- Anioł: 1 2 
- Czas: 1 
- Gwiazda: 1 
- Koń: 1 
- Marzenie: 1 
- Naród: 1 
- Ojczyzna: 1 
- Poezja: 1 
- Pogrzeb: 1 
- Polak: 1 
- Polska: 1 
- Praca: 1 
- Ptak: 1 
- Sen: 1 
- Śmierć: 1 
- Trup: 1 
- Vanitas: 1 
- Życie snem: 1 
Józef Czechowicznic więcejdom świętego kazimierza[1]
 1
Czasspokojnie miękko świeci chwila bez godziny
 
twarz opada nad książką rosa może granat
widzę zawsze samotny łuskę wód w złocie gliny 
Gwiazdabór iskrzy się sosnami patrz gwiazda źródlana
 
 5gwiazda źródlana innych
 
o wszystkie mosty paryża serce się tłukło i tłukło
brooklyn
[2] przydeptał ręce spłynęły pasma krwi
notre dame
[3] we snach dygotała zbliżała twarz wypukłą
mógł sen lat wielu minąć ten także musi minąć
zamknięte drzwi
drzwi
 
poranek płoty naprzeciw szyn kolejowych plątowisko
dzwon gasnący z kościoła wśród nawałnicy drzew
 15zakonnic śpiew
płacz dzieci
chyba już wszystko
 
nie można chwiać się jak tamta sosna pod gwiazdą
palce na piórze zwinięte cierpko cierpiąco
 20grają niby na flecie naszą syberię nasz dom
gonią przed oczy śniadą pól naszych gorącość
 
Ojczyznakraju bliski tak bliski że całujesz
 
setką ludzi ty chodzisz od skroni do skroni
bocianich gniazd żałujesz
 25i chleba kruszyny nie ronisz
kraju
 
fabryki ciepło ryczą do pracy łzę płoszą zaranną
nie można chwiać się jak sosna pod gwiazdą źródlaną
 
 30stoi w adama głosie
sypia w juliusza śpiewie
 
za miasto do montmorency
wsuwa się trumna w ulicy cień od liści pstry
 35w deskach czemu nie są z sosny
palec srebrnym pierścionkiem chudy i żałosny
uderza w sęki na wybojach
jedyna zbroja
 
a miasto jeszcze mosty tętnią
 40
na wspólnej bratniej mogile wieńców nie będzie nie zwiędną
z bogiem prochu wielkości z bogiem
 
Poezjapołudnie przechodzi tędy śpieszy się na zachód
 
zapominajcie okna o kadzidlanym zapachu
 45on jest wszystkim i niczym trzepocze lekki gołąb
stąpa ciężko po ziemi przeobrażalny jak blask
cięży progom zydlom
[4] stołom
 
on gdy szyby tej celi zasłania na płask
wielkie oblicze
 50wierszom daje imiona z kształtu trudu wyliczeń
smugami tęczowymi wiją się zwitki papieru
z niebieska smutne łaskawe lecz gorące
parzą i palą czoło jak bryzgi eteru
 
wychodzą niespodziewane strofy
 55wołają podnosząc dłonie
chaosu dosyć
linia koło koniec
zrywają się
 60na antycznym łuku wspinające się prychające brązem
 
spadają
milczy bruk
także bez wieńców i wstąg
leżą na kamieniach w krąg
 65gruzy piorunami pobite
 
myśli ładu i spękanych rąk
korabiami na falach błękitnych kartek
jakże daleko stąd
jak daleko od lat 80-tych
 70są źrenice na paryż otwarte
 
gdy ludzie chcą ułożyć linię szyn bardzo prosto
serafin schodzi z chmury z matowej pozłoty
pomagać dłoniom pierwszym aniołowym siostrom
 75pochyla się i blaknie to wola to i mus
a gdy prostował się nad stalą
rósł
kolorem się zapalał
 
pisząc na stołku w słońcu które ciosa izbę
 80ustaną palce także siostry serafinów
palce rozprute marzeniem ociekające przez liczbę
ku dołom rozkopanym ku rudawym glinom
linią inną
 
ach patrz duch młot upuścił na szyny i szpały
 85duch w skrzydłach jęczy z nagła taje w atmosferze
przy dzwonie rękopisy polskę obsiewały
Aniołkto anioła wyzwolił z obłoku sam nie żył
 
 
spokojnie miękko świeci chwila bez godziny
Ptakostrzą się na kamieniu zórz lotki jaskółkom
 
 90bramo przytułku okna przytułku
tej nocy łuski sekwany zabrzękną
norwid
 
brzęk wszerz niemieckiej krainy
do wisły doleci
 95a tam struny w fortepianach pękną