1Szła bita droga k'wielkiemu grodowi
[2],
Snuli się po niej konni i wozowi,
I jeden pieszy — blady cień człowieka.
— »Wiosno! — rzekł — wiosno! kto ciebie nie czeka?
5Komu nie świetlej, nie raźniej na duszy,
Kiedy twój deszczyk ziemicę poprószy,
Gdy z ziemi matki paluszki dobywa
Dziewicza trawka, lub choćby pokrzywa?
Każdy cię wita, och! duszą radosną…
10A jednak, jednak niegodnaś ty, wiosno!
Związałaś słonko, że idzie nieskoro
[3],
I wszystko drzemie pod lodową korą…
— Panie łaskawy! nie trzeba koszyka?
Nie trzeba!… Zimno aż kości przenika:
15Na chleb przedałem świtę
[4] u Chaima,
I chleba nié ma, i odziewku nié ma
I biedna żona — ot, umrze z zgryzoty…
— Obdarz biednego, paneczku mój złoty!
Żona mi chora — dzieci niebożęta,
20Jak rude myszy… Niech Bóg nie pamięta!…
Mówili starzy: w święto Zwiastowanie,
Pliszka, usiadłszy na skrzydło bocianie,
Przynosi wiosnę z dalekiego nieba…
25Ja umiem robić z siekierą i piłą;
Zapłacisz za to choć skorupą zgniłą,
Bóg ci nagrodzi za ten chleba kawał…
Bodaj nikt dobry tego nie doznawał!…
Dziwna! dopóki jest za czym — przy trudzie
30Człek nie masz czasu i westchnąć jak ludzie,
Praca za pracą, jak kawki na słotę;
A teraz, głodny, czy znajdziesz robotę?
Mój mocny Boże! czemu tak się dzieje?
Jeden pracuje, aż krwawy pot leje,
35I puchnie głodem — a drudzy siedzieli,
Jak ptaszek w gnieździe… nierówno Bóg dzieli…
— Już umrzeć chyba; lecz dusza rogata…
Boże mój Boże, zabierz mnie ze świata.
Wszak ja słyszałem w Twym świętym kościele:
40Że kiedy luda zebrało się wiele,
W dzikiej pustyni, by Ciebie słuchało,
Toś cudem rzeszę nakarmił zgłodniałą.
Łaskawy Boże, i dzisiaj Tyś taki:
Cudem nakarmisz znędzniałe biedaki,
45I mym sierotkom, gdy ojca nie stanie,
Z jasnego nieba ześlesz zlitowanie.
Może zgrzeszyłem — i karzesz ich za to;
Zginę — otworzysz kleć Twoję bogatą;
Rozkażesz słonku, by śniegi pożarło,
50By rozegrzało ziemię obumarłą,
Gdy grom ją wstrząśnie, gdy deszczyk napoi,
Wyłoni ziółka, zgłodniałych ukoi:
Oni niewinni! Jeszcze świat ich łudzi,
Jeszcze kochają i Ciebie, i ludzi…
55
Śmierć— Żebyż to,
Boże, nim dusza wyleci,
Okruchę chleba… nie dla mnie — dla dzieci…
Wyleci — pewno… bo serce już pęka,
Nogi się chwieją… kościenieje ręka…
Litośny Boże! nie karz mnie surowo!…«
60
KaraI w mętną fosę potoczył się głową,
I zginął człowiek z wybladłym obliczem,
I nikt nie widział — bo wszystkim był niczém.
Któż więc na Sądu straszliwym obrzędzie
O bratobójstwo obwinionym będzie?