanie wypowiedzieć, bolałem niewymownie, gdy popełniał czyny, które mnie grozą przejmowały — przywarłem do duszy ludzkiej z tą samą ciekawością, z jaką się anatom-fizjolog do interesującej sekcji zabiera.
1450Pragnąłem dać człowieka w całej jego „pełni” — w jego wniebo- i w piekłowzięciach; dać duszę człowieka gubiącą się w otchłaniach bólu, w tych ciemnościach, w których groza, przerażenie, rozpacz i najstraszliwsza udręka istnienia wszechwładnie panuje, nierozwiązalne, piekielnym strachem duszę ludzką skręcające zagadki w ciężkich snach się wiją, rozpasana „chuć” szatana parzy się z bolesną tęsknotą duszy wygnanej z raju, a potworne okrucieństwo pławi się w mistycznych zmrokach najgorętszych wzniesień ku Bogu.
1451Całe nieporozumienie — fatalne nieporozumienie, że chciano czytać moją powieść tak, jak się czyta Kraszewskiego lub Sienkiewicza.
1452Opuszcza się rzeczy, które stanowią istotną kanwę powieści — w moim znaczeniu — to znaczy cały świat myśli i zagadnień, które twórca w danej formie pragnie uwięzić, a szuka się tylko treści. I w tą ubożuchną treść wkłada każdy czytelnik lub krytyk według swego psychicznego założenia to właśnie i to jedynie, co go najwięcej zajmuje i myśli jego pochłania.
1453Szuka przede wszystkim zmysłowej podniety.
1454Fałsz, Seks, Obyczaje, Artysta, SztukaA wszechwładnie opanowuje umysł przeciętnego czytelnika pornokracja.
1455Czytelnik lub krytyk, zamieszkujący niezmierne obszary pornokracji, a co jest równoznaczne z obłudą, wstydzi się sam siebie; a maską jej na zewnątrz to ten piekielny cant (wytwór angielskiej umysłowości, a Anglia, jak wiadomo, jest najrozpustniejszym społeczeństwem w Europie), ta ohydna, potworna obłuda, która w każdym utworze szuka przede wszystkim pornografii, a doszuka jej się niechybnie w najskromniejszym akcie miłosnego złączenia, choćby ono w twórczej duszy z najczystszego źródła wypływało — najczystsze naczynie zapełni po brzegi niechlujną treścią własnej fantazji, a gdy tego dokona, rzuca się z sadystyczną wściekłością na cały utwór.
1456Och! ten ohydny, potworny, niechlujny cant krakowskiego cenzora za czasów, gdym wydawał „Życie” w Krakowie!
1457Tolerował najsprośniejsze utwory istotnych pornografów w „Bocianie”[485] — podczas długiego pobytu w Europie nie znalazłem równie niechlujnego pisma — a konfiskował „Szatana” Vigelanda i zniszczył mi ostatecznie „Życie” konfiskatą mego De profundis!
1458Jestem bardzo spokojny człowiek, ale ile razy to sobie przypomnę, że ośmielano się przyczepić do mego utworu epitet pornografii, to pięście[486] mi się z wściekłości zaciskają.
1459Ohydnej, niechlujnej zbrodni, jaką krytyka, a w ślad za nią całe społeczeństwo, na moim tworze przez cały szereg lat popełniało, nie wynagrodziłaby nawet „wielka wstęga” za zasługi literackie!
1460Aż nazbyt świadom jestem mej niemocy wobec zamierzonego celu:
1461Wolno widzieć w moim tworze niedołęstwo artystyczne, wynikające stąd, że myśl u mnie góruje nad wszelką treścią, że tęsknota moja o całe niebo potężniejsza od tego, com stworzyć zdołał; wolno upatrywać się niezdarnych przejaskrawień w usiłowaniu, by myśl moją uczynić czytelnikowi zrozumiałą; wolno ręce załamywać, gdy się staczam z czysto artystycznej linii w zaciekłym pragnieniu, by czytelnikowi łopatą moje zamierzenia do jego łba wszuflować, ale niechlujstwem jest dopatrywać się w moim tworze pornografii.
1462 1463Szukajcie jej w państwie przewielmożnej madame Delmonse z słynnej powieści markiza de Sade Justine[487], która wykłada teorię najpotworniejszego z wszystkich cant'ów — cant płciowy:
1464Nikt nie żąda od nas cnoty, tylko maski cnoty.
Jestem nierządnicą jak Messalina, a wszyscy wierzą lub zdają się wierzyć, żem czysta jak Lukrecja. Jestem gorszą ateistką od Vaniniego, a wszyscy wierzą, z porozumiewawczym uśmiechem wierzą, że jestem pobożniejszą od św. Teresy. Jestem fałszywą jak Tyberiusz, a zezując na otoczenie, tłumiąc w sobie ryk śmiechu, twierdzą, że jestem szczera jak Sokrates. I pewną rzeczą jest, żem trzeźwa i wstrzemięźliwa, mimo że Apicjusz nie dorównałby mi w najwyrafinowańszej sztuce rozpusty. Oddałam się najniechlujniejszemu występkowi, zdradzie, podłemu oszustwu, plugawej ohydzie, ale spytaj się wszystkich moich bliźnich, a wszyscy unisono powiedzą: Madame Delmonse jest aniołem!
Tylko, jedynie tylko podwładni i wielbiciele wszechmocnej madame Delmonse wietrzą w każdym dziele sztuki — pornografię.
1465Krytycy, ajenci śledczy cant'u i pani Delmonse, wypatrujący i węszący wszędzie pornografię, winni się wstydzić swej haniebnej misji.
1466Pornografią staje się utwór artysty jedynie tylko wtedy, gdy się przyodzieje w ohydne domino[488] „moralnego” oburzenia — nagość może być święta, ale przyodziana w przejrzyste tiule, przezroczyste jedwabie staje się sprośna i lubieżna.
1467I cudownie uzmysłowił tę myśl genialny malarz i głęboki myśliciel Goya w swych dwóch obrazach: Maja desnuda i Maja vestida[489].
1468Tyle prostackich ogólników — tak! tak! dziś dzięki mej odwadze staje się ten mój spóźniony protest lichym ogólnikiem — w kierunku tej prasy, która się z taką wściekłością pieniła na każdy mój twór i prokuratorii go denuncjowała, i zalewała mnie całą siklawą pomyj „moralnego oburzenia”; a przecież dziś jeszcze starają się ludzie „dobrej woli” twór mój uwięzić w Enfers Giftkammer bibliotek — a czym najwścieklejsze erotyczne stronice w moim tworze wobec tych erotycznych rewelacji współczesnych mi — i to niezmiernie poważnych autorów polskich!
1469Literat, Polak, Obraz świataA może — a może: gdyby nie Przybyszewski, wszystko byłoby jeszcze w literaturze polskiej sielskie i anielskie i mielibyśmy dotychczas małpie, cnotliwe nadczłowieczeństwo papierowego manekina, jaki jeszcze w tworze Sienkiewicza paraduje?!
1470A co? Czym nie zasłużył na grób zasłużonych?
1471 1472To co najmniej mi się należy za ten „nieczysty ton”, który według prof. Brücknera wniosłem do świątnicy piśmiennictwa polskiego!
XXII
1473Czary, Czarownica, Polak, ArtystaI tu, w tej zapadłej mieścinie granicznej między Szwecją a Norwegią, w tym malutkim Kongsvinger, podjąłem — teraz już z powagą niemieckiego uczonego i jego sumiennością, a równocześnie z fantastyczną paradoksalnością Słowianina, wobec której utwór Shawa staje się pedantyczną wypociną, a najwspanialsze kpiny Heinego profesorską udręką, by swych uczniów jakimś dowcipem zabawić — wciąż dotąd przerywane studia nad czarami, czarodziejami, czarownicami, studia nad najciekawszą i najmniej zrozumiałą zagadką, która ludzkość przez tyle wieków trapiła i dotychczas trapi!
1474Jeśli cośkolwiek w moim duchowym życiu wymaga jakiegoś bliższego oświetlenia, to właśnie ten problemat czarów i czarownicy i w ogóle tego wszystkiego, co się czarnoksięstwem zowie — a z górą ćwierć wieku spędziłem na tych studiach.
1475Po tysiąckroć rozczarowany razy i zrozpaczony, porzucałem te studia i wciąż na nowo i z stokroć razy zwiększoną gorliwością do nich wracałem — najpiękniejsze lata mej twórczości pochłaniało to gorączkowe pragnienie, by tę zagadkę, w której dopatrywałem się źródła najgłębiej utajonych, najwięcej tajemniczych sił ludzkich, rozwiązać.
1476Oczywiście, że jej nie rozwiązałem, i wątpię, czy ją kiedykolwiek jakiś „śmiertelny” człowiek rozwiąże, ale wpadłem — tak mi się przynajmniej zdaje — na tropy możliwości rozwiązania tego najzawilszego problematu w historii całej ludzkości.
1477Nie piszę pamiętników — piszę jedynie dzieje mej twórczej duszy — a w tych dziejach te właśnie badania zajęły tak poczesne miejsce, tyle sił na nich strawiłem, tyle na nich duchowej udręki przeżyłem, tyle mnie one nieludzkich wysiłków kosztowały, że dłużej nad tym problematem przystanąć muszę.
1478Otóż w najskromniejszym zarysie — nawet nie to: to tylko obrys jakiegoś olbrzymiego kształtu, widzianego z perspektywy ptaka, który unosi się nad ziemią na wysokości jakiegoś Gaurizankaru[490], a bywało, że ten ptak na te same kształty patrzył z księżyca — teraz już z wolna się opuszcza — jaśniej już i wyraźniej widzi to, co przed ćwierć wiekiem było grubą mgłą spowite —
1479Kto chce słuchać, niech słucha:
1480CzarownicaDo niedawna jeszcze narażał się człowiek, który by się ośmielił mówić na serio o czarach lub czarownicach na kpiny i szyderstwo, albo też co najmniej na obrażony zarzut, że pragnie sobie z ludzi zakpić.
1481Wprawdzie nie przeczono temu, że cała historia ludzkości przez cztery czy pięć wieków wykazuje na prawie każdej swej stronnicy zaciekłą walkę nie tylko Kościoła, ale i władz cywilnych przeciwko czarownicy, ale to była nieszczęsna ofiara ciemnoty, przesądów, łatwowierności ludzi średniowiecza, najwyższej litości godna ofiara, nad którą powołani i niepowołani w nieprzeliczonych pismach przez całe ubiegłe stulecie gorzkie łzy ronili.
1482Czary, CudZ jednym z najgłębszych, najzawilszych i najwięcej tajemniczych, zagadkowych zjawisk w życiu ludzkości uporano się w niesłychanie płytki, niepoczytalnie płytki sposób, zaprzeczając nawet możności istnienia osobników, którzy rozporządzali całkiem innymi siłami, jakimi przeciętny człowiek w tzw. kulturalnym wieku rozporządza, i oczywiście byli w stanie wywoływać zjawiska, które, o ile ludzi uszczęśliwiały i dobrodziejstwa im świadczyły, ludzkość „cudami” zwała, o ile zaś szkody i krzywdy przynosiły, „czarami” — osobników zaś, którzy „cuda” czynili, zaszczycano nazwą świętych, tych zaś, których „cuda” ludzkość trapiły — czarownikami, względnie czarownicami.
1483Cud i czar to tylko pozytywny i negatywny biegun niesłychanie wytężonej woli ludzkiej, do ogromu najintensywniejszej twórczości spotęgowanego pragnienia w tak dobrym, jak złym kierunku.
1484Przeczyć czarom, znaczy tym samym przeczyć istnieniu cudów; jeżeli czarownica nie istniała, natenczas i cała hagiografia katolicka jest taką samą fikcją, jak demonologia.
1485Tymi samymi siłami, którymi rozporządzał święty, gdy przyłożeniem ręki na czoło i silnym rozkazem: „Wstań!” stawiał sparaliżowanego na nogi, rozporządzała i czarownica, gdy swoim złym wyrokiem — mal occhio — spojrzała na najzdrowszego człowieka i paraliżowała mu członki, i taka sama siła, której bezliczne przykłady przytaczają „Żywoty Świętych”, była w spotęgowanej jeszcze mierze czynna w przeklętym żywocie „Dzieci Szatana”.
1486A siłę tą, o której mowa, z wolna rozpoznawać poczynamy; przed stu laty była jeszcze „ukrytą”, „okkult” — nauka o tych siłach była znana dla wtajemniczonych pod nazwą okultyzmu — dziś ta siła od jakiegoś pół wieku zatraca już swój tajemniczy urok, staje się jawna, a współczesna nauka gorąco się nią zajmuje; dziś znamy przynajmniej parę jej objawów, przejawiających się w hipnotyzmie, sugestii i — somnambulizmie.
1487Tak święty, lub święta, jak i czarodziej lub czarownica, to na tym samym pniu wyrosłe osobniki o niesłychanej potędze oddziaływania na ludzi za pomocą do ostatecznych granic spotęgowanej woli, a przy tym o wyjątkowym założeniu, które im pozwalało z sił, ukrytych w każdym człowieku, ale niedających się wyzwolić, w całej pełni korzystać.
1488Dziś już nawet urzędowa nauka z wolna się godzi na odwieczną okultystyczną naukę, że poza tym widzialnym organizmem tkwi jeszcze inny, tajemniczy organizm, który jest niejako duszą fizycznego, a uposażony w takie siły, że jest zdolen opanować swoją wolę i te nerwy, które naszej woli na zwykłej jawie nie podlegają, a więc nerwy znane nam pod nazwą nerwów sympatycznych w tak zwanym splocie słonecznym — „plexus solaris”. Osobnik, który znalazł możność opanowania tego ukrytego organizmu, opanował tym samym cały system krwionośny, może wywoływać według swej woli stygmaty; może pozwolić ranom krwawić, jeżeli zechce, i na odwrót, zastanowić[491] obieg krwi, jest w stanie do tego stopnia zwolnić i opóźnić wymianę materii, że na miesiące całe może się dać żywcem pogrzebać, może zneutralizować siłę przyciągającą i wznieść się w powietrze. Ja sam byłem świadkiem, jak fakir indyjski przerżnął sobie skórę brzucha, obficie krwią broczącą, i ranę w minutę potem już zagoił.
1489Ten ukryty organizm, znany nauce okultyzmu już na 20 wieków przed Chrystusem jako ciało astralne — w nowoczesnym okultyzmie przyjęto ogólnie nazwę astrosoma — jest źródłem tych wszystkich objawów, szkalowanych przez płytki ach! jak nieskończenie płytki wiek oświecenia jako głupi zabobon.
1490Olbrzymia, ukryta wiedza Hindusów znała dokładnie ten organizm: w księdze Hatha Yoga szczegółowo opisany jest jej ustrój nerwowy — z tą tylko różnicą, że dla skalpela anatoma jest niedostępny, bo niewidzialny, i z tą różnicą, że mózg tego nerwowego ustroju nie znajduje się w czaszce, ale w okolicy pępka, i z tego mózgu pępkowego rozchodzą się miliardy fluidalnych torów — czyli „nadi”, tworzących około siedemnastu większych ganglij, czyli „chakram”. Opanowanie tych nadi i tych chakramów wymaga nieludzkich i przez całe życie trwających ćwiczeń w najsurowszej, dla nas Europejczyków wprost niepojętej ascezie: każdy z nas przecież czytał najwiarogodniejsze opowiadania podróżników o fakirach, leżących lata całe na łożach, najeżonych kolcami, innych zaś wysiadujących całymi latami w całkiem nieprawdopodobnych skrętach, innych zasię wystających w kataleptycznym stanie na jednej nodze, a każdy z nich jest w stanie w większej lub mniejszej mierze wydzielać swoje „astrosoma” z fizycznego organizmu, wysyłać je na olbrzymie przestrzenie — stąd te zdumiewające przykłady jasnowidzenia — a nawet — podczas gdy fizyczne ciało spoczywa w ciężkim letargu — przybrać to swoje „astrosoma” w nowe ciało — i, o ile opowiadania teozofów i to najpoważniejszych, takich, których ust żadne kłamstwo nie skalało — nie polegają na jakiejś całkiem nieprawdopodobnej halucynacji — ukazać się nagle w całkiem cielesnej formie, zwanej w sanskrycie „nikara manya” — tym wybranym, którzy jakiejś duchowej pomocy potrzebują.
1491Tą nikaramanyą posługują się wielcy „mahatmi[492]”, o których pani Bławatska[493] dużo majaczyła — jej bym nie wierzył, ale uwierzyć muszę okultyście tej miary, jakim był nieskazitelny Franciszek Hartmann, niezwykle trzeźwy, jasny, a zarazem w naukę hatha yoga wtajemniczony badacz.
1492Materia — jeżeli o takiej mówić można — z jakiej się „astrosoma” składa, jest to niejako transcendentalna materia, znana od wieków całych pod mnóstwem rozmaitych nazw: akasa w hinduskim języku, kâ u starych Egipcjan, aur Kabbali z pozytywnym biegunem, zwanym od i negatywnym ob, stąd też prawdopodobnie wzięło się u alchemików średniowiecza „aurum”, jako „prima materia”. Okultyści współcześni posługują się prawie wyłącznie nazwą aur i jego pozytywną siłą: od.
1493Przez tyle wieków ludzkość nic nie wiedziała o elektryczności — dziś elektryczność wprawiłaby jakiegoś naszego przodka w XVIII stuleciu w to samo niesłychane zdumienie, w jakie może stokroć razy potężniejszy substrat wszelakiego światła naszego, elektryczności, magnetyzm, a więc „od”, którego grubym zmaterializowaniem są powyżej wymienione zjawiska, wprawiać będzie może już w tym stuleciu naszych potomków.
1494Na razie znamy „od” jedynie tylko z promieniowania astrosomy na zewnątrz — „od” tak dobrze znany tym jasnowidzom, którzy wokół głów świętych widzieli dokładnie kręgi światła o takiej mocy, że światło to ślepiło, i znany naszym współczesnym tak zwanym „sensytywom” o tak niesłychanej wrażliwości i pojemności zmysłu wzrokowego, że w najgłębszej ciemności rozpoznawają przedmioty po ich silniejszym lub słabszym promieniowaniu — a trzeba wiedzieć, że promieniują i rośliny, i minerały, również jak człowiek obdarzony astrosomą, czyli duszą.
1495Dusza, PiesPromieniowanie to, stanowiące u każdego człowieka pozaskórną świetlistą warstwę, znaną pod nazwą aury — a, jak wiadomo, aurę tą nawet fotografować można, jest równocześnie pośrednikiem między człowiekiem a jego światem zewnętrznym: jednym słowem siedliskiem tego, co czuciem nazywamy. Każdy człowiek ma swoją specyficzną aurę, bezustannie wytryskują z niego te promienie, które widocznie mają znowu specyficzne właściwości, które pozwalają psu ścigać swego pana na milowe odległości, a jeżeli się da psu do powąchania jakiś przedmiot, należący do zbrodniarza, a oczywiście przesycony jego odem, pies niezawodnie pozna właściwości odu, który zbrodniarz podczas swej wędrówki w zetknięciu się z ziemią pozostawił, i pójdzie niechybnie jego tropem.
1496Nie przez nerwowe ciałka dotyku dostaje się wrażenie czucia do mózgu, ale za pomocą tego promieniowania, które się nerwowymi ciałkami dotyku posługuje li tylko jako aparatem telegraficznym — te promienie są funkcją astrosomy, czyli duszy. Promienie, tryskające obficie z nosa psa, splatają się z emanacjami człowieka i w ten sposób prowadzą go na niezawodny ślad.
1497I w niczym innym nie polegają te nagłe sympatie lub antypatie, które każdy niemal człowiek odczuwa, gdy się z swoim bliźnim zetknie, i tak tylko zrozumieć można, dlaczego człowiek w jednym mieszkaniu dobrze się czuje, w drugim źle, otoczenie, które jest bardzo przyjemne, może być nagle zepsute przez obecność jakiejś osoby, której się może nawet nie widzi. A tą obecnością niepożądaną jest jego zepsuta aura.
1498Że aura, a raczej od, jest siedliskiem wszelkiego czucia, udowodnił to niezbicie słynny badacz Rochas[494], który z początku bardzo odpornie do nauk okultystycznych się odnosił. Wprawiał szczególnie sensytywne osobniki w stan somnambulizmu — w jakim siedlisko czucia całkiem na zewnątrz się wyłoniło — ciało pozostało bez czucia, można je było na wolnym ogniu smażyć: nic nie czuło — jeżeli zaś ukłuło się powietrze, w którym czucie — a więc od w koncentrycznych warstwach wokół danego osobnika się ułożyło, wywoływało to silną reakcję, czyli tak zwaną reperkusję, równie silną i wtedy, gdy się, dajmy na to, oddało na działanie tego eksterioryzowanego odu jego fotografię — kłuło się tą fotografię, przesyconą danym odem w drugim lub trzecim pokoju, odczuwał zahipnotyzowany osobnik dotkliwy ból w tym miejscu, z którego od był wzięty, a nietrudno by było, gdyby manipulacja stała się odpowiednio brutalna, przyprowadzić osobnika do poważnej choroby.
1499To, co dziś tak i Rochas lub Durville[495] eksperymentalnie dokonuje, było aż zbyt dobrze znanym wszystkim czarnym magom, a nikt sprawniej nie eksperymentował, jak służebnice i posługaczki magów — czarownice.
1500Wiadome przecież, że prosty cieśla zręczniej pracę wykona aniżeli nawet uczony architekt.
1501Jeżeli czarownica chciała jakiegoś człowieka dotkliwie na zdrowiu uszkodzić, a nawet zabić, starała się przede wszystkim dostać się w posiadanie włosów, zębów, paznokci swojej ofiary lub też kawałka koszuli, a ponieważ koszula była w całym średniowieczu niezmiernie rzadką rzeczą, starczyły szczątki odzienia, kawałek zdartej podeszwy choćby, boć to wszystko było odem człowieka przesiąknięte, a od jest niezniszczalne, a gdziekolwiek się go przeniesie, nie traci raportu z macierzystym odem.
1502Toteż, gdy czarownica ulepiła woskową figurkę, wgniotła w nią przedmioty, należące do swej ofiary, i miejsca te kłuła szpilką lub nożem, ofiara odczuwała nieznośny ból: często tworzyły się rany, nie wiadomo dlaczego i czemu, a jeżeli „wola i imaginacja” czarownicy — niezbędne warunki pomyślnego przebiegu zbrodni — były niezwykle silne, następowała powolna śmierć.
1503Eksperymenty Rochasa, a szczególniej Durville'a wykazały, że przy usilnym i długim hypnotyzowaniu dany osobnik pogrąża się w coraz głębszy stan somnambulizmu. Wyeksterioryzowane warstwy formują się z lewej i prawej strony w dwa słupy, które się z wolna do siebie zbliżają, a w końcu zlewają się w jeden fantom o całkiem ludzkiej formie, w jak najdokładniejszy pierwowzór tej bezdusznej masy, jaką stanowi fizyczne ciało człowieka.
1504To znaczy: dusza — astrosoma — wyłoniła się całkiem z fizycznego ciała, a z nią razem wszystkie zdolności umysłowe, a więc nie słyszy ani nie widzi, ani nie czuje to, co człowiekiem nazywamy, a co jest tylko oskorupieniem duszy i służy tylko za bezwolne narzędzie dla duszy, dopóki się w ciele znajduje — lecz jedynie tylko wyzwolona z swego więzienia „dusza” — astrosoma.
1505Otóż czarownice znały cały szereg narkotyzujących „maści”, powodujących stan somnambuliczny.
1506Czarownica, Dusza, CiałoBy wyłonić duszę z ciała, na to potrzeba — przynajmniej w znanych nam eksperymentach — silnego hipnotyzera, ale mamy również mnóstwo przykładów, że są osobnicy, którzy sami umieją się wprawić w stan tego somnambulizmu — i ten autosomnambulizm można było osiągnąć — o ile możność jego nie była już danemu osobnikowi wrodzona i w każdej chwili mógł się w ten stan wprawiać — za pomocą przeróżnych narkotyków, tak zwanych maści czarownic, złożonych z tak potwornych ingrediencji, jak sadło nowo narodzonego dziecka, krwi nietoperza, ropuchy i węża, poza tym trujących roślin, sproszkowanej wątroby wisielca — mnóstwo przepisów pozostało po dziś dzień: nie dochowała się tylko tajemnica, w jakim ilościowym składzie maść ta się sporządzała. Wytrawne i doświadczone czarownice nie potrzebowały się nawet posługiwać żadnymi środkami: wystarczała im jedna chwila snu, by już dusza mogła ciało opuścić i kierowana wyćwiczoną wolą tam się udać, gdzie czarownica zechciała.
1507Stąd jej zdumiewające jasnowidzenie, które jej pozwalało widzieć i poznać wszystko, co się w okręgu kilkunastu mil naokoło działo, ale — co dla niej było najważniejsze: zapoznać się z tak zwaną w okultyzmie: „signatura rerum”.
1508Każde stworzenie, każda roślina, każdy metal ma osobną swoją sygnację, które dla widzącego zdradza wszystkie jego właściwości i przeznaczenie — a nie ma nic w całym świecie, coby duszy nie posiadało — ta sygnatura, niewidzialna dla zwykłego oka, uwidacznia się oku wyzwolonej z ciała duszy — astrosomy. Dusza roślin, czyli „Leffas”, jak ją wielki Paracels nazywa, zdradza wszystkie swoje tajemnice astrosomie człowieka, którą Paracels nazwą „Evestrum” ochrzcił. Leffas roślin w zetknięciu się z Evestrum czarownicy nie mógłby nawet ukryć swych tajemnic, bo zdradzał się różnorodną skalą barw, a i dusza ludzka jest barwna, zależnie od jej doskonałości, zbrodniczości lub w ogóle namiętności, jakimi jest szamotana. W jasnowidztwie widziała czarownica obieg soków w roślinach, znała wpływ światła na nie; już to kiedy tworzyły jadowite fermenty, a kiedy do leków się nadawały, a dzisiejszy hodowca maków, z których opium wytwarza, czarownicy zawdzięcza ściśle określony czas, w którym właśnie mak tak dojrzewa, by wywar jego soków mógł się na tę szatańską truciznę przemienić.
1509Nauka, Czary, Czarownica, ZabobonyCo chemia zawdzięcza alchemikom, chirurgia katom, tyleż botanika — czarownicy. Ona właściwie jest twórczynią tej, że tak powiem, astrologii botaniki, dziś dawno zapomnianej, ale tu i ówdzie pojawiają się znaki, że dzisiejsza botanika coraz usilniej bada wpływ światła na rośliny, zwłaszcza gdy zrobiła spostrzeżenie u pierwotnych ludów, z jaką starannością wybierają czas i porę dnia, w jakich tną drzewa lub zbierają zioła.
1510Może i uczonego profesora wpędziłaby czarownica w kozi róg swoimi niesłychanymi toksykologicznymi wiadomościami truciznoznawczymi.
1511Ona właściwie jest twórczynią toksykologii — zapalczywa trucicielka umiała nawet z ziół leczniczych wydobyć jad trucizny, a tym samym wywarem, którym goiła chore płuca, wywoływała — tylko w innych dawkach — owrzodzenie, a może nawet i ten słynny „święty ogień”, w którym ciało płatami całymi, jakby spalone, od kości odpadało.
1512A zresztą, czym było dla jej astrosomy, która przenikała najgrubsze mury, przyssać się do ciała swej ofiary i wpromieniować w niego cały zaciekły jad swej zemstą i złością przepojonej duszy?!
1513Nauka, Zabobony, Słowo, CzaryDzisiejsza nauka operuje mikrobami, lasecznikami, a kto wie, czy ta nasza cała bakteriologia nie jest właśnie przesądem, a głęboką, utajoną wiedzą, była znajomość magii słowa?!
1514Cóż my wiemy o słowie? Powtarzamy bezmyślnie, że na początku było słowo, codziennie przypominamy sobie, że słowo stało się ciałem, ale któż zdaje sobie z tego sprawę, co to znaczy?
1515Widział kto słowo? Pewno, że byli ludzie, którzy je widzieli, niezadługo pokaże nam fotografia, jak ono wygląda, ale na ogół jest słowo słowem i niczym więcej. A tymczasem słowo jest rzeczą istniejącą, działającą, raniącą, kojącą — to przecież nie słowo, które dziecko pieści, ale kochający fluid tego słowa, nie słowo rani, ale ukryta w nim jadowita dusza słowa. Słowo jest skorupą, którą można hieroglifem uwidocznić — najlepszy dowód, że słowo jest poniekąd rzeczą, jeżeli w ten sposób się objawia — ale ten hieroglif, nierozwiązalnie spętany z mówionym słowem, zdradza duszę słowa.
1516Weźcie alfabet hebrajski, a z zdumieniem dowiecie się, że alef — to piersi, a bet — to dom, a gimel — to pełnia itd. Dowiecie się dalej, że alef to równocześnie powietrze — mem — woda, a schin — ogień — a dwudziestudwóm głoskom nadał Bóg formę i różnoraką tajemniczą postać, a gdy zaś głoski te jął kombinować w najrozmaitszych permutacjach, stworzył Bóg duszę wszystkiego, co ma być stworzone i co już jest stworzone. Tak poucza Sepher Iesira, pierwsza księga Kabbali — Maassa Bereschith.
1517Słowo, Zabobony, Modlitwa, CzaryKto znał znaczenia głosek, kto umiał kombinować je w słowa tak, żeby się stały twórczymi fluidami, ten mógł się słowem posługiwać jako prośbą, która niebiosa przebija i przed tron Boga się dostaje, lub niszczącą klątwą, która stokroć razy gorsze choroby wywołuje aniżeli miriady mikrobów.
1518A jasnowidząca czarownica znała duszę słowa, tej biednej skorupy, którą język, podniebienie lub zęby kształtują, i umiała się nią posługiwać — zresztą posiadała w tym względzie ogromną tradycję.
1519Czarownica, HistoriaJuż pierwsi demonolodzy, którzy specjalne dzieła o czarownicy i czarach pisali, mówią o stowarzyszeniu czarownic i czarodziejów — tych jest względnie mało, bo na jednego mężczyznę przypada co najmniej sto kobiet — jako o ściśle zorganizowanej sekcie — illa nefandissima secta — a lata, w których z gwałtowną szybkością sekta ta po całej Europie rozszerzać się rozpoczęła, przypadają według ich spostrzeżeń na początek XIV wieku.
1520Do tego czasu nie ma rzeczywiście śladu czarownic; wprawdzie było mnóstwo procesów o czary — znano już wtedy czarowanie za pomocą woskowych figurek — papież Jan XXII wydał aż trzy bulle, przeklinające czarnych magów, którzy na jego życie czyhali: znano również mnóstwo uroków, za pomocą których czarodzieje i nekromanci operowali, ale właściwa czarownica pojawia się dopiero między 1300 — a 1350 rokiem i po raz pierwszy wynurza się w tym czasie słowo sabat — szatańska synagoga czarownic; w tym to czasie znachodzą[496] się pakta czarownicy z szatanem i w tych latach ustala się cała liturgia szatańska na sabacie.
1521Usilne, nowoczesne badania stwierdziły, że na ślad czarownic, jako już poniekąd zorganizowanego stowarzyszenia „wrogów ludzkości”, trafiano po raz pierwszy w południowej Francji i to w czasie, kiedy po krwawych walkach z potwornym okrucieństwem, zażartą nieludzką krwiożerczością niszczono resztki sektę katarów, sektę albingensów, która przez dwa stulecia była tak groźna dla Kościoła Katolickiego, jak nie była nią nawet Gnoza w pierwszych trzech stuleciach po Chrystusie. Zniszczona jeszcze w okresie pogańskiego wszechwładztwa, odżyła na nowo w potężnej nauce boskiego Mani, dostała się przez Konstantynopol do Bułgarii, gdzie otrzymała nazwę bogumilców, a stąd rozprzestrzeniła się przez Hiszpanię, północne Włochy, a główną, najważniejszą i najgroźniejszą twierdzą i ostoją stała się dla niej południowa Francja z wszystkimi jej bogatymi i kwitnącymi miastami, z wszystkimi warownymi zamkami i twierdzami — a otoczona czułą i troskliwą opieką książąt Raymondów swobodnie rozwijać się mogła.
1522Sekta ta przyjmowała dwóch równie potężnych i równie odwiecznych bogów, jednego, który w niewzruszonym majestacie panuje nad światem niebieskim, który nigdy nie zniechluił się jakimś tam tworzeniem tak nędznego tworu, jakim jest ziemia, drugim zaś bogiem — to ten, który owładnął ziemią i wszechwładnie nad nią panuje — Czarny Bóg, czyli Szatan. Zwolennicy tej sekty byli zaciekłymi wrogami Kościoła Powszechnego, nie uznawali żadnych sakramentów, prócz Chrztu a przede wszystkim wykpiwali niemiłosiernie sakrament Pokuty, Ciała i Krwi Pańskiej, nie uznawali zupełnie boskości Chrystusa; a Matkę Boską spotwarzali niechlujną nienawiścią. Jehovah Starego Testamentu, którego z wzgardą odrzucali, był dla nich podłym oszustem, najwyższej pogardy godnym kłamcą i krwawym oprawcą. Jedna księga w Starym Testamencie tylko znalazła w ich oczach łaskę — to księga Job, a z Nowego Testamentu najwyżej cenili listy apostoła Pawła i na niego zawsze się powoływali, właśnie na tego apostoła, który, jak to z jego listów wynika, o historycznym Chrystusie, zdaje się, nic nie wiedział, jak również nic o ewangeliach, bo jednego słowa z nich nie cytuje.
1523Sekta ta, która powstała na gruzach dawno już zamarłej gnozy, była niewątpliwie w posiadaniu ezoterycznych tajemnic, przeznaczonych li tylko dla wybranych i żyjących jedynie w ustnej tradycji. A ktokolwiek zajmował się choć trochę starożytnymi misteriami, które najwyższy może rozkwit znalazły w gnostycznych kultach i kulcie Mitry, wie, jak olbrzymią rolę odgrywała w tych misteriach wszelkiego rodzaju magia, a że ona „białą” nie pozostała i z natury rzeczy musiała się przerodzić w najczarniejszą z czarnych, o to postarał się Kościół swoimi nieludzkimi prześladowaniami, w rozpasanej zwierzęcości prześcigającymi o całe niebo prześladowania chrześcijan za czasów najwięcej krwiożerczych Cezarów. Włosy na głowie stawają z przerażenia, z jaką potworną, rozjuszoną furią szalał Kościół przeciwko wyznawcom Mani, a całkiem zrozumiałe, jak zaciekłą, nieubłaganą nienawiść, jakie rozbestwione pragnienie zemsty wywołało to prześladowanie w tych rozbitych resztkach, kryjących się w niedostępnych pieczarach górskich, jaskiniach, do których dostęp nawet dla oczu tak przebiegłych psów gończych, jakimi byli zbiry Świętej Inkwizycji, nie był dostrzegalny.
1524Pisma katarów zostały doszczętnie zniszczone, ale żadna siła nie zdołała zniszczyć ustnej tradycji, ani ezoterycznych tajemnic, których już przed ciekawością wyznawców ustrzec nie zdołano, ani nie chciano, bo tajemnicami tymi osłonięte były magiczne środki, przechowywane od najdalszego zarania ludzkości, a które teraz stały się straszną bronią odwetu i pomsty.
1525Z rozbitków potężnej ongi sekty potworzyły się małe gminy, ukrywające się w czeluściach niedostępnych gór, przytulające do swego łona rozbitków i innych, najwięcej prześladowanych sekt, z których najsilniejszą była sekta Vaudois; przytułek w tych gminach znajdowali wyrzuceni z łona Kościoła renegaci kapłani i klerycy — z rodu wagantów najrozpustniejsi i najwięcej do wszelkiego rodzaju zbrodni pochopni — nie dziw więc, że pierwotnie czysta nauka jęła się paczyć, wykoszlawiać, a w końcu nie pozostało nic, prócz wykarykaturzonej czarnej magii, rozporządzającej mniej lub więcej skutecznymi środkami — nic prócz zębami zgrzytającej, niestety bezsilnej chuci zemsty, która mogła tylko znaleźć upust w potwornych parodiach obrządków kościelnych, kradzieży hostii i plugawienia ich, zniszczenia i opluwania krzyżów przydrożnych, palenia kościołów, wszelkiego rodzaju świętokradztw i bluźnierstw, torturowania w nieludzki sposób sług kościelnych — dominikanów — psów Pana Boga, o ile ich, zabłąkanych w świętym zelotyzmie, uchwycić zdołano.
1526I w tych ciemnych jaskiniach, w których wieczny mrok panował, jakiego nawet skąpe kaganki oświetlić nie zdołały, bo lękano się, by światło nie naprowadziło zbirów do tych kryjówek, odbywały się te piekielne msze rozpaczy, najstraszliwszej udręki, msze w rozbestwionej żądzy pomsty i najzażartszej nienawiści.
1527Zwierzę, SzatanZwalono i podeptano krzyż, a na ołtarzu ukazał się kozioł, odwieczny znak zodiakalny, kozioł Mandes Egipcjan, czarny kozioł pokuty Hebrejów, kozioł wszechwładca, w którego znaku dusze ludzkie wstępowały do niebios i zstępowały na ziemię, zarazem kozioł, symbol rozrodczej chuci, a potem rozpusty, jaką ludzkość się upijała, by o nędzy swej zapomnąć[497]; kozioł — mściciel, który coraz straszniejsze i potworniejsze formy przybierał, im miał być większym postrachem dla znienawidzonego Kościoła.
1528I kozioł-Szatan, ulepiony z Bóg wie jakich form i elementów, rozbitych szczątków tych form, w jakich ta czarna potęga w najrozmaitszych religiach się plastycznie objawiała, stał się teraz naprawdę jedynym bogiem, a zarazem i arcykapłanem, i, aby oddać cześć temu, nad czym zapanował, to znaczy materii, całowano go w najmaterialniejszą i najwięcej smrodliwą część ciała. I tak z wolna utworzył się teraz już całkiem skonsolidowany rytuał, polegający na doszczętnym wywróceniu na opak rytuału katolickiego Kościoła.
1529Święconą wodę zastępowała przy chrzcie uryna szatana, kadzidło — asa foetida lub dym jadowitych, smrodliwych roślin, kropidło — ogon koński, chleb — sperma męska, a krew Pańską krew menstruujących niewiast.
1530Liturgia sataniczna sama, to cały szereg magicznych zaklęć, które na ludzkość najstraszniejsze nieszczęścia zwalić miały, szereg najdzikszych przekleństw i złorzeczeń, a ktokolwiek zada sobie trud, by wniknąć głębiej w te najpoczwarniej poprzekręcane wykrzyki, zaklęcia, wywoływania, ujrzy z zdumieniem, że to tylko jedno wielkie zlewisko magicznych zaklęć w najrozmaitszych językach — począwszy od Aie, niewątpliwie wykoszlawione Evohe Greków, poprzez liturgię Mitry, w której Boga chwalono nie tylko szeregiem poszczególnych głosek, wygwizdywanych, ryczanych, wykichanych, wychrząkiwanych, a nawet wiatrami puszczanych, aż het do już jasno rozeznawalnych zaklęć praktycznej Kabbali żydowskiej, której tajemnic uczeni żydowscy pilnie strzegą i do tego stopnia, że tylko coś niecoś przedostało się do rozmaitych grimorii i enchirydii Zachodu.
1531Słowo, które w ustach maga było twórczą, niszczącą potęgą, a potem stało się tylko martwym, fonetycznym dźwiękiem, nabierało pierwotnej siły i mocy w ustach jasnowidzącego, z pęt ciała wyzwolonego ciała astralnego czarownicy: bezsens stał się nagle przeraźliwym sensem, potężną bronią, a przeważnie narzędziem śmierci, skuteczniejszym, aniżeli najgroźniejsze anathema papieskie, najwięcej srogie i krwiożercze wyklęcia kościelne.
1532Papieże średniowiecza znaleźli w czarownicy bez porównania groźniejszą współzawodniczkę: jej pioruny istotnie zabijały — z gromów papieskich nic sobie już wtedy nie robiono.
1533Że podczas tej mszy, a może po jej ukończeniu, odbywały się niesłychane orgie, o tym nikt, który jako tako jest obeznany z ówczesną etyką seksualną — a nigdy nie była tak rozbestwioną, jak poonczas, kiedy każdy klasztor żeński według świadectw św. Brygidy był ohydnym lupanarem — wątpić nie może. Zresztą orgiastyczne te obrządki były uświęcone tradycją gnostycznych sekt, jak eutychianów, barborianów a przede wszystkim harpokratów. Opis tych orgii, który dał ojciec Kościoła, Hipolit drugi, wydawał się tylko chęcią spotwarzania gnozy, tymczasem prawowierna księga gnostyków, najważniejszy dokument gnostyczny, a raczej ewangelia gnostyków, Pistis Sophia ubolewa rozpacznie nad wynaturzeniem się gnozy w tym do najpotworniejszych konsekwencji doprowadzonym uświęceniu materii, a zarazem pragnieniu wyzwolenia się z niej przez jej systematyczne niszczenie w najwyuzdańszej rozpuście.
1534W tych niedostępnych, ostatnich kryjówkach na śmierć szczutego zwierza, jakim była ta biedna gromadka wszelakiego rodzaju heretyków, w nienawiści ku obcej, zniekształcająca własną wiarę, powstał niewątpliwie rytuał, jak również i liturgia obrzędów szatańskich, jakie odbywały się w Wogezach i Alpach francuskich, hiszpańskich Sierrach, w niemieckim Harzu na Brocken, a równocześnie na naszej Łysej Górze — obrzędów, znanych pod nazwą Sabatu!
1535I w tych kryjówkach, w atmosferze rozpaczliwej nienawiści, wśród bezustannych wieści dochodzących z siół i miast o coraz to nowych, potwornych zbrodniach sprawiedliwości boskiej, popełnianych na wyznawcach Czarnego Boga, a które o pomstę do ojca wszystkich nędzarzy i wydziedziczonych wołały, tworzyły się kadry wojska szatańskiego, istotne bojówki, przeważnie z kobiet złożone. Szatan, Religia, Kobieta, Obcy, ObcyPrzeciwko wojsku Boga Kościoła stanęło w pogotowiu do ciężkiej, ukrytej, podstępnej walki wojsko Szatana Synagogi, gorliwie wspomagane przez zębami zgrzytających, gorzej od plugawego robactwa tępionych pariasów w tłuszcz cnoty i bogobojności porosłej ludzkości: a więc przez Żydów, Cyganów i trędowatych.
1536Kobieta, u której mózg maciczny z jego furią, rozpętanymi namiętnościami, zdolnością do uczuć takich nienawiści, takiej złości i chuci zemsty, jakich mężczyzna z swoim refleksyjnym mózgiem głowy odczuć nie jest wstanie, była główną sprężyną tych zgromadzeń, ich duszą i w rozszalały bieg smaganą krwią, inna rzecz, że mężczyzna był ich organizatorem i instruktorem.
1537Niewątpliwie istniały pod nadzorem jakiegoś istotnego czarnego maga, którego oczywiście tylko w najrzadszych wypadkach władza świecka, czy też kościelna ująć była w stanie, prawdziwe szkoły najpierwotniejszej czarnej magii, tak jak istniały w XVII i XVIII wieku w Wogezach i Alpach sabaudzkich szkoły, w których wychowywano małoletnie dzieci za pomocą surowej ascezy, somnambulizmu i innych, nieznanych dziś praktyk na jasnowidzów, proroków i natchnionych kaznodziei, a którzy w zdumienie współczesną ludzkość wprawiali i poważne wyłomy w Kościele Katolickim czynili.
1538Czarownica, Choroba, Lekarz, Wierzenia, Zabobony, NaukaI w tych szatańskich konwiktach uczyła się czarownica zaklęć, których znaczenia nie rozumiała, ale nadawała im moc jasnowidztwa, uczyła się, jak astrosomę z ciała wyłaniać, odbierała recepty na sporządzenie tych jadowitych wywarów, które tak skutecznie ludzkość dziesiątkowały nie za pomocą pojedynczych zbrodni, ale wskutek wywoływania całych epidemii, a jeżeli dzisiejszy lekarz dumny jest, że umie wytworzyć sztuczną kulturę mikrobów, to czarownica umiała wywołać choroby, których li tylko towarzyszącym zjawiskiem są wszelkiego rodzaju laseczniki.
1539Tak twierdzi przynajmniej „monarcha omnium arcanorum”, monarcha wszelkich tajemnic, jak go współcześni nazywali, ojciec całej nowoczesnej medycyny, którego niesłychane znaczenie teraz dopiero naszym współczesnym świta, Theophrastus Paracelsus Bombastus[498], w swej książce De peste: ten sam Paracelsus, który zerwał doszczętnie z całą ówczesną medycyną i stworzył podwaliny do tej, która dopiero w naszych czasach poczyna się z ciemnych, gęstych mroków nieuctwa i głupoty dźwigać, ten sam boski Paracels, który twierdził, że jeżeli się gdziekolwiek czegoś nauczył, to u czarownic, katów, znachorów-owczarzy.
1540Czarownica, Czary, Lekarz, Morderstwo, TajemnicaParacelsus w istocie był wtajemniczony w praktyki czarnoksięskie i czarownicze, dał całe mnóstwo ich recept, ale w takich obsłonkach i w tak tajemniczych symbolach, że jego rewelacje są raczej zaciemnieniem, i nie dziw: tak potężnie zwarta organizacja, jaką była sekta czarownic i czarodziejów, śmiercią każdą zdradę karała, i ta kara nie ominęła istotnie tego szczytnego monarchę: jednej nocy został w tajemniczy sposób w Salzburgu zamordowany.
1541Dla okultysty sprawa ta jest całkiem zrozumiała.
1542Czarownica żyła niejako na dwóch platformach — w naszym świecie widzialnym i w tym, który stanowi jego duszę, w świecie astralnym; opanowała do pewnego stopnia one astralne prądy tej tajemniczej siły, której grubym zmaterializowaniem: to nasze światło i elektryczność; mogła nimi poniekąd kierować, jak dziś nasz technik kieruje elektrycznością, posługiwać się nimi, by wywoływać wiry i burze, które się odbijały zaburzeniami na ziemi, jadem swej astrosomy je zatruwać, sprowadzać na ziemię epidemie.
1543Przecież i my mówimy o zatrutym powietrzu, tylko to nie powietrze zatrute, ale astralne fluidalne prądy, które zepsuciu i zatruciu ulegają przez wojny, mordy, rozpustę, a usilnie przestrzega Paracels przed powietrzem bydłobójni, lupanarów, kryjówek zbrodniarzy — aby uniknąć astralnego zakażenia.
1544Czarownica, Kobieta, Rozkosz, Religia, Czary, PożądanieA astralnym zakażeniem był niepojęty wpływ, jaki czarownica, gdziekolwiek się pokazała, na swe otoczenie wywierała. Ni stąd, ni zowąd zjawiła się nagle w jakiejś wsi lub miasteczku, a nie upłynęło parę miesięcy, a już, jak twierdzi uczony demonolog Prierias, sekretarz papieski, przyprowadzała na sabacie dziesiątki niewiast, spragnionych chrztu szatańskiego, gorliwych wyznawczyń tej nowej wiary, z którą żadna porównać się nie da, bo z żadną nie było związanych tyle nieludzkich rozkoszy, żadna nie mogła tak nasycić swoim obrządkiem rozpętanych zmysłów — bo żadna nie posiadała święta nad wszelkie święta: święta najwyuzdańszej rozpusty i ostatecznego nasycenia zgłodniałych demonów żądz — nie posiadała sabatu.
1545Sabat stawał się tak piekielnym narkotykiem, wobec którego opium wydaje się być niewinną zabawką, jakimś marnym surogatem, a czarownice baskijskie, badane przez wielkiego demonologa De Lancre'a jednogłośnie stwierdzają, że rozkosze przeżywane na sabacie są tak niesłychane, iż czas między jednym a drugim wydaje im się całą wiecznością i nic nie da się porównać z tęsknotą, z jaką wyczekują znaku wyjazdu na tą mszę szatańską.
1546„Wszystko ad majorem Dei gloriam!” — jęczał wyznawca Kościoła w krwawym, przeraźliwie ciężkim jarzmie duchowieństwa ówczesnego; „Wszystko ku większej chwale Szatana, na pohybel Trójcy Świętej, czerwonej meretrix Marii i jej bękarta Filipa!” (tak Chrystusa nazywały) — rżały w opętanym, niszczącym szale wyznawczynie jedynego swego Boga, Szatana, rozwścieczone czarownice.
1547Czarownica, Szatan, Dziecko, ZabobonyI była czarownica nie tylko doskonałą i zapamiętałą trucicielką, nie tylko umiała w zmowie z Szatanem, wężem, który się w ogon gryzie, a więc z zatrutym fluidem astralnym, wzniecać choroby i epidemie, sama wywoływać konanie na wolnym ogniu znienawidzonego osobnika z pomocą stapiania woskowego homunculusa; nie tylko była ukrytą sprężyną w hipnozie lub somnambulizmie nakazanych morderstw, usłużną pomocniczą przy usuwaniu znienawidzonych małżonków, niewygodnych spadkobierców, zręczną akuszerką przy spędzaniu płodu; nie tylko umiała tak kierować astralnymi prądami, że wysuszała łąki i urodzajne łany żyt, wyniszczała trzodę chlewną, a bydło samym spojrzeniem zabijała, ale głównie była znienawidzona i lękana[499] jako dzieciobójczyni — właśnie dlatego, że Chrystus tak dzieci ukochał, a ponieważ je kazał przyprowadzać do siebie, więc z dzikim szyderstwem wysyłała mu je pomordowane, a żywe prowadziła na sabat i już w najrychlejszym[500] wieku zaprawiała je w miłości i czci dla Szatana.
1548A swoją drogą potrzebowała gwałtownie dzieci, jak najwięcej dzieci: przecież najważniejsza ingrediencja[501] jej maści i wywarów to tłuszcz dziecka, móżdżek, wątroba lub żółć; przy tym ofiara dziecka (z którego buchającą żywą krew chwytała w fiole, flaszki i koneweczki, którymi polewała wywary jadowitych roślin lub macerujących się kości wisielców i z cmentarzysk wygrzebanych trupów) była najmilsza jej panu i władcy.
1549A to zapotrzebowanie dzieci wzrosło jeszcze, gdy sabat przeniósł się do kościołów i klasztorów, a nawet przeważnie do kaplic prywatnych książąt, zarówno duchownych i świeckich, kiedy to „czarna msza” weszła w powszechne użycie.
1550Dziecko, HandelZa czasów Ludwika XIV, jak świadczą akty „Chambre ardente”, specjalnego wydziału sądownictwa dla praktyk szatańskich, uprawiano po zaułkach Paryża jak najformalniejszy handel dziećmi — jedno dziecko kosztowało talara. Kto by nie uwierzył, niech sobie przeczyta protokoły tego tajnego sądu.
1551Jedna sama La Voisin, czarownica i powiernica madame de Montespan, kochanki Ludwika XIV, wymordowała przy mszach czarnych przeszło 700 dzieci, a własna jej córka musiała się przed połogiem bardzo starannie ukrywać, by kochana babunia i jej dziecka nie zamordowała.
1552Co do liczby tych dziecięcych ofiar, a może i wyrafinowanego okrucieństwa, z jakim je mordowano, przewyższał La Voisin chyba tylko jeden Gilles de Rais[502], tak zwany Barbe Bleue, który tymi zbrodniami chciał Szatanowi wyłudzić sztukę robienia złota.
1553Szatan, Czarownica, Pan, RobotnikŻaden spowiednik nie nasłuchałby się chociaż i przez najdłuższe życie choć w tysiącznej części tak potwornych zbrodni, jakie wysłuchiwał na każdym sabacie ten straszny, groźny „Principe del regno doloroso”, jak Dante Szatana nazywa: snać go to już nudziło, bo jak jedna czarownica zeznaje, miał on minę wielkiego, ale znudzonego pana, minę obojętną i melancholijną, a ta wielkopańska mina stawała się wtedy tylko groźna i straszna, tak że czarownice drżały i trzęsły się z lęku, jeżeli któraś z nich nie zdążyła w międzyczasie nic więcej zdziałać nad wywołanie pomoru bydła lub uroczenia jakiegoś dziecka, którego matka nie zdążyła ochronić czerwoną chustką przed wzrokiem czarownicy.
1554Wtedy wpadał w straszny gniew, a pięście jego biły jak młoty z żelaza, toteż nie dziw, że niejedna czarownica, jak to często z ich zeznań wynika, musiała przez parę dni ten nieszczęsny sabat odleżeć.
1555Przeciwko tej piekielnej, przeklętej — „nefandissima” — sekcie przybrał Kościół niesłychanie groźną postawę. Przez trzy czy cztery wieki, bo od końca XIV stulecia aż pod koniec XVIII, tępił z straszliwym, zaciekłym okrucieństwem to szatańskie plemię, ale tępił na oślep, z tą dziką furią, jaka opanowała krzyżowców podczas wojen krzyżowych przeciw katarom. Religia, MorderstwoGdy zdobyto twierdzę Maurilac, krzyczał jakiś mnich w świętym uniesieniu: „Wymordujcie wszystkich, Bóg już się rozezna, kto mu przynależy! Caedite omnes, Deus cognoverit, qui sunt eius!”
1556I wymordowano 40000 mieszkańców, jedna żywa dusza nie pozostała, a wśród tych mieszkańców zaledwie połowa była katarami.
1557Czarownica, Duma, Kara, Śmierć, Morderstwo, Kobieta, MężczyznaI wymordowano według tej samej sentencji około osiem milionów niewiast, wśród których drobny tylko ułamek stanowiły istotne czarownice, a między nimi jedna wspaniała i dumna baskijska czarownica, młoda i piękna Dejortzabel, która istotnie Szatana ukochała.
1558Gdy jej pachołek przyrzekł, że, jeżeli mu się odda, wypuści ją na wolność, splunęła mu w twarz z wyniosłą pogardą: „Ja, która byłam kochanką Szatana, miałabym się tobie oddać, marny służalcze sprawiedliwości ludzkiej?!”.
1559I między nimi straszliwa Necato, jedna z najsłynniejszych czarownic z wzrokiem o tak piekielnej mocy, że siły jego nikt wytrzymać nie mógł, brodata, na całym ciele kłakiem czarnym obrosła, o głosie grubym, męskim, nieartykułowanym głosie charczących basów, a poza tym bez wyraźnej płci, bo była hermafrodytą. A tyle zbrodni popełniła i z takim szatańskim cynizmem się do nich przyznawała, że niedługo było potrzeba ją przesłuchiwać: starczyło tylko parę zeznań, by zgotować jej taką śmierć, aby istotnie czuła, że umiera.
1560Cud, Czary, HistoriaTo wszystko wydaje się tak niesłychanie niewiarogodne i tak zdumiewające właśnie w tych czasach, w których niezwykłe „cuda” się dzieją i za takie byłyby uznane jeszcze jeden wiek temu — dziś te cuda nazywamy „wynalazkami” — a nikomu nie przyjdzie na myśl, że większym cudem jest dzisiejsze szybowanie w powietrzu aeroplanem, aniżeli poonczas wskrzeszenie zmarłych lub, co się „czarem” nazywało: odwrotną stroną „cudu” — zabijanie ludzi na dystans.
1561CzaryUdało nam się po tysiącach wieków ujarzmić elektryczność, siłę znaną doskonale hierofantom egipskim i Mojżeszowi, uda się niezawodnie może już za jakąś setkę lat ujarzmić tę siłę, którą okultyzm od kilku tysięcy lat zna pod nazwą „od”, a wtedy będzie to wszystko, co dziś gusłami, czarami, przesądem nazywamy, czymś tak zrozumiałym i tak powszednim, jak jest dziś siła elektryczna. A wtedy z całkiem innym zainteresowaniem będziemy się wczytywać w dzieła wielkich demonologów, którzy czarodziejskim praktykom czarownic i czarodziejów grube tomy poświęcili. Wyobrażam sobie, z jaką zachłanną ciekawością będą studiowane dzieła Prieriasa, De demonomania Bodinusa, Disquisitiones magicae — Del Rio, dzieła Grillanda, Sinistrari d'Ameno o sukubach i inkubach; a przede wszystkim Glanvilla: Sadducismus triumphatus i de Lancre'a: De l'inconstance des demons!
1562To wszystko, co dziś jeszcze jest ciemną, zawikłaną zagadką, spowitą w nieprawdopodobne tajemnice, wtedy się niewątpliwie rozjaśni, a z ciężkim wstydem przyjdzie nam żałować, że tak przedwcześnie nasz głupi i śmieszny sąd o czarownicach wydaliśmy.
1563W tym pobieżnym szkicu o czarownicach mogłem oczywiście zaledwie rąbek tajemnicy odsłonić, ale sądzę, że wskazałem ścieżkę, na której, usilnie i wytrwale krocząc, już teraz znaleźć można możliwość, na razie przypuszczalną tylko, by dotrzeć do jądra tej zdumiewającej zagadki.
1564Dziedzictwo, Wierzenia, NaukaLudzkość dziś się już w znacznej mierze wyleczyła z tej wściekłej neofobii, która kazała jej się wyśmiewać z każdego nowego odkrycia: przecież chyba wiadomo, na jakie prześladowania byli narażeni wielcy rewelatorzy, z jaką nienawiścią prześladowano wszystko, co zdawało się wywracać na ręby ustalone przekonania. Od czasów, gdy człowiek siecią telegraficzną odrutował Ziemię, gdy elektrycznymi prądami powietrza potwierdził okultystyczną naukę o telepatii i o telekinezji, gdy zdołano powietrze do tego stopnia opanować, że żegluga powietrzna pewniejsza niż wodna — ludzkość spokorniała.
1565A tę ludzkość czeka jedno olbrzymie odkrycie: tej tajemniczej siły astralnej, niewidzialnej, zaledwie przeczuwalnej w promieniach radioaktywnych i röntgenowskich, a wtedy cały okultyzm przestanie być okultyzmem i problem czarownicy tak samo rozwiązany zostanie, jak transmutacja metalów — a sabat nie będzie stanowił większej zagadki od stworzenia kamienia filozoficznego.
XXIII
1566Owocem tych moich, poonczas bardzo jeszcze pobieżnych demonologicznych studiów była obszerna broszura: Synagoga Szatana[503] — i od tego czasu przylgnął do mnie przydomek satanisty!
1567Ten „satanizm” rozsławił moje nazwisko, a raczej osławił niesłychanymi anegdotami. Raz zrobiono ze mnie przecież hierofantę jakiejś sekty satanicznej czy też paladystycznej, utrzymywałem ponoć bliskie stosunki z miss Dianą Vaughan i Leonem Taxilem[504] i byłem oczywiście uczestnikiem „czarnych mszy” i powiernikiem samego Baphometa, i znalazł się nawet w Niemczech, swoją drogą bardzo poczytny, pisarz Landau, który w swej powieści uwiecznił mnie jako prowodyra sekty lucyferianów.
1568Jakie to wszystko niepojęte w swej potwornej głupocie! a może tylko system ogłupiania z strony krytyków ich czytelników, brudne Te Deum obłudy, fałszu i kłamstwa tych, którzy tak gwałtownie ubić mnie pragnęli.
1569Bo czym był w istocie samej ten mój satanizm, który może najsilniej ujawnił się w mojej młodocianej powieści Dzieci Szatana, pisanej w tym samym czasie, w którym pisałem De profundis, Na drogach duszy, Synagogę Szatana i ostatni tom Homo sapiens — W Malströmie?
1570W czym polega ten mój „satanizm”?
1571Ducha buntu, Prometeuszowego ducha, który jest patronem i godłem wszystkich duchów wolnych, niedających się wepchnąć w jarzmo tego wszystkiego, co dla społeczeństwa jest pożyteczną i jedyną prawodawczą normą, niedającego się pętać kajdanami ciasnego, rachitycznego dogmatyzmu, a spragnionego coraz wyższego doskonalenia się — oczywiście kosztem urzędowej etyki — wprowadzenia ducha ludzkości na słoneczny dzień Wolności — nazywają urzędowe kościoły Szatanem, Lucyferem, Baphometem (czytaj odwrotnie, a otrzymasz: tem. o. h. p. a., to znaczy templum omnium hominum pacis abbas: templum — zakon templariuszy[505]), otóż tymi symbolami posługują się twórcy, którzy wywracają dogmaty, a przynajmniej zapuszczają się w dzierżawy, przeobszerne dzierżawy duszy ludzkiej, wyklęte najsroższymi anatemami[506] i interdyktami[507] dogmatyzmu.
1572Ten mój „satanizm” to nie tylko to huysmansowskie A rebours, ale na wskroś rodzime, polskie liberum veto, tylko nie to veto spodlonego warcholstwa, ale to szczytne, gejzerem ukropu buchające Mickiewicza:
1573Przyszedłem zbrojny całą myśli władzą,Tej myśli, co niebiosom Twe gromy wydarła,Śledziła chód Twych planet, głąb morza rozwarła,Mam więcej, tę Moc, której ludzie nie nadadzą,Mam to uczucie, co się samo w sobie chowa,Jak wulkan tylko dymi niekiedy przez słowa[508].
Ten mój „satanizm”, to wiara Słowackiego, że nie Bóg, tylko duch ludzki może czynić cuda.
1574Bóg, kiedy z Noem uczynił przymierze, rozwieszając tęczę nad wodami, zaklął się, że więcej cudów czynić nie będzie, że praw, przez Ducha nadanych Materii, nigdy nie naruszy, ale Duchowi da za podstawę Wolności, a złamanie tych praw sile własnej Ducha światowego pozostawi.
1575I ten mój „satanizm” przedstawia się w Mickiewiczowskiej parafrazie nauki Boehmego w ten sposób:
1576 1577Jedna z iskier, wychodząca z mrocznego ośrodka Bóstwa, wyniosła się do stanu płomienia, a płomień ten tworzył indywidualność silną, anielską lub archanielską itd. Jedna z tych indywidualności, stanowiąca część integralną Bóstwa, mająca zatem wolną wolę, uczyniła, gdy przyszła do apogeum swej siły, akt przeciwny Wszechogółowi Stworzenia, chciała się sama miast Boga stać ośrodkiem stworzenia. Ten to Duch, mający jak Prometeusz przeświadczenie swojej siły, nie chciał jej podać Wszechogółowi i stał się w ten sposób jego wrogiem — Szatanem. Szatan jest twórcą widzialnego świata, a świat ten jest wynikiem działania „Buntu”. Źródłem powstania tego świata jest wolna wola duchów, zrywających jedność z Bogiem przez pychę: wolna wola, którą te duchy posiadają, jako części integralne, emanacje ducha Bożego. Idee, które zapragnęły stać się Absolutem, popełniły grzech pierworodny. Byt materialny jest zatem wynikiem grzechu pierworodnego — a życie grzech ten winno zmazać.[509]
A sprawcą tego Buntu był Szatan!
1578Dlatego gnostycy[510] uważali Boga Starego Testamentu za niższego Eona, Demiurga lub wprost Szatana.
1579I do tego Szatana, twórcy świata materialnego, Prometeusza Hellady, którego Byron pierwszy wywlókł z ciasnoty dogmatycznej w Kainie, modli się i Baudelaire, i Verlaine, a triumfalnym krzykiem do tego dobroczyńcy ludzkości i opiekuna wszelakiego wyzwolenia bucha wspaniały hymn Carducciego[511]:
1580
Satanizm mój to ciężki, krwawy, przebolesny ból Bytu, który przeczuwa Nieśmiertelność i Nieśmiertelność tworzy i urąga Bogu „Wszechogółu”, który tam:
1581
Satanizm mój to ciężkie zwątpienie, że
1582
I satanizm, jeżeli chcecie, to ten „wieczny rewolucjonista, pod męką ciał leżący Duch”, który mniema, że „prawa natury nie są wieczne, ale mogą być siłą ducha przełamane, a duchy nieśmiertelne
1583
I ten satanizm to drwiące słowa Tłumacza Słowa do Heliona[513]:
1584Ludzie nieużyteczni nikomu, którzy kilka dusz jałmużną splamili, kilka ranków w kościele przeklęczeli, zamknęli się w własnym ciele niby ślimacy — odjęli światu siłę, jaką mieli, światło, z jakim je Bóg może przysłał na ziemię… I po kilku milionach milionów lat spodziewasz się znaleźć gdzieś zachowane na wieczność te karykatury ludzkości, odpowiadające aniołowi sądu, który je zapyta o wiarę, że nie wiedzą, jaka jest, ale ją sądzą taką być, jaka była w uczonej teologicznej głowie księdza spowiednika.
Cóż! Czy nie rozśmiejesz się serdecznie na dobroduszność tych mieszkańców wiecznych wieczności?
Tym biednym, mało- i dobrodusznym duszyczkom rzuciłem w twarz moje zapamiętałe: „Mydlarze!”
1585Ale „satanizm” w tym pojęciu wydaje się być nauką hermetyczną, zamkniętą na siedem pieczęci — oczywiście w pierwszym rzędzie dla dziennikarskich krytyków i historyków literatury.
1586Ich „satanizm” — innego nie pojmują — to niesłychanie głupia i bezczelna blaga Leona Taxila i jego iluzorycznej, prawdopodobnie wcale nieistniejącej pomocniczki, miss Diany Vaughan: potworna blaga, której na lep pozwolił się wziąć nawet Watykan. W istnienie diabła i najrozmaitszych sekt, które go obecnie — w naszych czasach — wyznają, uwierzyło na podstawie dzieła Taxila: Le diable XIX-ème siècle całe gremium kardynałów i ono to musiało ponieść ciężki i bolesny srom, gdy je w parę lat później Taxil w niemiłosierny sposób wykpił, a dzieło swoje uniewinnił pozorem, „najgenialniejszej mistyfikacji” Kościoła, na jaką się dotychczas mózg ludzki zdobył.
1587Ciekawe, że na tym polu „genialnej mistyfikacji” właśnie w tej wierzeniowej dziedzinie znalazł Taxile godną siebie rywalkę: madame Bławatska — ta tylko różnica, że Taxile zdołał zahipnotyzować li tylko Kurię Apostolską, natomiast stare medium Bławatska całą setkę tysięcy teozofów. Ale już wolę diabła Taxile'a, bo ma za sobą wspaniałą, tysiącznowieczną tradycję, a te mahatmy Bławatskiej to bardzo kiepscy „nouveau-riches”
1588Och! jak mi przykro rozwiać jedną z najwięcej interesujących legend, które się naokoło mnie owijały. Ten cały mój satanizm, pozbawiony uczestnictwa w czarnych mszach, doszczętnie wyzbyty potwornych, orgiastycznych seansów, odarty z całego uroku tajemniczych obrzędów, zbrodniczo-sadystycznych zakusów, ten mój satanizm bez kradzieży i plugawienia świętych hostii, bez krwi chociażby przed czasem na świat przyszłych embrionów — co to za biedny, suchy, prozaiczny satanizm!
1589Szatan, Idealista, ZbrodniaA szkoda, szkoda, że nie mogę się pochełpić ani przynależnością do jakiejśkolwiek sekty, która na tronie Boga osadziła najwspanialszego z jego aniołów — potężnego Samjazę: on pierwszy podniósł bunt przeciw Bogu i na ziemię strącony został! Mało znam dekarchów jego orszaku, takiego np. Azazela, który nauczył ludzi sporządzać miecze i noże, tarcze i pancerze, a równocześnie otworzył im oczy na bogactwo i wartość drogich kamieni, kobietom dał do rąk szminkę, pokazał im, jak mają sobie czernić brwi, a karminem wargi smarować — wskutek czego powstało według Księgi Henocha (rozdział 7, 2–8) ogólne bezbożne błąkanie się po najzdradliwszych drogach, rozpusta i wzajemne mordowanie się. Bliższy jest mi już Baragiel, który bieg gwiazd tłumaczył i wpływ ich na ród ludzki; coś niecoś dowiedziałem się od Kokabiela o niesłychanym znaczeniu Zodiaku; Asdariel zdradził mi tajemnicę powstania alfabetu hebrajskiego na podstawie zmiennych faz księżyca; u Tamiela liznąłem coś z nauki astrologii; Amiziras wtajemniczał mnie w upiorne cuda, jakie o północy w aequinoctium w wszelakich roślinach się odbywają, ale przeraziłem się, gdym wraz z Henochem ujrzał, jaki piekielny anarchizm wytworzyli na ziemi ci strąceni aniołowie.
1590Patrząc obecnie na orgie bolszewizmu, przypomina mi się wszystko, com wtedy ujrzał.
1591Każdy z tych dziesięciu najwspanialszych aniołów popełniał zbrodnie bez liku i miary.
1592Piękność ziemskich kobiet spowodowała ich do buntu przeciw Bogu, bo zapragnęli je posiąść i dzieci z nimi spłodzić.
1593I napłodzili dzieci bez liku, straszliwych gigantów, a każdy z nich był trzy tysiące łokci długi, którzy wszystko pożarli, co trud ludzki stworzył, a gdy już nic nie pozostało, zaczęli sami siebie wymordowywać, tak że cała ziemia stękała i jęczała wskutek tych straszliwych zbrodni, a stęk i jęk był tak straszny, że dotarł do tronu Bożego.
1594I Bóg powołał do siebie Michała, Uriela, Rafała i Gabriela, a zwracając się do Rafała, rozkazał mu, by największego zbrodniarza Azazela — rozpustnego uwodziciela kobiet, który ich wszystkich sprośności wyuczył, który rozbudził w nich próżność i pustotę, kłamstwo i fałsz — związał i spętał na rękach i nogach, wrzucił go do ciemnicy, otworzył na oścież pustynię w Dudael, zwalił na niego ostre skał złomy, odwrócił go twarzą na ziemię, aby nigdy już światła nie ujrzał.
1595Miłość, Pożądanie, Anioł, SzatanOn to, najniebezpieczniejszy i najsprośniejszy z aniołów, stał się przyczyną zepsucia i zgnilizny co dopiero stworzonego świata. On był ojcem miłosnego obłędu, który krwią mózg zalewa i z mędrca robi głupiego błazna, z bohatera nędznego tchórza, łagodnego baranka przemienia na krwiożerczego tygrysa, świętego na chutnego byka — z łagodnej niewiasty czyni wściekłą hienę, czystość wywraca na ręby, tak że się staje plugawą gnojówką, a niewinne, anielskie oczy rozpłomienia żarem najgorętszej rozpusty.
1596Ale na nic się nie zdała kara, jaką Bóg zesłał na Azazela, boga ziemskiej miłości, pragnień, pożądań, rozpusty, krwiożerczych namiętności, boga najwyszukańszych sideł, jakimi samica samca i na odwrót samiec samicę pęta, boga zdrady, przewrotności, niechlujstwa i kłamstwa i fałszu: zbyt głęboko zapuścił swoje korzenie Azazel, a mimo że Bóg przez Asarialiora, syna Lamecha, zwiastował ziemi potop i zagładę i groźbę swoją wykonał, nic się od tego czasu nie zmieniło.
1597Ten sam wkoło opętany taniec Miłości i Śmierci, Zbrodni i Rozpusty! Azazel wydobył się z pustyni w Dudael, a nigdy nie był potężniejszym, jak w naszych czasach!
1598Jednemu tylko podlega: temu, na którego Bóg nie odważył się targnąć, na tego, którego bunt dał początek Materii, a któremu na imię:
1599 1600Nie spisał się archanioł Michał, któremu Bóg poruczył zniszczenie Samjazy — pewnoć to on, Samjaza, który zawarł śluby z gnostyczną Achamoth — Tęsknotą!
1601Książka, Koniec świataRzadko która apokalipsa — a jest ich wiele (między innymi cały twór Dostojewskiego) — zrobiła na mnie tak potężne wrażenie, jak ta Księga Henocha, nawiasem mówiąc, boskie źródło, z którego czerpał całymi garściami Dante, gdy tworzył swoją Boską Komedię!
1602A i dla mnie księga ta — źródłem mojego biednego „satanizmu” — he, he — w Henochu odnajdziecie mój satanizm.
XXIV
1603 1604Tu tylko jeden nakaz czuję w całym sobie: na kolana!
1605W Krystianii, dzisiejszym Oslo, zapoznałem się z sekretarzem poselstwa rosyjskiego — nazwisko jego wypadło mi niestety z pamięci — i on mi dostarczył całego Dostojewskiego w tłumaczeniach francuskich Halpern-Kamińskiego, jeżeli się nie mylę, i w świetnym tłumaczeniu na język duński.
1606Znałem dotychczas tylko Winę i karę, teraz poznałem Biesy, Braci Karamazow, Idiotę, jego nowele, a między innymi przedziwnie piękną Krotkaja. Czytałem to wszystko bezustannie, miesiącami całymi, czytałem od początku do końca, i na odwrót: zacząłem i jednym tchem dążyłem do początku, i wtedy to przeżywałem najcięższą tragedię w moim życiu twórczym.
1607Wyjść poza Dostojewskiego, to znaczyłoby zrównać się z przepotężną Dwój-Jednią, jaką on stanowi wraz z Szekspirem — dla mnie stanowią obydwaj równe potęgi; lasciate ogni speranza, jak się ma tylko zwykły talent, a i o tym talencie bezustannie powątpiewałem — wkroczyć choćby w ostatni rejon geniuszu Dostojewskiego: na to trzeba było całkiem innego zasobu sił twórczych, jakimi ja rozporządzałem. Ręce mi opadły, szarpnąłem się, by stworzyć psychologię młodocianego, niedowarzonego anarchisty-nihilisty w Dzieciach Szatana, a potem dałem sobie na długi czas spokój — już potem przez kilka lat żadnej powieści nie pisałem, dopóki nie zdołałem otrząść się z przemożnego wpływu, jaki Dostojewski na mnie wywierał — wywierać nie potrzebował, bo aż nadto z jego duszy tkwiło we mnie samym.
