Justyna Radczyńska-MisiurewiczdiOda do miłości
1Złotko, ma się na końcu języka tę noc drżącą, przerywaną snem i pierwszym
ochłodzeniem. I jakże bezładna jest w niej radość z wątłego istnienia, jak dotkliwie
cierpka tęsknota. Powiew i ostatnia pieczęć lata, czuła jak pocałunek w trzech osobliwych
częściach, rozpływają się po wierzchu w tętniącej pamięci.
5Śliczności, siły zbierają się na nieznane przejścia, podobno są nowe bariery w nowiu
miłości. Gdzieś jednak przebywa się z pewnością, w nieruchomym wzruszeniu i
wyczekiwaniu na starcie albo na zupełny rozpad. Czucie jest mocne i wyraziste niczym
samotność w najtkliwszej rozkoszy, w którą tylko bezwzględny kochanek posyła bez
wahania. Czy to należy jednak traktować jak zamach? A jeśli czeka na dnie?
10I nagle coś lub ktoś wybiega zza zakrętu. Jakaś obleśna gra wstępna ma miejsce na
scenie, jakieś cudze amory. Brzydko pleść warkocze. Bił ją po dupie i tak nagle zasnęli.
Matryca Oriona
[1], prosty gwiezdny wzorzec nie był źródłem najmocniejszych wspomnień.
Bardziej przyroda — liście starannie układane warstwami, zrzucane żakardy
[2] gałęzi i klisza
miłości, jej wczesny semikontynent, odkryty samotnie, cały w kolorystycznych
15gardeniach, wiciokrzewie i zawiniętych hortensjach.
I jeszcze te natarczywe dźwięki z mętnego gramofonu, stres dnia, w którym koszt zabił
transakcję z największą aglomeracją i pierwsze, niezawodne oznaki płonicy. Twarda
w każdym języku tratwa z niekruszonych kości jawiła się jako jedyny, lakoniczny ratunek
przed żarłoczną przepaścią, która sama chciałaby przywitać gości wygodnym, krótkim
20lotem i twardością dna.
Ale może pod jej wiekiem jest jakaś kolonia? Och, tak. I rozbrajający dwukropek świata
i nienapisana jeszcze dioda do miłości.