Jarosław Lipszycpobudka
1ranek budzi się całymi godzinami od pierwszego znaku przez całą pudełkową wędrówkę w głąb niestworzonych a istniejących aż do kompletnego przebudzenia
stojący na stole budzik grozi kacem i zębami godzin w kolejnych coraz nieznośniejszych przeocknieniach ranek wgnieciony pomiędzy materac a kołdrę nie rusza się
leżąc tak szuka znajomości wzwodu żeby uchwycić się wśród współrzędnych gwałtownie pozwala nieświadomej ręce kierować wyprawą
ranek siedzi długo na łóżku ciągle mediacyjny jest u siebie to znaczy zardzewiałe słońce w twarz trzeba wyłączyć bo drewniany dom karkołomne kategorie kartek trzeba wyłączyć czerwone zanim wypali na nim znak
5
jednoznaczy zanim zostanie zjedzony zanim nie poznaczy więcej na zębach koszulach skórze
jest u siebie ale nie tylko tu jest więc nie ma go gdzie być powinien — to dyskomfort sylogizmów
ranek jak larwa nieznanego owada toczącego skórę po owalach bioder
syf w gębie (mimikra) zaszczotkował miętą (ciągnęło nim jak rozpostartym na proszek prześcieradłem do sztywności krochmalu scalenia przędzy)
daleko od okien do oczu leży
10to prawda zostały posypane talkiem linie papilarne
w całun owinięty ranek palił papierosa ból w jądrach