1608Tym się może tłumaczy zdumiewający fakt, że tysiąckroć razy jestem popularniejszy w Rosji, aniżeli w własnej Ojczyźnie. Zaczem Polska coś o mnie wiedziała, już Rosjanie tłumaczyli mój twór na język rosyjski, a ubiegli ich w tym — Czesi!
1609Przez Pragę czeską dostałem się do Polski.
1610Można sobie wyobrazić moje radosne zdumienie, gdym otrzymał pewnego dnia — tam wysoko na północy w Kongsvinger — pięknie wydane tłumaczenia czeskie i Requiem aeternam (Totenmesse), i Wigilii, a równocześnie gorące zaproszenie do jedynego pisma poświęconego w Czechach „nowej” sztuce: Moderni Revue. Do głębi byłem wstrząśnięty serdecznym i uwielbienia pełnym listem redaktora tego pisma — Arnosta Procházki[514] — nie byłem w stanie pojąć, że parę moich utworów mogło tak głęboki wpływ wywrzeć na kształtowanie się „nowej” sztuki w obcym kraju.
1611I odtąd pozostawałem w najbliższej styczności z Czechami; nie było jednego numeru miesięcznika, swoją drogą świetnie redagowanego przez wyżej wspomnianego Arnosta Procházkę, który by nie zawierał jakiegoś mojego utworu.
1612Wszystko, com już odtąd napisał, pojawiało się w czeskim języku, a z najznamienniejszymi twórcami Młodych Czech łączyły mnie serdeczne i bliskie stosunki, z Arnostem Procházką, Jerzym Karaskiem z Lwowic[515], Stanisławem Neumanem[516], a przede wszystkim z rychło zmarłym, wielkiej a świętej pamięci Hlavačkiem[517].
1613Poznałem wtedy olbrzymi twór Otokara Brzeziny[518], jedynego, który w całej Słowiańszczyźnie może stanąć obok Kasprowicza; poznałem Antoniego Sovę[519] i Machara[520], a za pośrednictwem Przesmyckiego poznałem całą potężną twórczość Zeyera[521].
1614Jeżeli Czesi, jak bezustannie mnie zapewniają, mają mi dużo do zawdzięczenia, to i na odwrót: poczuwam się wobec nich do głębokiej wdzięczności. Jaką to olbrzymią satysfakcję sprawiało mi wtedy to przeświadczenie, że mój ubożuchny twór mógł oddziaływać na twórców, którzy wtedy — według mego mniemania — przerastali mnie o całe niebo!
1615Mikromania! A może i nie! Z najgłębszym uwielbieniem korzę się przed Otokarem Brzeziną, z głębokim szacunkiem odnoszę się do Zeyera; drogim, ukochanym druhem jest mi Jerzy Karásek, z którym przed paru laty dużo długich godzin razem spędziłem w takim serdecznym porozumieniu, jak rzadko z którym artystą; nieskończenie drogi mi jest Arnost Procházka, z którym prawie przez ćwierć wieku w stałym, dla nas obojga niezmiernie płodnym kontakcie pozostawałem; klęczę z głęboką miłością nad mogiłą twórcy Prostibolo duše Hlavačka, składam cześć Stanisławowi Neumanowi, który miał odwagę drukować Synagogę Szatana — austriacka cenzura pozwoliła mu zaledwie jedną dziesiątą część wydrukować — a pominąwszy wszystko, co mnie osobiście z bogatą, hardą, dumną i w poprzek istniejącym kanonom młodą sztuką Czech wiąże, mam Czechom do zawdzięczenia, że przez nich dowiedziała się Polska, iż istnieje jakiś Polak, wprawdzie piszący na razie po niemiecku, ale podkreślający z jak największym naciskiem w listach do swoich współpobratymców, że jest tylko Polakiem, a posługuje się niemieckim językiem, by móc wyżyć, bo w Polsce samej nie było dla niego miejsca.
1616A miejsca tego nie znalazło się dla mnie nawet w pięć lat później, gdym do Polski zjechał.
1617I tak się zdarzyło, że przebywał poonczas w Pradze młody literat polski, Maciej Szukiewicz[522]. Jakąż ciężką przykrość mi sprawił, gdy pierwszy list, który do mnie wystosował, napisał w niemieckim języku, boć pewno myślał, że należę do tych licznych renegatów, od których wtedy Wielkopolska się roiła.
1618Byłem szczęśliwy, że mogłem mu po polsku odpowiedzieć, iż jestem rdzennym Polakiem, a piszę po niemiecku jedynie dlatego, by w jakiś sposób koniec z końcem związać.
1619I odtąd nawiązała się między nim a mną serdeczna korespondencja. W kilkunastu listach namawiał mnie, bym do Polski powrócił, ale nie mógł podać możliwości zarobku dla artysty, którego przyszłość w Polsce zbyt czarne nadzieje rokowała.
1620Paderewski ogłosił poonczas konkurs na najlepszy dramat współczesny — poczciwy Szukiewicz przetłumaczył Dla szczęścia — i aczkolwiek jestem mu bardzo zobowiązany za jego trud — przetłumaczyłem go ponownie sam, ale to na nic: Dla szczęścia nie uzyskało nawet mention honorable — ponoć nawet nie było czytane. Zaczarowane koło Rydla wyparło poza nawias mój biedny dramacik.
1621I już teraz, kiedy Szukiewicz w kawiarni Turlińskiego mógł wszem wobec dać bliższe wieści o Przybyszewskim, jako że jest Polakiem, a tylko z musu posługuje się językiem niemieckim, kiedy jął tajemniczo opowiadać o grozie De profundis i o Dzieciach Szatana i Synagodze Szatana, rozpoczęły do mnie napływać listy z Krakowa, a między innymi rozkoszne swoim rozmachem, bolszewickim rozpędem nieokiełznane, nieskładne, na ciężki ból zębów chorujące listy Neuwerta-Nowaczyńskiego.
1622Pisane na świstkach papieru, pełne wykrzykników, a takie drogie i takie w całej swej rozhukanej naiwności dobre i serdeczne!
1623Co za olbrzymia szkoda, że tych listów nie posiadam! Może w żadnym jego tworze nie ujawniła się tak kochana dusza Adolfa, jak w tych młodzieńczych, „wściekłym” entuzjazmem płonących i listach dwudziestoletniego chłopaka.
1624Z jaką miłością ja te jego listy czytałem — próbował nawet przetłumaczyć moje Wniebowstąpienie, ale to tłumaczenie było pod psem — natomiast analiza Dzieci Szatana całkiem doskonała: w zachwyt wprowadził go tytuł jednego rozdziału „Król Nowego Syjonu”.
1625I pisywał listy — bardzo, bardzo piękne, ale niezmiernie trudno było ich sens zrozumieć, zaczem[523] ktośkolwiek mógł jeszcze śnić o futuryzmie. Każdy list jego był nadfuturystyczny: jeden piękny frazes — wykrzyknik, jedno wściekłe bluzgnięcie na Kraków —; wykrzyknik, jedno słowo uwielbienia — wykrzyknik; rzygnął w stronę literatów polskich czy to w „Głosie Narodu”, czy też w „Życiu” Szczepańskiego — wykrzyknik; i jak ja tego człowieka nie miałem pokochać?!
1626Kochałem go nawet wtedy, gdy mnie wstawił w piekielnie przykre położenie, bo po zamordowaniu cesarzowej Elżbiety wykrzykiwał: — Vive l'anarchie! — Mało co brakowało, a Austria byłaby mnie z Krakowa wyrzuciła, jako że ten okrzyk rozdarł ciężkie powietrze jakiejś nocnej kawiarni w mojej obecności; ten sam okrzyk, który i Jerzy Żuławski[524] posłyszał, a wobec czego stryj jego, słynny psychiatra, wyparł się wszelkiej łączności z swoim siostrzeńcem.
1627I właśnie, że tak Cię kocham, mój słodki robaczku, przykro mi rozwiać legendę, jakobyś Ty mnie do Polski sprowadził — po co Ci to było pisać?
1628Och, och, och! Całkiem inną drogą do Polski się dostałem:
1629Jak żywo stoi przed oczyma mej duszy jakiś dwudziestoparoletni młodzieniec, już poonczas z długą, czarną, jedwabistą brodą, już poonczas — co mnie bardzo zdumiewało — z porządną łysiną i jakimś dziwnym wyrazem twarzy. Jakby to określić? — Była w niej wielka dobroć i dziecięca naiwność, chwilami nawet coś z kapłańskiego namaszczenia, mesjanistyczne natchnienie, a znowu raz po raz przebłyski czegoś dziwacznie zażartego, obłędnego, całkiem niepojętego dla mózgu, przyzwyczajonego operować tabliczką mnożenia według Adama Riese.
1630W całym moim życiu, tak zdumiewająco nieprzystosowanym do logiki życia nawet „niezwykłych” ludzi, nie znalazłem tak wspaniałego rywala, jak w nim jednym:
1631Tadeuszu Micińskim[525]!
1632A poznałem go w ciekawy sposób.
1633Pracowałem wtedy nad demonologią, satanizmem — he — he — i pokrewnymi naukami w bibliotece berlińskiej. Dotychczas otrzymywałem wszystkie dzieła w tym zakresie bez najmniejszej zwłoki, bo poonczas nikt przecież się tym nie zajmował, prócz może jakiegoś wielkiego Kiesewettera, który tej biblioteki nie potrzebował, bo odziedziczył tak bogatą bibliotekę okultystyczną po swym pradziadzie, generale Rosenkreutzerów, jaką się nawet British Museum poszczycić nie może.
1634Wtem ktoś mi pod nosem wypożyczał najwięcej upragnione przeze mnie dzieła.
1635To mnie już jęło boleśnie intrygować, bo przychodziło mi na jedną książkę, na jaką z upragnieniem czyhałem — miesiące całe czekać.
1636A nagle jednego dnia przy stoliku, przy którym zamówione książki się odbierało — donośny głos bibliotekarza:
1637— Thaddäus Miciński — hier: „Geschichte des Teufels” von Roskoff.
1638A równocześnie zwrot mojej kartki z zamówieniem:
1639— Herr Przybyszewski — „Geschichte des Teufels” von Roskoff soeben ausgeliehen.
1640A o tego Roskoffa tak mi strasznie chodziło — tak mi ten Roskoff był potrzebny.
1641Spojrzałem w stronę Micińskiego, który się z miejsca nie ruszył, tylko z dobrotliwym, ciekawym uśmiechem mi się przypatrywał.
1642— Tak panu zależy na tej książce? — zapytał po polsku.
1643Byłem zdumiony, że ktoś w Bibliotece Państwowej w Berlinie przemawia w języku polskim.
1644— Pan Polak? — (moje radosne zdziwienie!)
1645— Tak! i to taki, który zna Przybyszewskiego.
1646 1647Dałeś mi, dałeś Roskoffa — nie tylko to — ale w długich godzinach wspólnych spacerów poprzez berliński Tiergarten otwierałeś mi na oścież bramki, ciasne, bardzo ciasne przesmyki do zaułków Twej duszy, w których się nieraz gubiłem, odmykałeś zgrzytające, zardzewiałe rygle od zamków do stęchłych, spleśniałych krużganków, w których Ty sam się gubiłeś, opowiadałeś mi treść Twoich dziwacznych dramatów. Strasznie to było naiwne, a równocześnie tak przykuwające moją uwagę niesłychaną hipertrofią pomysłów, że raz całą noc przepielgrzymowałem przez ogromny obszar Tiergarten'u bez najmniejszego znużenia, wsłuchany w ten dziwaczny, niesłychany, niepojęty rozgardiasz dzikiej, tropikalnej, egzotycznej dżungli Twego mózgu.
1648I możeś przed nikim, drogi Tadeuszu, nie zdradził [tak] do cna tajemnic Twej duszy, jak przede mną. Śpij spokojnie — ja ich nie zdradzę.
1649Artysta, Dusza, Morze, Literat, Twórczość, SłowoA dusza jego była jak morze — łagodne, dobrotliwe, słodko rozesłane, to znowu nieokiełznane, wzburzone, pieniące się oszalałymi bałwanami, dyszącymi chorą pianą wścieklizny; morze biczowane, smagane, nieświadome, za co cierpi, dlaczego niszczyć i burzyć musi! Ileż go razy widziałem nad brzegiem Atlantyku — tam na krańcu Zatoki Biskajskiej, kiedy zrywał z siebie koszulę i wpół nagi wyciągał ręce i krzyczał w gorącym uniesieniu ku Oceanowi, który na sto metrów podrzucał olbrzymie fale w górę na „Silho blanco”!
1650Pisał po ciemku — nie znosił światła podczas pisania — nigdy nie byłem w stanie pojąć, jak mógł te groteskowe gzygzaki, jakie podczas pisania w zupełnej ciemności na papier rzucał, potem odczytać — a pewno, że na jawie je inaczej odczytywał: na jawie czekała go ciężka męka — a najcięższa zrozumieć to, co w transie napisał.
1651Tyle się słyszy głupich bredni o piszących mediach — Orinoko głupoty: czytałem tysiące „wypocin” mózgów tych mediów — jedna idiotyczniejsza od drugiej, głupie, bezsensowe, płaskie. Tego wszystkiego w rachubę się nie bierze.
1652Jedynym, istotnie na wielką miarę skrojonym „piszącym” medium, czasami sięgającym krańców genialności, o rozpiętości duszy tak olbrzymich rozmiarów, że się bezustannie rwała, kurczyła, w bolesnych konwulsjach zwijała, był — Tadeusz Miciński.
1653Niczym wizjoner Swedenborg, w którego Miciński tak żarliwie się wczytywał, wobec tych niepojętych, chwilami całkiem niezrozumiałych, chwilami może nawet śmiesznych i obłąkanych wizji, jakie miewał Miciński i je swoimi gzygzakami na papierze — wszystko jedno jakim, czasami nawet na tym, w jaki mu funt cukru owinięto — bezświadomie pętał.
1654Co się wtedy przez tę biedną męczeńską duszę wielkiego, ale piekielnie niezrównoważonego artysty nie przelewało! i losy biednej, nieszczęsnej jakiejś nauczycielki, i tajemnice pałacu magnackiego, w którego podziemiach odbywały się potworne msze szatańskie, a na górze najczystsze misteria dusz z ciał wyzwolonych; poryki, gwizdy, rozpustą rozwydrzone śmiechy zlewały się w dziki hymn wraz z kajającymi się, na kolanach czołgającymi się modlitewnymi antyfonami najpokorniejszych świętych: noc dzień pożerała, a ledwo świt wstał, już schłonął w ogniste swe piekło błogosławieństwo dnia — a z jak otwartego pieca, w którym kruszec się topi, lała się lawa ognia na jedną i drugą stronę, rozbryzgiwała się w potokach i strumykach, a żadnego wspólnego łożyska znaleźć nie mogła.
1655To było straszną i krwawą tragedią twórczej duszy Micińskiego!
1656Rzadko która dusza twórcza tak mnie zaciekawiała, tak mi była bliska, a równocześnie daleka, tak mnie ku sobie pociągała i odpychała swoim niesamowitym dziwactwem, którego krętymi drogami wciąż jeszcze stąpać usiłowałem, jak dusza tego niezwykłego twórcy.
1657Właśnie wtedy powołał mnie wydawca — nazwisko jego trzeba upamiętnić: Wrede — otóż ów Wrede ściągnął mnie z Norwegii, bym objął kierownictwo okultystycznego pisma, które po likwidacji „Sfinksa” wielkiej i świętej pamięci Hübbe-Schleidena Ochrzczone zostało na „Metaphisische Rundschau”.
1658Z radością zgodziłem się na propozycję pana Wredego, zjechałem do Berlina i objąłem redakcję.
1659Porozpisywałem na wszystkie strony listy, proszące, błagające, zachęcające, ale na wszystkie otrzymywałem rozpaczne odpowiedzi: pan Wrede jest znany z tego, że nikomu żadnego honorarium nie płaci.
1660Można sobie wyobrazić mój ciężki wstyd, gdy mi tak poważny okultysta, Karol Du Prel[526], na moje zaproszenie, by wziął udział w współpracownictwie tej „Metaphisische Rundschau”, odpowiedział długim i serdecznym listem, ubolewającym nad tym, żem się w tak niewłaściwym towarzystwie znalazł, i radził mi, bym przyjechał do Monachium, miejsca jego pobytu, gdzie właśnie powstało towarzystwo o bardzo krótkim, przez kler bawarski zniszczonym bycie: Psychische Gesellschaft.
1661Byłem redaktorem na papierze — przygotowałem wprawdzie trzy zeszyty miesięczne, ale pan Wrede nie miał pieniędzy, nawet na to, by mi zagwarantowane 200 marek miesięcznie wypłacić. I w tym znojnym czasie był mi Miciński — szczególna rzecz: w towarzystwie Ludwika Scharfa i Wedekinda — niezmiernie miłym towarzyszem. Miłym, jak miłym — o tym można by dużo mówić, w każdym razie towarzyszem-artystą, który w równej mierze mnie, jak i niemieckich kolegów, zaciekawiał.
1662Bo nagle przestał być Miciński miły.
1663Stał się opryskliwy, zacinał się, wyzywał ustawicznie na ostre języki, widać było, że się szamotał na wszystkie strony, coś go podrywało, gnało.
1664Lutosławski Wincenty[527] go wzywał — do swojej siedziby w Playa de la Mera, maleńkiej miejscowości nad Zatoką Biskajską naprzeciw miasta La Coruña.
1665Nagle Miciński znikł — dłuższy czas się nie pokazywał — zaniepokojony poszedłem do jego mieszkania: wyjechał, ale dokąd, nikt nie wiedział.
1666W międzyczasie poczęły wiać rewolucyjne prądy w Polsce. Z Wiednia przyjechał Ludwik Szczepański, wychowaniec Hermana Bahra, wielbiciel Altenberga i całego Jung-Wien, i jął budować podwaliny pod Młodą Polskę w tygodniku „Życie”[528].
1667Widocznie już wtedy poczęło moje nazwisko być w Krakowie znane — głównie może dzięki niezmiernie sympatycznej serii artykułów pani Zofii Daszyńskiej[529], z którą często w Berlinie się widywałem, kiedy w Akademii Humboldta wygłaszała zarys nauk społecznych; widocznie i Ludwik Szczepański dowiedział się, że niczego tak nie pragnę jak tylko tego, by mi jakieś pismo w Polsce otwarło gościnne łamy — dość, że otrzymałem od niego gorące zaproszenie, bym wziął współudział nie tylko jako pracownik w jego piśmie, ale i jako doradca.
1668Och, jak gorąco mnie to zaproszenie uradowało!
1669Literat, Polak, SłowoTeraz zapadło we mnie niezłomne, radosne, a równocześnie trwożne i nieśmiałe postanowienie: „Odtąd będę pisać wyłącznie po polsku!”
1670A było to śmiałe postanowienie: wprawdzie znałem doskonale literaturę polską — w niewielkiej, ale zasobnej bibliotece mego ojca znalazłem już od małego dziecka aż nadto obfity karm, który chciwie pochłaniałem — i naszą klasyczną Trójcę, Kraszewskiego oczywiście, Czajkowskiego, Korzeniowskiego — ba! nawet Libelta i Cieszkowskiego; moje wakacje gimnazjalne wypełniała bezustanna lektura tych bezcennych skarbów, ale od całego długiego szeregu lat nie miałem języka polskiego w użyciu, ani w Berlinie, gdziem się głównie w kołach niemieckich obracał — polskich nie było poza wegetującym Stowarzyszeniem Studentów Polaków Wielkopolski, w której, jak wiadomo, kaleczono poonczas boleśnie język polski — a w Skandynawii miałem sposobność tylko parę razy mówić z Polakami. Brak książek polskich i polskich czasopism dawał mi się bardzo przykro odczuwać; raz po raz widziałem z zdumieniem, jak język polski niesłychanie się rozrasta, pięknieje, w niepojęty sposób się wykształca i bogaci, bom znalazł gdzieś tomik poezji Tetmajera, a Miriam nadesłał mi podówczas Na wzgórzu śmierci i Krzak dzikiej róży Kasprowicza oraz swój własny przepiękny tomik poezji: Z czary młodości, i zląkłem się, ażali[530] ja potrafię takim językiem pisać.
1671Spróbowałem — z początku nieśmiało: szło to trochę opornie, a nagle, jak gdybym się z jakiegoś długiego snu przebudził, zrozumiałem jedną rzecz:
1672Ja, mimo że język niemiecki do tego stopnia opanowałem jak żaden z Polaków przede mną — to śmiało mogę twierdzić — zrozumiałem nagle z wielkim zdumieniem, że nigdy nie doszedłem do tego, by po niemiecku myśleć: wszystko, co w niemieckim języku pisałem, było tylko niesłychanie szybkim tłumaczeniem polskiego tekstu — tego wszystkiego, com w polskim języku myślał — polska myśl przyoblekała się z zawrotną szybkością w obcą szatę. A ponieważ te przyobłóczyny odbywały się z tą niepojętą szybkością, miałem nawet sam wrażenie, że piszę po niemiecku, kiedy ja tylko na język niemiecki tłumaczyłem.
1673Tłumaczenie Szukiewicza mego dramatu Dla szczęścia, który to dramat radził mi poczciwy pan Maciej posłać na konkurs dramatyczny imienia Paderewskiego, wydało mi się bardzo nieudolne.
1674Sam je przetłumaczyłem: to tłumaczenie to mój pierwszy utwór polski. Jak głęboko musiała tkwić polskość w krwi mojej, jeżeli śp. pan Chmielowski tę pierwszą próbę moją pisania po polsku ocenił słowy: „Władcą jest Przybyszewski języka polskiego, ale zarazem i jego tyranem”.
1675A tym tyranem miałem już w dalszym ciągu pozostać, myli się tylko pan Stefan Żeromski, że lepiej pisałem po niemiecku aniżeli po polsku, jak również błędne jego mniemanie, że Sieroszewskiemu łatwiej się wyrazić po rosyjsku aniżeli po polsku.
1676Nie! panie Stefanie, jeżeli znajdują się w moich po polsku pisanych rzeczach „błędy i usterki”, to całkiem rozmyślne. Nie ja językowi podlegam, ale język mnie podlegać musi.
1677Jeżeli mi jakiś zaimek niepotrzebny, to go wyrzucam, a jeżeli go nie ma w języku, a mnie jest potrzebny, to go wstawiam. Potrzebny mi jakiś okres, choćby „jak tasiemiec” ciągnął się przez dwie strony, to go się nie ulęknę, a chociażby mnie Bóg wie jak kusił, to go wyrzucam i jednym słowem zastąpię!
1678Teraz już z całą odwagą zabrałem się do „tłumaczenia” na polski język Wigilii — tylko to nie było tłumaczeniem, bo po niemiecku pisane Wigilie byłyby nieprzetłumaczalne, ale na starym niemieckim palimpseście napisałem pierwotny tekst polski.
1679Takie były pierwsze kroki, jakie poczyniłem na już nieodwołalnie postanowionej wędrówce ku mojej Ziemi Obiecanej — a nie wiedziałem jeszcze wtedy, czy ją kiedyśkolwiek ujrzę.
1680Teraz już co tydzień otrzymywałem „Życie” Szczepańskiego. Spodziewałem się Młodej Polski, jako czegoś w rodzaju czeskiej Moderni Revue lub chociażby niemieckiej Gesellschaft, ale poza kilkoma utworami Tetmajera i przepięknym, wspaniałym, w królewską purpurę przyobleczonym: „Byłeś mi kiedyś bożyszczem, o tłumie” Kasprowicza — sromotny zawód: wszechwładnie rozpanoszyła się w Szczepańskiego „Życiu” Maskoff-Zapolska, śmieszne utarczki w obronie Tamtego z panem Ehrenbergiem wypełniały całe łamy pisma, płaskie Jung-Wien święciło swoje orgie epitalamiczne — jedna tylko fizjonomia duchowa wśród wszystkich współpracowników zarysowała się wyraźnie — piękna, przeczulona wprawdzie, niemniej do głębi artystycznego sumienia uczciwa dusza — Artura Górskiego.
1681I w tym „Życiu” zastanawiał mnie jeszcze jeden artysta — ząbkujący, początkujący Adolf Nowaczyński.
1682Tu już stawiał pierwsze kroki ten późniejszą tak chlubną przyszłość rokujący linoskok na linie, którą rozpiął między Wieżą Mariacką w Krakowie, posągiem Zygmunta na placu Zamkowym w Warszawie i przeciągnął ją poprzez szczyty ratusza poznańskiego, a obwiązał ją wokół kaplicy Bonarów we Lwowie.
1683Bądź jak bądź: Szczepański zrobił swoje — cały jego majątek „Życie” pożarło, a ledwiem przekroczył próg Polski, a Polską była wtedy Galicja, spadło na mnie ciężkie, bolesne brzemię fatalnej upadłości.
1684 1685Nagle, kiedyś już późną jesienią, otrzymałem list od Micińskiego — wprost z Hiszpanii, z Playa de la Mera, naprzeciw Corunii — z siedziby Wincentego Lutosławskiego; parę słów tylko, na kartce papieru, wetkniętej w obszerny list samego pana Wincentego.
1686W liście tym, nad wszelki wyraz serdecznym i kochanym, liście, świadczącym o tak niesłychanej dobroci serca, że czytając go łzy mi się ciurkiem puściły — mnie, któremu łzy zwykle pod powieką marzną — list tak piękny, żem mimo woli szepnął do siebie: „A, są jeszcze piękni ludzie na świecie” — w którym mnie jak najgoręcej zaprasza do Hiszpanii; świadectwo, jakie mnie Miciński mu wystawił, wystarcza mu doszczętnie, by przygotować się po moim przybyciu do istotnej „biesiady” duchowej.
1687Ta „biesiada” trochę mnie zastanawiała — byłem już wtedy trochę obeznany z towianizmem i przypomniała mi się Biesiada, jaką Towiański głupiego błazna-generała Skrzyneckiego kusił.
1688Skrzynecki okazał się w tym jednym wypadku mądry — nie poszedł na lep „Biesiady” — natomiast ja się skusiłem — pojechałem do Lutosławskiego z najgorętszą miłością, ale rychło spotkało nas ciężkie i bolesne rozczarowanie, o którym długo i szeroko rozpisuje się Lutosławski w swoim paszkwilu Bańki mydlane.
1689A może właśnie dlatego ten paszkwil napisał, że może mnie kochał — upatrywał we mnie jakiegoś przez Boga wysłanego mu adepta, narzędzie-wysłannika, który by Słowo jego głosił na całą Polskę, spodziewał się wykształcić mnie na swego Jana z Patmos, a bolesnym i ciężkim przeżyciem musiało być dla niego, gdy natrafił na całkiem mu obcą, na diametralnie przeciwnym biegunie rozłożoną duszę, a mimo gwałtownych uderzeń laską w opokę tej duszy nawet jednej iskry — tej mu potrzebnej iskry, by całą watrę rozpalić — wykrzesać nie zdołał.
1690Stąd może całe jego bolesne rozgoryczenie, które znalazło tak nikczemnie mały upust w Bańkach mydlanych.
1691Ale ta osobista przykrość zupełnie mi oczu nie mąci na istotną wielkość tej niesłychanymi zdolnościami uposażonej duszy, o takiej pojemności, jaką rzadko która dusza polska poszczycić się może; cała jego tragedia, że przyszedł za późno — może być, że w czasach towiańszczyzny byłby odegrał olbrzymią rolę i pchnął świętą „Sprawę” na całkiem inne tory niż te, na jakie je Mickiewicz zepchnął i ostatecznie zabagnił — może być, że ongiś mógłby się stać jakimś olbrzymim prorokiem, wychowawcą całego narodu i przeprowadzić go poprzez Morze Czerwone — ale ten czas go ominął. W naszym czasie jest anomalią, posthumus, caeso, ale haniebnym było usiłowanie, by go w Krakowie zasadzić do domu obłąkanych — a może przyszedł za rychło? i to przypuścić można, że ten człowiek, ten Wincenty Lutosławski, przyszedł istotnie za rychło — że to wszystko, co głosił, w co całe swe życie i mienie włożył, później bogaty plon wniesie w gospodarza-narodu dom. Chi lo sa[531]?
1692I osobiste moje zatargi z tym bądź co bądź niezwykłym człowiekiem, którego jedyną może wadą było, że nie znał granicy, kędy się kończy szczerość, a rozpoczyna swe niechlujne panowanie wulgarna i ordynarna nachalność, wdzieranie się w tajniki obcej duszy — te osobiste moje pretensje są niczym wobec głębokiej wdzięczności, jaką dla niego odczuwam jako do człowieka, nie mówiąc już o niezmiernym szacunku, jaki dla niego żywię, jako twórcy stylometrii[532] i może najgłębszego w Europie znawcy Platona.
1693I w tym uczuciu wdzięczności i szacunku całkiem mi nie przeszkadza ta olbrzymia obcość, która cyklopicznym murem między nim a mną wyrosła.
1694Lutosławskiemu zawdzięczam Hiszpanię!
1695A to już niezmiernie dużo — och! jak to na moim umysłowym i twórczym życiu zaważyło!
1696Czym wobec tego małe, wprawdzie bardzo przykre niesnaski — a takie zwykle są najprzykrzejsze — jakie często gęsto zachodziły między panem Wincentym a mną; czym moja głęboka przykrość, gdym widział, jak pan Wincenty się na mnie zawiódł — wszak ci ja miałem pisać powieść na tle prusko-wielkopolskich stosunków, a pisałem Nad morzem; czym tak na wskroś męska zazdrość o duszę Micińskiego, który w daleko większym stopniu podlegał mojej, aniżeli jego; czym wszystko to Menschliches, Allzumenschliches, co mi duszę i serce podczas całego pobytu w Playa de la Mera raniło, mimo całej niezwykłej gościnności tak z strony pana Wincentego, jak i małżonki jego, Zofii z domu Casanowa — wobec tych niesłychanych rewelacji artystycznych, jakich doznałem w Hiszpanii: Goya, Theotokopulos Graeco, van Aaken, którego jedynie w madryckim Prado oglądać można, Giorgione — ten boski, ten niepojęty Giorgione w Prado! — jedno z najpotężniejszych objawień twórczej duszy ludzkiej — i znowu Goya i Graeco. He, he: dziś to wszystko zwulgaryzowane, Goya i Graeco na wszystkich ustach, ale wtedy, trzydzieści lat temu, kto coś o nich wiedział? — to były wielkie, niesłychane objawienia, wobec których dusza ślepła od nadmiaru światła.
1697Ten istotny, ten przepotężny Goya mieścił się poonczas w Madrycie, w muzeum, zwanym wtedy: Calcographia — nie wiem, jak jest dziś — i tam spędzałem, bez przesady, przez kilka tygodni po trzy i cztery godziny dziennie. Nasycić się nie mogłem — tak bratniej duszy nie znalazłem ani w Ropsie, ani w Munchu, ani w Vigelandzie, jak właśnie w Goyi; „bratniej” — powiedziałem przed chwilą — śmieszny napad megalomanii: znalazłem moje bóstwo, przed którym się głęboko korzyłem, tak jak w Toledo z pokorną czcią kajałem się przed obrazami Theotokopulosa, w małym, ale niesłychanie bogatym toledańskim muzeum.
1698A jechałem do Hiszpanii z radością, że zobaczę Velasqueza, Murilla — dziwna rzecz, że tych właśnie całkiem nie widziałem, a jest ich setkami w Prado.
1699Majaczy mi się jeszcze w głowie Zurbaran — ta sroga, nieustępliwa, paniczny lęk budząca asceza jakiegoś twórcy, powołanego do niesłychanych potęg twórczości, a sczezła w suchym potwornym bólu na mokrym sklepisku nędznej celi.
1700Ale co duszę moją w najwyższą ekstazę wprawiało, to architektura katedry gotyckiej w Toledo i Burgos. To inny gotyk, jak ten niepokalany, nieskończenie czysty, surowy, z wszelkich ozdób świadomie obdarty, jak w północnej Francji, jak u nas, hen — na Wschodzie, w Toruniu lub Gdańsku; gotyk hiszpański to rozwydrzone, przeolbrzymie bogactwo jakiegoś Samjazy, księcia upadłych aniołów, który je ściele u stóp Tego, od którego odpadł, a którego teraz przebłagać pragnie; gotyk hiszpański jest tym, czym jest najwyszukańszymi, najkosztowniejszymi zachodami wyhodowana orchidea — nie wiem, dlaczego ten chory, najwytworniejszą chorobą chory kwiat skojarzył się w moim mózgu z hiszpańskim gotykiem — orchideą i cudem wszystkiego, co jest skazane na wymarcie: takie przebogate, tak olśniewające swoim przepychem i wytworną, miliony lat starą kulturą, taką, co niewidzialnym strumieniem płynie tysiące kilometrów w ukrytych jaskiniach pod szczytami gór, by na chwilę zwalić się olbrzymim wodospadem w podszczytową dolinę i tam znowu w jakiejś górskiej jaskini zaniknąć!
1701Zbytnio nie nęciło mnie niesłychanie misterne, ponad wszelką miarę podziwu godne majsterstwo i najwyrafinowańsza sztuka arabska, jaką oglądałem w Toledo w Casa de los Moros i w mauretańskiej kaplicy w samej toledańskiej katedrze. Ponadto możesz ją podziwiać w każdym niemal domku Toleda — trzeba tylko zajrzeć w jakieś podwórze, a w jakimś dawnym przecudownym pałacu mauretańskim znajdziesz teraz stajnię, chlew albo remizę dla wozów i najprzeróżniejszych gratów… Nie! nie! Nie nęciła mnie Granada, ani nawet nęcić nie mogła, bom miał za mało pieniędzy, ale miałem na tyle opamiętania twórcy-artysty, że wyjazd poza Toledo — choćby nawet do niedalekiej Kordoby — byłby zniszczeniem tego niesłychanego wrażenia, jakie w Toledo odniosłem: jak biedne, jak nieskończenie skromne moje usiłowanie, by dać choć odrobinę tego, com w Toledo przeżył, w opisie Toleda w mojej smutnej powiastce: Androgyne!
1702Tak — tak! Stałem na szczycie toledańskiego Alkazaru — z trudem się tam dostałem, bo była to wtedy wojna hiszpańsko-amerykańska — a każdy cudzoziemiec uchodził za „Inglese”, a co najmniej za szpiega amerykańskiego — ale spojrzeli na moją niesamowitą słowiańską gębę i puścili mnie na wieżę.
1703I z tej wieży toledańskiego Alkazaru, z którego mogłem objąć całą olbrzymią potęgę katedry, tak piekielnie wtłoczonej w setki najciaśniejszych uliczek, że jej z żadnej strony ujrzeć nie można — z tej wieży Alkazaru, z której widziałem żółty, brudny, spieniony, bezustannymi wodospadami walący się Tajo, popod tymi mostami, których cud żadne słowo opisać nie może, tam, drogi panie Wincenty Lutosławski, tam Ci korną podziękę składałem, a oczy wlepiłem w przedziwny architektoniczny cud: San Juan de los Rayes — przed paru godzinami tam byłem i na kolana padłem przed dziwami i cudami wnętrza tej drugiej katedry toledańskiej, na której Izabela Katolicka rozwiesiła łańcuchy kajdanów wyzwolonych jeńców chrześcijańskich.
1704Pięć dni i pięć nocy błądziłem po poplątanych arabeskach, w jakie ulice Toleda są wycięte — trzy godziny błąkałem się po mieście, zaczem zdołałem trafić do mojej „fondy” — już trzykrotnie dostałem się przez ciasną uliczkę do wnętrza katedry, by tam znowu godziny spędzać na oglądaniu witraży, wyolbrzymionych do boskości najwyższego Piękna zachodzącym słońcem — dostawałem się na jakiś placyk, nie większy jak mieszkanie, które obecnie zajmuję, i znowu zaułki — ciemne kanały, przez które i muł obładowany z trudnością się przedostawał, a gdym wreszcie dotarł do mojej „fondy”, rwało mnie na drugi brzeg Tajo, do jakiegoś samotnego klasztorku, z którego wszystkie cuda Toleda w świetle księżyca przybierały jakiegoś już nadboskiego uroku.
1705Ale nawet to wszystko, co Ci, panie Wincenty, zawdzięczam — to Toledo, to niesłychane madryckie Prado, ta przedziwna świętość Awilli i to boskie bogactwo Burgos — niczym wobec tego, żeś stał się pomostem, przez który do Polski się dostałem.
1706Otrzymałem poonczas list od Macieja Szukiewicza, a wiecie co mu odpowiedziałem?
1707Czym są te raje i cuda, które tu teraz w Hiszpanii przeżywam, gdzie niesłychane bogactwo sztuki człowieka tak oszołamia, że oczy sobie z zdumienia przeciera, ażali to jawa; czym ta niesłychana, najwytworniejsza, a może i najpotworniejsza potęga twórczości ludzkiej, która pod koniec najcudowniejszym kwieciem cały świat potopem zalewa, że nie jak za czasów Nerona tylko uczestnicy uczty Trimalchiona się dusili, ale cała czująca, rozumiejąca ludzkość w rozkosznych spazmach skonać by mogła; czym to ostatecznie wszystko wobec raju i cudu mojego Gopła i rodzinnej wsi Łojewa, i tej słomianej strzechy szkoły mego ojca, pod którą się urodziłem.
— A jeszcze wtedy nie wiedziałem — co mi jeden jasnowidz później potem przepowiadał, a czego wtedy nie rozumiałem: Pod słomą się urodziłeś, a „pod blachą” umrzesz.
1708Jakim ja cudem dostałem się „Pod Blachę”?![533]
1709I miał nadejść kres mej krwawej nostalgii, która mnie całe lata w niepowiedziany sposób trapiła.
1710Nie wiem — przynajmniej mimo mnóstwa wywiadów — nie zdołałem dociec, by ktośkolwiek choć w mikroskopijnej cząstce swego uczucia tak się tą nostalgią dławił jak ja.
1711Co ja byłbym wiedział, jakie zdumiewające spostrzeżenia byłbym mógł zrobić, jakie niezwykłe rzeczy przeżyć, gdyby nie ta chora tęsknota! A już od małego dziecka mnie trapiła — uciekałem z gimnazjum do domu, żadna siła nie byłaby w stanie mnie powstrzymać, bym na święto Bożego Narodzenia nie miał przyjechać do domu rodzicielskiego. — Hej! hej! „Graj, skrzypku — będziesz w niebie, a basista obok ciebie”!
1712 1713Jadąc do Hiszpanii, zatrzymałem się przez tydzień w Paryżu. I tam osobiście poznałem Zenona Przesmyckiego — Miriama.
1714Najgłębszy, najserdeczniejszy pokłon, drogi mój Zenonie, na którego Z czary młodości kształtowałem mój język polski, za Twoją nieskończenie dobrą gościnę, jakiej u Ciebie doznałem!
1715Jedno z najpiękniejszych wspomnień moich — najcudowniejsza kropla, która przelała się poza brzeg Twej kosztownej Czary!
1716A teraz — teraz, kiedy już się stałem tym małym, maleńkim Schopenhauerem[534], którego można czytać od początku do końca i na odwrót: od końca do początku, bom nie wiedział jeszcze wtedy, że mam jeszcze coś do powiedzenia, i to bardzo, bardzo dużo, a jeżeli dotychczas nie wypowiedziałem, toć przecież rozwarte przede mną na oścież mnóstwo żyć — stał się dziwny cud.
1717Wróciłem z Hiszpanii goły jak turecki święty — na razie zwrócił się do mnie z doraźną pomocą Zenon Przesmycki, ale i on sam ostatnim groszem gonił.
1718I takoż się stało, żem przez Przesmyckiego poznał dwóch nieskończenie mi drogich braci Siedleckich[535], Franciszka (znanego artystę malarza) i Michała (profesora uniwersytetu w Krakowie), parę zdumiewająco pięknych braci.
1719Zaprowadzili mnie do niezmiernie gościnnego domu pp. Danyszów — gdzieś tam w Auteuil. Pamiętam piękny ogród, na wskroś polski dworek, niezmiernie uprzejmą panią domu, Danysza samego, który przypominał mi uczonych niemieckich, ale w jak najlepszym stylu — kto wie, czy nie tkwiło w nim albo nie tkwi coś z tego Curie, który w kieszonce od kamizelki chował odrobinkę radu, nie wiedząc o tym, że to radium może mu wątrobę i nerki przepalić? — i w domu pp. Danyszów dokonał się najważniejszy etap mego życia.
1720Bogata była kolacja, którą państwo Danyszowie na cześć znanego już Polaka, rozsławiającego imię polskie poza granicą — coś niecoś już znane we Francji — wystawili; bogata i kochana, i niezmiernie dobra była ta cała ich gościna, ale najgłębiej utkwiła w mej pamięci — gdybym powiedział „osoba”, to byłoby istotną obrazą — nie utkwiła, ale utkwił aż do samego dna duszy — człowiek? — zjawa? — przeznaczenie? — zesłaniec Boga moich losów?
1721 1722Kazimierz Dłuski[536]!
1723Muzyka, Polak, Dar, Pieniądz, WolnośćPanie Kazimierzu, byłeś Ty wtedy — a to było na początku maja 1898 roku — byłeś Ty świadom, kiedyś siedział przy mnie przy fortepianie, na którym ja łokciami, knykciami wygrywałem Fis-moll Sonatę Schumanna, Fis-moll Polonez Szopena, byłeś Ty w tej chwili świadom, gdyś mi jął mówić o Paderewskim, że on jedyny mógłby się na mojej barbarzyńskiej muzyce poznać i ją pokochać; och! Chryste Panie! byłeś Ty świadom tego, żeś w tej chwili — nie! w tych godzinach mego obłąkanego grania, którego Ci dosyć nie było — pokierował całym moim dalszym losem?! Wyobrażam sobie, co to musiał być za list, pisany przez Dłuskiego do Paderewskiego, jeżeli już za tydzień otrzymałem parę tysięcy franków, które mnie wyzwoliły z bolesnej prusko-berlińskiej, tak nieskończenie bolesnej niewoli — może bym dotychczas gnił w tej niewoli, boć jak było się z niej wyzwolić?
1724Jak będę miał kiedyś pieniądze, to kupię taki gruby, taki ciężki łańcuch, jaki widziałem opasujący całą katedrę San Juan de los Rayes i poślę go tam z szczerozłotym napisem:
1725„Paderewski wyzwolił Przybyszewskiego”.
1726Ja, dziś blisko sześćdziesięcioletni człowiek, nie będę się u stóp Twoich słaniał — zbyt wielkim panem jesteś, by moja wdzięczność Cię nie zabolała: jedno tylko wiedz — gdybyś miliony lat żył, nie sprawiłbyś żadnemu człowiekowi ani sobie samemu tego przeolbrzymiego szczęścia, jak mnie w tej jednej świętej chwili, gdym granice Prus przekroczył i do Krakowa zajechał!
XXV
1727Kiedym podczas mego trzydziestoletniego „jubileuszu” (!) — he, he! — powiedział na estradzie teatru lwowskiego, że gdyby cały mój twór, taki, jaki bym go chciał mieć, wynosił 50 stronic, toby było aż nadto szczęścia dla mnie, powiedziano, że to poza nieszczerej skromności. O nie! to najgłębsza prawda, na jaką w ogóle zdobyć się mogłem!
1728Całkiem inaczej miał ten gmach wyglądać, pod którego fundamenty wydźwigiwałem ze wszech stron olbrzymie kamienie; gmach, który na tym fundamencie wybudowałem, całkiem inaczej miał wyglądać i całkiem inną potęgą pyszni się przed oczyma mej duszy — a im częściej go obchodzę, tym boleśniej mnie razi — a tym się tylko pocieszam, że gdy po wiekach całych wrócę, ten gmach będzie już dawno zburzony, ale fundamenty pozostaną — o — o! — te pozostaną! i na nich może być mi dozwolonye— mnie, biednemu bygmestrowi Solnessowi, który już tyle razy budował i burzył — wyciągnąć pod niebo ten gmach — katedrę, o której od małego dziecka marzyłem!
1729Wszystko, com stworzył, niczym — niczym wobec tego, com przemyślał, gdym całe mile naokoło mojego biednego stołu dzień w dzień robił. Gdy znowu powrócę, spełnię nakaz przenajświętszego zakonu.
1730Tą wiarą rehabilituję moje życie!
1731Fundamenty, na których niedołężny twór mój budowałem, te jedynie pozostaną — te jedynie są niezniszczalne.
1732Zdawałoby się, że niepotrzebnie rozpisałem się tak szeroko o tym wypadku w mym życiu, kiedym się bliżej zapoznał z całym tym okultystycznym kołem naokoło Hübbe-Schleidena, naokoło spirytystów, okultystów i różokrzyżowców.
1733Tymczasem ogromnie dużo im zawdzięczam.
1734Dziś, kiedym dwadzieścia lat strawił nad zgłębianiem ich nauki, ale zdumiewające: to, co wtedy było tylko niejasnym przeczuciem, intuicją, mgławicową anamnezą, dziś już jasno — dzięki tym długim latom, strawionym nad studium okultystycznych nauk — mogę syntetycznie przedstawić, co mi się wtedy tylko majaczyło:
1735Dziś wiem, do czego moja dusza kierowała, i dziś wiem, do wykonania czego była powołana, i dziś jestem w stanie na podstawie głębokiego uświadomienia, jakie z nauk okultystycznych zaczerpnąłem, wyspowiadać się wam: wam wszystkim, którzy dotychczas darzyliście mnie jeżeli nie miłością, to przynajmniej odrobiną sympatii — wyspowiadać się wam z najcięższej tragedii mego życia, jedynej i istotnej, jaką przeżyłem — bo czymże mogła być jakaśkolwiek tragedia wobec tej, że z mego tworu pozostaną tylko głazy fundamentu, a cały gmach na nim wybudowany niezadługo się w gruzy rozsypie?!
1736Bygmester Solness nie dorósł swoimi siłami, by móc wynieść choćby tylko pod dach ten gmach — a raczej tę katedrę, którą w krwawych wysiłkach i szarpaninach budować zamierzał.
1737Obłędna myśl zwichrzyła w zarodku moje twórcze poczynanie. Chciałem wykraść tajemnicę Ognia! Czy wiecie, czym jest ogień? Ogień, Światło, Duch, Ciało, WierzeniaOtóż nauka różokrzyżowców o ogniu:
1738To, co ogniem nazywamy, to tylko ordynarnym, materialnym oskorupieniem ognia; to, co dla nas ogniem, jest z natury rzeczy — jako zjawa — ciemnością. Bo „istota”, jako taka, jest przeciwieństwem zjawy. Nasz ogień jest poza granicą naszych zmysłów w świecie nadnaturalnym — głuchą ciemnością.
1739Wiedzą o tym wszyscy, którym było dane w świętych ekstazach oglądać światło wiekuiste.
1740Bo wszelka materia jest ciemnością i dusza jedna tylko światłem. Światło nasze jest materialne, a jako materialne musi być ciemne. Bóg naszego światła, to książę ciemności — princeps tenebrarum — istotny Bóg nie jest materialne, więc nie może być dla nas, jako niematerialny, światłem — musi być ciemnością, to znaczy jedynym i istotnym światłem.
1741 1742Ciemnością dla jedynego światła, jakim jest Bóg i jego cząsteczka — duch ludzki, jest i nawet ten najczystszy, materialny ogień, który świeci tak nieskończenie delikatnym światłem, że tylko rzadcy, najwięcej sensytywni ludzie je widzą; ciemnością jest nawet ta świetlana promieniejąca materia Crooksa[537], a nawet ten od, który dusza nasza poprzez cielesną skorupę bezustannie promieniuje, nawet ten choćby i dziesięciorako wysubtelniony agregat odu, substrat ducha ludzkiego, jest jeszcze ciemnością wobec tego ognia, tego światła i blasku, w jakim Bóg w człowieku się przejawia.
1743A nigdy Bóg się inaczej nie objawiał, jak w świetle i ogniu. Wszelakie światło w kościele katolickim symbolizuje to jedyne żyjące światło — najczystszy, ostatni, z wszelkiej skazy oczyszczony objaw płynącej, płonącej, w blasku rozkwitłej materii, która przestała być materią i teraz pnie się w górę, wzwyż poza wszystko, co jeszcze się „sobą” nazywało, ku nieznanemu, wiekuistemu, jedynemu wiekuistemu światłu, wobec którego wszystek ogień tu na ziemi — głuchą ciemnością.
1744Ogień jest schechinah Boga — Bóg zjawił się w ogniu i zamieszkał w ogniu — ogień skradziony, nasz, zmaterializowany ogień ziemski, choćby się nawet w ultrafioletowych promieniach przejawiał, to władztwo Boga ciemności — Lucyfera. Och, jak piekielnie biedny ten skradziony ogień!
1745Trzeba tylko patrzeć na ogień innymi oczyma, jak tymi bezdusznymi, obojętnymi, jakimi przywykliśmy patrzeć na wszelką rzecz.
1746Cóż my o ogniu wiemy? — Jedyni, którzy o nim coś wiedzą — okultyści, alchemicy — milczą i z ciężkim trudem wykrada się im drobinki ich tajemnicy.
1747Ogień spoczywa choćby i w najświetlistszej naszej materii — wszystko, co jest materią, jest grobem żywcem pogrzebanego ognia — i pod tym względem nie różni się człowiek w niczym od najtwardszego kamienia, jakim jest krzemień i diament. I w jednym, i w drugim spoczywa głęboko ukryte serce ognia i trzeba wielkich wysiłków i wielkiej mocy, by to serce poruszyć i zmusić je, by buchnęło płomieniem i rozlało poprzez opokę skalistą lejący się strumień istotnego Ognia-wody, jaki Mojżesz ze skały swą laską wykrzesał.
1748Wszelaka materia — czy ją nazwiemy kamieniem, czy też cielesną naszą powłoką — dusi, dławi, więzi, kiełzna najdzikszą torturą ogień, musi go więzić, bo inaczej pożarłby całe światy. Tym samym więzieniem dla ognia, jakim jest krzemień lub diament, całkiem tym samym, tylko stokroć razy gorszym, są zmysły w skorupce duszy — w cielesnej naszej powłoce — a dla ognia-duszy sromotniejszą katownią ciało człowiecze aniżeli kamień.
1749Ogień, DuszaBo i z kamienia łatwiej wykrzesać płomień, to, co jest koroną, równocześnie najcudowniejszym kwieciem, owocem i chwałą gorącości, aniżeli z człowieka. Krzemień jest grobem niewidzialnego ognia, ale silne uderzenie starczy, aby to wybuchające kwiecie gwałtownego rozrostu gorącości na zewnątrz wytrysło — a na nic się nie zda walić choćby i najwścieklejszym taranem o serce ognia w człowieku: z jednego na tysiąc, a z dwóch na dziesięć tysięcy buchnie na chwałę płomień i w tej chwili zanika; grube ciężkie płyty materii, jak płyty grobowców nad nim się zamykają. A jeżeli gdzieś tam ogień się naszym zdumionym oczom ukaże, to jest to, jak gdybyśmy złodziejskim okiem rzucili wzrok przez wąziutką szparę w całkiem inny, nieznany nam świat. Otóż ten ukryty, istotny ogień, więziony przez naszą cielesną skorupę, dławiony, duszony, torturowany przez nasze zmysły, miałem na myśli, gdym począł — 30 lat temu — o „nagiej duszy” majaczyć; o tym świetle, które raz po raz w naszej jawie, naszym materialnym świetle — to znaczy w grubej głuchej ciemności — zakwitnie i znowu znika, a na odwrót: dla naszego światła zmysłów jest spowite w najgrubsze opony ciemności.
1750 1751Może nie było w całej współczesnej literaturze hasła, które by było wywołało tyle nieporozumień, zaciekłych szyderstw, kpin, drwin, tanich i najtańszych, a przeważnie ordynarnych dowcipów. Nie było dość jadowitej śliny, którą by nie opluwano tej nieszczęsnej nagiej duszy, bo był to właśnie czas, w którym najordynarniejszy pozytywizm święcił swe przedśmiertne triumfy.
1752A jeżeli teraz z głębokim wstydem i uczuciem ciężkiego upokorzenia staram się mój poroniony twór rehabilitować, to tym jedynie się ratuję i pocieszam, że w owym czasie miałem odwagę głosić to hasło i tą odwagą rehabilituję siebie wobec siebie samego.
1753Zakpił sobie Pan Bóg ze mnie, gdy zasadził ziarno jakiejś tropikalnej palmy w za małym kuble.
1754Goniłem całe życie i chciałem je utrwalić, te rzadkie chwile w życiu pojedynczego człowieka — wspominałem już o tym — w których świadomość innego, pozazmysłowego Bytu urasta do tej potęgi, że pozwala człowiekowi patrzeć Bóstwu oczy w oczy.
1755Może parę razy udało mi się te chwile pochwycić — ale jakie one biedniuteńkie w rzeczywistości!
1756W długich wędrówkach naokoło stołu — może przez tyle lat już parę razy ziemię okrążyłem — wyczułem, jaką nadludzką potęgą może być ta chwila:
1757Ogień nagiej duszy wyrywa wtedy z zawias drzwi domostwa, wszczyna pożar, każe ciemnym metalom rozlewać się niejako w wodnych strumieniach światła, wygania czarne szatany zjawy i to, co było ciemne, brudne, zakopcone, ba, nawet niewidzialne — okazuje się nam nagle w niebiańskiej, anielskiej czystości.
1758W tej chwili można całe światy wrzucić do tego anathaforutyglu, w którym się wszystko na istotność przemienia, a nawet w najostatniejszej fazie ewolucji dymu ani czadu się nie ujrzy.
1759Pismo Święte twierdzi, że z chwilą kiedy człowiek pierworodny grzech popełnił — liściem figowym wstyd swój pokrył. Tym liściem figowym, którym człowiek zmuszony jest pokrywać potęgę nagiej swej duszy, to zmysły — to najwięcej kłamliwe świadectwo urojonej rzeczywistości. — Cóż my wiemy o rzeczywistości?
1760Nie ma ani nie może być dowodu na to, że istnieje cośkolwiek poza nami, jeżeli wyeliminuje się człowieka, dla którego cały świat istnieje. Bo przecież dla żadnej innej inteligencji, prócz ludzkiej, realny świat istnieć nie może. I cóż znaczy realność? Zważ tylko mur, który odgranicza to moje wrzekomo „realne” życie od możliwości życia w sąsiadującym świecie; a przecież ten świat istnieć musi, a już nie mówić o możliwych wielorakich innych światach albo bezsprzecznej możliwości ich istnienia, które, Bóg wie jak, gdzie, dokąd i jak daleko się rozprzestrzeniają.
1761A tych możliwości lub metafizycznie dających się ogarnąć światów, jakiegokolwiek rodzaju one być mogą, jest bez liku, ale tego już rozumem ogarnąć nie można. Nie pojmujemy, czym one są ani jak je sobie wyobrażać mamy, ani też po co i na co istnieją.
1762A straszne, jeżeli do samej głębi tej prawdy sięgniemy. Nie wiemy, dlaczego sami istniejemy lub czym właściwie jesteśmy. I niepojętym jest „stworzenie” — jedno tylko słowo: „w jakiś sposób” określa naszą całą wiedzę.
1763Cała podstawa naszej wiedzy, ugruntowanej na świadectwie zmysłów, jest jak najzupełniej prostą koniekturą. O naturze samej — tej poza nami, a tej, która nie jest nami — cóż możemy wiedzieć? Człowiek przecież sam jest też tylko zjawiskiem-fenomenem, a on przecież sam tworzy naturę, która bez niego nie istnieje.
1764Módlmy się w ciężkiej pokorze! — Oremus!
1765Prawda, Obraz świata, Kondycja ludzkaI co jest prawdą?
1766Nie ma ani nie może być żadnej prawdy, bo natura, która koniecznie musi być podstawą wszechrzeczy, nie może być prawdą — naturę jako taką trzeba by uzasadnić — a dopóki jest zawarunkowana pytaniem, jak szeroko i jak daleko, a więc czasem i przestrzenią, z których ani jedno, ani drugie poza nami nie istnieje, nie może być istotną, pozytywną, abstrakcyjną rzeczywistością, jedynie tylko wrzekomą[538] — przez nasze zmysły stworzoną.
1767Starano się byt uzasadnić głupią formułką: Cogito, ergo sum. Myślę, więc jestem!
1768Ha, ha! Jestem, bo jestem — istniejący tylko na peryferii świadomości — nic więcej!
1769Na peryferii — to obszar mej istotnej świadomości, to znaczy mego Nieświadomego, które to moje maluczkie głupiutkie cogito — myślę! jak marny pyłek pianki na brzegu bezmiernego Oceanu wyrzuca — a obszar jest nieograniczony.
1770Módlmy się w ciężkiej pokorze! Oremus!
1771Więc co pozostaje dla człowieka, prócz bezwzględnego poddania się i pokory nieświadomego dziecka?
1772Wiecie przecież, co Bóg powiedział: „A zaiste, mówię wam, że jeżeli nie staniecie się jak któreś z nich, nie wejdziecie do Królestwa niebieskiego!”
1773Bo przecież nie jesteśmy w stanie rozpoznawać absolutnie i nigdy dowieść nie możemy, że istotnie istniejemy, i nikt mi nie dowiedzie, czy życie moje [nie] jest tylko jakimś potwornym snem, który może być lub też nie?
1774Wiedza, Pozory, PokoraHume dowiódł, że w rzeczywistości nie ma żadnego związku między przyczyną a skutkiem — bo między przyczyną a skutkiem tkwi złudzenie — cóż więc stoi na przeszkodzie uważać życie za sen i na odwrót?
1775Módlmy się w ciężkiej pokorze — bo nic nie wiemy ani wiedzieć nie możemy.
1776Myślenie jest naszą wiedzą — wiedza może być tylko wiedzą o materii — przecież nawet Spinoza, boskością pijany filozof, dowodził, że Bóg sam musi być w jakiś sposób materialny, ulatnia się, wyczerpuje itd. Materia zaś jest czymś bezwzględnie nieistniejącym poza nami — materia jest negacją — a negacją jest Szatan.
1777Cała nasza przez najgęstsze sito przesiana metafizyka staje się peremptoryczną, jeżeli wychylimy się poza granicę „drugich” przyczyn. Wszystko wtedy staje się zawrotnym przypuszczeniem, wszystko jest ciemnym obłokiem, w którym się wszelka ścieżyna myślenia kończy, wszystko jedno, jakąkolwiek drogę wybierzemy. Cokolwiek człowiek podniesie i w ramionach utrzymać zdoła, to już przyczyny, wynikające z miriadów przyczyn.
1778Sen, Kondycja ludzka, Życie snem, WiedzaMódlmy się w ciężkiej pokorze, bo nic wiedzieć nie możemy ani nigdy nie poznamy granic między snem a jawą.
1779 1780Sen, który jest myślą człowieka, a raczej sny są tym, co w człowieka spaniu istnieje, to kamień zawady, o który wszystkie teorie ludzkie się wywracają i absurdem się zdają — boć któż mi dowiedzie, żem nie został stworzony w śnie podczas mego spania i w tym śnie tylko istnieję?
1781Teraz pewno zrozumieć można, czym jest Bythos gnostyków, a Maja Hindusów?
1782Wiedza, Prawda, Kondycja ludzkaAle już nie będę się zapuszczał w odmęty mistycznej, jedynej objawionej wiedzy — wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak tylko pokorne bicie się w piersi: Oremus! — bo nic nie wiemy ani wiedzieć nie możemy, dopóki mózg i zmysły mają nam prawdę świadczyć.
1783A przecież na to tylko mózg i zmysły — złośliwe, kłamliwe, przy tym bardzo liche narządy, okłamujące i okpiwające nas narządy, bo inaczej istotna prawda musiałaby nas rozsadzić.
1784I na to tylko istnieją zmysły i mózg, aby człowieka ustosunkować do jego „zewnątrz”, i aby go „prawda” rozsadzić nie zdołała, dusza — „naga dusza” — dozwala człowiekowi li tylko na wyjątkowe momenty, w których mu istotę i prawdę ujawnia — chwilę, momenty, które człowiek nazywa natchnieniem — a źródłem tego natchnienia, to właśnie to, co nagą duszą nazwałem, duszą, która nie potrzebuje ani zmysłów, ani mózgu, by móc się przejawić.
1785Ukończyłem wędrówkę po obcym świecie, a i nic więcej nie mam do powiedzenia o drodze, którą dusza moja kroczyła.
1786A kończąc tę część drogi, którą odbyłem, zaczem do Polski przywędrowałem, cóż mi więcej nad to powiedzieć, com już powiedział w wstępie do mego Krzyku?
1787Jestem tylko meteorem, który na chwilę zabłyśnie, na chwilę ludzkość straszy i przeraża, a potem nagle niknie — a szczęśliwy jestem, że tym przeświadczeniem żyję.
Droga, meteorom wyznaczona, jest miliard razy dłuższa aniżeli zwykłym gwiazdom. Te ostatnie jawią się w ściśle obliczonych czasach — nie chciałbym być gwiazdą! Być meteorem, to istotna moja tęsknota: zniszczyć na swej drodze kilka światów, roztopić je w sobie, wzbogacić się nimi i po miliardach lat znowu powrócić, stokroć razy gorętszym blaskiem rozpłonąć, wieścić nowe przemiany i wywody i znowu zniknąć — to, co w moich najkosztowniejszych snach przeżywam…
Niech zgasnę — czym prędzej zgasnę, bym mógł tylko w wzmożonej potędze powrócić…
Tom drugi. Wśród swoich
I
1788Ilekroć razy[539] przystępowałem do jakiegoś nowego tworu, odczuwałem na miesiące przedtem dziwny niepokój, który się wprost fizyczną udręką stawał, i przykry lęk, który nie zezwalał mi na chwilę spoczynku — ale nigdy nie doznawałem tych uczuć w tej mierze, jak w tej chwili, kiedy powziąłem tę myśl, by napisać drugi tom Moich współczesnych — Wśród swoich.
1789Czas, Kondycja ludzkaWśród obcych to epizod w moim życiu, który dla mnie nabrał niejako historycznego znaczenia, mogłem na niego patrzeć z dalekiej perspektywy — wszak to trzydzieści lat minęło, odkąd to wszystko przeżyłem — a w tej odległości mogłem na wszystkie wydarzenia patrzeć spokojnym, prawie że obcym wzrokiem — co byłoby mi oczywiście niemożliwym, gdybym był[540] między obcymi pozostał i stworzył dla siebie nieprzerwaną ciągłość: długotrwałą teraźniejszość.
1790Inaczej ma się rzecz z zamierzeniem, które teraz przedsięwziąłem. To moje „wśród swoich” zostało tylko na chwilę przerwane pobytem wśród obcych i jest dla mnie właśnie tą ciągłością i tą długotrwałą teraźniejszością, wśród której już się z tą swobodą nie orientuję i orientować nie mogę, z jaką kreśliłem ów epizod mego życia, spędzony na obczyźnie.
1791Tamto już dawno przebrzmiałe, ostatnim, choć silnym jeszcze echem dobiega uszu mej duszy. Tu wszystko żywe, drgającym życiem rozegrane, to moje „dziś”, to tylko ogniwo olbrzymiego łańcucha wszystkich wydarzeń mego najodleglejszego „wczoraj” — a na cośkolwiek spojrzę oczyma mej duszy, zlewa się to moje dziś z wszystkim, com wczoraj przeżył, w jeden dzień teraźniejszy; a chociaż już się ku wieczorowi skłania, wiem, że wszystko, com przeżył, w tym jednym dniu się wydarzyło; bo tylko to, co obce, ma swoje wczoraj.
1792Tu sobie nie potrzebuję niczego „przyswajać”, bo żyję „swoim”, a ta swoistość, to moje najistotniejsze ja: immanencja i nieprzerwalna ciągłość.
1793A to „swoje”, którym na chwilę żyć nie przestałem, to ziemia, na której na świat przyszedłem — wielka i tajemnicza rzecz, dlaczego właśnie tam się urodziłem, a nie gdzie indziej; — to język, którym pierwsze me słowa wybełkotałem — a przecież nigdzie indziej nie mógłbym posługiwać się polskim słowem, gdybym się właśnie na tej ziemi nie był urodził.
1794Słowo, OjczyznaSłowo pozostaje w nierozłącznym związku z ziemią.
1795Istnieje geografia zwierząt i roślin — tylko w takim, a nie innym klimacie może jakieś zwierzę bytować, w takiej a nie innej strefie żyje i rozwija się jakaś roślina Słowo, Natura— i tak samo istnieje ściśle określona geografia języka, jakim się autochtoni posługują.
1796To znaczy, że gdyby nawet cała ludzkość wyginęła, a po milionach lat na nowo do nowego życia miała być powołana, to na tej samej połaci ziemi, na której język polski swój królewski majestat święci — ten sam język polski niechybnie by do nowego życia wskrzeszon został; żaden inny język w geograficznej Polsce nie mógłby się ostać ani nie jest do pomyślenia. Cała ta porównawcza filologia języków ma o tyle sens, o ile się przyjmie oczywiście jeden język, który w danym klimacie, w danych warunkach ukształtowania ziemi się w ten lub ów sposób przekształca.
1797Tak jak zwierzę dostosowuje się do charakteru ziemi — metafizycznego charakteru, który wtedy tylko rozpoznać można, gdy się głęboko w niego wmyśli, a wtedy się zrozumie istotne prawo mimikry, bo z charakteru danego zwierzęcia lub rośliny można, na odwrót, wnioskować o charakterze ziemi — dostosowuje się język do tej ziemi; a na odwrót: można z języka wysnuć niezawodne wnioski o ziemi, nawet gdyby się jej nie widziało.
1798SłowoAle o języku na samym początku mowy jeszcze być nie może: słowo wyłoniło się po długim, astronomicznym czasie z dźwięku — bo pierwsze słowo było śpiewem, rykiem, nabrzmiałym potęgą uczucia, czy to miłości, czy też krwiożerczej zemsty, pragnienia, chuci, bólu, zwycięstwa; język ten to surogat tego słowa, jakim się zwierzęta z sobą porozumiewają; artykułowane słowo potrzebowało bezmiaru wieków, by się wyzbyć olbrzymiego ciężaru, jakim było słowo, wyrażone za pomocą uczuciowych dźwięków. Niewiele mogło być tych „śpiewanych” słów, wyrażanych przeciągłym wyciem rozpaczy, psalmodią jęków bólu, słodką ulewą dźwięków, rozpierającej miłości — na jedno nasze mówione słowo składały się długie muzyczne okresy — ile wieków było na to potrzeba, by z jakiegoś długiego hymnu ekstazy mogło się wyłonić słowo: kocham; ile wieków, by z dzikich skowytów, charczeń wywlokło się słowo nienawiści — a z przeraźliwych jęków oznajmienie ciężkiego bólu w jednym jedynym słowie.
1799SłowoW swojej strupieszałej pisowni dźwiga taki język bastardyczny, jakim jest język angielski, całą swoją genezę; każde słowo pisane jest jego historią powstania, przeobrażania, nawarstwienia — dlatego język angielski nie jest autochtonicznym, pozostanie nim odwieczny język Druidów — autochtoniczne języki nie tworzyły się nawarstwieniem, ale przeciwnie, odrzucaniem zbytniego bogactwa, które stawało się uciążliwym balastem.
II
1800To była wielka i uroczysta chwila, gdym wreszcie po długiej podróży ujrzał się na granicy — w Polsce.
1801Podczas tej podróży wydarzyła mi się dziwna rzecz, jakiej nigdy przedtem i nigdy już potem nie przeżywałem. Otóż krótko po wyjeździe z Krystianii (dzisiejszego Oslo) popadłem jakby w jakiś letargiczny stan, z którego nic a nic nie pamiętam, a przecież musiałem w tym stanie spełnić mnóstwo i to bardzo skomplikowanych funkcji. Musiałem przecież wysiąść w Kopenhadze, wymienić pieniądze, kupić bilet do Berlina, i musiałem się w Jedser przesiąść na prom, który cały pociąg przewoził do Warnemunde, tu znowu wykupić bilet do Berlina — otóż te 20 godzin pozostały jak najzupełniejszą luką w moim mózgu.
1802Obudziłem się ku memu zdziwieniu, a nawet z pewnego rodzaju lękiem i strachem, dopiero w Berlinie.
1803Można by sobie to od biedy wytłumaczyć działaniem alkoholu, ale ja wsiadałem do pociągu całkiem trzeźwy — zresztą rygor kolei skandynawskich wyklucza od jazdy nawet choćby trochę podchmielonego pasażera.
1804Miałem czas przez cały ciąg jazdy z Berlina do Granicy rozmyślać nad tym zdumiewającym przeżyciem, które tylko ludzie wprowadzeni w mediumistyczny trans przeżywają — mózg mój w tej mojej podróży zdawał się być pozbawiony wszelkich czynności; spełniała je z jasnowidzącą pewnością dusza moja, to co Du Prel nazywa: das transcendentale Subiekt. Uspokoiłem się z wolna, tylko bezwiednie powtarzałem słowa niemieckiego poety Momberta:
1805
Ojczyzna, Słowo, Polska, Historia, NiewolaI w istocie poniosła mnie moja dusza w dziwnym stanie do mej ojczyzny. Bo całkiem, doszczętnie i wyraźnie, zrozumiałem, że jestem w mej ojczyźnie, gdym posłyszał język polski na dworcu w Granicy. Tragarze ofiarowywali swe usługi w polskim języku, wszyscy urzędnicy mówili po polsku, wszędzie naokoło mnie rozbrzmiewała mowa polska; — a co to znaczy, zrozumie tylko ten, wychowany jak ja w Wielkopolsce, gdzie element niemiecko-żydowski; tak ogromnie przeważał — przynajmniej w miastach, gdzie tylko mowę niemiecką się słyszało — w żadnym urzędzie nie odpowiadał urzędnik na polskie pytanie, a zresztą można było Polaków spotykać tylko na najniższych urzędach, a i ci byli wystraszeni, gdy się do nich ktoś po polsku odezwał: odpowiedź, dana w polskim języku, groziła mu utratą posady.
1806Szkoła, Słowo, Polityka, Urzędnik, NauczycielW polskich szkołach ludowych język polski był zupełnie wyrugowany i, aby go podtrzymać przynajmniej w nauce religii, na to trzeba było bolesnej martyrologii nie tylko Wrześni samej. Września dała tylko początek tego całego bojkotu dzieci polskich, który powoli ogarnął wielką część Poznańskiego. W paru zaledwie gimnazjach wykładano dwie godziny tygodniowo język polski, ale co to była za nauka! Uczeń znał daleko lepiej język polski od swego nauczyciela i częstokroć go poprawiał, polskich nauczycieli wyrzucano do Westfalii, nadreńskich prowincji lub Saksonii, a biada nauczycielowi, w ogóle każdemu urzędnikowi, w którego domu dzieci mówiły po polsku.
1807A pruska szkoła — ten istotnie szatański wynalazek, by dusze znieprawiać i mordować — robiła jednakowoż swoje; mimo całego bohaterskiego oporu, podsycanego głównie przez księży, za co im Polska po wszystkie czasy winna gorącą wdzięczność; mimo heroicznych i ofiarnych wysiłków pojedynczych jednostek, prześladowanych w barbarzyński sposób przez rząd pruski, mimo usilnej i wytężonej pracy prasy poznańskiej, która pracowała w daleko gorszych warunkach aniżeli w Kongresówce.
1808Tak! tak! germanizacja robiła olbrzymie postępy, język coraz więcej się psował i wykoszlawiał i w całe społeczeństwo wsiąkały coraz głębiej germańskie zwyczaje, sposób obejścia się, najordynarniejsze zmaterializowanie, bezwzględny brutalizm. Społeczeństwo, które w końcu musiało na jedno tylko zwrócić całą swoją uwagę: możność konkurencji z potężnym rywalem pruskim, aby się tylko materialnie ostać; społeczeństwo, które się lękało nie tylko utraty ziemi, ale haniebnego wywłaszczenia, musiało się jednostronnie orientować jedynie tylko w kierunku bogacenia się, a wszelkie usiłowania w kierunku kulturalnym sromotnie zawodziły; na ofiarnych pionierów, którzy wszystkie swe siły trawili, by podnieść poziom kulturalny w Poznańskiem, nawet uwagi nie zwracano, a dobrze było, jeżeli się obeszło bez poniżających wstrętów i odpychającej niechęci.
1809Polska, Historia, Konflikt, GłupotaNa ten temat mógłby śp. Rabski dużo, bardzo dużo powiedzieć. Przez dwa lata redagował „Przegląd Poznański” w postępowym kierunku, wcale nie radykalnym, nawet dość pojednawczym, ale skończyło się na tym, że „Przegląd Poznański” doszczętnie zbankrutował, a Rabskiemu do tego stopnia zbrzydła ta cała jałowa i niewdzięczna praca, tak go wyczerpywała ta nierówna walka z obskurantyzmem i wrogim stanowiskiem nie tylko klerykalnych, ale i konserwatywnych kół ziemiańskich, że wreszcie rzucił wszystko i przeniósł się do Warszawy.
1810Poznańskie nie wiedziało, jaką dotkliwą stratę poniosło; raczej było zadowolone, że pozbyło się osobnika, który istotnie sam jeden reprezentował poonczas istotną inteligencję, połączoną z dużym zasobem odwagi. I to bardzo ważne. Zapewne było w Poznańskiem dosyć inteligentnych ludzi, ale — pozbawionych odwagi. Nikt prócz Rabskiego nie podjął się tego, nad wszelką miarę ciężkiego zadania, by iść wbrew skamieniałej opinii publicznej i odważyć się na roztworzenie okna na Zachód, by choć trochę powietrza wpuścić do tej stęchlizny, jaką się co inteligentniejszego w Poznańskiem dusiło. A Poznańskie odgraniczyło się wtedy, zwłaszcza po likwidacji 1863 r., chińskim murem nie tylko od reszty Polski, Galicji i Kongresówki; a tym mniej chciało coś wiedzieć, co się na Zachodzie działo. A przecież tam nurtowały już od dawna nowe prądy, toczyły się zaciekłe walki pomiędzy strupieszałą starzyzną, zabagnioną w rozleniwieniu ducha, a całym tym młodym pokoleniem, które kusiło się w ciężkich trudach i mozołach, by stary chiński mur rozwalić i dla wielkiej i właśnie w onym czasie bujnie rozkwitającej kultury na Zachodzie bramy do Polski na oścież otworzyć.
