Jarosław Lipszycrodzę
1grudzień
za wołominem kwitną bagna zamiast
żeby nas zamrozili. nie posłuchałem cię moje ręce pachną
jak twoje piersi (dlaczego drapią pod moim językiem?) choć
5 nie powinny. zwijam koc jest prawie zielony od trawy
trwam w uporze który nic nie da. chodź. kwiatów mamy już
styczeń
gubisz te kolczyki ostatecznie. chmury pustoszeją
ja się nawrócę. przylepię ucho i postaram się nie skaleczyć
10 choć najgorsze są powroty. siadam z widokiem sam na
fabrykę o sławie krematorium. wyciągam ręce
luty
w pałacu namiestnikowskim. cały świat na chwilę zamarł
zastrzelono. trzymam cię przez chustkę w strumieniu amfibrachów
[1]
15pobożnie potocznie i za słowo. zieleń z purpurą w środek postu
a dopiero przygrywka. wreszcie kończy się błysk fleszu
i możemy zacząć. wyrzucą
marzec
rozpoznaję pierwsze dźwięki (trzy rodzaje westchnienia
20 i szelest kartek) i zaczynamy mieć nadzieję. w gorcach przebiśniegi
w głowie najczystszej wody tandeta. omal cię nie zgwałciłem
na szczęście kłamię bezwiednie. staram się zrozumieć szum
kwiecień
po koncercie wymiotuję do dwóch konch przy wejściu
25 teatru wielkiego. bardzo brakuje metafor