1Nie ma jeszcze czwartej, a niebo takie ciemne
tysiące ptaków odlatuje na noc; ponad szumem i światłami miasta
chamskie gołe kra kra! Gołe niegdysiejsze śniegi
w samym sercu teraźniejszości. I gdzie tu się ukryć
5skoro pod wielkim sklepem znów siedzi dziewczynka i jedną
jedyną zapałką
oświetla mrok. Chce widzieć, gdzie jest
a gdzie wiecznie przewiecznie będzie nie istniała. Jak ten
najszybszy z grupki Homo erectus, który wtedy w dolinie
10pierwszy dopadł padliny, jak monsigniore, jak ona sama, kiedy już
ani młoda genialna z rękami w kieszeniach
jak w środę, ani jak w sobotę: przestraszona niemłoda niemrawa.
Nic w ogóle. Znowu urodziny
kolejnego życzliwego boga. Z mądrości natury wynikał
15zimny śnieg. Jakiś pan szanowny
rzucił jej do spódnicy nową paczkę zapałek. — Masz
śmiertelna dziewczynko — powiedział. — Baw się.
Szukaj, aż się doszukasz. He he.
Cóż, znów zapaliła zapałkę i było jej raźniej
20w towarzystwie popiołu; popiołu, zawodzeń i błota.
Tyle pociechy z jednej
zapałki! Lecz w końcu była dzieckiem
z wyobraźnią. I miała swoje doświadczenia; 36 lat, powiedzmy, czy 56?
Ta postać istnienia nie imponowała jej, lecz cóż z tego wynika. Nicóż.
25Więc wstała, trzymając nad głową zapaloną zapałkę
jak jakaś statua wolności
bo co mogła zrobić —