1811I wówczas w Galicji, a przede wszystkim w Kongresówce, rozpaliła się gorąca praca umysłowa, by dla Polski chociażby mały kącik w ogólnym umysłowym rozwoju na Zachodzie wywojować, a już nie jako aktywny czynnik tego rozwoju, toć przynajmniej pragnieniem, by „w tyle” nie pozostać, by się orientować w tych wszystkich prądach, które naonczas Europą wstrząsały.
1812Historia, Wiedza, Polska, SenRozwojowi umysłowości w Europie dotrzymała kroku jedynie tylko Kongresówka — oczywiście o tyle, o ile jej na to haniebna cenzura rosyjska pozwalała; krótkim oddechem podążała za nią Galicja w podstępnej i zjadliwej walce z Stańczykami — Poznańskie spało — nawet nie śniło mu się z tego snu budzić, a biada zuchwalcowi, który je za ramię targał.
1813Toteż żyło ono o 50 lat wstecz; dziś jeszcze, gdy się już pruskim jarzmem wykpić nie może, opiera się z wszystkich sił przeciw „najazdowi” inteligencji z Galicji lub Królestwa — dzielnicowa nienawiść w Poznańskiem jest, niestety, rzeczywistym i bardzo bolesnym faktem, a lękam się, czy w ogóle nastąpi zupełne zlanie się w jedną całość mieszkańców wszystkich trzech zaborów.
1814Poznańskie z wszystkich sił opierać się zdaje — zbyt głęboko tkwią w Poznańskiem pruskie tradycje — a nie ma w Poznańskiem jednego człowieka, obdarzonego jaką taką inteligencją, który by nie był przed wszechświatową wojną patrzył z ciężką trwogą na przyszłość Poznańskiego.
1815Ile razy ja to słyszałem: jeszcze lat pięćdziesiąt, a Poznańskie doszczętnie się wynarodowi — za słabe były moralne i materialne siły Poznańskiego, by móc podjąć jakąś skuteczną walkę z tak przemożnym wrogiem jak Prusy; a zwłaszcza gdy zostały ustanowione antypolskie prawa, które wprawdzie na chwilę podnieciły Poznańskie do rozpacznego oporu i do ostatnich, istotnie bohaterskich wysiłków, by pruskiej nawale jakąś tamę przeciwstawić, ale i ten ostatni, Pyrrusowym zwycięstwem cieszący się opór, byłby niechybnie niezadługo przełamany.
1816Polak, WładzaWśród społeczeństwa poznańskiego roiło się od sprzedawczyków, którzy ojczystą ziemią frymarczyli — do tego stopnia zatruł już prusacyzm duszę polską; pełno było denuncjantów najpodlejszego gatunku, Judaszów, którzy za parę srebrników nawet swoich przyjaciół rządowi pruskiemu sprzedawali.
1817Niemiec, PolakI gdyby tu jeszcze chodziło o „germanienie”, jak Konopnicka śpiewa, byłoby jeszcze pół biedy. Dusza czysto germańska nie byłaby w stanie w tak haniebny sposób z ujarzmionym narodem się obchodzić, a nawet kto wie, czyby go ujarzmić chciała, ale tu o co innego chodziło: o plugawe sprusaczenie. Poznańskie nie miało do czynienia z rasowymi Germanami, li tylko z Prusakami, a to stanowi wielką różnicę.
1818Czysty Germanin ma swoje cnoty — znajdziecie go w coraz to czystszej formie, im dalej się od Prus odwrócicie, a więc w Bawarii, Nadrenii, Wirtembergii — i on nie byłby w stanie duszy polskiej tak zepsować, jak to zdołał uczynić bastard Prusak.
1819Nie zgermanienie groziło Poznańskiemu, ale plugawe sprusaczenie, może więcej jeszcze znienawidzone w czysto germańskich osiedlach, jak u nas w Polsce.
1820Niczym jest „Prusak” w Polsce wobec bawarskiego wyzwiska: Saupreusse!
1821PolskaPoznańskie wypiera się dziś tego wpływu; mocą swego materialnego bogactwa chełpi się tym, że jest fundamentem Polski; po kryjomu, po cichu, ale niemniej silnie nurtują w Poznańskiem antypaństwowe prądy; Poznańskie chciałoby stanowić odrębną Polskę, a co najmniej zostać autonomicznym państwem w państwie:
1822Otóż to skutki jadu, który Prusak w rdzennie polski organizm zaszczepił.
1823To, co polskiej duszy jest obce: bałwochwalstwo dla pieniądza i materialnej potęgi, rozwielmożniło się w duszy poznańskiego Polaka do tego stopnia, że gardzi głupim „Galicyjokiem”, który jest „dziadakiem”, a którego państwo „na wyżerkę” do Poznańskiego wysłało; — aż nazbyt dobrze pamiętam te czasy, kiedy Galicjanie, wysłani do Poznania już to jako urzędnicy lub nauczyciele, nie mogli znaleźć dla siebie mieszkania w Poznaniu, chociaż było jeszcze wtedy mieszkań pod dostatkiem.
1824Ale po cóż wspominać te bolesne, powojenne czasy — pruska szkoła zaszczepiła ten jad, który paraliżował odruchy duszy polskiej — polska szkoła, da Bóg, dokona tego cudu, że ani śladu z dawnego sprusaczenia nie pozostanie.
1825Jak szalone postępy musiał prusacyzm w szkole zrobić na początku wszechświatowej wojny, kiedy już za czasów, gdy mój ojciec był nauczycielem ludowym, a więc 50 lat temu wstecz, już był uczynił ogromne wyłomy w duszy polskiej.
1826Ale tak jednak jeszcze źle nie było. Cała orgia prześladowań miała się dopiero rozpocząć po ustąpieniu kanclerza Capriviego[541] i wycofaniu się z życia politycznego Józefa Kościelskiego[542].
1827Ten niezmiernie ciekawy i wysoce uzdolniony człowiek — poeta-polityk, niezwykle zręczny polityk, został fatalnie w Poznańskiem zapoznany[543], a wreszcie zmuszony do wycofania się z życia publicznego.
1828A przecież jemu miało Poznańskie przeważnie do zawdzięczenia, że przez cały szereg lat śruba tortur, jakim społeczeństwo polskie za czasów Bismarcka podlegało, nagle funkcjonować przestała.
1829Nie znam bliżej okoliczności, w jakiej się nawiązał stosunek Kościelskiego do młodego cesarza Wilhelma II, wiem tylko, że stosunek ten był niezmiernie serdeczny. Cesarz wyróżniał Kościelskiego na każdym kroku, już o godzinie siódmej rano zjeżdżał przed mieszkanie Kościelskiego, by go zabierać na długie przechadzki, zapraszał go często do siebie — magnat polski imponował pruskiemu żołdakowi, a takim był zawsze Wilhelm II, ordynarny, brutalny podoficer mit der grossen Schnauze[544], swoim wytwornym obejściem, a to rzeczywiście w Niemczech imponuje jeszcze po dziś dzień, trzeba tylko zauważyć nieśmiałe i niezręczne zachowanie się Niemców, gdy się dostaną w polskie towarzystwo — jednym słowem Wilhelm II ulegał coraz więcej urokowi, jaki na niego giętka, wielkopańska, w sam raz szczera i w sam raz dominująca umysłowość wywierała nawet tam, gdzie cichy chichot ironii maskował uległość; prostolinijna, a niesłychanie butna i głupio zarozumiała dusza pruskiego króla żołdaków dała się z wolna ujarzmić cichym, delikatnym, a zdumiewająco zręcznym podejściom wysoce kulturalnej duszy polskiego magnata, tak że w końcu mógł się Kościelski na to odważyć, by Wilhelmowi sypać już całymi garściami piasek w oczy. Podczas gdy wmawiał w cesarza, że o jakiejś polskości na Górnym Śląsku nie ma mowy, nie szczędził swej fortuny, by wychowywać cały zastęp zdolnej młodzieży, która na Śląsku ducha polskiego budziła. Tym agitatorom, których Kościelski wychował, Polska ma dużo, dużo do zawdzięczenia — oni to przygotowywali ten powojenny plebiscyt, który bądź co bądź nadspodziewanie korzystnie dla Polski wypadł. Polska, Religia, PolitykaA strach pomyśleć, jaki piekielnie wynaradawiający wpływ wywierała polska, aż do obrzydzenia prusofilska prasa! („Katolik”) i całe niemal duchowieństwo, z małymi tylko wyjątkami wyjątkowo przez rząd pruski prześladowane.
1830A i w Poznańskiem ogromne mnóstwo lekarzy, adwokatów Kościelski — ten, zdaje się, ostatni z magnatów polskich w Poznańskiem — na uniwersytetach hojnie wspomagał, a nie było przykładu, by jakiś biedny a zdolny młodzieniec z pustymi rękoma z jego pracowni wychodził.
1831Ja niezmiernie rzadko się z nim spotykałem, mimo że był najbliższym sąsiadem moich rodziców — słynny Szarlej, gród Władysława Białego, a potem własność kasztelanów Kościelskich, był od mej rodzinnej wsi Łojewa tylko o ćwierć mili odległy, a z Szarleja do Kruszwicy drugie ćwierć mili.
1832Raz tylko zaszczycił mnie dłuższą rozmową, gdy poszukiwał nauczycieli do polskich szkółek w Berlinie, które po wszystkich częściach miasta wśród kolonii robotników polskich organizował.
1833Zapytałem go wtedy — a był to drugi rok panowania Wilhelma II — co sądzi o nowym cesarzu.
1834Figlarny uśmiech przebiegł poprzez piękne usta magnata:
1835— Hm — powiedział — jak takie młode pisklę dostanie się na takie wyżyny, przecież pan rozumie, co to za wyżyna: cesarstwo niemieckie, to nie dziw, że dostaje głupich zawrotów głowy, które nawet niepoczytalność wywołują. Ale to dobrze dla nas, inaczej nie mógłbym tu, w pruskim osierdziu, polskich szkółek zakładać.
1836Niespożytą zasługą Kościelskiego to — niezmiernie ciekawy fakt — jego gorące i serdeczne zajęcie się Janem Kasprowiczem. To nie był stosunek magnata do jakiegoś tam przygodnego pupila! — Kościelski, sam poeta, chociaż jego tęsknota tworzenia przerastała o całe niebo możności wypowiedzenia się, Kościelski, który korzył się w bałwochwalczym nabożeństwie przed Słowackim, a całego Beniowskiego umiał na pamięć, wyczuł snadź geniusz w Kasprowiczu, otaczał go bardzo delikatną i wyrozumiałą opieką, bo dusza Kasprowicza była harda i podejrzliwa i aż nazbyt wydelikacona, by móc lub chcieć się korzyć przed tym, który mu jakąś przysługę zrobił. Już od rychłych lat, kiedy się pierwsze poezje Kasprowicza pojawiły, obchodził się z nim jak z sobie równym, podczas letnich wywczasów w Szarleju, podczas wielkich wakacji, zapraszał go do siebie, a do tego stopnia umiał ocenić nieskończoną wyższość Kasprowicza, że podczas ostatniego pobytu swego we Lwowie prosił go, by zechciał przeczytać mały tomik jego wierszy i ocenić, czy coś warte.
1837Tak! ten jego ostatni pobyt we Lwowie na tej słynnej „wystawie”, kiedy to w niezwykłym podnieceniu odsłonił karty, w jakie grał dotychczas z cesarzem Wilhelmem: po powrocie ze Lwowa popadł od razu w ciężką niełaskę.
1838Zdaje się, że chytry i podstępny Franciszek Józef podstawił mu wtedy nogę.
1839Jeżeli ktośkolwiek w Poznańskiem przez czas ostatnich pięćdziesięciu lat czeka sprawiedliwej i bezpartyjnej oceny swej działalności, tak politycznej, jak i społecznej, to właśnie Józef Kościelski.
1840Bez porównania większy jako człowiek aniżeli twórczy poeta, pozostawił po sobie jednakoż jeden wielki i ciekawy poemat, a tym było własne jego życie, jego gorące aspiracje, jego wykwintny i wytworny umysł i ukochanie tego, czego osiągnąć nie mógł, a czemu bałwochwalczą cześć oddawał.
1841I on pierwszy wystawił pomnik Słowackiemu w parku Miłosławskim.
1842Zarządcą Szarleja był przez długi szereg lat niezmiernie zacny człowiek, powstaniec w '63. roku, Mikołaj Siemianowski, a mógł się szczycić nie byle jaką towarzyszką swego życia. Pani Michalina nie posiadała wprawdzie głębszego wykształcenia, ale w zamian za to prawdziwą kulturę serca i współczującą, we wszystko wnikającą intuicję. Z głębokim wzruszeniem wspominam tę piękną postać, a nie wiem dlaczego, ile razy ją wspomnę, przypomina mi się matka Szopena, Justyna Krzyżanowska.
1843Dziwne, jak się czasem najodleglejsze asocjacje kojarzą.
1844Między rodzicami moimi a rodziną Siemianowskich istniała głęboka i serdeczna przyjaźń, przez długi szereg lat niczym niezakłócona; pamiętam, że matka moja z nikim tak chętnie i serdecznie nie przestawała, jak z panią Michaliną.
1845Siemianowscy byli obarczeni liczną rodziną, ale dla nas, obu braci, mego starszego brata Wacława i dla mnie, istnieli oczywiście tylko najstarsi synowie Siemianowskich — Józef i Kazimierz, nasi rówieśnicy do tego stopnia, że była tam zaledwie różnica w miesiącach.
1846Braci Siemianowskich mieliśmy codziennie w Łojewie, bo uczęszczali, dopóki ojciec ich nie wysłał synów do gimnazjum w Inowrocławiu, gdzie starszy Józef kolegował z Kasprowiczem — do szkoły mego ojca, a często, bardzo często, biegliśmy do Szarleja, gdzie pani Michalina nas jak własne dzieci traktowała.
1847A Szarlej wywierał na mnie od małego dziecka silne i tajemnicze wrażenie.
1848W rozległym parku, ścielącym się aż do brzegów Gopła, można było na każdym kroku natrafić na fundamenty dawniejszej warowni, a na drugiej stronie Gopła sterczał wysoki „kopiec” z głębokimi fosami i wysokim nasypem, oddzielającym fosę od kopca.
1849To słynne szwedzkie szańce, z których ponoć Szwedzi kruszwicki zamek ostrzeliwali — co jest wcale prawdopodobne, bo po dziś dzień tkwi mnóstwo tych kamiennych, okrągłych kul w tak zwanej Mysiej Wieży.
1850Na tym kopcu siadywał długimi godzinami młody Jan Kasprowicz i tu powstały pierwsze jego poematy.
1851Z młodszym bratem Józefa, Kazimierzem, wiązała mnie od najwcześniejszego dzieciństwa nie przyjaźń — to za mało, ale gorąca miłość. Pamiętam go jako zdumiewająco uzdolnione dziecko, przedwcześnie, a bujnie rozwinięte; ponieważ Kościelski miał do Siemianowskich nieograniczone zaufanie, więc podczas jego niebytności cały pałac stał dla niego otworem — pałac jak pałac, ale bardzo ciekawa i piękna biblioteka.
1852I do tej biblioteki znalazł sobie dostęp dziewięcioletni Kaziu i wchłaniał w siebie wszystko, co mu się pod rękę dostało. Od niego otrzymałem po kryjomu i w wielkiej tajemnicy przed rodzicami pisma Bolesławity[545], z których Czerwona para takie wrażenie na mnie zrobiła, że po nocach sypiać nie mogłem. A już do prawdziwej egzaltacji doprowadził mnie Kirdżali Czajkowskiego i Powieść bez tytułu Kraszewskiego.
1853Jeżeli już o „wpływologię” chodzi, to jestem głęboko przeświadczony, że ta najrychlejsza moja lektura stworzyła ten osad, przez który późniejsze wpływy i zdania przefiltrować się musiały.
1854Jeszcze do szesnastego roku mego życia pokutował w mej duszy bohater Powieści bez tytułu, Stanisław Szarski.
1855A już nie rozumiem, jakim cudem do samego dna wstrząsnęły mą duszą pamiętniki Napoleona na Świętej Helenie — prawdopodobnie apokryf, ale niemniej ciekawy, a co najciekawsze, że takie wrażenie na mnie zrobił.
1856Poza tym spędziliśmy, starszy brat mój i ja, całe lata dzieciństwa nad Gopłem, w Gople, a podczas zimy na Gople — to jezioro tak się zrosło z moją duszą, że siebie bez Gopła pomyśleć nie mogę.
1857Ale nigdy go więcej nie kochałem, jak podczas gwałtownych, kilkugodzinnych burz lipcowych, kiedy zaraz po południu robiło się tak ciemno, że świece trzeba było zapalać, kiedy olbrzymie błyskawice rozorywały niebo, które całe w ogniu stawać się zdawało, ryk grzmotów całą szkołą wstrząsał, a gęste pioruny sypały się na Gopło; pełno było na brzegu Gopła tych „piorunowych kamyszków”, które z przetopionego piasku powstały.
1858Nigdy go więcej nie kochałem, ale też się nigdy go tak nie bałem. Przecież mówiono mi, że właśnie to jezioro wszystkie pioruny ściąga, a biada temu, kto by się w tej chwili na nim znalazł.
1859Żywioły, Modlitwa, StrachTakich gwałtownych, długotrwałych burz nigdy potem nie przeżyłem. A może mi się to tylko tak zdaje, bo może żadne inne burze nie wywoływały na mnie takiego wrażenia, jak te, podczas których matka moja wyjmowała z szafy mosiężny krzyż, zapalała świecę gromniczną i odmawiała wraz z przerażonymi, śmiertelnie wylęknionymi dziećmi Loretańską Litanię[546].
1860 1861 1862— Módl się za nami! — wołały dzieci, zanosząc się od płaczu.
1863 1864 1865Burza, WieśA niebo zdawało się na strzępy rozdzierać w straszliwych grzmotach, a tuż w pobliżu — bo za opłotkami zabudowań gospodarskich, walił raz po raz piorun w srebrne, wysokopienne topole, jakie dawniejszym zabudowaniom gospodarskim jako piorunochrony służyły.
1866PiorunA raz podczas takiej nocy, kiedy niebo w ogniu stawać się zdawało, uderzył piorun w szkołę — wyrzucił ojca z łóżka, w obrazie św. Cecylii, który wisiał nad łóżkiem matki, zrobił dziurkę, przeleciał do kuchni, spalił tam koszyk i żadnej innej krzywdy nie uczynił.
1867Obraz ten św. Cecylii przechowywała matka moja jako wielką relikwię.
1868Był to tak zwany „suchy” piorun, bo tuż po uderzeniu zwalił się deszcz, jak gdyby się chmura oberwała — inaczej byłoby uderzenie piorunu prawdopodobnie całkiem inne skutki wywołało.
1869A była to straszna noc; tym straszniejsza, że w domu nie było zapałek — rzadkość naonczas, i tak trzeba było całą tę noc przetrwać aż do rana, przerywaną co chwila: „A słowo stało się ciałem” wystraszonych dzieci, ilekroć razy szeroka błyskawica niebo rozorywała.
1870A kiedy jesienią zrywały się z całej nadgoplańskiej niziny tak silne wichry, że trudno było ujść parę kroków, a nocami tak się wzmagały, że nawet najokrutniejszy człek nie byłby psa na dwór wygnał, kiedy rozpoczęły się dzikie poświsty, skowyty, przeciągłe wycia wichru, toć to była najwspanialsza muzyka, jaką kiedykolwiek słyszałem.
1871Woda, Śmierć, Strój, Kobieta, ZłodziejPowiedziałem, że bez Gopła siebie pomyśleć nie mogę, a i Gopło mnie ukochało. Trzy razy się w nim topiłem, ale mnie przyjąć nie chciało — miałem tylko sposobność stwierdzić, że utopienie się to może najłagodniejszy rodzaj śmierci — nie chciało mnie przyjąć, mimo że nie było jednego lata, w którym by się paru ludzi nie utopiło. A ogromne wrażenie wywarła na mnie śmierć trzech chłopów, którzy wykradli parę miechów zboża z stodoły dziedzica folwarku Łojewa, chcieli je przewieźć przez zamarznięte Gopło; na środku lód się pod nimi załamał i wszyscy potonęli — uratowała się tylko jedna baba, ich wspólniczka — jej „kiecka” ją uratowała, bo mogła wydęta na powierzchni się utrzymać.
1872Och, jak mi się wżarł w pamięć ten ponury ranek, kiedy przez naszą wieś sunęły powoli te trzy trumny topielców, bez żadnego orszaku, nawet bez krzyża — boć to byli złodzieje — pochowano ich za parkanem cmentarza w Górze.
1873A w całej wsi była tylko jedna dusza, która głębokie westchnienie za zatracone dusze topielców ku niebu wysłała: anielska dusza mej matki.
1874— Przeżegnaj się — powiedziała do mnie — tylko Bóg ich osądzi.
1875Zresztą cała wieś była jak wymarła, z pogardy dla niecnych złodziei.
1876Dzieciństwo, Wieś, Chłop, Mężczyzna, OkrucieństwoRodzice moi, a zwłaszcza matka, przestrzegali, byśmy — brat mój starszy i ja — nie przestawali zbytnio z dziećmi chłopskimi, nie dla jakiegoś odgraniczania się, niech Bóg uchowa: ojciec mój był żarliwym demokratą, ale po prostu dlatego, że przykład, jaki te dzieci dawały, niekoniecznie był korzystny. Takich „Janków muzykantów” i tych wyidealizowanych dzieci chłopskich, od których się roi w naszej romantycznej, poromantycznej, a nawet pozytywistycznej literaturze, niezmiernie rzadko się po wsiach napotyka. Na ogół chłopak wiejski jest krnąbrny, zawadiacki, psotny, skłonny do znęcania się nad zwierzętami i słabszymi od siebie chłopakami, a w rzeczach płciowych bardzo rychło już uświadomiony. Od nich to dowiadywałem się mnóstwo rzeczy, które mi sen z oczu spędzały, a wstydliwą moją duszę piekącą udręką i wstydem nękały. Drzewo, PrzemocPrzy drogach żadne drzewko się nie ostało — bo je z jakąś zapalczywą zaciekłością albo łamali, albo z kory obdzierali, a nie było gniazdka jakiegoś ptaka, z którego by nie powybierali jajek, albo doszczętnie tych gniazd nie niszczyli.
1877Ojciec mój toczył srogą walkę z tym barbarzyńskim wandalizmem — raz po raz odbywał się w łojewskiej szkole sąd ostateczny z taką doraźnością, że chłopaki wracając ze szkoły czuli, jak im w nogawkach coś mokrego ścieka — ale to na nic się nie zdało. Do dziś dnia wszyscy obywatele skarżą się na to barbarzyństwo, toteż nie dziw, że na Kujawach, przynajmniej w dawniejszym zaborze pruskim, po drogach zwykłych rzadko znajdziesz jakieś drzewo. Tylko szosy państwowe są doskonale zadrzewione, dzięki temu, że rząd pruski ustanowił dozorców i stróżów, którzy dzień i noc pilnowali drzew.
1878A dziwna rzecz, że do dziś dnia ten niszczycielski zapęd nie osłabł. Podczas mego ostatniego pobytu na Kujawach[547] (1927) tak samo uskarżano się na ten wandalizm, jak za czasów mego dzieciństwa.
1879Wprawdzie mi dzieci w Łojewie, gdzie byłem obecny podczas uroczystości nazwy szkoły łojewskiej szkołą Kasprowicza, skruszonym chórem przyrzekały, że nie będą już odtąd, by uczcić pamięć tego największego syna ziemi kujawskiej, pastwić się nad zwierzętami ani też drzew niszczyć, ale bardzo pesymistycznie się do tego przyrzeczenia odnoszę.
1880Ten brak drzew daje się zwłaszcza zimą bardzo we znaki. Gdy przyszły zawieje śnieżne, bardzo częste i gwałtowne w czasach mego dzieciństwa, traciło się całkowicie wszelką orientację. Bywało, że znajdowano ludzi zamarzniętych gdzieś na polu, bo zbłądzili z drogi i krążyli w koło godzinami, chociaż może niedaleko było jakieś osiedle. Za przewodnika służyło może gdzieś jakieś światełko, a śmiertelnie znużony wędrowiec mógł być szczęśliw, jeżeli dotarł do całkiem innej wsi jak ta, do której zdążał.
1881KsiężycA późną jesienią, kiedy już ziemia zaorana lub też sczerniałe sterczą rżyska, zamienia się ta cała bezdrzewna, naga płaszczyzna w jakąś upiorną pustynię, a zwłaszcza wtedy, gdy się roztopi w jadowitej poświacie miesiąca. I w tej poświacie na bezdrzewnej pustyni chorzała nieraz dusza dziecka — nie na darmo żyje księżyc w okultyzmie hinduskim jako dawno już obumarła planeta, ale znajdująca się w ustawicznym rozkładzie zgnilizny, księżyc: jeden olbrzymi rezerwuar wszystkich trujących wpływów, jadowitych miazmatów, stokroć razy według Paracelsa[548] potężniejszych od tych, którymi rzezalnie i lupanary tu na ziemi zioną.
1882Księżyc, Czarownica, Kobieta, KrewW blasku miesiąca dojrzewają wszystkie zbrodnie i wszelakie ludzkie obłędy, a kiedy średniowieczna czarownica chciała mieć najskuteczniejszy środek, by komuś śmierć zadać, łany żyta zatruć, pomór na bydło sprowadzić, wystawiała swoją koszulę, krwią menstruacji zbrukaną, na działanie światła miesiąca. Darła ją na strzępy, a gdy pierwsza pojawiła się rosa, rozrzucała te strzępy po polach, kawałeczki dawała bydlęciu do pożarcia w paszy — a kogokolwiek z bliźnich tym strzępem dotknęła, wywoływała straszliwe owrzodzenie i śmierć — zgniłe, zatrute światło miesiąca było rodzicielką dżumy.
1883A dziwne: ile razy sięgam wspomnieniami wstecz aż het w najrychlejsze dzieciństwo, zastanawiam się nad tym niesamowitym wpływem tych nocy księżycowych, które tak kochałem i których się bałem — na cały mój ustrój nerwowy. Pewno, że był to jakiś rodzaj ukrytego lunatyzmu, całkiem tego samego rodzaju, jakim jest słynny somnambulisme caché.
1884Księżyc, NarkotykiMoże niejednemu z moich czytelników wyda się to wszystko bredzeniem, ale owszem — ja tylko jedno mogę z całą pewnością stwierdzić, że księżyc świadomie czy też bezświadomie ma olbrzymi wpływ na duszę ludzką w mniejszym lub większym stopniu: może być tylko łagodnym narkotykiem, usposabiającym do cichych, spokojnych marzeń i rojeń, ale może być gwałtowną trucizną, gorszą od morfiny lub kokainy.
1885Och, niezapomniane noce, kiedym się wpatrywał w biegnący po niebie księżyc, a wraz rosła we mnie beznadziejna nieokreślona tęsknota nie wiadomo za czym i ku czemu, i taki ciężki smutek stłaczał się bolesnym ciężarem na duszę dziecka, i taki ogrom samotności wśród głuchej ciszy dawno już uśpionej wsi.
1886Czemu ja o tym wszystkim piszę?
1887Otóż aż nazbyt jestem tego świadom, że cały mój twór powstał w tej księżycowej poświacie — całę tę ciężką melancholię, wszystkie bolesne tęsknoty, cały ten pesymizm życiowy i ten życiobójczy determinizm wychował we mnie Księżyc.
1888Literat, Tęsknota— Gdyby twoja siła twórcza — powiedział mi raz Dehmel — była równie potężna, jak twoja tęsknota, byłbyś geniuszem.
1889Niestety, we wszystkim wyprzedzała tęsknota możność wykonania. A ileż ja to już całkiem z tej siły twórczej, którą ja rozporządzam, ograbionych męczenników tęsknoty w moim życiu nie napotykałem!
1890Cały legion tych nieszczęśników, których zaciekłe, a bezsilne pragnienie, by coś stworzyć, całkiem wykoleiło — nie tylko to, ale całkiem poza nawias życia wyrzuciło, przesuwa mi się w tej chwili przed oczyma — a na ich czele kroczy człowiek, którego po dziś dzień w wdzięcznej pamięci chowam: Roman Żeromski.
1891Wieś Łojewo składała się z kilku „gospodarstw”, na których osiadło kilku zamożnych gospodarzy — Słabęccy, Halagierzy, Górni, a do najzamożniejszych należała Habrzyna Zofia, wdowa po dwóch braciach, którzy na suchoty szybko po sobie wymarli. Z tego podwójnego małżeństwa pozostało czworo dzieci, dwie córki i dwóch synów, z których jeden tylko pozostał przy życiu — Kazimierz, który podczas powstania w Poznaniu w 1918 roku chlubną odegrał rolę. Cała jego rodzina wymarła również jak ojcowie na suchoty — choroba zresztą na Kujawach bardzo częsta.
1892Chłop, Pozycja społeczna, Kobieta, Gospodyni, BogactwoByła prostą chłopką, ale już wychowana w tej zamożnej sferze gospodarskiej, która za arystokrację wśród okolicznych chłopów-gospodarzy uchodziła, a więc przywykła do rządzenia i rozkazywania, przy tym inteligentna, rzutka, ogromnie energiczna, sama już po śmierci mężów gospodarowała i to z takim skutkiem, że jej gospodarstwo było wzorowe na całą okolicę i wielkie zyski przynosiło. A że była przy tym bardzo ambitna, poczęła rywalizować z okoliczną szlachtą, miała powóz i konie cugowe, sprowadzała guwernantki dla swych córek, a jej synów przysposabiał do gimnazjum właśnie ten Roman Żeromski, o którym mówię.
1893Ja na tym najwięcej skorzystałem, bo Żeromski, który bezustannie w naszym domu przebywał, gorąco się mną zajął i tak mnie w ciągu pół roku doskonale przysposobił, że wstępując do gimnazjum dwie klasy przeskoczyłem.
1894Człowiek bardzo inteligentny, o wysokich aspiracjach artystycznych, jak to później, gdym się z nim spotykał, stwierdzić mogłem, chorzał namiętną manią, by zostać aktorem. W wolnych chwilach biegał po dużym ogrodzie, przylegającym do pięknego dworku Habrów, i deklamował — z pamięci — rolę Romea i Hamleta z takim zapałem, że nie zważał na to, iż chłopstwo obsadziło sztachety odgraniczające ogród od drogi prowadzącej przez wieś; zdaje się, że go to jeszcze więcej zapalało, bo grał swoją rolę z tak bezpamiętnym zacietrzewieniem, że wkrótce cała wieś okrzyczała go za wariata.
1895Jednego tylko miał nabożnego i żarliwego widza i słuchacza — dwunastoletniego chłopaka, przedtem doskonale już przez przeczytanie niemal całej biblioteki ojca przysposobionego, by piękność tych wierszy, które Żeromski deklamował, w siebie wchłaniać.
1896Wtedy to dowiedziałem się o Szekspirze, a może z większą jeszcze żarliwością upajałem się Królem Learem, Mackbethem, Hamletem i Romeo i Julią, aniżeli mój mentor, który razem ze mną, a raczej dla mnie, a możliwe, że jedynie dlatego, by mieć jakiegoś słuchacza, dramaty te czytywał z takim wzruszeniem i z taką siłą ekspresji (wystawcie sobie chłopaka, na którego nawet najlichszy aktor — może właśnie dlatego — olbrzymie wrażenie wywiera), żem często gęsto rzewnymi łzami się zalewał na nieszczęsne losy Szekspirowskich bohaterów.
1897To było moje pierwsze zapoznanie się z teatrem i dramatem. Wyobrażam sobie zdumienie mego profesora w drugiej klasie gimnazjum toruńskiego, który, aczkolwiek zażarty Niemiec, dziwnie mnie sobie upodobał — Schlockwerder się nazywał — gdym przypadkowo zdradził mu się z znajomością Szekspira. Z początku myślał, że ja znam tylko nazwisko, ale gdym umiał parę dramatów streścić, podał mi rękę i powiedział: Das ist brav — ten uścisk ręki surowego profesora, który tylko w najrzadszych wypadkach ucznia pochwalił, pozostanie na zawsze w mojej pamięci, jak również chłosta cielesna, wymierzona przez niego, a na próżno do dziś dnia mózg wysilam, by zrozumieć, za co ją otrzymałem.
1898Biedny Żeromski pozostał wierny teatrowi; tułał się po prowincjonalnych teatrzykach, aby wreszcie jako sufler rozstać się z swymi biednymi snami o sławie, o triumfalnym panowaniu na deskach scenicznych, pogrześć w budzie suflerskiej wszystkie swoje tęsknoty i pragnienia; a jednym z najgorętszych jego pragnień była rola Żdżarskiego w Dla szczęścia dawnego jego ucznia.
1899Raté ça encore raté — ten bolesny wykrzyknik, który się wydarł z ust van Gogha[549], gdy mu się nawet jego samobójstwo nie powiodło — brzmi mi bezustannie w uszach, gdy wspomnę Żeromskiego, który mi pierwszy otworzył oczy na scenę.
III
1900Do jakiegoś 1875 roku było położenie Polaków w Poznańskiem względnie dobre. Można było poonczas jeszcze śpiewać pieśni narodowe, urządzać narodowe obchody i nosić maciejówki: czworograniaste kaszkiety z daszkiem na oczy. Rząd pruski na to wszystko przymykał jedno oko i na ogół panowała względna swoboda.
1901Jakiegoś antagonizmu narodowego, a tym mniej jakiejś nienawiści pomiędzy Niemcami a Polakami nie było prawie śladu. Tak np. jeszcze przez Fryderyka Wielkiego skolonizowane Sikorowo z swoją niemiecko-ewangelicką ludnością żyło w doskonałej przyjaźni z Łojewem i Szymborzem, a do niemieckiej szkoły w Sikorowie wysyłał nas — dwóch najstarszych synów — ojciec mój, byśmy się uczyli po niemiecku, bo w łojewskiej szkole język ten był na indeksie mego ojca.
1902Niewieleśmy skorzystali w tej szkole, bo dzieci niemieckie chętniej posługiwały się językiem polskim aniżeli niemieckim, właściwie dialektem niemieckim, tak zwanym Plattdeutsch, jakim się dotychczas chłopi niemieccy w Prusiech posługują.
1903Polak, Niemiec, Państwo, Władza, Moda, NaródChwalono sobie na ogół pruskie porządki, pruską sprawiedliwość i pruskie zwyczaje; — chłopi polscy, którzy odbywali trzechletnią służbę wojskową w głębi Niemiec, wracali do domów całkiem przekształceni na modłę pruską.
1904Obyczaj polski zatracał się w oczach — znikła sukmana i słynny cylinder, który pozostał po Francuzach, kiedy tędy wojsko napoleońskie ciągnęło na wyprawę do Rosji: jedną noc przenocował Napoleon w Szarleju — znikły szerokie spodnie zatykane do „palonych” butów; moja generacja chłopska już całkiem w stroju i ubiorze się przeobraziła. „Drejfrak”, jak jeszcze starzy pogardliwie nazywali sposób ubierania się Niemców, wszedł ogólnie w modę — tylko jeszcze kobiety trzymały się dawnego stroju. Język polski, przeplatany coraz gęściej wyrazami niemieckimi, kaleczał i wynaturzał się, a działo się to wszystko bez najmniejszego oporu, całkiem naturalnie, ba! to niezmiernie szybkie przeobrażanie było połączone z pewnym rodzajem dumy. Posługiwanie się językiem niemieckim oznaczało nawet wyższy stopień kultury. Gdyby wtedy pozostawiono Polaków w Poznańskiem w spokoju, Prusy dopięłyby w kilkadziesiąt lat swego celu ostatecznego: bezwzględnego wynarodowienia całej tej polskiej prowincji.
1905Szlachta coraz więcej ubożała i coraz mniejszy wpływ wywierała — ta stara, przepiękna w swej bezgranicznej ofiarności generacja z 1831 r. i w już znacznie mniejszym stopniu z 1863 r. wymarła lub była na wymarciu, kółka rolnicze — potworzone wśród włościaństwa głównie dla podtrzymania polskości — z wolna się rozluźniały, bo szlachta coraz mniejszy udział w nich brała, przepaść między wsią i dworem coraz więcej się pogłębiała; jeszcze kilkadziesiąt lat, a chłop polski stałby się najwięcej lojalnym poddanym pruskim.
1906Poznańskie oczekiwał los Warmii: nie ma więcej zażartych i wierniejszych pruskich poddanych nad Mazurów.
1907A może by to sprusaczenie Poznańskiego już daleko rychlej nastąpiło, gdyby go nie powstrzymał mąż dla nas iście opatrznościowy:
1908 1909W chwili zupełnego zgnuśnienia i sennego letargu, w jakim lud polski w Poznańskiem spoczywał, kiedy już-już układał się do wygodnego snu, zerwał się ten wściekły Roboam i sromotnymi basałykami jął go smagać, by go na nogi zerwać, by mu przypomnąć, iż winien być czymś, co na nazwę „naród” zasługuje.
1910Nie było środków, których by ten Wallenrod pruski nie był zużył, aby przywieść Polaków do opamiętania i zmusić ich do uświadomienia sobie, że są Polakami.
1911Zaczął nasamprzód jątrzyć chłopa w jego najświętszych i najgłębszych uczuciach — tego samego chłopa, którego uważał za lojalnego poddanego pruskiego, podbechtywanego jedynie przez szlachtę i księży — właśnie z tego chłopa jął sobie robić zapalczywego wroga.
1912„Prawa majowe” — Kulturkampf — to był pierwszy etap w zdumiewającej czynności Bismarcka. Teraz dopiero zrozumiał chłop polski, że najgorszym jego wrogiem to Prusak, który mu gwałtem chce wydrzeć to, co integralną część jego istoty stanowiło: religię.
1913Kiedy poczęto księży rozpędzać, którzy na te prawa majowe się nie godzili, kiedy tyle i tyle kościołów pozamykano, a całe parafie pozostały bez opieki duchownej, zerwał się w chłopie polskim niezłomny opór i bunt.
1914Ksiądz, Państwo, Władza, Urzędnik, Lud, Kara, Przemoc, BijatykaPamiętam pierwsze święto Zielonych Świątek, kiedy ks. Brenk, o którym było wiadomo, że zgodził się na to prawo i został księdzem rządowym, chciał odprawiać uroczystą mszę. Nagle powstał w małym kościele w Parchaniu zamęt, zgiełk, a wśród ludu, zgromadzonego na odbyć mającym się nabożeństwie, powstał nagle ogromny Haber, powinowaty Habrów z Łojewa, i gromkim głosem krzyknął: „Precz od ołtarza! A, ty narodzie, wal, co się zmieści, ale nie po głowie, bo poświęcona, ale tam gdzie nogi rosną!”
1915Wymknąłem się z kościoła, podczas gdy w świątyni Bożej księdza tak okładano, że zaledwie żyw dowlókł się do plebanii.
1916Oczywiście zjawiła się rychle żandarmeria okoliczna, aresztowania, włóczenia po sądach, srogie więzienia, zamknięcie kościoła, istny sąd ostateczny.
1917Chłop, Ksiądz, Religia, Władza, Państwo, PolitykaA kiedy uwięziono arcybiskupa Ledóchowskiego[550], późniejszego kardynała, wrzenie wśród chłopstwa się wzmogło, ale jeszcze chłop nie zrozumiał, że tu nie o religię chodzi, ale jedynie o to, by go usunąć spod wpływu duchowieństwa, które poówczas było jedyną obroną polskości — to jedno tylko sobie uprzytomnił, że rząd pruski to antychryst, czyhający na zgubę dusz polskich.
1918Księża, którzy musieli opuścić swoje parafie, bo nie chcieli się godzić na prawa majowe, tworzyli cały legion dzielnych emisariuszy, którzy chyłkiem się ukrywali i wśród ludu coraz gorętszą nienawiść do Prusaków, a w szczególności do Bismarcka budzili.
1919Ale Bismarck spostrzegł się rychle, że dawka, którą usypiającemu już ludowi zastrzyknął, była zbyt silna. Środek zbyt gwałtowny. Przepełnione więzienia poczęły z wolna się opróżniać, surowe kary zostały zmniejszone, a nawet Haber, przywódca całego buntu, został po awanturniczej wyprawie do samego cesarza Wilhelma I za pośrednictwem ks. Radziwiłła ułaskawiony: tylko jeden rok spędził w więzieniu w jednej celi razem z jednym z opornych księży.
1920Teraz Bismarck odczekał spokojnie parę lat — nie szczędził wprawdzie szyderstw, ciężkich a bolesnych obelg w stronę szlachty polskiej; wykpiwał jej bezsiłę i niemoc; zgrzytnął czasem złośliwie zębami, wytykając szlachcie, że już utraciła całkiem związek z chłopem; robił propozycje, by się godziła na wykup swej ziemi, a potem wysyłał ją do Monte Carlo — a z wolna, z wolna, gdy widział, że to wszystko na nic się zdało, a naród polski w cięższy jeszcze niż przedtem letarg popada, jął się chwytać ostrzejszych środków.
1921Zamiast basałyków wziął do ręki skorpiony i nimi począł chlastać społeczeństwo polskie.
1922I teraz dopiero rozpoczęło się ostre, niesłychanie dokuczliwe i zażarte prześladowanie wszystkiego, co było naprawdę polskie w Poznańskiem.
1923Prześladowanie dotknęło tym razem w pierwszym rzędzie szkołę, a ofiarą jego padł między innymi nauczycielami, których przeniesiono w głąb Niemiec, ojciec mój, którego dla późnego wieku przenieść nie było można, ale tym więcej bezustannie szykanowano.
1924Ojciec, gorący patriota, nie umiał poskromić swej nienawiści do Prusaków, przy każdej sposobności wygłaszał gorące mowy narodowe, aż wreszcie bezustanne denuncjacje cały ojca byt poważnie zagroziły. Ojciec się ciężko rozchorował — co trzeba było przed inspektorem szkolnym, zaciekłym Prusakiem, starannie ukrywać — i tak spadł cały ciężar prowadzenia szkoły na matkę moją i na mnie.
1925Och, to był bardzo znojny czas dla mnie.
1926Pod pozorem choroby uwolniłem się na parę miesięcy z gimnazjum w Wągrowcu, z całą tą świadomością, że te parę straconych miesięcy będę musiał w ostatnim kwartale dogonić, by otrzymać promocję do wyższej klasy.
1927I dogoniłem, ale kosztem nieprzespanych trzydziestu nocy, a może było ich więcej, których wymagało dogonienie tego, com żmudzić musiał.
1928Nie żałuję tego. Może bym nigdy nie mógł się tak zbliżyć do duszy chłopskiej, jak przez przeciąg tych trzech miesięcy, a może nigdy nie miałbym sposobności tak ją na wskroś poznać.
1929Na wskroś? Pewno to za dużo powiedziane. Chłop, Dusza, TajemnicaChłop ma w swej duszy skrytki, do których nie-chłopu bardzo trudno dotrzeć, w duszy jego pełno ukrytych wilczodołów, w które łatwo wpaść można: wyśmieje i za głuptasa uważa tego, który by pragnął do niego się „zniżyć”, a na odwrót, można go bardzo łatwo urazić jakimś nieopatrznym słowem, choćby z najlepszą wolą i bez żadnego arrière-fond wypowiedzianym. Skryty, podejrzliwy, twardy i nieustępliwy, małomówny, zwłaszcza na starość, niezmiernie ambitny, butny, hardy i zacięty, gdy jest młody — na ogół jednak przezwyciężają dodatnie cechy — jest, a przynajmniej był, bardzo gościnny, a jeżeli nie znał zbytnich uczuć wdzięczności, to jednak okazywał szacunek i przychylność dla tych, którzy mu coś dobrego wyświadczyli.
1930Ojciec mój cieszył się między nimi wielkim szacunkiem, a wzruszające wrażenie zrobiła na mnie liczna deputacja chłopska, która z Łojewa przybyła do Wągrowca na pogrzeb śp. ojca mojego. Że go za jego plecami dereszem nazywano (od niemieckiego dreschen — młócić), nic nie stanowiło wobec tego, że ze strony chłopów nigdy żadnej krzywdy nie doznaliśmy.
1931Z wszystkich pisarzy polskich, którzy chłopa w swym tworze przedstawiali, wydaje mi się być najbliższym duszy chłopskiej Władysław Orkan, chociaż i u niego tendencja nieraz obraz tej duszy przesłania i zaćmiewa — swoją drogą chłop podhalański, biedny i w ciężkim znoju z życiem walczący, znacznie się różni od przeważnie zamożnego chłopa kujawskiego.
IV
1932Polak, Polska, Niemiec, HistoriaNawróciłem do moich lat dziecinnych głównie dlatego, by powiedzieć, w jak wrogim dla Polaka środowisku się chowałem. Wyobrazić sobie nie mogłem, by gdzieśkolwiek w Polsce mogło być inaczej, i byłem przekonany, że w Galicji tak samo Niemcy Polaków dławią, jak w Prusiech. Na uniwersytecie nie spotykałem — dziwna rzecz — żadnego kolegi z Galicji, a zresztą wszystkie te trzy zabory tworzyły odrębne towarzystwa. Najliczniejsze, a właściwie prawdziwe towarzystwo studentów-Polaków w Berlinie składało się przeważnie z młodzieży z Poznańskiego, a garść studentów z Kongresówki — przeważnie Żydzi — niebawem wystąpiła i utworzyła osobne kółko socjalistyczne, którego prezesem był jakiś krótki czas Stanisław Grabski, bo policja niezadługo cele i zadania tego kółka wytropiła i wszystkich członków, jako lästige Ausländer[551] — odstawiła do granicy; — wiatyk na drogę wyprosiłem od zarządu niemieckiej socjalnej demokracji.
1933Tą doszczętną nieznajomością stosunków w Galicji, która by się i niejednemu z moich czytelników całkiem niewiarogodna wydała, i dziś dla mnie samego jest niepojęta — przecież lękałem się adresować do Nowaczyńskiego: w Krakowie, ulica Szewska; byłem przekonany, że list nie dojdzie, bo w Prusach odsyłano takie listy do biura tłumaczeń, gdzie przeważnie ginęły — otóż tym nieprawdopodobnym nieuctwem tłumaczy się po części to olbrzymie wrażenie, które duszą moją do samego dna wstrząsnęło, gdym się znalazł nagle w całkiem już polskim społeczeństwie. Byłem jak oszołomiony, gdym wszędzie naokół słyszał tylko język polski — tragarze, urzędnicy, kelnerzy, to wszystko mówiło do mnie po polsku i to po raz pierwszy uczułem, że jestem już całkiem wśród swoich, i już teraz nie potrzebowałem się lękać ani policji pruskiej, ani pruskich szpiclów, którzy mnie bezustannie w Berlinie w okresie redagowania „Gazety Robotniczej” śledzili.
1934Och, ci szpicle — to też osobny rozdział w moim życiu, śledzili mnie na każdym kroku, co chwilę robili w mym mieszkaniu rewizje, wzywali do urzędu policji, gdzie mnie podstępnie fotografowano, a gdy zjawił się jakiś agitator socjalistyczny z Warszawy, Paryża lub Londynu, niechybnie dostawałem się do aresztu policyjnego, by uniemożliwić mi danie jakiejśkolwiek pomocy tym chytrym (Niemiec ma na to osobne słowo: gerieben) konspiratorom.
1935Z początku było to dosyć zabawne — pamiętam, gdym jakiegoś otyłego szpicla wodził przez trzy godziny po całym Berlinie wśród strasznie upalnego dnia; przystąpił nagle do mnie i prawie z łzami w oczach prosił mnie, bym zaprzestał tej gonitwy: on ma żonę i dzieci, spełnia tylko psi obowiązek, który doprawdy żadną rozkoszą nie jest. Ale w końcu poczęła mnie ta bezustanna asysta nużyć i męczyć, aż wreszcie się nerwy całkiem rozstroiły i z wolna począłem popadać w rodzaj obłędu prześladowczego. W każdym człowieku, który na mnie baczniej spojrzał, widziałem szpicla; gdy ktoś przystanął przed oknem wystawowym, byłem przekonany, że to jakiś szpicel śledzi mnie, idącego po drugiej stronie trotuaru, w tym oknie; a wreszcie doszło do tego, żem zaprzestał jeździć tramwajami, tak mnie denerwował każdy człowiek siedzący naprzeciw mnie.
1936Już dawno wystąpiłem z redakcji „Gazety Robotniczej” — a raczej usunięto mnie z niej wrzekomo za propagandę katolicką i to w tej chwili, kiedy mnie z ambon wyklinano jako prawdziwego antychrysta — a ja wciąż jeszcze pozostawałem pod obserwacją policji. Pobyt w Berlinie stał się dla mnie wprost męczarnią. Ciekawe, że do dziś dnia jeszcze nie mogę się całkiem z tej newrozy wyzwolić.
1937W Polsce — tak! tak! teraz zrozumiałem, że jestem w Polsce — między „swoimi”, głęboko odetchnąłem i uczułem w sobie jakąś wielką uroczystą radość.
1938Całe szczęście, że na pieniądze, które wiozłem do Polski, miałem czek na Wiedeń, inaczej bym był bez jednego centa przyjechał do Krakowa — ten czek mnie uratował. I dziwne, że mnie w Granicy nie aresztowano: ta rozrzutność mogła się wydać bardzo podejrzana.
1939A gdym dojeżdżał do Krakowa i w oddali zamajaczył mi się kopiec Kościuszki, serce się tak rozdrgało, żem długą chwilę potrzebował, by się uspokoić.
1940Na dworcu oczekiwał mnie Alfred Wysocki[552], dzisiejszy poseł polski w Sztokholmie.
1941Wysockiego poznałem na dwa lata przedtem w Berlinie.
1942Nie wiem, dla jakich powodów opuścił Kraków, a raczej Wiedeń, gdzie studiował prawa, dość że znalazł się w Berlinie wcale w nieszczególnych warunkach. Z ciężkim trudem porał się z życiem w Berlinie, bo korespondencje, jakie z Berlina pisywał do krakowskiego „Głosu Narodu”, łoża jego różami nie zaścielały.
1943Polubiłem go, bo był inteligentny, ogromnie chciwy wiedzy, gorąco interesował się literaturą i sztuką, szybko się orientował we wszystkim, o czym dotychczas nie miał pojęcia, a przy tym zniewalający ku sobie miłym i układnym obejściem i rzadką uczynnością. Jeżeli się go o coś poprosiło, można było być pewnym, że przyrzeczenia dotrzyma.
1944Toteż w moim domu był prawie codziennym gościem i do niego się zwróciłem, gdym postanowił przenieść się do Krakowa.
1945Nie miał on wielkiej atencji do Krakowa, toteż usilnie mi Kraków odradzał; twierdził, że mnie wielkie rozczarowanie w Krakowie spotka; a sąd jego o tym mieście nie dorównywał wprawdzie wisielczej potędze inwekcji Adolfa Nowaczyńskiego, jakimi Kraków wciąż jeszcze z równowagi wytrąca, w każdym atoli razie mógłby komu innemu odebrać ochotę przyjazdu do Krakowa, ale nie mnie, którego zapaleńczą tęsknotę te odradzania i przestrogi raczej jeszcze podniecały.
1946— No, jak tu już jesteś, to sam się naocznie przekonasz — powiedział mi w drodze do hotelu trochę ironicznie, trochę stroskano, ale już był całkiem zrezygnowany.
1947Ale to powiedzenie nie było tak złowróżbne, jak odpowiedź Stasinka Sierosławskiego[553], który po roku mego pobytu w Krakowie na moje kpiące pytanie: jak mu się moja przyszłość przedstawia, odpowiedział ponuro:
1948 1949Tego samego wieczoru dawano w Teatrze Letnim melodramat Krumłowskiego Królowa przedmieścia, który wtedy się cieszył ogromnym powodzeniem.
1950Pierwszy, który do mnie przystąpił, był Sewer-Maciejowski. Poznałem go już na rok przedtem, kiedy przyjechał razem z Micińskim do Berlina, w tej naiwnej nadziei, że jakiś teatr berliński wystawi mu razem z Micińskim napisany dramat Marcin Łuba. Oczywiście, że ta nadzieja zawiodła, może tyle tylko zyskał, żeśmy razem przegadali parę godzin w jakiejś nocnej kawiarni berlińskiej, ale ta rozmowa tak na niego podziałała, że, jak Miciński mi opowiadał, całej nocy spać nie mógł. Toteż nie dziw, że pisał do Lutosławskiego — a Lutosławski był na tyle złośliwy, że mi treść tego listu zakomunikował — aby na Boga żywego zagrodził mi drogę do Polski, bo całą młodzież zdeprawuję.
1951O tej indyskrecji[554] Lutosławskiego Sewer nic wiedzieć nie mógł, więc przywitał mnie z wielką serdecznością, a może większą jeszcze ja mu się odwzajemniłem, a miło mi było posłyszeć, co Lutosławski o mnie do Sewera pisał: cały tydzień musiał wietrzyć pokój po moim wyjeździe z Hiszpanii, tak przesiąknął dymem hawańskich papierosów (owiniętych w delikatne liście kukurydzy) i odorem hiszpańskiej wódki, wyrabianej z trzciny cukrowej na Filipinach — Hiszpanie nazywali ją caña.
1952Prawda, ObyczajeAle te wszystkie rewelacje nie przeszkadzały ani mnie, ani Sewerowi, by przez cały mój pobyt w Krakowie żyć w jak najlepszych i bardzo serdecznych stosunkach — czy one były szczere lub nieszczere, to mnie w moich stosunkach do ludzi nigdy nic nie obchodziło, byłem zawsze całkiem zadowolony, jeżeli tylko forma zachowana została.
1953Zresztą nigdy nie wymagałem od ludzi tego, co „prawdą” nazywają. „Prawda” jest rzeczą bardzo kosztowną, a źle, nieumiejętnie zastosowana, może się stać obelżywą ordynarnością albo nachalnym wdzieraniem się w tajniki obcej duszy. Oko„Prawda” kole w oczy, mówi stare przysłowie: po cóż u diabła mam komuś oczy kłuć albo pozwolić je sobie przekłuwać?
1954Gdyby jeszcze jakiś pożytek z tego wynikał, ale gdzież tam! Prawda jedna[555] tylko najgorszych i najzaciętszych wrogów, bo nie znam człowieka, któremu bym mógł całą prawdę powiedzieć bez ryzyka nienawiści z jego strony.
1955A miałem przykład mówienia sobie prawdy, gdym w Skandynawii przebywał. Wszystkie te prawdy kończyły się nie tylko zrywaniem stosunków, ale wprost ordynarną bójką i to taką, która jednego z najwięcej uznanych artystów kosztowała złamanie trzech żeber.
1956Nie! nie! Już ja wolę kłamstwo, bo wiem, że jest kłamstwem, aniżeli prawdę, która wcale prawdą być nie potrzebuje, a najczęściej jest tylko złośliwością, chęcią dokuczenia albo prostym, mściwym ressentiment.
1957I ilekroć razy napotykałem w literaturze na „prawdę”, zawsze miałem możność dopatrzenia się w tej prawdzie ukrytej chęci kąsania, uszczypliwości i braku dobrej woli, a co gorsza: braku wiary w to, co się wypisywało.
1958Pytałem się raz takiego szczęśliwca, który przez wszystkich był lubiany — może to za wiele — w każdym razie nikt mu nigdy nie dokuczył. Pytany przeze mnie, jakim cudem się to dzieje, uśmiechnął się delikatnie i powiedział: „Ja w całym moim życiu jednego słowa „prawdy” nie powiedziałem; nikt się ode mnie nie dowiedział, co o nim myślę, a tym mniej, w jakim zachowaniu mam jego bliźnich. A gdym już gwałtownie został przypierany do muru, wtedy rozpływałem się w pochwałach, a gdym widział, że memu interlokutorowi te pochwały nie w smak — zakładałem na moje skrzypce surdinę i tak zawsze wyszło na to, że wilk był syty i koza cała”.
1959Na ten temat był niewyczerpany:
1960— Nie znam przykrzejszego natręta nad człowieka, który ode mnie prawdy się domaga. Jakim prawem? Z jakiej racji? A małoż to ja literatów znałem, którzy mnie potem głęboką nienawiścią darzyli, gdym im w przystępie złego humoru szczerze powiedział, co o ich tworze sądzę. Z jednym byłem nawet na „ty”, a rzeczywiście go bardzo ceniłem, ale napisał lichy dramat i gwałtownie chciał, bym ten poroniony płód za arcydzieło uznał.
1961Tego było mi już za wiele — powiedziałem prawdę, a na drugi dzień ów pan udawał, że mnie nie zna.
1962I potrzeba mi było tego? Jaki to trud będzie mnie kosztowało, aby sprawę naprawić! —
1963A zwracając się do mnie, chytrze się uśmiechnął:
1964— Wprawdzie ty twierdzisz, żeś się minął z twoim powołaniem, idąc między literaty, że w całym twoim tworze znalazłoby się zaledwie kilkanaście stronic, które sam za dobre uważasz; spowiadałeś się przed Lutosławskim, że grubo wątpisz, czy w ogóle jakiś talent posiadasz; — no! na takie kpiny możesz sobie sam pozwolić, ale ciekaw jestem, jak byś zareagował, gdybym ja z moją starannie ukrywaną prawdą wyjechał, że twój talent, to tylko talencik — prawda, że to gorsze od zupełnego braku talentu? — że operujesz, dajmy na to, paru sposobikami i tym ludziom głowy zawracasz?
1965 1966— Mylisz się — ani na chwilę nie wziąłbym ci tego za złe. Przeciwnie, rozczuliłbym się, że raz wreszcie znalazłem człowieka, który odważył się mi prawdę powiedzieć — przycisnąłbym cię do piersi lub rzucił ci się na szyję i ślubował ci dozgonną przyjaźń.
1967Spojrzał na mnie spode łba i zmrużył figlarnie oczy:
1968— I powiedziałbyś mi, że mnie jednemu zawdzięczasz całą kulturę, że ja ci dopiero oczy otworzyłem na ten ukryty świat, którego tak skrzętnie poszukujesz?
1969— Więcej jeszcze — odpowiedziałem — powiedziałbym ci, że już dawno przeczuwałem w tobie człowieka, który sam jeden ma mi coś do powiedzenia, że odtąd tobie jednemu będę się zwierzać z moich najskrytszych zamysłów…
1970Tu mi przerwał złośliwym, szyderczym uśmiechem, żywcem zapożyczonym z moich pism:
1971 1972— He, he, he — zaśmiałem się echem.
1973Podaliśmy sobie ręce, wypiliśmy trzeci czy czwarty kieliszek wódki i tak zakończyła się nasza dyskusja o „prawdzie”.
1974Rzadko z którym z moich znajomych tak się zgadzałem, jak z tym wychowańcem jakiegoś arystokratycznego Chyrowa[556].
1975Ale na to, by z „prawdą” być bardzo powściągliwym, nie potrzeba osobnego zakładu wychowawczego.
1976Prawda, Pozory, ObyczajeCałe mnóstwo ludzi przychodzi na świat tak niezmiernie wyczulonych i przeczulonych, że są w stanie samych siebie na największe przykrości narazić, aniżeli bliźniego swego jakąś prawdą dotkliwie ukłuć.
1977To są istotni męczennicy niemożności wyjawiania swej „prawdy”, bo może więcej jeszcze cierpią od tej prawdy, aniżeli ci, do których była zwrócona.
1978Współczucie, CierpienieTak zwany altruizm jest obosieczną bronią. Może obronić współczłowieka od przykrości, która często nie stoi w żadnym stosunku z tą, jaką takiemu altruiście odcierpieć przychodzi.
1979A z ludzi, którzy na litościwą pobłażliwość istotnie zasługują, to ci, którzy nie są w stanie nikomu nic odmówić. Jakie stąd powikłania wyniknąć mogą i rzeczywiście wynikają, ten tylko zrozumie, który Bóg wie co przyrzeka, a potem w ciężkiej rozpaczy zrozumieć musi, że przyrzeczeń dotrzymać nie może, i zwykle ponosi nieraz bardzo uciążliwe koszty swego „niedołęstwa” — tak! tak! to ci niedołędzy życiowi płacą zwykle życiu najboleśniejszy haracz.
1980Kłamstwo, LiteratZ konieczności przepychają się przez życie bezustannym kłamstwem — chociaż to kłamstwo jest dla nich ciężką tragedią, bo by jedno kłamstwo podtrzymać, trzeba sto innych wymyśleć — stąd pochodzi, że tak mało istotnie genialnych hochsztaplerów i — literatów (słyszę, jak boski Plato mi przyklaskuje).
1981Tego pamiętnego wieczoru w dniu mego przyjazdu do Krakowa poznałem na tej, swoją drogą nie bez talentu napisanej Królowej przedmieścia — nie pomnę tak pięknych jesiennych wieczorów i nocy, jak wtedy w Krakowie na początku września — całe mnóstwo ludzi, prawdopodobnie już uprzedzonych przez Wysockiego, że do Krakowa przyjeżdżam.
1982Na samym wstępie zastanowił[557] mnie jeden człowiek — przystojny, starannie ubrany — przystanął nagle przede mną i powiedział jednym tchem:
1983— Byłbym szczęśliwy, gdybym był cielakiem, z którego skóry pańskie buty wyprawione.
1984Przez chwilę cośkolwiek zgłupiałem, ale nie przeczę, że byłem wzruszony tą przemową.
1985A równocześnie uczułem głęboki wstyd — przyplątało się do mojego mózgu, nie wiem dlaczego, wspomnienie komedii Gogola: Rewizor z Petersburga. To przykre wrażenie potęgowało się w ciągu całego wieczoru: zaledwie włożyłem papierosa do ust, już znalazło się jakby na wyścigi kilka zapałek, nie zdążyłem jeszcze zawołać na kelnera, a już zjawiał się z całą tacą wódek i przekąsek — zapytałem, gdzie mogę mój czek zrealizować, a w tej chwili wypłacono mi zawartość tego czeku i to w samych pięcioguldenówkach, aby suma pokaźniej wyglądała. Okazało się, że ten pan, który wygłosił do mnie tę dziwaczną przemowę, był właścicielem fabryki fortepianów „Zdzisław Gabryelski” mieszczącej się na pierwszym piętrze narożnej kamienicy w Rynku: Krysztofory — naprzeciw Kościoła Mariackiego.
1986Po skończonym przedstawieniu zaprosił nas zamożny pan na Krysztoforach do bardzo obszernego swego mieszkania; — połowę tego mieszkania stanowiła wielka sala z wspaniałymi fortepianami: były tam Stainwaye i Bechsteiny, a przede wszystkim śliczne, małe fortepiany wyrobu czeskiego: Petroffy. Ilu nas tam się znalazło po ukończeniu przedstawienia, poszliśmy hurmem do Gabryelskiego — a wśród tych wszystkich uczestników znalazł się dziwnym przypadkiem Andrzej Niemojewski[558].
1987Ja wówczas nie wiedziałem, kim jest pan Andrzej; zauważyłem tylko jego niechętne spojrzenia, gdy mnie — rewizora z Petersburga — otaczała cała młodzież z ciekawością i niekłamanym uwielbieniem, które mnie w najwyższym stopniu żenowało; widziałem, jak coraz więcej się ode mnie odsuwał. Jaka szkoda, żem nie wiedział, kto to ten pan Andrzej, inaczej bym nie miał słów dla jego talentu — nie pojmuję tylko, dlaczego wśród całej gromady, która pragnęła mnie jedynie uczcić, znalazł się i pan Andrzej.
1988Och! jaką ciężką nienawiścią miał krótko potem zapałać ku mnie, nienawiścią tym mniej zrozumiałą, bom mu nigdy żadnej krzywdy nie wyrządził, chyba tę jedną, żem nie znał tomiku jego poezji Polonia irredenta.
1989W ogóle miałem małe pojęcie o tych wszystkich młodych poetach, którzy przyszli po Asnyku. Aż do Asnyka orientowałem się doskonale w literaturze polskiej — kochałem przed nim Berwińskiego, Sowińskiego, Asnyka samego dobrze poznałem, ale wśród młodszego pokolenia znałem Miriama, Langego[559] i Kasprowicza, a do dziś dnia jest mi przykro, że zbyt późno zapoznałem się z artystą tak szczerego i wielkiego talentu, jakim jest niechybnie Kazimierz Tetmajer.
1990Ja się w ogóle całkiem nie orientowałem w ówczesnym stanie literatury polskiej. A szkoda — wielka szkoda! Byłbym uniknął wielu przykrości i nieporozumień, które z mej strony mogły wyglądać na gruby nietakt, pyszałkostwo, a nawet śmieszną zarozumiałość. A niestety nie miałem nikogo, kto by mnie mógł poinformować o istotnym stanie rzeczy — możliwe, że nikt jeszcze wtedy jasno sobie sprawy z stanu ówczesnej literatury nie zdawał. Moda, LiteratByło paru wielkich panów, którzy na ten śmieszny kult Przybyszewskiego patrzyli z spokojną pobłażliwością, a nawet z sympatią starszych braci, uśmiechających się sukcesom beniamina, ale byli i tacy, których to mogło w wysokim stopniu drażnić, że nie było w Polsce o niczym innym mowy, jak tylko o tym zamorskim zwierzęciu, które Bóg wie skąd się do Polski przyplątało i, jak słusznie kiedyś jeden z tych urażonych powiedział, nic do niej nie wniosło prócz ciężkiego zamętu. Był czas, kiedy ten kult onego zamorskiego zwierzęcia stał się prostą idolatrią, obłąkaną idolatrią, w której zapominano, że obok mnie całkiem inne talenty i twórcze jednostki istnieją, którym co najmniej ten sam głęboki szacunek przynależy, co tej świeżo odkrytej „gwieździe”, jaką ja się nagle stałem.
1991Tylko człowiek, który spokojnie stał na uboczu i z cichym uśmiechem przyglądał się temu cyrkowi, rozumie, jaką mi krzywdę ten bezrozumny i bezkrytyczny zachwyt nad moim tworem wyrządzał. Nie dziw więc, że już po paru miesiącach, odkąd objąłem redakcję „Życia”, uczułem się bardzo osamotniony i bezustannie musiałem się w ciągłych oświadczeniach sumitować, że „Życie” to nie „ja”, że w tym „Życiu” znajdziesz jeszcze chyba coś innego prócz mnie.
1992Dawno już wzeszło cudowne jesienne słońce nad rynkiem krakowskim — cud tego rynku tak mną wstrząsnął, że w jednej chwili po całonocnej libacji wytrzeźwiałem — kiedy znalazłem się z Wysockim razem przy teatrze.
1993— Uważaj — powiedział Wysocki — tędy idziesz do swego hotelu.
1994 1995Wysocki uśmiechnął się melancholijnie.
1996— Ja? ja jadę ratować „Życie” — za godzinę pociąg odchodzi. Sewer dał mi parę listów polecających, bym od paru jego bogatych znajomych wydobył jakieś pieniądze na ratunek „Życia”, inaczej trzeba pismo w przeciągu paru tygodni zwinąć.
1997Cóż mnie wtedy „Życie” obchodziło — nie zdawałem sobie całkiem sprawy, że dalsze istnienie „Życia” było dla ówczesnego „młodego” Krakowa rzeczą wielkiej wagi, a upadek tego pisma, mimo że nie miało ostro zarysowanego charakteru, nie było zdecydowane i we wszystkim wykazywało jakieś kompromisowe „demi”, równałby się całkowitej przegranej tego „młodego” Krakowa. — Daleko później zorientowałem się, czym by tego rodzaju pismo mogło się stać dla Polski, gdyby się znalazły odpowiednie fundusze, które by zabezpieczyły mu byt z góry na jakieś kilka lat; a poza tym dostało się w ręce bardzo śmiałego i bardzo zdecydowanego artysty, który by był znał doszczętnie i do głębi swoje społeczeństwo i zdawał sobie sprawę z warunków, w jakich mu pracować przyszło; a nie w ręce człowieka, pewno że ponad miarę śmiałego i odważnego, ale odwagą tego, który nie zna niebezpieczeństw, jakie mu grożą, odwagą lunatyka, który po cienkiej belce nad przepaścią balansuje.
1998Ta nagła nienawiść Andrzeja Niemojewskiego ku mnie, poczęta tej jednej nocy, w której mnie z taką zachłanną ciekawością oblegał „młody” Kraków — o jakiejś „młodej” Polsce nie było mowy — była symptomatycznym objawem wprawdzie nie nienawiści, ale niechęci. Nie każdy mnie tak nienawidził, jak umiał pan Andrzej, ale niezadługo miałem zrozumieć, jaką niechęć ku mnie musiał wywołać ten dziecinny entuzjazm, z jakim „młody” Kraków mnie przyjął[560].
1999„Życie” potrzebowało na swego kierownika jakiegoś poważnego, przez wszystkich: i przez przyjaciół, i przez wrogów szanowanego artystę — Miriam powinien był „Życie” prowadzić — a otrzymało artystę, który żył w ustawicznym transie, potęgowanym jeszcze transem swego otoczenia.
2000Za późno się spostrzegłem, czym bym mógł „Życie” uratować, a nawet na silnych podwalinach postawić. — Kto wie, czyby nie było do dziś dnia przetrwało. Za późno, za późno zrozumiałem, jakie trzeba było zająć stanowisko wobec społeczeństwa i wobec nachalnego „młodego” Krakowa. Ale jeżeli jakiśkolwiek artysta nie nadawał się na kierownika tak już ciężko poharatanej szalupy, jaką było „Życie”, mimo że parę miesięcy dopiero sobie liczyło, to — ja! Trzeba było postępować ostrożnie, bardzo oględnie, paktować na jedną i drugą stronę, podstępnie wślizgiwać się w opinię publiczną, aby ją po cichu, skrycie tak sobie urobić, że aniby się spostrzegła, kiedy już byłaby całkiem po „tamtej” stronie, której się tak lękała. Trzeba było nie dopuszczać do siebie każdego, który się tylko pod rękę nawinął, trzeba się było uniedostępnić, co najwyżej raz po raz łaskawie audiencję udzielić, albo też przyjmować raz na tydzień w roli jakiegoś maitre, przed którym ma się ogromny szacunek i tę bezwzględną ślepą wiarę w autos epha. Trzeba mi było być jakimś Mallarmé[561], który tak cudownie umiał utrzymać dystans do swego otoczenia, a nie biednym Verlainem, który się byle z kim pospolitował i, pijany, taczał się od jednego płotu do drugiego.
2001Wyobrażam sobie, z jakim zdumieniem musiał na mnie patrzeć ten oszołomiony Kraków, któremu już od dłuższego czasu w uszy trąbiono, jako że w swoich murach gości zdumiewający okaz eines genialen Polen, gdy mnie widział codziennie na Plantach w otoczeniu kilkunastu nieraz młodych ludzi, z którymi w kawiarni Szmita po parę godzin wysiadywałem. Stary kelner Lorenz obsługiwał ten długi stół, jak długo ja przy nim siedziałem, bo wiedział, że płacę; ja zawsze płaciłem przeważnie za tych, którzy nie byli wypłacalni i, świadomi tego, w sam czas się ulatniali, tak że w końcu sam zostawałem i na mnie spadał cały ciężar płacenia — ale to nic, bo stary Lorenz mi wierzył i udzielał mi kredytu bez wszelkich zastrzeżeń, i zdaje się, że nie zawiódł się na mnie! A cóż dopiero mógł sobie Kraków myśleć o człowieku, który by mógł bezopornie nim owładnąć, ba! nawet bywać „Pod Baranami”, a on tymczasem raz po raz sypiał na Plantach, bo mu nie chciało się iść do domu, albo też w jakiejś żydowskiej knajpie przysłuchiwał się żydowskiej muzyce, której przedtem nigdy nie znał, do samego rana — a dosyć kosztowna była ta muzyka, bo trzeba było wprowadzić muzykantów w ten trans, w jakim ich muzykę odczuwało się jako coś niesłychanego, coś, czego się jeszcze nie przeżyło.
2002Och! jak oni grali, jak grali! Czasami miałem wrażenie, że się do domu obłąkanych dostałem: jak mi raz czworo żydowskich muzykantów zagrało — w tym na wpół pijanym transie, który jeszcze palców nie paraliżował, przeciwnie, doprowadzał je na to pogranicze najwyższej sprawności, chwila jeszcze, a bezwładnąć poczęły żydowskie pieśni: Kol Nidrę i pieśni Sądu Ostatecznego, to zdjął mnie zimny dreszcz — a na wytrzeźwienie lepszego środka nie byłbym mógł znaleźć. — Raz natrafiłem na bandę Cyganów — nigdy przedtem nie słyszałem cymbałów — przy tej muzyce wpadłem w taką ekstazę, że wszyscy zwrócili na mnie zdumioną uwagę i zrobiła się wielka cisza, gdym stanął na czele tej małej orkiestry — dla mnie istniały tylko cymbały — i jął dyrygować. Hej — hej! jakaż to była muzyka: pijani muzykanci, pijany dyrygent, tą wściekłą muzyką upiła się publiczność (panie Jezu! co to była za publiczność); wszystko się nią upiło: ściany, podłoga, posowa, a w końcu sam właściciel knajpy, bo wtedy, gdy już jakiś basista zastrajkował, wpadł w szał i tak długo obrabiał pracowicie jego gębę, aż ten na nowo smyczkiem dzikie harce począł wyprawiać na swojej basetli.
