Eugeniusz Tkaczyszyn-DyckiXLII
 1od tamtego dnia słońce wschodzi 
i zachodzi bardzo nieporadnie 
od tamtej nocy księżyc gaśnie nieporadnie 
jakby miał zasnąć z wszystkim na dniach
 
 5a gaśnie jak gdyby się mocował 
całe życie z dniem
od tamtego czasu słońce nie pokazuje się 
w południe wielki błazen któremu plunę pod nogi
 
niech ma błazen wobec którego wszelka 
 10śmieszność wydaje się bezradna 
wielki to błazen przed którym tańczę kilka 
kości odsłoniwszy gdy noc zapadnie