1Jestem jedna wielka boleść
Krwawy ocean boleści bez dna i brzegu
A ludy me tułacze bezdomni
Z rodzinnych strzech wypędzeni
5 Bez własnego kąta, noclegu —
Ścigani, trzebieni jak dzika zwierzyna
Na pastwę wyuzdanego bestialstwa wydani
Nie znają spokoju, wytchnienia godziny,
W dręczącym oczekiwaniu nowych ciosów,
10 gromów,
Kiedyś o Boże, twój dopust przeminie!
I kuci w niewoli łańcuchy,
Szamocą się w ostatnim wysiłku woli
A dusze i serca drżą omdlałe,
15Krwawą torturą i męką zbolałe,
Pobrzęk łańcuchów naszych miesza się z jękiem
Głodzonych i męczonych rzesz w mordowniach siepaczy
Krew i pot obficie rosi ich ciała sterane
Nadludzką męką i trwogą nękane.
20Gdzie i skąd padnie tępiciela cios.
Do Ciebie Roosevelt ślemy rozpaczy zew bratni S. O. S.
Święci szatan swój sabat, coraz więcej ofiar wydziera.
Mężów najlepszych, młodzież, nawet pisklęta wybiera
25 Plugawym jadem wszystko wokół truje,
Płomienie niszczycielskie wokół zażega
A wściekłe ich języki, wszystko ogarniają,
Dym gryzie oczy. Gore! Ratuj nas Boże!