2003Narkotyki, Alkohol, ArtystaA w tym wszystkim wielki, ciężki smutek — ten do samego dna trawiący smutek, boć to przecież nie było żadną zabawą; to tak na poczekaniu zanalizować się nie da.
2004Jeżeli jakiś artysta bawi się w pisanie pamiętników, to już niech ma tę odwagę robić to szczerze, nie upiększać wydarzeń swego życia, nie wycyganiać się z błędów, które popełniał, nie skomleć o przebaczenie ani nie wyszukiwać dla siebie łagodzących okoliczności. A czyżby można wyobrazić sobie nędzniejszą hipokryzję nad chęć wyłgania się z przykrego nałogu, jakim jest narkotyzowanie się — mniejsza o to, jakimi środkami?!
2005Żyjemy w marnych czasach, w których dokonuje się biedna i głupia rehabilitacja tych artystów, do których społeczeństwo rości sobie prawo, aby ich na „blank” „wypucować”.
2006I cóż to może kogo obchodzić, że Edgar Poe umarł na delirium tremens, że opium było gwoździem do trumny dla Baudelaire'a, że Verlaine zmarniał w jakimś szpitalu, Berwińskiego Ryszarda nikt całkiem trzeźwym nie widział, a ilu ja znałem publicystów, których morfina lub kokaina zabiła, bo bez tych środków nie byliby już w stanie pracować, bo nadto już byli wyczerpani.
2007Haracz, jaki artysta społeczeństwu spłaca, pozostaje ten sam, czy go spłaca nerwami dociągniętymi do pracy czy też tymi męczeńskimi, które dopiero musi dociągnąć narkotykami.
2008W arsenale Szatana jest jeden środek, który myślącego człowieka w głębokie zdumienie wprawia: peruańskie coca.
2009Z opowiadań podróżników wiemy, że Peruwianie, którzy żują liście coca, jak żują marynarze prymkę, są w stanie pracować w minach przez 12 godzin bezustannie, a nawet dłużej, odbywają kilkunastogodzinne marsze bez pożywienia, dźwigając na barkach olbrzymie ciężary — a nie ulega wątpliwości, że coca tak samo jak haszysz wywiera na ciało astralne niesłychany wpływ i umożliwia mu spełnienie pracy, o jakiej by nawet w trzeźwym stanie nie mógł marzyć. Ale coca zbyt szybko organizm wyniszcza, a przy tym nie tak łatwo zaspokoić głód kokainy, połączone to ze zbyt wielkimi i uciążliwymi zabiegami. Łatwiej już wystarać się o morfinę, ale najpopularniejszym, najwięcej dostępnym i najwygodniejszym środkiem narkotycznym — to alkohol.
2010Alkohol, Radość, Czyn, SmutekAle alkohol i alkohol, to dwie całkiem odrębne rzeczy. — Alkohol wesoły — vin gai — ten najmniej szkodliwy: podnieci, rozwesela, użyty nawet w największych dozach, zwali z nóg pod stół; człowiek popada w kamienny sen, budzi się z bolesnym katzenjammrem, ślubuje sobie, że już się drugi raz nie upije, ale to głupstwo; bez tego alkoholu życie towarzyskie byłoby nieraz niemożliwe, nawet zabójczo nudne, podczas gdy nawet najgłupszy człowiek, podniecony alkoholem, zdoła ze siebie raz po raz jakiś dowcip wykrzesać, a najwięcej oschły osobnik powoli się rozkrochmala i przynajmniej przez jakiś czas czyni się znośny. Ten „towarzyski” alkohol płata wprawdzie rozmaite figle — jest zdolen rozwiązać rzemyczki od kiesy najbrudniejszego skąpca, pociągnąć za język najoględniejszego milczka, łagodzi zażartą mściwość, staje się pomostem, na którym najwięcej zaciekli wrogowie się jednają, a granit nieustępliwości z wolna kruszeje.
2011Ten alkohol staje się nieraz wielkim dobrodziejstwem: jak niezmiernie dużo zawdzięcza mu społeczna opieka nad biednymi, jakie wspaniałe czyny dobroczynności jest w stanie wywołać, jakie szlachetne odruchy patriotyczne, jakie wspaniałe porywy w duszy ludzkiej rozżarzyć — wprawdzie niejeden gorzko na drugi dzień żałuje, że dał się „unieść” i „porwać”, ale to już za późno — wstyd mu przyznać, że działał pod wpływem alkoholu, więc chcąc nie chcąc dotrzymuje przyrzeczenia. Zdaje się, że nawet Franciszek Józef raz jeden potknął się na tej granicy, na której alkohol działa jeszcze neutralnie, a wtedy podarował narodowi polskiemu — Wawel!
2012I błogosławione skutki tego dobroczynnego alkoholu umiałem wykorzystać, gdym pomagał tworzyć gimnazjum polskie w Gdańsku. Podczas moich objazdów z odczytami po kresach uzyskiwałem najwięcej podczas przyjęć, w których alkohol odgrywał w tym wypadku dobroczynną swoją rolę.
2013Ale jest inny alkohol, zły, strasznie niebezpieczny — vin triste, który w arsenale Szatana zajmuje bardzo poczesne miejsce, alkohol ludzi, którzy przychodzą na świat obarczeni jakimś przekleństwem, ludzi niezdolnych do życia bez tej fatalnej protezy, jaką jakiśkolwiek środek narkotyczny stanowi. I to właśnie, co dla drugich jest tylko chwilowym oszołomieniem, chwilowym spotęgowaniem sił nerwowych, nawet całkiem niepotrzebnym, bo normalny organizm nerwowy szuka tylko ujścia nadmiaru swych sił, dla tych ludzi staje się bardzo niebezpieczną protezą, bez której obejść się nie mogą, i dla tych ludzi jedynie, ludzi urodzonych pod znakiem straszliwego Saturna i trucicielskiego Księżyca, których dusze Szatan pławi w ciemnym morzu melancholii, szarpiącej tęsknoty i bezustannego dławiącego smutku, alkohol staje się — nałogiem.
2014NarkotykiDla normalnego człowieka nie przedstawia alkohol żadnego niebezpieczeństwa, a jeżeli normalny człowiek jest zmuszony wymagać od swych nerwów takiej pracy, która jego normalne siły przekracza, wtedy ucieka się zwykle do morfiny, która wśród narkotyków cieszy się pewnym inte1ektualizmem; proszę mi wybaczyć ten paradoks, ale morfina potęguje istotnie siły intelektualne, nie ogłupia, a co najważniejsze, nie znieprawia człowieka, nie zezwierzęca go.
2015Przeważnie wszyscy morfiniści to ludzie, którzy są zmuszeni żyć nadludzkimi wprost wysiłkami: lekarze, dla których pracy 24 godzin dziennie za mało, publicyści, którzy dzień w dzień po kilka felietonów dostarczać muszą! — Gdyby ktoś zechciał zrozumieć, co to za męczarnia pisać kilkukolumnowe sprawozdania z teatralnego przedstawienia, zaledwie kurtyna spadła po końcowym akcie — a o trzeciej rano musi „skrypt” pójść na maszynę; potem parę godzin snu i znowu galernicza praca przy biurku, bo na szóstą po południu nowy artykuł musi być gotów; a artykuł ten musi być cięty i interesujący, musi na klawiaturze duszy czytelnika coraz to dziksze harce wyprawiać, aby go zadowolić; a ten nieszczęsny publicysta musi ostatnich sił wydobywać, by się nie powtarzać, by bezustannie czymś nowym podniecać, a nawet ze zgniłej cytryny wydobyć jeszcze parę rzeźwiących kropel!
2016Wielki kontyngent wśród morfinistów stanowią aktorzy, ten nieszczęsny naród wśród artystów. Każdy inny artysta może wyprząc, jeżeli nie jest w stanie pracować, może rzucić pracę, jeżeli mu od ręki nie idzie — aktor grać musi, chociażby był Bóg wie jak wyczerpany, znużony i opadnięty. Zdawałoby się, że chyba cudem się z łóżka lub kanapy dźwignie, i istotnie się dźwiga, bo morfina jest tym cudotwórczym środkiem, który go na nogi stawia i na parę godzin jego nerwy pręży, że pękać się grożą.
2017Dużo morfinistów znajdziesz wśród uczonych — fanatyków pracy, dla których Bóg osobnego dnia nie przewidział, bo dla nich dzień o 24 godzinach za krótki; nawet okultysta tej miary, co Stanislas de Guaita[562], który zdawało się, że w pobliżu boskości bytował, umarł śmiercią, spowodowaną zatruciem morfiną.
2018Narkotyki, PracaDla tych męczenników swego zawodu i dla tych fanatyków pracy jest morfina przez jakiś czas — oczywiście nie na zbyt długą metę — prawdziwym dobrodziejstwem, ale dobrodziejstwem niesłychanej lichwy: procenty, jakie organizm opłacać musi, przenoszą[563] niezadługo wartość gotówki, jaką się zaciągnęło; Alkohol, Smutek, Upadekw każdym razie wśród wszystkich narkotycznych środków jest morfina poniekąd szlachetnym środkiem: niszczy, ale przez pewien czas potęguje istotnie siły umysłowe.
2019A tego o alkoholu — w postaci vin triste, bo tylko ten staje się nałogiem narkotyku — niestety, powiedzieć nie można. Przez krótki tylko czas potęguje siłę nerwów, by ją niezadługo sparaliżować; a wtedy oddaje rzeczywiście usługi, bo stępia i znieczula nerwy — tracą swą wrażliwość na ból i cierpienie — ale oszałamia mózg i każe mu jakby na całkiem innej platformie pracować. Pod wpływem tego alkoholu dusza człowieka całkiem się przeobraża, wymienia się na inną, która oczywiście w człowieku bytować musiała, ale była trzymana na uwięzi przez duszę trzeźwą. I ot — ten smutny alkohol, ten, który był prawdopodobnie przyczyną strącenia aniołów do piekieł, wyważa tę duszę trzeźwą z zawias, odrętwia ją, a na arenę wkracza obca jakaś dusza, której istnienia nawet byś nie przypuszczał, a skierowana z szatańską złośliwością w stronę drogi, na której czyha na człowieka najcięższy Ból — zaprzepaszczenie i zagłada.
2020Omamem i złudzeniem chwilowa ulga w cierpieniu — szalbierczy środek, który na chwilę łagodzi ból zębów, by go jeszcze więcej spotęgować.
2021Alkohol, Choroba, Dusza, UcieczkaPsychologia alkoholizmu jest niesłychanie ciekawa, trzeba się tylko przy badaniu jego objawów wyzbyć wszelkich moralnych pomiarów, wstrętów i uprzedzeń, bo wtedy się do niczego nie dojdzie, trzeba go badać nawet nie jako chorobę, bo alkoholizm nie jest chorobą, ale tylko jednym z najgroźniejszych przejawów choroby, jaką jest dotknięte astralne ciało — astrosoma — człowieka.
2022To dusza człowieka, która jest chora, a tysiącorakie są jej objawy, a najboleśniejsze właśnie to to chore pragnienie, by uciec przed tą chorobą. Alkoholizm to to biedne złudzenie strusia, który kryje głowę w piasku, bo zdaje mu się, że go nikt nie widzi. Alkoholik wygania diabła Belzebubem, pragnie zwalczyć chorobę własnym jej objawem, więc wiecznie kręci się w tym zaczarowanym kole, z którego żadnego wyjścia nie ma, jeżeli się raz w nie dostało.
2023Kiedyś robiłem kiepski dowcip na temat moich studiów medycznych. Jak wiadomo, studiowałem medycynę przez sześć semestrów, tak sobie mimochodem poza czynnościami w redakcji „Gazety Robotniczej”. Twierdziłem, że wyleczyłem owczarkę w naszej wsi rodzinnej, która na raka cierpiała. I istotnie ją z raka wyleczyłem, ale umarła na białą gorączkę. Choroba, Szaleniec, Alkohol, Cierpienie, Pozycja społecznaOtóż mniej więcej takim skutecznym środkiem na psychicznego raka jest alkohol. Ból się znieczula kosztem mózgowego odrętwienia.
2024Tak — tak, z tego błędnego koła wydostać się nie można.
2025Przyszło się z „chorą” duszą na świat, szuka się ukojenia, a to już obojętne, jakim środkiem człowiek przed cierpieniem uciec pragnie.
2026Tylko amerykańska głupota szuka zbawienia w abolicji — chociażbyś tysiąc razy wytępił całkowicie alkohol, znajdzie ludzkość jakiś inny środek narkotyczny, stokroć razy niebezpieczniejszy od alkoholu, a może żadne społeczeństwo nie czuje takiego pragnienia oszołomienia się, jak właśnie najpierwotniejsze społeczeństwo. Wszak wszystkie nasze narkotyki mamy do zawdzięczenia tak zwanym „dzikim” ludom.
2027Jedno tylko wielkie pytanie, czy to, co „chorobą” nazywamy, jest istotnie chorobą.
2028Ten geniusz, który jeszcze długo będzie musiał czekać, zaczem[564] w całej swej wizjonerskiej potędze całkowicie doceniony zostanie, Edgar Poe, kładzie w usta bohatera swojej noweli Eleonora:
2029Ludzie mówią, że jestem chory, ale pytanie, czy chorobliwość nie jest właśnie najwyższą inteligencją, czy to, co jaśnieje i głębią przeraża, nie wykwitło właśnie z chorobliwości myśli, z chorobliwej formy bytu, która potęguje się i wysubtelnia nadmiernie kosztem innych funkcji psychicznych. Ci, co śnią w jasny dzień, zapoznają się z wieloma rzeczami nieznanymi tym, co śnią tylko w nocy… bez steru i busoli docierają do owego rozległego oceanu „niepojętej światłości” — jak w przygodach nubijskiego geografa agressi sunt mare tenebrarum, quid in eo essent exploraturi[565].
W swoich Marginaliach opowiada Poe, jak wyobrażał sobie nieraz los człowieka, który duszą wyniósł się ponad wszystkich innych ludzi i który właśnie dlatego z nieubłaganą koniecznością musi uchodzić za chorego. Człowiek taki jest obłąkanym dla nie rozumiejącego go tłumu i dlatego musi ginąć jako męczennik pod ciosami kamieni, którymi go obrzucają.
2030Po wszystkie czasy rozgrywała się ta odwieczna tragedia, której bohaterem był „chory”, „obłąkany”, bo w duszy miał wizję przyszłych generacji i miał ewangelię przyszłości; jedyny, który, jak Ola Hansson słusznie zauważył[566], mógł pchnąć i istotnie pchał naprzód całą ludzkość.
2031Jeżeli więc z jednej strony folie et génie sont congénères in radice conveniunt[567], jak twierdzi wnikliwy psycholog francuski Moreau (Psychologie morbide), to z drugiej — geniusz i męczeństwo są nierozłączne, a „zdrowi” po wieczne czasy będą kamienować swoich wielkich „chorych”.
2032I właśnie Edgar Poe, ten święty męczennik swego olbrzymiego talentu, miał się zapoznać z tym piekielnym l'assomoir, u którego szukał ucieczki nie tyle przed nadmiarem strasznych zrządzeń losu, bo straszniejsze jeszcze przeżywa nieraz „normalny” człowiek i nie pozwoli się opanować przez tego piekielnego „wampira”, jakim jest vin triste, ale ucieczki przed samym sobą; przed jednym z najboleśniejszych stanów psychicznych, jakie przeżywają tylko ludzie nadmiernie wyczuleni, żyjący niejako na dwóch platformach: rzeczywistości i snu, a raczej zdeformowanej rzeczywistości, a jeszcze więcej monstrualnego snu; a stanem tym to lęk przed życiem, trwoga przed śmiercią, a równocześnie pragnienie śmierci — stanem tym to niesłychanie skomplikowane uczucie, którego stałymi komponentami przeraźliwy, do obłędu doprowadzający lęk we wszystkich tonacjach, począwszy od lekkich fizjologicznych drżeń serca, aż do obłąkanego Horla; radzę przeczytać tę wspaniałą nowelę, którą Maupassant cały swój twór zrehabilitował.
2033Alkohol, DuszaAlkoholizm Edgara Poe to nie ten brutalny nałóg! — Swoją drogą nałóg ten zbyt tragiczny, by mógł być brutalnym w istocie samej: objawy jego mogą być mniej lub więcej brutalne albo całkiem zbrodnicze, to już zależy od ogólnego psychicznego założenia danego osobnika — im ordynarniejsza psyche, tym ordynarniejsze będą przejawy alkoholizmu, im delikatniejsza, tym delikatniej będzie się ten wpływ alkoholu manifestował (czasami tylko jako ciężka, bezbrzeżna melancholia, pokrewna tej lunatycznej tęsknocie trujących faz miesiąca), ale nigdy alkoholizm nie stanie się tak bezwzględnie brutalny, zbrodniczy i ordynarny, jak „trzeźwa” erotomania — najbrudniejsza bajora, w jakiej Szatan duszę ludzką kąpie. I alkoholizm Poego nie wydaje się być straszną i przebolesną predyspozycją dypsomana, który, obarczony przekleństwem ciążącym na całym szeregu ubiegłych generacji, ma w ogóle do wyboru obłęd w jakiejkolwiek bądź formie lub też fikcyjny ratunek przed tym obłędem w alkoholu — nie był dla Edgara Poe nieprzezwyciężonym, chorobliwym popędem, bo miewał on okresy w swym życiu, w których mógł się obywać bez tej piekielnej protezy — jego alkoholizm był czymś innym, a co bezustannie zanalizować pragnął.
2034Alkohol, Ucieczka, Cierpienie, Niebezpieczeństwo, StrachKrótko przed śmiercią pisze Poe do swego przyjaciela:
2035Prawda, że czasem do szaleństwa odurzam się alkoholem, ale nie odczuwam w tym żadnej rozkoszy. Nie za rozkoszą gonię „w onych chwilach”, w których narażam na szwank i życie, i sławę, i rozum. Było to u mnie zawsze próbą ucieczki przed wspomnieniami chytrości, niesprawiedliwości i niegodziwości: chciałem uciec przed straszną samotnością i przed uczuciem trwogi, która ukazywała mi w duszy jakieś nieokreślone, bliskie nieszczęście.
Oto usprawiedliwienie, jeżeli go ktoś pragnie — ubożuchna dusza człowieka, który koniecznie i na gwałt takiego usprawiedliwienia potrzebuje (tego rodzaju tragedie nie potrzebują usprawiedliwienia), ale jeżeli chodzi o wyjaśnienie i przyczyny, to wyjaśnienie Edgara Poe jest zbyt skąpe, by mogło chociaż rąbek tej całej tajemnicy odsłonić; ale musiało być skąpe, bo mieści się w nim cały szereg bolesnych przeżyć, a ból jest niezmiernie wstydliwy — nie znosi obfitych wynurzeń histerycznego pragnienia obnażania swej duszy do naga — tej ordynarnej, a równocześnie kłamliwej ekshibicji Russa lub George Sand.
2036W zakulisowym życiu tak zwanej bohemy — cyganerii artystycznej — alkohol odgrywa wielką, ale przeważnie bardzo tragiczną rolę.
2037A ponieważ rzadko jakiś człowiek poza tą nieszczęsną bohemą zna istotną naturę tego alkoholizmu, więc roi się od plugawych legend, jakie się osnuwa wokół życia tych biednych cyganów; opowiada się o niesłychanych, rozpasanych i wyuzdanych orgiach, jakie wrzekomo się w tych cygańskich cenaklach[568] odbywają. — O tym wszystkim ja, którego całe życie prawie że Pozycja społecznaza obrębem tak zwanego „porządnego” towarzystwa upłynęło, to znaczy towarzystwa ludzi, którzy mają pieniądze, pięknie urządzony dom, stałe dochody, uporządkowane społeczne stosunki, którzy kładąc się do łóżka, nie potrzebują o tym myśleć, czym jutrzejszy dzień opędzą, a budząc się rano, nie wyczekują z rozpaczliwą trwogą, co im listonosz przyniesie: trochę nędznego grosza honorarium czy też rozkaz sądowy eksmisji za niezapłacone komorne — otóż ja o tych orgiach nic a nic nie wiem, a jeżeli kiedyśkolwiek coś przeżyłem, co by na upartego orgią nazwać można, to co najwyżej jakąś sutą kolację, jaką fundował rzadki mecenas sztuki. Wtedy „lał” się szampan, ale zwykle na czczy żołądek, więc wielkiej pociechy z niego nie było, bo wtedy vin triste staje się trucizną, ani też zbytnie wesele w duszy rodzić się mogło, bo wszystko zatruwała myśl, że jedną flaszką tego szampana można by całe komorne opłacić.
2038Artysta, PieniądzJacy oni śmieszni — ci mecenasi — wdzierają się gwałtem w towarzystwo artystów, z którymi ich nic nie łączy, wyrzucą jednej nocy sporo pieniędzy, by się pochełpić znajomością, a może nawet bruderszaftem z jakimś artystą, a potem utyskują, że artyści ich naciągnęli.
2039Gdyby taki mecenas miał odrobinę delikatności w swej duszy, to dałby spokój temu wszystkiemu, co potem daje pochop do legend o tych niesłychanych orgiach, a co w duszy artysty tylko niesmak i gorycz wywołuje.
2040W powojennych czasach podobno się stosunek do artysty mocno zmienił — podobno artysta daje sobie doskonale radę z tymi „mecenasami”, zdołał im wytłumaczyć, że wyrządza im wielki honor i zaszczyt, jeżeli raczy w ich towarzystwie przebywać, ale za moich czasów bywało inaczej! — Taki artysta, przeważnie nędzarz, patrzył na mecenasa z fatalnego punktu widzenia: pożyczy mi coś czy też nie? ale, zaczem się odważył coś o pożyczce napomknąć, już go dawno odwaga cywilna opuściła, a ta dawka alkoholu, za pomocą której chciał ją w sobie wywołać, raczej go paraliżowała, miast mu dodać odwagi, coraz więcej go onieśmielała, tak że skończyło się wreszcie na jakimś niewyraźnym bełkocie. Ale nawet na ten bełkot nie byłby się zdobył, gdyby nie był uprzednio znalazł trochę odwagi w kilku kieliszkach.
2041Artysta, PieniądzDusza artysty jest przeważnie niezmiernie wrażliwa, zwykle aż nadto przeczulona i wstydliwa. Rzadko znajdziesz artystę, który się łokciami posługuje, który zawsze miejsce dla siebie znajdzie i zawsze jakoś koniec z końcem jest zdolen związać. I tych szczęśników należy szukać między artystami o przeciętnej wartości. Wśród istotnie wielkich może by się znalazł jeden tylko Wagner, który coraz kosztowniejsze kamizelki sobie skupywał, im więcej mu bieda doskwierała — jako wirtuoz życiowy dorównywał kroku wielkiemu artyście w sobie. Zwykle artysta wyniszcza w straszliwej, istotnie straszliwej i ohydnej męczarni trzy czwarte swoich sił na sprawy życiowe. Gdyby to społeczeństwo zdołało zrozumieć tę piekielną mękę, w jakiej artysta żyje, gdyby było w stanie zrozumieć to ohydne upokorzenie, na jakie artysta jest bezustannie narażony, ten obrzydliwy wstyd, jakiego się przez całe życie nałyka — ten wstyd, że najchętniej by duszę z siebie wypluł, natenczas miałyby pomniki, jakie artystom po śmierci stawia, jakiś sens: pomniki stałyby się tragicznymi krzyżami męczeństwa.
2042Artysta, PieniądzGdy sobie uprzytomnię tę całą ohydę życiową, jaką od samego początku mojej „kariery” artystycznej przeżywać musiałem, nie jestem w stanie zrozumieć tej energii, z jaką się jednakowoż z życiem uporałem, tylko nie pytajcie, jak. Z najgłębszą wdzięcznością myślę o prezesie Dyrekcji Kolei w Gdańsku panu Czarnowskim, który mnie w tej dyrekcji przytulił: te cztery lata, które jako urzędnik Dyrekcji Kolei przeżyłem, to jedyne, w których nie potrzebowałem życia przeklinać, bo wreszcie nie potrzebowałem się w nocy pocić z lęku, co jutrzejszy dzień przyniesie.
2043I nad tym niesłychanym wysiłkiem życiowej energii zastanawiał się Adolf Dygasiński[569], którego mam w bardzo serdecznej i najgłębszego poważania pełnej pamięci — głęboko się zastanawiał tak już nad ranem, kiedyśmy na dowód bardzo czułej przyjaźni czapki pozamieniali.
2044— Ty jesteś jak ten odyniec — mówił — którego sfora psów opadła. Rady im dać nie możesz, więc uciekasz, ale po drodze wciąż się bronisz; tu jednego już kłem odwaliłeś, że ruszyć się nie może, tamtemu brzuch rozprułeś — i znowu lecisz, i znowu po drodze jednego po drugim odwalasz — ale jak długo zdzierżysz?
2045Oj, drogim, niezmiernie drogim towarzyszem był mi Dygasiński, niestety, już krótko przed śmiercią, i Moda, Artystakochanym był mi towarzyszem Artur Gruszecki[570], któremu to „Stachu” — „Stachu” nie chciało przejść przez gardło, bo był wściekły, że wszyscy naokół mówili mi „Stachu” — a jednak tak mnie kochał, że nie winił mnie o to, żem stał się — modą!
2046Życie moje obfitowało w groteskowe, potworne wprost paradoksy, aprosdoketa, jakich by nawet Nowaczyński nie był w stanie wymyślić, ale abym ja — który był bezustannie ze społeczeństwem na udry, który mu we wszystkim przeczył i ustawicznie sztorcem stawał — ja, który wszystko robiłem, by społeczeństwo do siebie zniechęcić, mimo że, wierny wersalskiej tradycji, tegom rozmyślnie nie robił — abym ja, który temu społeczeństwu odważył się rzucać obelgi w twarz — oczywiście tylko mimochodem — mógł się stać modą, to już rzadko który artysta taką niespodziankę przeżywał.
2047Jeżelibym ja sobie z życia kpił, co nie zawsze mi się udawało, a kpiny te przeważnie grubo okupywać musiałem, to w tym wypadku życie sobie ze mnie zakpiło i to w tak złośliwy sposób, że mógłbym słusznie ze wstydu w ziemię się zakopać.
2048To już szczyt złośliwego odwetu, wobec którego niczym ta kpina, żem musiał okupić życie moim powołaniem jako artysta.
2049Bogate było moje życie w najnieprawdopodobniejsze przeżycia, ale szczytem wszystkiego to to, żem nagle stał się w Krakowie modą.
2050Mam przed sobą ostatni zeszyt „Świata”[571] i rozpamiętuję treść artykuliku, nie wiem przez kogo pisanego, ale godzącego w samo sedno rzeczy.
2051Ale co mogło być przyczyną, żem nabrał tego rozgłosu nawet wśród tych, którzy mnie całkiem nie czytali albo mój twór znali tylko w dorywczych wyjątkach? Dlaczego stałem się tak głośny i osławiony? Dlaczego jedni nie mieli dość słów potępienia, a drudzy odnosili się do mnie z ślepym, a dla mnie niesłychanie przykrym uwielbieniem?
2052To pewno jakaś niesamowitość w mojej naturze, której zupełnie jestem świadom.
2053Już całkiem rychło jąłem się interesować — i to z dziwnie gorączkową ciekawością, tymi niesłychanie ciekawymi osobnikami, którzy raz po raz w XVI, XVII, a przeważnie na schyłku XVIII stulecia, całą Europę niepokoili, w zdumienie wprawiali, przez książąt i królów z największą pompą byli podejmowani, aby potem z szczytu chwały zwalić się w bezdeń najsromotniejszej udręki i nędzy. Pełno w onych czasach na dworach książąt i królów tych tajemniczych magów, alchemików, astrologów, którzy po krótkich triumfach żywot swój w turmach więziennych kończyli, a mało tych, którzy zdołali haniebną ucieczką salwować swoje życie, aby znowu pod obcym nazwiskiem gdzieś w innym kraju cieszyć się — znowu na krótki czas — najwyższą łaską monarchów. Bo zwykle nigdzie miejsca zagrzać nie mogli. Zaledwie zdążyli rozgościć się w bogatych, dla nich przeznaczonych komnatach, które w rzeczy samej były złotym więzieniem, pilnie strzeżonym przez chytrze skomplikowany system szpiegowskiej straży, a już musieli wszystkie swe siły wytężać w jednym tylko kierunku: w jaki sposób wydostać się z tej złotej klatki.
2054Niezawodnie było wśród całej tej rzeszy, chełpiącej się posiadaniem hermetycznej wiedzy, mnóstwo szarlatanów, oszukańczych awanturników, ale raz po raz napotyka się na jakieś nazwisko, jeżeli nie istotnie „wiedzącego”, „wtajemniczonego”, jakiegoś monarchę omnium arcanorum — takim przydomkiem ochrzcili adepci jedynego Paracelsa — to na nazwiska pomniejszych „monarchów”, którzy nie opanowali wszystkich arkanów, ale w każdym razie otrzymali w spuściźnie po wielkich mistrzach jakąś część tej tajemniczej wiedzy, jaką ci „wtajemniczeni” wybrańcy rozporządzali, a nigdy z niej korzystać nie chcieli ani nie mogli, bo straszna klątwa i niechybna śmierć ich oczekiwała, gdyby się odważyli sprofanować chociażby cząsteczkę wielkiej tajemnicy.
2055Coś w mej naturze musiało być spokrewnionego z tymi wagantami, którzy błąkali się od miasta do miasta, od jednego dworu do drugiego i wszędzie budzili ogromne zaciekawienie, i wpływ wielki wywierali, i ludzkość w najwyższym stopniu niepokoili; bo właśnie ci minorum gentium[572] w dziedzinie hermetycznej wiedzy, którzy wprawdzie żyli tylko okruchami istotnej „wiedzy” i nie osiągali nigdy ostatecznego stopnia wtajemniczenia, niemniej mogli być, i byli niezawodnie, gorącymi i szczerymi poszukiwaczami prawdy, rozporządzali istotnie wielkim zasobem wiedzy; ale daleko im było do tego, by z skały żywe źródło wody wykrzesać albo dokonać jakiejśkolwiek transmutacji metalów.
2056I na nich właśnie mściła się nawet ta mała zdrada, jaką spełniali, gdy, oślepieni, tę trochę wiedzy, którą posiedli, zapragnęli w jakiś sposób wyzyskać. Klątwa, która iście wtajemniczonym groziła potępieniem i sromotną śmiercią (Paracelsa zamordowano w tajemniczy sposób w jakiejś knajpie pod Salzburgiem) spadała na nich w formie doczesnej udręki w podziemnych kazamatach, sromotą ciężkich katuszy na torturach, a często pogardą i hańbą wypalanych na ich ciele znamion.
2057Ta klątwa robiła z nich głośnych awanturników, szalbierzy i mateczników, którzy, jak dzisiejsze media, gdy siły ich się wyczerpują, nie wahali się posługiwać sztuczkami jarmarcznych kuglarzy.
2058Kiedyś zamierzałem napisać monografię jednego z najciekawszych oszukanych oszukańców — Johna Dec — który jakiś czas przebywał na dworze Stefana Batorego, a po zdumiewających awanturniczych perypetiach dostał się na dwór cesarza Rudolfa w Pradze. Tam został, po krótkim czasie iście królewskiej gościny, uwięziony w jednej z tych wież, z których tylko cudem wydobyć się można. A miał ci on robić złoto, ale to było ponad jego siły. Wydobył go z tej wieży jakiś potężny, istotnie „wiedzący” — połamanie nóg przy tej nieprawdopodobnej ucieczce było dobrodziejstwem wobec odzyskanej wolności. Zamiaru mego, by tego ukochanego Johna Dec przedstawić, jakim był (z pewnością jakiś mój „pociotek”) — wykonać nie mogłem, bo źródła bardzo rzadkie, a te, które istnieją całkiem niedostępne; to jedno tylko wiem, że był to szczery i namiętny poszukiwacz Prawdy — opętał go tylko Szatan Pychy, nieokiełznane pragnienie, by dokonać tego, co mu się zdawało, że dokonać może, a dokonać nie mógł.
2059Wiedza, PozoryI to może straszniejsza tragedia jak[573] ta, którą się wśród najwyszukańszych tortur przeżywa, stokroć razy gorsza klątwa dla niewiedzących, a którzy się chełpią, że wiedzę posiedli, aniżeli była klątwa dla wiedzących, grożąca niechybną śmiercią — ta bolesna tragedia oszukanych przez swoją wiedzę, swoje pragnienia i tęsknoty, tragedia ludzi, którzy z bezwzględną wiarą zdobywają sobie to przeświadczenie, iż te majaki szatańskie są absolutną pewnością.
2060Tę tragedię przeżywali bez wątpienia ci wszyscy, którzy uważali się za „adeptów”, a nimi nie byli, przeżywali ją ci wszyscy, którzy, ufni w „wewnętrzne” przeświadczenie swego posłannictwa, nowe sekty tworzyli.
2061Zważcie tylko, jaką pętlicę nałożyłem sobie na szyję moim słynnym Confiteor[574], które może daleko większego hałasu narobiło aniżeli swego czasu odprawa, jaką dał Mickiewicz swoim krytykom warszawskim[575].
2062Zwaliłem na siebie ciężar, którego dźwignąć nie mogłem, bo to moje Confiteor było tylko „moim” i tylko „moim” być mogło; — rozgłoszone jako wyznanie całej Młodej Polski, było absurdem, bo nigdy nie byłem więcej osamotnionym, jak z tym moim wyznaniem.
2063Powstał niesłychany zamęt, gdy zrobiono mnie rzecznikiem i apostołem jakichś nowych prądów i zamierzeń w literaturze, a tym samym coraz więcej mnie osamotniano, bo przecież żaden z tych wielkich talentów, w które fin de siècle w Polsce obfitowało, nie miał nic wspólnego z moim Confiteor ani też nie chciałby się do niego przyznać — przeciwnie, każdy z nich stronił od „Życia”, by się nie solidaryzować z hasłem, jakie we własnym imieniu rzuciłem.
2064Ale na gwałt zrobiono mnie prowodyrem Młodej Polski, której nigdy nie było, bo każdy z tych wielkich w młodym pokoleniu był sam dla siebie światem: Miriam i Kasprowicz, i Lange, i Żeromski, i Reymont, i Tetmajer, a i tych nic z sobą nie łączyło, a cóż dopiero ze mną, który najniepotrzebniej w świecie mocą swej awanturniczej odwagi, a raczej lekceważenia tak zwanej współczesnej opinii, stałem się Janem Chrzcicielem i torowałem drogi dla tych wszystkich prądów, które już dawno w społeczeństwie nurtowały, ale nie miały dość siły, by móc się w starciu z starymi kanonami ostać, zniszczyć stare tablice i płomiennymi, zwycięskimi głoskami na nowych się wpisać.
2065Ile razy wspominam pierwsze lata mego pobytu w Polsce, tym większe zdumienie mnie ogarnia. Przyjęcie, jakiego w Krakowie doznałem, przechodziło wszystko, com nawet w najśmielszych snach nie był w stanie wymarzyć — a właściwie nie myślałem w ogóle o żadnym przyjęciu. Artysta, Pozycja społeczna, Polska, Przywódca, InteresGnany przemożną tęsknotą jechałem do Polski, ale przez głowę mi nie przechodziło, żebym ja miał kiedyśkolwiek jakąś rolę w Polsce odegrać. Byłem na to przysposobiony, że pies, kot o mnie się nie zatroszczy, że będzie tak, jak było w Berlinie: małe kółko artystów, żyjące całkiem poza obrębem społeczeństwa, które się całkiem nie troszczyło o tych certains, tych poètes maudits, tych darmozjadów, o tę garść obłąkańców, majaczących o Sztuce dla Sztuki i tym podobnych bredniach, dla których śmierć głodowa była jeszcze najniewinniejszym ekwiwalentem za ich urojenia, uroszczenia, bezsensowe[576] fanatyzmy, i za wszystkie te wywrotowe zakusy, by raz na zawsze ustalone i uświęcone kanony obalić. A tu nagle dowiedziałem się, że może w żadnym kraju artysta nie żyje tak w obrębie społeczeństwa, jak właśnie w Polsce; że to społeczeństwo rości sobie i ma istotnie prawa do artysty, by ten spełniał naczelną rolę w społecznym życiu, i to w tym sensie, by sztuka jego przyniosła społeczeństwu jak największe korzyści, uświęcała partyjne cele — uświęcała pojęcia dobrego i złego; i to właśnie pojęcia, jakimi społeczeństwo się kieruje, choćby były całkiem fałszywe — pojęcia szkodliwego i pożytecznego, mniejsza o to, że te pojęcia już za kilka lat doszczętnie zmienić się mogą. Bo przecież ta cała etyka społeczeństwa to ordynarny pragmatyzm amerykański, dla którego jedyną prawdą jest korzystny business, fałszem zaś wszystko, co na razie przynajmniej — mózg ludzki jest głupi i krótkowzroczny — szkodę przynosi.
2066Prawda, Korzyść, Interes, Fałsz, SztukaPrawdą w znaczeniu społecznym jest korzyść i pożytek; etyka, jaką społeczeństwo żyje, to właśnie etyka pożytku; a etyka ta jest przeważnie fałszem, obłudą i kłamliwym frazesem; a z tą etyką, która człowiekowi tu na ziemi zapewnia spokój i szczęście, a wygodną ubikację[577] w pozaświatowym bycie w niebie, stoi, niestety, istotna Sztuka w bezustannym i jak najwięcej wrogim przeciwieństwie.
2067Artysta, Poeta, Pozycja społeczna, Przywódca, Obowiązek, KorzyśćPrzeciwieństwo to, mało co widoczne w wielkopaństwowych społeczeństwach, które najspokojniej w świecie wyrzucało fanatyków prawdy poza nawias, a do wiary, jaką artysta wyznawał, odnosiło się z życzliwym uśmieszkiem lub też obojętnym, co najwyżej pogardliwym wzruszeniem ramion — ale przeciwieństwo to wyjaskrawia się i nabiera wielkiego znaczenia w małych społeczeństwach, a głównie takich bez politycznego samodzielnego bytu, w których artysta z natury rzeczy jest zmuszony być i nauczycielem, i ministrem oświaty, i prorokiem, i wodzem, ale z bardzo ograniczoną poręką, bo ma być tylko echem dążeń i pragnień społeczeństwa, rzecznikiem większości na niekorzyść tej mniejszości, która tak czy owak stanowi w każdym społeczeństwie małą garść ludzi wybranych — ludzi, którzy częstokroć mało mają do czynienia z wybrańcami społeczeństwa. Klasycznym przykładem w życiu społeczeństwa polskiego tego przeciwieństwa był bez wątpienia Słowacki — był on wybrańcem tej garści ludzi wybranych, a jakim cudem się stało, że i ta zwarta masa po śmierci jego za wybrańca go uznała, tego nikt nie zrozumie. Przecież nie ma się co łudzić: twórca Króla Ducha dziś w tych haniebnych powojennych czasach, czasach futbolu, radia i Forda, mniej jeszcze zrozumiały aniżeli za swego życia. A więc? Hm — może i w tworze Słowackiego dopatrzono się jakiejś korzyści i pożytku. Długo się zastanawiałem nad tym „cudem”, boć przecież nie ten Słowacki, nadludzko śmiały rewolucjonista, w mocy takiej odwagi, na jaką było stać chyba tylko wielkich proroków w Starym Testamencie, wkraczał w zwycięskim triumfie do Polski — och, nie! Słowacki zdaje się firmą tylko, pod którą coś innego do kraju przemycano!
2068Ale już wprost niezrozumiałe jest dla mnie przyjęcie, jakiego doznałem w Krakowie. Jeden tylko Kazimierz Ehrenberg[578] nie pozwolił sobie oczu zamydlić i nie przestawał mi gorąco dopiekać podczas całego mego pobytu w Krakowie.
2069Tylko on się mylił, gdy mnie nazywał „chytrym Wielkopolaninem”, posądzał mnie o przebiegłą komedię, imputował mi genialność rewizora z Petersburga, aż w końcu dał mi spokój, bo się przekonał, że to przyjęcie w Krakowie było dla mnie większą jeszcze niespodzianką aniżeli dla niego.
2070Mógł mieć wprawdzie żal do mnie, bo pierwsza jego inwektywa, dość niesmaczna, pozbyła go współpracownictwa dwóch najlepszych jego pracowników, Oszackiego i Konrada Rakowskiego[579]; żal ten przerodził się z wolna w tę dziwną zaciekłość, która z uznaniem graniczy — cieszył się nawet, gdy na mnie we Lwowie paru opryszków napadło i mi kilkanaście guldenów zrabowano, bo wreszcie wyszło na wierzch, że „teoria o nagiej duszy jest bardzo niebezpieczna, bo zdarza się, że nagie dusze odczuwają nagi głód za pieniędzmi nagich dusz!”. Ale bądź co bądź był mi Ehrenberg szczerym i otwartym wrogiem aż do czasu, kiedy się przekonał, że ten „chytry Wielkopolanin” wyszedł na swej chytrości już nie jak Zabłocki na mydle, ale jak biedny chochoł jakiś, który nieproszony przyszedł na wesele i przy tej sposobności tak oberwał, że już mu tchu nie stało. Bo szpilkowano go delikatnymi szydełkami, szturchano kijkami, gdy zaszła cięższa potrzeba, walono w niego cepami, a czasem wsadzano na różen i przypiekano go na wolnym ogniu, gdyby[580] jakiegoś świętego Wawrzyńca.
2071A przecież Ehrenberg to nie byle kto — nawet Nowaczyński przyznał mi się raz w przystępie niezwykłej szczerości: „Ja bym sobie z nimi wszystkimi — (szeroki gest kolisty) — dał radę, ale z tą bestią to wściekle trudno”.
2072I jak się to stało, żem nagle, nie wiedząc całkiem o tym, stał się w Krakowie rewizorem z Petersburga?
2073Jest jedyny człowiek w Polsce, który by mi tę zagadkę rozwiązał, zagadkę nie smutku tego wszystkiego (tristesse de tout cela), ale zagadkę bajecznego humoru tego wszystkiego, godnego pióra jakiegoś Gogola o bardzo wysokiej kulturze, posługującego się na granitowym kole wyostrzonym skalpelem, z jakim się tylko wysoce dyskretny artysta, obdarzony darem śmiercionośnej, bo delikatnej, sceptycznej, a zarazem boleściwie kochającej ironii obchodzić umie: Boy-Żeleński.
2074On jedyny, którego najpóźniej w Krakowie poznałem — chociaż czułem, że przez jakieś dwa miesiące z boku mi się dyskretnie przypatruje, a gdy w końcu przyszedł do wniosku, że wśród ludzi, którzy go interesują, to znaczy wśród tych, którzy są w stanie niespodzianki robić, najprzedniejsze miejsce mnie przynależy, wtedy dopiero począł się do mnie zbliżać. Ale i on się pomylił — gorzej od Ehrenberga — nie ja jemu, ale on mnie wyrządził niesłychaną niespodziankę. Żeleński, który kończył medycynę, stworzył instytucję „kropli mleka”, a Żeleński, który się nagle przeobraża w wytwornego artystę — humor, z jakim przyswoił polskiej literaturze arcydzieła francuskich pisarzy, wkracza w dziedzinę najczystszego artyzmu — to była dla mnie zdumiewająca niespodzianka. Nie myślałem, żeby człowiek, który umiał się całymi nocami zgrywać w karty w niekoniecznie dobrym towarzystwie i w niekoniecznie czystych lokalach, mógł się nagle stać prawdziwym olbrzymem pracy; i to pracy rzeczywiście twórczej, bo to, co Boy zdziałał, nie tylko graniczy z twórczością, ale nią jest w całym tego słowa znaczeniu, choćby już tym niesłychanym opanowaniem języka polskiego w jego najtajniejszej i zdawałoby się całkiem nieprzystępnej piękności! — Rzadko który twórca wniknął tak głęboko w arkana języka polskiego jak właśnie Boy, a co jest istotnie zdumiewające: żadnym sposobem nie można sobie uświadomić tego ogromu pracy, jaki tego rodzaju opanowanie języka Boya kosztować musiało; — niesłychana swoboda, z jaką tym językiem włada, każe zapominać o gigantycznym trudzie, z jakim Boy tę swobodę sobie zdobył! — To artyzm wielkiego, twórczego jakiegoś Liszta lub Paderewskiego: technika przestała istnieć, jest czymś, co samo przez się się rozumie.
2075A jak niezmiernie trudnym kunsztem jest tak zwane tłumaczenie, które wtedy tylko ma sens, o ile staje się odtwórczością, tego dowodem minimalna ilość istotnie odtwórczych tłumaczeń w języku polskim, których szczyty stanowią w poezji tłumaczenia Miriama, Kasprowicza, Langego, Porębowicza, a w prozie jedynie tylko niezrównanego Felicjana (Faleńskiego).
2076Ale wracając do nos moutons zdaje mi się, że Żeleński nie stanie się dziejopisarzem tak zwanej „Młodej Polski”. Raz jeszcze powtarzam: nikt inny prócz niego nie byłby więcej do tego powołany[581], a najmniej ja sam, a to dlatego, że nie byłem ani nie umiałem być tak zwanym obserwatorem — niepojęte czasami, do jakiego stopnia ludzi nie widzę, a jeżeli mi się zdaje, że ich widzę, to nie ludzie obiektywni, ale wytwory mojej własnej fantazji — ludzie, od jakich się w moim mózgu roi, to nie ludzie „tacy, jacy są”, ale tacy, jakich bym chciał ich mieć, skrojeni na moją własną modłę, a częstokroć chwytałem zdumione spojrzenia w moją stronę, czym przypadkowo nie zachorował na ostre delirium, gdym się silił obcą duszę analizować. Tworzyłem sobie ludzi na własne lub wyimaginowane podobieństwo, więc nietrudno było mi ich kochać, ba! nawet się nimi zachwycać, a gdy w grę wchodził jeszcze jakiś poetyczny sentyment, jakieś tajemnicze „fis” — zasadniczy ton mej duszy, o czym dłużej pomówię — wpadałem wprost w ekstazę, w której memu listonoszowi darowałem łóżko, stróżowi mieszkania — całą pościel, z kelnerem robiłem sobie bruderszaft, bandę Cyganów, która mi nocami na cymbałach grała, opłaciłem doszczętnym bankructwem, to znaczy wyprzedaniem za bezcen wszystkich mebli.
2077A na to wszystko patrzył Boy z głębokim zrozumieniem, niemal z dobrotliwym ukochaniem — raz tylko ośmielił mi się powiedzieć, że na taki olbrzymi luksus, to znaczy absolutny brak dystansu do życia i ludzi, może sobie tylko wielki magnat pozwolić, ale z głębszym jeszcze przeświadczeniem zaraz dorzucił: „Ale to na nic by się nie zdało: nie ma tej fortuny w całej Polsce, której byś nie był w stanie w jednym dniu rozrzucić”. — Boy dobrze wiedział, że poruszył tu strony najcięższej tragedii mego życia: być stworzonym na magnata, a przyjść na świat nędzarzem, chociażby się Bóg wie jakim majątkiem rozporządzało.
2078Otóż nie jestem w stanie być dziejopisarzem Młodej Polski raz dlatego, że nie miałem ani nie mam żadnego dystansu do życia i ludzi i całkiem ich inaczej widzę, aniżeli są w istocie, a poza tym wszystko jeszcze za bliskie, a dla mej pamięci, która jest znowu inną tragedią mego życia swą fenomenalną siłą — zbyt żyjące i to do tego stopnia, że zdaje mi się, iż wszelkie przeżycie, im więcej się w czasie oddala — zyskuje na sile — oczywiście, ale się wypacza i dysformuje, bo staje się nieraz cent fois grandeur naturelle. Często przychwytuję się na tej dążności, by drobne rzeczy wyolbrzymiać lub nadać im tę wartość, jakiej w istocie całkiem nie miały. „Wspomnienia” artystów trzeba w ogóle brać z wielką ostrożnością do ręki — Goethe był na tyle szczery, że nazwał swoje pamiętniki: Dichtung und Wahrheit[582] — sam nie wiedział, gdzie się prawda rozpoczyna, a gdzie się kończy twórcza koncepcja i na odwrót. Zresztą dla artysty nie istnieje życie w prostym słowa znaczeniu, boć on to życie twórczo przeżywa, a nawet najbiedniejsze życie przetwarza na utwór sztuki.
2079I znowu to tokowanie wokół jednej zagadki: co spowodowało to niezwykłe przyjęcie, jakiegom od razu w Krakowie doznał?
2080Czyżby tylko sugestia orzeczenia Strindberga, jako że jestem genialer Pole? Zrobiłobyż to parę felietonów Szukiewicza czy też pani Daszyńskiej, którą poznałem w Berlinie jako docentkę ekonomii społecznej przy Humboldt-Akademie? To chyba nie! Bo ani Szukiewicz, ani pani Daszyńska nie mieli tego autorytetu w Polsce, by móc wmówić w całe społeczeństwo jakąś urojoną wielkość; a ponieważ o wielkości w ogóle mowy być nie mogło ani nie było, więc pozostaje tylko ciekawość, z jaką społeczeństwo od pierwszej chwili do mnie się odnosiło. I ta ciekawość była dla mnie zabójcza, bo aby ją zaspokoić, trzeba było niesłychane rzeczy wymyślać, które bądź to podziw, bądź przestrach, w każdym razie jakąś niesamowitość budziły.
2081I anim się spostrzegł, jak stały się moje żarty i kpinki najoczywistszą prawdą: byłem tym, który zajadał się ludzką wątrobą, bo nie umiał jej rozróżnić od cielęcej — wypijał spirytus z słoi, w których preparaty ludzkie przechowywano, wieszałem koty, by zbadać, ile czasu kot na zdechnięcie potrzebuje; a potem rozpoczęły się już wyścigi między mną a tym bezimiennym, którego nic utwór artysty nie obchodzi, li tylko jego życie prywatne i w tym jednym wypadku okazuje się twórczy. Najbujniejsza fantazja artysty nie jest w stanie sprostać legendotwórczej wyobraźni tego bezimiennego — to byłoby jeszcze najmniejsze — ważne jest tylko to, że żadna prawda nie posiada tej bezwzględnej wartości, jaką chełpić się może legenda, nawet wtedy, gdy aż nazbyt widoczne są znamiona złośliwej tendencji, chęci ośmieszenia, a nawet plugawej obmowy — i zanim się spostrzegł — stałem się satanistą, który pragnął sataniczne praktyki na grunt krakowski przeszczepić, Polska, Obyczaje, Seks, Fałszstałem się uwodzicielem młodzieży, Antychrystem, który tę niewinną młodzież gwałtownie deprawował, a nikt nie wiedział, jak byłem zdumiony deprawacją tej młodzieży, jaką poonczas w Krakowie zastałem.
2082Jeśli chodzi o pornografię, to takiego jej bujnego rozrostu nigdzie poza granicą nie spotykałem — ta odwaga, na którą się co tydzień polskie pisma, tak zwane „humorystyczne” zdobywały, kosztowałaby nawet w tej wyuzdanej, osławionej Francji co najmniej parę miesięcy więzienia, a tymczasem Konstanty Krumłowski szczycił się tym, że obwołano go najprzedniejszym pornografem polskim, a wątpię, czy jakieś pismo polskie może się szczycić taką poczytnością, jak „Bocian”[583].
2083Zaczem się jednak w tym wszystkim spostrzegłem, natrafiałem na objawy takiego przeceniania mego talentu, żem się go wstydzić poczynał i o ile możności unikał wszelkich sposobności, w których by ten mój „wielki talent” pod niebiosa był wysławiany; a był czas, w którym o niczym innym nie było w Polsce mowy prócz o mnie i tym przeraźliwie ciężkim plecaku, jakim mnie wbrew mej woli obciążono — o bolesnym spadkobierstwie po Szczepańskim i Arturze Górskim, słynnym tygodniku „Życie”.
2084Społeczeństwo było jak zahipnotyzowane — nie było dnia, w którym by się nie ukazał jakiś przychylny lub też srogą obfitością inwektyw ciężarny artykuł o mojej twórczości, a śmiało twierdzić mogę, że nie było w Polsce artysty, o którym by się tak szeroko i z takim uporczywym maniactwem rozpisywano, jak o mnie i o moim tworze. Historyk literatury, który będzie kiedyś „rzeczowo i naukowo” badał one czasy, będzie zdumiony, jeżeli mu cały materiał urośnie do potwornych rozmiarów odrębnej i bogatej biblioteki.
2085To osławienie mego nazwiska nie tylko mnie niepokoić jęło, luminarze społeczeństwa wdali się w tę sprawę pouczającą przestrogą, wyświetlaniem istotnej prawdy, objawami ciężkiego zgorszenia lub też wzburzonym Quo usque tandem, Catilina…[584] Wincenty Lutosławski napisał w „Czasie” krakowskim szereg felietonów pod tytułem „Bańki mydlane”, w których dowiódł, że popularność moją zawdzięczam zbożnej pracy na korzyść propinatorów galicyjskich, równocześnie pojawił się cały szereg obszernych broszur, co jedna, to ciętsza i więcej jeszcze zajadła, a mogłaby być bardzo bolesna dla człowieka, dla którego by literatura choć na jedną chwilę była „fachem”. — Rozprawiał się ze mną na ostre i Józefat Nowiński[585], twórca Białej gołąbki; wziął mnie na kieł wielki samotnik Wacław Wolski i zmiażdżył mnie[586] w „marzennej, ciemnej Iluzjonu dali”; sproszkował mnie syjonista Bromberger; — wykpił Sygietyński[587]; schłostał Chmielowski[588]; gromkim „apage satanas” odżegnał się ode mnie Zdziechowski[589] — może nigdy przedtem i potem nie był spełniany z taką żarliwością nakaz społeczeństwa: Caveant consules[590], jak poonczas, kiedy powołani i niepowołani konsulowie rzucili się jednomyślnie na mnie, aby się jakaś krzywda Polsce nie stała.
2086Dla jakiegoś bibliofila stanowiłoby to bardzo wdzięczne zadanie zebrać to wszystko, co o mnie i o moim „Życiu” przez cały szereg lat pisano — z wszech stron wdzięczne zadanie, bo w tej literaturze, w której jestem osią, przejawia się całe współczesne patrzenie na sztukę: jest ona dokładnym wizerunkiem wszystkich prądów literackich i w niej się skrystalizowały przełomowe dzieje sztuki u progu XX stulecia.
2087Stałem się bohaterem paru powieści, między innymi Listów szalonego człowieka[591], pisanej przez Andrzeja Niemojewskiego — w jakiejś powieści, której tytułu nie pamiętam, używał sobie Michał Bałucki[592], co się zmieści.
2088Z początku byłem zdumiony tym rozgłosem i huczkiem, jaki już od chwili mego przybycia do Krakowa naokoło nazwiska mego się zrobił, bo to, jakobym był słynny i rozgłośny za granicą, to było prostą legendą — wprawdzie ceniono mnie i liczono się poważnie ze mną w centrach artystycznych, ale słusznie stwierdził Wincenty Lutosławski[593] bezpodstawność tych legend o mojej poczytności w Niemczech, bo nawet w największych wypożyczalniach Berlina i Lipska nazwiska mego nie znalazł. Wprawdzie pod koniec mego pobytu w Niemczech cieszyłem się już taką powagą, że wespół z Meier-Graefem[594] mogłem założyć słynne pismo „Pan”, które miało przez sześć lat odgrywać ważną rolę w piśmiennictwie niemieckim, a zrzeszyło wokół siebie najwybitniejszych artystów nie tylko niemieckich, ale i francuskich, i belgijskich, i angielskich, ale to nie dawało jeszcze żadnej podstawy do tego rozgłosu, który od samego początku wprowadził mnie w głęboki ambaras.
2089Poczęto mnie na gwałt wysuwać na jakieś czołowe, reprezentacyjne stanowisko, które z całą moją naturą tak licowało jak order, który w ubiegłym roku otrzymałem[595], a który podczas noworocznych życzeń mi dopiero wielki aktor Frenkiel[596] w odpowiednim miejscu przypiął, przy czym wygłosił zdanie: „Dla ciebie order, to jak dla chłopa złoty zegarek!”. — Ile ja wskutek narzucania mi roli, do jakiej całkiem byłem nieodpowiedni, nietaktów popełniać musiałem, i to całkiem nieświadomie i bezwiednie, ilu ludzi musiałem do siebie zrazić, bom nie wiedział w danym razie, co robić i jak się zachować, ja, stary, biedny cygan, który chcąc nie chcąc musiał się po raz pierwszy zapoznać z frakiem, gdy był usilnie proszony na five o'clocki i rauty w pierwszych domach Krakowa! — I wyobrażam sobie zdumienie Lutosławskiego, który po powrocie z Hiszpanii do Krakowa stwierdzić musiał, że nawet „poważni” ludzie całkiem na serio mnie traktują, a wśród nich i prof. Baudouin de Courtenay[597], i prof. Ulanowski[598], który z szczególną przyjaźnią do mnie się odnosił i bardzo nad tym ubolewał, że żadną miarą nie mogłem się dostroić do tej roli, którą mi Kraków przeznaczył, gdy widział serdeczność moich stosunków z tak cenionymi artystami jak Stanisławski albo Włodzimierz Tetmajer.
2090 2091Może być, że choruję na mikromanię tych artystów, którzy dla swego sumienia artystycznego stawiają tak ogromne wymogi, że ich siły twórcze im w żaden sposób podołać nie mogą, w każdym razie wydał mi się ten cały mój dorobek artystyczny, z jakim do Krakowa przyjechałem, tak niewspółmierny do przyjęcia, jakiego doznałem, tak biedny i nikły, że żyłem w bezustannej rozterce z samym sobą.
2092Za wysoki piedestał stawiano dla mego tworu! — Trzy poematy: Requiem aeternam, Wigilie, Nad morzem, jedna nowela, De profundis, jedna powieść, Homo sapiens, i jeden tom krytyk, Na drogach duszy — to troszkę za mało, by wywyższać mnie kosztem wielkich talentów, jakie się dawno przed moim przyjazdem w Polsce pojawiły: Miriama, Antoniego Lange, Jana Kasprowicza — jedyny Tetmajer, który się cieszył popularnością, wzięciem i sławą. Boć i jego dotknęło to ohydne przekleństwo, jakie się na mnie nierychło zwalić miało: Tetmajer był naonczas modą — głośny był i podziwiany, a gdy stworzył tak wielkie arcydzieło, jakim jest bezsprzecznie Legenda Tatr, już było cicho wokół niego. O Miriamie wiedziała tylko garść ludzi — ciężką krzywdę wyrządzono Antoniemu Lange, a kiedym głosił w jakimś towarzystwie, że Na wzgórzu śmierci jest najpotężniejszym poematem we współczesnej Słowiańszczyźnie, ośmielił się jakiś stary a bardzo poważany krytyk bluźnić: „Tak samo łudził się Mickiewicz co do Seweryna Goszczyńskiego”.
2093W redakcji „Życia”, niewielkim pokoiku, w którym się kilku ludzi gnieździło: Artur Górski[599], Grzymała Siedlecki[600], Alfred Wysocki, poonczas sekretarz „Życia”, znalazłem w jakimś kącie stos wydrukowanych arkuszy rozprawy Górskiego, wystosowanej jako odpowiedź na elukubracje Szczepanowskiego przeciw nowym prądom literackim — ale skończyło się na tych trzech czy czterech arkuszach — z niewiadomych powodów Górski pracę przerwał; w innym zaś kącie spoczywała nietknięta kolumna małego dziełka: Legenda Wyspiańskiego. Kiedym się z tą Legendą po Krakowie obnosił i twierdził, że to utwór wielkiego talentu, spoglądano na mnie podejrzliwie, czy czasem nie robię niewczesnych żartów i ośmielam się wyczyniać kpiny z publiczności: Wyspiański uchodził wtedy za nieszkodliwego grafomana. Do pierwszych powieści Reymonta — poonczas trzy się ukazały: Komediantka, Fermenty, Ziemia obiecana, odnoszono się dość pobłażliwie, a — aż do ukazania się Ludzi bezdomnych — uchodził Żeromski za wielkość, rozdmuchaną przez Warszawę.
2094Młodej Polski jeszcze nie było; ta Młoda Polska w ogóle nigdy nie istniała; z wszystkich tych ogromnych talentów, które objęto śmieszną nazwą Młodej Polski, każdy był Młodą Polską, ale sam dla siebie — żadną miarą nie da się złączyć ten cały szereg twórców na wskroś samoistnych, na wskroś indywidualnych do tego stopnia, że nie ma prawie żadnego między nimi pokrewieństwa; jedyne, co ich łączy, to czas, w którym ci twórcy się pojawili, ale nic więcej! — Istniał tylko Młody Kraków, a jego twórcą był Ludwik Szczepański — gorący i namiętny wyznawca modernizmu Berlina i Monachium, a przede wszystkim wiedeńskiej secesji i wszystkiego tego, co było poonczas modą w Europie, już troszkę przestarzałą, ale dla Krakowa całkiem nową: Baudelaire i Oscar Wilde, a przede wszystkim Herman Bahr[601], Altenberg, Artur Schnitzler[602] — ten niemiecki modernizm i wiedeński secesjonizm przeszmuglował Szczepański do Krakowa jako całkiem „nową sztukę”.
2095„Życie” Szczepańskiego nie miało wyraźnego, zdecydowanego kierunku, było terenem, na którym samopas defilowały nazwiska twórców, nic niemających wspólnego z jakimś tam „modernizmem”; na łamach jego wypowiadali się społecznicy i początkujący anarchiści — w „Życiu” kiełkował Nowaczyński, obok Andrzeja Niemojewskiego pisywał do tego „Życia” Cezary Jellenta[603] i Zofia Daszyńska i na tej platformie spotykali się Baudouin de Courtenay z Izą Moszczeńską[604], dużo miejsca zabierała Gabriela Zapolska, serdeczną opiekę roztoczył nad tym „Życiem” Sewer Maciejowski[605], wiecznie młody Sewer, któremu po bankructwie Szczepańskiego „Życie” swój byt zawdzięczało.
2096Zdaje się, że jedyny Artur Górski zdawał sobie sprawę, czym to pismo być powinno, jeżeli miało ambicję stać się w ówczesnym piśmiennictwie polskim ecclesia militans[606]. W jego polemice z Szczepanowskim padło, jeżeli się nie mylę, po raz pierwszy hasło: „Młoda Polska”; jedyny Górski pragnął sformułować dążenia nowego pokolenia, a pod pseudonimem Quasimodo odważył się pierwszy przypuścić szturm do granitowego posągu wielkości Sienkiewicza[607], w czym mu dzielnie pomagał Nowaczyński, który właśnie w „Życiu” ostrzył sobie pazurki do późniejszych drapieżnych, niebezpiecznych wycieczek przeciw wszystkiemu, co mu się nie podobało. A tego, co mu się podobało — tak szczerze i aż do samych trzew[608] się podobało, tak że na klęczki padał — tego było piekielnie mało — może jedynie Wesele Wyspiańskiego z nóg go zwaliło, chociaż były czasy, kiedy Tamten Zapolskiej obudził w nim wściekły entuzjazm, który stał się zalążkiem tej wielkiej miłości, jaką do Ehrenberga pała, i na odwrót.
2097Po wycofaniu się z „Życia” Szczepańskiego, który musiał sobie to „Życie” doszczętnie zbrzydzić, bo już się nigdy do niego nie zwracał, objął redakcję Artur Górski przy pomocy Sewera, który Bóg wie jakim cudem wydobył trochę pieniędzy, by w konające „Życie” wstrzyknąć trochę odżywczej siły, ale już po paru miesiącach Górski się załamał — ten wytworny pan nie umiał ani nie mógł prowadzić dalej pisma, żyjącego z dnia na dzień z dziadowskiego grosza — wyzwoleniem dla niego, a i dla Sewera, było moje przybycie do Krakowa.
2098Wprawdzie zrobił Sewer — dziwna rzecz, właśnie w dniu mego przyjazdu — ostatnią próbę, czy nie uda mu się jeszcze jednej dawki ożywiającej dla „Życia” wydobyć, i w tym celu wysłał Alfreda Wysockiego, sekretarza „Życia”, gdzieś w odległe zakątki Galicji z rozpaczliwą prośbą o sukurs, ale Wysocki wrócił bez pieniędzy, natomiast z ciężką malarią.
2099I od tego czasu rozpoczęła się moja ciężka mitręga: i Górski, i Sewer przypuścili do mnie gwałtowny szturm — och! oni dobrze wiedzieli, co znaczy „moda” w Polsce, co znaczy być „modnym”, i doskonale zdawali sobie sprawę, że ja jedyny z moim coraz rozgłośniejszym nazwiskiem, wokół którego już od samego początku jęły się snuć najdziwaczniejsze legendy (jeszcze nie dochodziły do moich uszu, bo ja jeszcze nie wytrzeźwiałem z tego fatalnego transu, w jaki mnie Kraków wprawił), mogę ożywić upadające pismo, tak że wreszcie mimo długiego oporu uległem, boć należę do tych nieszczęsnych ludzi, którzy nikomu nic odmówić nie mogą.
2100Był wprawdzie poonczas w Krakowie człowiek o ogromnej kulturze — za późno miałem się dowiedzieć, kim był Antoni Potocki[609] — gdybym był go wtedy znał, nigdy bym się nie zgodził na objęcie „Życia”, którego prawdziwie dojrzałym, stanowczym kierownikiem z jasnym programem i świadomością celów, jakim „Życie” służyć powinno, mógł być obok Miriama tylko on.
2101Za mało orientowałem się wtedy jeszcze w piśmiennictwie polskim.
2102Potocki patrzył na mnie, nie rozumiałem, dlaczego tak przenikliwie mi się przypatruje — przez miesiąc czasu od mego przybycia, widział, co się naokoło mnie dzieje; jak w jasnowidzeniu uczułem, że to ktoś, komu się krzywda wyrządza, ale zaczem zdążyłem się poinformować, kim jest Antoni Potocki, już był wyjechał do Paryża.
2103Ten sam Antoni Potocki po lat dziesiątkach miał wyolbrzymić moje znaczenie w piśmiennictwie polskim w swoim dziele Polska literatura współczesna do tych granic, które może być, że były mi wyznaczone, ale obręb ich, który zdołałem przekroczyć, zbyt mały, bym mógł doznać jakiejś satysfakcji przy czytaniu tych pięknych, mojej twórczości poświęconych kart; raczej uczułem się zawstydzony i upokorzony, żem nie zdołał tego dokonać, czego najlepsi i mi najżyczliwsi ode mnie się spodziewali. Według Potockiego ziściłem polegane[610] we mnie nadzieje — co do mnie, to ani na chwilę się nie łudzę, że im sprostać nie zdołałem.
2104W jednym tylko trafił w sedno:
2105„Życie” Szczepańskiego to jeszcze widok owego obozu przed bitwą: rządzi też w nim oboźny, nie wódz. Po krótkim interregnum, w którym „Życie” objął zawsze młodzieńczy Sewer, nastąpi czas właściwej walki. Obóz zamieni się na świętą kohortę, idącą wyraźnie do ataku. „Życie” będzie jeszcze przez rok pismem z formy, lecz z treści będzie jakby jedyną strofą zwycięskiego peanu. Winkelrydem — wodzem i ofiarą zarazem — będzie Przybyszewski[611].
To ostatnie się ziściło, ale ten zwycięski pean skonał już po pierwszej strofie.
V
2106Po długich staraniach — a kilka lat to trwało, zdołałem wreszcie zdobyć to „Życie”, którego byłem redaktorem od 15 października 1898 r. (rok II nr. 38 i 39), aż do skonu tego pisma — 1 stycznia 1900 r. (rok IV nr 1), a więc przez całe pięć kwartałów.
2107Raz po raz przerzucam karty całego tego grubego tomu, rozpamiętywam z cichą melancholią dzieje całkiem nieprawdopodobnych wysiłków, by w piśmie tym spełnić to, com, obejmując redakcję, przyobiecywał.
2108Pismo to jako komplet jest taką rzadkością, że chcąc nie chcąc będę musiał dawać z niego cytaty — wątpię, czy w całej Polsce znalazłoby się chociażby pięć kompletów z tego czasu.
2109Pisze mi Sewer, oddając mi „Życie”, że nabył to pismo, aby wstrzymać jego upadek, a następnie oddać je Młodej Polsce, gdyż „Życie” było ich organem, jego zaś pragnieniem — aby się w tej formie i dążnościach utrzymało.
2110Nabyte „Życie” (pisze dalej) prowadziłem przy poparciu miłośników literatury z Dr. Arturem Górskim przez cztery najcięższe w sezonie miesiące do końca kwartału, a obecnie oddaję je w ręce najwybitniejszego [!!! Och, Sewerze, Sewerze — coś ty mi narobił] modernisty, chlubnie znanego poza granicami kraju i najwięcej utalentowanego [to miało stać się dla mnie gwoździem do trumny] przedstawiciela „Młodej Polski”.
Każdy zrozumie, jak mi ta emfaza wśród moich przyszłych współpracowników zaszkodzić musiała — z jaką niechęcią musieli powitać tego „najwięcej utalentowanego”, a w kraju prawie nieznanego przedstawiciela tej Młodej Polski.
2111Przytaczam in extenso moją odpowiedź — oszczędzam sobie długich wywodów ex post, com zamierzał, gdym dał się wreszcie skusić na podjęcie tego ciężaru, jakim było dla mnie od samego początku — „Życie”.
2112Dziękuję Panu Sewerowi za słowa, którymi mnie w kraju wita. Niestety, zupełnie na nie nie zasłużyłem.
Pracowałem tylko w szczęśliwszych warunkach, ale są inni, wyżsi o całe niebo ode mnie, wyżsi od wszystkich tych, których Polska z zagranicy importuje, wyżsi od tych, przed którymi społeczeństwo z bałwochwalczą czcią się korzy, i wyżsi, i zdolniejsi od tych, którzy poza granicami muszą szukać sławy i chleba, by się dać poznać własnym ziomkom.
Polak, NiemiecWidzę teraz, jak już mi wtedy poczęło w głowie świtać, że może nie byłbym niczym w Polsce, gdyby mnie nie opatrzono stemplem: Made in Germany!
2113Są tacy wyżsi, ale społeczeństwo ich nie zna. Z tego jedynie powodu postanowiłem objąć „Życie”, aby podtrzymać ognisko, przy którym przez rok cały skupiały się najwybitniejsze siły „Młodej Polski”, a wreszcie dlatego, bo mam wiarę w nasze społeczeństwo, silną wiarę, że to społeczeństwo zechce raz wreszcie zrozumieć, że możność naszego istotnego odrodzenia tkwi w nauce i sztuce. Wtedy chyba damy dowód naszej najsilniejszej żywotności, jeżeli nasza niespożyta siła duchowa tak Europę opanuje i taki na nią wpływ wywrze, jak np. duch skandynawski.
(Był to czas, kiedy istotnie owładnęła duchowa potęga Ibsenów, Bjørnsonów, Garborgów, Hamsunów całą północną Europą, dzięki czemu też Europa dowiedziała się, że istnieją jakieś państewka, które się zowią czy to Norwegią, czy też Danią.)
2114Ale to wtedy tylko nastąpić może, jeżeli całe społeczeństwo poprze „nasze” wydawnictwo, nie pozwoli „nam” niszczyć najlepszych sił naszych na reporterstwie przy biurkach dziennikarskich albo je zużywać na przekłady z obcych literatur.
Ale to wtedy tylko nastąpić może, jeżeli „miarodajne organa” tego samego społeczeństwa nie będą „nas” obrzucać błotem, ale całą siłą poprą nasze usiłowania, choćby były i zupełnie sprzeczne z ideałami ogółu.
Trzebaż to wreszcie zrozumieć: co kilkadziesiąt lat odgrywa się ta sama smutna komedia. Dziś pojąć nie możemy, że z taką zaciekłością rzucano się na romantyków, a to samo pomimo tak świeżej tradycji teraz znowu się powtarza.
Czy to tak trudno pojąć, że sztuka potrzebuje „przeróżnych prądów”, tysiącznych „kierunków”, aby wreszcie wydać Mesjasza, w którego duszy to wszystko się zespala, przetapia i zlewa w jedno potężne koryto? GwiazdaCzyż to tak trudne do pojęcia, że potrzeba chaosu, by gwiazda porodzić się mogła?
A jeżeli polskie społeczeństwo nie jest jeszcze dostatecznie zamerykanizowane, jeżeli żyje jeszcze w nim ta święta tradycja, jaką nam w spuściźnie nasi wielcy przekazali, że panowanie nasze to Królestwo Ducha, to niech nie niszczy sił. Niech pomni na to, że każda, chociażby słaba, jest konieczną składnicą tej wielkiej, potężnej siły, jaka się w Szekspirze czy Byronie, Mickiewiczu lub Słowackim objawiała…
(Ustawicznie miałem na myśli wielkiego człowieka artystę, dla którego pragnąłem być niczym więcej, jak tylko Janem Chrzcicielem — wierzyłem niezłomnie, że nadszedł już czas jego rychłego przyjścia, chciałem mu w splątanej dżungli ówczesnej umysłowości jakąś ścieżkę wyrąbać, przez którą już bez przeszkód mógłby kroczyć, chciałem obudzić dusze, tępym snem spowite, by mogły godnie tego Mesjasza przyjąć, który naszemu panowaniu w Duchu nowego blasku miał przysporzyć. A jeżeli się nie mylę, zbytnio się nie łudzę, to istotnie splanowałem potwornie wyboistą drogę tym, którzy przyjść mieli, by stworzyć tę istotną Młodą Polskę, której wtedy jeszcze nie było; przysposobiłem umysły na godne przyjęcie tych, którzy by może bez przygotowawczej pracy w „Życiu” nierychło byli zrozumiani, przeorałem kawał spiekłego ugoru, na którym właśnie miał w niebo wytrysnąć kipiący gejzer Hymnów Kasprowicza. Byłem istotnie poonczas Winkelriedem. Gdy pomyślę, co uchodziło w literaturze za zbrodnię, gdym „Życie” obejmował, a jaka przemiana w wartościowaniu nastąpiła, gdym je już grzebał, to jestem zdumiony, jak szybko się dokonała. Ten „nieczysty”, wywrotowy ton, który ponoć do piśmiennictwa polskiego wniosłem, stał się już jakąś naiwną fujarkową piosenką wobec erotycznych żarów Żeromskiego, a jeżeli ja wobec społeczeństwa posługiwałem się basałykami[612], po mnie wolno już je było chlastać skorpionami.)
