- Broń: 1
- Chrystus: 1
- Dziecko: 1
- Król: 1
- Pies: 1
- Święto: 1 2 3
- Walka: 1 2
- Wojna: 1 2
Co czytałem umarłymWładysław SzlengelLegendy wigilijne
1. Jezus w zakładach Kruppa
1W Essen
[1], w zakładach Kruppa
[2],
śród kolosów żelaza i stali,
pośród zabawek śmierci,
w hucie — płonącej hali —
5znaleźli w noc wigilijną
dziecko śród prochu i bomb,
w Essen — w kolebce śmierci,
w zakładach Kruppa et Comp.
10ludzie z wieczornej zmiany
ludzki pomiot maleńki
zgubiony czy zapomniany.
pierwsza — tak jak w Betlejem,
15i błysk jej zabłąkał się w bomby,
w kul i granatów knieje.
śród brudnych kombinezów
i ludzie się dziwowali,
20aż ktoś wyszeptał — jak Jezus…
I groza przeszła po ludziach,
i dreszcz jak w olbrzymi upał…
i się przerwała na chwilę
produkcja w zakładach Kruppa.
25Stanęły na chwilę maszyny,
coś ludzi chwyciło za gardła…
cisza, jak bomba największa,
zawisła — i hala zamarła…
zamarły fabryczne kominy,
30tryby, młoty, spirale,
wyciągi, miechy i formy,
motory, odlewnie, centrale…
i poszła wieść dziwna po ludziach,
i przerazili się ludzie
35straszną i wielką wieścią
o dziecku u Kruppa i cudzie —
Jak na manifest straszliwy
przed halą zbierał się lud
i dziecko widziało ludzi,
40i ludzie widzieli cud.
O zmiłowanie prosili,
klękali —
w piersi się bili,
płakali…
45Aż nagle przyszła wiadomość —
w ludzkie trafiła mrowie —
Do Essen — zakładów Kruppa,
trzej zdążają królowie…
A tutaj zmrok wigilijny,
50a gwiazdka blask srebrny sieje,
a tutaj królowie zdążają…
Cud… cud… jak Betlejem.
jak fale, rozbite rafą,
55nagle uderzył w ciszę
z głównej centrali megafon —
— Trzej przyjeżdżają królowie
(megafon wyrzucał słowa) —
do śmierciotwórczej kolebki
60królowie jadą — po towar…
Wszystkie zmiany do pracy —
Święto w przyszłą niedzielę.
Królom potrzebne bomby,
miny, kartacze, szrapnele…
65
Ochoczo ruszyły tłumy
do hal, do hut i do bomb.
Wszystkie zmiany przy pracy
w zakładach Kruppa et Comp.
I taśmy stalowe trzeszczą,
70żar ognia i krwisty upał…
i zapomniany został
Jezus w zakładach Kruppa…
2. Cud w okopach
WojnaCzekała trwożna Europa,
co tamci zrobią… w okopach.
75A tamci, wszyscy w okopach
czuli zmęczenie w stopach —
czuli znużenie w kościach,
w oczach — w sercach — we krwi
I już nie liczyli ataków,
80i nie liczyli dni…
Sztab kreślił kreski czerwone,
wył w telefony polowe,
ktoś krzyczał w złamaną słuchawkę
Baczność — wszystko gotowe…
85W okopach garbiły się barki,
cykały zlęknione zegarki,
coś rozbłysło na skręcie,
rosło w linii napięcie.
Żyły tętnią na skroniach,
90mapy żarzą się w dłoniach,
oczy mrużą się wściekle,
w pulsach tętni i drga,
wszystko we krwi dygocze,
by już krzyknąć: „Hurra”…
95Już wycykał zegarek
beznadziejność i smutek,
w błędnym kręgu latarki
wskazał równą minutę.
Zaraz atak — wnet ruszą
100z bagnetami na drogę,
Walkazaraz runą na siebie
ludzkie linie dwie wrogie,
zaraz weźrą
[3] się w siebie,
zaraz w siebie się wczepią,
105w bruzdy ostrza zanurzą,
krwią się oczy oślepią.
Zaraz wgryzą się wściekłe
kolby, ostrza i palce,
zaraz ludzkie dwie fale
110w czarnej zderzą się walce.
Jeden sztab jest gotowy,
drugi sztab uprzedzony
i czekają na alarm
ludzkie linie — dwie strony.
115A tu zmrok już zapada
nad odcinek liniowy.
Patrzcie — gwiazdka zabłysła —
wieczór jest — wigilijny.
120nerwy — charty puszczone,
serce — łomot i gnanie,
oczy — kręgi czerwone —
niech zakrzykną — niech puszczą,
jak się urwą psy ludzkie,
125w drganie, bicie i kłucie,
krwawą siejbę i młóckę…
Trrrr… telefon i sygnał,
strzał — z okopów ich wygnał.
Sygnał w serce się wwiercił,
130już ruszyli ku śmierci…
Idą, idą dwa wrogi,
by się spotkać w pół drogi,
krok się wali i pali,
dłoń na kolbie i loncie,
135i w tę noc wigilijną
cud się zdarzył na froncie.
Bo gdy przyszli w pół drogi
ludzkie psy — ludzkie wrogi —
zatrzymali się nagle,
140ktoś w szeregach pęd zmącił,
Świętocoś przejrzeli… ujrzeli…
ktoś broń z dłoni wytrącił…
i gdy doszli do siebie
już rozpędu ostatkiem —
145zamiast życia połamać —
łamali się… opłatkiem,
ręce sobie ściskali,
na ramionach płakali,
rozmawiali o domach,
150jak ktoś z bratem lub synem…
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
a ze sztabu dzwoniono —
znów wbiliśmy się klinem…