Jan KochanowskiPieśń V[1]
1Panie, jako barzo błądzą,
Którzy Cię niedbałym sądzą;
A iż prawie żadnej rzeczy
Nie chcesz mieć na swojej pieczy.
5Nie wiem, czego więcej trzeba,
Przeciwko nim świadczą nieba;
Świadczą gwiazdy niezliczone,
Na powietrzu zapalone.
Kiedy słońce swego wschodu
10Albo chybiło zachodu?
Kiedy miesiąc
[2] jasne rogi
Skłonił od swej zwykłej drogi?
Toż nam i ziemia zeznawa,
Która pewnych czasów
[3] dawa
15Zboża w wielkiej obfitości,
Synom ludzkim ku żywności.
Niechaj źli we złocie chodzą
I nad lepszymi przewodzą;
Jednak złe sumnienie mają,
20Sądu Twego sie lękają.
A ja patrzając z daleka
Na szczęście złego człowieka;
Im dalej, tymem pewniejszy,
Że jest żywot pośledniejszy
[4].
25Wzywałem Cię, wieczny Boże,
Idąc wieczór na swe łoże;
Wzywałem Cię o północy,
A byłeś mi ku pomocy.
Nieprzyjaciel stał nade mną,
30Mógł uczynić wszytko ze mną;
Spałem jako zarzezany
[6],
On mi nie śmiał zadać rany.
A na pierwsze me ocknienie
I słów kilka przemówienie,
35Panie, znać, żeś mię Ty bronił:
Uciekł, a nikt go nie gonił.
A co mnie był nagotował,
To sam mało nie skosztował;
Bowiem od wielkiego strachu
40Wypadł oknem na dół z gmachu.
Ani miecz, ani mię siła
Złej przygody obroniła,
Jeno szczyra łaska Twoja,
Co wyznawa dusza moja
45I pójdę do domu Twego,
A w pośrzodku zboru
[7] wszego
Będęć, mój Panie, dziękował,
Z łaski Twej żeś mię zachował.
50Którzy spraw Twych nie poznali,
Niechaj dziś na oko
[9] znają,
Że Cię dobrzy stróżem mają.
A przepuścisz li co na nie,
Zlitujesz sie zasię, Panie;
55Jako więc i złym sowito
Płacisz zatrzymane
[10] myto.