2115Nie chcę taić (piszę dalej), że objąłem „Życie” w upadku. Nie zobowiązuję się do niczego, nie robię żadnych przyrzeczeń, bo byt „Życia” nie zawisł ode mnie, ale od poparcia społeczeństwa, poparcia, jakiego — ze wstydem dla społeczeństwa — „Życie” dotychczas zupełnie nie znalazło.
(Znaleźć miało niestety tylko przez krótki czas, jak długo byłem „modą” — ale ta „moda” okazała się wkrótce wysoce niewygodna, drażniąca, wyzywająca, której się czym prędzej wyzbyć chciano, ale już na szczęście wtedy, kiedy pewne przeobrażenie w umysłach publiczności się dokonało.)
2116Programu nie mam żadnego, bo sztuka go nie ma. Wolno każdemu wtłaczać jakieś programy w artystyczne cele artysty samego, nie można nikomu zakazać, że wyczytuje z dzieł autora rzeczy takie, o których autorowi się nie śniło, ale trudno narzucać sztuce jakiś program. Sztuka granic nie zna, bo życie ich nie zna. Wszelki przejaw duszy, niezależnie od tego, czy jest w naszym — he, he! „naszym” — pojęciu dobry lub zły, jest substratem sztuki, zależy jedynie od tego, w jaki sposób jest odtworzony. A więc wszystko, co silne, co twórcze, co wielkie, niezależnie, czy pisał to jeden ze „starych” lub ktoś z „młodych”, czy jest w pojęciu „Przeglądu Powszechnego”
(pismo klerykalne, które w pierwszej chwili gwałtownie na mnie napadło)
moralne lub nie — znajdzie, jeżeli jest sztuką, w „Życiu” pomieszczenie.
2117
(wołałem po powrocie do Polski, gdym objął redakcję „Życia”)
2118trzeba rozwalić mur chiński galicyjskich lub wielkopolskich pojęć o sztuce,
(zapomniałem o Warszawie, gdzie pojęcie sztuki identyfikowało się z najpłytszym utylitaryzmem)
2119jeżeli literatura nasza ma stanąć na wyżynie ogólnoeuropejskiej literatury.
Sztuka, Wolność, PolskaOtóż to było moje najgorętsze pragnienie, by literatura polska mogła odegrać w europejskim piśmiennictwie tę samą rolę, jaka właśnie wtedy przypadła w udziale małym skandynawskim państewkom. Nie mamy bytu politycznego, jesteśmy kopciuszkami, których nikt nie zna, a przecież moglibyśmy zdobyć sobie szacunek i poważanie w panowaniu Ducha ogólnoeuropejskiego za pomocą naszej sztuki — ale nie tej, która jest na usługach czy to Kościoła, czy Narodu, czy dążeń społecznych, nie tej zaściankowej, pouczającej, „ducha podnoszącej” sztuki, to znaczy sztuki, służącej li tylko utylitarnym celom, których żaden inny naród nie zna ani go zupełnie nic nie obchodzą, bo to są wszystko nasze, li tylko nasze, egocentryczne sprawy, z którymi żaden naród nic wspólnego nie ma, mieć nie chce i ze zdumieniem i z pobłażliwym uśmiechem dowiaduje się, że Europa cała z zapartym oddechem ich przebieg śledzi.
2120Przecież nie łudźmy się: nie ma w całej Europie żadnego narodu, którego literatura byłaby tak mało znana, jak literatura polska. Zresztą nie dziw — nie można wymagać od cudzoziemca, by dokładnie, ale to bardzo dokładnie zapoznał się z historią Polski, by móc choć trochę zrozumieć z tego, czym literatura polska żyła. Z wszystkich pism Słowackiego jest cudzoziemcowi — a jedynie takiemu o wysokiej umysłowej kulturze — jeden utwór przystępny: Genezis z Ducha, ten wszechludzki poemat o królestwie Ducha, którego cele jedynie istnieją, a innych poza nimi nie ma; jest jeszcze ten cudzoziemiec o dobrej woli w stanie zachwycić się wszechludzkim poematem miłości, jakim jest W Szwajcarii, zrozumie Ojca zadżumionych, pod wpływem Byrona pisane poetyczne powieści — ale tu już nie potrzebuje Słowackiego, bo ma Byrona — na dramaty Słowackiego wzrusza ramionami, bo nudzi go, irytuje ten poszekspirowski epigonizm — niedźwiedzią przysługę wyrządzono Słowackiemu, gdy usiłowano wprowadzić na francuską scenę jeden z jego dramatów, gorszą może jeszcze, aniżeli Moniuszce wystawieniem Halki w Mediolanie — otóż jeden z naszych największych zawodzi doszczętnie, jeżeli stanie na wszechświatowej arenie.
2121O Mickiewiczu wiedzą za granicą tyle, że Polacy uważają go za swego największego geniusza, ale niestety cudzoziemiec tego sprawdzić nie może. Grażyna, Konrad Wallenrod mogą go jeszcze zaciekawić swoim egzotyzmem — Dziady to już księga zamknięta dla niego na siedem pieczęci, a aby mógł się zachwycić Panem Tadeuszem, musiałby strawić kilka lat na poznanie czasów napoleońskich w Polsce — kosztowałoby go to osobne studium — musiałby się zapoznać nie tylko z folklorem w Polsce, ale nawet kostiumologią polską! Najwięcej może jeszcze przystępnym tworem dla Europy to Krasińskiego Nieboska. To już jest wszechludzkie — a walki, które się w tym dramacie rozgrywają, są doskonale w Europie znane, boć przecież każde państwo miało swoich białych i czerwonych. Ten symbol umożliwia mu zrozumienie Nieboskiej — od początku świata toczyła się ta walka między hr. Henrykiem i Pankracym — z tą samą zaciętością w Polsce lub Francji, jak za czasów starej Grecji. Ale istotnie pierwszym twórcą polskim, który całemu światu okazał potęgę ducha polskiego, stał się Jan Kasprowicz, którego Miriam w uniesieniu wita:
2122Królewskie pieśni! Wielkie, uroczyste, organowe tony. Majestatyczne symfonie wiekuistych, niezniknionych tęsknot i pragnień duszy! Na usta cisną się słowa najradośniejszego zachwytu, najgorętszego uwielbienia na widok niesłychanej, olśniewającej, cudownej transfiguracji poety. Oto z niewolnika dotykalnej rzeczywistości, z głosiciela szczęścia dla wszystkich, urasta nam w oczach kolosalny, wyzwolony orficzny pieśniarz najgłębszych, metafizycznych pierwiastków ducha człowieczego.
2123Runął kult zbiorowości, zerwane zostały niewolnicze pęta w służbie publicznej — nic więcej wstrząsającego nad ten potężny hymn wyzwolenia: „Byłeś mi kiedyś bożyszczem o tłumie[613]…” — w całej swej ogólnoludzkiej potędze staje przed nami olbrzymi Adam Kadmos, jedyny w Polsce, który mógł z monarszą dumą powiedzieć o sobie: „ON i JA byliśmy od początku!”
2124Nigdy nie zapomnę tej uroczystej chwili, gdym krótko przed przyjazdem do Polski przeczytał Na wzgórzu śmierci. Sztuka, Artysta, Twórczość, Nieśmiertelność, Wolność, Bóg, Obraz świataTen poemat, o którym już w pierwszym numerze objętego przeze mnie „Życia” pisałem, że jest dla mnie najwyższym objawieniem poezji wszechsłowiańskiej — winien byłbym powiedzieć: poezji wszechludzkiej — był dla mnie niejako punktem wyjścia dla mojej usilnej pracy, by literaturę polską skierować na tory „drogi duszy”, na której się cała ludzkość spotyka — a na tej drodze nie znajdziesz niewolników, krępowanych czy to etycznymi lub społecznymi prawami, kroczą nią tylko twórcy, dla których jedynym imperatywem twórczości to pragnienie, by w sztuce swej dokonać jak najdoskonalszego samoobjawienia, a sztuka nie jest niczym więcej, jak tylko samoobjawieniem w najwyższej potędze, rewelacją najgłębiej ukrytych sił nie już w człowieku, ale w całym społeczeństwie.
2125I dlatego występowałem z taką zaciekłą namiętnością przeciwko sztuce tendencyjnej, sztuce budującej i rzeźwiącej, sztuce o celach umoralnienia i uspołecznienia, sztuce demokratycznej czy też tej, która chełpiła się wyłącznością o głupiej nazwie dekadentyzmu; a natomiast byłem żarliwym wyznawcą tej sztuki, która staje się religią, która stoi ponad życiem, nie zna ni granic, ni praw, ma tylko jedną odwieczną ciągłość i potęgę bytu duszy, kojarzy duszę człowieka z duszą wszechnatury, a duszę jednostki uważa za przejaw tamtej; a jeżeli komu pragnąłem służyć, to temu artyście, który był osobisty tylko wewnętrzną potęgą, z jaką stany duszy odtwarza, poza tym jest kosmiczną, metafizyczną siłą, przez jaką się absolut i wieczność przejawia.
2126Usiłowałem spełnić, by zejść na platformę rzeczywistości, wielki czyn patriotyczny, by świat zadziwić tą twórczą Polską, która by stratowaną potęgę polityczną mogła zastąpić wobec świata supremacją ducha.
2127I, aby ten cel osiągnąć, postawiłem sobie, gdym obejmował „Życie”, za wyłączne zadanie:
2128Sztuka, Polska, Obyczaje, Korzyśćwychować społeczeństwo, by nauczyło się odłączać sztukę od spraw etycznych i dotyczących ekonomii społecznej —
2129by nauczyło się patrzeć na sztukę słowa, tak jak się nauczyło zapatrywać na sztukę barwy, plastyki i dźwięku — to znaczy: by z wolna, choćby bardzo z wolna dorosło do kultury czysto artystycznej, by nie żądało od słowa, aby mu się wysługiwało w pożytkowych celach, nie było środkiem jakiejśkolwiek agitacji na rzecz jakiegokolwiek hasła — chociażby tak wzniosłego, jakim jest Ojczyzna!
2130To było mało wybijać okna na Europę — to pierwszy etap zadania, najważniejszym etapem było przedostać się przez ramy tego okna na wielką polanę i wkroczyć w triumfalnym pochodzie tam, gdzie dusze wszystkich narodów zlewają się w jedno ognisko: w człowieczeństwo, w którym nie ma ani różnic, ani wyodrębnień, jest tylko wspólnota wszystkich dusz — ta, która mi pozwala w jakimkolwiek bądź tworze jakiegośkolwiek narodu przeglądać się mojej duszy, jak w własnym „narodowym” zwierciadle.
2131Rojno i aż nazbyt gwarno zrobiło się naokoło tego nowego „Życia”, istotnie „nowego”, bo mało miało wspólnego z „Życiem” Szczepańskiego i intermistycznym „Życiem” Sewera i Artura Górskiego. Z jednej strony, a więc tej, do której się przyczepiła nazwa Młodej Polski, spotkało się z bezkrytycznym prawie entuzjazmem, chociaż ci artyści, którzy w pewnej mierze stanowili tę Młodą Polskę, jak Kazimierz Tetmajer, Reymont, Żeromski, trzymali się na uboczu i przez cały czas trwania „Życia” pod moją redakcją ani jednym tworem go nie zasilali — z drugiej zaś rzuciła się na nie prawie cała prasa polska z małymi wyjątkami z wrogą, zaciekłą niemal nienawiścią, zbrojną w niezmiernie skuteczną broń, bo zupełny analfabetyzm w rzeczach sztuki. Dziś już przebrzmiało dawno to głupie hasło, rozbrzmiewające naonczas po wszystkich zakątkach Polski, a które się stało orężem, jakim głównie przeciwko „Życiu” występowano — to hasło nosiło nazwę dekadentyzmu, jakie przyjął literacki snobizm paryski jako dernier cri[614] literackiej mody. W Polsce oczywiście mało kto wiedział, co ten dekadentyzm w istocie swej oznaczał, z tym hasłem nie łączyły się żadne pojęcia literackie — przynajmniej w Polsce — tu stał się dekadentyzm równoznaczny ze zdechlactwem fizycznym, wywołanym życiową birbantką, z brakiem wszelakiej „tężyzny” narodowo-społecznej i narodowej tradycji, wyzuciem się spod wszelkich praw moralnych i społecznych. Dekadentem był każdy, który nie uznawał Sienkiewicza jako najprzedniejszego geniusza, natomiast rozczytywał się w Baudelairze, Verlainie, Rimbaudzie, Edgarze Poe lub Maeterlincku — ale o tym dekadentyzmie Des Esseintes'a z A rebours Huysmansa mało kto wiedział; — dekadentem był przede wszystkim męczennik miłości, który swe nogi po Plantach krakowskich przewłóczył, i taki, który całe noce w kawiarniach wysiadywał, nad ranem do domu przychodził, by po południu znowu się w jakiejś kawiarni w jakimś kącie na kanapie rozciągnąć; dekadentem był impotent-erotoman, który niewinne dziewice uwodził, by je potem zdeprawowane do klasztoru wysyłać, i taki pan, który sobie kpił z największych powag w społeczeństwie, a w salonach pytał się pań, czy wiedzą, jak smakuje móżdżek noworodka — a za organ tego dekadentyzmu zostało okrzyczane „Życie”, pilnie przez rodziców strzeżone, by się nie dostało w ręce panienek przed ich zamążpójściem; „Życie” uchodziło przeważnie za ognisko wszelkiej deprawacji, cynizmu i sromotnego wyuzdania. Jaki oddźwięk znalazło „Życie” po tamtej stronie, można się dowiedzieć nawet z powieściowych utworów z onych czasów, a przede wszystkim Michała Bałuckiego (ostatnia jego powieść, nie pomnę jej tytułu) i Andrzeja Niemojewskiego Listy szalonego człowieka. Głównym bohaterem w obydwóch powieściach jestem oczywiście — ja.
2132A już wprost przekleństwem stało się dla mnie w Polsce, żem przez parę lat pisał po niemiecku — przecież pisał Krzywicki, że nie ma żadnej racji uważać mnie za polskiego pisarza — żem przez dłuższy czas przebywał w Skandynawii i rok cały obcowałem z Strindbergiem.
2133A jeżeli już na kogośkolwiek z twórców polskich wywarła literatura skandynawska jakiś wpływ, to już chyba nie na mnie, mimo że ją bardzo cenię. Ale konia z rzędem temu, który będzie w stanie wykazać w jakimkolwiek bądź z moich utworów wpływ skandynawszczyzny.
2134Wpływ inwolwuje jakieś pokrewieństwo dusz, chociażby najodleglejsze. Z głęboką i pokorną czcią przyznaję się do tego odległego pokrewieństwa, jakie zachodzi między mną a Dostojewskim, Edgarem Poe, poniekąd z Huysmansem lub Barbey d'Aurevilly, ale oddziela mnie głęboka przepaść od Strindberga, tego brutalnego, acz genialnego apostoła nienawiści, dla którego jako twórca byłem tysiąckroć razy więcej jeszcze obcy, aniżeli on dla mnie. On poza zaczarowane koło swej ciasnej nienawiści wyjść nie mógł — dusza moja, pojemniejsza, mogła wkroczyć w to jego koło i patrzeć na tę bolesną udrękę tego genialnego potępieńca z głębokim współczuciem, ale też nic więcej, którego najcięższą tragedią było to, że nigdy nic nie ukochał ani ukochać nie był w stanie, a na odwrót, mógł wzbudzać podziw, ale nigdy miłość. A aby podlegać czyjemuś wpływowi, trzeba go ukochać.
2135A może wpływ skandynawszczyzny w tym się objawia, że pisałem studia o dwóch wielkich twórcach skandynawskich: malarzu Munchu i rzeźbiarzu Vigelandzie?
2136Ale czyż to tak trudno zrozumieć, że jeden i drugi byli tylko dla mnie ramami, w których obrębie mogłem dać własny już program, posłużyli mi za kanwę, na której mogłem swobodnie własną naukę o „nagiej duszy” dzierzgać? W jednej i drugiej rozprawie wypowiedziałem moje własne artystyczne zamierzenia, jakbym ich nigdzie indziej z tą swobodą wypowiedzieć nie mógł — nie przeczuwałem wtedy, że kiedyś obejmę „Życie”.
2137Ja Skandynawii mam tylko jedno do zawdzięczenia, a to mój tragizm, że właśnie tam moja miłość do Polski i tęsknota za nią stały się chorym wręcz maniactwem. A dalibóg, nie mogę powiedzieć, bym się zbytnią wzajemnością kiedyśkolwiek cieszył. A był przecież czas, kiedy gwałtownie starano się mnie z niej wyżenąć[615], mnie — autochtona — który odwieczną przynależnością do Polski ma prawo się szczycić jak rzadko kto w Polsce.
2138Stąd to pochodzi, że tak niezmiernie rzadko napotykasz w moim tworze na emfatyczną deklamację: Polsko! Polsko! Polsko! MiłośćNajgłębsza miłość jest zbyt wstydliwa, by się z nią obnosić i tym ją profanować.
2139Nie będziesz wymawiał po próżnicy imienia mego.
2140Z jakim ja głębokim wstrząsem czytałem wiersz Kasprowicza w jego cudownie pięknej — najgłębszą pięknością, w jakiej dusza ludzka objawić się może, pięknej Księdze Ubogich (XLI):
2141
Ale tak samo w Kasprowicza duszy, jak mojej:
2142
Jać[616] się tam z Wami ni swarzyć, ni wadzić nie będę — nie miałem wprawdzie na „wargach” tych słów: Polska-Ojczyzna — chleb, jaki w Polsce zażywałem, był zakalcem, a wino moje piołunem zaprawione, ale prędzej by mi język usechł, zaczem zdołałbym tej mojej Polsce bluźnić: najszczytniejszemu dziełu, w jakim mi się Bóg objawił.
2143A już do ostatniej rozpaczy doprowadzał mnie ten bezustanny wrzask: Nietzsche, Nietzsche, Nietzsche!
2144Już w pierwszym tomie Moich współczesnych (Wśród obcych), omawiałem szeroko mój stosunek do tego potężnego poety, którego wciąż jeszcze, ale już coraz mniej, mianem filozofa szkalują. Nie będę się powtarzał, ale można sobie wyobrazić moje zdumienie, kiedy nagle zrobiono ze mnie nietzscheanistę! Zdawałem sobie wprawdzie sprawę, że w Polsce mało co, a prawie nic o Nietzschem nie wiedziano — zdaje się, że wtedy tylko jedna praca o Nietzschem się ukazała: broszurka dr Zofii Daszyńskiej — cały „polski” Nietzsche streszczał się w tym jednym rozpaczliwym szlagworcie: Übermensch, i na tym słowie — co ono miało wyrażać, mało kto co wiedział — ujeżdżano jak na łysej kobyle; ale mimo to uczuwałem, ile razy sprzęgano moje nazwisko z Nietzschem, coś z posmaku, jaki się ma, gdy się zaśniedziałą metalową płytkę liże. (To wrażenie mogłoby jedynie we mnie zdradzić „dekadenta”.)
2145Nietzscheanistą i Übermenschem był jakiś łapserdak, który uwiódł jakąś biedną dziewczynę, a gdy ją sobie sprzykrzył, odstąpił ją komu innemu; Übermenschem był człowiek-szantażysta, który z zimną krwią popełniał oszustwa, a nawet własnego brata był w stanie sprzedać; Übermenschem stał się bohater mojej powieści Homo sapiens, ten nieszczęsny bankrut życiowy, który do obłędu dochodzi, bo go sumienie zabija, a klęka i kaja się przed fanatykiem wiary i ręce mu całuje, że ten fanatyk zdołał ludzkość ukochać. Mało kto rozumiał, że tytuł tej powieści Homo sapiens to rozpaczliwa ironia i posępna melancholia, z jaką na tych Falków[617], od których się pod koniec ostatniego stulecia w całej Europie roiło, spoglądałem; a jeżeli ks. Pawelski w „Przeglądzie Powszechnym” zapewniał, że takiego typu w Polsce nie ma, musiałem mu odpowiedzieć, że z takimi typami bezustannie się w Polsce spotykam, wstrętniejszymi jeszcze, bo Falka sumienie rozszarpuje, a przeważna część tego typu, jaki tu w Polsce poznałem, sumienia nie zna. I mało kto zrozumiał, że ostatni wykrzyk Falka: Vive l'humanité[618] to ogłoszenie doszczętnego bankructwa sercowego i umysłowego.
2146Jeżeliby na upartego chciano się w jakimś moim tworze tendencji doszukać, to najłatwiej odnalazłaby się właśnie w Homo sapiens, jedna z „najmoralniejszych” powieści, jakie znam. „Bo wszystko popełnione zło tak się mści i w dziesiąte pokolenia mścić się będzie” — teza, którą Ruszczyc w moim dramacie Złote runo wygłasza.
2147Tej całej wrogiej i nienawistnej kampanii przodowała Warszawa. Gnębił mnie bardzo dotkliwie i Rabski, i Chmielowski; pienił się Niemojewski; a dość lichymi żartami starał się Sygetyński wytyczne „Życia” ośmieszyć i zbagatelizować; poważny skądinąd badacz, prof. Krzywicki, „wyrychtował” przeciwko „Życiu” ciężką kolubrynę i sypał najcięższymi pociskami z arsenału pozytywizmu; nie próżnowały pisma humorystyczne, które znalazły obfity żer w „nagiej duszy” i „metasłowie”; jak przed Antychrystem przestrzegała prasa klerykalna przed „Życiem”; a były wypadki, że uczniów, którzy „Życie” czytali, relegowano z gimnazjum.
2148Trzeba było tej całej nonszalancji życiowej i beztroski urodzonego cygana, a równocześnie bezrozumnej a fanatycznej wiary w tego jednego na tysiąc, a dziesięciu na sto tysięcy, by się oprzeć tym wszystkim, często bezecnym i niechlujnym napaściom i nie pozwolić się wytrącić z tej drogi, na jakiej tak łatwo było sobie nogi połamać. Wprawdzie znalazłem i tego jednego, i tych dziesięciu, ale potrzeba było wielkiej, zwartej kohorty, która by do zwycięstwa doprowadzić mogła — a tej nie było.
2149Na razie znalazł się ten jeden, któremu „Życie” miało niezmiernie dużo do zawdzięczenia: Stanisław Wyspiański.
2150Jedno z najsilniejszych artystycznych wrażeń, jakie w Krakowie na samym początku odebrałem, to były witraże tego niezrównanego artysty w kościele franciszkańskim. Nie mogłem się godzić całkowicie na jego polichromię, wydała mi się, aczkolwiek na wskroś oryginalna, zbyt „modernistyczna”, nie licująca z surową, majestatyczną powagą gotyku — nie wyobrażam sobie piękniejszej polichromii w jakimś wiejskim kościele, oczywiście takim, jaki od lat całych w mej wyobraźni sobie wypieściłem, o czym jeszcze później pomówię, ale do gotyckiej świątyni nie nadawał się ten cudownie stylizowany przepych polskich kwiatów polnych — wnętrze surowego twardego krzyżackiego gotyku nie znosi tej ornamentacji, która by mogła się stać najszlachetniejszą ozdobą wnętrza jakiejś słowiańskiej prapolskiej gontyny — natomiast wprawiały mnie te płomienne, przebogate witraże w głęboki zachwyt.
2151Wprawdzie i tu charakter tych witraży mało co ma wspólnego z gotykiem, ale jest w nich taka płomienista żarliwość, takie olbrzymie Te Deum ekstatycznych barw, tryskających z bezdennej głębi widzącej wiary, tej polskiej wiary, która w ciemne mroki północy wkroczyła triumfalnym Dniem Odkupienia — błogim natchnieniem Zielonych Świątek.
2152Nie przemawia tu dusza średniowiecznego ascety, raczej do olbrzymiej potęgi rozrosła dusza Lenartowicza w jego Zachwyceniu.
2153Piszczałeczka, którą sobie Lenartowicz z jakiejś nadwiślańskiej wierzbiny ulinił, przetworzyła się w olbrzymie piszczały boskiego organu, na którym twórczy geniusz Wyspiańskiego wygrywał potężne, nadludzkie hymny ekstatycznego upojenia Wiarą.
2154Może się to paradoksem wydać, ale nigdy nie mogłem się pozbyć wrażenia jakiegoś wprawdzie odległego, niemniej silnego pokrewieństwa duszy Wyspiańskiego z duszą Lenartowicza, od dziecka ukochanego przeze mnie poety, a gorąco uradował mnie hołd, jaki temu skromnemu „lirnikowi” złożył Jan Kasprowicz w swej pracy, jaką się habilitował na uniwersytecie lwowskim.
2155Oczywiście, że nie ma tu mowy o jakimśkolwiek wpływie, który by mógł ten skromny „lirnik” na przemożne dusze Kasprowiczów lub Wyspiańskich wywierać — to tylko jedna wspólna, ale niemniej zasadnicza struna, jedyna, na której dusza Lenartowicza się rozśpiewała, ale równocześnie jedna z najwnikliwszych wśród tysiąca strun na niebosiężnej harfie jednego i drugiego twórcy.
2156Kto się głębiej, a raczej bardzo głęboko wżyje w objawienie Kasprowicza czy też Wyspiańskiego, temu nietrudno będzie wysłuchać z setek innych strun to niemal dominujące „g” Lenartowicza, to pokorne, skromne, zachwycone, rozmodlone „g” — święte, polskie „G”, które nic nie ma wspólnego z demonicznym, wirtuozowskim „g” Paganiniego — posłyszysz je nawet w symfoniach o tak olbrzymim rozpięciu, jak Hymny Kasprowicza, usłyszysz je, a więcej nadto: ujrzysz je w plastycznym tworze Wyspiańskiego — w jego kwiatach, w jego bezlicznych główkach dzieci, a nawet rozpoznasz je dokładnie w ilustracjach do Iliady — w jego Achillesie, Jutrzence, Thetis.
2157A i mnie uroczyścieje dusza, ilekroć razy w niej to „g” Lenartowicza posłyszę.
2158Jak dziś pomnę to piękne popołudnie październikowe — nigdy nie przeżyłem w Polsce tak cudownej jesieni, jak właśnie ta, na jaką w Krakowie po mym przyjeździe do Polski natrafiłem — kiedy Nowaczyński przyprowadził wreszcie Wyspiańskiego do małej kawiarni w Sukiennicach, by nas z sobą zapoznać.
2159Wyspiański nie miał wtedy jeszcze 30 lat, wyglądał niepokaźnie, choć piękna twarz jego uwagę do siebie przykuwała, wydawał mi się być nieśmiałym — a przecież rzadko kiedy spotykałem twórców tak bezwzględnie pewnych siebie; a gdym się nie taił z moim entuzjazmem dla jego witraży, uśmiechał się bezradnie, coś niecoś przebąkiwał o oo. franciszkanach, którzy mu w pracy przeszkadzali, a nawet ją ubezwładniali bezustannym wtrącaniem się w jego twórcze zamiary; rozgrzał się trochę, gdym mówił o Paryżu, o witrażach w St.-Germain-l'Auxerrois, i St.-Germain-des-Pres; z zaciekawieniem słuchał moich opowiadań o katedrach w Toledo, Burgos, Avili; oczy mu się zaświeciły, gdym bardzo wysoko stawiał wartość artystyczną jego Legendy — z wolna lody się przełamały — Wyspiański stał się rozmowniejszy; zaczęliśmy mówić o Maeterlincku, o Szczepańskim, o „Życiu”, a po jakiej godzinie uczułem, że znalazłem artystę, z którym mógłbym podzielić trudy redakcyjne, to znaczy, któremu mógłbym poruczyć cały dział sztuk plastycznych.
2160Opowiadano mi dużo o dziwactwach Wyspiańskiego, więc nie wiedziałem, czy przyjmie propozycję, z jaką przyszedłem, a już przecież od paru tygodni szukałem go na próżno — jeżeli teraz przyszedł, to na pewno uległ namowom Nowaczyńskiego.
2161Wyłożyłem mu, o co chodzi; przyrzekłem mu absolutną swobodę w obrębie redakcji jego działu; dałem mu zapewnienie, że nie będę się w nic wtrącał, co w swoim zakresie postanowi — popatrzył na mnie bacznie, zamyślił się na długą chwilę, a potem ku mej szczerej radości wyraził swoją zgodę.
2162Odtąd widywaliśmy się już codziennie, wzajemny szacunek ułatwił nam porozumienie, a gdy widział, że istotnie dotrzymuję mego przyrzeczenia i pozostawiam mu całkowitą swobodę w redakcji — w tym dziale, jaki mu poruczyłem — stał się redaktorem, ale nie na papierze, którego by poza jego obowiązkami nic nie obchodziło — przeciwnie — wziął niejako nadzór nad całym pismem.
2163Ja już od dawna odczuwałem ten dział naukowo-społeczno-polityczny, jaki redagowała pani dr Zofia Daszyńska, jako balast w piśmie, które przecież w głównej mierze było literaturze poświęcone.
2164Jedno z drugim się nie wiązało, a nawet wiązać się nie mogło wskutek diametralnej rozbieżności między poglądami moimi a pani Daszyńskiej. „Życie” Szczepańskiego wzorowane było na podstawie szablonu, jaki się już od kilkudziesięciu lat wytworzył w warszawskich tygodnikach, w których literatura nie kłóciła się z społecznym pozytywizmem, bo była na usługach „pracy publicznej” — w moim „Życiu” dział ten stał się „ni przypiął ni przyłatał”. Pani Daszyńska ciągnęła na lewo, ja na prawo, i na odwrót.
2165Do otwartej jednak wymiany zdań między panią Daszyńską a mną nigdy nie doszło. „Życie” za wiele jej zawdzięczało, by postawić kwestię na ostrzu noża, to znaczy, że „Życie” będzie pismem jednolitym: albo wyłącznie poświęconym literaturze, lub też nauce i naukom społecznym, przecież jeszcze przed miesiącem spłaciła pani Daszyńska stare długi „Życia” w kwocie 500 guldenów, a było to wielką ofiarą w tych warunkach, w jakich pani Daszyńska żyła, ofiarą, której „Życie” dalszy byt zawdzięczało.
2166To już Wyspiańskiego nic nie obchodziło — zupełnie nie uznawał tych względów, jakie mnie krępowały — a Wyspiański był bezwzględny tą bezwzględnością artystów, którzy poza obowiązkami wobec sztuki żadnych innych nie uznają, i tak wybuchła jednego dnia ta „pałacowa rewolucja”, jak nazwał złośliwie Rabski rozłam w redakcji „Życia”, który krótko po wstąpieniu Wyspiańskiego do „Życia” miał nastąpić.
2167W początkach mej redakcji nadsyłał do „Życia” obszerne korespondencje Andrzej Niemojewski, w których poza sprawami społecznymi wygłaszał swoje pozytywistyczne poglądy na sztukę.
2168Dwóch korespondencji udało się nie wydrukować, ale gdy nadeszła trzecia, wytłumaczyła mi pani Daszyńska, jakim poważaniem cieszy się w literaturze polskiej Niemojewski i jakim byłoby to dla niego afrontem, gdyby i teraz korespondencji jego nie pomieszczono.
2169Uległem ze względu na panią Daszyńską, ale przypadek chciał, że gdy nadeszła korekta, zjawił się w redakcji Wyspiański. Przeczytał artykuł i powiedział:
2170— Ja tych bredni drukować nie będę.
2171 2172— Mam zastrzeżoną zupełną swobodę w rzeczach sztuki, więc tego artykułu nie przyjmuję.
2173Z każdym słowem rozmowa między Wyspiańskim a panią Daszyńską się zaostrzała, a skończyła się oświadczeniem pani Daszyńskiej[619], że dalszego udziału w redakcji nie bierze.
2174Dla mnie scena ta była nad wszelki wyraz przykra, bo wiedziałem aż nadto dobrze, co „Życie” pani Daszyńskiej zawdzięcza, ale znowu w żaden sposób nie mogłem się wyzbywać niezmiernie cennej pracy Wyspiańskiego, któremu zewnętrzny wygląd „Życia”, jego w wysokim stopniu artystyczny układ, który zdobył sobie wysokie uznanie Miriama, gdy mi pisał, że „Życie” pod tym względem może rywalizować z najwytworniejszymi wydawnictwami w Europie, wszystko bezwzględnie zawdzięcza.
2175I odtąd stało się „Życie” tym, czym powinno było być od samego początku, a więc pismem ściśle literackim[620].
2176Szablon tygodników warszawskich pozytywistów dawno się już był przeżył, bo właściwie przemycano w tygodnikach tak zwanych „literackich” głównie tendencje społeczne („Prawda”, „Głos”, „Przegląd Tygodniowy”), ale pismo takie to ni pies, ni wydra. „Społecznikostwo następowało przeważnie na pięty literaturze, a ta literatura zdobywała sobie o tyle miejsce, o ile była odzwierciadleniem społecznej ideologii”.
2177Toteż niesłusznie żegnała „Życie” pani Daszyńska rozżalonymi słowy, wyrażającymi zawód, jaki ją spotkał:
2178Nowoczesna sztuka zazdrosną jest i wyłączną, zahipnotyzować pragnie ludzi, odwrócić ich uwagę od wszelkich zadań społecznych, poniża naukę i wszelaką świadomą a celową działalność, w ludzie widzi przeszkodę dla indywidualności prawdziwych lub mniemanych wielkich ludzi[621].
A przecież tu chodziło o całkiem coś innego — co by pani Daszyńska powiedziała na to, gdyby ktoś zechciał ministerium sztuki zrobić apendyksem ministerium dla handlu, przemysłu lub robót publicznych?
2179I teraz weszło „Życie” na właściwe tory, chociaż w ostatnich czasach tak czy tak został dział naukowo-społeczny zepchnięty na krawędź i coraz więcej ustępował literaturze.
2180Przecież już w pierwszym kwartale pod moją redakcją drukowałem wspaniały poemat-dramat Wyspiańskiego Warszawianka[622], który niezadługo potem wystawiony na scenie teatru krakowskiego przez Tadeusza Pawlikowskiego[623] za moim usilnym i gorącym wstawiennictwem (sam Pawlikowski nie miał dystansu do tworu Wyspiańskiego) — miał wywrzeć bardzo silne wrażenie. Marię w Warszawiance grała Wanda Siemaszkowa[624] z taką wizyjną mocą i współtwórczą siłą, że wyolbrzymiła Marię do potęgi jakiejś złowrogiej Kasandry, a wstrząsający dreszcz wielkiego objawienia zbiegł całą widownię, gdy Maria-Siemaszko opadła całym ciężarem na klawisze szpinetu, wyczerpana proroczą wizją.
2181Rzadko kiedy przeżywał teatr krakowski tak wielką i uroczystą chwilę. Wprawdzie krótko potem padł dramat Wyspiańskiego Lelewel i paść musiał, mimo wszystkich wysiłków aktorów, bo ten całkiem niesceniczny dramat był raczej rozprawą, a nie dramatem, ale Warszawianka zaryła się już tak głęboko w serce krakowskiej publiczności, że odtąd zaczęto poważnie liczyć się z Wyspiańskim, który w dwa lata potem miał stanąć swym Weselem na piedestale wieszcza narodowego.
2182Dla mnie był Wyspiański pogrobowcem tak zwanego romantyzmu, uosobionym w trójgłowym (polskim Triglavie) fetyszu, a może i bóstwie narodowym: Mickiewicz-Słowacki-Krasiński, ale wątpię, czy w całym wszechludzkim piśmiennictwie znalazłby się twórca, który by się stał w tej ogromnej mierze „epilogiem” zdałoby się już całkiem zamkniętej epoki.
2183Jako człowiek był Wyspiański niezmiernie skryty i rzadko kiedy swe myśli wypowiadał. Nie można się było nigdy od niego dowiedzieć, co o tym lub owym artyście myśli; tylko wtedy, gdy była mowa o Matejce, zapalał się i nie znosił, jeżeli ktośkolwiek do Matejki krytycznie się odnosił.
2184Do pracowni jego, wąskiego pokoju w małej, teraz już nieistniejącej kamieniczce, naprzeciw głównej nawy Kościoła Mariackiego, trudno się było dostać i rzadko kogo do niej wpuszczał; zdawał się przyjaźnić z Lucjanem Rydlem, co mu nie przeszkadzało ośmieszać go wyraźną kpiną, a wyobrazić sobie można zdumienie Włodzimierza Tetmajera, gdy go nagle zaprosił w kumy przy chrzcie swoich trojga dzieci.
2185O tym już zgoła nikt nie wiedział.
2186Kochał muzykę, a może mało kto znał tak dokładnie Wagnera w Krakowie, jak właśnie on — i w poezji doszukiwał się przede wszystkim muzyki: de la musique avant toutes choses; toteż nie dziw, że ukochał sobie Maeterlincka tomik poezji: Serres chaudes[625] — każdy poemacik ilustrował na marginesie, a nawet poprzez drukowany tekst ołówkiem; a przeważnie odtwórcza wizja Wyspiańskiego górowała nad tekstem Maeterlincka. Cały ten bezcennej artystycznej wartości tomik rozszarpano po śmierci Wyspiańskiego, kilka zaledwie stronic zdołał uratować namiętny wielbiciel Wyspiańskiego w Krakowie, Włodzimierz Żuławski, kilka stronic znajdziesz porozrzucanych w rękach prywatnych, którzy je powykupowali od żydowskich antykwariuszy, ale gdyby ktoś zdołał zebrać całość, spełniłby wielki istotnie czyn: nazwisko Wyspiańskiego, złączone z Maeterlinckiem, stałoby się bardzo ważną propagandą w Europie dla twórczości polskiej.
2187I kochał gotyk: widziałem u niego całe stosy rysunków, oddających z zdumiewającą wnikliwością najpiękniejsze szczegóły katedr gotyckich we Francji, w Paryżu, Chartres, Orleans, Amiens, których zwykłe oko przeważnie nie dostrzega, a które on tylko dostrzec zdołał, bo sam miał w sobie tę skrytość i tajemniczość gotyckich mistrzów, którzy największe piękności starali się ukryć przed oczami profanum vulgus[626].
2188Z jakim zachwytem wpatrywałem się w te jego architektoniczne rysunki, a jestem przeświadczony, że Wyspiański byłby się mógł, gdyby był zechciał, wypowiedzieć w architekturze z równą, jeżeli nie większą siłą, jak w malarstwie i literackim swym tworze.
2189O sobie nigdy nic nie mówił, niezmiernie rzadko objawiał swoje sympatie, a jeszcze rzadziej antypatie, chyba że czasami w mocno złośliwością zabarwionym sarkazmie dawał odczuć dystans między sobą a osobnikiem, którego nie lubił.
2190Gdy mu się ktoś sprzeciwiał w jego sądach i zamierzeniach, zdawał się słuchać, ale też tylko „zdawał”, bo w istocie obcy sąd dla niego nic nie ważył — był apodyktyczny aż do dziecinnego uporu nawet w takich rzeczach, które powinien był zrozumieć: np. brak pieniędzy. Ponieważ podówczas nikt w Krakowie nie mógł dostarczyć kliszy do rysunków, zamawiał je Wyspiański w Pradze, a te znowu były bardzo kosztowne. Zwróciłem mu uwagę, że „Życie” żadną miarą tych kosztów pokryć nie może, odpowiadał uporczywie: — Pieniądze znaleźć się muszą! — Ale skąd? — pytałem. — Każdy, kto ma pieniądze — odpowiadał — powinien by sobie za zaszczyt uważać, że łoży na „Życie”. — Roześmiałem się boleściwie na ten argument, ale żadnej rady nie było: klisze trzeba było na poczcie wykupić — trzeba było się zapożyczać. Raz i drugi dźwignął śp. Michałowski, ojciec młodo zgasłego malarza Michałowskiego, rówieśnika Artura Grottgera, jeżeli mnie pamięć nie myli, „Życie” z najcięższych opresji, ale to też tylko do czasu — wprawdzie „Życie” wzmogło się od razu kilku setkami abonentów, więcej aniżeli miało ich dotychczas, ale daleko było do tego, by mogło pędzić swój żywot o własnych siłach.
2191Artysta, Twórczość, PieniądzKwestia finansowa Wyspiańskiego nic nie obchodziła: pieniądze musiały się znaleźć i na tym koniec.
2192Było z nim mówić o jego tworze, uśmiechał się o mało co że nie dobrotliwie, bo cóż mu mógł ktoś o nim samym powiedzieć?
2193Ile razy z nim mówiłem, miałem wrażenie, że mówię do artysty tak świadomego swej mocy, że go nic zgoła jakiś obcy sąd nie obchodził, a ustawicznie przychodził mi na myśl wiersz niemieckiego liryka, Arno Holza, który kpi sobie z całego świata, bo:
2194
Stosunki, w jakich poonczas Wyspiański żył, były więcej niż opłakane — przypadkiem tylko się dowiedziałem, jak ciężko musi się z życiem borykać. Do Krakowa przyjechał wtedy jeden z bogatych Natansonów, który chciał w Warszawie stworzyć wydawnictwo, jakiego tam jeszcze nie było — słowa Natansona — i z tym przyjechał do mnie. Od razu zaprowadziłem go do Wyspiańskiego. Natansonowi chodziło o ilustracje do jakiegoś dzieła, a Wyspiański doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Uchodził przecież Natanson za człowieka, który nie wie, co z swym milionem począć. Ale miast zachęcić Natansona, czynił Wyspiański wszystko, by go od siebie odstręczyć. Z ciężkim trudem ratowałem sytuację, bo Wyspiański milczał, a gdy wreszcie Natanson położył na stole dwieście guldenów zaliczki, nie raczył nawet na nie spojrzeć. A przecież te pieniądze były w danym razie dla niego ratunkiem.
2195„Życiu” oddał Wyspiański nieocenione przysługi. Co za olbrzymia różnica w wyglądzie zewnętrznym „Życia” za czasów Szczepańskiego, a tego „Życia”, którym mógł Wyspiański swobodnie rozporządzać.
2196Kilka równoległych linii u góry i dołu jako obramowanie tekstu, umiejętne rozmieszczenie tegoż, tak że obok jednej zadrukowanej kolumny pozostawała druga, na której zwykle był pomieszczony jakiś rysunek, staranny dobór rozmaitego typu czcionek — otóż to te najprostsze środki, które dawały „Życiu” ten wysoce artystyczny wygląd, który po dziś dzień mógłby świecić przykładem.
2197Praca Wyspiańskiego naokoło „Życia” była w ogóle dla całego drukarstwa polskiego niejako rewelacją. Na „Życiu” wzorowała się istotnie cała współczesna typografia polska.
2198Nieobliczalny i niedostępny, Wyspiański bywał niekiedy boleśnie szczery.
2199Byłem świadkiem przykrej sceny. Jeden z jego najgorętszych wielbicieli zaproponował mu na uczcie, którą specjalnie dla niego urządził — „ty”. Wyspiańskiego jakby osa ukąsiła:
2200— A to z jakiej racji? — zapytał, aksamitnie uśmiechnięty, ale tym swoim uśmiechem, który mógł człowieka na całe mile odrzucić.
2201Poonczas pozostawało „Życie” w bardzo bliskich i serdecznych stosunkach z czeskim miesięcznikiem „Moderní Revue” Arnosta Procházki. Już na parę lat przed moim przyjazdem do Polski zwrócił się do mnie Arnost Procházka, a drukował wszystko, com jeszcze w niemieckim języku ogłaszał, równocześnie w swoim miesięczniku. Nazwisko moje stało się nagle w Czechach popularne, zanim jeszcze ktoś w Polsce coś o mnie wiedział. A w Pradze studiował wtedy Maciej Szukiewicz i Szukiewicz rozgłosił pierwszy moje nazwisko w kilku felietonach w Polsce i zwrócił się do mnie kilkoma bardzo serdecznymi listami, a listy te były pierwszym nawiązkiem między mną a Polską. Tak więc dostałem się do Polski właściwie przez Pragę.
2202A wielką pomocą był mi Arnost Procházka, gdym objął „Życie”. Nadesłał mi cały szereg klisz reprodukowanych w jego piśmie z obrazów, sztychów i litografii nieznanych dotąd w Polsce artystów, a którzy mieli wielki wpływ wywrzeć na młodą generację polskich malarzy, pisywał do „Życia” sam Procházka i jeden z najtęższych młodych twórców czeskich, Jerzy Karasek, który pierwszy zapoznał Polskę z tym wielkim twórcą, jakim jest Otokar Brzezina, z innej zaś strony wywarło wielkie wrażenie wspaniałe studium Oli Hanssona o Edgarze Poe[627] i Barbey d'Aurevilly. Najobszerniejsze wywody na temat tak zwanej „nowej sztuki” nie zdołałyby zastąpić choć w części tego rewelacyjnego bogactwa, jakie Ola Hansson w tych swoich studiach nagromadził.
2203„Życie” zaś gromadziło na swoich łamach planowo i celowo z rodzimej i obcej literatury to wszystko, co by mogło polską sztukę wprowadzić na tory, na jakich mogłaby znaleźć na oścież otwartą bramę do tej wytęsknionej Europy, której uznania tak żarliwie pragnęła.
2204To by było wszystko bardzo pięknie, gdyby nie ustawiczny brak funduszy, które by mogły „Życiu” jaki taki pewny byt zabezpieczyć. Rwało się ustawicznie na całym tym płótnie. Zaledwie zadzierzgnięte szwy, bezustannie się rozpruwały, gdzie się jakąś dziurę zacerowało, w jakimś miejscu nowa i groźniejsza powstawała; i pewno ani ja, ani kochany Wyspiański nie zdołalibyśmy utrzymać „Życia” przy życiu, mimo że Wyspiański z coraz większym uporem twierdził, że pieniądze znaleźć się muszą, gdyby się nie był nagle zjawił na naszej widowni artysta o wysokiej literackiej kulturze i o środkach pieniężnych, którymi zwykle tego rodzaju artysta nie rozporządza:
2205Stanisław Wyrzykowski[628].
2206Skąpa była twórczość Wyrzykowskiego, acz bardzo wytworna, przynajmniej w tych paru poematach, które w „Życiu” ogłosił, niemniej ukochał fanatycznie sztukę, a zaiste niemałe poświęcenia dla niej robił — jeżeli jakąś część swego majątku ofiarował „Życiu”, to doprawdy nie dlatego, by zrobić jakiś interes, bo zbyt dobrze znał stosunki, by nie wiedzieć, że wszystko, co daje, idzie à fonds perdu[629] — ale jedynie z tej bezinteresownej miłości do jakiejś rzeczy, z którą się ukocha, a zarazem wie się doskonale, że trzeba dla niej ofiarę ponieść.
2207Wprawdzie nabył „Życie” Wyrzykowski tanio, bo zdaje się, że Sewerowi, właścicielowi „Życia”, zapłacił sto guldenów — dowód, jak nisko stały akcje „Życia” — ale zdawał sobie sprawę, jak wielkie inwestycje go czekają, jeżeli to pismo ma już w dalszym ciągu bez wszelkich przeszkód wychodzić.
2208Stanisławowi Wyrzykowskiemu należy się bezwzględnie wdzięczna kartka w piśmiennictwie polskim, choćby już dlatego, że brał gorący udział w tej rewolucji — wówczas to było rzeczywistą rewolucją — jaką w piśmiennictwie polskim wywołało moje Confiteor (1 stycznia 1899).
2209Zbyt znane jest to moje „wyznanie wiary”, bym je miał tu in extenso przytaczać, ale to Confiteor wywołało ciężkie nieporozumienie między społeczeństwem a mną — wtedy wciąż jeszcze identyfikowano „Życie” ze mną, chociaż usilnie się starałem usunąć się na ostatni plan.
2210Artysta, Pogarda, TłumW całym tym moim programowym manifeście, z którego i dziś ani jednego słowa nie mógłbym odwołać, żałuję tylko, że w zbyt młodzieńczej, brawurowej bucie cisnąłem w twarz społeczeństwu owo wzgardliwe i obelżywe przezwisko: „Mydlarze!”, które taką olbrzymią wrzawę wywołało, jakiej jeszcze w Polsce nikt nie wzniecił od czasu, kiedy to Mickiewicz rozprawiał się z swoimi warszawskimi krytykami.
2211Nie byłem jeszcze na tyle dojrzałym — a może za mało „chytrym Wielkopolaninem” — by, zamiast wołać pogardliwie: „Mydlarze”, stanąć na jakimś „wychowawczym” poniekąd stanowisku i wytłumaczyć — na ogół chętnemu posłuchu społeczeństwu — to ciężkie nieporozumienie między nim a twórcą, wywołane prawie li tylko przez złą wolę, nieuctwo lub też ślepą namiętność zawiści ludzi, którzy je o sztuce informują.
2212Nie trzeba było rzucać na oślep rękawicy społeczeństwu, które Bogu ducha winne, ale tym, którzy mu się na prowodyrów narzucają, tym, którzy nic nie rozumieją ani rozumieć nie chcą, tym, którzy według słów Rémy de Gourmont są dumni ze swego niezrozumienia i z frazesowych łachmanów, jakimi odziewają swą wstrętną nagość duchową, jak inni są dumni z swego talentu i bogactwa idei.
2213To nie społeczeństwo winne krzyżowaniu twórców, ale ten przepotężny „krytyk”, który nic nie rozumie, nie jest wrażliwy ani na poezję, ani na muzykę, nawet na najoczywistszą logikę, i głuchy jest, ale nie niemy, bo gdziekolwiek spotka się choćby z najszczerszym przejawem sztuki, który mu się czymś nowym i dotąd jeszcze niebywałym wydaje, wrzeszczy wniebogłosy: „Ja nie rozumiem!”
2214Wiecznie powtarza się to samo!
2215Tak było za czasów Mickiewicza i to samo powtórzyło się za czasów istnienia „Życia”.
2216I zwykle znajdzie się w przełomach sztuki jakiś taki krytyk — ale przeważnie w liczbie mnogiej — jak spod ziemi wyrasta cały zastęp tych głuchych i ślepych, którzy nic nie rozumieją, ale za to z zaciekłą furią tępią i trzebią na oślep wszystko, co się z ich odwiecznego, strupieszałego kanonu wyłamać pragnie.
2217Starość, Pozycja społecznaA straszny jest ten krytyk, tym straszniejszy, że możność tego haniebnego liberum veto daje mu zwykle poważanie siwizny, wątłych łydek i jakichś tam zasług, gdzieś kiedyś i kędyś spełnionych.
2218Tak! Tak! Pomściło się na mnie obelżywe słowo!
2219Społeczeństwu, które wyczekiwało spokojnych, rzeczowych wyjaśnień, które było gotowe przyjąć nawet najśmielsze wyznanie wiary, byleby było tylko jasno wytłumaczone, już nie uprzejmie, ale z głęboką, niewyzywającą powagą uzasadnione, cisnęło się wtedy zuchwałe wyznanie, i to nieporozumienie pomściło się:
2220Bo w tej samej chwili zjawił się potężny ON w przeraźliwej liczbie mnogiej, i cała ta czeredź[630] przeciwstawiła się społeczeństwu, głęboko zawstydzonemu, że czegoś nie rozumie, i wywijając rękoma uśmierzała lęk i trwogę ludzi słabego ducha, a z takich przeważnie społeczeństwo się składa:
2221„Cóż to za popłoch padł na was?! — Czegóż wy się wstydzicie? Patrzcież! My mamy odwagę głośno i w imię najświętszych ideałów, odwiecznych, ustalonych praw przyznać się, że nic nie rozumiemy — my, których za swych przewodników uważaliście, a Wy upadacie na duchu?!
2222Jacyście Wy naiwni! Macie przecież do czynienia z megalomanicznym obłędem: to, co czytacie, to stek niezrozumiałych, obłąkanych słów — to, co słyszycie, to infernalna kakofonia — to, co widzicie, to majak chorych oczu, przed którymi deliryczne wizje przelatują — idźcie zatem spokojnie do domów Waszych i cieszcie się, że — My! — nie dopuściliśmy, by Was na manowce wprowadzić!”
2223I publiczność przysłuchuje się z zapartym oddechem tej mowie, szczęśliwa, że wreszcie swobodnie odetchnąć może.
2224Sztuka, PokoraPubliczność nie zajmuje się sztuką — ma ona tylko głuchą tęsknotę za sztuką, ma pragnienie zrozumienia tych objawień w niejasnym przeczuciu, że są one zarówno objawieniem własnej jej duszy, ale nie jest w stanie sama o własnych siłach o wartości tych objawień w sztuce rozstrzygać. Nie śmie! Publiczność jest nieśmiała i pokorna. Czasami jedno słowo starczyłoby, aby obudzić w niej głębsze zainteresowanie — ba! nawet entuzjazm dla jakiegoś tworu — rozumie niby, ale nie rozumie, bo nie dowierza sobie i szuka bezradnie wokół siebie tego „powołanego”, który by jej rzeczy zaledwie przeczute mógł jasno uświadomić.
2225Publiczność zwraca się do artysty, ale ten się hermetycznie od niej oddziela śmiesznie głupim: odi profanum vulgus et arceo, więc zirytowana — wreszcie zirytowana — udaje się po poradę do wszechwiedzącego znachora, jaki tronuje w każdej szanującej się redakcji, by ten jej rzecz całą wytłumaczył.
2226A taki znachor-krytyk wie wszystko: nie miał nigdy pędzla w ręku, a jednakowoż poprawia z zdumiewającą pewnością obrazy malarzom, wytyka im błędy, które są istotnymi zaletami, a sławi ponad wszystko szczegóły, których malarz się wstydzi; — on wytyka pisarzom wpływy, o których im się nie śniło, przytacza wrzekomo kradzione ustępy z książek, których ten biedny autor nigdy nie czytał, robi go duchowym synem jakiegoś kraju, w którym ten nieszczęsny autor przypadkowo przebywał — o, quos ego[631]? — poprawia mu dramaty, właśnie w tych miejscach, które autor w najgłębszym natchnieniu tworzył; — a przy tym sypie jak z rękawa taką oszałamiającą obfitością wiedzy filozoficznej, historycznej, socjologicznej, zdumiewa znajomością Bóg wie jakich prawideł estetycznych, począwszy od Arystotelesa aż do Dmochowskiego, tak że publiczność, całkiem ogłupiała tą przerażającą potęgą infernalnego nieuctwa i pychą nadętej tępoty, zapomina całkiem o obrazie czy to o utworze autora — podziwia tylko erudycję swego znachora, znajomość dat, galerii, obcowanie z uznanymi już wielkościami, a przede wszystkim niezawodzącą sprawność, z jaką każdy artysta zaszufladkowany być może.
2227Znachor ten leczy doszczętnie publiczność z tęsknoty za sztuką, która jest jedna i niepodzielna, natomiast ukazuje jej szafeczkę z tysiącami przegródek, całkiem taką samą, jaką po aptekach widzimy, a na każdej przegródce wypisany jakiś „izm”.
2228W przeciągu trzydziestu lat figurowałem w następujących „izmach”: idealizm, realizm, naturalizm, weryzm, solipsyzm[632], dekadentyzm, satanizm — podlegałem wpływom nocnych kawiarń w Berlinie, byłem mystagogiem i kapłanem przy czarnych mszach, wchłaniałem w siebie Strindberga, Nietzschego — ideologia moja wyrosła z szczepu niemieckich mistyków, Novalisa przede wszystkim.
2229O Jezu! Jezu, jaki Ci ja wdzięczny, żeś mnie doszczętnie wyprał z wszelkiej literackiej próżności — inaczej bym pewno dawno już ziemię gryzł albo przynajmniej boleśnie odcierpiał, jak on nieszczęsny Gerhart Hauptmann, który każdą nieprzychylną lub złośliwą krytykę odchorowywał.
2230 2231Między tymi zasadniczymi „izmami” są jeszcze tysiączne odcienia według zasady mieszaniny kolorów: kolory złożone lub podwójne; ponieważ można ułożyć kolor fioletowy z czerwonego i niebieskiego, dlaczegóż by nie można połączyć „nagą duszę” z satanizmem i priapizmem, rozszalałym w piekielnych orgiach płciowych — zielony kolor otrzymuje się z żółtego i niebieskiego, dostrzegamy to w prerafaelitycznej lubieżności, kąpiącej się w czystości Nazareńczyków — och, co za opętane wizje:
2232Klimt[633] ożeniony z Maeterlinckiem, Corneliusz[634] z Overbeckiem[635], Beardsley[636] z Botticellim[637] niosą mirrę i kadzidło Courbetowi[638] lub Delacroix[639], Jacek Malczewski[640] wyskoczył z głowy Böcklina — obaj malowali — centaury.
2233 2234Publiczność teraz odetchnęła — teraz już wyzwolona: zrozumiała wszystko. Cóż ją teraz sztuka obchodzi? Szczęśliwa jest, że jedno dzieło może wepchnąć w szufladkę „symbolizmu”, inne zasię „secesjonizmu” — tamto znowu „dekadentyzmu” — publiczność stała się tak mądra jak jej Egregor[641] — wie już teraz, przed czym plackiem padać, z czego się wyśmiewać, co kadzidłem obwonić, a co błotem obrzucić.
2235Bo przy tym oglądzie sztuki dał potężny znachor-krytyk przede wszystkim jedną wytyczną: o ile jakiś utwór jest zdrowotny, społeczny i przynosi pożytek.
2236Ja na razie nie uświadamiałem sobie, że społeczeństwo może stawiać artyście jakieś wymogi, a społeczeństwo nie rozumiało, że mógł się jakiś artysta zjawić, który się odważył wystąpić z tak namiętnym protestem przeciw uroszczeniom społeczeństwa.
2237Obraz świata, Religia, Wierzenia, Sztuka, KorzyśćWychodziłem z założenia, na jakie społeczeństwo żadną miarą zgodzić się nie mogło.
2238Społeczeństwo szuka w sztuce celu i pożytku — przyzwyczaiło się do tej niezłomnej wiary, że i cały twór boski dla jego specjalnej przyjemności stworzony: kwiaty, by człowiek mógł je wąchać, zwierzęta, by mu za pokarm służyły itd., itd. I to naiwne pojęcie starał się człowiek, który mało co nad małpę wyrósł, rozciągnąć i na objawienie, jakim jest sztuka. Zaczął o to pytać, jakie korzyści mu sztuka przynosi, jakie ma cele i jaki sens.
2239Przecież i życie całe ma jakiś sens i cel, a przede wszystkim ten, by Boga miłować, Go uwielbiać, dostać się po śmierci na Jego łono lub też bezustannie konać w męczarniach ognia piekielnego, poprzez całą wieczność; i to bezgranicznie naiwne ujęcie celu i sensu tego, co istnieje, to barbarzyńskie wartościowanie tego, co jest, miarą korzyści i pożytku, jakie człowiek z niego odnosi, wywołało ten niesłychany zamęt w pojęciach o sztuce.
2240A przecież sztuka jest całkiem tym samym, czym jest słońce, które nie na to chyba istnieje, by człowieka rozgrzewać, czym jest drzewo, które nie na to chyba rośnie, by człowiek mógł się w jego cieniu wylegiwać i owoce jego zjadać — i tak, jak natura jest sama w sobie celem, takoż i sztuka, niezależnie od tego, czy nam pomaga lub szkodzi, czy jest dla nas sympatyczna lub wstrętna, umoralnia nas, czy też „jad zepsucia” w nas sączy. Och, ten słynny „jad zepsucia”!
2241L'art, c'est l'art[642]! Stary Beranger[643] huknął przy tym pięścią w stół, oburzony, że się go ktoś o cele sztuki pyta, i trafił tym powiedzeniem w samo sedno.
2242 2243Sztuka, NaturaCo za bezsens! Jakże można równać naturę z sztuką! Natura powstała bez udziału człowieka. Sztukę atoli wytwarza człowiek — człowiek zaś żyje w społeczeństwie, a więc sztuka powstaje w społeczeństwie, musi mieć zatem cele społeczne, ustrojowi społeczeństwa odpowiadające i najpomyślniejszemu jego rozwojowi podatne.
2244Otóż argumentacja z gruntu fałszywa!
2245Sztuka, Artysta, TwórczośćCzłowiek sztuki nie tworzy ani tworzyć nie może, bo wtedy mógłby każdy, gdyby tylko „zechciał”, być twórcą. Można by się wtedy sztuki nauczyć, jak każdego innego rzemiosła.
2246Sztuka, Kondycja ludzka, DuchSztuka jest czymś, co się w poszczególnych jednostkach mimo nieraz ich „woli” i częstokroć mimo jakiegokolwiek uświadomienia z ich strony na zewnątrz objawia. Przecież bezustannie pytamy zdumieni: „skąd mu się to bierze?”, a na to pytanie artysta odpowiedzi nie ma. Czym jest to „coś” i to „skąd”, nie wiemy i rzadko który artysta to sobie uświadamia — istota sztuki dla nas nieznana. Wiem tylko, że to „coś” i jego źródło: to „skąd” istnieje jako objaw zewnętrzny ukrytych w człowieku, nieznanych prawie potęg psychicznych, dla naszego badania rozumowego nieprzystępnych — istnieje jako objawienie człowieka w człowieku, to znaczy, człowieka poza jego zmysłami, objawienie jakiegoś ukrytego „Ja”, które mniemam być przynależnym do mojego „Ja”, którym żyję, ale i o tym z pewnością nic wiedzieć nie mogę: mówimy przecież, że obca siła — Duch Święty — człowieka natchnieniem nawiedza i twórczą łaską na niego spływa.
2247A chcieć to objawienie wtłoczyć w jarzmo naszych ciasnych pojęć, naszych śmiesznych celów, jest co najmniej absurdem. Jakie to „coś” — ta obca siła, ujawniająca się w człowieku, rozkazująca mu tworzyć, ma „cele” — o rozwiązanie tej więcej niż transcendentalnej zagadki może się kusić jakaś naiwna Theodicea, która się stara Boga uniewinnić, że obok Dobra stworzył Zło.
2248ArtystaI osobniki te, przez które ona niepojęta siła twórcza w sztuce się objawia, nie są wytworem społeczeństwa: całkiem na odwrót!
2249Społeczeństwo jest wytworem twórcy: jego objawieniem żyje i jemu jedynie zawdzięcza całą swoją kulturę i cywilizację.
2250 2251Jak to?! Przecież to nasza ziemia, nasze społeczeństwo twórcę wydało.
2252Nasza ziemia? Bez wątpienia! Na tę „naszą” ziemię wróciła dusza jakiegoś, łaską Bożą nawiedzonego osobnika, i ten stworzył ziemię. On to wlał w jej bezduszne kształty tę olbrzymią piękność, jaką z sobą z jakiegoś innego Bytu na tę ziemię przyniósł; on rozpalił swoją miłością martwe, rozległe równiny i stepy, że przed zdumionymi oczyma rozłuniły się nagle niepojętą pięknością; on ożywił swoim nieśmiertelnym Duchem skamieniałe góry i odział je tym majestatem, przed którym się teraz korzycie; on wlał tajemniczy czar swej własnej duszy w jeziora i rzeki, stawy i strumyki; on rozhoworzył[644] nasze lasy w tę tajemniczą, uroczystą pieśń, której niezgłębionych cudów nadsłuchujecie; on nauczył Was patrzeć swoimi oczyma, patrzeć na tę ziemię, którąście wieki całe orali, rozgrzebywali, wszelkiego rodzaju korzyści z niej ssali, jako na wielką piękność — dojną krową była przedtem dla Was ta ziemia — twórca nauczył Was ją kochać!
2253A teraz widzę Was bijących się w piersi z ciężkim oburzeniem:
2254Myśmy wytworzyli Kochanowskich, Mickiewiczów, Wyspiańskich, Kasprowiczów!
2255O bolesna, dziecinna, naiwna złudo!
2256Przecież to oni Was stworzyli! Oni to z chaosu wyłowili jedność, rozbieżność złączyli w harmonię — potęgą przez ukryte moce w nich objawioną, a może nawet im samym nieświadomą, stopili pojedyncze rody, klany, szczepy, klasy w jeden naród i oni nadali społeczeństwu to przenajświętsze prawo, mocą którego istnieje:
2257 2258Badajcież każdą myśl, którą żyjecie — nicujcie uczciwie każde uczucie, jakim serce Wasze tętni, rozpatrujcie każde pojęcie, które stało się już dla Was zdawkową monetą, a wszędzie i zawsze przekonacie się, że żyjecie tylko okruchami Objawień, które w sztuce Wam się w udziale dostały, której wszystko zawdzięczacie: świątynię, w której się o powszedni chleb modlicie — zwykle o nic więcej — taniec, w którym na chwilę wpadacie w stan rozkosznego podniecenia i to Wam każe o smutkach życia zapomnąć[645], muzykę, chociażby najprymitywniejszą, a która Wam pozwalała przy banalnych dźwiękach mazurka gołymi pięściami zdobywać armaty Moskali!
2259 2260Społeczeństwo nie ma prawa narzucać twórcy swoich celów — nie ma prawa wymagać od niego, by dostosowywał się do tego, co mu na razie jest pożytkiem i korzyść mu przynosi.
2261Społeczeństwo raz wreszcie powinno uznać objawieniowy charakter sztuki i kornie przyznać się do bezwstydu, z jakim dotychczas od objawienia wymagało, by tylko w kierunku jego maluśkich celów miało pracować i mu „korzyści” przynosić…
2262Sztuka nie ma żadnego celu, przynajmniej ani jednego z tych, które człowiek „celem” nazywa, a jeżeli społeczeństwu się zdaje, że przypadkowe korzyści, jakie z niej wyssać umiało, a raczej te, które mu twórca sam czasami w błędnym zrozumieniu swoich własnych objawień narzucił, mają być celem sztuki, to tego fatalnego błędu wyzbyć się musi, inaczej zawrze wrota przed „korzyściami”, które będzie mogło wyciągnąć z dalszych „objawień” — a te korzyści będą mogły mieć stokroć razy donioślejsze znaczenie niż te, które z dotychczasowych „objawień” uzyskało.
2263Przecież już i „ścisła” nauka wyciągnęła dla siebie wielkie „korzyści” z „objawień” tak zwanego symbolizmu, który twierdzi, że dźwięk może wywołać i rzeczywiście wywołuje potopy barw — woń jakiegoś kwiatu „zabarwia” całkiem odwrotnie konglomeraty wrażeń, a zaledwie dostrzegalny przebłysk jakiejś barwy może w nieświadomości, to znaczy w przepastnych, podświadomych głębinach duszy, wywołać całe życie w nieskończonej perspektywie. I nauka, a przede wszystkim psychiatria rozbudowuje się z wolna na „majaczeniach”, „obłędnych majakach” twórców i bada teraz z gorliwą powagą one stany, teraz już w nauce zarejestrowane jako stany zmierzchu (Dammerungszustande — états de crépuscule[646]), tak dobrze znane i tak niezrównanie opisywane przed tylu i tylu dziesiątkami lat przez T. A. Hoffmanna, Edgara Poe, Villiers de l'Isle Adama[647], Barbey d'Aurevilly, a przede wszystkim przez Szekspira i Dostojewskiego.
2264Sztuka, Bóg, Korzyść, Obraz świata, TwórczośćWięc tylko spokojnie, nie tak chytrze, nie tak łapczywie: i z tej tak zwanej „nowej” sztuki, z tej całej przez Was wyklinanej, poniewieranej, zohydzonej i wyśmiewanej sztuki będziecie umieli wyciągnąć dla Waszego pożytku wielkie korzyści, ale przestańcież o tym gadać, że sztuka ma jakiś cel!
2265Może i ma, jeżeli w zamiarach Bóstwa, z którego łona sztuka się wyłoniła, tkwi to pojęcie tych naszych mizernych, maluśkich celów, ale bluźniłbym Bogu, gdybym go o te nasze cele posądzał.
2266I aby się w paru słowach streścić:
2267SztukaSztuka jako objawienie ukrytych w człowieku, a nieznanych mu potęg, których tylko małą cząsteczką, trzymaną na uwięzi zmysłów, żyjemy, nie ma żadnego „celu”, przynajmniej żadnego z tych wszystkich, jakie mózg ludzki za „cel” uważa — o innych celach nic nie wiemy, i to jest treścią hasła Sztuka dla Sztuki, o którym dotychczas jeszcze tyle bezsensownych bredni się wypisuje, a raczej wreszcie wypisywać się przestało.
2268Bo mimo wszystko sztuka — poonczas — miała jakieś znaczenie, dysputy o sztuce zajmowały dużo miejsca nie tylko w miesięcznikach literackich, a było ich cztery czy pięć, ale i nawet w prasie codziennej; publiczność roznamiętniała się dyskusją o zagadnieniach sztuki i brała w niej gorący udział, nie taki co prawda, jaki bierze obecnie w meczu pięściarzy, ale w każdym razie udział ten pozwalał wnioskować o pewnej kulturalności tegoż społeczeństwa.
2269Kiedy raz po raz dostanie mi się rocznik jakiegoś pisma z onych czasów, to jestem wprost zdumiony, jakie wtedy jeszcze zainteresowanie budziła Sztuka i Literatura, jakie walki rozgrywały się w obronie pewnych haseł, jakie namiętne zapasy, by je zwalczać i unicestwić — rzecz w naszym czasie niepojęta i niezrozumiała! — Kogo dziś sztuka obchodzi? Namiętne starcia, jakie się codziennie rozgrywały w rzeczach sztuki, wywołują dziś pogardliwy uśmieszek politowania nad tym starym obłędem.
2270Ale to już wszystko przebrzmiałe echa, neiges d'autan — zeszłoroczny śnieg; to wszystko, co piszę, przyda się może jakiemuś badaczowi umysłowości polskiej po ten czas, tak już dawny, dziś to ciekawym wspomnieniem dla tej generacji, która jeszcze przy życiu pozostała, a to wszystko tak intensywnie przeżywała, jakby już dzisiejsze pokolenie przeżywać nie zdołało ani nie umiało. Już coraz rozpaczliwiej szerząca się atrofia mózgu tak zwanego powojennego pokolenia nie pozwalałaby na to. Gdzież może mieć to pokolenie, prawie od kolebki przygotowywane do pogotowia wojennego, chociaż trochę czasu na czytanie, a już najmniej na rozmyślanie. Cały jego wolny czas wypełnia obłęd sportu, w którym w miarę jak mięśnie pęcznieją, mózg karłowacieje; a co szlachetniejszego w duszy tego pokolenia pozostało, zabija ordynarny football — ohydne pięściarstwo; w wolnych chwilach — zidiociały dansing z swoimi piekielnie nudnymi charlestonami, i jak się te wszystkie tańce, świadczące o dementia praecox, nazywają.
2271Gdyby jeszcze w tym wszystkim dyszała jakaś rzeczywista namiętność, prawdziwe pragnienie upojenia zmysłów — coś z tego szerokiego życia, w którym człek raz kiedyś zapragnie o sobie i o całym świecie zapomnąć — ale gdzież tam! Nuda, szeroko rozdziawioną gębą ziejąca nuda — jakieś zidiociałe ruchy nieszczęsnych niedźwiedzi, którzy w klatkach obłędu dostają i godzinami całymi z jednej łapy na drugą przestępują.
2272Nigdy nie starałem się dopędzać ostatniego ekspresu tak zwanego modernizmu, najczęściej wybiegała mu moja własna lokomotywa z zajadłą niemal niechęcią (jaka szkoda, że nienawidzić nie umiałem) naprzeciw, ale zawsze pozostawałem w bliskiej z nim styczności — a przecież ja dziesiątki „izmów” przeżyłem, ale trudno mi się pogodzić z triumfalnym pochodem, z jakim kołowacizna obłąkanych owiec w współczesne życie wkracza.
2273Wstrętnym mi jest to głupie: „nie tak in illo tempore bywało”, ale z tym samym niesmakiem, z jakim Nietzsche patrzył na pruską kulturę — to jedno obozowisko żołnierskie, złożone z ludzi, militarnym drylem i tresurą doszczętnie z mózgowych czynności wyzbytych — patrzę na tę z dnia na dzień coraz więcej kurczącą się umysłową kulturę w Polsce, przed niedawnym czasem jeszcze bogatą i zasobną, a dziś już prawie ubożuchną, bo wszechwładny sport i dansing tak ją w brzuch kopnął, że wywaliła się już nie na dwie, ale cztery łopatki.
2274Sport, SztukaSportowi poświęca się po kilka stronic w każdym niemal piśmie — a dla rzeczy dotyczących sztuki znajdzie się zaledwie jakaś kolumna, kiepsko i nędznie redagowana, bo w naszym czasie jest jakiś międzynarodowy rekord sportowy stokroć razy ważniejszą rzeczą aniżeli pojawienie się istotnie wielkiego dzieła sztuki.
2275 2276Polak, Ciało, Dusza, Młodość, Starość, PiesMogłoby się zdawać, że to jakiś stary tetryk ględzi. Gdzież tam! Nigdy więcej nie ukochałem młodzieży, jak w tym dorastającym pokoleniu, i żadną miarą nie mogę się pogodzić z tą myślą, że szósty krzyżyk pocznie mnie obarczać, ale lękam się dla Polski tego zamerykanizowania i tej mechanizacji młodzieńczych polskich sił, zbyt indywidualnych, by się nie miały popsować[648] w tej uniformowej tresurze.
