1Wyłania się z gąszczu nad rzeką w jednoczęściowym kostiumie bordo.
Piętnaście minut wcześniej z namiotu sztukowanego żerdką
dochodził regularny
sygnał jej ekstazy. Już tylko oni i my
5zostaliśmy na leśnym biwaku. Jej facet ociężale krąży,
coś zgubił. Biały chudzielec. Staram się nie zwracać uwagi,
obserwuję pionowy start osy, godełka niezapominajek,
robaka na moim trampku: jest segmentowany, mleczny we wzory Kwakiutlów.
Rolują karimaty. Godzina do południa, góry nadstawiają grzbietów
10upałowi. Podoba mi się sposób, w jaki dziewczyna stąpa
po skoszonej łące. Poddaję się.
Ich czarowi. Leżąc w trawie śledzę, jak jedzą skąpy posiłek,
on się oblizuje, ona analizuje swoją twarz w lusterku,
wstaje i zwija śpiwór, idąc za nim w kucki, chyba wysportowana.
15I stają mi się bliscy, choć z oczywistych powodów
rozbiliśmy namioty na przeciwległych krańcach polany.
Co mnie tak pociąga? Nie lep seksu, też byłem już dziś na szczycie;
nie chęć by zawrzeć znajomość, nawet nie mówię im „cześć”.
Symetria, w jakiej żyjemy. Mam w nim brata-bliźniaka,
20jeszcze przez dwie, trzy godziny, aż z garbami plecaków
odejdą nie patrząc na nas, zajęci Swoimi Sprawami,
tym, co mnie pociąga najbardziej.