2277A dusza polska jest niezmiernie czuła i wrażliwa.
2278Raz przywiązałem do szyi psu szlachetnej rasy dzwonek, przywiązywany krowom, by się w lesie nie pogubiły. Pies był tą manipulacją całkiem sparaliżowany. Na odgłos dzwonka rozstawiał cudacznie nogi i nie umiał chodzić. A takim dzwonkiem dla duszy polskiej może się stać — a raczej już się staje: coraz raptowniejsze wybebeszywanie (jakby Ignacy Stanisław Witkiewicz[649] powiedział) mięśni kosztem mózgu.
2279Kraków święcił wówczas swoje gody, bo nigdzie nie było można tak się wypowiedzieć, jak w tej w onym czasie rzeczywistej stolicy Polski, tej politycznie wprawdzie nieistniejącej Polski, ale wspaniałej urny popiołów, które przez długie lata miały się stać najżyźniejszą glebą, na której i wszerz, i w głąb rozrastała się bujnie rdzenna kultura Polski. I to nie mocą twórczych talentów, bo tych było mało, nawet bardzo mało w Krakowie, ale rozmachem młodego, nie twórczego Krakowa, mocą tego bujnego, młodzieńczego entuzjazmu, z jakim się do ostoi swych myśli i pragnień — do „Życia” odnosił.
2280Bo wśród twórców, bytujących w Krakowie, przerastał wszystkich Wyspiański.
2281Był tam Maciej Szukiewicz, ale talent jego był wątły, wprawdzie piękny, ale suchotniczą pięknością opadających liści jesiennych drzew; był Edward Leszczyński[650] — bardzo wytworny parnasista; był Lucjan Rydel, ulubieniec profesora Tarnowskiego[651], jedyny poeta po Asnyku, którego profesor uznawał — Kasprowicz dla niego nie istniał, co najwyżej jako bluźnierca i wywrotowiec; nadziejnie zapowiadał się młody Jerzy Żuławski, profesor jakiegoś gimnazjum w Krakowie.
2282Gdzieś w jakiejś stęchłej piwnicy pisał w bezustannym natchnionym transie Jan August Kisielewski[652] swój zdumiewający dramat W sieci, który go tak wyczerpał, że już w Karykaturach i w Sonacie; dają się przykro odczuwać te tragiczne łamania się talentu, którego może tylko na ten jeden dramat: W sieci stać było.
2283Z Kisielewskim często się spotykałem, ale za każdym razem miałem wrażenie, że chodzi naokoło mnie jak kot wokół gorącej miski. Szukał gwałtownie dostępu do mej duszy — nieufny, niedowierzający, wahał się i łamał w stosunku do mnie. Może i jemu przelatywało przez głowę, że to jakiś „rewizor z Petersburga” do Krakowa zjechał, więc usilnie się starał wybadać, o ile jego podejrzenia się sprawdzą, by mi w danym razie maskę z twarzy zedrzeć i mnie w całej mojej nicości ukazać: ale wszystkie zakusy w tym kierunku widocznie go zawodziły, bo coraz ufniejszym wzrokiem na mnie patrzył, zwłaszcza gdym z niekłamaną radością powitał ten jego kapitalny dramat: W sieci. Z wolna począł mi dowierzać, ale powoli zrodziło się w jego duszy poczucie wyższości, a nawet pragnienie zaopiekowania się mną, bo według jego mniemania grzązłem coraz głębiej w „krakowskim bagienku”.
2284A rzadko kiedy byłem świadkiem tak bolesnej tragedii, jaką Kisielewski przeżywał. Piszę o nim obszerniej, bo był to, bądź co bądź, artysta zakrojony na wielką miarę, a zamierzenia jego głęboko sięgały.
2285W tych swoich trzech dramatach, z których W sieci znacznie przewyższa dwa pozostałe: Karykatury i Sonatę, dał nam Kisielewski idealny przekrój ówczesnej umysłowości, pragnień, szamotań się, niemocy i poronionych wysiłków tego młodego Krakowa, w którym i ja żyłem. Ile ja tych „szalonych Julek” widziałem naokoło, a ile tych Jurków, tego autoportretu Kisielewskiego, tylko bez jego talentu.
2286Teatr Bałuckiego z jego niesłychanie figlarnym, przeraźliwie głupim i tak przeraźliwie śmiesznym Krakowem, że wszystkie witkiewiczowskie „bebechy” się trzęsły od śmiechu na widok tych wszystkich panów radców i tych bajecznych „Fikalskich”, gdzieś się nagle zapodział, na widowni ukazał się nagle ten nowy, młody Kraków — ale jakiś bardzo smutny, posępny, prawie że tragiczny tą swoją wewnętrzną szarpaniną, jałową a bolesną tęsknotą za czymś wielkim, za życiem, w którym by można nadmiar kipiących, ale niestety nietwórczych sił wyładować, ten Kraków kiepskiego fin de siècle, lichego blichtru wiedeńskiej secesji i altenbergowskiego snobizmu, a równocześnie bohaterskich wysiłków, by się z „sieci” starego Krakowa wyzwolić.
2287Gdyby tak głębiej spojrzeć, to można by się jednak głęboko zamyślić nad tragicznym losem tych właśnie, którzy usiłowali Kraków odtworzyć: Bałucki poszedł na Błonia jakiegoś poranku i samobójczą śmiercią życie zakończył, a mózg Kisielewskiego, obłędem spowity, daremnie się wysilał w męczeńskiej, jałowej pracy, by wtargnąć w to życie, które mu się w dalekiej perspektywie majaczyło: padł na progu twórczości, która Bóg wie jak wielką przyszłość obiecywała.
2288Po długich, długich latach miałem go jeszcze spotkać krótko przed jego śmiercią w Monachium. Ale to już była doszczętna ruina i talentu, i człowieka, jakaś bolesna macabre, groteska, ale w całej swej śmieszności tak groźna, że aby ją odtworzyć, na to potrzeba byłoby jakiegoś Dostojewskiego.
2289A rzadko kiedy miałem przeżyć teatr, jako najoczywistszą rzeczywistość, jak na premierze tego dramatu: W sieci. Dyrektorem teatru krakowskiego był Tadeusz Pawlikowski — polski książę meiningeński, który całą swoją magnacką fortunę poświęcił teatrowi — a zdumiony jestem, że nie napotkałem jeszcze na żadną monografię tego wielkiego pana, któremu teatr polski ma niesłychanie dużo do zawdzięczenia. Odżałować nie mogę, że w Krakowie tak rzadko się z nim stykałem — za dużo było ludzi naokoło niego, którzy na nim żerowali — natomiast zbliżyliśmy się serdecznie do siebie we Lwowie, gdy już ostatkiem grosza gonił. Wspaniałym wystawieniem mego dramatu Odwieczna baśń pożegnał się ze Lwowem. Do samego dna duszy rozgoryczony, widział pewno w tym moim królu, który ciska swoją koronę z ciężką wzgardą motłochowi pod nogi — siebie samego, dlatego dał temu mojemu dramatowi tak wspaniałą oprawę.
2290W każdym calu pan, ale niezmiernie kapryśny, nieobliczalny w tym fatalnym poczuciu dystansu magnata do aktora, czego mimo wszelkich wysiłków zamaskować nie umiał, zdobył się jednakowoż na wielki czyn. Stworzył zespół aktorów najpierwszorzędniejszej wartości, na jaki tylko wielki magnat nieliczący się z pieniędzmi zdobyć się może.
2291Nie byłem nigdy żadnym melomanem teatru, rzadko do niego uczęszczałem i to tylko wtedy, gdym przeczuwał, że teatr dać mi coś może. Teatr niemiecki odrzucił mnie od siebie na setkę mil, bliższy był mi już teatr skandynawski z swoją wielką prostotą i naturalnością, ale teatr krakowski był dla mnie zdumieniem.
2292To była bezwzględna szczerość, gdym pisał o artystach teatru krakowskiego, że w niczym swoim „europejskim” współzawodnikom nie ustępują; przeciwnie, przewyższają ich naturalną inteligencją, subtelnym, wszelkiego szablonu, rutyny i maniery wyzbytym wniknięciem w twórcze zamiary autora.
2293A rzadko jaki dyrektor teatru rozporządzał tak wspaniałym zespołem aktorów, jak Tadeusz Pawlikowski.
2294Nieporównany Kazimierz Kamiński[653] i Ludwik Solski — para dioskurów, rywalizujących z sobą li tylko potęgą talentu, bo zresztą nic z sobą nie mieli wspólnego. Całkiem inaczej przejawiał się wytworny, niesłychanie wnikliwy artyzm Kamińskiego, który z drobnej, ale bogatej mozaiki gestów, ruchów, paru od niechcenia rzuconych słów, umiał stworzyć jakąś niesłychanie żywą postać, jaką się już po tysiąc razy widziało, a teraz dopiero rozpoznawało jako niezniszczalny, wiecznie trwający typ; na całkiem innym polu harcował niespożyty talent Solskiego — szeroki, wybuchowy — zawsze byłem zdumiony, jak umiał Solski ten swój temperament na uwięzi trzymać i wielki umiar artystyczny zachować.
2295I był jeszcze jeden: Roman[654]!
2296Głęboko utkwił w mej pamięci ten zdumiewający aktor-artysta, który nie wysilał swego mózgu — według Pawlikowskiego ten nieszczęsny mózg bardzo mu przeszkadzał — ale grał intuitywnym mózgiem rdzenia pacierzowego; — nie analizował, nie mędrkował, nie rozszczepiał paździerzy — tylko grał — nie! nie grał, stawał się po prostu tym, kim mu być kazano, i był nim w każdym, najdrobniejszym ruchu, w spojrzeniu, w akcencie słowa, timbre głosu; — miałem wrażenie, że w głowie tego wyjątkowego artysty wcale nietrudno było godzić się jego własnej osobowości z postaciami, które grał. Gdzie się kończył Roman, a gdzie rozpoczynał narzeczony „szalonej Julki”, pewno on sam nie wiedział.
2297Oczywiście, że teatr Pawlikowskiego zatrudniał jeszcze cały szereg aktorów pomniejszych, wśród których poczesne stanowisko zajmował Węgrzyn[655], aleć przecież nie piszę monografii teatru krakowskiego za czasów dyrekcji Pawlikowskiego, chodzi mi tylko o aktorów, którzy złotymi zgłoskami zapisali się na kartkach teatrologii polskiej.
2298Teatr, SłowoPawlikowski gorąco zajął się Kisielewskim. Wprawdzie był — jak mi opowiadał — przerażony olbrzymią objętością manuskryptu, z jakim się w jego kancelarii Kisielewski zjawił, i robił mu wyrzuty, że go nie uprzedził, bo byłby mu tragarza przysłał, ale musiał intuitywnie odczuwać, co w tym niepokaźnym człowieczku, który się wcale nie wstydził swych zdartych kamaszy i podartych spodni, tkwiło, bo stało się coś niebywałego: Pawlikowski zasiadł z Kisielewskim do wspólnej pracy — kreślili, kreślili bez końca, aż wreszcie… pozostało jeszcze za dużo — premiera W sieci trwała od siódmej wieczorem do wpół do drugiej w nocy.
2299Kisielewski mało znał technikę dramatu — z tego jednego dramatu można było spokojnie dwa wykroić — zrozumiał to później i odłączył od W sieci — Ostatnie spotkanie. Swoją drogą starczyłby ten olbrzymi materiał, nagromadzony w tym jednym dramacie, jeszcze na jakąś świetną tragikomedię krakowskiego mieszczaństwa, przewyższającą o całe niebo krotochwile Bałuckiego, ale mimo tego braku umiaru artystycznego, mimo całego niedołęstwa w robocie samej — mam na myśli piąty czy też szósty akt dramatu w pierwotnej formie, który został ni w pięć, ni w dziewięć, doczepiony do pierwszych czterech, z których najlepiej zbudowany właśnie ten czwarty z wspaniałą perspektywą na tragizm dalszych losów szalonej Julki, przed którymi winna była zapaść kurtyna — zrobił ten dramat ogromne wrażenie. Lwią część powodzenia zawdzięczał Kisielewski wspaniałej obsadzie, jaką dał Pawlikowski temu dramatowi. Dramat ten nie znajdzie już tak łatwo tak wspaniałej szalonej Julki, jaką była Wanda Siemaszkowa — ani takiego Jura, jakim był Solski — a wątpię, czy znajdzie się jakiś wielki Roman, który by mógł odegrać rolę przyszłego męża Julii — na pozór „kretyna” — w środowisku, w jakim Julka poza domem rodzicielskim żyła, prawdopodobnie za takiego uchodził — a w istocie człowieka prostego, o prawdziwej głębi uczuć, takiego, którego by do rany przyłożyć można, który byłby w stanie do Bóg wie jakich poświęceń, ale oczywiście niezdolen, by zaspokoić snobiczną ambicję swej przyszłej żony, która oczywiście swoim kabotynizmem i artystycznymi aspiracjami tego zaciekle w niej zakochanego „kretyna” przerasta.
2300W sieci było pierwszym dramatem w Polsce, którym by się była mogła Polska przed „Europą” poszczycić — a przecież tak nam strasznie o tę „Europę” chodzi, która ponoć na wszystkie nasze poczynania pilnie spogląda! Gdyby ten dramat był uległ ocenie jakiegoś istotnie twórczego Pawlikowskiego, bo ten wielki magnat, który krakowską sceną rozporządzał, był niestety tylko bardzo szlachetnym, bardzo wytwornym, niezwykle kulturalnym i inteligentnym dyletantem — przekleństwo starych, wymierających rodów — byłby ten dramat stał się jakąś ogromną tragedią niespełnionych pragnień, straszliwych, bo bezcelowych ofiar, rozpaczliwego, nieskończenie bolesnego szamotania się, a szalona Julka stałaby się olbrzymim symbolem tego smutnego, polskiego fin de siècle, z jakim tak dziecinnie i tak boleśnie wtedy kokietowała.
2301Zresztą nie wiem, czy Kisielewski — wówczas już opętany manią wielkości — byłby się zgodził na tak radykalne obrzezanie swego utworu, a kto wie? Gdyby się był wtedy ktoś znalazł i uświadomił mu zdumiewające majsterstwo Ibsena, który kończy swą tragedię Upiory właśnie wtedy, gdy stokroć razy boleśniejsza tragedia matki Oswalda ma się rozpocząć, tej matki, która — może być, że truje swoje dziecko, a może nie truje, bo na to sił jej nie starczy — może by wtedy Kisielewski poddał surowej rewizji całą postać „szalonej Julki”, niepomiernie ją pogłębił, a w chwili gdy z siebie ofiarę czyni, w chwili najwyższego napięcia, pozostawił nierozwiązanym to wszystko, co ją w jej dalszym życiu oczekuje.
2302Teraz dopiero: Incipit tragoedia.
2303Jaką głęboką i wnikliwą inteligencją musi rozporządzać ten wielki aktor — jedyny z tych wielkich, których poznałem, a któremu „myślenie” nie przeszkadza — Kazimierz Kamiński, gdy mi powiedział po przedstawieniu moich dramatów Dla szczęścia i Złote Runo: „To, co w tych dramatach dałeś, najwięcej zaciekawia mnie, żeś poprowadził ludzi na próg, poza którym rozpocznie się dopiero wściekła tragedia — a na tym progu pozostawiłeś ich dalszym losom. Włosy na głowie mi się jeżą z lęku, co poczną po zapadnięciu kurtyny w twoim Złotym runie Julka i Przecławski”.
2304Barbey d'Aurevilly zarzuca Edgarowi Poe, że niszczy cały niesamowity urok noweli Złoty skarabeusz — w której, jak rzadko w którejkolwiek innej, wywołuje niesłychane napięcie uwagi czytelnika — suchym wytłumaczeniem szyfrowanego pisma, które służy za podstawę, na jakiej ta zdumiewająca nowela zbudowaną została — i ma zupełną rację.
2305Jeżeli już Poemu chodziło o wytłumaczenie zagadki, to trzeba było to całkiem inaczej zrobić, aniżeli tym fatalnym zakończeniem, które staje się oschłą algebrą ścisłego rozumowania.
2306Caeterum censeo[656]: trzeba tam kończyć, gdzie coś straszniejszego ma się rozpocząć.
2307I znowu powracam do Ibsena — do tego wielkiego budowniczego — bygmester Solness, to tragiczny jego autoportret — i myślę właśnie o tym, jakie olbrzymie wrażenie zrobił na mnie jego dramat Upiory, to było moje pierwsze zetknięcie się z Ibsenem — a miałem podówczas 18 czy też 19 lat.
2308Zaproszony przez mego profesora rysunków w Wągrowcu — bardzo mi życzliwego i oddanego Neumana, do jego rodzinnej wsi poza Puckiem, opodal wybrzeża Bałtyku, udałem się w tę podróż, połączoną z znaczną mitręgą, bo ustawicznie trzeba się było przesiadać.
2309W Bydgoszczy musiałem czekać na pociąg do Gdańska dwie godziny, i na dworcu kupiłem sobie za 20 fenigów Ibsena Gespenster w niemieckim wydaniu Reclama. Podczas tej podróży, w której poznałem morze, poznałem Ibsena.
2310Wchłonąłem w siebie ten dramat, do dna mej duszy mną wstrząsnął, chociaż dokładnie nie mogłem sobie zdawać sprawy, o co w tym dramacie chodzi; ale dziwna rzecz, do dziś dnia całkiem dla mnie niepojęta budowa tego dramatu całkiem mnie nie zastanowiła, choć poonczas była niesłychaną rewelacją — potwierdziła tylko we mnie przeświadczenie, które już dawno w sobie nosiłem, że tak, a nie inaczej trzeba się zabrać do budowy dramatu. — Można powiedzieć o moim pierwszym dramacie Dla szczęścia cokolwiek kto zechce, ale budowa tego młodzieńczego pierwszego dramatu mojego zdumiewa mnie czasami — kiedy jestem odrobinę łaskaw na siebie samego — prostotą, logiką, niemal antyczną surowością.
2311Swoją drogą pokutowała we mnie Moira i Ananke Ajschylosa i Sofoklesa — raz po raz zagościł w mej duszy któryś z dramaturgów niemieckich: Grabbe, Kleist, Zacharias Werner, ale oni wszyscy budować nie umieli, a dziwne, że bezustannie wczytywałem się w Szekspira, podziwiałem go i ubóstwiałem niemal, ale żadnego śladu z niego na twórczości mej nie pozostało.
2312Z rozmaitych débacle[657], jakich mnóstwo mnie w moim życiu spotykało, zdołałem uratować jedną relikwię — podarunek, który otrzymałem na imieniny, gdym miał lat piętnaście: Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare, wydanie ilustrowane, ozdobione 545 drzeworytami, rysunkami H.C. Solonsa, w przekładach Koźmiana, J. Paszkowskiego i L. Urlicha, pod redakcją J.I. Kraszewskiego (Warszawa 1875).
2313Zdaje się, że to to samo wydanie, o którym Boy w jednej z swoich recenzji z przedstawienia Szekspira prawie że z miłosnym roztkliwieniem opowiada. I z tą samą miłością biorę raz po raz jeden tom po drugim — a jest ich trzy — do ręki, a przed „oczyma mej duszy” przesuwają się te chłopięce niemal lata, kiedy zaszczepiałem miłość do Szekspira w duszy moich kolegów, rozdawałem między nich role i tak wspólnie go czytywaliśmy w wolnych popołudniowych godzinach.
2314I właśnie w tym czasie zjechała do Torunia, gdzie uczęszczałem do gimnazjum, jakaś niemiecka prowincjonalna trupa aktorska.
2315Chyłkiem, po kryjomu dostałem się do teatru za te parę marek, które mi rodzice na podróż do domu przysłali — było to krótko przed wielkanocnymi wakacjami — i odebrałem tak wstrząsające wrażenie, które mógłbym tylko porównać z tym ogromnym wstrząsem, jakiego doznał bohater noweli starego, węgierskiego pisarza Gynalysa — czytelnikom moim radzę przeczytać tę piękną nowelę: Opowiadanie komedianta, gdy się po raz pierwszy dostał do teatru. I ja wtedy po raz pierwszy ujrzałem scenę jako jakieś zdumiewające objawienie, a tak się złożyło, że w tym wędrującym teatrze grano Hamleta i Otella. Próżno bym się silił na odtworzenie — chociażby w drobnej części — tego olbrzymiego wrażenia, jakiegom doznał, gdym te dwa, w czytaniu doskonale znane mi dramaty, ujrzał na scenie! Majaczy mi się jakiś młody aktor, który te role odtwarzał — ale nie! to nie majaczenie: tak mi się wżarł w pamięć, że często widuję go jak na jawie: — nogi pode mną zadygotały, gdym go dzień potem ujrzał na ulicy, wydał mi się jakimś niedostępnym półbogiem, a musiał zauważyć moje wzruszenie, bo chwilę przystanął i obejrzał się za mną. Ten bezmiar szczęścia, jaki wtedy uczułem! I wtedy to postanowiłem zostać aktorem, ale zakusy w tym kierunku rychło mi z głowy wywietrzały — pozostało tylko silne poczucie sceny i tego wszystkiego, co z nią związane. Często zasię trapią mnie ciężkie sny, w których mam grać role w moich własnych dramatach. Budzę się wtedy w przerażeniu, bo jednego słowa nie pamiętam z żadnej roli, którą mi grać kazano.
2316Całkiem inne role były mi na scenie własnego życia wyznaczone, wobec których tragizm sceniczny mógłby się wydać niemal — farsą…
2317Wciąż i wciąż te dywagacje, ale w żaden sposób nie mogę ich uniknąć wobec tego ogromnego natłoku materiału, który mi pamięć rozsadza.
2318Pocieszam się tylko, że to, co zwykłego czytelnika znużyć może, stanie się ważne i ciekawe dla psychologa, który się rozgląda w ciemnej dżungli duszy twórczej — uniknie wtedy tych potwornych nieporozumień, jakie między moim tworem a społeczeństwem moi „krytycy” — oni jedynie — wywołali. A przecież tak łatwo było się porozumieć przy odrobinie dobrej woli.
2319Ale cóż?! Wszystkiemu na przeszkodzie stał ten straszliwy rozgłos naokoło mego nazwiska i to jego osławienie, które mnie do ostatniej rozpaczy doprowadziło.
2320To jedynie stało się przyczyną, żem niezadługo znalazł się w przykrym osamotnieniu.
2321Jakżeż można było dziwić się tej istotnej Młodej Polsce, jaką wtedy stanowili Żeromski, Tetmajer, Sieroszewski, Reymont, że nie chcieli figurować przy rydwanie, na jakim spoczywał „rewizor z Petersburga” — Przybyszewski? Paru tylko artystów było na to stać, by uśmiechać się na tę harlekinadę, jaka się wokół mnie odbywała, i zrozumieć całą powagę moich zamierzeń: Miriam, Lange, Kasprowicz.
2322Przez cały czas, gdym „Życie” prowadził, pozostawałem w korespondencji z Miriamem, który wówczas przebywał w Paryżu. Dawał mi niezmiernie cenne wskazówki i rady, a jego krytyczne uwagi były mi częstokroć wytyczną w mej pracy redakcyjnej. Lange dał do „Życia” wspaniałe tłumaczenie Flauberta Kuszenie Świętego Antoniego, a gdyby „Życie” nic innego nie było pomieściło prócz trzech potężnych hymnów Kasprowicza: Dies irae, Salome, Święty Boże, Święty Mocny, już tym samym byłoby zadokumentowało rację swego istnienia.
2323Jedna rzecz tylko ciężko mnie rozgoryczała: to absolutny brak solidarności moich braci po piórze. Gdy mi policja krakowska jeden numer „Życia” po drugim konfiskowała, nikt się jednym słowem nie odezwał, a rok przedtem brałem przecież udział w zbiorowym proteście najpoważniejszych pisarzy niemieckich, kiedy cenzura berlińska skonfiskowała jeden poemat Dehmla.
2324W całej prasie polskiej nie doznałem żadnego poparcia — może jedyny Matuszewski[658] starał się mnie osłaniać swym niezbyt bogatym płaszczem krytycznej powagi, bo i jego szarpano za doskonałe jego studium: Słowacki i nowa sztuka; byle jaki chłystek, zasiadający przy biurku redakcyjnym jakiegoś wpływowego dziennika, mógł wylewać i wylewał całymi garncami pomyje na „Życie”, a ośmielał ich do tych wściekłych inwektyw, brudnych i ordynarnych napaści brak chociażby najmniejszej solidarności, poczucia jakiejkolwiek łączności, bratniej przynależności do tego samego cechu („cech” w świętym i tajemnym znaczeniu, jakie miał w średniowieczu) ze strony tych artystów, których głos mógłby mieć doniosłe znaczenie.
2325Ja zdołałem się rychło z tym oswoić — jak się oswaja żołnierz z „huraganowym ogniem” — siedziałem przecież przez parę lat w strzeleckich rowach na niemieckim froncie, gdzie mnie też nie oszczędzano, ale mojemu współredaktorowi, Stanisławowi Wyrzykowskiemu, żółć się przelała, gdy w odezwie od redakcji pisał[659]:
2326Nie mamy powodu skarżyć się na obojętność. Chyba o żadnym piśmie polskim tyle nie mówiono i nie pisano, co o „Życiu”. Znikczemniałe lub głupie dziennikarstwo rzuciło się na „Życie” z niesłychaną zaciekłością… nie ma występku, o który by nas nie posądzano, nie ma oszczerstwa i potwarzy, której by na nas nie rzucano, a nad naszymi głowami rozpasała się burza głupoty i nienawiści…
Wprawdzie odgraża się Wyrzykowski w tej odezwie, że „tej najemnej sforze, temu plugastwu, co plącze się nam u stóp, odpowiemy — kopnięciem nogi”, ale okazało się, że ta sfora silniejsza była od „Życia”; by móc taką walkę skutecznie podjąć, na to trzeba według słynnego orzeczenia Montecuculi[660]: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
2327To, co Wyrzykowski mógł łożyć na „Życie” — z najwyższym uznaniem wypada mi podkreślić jego bezinteresowną ofiarność, jego fanatyczne ukochanie sztuki, dla której byłby gotów w danym razie wszystko poświęcić (jak małym i błahym był wobec tego ten zatarg, który nas rozłączył!) — nie mogło na długo starczyć, bo Wyrzykowski nie był oględnym gospodarzem, gdy o „Życie” chodziło; ale w miarę, jak już pismo dochodziło do tej wyżyny, że mogłoby się już zrównać z jakimkolwiek europejskim pismem, poświęconym wyłącznie tylko literaturze, topniały środki, a bezustanne konfiskaty wszechmocnej cenzury krakowskiej, rozwydrzonej poczuciem, że nikt w obronie „Życia” nie stanie, przegryzały młode korzenie, jakimi — jakby się na początku było zdawało — „Życie” w duchową potrzebę społeczeństwa wrastać poczęło. Środki Wyrzykowskiego się wyczerpały i niezadługo nuciłem sobie, przechadzając się po Plantach, strasznie smutną i melancholijną piosenkę, której się matka moja od niemieckich koleżanek nauczyła, gdy kończyła pensję w niemieckim poonczas Toruniu:
2328
Byłem wtedy w istocie fatalnie opuszczony, ale agonia „Życia” miała się jeszcze przez długie miesiące przedłużyć.
2329Kiedy już miała po ustąpieniu z redakcji Stanisława Wyrzykowskiego dokonać się likwidacja „Życia”, zjawił się u mnie nagle młody człowiek, Wacław Jaroszewski, ponoć student medycyny, a równocześnie dziedzic jakiegoś majątku w Kalwarii pod Krakowem, i oświadczył mi, że to on właśnie nabył „Życie” od Wyrzykowskiego i zamierza je nadal prowadzić.
2330Dziwna rzecz, jak mało o tym człowieku wiem, mimo że był to jeden z najciekawszych, jakich w Krakowie poznałem. Nie miał żadnych aspiracji artystycznych — ani nie pisał, ani malował, ani rzeźbił — wiecznie się uśmiechał jakimś pobłażliwym, wszystko rozumiejącym uśmiechem i na wszystko mówił, zamiast „tak” — „tek”.
2331Do dziś dnia nie wiem, co go skłoniło do kupna doszczętnie już bankrutującego „Życia”. Może je sobie ukochał. Bóg go sam wie, co się kryło poza tym jego „tek” — może jakaś pańska fantazja przyszła mu do głowy, gdy się o drugiej po południu obudził, bo rychlej nie wstawał. Raz go we śnie widziałem: przegrał w karty cały majątek — poszedł do ogrodu i obwiesił się, ale z monoklem w oku i papierosem w ustach. Zawsze był w pełnej pańskiej, nonszalanckiej formie, a gdy raz mu ktoś bardzo dokuczył, podszedł do niego i po głębokim namyśle powiedział: „Tek! — po długiej chwili: — Tek! — a potem już z smutną melancholią: — Właściwie powinien bym pana wyrżnąć w pysk, ale to już lepiej tak załatwić” — i rzucił mu na stół swoją kartę[662].
2332Na szczęście skończył się pojedynek bezkrwawo i „Życie” miało znowu byt zabezpieczony — wprawdzie tylko na parę miesięcy, ale to umożliwiło „Życiu” gloriosus skon — właśnie w najpełniejszym „artystycznym” rozwoju, bo materialna podstawa już dawno skruszała.
2333A był to ciężki czas — w którym trzeba było spać i być z kamienia, by mieć odrobinę spokoju: w swoim pięknym studium, pomieszczonym w ostatnich numerach „Życia”, pisze Artur Górski[663]:
2334Włodzimierz Tetmajer jest wielkim artystą. Ale w Polsce jest przekleństwem być wielkim artystą. W Polsce kwitnie bujnie rodzaj półartystów. W drugiej połowie można być kuglarzem, handlarzem, czym kto chce, można być wreszcie bezmyślnym. Ale biada tym, co szukają dróg nowych, dróg własnych, co wzięli w siebie ducha czasów przyszłych i tęsknotę za pięknem, które jest oczekiwaniem dusz królewskich i proroczych.
W trakcie pisania tych moich „pamiętników” wczytuję się w to z takim trudem zdobyte „Życie” przez cały czas mojej redakcji; i właśnie natrafiłem na jeden ustęp mego własnego artykułu O nową sztukę[664], który prawie to samo wyraża, co ten wytworny, absolutnie niezależny ode mnie krytyk-poeta powiedział.
2335Długie moje wywody w sprawie „nowej” sztuki kończę trochę emfatycznym, jak mi się dziś wydaje, ustępem:
2336Więc nie niszczymy, ale budujemy, rozszerzamy, pragniemy doskonalenia się istoty ludzkiej przez coraz szersze i głębsze uświadomienie się duszy ludzkiej.
(Zawsze pojmowałem sztukę jako samouświadomienie się człowieka w najtajniejszej swej głębi — bo „Sztuka jest jedynym objawieniem Duszy” — powinien bym był jeszcze dodać „i Religia”, ale te dwa pojęcia nierozerwalnie łączyły się z sobą — w mej duszy przynajmniej, o czym w dalszym ciągu pomówię.)
2337Więc czegóż nas błotem obrzucacie (wołam zrozpaczony), czemu tamujecie nam drogi w naszych wysiłkach, w naszej znojnej pracy?
Szliście szerokim, bitym, złotym piaskiem usypanym i prostym jak wyciągnięta struna gościńcem. Bo czego potrzebowaliście w waszej sztuce? dobrych oczu, notatek z natury, chwytanej na gorącym uczynku, lepszych lub gorszych spostrzeżeń — nature vue à travers le tempérament[665] (!) — a nawet bez temperamentu można się było obejść, bo „temperament” i „fantazja” to tylko krokwie, jakimi artysta się posługuje, gdy go „ścisła obserwacja” zawiedzie — dlatego w waszej sztuce roi się od „talentów”.
(Cała dotychczasowa sztuka — sztuka realistyczna — jest bezdrożem duszy! Tym wyznaniem sam sobie nogę podstawiłem.)
2338Nędzny to zarzut, że na naszej drodze tak ich mało.
Bo nasza droga to wąziutka drożyna w przepaściach, w bezsłonecznych głębiach: trzeba się wsłuchiwać w zaledwie posłyszalny szelest, wpatrywać się bezustannie w zaledwie uchwytny przebłysk — toteż idziemy niemal na oślep, błąkamy się, jeden krok naprzód kosztuje nas kilka wstecz, boć torujemy nowe ścieżynki — a to strasznie trudna rzecz.
(Po trzydziestu latach: Nie trzeba mi było pisać, że na „naszej” drodze tych talentów tak mało — naokoło „Życia” było ich mało, bo „gruby zwierz”, jakby Irzykowski powiedział, idzie w pojedynkę. A ja wokół siebie miałem garstkę talentów, które dopiero później miały wyróść z pieluch, jednakże nieraz zabłąkał się do „Życia” ten najszlachetniejszy zwierz — jakiś olbrzymi, potężny żubr, który już tak gwałtownie wymiera: Kasprowicz i Wyspiański).
2339Ale dla tego „grubego zwierza” trzeba było drogi prostować; kto wie, jakby się obecnie stan naszego piśmiennictwa przedstawiał, gdyby — nie ja; „Życie” stało się dla tego zastępu Winkelriedem.
2340Toteż to głębokie i szczere przeświadczenie mej misji wypowiedziałem w końcowych zdaniach:
2341Nikt z nas nie powiedział o sobie, że stworzył coś skończonego — to tylko Wy macie waszych ogólnie zaaprobowanych geniuszów — naszym pragnieniem, naszą tęsknotą, to tylko: być Janem Chrzcicielem dla Tego, który przyjdzie — dla Potężnego, dla Mocnego, dla Nieśmiertelnego: Geniusza, w którym się Absolut objawi.
A ten mój Absolut, który niemiłosiernie wykpiwali warszawscy pozytywiści?!
23422343Dusza jest Absolutem, a drobniuteńkim jej przejawem — to: „świadome” Ja.
Cała zaś tęsknota ludzka, dążenia do „ideału”, pragnienie doskonalenia się, to była właśnie tęsknota za uświadomieniem sobie coraz to nowych, coraz dalszych obszarów tego bezmiaru, w jakim absolutna Dusza bytuje.
Tak! Poza ciasnym kółkiem świadomych stanów naszego biednego „Ja” jest ocean wewnętrzny, morze tajni i zagadek, kędy się wichrzą dziwaczne burze, są tam kryjówki sezamu, pełne nieprzebranych skarbów i cudów, i rzeczy w słowach nieujętych.
O tym wszystkim mówił już na długo przede mną Miriam, ale mówił do muru z najtwardszego granitu — tragedią Miriama było to, że przyszedł zbyt wcześnie — byłem o tyle od niego szczęśliwszy (!), że natrafiłem przynajmniej na garść ludzi, którzy byli w stanie zastanowić się nad tym, co się im do uszu „szepcze”, bo ta garść ludzi tylko na szept jest wrażliwa.
2344Tragedią zaś moją było to, żem pragnął — malgré tout[666] — tę wiedzę do głuchych uszu wtrąbić.
2345Wróg, UpadekA mam przeświadczenie, że byłbym znalazł posłuch u społeczeństwa samego, gdyby mi nie był stanął na mojej drodze srogi, żelazny mąż, o „miedzianym” czole, który mnie od niego odgradzał.
2346Nie takich twórców, jak ja, spychał z drogi, na której artysta do społeczeństwa dostać się może — całkiem innych, o całe niebo wyższych ode mnie zdołał powalić tuż-tuż na progu.
2347A imię tego srogiego męża, to ON!
2348Ale to już całkiem inny ON, jak ten, o którym mówiłem, gdym żałował młodzieńczego wyzwiska: „Mydlarze!”.
2349To nie ten krytyk, chociażby i najzacofańszy, i najwięcej nienawistny wróg wszelkiego rozwoju, przeważnie obarczony ciężką chorobą, jaką jest neofobia — lęk i wstręt przed wszystkim, co by go mogło chociaż na chwilę wytrącić z ścieżki szerokiej i wygodnej, na jakiej pierwsze kroki stawiał, gdy wreszcie „ryczkować” zaprzestał; to nie ten wróg, który z otwartą przyłbicą walczy — ten ON jest bezimienny, bo jest zbiorową potęgą, rozporządzającą całą armią „nieznanych” i bezimiennych — nie żołnierzy, ale — piratów.
2350To „piąte mocarstwo”, którym włada ten ukryty — ON — to prasa, obsługiwana przeważnie przez rozmaitych wykolejeńców, dyszących zazdrosną nienawiścią ku wszystkim, którzy ich choćby o głowę przerastają.
2351I cała ta armia otrąbiła na rozkaz tej ukrytej potęgi — żadną inną nazwą określić nie mogę, jak tylko tym przydomkiem „ON” — generalny szturm na okopy tej biednej twierdzy, której tak rozpacznie broniłem.
2352Wokół rozwył się ogień huraganowy — a arsenał moich wrogów był bardzo, bardzo bogaty, a najskuteczniejszą broń do tego arsenału dostarczałem ja sam.
2353A trzeba wiedzieć, że prawie wszystkie pociski tych ciężkokalibrowych dział, jakimi ON kierował, były wymierzone już nie w „Życie” samo, ale we mnie, bo już od dawna identyfikowano „Życie” ze mną do tego stopnia, żem rozpaczliwie bronić się musiał przed tym chytrym i przebiegłym manewrem, który całą Młodą Polskę ode mnie i „Życia” odstręczał, bo już nie było mowy o „Życiu”, tylko o Przybyszewskim.
2354I właśnie w tym czasie, kiedy z wolna mnie coraz złośliwsze liany najpotworniejszych legend spowijać i dusić poczęły, przeżyłem najgłębsze wstrząśnienie całego mego życia: podczas mego pobytu we Lwowie, dokąd zostałem zaproszony na odczyt, poznałem moją obecną żonę Jadwigę, z którą niezadługo srebrne gody święcić będę, a której ciężką tragedią stało się to, że była żoną Kasprowicza, a jej tragedia stała się i moją w szerszych jeszcze rozmiarach, boć to na mnie były wówczas zwrócone oczy całej Polski.
2355Zarzekałem się w pierwszym tomie Moich współczesnych, że o tyle tylko będę o moim osobistym życiu pisał, o ile ono będzie zawierało jakieś twórcze pierwiastki, a właśnie w tym moim przeżyciu, jak może w żadnym innym, dokonało się i dokonać się musiało to, co zewnętrzne życie twórcy daje jako istotną podwalinę do jego tworu.
23562357Nie czepiajcie się z taką brutalną nachalnością mnie jako człowieka i sposobu mego życia; każdy artysta jest podwójną istotą: metafizyczną, a więc tą, która tworzy — i tą osobistą, która tej pierwszej jest narzędziem. Wszelakie osobiste cierpienia, wszelakie szały i bóle stwarza w artyście owa metafizyczna istota, by z nich czerpać świeże natchnienie, gwałtowny pochop do tworu. Artysta żyje nie tak, jak chce, ale tak, jak ta wieczna, metafizyczna istota w nim go urabia.
I otóż ta utajona, metafizyczna, twórcza istota we mnie sprzęgła mnie od pierwszej chwili nieprzezwyciężalną siłą miłości z tą właśnie kobietą, którą niepojęte wyroki Tego, z którym twórca „był i jest przed początkiem”, wplotła już przedtem w koło przeznaczeń Kasprowicza.
2358Ciężki grad kamieni niechlujnego i fałszywego oburzenia spadł — może tylko w kilku wypadkach było szczere ze strony krótkowidzących ludzi, którzy nawet przeczuć nie mogli, czym się miało stać to przeżycie dla Kasprowicza w jego tworze, który teraz dopiero niesłychanym napięciem bólu osobistego miał się wyolbrzymić do potęgi, jaka jego Hymny rozpiera — i nade mną oberwała się ta sama chmura kamiennego gradu — już nie na twórcę, ale na Judasza!
2359Małżeństwo, Ślub, ObyczajeI jaki ten szał prześladowania, który do dziś dnia jeszcze — mimo całego zadośćuczynienia, jakie się społeczeństwu dało, bo wiąże mnie z moją żoną i ślub cywilny, i od 1 sierpnia 1925 roku — ślub w kościele katolickim — nam spokoju nie daje — och! jaki maluśki, marny i obłudny!
2360Cóż winna moja żona, że ukochała twór potężnego artysty, a z nim jako z mężczyzną zróść się nie mogła? W chwilach wolnych od tak ludzkiego, zbyt ludzkiego rozgoryczenia, przyznawał Kasprowicz, że nikt go tak głęboko nie rozumiał, jak właśnie ta, ta wyklęta, ta poza nawias społeczeństwa wyrzucona; a świadectwem jego wielkiej i wdzięcznej duszy to właśnie, że nigdy jej pamięci nie poniewierał i dzieciom na oścież dostęp do matki otworzył.
2361Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć: nie piszę tu jakiegoś peanu na cześć mej żony, raczej tej męczeńskiej ofiary, jaką jej zasię Przeznaczenie kazało złożyć z swego życia, by ten metafizyczny, twórczy, nigdy niesyty Moloch w duszy każdego twórcy mógł być zaspokojony.
2362I nie znam w całej wszechświatowej literaturze jednego wypadku, w którym by jedna i ta sama kobieta odegrała tak ważką rolę w życiu dwóch, wprawdzie bardzo spokrewnionych, a równocześnie całkiem sobie obcych artystów.
2363I dla jednego i drugiego stała się męczeńską glebą, na której równocześnie z głębokich podziemi bólu wyrwała się straszna pięść, Bogu grożąca w przebolesnym hymnie: Święty Boże, Święty Mocny — kiedy w tym samym czasie odbywała się na niej rozpaczna msza miłości, taka pełna bezdennego smutku, pozaświatowych upojeń i bolesnego przeświadczenia o tym, co jest najstraszniejsze w życiu: świadomość potępienia! — Kto wie, czy książka moja W godzinie cudu nie jest moją najgłębszą?
2364 2365Któż dziś coś o nim wie — to pojęcie całkiem wykreślone z słownika tak zw. „powojennego życia”, w którym ponoć ciężkie ongiś zbrodnie dziś dansingową zabawką — sumienie pęcherzyną, którą się kotu do ogona przywiązuje i bawi się wściekłymi skokami zwierzęcia, co chce się jej pozbyć, bo człowiek dawno się już wyzbył — ale był czas, kiedy ta straszliwa świadomość potępienia ryła głębokie bruzdy na czole, śmiech u ust spłaszczała, a oczom nie pozwoliła się do snu kleić.
2366Świętokradztwem byłoby mierzyć tę miłość, która żonę moją za nawias społeczeństwa wyrzuciła, a mnie ciężkim przekleństwem obarczyła, bynajmniej nie Kasprowicza, bo umiał się ukorzyć przed wyrokami Tego, z którym „przed początkiem” bytował, ale przekleństwem haniebnej obłudy społeczeństwa, które toleruje nawet najhaniebniejsze zbrodnie, byleby się tylko bez publicznego rozgłosu obeszło — świętokradztwem, powtarzam, gdyby i nadal jeszcze miano tę wielką tragedię miłości mierzyć miarą dobrotliwą, wyrozumiałą, wspomagającą, jaką się teraz przykłada do bezliku rozwiedzionych małżeństw!
2367To było całkiem coś innego — coś, co dla współczesnego człowieka niełatwe jest do pojęcia, a może nawet całkiem niezrozumiałe:
2368W tej mojej nagłej, nieprzezwyciężalnej miłości ku tej kobiecie, która była żoną nie przyjaciela, bo z Kasprowiczem nie łączyło mnie nic więcej, jak tylko wspólnota tej samej ziemi, która nas zrodziła, tkwiło coś innego, jak zwykły samczy pociąg: znalazłem dopełnienie tego, za czym ta metafizyczna, twórcza istota we mnie tak długo daremnie tęskniła.
2369A teraz już nie mówię o żonie — mówię o tym męczeństwie, może być: cięższym i boleśniejszym dla duszy twórcy, w każdym razie potępieńczym męczeństwie, które było konieczne, by mogły się na świat cały rozkrzyczeć przebolesne Hymny Kasprowicza i tym męczeństwie ze mną, wyklętym, przez wszystkich opuszczonym, a przy którym ona jedna tylko wytrwała, tym wyklinanym, ośmieszanym poéte maudit, który całymi garściami czerpał z jej bogatej duszy.
2370Aż nadto dobrze wiem, co mam jej do zawdzięczenia, gdym budował to najistotniejsze, com stworzył — dramaty moje.
2371Pełno jest kobiet, które się kręcą, plątają w życiu twórców, ale o żadnej nie będzie można powiedzieć tego, co mogę z najgłębszą powagą powiedzieć — nie o mej żonie, bo w tym wypadku osobiste stosunki żadnej roli nie odgrywają — ale o tej, która mocą swej inteligencji, zdumiewającej intuicji tak poważnie zaważyła na szali twórczości zarówno Kasprowicza, jak mojej. I ta spotwarzana, wyklęta może mieć tylko jedną wielką satysfakcję: bogactwo szali jednego i drugiego, której się dotknęła, pomnożyło się w dziesięcioraki sposób.
VI
2372Tymczasem „Życie” właśnie w tym czasie nabierało coraz silniejszego rozpędu. Nie było numeru „Życia”, który by się nie był stał, w pewnej oczywiście mierze — bo nie trzeba zapominać o tym okresie czasu[667], w którym „Życie” wychodziło — czymś rewelacyjnym.
2373Olbrzymią zaiste rewelacją było pojawienie się pierwszych Hymnów Kasprowicza: Dies irae, następnie Salome, a w końcu: Święty Boże, Święty Mocny… Podówczas nie było w Polsce żadnego czasopisma, w którym te potężne objawienia ukazać by się mogły — jeżeli czymśkolwiek mogłoby „Życie” uzasadnić nawet wobec najzacieklejszego wroga swoją rację bytu, to tym wielkim splendorem, jakim Kasprowicz „Życie” obdarzył. Tak zwany zwrot w twórczości Kasprowicza, który taki gorący entuzjazm wywołał w słynnej apostrofie Miriama, przytoczonej już przeze mnie — wywarł niezmiernie głębokie wrażenie na ten cały „Młody Kraków”, jaki mnie otaczał. Na razie rzadko kto zdawał sobie sprawę, że stanął wobec jakiegoś wielkiego objawienia, niemniej jednak wywołała ta żywiołowa potęga, która duszę ludzką rozsadzać się zdawała, jakieś dech zapierające zdumienie, przestraszał ten ogrom apokaliptycznych wizji, zimnym dreszczem zbiegał pacierze — siedlisko transcendentalnej duszy — groźny majestat nadludzkich cierpień, w których się wiła nie już dusza pojedynczego człowieka, ale dusza wszechświata.
2374Widzę przed sobą piękną i szlachetną twarz Stanisława Lacka, tego niezwykle uzdolnionego Żyda, którego już od samego początku do redakcji „Życia” powołałem, a który stał się dla tego pisma bardzo cenną siłą, jak się boleśnie skurczyła, kiedy czytał manuskrypt Święty Boże… zbielałe jego wargi mamrotały maniacko: „Na kolana, na kolana!” — a coraz więcej znalazło się takich, którzy w głębokim nabożeństwie na kolana padali przed tym, grozy Sądu Ostatecznego pełnym: Tantum ergo sacramentum[668] — sakramentem Bólu, z którego iłów Wszechświat się wyłonił.
2375Wprawdzie już parę miesięcy przedtem wydrukowany w „Życiu” poemat Kasprowicza: Dies irae dokonał ogromnego zwrotu w ocenie wielkości Kasprowicza, którą dotąd jeszcze zapoznawano — tak się już ustaliła opinia o Kasprowiczu, jako o tym, który „służbę publiczną” spełnia i już na całe życie związany z tym obozem, dla którego poezja, niebędąca na usługach społecznych celów i dążeń, była jedynie jeżeli już całkiem nie zbytecznym luksusem, to w każdym razie czymś, bez czego społeczeństwo obyć by się mogło.
2376Z większym jeszcze zdumieniem powitano krótko potem Salome[669], ten przepotężny symbol kobiety-samicy, woli wszechświata, prałona — pani, która kłam zadała słowom Jahweh, że wola jej będzie poddana mężowi, a on nad nią panować będzie, bo ponad wszelkim bytem święci się samica — ten wielki symbol, wobec którego — och! jak błahymi i bladymi słowami wydaje mi się to, com o tej salomeicznej potędze kobiety-samicy powiedział, gdym ją sławił jako Mylittę, nierządnicę babilońską, która nigdy pragnień nie gasiła, a ulubieńców swych w ogień piekła rzucała — gdym ją sławił jako Izis, która słońce w niepokalanym poczęciu porodziła, a nikt z śmiertelnych nie podniósł jej sukni — gdym ją sławił jako Athene, która nigdy nie zaznała łona matczynego, bo ją jasne przestrzenie mózgu zrodziły — i tę potęgę symbolizowałem w świętych dziewicach teutońskich lasów, przez które Wotan[670] swą wolę objawiał — och! jak mizerne wydają się wszystkie moje wysiłki, by tę samą myśl wypowiedzieć wobec tej nadludzkiej Salome[671] Kasprowicza: to już nie symbol — to nagły piorun objawienia (och! jak głupia i dansingowa wobec tej Salome — „star” Herodessa Salome u Oskara Wilde).
2377 2378już te dwa uprzednio w „Życiu” drukowane poematy zniewoliły cały młody Kraków i wszystko, co się naokoło „Życia” skupiało, do zbożnego i zdumionego podziwu dla tego, którego jeszcze do niedawna stawiano o mało co na tym samym piedestale, na jakim Andrzej Niemojewski się rozpierał (ślepota wywołana tak zwanymi modernistycznymi prądami, a raczej modernistycznym kabotynizmem), ale z chwilą gdy się pojawił ten hymn nad hymnami: Święty Boże — ustała już wszelka dyskusja na ten, dziś dla nas niepojęty temat: czy Kasprowicza należy zaliczać w rząd istotnie wielkich twórców.
2379Cały młody Kraków — nie wiem, jak myślała Młoda Polska, a raczej wiem jedynie o Miriamie, który pierwszy mi wskazał drogę do Kasprowicza, ukorzyła się przed tym wielkim objawieniem potęgi twórczej w Kasprowiczu, a ekstatyczny zew jednego z najmłodszych do społeczeństwa: Onorate l'altissimo poeta[672] znalazł gorący oddźwięk w sercach wszystkich tych, którzy naokoło mnie trwali.
2380A wśród nich może najgłębszy w smutnej, samotnej, głębokiej i dlatego może właśnie ponurej duszy jednego z najmłodszych:
2381Władysława Orkana[673]!
2382Z głęboką miłością myślę o nim, gdy pamięcią się zwrócę w te dawne, dawne czasy, gdym go poznał. A poznałem go właśnie krótko po przeczytaniu bardzo miłej i kochanej powieści Sewera: Matka, w której opowiada nam o tym niezmiernie smutnym i ciężkim dzieciństwie Orkana, kiedy to już od małego dziecka i podczas wiosennej, tygodniami całymi trwającej słoty, a gorzej jeszcze, gdy przymrozki kwiaty na łąkach dawno już zwarzyły i ziemię ścinać poczynają, chodził za owcami i krów pilnował. Góry, Chłop, Ziemia, DuszaWyobrażam sobie tego wątłego chłopaka, gdy się musiał zrywać o świcie, zaledwie się w zimnych nocach pod pierzyną ogrzać zdołał, i gnać owce i bydło w pole — ba! gdyby to było w pole, takie bezbrzeżne, kujawskie, gdzie na całe mile widzieć można, co się wokół dzieje, ale Boże użal się nad tym podhalańskim polem, górzystym, lasami porosłym i znowu ba! gdyby to były lasy — ale te przetrzebione lasy wyglądają jak łany nędznego żyta, jak zgrzybiała, przerzedzona broda starca. Dla dziecka Podhala — a jest nim w każdym calu ten piękny i rzeczywisty autochton tej ziemi: Orkan — ziemia ta jest oczywiście największą pięknością, a gdziekolwiek się znajdzie, wszystkie jego tęsknoty i myśli wracają tędy — według pięknego określenia Potockiego, jak dzikie łabędzie w swoją ustroń — ja zaś, który tak często przez Podhale do Zakopanego przejeżdżałem, nie mogę sobie nic smutniejszego wystawić nad to „skalne” Podhale. Z daleka tylko, z okien wagonu i to zwykle w pochmurnym, jeżeli nie dżdżystym, to irytującym kapuśniakiem rozpłakanym czasie — kiedy tam właściwie słońce świeci? — widywałem tę ziemię, która wydaje się być cała „zamarzłą kępą, a na niej wieczna leży zima” i zawsze musiałem myśleć o tej smutnej, niemal ponurej duszy Orkana, która wskutek prawa jakiegoś tajemnego, psychicznego mimikry w kształty tej ziemi się przyoblekła.
2383I zawsze podziwiałem tę jego niezmożoną, zaciętą siłę, jaką swej duszy marznąć nie pozwolił, i wciąż od nowa gorący żar miłości w niej rozniecał, a nieraz zastanawiałem się, jakim cudem znalazła się w tej ponoć chłopskiej duszy ta przeczulona prawie subtelność i delikatność uczuć, to dumne samopoczucie swego dostojnego człowieczeństwa! A jeżeli Orkan się kiedy z głęboką pokorą kajał, to jedynie wobec tych idealnych nadwartości życiowych, których już w zaraniu swego bytu poszukiwał, a niezadługo miał je sam stwarzać.
2384Na razie poznałem Orkana tylko z tych kilku utworów porozrzucanych w rozmaitych pismach i tych, które mi do „Życia” dawał — później dopiero miał się jego wielki talent w całej pełni rozwinąć, kiedy już „Życie” istnieć przestało, ale to, com z jego dorobku twórczego poznał, starczyło zupełnie, by się z nim bardzo poważnie liczyć i pokładać w nim te nadzieje, które już w bliskiej przyszłości nie tylko spełnił, ale do tego korca, jakiego się po nim spodziewano, jeszcze bogaty i szczodry czub dosypał.
2385Z wszystkich tych młodych i najmłodszych, którzy się wokół „Życia” kupili[674] — on jeden pozostał mocą swego tajemniczego autochtonizmu, bo jeżeli ktośkolwiek z tych twórczych ludzi, jakich Podhale wydało, miałby prawo powiedzieć „Ja i Podhale — to jedno”, to tylko Orkan, który by mógł jedyny obok Kasprowicza powiedzieć, że jest „tym, który powstał z tej ziemi, który miał w sobie jej trud, jej tajemniczy lęk”; miał prawo powiedzieć o sobie, że był tym, „który zabrał z chat tej ziemi żalniki łez — a życie ich w swoich dum treść zamykał i w świat jak wielką świętość niósł.
2386Zresztą to chłopstwo Orkana wydaje mi się bardzo problematycznym.
2387Chłop, Zwierzę, Pozycja społeczna, PoetaTo, że dusza Orkana była zmuszona niepojętymi wyrokami swego Przeznaczenia inkarnować się na nowo w łonie podhalańskiej chłopki, niczego nie dowodzi — nawet przeciwnie: można by na to patrzeć, jako na mądre i dobrotliwe zrządzenie Tego, który nad wszelkim życiem i śmiercią włada i prawami wiekuistych powrotów i nawrotów rządzi, że kazało się tej wyjątkowej duszy wśród tego chłopskiego otoczenia objawić, by stała się dla tych pariasów społeczeństwa — a byli nimi chłopi jeszcze do niedawna — pochodnią, która chłopstwu w najciemniejszych mrokach drogę wyzwolenia wskazywała, dźwignią, która to chłopstwo na wyższy szczebel kultury w męce i ponadludzkim trudzie, mimo gwałtownego oporu tych, którzy stali się dla tego św. Krzysztofora większym ciężarem, aniżeli to małe dzieciątko, dźwigające brzemię najcięższych grzechów świata, z brudnej i ziemnej bajory zwierzęcego niemal życia z wolna wydobywała.
2388Chłop, Polityka, DuszaTo, co istotne chłopstwo w życie społeczeństwa wnieść mogło, usymbolizowali rozmaici Witosi[675]; ani mi w głowie nie powstało, by wartość ich zasług obniżać — owszem, owszem: jako czynnik „gospodarczy” odegrało chłopstwo ponoć nawet ważną rolę w nowym państwie; ale dusza chłopska nie wchodzi w rachubę jako czynnik kulturalny, chyba jako czynnik nienawistnej wrogości dla wszystkiego, co kulturą zalatuje.
2389Dostojna i piękna jest dusza Orkana w tej męczeńskiej misji, jaką jej spełnić nakazano.
2390To samo nieporozumienie, głębsze i boleśniejsze jeszcze, gdy cała krytyka jak jeden mąż obwołała Kasprowicza chłopem, li tylko dlatego, że się w chłopskiej chałupie urodził.
2391Kasprowicz, ten ostatni z Piastowiczów, najczystszej krwi książęcej — istotny Król-Duch, jeżeli w ogóle poza Mickiewiczem lub Słowackim jakiśkolwiek twórca na to miano zasługuje — on, który całą przeszłość w siebie wchłonął, a olbrzymi cień swój na najdalszą przyszłość rzucił — ten, który przeżył i strawił całą kulturę Europy w migawkowym czasie, boć to było tylko dla niego anamnezą — Kasprowicz chłopem?!
2392Ja chłopa polskiego bardzo cenię i szanuję, ale równocześnie wiem, że „natura” nie operuje tymi olbrzymimi skokami, by z łona bezkulturalnego chłopstwa mógł się zrodzić tak niesłychany i niepojęty fenomen, jakim jest Kasprowicz.
2393Na odwrót: dusza jakiegoś wielkiego mocarza raczyła sobie za gościnę obrać chłopską lepiankę, bo snadź jej było potrzebne, aby przed dojściem do absolutu zapoznać się, a może i niepomiernie wzbogacić — nędzą, udręką i męczeństwem chłopskiej doli.
2394Poeta, Chłop, Pozycja społeczna, Zwierzęta, Duch, PrzemianaCzego dowodzi, że Kasprowicz chłopem się urodził? Niczego innego, jak tylko tego, tego jedynego:
2395Nadeszła chwila, gdy Król-Duch, z królewskiego rodu Piastów się wywodzący, zapragnął wywieść najwięcej uciemiężaną, z bydłem roboczym zrównaną warstwę społeczeństwa do godności człowieczej — osłonił ją purpurowym płaszczem swego królewskiego majestatu, i stał mu się słupem ognia, który ma go z pustyni przeprowadzić do ziemi obiecanej.
2396Bez porównania mniejsza, ale w tym samym obrębie czynna misja została i duszy Orkana wyznaczona, a jak zbożnie i sumiennie spełniał Orkan tę swoją najcięższych ofiar wymagającą misję, dowodzi jego zsolidaryzowanie się z duszą chłopa podhalańskiego i tak głębokie wczucie i wżycie się w tę pierwotną, na wpół jeszcze dziką duszę, a przede wszystkim jego gorące umiłowanie tej duszy, że może nikt z współczesnych nie może się poszczycić tak do samego dna i trzewi sięgającą jej znajomością, jak właśnie Orkan.
2397Pisał raz Nietzsche do swego przyjaciela, barona von Stein (Genua, grudzień 1882 r.)
2398Powiedział mi raz Wagner, że piszę po łacinie, a nie po niemiecku. Jest to w zupełności prawdą… Z Niemcami mogę mieć jakieś współczucie, ale nic więcej. Spojrzyj Pan na moje nazwisko: moi przodkowie byli polskimi szlachcicami, a jeszcze matka mego dziadka była — Polką. Z tej półkrwi mojej zrobiłem sobie cnotę i pozwalam sobie mniemać, że o sztuce języka niemieckiego wiem daleko więcej, aniżeli to jest możliwym dla prawdziwego Niemca.
Chłop, Literat, SzlachcicOtóż właśnie dla tego samego mógł Orkan wiedzieć więcej o chłopie aniżeli chłop sam — właśnie dlatego, że chłopem nie był. Znał, jak rzadko kto inny, psychologię chłopa, ale nim nie był. — Zbyt wielka kultura odgradzała od chłopa jednego z największych arystokratów Ducha — Kasprowicza, toteż rychło wziął z nimi rozbrat (zważyć należy, że Kasprowicz w głównej mierze miał do czynienia nie już z chłopstwem, które było na wymarciu — ale z tłumem proletariackim, od którego się uwolnił potężną apostrofą: „Byłeś mi kiedyś bożyszczem, o tłumie!”). Tetmajer stworzył przepiękną, rycerską i bohaterską Legendę Tatr „skalnego Podhala” — ale tam tylko gwara jest chłopska, a i ta obciągnięta grubym pokostem szlacheckiej kultury. — Może jedynym chłopem w pełni tego słowa znaczeniu był Reymont, chłop ucywilizowany — chłop z drugiej ręki, którego schłonęła wizja szlacheckiej epopei: Pana Tadeusza, i taką samą, tylko chłopską usiłował stworzyć, a jeżeli nie osiągnął zamierzonego celu, to tylko dlatego, że był istotnie sam chłopem. A znowu niczym nie wypełniona przepaść dzieliła Konopnicką od duszy chłopskiej, widzianej tylko z perspektywy szlacheckiego dworu, by mogła stworzyć w swoim Balcerze z Brazylii więcej — ideowo oczywiście więcej — nad to, czym Sienkiewicz rozrzewniał społeczeństwo u progu swej twórczości: ładnymi nowelami z życia „chłopskiego” (!!), stojącymi na tym samym poziomie, co Dorf- und Bauernnovellen niemieckiego Żyda Auerbacha[676], i przewyższającymi te ostatnie li tylko o całe niebo — wyższym artyzmem.
2399I w tym samym stopniu, w jakim spełnił Orkan ponad wszelką miarę pokładane w nim nadzieje, zawiódł Jan Kleczyński[677] — całkiem niepospolity talent, któremu niestety przedwcześnie prorokowałem bogatą przyszłość. Jeżeli o kimkolwiek przychodzi mi z wielkim trudem pisać, to właśnie o tym, który był i już na całe życie pozostanie jednym z tych rzadkich ludzi-twórców, którzy najbliżsi byli i są mojemu sercu. Trudno mi o nim pisać, ale żadną miarą nie mogę pominąć tego, który jako młodzieniec stworzył iście kapitalne rzeczy — może mnie miłość ku niemu zaślepiała, ale przez blisko ćwierć wieku miałem czas sądy moje poddać gruntownej rewizji — i zdumiony jestem, że na pierwociny tego niezwykłego talentu patrzę tymi samymi oczyma, jakimi patrzyłem na samym początku.
2400A może to moje powiedzenie, a raczej zarzut, że Kleczyński zawiódł, całkiem niesłuszny — może go tym krzywdzę?!
2401Przecież ja sam byłem zawsze wrogiem zbyt płodnych pisarzy, a właśnie ci twórcy, których najwięcej ukochałem, bardzo mało po sobie pozostawili.
2402Nie mogę oczywiście zestawiać z Kleczyńskim takich nazwisk, jak Rimbaud, który nie potrzebował więcej napisać nad ten jeden, wspaniały poemat: Le bateau ivre[678], by się już po wszelkie czasy uwiecznić, lub Edgara Poe, którego Kruk pozostanie zdumiewającym cudem i objawieniem twórczej duszy, a La Sagesse Verlaine'a starczy jak najzupełniej, by nazwisku jego zapewnić nieśmiertelność.
Przypisy
najwięcej — popr. stopień najwyższy przymiotników tworzony jest z użyciem: najbardziej. [przypis edytorski]
kabała — mistyczna nauka w judaizmie, powstała w średniowieczu; kabaliści stosowali w swych dociekaniach kombinacje liczb i liter, którym przypisywali głębsze znaczenie. Do Kabały rozumianej jako zbiór tekstów napisanych w duchu mistycyzmu zaliczają się: Zohar (Blask), Tefer jeciva (Księga Stworzenia) oraz Echachaim (Drzewo Życia). [przypis edytorski]
Villon, François (1431 a. 1432–po 1463) — śrdw. poeta fr., magister Sorbony, członek organizacji złodziejskiej i awanturnik; jego doświadczenia z paryskiego półświatka i więzień stały się kanwą poematu Wielki Testament (ok. 1461). [przypis edytorski]
in pace (łac.) — dosł.: w pokoju; odwołanie do formuły wymawianej nad zmarłymi: requiescat in pace, tj. „niech spoczywa w pokoju”; tu: tajne więzienie dożywotnie. [przypis edytorski]
Shylock — bohater Kupca weneckiego Williama Shakespeare'a, stereotypowo przedstawiony Żyd-lichwiarz. [przypis edytorski]
Dostojewski, Fiodor Michajłowicz (1821–1881) — rosyjski powieściopisarz, wybitny twórca prozy realistycznej i psychologicznej. Dzieła: Zbrodnia i kara (1866), Idiota (1868), Biesy (1871–1872), Bracia Karamazow (1879–1880). [przypis edytorski]
hektyczny — pełen podniecenia; wynikający z podniecenia i niepokoju; wyniszczający. [przypis edytorski]
Dies irae (łac.) — dosł.: dzień gniewu; incipit łacińskiego średniowiecznego hymnu kościelnego o Sądzie Ostatecznym. [przypis edytorski]
Zaduszki — święto w kościele katolickim poświęcone pamięci zmarłych, przypadający na 2 listopada. [przypis edytorski]
De la musique, de la musique, avant toute chose (fr.) — muzyki, przede wszystkim muzyki; wyraz pragnienia a. postulatu umuzykalnienia sztuki: w epoce modernizmu czytelne nawiązanie do wiersza Paula Verlaine'a (1844–1896) Art Poétique (Sztuka poetycka) z 1874 r., wydanego w 1884 r. w tomie Jadis et Naguère), dedykowanego innemu poecie fr., Charles'owi Morice'owi i stanowiącego rodzaj poetyckiego manifestu symbolizmu. [przypis edytorski]
na obrazach van Aacka — zapewne chodzi o niem. malarza manierystę nazwiskiem: Hans von Aachen (1552–1615). [przypis edytorski]
Blade kłosy na odłogu (…) Że już dosyć strat — dwie pierwsze strofy wiersza Cypriana Kamila Norwida, opublikowanego w partyturowej edycji dwu pieśni, opracowanych na głos i fortepian, wyd. przez przez Kazimierza Lubomirskiego; na przełomie XIX i XX w. tekst pieśni popularny, choć funkcjonował jako anonimowy. [przypis edytorski]
shimmy — ruch taneczny znany w różnych tańcach (korpus pozostaje w bezruchu, ręce lekko zgięte w łokciach, dłonie nieruchome, natomiast ramiona poruszają się w nieco hieratyczny, ale płynny, naprzemienny sposób do przodu i do tyłu, co daje efekt erotyczny z powodu poruszających się i falujących piersi); także: taniec związany z jazzem, narodził się w Stanach Zjednoczonych po I wojnie światowej; inaczej: shimmy-sha-wabble, hootchy-kootchy. [przypis edytorski]
Rabski, Władysław (1863–1925) — publicysta i polityk związany z endecją; redaktor „Przeglądu Poznańskiego” (1894–1896), od 1897 r. współpracował z „Kurierem Warszawskim”, publikując m.in. artykuły o Przybyszewskim. [przypis edytorski]
Eliasz-Radzikowski, Walery (1840–1905) — malarz, twórca obrazów historycznych i rodzajowych, znawca folkloru góralskiego, autor publikacji: Ubiory w Polsce oraz Ilustrowany przewodnik do Tatr. [przypis edytorski]
ad te clamamus, flentes, gementes exules, filii Haevae (łac.) — do ciebie wołamy płaczący, jęczący wygnańcy, synowie Ewy. [przypis edytorski]
jedyny murowany budynek w Szymborzu, stanowił zawsze szczególny mój podziw — błąd logiczny i stylistyczny; popr.: (…) stanowił zawsze przedmiot szczególnego mojego podziwu. [przypis edytorski]
Kościelski, Józef Teodor Stanisław (1845–1911) — poeta, dramaturg (autor m.in. Sonetów nadgoplańskich 1868 i dramatu Władysław Biały 1874 oraz zbioru reportaży Szkice egipskie. Wrażenia z podróży. wyd. 2007); pochodził z magnackiej rodziny wielkopolskiej z okolic Inowrocławia, w młodości przyjaźnił się z pruskim następcą tronu, późniejszym cesarzem Wilhelmem II; zasiadał w Izbie Panów Sejmu pruskiego (od 1881), był posłem na Sejm Rzeszy (od 1884); jako działacz polityczny dość długo zwolennik polityki ugodowej wobec władz pruskich; mecenas sztuki i filantrop. [przypis edytorski]
cofnięciem się wstecz — błąd logiczny: cofnięcie się oznacza zawsze (fizycznie czy metaforycznie) ruch wstecz. [przypis edytorski]
Whitechapel — dzielnica Londynu od XVII w. zamieszkiwana głównie przez biedotę i rozmaitego rodzaju przestępców; obfitowała w domy publiczne, szynki i meliny, uchodziła za najniebezpieczniejszą; tu swoich morderstw dokonywał w 1888 r. domniemany seryjny morderca Kuba Rozpruwacz (ang. Jack the Ripper). [przypis edytorski]
Ponte dei Sospiri (wł.) — Most Westchnień, najbardziej znany most w Wenecji, łączący Pałac Dożów z budynkiem daw. więzienia (Piombi); wybudowany w 1614 r., białokamienny, wspierający się na arkadowym łuku, zamknięty i zadaszony, wewnątrz prowadzą dwa korytarze przedzielone ścianą; przez jego okna więźniowie prowadzeni przed sąd mieli ostatnią okazję spojrzeć na miasto. [przypis edytorski]
Rabski, Władysław (1865–1925) — krytyk literacki i teatralny, publicysta, pisarz i dramaturg; po ukończeniu studiów w Berlinie i uzyskaniu stopnia doktora filozofii, osiadł w Poznaniu, współpracując z „Dziennikiem Poznańskim” (1892–1894), redaktor naczelny „Przeglądu Poznańskiego” (1895–1896). Po likwidacji periodyku mieszkał w Warszawie, współpracował z licznymi czasopismami („Ateneum”, „Głos”, „Prawda”, „Tygodnik Ilustrowany”, „Wiek”, „Kurier Warszawskiego”. Był członkiem Ligi Narodowej (1898), w czasie I wojny światowej członkiem Rady Polskiej Zjednoczenia Międzypartyjnego w Moskwie (1917), związany z endecją, w II Rzeczypospolite posłem na Sejm z ramienia Narodowej Demokracji. [przypis edytorski]
Strauss, David Friedrich (1808–1874) — niem. pisarz, filozof neoheglista i teolog; w swoim głównym dziele Das Leben Jesu. Kritisch bearbeitet (Życie Jezusa. Opracowanie krytyczne, 1835) dowodził, że Jezus najprawdopodobniej nie istniał, a Ewangelie to zbiór mitów powstałych w I i II w. n.e. na bazie starotestamentowych podań o mesjaszu; uważał jednak, że nie należy z tego powodu zrywać z chrześcijaństwem, które wypracowało wartościowy system moralny (z tym jego poglądem polemizował ostro Friedrich Nietzsche). [przypis edytorski]
Büchner, Ludwig (1824–1899) — lekarz i filozof niem., poprzez swe główne dzieło Kraft und Stoff (Siła i materia, 1855) stał się popularyzatorem filozoficznego materializmu w okresie pozytywizmu. [przypis edytorski]
Ibsen, Henryk (1828–1906) — dramaturg norweski, początkowo tworzący utwory oparte na motywach historycznych, legendach i sagach skandynawskich (Grób Hunów 1850, Peer Gynt 1867); następnie podjął tematykę społeczno-obyczajową w duchu realizmu i naturalizmu, w późnej twórczości wprowadzał do swych sztuk elementy symbolizmu; od 1857 r. kierował Norweskim Teatrem Kristiania, później przebywał na emigracji we Włoszech i w Niemczech, zmarł w Christianii, będącej dziś dzielnicą Oslo; oprócz wymienionych, do najbardziej znanych jego dzieł należą dramaty Nora czyli dom lalki (1879) i Dzika kaczka (1884). [przypis edytorski]
fleurs du mal (fr.) — kwiaty zła; także: tytuł tomu poetyckiego z 1857 r. Charlesa Baudelaire'a (1821–1867) fr. modernisty, prekursora symbolizmu i dekadentyzmu, zaliczanego do tzw. „poetów przeklętych”. [przypis edytorski]
Nietzsche, Friedrich (1844–1900) — filozof i pisarz niem.; studiował filologię klasyczną, teologię, dzieje Kościoła i historię na uniwersytetach w Bonn i w Lipsku, w latach 1869–1879 był profesorem nadzwyczajnym w katedrze filologii klasycznej uniwersytetu w Bazylei; od 1869 r. bezpaństwowiec (wyrzekł się obywatelstwa pruskiego); autor dzieł: Narodziny tragedii czyli hellenizm i pesymizm, Tako rzecze Zaratustra, Poza dobrem i złem, Wola mocy i in.; naczelne miejsce w jego filozofii zajmuje kategoria życia (egzystencji, afirmacji istnienia i dążenia do jego pełni) oraz odrzucenie poszukiwania esencji, czyli ukrytego sensu świata (np. sensu zakorzenionego w koncepcji Boga); Nietzsche był krytykiem chrześcijaństwa i ufundowanej na nim kultury zachodniej; postulował natomiast powrót do wartości staroż. kultury greckiej. [przypis edytorski]
à rebours (fr.) — na opak, na odwrót; także: tytuł powieści Joris-Karla Huysmansa (1848–1907), fr. pisarza i krytyka sztuki, skandalisty, który w À rebours (1884; pol. tłum. Na wspak) w osobie gł. bohatera, diuka des Esseintes, sportretował „dekadenta doskonałego”, powieść zyskała rozgłos podczas procesu przeciwko Oscarowi Wilde'owi w 1895 r., ponieważ oskarżyciel odwołał się do niego jako przykładu literatury „sodomicznej”. [przypis edytorski]
Luria Aszkenazi, Izaak ben Szlomo (1534–1572) — rabin, kabalista, znany jako Ari (ha-Ari); czynny w XVI wieku w Safedzie w Palestynie; nowoczesny nurt mistycyzmu żydowskiego zwany jest od jego nazwiska kabałą luriańską. [przypis edytorski]
Bebel, August Ferdinand (1840–1913) — jeden z założycieli, a następnie wieloletni przywódca niemieckiej partii socjaldemokratycznej (SPD), działacz II Międzynarodówki; autor wielu prac społeczno-politycznych, m.in. Die Frau und der Sozialismus („Kobieta i socjalizm”) oraz Aus meinem Leben („Z mojego życia”). [przypis edytorski]
Wina i kara — ros. Преступле́ние и наказа́ние (Priestuplienije i nakazanije) w przyjętym tłumaczeniu na polski: Zbrodnia i kara, powieść Fiodora Dostojewskiego z 1866 r. [przypis edytorski]
Oh, n'y pouvoir, n'y vouloir mourir, un peu (fr.) — fragm. z wiersza Paula Verlaine'a (1844–1896) Langueur („Niemoc”) właśc. zapis: O n'y vouloir, ô n'y pouvoir mourir un peu!; w tłum. Z. Przesmyckiego-Miriama: „O, nie chcieć, o i nie móc umrzeć chociaż nieco!”. [przypis edytorski]
Blos, Wilhelm (1849–1927) — dziennikarz, historyk (autor m.in. publikacji Die franzsische Revolution (Rewolucja francuska, 1888), powieściopisarz i dramaturg niem., działacz partii socjaldemokratycznej (SPD), członek parlamentu (Reichstagu) 1877–1918, pierwszy prezydent (w l. 1918–1920) nowo powstałego Wolnego Państwa Ludowego Wirtembergia. [przypis edytorski]
cofnąć się wstecz — błąd logiczny: czasownik „cofnąć się” dotyczy ruchu wstecz (fizycznego, a w użyciu przenośnym również we wspomnieniu, opowiadaniu itp.). [przypis edytorski]
Grabski, Stanisław (1871–1949) — działacz socjalistyczny, później związany z endecją, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego (wycofał się z polityki po przewrocie majowym). [przypis edytorski]
Der inteligenteste deutsche Jüngling ist ein armer Waisenknabe im Vergleich mit Eurer polnischen verdammten intellektuellen Frühreife (niem.) — Najinteligentniejszy niemiecki młodzieniec nie umywa się do waszej polskiej przeklętej przedwczesnej dojrzałości intelektualnej; gegen jdn der reinste Waisenknabe sein (niem., pot.): nie umywać się do kogoś. [przypis edytorski]
Daszyński, Ignacy (1866–1936) — współzałożyciel Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, działacz PPS; w latach 1897–1918 poseł do parlamentu wiedeńskiego, premier rządu lubelskiego w roku 1918; od 1919 r. poseł na sejm II Rzeczypospolitej, marszałek sejmu w l. 1928–1930. [przypis edytorski]
„Gazeta Robotnicza” — założone w Berlinie 3 stycznia 1891 r. przez polskich socjalistów działających w socjaldemokracji niemieckiej (SPD) czasopismo, organ partii socjalno-demokratycznej, następnie socjalistów polskich, a od 1901 r. PPS jako „Pismo poświęcone sprawom polskim ludu pracującego w zaborze pruskim”; ukazywało się w l. 1891–1948, od 1901 r. redakcję przeniesiono na Śląsk, do Katowic; redaktorem naczelnym został mianowany Władysław Kurowski, następnie Franciszek Morawski (od 1892), Ignacy Daszyński i Stanisław Przybyszewski. [przypis edytorski]
„Przedświt” — polskie czasopismo emigracyjne o orientacji socjalistycznej, ukazujące się w l. 1881–1905 w Genewie (przekształcone z wydawanego tu od 1879 r. pisma „Równość”), Lipsku, Londynie, Paryżu, zaś od 1907–1920 w Krakowie, Lwowie, Warszawie; londyński okres „Przedświtu” przypadał na lata 1891–1902, redaktorem naczelnym był wówczas Stanisław Mendelson (1857–1913), później Witold Jodko-Narkiewicz (1864–1924), a następnie Leon Wasilewski (1870–1936). [przypis edytorski]
Mendelson, Stanisław (1858–1913) — początkowo działacz socjalistyczny; w 1880 r. jeden z oskarżonych w procesie socjalistów w Krakowie (obok Ludwika Waryńskiego i 34 in. działaczy), więziony przez władze pruskie w l. 1882–1884, współzałożyciel II Proletariatu (1888) oraz PPS (1892), w 1893 wystąpił z PPS na tle konfliktu z SDKPiL, zw. z ruchem ludowym w Galicji. Pierwszą jego żoną była działaczka socjalistyczna Maria Jankowska-Mendelson (1850–1909), drugą, od 1912 r. Maria Sokołow, córka Nahuma Sokołowa, jednego z liderów ruchu syjonistycznego; pod koniec życia współpracował z żydowskim czasopismem „Przegląd codzienny”, podejmując publicystyczną walkę z endecją. [przypis edytorski]
Jankowska-Mendelson, Maria (1850–1909) — z domu Zaleska, 1° voto Jankowska, 2° voto Mendelsonowa, działaczka socjalistyczna, współzałożycielka kółek socjalistycznych w zaborze pruskim, publicystka i pisarka, współtwórczyni I Proletariatu (1882), finansowała „Przedświt” w okresie redagowania go przez Mendelsona. [przypis edytorski]
Jodko-Narkiewicz, Witold (1884–1924) — działacz PPS, współpracownik Józefa Piłsudskiego, współtwórca odłamu PPS-Frakcji Rewolucyjnej; publicysta, dyplomata, pracownik polskiego MSZ, należał do czwórki polskich delegatów (obok Romana Dmowskiego, Ignacego Jana Paderewskiego i Władysława Grabskiego), którzy złożyli podpis pod traktatem wersalskim, w r. 1920 jako polski delegat rządu na placówce dypl. w Konstantynopolu, potem w Rydze; jako współpracownik „Przedświtu” londyńskiego (do 1905 r.) używał pseud.: A. (Aleksander) Wroński. [przypis edytorski]
Liebknecht, Wilhelm (1826–1900) — uczestnik Wiosny Ludów we Francji (w Paryżu) oraz w Badenii; nawiązał kontakty z F. Engelsem i K. Marksem, członek organizacji komunistycznej na emigracji w Londynie oraz Powszechnego Niemieckiego Związku Robotniczego (ADAV) Ferdinanda Lassalle'a; współzałożyciel wraz z Augustem Beblem niem. socjaldemokratycznej partii robotniczej (SPD), od 1891 r. redagował centralny organ SPD „Vorwarts”. [przypis edytorski]
Bebel, August Ferdinand (1840–1913) — polityk socjalistyczny, pisarz i mówca; w 1869 r. jeden z założycieli socjaldemokratycznej partii SDAP (Sozialdemokratische Arbeiterpartei), która w 1875 połączyła się z ADAV (Allgemeiner Deutscher Arbeiterverein) F. Lassalle'a w SAPD (następnie SPD); na czoło działaczy socjalistycznych wysunął się w okresie obowiązywania Bismarckowskich ustaw antysocjalistycznych (1878–1890); był przywódcą SPD od 1892 aż do swej śmierci; autor poczytnej książki Kobieta i socjalizm. [przypis edytorski]
dormez tout espoir (fr.) — porzućcie wszelką nadzieję; w tłumaczeniu na fr. początek napisu nad bramą piekła w Boskiej komedii Dantego: w oryg. lasciate ogni speranza, voi ch'entrate (porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie). [przypis edytorski]
Bygmester Solness — Budowniczy Solness, sztuka Henryka Ibsena, opublikowana w grudniu 1892 r. w Kopenhadze, wystawiona w 1893 r. w Berlinie. [przypis edytorski]
Tot a. Thoth — egipski bóg mądrości, uosobienie Księżyca; bóg-stwórca, wynalazca pisma egipskiego (hieroglifów), liczb, kalendarza, arytmetyki, geometrii, muzyki i rysunków; patron pisarzy oraz ludzi nauki i sztuki. [przypis edytorski]
tarot a. tarok (wł.) — dawna gra karciana bądź talia do niej, używana również do wróżenia; tu: cała tradycja związana z tymże wróżeniem, odwołująca się do symboliki kabalistyki i okultyzmu. [przypis edytorski]
Izajasza 54, 11 — w odniesieniu do Nowej Jerozolimy: „O nieszczęśliwa, wichrami smagana, niepocieszona! Oto Ja osadzę twoje kamienie na malachicie i fundamenty twoje na szafirach” (tłum. wg. Biblii Tysiąclecia). [przypis edytorski]
labarum — sztandar legionów rzymskich (vexillum) używany wtedy, gdy wojsku towarzyszył cesarz: czworokątna, purpurowa chorągiew imperium na poprzecznej belce, ozdobiona u dołu ze złotymi frędzlami, a na górze pierwotnie podobizną orła (jako symbolu Jowisza), a później, od czasów Konstantyna Wielkiego chrystogramem złożonym z liter chi i rho. [przypis edytorski]
d'Ollivet, Antoine Fabre (1767–1825) — pisarz, poeta i kompozytor, zajmował się hermeneutyką biblijną i filozoficzną, badał język hebrajski, początki rodzaju ludzkiego i organizacji społecznej, zajmował się też muzyką jako sztuką świętą, a także pitagoreizmem (napisał komentarze do tradycyjnie przypisywanych Pitagorasowi Złotych wersów); jego wpływ zaowocował odrodzeniem neopitagoreizmu, odwoływały się do niego różne nurty spirytualizmu oraz okultyści, tacy jak Eliphas Lévi, Gérard Encausse (Papus) czy Édouard Schuré. [przypis edytorski]
sefira (hebr.) — lm: sefirot; termin z kabały: jedna z dziesięciu emanacji boskiego światła, kolejnych dziesięć sefirot ma odzwierciedlać stopnie poznania nieskończonego i niepoznanego Boga przez skończone i ograniczone stworzenie, a także symbolizować aspekty a. moce Boga, przejawiające się w jego dziele: stworzeniu, poprzez które dokonuje się jego objawienie. [przypis edytorski]
Sephir Jezirah, właśc. Sefer Jecira (hebr.) — Księga Stworzenia; starożytny żydowski traktat dotyczący stworzenia świata, jeden z pierwszych tekstów żydowskiego mistycyzmu, powstała w 2. poł. II w. n.e. lub 1. poł. III w. n.e., prawdopodobnie w Aleksandrii. [przypis edytorski]
biblia pauperum (łac.) — Biblia dla ubogich (treści biblijne przekazywane nie słowami, lecz poprzez obraz, rzeźbę itp.). [przypis edytorski]
qu'importe (fr.) — nieważne; najczęściej w zwrocie qu'importe si: nie ważne, czy; nie ważne, jak. [przypis edytorski]
templum Hirama — świątynia Hirama; Hiram Abiff z Tyru, patron masonerii, to legendarny budowniczy Świątyni Salomona, który miał zostać zamordowany przez nieuczciwych czeladników, ponieważ nie chciał wyjawić najistotniejszego sekretu mistrza masońskiego, którym jest Wielkie Słowo, będące niewypowiadalne imię Boga (niewypowiadalne, gdyż wg nauk okultystycznych znajomość imienia ducha stanowi klucz do objęcia władzy nad nim). [przypis edytorski]
zostali templariusze (…) w najstraszliwszy sposób wytępieni — templariusze, zakon rycerski, założony ok. 1120 w Jerozolimie w celu obrony i eskorty pielgrzymów do Ziemi Świętej; posiadali kilkanaście prowincji w Europie, dzięki licznym nadaniom, przywilejom papieskim i operacjom finansowym zgromadzili wielkie bogactwa, dzięki którym mieli znaczące wpływy polityczne; po upadku Królestwa Jerozolimskiego pozbawieni siedziby templariusze przenieśli się na Cypr, a następnie do Francji. Upadek zakonu spowodowały wysunięte przez króla Francji Filipa IV Pięknego (1268–1314), poważnie zadłużonego u zakonu, oskarżenia o świętokradztwa, herezję, czary i spiskowanie z poganami. Francuska gałąź zakonu została skasowana w 1311 r., jej majątki skonfiskowano, a wielu templariuszy, włącznie z wielkim mistrzem Jakubem de Mollay i najwyższymi dostojnikami, spalono na stosie. Ostatecznie zakon został zawieszony przez papieża w 1317. [przypis edytorski]
Hermes Trismegistos (z gr. dosł.: Hermes Po Trzykroć Wielki) — bóstwo hellenistyczne wcielające ideę harmonijnej symbiozy religii, nauki i sztuki, a także (na innym poziomie) mądrości i mistyki. Figura Trismegistosa łączy cechy gr. boga Hermesa i egipskiego Thota z elementami mistyki judaistycznej; patronuje on astrologii i alchemii, duchowemu rozwojowi prowadzącemu ku prawdziwemu, syntetycznemu poznaniu świata i zaświatów. Jest symbolem wiedzy tajemnej (czyli tzw. hermetycznej). Uznawano go za autora wielu ksiąg (m.in. Tabula Smaragdina czyli Tablica Szmaragdowa oraz zbiór traktatów Corpus Hermeticum) mających wpływ na filozofię różokrzyżowców oraz licznych tradycji ezoterycznych, gnostyckich i kabalistycznych. [przypis edytorski]
Mon âme seulette a mal au coeur d'un dense ennui (fr.) — moja samotna dusza boli mnie od zgęszczonej nudy. [przypis edytorski]
Philosophia sagax — tytuł dzieła Paracelsusa znanego też jako Astronomia Magna, wyd. w 1537 r.; Paracelsus, właśc. Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim (1493 a. 1494–1541) ur. w Szwajcarii lekarz i przyrodnik, zw. ojcem medycyny nowożytnej. [przypis edytorski]
Agrippa, Henricus Cornelius a. Agrippa von Nettesheim (1486–1535) — niemiecki uczony, filozof, okultysta, astrolog i alchemik, przedstawiciel renesansowej magii i okultyzmu; wzmiankowana „Philosophia occulta” odnosi się do jego dzieła De occulta philosophia libri tres z 1531 r. [przypis edytorski]
Tarot — karty hierograficzne (tj. mające za zadanie przedstawiać rzeczy święte), których symbolika ma wykładać religijne, naukowe i polityczne doktryny świata starożytnego; symbolikę tę wywodzi się z astrologii (znaczenia poszczególnych gwiazd i planet oraz ich stosunku do znaków Zodiaku); Tarot znany był wtajemniczonym kapłanom w Egipcie, Chaldei, Chinach oraz kabalistycznym bractwom różokrzyżowców, uprawiającym teozofię i alchemię; z talii kart tarotowych wywodzą się dzisiejsze karty do gry, składa się ona z 22 kart reprezentujących tzw. Wielkie Arkana przedstawiających podstawowe symbole oraz 56 kart zw. Małymi Arkanami; te ostatnie dzielą się na 4 znaki odpowiadające kolorom dzisiejszych kart do gry: buławy (dziś: trefl), puchary (pik), sztylety (kier) i denary (karo); każdy znak (kolorze) zawiera 10 liczb i 4 figury (król, dama, rycerz, walet); figury te mają być hieroglificznym wyobrażeniem czterech głosek alfabetu hebrajskiego (odpowiadających imieniu Jahwe: Jhwh) i symbolizować cztery żywioły (cztery stany skupienia materii), a wszystkie te elementy razem tworzyć mają obraz wszechświata (Natury, Boga). [przypis edytorski]
Viollet-le-Duc, Eugène Emmanuel (1814–1879) — francuski architekt, historyk sztuki i konserwator; wolnomularz; zajmował się badaniami i konserwacją architektury średniowiecznej; od 1863 r. profesor Szkoły Sztuk Pięknych (École des Beaux Arts) w Paryżu; autor opracowań słownikowych dotyczących architektury średniowiecza. [przypis edytorski]
Metatron — imię serafina (znaczące „strażnik” a. „posłaniec”) z ksiąg kabalistycznych, znanego jako „ten, który zajmuje tron obok Boga”, króla Aniołów, którego śpiew miał tworzyć nowe ich zastępy; ulubieniec Boga, bezpośrednio z Nim obcujący, stworzony razem ze światem a. nawet wcześniej, stąd w niektórych tradycjach bywa traktowana jako osoba o statusie boskim, a Mesjasz miałby być jego inkarnacją. [przypis edytorski]
demiurg — w niektórych systemach religijnych a. filozoficznych twórca świata, który nie jest jednak tożsamy z najwyższym bogiem. Ponieważ demiurg nie jest ani wszechwiedzący, ani wszechmocny, a dokonany przez niego akt kreacji był aktem samowolnym, stworzony przez niego świat jest niedoskonały i pełen zła. [przypis edytorski]
crux ansata — tzw. krzyż egipski; znak Anch (a. Ankh), w mitologii egipskiej hieroglif oznaczający życie. [przypis edytorski]
Vogt, Karl (1817–1895) — szwajcarski przyrodnik pochodzenia niemieckiego; materialista, zwolennik teorii ewolucji Charlesa Darwina, profesor uniwersytetu w Gießen i w Genewie oraz popularyzator nauk biologicznych, autor wielu prac z zakresu zoologii, geologii i fizjologii. [przypis edytorski]
Moleschott, Jacob (1822–1893) — holenderski lekarz, fizjolog i filozof, zwolennik materializmu wulgarnego (popularnej w XIX w. redukcjonistycznej maniery sprowadzania zjawisk psychicznych do chemicznych i biologicznych), autor dzieła Der Kreislauf des Lebens („Krążenie życia”); prześladowany za swe poglądy, przeniósł się z uniwersytetu w Heidelbergu na uniwersytet w Turynie; słynne stało się jego stwierdzenie, lakonicznie streszczające reprezentowane przez Moleschotta stanowisko filozoficzne: Ohne Phosphor kein Gedanke, tj. „Bez fosforu nie ma myśli”. [przypis edytorski]
przenoszę się na medycynę — na politechnikę zapisał się Przybyszewski 4 maja 1889 r.; 5 maja 1890 r. przeniósł się na medycynę. [przypis edytorski]
odebrano mi stypendium familijne Musolffa — Ks. Niward Musolff (1795–1872), proboszcz klasztoru w Wągrowcu, był fundatorem stypendium dla uczniów z parafii wągrowieckiej, z którego korzystał Przybyszewski w okresie studiów na politechnice berlińskiej. [przypis edytorski]
Hille, Peter (1854–1904) — „następca duchowy braci Hart” (p. niżej), jeden z głównych przedstawicieli irracjonalistycznego nurtu moderny niemieckiej; autor aforyzmów i mistyczno-refleksyjnych, impresjonistycznych liryków. Ekscentryczny w ubiorze i sposobie życia, zagubił większość swych manuskryptów, które stale nosił przy sobie, podczas włóczęgi i częstych noclegów na dworcach kolejowych. [przypis edytorski]
Max Stirner (1806–1856) — filozof niemiecki (młodoheglista), reprezentant skrajnego indywidualizmu i anarchizmu. Wspomniany dalej główny utwór Einzige und sein Eigentum (Jedyny i jego własność) napisał w r. 1845. Ola Hansson (p. niżej) zawarł szkice o nim w książce Seher und Deuter. [przypis edytorski]
Hansson, Ola (1860–1925) — pisarz i krytyk szwedzki, przedstawiciel dekadentyzmu; autor impresjonistycznych, związanych z krajem ojczystym (rodzinną Skanią) poezji i realistyczno-psychologistycznych opowiadań; po publikacji tomu śmiałych erotyków (Sensitiva amorosa, 1887), został oskarżony o obrażanie moralności publicznej i zmuszony do emigracji: przebywał w Szwajcarii, Niemczech i Turcji (tam zmarł), pisał po niemiecku, duńsku i norwesku. [przypis edytorski]
Hart, Heinrich (1853–1906) — pisarz i krytyk literacki, pionier naturalizmu w literaturze niem., blisko autor dramatu Sedan, planował epos w 24 pieśniach opisujący panoramę rozwoju ludzkości od czasów starożytnych pt. Lied der Menschheit („Pieśń ludzkości”), powstały jednak tylko pierwsze trzy pieśni (Tul i Nahila 1888, Nimrod 1888, Moses 1896). Ściśle współpracował ze swym bratem, Juliusem Hartem, m.in. jako współautor zbioru tekstów krytycznych Kritische Waffengänge (cz. 1–6, 1882–1884) oraz współzałożyciel towarzystwa Westfälischer Verein für Literatur. [przypis edytorski]
Hart, Julius (1859–1930) — pisarz i krytyk literacki, pionier naturalizmu w literaturze niem., autor dramatu Der Sumpf (tzn. „Bagno”, 1886) i zbiorów poezji, np. Sansara (1879), Triumph des Lebens („Tryumf życia”, 1898); w jego utworze Der neue Gott (tzn. „Nowy Bóg”) dochodzi do głosu motyw panteizmu natury, zaś nowele Stimmen in der Nacht („Głosy w nocy”, 1898) i Träume der Mitsommernacht (tzn. „Sen nocy letniej”, 1905) wyprzedzają ekspresjonizm. Ściśle współpracował ze swym bratem, Heinrichem Hartem, m.in. jako współautor zbioru tekstów krytycznych Kritische Waffengänge (cz. 1–6, 1882–1884) oraz współzałożyciel towarzystwa Westfälischer Verein für Literatur. [przypis edytorski]
Holz, Arno (1863–1929) — niemiecki poeta i dramaturg naturalista; pochodził z Kętrzyna (Rastenburga w Prusach Wschodnich), w 1875 r. cała rodzina przeniosła się do Berlina, tam nawiązał kontakt z kręgiem niem. naturalistów Naturalistenverein Durch, w którym poznał Gerharda Hauptmanna; debiutował jako poeta wielkiego miasta i mas robotniczych (Buch der Zeit, 1884; nagroda Schillera w 1885); w 1892 wydaje Die Kunst, ihr Wesen und ihre Gesetze (Sztuka, jej istota i jej prawa), stanowiącą „biblię konsekwentnych naturalistów”; przez jakiś czas publikował wspólnie z Johannesem Schlafem (dramaty wyd. w tomie Neue Gleise, 1890; m.in. Die papierene Passion i Familie Selicke, a także drobne utwory prozą); w sztuce z 1896 r. Sozialaristokraten, pisanej już bez towarzysza, przeprowadza krytykę niem. bohemy artystycznej z Friedrichshagen (jednym z bohaterów sztuki jest Przybyszewski, sportretowany jako redaktor Styszinsky); nominowany do literackiej Nagrody Nobla w 1929 r., zmarł przed ogłoszeniem werdyktu, nagrodę przyznano wówczas Thomasowi Mannowi. [przypis edytorski]
Schlaf, Johannes (1862–1941) — pisarz naturalista, następnie przedstawiciel berlińskiej bohemy o nastawieniu dekadenckim i mistycznym. [przypis edytorski]
Hauptman, Gerhard (1862–1946) — pisarz i dramturg niem. związany z Dolnym Śląskiem, przedstawiciel naturalizmu, laureat Nagrody Nobla w 1912 r.; debiutował dramatem Vor Sonnenaufgang (Przed wschodem słońca), najsłynniejszym jego utworem jest sztuka Tkacze (Die Weber, 1892) podejmująca problematykę społeczną, ukazująca los tkaczy śląskich i ich bunt z lat 40. XIX w. ; w późniejszym okresie twórczości zwrócił się ku symbolizmowi. [przypis edytorski]
Den einzigen konsequenten Realisten (niem.) — jedynym konsekwentnym realistom. [przypis edytorski]
Wedekind, Frank (1864–1918) — poeta i aktor niemiecki, współpracował z satyrycznym tygodnikiem monachijskim „Simplizissimus”, popierającym pierwsze próby ekspresjonizmu; pisał poezje, a przede wszystkim dramaty, w których atakował kłamliwe przemilczanie spraw seksualnych, j. np. w dramacie dojrzewania Frühlings Erwachen („Przebudzenie wiosny”), 1891. [przypis edytorski]
Halbe, Maks (1865–1944) — niemiecki pisarz naturalistyczny i dramaturg; popularyzator Haeckla; autor dramatów Jugend („Młodość”, 1893), Der Strom („Strumień”, 1904) i realistycznych romansów obyczajowych z życia wsi, o akcentach antyklerykalnych; współtworzył eksperymentalne teatry w Monachium, przyjaźnił się z Frankiem Wedekindem. [przypis edytorski]
Wir wollen uns mit Schnaps berauschen (…) echte Russen sein (niem.) — dosł.: „Chcemy wódką oszałamiać się / Naszymi kobietami wymieniać się,/ Chcemy łojem się smarować,/ W blasku słońca nago spacerować —/ Chcemy prawdziwymi Rosjanami być.” [przypis edytorski]
Henckell, Karl (1864–1929) — poeta niemiecki, rozpoczynający od doświadczeń naturalistycznych (Moderne Dichtercharaktere, 1885), w swych lirykach społecznych, oskarżających kapitalizm, próbował zastosować materiał statystyczny. Pisał też poematy o naturze i miłości. [przypis edytorski]
Salon-Anarchist (niem.) — dosł. anarchista salonowy; aluzja do gł. bohatera powieści J. H. Mackaya Die Anarchisten z 1891, przedstawiającej nędzę i przestępczość londyńską. [przypis edytorski]
Mackay, John Henry (1864–1933) — autor powieści o literacie-anarchiście Die Anarchisten z 1891; debiut prozatorski w 1885 to: Kinder des Bochlands, poetycki w 1886 to anarchistyczno-radykalne Dichtungen; w szkicach Fortgang i Sturm zawarł swoje rozważania o Maksie Stirnerze. [przypis edytorski]
Stirner, Max, właśc. Johann Kaspar Schmidt (1806–1856) — filozof niemiecki, gł. teoretyk indywidualizmu; wpłynął na rozwój anarchoindywidualizmu oraz anarchoegoizmu; autor książki Jedyny i jego własność, zawierającej wykład zasad egoizmu stirnerowskiego. [przypis edytorski]
Der Einzige und sein Eigentum — Jedyny i jego własność; główne dzieło Maksa Stirnera (1806–1856), niem. filozofa i teoretyka indywidualizmu, wyd. w 1844 r. w Lipsku; tytułowy „jedyny” to jednostka, której prawem jest wolność (wyzwolenie od wszelkich zobowiązań) i dążenie do własnej korzyści oraz samorealizacji (etyka egocentryzmu i subiektywizmu). [przypis edytorski]
De l'Intelligence — O inteligencji, główne dzieło słynnego francuskiego estetyka, filozofa i historyka Hippolyte'a Adolphe'a Taine'a (1828–1893), zawierające wykład podstaw filozofii naturalizmu. [przypis edytorski]
Ribot, Theodule (1839–1916) — francuski filozof i profesor psychologii eksperymentalnej w Sorbonie. Na język polski przełożono jego Psychologię uczuć (La Psychologie des sentiments, 1896) i Logikę uczuć (La logique des sentiments). [przypis edytorski]
Paulhan — prawdopodobnie chodzi tu o filozofa i pedagoga niemieckiego Friedricha Paulsena (1846–1908). [przypis edytorski]
Wundt, Wilhelm (1832–1920) — filozof niemiecki, jeden z twórców psychologii eksperymentalnej, poprzednik Freuda [przypis edytorski]
Münsterberg, Hugo (1863–1916) — niemiecko-amerykański filozof i psycholog, założyciel psychotechniki [przypis edytorski]
Spencer, Herbert (1820–1903) — ang. filozof, biolog i antropolog, współtwórca socjologii; przedstawiciel ewolucjonizmu. [przypis edytorski]
Jenseits von Gut und Böse (niem.) — Poza dobrem i złem, wydany w r. 1886 zbiór aforyzmów i krótkich szkiców z dziedziny filozofii i sztuki, zawierający główny wykład etyki Nietzschego. [przypis edytorski]
Menschliches, Allzumenschliches (niem.) — Ludzkie, arcyludzkie; szkice estetyczno-literackie Nietzschego, wydane w l. 1878–80. [przypis edytorski]
zniemczyli nazwisko Nickich herbu Radwan na Nietzsche — Dokładnie zbadał całą tę sprawę pochodzenia Nietzsche-Nickiego archiwalnie pan Szarlitt. [przypis autorski]
odbywa się obecnie rewindykacja dla Polski Korzeniowskiego-Conrada — w latach 1923–1926 wiele pisano o polskości Conrada, m.in.: Stefan Żeromski (Joseph Conrad, „Wiadomości Literackie” nr 33 z 1924 r.; Autor rodak, „Naokoło Świata” luty 1925), Maria Dąbrowska (Tragizm Conrada, „Wiadomości Literackie” nr 63; Prawdziwa rzeczywistość Conrada, „Wiadomości Literackie” nr 285), Jarosław Iwaszkiewicz (Conrad a Europa, „Wiadomości Literackie” nr 57). [przypis edytorski]
barkarola — typ pieśni śpiewanej przez gondolierów, a także wywodząca się od niej instrumentalna forma muzyczna; tu chodzi o utwór F. Chopina Barkarola Fis-dur, op. 60. [przypis edytorski]
Nie noch fand ich das Weib (…) liebe Dich, oh Ewigkeit (niem.) — „Nigdym nie napotykał kobiety, z którą bym dzieci chciał, snadź ta jest kobietą, którą kocham, albowiem kocham cię, o wieczności!”; cytat z Tako rzecze Zaratustra Nietzschego, refren z rozdz. Siedem pieczęci (czyli: Pieśń na „tak” i „amen”), tłum. Wacław Berent. [przypis edytorski]
Wagner, Richard (1813–1883) — niemiecki kompozytor światowej sławy, twórca dramatu muzycznego, krytyk sztuki; w 1872 r. założył słynny teatr w Bayreuth, gdzie wystawiał wielkie widowiska operowe (deklamacje przy orkiestrze symfonicznej), w których wykorzystywał mity starogermańskie; naczelną ideą estetyki wagnerowskiej było zjednoczenie słowa, muzyki i obrazu. Opera Tristan und Isolde (Tristan i Izolda) należy do najbardziej znanych i dość wczesnych utworów Wagnera, napisał ją w 1859 r.; Götterdammerung (Zmierzch bogów, 1876) stanowi ostatnią część tetralogii Der Ring des Nibelungen (Pierścień Nibelungów), poprzednie to: Rheingold (Złoto Renu, 1869), Walküre (Walkiria, 1870), Siegfried (Zygfryd, 1876); misterium sceniczne Parsifal powstało w r. 1882. [przypis edytorski]
Fechner, Gustav Theodor (1801–1887) — przyrodnik i filozof niem., jeden z twórców psychofizyki i estetyki doświadczalnej (zapoczątkował eksperymentalne badania zjawisk psychicznych, zajmował się galwanistyką oraz badaniem procesów elektrochemicznych); główne dzieła: Nanna, oder über das Seelenleben der Pflanzen (Nanna, czyli o życiu duchowym roślin, 1848), Elemente der Psychophysik (1860), Vorschule der Aesthetik (1876). [przypis edytorski]
Auer, Ignaz (1846–1907) — jeden z prawicowych przywódców niemieckiej socjaldemokracji. Kilkakrotny poseł do Reichstagu. [przypis edytorski]
Ehrenberg, Kazimierz (1870–1932) — dziennikarz konserwatywny, krytyk teatralny i tłumacz sztuk teatralnych, syn Gustawa Ehrenberga (1818–1895, naturalnego syna cara Aleksandra I, działacza tajnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego, poety, autora hymnu ruchu ludowego Gdy naród do boju wystąpił z orężem, zesłańca); od 1896 r. współpracownik konserwatywnego „Czasu” i „Głosu Narodu”, od 1902 r. sekretarz i recenzent teatralny warszawskiego „Wieku”, od 1905 r. publicysta polityczny „Kuriera Porannego”, w okresie międzywojennym związany z „Gazetą Polską”. [przypis edytorski]
Ojcowie Kościoła — apologeci chrześcijańscy z wczesnego okresu chrześcijaństwa (I–IV w.), których pisma i nauka jest ważna dla ukształtowania się doktryny. [przypis edytorski]
św. Ambroży (ok. 339–397) — arcybiskup Mediolanu, święty Kościoła katolickiego i prawosławnego, wyznawca (tj. świadek wiary, otoczony pośmiertnym kultem, zmarły śmiercią naturalną), ojciec i doktor Kościoła; zwalczał arian, przeciwników ustaleń soboru nicejskiego I (z 325 r.), wyznawców kultów pogańskich, a także judaizm; był wybitnym mówcą, głoszącym katechezy mistagogiczne (tj. wprowadzające w misterium wiary, duchową tajemniczą rzeczywistość), miał wielki wpływ nie tylko na lud, który nauczał, ale również na władców. [przypis edytorski]
Tertulian, właśc. Quintus Septimius Florens Tertullianus (ok. 155–ok. 240) — teolog chrześcijański z Afryki Płn., pierwszy z piszących po łacinie; przeszedł na chrześcijaństwo ok. 197; płodny apologeta, autor m.in. Preskrypcji przeciw heretykom, głosiciel zasady sprzeczności wiary z rozumem oraz prymatu wiary; ok. 207 roku zerwał z Kościołem Rzymu i przeszedł do bardziej rygorystycznych moralnie i religijnie montanistów. [przypis edytorski]
Laktancjusz, właśc. Lucius Caecilius Firmianus Lactantius (ok. 250–330) — pisarz, teolog i apologeta chrześcijański, ojciec kościoła, retor; doradca Konstantyna Wielkiego, wychowawca jego syna Kryspusa; zwany Cicero christianus, tj. chrześcijańskim Cyceronem (ze względu na płynność wymowy, ale również na cele, które sobie stawiał jako mówca i autor); autor popularnego traktatu Divinarum Institutionum (powst. 304–313, tłum. jako „Boże rozporządzenia” a. „Podstawy nauki Bożej”), w którym m.in. wyśmiewał poglądy o kulistości Ziemi, co wytknął Kopernik w swojej książce. [przypis edytorski]
Mokłowski, Kazimierz (1869–1905) — architekt i badacz architektury polskiej, autor dzieła Sztuka ludowa w Polsce, Lwów 1903. [przypis edytorski]
mnie osadzono już w więzieniu w Moabicie — Przybyszewski przebywał w więzieniu śledczym w Moabicie przez dwa tygodnie w r. 1896, aresztowany w związku z samobójstwem Marty Förder, córki kupca bławatnego z Wągrowca, która żyła z nim w wolnym związku w Berlinie od 1891 r. i była matką trojga jego dzieci. [przypis edytorski]
Virchow, Rudolf (1821–1902) — antropolog niemiecki: jeden z twórców współczesnej anatomii patologicznej; dyrektor instytutu patologii w Berlinie, od r. 1856 współwydawca Sammlung gemeinverstandlicher wissenschaftlicher Vortrage (Zbiór popularnych rozpraw naukowych). [przypis edytorski]
Wenn Sie von der Universität nicht weggehen, so werden Sie gegangen (niem.) — Jeżeli pan sam nie odejdzie z uniwersytetu, to zostanie pan wydalony. [przypis edytorski]
dzieci Szatana — tu: aluzja do tytułu książki Przybyszewskiego wydanej po raz pierwszy po niemiecku w Monachium w r. 1897 pt. Satanskinder, przetłumaczonej przez autora na jęz. polski pt. Dzieci Szatana (Lwów 1901). [przypis edytorski]
raté, raté, ça encore raté (fr.) — nie udało się, nie udało się, znów się nie udało. [przypis edytorski]
Servaes, Franz Theodor (1862–1947) — krytyk literacki w Berlinie w l. 1884–1899; od r. 1899 prowadził dział felietonu literackiego w wiedeńskiej „Neue Freie Presse”; od 1915 sprawozdawca teatralny w Berlinie; pierwszy zwrócił uwagę niemieckich czytelników swymi bardzo pozytywnymi artykułami na Przybyszewskiego; w powieści Garungen („Fermenty”, 1897) przedstawił Przybyszewskiego w postaci wiecznie pijanego Czecha Spirydiona Krakuschka. [przypis edytorski]
Lack, Stanisław Izrael (1876–1909) — tłumacz i krytyk młodopolski, współpracownik krakowskiego „Życia”. Jego tłumaczenie Seher und Deuter Hanssona ukazało się pt.: Jasnowidze i wróżbici, Warszawa 1905. [przypis edytorski]
Zur Psychologie des Individuums — tzn. O psychologii jednostki; t. I Chopin und Nietzsche, Berlin 1891, t. II Ola Hansson, Berlin 1892. [przypis edytorski]
Rimbaud, Jean Arthur (1854–1891) — czołowy poeta symbolizmu francuskiego, prekursor wielu kierunków w poezji światowej; pisał od 16 do 19 roku życia; zbiory: Une Saison en enfer (Sezon w piekle, 1873), Les Illuminations (Iluminacje, 1886). [przypis edytorski]
Barbey d'Aurevilly, Jules (1808–1889) — literat i krytyk francuski; apologeta feudalizmu i katolicyzmu; autor niesamowitych opowiadań Les Diaboliques (1874, w przekładzie polskim: Plemię diabła). [przypis edytorski]
Poe, Edgar Allan (1809–1849) — pisarz amerykański, autor przepojonych pesymizmem nowel i poezji (The Raven, Kruk, 1845), o tematyce fantastycznej i sensacyjno-makabrycznej, licznie naśladowanych, zmarł w ostatniej nędzy w szpitalu w Baltimoore, znaleziony na ulicy w stanie zatrucia alkoholem. [przypis edytorski]
Garszin, Wsiewołod (1855–1888) — popularny w kołach „Młodych Niemiec” pisarz rosyjski; przedstawiciel dekadentyzmu, autor przepojonych liryzmem pesymistycznych nowel psychologicznych, sięgających po formy alegoryczne i symboliczne oraz wyrażające moralne i społeczne konflikty epoki; najbardziej charakterystyczne dla jego twórczości jest autobiograficzne opowiadanie Czerwony kwiatek (ros. Красный цветок, 1883). [przypis edytorski]
Strindberg, August (1849–1912) — pisarz i malarz szwedzki, ustanowił nowy język literacki i formę nowoczesnego dramatu, zaszczepił w Szwecji europejskie prądy literackie (np. naturalizm, ekspresjonizm); autor m.in. dramatów Ojciec (1887), Panna Julia (1888), Pierwsze ostrzeżenie (1892), Do Damaszku (1898), Zbrodnie i zbrodnie (1899), Gustaw Waza (1899), Sonata widm (1907); powieści Czerwony pokój (1879), Historie małżeńskie (I, 1884; II, 1886), Spowiedź szaleńca (1888), Inferno (1897), eseju z zakresu krytyki sztuki Nowe sztuki czyli rola przypadku w powstawaniu dzieła sztuki oraz obrazów w duchu ekspresjonizmu, m.in. Kraina czarów (1894) czy Miasto (1903), a także eksperymentalnych fotografii (m.in. cyklu autoportretów z lat 1886, 1893 i 1906). Droga ewolucji Strindberga wiedzie od krytyki idealizmu mieszczańskiego ze stanowiska realistyczno-naturalistycznego, poprzez studia psychopatologiczne, nietzscheanizm i okultyzm, aż do skrajnego katolickiego mistycyzmu w Inferno (1897). [przypis edytorski]
Garborg, Arne (1851–1924) — norweski dziennikarz, poeta i prozaik tworzący w języku nynorsk; pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej; mąż prozatorki, dramatopisarki i tancerki, popularyzatorki folkloru i feministki, Huldy Garborg (1862–1934); autor powieści (m.in. Mannfolk 1886, Trætte Mand 1891, Fred, 1892), a także zbiorów poezji i esejów na temat języka i literatury norweskiej, tłumacz Odysei Homera. [przypis edytorski]
Jaeger, Hans (1854–1910) — pisarz norweski; zwolennik pseudonaukowej teorii antagonizmu płci; wywołał dyskusję powieściami Fra Christiania-bohemen, 1885, i Sykkjaerlighed, 1893, w których daje naturalistyczne opisy życia seksualnego studentów i propaguje wolną miłość. [przypis edytorski]
Sudermann, Hermann (1857–1928) — pisarz niemiecki, rodem z Prus Wschodnich; debiutował 27 XI 1889 r. w teatrze Lessinga dramatem Die Ehre („Honor”); autor powieści obyczajowo-ziemiańskich (Frau Sorge, 1857). [przypis edytorski]
Klinger, Maks (1857–1920) — malarz, rzeźbiarz i rytownik niemiecki; tworzył częściowo pod wpływem Böcklina. [przypis edytorski]
w moim pierwszym dziele „Totenmesse” — pierwszym drukowanym utworem Przybyszewskiego była wspomniana już rozprawa Chopin und Nietzsche (1892). Poemat prozą Totenmesse („Msza za umarłych”) ukazał się w Berlinie w r. 1893, a w tłumaczeniu polskim autora pt.: Requiem aeternam po raz pierwszy w r. 1901. [przypis edytorski]
Tetmajer, Włodzimierz (1862–1923) — malarz, polityk i literat, ożeniony z chłopką z Bronowic, posłużył Wyspiańskiemu za prototyp Gospodarza w Weselu. Przyrodni brat poety Kazimierza Tetmajera. [przypis edytorski]
Krohg, Christian (1852–1925) — norweski pisarz i malarz, prekursor impresjonizmu w Norwegii, jedna z czołowych postaci bohemy artystycznej w Oslo, autor powieści Albertine (1886) stanowiącej ostrą krytykę metod działania policji obyczajowej, a opowiadającej o niezamężnej krawcowej zmuszonej przez sytuację materialną do uprawiania prostytucji; powieść wywołała skandal, nakład skonfiskowano w następnym dniu po publikacji, zaś pruderia sądów wywołała zaś protesty czytelników. [przypis edytorski]
Fröding, Gustav (1860–1911) — poeta szwedzki, debiutował w r. 1891 zbiorem pieśni opiewających radość życia Gitara i harmonika (oryg. Guitarr och dragharmonika), w latach późniejszych tworzył pesymistyczne studia psychopatologiczne, pisał otwarcie o swoich problemach z alkoholem i w relacjach z kobietami; był leczony w wielu instytucjach psychiatrycznych, m.in. w Lillehammer w Norwegii, Görlitz w Niemczech i Uppsali w Szwecji; ostatnie lata spędził z wieloletnią kochanką Idą Bäckman. [przypis edytorski]
Wied, Gustav (1858–1914) — pisarz duński z pogranicza naturalizmu i dekadentyzmu. [przypis edytorski]
Defoe, Daniel, właśc. Daniel Foe (1660–1731) — pisarz ang., autor słynnej powieści przygodowej Przypadki Robinsona Cruzoe (1719), opowiadającej dzieje rozbitka, który spędził wiele lat na bezludnej, tropikalnej wyspie; skazany z inicjatywy rządu za broszurę Najkrótszy sposób postępowania z dysydentami, Defoe oddał się dobrowolnie w ręce wymiaru sprawiedliwości (chcąc ratować drukarza) i odbył trzykrotnie karę pręgierza, co następnie upamiętnił w Hymnie do pręgierza (Hymn to the Pillory). [przypis edytorski]
Bang, Hermann Joachim (1857–1912) — pisarz i eseista duński okresu modernizmu; autor powieści, m.in. Beznadziejne pokolenia (oryg. Haabløse Slægter, wyd. 1880; przykład prozy naturalistycznej), Tina (1889), Michaël (1904); Biały dwór (oryg. Det hvide Hus, tj. „Biały dom”, wyd. 1888; pełen melancholii romans, zawierający obraz dzieciństwa pisarza); opowiadań i nowel opisujących życie prowincji duńskiej Przy drodze (oryg. Ved Vejen, wyd. 1886) i in. [przypis edytorski]
Drachmann, Holger (1846–1908) — pisarz, poeta i malarz duński, zaliczany do nurtu neoromantyzmu i impresjonizmu (sceny marynistyczne w malarstwie, symbolika morska w liryce); przez dłuższy czas mieszkał w Londynie oraz podróżował po Europie, odwiedzając Szkocję, Francję, Hiszpanię, Włochy (z podróży pisywał korespondencje do prasy); autor powieści autobiograficznej Forskrevet. [przypis edytorski]
Daniłowski, Gustaw, pseud. Władysław Orwid (1871–1927) — pisarz i poeta, działacz socjalistyczny, uczestnik rewolucji 1905 r.; autor m.in. powieści Jaskółka (1908), Maria Magdalena (1912, poświęconej psychologii miłości); życiorysów działaczy socjalistycznych: Stefana Okrzei, Henryka Barona (oba 1910) oraz Józefa Mireckiego (pt. Na stokach cytadeli, wyd. 1916), a także publikacji wspomnieniowej Wrażenia więzienne oraz polemicznej wobec ataków endecji, zbierającej poprzednie pisma: Bandyci z Polskiej Partii Socjalistycznej (1924). [przypis edytorski]
Niemojewski, Andrzej (1864–1921) — poeta, pisarz i publicysta okresu Młodej Polski, społecznik, religioznawca, znawca astrologii, tłumacz (m.in. Żywota Jezusa Ernesta Renana, 1904 oraz Dziejów wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom Józefa Flawiusza, 1906);wydawca wolnomyślicielskiego, antyklerykalnego, religioznawczego tygodnika „Myśl Niepodległa” (z czasem ewoluującego w kierunku antysemityzmu); autor m.in. cyklu poetyckiego Polonia irredenta (t. I–VII, wyd. 1895–1898), powieści Listy człowieka szalonego (humorystyczne sportretowanie środowiska cyganerii krakowskiej; wyd. 1899), opracowania Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych (Warszawa 1909); publikował pod pseudonimami: Lambro, Lubieniec A., Rokita. [przypis edytorski]
Wilde, Oskar (1854–1900) — słynny pisarz angielski, autor m.in. Naczelnych zasad sztuki (Intentions), skazany był na 2 lata więzienia za obrazę moralności publicznej; De profundis napisał już po wyjściu z więzienia (wyd. 1905). [przypis edytorski]
moral insanity — dosł.: obłęd moralny; patologiczny brak kryteriów moralnych; zazwyczaj towarzyszy niedorozwojowi umysłowemu. [przypis edytorski]
Rasmussen, Knud (1879–1933) — podróżnik i pisarz duński; autor Nye Maunesker, Eskimo Folk Tales i in. [przypis edytorski]
Marholm, Laura, właśc. Laura Mohr-Hansson (1854–1928) — autorka dramatów, nowel i powieści głównie o tematyce kobiecej. W l. 1897–1903 wydała książkę o zbliżonym do pierwszego utworu Przybyszewskiego tytule: Zur Psychologie der Frau („O psychologii kobiety”). [przypis edytorski]
Key, Ellen (1849–1926) — pisarka szwedzka, propagatorka emancypacji kobiet; ogłosiła m.in. Stulecie dziecka, O miłości i małżeństwie. [przypis edytorski]
Hansson (…) o dwanaście lat starszy ode mnie — urodzony w 1860 roku Ola Hansson był o osiem lat starszy od Przybyszewskiego. [przypis edytorski]
Boehme, Jakub (1575–1624) — niem. teolog luterański i filozof-mistyk, rodem ze Śląska, szewc-samouk; w dziele Aurora (1610) rozwija antyscholastyczną, dialektyczną filozofię przyrody. [przypis edytorski]
Wille, Bruno (1860–1928) — niem. pisarz, filozof, kaznodzieja ewangelicki, założyciel stowarzyszenia Freie Volksbühne; autor powieści oraz utworów autobiograficznych i filozoficznych, m.in. Einsiedler und Genosse („Pustelnik i towarzysz”, 1897); za swoje przekonania siedział w więzieniu w Friedrichshagen „Pod pruskim orłem”; w utworze: Das Gefangnis zum Preussischen Adler. Eine Selbsterlebte Schildbürgerei. Mit einem Bill das Gefangnisses (Jena 1914) sportretował Przybyszewskiego w postaci bohatera nazwanego Przski, wyśmiewając się z jego wymowy i stylu życia. [przypis edytorski]
Bölsche, Wilhelm (1861–1939) — pisarz niemiecki; pod wpływem Haeckla propaguje darwinizm; autor broszur przyrodoznawczych i utworów o treści filozoficzno-przyrodniczej, np. Miłość w przyrodzie (1898–1902). [przypis edytorski]
Młode Niemcy — okres w literaturze niemieckiej po r. 1830, zawdzięczający nazwę przedmowie Ludolfa Wienbarga do Aesthetische Feldzüge („Potyczki estetyczne”, 1834): „Wam, Młode Niemcy, poświęcam te słowa”. Przybyszewski używa tego określenia w odniesieniu do „Najmłodszych Niemiec”, grupy modernistów niemieckich. [przypis edytorski]
Hölderlin, Friedrich (1770–1843) — poeta niemiecki, mistyk i panteista, którego renesans przeżywały „Najmłodsze Niemcy” (Nietzsche); autor romansu w listach: Hyperion, oder der Eremit in Griechenland i drobnych poezji (Lyrische Gedichte, 1826); od r. 1806 nieuleczalnie obłąkany. [przypis edytorski]
Novalis, właśc. Friedrich von Hardenberg (1772–1801) — romantyczny poeta niemiecki, autor mistyczno-religijnych Hymnen an die Nacht (Hymnów do Nocy) napisanych po śmierci narzeczonej (tłumaczenie polskie: S. Przybyszewski, A. Baumfeld, 1909) i nieskończonej powieści Heinrich von Ofterdingen. [przypis edytorski]
Schelling, Friedrich Wilhelm (1775–1854) — słynny filozof romantyzmu niemieckiego; renesans jego doktryn przeżywała bohema niemiecka. [przypis edytorski]
Bjørnson, Bjørnstjerne (1852–1910) — norweski pisarz i krytyk teatralny; twórca realistycznej prozy i dramatów, a także poezji; m.in. powieści: Synnóve Solbakken (tł. pol. F. Mirandoli: Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza Lwów 1922), Arne, dramaty: Bankructwo, Ponad siły, liryka: Poezje i pieśni (1870). [przypis edytorski]
Kjelland, Aleksander (1849–1906) — pisarz norweski, autor obyczajowych powieści tendencyjnych: Ludzie pracy (krytyka biurokracji), Śnieg (krytyka duchowieństwa), Trucizna (krytyka systemu szkolnictwa), Else (satyryczne przedstawienie burżuazyjnej filantropii). [przypis edytorski]
Jacobsen, Jens Piotr (1847–1885) — naturalistyczny prozaik duński; w młodości tłumaczył Darwina; poza drobnym zbiorem liryk i nowel wydał tylko dwie powieści obyczajowo-psychologiczne: Fru Marie Grubbe (1876) i Niels Lyhne (1880). [przypis edytorski]
Beer-Hofmann, Richard (1866–1945) — austriacki pisarz neoromantyczny; poeta i dramaturg; wprowadził do swej poezji mitologię żydowską (Jaakohs Traum, 1918). [przypis edytorski]
Hoffmannsthal, Hugo von (1874–1929) — pisarz austriacki zaliczany do grupy estetów wiedeńskich, skrajnych przeciwników naturalizmu; kult piękna i psychologizm stanowią główne kręgi tematyczne jego utworów, np.: Der Tod des Tizian (Śmierć Tycjana; hymn), Der Tor und der Tod (Głupiec i śmierć, dramat 1893), Jedermann (Każdy, 1911). [przypis edytorski]
Bahr, Hermann (1863–1934) — dramaturg wiedeński, debiutujący pod hasłami naturalizmu, twórca wiedeńskiej secesji. [przypis edytorski]
Spielhagen, Friedrich (1829–1911) — pisarz niemiecki, autor dramatów, nowel i powieści poruszających aktualne kwestie społeczne. [przypis edytorski]
Bleibtreu, Karl (1859–1928) — redaktor czasopism: berlińskiego „Kleine Tageblatt” w 1884 r., „Schalk” w 1885, „Magazin für die Literatur des In- und Auslandes” w l. 1886–88 i „Die Gesellschaft” w l. 1880–90 (wraz z Conradem); jeden z pionierów teorii naturalizmu w Niemczech; w „Revolution der Literatur” (1887) ogłosił cykl realistycznych powieści historycznych; powieść Grössenwahn (Megalomania, 1887) przedstawia koterie literackie funkcjonujące w ówczesnym Berlinie. [przypis edytorski]
Conradi, Hermann (1862–1890) — pisarz niem., pionier naturalizmu w Niemczech, wydawca antologii Moderne Dichtercharaktere (Współczesne sylwetki poetów; wyd. 1885). [przypis edytorski]
Vigeland, Gustav (1869–1943) — mowa o „Szatanie” znakomitego rzeźbiarza norweskiego, reprodukowanym w nr 7 „Życia” z 1899 r., co spowodowało konfiskatę całego nakładu. [przypis edytorski]
Haeckel, Ernst (1834–1918) — autor słynnych antyklerykalnych Zagadek świata, założył w r. 1906 ateuszowski „Związek Monistów”. [przypis edytorski]
monizm — kierunek filozoficzny uznający (w przeciwieństwie do dualizmu) jeden pierwiastek za osnowę wszystkich rzeczy. [przypis edytorski]
Parturiunt montes, nascetur ridiculus mus (łac.) — Trudzą się góry, a zrodzą śmieszną mysz (Horacy). [przypis edytorski]
Scheerbart, Paweł (1863–1915) — niemiecki pisarz modernistyczny; autor fantastycznych opowiadań, w których humor graniczy z groteską. [przypis edytorski]
Nowaczyński, Adolf (1876–1944) — pisarz i publicysta; dramaturg i satyryk, zasłynął głównie jako autor pamfletów. Współpracował m.in. z „Życiem” krakowskim. [przypis edytorski]
revenons à nos moutons (fr.) — dosł.: wróćmy do naszych baranów; przen. fraz.: wróćmy do tematu. [przypis edytorski]
Brandes, Georg Morris Cohen (1842–1927) — krytyk literatury i filozof duński; w 1871 r. zapoczątkował naturalizm w Danii; napisał m.in. Główne prądy w literaturze XIX stulecia: prelekcye wykładane na Uniwersytecie Kopenhagskim (t.1–5, Warszawa 1881–1885) oraz wrażenia z Polski: Polska (Polen 1898) i Rosji (Rosja 1905); w publikacjach polskich jego imię było spolszczane, funkcjonował więc jako Jerzy Brandes. [przypis edytorski]
Brandes, Carl Edvard Cohen (1847–1931) — pisarz-orientalista, krytyk literacki i polityk z ramienia duńskiej partii socjaldemokratycznej (Det Radikale Venstre, RV, tj. Radykalna Lewica). [przypis edytorski]
Renan, Ernest (1823–1892) — francuski pozytywistyczny filozof, orientalista i historyk. Najsłynniejsza jego książka, polemizująca z tezą o boskości Chrystusa, Vie de Jesus (1863), została przełożona na jęz. polski przez A. Niemojewskiego. [przypis edytorski]
Lie, Jonas (1833–1908) — pisarz norweski, autor realistycznych powieści środowiskowych: morskich (Gaa Paa!, tj. Naprzód, 1882), dotyczących ówczesnej sytuacji kobiet (np. Córki komandora, 1886: krytyka niszczącego oddziaływania konwenansów; Małżeństwo, 1887: studium niszczenia szczęścia małżeńskiego przez codzienność życia); u schyłku życia tworzył dzieła zabarwione irrealizmem i mistycyzmem (począwszy od powieści Złe mocez 1890 r. i zbioru baśni Trollle z 1891). [przypis edytorski]
Tavastsjerna, Karl August (1860–1898) — fiński pisarz i poeta, tworzący po szwedzku, przedstawiciel realizmu. [przypis edytorski]
w tym dniu ukończyłem dwudziesty trzeci rok życia — Przybyszewski urodził się w 1868 r., z czego wynika, że myli się tu o rok: kończył wówczas lat 24. [przypis edytorski]
„Zdrój” — pierwsze pismo polskie związane z ekspresjonizmem, wydawane przez literata i malarza, Jerzego Hulewicza (1889–1940) w Poznaniu w latach 1917–1920 przy współudziale Przybyszewskiego. [przypis edytorski]
Krzyk — ekspresjonistyczna powieść Stanisława Przybyszewskiego (wyd. Lwów 1917 r. zostało opatrzone autobiograficznym wstępem pt. W zwierciedle). [przypis edytorski]
De profundis — powieść Stanisława Przybyszewskiego, wydana początkowo po niemiecku (Berlin 1894), a następnie po latach po polsku; autor napisał do tego dzieła dwie różne przedmowy, streszczające jego teorię sztuki: pierwsza, zatytułowana Pro domo mea, drukowana nakładem autora, poprzedzała niem. wydanie De profundis, druga pt. Frontispices została napisana do polskiego wyd. Lwów 1929. [przypis edytorski]
Ewers, Hanns Heinz (1871–1943) — niemiecki pisarz-mistyk, satanista, okultysta, autor operujący estetyką niesamowitości, grozy i horroru; był krótko członkiem NSDAP w początkowej fazie istnienia partii, jego twórczość była objęta patronatem Goebbelsa, szybko jednak doszło do zerwania powiązań, konfliktu i prześladowania pisarza, który nie podzielał antysemickiej polityki nazistów, a przy tym był tępiony za homoseksualizm (w 1934 r. większość jego dzieł została zakazana); do jego powieści Alraune (tłumaczonej na polski przez Jadwigę Przybyszewską) Stanisław Przybyszewski napisał wstęp-artykuł, wyd. osobno pt. Na marginesie tworu Ewersa (Lwów 1917); wyd. w 1921 r. Wampir. Powieść zdziczenia ze strzępów i barw została zakazana w Niemczech i USA i czekała 5 lat na publikację; do innych znanych utworów Ewersa należą opowiadania: Żydzi z Jêb, Dama tyfusowa, Moja matka, czarownica, Opętani. [przypis edytorski]
Na drogach duszy — zbiór rozpraw krytycznych o literaturze i sztuce Stanisława Przybyszewskiego, zawierający m.in. wykład teorii „nagiej duszy”; pierwodruk po niem.: Auf den Wegen der Seele, Berlin 1896. [przypis edytorski]
Szlakiem duszy polskiej — szkice literacko-historiozoficzne Stanisława Przybyszewskiego wyd. Poznań 1917 r. po polsku oraz po niem. pt. Von Polens Seele, Jena (Lipsk) 1917. [przypis edytorski]
Poznań ostoją myśli polskiej — zbiór rozważań Stanisława Przybyszewskiego, wyd. Poznań 1917 r. [przypis edytorski]
Segantini, Giovanni (1858–1899) — malarz włoski, twórca obrazów rodzajowych z życia mieszkańców Alp, świetny malarz zwierząt. Początkowo impresjonista, później skłania się do symbolizmu. [przypis edytorski]
Et la tristesse de tout cela, o mon âme, et la tristesse de tout cela (fr.) — i smutek tego wszystkiego, o duszo moja, i smutek tego wszystkiego. [przypis edytorski]
Hartleben, Otto Erich (1864–1905) — pisarz bohemy niemieckiej; autor wytwornych, zmysłowo-satyrycznych anegdot, cyzelowanych w kształcie dźwiękowym wierszy, komedii oraz tragedii oficerskiej pt. Rosenmontag (Różany poniedziałek, 1900). [przypis edytorski]
Dehmel, Richard (1863–1920) — poeta niemiecki, z którym łączyły Przybyszewskiego długotrwałe stosunki przyjaźni; przeciwnik naturalizmu pojętego jako naśladownictwo; metafizyka, symbolika i refleksyjność filozoficzna cechują jego dramaty i liryki: Erlösungen („Wyzwolenie”, 1891); Aber die Liebe (1893); Die Verwandlungen der Venus („Przemiany Wenus”, 1907). [przypis edytorski]
któregom (…) wyzwalał (daw.) — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: którego wyzwalałem. [przypis edytorski]
Munch, Edvard (1863–1944) — ekspresjonistyczny malarz i grafik norweski o niezwykle oryginalnej technice; w swych dziełach obnaża koszmar życia; w ostatnim okresie twórczości malował sceny z życia proletariatu; napisał wspomnienie pośmiertne o Przybyszewskim w „Pologne Litteraire” (1928, nr 27) pt. Mein Freund Przybyszewski (Mój przyjaciel Przybyszewski). [przypis edytorski]
Wenn der Kerl sich weiter so verausgaben wird, krepiert er in einem Jahr (niem.) — Jeśli facet będzie się tak ciskał, to w ciągu roku zdechnie (popr. zam. verausgaben, raczej: herausgeben). [przypis edytorski]
które wydałem swego czasu (…) pod tytułem „Wiosna” — pierwodruk w „Chimerze” (nr 1, styczeń 1901 r.), wyd. książkowe nakł. Mortkowicza, Kraków 1902. [przypis edytorski]
Lombroso, Cesare (1835–1909) — kryminolog i antropolog włoski, autor poczytnej książki Geniusz i obłąkanie i twórca wyłożonej w niej pseudonaukowej teorii o istnieniu tzw. „typu zbrodniczego”, tj. człowieka o wrodzonych zbrodniczych predyspozycjach psychicznych, uwarunkowanych cechami fizjologicznymi. [przypis edytorski]
uomo scellerato (wł.) — dosł. człowiek zły, człowiek zbrodniczy; tu: jako termin ukuty przez kryminologa i antropologa wł. Cesare Lombroso. [przypis edytorski]
Liliencron, Detlev von, właśc. Frederik Adolf Axel (1844–1909) — słynny niemiecki liryk-impresjonista, dramaturg i prozaik; w niektórych utworach piewca pruskiego militaryzmu. [przypis edytorski]
Lasker-Schüler, Else, właśc. Else Walden (1876–1945) — pisarka niemiecka, w r. 1937 wyemigrowała do Palestyny; tworzyła liryki fantastyczne (Hebraische Balladen, 1913), eseje i dramaty. [przypis edytorski]
Minucius Felix, Marcus (zm. ok. 250) — jeden z najwcześniejszych łacińskich apologetów chrześcijaństwa; tworzył przypuszczalnie między 150 a 270 r., dziś znany wyłącznie jako autor dialogu na temat chrześcijaństwa Octavius, w którym rozmawiają poganin Caecilius Natalis oraz chrześcijanin Octavius Januarius, wykorzystując argumenty zaczerpnięte z Cycerona (gł. z De natura deorum) oraz apologetyki greckiej. [przypis edytorski]
Oberlander, Adolf (1845–1923) — rysownik i karykaturzysta niem., którego dzieła zawierają elementy krytyki ustroju kapitalistycznego. [przypis edytorski]
Nordau, Maks, właśc. Max Südfeld (1849–1923) — pisarz i lekarz niemiecki pochodzenia żydowskiego; jeden z przywódców syjonizmu; autor znanej książki Die konventionellen Lügen der Kulturmetischheit (Konwencjonalne kłamstwa cywilizowanej ludzkości), 1883. [przypis edytorski]
Jeske-Choiński, Teodor (1854–1920) — pisarz, publicysta i krytyk literacki, autor słynnego studium o Młodej Polsce pt. Dekadentyzm, W-wa 1905 (cz. I Na schyłku wieku, 1894); pisał także niepochlebnie o Przybyszewskim w artykule Seksualizm w powieści polskiej („Kurier Warszawski” nr 167 i n. z 1906 r.). [przypis edytorski]
totschweigen (niem.) — pomijać milczeniem; tu: w znaczeniu rzeczownikowym, w wielką literą. [przypis edytorski]
Scharf, Ludwig (1864–1939) — poeta, pisarz i tłumacz niem., skrajny naturalista, otwarcie głoszący ateizm, autor Lieder eines Menschen (1892). [przypis edytorski]
„Mercure de France” — najstarsze czasopismo francuskie, założone przez Jeana Donneau de Visé w 1672 r. jako „Mercure galant”; pod nową nazwą funkcjonowało od r. 1714 do 1825, stając się trybuną myśli oświeceniowej; po przerwie wznowione jako dwutygodnik w 1890 r. przez Alfreda Vallette, otworzyło swe łamy dla symbolistów francuskich (takich jak Jean Moréas, Remy de Gourmont czy Alfred Jarry); krakowskie „Życie” za redakcji Przybyszewskiego zamieszczało dzięki Stanisławowi Lackowi przeglądy prasowe z „Mercure de France”, podobnie jak z „Revue” i innych czasopism europejskich. [przypis edytorski]
„Revue blanche”, właśc. „La Revue blanche” — ilustrowany dwumiesięcznik poświęcony nowym prądom literackim, zał. w 1889 r. w Liège przez grupę artystów działających pod nazwą La Revue blanche, Augusta Jeunehomme i Paula Leclerca, a także braci Aleksandra, Tadeusza i Ludwika-Alfreda Natansonów później redagowany przez Aleksandra Natansona; pismo miało ambicje stać się konkurencją dla „Mercure de France”; jako pierwsze w historii zaprosiło do współpracy plastyków, wśród wybitnych postaci związanych z „La Revue blanche” znaleźli się m.in. Félix Fénéon, Alfred Jarry, Claude Debussy, Marcel Proust, Octave Mirbeau, Paul Verlaine, Henri de Toulouse-Lautrec, Misia Sert, a oprócz artystów również działacze społeczni i polityczni, np. Émile Pouget czy Léon Blum; w 1898 r. redakcja pisma wystąpiła w obronie kapitana Alfreda Dreyfusa; od 1903 r. periodyk przeniósł się do Paryża i połączył z „Revue”. [przypis edytorski]
O pauvre âme, c'est cela (O, arme Seele, so ist'es recht) — ostatni wers Sagesse brzmi: Pauvre âme, c'est cela!: „Biedna duszo, tak właśnie jest”. [przypis edytorski]
Laforgue, Jules (1860–1887) — poeta i pisarz fr., przedstawiciel symbolizmu (Les Complaintes, 1885), autor ironicznej prozy, wyszydzającej legendy mistyczne w dziełach neoromantyków (Les Moralites legendaires, 1887); współpracował z berlińskimi czasopismami artystycznymi; krakowskie „Życie” (1899 nr 17/18) pod red. Przybyszewskiego drukowało w tłum. polskim Hamlet, czyli następstwo miłości dziecięcej Laforgue'a. [przypis edytorski]
Sainte-Beuve, Charles Augustin (1804–1869) — słynny francuski krytyk literacki, mniej znany jako poeta. [przypis edytorski]
Andreas-Salomé, Lou (ur. 1861–1937) — pisarka niemiecka, urodzona w Rosji, w Petersburgu jako Luiza Gustawowna Salomé, wyszła za mąż za filologa niem. (Friedricha Andreasa); od r. 1882 żyła w bliskich stosunkach z Friedrichem Nietzschem, napisała m.in. studium Friedrich Nietzsche in seinen Werken („Fryderyk Nietzsche w swych dziełach”, 1894). [przypis edytorski]
Rops, Félicien (1833–1898) — belgijski malarz i grafik, znany z ukazywania brzydoty i potworności życia; jego prace łączą elementy naturalizmu i symbolizmu. [przypis edytorski]
Kupferstichkabinett (niem.) — zbiór miedziorytów, sztychów, drzeworytów i litografii w muzeach i bibliotekach niemieckich. [przypis edytorski]
Bodinus, właśc. Jean Bodin (1530–1597) — autor świeckiej teorii prawa wyłożonej w dziele Six livres de la Republique (Sześć ksiąg o republice, 1576); w dialogu Heptaplomeres (1593) zrównywał chrystianizm, judaizm i mahometanizm, jako różne odmiany monoteizmu, przeciwstawiając im deistyczną religię opartą na racjonalizmie filozoficznym. [przypis edytorski]
Lancre, Pierre de, właśc. Pierre de Rosteguy Sieur de Lancre (1553–1631) — fr. prawnik, łowca czarownic, autor dzieł z zakresu demonologii i czarnoksięstwa. [przypis edytorski]
Die Wüste wächst, weh dem, der Wüsten birgt (niem.) — „Pustynia rośnie, biada temu, kto chroni pustynie” (Nietzsche Zaratustra, cz. IV, rozdz. „Wśród cór pustyni”). [przypis edytorski]
Wokół Twej głowy wieniec (…) Tęsknoto Ty! — cytat z Wigilii Stanisława Przybyszewskiego (pierwodruk po niem.: Vigilien, 1894; po polsku: Z cyklu Wigilij, 1899). [przypis edytorski]
succes d'estime (fr.) — dosł.: sukces z poszanowania; uznanie, jakie utwór zawdzięcza tylko nazwisku i wcześniejszej sławie autora. [przypis edytorski]
Brzozowski, Karol (1821–1904) — tłumacz i poeta, od r. 1853 przebywał w Turcji jako urzędnik W. Porty, gdzie poznał Mickiewicza (wrócił do kraju w r. 1883). Tytuł cytowany brzmi: Noc strzelców w Anatolii, Paryż 1856. Tłumaczył wspomnianą dalej Salomona Pieśń nad pieśniami (1870), druk. w „Życiu” krak. nr 6 z r. 1899. [przypis edytorski]
Jung: beblümtes Höllenhaus / Alt: ein Drache fährt heraus (niem.) — Młoda: ukwiecone piekło, stara: wyłazi z niej potwór. [przypis edytorski]
Kraftgenie (niem.) — siłacz-geniusz; nazwą tą obdarzano w Niemczech dramaturgów z okresu „burzy i naporu” (tj. 2. poł. XVIII w.), a także bohaterów ich utworów. [przypis edytorski]
Lenz, Jakub Michael Reinholdt (1751–1792) — dramaturg niemiecki; autor m.in. realistycznego dramatu Der Hofmeister (Ochmistrz), 1774 (wznowionego przez Bertolda Brechta w 1952 r.), w którym obnaża feudalne i kapitalistyczne antagonizmy klasowe. [przypis edytorski]
Grabbe, Christian Dietrich (1801–1836) — wybitny dramaturg niemiecki, próbował w pełnych sprzeczności utworach odnowić tradycje okresu „burzy i naporu”; tworzył realistyczne dramaty, w których masy ludowe są twórcą historii. [przypis edytorski]
Hoffmann, Ernst Theodor Amadeus (1776–1822) — muzyk, rysownik-karykaturzysta i poeta romantyzmu niemieckiego; słynna jest jego opera Undin, 1816, i fantastyczne nowele i groteski: Die elixiere des Teufels (Diabelskie eliksiry, 1816); latach 1800–1808 przebywał w Polsce i pracował jako urzędnik; ożenił się z Polką. [przypis edytorski]
Kleist, Heinrich von (1777–1811) — niem. poeta „wielkiej formy”, autor realistycznych dramatów, komedii i nowel, zginął śmiercią samobójczą. [przypis edytorski]
Werner, Zacharias (1768–1823) — niemiecki poeta i dramaturg mistyczno-romantyczny. [przypis edytorski]
elephantiasis — słoniowatość (chorobowy rozrost tkanki łącznej skóry, wywołujący zniekształcające zgrubienia) [przypis edytorski]
Dahn, Feliks (1834–1912) — historyk prawa; autor poczytnych powieści historyczno-obyczajowych (tzw. romansów profesorskich), m.in. Ein Kampf um Rom (Walka o Rzym, 1876/78). [przypis edytorski]
Ebers, Georg (1837–1898) — egiptolog; autor popularnych powieści historycznych, obrazujących teatralnie sfałszowane średniowiecze i starożytność. [przypis edytorski]
Heyse, Paul (1830–1914) — poeta niemiecki tzw. Koła Monachijskiego, głoszącego hasło „sztuka dla sztuki”; epigon klasycyzmu; autor nowel hiszpańskich (Andrea, Delfin) i tłumacz literatury romańskiej; za arcydzieło uchodzi jego L'Arrabiata (w zbiorze Novellen), 1855; z powieści znane: Kinder der Welt (Dzieci świata), 1873; Im Paradiese (W raju), 1876; nagrodę Nobla uzyskał w r. 1910 (w 80-lecie urodzin). [przypis edytorski]
bonza — buddyjski duchowny w Chinach i Japonii; przen.: człowiek władzy, zajmujący wysokie stanowisko, niedostępny, wyniosły. [przypis edytorski]
Da nun die Nächte kamen (…) dem verlorenen Paradies zurück (niem.) — dosł.: Teraz nadeszły noce, Najsłodsze noce, W których ostatnie trele słowicze I najwcześniejsze zapachy róż Upiększają godziny przed świtem — Tęskni moje serce za szczęściem i miłością Po utraconym raju. [przypis edytorski]
Hamsun, Knut (1859–1952) — pisarz norweski, twórca powieści o życiu mieszkańców Północy. [przypis edytorski]
nur vom Norden kommt das Heil für das deutsche Schriftum (niem.) — tylko z północy nadchodzi zbawienie literatury niemieckiej. [przypis edytorski]
„Freie Buhne” — „Wolna Trybuna”; czasopismo założone w 1890 r. przez Otto Brahma (od r. 1893 również przewodniczącego stowarzyszenia Freie Bühne), przekształcone później w „Neue Rundschau”. [przypis edytorski]
Schlenther, Paul (1854–1916) — niemiecki krytyk literacki i teatralny, jeden z założycieli „Freie Bühne”; pierwszy niemiecki wydawca Ibsena; w l. 1898–1900 dyrektor wiedeńskiego Burgtheater. Główne dzieło: Gerhart Hauptmann, 1897. [przypis edytorski]
Skrzyński — prawdopodobnie Kazimierz Skrzyński, ówczesny dziennikarz „Gazety Lwowskiej”. [przypis edytorski]
Keller, Gottfried (1819–1890) — szwajcarski poeta i prozaik; autor obyczajowych satyrycznych nowel i powieści (Der grüne Heinrich). [przypis edytorski]
Böcklin, Arnold (1827–1901) — wybitny szwajcarski malarz i rzeźbiarz; w dziełach swych łączył naturalistyczne środki wyrazu z mitologiczną tematyką (np. w słynnym obrazie „Wyspa umarłych”). [przypis edytorski]
w inny sposób (…), jakby tego (…) był pragnął — popr. w inny sposób, niżby (…) pragnął. [przypis edytorski]
pneumatyczna kartka — wiadomość przesłana pocztą pneumatyczną, tj. przez system system rur z wykorzystaniem sprężonego powietrza; listy, dokumenty lub przedmioty umieszczane są w specjalnej kapsule, a ich przesyłanie może następować w obrębie jednego lub kilku budynków, a także w granicach miasta, jak np. w Paryżu, gdzie poczta pneumatyczna została praktycznie zastosowana w XIX w. i działała do 1984 r., kiedy została zastąpiona przez coraz powszechniejsze użytkowanie faksów i internetowego mailingu. [przypis edytorski]
Edel sei der Mensch, hilfreich und gut (niem.) — człowiek szlachetny, czyli uczynny i dobry. [przypis edytorski]
Mombert, Alfred (1872–1942) — poeta niemiecki; autor mistycznych poematów wizyjnych. Przybyszewski napisał o nim po raz pierwszy w r. 1896 w „Die Zeit Vien” artykuł pt. Der Glükende, który później z niewielkimi zmianami wszedł do obu wydań Na drogach duszy oraz był drukowany w „Życiu” krakowskim nr 42–44 z 1898 r. [przypis edytorski]
Wniebowstąpienie — tytuł poematu prozą Stanisława Przybyszewskiego (pierwodruk po niem.: pt.Himmelfahrt, Berlin 1894; po polsku w „Życiu” 1898, nr 50). [przypis edytorski]
„Tägliche Rundschau” — dosł. „Przegląd codzienny”, nacjonalistyczny dziennik berliński, ukazywał się w l. 1881–1933; zał. w 1880 r.; od 1922 r. „Deutsche Allgemeine Zeitung”; w l. 1924–1928: „Neue Täglische Rundschau”. [przypis edytorski]
Dehmel, Dehmel, nehmen Sie sich in Acht: ich habe Sie in dieser Nacht mit dem verfluchten Polen tanzen gesehen (niem.) — Dehmel, niech pan uważa: tej nocy widziałem pana tańczącego z tym przeklętym Polakiem. [przypis edytorski]
madame Blavatsky — Helena Pietrowna Bławatska (1831–1891), słynna spirytystka i teozofka. [przypis edytorski]
Ich bin mein eigener Dalai-Lama, ich bin mein eigener Jesus Christ (niem.) — Sam sobie jestem Dalajlamą, sam sobie jestem Chrystusem. [przypis edytorski]
Nie noch sah ich die Nacht beglänzter — Diamantisch erstrahlen die Fernen (niem.) — dosł.: „Nigdy jeszcze nie widziałem bardziej olśniewającej nocy — diamentowo rozpromieniają się dale”. [przypis edytorski]
Oh, quand reviendront les neiges d'autan (fr.) — O, kiedy wrócą zeszłoroczne śniegi. [przypis edytorski]
Dehmel, Paula — pierwsza żona Richarda Dehmla (1863–1920) od 1889 r., ur. w 1861 r., z domu Oppenneimer, córka rabina, siostra socjologa i politologa Franza Oppenheimer (1864–1943); rozwiodła się z Dehmlem w 1900 . [przypis edytorski]
Harden, Maksimilian, właśc. Izydor Witkowski (1861–1927) — niemiecki pisarz, publicysta i krytyk literacki; autor dzieła Krieg und Friede (Wojna i pokój), 1918; w l. 1892–1922 redaktor „Zukunft”. [przypis edytorski]
Weininger, Otto (1880–1903) — filozof austriacki; autor pseudonaukowej teorii antagonizmu płci, którą wraz z ideą niższości etycznej kobiet wyłożył w dziele Geschlecht und Charakter (Płeć i charakter) wyd. 1903; zginął śmiercią samobójczą. [przypis edytorski]
risum teneatis amici? (łac.) — czyż powstrzymalibyście się od śmiechu, [przyjaciele]? (z Horacego Ars poetica) [przypis edytorski]
virago (łac.) — mężyca; kobieta o fizycznych lub psychicznych cechach męskich. [przypis edytorski]
Paul, Adolf (1863–1943) — pisarz i publicysta szwedzki, autor komedii, nowel i powieści; większość życia spędził w Berlinie, przyjaźnił się z innymi artystami z berlińskiej bohemy: m.in. Augustem Strindbergiem, Jeanem Sibeliusem, Edvardem Munchem czy Akselim Gallen-Kallela (fińskim malarzem, najbardziej znanym ze swych ilustracji do Kalevali). [przypis edytorski]
Storting (norw. Stortinget) — jednoizbowy parlament Królestwa Norwegii, funkcjonujący 1814 r.; najwyższy organ władzy politycznej w Norwegii, posiadający władzę ustawodawczą oraz sprawujący kontrolę nad rządem. [przypis edytorski]
contradictio in adiecto (łac.) — sprzeczność sama w sobie; połączenie dwóch pojęć, które wzajemnie się wyłączają. [przypis edytorski]
rendez-vous-ort — miejsce spotkań; połączenie fr. rendez-vous: spotkanie, randka oraz niem. der Ort: miejsce. [przypis edytorski]
Heiberg, Gunnar (1857–1929) — powieściopisarz i dramaturg norweski; jego dramat Balkon (1894) był drukowany w „Życiu” pod red. Przybyszewskiego w 1898 r. (nr 12 i nast.). [przypis edytorski]
Thaulow, Fritz (1847–1906) — norweski malarz, impresjonista; treścią jego obrazów są głównie nastrojowe pejzaże: pod śniegiem, w deszcz, w nocy. [przypis edytorski]
Stanisławski, Jan (1860–1907) — polski malarz-pejzażysta, profesor krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych, założyciel stowarzyszenia artystycznego „Sztuka”. [przypis edytorski]
Liljeforss, Bruno (1860–1939) — malarz szwedzki, zanany gł. z dramatycznych przedstawień zwierząt i dzikiej natury. [przypis edytorski]
Finne, Gabriel Edward (1806–1899) — naturalistyczny pisarz i dziennikarz norweski, autor noweli Filozof (1891), w której opisuje cierpienia intelektualisty pochodzenia proletariackiego. [przypis edytorski]
authos epha (gr.) — on sam (Pitagoras) powiedział; formułka, jaką Pitagorejczycy przerywali spór naukowy. [przypis edytorski]
Das ist Metaphysik! Davon will ich nichts wissen! (niem.) — To metafizyka! O tym nic nie chcę wiedzieć! [przypis edytorski]
Inferno — powieść Strindberga poświęcona okultyzmowi i alchemii; wydana w Paryżu w r. 1897. [przypis edytorski]
Swedenborg, Emanuel (1688–1772) — filozof i mistyk szwedzki, autor licznych dzieł z zakresu filozofii, teologii i przyrody, które wywarły wpływ na światowy romantyzm i neoromantyzm. [przypis edytorski]
Juell, Dagny (1867–1901) — norweska pisarka, pianistka i tłumaczka, muza bohemy artystycznej końca XIX w. w Kristianii, w Berlinie oraz Krakowie; pierwsza żona Przybyszewskiego (od 18 sierpnia 1893 r.), zginęła zastrzelona przez Władysława Emeryka 4 maja 1901 r. (por. artykuł Tadeusza Boya-Żeleńskiego pt. Literatura trumien w „Wiadomościach Literackich” 1933, nr 44). [przypis edytorski]
Beichte eines Toren — „Spowiedź szaleńca” (a. „Obrona szaleńca”, oryg. fr. Le Plaidoyer d'un fou En dåres förvarstal); powieść autobiograficzna Augusta Strindberga, stanowiąca paszkwil-rozliczenie jego związku z pierwszą żoną Siri von Essen (w powieści: Maria); napisana w r. 1890 po fr., opublikowana po niem. w 1893 i po fr. w 1895 r.; przetłumaczona i opublikowana w odcinkach po szwedzku przez czasopismo „Budkaflen” w l. 1893–1894, mimo protestów pisarza; powieść wywołała skandal obyczajowy i spowodowała wytoczenie Strindbergowi w Niemczech procesu o obrazę moralności. [przypis edytorski]
Sohn einer Dienstmagd — Syn posługaczki; tytuł oryg.: Tjiinstekvinnanson; autobiograficzna powieść Augusta Strindberga, wyd. w 1892 r. [przypis edytorski]
jaźwiec (łac. Meles meles) — borsuk europejski, gatunek ssaka drapieżnego z rodziny łasicowatych. [przypis edytorski]
Sand, George (1804–1876) — pseud. literacki Aurory Dupin baronowej Dudevant, pisarki francuskiej, przyjaciółki Musseta i Chopina. [przypis edytorski]
Bonheur, Rosa (1822–1899) — malarka francuska; znana gł. z prac przedstawiających zwierzęta. [przypis edytorski]
Freud, Sigmund (1856–1939) — neurolog i psycholog austr. (urodzony w Příborze, wówczas Freibergu na Morawach, w rodzinie żyd.), twórca psychoanalizy; jego metoda, kontynuowana jako „psychologia głębi” (niem. Tiefenpsychologie, termin Carla Gustava Junga), skoncentrowanie uwagi na analizie przeżyć niekontrolowanych przez świadomość, wywarła znaczący wpływ na literaturę i teorię sztuki; najważniejsze publikacje Freuda (Die Traumdeutung, tj. Objaśnianie marzeń sennych, 1900; Zur Psychopathologie des Alltagslebens, tj. Psychopatologia życia codziennego, 1901; Totem und Tabu, czyli Totem i Tabu, 1913 oraz wykłady z psychoanalizy i seksuologii, publikowane od 1905 r., aż po Vorlesungen zur Einführung in die Psychoanalyse, tj. Wstęp do psychoanalizy z 1917 r.) poprzedzone były pracami niemieckiej szkoły psychologii eksperymentalnej, z którą zapoznał się Przybyszewski podczas studiów w Berlinie, co miało wpływ na pierwszy jego utwór, Totenmesse. [przypis edytorski]
De profundis — powieść Stanisława Przybyszewskiego, której główny wątek stanowi kazirodcza miłość brata do siostry, zawierająca drobiazgową analizę stanów psychicznych bohaterów, opublikowana po niem. w 1896 r., zaś po polsku w 1900 r. (drukowana jako manuskrypt). [przypis edytorski]
qualis artifex pereo (łac.) — jaki artysta ginie w mojej osobie (przedśmiertne słowa Nerona). [przypis edytorski]
Forel, Auguste (ur. 1848) — szwajcarski przyrodnik i psychiatra; wykorzystywał w leczeniu hipnozę. [przypis edytorski]
Tarot — karty hierograficzne (tj. mające za zadanie przedstawiać rzeczy święte), których symbolika ma wykładać religijne, naukowe i polityczne doktryny świata starożytnego; symbolikę tę wywodzi się z astrologii (znaczenia poszczególnych gwiazd i planet oraz ich stosunku do znaków Zodiaku); Tarot znany był wtajemniczonym kapłanom w Egipcie, Chaldei, Chinach oraz kabalistycznym bractwom różokrzyżowców, uprawiającym teozofię i alchemię; z talii kart tarotowych wywodzą się dzisiejsze karty do gry, składa się ona z 22 kart reprezentujących tzw. Wielkie Arkana przedstawiających podstawowe symbole oraz 56 kart zw. Małymi Arkanami; te ostatnie dzielą się na 4 znaki odpowiadające kolorom dzisiejszych kart do gry: buławy (dziś: trefl), puchary (pik), sztylety (kier) i denary (karo); każdy znak (kolorze) zawiera 10 liczb i 4 figury (król, dama, rycerz, walet); figury te mają być hieroglificznym wyobrażeniem czterech głosek alfabetu hebrajskiego (odpowiadających imieniu Jahwe: Jhwh) i symbolizować cztery żywioły (cztery stany skupienia materii), a wszystkie te elementy razem tworzyć mają obraz wszechświata (Natury, Boga). [przypis edytorski]
I czemu kocham (…) błyskawicznie się odsłania — cytat z Zur Psychologie des Individuums, t. II: Ola Hansson (tłumaczenie Przyb.). [przypis edytorski]
eines Herrn mit unaussprechlichem Namen (niem.) — jegomościa o nazwisku nie do wymówienia. [przypis edytorski]
Trübe, das (niem.) — neologizm: rzeczownik r.n. utworzony od przym. trübe: szary, mętny, matowy, ponury, zamglony, mdły, posępny, pochmurny (także w znaczeniu przysłówkowym trübe: ponuro, pochmurnie, mgliście); znaczenie: ponurość, posępność, zamglenie itp. [przypis edytorski]
Altenberg, Peter, właśc. Richard Englünder (1859–1919) — modernistyczny pisarz i krytyk niem., jeden z prekursorów ekspresjonizmu. [przypis edytorski]
Lack, Stanisław Izrael (1876–1909) — poeta, myśliciel, tłumacz oraz krytyk literacki i teatralny; od 1897 r. publikował w tygodniku krakowskim „Życie”. [przypis edytorski]
Feldman, Wilhelm (1868–1919) — publicysta, krytyk i historyk literatury, a także dramatopisarz i prozaik; autor m.in. monografii Współczesna literatura polska (1902). [przypis edytorski]
urzędniczemu piątemu stopniowi, który zajmowałem do niedawna w Dyrekcji Kolei Żelaznych w Gdańsku — Przybyszewski pracował w Dyrekcji Kolei Żelaznych w Gdańsku w l. 1920–1924. [przypis edytorski]
Appassionata — sonata fortepianowa Ludwiga van Beethovena (Sonata nr 23 f-moll op. 57), skomponowana w l. 1804–1805 (1806), dedykowana księciu Franzowi von Brunswickowi, jedna z najsłynniejszych sonat w historii muzyki. [przypis edytorski]
culmen a. cerebellum — móżdżek; główna część tyłomózgowia wszystkich kręgowców; u ludzi odgrywa ważną rolę w kontroli motorycznej, może też uczestniczyć w funkcjach poznawczych takich jak uwaga czy język, jak też w regulacji odczuwania strachu i przyjemności; otrzymując informacje z narządów zmysłów przez rdzeń kręgowy i z innych części mózgu i integrując je, umożliwia zgranie aktywności ruchowej; uszkodzenie móżdżku wywołuje u człowieka zaburzenia ruchów precyzyjnych, równowagi, postawy i uczenia się ruchów. [przypis edytorski]
Zopf (niem. dosł: warkocz) — tu: przen. o środowisku krytyków sztuki, traktującym swój przedmiot naukowo, pedantycznie i schematycznie, sucho i sztywno, w sposób przestarzały (jak w 2. poł. XVIII w., gdy elementem mody wykształconych elit był warkoczyk, często u peruki, tzw. harcap); początkowo określenie to ukuto w XIX w. jako ironiczne określenie niem. malarstwa i ornamentyki okresu baroku i klasycyzmu. [przypis edytorski]
Bierbaum, Otto Julius (1865–1910) — niemiecki prozaik, poeta i dziennikarz ur. w Zielonej Górze (wówczas: Grünberg); autor dziennika podróży odbytej samochodem (Eine empfindsame Reise im Automobil, 1903) oraz niem. adaptacji baśni o Pinokiu: Przygody Zaepfel Kerna (1905); wydawca pism „Die freie Bühne” (dosł. „Wolna Trybuna” a. „Wolna Scena”), „Pan” i „Die Insel” (dosł. „Wyspa”); autor powieści pt. Stilpe (1897), w której prześmiewczo został przedstawiony Stanisław Przybyszewski o osobie Kasimira der Fugenorglera; z jego powieści Yankeedoodlefahrt (1909) pochodzi niem. popularne powiedzenie: Humor ist, wenn man trotzdem lacht (tzn. humor jest wtedy, jeśli mimo wszystko się śmiejemy). [przypis edytorski]
Manet, Edouard (1832–1883) — malarz francuski, jeden z twórców impresjonizmu. [przypis edytorski]
Flaum, Franciszek (1866–1917) — rzeźbiarz polski, krewny Marty Foerder; tworzył pod wpływem Przybyszewskiego rzeźby figuralne, symbolizujące problematykę płci; Przybyszewski poświęcił mu publikację w „Deutsches Musenalmanach fur das Jahr 1897” pt.: Franz Flaum. [przypis edytorski]
Przesmycki, Zenon Franciszek, pseud. Miriam (1861–1944) — poeta, przedstawiciel parnasizmu i estetyzmu, tłumacz, krytyk literacki i artystyczny okresu Młodej Polski, odkrywca i wydawca twórczości Cypriana Kamila Norwida; w 1897 r. założył warszawskie „Życie”, na łamach którego ukazywały się pierwsze artykuły o nowych kierunkach w sztuce; jego studium o Maurycym Maeterlincku ukazało się w krakowskim „Świecie” w r. 1891, a w wyd. książkowym wraz z przekładem dramatów w r. 1894 w Krakowie; w l. 1901–1907 Miriam redagował warszawską „Chimerę”, z którą związał się na krótko Przybyszewski po upadku krakowskiego „Życia”. [przypis edytorski]
Maeterlinck, Maurice (1862–1946) — pisarz belgijsko-francuski, którego symboliczno-nastrojowe poezje i dramaty wywarły wielki wpływ na światową literaturę modernizmu. Pisał także utwory o treści przyrodniczo-filozoficznej. W r. 1911 uzyskał nagrodę Nobla. [przypis edytorski]
Nowaczyński opowiada — por. Adolf Nowaczyński, Wyspiander (wyd. książkowe w: Pamflety, 1930). [przypis edytorski]
którem (…) otrzymał — konstrukcja z ruchomą końcówką czasownika; inaczej: które otrzymałem. [przypis edytorski]
gaya sciensa (fr.: gaie science) — wiedza radosna; nazwa, którą nadała swej poezji szkoła trubadurów (założona w Tuluzie 1324 r.). [przypis edytorski]
Z gleby kujawskiej — tytuł studium autorstwa Stanisława Przybyszewskiego o Janie Kasprowiczu (wyd. Warszawa 1902). [przypis edytorski]
Schlafend trägt man mich (…) mein Heimatland — wiersz niemieckiego poety Momberta: Schlafend trägt man mich… z tomu Der Glühende („Płomienny”, Lipsk 1900); dosł.: „We śnie przenoszę się do mojej Ojczyzny / Z daleka ponad górami i otchłaniami, / Ponad morzem ciemnym przychodzę tu, / Do mojej Ojczyzny”. [przypis edytorski]
pjolter — specyficznie norweski napój alkoholowy przyrządzany zwykle z brandy lub whisky zmieszanej z wodą sodową (a. wodą mineralną naturalnie gazowaną), popularny w Norwegii w latach 20–50 XX w., ale znany był już w 1880 r.: w jednej z gazet określany jako „nowoczesny drink” i nazywany „pjaalter”; jego twórcą miał być niejaki P.J. Holter, barman z Grand Hotelu z Oslo, ale wiąże się z nim też wiele innych opowieści; znana jest również odmiana drinku przygotowywana z koniaku i szampana (Kongepjolter), przy czym gra słów (norw. Konge: król) może sugerować królewskie pochodzenia tego napoju. [przypis edytorski]
pro litteris et arte (łac.) — dla literatury i sztuki; tu: nawiązanie do szwedzkiego medalu Litteris et Artibus ufundowanego w 1853 r. przez (późniejszego) króla Szwecji Karola XV, przyznawanego ludziom szczególnie zasłużonym w dziedzinie kultury (szczególnie w zakresie muzyki, dramaturgii, sztuk plastycznych i literatury). [przypis edytorski]
lefoszówka — rodzaj dubeltówki; dwulufowa broń palna skonstruowana w 1832 r. w Paryżu Casimira Lefaucheux, od którego nazwiska pochodzi określenie tego rodzaju broni. [przypis edytorski]
Bukowski, Henryk (1839–1900) — polski antykwariusz zamieszkały w Szwecji, bardzo zasłużony dla Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu, od 1891 r. członek wieczysty towarzystwa tegoż muzeum; pochodził z Kowieńszczyzny, był uczestnikiem powstania styczniowego, a następnie emigrantem politycznym. W Sztokholmie założył w 1870 r. polski antykwariat (dziś: Dom Aukcyjny Bukowskis), pełniący przez lata rolę polskiej stacji naukowej w Szwecji; był współzałożycielem muzeum historii kultury Nordiska Museet; członek Ligi Polskiej. [przypis edytorski]
Rosenwerth de Różycki, Włodzimierz Józef (1837–1914) — w 1890 r. wyznaczony na kustosza muzeum polskiego w Rapperswilu; pełnił na zamku również obowiązki palacza, woźnego i konserwatora; inne formy nazwiska: Rosenwerth herbu Różyczka, Różyczka de Rosenwerth. [przypis edytorski]
memoriał, nadesłany (…) z Rapperswilu — mowa o memoriał Stefana Żeromskiego, który ukazał się drukiem w 1911 r. nakładem wydawnictwa „Życie” w Krakowie pt. O przyszłość Rapperswilu: Towarzystwo Przyjaciół Rapperswilu: udowodnienie zarzutów, poczynionych Zarządowi Muzealnemu. [przypis edytorski]
rzadko wykształconego — właśc.: o rzadko spotykanym poziomie wykształcenia. [przypis edytorski]
Duse-Chechi, Eleonora (1859–1924) — włoska aktorka tragiczna o światowej sławie. [przypis edytorski]
Pochroń, Antoni — czarny charakter, postać z Dziejów grzechu Stefana Żeromskiego ; młody, szykowny mężczyzna z wąsikiem, pozornie „człowiek z towarzystwa”, w istocie oszust, złodziej, bezwzględny bandyta, były katorżnik, bezpośredni, demoniczny sprawca upadku Ewy Pobratyńskiej, głównej bohaterki powieści. [przypis edytorski]
D'Annunzio, Gabriel (1863–1938) — włoski powieściopisarz, poeta i dramaturg, dowódca wojskowy i pilot myśliwców podczas I wojny światowej, po wojnie nacjonalistyczny agitator, wywarł znaczny wpływ na Mussoliniego, w 1924 r. nobilitowany przez Wiktora Emmanuela III i obdarzony dziedzicznym tytułem księcia Montenevoso; w literaturze zasłynął z pierwszych prób futurystycznych, później skłaniał się do ekspresjonizmu, autor wielu sztuk pisanych dla Eleonory Duse, w których miała ona kreować role główne; w powieści Il fuoco („Ogień”, 1900) opowiada dzieje swej miłości do tej aktorki. [przypis edytorski]
Key, Ellen (1849–1926) — szwedzka pisarka, nauczycielka, pedagożka i działaczka ruchu kobiecego; prekursorka ruchu reformy pedagogicznej, wiązała idee społeczne i filozoficzne z koncepcją skrajnie indywidualistycznego wychowania, w którym respektuje się prawo dziecka do swobodnego rozwoju (antypedagogika); program walki o prawa dzieci do rozwoju zgodnego z naturą przedstawiła w książce Stulecie dziecka (1900, polski przekład wyd. 1928). [przypis edytorski]
Jaeger, Hans (1854–1910) — pisarz norweski; zwolennik pseudonaukowej teorii antagonizmu płci; wywołał dyskusję powieściami Fra Christiania-bohemen, 1885, i Sykkjaerlighed, 1893, w których daje naturalistyczne opisy życia seksualnego studentów i propaguje wolną miłość. [przypis edytorski]
Krohg, Christian (1852–1925) — norweski pisarz i malarz, prekursor impresjonizmu w Norwegii, jedna z czołowych postaci bohemy artystycznej w Oslo, autor powieści Albertine (1886) stanowiącej ostrą krytykę metod działania policji obyczajowej, a opowiadającej o niezamężnej krawcowej zmuszonej przez sytuację materialną do uprawiania prostytucji; powieść wywołała skandal, nakład skonfiskowano w następnym dniu po publikacji, zaś pruderia sądów wywołała zaś protesty czytelników. [przypis edytorski]
Garborg, Arne (1851–1924) — norweski dziennikarz, poeta i prozaik tworzący w języku nynorsk; pochodził z wielodzietnej rodziny chłopskiej; mąż prozatorki, dramatopisarki i tancerki, popularyzatorki folkloru i feministki, Huldy Garborg (1862–1934); autor powieści (m.in. Mannfolk 1886, Trætte Mand 1891, Fred, 1892), a także zbiorów poezji i esejów na temat języka i literatury norweskiej, tłumacz Odysei Homera. [przypis edytorski]
Krag, Thomas Peter (1868–1913) — neoromantyczny pisarz norweski, autor nastrojowych liryków i folklorystycznych powieści. [przypis edytorski]
Bourget, Paul (1852–1935) — francuski pisarz i krytyk; napisał głośną powieść Le Disciple (Uczeń, 1889), wymierzoną przeciw ateizmowi i pozytywizmowi w nauce i moralności. [przypis edytorski]
Krag, Vilhelm (1871–1933) — norweski poeta-liryk i powieściopisarz, kierownik teatru narodowego w Krystianii po Bjørnsonie. [przypis edytorski]
cent fois grandeur naturelle (fr.) — powiększony stokrotnie; tu: stokroć większy od wszystkich osób z jego otoczenia. [przypis edytorski]
Kirkegaard, Sören (1813–1855) — pisarz duński, teolog i filozof, reprezentował idealizm subiektywny; prekursor egzystencjalizmu. Wspomniany Dziennik uwodziciela (Torfererens Dagbog) drukował Przyb. w „Życiu” krak. z r. 1899 nr 8 i n. [przypis edytorski]
Nansen, Piotr (ur. 1890) — duński pisarz, dziennikarz i wydawca. Dziennik panny Julii nosi w oryginale tytuł Julies Dagbog. [przypis edytorski]
Hello, Ernest (1828–1885) — fr. pisarz katolicki, polemizował z Renanem w utworze M. Renan et la vie de Jesus. [przypis edytorski]
treuga Dei (średniow. łac.) — pokój boży; ustanowiony w XI w. przez papieży okres 230 dni w roku, w których nie wolno było panom feudalnym wojować między sobą. [przypis edytorski]
Storting (norw. Stortinget) — jednoizbowy parlament Królestwa Norwegii, funkcjonujący 1814 r.; najwyższy organ władzy politycznej w Norwegii, posiadający władzę ustawodawczą oraz sprawujący kontrolę nad rządem. [przypis edytorski]
że się tak „cudownie z nim obszedłem” — chodzi o recenzję autorstwa Przybyszewskiego powieści Knuta Hamsuna Mysteriën w czasopiśmie „Die Zukunft” (nr 105, t. 8, r. 1894). [przypis edytorski]
Hollaender, Feliks (1867–1931) — pisarz niemiecki, dramaturg i krytyk teatralny. [przypis edytorski]
tygodnik ten był nawet Weltblatt'em — żart. gra słów wskazująca na światowy zasięg tygodnika. [przypis edytorski]
Bądarzewska-Baranowska, Tekla (1838–1862) — kompozytorka polska, autorka popularnej Modlitwy dziewicy. [przypis edytorski]
Sinding, Stephan (1846–1922) — rzeźbiarz norwesko-duński, tworzył w stylu realistyczno-symbolicznym; najważniejsze dzieła: Noe, Walkiria, Niewolnik. [przypis edytorski]
aqua tofana (wł.) — silna trucizna wynaleziona w końcu XVII w. przez Włoszkę imieniem Tofana. [przypis edytorski]
wybuchiwał — dziś tylko: wybuchał (również w odniesieniu do formy wielokrotnej). [przypis edytorski]
Drzazga, Adam — tytułowy bohater powieści Przybyszewskiego, stanowiącej część trzecią trylogii Dzieci nędzy. [przypis edytorski]
Ochorowicz, Julian (1850–1917) — filozof i psycholog, badacz mediumizmu i hipnotyzmu, dla wytłumaczenia którego rozwinął hipotezę „promieni sztywnych”; autor licznych prac z psychologii i medycyny. [przypis edytorski]
Wergeland, Henrik Arnold (1808–1839) — norweski poeta, dramaturg i prozaik: najważniejsze dzieła: Jóden (Żydzi, 1842) i Jodinen (Żydówki, 1844). [przypis edytorski]
Ja, vi elsker denne landet… (norw.) — „My kochamy ten nasz kraj…”; początek hymnu norweskiego, słowa autorstwa pisarza, dramaturga i noblisty Bjørnstjerne Bjørnsona (1832–1910). [przypis edytorski]
Sacristia nuova, właśc. Sagrestia Nuova (wł.) — dosł. Zakrystia Nowa; przestrzeń w bazylice San Lorenzo we Florencji, będąca arcydziełem Michała Anioła jako architekta i rzeźbiarza. [przypis edytorski]
Goya, Lucientes Francisco (1746–1828) — hiszpański malarz-realista; obrazy jego cechuje ponury koloryt i niesamowita, pełna grozy atmosfera. [przypis edytorski]
Rodin, Auguste (1840–1917) — rzeźbiarz i grafik francuski; ilustrował poezje Baudelaire'a i Owidiusza. [przypis edytorski]
Puzyna, Jan (1842–1911) — pochodzący z polsko-litewskiego rodu książęcego pochodzenia ruskiego (herbu własnego Oginiec, w galicyjskiej gałęzi posługujący się tytułem „kniaź na Kozielsku”), kardynał krakowski, wsławiony zakazem złożenia na Wawelu prochów Słowackiego i odrzuceniem witraży Wyspiańskiego dla katedry wawelskiej; sprawował także cenzurę kościelną. [przypis edytorski]
Homo sapiens — trylogia powieściowa autorstwa Stanisława Przybyszewskiego, pierwodruk po niem.: Unterwegs (cz. II, Berlin 1895), Im Malström (cz. III, Berlin 1896), Über Bord (cz. I, Berlin 1898); tłumaczone na polski jako: 1) Na rozstaju, 2) Po drodze, 3) W Malstromie (wyd. Lwów 1899). [przypis edytorski]
dompteur (fr.) — poskramiacz dzikich zwierząt (r.ż., pogromczyni: dompteuse). [przypis edytorski]
katarzy a. katarowie (z gr. καθαροί, katharoi: czyści) — także: Albigensi; członkowie ruchu religijnego, powstałego i rozwijającego się w XI–XIII w. na obszarze płd. Francji i płn. Włoszech; dualistyczna filozofia katarów skierowana była przeciw ustrojowi feudalnemu i hierarchii kościelnej, katarzy głosili i praktykowali zasadę dobrowolnego ubóstwa, nie uznawali składania przysiąg, służby w wojsku, oddawania czci krzyżowi i idei czyśćca. [przypis edytorski]
według słów prof. Brücknera (…) wnosi „nieczysty ton” — por. Aleksander Brückner, Dzieje literatury polskiej w zarysie. [przypis edytorski]
papier-mâché (fr.) — dająca się formować, twardniejąca po wysuszeniu masa papierowa z domieszką kleju i gipsu, używana jako surowiec do wyrobu zabawek, masek itp. [przypis edytorski]
których Verlaine „Poètes maudits” (…) nazywa — por. zbiór sylwetek literackich Verlaine'a pod tymże tytułem (Les Poètes maudits, tj. Poeci przeklęci; pierwsze wyd. fr. 1884, wyd. rozszerzone, ilustrowane 1888), skąd zaczerpnięto później nazwę tej grupy poetów za życia egzystujących na marginesie społeczeństwa, często zamieszanych w skandale obyczajowe itp. [przypis edytorski]
„Bocian” — ukazujący się w Krakowie w l. 1896–1918 dwutygodnik satyryczno-obyczajowy dla panów, założony przez Stanisława Lipińskiego, przyciągał publiczność secesyjną, modną typografią, kolorowymi ilustracjami oraz pikanterią treści żartów i rysunków; pismo było wielokrotnie konfiskowane przez cenzurę za „obrazę moralności publicznej”; Lipińskiemu udało się później wylansować nowy tygodnik, „Nowości Ilustrowane” (1904–1925). [przypis edytorski]
Justine — powieść markiza de Sade (1740–1814), zawierająca, zgodnie ze stylem tego pisarza motywy perwersji seksualnej. [przypis edytorski]
Maja desnuda, Maja vestida — „Maja rozebrana”, „Maja ubrana”, tytuły słynnych obrazów Goyi. [przypis edytorski]
Gaurizankar — szczyt w Himalajach (7134 m n.p.m.), do pocz. XX w. mylnie uważany za najwyższy szczyt świata, niekiedy utożsamiany z leżącym o 60 km na zach. od niego Mount Everestem; pierwsze próby jego zdobycia podjęto w latach 50. XX w. [przypis edytorski]
Bławatska, Helena Pietrowna (1831–1891) — rosyjska spirytystka i teozofka, współzałożycielka Towarzystwa Teozoficznego (1875), propagującego światopogląd łączący w sobie różne idee wywodzące się z gnostycyzmu, neoplatonizmu i buddyzmu. [przypis edytorski]
Rochas d'Aiglun, Eugène Auguste Albert de (1837–1914) — fr. specjalista w zakresie inżynierii wojskowej, oficer Legii Honorowej (1889), historyk, pisarz, tłumacz, dyrektor politechniki paryskiej, usunięty ze stanowiska z uwagi na przekonania i praktyki w dziedzinie parapsychologii i okultyzmu; badacz głębokich stadiów hipnotycznych, telekinezy, emanacji magnetycznej, reinkarnacji itp., autor wielu publikacji na ten temat, m.in. książki Les Forces non définies („Siły nieokreślone”, 1887). [przypis edytorski]
Durville, Hector (1849–1923) — fr. okultysta i magnetyzer, redaktor założonego przez barona du Potet czasopisma poświęconego tej tematyce „Journal du Magnétisme” oraz fundator licznych instytucji okultystycznych, w tym: usytuowanego w Paryżu Uniwersytetu Nauk Wyższych z wydziałami Wiedzy Hermetycznej, Nauk Magnetycznych i Nauk Spirytystycznych, a także szkoły praktycznej masażu i magnetyzmu (na Mozart Avenue w Paryżu) oraz Zakonu Eudiaque, towarzystwa duchownego i inicjacyjnego, którego głównym celem jest „powiększenie osoby ludzkiej” i którego wyznawcy zgłębiają magnetyzm zwierzęcy i efekty działania hipnozy; publikacje Durville'a (wszystkie wyd. ok. 1890 r.) to: The Mysteries of Eleusis („Misteria Eleuzyjskie”, wyd. po ang.), Magnétisme Personnel ou Psyquique („Magnetyzm osobisty albo psychika”), Les Actions Psychiques à Distance („Działania psychiczne na odległość”), Pour devenir Magnétiseur („Aby zostać magnetyzerem”). [przypis edytorski]
Paracelsus, właśc. Theophrastus Bombastus von Hohenheim (ok. 1493–1541) — szwajcarski lekarz, przyrodnik, alchemik i filozof, zwany ojcem medycyny nowożytnej; w dziele Liber de nymphis, sylphis, pygmaeis et salamadris, et de caeteris spiritibus (Księga o nimfach, sylfach, gnomach i salamandrach oraz tym podobnych duchach, 1566) podzielił mające ludzki wygląd istoty żywiołów na cztery rodzaje: wodne, czyli nimfy albo ondyny, powietrzne, czyli sylfy, podziemne gnomy oraz duchy ognia, czyli salamandry, do każdej kategorii dodając opowieści z nią związane. [przypis edytorski]
Rais, Gilles de (1405–1440) — fr. arystokrata i żołnierz, m.in. w wojsku dowodzonym przez Joannę d'Arc w kampanii w 1429 r.; od ok. 1435 r. praktykował okultyzm, pod wpływem Francesca Prelatiego (1414–1446), wł. duchownego i alchemika, wywołując demony i jednemu z nich, nazywanemu „Barron”, składając w ofierze dzieci; był sądzony przez sąd świecki i duchowny pod zarzutami zabójstwa, sodomii i herezji, został ekskomunikowany i skazany na śmierć za torturowanie, gwałty i zamordowanie kilkudziesięciu dzieci (liczba ofiar wynosić mogła od 30–200) w wieku 8–16 lat, głównie chłopców; wraz ze swymi współpracownikami de Rais został stracony w Nantes 26 października 1440 r.; jego przypadek jest uważany za przykład wampiryzmu seksualnego. [przypis edytorski]
Synagoga Szatana — powieść Stanisława Przybyszewskiego, pierwodruk po niem. w 1897 r., wyd. w tłum. polskim z 1902 r. nosi podtytuł: Przyczynek do psychologii czarownicy. [przypis edytorski]
Taxil, Leo, właśc. Gabriel Antoine Jogand-Pages (1854–1907) — fr. pisarz i dziennikarz, znany ze swych poglądów antyklerykalnych, autor m.in. La Bible amusante („Biblia na wesoło”), La Vie de Jesus („Życie Jezusa”), w których Taxil w tonie satyrycznym wskazuje niekonsekwencje, błędy i fałszywe wierzenia religijne, a także innych pism (niekiedy pisanych w duecie z innym autorem), w których ukazuje dostojników kościoła katolickiego jako wykorzystujących swą władzę do praktyk w guście Markiza de Sade (m.in.Les Débauches d'un confesseur, Les Pornographes sacrés: la confession et les confesseurs, Les Maîtresses du Pape); Diana Vaughan była postacią zmistyfikowaną przez Taxila. [przypis edytorski]
templariusze — zakon rycerski templariuszy, założony w 1119 r. przez Hugona de Payens i rycerzy francuskich dla obrony pielgrzymów w Ziemi Świętej, przeniósł się po podbojach tureckich na Cypr (w 1291 r.), a potem do Francji. Tu w r. 1307 król francuski, Filip IV (Piękny), oskarżył ich o herezję i uwięził. Papież Klemens V zniósł zakon w r. 1312, a król skonfiskował jego dobra. [przypis edytorski]
interdykt (łac. interdictum) — zakaz odprawiania obrzędów religijnych na danym terenie, przez grupę ludzi lub konkretną osobę nakładany przez władze kościelne lub powstający na mocy prawa kanonicznego przez sam czyn, np. zabójstwo biskupa czy sprzyjanie grupie stowarzyszeniowej działającej w sprzeczności z nauką i interesem kościoła katolickiego. [przypis edytorski]
Ja wydam Tobie krwawszą bitwę (…) tylko dymi niekiedy przez słowa — cytaty z Wielkiej improwizacji z Dziadów cz. III Mickiewicza. [przypis edytorski]
Jedna z iskier (…) a życie winno grzech ten zmazać — cytat z tekstu Mickiewicza Jakub Boehme (w oryg. po fr.). [przypis edytorski]
gnostycy — przedstawiciele kierunku religijno-filozoficznego rozwijającego się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa; gnostycyzm łączy chrześcijaństwo z neoplatonizmem i pitagoreizmem; gnostycka wizja powstania świata jest opowieścią o wylaniu szeregu emanacji z pierwotnego bóstwa; gnostycyzm głosi skrajny antagonizm materii i ducha, świat materii wiążąc ze złem, grzechem i uznając za domenę złego i głupiego demiurga, pozostającego w stałej walce z najwyższym bogiem, uosobieniem najsubtelniejszej duchowości, dobra i mądrości; w koncepcji tej człowiek jako twór boski, lecz posiadający ciało, stanowi pole gry sił dobra i zła. [przypis edytorski]
Carducci, Giosue (1835–1907) — rewolucyjny poeta włoski (pseud. Enotrio Romano); jego Hymn do Szatana (1865) wywołał oburzenie współczesnych; szatan w jego poezji, podobnie jak u Baudelaire'a i Verlaine'a, jest symbolem buntu. [przypis edytorski]
mądrze i wesoło (…) że Ty nie błądzisz — cytaty Wielkiej improwizacji z Dziadów cz. III Adama Mickiewicza (słowa te kieruje Konrad jako zarzut przeciw nieczułości Boga na nieszczęścia świata). [przypis edytorski]
Tłumacz Słowa, Helion — postacie z Dialogu troistego Słowackiego (tytuł wg Dzieł wszystkich pod red. J. Kleinera, Wrocław 1954), którego treść stanowi uzupełnienie wywodów filozoficznych zawartych w Genezis z Ducha; „w co tylko wierzą (…) w co uwierzyły”: cytat z Rozmów o celach finalnych, jednej z części Genezis z Ducha Słowackiego. [przypis edytorski]
Procházka, Arnošt (1869–1925) — współzałożyciel i wieloletni współwydawca miesięcznika literackiego będącego organem czeskich modernistów „Moderní Revue”; autor liryków i krytyk. [przypis edytorski]
Karásek ze Lvovic, Jiří, właśc. Jiří Josef Antonín Karásek (1871–1951) — czeski pisarz, poeta i krytyk; przedstawiciel dekadentyzmu i symbolizmu w literaturze czeskiej; tłumacz na język czeski i wydawca dzieł Stanisława Przybyszewskiego, założyciel galerii sztuki w Pradze. [przypis edytorski]
Neumann, Stanislav Kostka (1875–1947) — komunistyczny poeta czeski, autor m.in.: Apostrofy hrde a vaśnive („Apostrofy namiętne i dumne”) oraz Sen o zástupu zoufajících („Sen o tłumie zrozpaczonych”). [przypis edytorski]
Hlavaček, Karel (1864–1888) — czeski poeta, malarz i grafik; jego Prostibolo duše reprodukowane w „Moderni Revue” to cykl ilustracji do zbioru poezji pod tym tytułem Arnosta Procházki. [przypis edytorski]
Březina, Otokar, właśc. Vaclav Jebavy (1868–1929) — poeta czeski, tworzył mistyczno-religijne wiersze i poematy. [przypis edytorski]
Sova, Antonin (1864–1928) — czeski poeta modernistyczny, autor impresjonistycznych, symbolicznych i patriotyczno-rewolucyjnych liryków; jego powieść Zlomene duše stanowi spowiedź człowieka współczesnego. [przypis edytorski]
Machar, Josef Svatopluk (1864–1942) — czeski poeta i eseista, jedna z centralnych postaci Czeskiej Moderny, jednocześnie czołowy realista w poezji, mistrzowsko wykorzystujący język kolokwialny, charakterystyczny sceptycyzm w jego ujęciu rzeczywistości uważany jest za jeden z trwale pozostawionych przez niego rysów kultury czeskiej. Był aktywny w antyaustriackich kręgach politycznych w Wiedniu, współpracował z Masarykiem, tworząc w 1914 r. ruch oporu Maffie. Do jego ulubionych gatunków należał sonet, jest też twórcą powieści satyrycznej wierszem Magdalena (1893, tłum. polskie Antoniego Langego wyd. 1900) na temat prostytucji i społ. sytuacji kobiet; w wielu wierszach (m.in. Golgotha) daje wyraz krytycznej ocenie cywilizacji chrześcijańskiej, znacznie wyżej stawiając wartości kultury antycznej; pierwszy zbiór poezji Machara z 1887 r. nosił tytuł Confiteor. [przypis edytorski]
Zeyer, Julius (1841–1901) — czeski poeta modernistyczny, autor m.in. cyklu epickiego Wyszehrad i powieści Jan Maria Pjolkar. [przypis edytorski]
Szukiewicz, Maciej (1870–1943) — pisarz i historyk sztuki (kustosz Domu Matejki w Krakowie), wydał również tomik wierszy; początkowo w entuzjastycznych felietonach zapowiadał przyjazd Przybyszewskiego do Krakowa, później odsunął się od środowiska pisarza. [przypis edytorski]
Żuławski, Jerzy (1874–1915) — poeta, dramaturg i powieściopisarz; autor powieści fantastycznych Na srebrnym globie, Stara Ziemia. [przypis edytorski]
Miciński, Tadeusz (1873–1918) — młodopolski nowelista, poeta i dramaturg, którego zbliżyły z Przybyszewskim studia filozoficzne w Niemczech. [przypis edytorski]
Lutosławski, Wincenty (1863–1955) — idealistyczny filozof-mistyk, tzw. neomesjanista; pisał w wielu językach, o przybyszewszczyźnie — w Bańkach mydlanych (wyd. książkowe Kraków 1899, prwdr. w „Czasie” krakowskim, cykl artykułów w 1898 r.), rozczarowany bliższym poznaniem Przybyszewskiego, którego wraz z żoną Dagny gościł w Hiszpanii w r. 1898. [przypis edytorski]
Szczepański, Ludwik (1872–1954) — poeta i publicysta, we wrześniu 1897 r. założył w Krakowie tygodnik „Życie”, organ „Młodej Polski”, który stawiał sobie za cel informowanie o nowych prądach w sztuce za granicą oraz popieranie talentów rodzimych. [przypis edytorski]
Daszyńska-Golińska, Zofia (1866–1934) — ekonomistka; docentka w Akademii Humboldta w Berlinie w l. 1896–1898; związana z krakowskim „Życiem” do października 1898 (współpracę zakończyło jej oświadczenie opublikowane w nr. 47 z 1898 r.). [przypis edytorski]
stylometria — rodzaj analizy tekstu (a. innego dzieła sztuki), oparty na metodzie statystycznej charakterystyki stylu, mający na celu wykrycie fragmentów, które potencjalnie mógł napisać ktoś inny niż główny autor tekstu. [przypis edytorski]
dostałem się „Pod Blachę” — 1 października 1924 r. Stanisław Przybyszewski zamieszkał w pałacu „Pod Blachą” w Warszawie, uzyskawszy nominację na urzędnika kancelarii cywilnej Prezydenta R.P. [przypis edytorski]
Schopenhauer, Arthur (1788–1860) — niem. filozof idealistyczny, jego podstawowe dzieło: Welt als Wille und Vorstellung (Świat jako wola i wyobrażenie), ukazało się w r. 1818, lecz doktryna Schopenhauera spopularyzowała się dopiero po 1848 r.; jego twierdzenie, że filozofia nie jest nauką, lecz sztuką, a szczególnie koncepcje „woli życia” sformułowane w Psychologii miłości wywarły duży wpływ na modernizm niemiecki oraz na wczesną twórczość Przybyszewskiego i jego teorię „nagiej duszy”. [przypis edytorski]
bracia Siedleccy — Michał Siedlecki (1873–1940): znany zoolog, autor m.in. Opowieści malajskich, Jawy; Franciszek Siedlecki (1867–1934): malarz i grafik, znany jest jego Album Warszawy oraz portret Norwida. [przypis edytorski]
Dłuski, Kazimierz (1855–1930) — działacz socjalistyczny; lekarz, założyciel sanatorium przeciwgruźliczego w Zakopanem. [przypis edytorski]
Crookes, Wiliam (1832–1919) — angielski fizyk i chemik; dzięki analizie widmowej odkrył w 1861 tal (Tl), pierwiastek chemiczny, w 1875 r. skonstruował radiometr (przyrząd do pomiaru intensywności światła), a następnie urządzenie do obserwacji promieniowania katodowego („rura Crookesa”), poprzedzające lampę rentgenowską, oraz spintaryskop do obserwacji i liczenia promieni alfa (1903); Crookes interesował się spirytyzmem i był przekonany, że badania naukowe potwierdzą kiedyś tę teorię (publikował artykuły na ten temat w czasopiśmie „Quarterly Journal of Science” w l. 70. XIX w.). [przypis edytorski]
gdybym był (…) pozostał (daw.) — konstrukcja czasu zaprzeszłego na oznaczenie czynności poprzedzającą tę wyrażoną zwykłym czasem przeszłym; znaczenie: gdybym wcześniej pozostał [przypis edytorski]
Caprivi, Leo von (1831–1899) — pruski generał, polityk, w l. 1890–1894 kanclerz Rzeszy; okres jego rządów (tzw. era Capriviego) wiąże się z przejściowym złagodzeniem polityki zwalczania socjalizmu (Caprivi odwołał odnośne ustawy) oraz przeciwstawiania się mniejszościom narodowym, w tym Polakom; Caprivi stawiał raczej na rozwój i ekspansję gospodarczą Niemiec w Europie; ostatecznie został obalony przez opozycję junkrów. [przypis edytorski]
Kościelski, Józef Teodor (1845–1911) — pochodzący z rodziny ziemiańskiej konserwatywny działacz polityczny zw. z Wielkopolską i Poznaniem; poeta i dramaturg. [przypis edytorski]
Bolesławita — pseudonim Józefa Ignacego Kraszewskiego (1812–1887), powieściopisarza, publicysty i działacza społecznego. [przypis edytorski]
litania loretańska — modlitwa katolicka na cześć Matki Bożej; w której po wstępnym błaganiu, skierowanym do Trójcy Świętej, następują szeregiem (właśnie w styli litanijnym) krótkie wezwania do Matki Bożej wskazujące jej szczególne cnoty. [przypis edytorski]
mego ostatniego pobytu na Kujawach — chodzi o pobyt w lutym 1927 r.; Przybyszewski odwiedził jeszcze rodzinne strony w listopadzie tego roku; 23 listopada 1927 r. zmarł w Jarontach na anewryzm serca. [przypis edytorski]
Paracelsus, właśc. Theophrastus Aureolus Bombastus von Hohenheim (1493–1541) — słynny lekarz, alchemik i filozof niem., zasłużony dla rozwoju nowożytnej chemii, jego renesansowa filozofia przyrody zawiera elementy naukowe, przeplatające się z dywagacjami astrologicznymi, alchemicznymi, mistyką i magią; autor dzieła Astronomia magna, sive philosophia magna, sive pbilosophia sagax. [przypis edytorski]
Gogh, Vincent van (1853–1890) — holenderski malarz-samouk o niezwykle oryginalnym, rozpoznawalnym stylu malarskim i kolorystyce; popełnił w obłąkaniu samobójstwo. [przypis edytorski]
Ledóchowski, Mieczysław (1822–1902) — arcybiskup gnieźnieńsko-poznański w l. 1866–85; za zwalczanie tzw. „ustaw majowych” więziony w r. 1874. [przypis edytorski]
Wysocki, Alfred (ur. 1873–1959) — prawnik i dyplomata polski, senator V kadencji sejmu II RP; autor wspomnień okresie Młodej Polski (Sprzed pół wieku, Kraków 1956). [przypis edytorski]
Sierosławski, Stanisław (1877–1942) — krakowski dziennikarz i nowelista, konferansjer „Zielonego Balonika”. [przypis edytorski]
Chyrów — miasto na Ukrainie nad rzeką Strwiąż, niedaleko Przemyśla, w obwodzie lwowskim, w rejonie starosamborskim, lokowane w 1528, niegdyś prywatne miasto szlacheckie w województwie ruskim, własność Herburtów, potem Ossolińskich i Mniszchów; tu: nazwa miasta użyta jako synonim renomowanej szkoły jezuickiej, gimnazjum męskiego, usytuowanego na terenie podchyrowsniej wsi Bąkowice, doskonale wyposażonego zakładu naukowo-wychowawczego (pracownie przedmiotowe, biblioteka, sala teatralna, muzeum przyrodnicze z kolekcją ptaków egzotycznych fundacji hrabiów Dzieduszyckich, ogród botaniczny itp.), funkcjonującego w Galicji od l. 80. XIX w. do 1939 r. [przypis edytorski]
Niemojewski, Andrzej (1864–1921) — poeta, pisarz i publicysta okresu Młodej Polski, społecznik, religioznawca, znawca astrologii, tłumacz (m.in. Żywota Jezusa Ernesta Renana, 1904 oraz Dziejów wojny żydowskiej przeciwko Rzymianom Józefa Flawiusza, 1906), oraz wydawca wolnomyślicielskiego, antyklerykalnego, religioznawczego tygodnika „Myśl Niepodległa” (z czasem ewoluującego w kierunku antysemityzmu); autor poezji, dramatów, opowiadań i artykułów publicystycznych, m.in. cyklu poetyckiego Polonia irredenta (t. I–VII, Lwów-Kraków-Warszawa 1895–1898), powieści Listy człowieka szalonego z humorem portretującej środowisko cyganerii krakowskiej (1899), Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych Warszawa 1909; publikował pod pseudonimami: Lambro, Lubieniec A., Rokita. [przypis edytorski]
Lange, Antoni (1862–1929) — poeta, tłumacz i krytyk literacki; debiutował w paryskiej „Pobudce”; od r. 1887 publikował w czasopismach warszawskich prekursorskie w Polsce korespondencje z Paryża o nowych prądach w sztuce (symbolizm, impresjonizm), w r. 1899 zamieszcza w „Tygodniu Ilustrowany” cykl o „Współczesnych poetach polskich”; współpracował z „Życiem” krakowskim; pisał również pod pseudonimem Napierski, A. Wrzesień, Z. Kwieciński i in. [przypis edytorski]
dziecinny entuzjazm, z jakim mnie Kraków powitał — por.: Tadeusz Boy-Żeleński, Ludzie żywi; tegoż, Znaszli ten kraj; Adolf Nowaczyński Przybysz („ABC Literacko-Artystyczne” r. 1933, nr 40), tegoż Pamflety (Wyspiander, Ruysbröck admirabilis); Stanisław Helsztyński, Przyjazd Przybyszewskiego do Krakowa („Twórczość” r. 1958, nr 2). [przypis edytorski]
Mallarme, Stephane (1842–1898) — modernistyczny poeta i eseista francuski; twórczość jego cechuje cyzelowanie wiersza w kształcie dźwiękowym. [przypis edytorski]
Guaita, Stanislas de (1861–1897) — poeta i ezoteryk fr. pochodzenia wł., autor mistycznych poezji, m.in. Rosa myslica („Róża mistyczna”, zbiór 1885) i dzieł okultystycznych: Le Tempie de Satan („Świątynia Szatana”, 1892), La clef de la magie noire („Klucz czarnej magii”, 1895); członek Towarzystwa Różokrzyżowców, wraz z Joséphinem Péladanem założyciel L'Ordre Kabbalistique de la Rose-Croix. [przypis edytorski]
agressi sunt mare tenebrarum, quid in eo essent exploraturi (łac.) — Wdarli się w morze ciemności, które tylko w ten sposób można zgłębić. [przypis edytorski]
Ola Hansson słusznie zauważył — w eseju Barbey d'Aurevilly, drukowanym w „Życiu” krak. w r. 1899 od nr 5. [przypis edytorski]
folie et génie sont congénères in radice conveniunt (fr.) — geniusz i obłąkanie są nierozłączne. [przypis edytorski]
Dygasiński, Adolf (1839–1902) — powieściopisarz, jeden z głównych przedstawicieli naturalizmu w literaturze polskiej (Na warszawskim bruku, Zając, Beldonek, Gody życia), a także publicysta, pedagog i encyklopedysta; w l. 1890–1891 jako wysłannik „Kuriera Warszawskiego” przebywał w Brazylii, skąd wysyłał korespondencję dotyczącą losów polskiej emigracji „za chlebem” (druk książkowy Listy z Brazylii 1891). [przypis edytorski]
Gruszecki, Artur (1853–1929) — prozaik, publicysta i księgarz; w l. 1883–1887 wydawca warszawskiego „Wędrowca”, związanego z naturalizmem polskim; autor licznych powieści obyczajowych. [przypis edytorski]
„Świat” — dwutygodnik literacko-artystyczny, ukazujący się w Krakowie w l. 1888–1895 pod red. Zygmunta Sarneckiego. [przypis edytorski]
moim słynnym „Confiteor” (wyznaję) — w nr 1 „Życia” z 10. 1. 1899 r. (odtąd „Życie” wychodzi jako dwutygodnik). [przypis edytorski]
odprawa, jaką dał Mickiewicz swoim krytykom warszawskim — we wstępie petersburskiego wydania Poezyj (1829), t. I, s. V–XXXII, pt.: O krytykach i recenzentach warszawskich. [przypis edytorski]
Ehrenberg, Kazimierz (1870–1932) — dziennikarz konserwatywny, krytyk teatralny i tłumacz sztuk teatralnych, syn Gustawa Ehrenberga (1818–1895, naturalnego syna cara Aleksandra I, działacza tajnego Stowarzyszenia Ludu Polskiego, poety, autora hymnu ruchu ludowego Gdy naród do boju wystąpił z orężem, zesłańca); od 1896 r. współpracownik konserwatywnego „Czasu” i „Głosu Narodu”, od 1902 r. sekretarz i recenzent teatralny warszawskiego „Wieku”, od 1905 r. publicysta polityczny „Kuriera Porannego”, w okresie międzywojennym związany z „Gazetą Polską”. [przypis edytorski]
pierwsza jego inwektywa pozbyła go współpracownictwa [Juliana] Oszackiego i [Konrada] Rakowskiego — mowa o artyk. K. Ehrenberga pt. „Uwagi”, którego druk rozpoczęto w 248 nr „Głosu Narodu”. Oszacki i Rakowski (1876–1916) zamieścili w nr 42 „Życia” z 5. 11. 1898 r. oświadczenie (powtórzone we wszystkich pismach codziennych), że występują z redakcji „Głosu Narodu” oburzeni „Uwagami” Ehrenberga. (Rakowski pisywał potem do „Życia” krytyki teatralne, od r. 1900 współpracował stale z „Czasem”). [przypis edytorski]
zdaje mi się, że Żeleński nie stanie się dziejopisarzem tzw. Młodej Polski (…) nikt inny nie byłby do tego więcej powołany — Tadeusz Boy-Żeleński odpowiada na to wezwanie w Znaszli ten kraj (1932) i Ludzie żywi (1929). [przypis edytorski]
Dichtung und Wahrheit — „Prawda i zmyślenie”, tytuł autobiograficznej powieści Goethego. [przypis edytorski]
„Bocian” — ukazujący się w Krakowie w l. 1896–1918 dwutygodnik satyryczno-obyczajowy dla panów, założony przez Stanisława Lipińskiego, przyciągał publiczność secesyjną, modną typografią, kolorowymi ilustracjami oraz pikanterią treści żartów i rysunków; pismo było wielokrotnie konfiskowane przez cenzurę za „obrazę moralności publicznej”; Lipińskiemu udało się później wylansować nowy tygodnik, „Nowości Ilustrowane” (1904–1925). [przypis edytorski]
Quo usque tandem (łac.) — dokądże tego będzie? (pierwsze słowa mowy Cycerona przeciw Katylinie) [przypis edytorski]
Nowiński, Józefat (1863–1906) — dramaturg i krytyk literacki; wysoce krytycznie o tytułowym autorze pisał swoim w tekście Stanisław Przybyszewski z 1902 r. [przypis edytorski]
Wolski, Wacław (1867–1928) — poeta i prozaik, jego tekst Wzloty na Parnas. Profile duchowe poetów współczesnych (Warszawa 1902) zawiera krytyczne uwagi o Przybyszewskim. [przypis edytorski]
Sygietyński, Antoni (1850–1923) — pseud.: Gosławiec; pisarz, publicysta (jeden z wydawców „Wędrowca”), krytyk muzyczny i literacki, autor powieści pisanych pod wpływem naturalizmu francuskiego: Wysadzony z siodła, Na skałach Calvados. [przypis edytorski]
Chmielowski, Piotr (1848–1904) — historyk literatury; pisał krytycznie o Przybyszewskim w swojej Historii literatury polskiej (1900, t. VI) oraz bardziej szczegółowych studiach: Najnowsze prądy w poezji naszej (1901), Dramat polski doby najnowszej (1902), Dzieje krytyki literackiej w Polsce (1902). [przypis edytorski]
Zdziechowski, Marian (1861–1939) — historyk literatury; swoje studia literaturoznawcze pisał z pozycji filozoficzno-religijnych (katolickich); o Przybyszewskim pisał krytycznie w Szkicach literackich (1900). [przypis edytorski]
Caveant consules [ne quid respublica detrimenti capiat] (łac.) — Niechaj konsulowie czuwają [aby rzeczpospolita nie doznała uszczerbku]. [przypis edytorski]
Stałem się bohaterem Listów szalonego człowieka — (właśc.: Listy człowieka szalonego, 1899) powieść A. Niemojewskiego z życia artystów. [przypis edytorski]
Bałucki, Michał (1837–1901) — komediopisarz, publicysta, autor powieści pozytywistycznych; jego komedie (m.in. Grube ryby, Radcy pana radcy, Gęsi i gąski) stanowią kontynuację tradycji Fredrowskiej, pewną dozę krytyki obyczajowej osładzając dobrodusznym humorem. [przypis edytorski]
stwierdził Wincenty Lutosławski bezpodstawność tych legend o mojej poczytności w Niemczech — w studium pt. Bańki mydlane. Pogląd krytyczny na tak zwany satanizm nagich a pijanych dusz z 1899 r. [przypis edytorski]
Meier-Graefe, Julius (1867–1935) — niem. pisarz i historyk sztuki, wydawca almanachu literackiego „Pan”. [przypis edytorski]
order, który w ubiegłym roku otrzymałem — mowa o krzyżu oficerskim orderu „Polonia Restituta”, nadanym Przybyszewskiemu 2 maja 1925 r. (30 kwietnia 1927 r. otrzymał krzyż komandorski tegoż orderu). [przypis edytorski]
Frenkiel, Mieczysław (1860–1934) — artysta dramatyczny słynny z kreacji aktorskich w komediach Fredry, Bałuckiego, Blizińskiego. [przypis edytorski]
Baudouin de Courtenay, Jan (1845–1929) — wybitny językoznawca polski i radykalny publicysta; w l. 1894–1899 profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. [przypis edytorski]
Ulanowski, Bolesław (1860–1919) — historyk prawa, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego od 1886 r. [przypis edytorski]
Górski, Artur (ur. 1870–1959) — pisarz, krytyk literacki (jego cykl artykułów pt. „Młoda Polska” wprowadził i utrwalił nazwę odnośnej formacji literackiej), współredaktor wraz z Leonem Wyczółkowskim krakowskiego „Życia” w 1898 r. (od czerwca do października); autor książki o Mickiewiczu Monsalwat (1908); publikował pod pseud. Quasimodo. [przypis edytorski]
Grzymała-Siedlecki, Adam (1876–1967) — krytyk literacki, pisarz i publicysta prawicowy; początkowo współpracował z krak. „Życiem”, w l. 1898–1901 wydawał własne czasopismo „Młodość”, współpracownik „Tygodnika Ilustrowanego” oraz „Kuriera Warszawskiego”; założyciel i dyrektor Teatru Ludowego w Krakowie (1905–1906), kierownik literacki Teatru im. Słowackiego pod dyr. Ludwika Solskiego (1906–1911), autor książki o Wyspiańskim (Wyspiański. Cechy i elementy jego twórczości, 1909) oraz lekkich komedii i fars scenicznych. [przypis edytorski]
Bahr, Herman (1863–1934) — austriacki krytyk literacki (Zur Kritik der Moderne 1890, Die Überwindung des Naturalismus 1891) oraz pisarz (dramat Die Mutter, powieść Himmelfahrt), stylistycznie eksperymentujący zarówno z naturalizmem i ekspresjonizmu, jak i sięgający po środki impresjonistyczne. [przypis edytorski]
Schnitzler, Artur (1862–1931) — prozaik i dramaturg austriacki, z wykształcenia i zawodu lekarz; jeden z najważniejszych przedstawicieli wiedeńskiego modernizmu (Młodego Wiednia), żarliwy antymilitarysta, autor m.in. nowel Porucznik Gustl (niem. Leutnant Gustl, 1900), Oczy szeroko zamknięte (niem. Traumnovelle, 1926); wprowadził do powieści formę monologu wewnętrznego; znał dobrze Sigismunda Freuda, jego teorię oraz metodę psychoanalizy. [przypis edytorski]
Jellenta, Cezary, właśc. Napoleon Hirszband (1861–1935) — krytyk literacki, współpracownik krakowskiego „Życia”. [przypis edytorski]
Rzepecka-Moszczeńska, Izabela (1864–1941) — liberalna publicystka, później współpracowniczka konserwatywnego „Kuriera Warszawskiego”, w „Życiu” krak. drukowała drobne nastrojowe nowelki. [przypis edytorski]
Maciejowski, Ignacy (1835–1901) — polski powieściopisarz, nowelista, dramaturg i krytyk literacki okresu przejściowego między pozytywizmem a Młodą Polską, przedstawiciel realizmu krytycznego w prozie modernistycznej; używał pseudonimów „Sewer” oraz „Gryf”. [przypis edytorski]
odważył się pierwszy przypuścić szturm do granitowego posągu wielkości Sienkiewicza — w wyż. wym. cyklu artykułów Górski pisał m. in. „Nie łudźmy się. Kochamy go [Sienkiewicza] wszyscy i wszyscy niesiemy mu nasze hołdy, ale dla literatury powszechnej więcej niż Sienkiewicz znaczy Przybyszewski”. [przypis edytorski]
Życie Szczepańskiego to jeszcze widok (…) będzie Przybyszewski — cytat z Polskiej literatury współczesnej Antoniego Potockiego (Warszawa 1912, t. II, s. 150). [przypis edytorski]
basałyk — bicz zakończony kolczastą metalową kulką, pierwotnie używany przez Tatarów jako broń. [przypis edytorski]
Byłeś mi kiedyś bożyszczem o tłumie — początkowy wers VIII wiersza z cyklu poetyckiego W ciemności schodzi moja dusza z tomu Krzak dzikiej róży (1898). [przypis edytorski]
odtąd stało się „Życie” tym, czym być powinno — po oświadczeniu Daszyńskiej, że wycofuje się z Redakcji „Życia”, zmienia ono podtytuł z „Tygodnik Ilustrowany Społeczno-polit. i Naukowy” na „Tygodnik Ilustrowany Literacko-artystyczny”. [przypis edytorski]
Nowoczesna sztuka (…) wielkich ludzi — cytat z oświadczenia Daszyńskiej w „Życiu” nr 46 z 1898 r. [przypis edytorski]
drukowałem poemat-dramat Wyspiańskiego „Warszawianka” — w „Życiu” z listopada 1898 r. nr 45 i 46. [przypis edytorski]
Pawlikowski, Tadeusz (1862–1915) — dyrektor teatru krakowskiego (w latach 1893–1899) i lwowskiego (1899–1906); reżyser. [przypis edytorski]
Serres chaudes — dosł.: Cieplarnie; tytuł szkiców poetyckich Maeterlincka, będących próbą transpozycji muzyki i malarstwa do poezji. [przypis edytorski]
Wyrzykowski, Stanisław (1873–1949) — powieściopisarz, poeta i tłumacz, współredaktor krakowskiego „Życia” od stycznia do grudnia 1899 r., członek redakcji „Chimery”; napisał Plon życia, przekładał Poe'go, Nietzschego, Hofmannsthala. [przypis edytorski]
solipsyzm — skrajny idealizm subiektywny, zakładający, że świat nie istnieje obiektywnie, a istnieją tylko nasze wyobrażenia o nim. [przypis edytorski]
Klimt, Gustav (1862–1918) — malarz austriacki, przywódca secesji wiedeńskiej. [przypis edytorski]
Corneliusz — prawdopodobnie jeden z malarzy niemieckich nazwiskiem Cornelius: Peter von Cornelius (1783–1867), ilustrator utworów romantycznych, m.in. Fausta Goethego oraz autor obrazów apokaliptycznych wizji; Fritz von Cornelius (1869–1909), pejzażysta. [przypis edytorski]
Overbeck — prawdopodobnie Friedrich Overbeck (1789–1869), malarz i grafik niemiecki; autor obrazów o treści religijnej oraz fresków w kaplicach rzymskich. [przypis edytorski]
Beardsley, Aubrey (1872–1898) — rysownik angielski, w swych ilustracjach do utworów Wilde'a i in. stosował elementy ornamentacyjne i fantastyczne. [przypis edytorski]
Delacroix, Eugene (1798–1863) — malarz francuski, przywódca kierunku romantycznego; tworzył portrety i obrazy historyczne. [przypis edytorski]
Malczewski, Jacek (1855–1929) — malarz, początkowo autor obrazów realistycznych o treści patriotycznej, później obrazów fantastyczno-symbolicznych. [przypis edytorski]
ergregor — termin z dziedziny ezoteryki, myślokształt związany ze zbiorowością ludzką, rodzaj kolektywnej świadomości; między grupą a egregorem istnieje relacja symbiotyczna; w kategoriach spoza ezoteryki koncepcja egregoru opisuje w sposób psychoenergetyczny proces socjalizacji, wykształcania persony czy też tożsamości grupowej. [przypis edytorski]
Beranger, Jean Pierre (1780–1857) — słynny piosenkarz francuski; czerpał z motywów ludowych. [przypis edytorski]
rozhoworzyć (z ukr.) — rozgadać, rozśpiewać; sprawić, że ktoś a. coś zacznie opowiadać. [przypis edytorski]
Villers de l'Isle Adam, Philipe Auguste (1838–1889) — francuski poeta i dramaturg symbolista oraz pisarz naturalista, znany przede wszystkim dzięki powieściom kryminalnym; przez znaczną część życia borykał się z problemami finansowymi, z których wybawiło go wydanie w 1883 r. Opowieści okrutnych; był również autorem jednego z najważniejszych dramatów symbolistycznych pt. Axël (1885, wyst. 1894); przyjaźnił się ze Stefanem Mallarmém. [przypis edytorski]
Witkiewicz, Stanisław (syn) Ignacy (1885–1939) — malarz, dramaturg (Tumor Mózgowicz), powieściopisarz (Pożegnanie jesieni, Nienasycenie), krytyk artystyczny i teoretyk sztuki (Szkice estetyczne, O czystej formie). [przypis edytorski]
Leszczyński, Edward (1880–1921) — poeta formy, parnasista, estetyk (Harmonia słowa 1912; O symbolice mowy w świetle bergsonizmu, „Museion” 1913); debiutował w 1898 r. na łamach „Młodości” i „Życia” krakowskiego; autor piosenek dla „Zielonego Balonika” (Kabaret szalony, 1908). [przypis edytorski]
Tarnowski, Stanisław (1837–1917) — jeden z najbardziej konserwatywnych historyków literatury, współautor słynnego pamfletu Teka Stańczyka. [przypis edytorski]
Kisielewski, Jan August (1876–1918) — polski dramatopisarz, teatrolog i krytyk teatralny, eseista; autor modernistycznych sztuk W sieci i Karykatury, przedstawiające konflikt między artystą, cechującym się indywidualizmem, zwiększoną wrażliwością a moralnością mieszczańską. [przypis edytorski]
Kamiński, Kazimierz (1865–1929) — aktor sceny krakowskiej z lat 1893–1904, grywał na scenach zagranicznych; zasłynął z kreacji aktorskich w dramacie psychologicznym. [przypis edytorski]
Matuszewski, Ignacy Erazm Stanisław (1858–1919) — krytyk literacki, autor słynnego studium o modernizmie pt. Słowacki i nowa sztuka, Warszawa 1902, wyd. II z 1904 r. zawiera przychylne fragmenty poświęcone Przybyszewskiemu. [przypis edytorski]
w odezwie od redakcji pisał — w 12 nr „Życia” z 1899 r., od którego ze względów finansowych zachodzą zasadnicze zmiany: 1) przekształcono je na miesięcznik, 2) nakładcą zostaje Władysław Jaroszewski. Poza tym odchodzi z redakcji Wyspiański, a Stanisław Brzozowski (poeta) zostaje „reprezentantem «Życia» na Lwów”. [przypis edytorski]
Montecuculi a. Montecúccoli, Raimondo (1609–1680) — wybitny dowódca i teoretyk wojskowy; książę Świętego Cesarstwa Rzymskiego i neapolitański książę Melfi. [przypis edytorski]
Verlassen, verlassen (…) Wie der Stein auf den Strassen (…) (niem.) — Opuszczony, opuszczony, opuszczony jestem. Jak kamień przydrożny opuszczony jestem. [przypis edytorski]
w swoim pięknym studium… pisze Artur Górski — w nr 13–14 „Życia” z 1899 r. pt. „Włodzimierz Tetmajer” [przypis edytorski]
mego własnego artykułu „O nową sztukę” — w „Życiu” nr 6 z 1899 r. (cytaty niedokładne). [przypis edytorski]
nature vue à travers le tempérament (fr.) — dosł.: natura widziana przez pryzmat temperamentu. [przypis edytorski]
okresie czasu — dziś błąd stylistyczny (pleonazm); popr.: (o tym) okresie lub: (o tym) czasie. [przypis edytorski]
Wotan (Ondyn) — w mitologii skandynawskiej bóg wojny, wichru, śmierci i zwycięstwa (częsta postać w utworach Wagnera) [przypis edytorski]
Salome — żydowska księżniczka z dynastii herodiańskiej (wnuczka Heroda Wielkiego); według legendy biblijnej, gdy jej ojczym, Herod Antypas, władca Galilei, zachwycony tańcem dziewczyny obiecał spełnić każde jej życzenie, Salome za namową swej matki Herodiady zażądała głowy Jana Chrzciciela, przyczyniając się w ten sposób bezpośrednio do śmierci proroka. [przypis edytorski]
Orkan, Władysław, właśc. Franciszek Ksawery Smreczyński (1875–1930) — pierwotnie: Smaciarz; pisarz młodopolski, swoją twórczość poświęcił ukazaniu życia biednej polskiej wsi podkarpackiej i Podhala; autor m.in. tekstów: Komornicy, W roztokach, Drzewiej. [przypis edytorski]
Witos, Wincenty (1874–1945) — założyciel stronnictwa ludowego „Piast” i jego prezes; w l. 1920–1921 premier rzeczpospolitej Polskiej, w l. 1923–1926 Prezes Rady Ministrów obalony przez zamach stanu Piłsudskiego (tzw. przewrót majowy); w 1930 r. aresztowany za działalność opozycyjną i więziony w Brześciu; w l. 1932–1939 przebywał na emigracji. [przypis edytorski]
Auerbach, Berthold (1812–1882) — pisarz niem., autor poczytnej w XIX w. prozy o tematyce wiejskiej (m.in. Schwarzwälder Dorfgeschichten, tj. „Wiejskie opowieści ze Schwarzwaldu”, zbiór 27 nowel drukowanych w l. 1843–1880). [przypis edytorski]
Kleczyński, Jan (1875–1939) — publicysta i krytyk artystyczny; pierwsze teksty literackie drukował w „Życiu” krakowskim (m.in. nowele Słońce i Zosia). [przypis edytorski]